E-book
12.88
drukowana A5
47.27
Dunka

Bezpłatny fragment - Dunka


4
Objętość:
225 str.
ISBN:
978-83-8126-227-9
E-book
za 12.88
drukowana A5
za 47.27

Dedykuję mojemu kuzynowi Michałowi, który przegrał walkę z rakiem.


Inspiracją do tej książki jest pewna historia która rozpoczęła się podczas II Wojny Światowej w Katyniu.

Wszystkie zdarzenia, sytuacje oraz dialogi w tej opowieści są fikcyjne. Wszystkie postacie z wyjątkiem jednej nieżyjącej już osoby (której imię i nazwisko zostało zmienione) są zwykłym tworem imaginacji.

Prolog

Warszawa, sobota 1 sierpnia 2015 roku.


Ból w prawym przedramieniu po ukłuciu, które zadano mu od tyłu, w ułamkach sekundy niewiarygodnie przybierał z coraz silniejszą mocą. Odnosił wrażenie, że jego umysł i cała głowa nie są już częścią jego ciała. Ostrość widzenia także się rozmywała. To, co ukazywało mu się przed oczami było jakby z innego wymiaru. Salon, którego próg przekraczał w momencie, kiedy zadano mu ukłucie, dwoił się i troił. Na chwilę wszystko zniknęło. Miał mrok przed oczami i widział tylko szarą chmurę różnorodnych czarnych i świetlistych punktów przemieszczających się z dużą prędkością. Panicznie mrugał oczami, aby pozbyć się i przepędzić z oczu te niezidentyfikowane wściekłe punkty. Gdy znów obraz nabrał prawie rzeczywistych kształtów salonu w mieszkaniu, w którym się znajdował, poczuł, że siedzi. Próbował energicznie poruszyć głową, ale ta odmawiała posłuszeństwa. To samo uczucie miał ze wszystkimi kończynami. Nie był w żaden sposób skrepowany sznurami czy kajdankami. Próbował podnieść ręce, ale odmawiały posłuszeństwa. Bezwładnie opierały się o stół, przy którym został posadzony. Nie pamiętał momentu, w którym najprawdopodobniej go tam posadzono. Nogi były ciężkie jak betonowe słupy. Jego umysł powoli, jak przez mgłę odtwarzał wszystko, co się w około niego dzieje. Natomiast jego ciało było poza jakąkolwiek kontrolą.

Słyszał jakiś odgłos. To był głos, ludzki głos. Odtworzył, że kogoś widzi. Wytężył mocno słuch i starał się skoncentrować nad tym, co usłyszał. Nie dowierzał w to, co słyszy. Nie chciał uwierzyć w to, co mówi do niego osobnik siedzący naprzeciwko. Był pewien, że ma halucynacje. Wsłuchiwał się w słowa, i zdania…

— To nieprawda. – na wpół sparaliżowanymi ustami starał wydać z siebie głos.

Nikt nie protestował, ani nic nie mówił. On sam myślał nad tym, co przed chwilą usłyszał. Czy to mogło być prawdą? Czy choć część z tego, co usłyszał mogło być prawdziwe? Czy jest pod wpływem jakiegoś środka halucynogennego? Czy pod wpływem tej substancji ma zaburzenia, które powodują halucynacje słuchowe? Czy ktoś go może pomylił z kimś innym? Czy doszło tu do niesamowitej pomyłki? Poczuł się zniewolony.

W jego rękach i nogach zachodziły jakieś procesy. Miał uczucie, że miliony małych igieł kłują go bezboleśnie. W wielu miejscach mrowienie się nasilało w innych ustępowało. Władność kończyn wracała. Ślamazarnie z wielkim wysiłkiem wstał od stołu i starał się przejść w stronę osoby, która stała w drugiej części salonu, przy oknie. Mocna łuna słonecznego światła z okna, powodowała, że widział jedynie jej zarys. Słoneczne światło drażniło jego spojówki i oślepiało go.

Poczuł następne ukłucie. Tym razem jednak ból był o wiele silniejszy. Rozpierało mu płuca. Jego puls stawał się coraz wolniejszy, a krew skokowo przemieszczała się przez jego mózg. Nie potrafił wydobyć z siebie żadnego dźwięku.

Jego ciało zaczęło ustępować pod wpływem bólu zmieniającego się w mgłę. Świadomość odpływała gdzieś daleko…

Rozdział I

Poniedziałek, 3 sierpnia 2015, Warszawa.


1


Ciepłe powietrze unosiło swąd spalin samochodowych przemieszanych z kurzem ulicy. Przedostawał się przez otwarte okno i odbierał chęć do pracy. Irytował ją także dochodzący z głównej ulicy hałas samochodów i stukot tramwajów. Do tego jeszcze, to jaskrawe słońce przenikające przez cienkie rolety, niedziałająca klimatyzacja i powolny internet, rozpraszały jej myśli i potęgowały niechęć do pracy.

Próbowała się skupić na dzisiejszym zadaniu i sprostać wymaganiom swojego klienta, któremu poszukiwała wymarzonego mieszkania na sprzedaż. Tutaj w Warszawie. Klient był dość drobnostkowy i powolny w podejmowaniu decyzji. Budżet klienta jest dość pokaźny, tak więc nie wydaje się by czekało ją trudne zadanie. Postanowiła odłożyć to na potem. Pomyślała o czymś zimnym do picia uznając, że jest to teraz o wiele ważniejsze, przy 32 stopniowym upale i to w samym sercu miasta.

Ciekawe, przy jakiej temperaturze pracodawca ma obowiązek zamknąć biuro i wysłać pracowników do domu? – pomyślała. Nonsens i tak nikt jej za to nie zapłaci. Jej wynagrodzenie było uzależnione od tego, co sprzeda. Więc takie gdybanie nic jej nie da, a jedynie zaszkodzi własnej wizji sukcesu.

Sytuacja, w której się obecnie znajdowała nie była najlepsza. Była w trakcie rozwodu z mężem i nie mogła pozwolić sobie na utratę pracy. Ten skurwiel, cholerny cynik nieźle się zabezpieczył i zostawił ją na lodzie. Niezbyt wiele będzie się jej należało jak przyjdzie do podziału majątku, ponieważ majątek jako taki nie istniał. Zostało jedynie mieszkanie, w którym naturalnie ona zostanie. Dobrze, że nie narobił długów, które musiałaby spłacać… Miała ochotę skopać go mocno w najbardziej męskie części jego ciała, ale przecież mieli dziecko, więc do pewnego stopnia musi żyć z nim w zgodzie.

Współżycie seksualne mieli wspaniałe. Trudno było jej o tym zapomnieć, i to jeszcze teraz. Jak i kiedy miała znaleźć czas na swoje potrzeby, towarzystwo czy poznanie innego mężczyzny? Kołatało to w jej myślach jak utopia.

Woda z kostkami lodu i wyciśniętym sokiem z cytryny dziś smakowała zadziwiająco dobrze i ugasiła jej pragnienie. Ten napój poprawił jej samopoczucie i rozjaśnił myśli.

Dzisiaj w biurze będzie cisza, wszyscy pracownicy są w terenie lub wzięli dzień wolny. Lubiła być w biurze sama. Cisza ją uspakajała i koiła duszę. Dawała czas do “day dreaming” i do spokojnej pracy niezagłuszanej przez głosy innych pracowników.

Ciekawe jak ludzie wytrzymują takie temperatury całymi miesiącami na Florydzie lub południu Hiszpanii? Od razu przyszły jej na myśl wakacje, których jeszcze w tym roku nie wykorzystała. Była skłonna dać wszystko, aby być teraz nad polskim morzem. Teraźniejsze lato było wyjątkowo gorące, a ona tu musi siedzieć w Warszawie w nie do wytrzymania dusznym biurze.

Próbowała przypomnieć sobie jak brzmi szum morskich fal. Radio nastawione na cichą muzykę nie dawało możliwości do koncentracji myśli. Muzyka dobiegająca z radia ustała, zaczęły się wiadomości …Usłyszała część zaczynających się wiadomości dnia, zanim ospale podniosła się z krzesła, aby wyłączyć radio.

Nadal myślami starała się wrócić do szumiącego i kojącego dźwięku morskich fal.

Nie ma co się zastanawiać, trzeba myśleć nad wakacjami w południowej Europie.

Za dwa dni będzie podpisywany akt notarialny dla mieszkania, które sprzedała miesiąc temu, a z aktem notarialnym, jej oczekiwana prowizja! Także mogła sobie pozwolić na rozmyślanie o wakacjach we Francji.

Tak, to będzie wspaniały wyjazd do słonecznego południa Francji. Uczucie gorączki przedwyjazdowej. Coś w rodzaju ekstazy i radość, rozchodziły się po jej całym ciele. Rozmyślania przerwał sygnał nadchodzącej w jej telefonie wiadomości. Od Elwiry, szefowej i właścicielki biura nieruchomości, w którym pracowała: “Będę za piętnaście minut, mam dla Ciebie dobrą wiadomość”.

Piętnaście minut w sam raz wystarczająco czasu, aby usiąść sobie wygodnie przy komputerze, przyjąć poważną minę i otoczyć się aurą bardzo zapracowanej, sumiennej pracownicy, w całości oddanej wymaganiom klienta…

Elwira wpadła do biura jak bomba. Anna zawsze się dziwiła skąd ta kobieta ma tyle energii.

— Dobra wiadomość na początek tygodnia – powiedziała stawiając swoją torbę z laptopem na biurko.

— Nie trzymaj mnie w napięciu, chcę wiedzieć od razu. – piskliwym głosem odparła Anna.

— Pamiętasz tę parę, która w piątek oglądała mieszkanie w Alejach Szucha?

— Tak… Chcą obejrzeć raz jeszcze? Chętnie im pokaże, dzisiaj popołudniu mogłabym to zrobić. – zadeklarowała mile Anna.

— Nie kochana, popołudniu, to chciałabym abyś zajęła się nowymi klientami. Prześlę do ciebie e-maila z ich wymaganiami i oczekiwaniami odnośnie mieszkania, jakiego szukają. Chcą obejrzeć mieszkania jak najszybciej. Może Tobie uda się pokazać im coś dzisiaj po południu? Piątkowi klienci złożyli ofertę na mieszkanie przy Szucha, i wyobraź sobie, że w mojej prawie piętnastoletniej karierze w nieruchomościach, oferta została przez właściciela zaakceptowana od razu, bez targowania się!

— Wspaniale, gratulacje!

— I jak dobrze pamiętam, to ty znalazłaś mieszkanie w Alejach Szucha, na które oni się zdecydowali. Część prowizji jest dla Ciebie!

— Tak, właściciel był przemiłą osobą, i jak widać, był chętny do współpracy. Albo po prostu chciał się pozbyć mieszkania w miejscu, w którym działy się straszne rzeczy w czasie wojny.

— Ach opowiadasz… to było tak dawno temu. Warszawa jest cała w takich wspomnieniach. Na pewno mieszkańcy nie myślą o tym, na co dzień.

— Za każdym razem gdy pokazywałam to mieszkanie, na myśl, że tuż za rogiem znajdowała się główna siedziba Gestapo przechodziły mnie ciarki na plecach. – wzruszając ramionami wydobyła z siebie cierpkim głosem Anna.

— Najważniejsze jest to, że znaleźliśmy klientów, którzy tego problemu nie mają. Już słyszę odgłos otwieranego szampana.

Anna popatrzyła przymrużonymi oczami na szefową. Coraz bardziej podobała się jej ta praca i jej szefowa. Równa z niej babka. – pomyślała. Elwira ma taki lekki sposób w obyciu, i świetnie daje sobie radę w zarządzaniu biurem, to była dobra cecha. Czterdziestopięcioletnia szefowa była jej wzorcem warszawskiej kobiety businessu. Poza tym jej wygląd także ją zadziwiał. Nienaganna figura. Malutki zgrabny nosek, zielone oczy, a zwłaszcza jej włosy. Włosy jasne i grube, za ramiona. Zawsze proste bez żadnego włoska ułożonego w innym kierunku lub podwiniętego w inna stronę. Złocisty blond kolor włosów, jaki rzadko się spotyka, zawsze promienny i lśniący. Gdzie ona farbuje te włosy? Czy to może być jej naturalny kolor? Nie widać na nich robionych pasemek. Doszła do wniosku, że to musi być farba. Czy wypada spytać szefową gdzie chodzi do fryzjera i jakiej marki i numeru farby używa? Jej własny pasztetowy kolor włosów zostawiał dużo do życzenia. Przed wyjazdem na południe Francji, jeszcze na pewno zdąży zrobić trochę jasnych pasemek…

Zabrała się do przeglądania e-maila, którego właśnie otrzymała od szefowej.

Szybkimi ruchami zanotowała w notesie najważniejsze wymagania klienta, co do wielkości i lokalizacji mieszkania.

Trzy pokoje

Minimum 120 m2,

Lokalizacja: centrum Warszawy

Preferują starą kamienicę niż coś nowszego lub z okresu powojennego, absolutnie nie wchodzą w grę mieszkania w blokach z ramy H.

Budżet: 2.2 miliona złotych.

Punkt piąty podoba jej się najbardziej – na jej ustach pojawił się skromny uśmiech. Uśmiech w głębi duszy był znacznie odważniejszy i promieniował aż do czubków palców u rąk i stóp. Przeszukała pospiesznie bazę danych. Znalazła około dziesięciu ofert w kategorii: kamienice w centrum Warszawy. Wyselekcjonowała pięć najatrakcyjniejszych ofert spośród, wygenerowanych przez system komputerowy, dziesięciu ofert mieszkań w kamienicach. Dwie przy ulicy Mokotowskiej, jedna przy Placu Unii Lubelskiej, jedna przy ulicy Wilczej, oraz ostatnia przy ulicy Koszykowej.

Jeżeli uda się skontaktować z właścicielami to jest szansa, że jeszcze dziś będzie mogła pokazać dwa lub nawet trzy mieszkania.

Z tego, co pamięta, to jakiś czas temu jeden z właścicieli zostawił klucze do jednego z mieszkań w kamienicy przy Wilczej. Był to starszy pan.

Szybkim ruchem głowy spojrzała na ekran komputera, pan Wiktor Krakowski. Tak, nawet jej imię figurowało przy zarejestrowaniu tych kluczy, gdyż Elwira w ten dzień była poza biurem. Zapamiętała pana Wiktora, był bardzo elegancko ubrany i zadbany. Miał dość zalotne spojrzenie jak na pana w podeszłym wieku, ale było coś, co wbiło jej się w pamięć. Coś, co nie do końca podobało się jej w jego twarzy. Nie mogła sobie przypomnieć, co to było. Ale, to zupełnie nieważne. Najważniejsze, że ma niezłą chatę na sprzedaż. Była już w tym mieszkaniu i pamięta, że zrobiło na niej wrażenie. Urządzone w nowoczesnym stylu, aczkolwiek jak na jej gust zbyt “na bogato”. Cena była nieco wygórowana, ale jeżeli znajdzie klienta, któremu mieszkanie to przypadnie do gustu, jest pewna, że stary zalotnik będzie do przekonania, że cena powinna być niższa. Spojrzała raz jeszcze na informacje kontaktowe na ekranie… Tak klucze są nadal w biurze. To mieszkanie mogłaby pokazać, jako pierwsze, znajduje się tylko pięć minut piechotą od ulicy Żurawiej, adresu biura.

Sięgnęła energicznym ruchem po telefon i wystukała numer do właściciela mieszkania przy ulicy Mokotowskiej, następnej lokalizacji położonej najbliżej kamienicy przy ulicy Wilczej.

Po dwóch krótkich sygnałach właścicielka mieszkania odebrała. Zgodziła się na pokazanie mieszkania klientom tego samego dnia, o godzinie siedemnastej.

Sprawa załatwiona, uda jej się dzisiaj pokazać przynajmniej dwa ciekawe mieszkania.

Nie czekając długo wystukała numer do potencjalnego klienta.

Był ucieszony szybką reakcją na jego zapytanie w sprawie mieszkania. Umówili się pod adresem pierwszej nieruchomości, mieszkaniem pana Wiktora przy ulicy Wilczej 22.

Spojrzała na zegarek, 14:15.

Przygotowała i wydrukowała informacje i zdjęcia obu mieszkań, które będzie pokazywała potencjalnym kupcom. W małym metalowym schowku na ścianie kuchennej, w którym były przechowywane klucze do niektórych mieszkań na sprzedaż, znalazła klucze do mieszkania i klatki wejściowej przy Wilczej. Numer telefonu do klienta jak i sprzedającego przy Mokotowskiej miała już w swoim telefonie, także to już było z głowy. Telefon i wydrukowane kartki opakowane w plastikową koszulkę ostrożnie wsunęła do torebki, którą założyła na rękę tuż przed zgięciem w łokciu. Klucze włożyła do kieszeni bocznej torebki i z szarmanckim wdziękiem udała się w stronę drzwi wyjściowych.

— Elwiro, wychodzę na lunch, a od godziny szesnastej pokazuję dwa mieszkania klientom, których mi podesłałaś. – powiedziała stając przy drzwiach.

— Ach tak? Tych, którzy szukają mieszkania w kamienicy w centrum Warszawy?

— Tak. mają ciekawy budżet, mam nadzieję, że coś fajnego dla nich znajdziemy.

— Które kamienice im pokazujesz? – spytała zaciekawiona Elwira nie odrywając wzroku od ekranu komputera.

— Dzisiaj tylko dwie nieruchomości. Chcę się zapoznać z klientami i osobiście posłuchać ich wymagań oraz opinii i reakcji na to, co im dzisiaj pokażę. Ułatwi mi to rozeznanie ich preferencji.

— Tak, tak… Dobrze myślisz, ale nie musisz tego powtarzać za każdym razem, gdy idziesz się spotkać z nowymi klientami. Tą teorię już wszyscy znamy i skutecznie ją praktykujemy. – komentowała cierpkim tonem Elwira.

Co ją ugryzło? Ewira do tej pory tak zgryźliwie się nie wypowiadała. A może miała rację? Może za bardzo stara się okazać swoje zaangażowanie? Bełkot, swoje podlizywanie się, a może po prostu chce pokazać, jaka jest dobra w nowej dziedzinie, która szalenie się jej podobała? Nieważne, z tego powodu z pracy nie zrezygnuje. – pocieszała się w myślach Anna. I jakby nie usłyszała zgryźliwej wypowiedzi szefowej, kontynuowała dalej:

Więc zdecydowałam się pokazać im mieszkanie przy ulicy Wilczej, wiesz to, do którego mamy klucze i jedno z tych, które mamy w naszej ofercie sprzedaży przy Mokotowskiej.

Elwira nadal nie odrywała wzroku od ekranu komputera. Niczego nie wyszukiwała na komputerze, ponieważ nie używała klawiatury. Wyglądało na to, że coś czyta w wielkim skupieniu. Po krótkiej chwili odezwała się.

— Będę w biurze do siedemnastej, więc do zobaczenia jutro i powodzenia z nowym klientem. Oderwała wzrok od ekranu i popatrzyła w stronę wychodzącej Anny.


2


Anna szybkim krokiem przeszła ulicą Marszałkowską do Wilczej. Upiornie nieprzyzwoity upał sprawił, że poczuła wilgoć potu pod pachami. Nie, tylko nie to, aby nie miała plam. Jak to będzie wyglądało przy spotkaniu z klientami? Zwolniła kroku i przejrzała się w odbiciu szyby dużego okna wystawowego. Z ulgą stwierdziła, że plamy się nie pokazały. Wolniejszym już krokiem skręciła w ulicę Wilczą. Teraz myślała już tylko o lunchu i dużej szklance wody gazowanej wypełnionej po brzegi kostkami lodu. Przy ulicy Wilczej znajdowało się kilka knajpek, o najdziwniejszych i zabawnych nazwach, Wilczy Głód, na przykład… Od samej nazwy poczuła ssanie w żołądku. Gorączka Złota lub Niezłe Ziółko…

Pomyślała przez chwilę o Elwirze i jej komentarzu. Nagle przypomniało jej się, że za parę dni będzie firmowa impreza z okazji piętnastolecia firmy. Cholera będzie musiała poprosić męża aby posiedział z dzieckiem. Sukienka, tak jeszcze musi kupić jakaś fajną kieckę.

Aby ponownie rozluźnić ciało i umysł pobiegła myślami na południe Francji, urlop, kąpiel w morzu, francuska kuchnia. Już się nie mogła doczekać… Chciała zobaczyć minę już prawie byłego męża, gdy poinformuje go o miejscu jej urlopu. Teraz ona sama zarobiła na ten wyjazd i sprawiało jej to największą satysfakcję.

Gdy już była przy wejściu do restauracji, nagle zadzwonił telefon.

— Czy Pani Anna?

— Tak – odparła.

— Jesteśmy umówieni na szesnastą przy Wilczej 22, ale przyszliśmy trochę wcześniej, i moglibyśmy być pod tym adresem za niecałe pięć minut.

— Tak nie ma problemu, do zobaczenia.

O nie, nie zdążę podejść do mieszkania i pootwierać okien! Cholera, ale będzie tam zaduch po ostatnich upałach. – skarciła sama siebie w myślach, za to, że o tym nie pomyślała. Cholera już jest za późno. Ale wpadka. Idąc w kierunku numeru 22 przy Wilczej, już z daleka zauważyła dwie osoby stojące przed wejściem do kamienicy. To na pewno są oni, klienci. Nie lubiła, gdy klienci pojawiali się pierwsi pod wskazanym adresem. To ona powinna na nich czekać, nie odwrotnie.

Przywitała się podając rękę kobiecie w wieku około czterdziestu lat i jej mężowi w podobnym wieku. Pospiesznie otworzyła wejście do klatki schodowej.

Mieszkanie znajdowało się na drugim piętrze. Weszli po schodach podziwiając przy tym pięknie odnowione balustrady i klatkę przedwojennej kamienicy. W tym całym pospiechu wymuszonym przez klientów czuła, że podniosło jej się ciśnienie. To akurat chyba wyszło na dobre. Aby przyciągnąć zainteresowanie klientów, a zarazem rozproszyć ich uwagę na zaduch, który odczują w niewietrzonym mieszkaniu, zaczęła opowiadać, co jej się przypomniało z rozmowy z właścicielem mieszkania Wiktorem Krakowskim.

— Kamienica jest pięknie odremontowana. Została wybudowana w ostatnich latach dziewiętnastego wieku. Po wojnie, jako jedna z nielicznych była w dość dobrym stanie, aby można było ją w całości odremontować. Jest to znany adres, mieszkał tu Bolesław Prus, właśnie tu pod numerem dwunastym. – wskazała na jedne z drzwi na pierwszym piętrze.

Sama była zaskoczona swoim nagłym przypływem informacji, zakodowanych gdzieś w jej pamięci, które uzyskała kilka miesięcy temu od właściciela. Był jeszcze jeden znany człowiek, który tu mieszkał, ale to postanowiła zostawić na moment, kiedy już znajdą się w środku. Jako rekompensatę lub odwrócenie uwagi od zaduchu, który nie wątpliwie będzie rozpierał całe mieszkanie.

— To już tu – powiedziała Anna wskazując na wysokie dębowe drzwi wejściowe do mieszkania Pana Wiktora. Nie mogła się oprzeć myślom by wynaleźć przezwisko właścicielowi mieszkania. Stary Zalotnik? To by do niego pasowało.

Przekręciła klucz w zamku i prawą ręką popchnęła ciężkie dębowe drzwi, ustępując miejsca klientom. W tym samym momencie poczuła mdlący zapach, który przypominał zapach więdnących chryzantem. Automatycznie skojarzyło jej się to z cmentarzem. W tym samym momencie smród przeistoczył się w nieznośny odór. Przeskoczyła odruchowo przed wchodzących klientów.

Klienci zatrzymali się jak wryci. Było widoczne, że i oni poczuli tę nieprzyjemną woń wydobywającą się z mieszkania.

— Czy tam leży jakieś zdechłe zwierzę? – ostro, ale zabawnym tonem zapytał mężczyzna.

Jakiś niekontrolowany potok głupich słów wydobył się z jej ust, aby ratować niezręczną sytuację, w jakiej się znaleźli.

— Ach, nie, nie wiem, przepraszam nie miałam czasu przygotować mieszkania przed Państwa wizytą. Mamy tak wiele klientów teraz, gdy jest okres urlopowy. Przepraszam już biegnę usunąć zapewne zdechłego kanarka… – dodała z nieudawanym rozbawieniem. Machaniem ręki starała się odgonić latającą wokół jej głowy muchę.

Poruszała się sunącym, lekkim krokiem po długim korytarzu zaglądając do każdego pomieszczenia w mieszkaniu. Woń odoru narastała w gorącym powietrzu, i wprawiała ją w coraz większe zakłopotanie. Poza tym, odczuwała powoli zbliżające się mdłości. Kilka następnych much pojawiało się na korytarzu.

— Tu na pewno coś zdechło. – odezwała się śmiejąc histerycznie kobieta. Zaglądała przy tym nerwowo do każdego pomieszczenia.

Zatrzymali się przy uchylonych, dużych drzwiach do salonu. Anna popchnęła je jednym ruchem ręki. Poczuła ból w piersi, gdy ujrzała postać leżącą na środku pokoju. Przez chwilę nie mogła się poruszyć. Nad leżącą na podłodze salonu osobą wirowało kilka wielkich much. Z przerażenia wypadły jej klucze z prawej dłoni, którą zaraz zakryła usta. Usłyszała przerażający krzyk. Krzyk wydobywał się z ust klientki. Obejrzała się do tyłu. Kobieta i mężczyzna stali tuż za nią, patrząc wytrzeszczonymi oczami na ciało denata. Mąż klientki starał się uspokoić żonę, krzyczał i gestykulował w kierunku Anny.

— Policja, niech Pani dzwoni na policję!

Anna rejestrowała to wszystko w zwolnionym tempie, ruchy ręki klienta w jej kierunku, słowa jakby z megafonu: Pooolicjjja….

Anna trzymając się za usta wybiegła z mieszkania. Schodami szybko biegła w dół klatki schodowej, przeskakując, co drugi, trzeci stopień. Na pierwszym piętrze poczuła jak jedną nogą nie dotknęła stopnia schodów i straciła równowagę. Całym ciężarem ciała upadła na spocznik klatki schodowej. Nie odczuła przy upadku żadnego bólu. Wstała szybko i z nieskoordynowanymi ruchami ciała pobiegła do wyjścia.

Zanim zdążyła wydobyć z siebie głos, wypróżniła zawartość żołądka tuż przed samym wejściem do klatki schodowej. Ręką otarła pozostałości śliny na wargach. Stała na środku chodnika i nerwowo szukała telefonu w swojej dużej torebce, coraz głośniej i nerwowo mamrocząc pod nosem. Jeden z przechodniów zatrzymał się i starał się nawiązać z nią kontakt.

— Czy dobrze się Pani czuje? Zapytał.

— Policja, ja muszę…. policja…. bełkotała nerwowo Anna.

— Czy ktoś Pani zrobił krzywdę? Co się stało? Dopytywał się przechodzień.

— Nie, nie, trup, policja, muszę zadzwonić na policję!

— Komenda policji jest tu. Stoi Pani prawie przed komendą policji.

Przechodzień wziął ją pod rękę, Anna na uginających się od szoku nogach, wykonywała coś co miało przypominać szybki chód.

Po dosłownie jednej minucie znaleźli się na komendzie. Budynek posterunku znajdował się prawie vis a vis kamienicy. Nerwy nie odpuszczały, zakłopotanie jeszcze bardziej się nasilało. Nie była w stanie wydać z siebie niczego innego niż słowa “tam jest trup”! Rozpłakała się przy tym jak dziecko. Jakaś starsza kobieta w mundurze wzięła ją pod rękę i zaprowadziła do pomieszczenia gdzie posadziła na miękkim fotelu i przyniosła jakiś napój do picia. Po kilku minutach była w stanie wydać z siebie jakieś ludzkie dźwięki i poczuła potrzebę skorzystania z toalety.

Wypłukała usta zimną wodą. Drżącą ręką usuwała rozmazany makijaż wokół oczu i na policzkach.

Miała drgawki, usta były sine i nie mogła opanować nerwowego tiku, który poruszał jej wargami. Odczuwała ból w kolanie. Spojrzała w dół na nogi. Na jednej nogawce letnich spodni była dziura na poziomie kolana. Widać było krwawiącą ranę. Wytarła kawałkiem papieru toaletowego lekko już przysychająca krew. Podnosząc się z powrotem do góry z wpół zgiętej postawy, poczuła zalatujący zapach potu spod pach. Nie miała pojęcia, że przerażenie ma taki wpływ na gruczoły potowe i powoduje tak intensywny zapach. Nagle zrobiło się jej zimno, gdy znów w myślach pojawił się leżący trup na środku tego mieszkania. Poczuła strach, który pokrył ją gęsią skórką. Przed oczami miała wyłącznie obraz człowieka leżącego nieruchomo na podłodze tego pięknego mieszkania, a w myślach przypomniała sobie smród duszącego odoru, jaki panował w tym pokoju. Starała się opanować odruchy wymiotne. Miała wrażenie, że w ogóle nie może oddychać. Odkręciła kurek z zimną wodą. Lodowatym strumieniem wody obmyła ręce i poklepała się jeszcze mokrymi i lodowatymi rękami po twarzy. Nakłaniała sama siebie do racjonalnego i trzeźwego myślenia. Już tu, na komendzie nic jej nie grozi, nic jej się nie stanie. Nie zastanawiając się nad tym czy tak powinna, pomyślała o swoim byłym mężu, którego z pasją nienawidziła i było to też z jego strony odwzajemniane. Może to on chciał ją zabić? Ale natychmiast odpędziła tę bzdetnie chorą teorię. No, ale nie zmienia to faktu, że to mogła być ona, że jeżeli weszłaby do mieszkania wcześniej, to ją też ktoś mógł zabić. Nie wiedziała nawet, kto był tym trupem. Nie przypomina sobie czy zauważyła jego twarz. Nie miała bladego pojęcia czy był to trup pana Wiktora. Czy to jej podświadomość wypychała wszelkie możliwe obrazy z tego momentu, gdy dostrzegła kogoś martwego na podłodze dużego pokoju? A może to strach zablokował jej pamięć. Zastanawiając się pokręciła nerwowo głową, aby chociaż trochę doprowadzić rozczochrane włosy do porządku.

Wyszła wolno z toalety i skierowała się w stronę pomieszczenia, które wskazała jej dyżurna policjantka.

Przy stole siedział policjant w mundurze. Nie znała się na rangach policyjnych, a więc nie rozpoznawała jego stopnia.

Mężczyzna poprosił, aby usiadła i zaczął zadawać pytania. Starała się sensownie i szczegółowo na nie odpowiadać. Chociaż nie była pewna czy wychodziło jej to dobrze i czy w ogóle mężczyzna rozumiał bełkot wydobywający się z jej ust. W trakcie składania zeznań wszedł inny mężczyzna. Nie miał na sobie munduru. Przedstawił się jako inspektor z wydziału zabójstw.


3


Chmieliński wszedł do pokoju przesłuchań, w którym jeden z policjantów z wydziału kryminalnego spisywał zeznania świadka. Dziewczyna na oko około trzydziestu pięciu – czterdziestu lat, wyglądała na roztrzęsioną i zdenerwowaną. Na twarzy miała częściowo rozmazany makijaż. Poprosił policjanta spisującego zeznania by wyszli na zewnątrz.

— Co mamy? – szybko spytał Chmieliński.

— Trupa, pod samym nosem, Panie inspektorze.

— Jak to pod nosem?

— Tu, naprzeciwko komendy, Wilcza 22. Dziewczyna zeznała, że miała klucze do mieszkania. Przy znalezieniu ciała były jeszcze dwie inne osoby. Dziewczyna jest mocno roztrzęsiona i zdenerwowana, więcej chyba się dzisiaj nie dowiemy. Psycholog jest już w drodze, zaraz się nią zajmie.

— Dobrze, zakończ to jak najszybciej, bierz Młodego i idziemy na miejsce zdarzenia. Ja już dzwonię do techników. Spotykamy się przy wyjściu za dwie minuty.

— Tak jest, robi się.

Przed wejściem do kamienicy stały dwie osoby. Mężczyzna sprawiał wrażenie roztrzęsionego, ale troskliwie obejmował płaczącą kobietę.

— Dzień dobry, przedstawił się Chmieliński.

— Wreszcie. – skomentował wzdychając nerwowo mężczyzna.

— Rozumiem, że to Państwo byli świadkami odkrycia denata w mieszkaniu na drugim piętrze?

— Tak, zgadza się. – odparł mężczyzna.

— Zabierz Państwa na komendę w celu spisania zeznań. – rozkazującym głosem powiedział Chmieliński do jednego z kręcących się policjantów w mundurach.

— Aha, jeszcze jedno, czy ruszaliście coś lub dotykaliście na miejscu zdarzenia?

— Nie, wyszliśmy stamtąd tuż po zniknięciu naszej agentki z biura nieruchomości.

— Dobrze, ja jeszcze osobiście będę z państwem w kontakcie, najprawdopodobniej jeszcze dzisiaj.


4


Niezła “hacjenda”, pomyślał Chmieliński wchodząc do mieszkania na drugim piętrze.

Ale się tu ktoś urządził, biały marmur na podłodze, grafiki i obrazy w złotych cienkich i grubych ramach w korytarzu mieszkania. Na ścianach salonu, w którym znajdował się trup, wisiało parę awangardowych obrazów, którym już zaoszczędzono złotych ram.

Odór unosił się w powietrzu i nieznośnie wżerał w nozdrza. Chmieliński wyciągnął z kieszeni lateksowe wypełnione talkiem od środka rękawiczki.

— No to zaczynamy. – powiedział do policjanta w mundurze trzymając się za nos. To, co my tu mamy? Sam sobie zadał pytanie Chmieliński, po czym wyciągnął dyktafon z kieszeni marynarki.

Stojąc w drzwiach do salonu, dyktował:

— Denat znajduje się na środku pokoju, brak śladów włamania do drzwi wejściowych. W mieszkaniu i w salonie jest porządek, brak śladów rabunku lub przeszukiwania mieszkania. –

powoli i ostrożnie obracał głowę przesuwając wzrok z jednego końca salonu w drugi, nadal dyktując – Jeden z obrazów jest lekko przekrzywiony. Poza tym nie ma innych widocznych na ten moment śladów. Denat znajduje się na środku pokoju, ślady krwi w niewielkiej ilości są widoczne wokół denata jak i na jego ciele. Denat leży głową do drzwi i nogami skierowanymi do okna.

Chmieliński przerwał nagrywanie swoich obserwacji i podszedł bliżej denata. Na ubraniu denata były duże plamy zaschniętej krwi i zauważył, że na klatce piersiowej widoczne są rany kłute.

Chmieliński dyktował dalej. – Rany na klatce piersiowej, wyglądają na zadane nożem.

W pobliżu ciała narzędzia zbrodni brak. Denat, mężczyzna około 42–46 lat. Na twarzy denata nie ma śladów po przemocy. – przerwał nagle nagrywanie i wyłączył dyktafon.

— O! Kurwa! – głośno powiedział sam do siebie Chmieliński, i kucnął przy denacie.

— Co się dzieje? – zapytał jeden z kręcących się po mieszkaniu policjantów.

— Kurwa to mamy celebrytę! – ze zwątpieniem w głosie stwierdził Chmieliński.

— Co? Kto? Który? – z podnieceniem i zainteresowaniem zapytał policjant.

— Z telewizji, ten od wiadomości.

— No, no tak. – policjant ciągle gapił się na twarz denata. – No to będzie się działo! – dodał.

— Tak, kurwa będzie się działo! Zdajesz sobie sprawę jak to nam zapaprze dochodzenie?! Kurwa tego zabójstwa mógł dokonać każdy, on jest znany, ma na pewno w chuj wrogów! To poszerza nam krąg podejrzanych. Aż nie chcę o tym myśleć! To będą długie dni z setkami przesłuchań, Niech to szlag jasny trafi.

Policjant chrząkną lekko, dając znak do Chmielińskiego.

— Panie inspektorze, jest ekipa, technicy i lekarz sądowy.

— Zapraszam lekarza, ciekawy jestem jak długo on tu leży.

Lekarz sądowy Florian, z którym Chmieliński się doskonale znał od lat, przykucnął przy ofierze. Wyglądał jak miś pluszowy ubrany w biały kombinezonik. Florian był wyśmienitym lekarzem sądowym, o pulchnej budowie ciała i niskim wzroście.

— Po kilkuminutowych wstępnych oględzinach… – wydobył z siebie Florian – …sądząc po tych, ponad trzydziestu stopniowych upałach od paru dni, mogę ocenić, że ciało jest tu około trzech dni, może nawet czterech.

W mieszkaniu nagle zaroiło się od ludzi w białych kombinezonach. Błyskała lampa od aparatu, a białe ludziki z pędzelkami i plastikowymi foliami zabezpieczały ślady w mieszkaniu. Chmieliński i mundurowy byli gotowi do opuszczenia miejsca zbrodni.

— Panie inspektorze, mamy coś, co musi pan zobaczyć! – zawołał jeden z ekipy białych ludzików.

— Tak?

— Proszę za mną, na obrazie w salonie jest coś dziwnego. – stwierdził technik w białym kombinezonie.

We trzech w skupieniu podeszli do dużego obrazu, który wisiał w lekko przechylonej pozycji.

— Proszę zauważyć, tu w prawym rogu, tuż nad sygnaturą artysty jest coś wyraźnie napisane czerwonym kolorem. Wygląda na to, że jest to napisane krwią, ale musimy sprawdzić i potwierdzić.

Chmieliński pochylił się nad dolnym rogiem obrazu. Zauważył napis wyglądający tak jakby ktoś napisał go palcem umoczonym we krwi.

DLA F ZA W70

Rozdział II

Piątek, 15 sierpnia, 1969 Odense, Dania.


— Jeszcze nie jesteś gotowa? Impreza zaczyna się za dziesięć minut. Chyba, że się rozmyśliłaś i chcesz siedzieć w domu w ostatni weekend przed rozpoczęciem zajęć?! Ja będę gotowa za pięć minut. – mówiła głośno Maria do Laury, która była w pokoju obok.

— Nie jestem w humorze, poza tym nie wiem, którą sukienkę wybrać. – odpowiedziała Laura markotnym głosem.

— Wkładaj tę czerwoną w drobne białe kropki, i jedziemy! – krzyknęła donośnie Maria.

Maria i Laura wybiegły z klatki schodowej i wsiadły na rowery. Pedałowały szybko, a sukienki falowały wysoko w powiewie ciepłego sierpniowego powietrza.

Jechały wzdłuż ulicy Świętego Albana, mijając browar i kościół o tej samej nazwie. Jechały w kierunku Islandsgade do Konserwatorium Muzycznego. O godzinie dziewiętnastej zaczynał się tam wieczorek muzyczny wraz z kolacją i tańcami.

Gdy dotarły na miejsce sala była już pełna ludzi. Większa część zgromadzonych stała przy barze, gdzie kupowali piwo lokalnej produkcji o nazwie Albani. Parę dziewczyn kręciło się wokół dużego stołu stawiając na nim salaterki z różnego rodzaju sałatkami, talerze z tartami warzywnymi oraz małymi mielonymi kotlecikami.

— To ja idę po piwo a ty zajmij nam dobre miejsce siedzące, zanim się zacznie koncert. – powiedziała Maria do Laury szturchając ją w bok. – Dzisiaj będzie grał Jens, wiesz Jens Hansen, najlepszy pianista z ostatniego semestru. Musimy siedzieć blisko fortepianu, aby móc podziwiać jego urok i wdzięk. Wdzięk muzyki oczywiście mam na myśli – chichoczącym głosem powiedziała Maria.

— Ach tak, pamiętam Jensa – westchnęła Laura.

Zdążyły dopić małe piwo do końca, gdy na scenie zapowiedziano rozpoczęcie koncertu. Dźwięki fortepianu rozchodziły się po całej sali. Widzowie w skupieniu słuchali interpretacji utworów znanych kompozytorów muzyki klasycznej. Obie dziewczyny miały duży uśmiech na twarzy wsłuchując się w dźwięki muzyki i wpatrując się w jego wykonawcę. Jens zakończył swój występ.

Po zakończeniu utworu dyrektor konserwatorium, wyszedł na środek sceny i podziękował Jensowi. Co roczną tradycją było to, że jeden z uczniów z wymiany studenckiej, grał utwór na zakończenie wieczorku muzycznego inaugurującego rozpoczęcie się weekendowej zabawy, przed nowym semestrem nauki.

Jak co roku mamy przyjemność gościć uczniów z wymiany studenckiej, jeden z nich zagra dla nas dzisiejszego wieczoru. Duże brawa dla Roberta. – dyrektor konserwatorium zaanonsował kolejnego wykonawcę,

Zobaczmy, co za brzęczy skrzypek trafił się w tym roku. – skomentowała zgryźliwie pod nosem Maria.

Na scenę wyszedł wysoki, postawny i bardzo przystojny ciemnowłosy mężczyzna. Rozpinając marynarkę usiadł do fortepianu. Rozległ się donośny dźwięk i cała sala zamilkła. Dziewczyny popatrzyły na siebie i puściły do siebie oko. Wsłuchiwały się w wykonanie utworu.

— Wielkiego wirtuoza to z niego nie będzie. – skomentowała Maria, gdy tylko skończył grać.

— Może był zdenerwowany, nowe miejsce, nowa szkoła, nikogo tu nie zna. – próbowała bronić go Laura.

— No, ale przystojniak z niego niezły, a do perfekcyjnej gry można go jeszcze wyćwiczyć – zaśmiała się Maria.

Po koncercie dziewczyny ruszyły w kierunku stołu zastawionego salaterkami. Coraz więcej ludzi gromadziło się po jedzenie. Laura i Maria szybko nałożyły sobie sałatkę ziemniaczaną, po dwa kotleciki mielone i parę plastrów marynowanych buraczków. Usiadły przy ostatnim wolnym stoliku i rozpoczęły konsumowanie popijając zimnym piwem.

— Przepraszam czy mogę się przysiąść? – zapytał łamanym duńskim wysoki, przystojny, ciemnowłosy mężczyzna

Dziewczyny rozpoznały chłopaka natychmiast. Był to Robert, z wymiany studenckiej. Ten przystojniak, który wykonywał ostatni utwór.

— Tak proszę, będzie nam miło. – odpowiedziała uśmiechnięta od ucha do ucha Laura. Przyglądała się mężczyźnie z iskierkami w oczach.

— Dziękuję, mnie także będzie bardzo miło. Mam na imię Robert.

Przedstawili się sobie nawzajem. Wieczór mijał bardzo przyjemnie. Dziewczyny bawiły się znakomicie w towarzystwie Roberta. Podobał im się jego dżentelmeński szyk. On biegał dla nich po piwo. Fajnie tańczył, opowiadał śmieszne anegdotki po angielsku. Tłumaczył, że przyjechał kilka dni temu, jeszcze nikogo tu nie zna, i nie zna duńskiego. Powiedział. że muzyka rozrywkowa wychodzi mu znacznie lepiej niż poważna, że lubi śpiewać i grać, że ma nadzieję, iż zostanie przyjęty do grona tutejszych studentów. Wyznał jak bardzo się cieszy, że je poznał. Przyznał, że większość studentów wydaje mu się dość oziębła. Dziewczyny były pod wielkim wrażeniem jego osobistego wdzięku i szarmancji.

Wspaniale tańczył. Laura czuła się jak księżniczka na balu. Ten wysublimowany sposób w jaki ją obejmował przy tańcu. Patrzyła prosto w jego niebieskie oczy, czuła, że świat dookoła niej się rozpływa, nawet muzyka, do której tańczyli rozmyła się… Na parkiecie była tylko ona i on, nikogo dookoła nie zauważała. Wszyscy inni byli prawie niewidzialni. Byli plamami ciemnych kolorów przemieszczającymi się w około nich. Nie protestowała, kiedy zaproponował opuszczenie nudnego wieczorku muzycznego i zmianę miejsca na inny lokal w centrum miasta.

Tańczyli namiętnie do “Love Street”, The Doors, wariowali do “Foxy Lady” Jimi Hendrixa i szaleli do “Stupid Girl” Rolling Stonesów. Po wyjściu z lokalu, przyciągnął ją do siebie, objął i pocałował. Miał tak miękkie i obfite wargi. Ciarki z euforii i radości przechodziły ją po całym ciele. Chwycił jej dłoń i tak trzymając się za rękę poszli w stronę Ogrodu Królewskiego w centrum miasta.

Leżeli na trawie podziwiając bezchmurne gwiaździste niebo. Co jakiś czas obdarowywał ją namiętnym pocałunkiem. Laura słuchała jego słów jak zaklęć. Gdy już świtało, odprowadził ją do domu. Czuła się tak, jak by to były najpiękniejsze chwile w jej życiu.

Nie przeżyła nic podobnego z innymi chłopakami, z którymi się wcześniej spotykała. Byli fajni, owszem, ale nie było takiej namiętności, wszystko raczej odbywało się bardziej mechanicznie. Zaśmiała się w duszy. Inni poprzedni amanci nie byli tak przystojni jak on. – pomyślała z radością. Nigdy by nie pomyślała, że może mieć szanse u takiego przystojniaka.

Rozdział III

Warszawa, 3 sierpnia 2015 roku, godzina 18.


1


Chmieliński z pierwszym aspirantem pośpiesznie przechodzili przez ulicę Wilczą w stronę komendy.

— Jeżeli on już tam leży od ponad czterdziestu ośmiu godzin, to dlaczego nikt nie zgłosił zaginięcia? Chyba do cholery ma jakąś żonę, rodzinę! – z wściekłością mówił Chmieliński.

— Chyba się rozwiódł. O ile pamiętam, czytałem o tym w jednym z tych kolorowych świerszczyków.

— Ty czytasz te gówna? Myślałem, że tylko ciekawskie babska żyją życiem celebrytów?! Może, dlatego nadal biegasz w mundurze? – wścibsko dodał Chmieliński. Aspirant machnął ręką na znak, że nie słucha.

— Znajdziesz Młodego i przyjdźcie do mnie do biura, ułożymy plan działania i rozdzielę obowiązki. Powiedział Chmieliński do aspirant.

— Tak jest, widzimy się za pięć minut.

Chmieliński siedział przy biurku i pił kawę. Dwóch młodych aspirantów siedziało naprzeciwko niego i z niecierpliwością czekali na to co ma im do powiedzenia.

— Znamy już tożsamość denata, ktoś z rodziny musi to jeszcze potwierdzić. Ty Młody kontaktujesz się z rodziną. Dowiedzcie się, do kogo należało mieszkanie. Musimy ustalić czy ofiara miała przy sobie klucze do mieszkania, w którym go znaleziono. Ja się tym zajmę. – mówił powoli Chmieliński.

W uchylonych drzwiach do biura Chmielińskiego, pojawiła się zaopatrzona w loki głowa w okularach. Była to sekretarka działu kryminalnego, Magda.

— Prokurator dzwonił, podczas twojej nieobecności. – powiedziała zdenerwowanym głosem.

— Tak, który?

— Wróblewski.

— A… tak, Wróblewski, dziękuję Magdo. Skontaktuję się z nim niezwłocznie. – miło odpowiedział Chmieliński.

Głowa sekretarki zniknęła w uchylonych dzwiach biura tak szybko jak się pojawiła. Zamknęła ostrożnie drzwi.

— Ha, to się skończy sączenie wina, czy co on tam sączy całymi dniami, jak się dowie, że mamy celebrytę. – z pół uśmieszkiem na twarzy mówił do aspirantów Chmieliński. – Śledźcie chłopaki wiadomości, będzie się, z czego pośmiać. Wróblewski nie należy do najlepszych w przemawianiu na konferencjach prasowych, ciekawe na czym się zająknie. – zapytał retorycznie Chmieliński. W tej samej chwili przypomniał sobie, że fakt, iż ofiara jest osobą publiczną może skomplikować dochodzenie.

— Lepiej, aby Wróblewskiemu udało się tę sprawę jak najdłużej zachować w tajemnicy przed mediami, – westchnął Chmieliński i kontynuował dalej.

— A więc, wy zajmujecie się ustaleniem najbliższej rodziny: żona, rodzice, rodzeństwo. Tożsamość właściciela mieszkania. Ustalacie także, w jaki sposób świadkowie, którzy odkryli ciało ofiary byli w posiadaniu kluczy do mieszkania. Wiemy, że jeden świadek to pracownik agencji nieruchomości, w której najprawdopodobniej znajdowały się te klucze. Ustalacie, kto jest właścicielem agencji nieruchomości, ile osób tam pracuje i ilu z nich miało dostęp do tych kluczy. Przeprowadzacie wywiad. Raport trafia do mnie jak skończycie. Wszystkich jutro od rana umawiacie do mnie na przesłuchanie. W kolejności: żona, najbliższa rodzina, pracownicy agencji nieruchomości. — konkretnym i stanowczym tonem mówił Chmieliński. — Po za tym, jeżeli do dzisiaj lub jutro rana nic się nam nie wyjaśni lub nic większego nie wpadnie, to bierzemy się za odwiedziny w miejscu pracy. Zaczniecie od najbliższych współpracowników, potem kochanek ewentualnych kochanków, jeżeli tacy istnieją. Procedurę znacie. Co do śladów na miejscu zabójstwa to czekamy na dział techniczny. Jeden ślad znaleziony na miejscu, o którym już wiemy, to napis na obrazie w czerwonym kolorze — “Dla F ZA W70” — czekamy na potwierdzenie czy ten napis jest świeży i czy rzeczywiście jak przypuszczamy został napisany krwią. Kontaktujecie się z działem technicznym i widzę was tu o godzinie dwudziestej. Ja w międzyczasie pogadam z lekarzem sądowym i obejrzę sobie denata. — mówiąc to wstał i sprężystym ruchem zgarnął notes leżący na samym środku biurka. Zarzucił zwinnie marynarkę na jedno ramie wsuwając przy tym notes do jednej z kieszeni. Gdy podniósł głowę zobaczył tylko zamykające się drzwi Aspiranci bezdźwięcznie wyparowali z jego biura.


2


Podążając, długim, pozbawionym okien korytarzem, oblepionym białymi ceramicznymi kafelkami, oświetlonym lampami jarzeniowymi, Chmieliński zbliżał się do pomieszczenia, którego najbardziej nienawidził w całej procedurze śledczej. W korytarzu, który zazwyczaj przemierzał w ciągu trzech czterech minut, panowała zawsze grobowa cisza. Te kilka minut w nieustannej ciszy w korytarzu pozbawionym okien, wprawiały go w stan klaustrofobii. Odruchowo rozpiął jeden z górnych guzików przy koszuli i pokręcił głową.

Niestety musiał tu być i to zazwyczaj dwa razy, kiedy zajmował się sprawą zabójstwa. Spojrzał odruchowo w małe okrągłe przeszklenie na drzwiach prosektorium. I tak nigdy nic przez nie nie było widać. Sam się sobie dziwił, dlaczego powtarza ten odruch za każdym razem, gdy tu się pojawia. Złapał mocno za klamkę i otworzył ciężkie metalowe drzwi., Poczuł ten sam zapach, który już dobrze znał. Instynktownie jego mózg rozpoznawał zapach formaliny. Inna część mózgu, odpowiedzialna za zamianę zapachu w obraz, pokazywała coś co wyglądało jak wielka budyniowa zawiesina lub płynny wosk o łososiowym kolorze.

— Dopiero, co go rozebraliśmy, i jedynie zdążyłem rzucić na niego okiem. Więc za wiele powiedzieć nie mogę. – nerwowym głosem powiedział Florian widząc wchodzącego Chmelińskiego.

— Jakoś wolno pracujesz w te upały? No nic, przynajmniej przejrzę, co miał przy sobie.

— Ładny chłopczyk z niego. – zmienionym tonem głosu, żartobliwie, starając się rozluźnić atmosferę, skomentował lekarz sądowy.

— Ładny i znany … i co jeszcze mi powiesz? spytał Chmieliński.

Bladość twarzy lekarza sądowego przerażała Chmielińskiego przy każdej wizycie w prosektorium. Chociaż bywał tu z odstępami w czasie od prawie piętnastu lat to nie oswoił się z tym miejscem. Za każdym razem przychodziły te same chłodne myśli, co do profesji Floriana. Siedzenie całymi dniami jak podziemny kret, i wiercenie dziur w ludzkich bebechach, co za okrutna praca.

— Czy możesz potwierdzić czas zgonu, który wstępnie ustaliłeś na miejscu zdarzenia? – zapytał nagle

— Tak, podtrzymuję, ponad dwie doby, ale nie dużo więcej, obstawiam na dwie i pół doby, czyli zgon nastąpił w przedziale od dziewiątej rano do piętnastej po południu w ubiegłą sobotę. Poza tym jak zauważyłeś na miejscu zdarzenia, plama krwi nie była taka obfita.

— No tak. – kiwnął głową Chmieliński.

— Więc, wstępnie mogę ci powiedzieć, że zgon nie nastąpił od ran kłutych na klatce piersiowej. — Zobacz, odkryłem coś jeszcze. Na przykład tu na jego rękach. — podniósł do góry bezwładną blado siną rękę ofiary i wskazywał na miejsca, w których znalazł coś podejrzanego. — Na prawym przedramieniu, z tyłu ręki ma ślad po ukłuciu. Na lewym przedramieniu, ale już z przodu ma także ślad po ukłuciu. Obydwa ukłucia wyglądają na dość świeże. Jest bardzo duże prawdopodobieństwo, że zgon mógł nastąpić po wstrzyknięciu jakiejś substancji, która zatrzymała akcję serca. Ale to oczywiście muszę potwierdzić po sekcji zwłok i badaniach toksykologicznych. Poza tym, te dwie rany na klatce piersiowej, które tak na oko nie wyglądają na bardzo głębokie. Nic innego jak na razie nie mogę ci więcej powiedzieć. Wrócisz jutro wieczorem to powinienem już mieć cały raport obdukcji.


— Dobra. Aaa, i jeszcze jedno, co znaleźliście w jego kieszeniach?

— W gabinecie są zabezpieczone jego rzeczy osobiste, zobacz sam, co tam jest.

Na metalowym stoliku w gabinecie lekarza sądowego leżał przezroczysty foliowy woreczek z osobistymi rzeczami ofiary znalezionymi w jego kieszeniach. Chmieliński szybkim ruchem założył lateksowe rękawiczki i otworzył woreczek. Zawartość woreczka starannie rozłożył na metalowym stoliku. Wśród rzeczy osobistych ofiary nie było nic co byłoby podobne do kluczy do mieszkania.

Klucze do samochodu marki Mercedes, telefon komórkowy, mentosy, pióro do pisania, złożona na pół biała niewielka kartka papieru. Chmieliński rozchylił i wyprostował ostrożnym ruchem dłoni biały kawałek papieru. Była to faktura z restauracji Flaming w Warszawie. Na rachunku wyszczególniono skonsumowane dania. Dwa chłodniki, dwa steki wołowe, butelka czerwonego wina, woda mineralna, sernik, dwie kawy. Wygląda na to, że ofiara nie jadła w samotności tę dość drogą kolację...Czyżby ostatnią? – zadał sobie w myślach pytanie Chmieliński. Faktura wystawiona na TVP. Kolacja firmowa. Do faktury spinaczem przyczepiony był wydruk z karty kredytowej o wysokość 670 zł. Na wydruku potwierdzenia płatności kartą kredytową figurowało nazwisko ofiary, Krakowski. Sprawdził szybko datę na wydruku płatności, aby upewnić się, że faktura była wystawiona w ten sam dzień, w którym została opłacona. 31 lipca 2015, godzina 21:55. Czyli w piątkowy wieczór nasz celebryta jeszcze żył, i jednak wygląda na to że była to jego ostatnia wieczerza… – pomyślał.

Wychodząc z prosektorium, widział jak Florian przygotowuje wagę i sterylne narzędzia do swojej okrutnej pracy.

— To do zobaczenia jutro, daj znać jak coś odkryjesz sensacyjnego. Powiem ci co znajdziesz w żołądku naszego celebryty… Dużego krwistego steka i pół litra czerwonego wina. Daj znać czy się pomyliłem. — mówiąc to opuścił local, który z pasją nienawidził.


3


Po dwudziestej do biura Chmielińskiego wrócił jeden z aspirantów.

— Dobrze, że jesteś. Mamy telefon komórkowy ofiary. Sprawdźcie, co tam jest ciekawego. – przywitał go Chmieliński.

— Ustaliliśmy, kto jest właścicielem mieszkania, w którym znaleziono ofiarę. Wiktor Krakowski, ojciec ofiary. Skontaktowaliśmy się z byłą żoną. Jest w kiepskim stanie. Ma alibi na ubiegłą sobotę, jeszcze niesprawdzone. Byliśmy też u rodziców ofiary, poinformowaliśmy ich, iż zjawiasz się u nich jutro rano. Także od jutra, od rana, masz umówionych świadków z miejsca zdarzenia, potem wizyta u rodziców ofiary. My tymczasem rozejrzymy się w miejscu pracy ofiary.

— Dopytajcie o ewentualną obecną partnerkę, czy z kimś się spotykał. W piątek wieczorem jadł kolacje w restauracji Flaming, tam też się rozejrzyjcie. Zapytajcie w pracy czy miał może zaplanowaną kolację służbową w piątkowy wieczór.

— Spotykamy się jutro w ciągu dnia i będziemy składać resztę układanki.

Dochodziła dziesiąta wieczorem. Zmęczony i głodny, wyciągnął z lodówki dużą porcję lasagnii z mięsem i szpinakiem, którą zostawiła dla niego Karolina.

Karolina była jego partnerką. Mieszkali razem od roku. Zanim ją poznał prowadził raczej życie samotnika, praca pochłaniała prawie cały jego wolny czas. Wcześniej miał liczne i krótkie związki z kobietami. Żadna z nich nie mogła zaakceptować spotkań o późnych godzinach wieczornych lub tego, że często odwoływał zaplanowane randki. W sumie nie doskwierało mu to za bardzo, czuł się dobrze będąc singlem, dopóki nie spotkał Karoliny. Jej wytrwałość i zrozumienie, czułość i sama odwaga, że chce się z nim związać, powaliły go. Nie mógł się jej w żadnej kwestii oprzeć. No i się stało, zamieszkał z nią. Przeszło mu nawet przez myśl, aby kupić pierścionek z brylantem, ale myśl ta nie dojrzała jeszcze na tyle, aby się wybrać i fizycznie tego zakupu dokonać. Karolina w sobotę rano wyjechała do Kazimierza Dolnego, do znajomych na dwa tygodnie. Uwielbiała tam jeździć do swojej najbliższej przyjaciółki, która z mężem, latem, mieszkała w małym domku letniskowym. Chmieliński nie był tak bardzo zachwycony tym miejscem. Zawsze śmierdziało mu w Kazimierzu skansenem i starociami. Pod koniec tygodnia ma do niej dojechać na długi weekend.

O cholera, chyba będą nici z długiego weekendu z ukochaną!? Karolina będzie wściekła. – pomyślał. Nie pierwszy raz będzie musiał odwołać, przesunąć jakiś wyjazd lub romantyczną kolację ze względu na swoją pracę. Karolina i tak była wyrozumiała, ale on wiedział, że nieustanne nadgodziny i nieregularny czas wymagającej pracy bardzo ją denerwowały. Dobrze ukrywała złość, irytację i rozczarowanie. Nie wiedział czy i tym razem okaże tyle wyrozumiałości. Kochała Kazimierz Dolny i chciała mieć ukochanego przy swoim boku w tym magicznym dla niej miejscu. Chciał być z nią szczery. Nie ma sensu, aby czekał z przekazaniem wiadomości o poważnej sprawie w pracy, która może pokrzyżować ich wspólne plany na nadchodzący weekend.

Z kieszeni wyjął telefon. Zadzwonił do Karoliny.

Rozdział IV

Wtorek, 4 sierpnia 2015 roku, Warszawa.


1


O ósmej rano pił lurowatą kawę u siebie w biurze. Ospałym jeszcze krokiem poszedł do sekretariatu. Magda na jego widok jakby katapultowała się ze swojego krzesła i chwyciła za białą aktówkę leżącą na rogu biurka. Wyglądało to przezabawnie w oczach obserwującego tę sytuację Chmielińskiego.

— Pół godziny temu szukali cię z działu technicznego, zostawili to.. – wyciągając chudą dłoń obwiązaną licznymi rzemykami i ozdobnymi kamykami wręczyła Chmielińskiemu białą aktówkę.

Sekretarka, Magda, była ładną kobietą, o smukłej sylwetce. Długie, lokowane włosy nadawały jej egzotycznego wyglądu. Okulary natomiast, według jego opinii, oszpecały ją, zubożając cały sex appeal. Jej obcisła spódnica podkreślała zgrabny tyłeczek i sex appeal. Podniósł wzrok i zobaczył okulary, czar prysł, szybko wrócił wzrokiem do obcisłej spódnicy. Było zbyt wcześnie rano na seksualne fantazje o sekretarce. Przede wszystkim muszę znaleźć mordercę… – pomyślał Chmieliński. Starał się myśleć jasno i poprawnie.

— Dziękuję. – odparł najbardziej rześko jak potrafił Chmieliński. Stawiam kawę, ale jak sama widzisz nie mam czasu, aby się po nią sam wybrać. Chyba przyznasz, że to co tu mamy, jest dzisiaj nie do wypicia. – dodał miłym głosem.

— Zgadzam się – kiwnęła głową Magda. Spojrzała na niego i szybko odpowiedziała – Nie musisz szukać wymówek, wiesz, że chętnie pójdę po tę kawę dla ciebie i dla siebie.

— Czy kiedyś mówiłem ci już, że cię bardzo lubię, za twoją uczynność? – powiedział Chmieliński uśmiechając się. Wyciągnął z kieszeni spodni pięćdziesiąt złotych..

— Tak, podobno jestem Twoją ulubioną pracownicą – uśmiechając się szeroko pokazała swoje śnieżno białe zęby, patrząc prosto w oczy Chmielińskiego.

Jej cała osobowość i figura były tak namiętne. Co się ze maną dzieje dzisiejszego ranka? – pomyślał nie dowierzając samemu sobie. Miał niesamowitą ochotę dotknąć jednego z jej bujnych loków leżących miękko na ramionach. Otworzył białą aktówkę z raportem z działu technicznego. Po dłuższym czytaniu raportu, zorientował się że śladów, które zabezpieczono na miejscu zbrodni, nie ma dużo. Też miał takie przeczucie gdy dokonywał oględzin.

Napis, który odkryto wczoraj w jego obecności, na jednym z obrazów, nie był częścią malowidła. Tak jak przypuszczali, napisano go krwią. Przewertował parę kartek wstecz do zdjęć zrobionych przez techników. Obraz miał zielone tło z małymi trzema postaciami i nic więcej. Artysta: Wilhelm Sasnal. Napis krwią, wykonano palcem, lecz nie znaleziono żadnych odcisków palców. Osoba, która to napisała miała na sobie rękawiczki lub w jakiś inny sposób zabezpieczyła się przed zostawieniem odcisków palców i innych śladów biologicznych. Krew z napisu na obrazie, została poddana analizie. Wyniki będą w ciągu 24 godzin. Więcej niż pewne, że jest to krew ofiary. – Pomyślał.

Poza tym, w salonie gdzie znaleziono ofiarę jak i w sypialni na łóżku, zabezpieczono parę ciemnych włosów. Na pierwszy rzut oka, wyglądały na włosy kobiece, były długie. Drugim śladem, który zabezpieczyli technicy były trzy kawałki papieru toaletowego. Dwa z nich lekko skleiły się od śliny, smarków, lub innych płynów ustrojowych, znalezionych w koszu na śmieci w toalecie. Wszystkie ślady biologiczne zostały poddane analizie DNA.

W całym mieszkaniu zebrano tylko pięć różnych odcisków palców.

Co było dość nietypowe i przykuło uwagę Chmielińskiego. Zabezpieczone zostały odciski całych dłoni na stole jadalnym w salonie. Znajdowały się po lewej stronę stołu, mniej więcej po środku. Odciski należały do ofiary. To oznaczałoby, iż siedząc przy stole, ofiara, opierała się o stół przedramionami.

Dziwna pozycja. – pomyślał.

Poza tym nic! Śladów włamania brak. Kluczy do mieszkania przy ofierze brak, chociaż zlokalizowano jeden zestaw kluczy w kuchni.

Chmieliński pochylając się nad biurkiem złapał się za głowę obiema rękami. Był rozczarowany, że nie było więcej tropów technicznych. Może po analizie DNA coś się Wyjaśni? Próbował się opanować i zacząć myśleć logicznie. Będzie musiał zarządzić pobranie próbek DNA od jak największej ilości osób. Po przesłuchaniach może się okazać, że morderstwa dokonał ktoś z najbliższego otoczenia denata. Większość zabójstw jest popełniana przez osoby bliskie. Oczywiście nie jest to regułą, bywają wyjątki. Zazwyczaj jednak, jeżeli nie chodzi o rozbój lub napaść, to chodzi o kasę lub zazdrość, materialną albo cielesno-uczuciową. Materiał biologiczny ze znalezionego papieru toaletowego, porówna się z DNA przesłuchiwanych.

Tylko ten zagadkowy napis na obrazie, ewidentnie zabójca chce się bawić w ciuciubabkę. Nie dosyć tego, że ofiara jest celebrytą to jeszcze jakieś zagadki, rebusy?! Inteligent psychopata, czy to jakiś cholerny amerykański film?!

Każdy celowy znak — zagadka — symbol, zostawiony przez zabójcę wcześniej czy później będzie rozwiązany. Czy oni sobie z tego nie zdają sprawy? Po chuj im ta zabawa? Myślał wściekły Chmieliński. Nie spotkał się dotychczas ze sprawą zabójstwa gdzie zabójca celowo zostawiał jakieś zagadki do rozwiązania śledczym. Co to kurwa ma być? Jeżeli on tego nie zdoła rozwiązać, jak to będzie wyglądało? Mały iloraz inteligencji? Nieudolność? Cholera, niech to szlag, zagadeczki! Będzie musiał nad tym dłużej posiedzieć, inaczej, jako nieudolny będzie zmuszony poruszyć to z prokuratorem i to będzie dla niego najtrudniejsze. Nie wyobrażał sobie proszenia prokuratora o pomoc w rozwiązaniu zagadki napisu, i to Wróblewskiego… Było powszechnie wiadomo, że lubił sobie wypić. Mimo tego był cholerine bystry. Trzeba mu to przyznać.


2


W pokoju przesłuchań, za podłużnym stołem czekała już Anna Markiewicz, pracownica biura nieruchomości. Jeden ze świadków, którzy znaleźli ciało ofiary w mieszkaniu przy ulicy Wilczej. Na jej twarzy widoczne były ślady po nieprzespanej nocy. Podkrążone i opuchnięte oczy, niemyte dzisiaj włosy, byle jak zaczesane do tyłu w kucyk. Mimo tego wyglądała całkiem dobrze, nie była zbyt ładną kobietą, raczej przeciętnej urody. – “Na ulicy bym się za nią nie obejrzał.” – pomyślał Chmieliński. Ale miała łagodny i ciepły wygląd. Zza niedopiętego na ostatni guzik skromnego, cienkiego sweterka, przez cienki podkoszulek z prawej strony zarysowywał się, jej prawy sutek. Nawet spodobał się Chmielińskiemu ten nieład w ubiorze. Nie wyglądała na zbyt zdenerwowaną, raczej na mocno zmęczoną. Po przedstawieniu się zaczął zadawać jej pytania. Po paru minutach rozmowy, ustalił, że znała właściciela mieszkania. Nie zauważył, aby miała coś do ukrycia, odpowiadała względnie płynnie i nie wodziła wzrokiem.

— Czy znała Pani ofiarę, która znajdowała się w mieszkaniu?

— Nie wiem, nie widziałam twarzy mężczyzny, który leżał na podłodze. Czy był to pan Wiktor? – zapytała.

— Nie to nie był pan Wiktor. – odparł Chmieliński. – Jak dobrze pani znała pana Wiktora?

— Spotkałam go dwa razy. Było to u nas w biurze.

Po raz pierwszy jej wzrok pobiegł w kierunku okna.

— Czyje to było ciało? – ze strachem i nutą ciekawości w głosie spytała. – Czy pan Wiktor jest w to zamieszany?

— Ofiarą znalezioną w mieszkaniu pana Wiktora Krakowskiego, jest jego syn. Czy znała pani syna pana Wiktora?

— O Boże! Nie. – stanowczo, ale z rozpaczą w głosie odparła Anna.

— Nie? On był znaną osobą, był prezenterem telewizyjnym. Na pewno go pani nie znała?

Anna wyglądała na mocno zamyśloną. Przesuwała wzrokiem po blacie stołu w tę i z powrotem przez parę kolejnych sekund.

— Aaa… to nazwisko! Tak, teraz kojarzę, ale nie miałam zielonego pojęcia, że pan Wiktor to ojciec tego znanego dziennikarza.

— Czyli nigdy osobiście nie spotkała pani syna Wiktora?

— Nie, nigdy.

— A czy u pani w biurze ktoś z pracowników był bliskim znajomym Wiktora Krakowskiego lub jego syna?

— Nie wiem, wydaje mi się, że nie. Nikt nic nie mówił, i jak Pan widzi ja nawet nie wiedziałam, że Pan Wiktor jest ojcem tego prezentera. Wydaje mi się, że Pan Wiktor po prostu był klientem jak każdy inny, że nie łączyła go znajomość z żadnym z moich współpracowników.

— Na dzisiaj już zakończymy, dziękuję, że się pani u nas stawiła. Proszę, tu jest mój numer w wypadku gdyby pani sobie coś przypomniała.

Anna wsunęła wizytówkę do kieszeni dżinsowych spodni.

— A i jeszcze jedno, tak dla formalności, gdzie pani była w sobotę pomiędzy godziną 11 a 15?

— W domu z dzieckiem, a potem u koleżanki na grillu od 13, może się Pan jej spytać. – mówiła w sposób roztargniony.

— Ok, proszę zostawić namiary na koleżankę u dyżurnej w recepcji przy poczekalni.


3


Do biura wszedł jeden z aspirantów. Przywitał się energicznym ruchem ręki.

— Przesłuchaliśmy wstępnie pracowników biura nieruchomości, to znaczy oprócz jednego, który obecnie przebywa na urlopie za granicą. Właśnie stawiła się właścicielka tego biura nieruchomości, myślę, że sam byś chciał z nią porozmawiać. Tym bardziej, że niezła z niej sztuka….

— Od myślenia to jestem ja, a ty wykonujesz polecenia, zrozumiano?! – ironicznym tonem skomentował Chmieliński. – Czy ktoś z przesłuchanych osobiście znał ofiarę lub rodzinę ofiary?

— Z tego, co ustaliliśmy, to nikt z nich nie znał ofiary, ani jego rodziny.

— Co z telefonem ofiary? Z kim się kontaktował w przeddzień i dzień zabójstwa?

— Jesteśmy w trakcie ustalania, do kogo należą numery ostatnich połączeń, jak skończysz następne przesłuchanie, informacje na ten temat będą na twoim biurku.

— To do roboty i dawaj tę właścicielkę, przyjrzę się jej. – uśmiechnął się.

— Tak jest panie inspektorze! – z uśmieszkiem na twarzy powiedział policjant.


Młody miał rację, niezła z niej była sztuka. Blondynka, około czterdziestki siedziała w poczekalni. Chmieliński od dłuższego czasu przyglądał się Młodemu. Chłopak bardzo się starał i traktował wszystkie polecenia inspektora z należytą uwagą. Z tego, co słyszał Chmieliński od swoich kolegów Młody przede wszystkim myślał samodzielnie i miał własne zdanie. Nikt jeszcze nie poznał życia prywatnego Młodego. Chmieliński nie chciał go o to wypytywać. Nie chciał się wtrącać. Być może kiedyś w przyszłości w czasie rozwijającej się właśnie współpracy Młody sam coś o sobie opowie? To była dopiero trzecia sprawa śledcza w karierze Młodego. Chmieliński był pewien, że Młody nie przyszedł, aby za rok odejść. Nabrał do niego dużej sympatii. Może powinien być bardziej przychylny do jego opinii, w końcu to młoda krew, nowy umysł? Sam siedział już w tym od piętnastu lat, więc powinien być otwarty na nowe, świeże umysły z zewnątrz.

Chmieliński przedstawił się i ruchem ręki wskazał kierunek drzwi. Kobieta była wysoka i szczupła. Miała na sobie letnią marynarkę, pod którą zauważył biały podkoszulek. Nie było widać, aby nosiła biustonosz. Czy w tym biurze pracują same laski bez biustonoszy?! Myśl nagich piersi przeleciała Chmielińskiemu przez głowę. Obcisłe dżinsy i wysokie obcasy szpilek, które na sobie miała tylko nasiliły fantazje Chmielińskiego.

Przyglądał się jej twarzy. Miała nietuzinkową urodę. W przeciwieństwie do jej pracownicy. Było w niej coś takiego innego, niespotykanego. Mały zadarty nosek, zielone oczy i nienaganna fryzura. Obserwował jej mimikę twarzy, która była bardzo wyraźna w smudze dziennego światła padąjcego na jej postać, z okna na przeciwko. Zawsze osoby, z którymi przeprowadzał rozmowy sadzał na przeciw okna. Mógł wtedy zauważyć każdy drobny ruch i tik na ich twarzach.

Spojrzał w akta, Elwira Konwińska. Miała więcej niż 40 lat. Nieźle się trzymała ta 45 latka.

Pan Wiktor Krakowski, właściciel mieszkania przy ulicy Wilczej 22, był pani klientem, prawda?

— Tak zgadza się, – odparła kobieta.

— Jak dobrze znała pani pana Wiktora?

— Nie wiem, co ma pan na myśli przez “dobrze”. Był moim klientem, więc znałam go biznesowo, z biura.

— Mam na myśli czy byliście znajomymi, lub czy może nawiązaliście bliższy kontakt podczas współpracy?

— Nie mam zwyczajów zaznajamiać się bliżej z moimi klientami. Owszem czasami nie odmawiam zaproszenia na kawę lub lunch i w bardzo sporadycznych przypadkach, na kolację, ale to tylko wtedy, kiedy uda mi się dobrze sprzedać mieszkanie klienta. Ja raczej nie zapraszam klientów na kolację i tym podobne po zrealizowaniu transakcji. Preferuję wysłanie prezentu do klientów. Mogą to być dobre wina czy szampany, ewentualnie czekoladki i takie tam.

— Rozumiem. Czyli spotykała się pani z panem Wiktorem tylko u pani w biurze, tak?

— Tak, zgadza się.

— A czy znała pani syna pana Wiktora?

— Nie, a powinnam? – krótko i ozięble zadała pytanie Elwira.

— Znajduje się pani na komendzie w celu złożenia wyjaśnień, także jestem zmuszony zadawać pani pytania. – nie podobał się mu jej chłodny lekko pretensjonalny ton.

— Nie, nie znałam syna pana Wiktora.

— Był znaną osobą, rozpoznawalną przez większość ludzi w tym kraju.

— Może ja akurat nie należę do tej większości panie inspektorze. Czy może mi pan wyjaśnić, kim jest syn pana Wiktora i dlaczego zadaje mi pan pytania na jego temat? Wiem, że znaleziono czyjeś ciało w mieszkaniu Krakowskiego. Moja pracownica odnalazła je wczoraj.

— Dobrze, wyjaśnię pani… Znalezione ciało należy do syna Krakowskiego. – wyjaśniając myślał nadal nad jej pretensjonalnym zachowaniem.

— Aha, rozumiem. Ale tak jak już powiedziałam wcześniej, nie znałam syna pana Wiktora. Teraz kojarzę oczywiście, o kim jest mowa. Te same nazwiska. Pan Wiktor i ten prezenter z telewizji publicznej. Wcześniej nie myślałam nad tym czy mogą być spokrewnieni, zapewne przypuszczałam, że to po prostu zbieżność nazwisk. – łagodnym tonem odpowiedziała kobieta.

— Dobrze, wiec nie będę pani dłużej przetrzymywał. Ze względu na to, że u pani w biurze znajdowały się klucze do mieszkania, w którym zostało popełnione zabójstwo, chciałbym się dowiedzieć czy prowadziła pani ewidencję tego, kto te klucze brał z biura i kiedy.

— Tak prowadzimy taki spis, kto pokazuje, jakie mieszkania. Oczywiście nie znam na pamięć każdego detalu, ale te klucze mamy od niecałych dwóch miesięcy, mało ludzi interesowało się tym mieszkaniem, chociażby ze względu na okres wakacji.

— Rozumiem, chcielibyśmy sprawdzić tą ewidencję. Gdzie pani przebywała w sobotę pomiędzy godziną 11 a 15 popołudniu.

— Sobotę spędziłam z moim znajomym. W tym tygodniu mamy dużą imprezę firmową. Pomagał mi w ogarnięciu ostatnich detali. Potem kawa na mieście i długi spacer w Łazienkach.

— To oczywiście tylko formalność, ale rozumem, że możemy się skontaktować z pani znajomym, który potwierdzi pani alibi.

— Tak oczywiście, podyktuję panu jego numer telefonu. – kobieta wstała i wyciągnęła rękę w stronę Chmielińskiego, aby się z nim pożegnać.

Gdy wstawała od stołu, rozsunęła się jej marynarka i widok podkoszulka, pod którym znajdowały się piersi bez biustonosza, przykuły uwagę Chmielińskiego. Na moment ten widok rozproszył jego skupione myśli. Nie do końca miał do niej przekonanie, była za bardzo wyniosła, nie zauważył także w jej glosie tonu empatii. Była inteligentną kobietą, to na pewno, no i podobała mu się…


4


Szybkim ruchem otworzył drzwi do pokoju, w którym pracowali aspiranci.

— Potrzebuję adres do rodziców ofiary oraz jego żony.

— Rodzice ofiary to Wiktor i Magdalena Krakowscy. Podobnie jak była żona Agnieszka, mieszkają w Konstancinie.

— Ok. Zadzwońcie do nich i poinformujcie, że jestem w drodze. Czy lista połączeń telefonicznych ofiary jest już gotowa?

— Jak wrócisz będzie na twoim biurku. Właśnie kończymy. Wstępnie ustaliliśmy, że często powtarza się jeden numer telefonu. Należący do niejakiej Andżeliki Wiśniewskiej. Komunikacja pomiędzy nią, a ofiarą jest dość pokaźna. Dzwoniła do niej ofiara jak i ona do ofiary. Mamy poza tym parę połączeń od żony w ciągu ostatnich dziesięciu dni i parę z domowego telefonu rodziców ofiary. Jest dużo połączeń z miejsca pracy, ustalamy, z jakich dokładnie wewnętrznych numerów. Mamy też parę jeszcze niezidentyfikowanych numerów, jeden z nich to numer budki telefonicznej, a drugi z karty prepaid.

— Ustalcie, kim jest i gdzie mieszka Andżelika Wiśniewska.

— Jeden z bliskich pracowników ofiary powiedział nam, że jest to dziewczyna, z którą ofiara spotykała się przez ostatnie cztery miesiące.

— Dobra, jej adres i telefon prześlijcie mi smsem, podjadę do niej jak skończę u rodziny ofiary.


5


Zaparkował przy posiadłości Krakowskich w Konstancinie. Posiadłość wyglądała na przedwojenną willę. Biały gładki tynk, duże okna, balkon z drewnianą balustradą, skośny dach. Willa była duża i otoczona pięknymi starymi drzewami.

Przycisnął guzik na domofonie żelaznej, dużej furtki. Po paru sekundach zabrzmiał wibrujący dźwięk zasuwy. Nikt się nie odezwał, tylko usłyszał automatyczny głos domofonu “drzwi otwarte”.

Idąc krótkim chodnikiem prowadzącym do wejściowych drzwi willi, zauważył stojącą w nich starszą kobietę. Podał jej rękę, Przedstawiła się jako Magdalena Krakowska. Miała około 65 lat, wyglądała na bardzo znużoną, a z jej podkrążonych i szklistych oczu promieniowało nieszczęście. Ubrana była w długą czarną sukienkę, spiętą w talii czarnym paskiem.

— Inspektor Chmieliński. Proszę przyjąć moje kondolencje i wyrazy współczucia. – zaczął inspektor.

— Proszę niech pan wejdzie. – zmęczonym głosem odezwała się kobieta.

Z owalnego dużego holu, w którym na środku stał okrągły stolik ze świeżymi kwiatami, weszli do salonu. Salon był duży i przestronny. Kobieta poprosiła, aby usiadł na skórzanej kanapie.

— Mąż jest na mieście, załatwia jakieś sprawy. Zadzwoniłam do niego, że jest pan w drodze, także zaraz tu będzie. Czy napije się pan czegoś? – nie czekając na odpowiedz Chmielińskiego zawołała głośno – Tatiana!

— Tak, czy mam przygotować coś do picia? – ze wschodnim akcentem zapytała służąca.

— Dla mnie kawę z mlekiem, a dla pana, panie inspektorze?

— Poproszę to samo.

Kobieta podeszła do oszklonych drzwi balkonowych, stała tak przez chwilę patrząc w stronę wielkiego ogrodu. Stała tuż obok fortepianu, na którym poustawiano mnóstwo zdjęć w srebrnych ramkach. Wzięła jedno ze zdjęć do ręki, przyglądała się mu przez chwilę. Odstawiła z powrotem zdjęcie na fortepian i zakryła rękami twarz, zaczęła płakać.

Chmieliński podszedł do niej. Kątem oka zauważył, że były to zdjęcia rodzinne. Na tym, które kobieta wzięła do ręki znajdował się zamordowany wczoraj syn.

— Wiem, że jest to dla Pani bardzo ciężkie, ale ja muszę zadać parę pytań.

— Tak wiem. – oznajmiła kobieta odwracając się w stronę Chmielińskiego.

Chmieliński wrócił na kanapę. Zwrócił uwagę że na ścianach salonu, podobnie jak na miejscu zdarzenia wisiały duże, malowane farbami olejnymi, obrazy. Nie znał się tak wybitnie na sztuce, ale coś mu podpowiadało, że były to obrazy znanych i cenionych polskich malarzy. Przy kanapie, na której siedział znajdował się antyczny drewniany stolik, na którym także poustawiano zdjęcia w ramkach. Parę fotografii zrobiono w egzotycznych miejscach. Na jednej z nich były trzy osoby, dwie dorosłe i dziecko, chłopak. Zdjęcie było czarno białe, więc musiało być dość stare, osoby stały oparte o palmę, a w tle stał słoń. Zwrócił uwagę na parę zdjęć mężczyzny w towarzystwie dygnitarzy z PRL-u z Jaruzelskim i Kiszczakiem na czele. Na końcu stolika były też zdjęcia tego samego mężczyzny, ale już lekko starszego, wyglądało to na lata 90-te. Stał na nich z dwoma byłymi postkomunistycznymi prezydentami. Widać było, że i przed i po upadku komunizmu rodzina, która mieszkała w tej posiadłości nie doznała ani biedy ani krzywdy.

— Byliśmy cały ostatni tydzień na mazurach, wróciliśmy wczoraj rano… Wtedy się o tym dowiedzieliśmy. – płaczącym głosem przerwała rozmyślenia Chmielińskiego. Usiadła w dużym skórzanym fotelu stojącym na przeciwko Chmielińskiego

— Tak, takie wiadomości są zawsze straszne dla rodziców. Odparł Chmieliński ze współczuciem w głosie.

Zastanawiało go, co ojciec ofiary może porabiać na mieście w niecałą dobę po otrzymaniu wiadomości o zabójstwie syna? Rodziny zamordowanych, z którymi się spotykał, zazwyczaj spędzali pierwsze dni w gronie rodzinnym. Trochę dziwne, może już chcą zająć się ceremonią pogrzebową? W końcu jego syn był celebrytą, zapewne dużo ludzi z wyższej półki pojawi się na pogrzebie. Jego myśli przerwał skrzypiący odgłos parkietu. Do salonu wszedł starszy mężczyzna. Chmieliński rozpoznał w nim mężczyznę ze zdjęć w salonie. Był postawny, Chmieliński zwrócił uwagę na eleganci ubiór mężczyzny. Złote spinki przy mankietach koszuli i pozłacane guziki przy granatowej marynarce.

Mężczyzna usiadł na drugim skórzanym fotelu tuż obok małżonki. Głośno westchnął. Chmieliński nie widział w jego twarzy żadnego śladu załamania lub przygnębienia, które było tak mocno widoczne na twarzy jego żony. Jego węstchniecie przy siadaniu w fotelu nie wydało się Chmielińskiemu prawdziwe, jakby było udawane.

— Jak już poinformowałem pańską żonę, jestem zmuszony zadać państwu w tak bolesnej dla państwa sytuacji parę pytań.

— No cóż taką ma pan pracę. – odparł mężczyzna.

W przeciwieństwie do jego żony, głos miał klarowny i zdecydowany.

— Wiemy, że morderstwo nastąpiło w sobotę pomiędzy 11 a 15. Rozumiem, że państwo w tym czasie przebywaliście na Mazurach. Chciałbym się dowiedzieć, czy może syn z wami się kontaktował, krótko przed śmiercią, lub dzień wcześniej? Czy może mówił coś na temat planów na weekend?

— Nie, rozmawialiśmy z nim ostatni raz we wtorek w ubiegłym tygodniu.

— A czy może mają państwo wiedzę na temat czy państwa syn miał jakiś wrogów? Kogoś, z kim się bardzo nie lubił? Czy może ktoś mu groził w ostatnim czasie?

— Na ogół był lubianą osobą, był naprawdę dobrym synem, nie wiem, komu mógł zaszkodzić. – lekko ochrypłym głosem mówiła Magdalena Krakowska.

Wiktor Krakowski nie odzywał się. Patrzył na żonę.

— A pan panie Wiktorze?

— Nie, wie pan przecież, że nasz syn to dobry człowiek! Przecież nawet nic nie pisali o nim w brukowcach. No może poza tym, że się rozwodzi. Są przecież różni szaleńcy, on był celebrytą!

Głos Wiktora Krakowskiego był stanowczy, ale z nerwową nutą w tonie. Ten ton wydawał się Chmielińskiemu jakby sfabrykowany, udawany. Cała postać Wiktora Krakowskiego wydawała się być postacią, która miała zawsze wszystko pod kontrolą. Czy jest to właśnie ten moment, gdy silny mężczyzna, ewidentnie o dużych wpływach, najwidoczniej zamożny, właśnie w ten sposób reaguje na utratę kontroli nad sytuacją? Bo śmierć jego syna nie wydawała się Chmielińskiemu tragedią ojca, lecz bardziej utratą kontroli nad sytuacją. Sytuacją, nad którą Wiktor Krakowski w żaden sposób nie mógł zapanować i nie miał na nią żadnego wpływu.

— Tak, oczywiście, to, że państwa syn był celebrytą, bierzemy jak najbardziej pod uwagę.

— Mam nadzieję! – stanowczym głosem odparł Krakowski.

— Czy mogą mi państwo powiedzieć coś o relacji syna z byłą żoną?

— Pół roku temu postanowili się rozejść, ku naszej dużej rozpaczy, bo i dzieci na tym ucierpią. – smutnym głosem mówiła kobieta.

Krakowski nie odpowiadał. Nalał sobie kawy do finezyjnej filiżanki, którą służąca właśnie postawiła na stole wraz z dzbankiem z biało niebieskiej porcelany. Odkrył wieczko dużej ciężkiej srebrnej cukiernicy i szybkim ruchem łyżeczki dosypał cukru do kawy. Mieszając z nerwowym odgłosem w delikatnej filiżance.

— Tak, rozumiem, a była żona państwa syna… – nie dokończył zdania Chmieliński, gdy Krakowski zaczął głośno mówić.

— Oczywiście, że nie jest z tej sytuacji zadowolona! Jak pan sobie myśli?

— Oj, dobrze Wiktorku, nie denerwuj się już tak. – łagodnym głosem, trzymając męża za rękę, mówiła jego żona.

— Miał romans, no i co? Jest sławny, lubią go, no to wiadomo, że zawsze jakaś się koło niego zakręci! Ale czy to powód żeby o rozwód podawać do sądu?! – donośnie i nerwowo mówił Krakowski.

— Czy wiecie państwo, z kim wasz syn miał ten romans?

— Nie! – stanowczo odparł Krakowski, – O takich rzeczach nasz syn nas nie informował. Jakaś cwaniara pewnie, która w telewizji na dupie karierę chce robić!

Chmieliński zastanawiał się jak mężczyzna, który lansuje się na dystyngowanego starszego Pana, może nagle pod wpływem stresu wykazywać się takim prymitywizmem. W obyciu jak i w tonie głosu…

Magdalena Krakowska zaczęła cicho szlochać.

— Widzi pan sam, to nie jest czas i pora na wyciąganie rodzinnych brudów! Co za czasy! Myślę, że czas zakończyć tę rozmowę i szukać przestępcy. – stanowczym głosem oświadczył Krakowski.

— Dziękuje za rozmowę, rozumiem, że jest to nieodpowiednia dla Państwa chwila.

— Tatiana pana odprowadzi. – dodał mężczyzna.

— Ja pana odprowadzę. – oznajmiła Magdalena Krakowska wstając z fotela.

Gdy Chmieliński otwierał drzwi wyjściowe, pożegnał się z kobietą i podał jej swoją wizytówkę.

— Jeżeli będzie pani chciała ze mną porozmawiać, lub coś istotnego dla śledztwa przyjdzie pani na myśl, albo przypomni, proszę tu jest mój numer komórki. O każdej porze dnia i nocy może się pani ze mną kontaktować. Zależy mi bardzo na odnalezieniu zabójcy pani syna.

Dziękuję, i proszę wybaczyć mojemu mężowi, on też to bardzo przeżywa.

Usiadł za kierownicą zaparkowanego samochodu. Co za bufon z tego Krakowskiego. Nic dziwnego, że piastował wysoką funkcję w PRL-u.

Spojrzał na telefon. Zobaczył smsa od Młodego z adresem i numerem telefonu do Andżeliki Wiśniewskiej. Czyli jeszcze będzie trzeba dzisiaj pojechać na Grochów. – pomyślał. Wystukał numer do Andżeliki Wiśniewskiej.

— Halo? – po paru sygnałach, odezwał się ciepły damski głos.

— Witam, inspektor Chmieliński z komendy przy ulicy Wilczej. Czy rozmawiam z panią Andżeliką Wiśniewską?

— Tak. – odparła kobieta.

— Chciałem się z panią spotkać, aby zadać parę rutynowych pytań.

— Tak, ale nie rozumiem w jakiej sprawie? – zaskoczonym tomem zapytała kobieta

— Wolałbym tego nie wyjaśniać przez telefon, czy możemy się spotkać maksymalnie w ciągu dwóch godzin?

— Ale co się stało? – nerwowo zadała pytanie.

— Proszę się nie denerwować, mogę u pani być na Grochowie za półtorej godziny i wszystko wyjaśnię.

— Jestem w pracy. – odparła kobieta.

— Więc proszę podać adres pani miejsca pracy. Chyba, że umówimy się na komendzie przy ulicy Wilczej, jak pani odpowiada?

— Mhm, dobrze, będę na komendzie o godzinie siedemnastej, dobrze? Ale czy nic się nie stało z moimi rodzicami lub bratem?

— Nic z tych rzeczy, proszę się o rodzinę nie obawiać. Wyjaśnię wszystko na komendzie.

Szybkim ruchem nacisnął czerwoną słuchawkę na wyświetlaczu telefonu i przekręcił kluczyk w stacyjce samochodu. Ruszył w kierunku uliczki, odległej zaledwie o trzy przecznice od posiadłości Krakowskich.

Willa, w której mieszkała Agnieszka Krakowska, była żona ofiary, była zupełnie inna niż willa jej teściów. Promienisto biała, zbudowana w formie dworku, którą od ulicy oddzielała piękna duża brama. Za bramą, wysadzony kostkami brukowymi w starym stylu, rozciągał się dziedziniec. Zaparkował tuż przed bramą. Brama otworzyła się automatycznie, gdy wysiadał z samochodu. Zauważył kamery po obu stronach bramy. Czuł się nieswojo podjeżdżając pod taką piękną posiadłość swoim starym samochodem. Wszedł przez otwierającą się automatycznie bramę. Posiadłość była otoczona starymi wysokimi drzewami. Działka, na której się znajdowała była znacznie mniejsza. Za ogrodzeniem wyrastały wille sąsiadów.

Zastukał ciężką klamrą, która wisiała na drzwiach wejściowych. Po krótkiej chili drzwi otworzyła kobieta około czterdziestki, a przy jej boku stał chłopczyk w wieku około sześciu – siedmiu lat.

— Mamo, czy to jest pan policjant? – spytał chłopczyk, zadzierając głowę do góry w stronę matki

— Tak, synku. Zaraz Emily zabierze cię na górę i się z nią pobawisz. – odparła matka

— Dzień dobry inspektor Chmieliński.

— A czy mogę zobaczyć odznakę? – nadal stojąc w tym samym miejscu, zapytał chłopczyk.

— Oczywiście, proszę. – szybkim ruchem ręki Chmieliński wyciągnął z kieszeni marynarki swoją odznakę policyjną.

— Już wystarczy, Emily can you please take him up to his room? – powiedziała kobieta do ciemnoskórej dziewczyny z lekko skośnymi oczami.

— Przepraszam pana, niech pan wejdzie. Emily, nasza niania, zajmie się synkiem, a my będziemy mogli w spokoju sobie porozmawiać.

Wnętrza posiadłości synowej Krakowskich były przestronne. Meble były jasne i nowoczesne. Gdzieniegdzie wisiało jakieś stare lustro i stała rzeźba. Salon był w beżowych kolorach, ilość wiszących na ścianach obrazów nie była tak liczna jak na miejscu zabójstwa, czy u teściów Agnieszki Krakowskiej. Usiedli przy dużym drewnianym stole z grubymi metalowymi nogami, który znajdował się pomiędzy salonem, a kuchnią. Po złożeniu kondolencji, Chmieliński przeszedł od razu do zadawania pytań.

— Kiedy ostatni raz widziała się pani z byłym mężem?

— W czwartek, przywiózł dzieci po tym jak spędziły z nim prawie tydzień. Zamieniłam z nim parę słów i tyle, nawet nie wchodził do środka. – spokojnym głosem mówiła Agnieszka Krakowska. Miała przeciętną urodę, ubrana była klasycznie – niebieskie skórzane klapki, beżowe obcisłe spodnie ze skórzanym paskiem, który podkreślał jej talię, granatowa koszula.

— Czyli od czwartku popołudnia nie miała Pani z byłym mężem żadnego kontaktu?

— Nie, nie miałam. Ustaliliśmy wtedy, że przyjedzie po dzieci w następny piątek, aby spędziły z nim weekend.

— Czy jest Pani wiadomo czy były mąż miał wrogów, ktoś mu źle życzył?

— Nie, nigdy nie miał wrogów, przynajmniej nic mi nie wiadomo na ten temat.

— Jak długo są Państwo po rozwodzie?

— Sześć miesięcy, odparła kobieta.

— Jak przebiegł wasz rozwód?

— Rozstaliśmy się raczej w zgodzie.

— Co było powodem rozwodu?

— Nasze uczucia się rozeszły już na jakiś czas przed rozwodem.

— Czy pani były mąż panią zdradzał?

— Tak, rozstaliśmy się przez romans męża.

— Co pani robiła w sobotę w godzinach od jedenastej do szesnastej?

— Czy pan mnie podejrzewa? – zaskoczonym tonem, i ze zdziwieniem w oczach zapytała kobieta.

— Są to rutynowe pytania, proszę się nie denerwować, zadaję je każdemu, pani teściom też je zadałem.

— A… czyli już pan tam był? – z dość kwaśną miną zapytała kobieta. – Co do tego, co robiłam w sobotę, to od godziny dwunastej była u mnie koleżanka, zjadłyśmy tu lunch i pojechałyśmy na zakupy. Do domu wróciłam przed godziną osiemnastą.

— Poproszę o kontakt do koleżanki. A poza tym proszę mi opowiedzieć o swoim mężu. Czy wiedziała pani jak wygląda jego życie po waszym rozstaniu?

— Nie, nie za bardzo. Mam wrażenie, że się z kimś spotykał, takie też chodziły plotki, w końcu się przecież rozstaliśmy przez inna kobietę.

— A czy może mi pani powiedzieć, kim była ta inna kobieta? Czy pani ją znała?

— Nie, nie znałam jej. Na sprawie rozwodowej, rozstaliśmy się za porozumieniem stron, łagodnie, aby nie budzić sensacji, także nie znam tożsamości tej kobiety i nie interesuje mnie ona, zarówno jak to, co razem robili. – mówiła nadal spokojnym i monotonnym głosem.

Widać było, że nie jest zbytnio poruszona. Na jej twarzy rysowało się jedynie zmęczenie. Czasem można było odnieść wrażenie, że widać również odrobinę ulgi i obojętności na wydarzenia z ostatniego dnia..

— A jego najbliżsi znajomi, znaczy wasi znajomi, czy wszystko układało się ok?

— Tak raczej tak, większość z nich była znajomymi męża, więc naturalnie, nie utrzymuję z nimi kontaktu ani oni ze mną.

— A czy były jakieś rzeczy lub zdarzenia, które wydawały się pani dziwne?

— Nie, nic takiego. Paweł był prowadzącym wiadomości. Nie chodziły za nim żadne tłumy fanów, czy fanek. Nie mieliśmy również żadnych dziwnych zdarzeń, czy nieuprzejmych sytuacji. No, może raz się zdarzyło, że ktoś przechodząc krzyknął coś śmiesznego na jego temat, albo obraźliwego, w stylu, że komunistyczne nasienie panoszy się w telewizji. Ale poza tym nic innego.

— No tak, to przeszłość ojca byłego męża,. Czy wie pani, czym zajmował się teść przed emeryturą?

— Wiem, że byli na placówce w Sztokholmie i w Afryce, ale krótko. Poza tym to nie wiem.

— Tu jest moja wizytówka, jeżeli przyjdzie coś pani na myśl lub będzie pani chciała ze mną porozmawiać, proszę o kontakt.

Chmieliński wstając od stołu, zauważył, że za jego plecami wisi obraz. To, co przedstawiał skojarzyło mu się z obrazem z miejsca zabójstwa, na którym pozostawiono krwawy napis..

— Kto jest autorem tego obrazu? – zapytał pokazując dłonią w stronę obrazu.

— To Sasnal, nasz ulubiony malarz.

— Czy te symbole: “Dla F za W70”, coś pani mówią, przypominają?

— Dla F…? – powtarzała głośno kobieta. Nie, nie mam pojęcia, co to może oznaczać. Czy to jakiś skrót, symbol?

— Znaleźliśmy ten napis na miejscu zabójstwa. Dlatego wydaje mi się ważne, aby spytać panią czy już kiedyś się z tym zetknęła. Czy widziała pani ten napis wcześniej?

— Nie, nic mi nie przychodzi do głowy. Jak coś wpadnie mi na myśl to dam znać.

Opuszczając posiadłość Agnieszki Krakowskiej pomyślał, że musi wrócić do rodziców ofiary, po to by dowiedzieć się, co mogą oznaczać zagadkowe litery i liczby, wypisane krwią na obrazie. Bufon, stary Krakowski wkurzy się pewnie, że wracam tak szybko… – pomyślał.

Po paru minutach znowu znalazł się pod furtką rodziców ofiary. Nacisnął guzik domofonu. Tym razem usłyszał głos kobiety wymawiający “halo” z typowym wschodnim akcentem, brzmiało to jak “aljo”

— Kto tam?

— To jeszcze raz ja, inspektor Chmieliński.

Zabrzęczało w furtce. Osobą oczekującą w drzwiach na przyjęcie Chmielińskiego był Wiktor Krakowski.

— Długo to panu nie zajęło, czy przyszedł nam pan oznajmić że znalazł pan mordercę mojego syna?! – z kpiną w głosie powiedział bufon.

— Przepraszam, ale mam do państwa jeszcze jedno pytanie, które niestety zapomniałem zadać przy naszej pierwszej rozmowie. Czy to…? – Chmieliński wyciągnął z kieszeni marynarki notesik i napisał na jednej z kartek “Dla F za W70” – …mówi coś panu? Czy wie pan może, co może znaczyć?

Wiktor Krakowski wyciągnął z kieszonki koszuli okulary, mamrocząc coś przy tym, wyrażając mimiką twarzy swoje niezadowolenie. Założył okulary i wziął od Chmielińskiego notesik, aby przyjrzeć się notatce. Patrząc przerwał mamrotanie pod nosem. Po krótkiej chwili, Chmieliński zauważył, że wyraz twarzy bufona się zmienia, przeistacza w głębokie zastanowienie. Po czym, na krótką chwilę twarz bufona wyglądała tak, jakby przeszły nad nią mroczne chmury.

— Czy wie pan, co to znaczy? Zapytał Chmieliński

— Dlaczego się pan mnie o to pyta? Co to jest? I skąd to pan ma? – ślad ciemnych chmur nie był już widoczny na jego twarzy, został tylko znikomy ślad zakłopotania i pretensjonalnej ciekawości.

— Ten napis znaleźliśmy w miejscu, gdzie znaleźliśmy pańskiego syna. Krakowski podniósł wzrok i popatrzył na Chmielińskiego. Mistrzowsko opanował mimikę twarzy i odpowiedział:

Nie, niestety nic mi to nie mówi, nie widziałem tego wcześniej,. – odpowiadając patrzył głęboko w oczy Chmielińskiego, ale jego grdyka na szyi nerwowo drgała.

— A może żona…? – nie zdążył dokończyć, gdy Krakowski wszedł mu w zdanie.

— Żona się położyła, spytam ją jak wstanie. Jeżeli będzie wiedziała coś na ten temat to do pana zadzwonimy. Do widzenia!

Chmieliński miał przeczucie, że nie odbierze żadnej rozmowy telefonicznej od Krakowskiego w sprawie napisu. Bufon mógł coś wiedzieć na temat tego napisu. Jeśli wie to czy będzie chciał się tą informacją podzielić? — rozmyślał Chmieliński wracając do komendy.


6


Tak jak Młody obiecywał, na biurku w koszulce leżał szczegółowy wykaz połączeń wykonanych z telefonu ofiary. Całość dotyczyła ostatnich 14 dni. Dochodziła godzina piąta po południu, Już wiedział, że nie da rady porządnie się temu przyjrzeć zanim przesłucha Andżelikę Wiśniewską. Włożył wydruk pod rękę i udał się w stronę pokoju przesłuchań. Czekała tam już na niego bardzo atrakcyjna, czarnowłosa kobieta w wieku, maksymalnie trzydziestu lat. Wyglądała na bardzo zdenerwowaną.

— Proszę o wyjaśnienia. – ochrypłym głosem unosząc się z krzesła powiedziała kobieta.

— Proszę usiąść, rozumiem pani zakłopotanie. Zaraz wszystko pani wyjaśnię.

Atrakcyjność kobiety zmalała w jego oczach, gdy spojrzał w jej wulgarnie wycięty duży dekolt, jak na dzienny ubiór, dość niestosowny. Długie czerwone paznokcie nie pomagały zmienić zdania na temat jej wizerunku. Była zupełnie inna niż żona ofiary, z którą niedawno rozmawiał.

— Mam dla pani nieprzyjemną wiadomość. Dotyczy ona mężczyzny, z którym się pani spotykała… Pawła Krakowskiego. Wiemy, że utrzymywała z nim pani bliski kontakt, dlatego zmuszony byłem tu panią zaprosić w celu złożenia wyjaśnień. – szybkim, wyjaśniającym tonem mówił Chmieliński. Nie chciał by miała jakąkolwiek szansę na przerwanie w pół zdania..

— O Boże co się mu stało? Nie odzywał się od soboty.

— Paweł Krakowski został ofiarą przestępstwa, jak ustaliliśmy miało to miejsce w sobotę w godzinach około południa.

— Czyli co? Nie żyje? – spytała dziewczyna patrząc na niego szeroko otwartymi oczami.

— Tak, przykro mi bardzo.

— To straszne, jak to się stało?

— Śledztwo jest w toku, nie mogę udzielić pani więcej szczegółowych informacji. Chciałbym dowiedzieć się, jakie stosunki łączyły panią z Pawłem Krakowskim?

— Spotykaliśmy się od ponad czterech miesięcy, mieliśmy plany na przyszłość.

— Rozumiem. – kiwnął głową Chmieliński. Ustaliliśmy, że była pani widziana w towarzystwie Pawła w piątek wieczorem w restauracji Flaming przy ulicy Chopina.

— Tak, byliśmy tam na kolacji… – szlochając kontynuowała kobieta – …potem udaliśmy się do jednego z jego mieszkań.

— Proszę o podanie adresu tego mieszkania.

— Przy ulicy Wilczej, niedaleko restauracji, w której byliśmy. Wygodniej było pójść tam niż do drugiego mieszkania na Wilanowie. Poza tym on wie, że to mieszkanie bardzo mi się podoba.

— O której opuściła pani to mieszkanie?

— No rano, spędziliśmy tam razem noc.

— O której nad ranem opuściła Pani mieszkanie?

— Około 9.30 może bliżej dziesiątej.

— Dosyć wcześnie jak na sobotni ranek.

— O 12.30 miałam casting do reklamy, a jeszcze musiałam wrócić do domu, przebrać się, odświeżyć.

— Czy Paweł mówił pani jakie na ten dzień miał plany?

— No, tak na luźno, umówiliśmy się, że się zobaczymy jeszcze w ten weekend, i on miał się odezwać.

— Ale nie odezwał się, i nie zdziwiło to pani?

— W sumie nie, on taki był, zabiegany, ważna praca, może z pracy zadzwonili, lub żona coś znowu chciała, więc nie, nie było to dla mnie jakimś wielkim zaskoczeniem, że się nie odezwał.

— A czy może zauważyła pani coś w jego zachowaniu, co było odmienne, lub czy wspominał kiedyś pani o ludziach, którzy go nie lubią lub, że ma może jakieś problemy?

— Nie, a właściwie, to był bardzo energiczny tego ranka, sprzątał, właściwie to złe określenie, że sprzątał … tak jakby starał się doprowadzić to mieszkanie do porządku, dokładnie takiego, w jakim je zastaliśmy poprzedniego wieczoru.

— Czyli?

— On tam nie mieszkał na stałe. To mieszkanie było zawsze czyste, i wszystko było poukładane, żadnych śladów, nigdy nie było widać, żeby ktoś tam mieszkał. Widocznie chciał, aby tak zawsze wyglądało.

— Rozumiem, czy zauważyła pani coś jeszcze w jego zachowaniu, co odbiegało od normy?

— Nie, raczej nie. Czy ktoś go nie lubił? To tak, ta była dziewczyna, przez którą się rozwiódł z żoną. Wie pan, ona chyba miała nadzieję, że jeżeli zostawił żonę to z nią będzie, że się pobiorą. Na pewno była na niego wciekła, gdy on spotkał mnie i padły jej wszystkie związane z nim plany. Wiem, że zawracała mu jeszcze głowę. Na początku naszego związku często do niego dzwoniła. Poza tym, to tylko żona dzwoniła czasami, zawsze coś tam z tymi dziećmi, i on oczywiście musiał biec itd.

— A czy w sobotę rano wspominał o tym z kim się spotka w ciągu dnia?

— Nie nic nie mówił. Ja też się nie pytałam, bo sama miałam już całą sobotę zaplanowaną.

— Poproszę panią o numer telefonu do firmy, która przeprowadzała casting, w którym pani uczestniczyła w ubiegłą sobotę. A teraz zaproszę panią na pobranie DNA i odcisków palców. Będziemy musieli także wyrwać pani jednego włosa. Jest to rutynowa procedura, ponieważ znajdowała się pani na miejscu zbrodni chcemy wykluczyć panią z kręgu podejrzanych. Jak pani sobie na pewno zdaje sprawę w tym mieszkaniu jest pełno pani śladów w formie DNA i odcisków palców. — znów szybko mówił Chmieliński.

— No jeżeli tak, to ja oczywiście… – ciągnęła zapłakanym głosem kobieta.

— Zapraszam, aspirant zaprowadzi panią w miejsce w którym zostaną pobranie próbki DNA i odciski palców. Mam nadzieję, że posiada pani przy sobie dowód osobisty.


7


Zmęczonym krokiem wszedł do sekretariatu. Sekretarka uśmiechnęła się szeroko. Światło padające na nią z okna, otulało ją jak jasny i ciepły puch.

— Co za bzdury przychodzą mi do głowy? – pomyślał. Czuł się zmęczony po całym dniu przesłuchań. Musiał to wszystko przemyśleć. Jeszcze dzisiaj będzie musiał odbyć pierwsze w tej sprawie spotkanie z prokuratorem prowadzącym. Musi się do tego przygotować.

— Dzwonił? – zapytał Chmieliński.

— Tak dzwonił. Jutro o dziewiątej rano, tu będzie. Zarezerwowałam już salkę konferencyjną. Co będzie ci jeszcze potrzebne? Niedługo wychodzę do domu. Powiedz co potrzeba to postaram się to przygotować.

— Wspaniała jesteś! Wiesz? Poproszę o tablicę do prezentacji, karton papieru, parę flamastrów i jeżeli będziesz miała czas to jutro rano świeżą pyszną kawę dla czterech osób i pączki.

— Nie ma problem. Przyjdę wcześniej, na ósmą.

— Już się nie mogę doczekać. – powiedział Chmieliński puszczając do sekretarki oko.

Miał już wyjść, kiedy pomyślał, że byłoby dobrze przez jakiś czas poobserwować dom Krakowskich. Wyjął z kieszeni telefon i wystukał numer do Młodego.

— Młody, pojedziesz do Konstatncina. Zaparkujesz gdzieś blisko i będziesz obserwować dom Krakowskich.

— Dobrze.

— Gdyby działo się coś ważnego natychmiast mnie powiadom.

Inspektor rozłączył się i jeszcze raz popatrzył na Sekretarkę. Wyszedł uśmiechając się pod nosem.


8


Młody przed dom Krakowskich podjechał około 22. Nad ulicę nadciągnęły ciężkie, deszczowe chmury. Młody zgasił silnik i osunął się lekko na siedzeniu, tak by nie było go widać, a sam mógł bez problemu obserwować. Zastanawiał się, dlaczego Chmieliński chciałby siedział pod domem rodziców ofiary. Czyżby podejrzewał, że mają coś wspólnego z morderstwem ich syna? Odrzucił tę myśl, jako niedorzeczną. Może, po prostu inspektor chciał poznać obyczaje domowników… – rozważał Młody – …po to by dopasować je do trybu życia ofiary? Podobno powinno się poznać charakter i obyczaje ludzi z jej najbliższego otoczenia. Często nawet najmniejszy fakt, czy sytuacja, mogą doprowadzić do zabójcy. Przynajmniej tak to wygląda w filmach kryminalnych.

Młody przeciągnął się. Czuł, że zasypia. Spojrzał na zegarek. Minuty płynęły nieubłaganie i nic się nie działo. Widział, że niedawno zapalono światła w oknach wychodzących na balkon z drewnianą balustradą. Podobał mu się ten dom. Zastanawiał się skąd tacy emeryci mogą mieć pieniądze na tego typu willę. Może odziedziczyli ją po swoich rodzicach? Rozmyślania przerwał mu szum nadjeżdżającego samochodu. Pod bramę domu Krakowskich podjechał duży, drogi samochód, Lexus NX. Nie wjeżdżał na teren posesji. Z samochodu wysiadł starszy mężczyzna. Młody miał wrażenie, że rozpoznaje jego twarz, ale było zbyt ciemno by był tego pewien. Mężczyzna zniknął w drzwiach wejściowych do willi. Po kilkunastu minutach przyjechał drugi samochód. Zaparkował trochę dalej. Kierowca idąc do willi Krakowskich minął samochód Młodego. Młody rozpoznał w mężczyźnie jednego z polityków partii rządzącej. Polityk tak samo jak poprzedni zniknął w drzwiach willi. A więc stąd Krakowskich stać na taką willę. Pewno mają więcej tak ustawionych znajomych? W ciągu następnej pół godziny pod dom podjechały jeszcze dwa samochody. Z jednego z nich wysiadł znany prezenter telewizyjny. Młody nie mógł przypomnieć sobie jego nazwiska. Mijały kolejne minuty i nagle z tyłu domu Młody zauważył niewielką łunę. Rozejrzał się. Ulica była pusta. Wyświetlacz telefonu wskazywał północ. Młody wyszedł z samochodu i skulony podbiegł do ogrodzenia willi. Starał się iść jak najbliżej muru. Udało mu się przejść do miejsca, z którego widział kawałek posesji krakowskich. Co jakiś czas wyglądał pomiędzy przerwami w ogrodzeniu. Z tyłu domu płonęło niewielkie ognisko. Mężczyźni wynosili z domu tekturowe teczki. Otwierali je i wrzucali ich zawartość do ognia. Czasami w ognisku lądowały całe teczki.

— Za bardzo węszą. – dość donośnie powiedział Wiktor Krakowski donosząc kolejną teczkę.

— Ja mam ciągle wrażenie, że mam za sobą ogon, gdziekolwiek się ruszę. – Polityk wrzucił do ognia kolejną porcję papierów.

Młody wycofał się do samochodu. Wykręcił numer do Chmielińskiego.


9


Do domu dotarł po dwudziestej pierwszej. Był wyczerpany. Nic sensownego nie przychodziło mu do głowy, myśli nie trzymały się kupy. Czuł, że nie ma, co nawet starać się skoncentrować nad wnioskami z przesłuchań… Jego organizm i umysł odmawiały posłuszeństwa. Wyciągnął komórkę z kieszeni spodni. Dojrzał smsa od “Moja Karolina”. Nie miał ochoty go czytać. Wrodzona odpowiedzialność była jednak silniejsza.. “Kochanie, jak ci mija dzień? Ja czuje się tu cudownie. Świeże powietrze ma na mnie wspaniały wpływ. Zadzwoń proszę jak znajdziesz chwilę, to pogadamy o weekendzie. Tęsknię, pa. PS. Zajrzyj do zamrażalnika, za lodami jest niespodzianka. Specjalnie dla ciebie.”

Odłożył telefon i włączył telewizor. Nie miał już dzisiaj siły na telefony i rozmówki na temat “buzi dupci “i o wczasach ze znajomymi. Musiał wypocząć przed jutrzejszym porannym spotkaniem z prokuratorem. Przeskakiwał po kanałach telewizyjnych, aż dotarł do jakiegoś głupowatego amerykańskiego serialu. Łakomie jadł kanapki z pasztetem i kiszonym ogórkiem.

Nie, nie może tak bezczynnie siedzieć i patrzeć na śmiejących się z idiotyzmów aktorów.

Otworzył komputer i zaczął surfować po necie próbując wyjaśnić znaczenie Dla F za W70. Zdawał sobie sprawę, że jest to za proste, aby odpowiedz sama znalazła się na googlach, ale musiał spróbować. Wyskoczyło parę stron gdzie W70 było częścią numerów referencyjnych sprzedawanych w sieci produktów. Do tego znalazł coś, chyba po czesku, o żywotach świętych. Byle to nie było związane z religią – pomyślał. Uparcie szukał dalej, samo Dla F, nic, zupełny bezsens, tak jak i wyszukiwanie samego za W70.

Następne podejście, Wilhelm Sasnal, malarz obrazu, na którym znajdował się napis. Czytał z ciekawością biografię Sasnala. Urodzony w Tarnowie w 1972 roku, studiował na Wydziale Architektury Politechniki Krakowskiej. Znalazł dużo informacji na rożnych portalach, nie tylko polskich. Malarz młodszy wiekiem od niego, uznany na świecie, gdzie ceny za jego obrazy sięgały pół miliona złotych. Wkręcił się w czytanie o artyście. Podobał mu się jego życiorys oraz dorobek artystyczny., Cieszył się, że odkrył taką postać, w podobnym wieku, docenianą za twórczość artystyczną.

Miał nadzieję, że jest to przypadek, że napis krwią znalazł się na obrazie tego właśnie malarza.

Warto poczekać na wyniki DNA, zanim będzie zadręczał się zagadkami, które może w rzeczywistości okażą się banalnie proste. Te litery mogą być celową zmyłką zabójcy, po to by przenieść śledztwo na inne tory?

W kieszeni zawibrował telefon.

— Halo?

— Tu Młody. Krakowski z kolegami palą jakieś papiery na podwórku z tyłu domu.

— O cholera! Nie ruszaj się stamtąd. Załatwiam nakaz i zaraz tam będę.

Chmieliński po chwili zadzwonił do prokuratora. Wróblewski obiecał mu nakaz w ciągu kilkunastu minut. Powiedział też, że osobiście pojedzie pod dom Krakowskich.

Kiedy obydwaj podjechali pod willę w Konstancinie, nad ogródkiem z tyłu domu unosił się jedynie niewielki dym. Młody siedział w swoim samochodzie.

— Dawno skończyli? – zapytał Młodego Chmieliński.

— Dlaczego jechaliście tak wolno? – pytaniem odpowiedział Młody.

Wkurzył się chłopak. – pomyślał idąc do willi Chmieliński. – To porządny chłopak i będzie z niego dobry glina.

Stary Krakowski nie stawiał oporu. Wpuścił ekipę do środka i pozwolił na przeszukanie.

Oczywiście nic nie znaleziono. Wszystkie papiery, które znajdowały się w domu spłonęły w ognisku.

— Ja porozmawiam, z kim trzeba! – mówił sfrustrowany Krakowski – Zobaczycie, nie ujdzie wam to na sucho! – zatrzasnął drzwi za Chmielińskim.

Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.
E-book
za 12.88
drukowana A5
za 47.27