Dla mojej dziewczyny Wiktorii, w dniu jej osiemnastych urodzin. Kocham Cię.
SĄD UMARŁYCH
PIERWSZY
Nie potrafię określić, czy czuję cokolwiek, czy też nie czuję nic. Okropnie jest widzieć innych popadających w pustkę, a jeszcze gorzej jest czuć, że to ty jesteś tą osobą, na którą nie chciałbyś patrzeć. Zanurzam się w głębokim jeziorze, którego dno wydaje się nieosiągalne. Próbuję dotrzeć do końca, lecz to rola ludzi odważnych. Leżę całymi dniami w łóżku i gapię się w sufit, próbując dostrzec w nim szansę na lepsze jutro. Jednak powoli rozumiem, że jutro to coś nieosiągalnego dla każdego zwykłego śmiertelnika.
Chyba postradałem zmysły, choć próbuję sobie wmówić, że wszystko jest ze mną w porządku. Jednocześnie czuję, że ten porządek, to brak szans na ratunek. Popadłem w mroczną rutynę i nie potrafię opuścić tego stanu. Z mroku nigdy nie ma wyjścia. Będę tak trwał dopóty, dopóki nie stracę resztek racjonalnego myślenia.
Zawsze zachwycała mnie organizacja kampanii zachęcających młodych ludzi to skorzystania z pomocy psychologów i psychiatrów, jednak kiedy nadszedł lockdown, zrozumiałem, dlaczego podobne kampanie niczego nie zmieniają. Ludzie potrzebujący pomocy nie tyle, ile boją się o nią poprosić, co po prostu uważają, że jej nie potrzebują. Są przecież inne i większe problemy. Tak myślą. Błędnie.
Mrok. Mrok. Zapada zmrok.
Przestałem wierzyć w innych ludzi, kiedy straciłem wiarę w siebie. Nie interpretuję swoich łez jako szansę na poprawę, lecz jako sromotny ból porażki. Moje rzęsy mają dość wyciskanych łez, a oczy domagają się przerwy od nawadniania. Jednak nie potrafię zapobiec płakaniu, to ostatnie, co jeszcze jestem w stanie robić. Łzy — wbrew pozorom — dają nadzieję, która odchodzi ode mnie z każdą przemijającą sekundą.
Czy można zakończyć proces morderczego przemijania?
Powoli przestaję wierzyć w jutro, choć nigdy nie przywiązywałem do przyszłości dużej wagi. I to może wydawać się głupie, bo Igor Herbut śpiewał ze swoim zespołem, że żadnego końca świata dziś nie będzie, bo w Tokio już jest jutro. Jednak Tokio to tylko kropelka w morzu tej planety, której nie potrafię zrozumieć.
Czy w to wierzę? Nie, w nic już nie wierzę.
Podnoszę się z trudem z łóżka i od razu dostrzegam zapadający za oknem zmrok. Wszechobecny mrok pochłania ostatnie oznaki dnia i pragnie, aby wkrótce zapanowała ciemność. Do niedawna utożsamiałem się z mrokiem, lecz teraz pozostała mi tylko pustka. A pustka jest zdecydowanie gorsza od mroku. Lepiej żyć w ciemności niż w pustce.
Jestem bardzo głodny, ale nie mam siły, aby wstać z łóżka i udać się do kuchni. Im więcej myślę o tym potwornym uczuciu pustego żołądka, tym bardziej nie mam ochoty żyć. Paradoks. Jednak czym jest ten głupi paradoks w obliczu końca świata, który jest nieunikniony?
W Tokio jest już jutro. I co z tego?
Stuknięcie.
Usłyszałem stukot dochodzący z szafy, w której jeszcze do niedawna znajdowały się moja ubrania. Jednak od pewnego czasu cały czas chodzę w takich samych, więc nie widzę sensu posiadania większej ilości rzeczy. Wszystko sprzedałem. Źródłem hałasu mogła być szafa, lecz wcale nie musiała. Całym winowajcą mógł się okazać mój płatający figle umysł. Jednak czy naprawdę wierzę w swoje paranoje?
Stukot.
Stanąłem jak wryty. Nie poruszyłem się przez kilkanaście sekund, a kilka chwil później zacząłem sobie wmawiać, że to tylko moja wyobraźnia. Zrozumiałem, że ta cisza jest gorsza od stukotu. Nie można przewidzieć kolejnego ruchu. Nie mam nad tym kontroli.
Stukot.
Odwróciłem się gwałtownie, aby zweryfikować źródło hałasu, ale niczego nie dostrzegłem. I niczego ponownie nie usłyszałem. Stałem kilkanaście sekund w milczeniu, aby się przypadkiem nie ruszyć i nie przegapić okazji do zlokalizowania hałasu.
Cisza. Gorsza od stukotu.
Odwróciłem się w stronę okna, aby przyjrzeć się drzewom w pobliskim lesie, ale znowu usłyszałem stukot. Tym razem nie potrzebowałem odwracać się w stronę potencjalnego źródła hałasu, bo wiedziałem, że stukanie dochodzi z szafy.
Nie zwariowałem — powtarzałem sobie jak mantrę.
Jednak chyba zwariowałem. Nie mogłem mieć pewności zarówno do swojego zdrowia psychicznego, jak i do tego, że hałas nie był kolejnym wytworem mojej wyobraźni. Bo co takiego mogło siedzieć w szafie? Nie mam kontaktu z ludźmi od wielu dni, a nie sądzę, że duchy skusiły się na życie z nastolatkiem w zaawansowanym stadium obłędu. Ta teoria została szybko obalona. Zdałem sobie sprawę, że naprawdę zwariowałem, kiedy z szafy wydobył się kolejny stukot.
Postanowiłem zaryzykować, choć ryzyko to coś, co wydawało się we mnie umrzeć w dniu, kiedy zamknąłem się w czterech ścianach swojego pokoju. Odwróciłem się w stronę szafy z nadzieją, że dostrzegę to, co chciałbym dojrzeć.
Tym czymś było nic.
Wziąłem głęboki wdech i zrobiłem krok do przodu. Jeszcze nie było za późno na krok w tył, ale wycofywałem się z życia już wystarczająco długo. Czas skonfrontować się z tym czymś, co siedzi w mojej szafie. Zbliżyłem się do szafy na bliską, lecz wciąż bezpieczną odległość, i wyciągnęłam rękę, aby otworzyć drzwiczki.
Szybko przemówił do mnie głos rozsądku, który jednocześnie był głosem absurdu.
Po co zapraszać do swojego pokoju zło? Dlaczego miałbym teraz otworzyć szafę i upewnić się, że stukoty mogą nie być tylko wynikiem moi paranoi? Ano dlatego, że na pewno nie będę mógł zasnąć w nocy ze świadomością, że ktoś lub coś stuka w mojej szafie. Jeśli to coś będzie na tyle niebezpieczne, że mnie zabije, to trudno.
Raz się żyje. Na szczęście.
Otworzyłem drzwi z nadzieją na zobaczenie pustki. Po raz pierwszy — od dłuższego czasu — pojawiło się coś innego. Z pewnością coś, czego się nie spodziewałem.
DRUGI
Mógłbym zastanawiać się milion lat nad tym, co właśnie zobaczyłem, ale nie miałem nawet tylu czasu. Poza tym nie miałem ochoty myśleć o tych cholernych paranojach, które regularnie pojawiały się w moim życiu i uprzykrzały mi codzienność. Wszechobecna pustka, która zdawała się zamieszkać w moim pokoju, postanowiła na chwilę opuścić ten dom i zamienić się w coś w rodzaju nadziei.
Tak. Nadziei.
Szafa nie była pusta. Nie było w niej też ubrań, które wypełniłyby drewnianą pustkę. Przede mną rozciągał się obraz wręcz surrealistyczny, ale zważając na mój stan psychiczny, szybko stał się obrazem pożądanym. W mojej szafie znajdowało się kilkadziesiąt żywych osób, zasiadających w sądowych ławach. W takich salach odbywały się rozprawy sądowe, bynajmniej odbywały, dopóki świat nie okazał się światem z papieru.
Mrugnąłem kilka razy, aby upewnić się, że mam zwidy. Nic bardziej mylnego. Obraz przede mną być prawdziwy, przynajmniej w mojej głowie.
Starszy mężczyzna, na oko pięćdziesięciolatek miał na sobie strój sędziego i siedział przy ogromnym biurku, przy którym o dziwo, nie było żadnych ważnych papierków i komputera. U jego boku siedziały dwie kobiety ubrane nieco mniej odświętnie, lecz nie można było pomylić ich z pracownikami żadnej innej instytucji. Kobiety się promieniście uśmiechały, lecz tylko mogłem przypuszczać, że uśmiech był skierowany do mnie. Rozejrzałem się po wielkiej sali, która szerokością mogła nawet przypominać szkolną halę sportową. Na ławkach, które były miejscami dla publiczności, siedzieli inni ludzie. Niektórzy patrzyli na mnie z zażenowaniem, a inni nawet nie zwrócili na mnie uwagi.
I to wszystko zmieściło się w mojej szafie!
Zauważyłem, że wśród publiczności zostało jedno wolne miejsce. Sąd w mojej szafie pokazał się przecież z jakiegoś powodu, więc domyślałem się, że pozostałe miejsce oczekuje właśnie na mnie. Tylko czy na pewno chcę wchodzić do wyimaginowanego świata? Czy jestem gotowy na rozprawę sądową rozgrywającą się w szafie, w której niegdyś wisiały moje ubrania?
Wszedłem do szafy zdezorientowany i lekko spanikowany, skinąłem głową w kierunku sędziego, w ten sposób okazując mu szacunek, i zająłem ostatnie wolne miejsce.
Przeraźliwy dźwięk. Drzwi do mojej szafy zostały zamknięte.
Ściana, która jeszcze przed chwilą miała widok na mój pokój, zamieniła się w zwykłą ścianę, na której pojawiły się kolejne drzwi. Dokąd prowadzą? Na pewno nie jest to wejście do mojego pokoju. Ono zniknęło i nie wiem, czy jeszcze kiedykolwiek się pojawi.
Oczekiwałem na rozpoczęcie się rozprawy. Choć sam nie wiem, czy chciałbym, aby kiedykolwiek doszło do jej początku. O czym będzie i dlaczego znalazłem się w samym centrum czyichś problemów?
Nagle drzwi do sali otworzyły się i do pomieszczenia weszła postać.
I teraz zrozumiałem, że to będzie centrum moich problemów. Tajemnicza postać przypominała człowieka, lecz żaden homo sapiens nie mógłby żyć z tyloma przywierającymi do ciała maseczkami chirurgicznymi. Ten ktoś podszedł do drewnianej ambony znajdującej się na środku sali i skinął do sędziego.
Sędzia odchrząknął.
— Rozpoczynamy rozprawę sądową — poinformował.
Cisza. Przerwana przez młodego chłopaka po drugiej stronie.
— Oskarżam lockdown.
TRZECI
Zacząłem się pocić. Miałem wrażenie, że sala wiruje. Czułem się jak słońce, wokół którego krążą wszystkie planety Układu Słonecznego. Prawie zemdlałem, kiedy zrozumiałem, że moja obecność nie jest tu przypadkowa.
Oskarżam lockdown. Te słowa odbijają się echem w mojej głowie.
Z sufitu sali sądowej wysunął się duży ekran.
— Otwieram rozprawę sądową, w roli oskarżyciela stawił się pan Maksymilian Górski — powiedział sędzia.
Chłopak, który oskarżył lockdown, był prawdopodobnie w podobnym wieku do mojego. Brązowe włosy i niebieskie oczy dodawały mu tajemniczości. Jednak im dłużej patrzyłem w jego oczy, tym bardziej utwierdzałem się w przekonaniu, że mam do czynienia z człowiekiem martwym w środku. Czy ja też tak wyglądam? Czy tak wyglądają ofiary lockdownu? Maks wstał z ławy i skinął głową. Nikt nie zaczął klaskać, ale to dobrze, bo chyba tak się nie robi. Zresztą nie wiem, nigdy nie byłem na rozprawie sądowej. Próbowałem zrozumieć, dlaczego się to dzieje, ale im bardziej kopałem w swoich myślach, tym więcej myśli wpadało do czarnej dziury. Ten chłopak jest w roli prokuratora czy ofiary?
— Czy stawił się świadek Hubert Sawicki? — zapytał sędzia.
Mężczyzna obok mnie wstał i skinął głową. A więc są też świadkowie, którzy ulokowani są wśród publiczności. Choć nie do końca jest to prawda. Każdy zasiadujący tu człowiek jest świadkiem niszczącego lockdownu.
— Czy stawił się świadek Martyna Zalewska?
Młoda dziewczyna siedząca obok mnie wstała.
— Czy stawił się świadek Stanisław Tokarski?
Poczułem uderzenie gorącego powietrza. Wręcz piekielnego pochodzącego z samej krainy szatana. Zostałem nieświadomie świadkiem w szafowej rozprawie sądowej i wspólnie z Maksem, Hubertem i Martyną będę oskarżał lockdown o krzywdy, które nam wyrządził. Nie mogłem wstać, nie wiedząc czemu, bo jednocześnie pragnąłem być uczestnikiem tego wydarzenia. Przełamałem się, wstałem i skinąłem głową.
Lockdown spojrzał w moją stronę. On wie, kim jestem.
— Pouczam wszystkich świadków o obowiązku mówienia prawdy — powiedział sędzia, a mnie przeszył prawdziwy dreszcz. — Oskarżonemu nakazuje usiąść w ławie oskarżonych — dodał.
Zamaskowana postać odeszła od ambony i udała się do ławy, która znajdowała się naprzeciwko oskarżyciela. O dziwo albo i nie, lockdown nie miał swojego obrońcy. To był pojedynek Maksa z lockdown. A zwycięzca mógł być tylko jeden. Nie miałem wątpliwości, że ten proces będzie absurdalny. Choćby dlatego, że lockdown został ukazany w nim jako postać, jako coś namacalnego. A tak naprawdę to było coś, co jest ponad wszystko.
— Oskarżonego proszę o powstanie i przedstawienie się.
Zamaskowany mężczyzna wstał. Z mojej perspektywy to wszystko wydawało się co najmniej surrealistyczne. Patrzyłem na wysoką postać otuloną maseczkami, która została oskarżona przez nastolatka. Mężczyzna, tak mogłem przypuszczać po sylwetce, o ile rzeczywiście był to człowiek, zaczął mówić stłumionym głosem.
— Nazywam się lockdown, zostałem wprowadzony w 2020 roku w związku z rozprzestrzenianiem się koronawirusa.
— Czym się pan zajmuje? — zapytał sędzia.
— Uprzykrzam życie ludziom — odpowiedział mężczyzna poważnym głosem.
— Dziękuję, proszę usiąść. — odparł sędzia. — Otwieram przewód sądowy, proszę oskarżyciela Maksymiliana Górskiego o wygłoszenie aktu oskarżenia.
Maks wstał z ławy i zaczął mówić.
— Oskarżam lockdown o śmierć milionów ludzi z powodu niedoleczenia lub samobójstwa, niszczenie kultury i ludzkiego mienia oraz psychiki — powiedział Maks.
Zaczynam rozumieć, o co w tym wszystkim chodzi. Ci wszyscy ludzie na sali to nie żadni świadkowie i widzowie. To ofiary. Wszyscy jesteśmy ofiarami zamaskowanej postaci stojącej przed nami. I w tej rozprawie nie chodzi o to, aby kogokolwiek skazywać. Tylko żeby uświadomić. Obudzić świat i otworzyć im oczy.
— Proszę oskarżonego o powstanie — powiedział sędzia, a lockdown wstał. — Czy zrozumiał pan treść oskarżenia i przyznaje się do przedstawionych zarzutów?
— Nie — odparł zamaskowany mężczyzna.
Cisza zmieszała się z płytkimi oddechami ofiar, które przed chwilą usłyszały, że ich oprawca nie widzi problemu w swoim zachowaniu. Mam wrażenie, że czas się zatrzymał i za chwilę surrealistyczna rzeczywistość przestanie istnieć. Ponownie pojawię się w swoim łóżku, wyjrzę za okno i zobaczę uśmiech lockdownu.
Maks aż opadł z wrażenie, a sędzia przez kilkanaście sekund dyskutował z kobietami o tym, jakie będą kolejne decyzje.
— Dlaczego? — zapytał sędzia.
— To w ramach walki — odpowiedział oskarżony.
Zamknąłem oczy. To było popularne usprawiedliwianie na niszczenie świata. To wszystko w ramach walki z niewidzialnym złem — koronawirusem. Może powinniśmy postawić przed sąd samego wirusa? Dlaczego nie…
— Walki, która zabija miliony ludzi? — zapytał sędzia.
Lockdown skinął głową.
Lockdown skinął głową. Jak bardzo absurdalnie to brzmi?
— Proszę świadka Huberta Sawickiego na mównicę — powiedział sędzia.
Poczułem gęsią skórkę. Coś czuję, że to początek długich i dramatycznych historii ludzi takich jak ja. Osób, które stoczyły osobistą walkę z lockdownem. Wiedziałem też, że w końcu przyjdzie czas na mnie. Na moją walkę.
Hubert Sawicki, czyli młody mężczyzna, może miał dwadzieścia kilka lat, wstał ze swojego miejsca i podszedł do sądowej mównicy. Przywitał sędziego i czekał na pierwsze pytanie. Jakiekolwiek by ono nie było, historia Huberta na pewno będzie dramatyczna.
— Panie Hubercie, proszę powiedzieć, co robił pan przed spotkaniem z lockdownem? — poprosił sędzia.
— Wysoki Sądzie, można powiedzieć, że żyłem wręcz w utopijny sposób — zaczął Hubert. — Mój świat był pozbawiony problemów, wszystko płynęło z nurtem, który mi zdecydowanie sprzyjał. W wieku szesnastu lat zarobiłem swoje pierwsze pieniądze i nie zamierzałem ich zmarnować. Zainwestowałem w swoją pasję. Wydałem wszystkie środki na coś, co sprawiało mi przyjemność. Ludzie odradzali, rodzice pukali się w głowę, bo podobno nie miałem żadnych szans, aby to się zwróciło.
— W co Pan zainwestował? — zapytał sędzia.
— A no tak, zapomniałem o tym powiedzieć — mężczyzna delikatnie się zaśmiał. — Zainwestowałem w zakup galerii sztuki, w której wystawiłem wszystkie swoje dzieła, nawet te namalowane przed laty. Na początku rzeczywiście miałem mało gości, ale w końcu moja galeria stała się rozpoznawalna na cały region, województwo, a potem kraj! Zarabiałem kilkakrotnie więcej niż wartość, którą zainwestowałem. Mój portfel miał się tylko powiększać, ale wtedy przyszedł ON.
— ON, czyli kto? — zapytał sędzia.
— Lockdown, we własnej osobie — powiedział ze smutkiem w głosie.
Zamaskowany mężczyzna zdawał się nasłuchiwać, jednak jego głowa zwisała bezwładnie. Nie wiedziałem, skąd określenie „ON” i dlaczego Hubert bał się użyć słowa „lockdown”. Przecież już nic nie mogło się stać. Jesteśmy przecież w sądzie.
— Co było, gdy ON przyszedł? — zapytał sędzia, akcentując to nie bezpośrednie wyrażenie.
— Musiałem zamknąć swoją galerię — powiedział ze smutkiem w głosie Hubert. — Nikt nie mógł przyjechać i zobaczyć obrazów. Zgodnie z ustawami rządowymi, których zgodność można łatwo podważyć — spojrzał pustym wzrokiem na zamaskowanego.
— Panie Hubercie, skoro uważa pan, że narzucone zasady były niezgodne z innymi, wcześniej ustalonymi zasadami… to dlaczego pan nie postąpił wbrew temu, co mówiły ustawy? — zapytał sędzia.
— Próbowałem, ale byłem wyzywany od morderców. Niektórzy nawet byli zdolni niszczyć moje obrazy, wybijać okna i wyważać drzwi tylko dlatego, że nie chciałem umrzeć z głodu — mężczyzna zaczął łkać. — To było całe moje życie!
Młody artysta pozbawiony swojej galerii sztuki w imię innych ważniejszych wartości. Lockdown nie zabił jego marzenia. Zniszczył mu to, nad czym pracował od młodych lat. Po to marzył, aby w jednym momencie stracić wszystko?
— Jak pan umarł? — zapytał sędzia.
Poczułem dreszcze na całym ciele.
CZWARTY
Byłem żywy, ale w środku czułem się martwy. Sala sądowa w mojej szafie. I dusze.
Ci ludzie nie żyli. Wszyscy byli ofiarami lockdownu. Tylko dlaczego się tu znalazłem, skoro wciąż żyję. Nie umarłem. Jestem żywy.
— Powiesiłem się — wydusił się siebie Hubert. — Nie miałem siły na życie w świecie, który pozbawił mnie marzeń, pozbawił mnie pasji i sposobu na zarobek. Chciałbym być artystą, a zostałem trupem.
Miałem ochotę krzyczeć. Świadomość, że znajduję się wśród osób, które nie żyją, wzmocniło tylko moje obawy co do tego miejsca. Jednak nie mogę też zwrócić na siebie uwagi. Może postanowią mnie zabrać do swojego świata?
Martwy świat, a w nim ja. Wciąż żywy.
Żyjemy w martwym świecie. I choć nie zdajemy sobie z tego sprawy, to tak naprawdę większość jest martwa od środka, a żywa tylko od zewnątrz.
Ludzie martwi w świecie żywych to nie żadna anomalia, tylko codzienność, z którą musimy się mierzyć. Walczymy z problemami swoimi, problemami innych ludzi, nie znajdując czasu na pozostanie przy tym wszystkim żywymi. Pomagamy sobie i innym ponad własne siły. Myślimy — błędnie — że możemy sobie pozwolić na większy wysiłek i nawet nie jesteśmy w stanie wskazać momentu, w którym umarliśmy.
Pandemia, czyli lockdown i wirus, zabiły miliony ludzi, lecz tylko fizycznie. Mogliśmy ich pochować, często w trudnych warunkach, ale mogliśmy. To byli ludzie, których śmierć zobaczyliśmy i zrozumieliśmy. Przetworzyliśmy informacje o ich śmierci i godnie pożegnaliśmy. Modliliśmy się, aby ich dusze mogły odejść w spokoju.
Na drugi plan zrzuciliśmy ludzi martwych od środka. Nie możemy ich pochować, bo od zewnątrz wciąż są żywi. Możemy z nimi porozmawiać, choć rozmowa z nimi często przeplatana jest ciszą. Zapomnieliśmy o ludziach, których przejęła pustka samotności. O naszych bliskich zamkniętych w sobie, zamkniętych w czterech ścianach swoich pokoi. Przyjęliśmy wersję, że martwy, to znaczy nieżywy. Okazuje się, że ludzie martwi mogą oddychać, rozmawiać i toczyć swoje własne życie.
Pandemia pokazała nam wiele rzeczy zarówno negatywnych, jak i pozytywnych. Przede wszystkim zapomnieliśmy spojrzeć na skutki decyzji, które podejmowaliśmy.
Zostanę w domu. Założę maseczkę. Zamknę swój biznes.
Zostaliśmy w domu, myśląc, że za chwilę go opuścimy. Zostaliśmy w nim na długie miesiące, tracąc ostatnie cząstki umiejętności życia społecznego. Zapomnieliśmy o innych ludziach. Pandemia zrobiła z nas egoistów. Lockdown kazał nam zapomnieć o innych ludziach i patrzeć tylko na siebie i swoje problemy. Byliśmy przyzwyczajeni do kontaktów z innymi ludźmi, rozwiązywaniem czyichś problemów, interesowaniem się życiem ludzi, którzy nawet nie wiedzą o naszym istnieniu. Zatraciliśmy możliwość społecznego rozumienia, zamykając się w bańce własnego życia. Nasze problemy stały się wszechobecne, bo nie pojawiały się inne. Myśleliśmy tylko o sobie, bo zakazano nam myśleć o innych. Oddzielono nas od ludzi pleksi. Skazano nas i innych na cierpienie ze swojego powodu. Widzieliśmy w sobie traumy, bo nie mogliśmy walczyć z traumami innych. Nie mogliśmy wstać z łóżka, bo wiedzieliśmy, że po wyjściu skonfrontujemy się z własnymi problemami. Nie z problemem aktorki, piosenkarki i sąsiadki z domu obok. To nasze problemy nas rozbiły.
Zakładaliśmy maseczki z nadzieją, że to wszystko się za chwilę skończy. Ukrywaliśmy pod maseczkami swoje prawdziwe emocje. Ludzie myśleli, że się uśmiechamy, kiedy martwość dotykała każdej tkanki naszego ciała. Uwierzyliśmy, że mamy moc zbawczą. Śmialiśmy się z maseczek, że możemy się nie malować, możemy wyglądać źle, bo i tak nikt tego nie zauważy. Maseczki ukrywały nasze prawdziwe emocje. Nie mogliśmy nikogo uratować, bo nie wiedzieliśmy, co ta osoba czuje. Nie mogliśmy pomóc sobie, bo maseczki zakrywały nasze własne twarze. Były osłoną — jak nam się zdawało — przed problemami, jednocześnie stanowiąc ogromny problem. Mówili, że maseczki ratują, ale zapomnieli powiedzieć, że maseczki zabijają poczucie własnej wartości.
No i ludzie zaczęli rezygnować z własnych pragnień i marzeń. Zaczęli zamykać swoje przedsiębiorstwa, bo tak im kazano. Pracowali na to kilka lub kilkanaście lat, a w jednej chwili stracili wszystko. To wszystko dla dobra ogółu, dla dobra walki z wirusem. Prawda jest taka, że koronawirus zabijał fizycznie, a lockdown psychicznie. Wyrzekliśmy się wszystkiego, aby z tym walczyć. Jednocześnie na rzecz jednego, straciliśmy drugie. Zabrakło równowagi, czegoś, co pozwoliłoby przetrwać wszystkim. Świat nie powinien istnieć na zasadzie wyboru mniejszego zła. Wolisz, żeby ktoś umarł, czy stracić dorobek swojego życia? Pytanie bardzo niemoralne, lecz zadawane miliony razy przez media publiczne. Wywołanie u ludzi wyrzutów sumienia, bo nie chcieli poświęcać czegoś w imię czegoś innego. Zrobili z naszego życia dwa przyciski. Miałeś pomyśleć i wybrać. Ale tylko jedną i słuszną opcję. Inaczej zostałeś skrytykowany i jeszcze bardziej niszczony.
Pandemia i lockdown nauczyły nas dwóch rzeczy. Nauczyły, że samodzielność jest najważniejsza w życiu. Dopóki wszystko jest w porządku, ludzie ci pomogą, ale kiedy zostaną zamknięci w domach, zanurzają się w bańkach własnych problemów. Musimy nauczyć się walczyć z własnymi problemami i nieprzepracowanymi traumami. Nie jesteśmy robotami. Wszyscy mamy uczucia, których nie powinniśmy się wstydzić! Pokazały również, że nie powinny istnieć żadne granice wybierania. Nie można ich zwęzić do tego poziomu, że czegokolwiek człowiek nie wybierze, spotka się z negatywnymi skutkami. Powinniśmy się nauczyć stawiać i rozumieć granice. Nikt nie może nam ich wyznaczyć. Musimy zrobić to sami. Ale wyznaczyć to jedno, a zrozumieć to drugie.
Dzięki Hubertowi zrozumiałem, że wszyscy jesteśmy skutkami własnych pragnień. Poświęcenie w imię jakiejś innej wartości i fatalne tego skutki. Podjęcie złej decyzji zawsze skutkuje konsekwencjami. Hubert postanowił dostosować się do rozkazów lockdownu i przez to dziś nie żyje. Zabił się, bo nie potrafił żyć z decyzją, którą podjął.
Lockdown zabił. Czy dostanie wyrok śmierci?
— Dziękuję, proszę usiąść — powiedział sędzia.
Hubert skinął głową i powrócił na swoje miejsce. Kiedy wstawałem, żeby go przepuścić, nie mogłem uwierzyć, że naprawdę nie żyje. Nie za bardzo rozumiałem, dlaczego moja podświadomość zaprosiła mnie do martwego świata. Co chciała mi pokazać?
Dam sobie rękę uciąć, że wkrótce się tego dowiem.
— Proszę świadka Martynę Zalewską o podejście do mównicy — powiedział sędzia.
Dziewczyna, chyba nie miała więcej niż szesnaście lat, wstała. Ukradkiem spojrzała na mnie, ale szybko odwróciła wzrok w stronę sędziego. Podeszła do mównicy. Była bardzo smutna, miałem wrażenie, że za chwilę się rozpłacze. Miała przepiękne blond włosy i zielone oczy. Gdyby żyła, chciałbym się z nią umówić.
Obrzydziły mnie moje własne myśli
— Pani Martyno, proszę o przedstawienie swojego życia przed przyjściem oskarżonego — sędzia spojrzał na lockdown z nienawiścią.
— Wysoki Sądzie, tak jak mówił mój poprzednik, moje życie było usłane różami — zaczęła Martyna. — Co prawda nie zainwestowałam w swoją pasję, ale nie musiałam, bo moja pasja była darmowa. Uwielbiałam robić zdjęcia ulic dużych miast, często fotografowałam ludzi. Byli smutni albo szczęśliwi, ale każdy miał swoje miejsce w moim aparacie. I moim serduszku — dodała i złapała się za klatkę piersiową.
— Dlaczego mówi pani w czasie przeszłym? — zapytał sędzia i to chyba było najgłupsze pytanie, jakie dotychczas padło z jego ust.
— Przyszedł lockdown — powiedziała odważnie, chcąc zaznaczyć, że zamierza nazywać rzeczy po imieniu. — Ludzie zamknęli się w domach, a ulice opustoszały. Nie mogłam tworzyć, nie miałam z kim pracować. Lockdown pozbawił mnie moich marzeń o wielkiej karierze. Sprawił, że straciłam sens życia. Dlatego skoczyłam z tego mostu. Mostu, który uwielbiałam fotografować…
Poczułem mocne uderzenie w serce. Kolejna ofiara lockdownu. Kolejna osoba, która próbowała walczyć, lecz od początku została skazana na porażkę. Młoda dziewczyna marząca o karierze profesjonalnej fotografki zginęła w miejscu ze swoich zdjęć.
Zginęła z pasją.
— Dziękuję, Pani Martyno, proszę wrócić na swoje miejsce — sędzia też miał problem z wyduszaniem słowa, ta rozprawa na pewno mocno odbije się na jego zdrowiu.
Wiedziałem, że to czas na mnie. Będę musiał powiedzieć, co zniszczył lockdown. Najgorsze było to, że lockdown na swoim koncie miał dwóch martwych świadków.
Ja byłem tym żywym.
— Proszę świadka Stanisława Tokarskiego — odchrząknął. — Stanisław przybywa do nas ze świata żywych, gdzie lockdown nadal sieje spustoszenie — powiedział sędzia, a mnie zamurowało.
Wszyscy spojrzeli na mnie podejrzliwie. Żywy w świecie umarłych. Jednak wiedzieli, że żyję. Nie trafiłem tu przez przypadek, lecz jako świadek z epicentrum. Dlatego zamaskowany mężczyzna tak na mnie patrzył. Wiedział, że żyję… że jestem jego przyszłą ofiarą…
Wstałem z trudem i podszedłem do mównicy. Czułem na sobie wzrok wszystkich osób zgromadzonych w sali. Co może powiedzieć świadek ze świata żywych? Czy taki świadek ma prawo osądzać lockdown? Jeżeli tak, to o co?
— Panie Stanisławie, jest pan szczególnym świadkiem w całej sprawie. Pochodzi pan ze świata żywych, więc jest pan na bieżąco ze spustoszeniem, które sieje oskarżony. Nasi świadkowie… cóż, nie dali rady. A pan nadal daje!
Miałem ochotę odpowiedzieć, że jestem na granicy wytrzymałości, ale się powstrzymałem. Spojrzałem na zamaskowanego mężczyznę i zacząłem się zastanawiać, jakim cudem ten sąd mógłby go powstrzymać oraz ukarać. Lockdown to coś więcej niż smukła sylwetka. To potężna broń do zwalczania ludzkich emocji. Miałem dużo pytań, jednak wiedziałem, że to nie czas, aby uzyskać na nie odpowiedzi. Muszę opowiedzieć swoją historię. I poczekać na wyrok.
— Proszę podzielić się swoją historią — powiedział sędzia.
— Wysoki Sądzie, Drodzy Państwo — zacząłem oficjalnie. — Chciałbym powiedzieć, że moje życie przed lockdownem zupełnie nie było podobne do życia Huberta, czy Martyny, ale nie było takim dramatem, jakim stało się po przyjściu lockdownu. Zawsze byłem chłopakiem z uśmiechem na twarzy, mawiali, że jestem niebezpiecznym optymistą, bo moje pozytywne myślenie często wywoływało na ludzkich twarzach oburzenie — przełknąłem z trudem ślinę. — Jednak nigdy nie straciłem nadziei. Chyba. Wydaje mi się, że ona nadal ze mną jest, mimo tego, co się dzieje w moim życiu. Lockdown odwrócił mój świat do góry nogami, ale nigdy nie dałem przejąć mu nade mną kontroli…
Dopóki oddycham, mam nadzieję.
— A jednak dał się pan zamknąć w domu — zauważył sędzia. — Popełnił pan ten sam błąd, co martwi poprzednicy. Dlaczego zatem uważa pan, że cokolwiek jest pod pana kontrolą? — zapytał sędzia z zaciekawieniem.
Rozejrzałem się po sali i zauważyłem, że wszyscy wpatrują się we mnie z zaciekawieniem. Nawet lockdown podniósł zamaskowaną głową. Nie mogłem tego zepsuć.
— Owszem, bo z systemu nigdy nie uda wyjść się całkowicie — powiedziałem. — Zawsze będziemy jego częścią i możemy sobie wmawiać, że jesteśmy poza nim. Grunt to zauważyć, kiedy system zaczyna przejmować nad tobą kontrolę. Jeżeli zrozumiesz, że system za bardzo ingeruje w twoje życie, zrób krok do przodu.
Ironiczny był fakt, że mówiłem to do ludzi martwych.
— Czy jest coś, co chciałby pan powiedzieć lockdownowi? — zapytał sędzia.
Odwróciłem się w stronę zamaskowanego mężczyzny i się zastanowiłem.
— Niezależnie, co się z tobą stanie, nigdy nie będziesz całością tej przerażającej ery w dziejach ludzkości — odwróciłem się do sędziego. — Lockdown to coś więcej niż ten mężczyzna. To mordercza mgła zmuszająca do śmierci.
Sędzia skinął głową i pozwolił wrócić mi na miejsce. Odetchnąłem z ulgą, kiedy uświadomiłem sobie, że mam to już za sobą. Sędzia rozpoczął ostatnią część rozprawy. Mieliśmy posłuchać aktu oskarżenia i słów Maksa skierowanych do lockdownu.
Maksymilian wstał.
— Oskarżam lockdown o śmierć milionów ludzi. Oskarżam lockdown o zniszczenie światowej kultury. Oskarżam lockdown o zaniechanie ludzkich emocji — wziął głęboki oddech. — Mam nadzieję, że wyrok sądu będzie sprawiedliwy.
Oskarżyciel skinął głową i usiadł.
Sędzia wstał z ławy i poszedł gdzieś z dwiema kobietami. Usłyszeliśmy dźwięk dzwonka, który oznaczał przerwę. Wszyscy podnieśli się z ławek i wyszli z sali rozpraw. Jednak ja postanowiłem zostać i czekać na wyrok.
Nie miałem zbyt wiele czasu na myślenie, bo podszedł do mnie Maks. Oskarżyciel lockdownu, osoba, którą podziwiałem za niesamowitą odwagę. Choć ostatecznie przegrał walkę wśród żywych, nie poddał się w walce wśród martwych.
— Maks — podał mi rękę na powitanie.
— Stanisław — uścisnąłem dłoń.
Spojrzałem w niebieskie oczy i zobaczyłem w nich walkę. Jednak ta walka była martwa, nie tak silna, jakby mogło się zdawać. Chłopak, który przeszedł przez piekło, będzie walczył o skazanie winowajcy w sądzie dla martwych.
— Witam cię w sądzie dla umarłych — powiedział z uśmiechem.
Odwzajemniłem uśmiech, choć ta nazwa zdecydowanie nie sprzyjała uśmiechowi.
— Gdzie my jesteśmy? — zapytałem.
— Skazujemy tu dusze winne śmierci innych — powiedział chłopak.
— Lockdown to coś większego niż człowiek z maseczkami — stwierdziłem. — Dlaczego ten człowiek podlega oskarżeniu, skoro nie ma nic wspólnego z lockdownem?
— Ależ oczywiście, że ma — stwierdził odważnie Maks. — To nie jest żadna symbolika, lockdown jest po prostu w ciele człowieka.
— To niemożliwe — stwierdziłem.
— A jednak. Mam nadzieję, że dostanie wyrok śmierci. Inaczej nigdy się go nie pozbędziemy z waszego życia.
— Nie uwierzę, dopóki nie zobaczę — stwierdziłem.
Co on mi próbował powiedzieć? Że są w stanie pozbyć się lockdownu w tak błahy sposób? Wystarczył jakiś sąd dla umarłych, sędzia, kara śmierci, i wszystko będzie załatwione? Ja chyba śnię na jawie. To jest niemożliwe.
— Wytłumaczę ci to, ale chodź, usiądziemy — zaproponował Maks.
Zaprosił mnie do ławy oskarżyciela. Usiadłem na pustym krześle i czekałem, aż chłopak rozpocznie swoje wyjaśnienia. Czułem, że i tak niczego nie zrozumiem, że moja głowa nie będzie w stanie zaakceptować takich informacji.
— Nie jesteśmy zwykłym sądem, który skazuje na karę więzienia, czy śmierci. Lockdown jest przedstawiony jako postać, bo po prostu nią jest. Ten sąd nie skazuje ludzi, lecz wydarzenia, które nawiedzają świat. Skazywał Drugą Wojną Światową, wybuch Etny, czy tsunami w Japonii.
— Co? — zapytałem roześmiany.
— Te zdarzenia przedstawione w charakterystyczny sposób. Właśnie w formie postaci lub zwykłych ludzi. Lockdown to człowiek z maseczkami, tsunami było nagim człowiekiem w akwarium, a wybuch Etny był kobietą w płonącej sukience.
Zaśmiałem się, bo byłem przekonany, że żartuje.
Jednak nie żartował. To wszystko było prawdą.
— Skazujemy te wydarzenia na więzienie lub śmierć. Jeżeli to wydarzenie jest już przeszłością, nie możemy powstrzymać jego skutków. Jednak możemy zapobiec pojawieniu się tego samego w przyszłości. Jeżeli uda się skazać lockdown na karę śmierci, to oznacza, że lockdown nigdy więcej nie powróci. Jeśli jednak sędzia uniewinni lockdown lub skaże na więzienie, wtedy albo wszystko będzie trwać, albo powróci po kilku latach.
— Dlaczego miałby nie skazać go na śmierć? — zapytałem zdenerwowany.
— Zdarzały się takie przypadki. Jednak mam nadzieję, że sąd podejmie odpowiednią decyzję.
Dźwięk dzwonka oznaczał koniec przerwy. To z kolei oznaczało, że wszyscy wrócili do sali rozpraw. Sędzia i towarzyszące mu kobiety zajęli swoje miejsca. Pożegnałem się i podziękowałem Maksowi oraz wróciłem na swoje miejsce.
Czekała nas decyzja sądu.
Sędzia wstał i przygotował się do przemówienia.
— To była bardzo trudna decyzja, w podejmowaniu której musieliśmy łamać zasady moralne oraz przekraczać własne granice — odchrząknął. — Jednak podjęliśmy decyzję bardzo słuszną.
Lockdown siedział ze spuszczoną głową. Czy ten koszmar za chwilę się skończy? Czy Sąd Umarłych powstrzyma katastrofę? Maks trzymał kciuki. Ja też.
— Sąd Umarłych uznał lockdown za niewinnego zarzuconych mu czynów.
PIĄTY
Czułem, że krew odpływa z mojego ciała. Za chwilę będę martwym gościem ze świata żywych. Kręciło mi się w głowie.
Czułem, że za chwilę zwymiotuję.
Spojrzałem na lockdown, który się cieszył. Spojrzałem na Maksa, który wymiotował. Spojrzałem na Sędziego, który spuścił głowę.
Spojrzałem w podłogę i zwymiotowałem.
Sąd umarłych się rozpłynął. Znalazłem się w swoim pokoju. Sądowa podłoga okazała się drewnianą podłogą mojego pokoju. Położyłem się na podłodze i zacząłem oddychać płytko.
To niemożliwe. Lockdown dostał przyzwolenie na zabijanie.
Po kilku długich godzinach cierpienia postanowiłem wstać z podłogi. Wyjrzałem za okno. Było ciemno, ale i tak to zobaczyłem.
Pusty uśmiech lockdownu.
Nie można skazać lockdownu na śmierć. Dlaczego? Bo to nie jest samoistny organizm, tylko coś, co wymyślili ludzie. Nie można skazać idei. Można tylko z nią walczyć.
Sprawa lockdownu jest nie tyle, ile skomplikowana, co po prostu niemożliwa do rozpatrzenia. To słowo przepełnione jest skrajnościami. Wprowadzenie tego chorego systemu do życia gospodarczego i społecznego mogło być albo głupotą, albo koniecznością.
Lockdown jako broń w zwalczaniu koronawirusa. To dla niektórych odpowiednie usprawiedliwienie na skutki, które przyniósł ten system. Nie potrzebuję dowodów. Nie potrzebuję znać ofiar, bo dla nich liczy się tylko to kilka słów.
Lockdown jako upadek gospodarki i życia społecznego. To dla niektórych dużo ważniejsza sprawa niż samo powstrzymywanie koronawirusa. Tak jak mówiłem. Ze skrajności w skrajność i można tak wymieniać cały dzień.
Zostaliśmy rzuceni do nierównej walki z systemem nieco totalitarnym. Bo jak inaczej nazwać łamanie praw człowieka? Nazywajmy rzeczy po imieniu i nie wstydźmy się tego. Lockdown został wprowadzony z zaskoczenia, nie pozwolił społeczeństwu przygotować się na niego, nie pozwolił uświadomić im tego, co ma na chwilę nadejść. Nie można ludziom zabierać praw. W dodatku robić tego pod osłoną nocy.
GENEZA
PIERWSZY
Toczę obecnie walkę. Pod pewnym względem nierówną. Toczę walkę z rzeczami, z którymi przenigdy nie powinno się wojować, z marzeniami, pragnieniami…