Drugie Życie

Bezpłatny fragment - Drugie Życie

Tom II „Ziemska Misja”


Przygoda
Humor
Fantasy
Literatura młodzieżowa
Polski
Objętość:
235 str.
ISBN:
978-83-8104-880-4

1. Wyzwolona więźniarka

Junior z mieszanymi uczuciami wpatrywał się z postać Ottona, który siedział na naprawionym już tronie Bonity w zamku królewskim, przyjmując interesantów. Na razie tylko to było jego jedynym obowiązkiem, jako kota sprawującego władzę. To, no i oczywiście obrona krainy przed ewentualnymi wrogami, w czym pomagać mieli mu pozostali wybrańcy.

Otto nie był jeszcze koronowanym władcą, co można było wywnioskować po braku u niego złotych skrzydeł i złotej aureoli nad głową. Pragnął zaczekać z ceremonią do czasu pokonania ostatecznego wroga. Tylko kiedy to nastąpi?

Nie wszystkim kotom podobał się pomysł, że to właśnie Otto ma zostać ich władcą. „Jest zbyt młody” — mawiali niektórzy. „Znajduje się tutaj od bardzo niedawna” — zauważali inni. Twierdzili tym samym, że jest zbyt niedoświadczony, by objąć tak ważne stanowisko.

Pozostali jednak gorąco wierzyli w jego możliwości i potencjał. Wielu mieszkańców ponownie uwierzyło w siłę i zdolności wybrańców, kiedy udało im się pokonać okrutnego Dogera. Niektórzy zapewniali, że pokładali w nich szczerą nadzieję już od samego początku, ale wtedy bohaterowie uśmiechali się jedynie z niedowierzaniem. Wiedzieli, jak było naprawdę.

Junior westchnął ciężko. Otto to naprawdę wspaniały kot i oddany przyjaciel. Posiada cechy, które czyniłyby go dobrym władcą. Mimo to, tamtego pamiętnego dnia w parku powiedział mu wtedy, że to właśnie on, Junior, zostanie królem. Kiedy wyjaśni to z pozostałymi wybrańcami? Kiedy ogłosi swą decyzję mieszkańcom Krainy Tęczowego Mostu?

Znów westchnął. Teraz Otto siedzi sobie uszczęśliwiony na tym tam tronie i nawet nie…

— Co tak wzdychasz?

Z zamyślenia wyrwał go znajomy głos. Podniósł wzrok i spojrzał wprost w oczy Abigail- uroczej wybranki niewinności.

Spojrzał w bok.

— Po prostu jestem już tym odrobinę znudzony — wymamrotał, czując się w tym momencie okropnie podle. Nie lubił kłamać, ale tym razem nie chciał mówić koteczce, co leży mu na sercu.

Abi wyszczerzyła zęby, najwyraźniej usatysfakcjonowana tą odpowiedzią.

— A więc dzielimy podobne odczucia — stwierdziła, mrugając do niego wesoło. — Ci cali interesanci… To strasznie nużące! — ziewnęła przeciągle.

Della kątem oka spostrzegła to.

— Wytrzymaj, Abi — uśmiechnęła się do niej. — To nie potrwa już długo. Zresztą, pomyśl tylko, jak musi czuć się Otto.

— Otto ma przynajmniej jakieś zajęcie, a my tylko podpieramy ściany — burknęła Abi. — Pozostaje nam tylko grzecznie czekać, aż skończy się ta żenada. Wiem, że to ważne, by mieszkańcy mogli porozmawiać z Ottonem, ale czy my koniecznie musimy być przy tym obecni? Co więcej, większość tych próśb i zażaleń to kompletne głupoty. Słyszałaś tamtą kotkę, której nie podobał się kolor zamku?

Della uśmiechnęła się do niej po raz kolejny i odwróciła głowę w stronę Ottona, przyjmującego kolejnego z interesantów.

Wreszcie ostatni kocur wyszedł z sali. Nikt tego nie skomentował, ale z ust wybrańców wydobyło się jednogłośne westchnienie ulgi.

— To trwało wyjątkowo długo! — zawołała April z wyrzutem. — Powinieneś koniecznie znaleźć kogoś, kto będzie robił to za ciebie.

— Póki co nie ma takiej potrzeby — skwitował krótko Otto, po czym dodał uradowany: — Ale za to mamy teraz dużo wolnego czasu! Macie jakieś propozycje na to, jak go wykorzystać? Nie brakło wam raczej czasu na wymyślenie kilku? — dodał ze złośliwym uśmieszkiem.

Abi doskoczyła do niego i obdarowała go lekkim kuksańcem.

— Ja mam propozycję nie do odrzucenia. Chodźmy po Alby’ego i wybierzmy się wspólnie na Błyszczącą Górę.

— Zgadzam się! — poparli go Junior z Milem, po czym oboje spojrzeli na pozostałych z niemą prośbą we wzroku.

— Ja to bym wolała gericho… — rzuciła April. — Graliśmy w to jednak wczoraj, więc nie mam nic przeciwko wyprawie na Błyszczącą Górę.

— Poza tym, zdążyłem już zgłodnieć — wtrącił się Carl, spoglądając przelotnie na pozostałych. — A więc wyruszamy?


Niestety, wybrańcy nie zastali Alby’ego w domu. Drzwi otworzyła jego odrobinę ekscentryczna, znająca się dobrze na swym magicznym fachu ciotka Terra.

Bohaterowie zdumieli się tym — dotychczas nigdy nie widzieli, by wróżka opuszczała swój pokój. Co prawda Alby twierdził, że kotka wychodzi czasem na zewnątrz gdzie odczuwa bliższy kontakt z przyrodą, ale czym innym było zobaczenie tego na własne oczy.

W świetle dnia Terra wydała się Ottonowi naprawdę ładna — jej sierść była co prawda matowa, ale oczy miała ona rzeczywiście niewypowiedzianie piękne.

— Gdzie jest Alby? — zapytała bezpośrednio April, która była personą twardo stąpającą po ziemi i nigdy nie wierzyła do końca wróżbom czy czarom. To właśnie dlatego odnosiła się do Terry z pewnym dystansem.

Terra uśmiechnęła się w ten swój tajemniczy sposób, który tak bardzo odróżniał ją od innych kotów.

— Wybrał się o poranku do Solenn. Na pewno ją pamiętacie, towarzyszyła wam podczas walki z królem ciemności. Wiedział, że macie dziś dużo pracy, więc nie chciał wam przeszkadzać.

— Solenn, tak? — Leon pokiwał głową. — O ile dobrze pamiętam, to ona pilnowała sparaliżowanego Alby’ego w ostatniej sali z przeszkodami. Musieli się dzięki temu zaprzyjaźnić.

— Co prawda Alby był wtedy nieprzytomny, ale wystarczyło mu o tym opowiedzieć — dodał Milo, zagłębiając się we wspomnieniach. — Kto wie, może kiedyś wyniknie z tego coś więcej…

Della zachichotała nerwowo.

— Nie, myślę, że nie… — mruknęła cichutko, tak że tylko Milo ją usłyszał.

— No to my już sobie pójdziemy — zdecydowała April, odwracając się, lecz Terra natychmiast ją zatrzymała.

— Poczekaj — poprosiła, wbijając w nią spojrzenie przenikliwych oczu. — Dobrze się składa, że przyszliście. Chciałam z wami zamienić kilka słów.

Otworzyła drzwi szerzej, zachęcając, by weszli do środka. Otto wkroczył tam pierwszy, bez odrobiny wahania — wiedział, że jeśli Terra chce z nimi porozmawiać, musi to oznaczać coś ważnego.

— Chodźcie — zachęcił niepewnych towarzyszy.

W przedpokoju nic się jakoś szczególnie nie zmieniło od ich ostatniej wizyty — panował tam wciąż nienaganny porządek. Wybrańcy wiedzieli jednak, że Alby przemeblował swoją sypialnię, a nad łóżkiem nakleił zdjęcia z autografami swoich słynnych przyjaciół. Junior często marudził, że został uchwycony na fotografii w tak feralnym momencie, ale April z kolei mawiała, że dzięki temu wyszedł najbardziej oryginalnie spośród wszystkich.

Terra zaprowadziła wybrańców do znanego im już dobrze salonu. Gdy poprosiła ich, aby usiedli, Abi natychmiast zajęła swój ulubiony fotel. Dwa pozostałe wybrali sobie April i Carl, pozostali usiedli na obszernej sofie.

Wszyscy spojrzeli wyczekująco na Terrę, która przycupnęła tymczasem przed kominkiem i wpatrywała się w płomienie.

— Dogera nie ma już wśród nas — zaczęła, nie odwracając się nawet w ich stronę — wciąż przyglądała się językom ognia, tańczącym po kawałkach drewna, a na jej pyszczku widniał wyraz rozmarzenia. — Naprawdę dobrze się spisaliście.

Onieśmieleni wybrańcy zaczęli mówić, że to nic takiego, że nie ma za co dziękować… Terra machnęła łapą, jakby odganiała od siebie uporczywą muchę.

— Nie przesadzajcie ze skromnością — powiedziała. — Uczyniliście dla tego świata to, czego nikt inny nie potrafił dokonać. Jest tutaj teraz o wiele bezpieczniej. Jednakże wasza prawdziwa misja dopiero się rozpoczyna.

Wybrańcy milczeli, uważnie słuchając słów Terry. Mimo tego, że kotka często powtarzała im to, co już wiedzieli, dowiadywali się również o wielu istotnych sprawach.

— Tak… Doger nie był Ostatecznym Zagrożeniem — zauważyła Terra, gładząc się po brodzie w zamyśleniu. — Im więcej czasu mijało od chwili, gdy pozyskał pełnię swych sił, tym bardziej byłam o tym przekonana. Zagadkowa przyszłość powoli się przede mną odkrywa — kotka przymknęła oczy. — Ostatecznym Zagrożeniem, czego jestem już absolutnie pewna, nie będzie jedna osoba.

— Nie jedna? — Otto zerwał się gwałtownie z miejsca. — Co masz na myśli?

Terra przyłożyła łapę do ust, wciąż zamyślona.

— Nie wrzeszcz tak. Nie znam szczegółów, ale zapewne lada dzień dowiem się czegoś więcej…

Nagle jej oczy zaszły mgłą. Na oblicze jej wstąpił wyraz niedowierzania i ogromnego zdumienia. Zachwiała się lekko.

Wybrańcy spoglądali na nią, wyraźnie zaniepokojeni.

— Czy coś się stało? — spytała cicho Della.

Terra wzdrygnęła się. Popatrzyła na swoich gości błędnym wzrokiem, po czym wstała.

— Wszystko w porządku — uśmiechnęła się niezbyt przekonująco. — Czas leci, a Alby z pewnością nie może się doczekać, aż się z nim zobaczycie… Dziękuję za wizytę.

— Sugerujesz, że mamy już wyjść? — Abi zmarszczyła brwi, kiwając się lekko na swoim fotelu. — Ale my mamy jeszcze tyle pytań i spraw do omówienia…

— Innym razem — ucięła Terra nerwowo. — Żegnajcie!

Kiedy zaszokowani i lekko urażeni wybrańcy opuścili jej dom, Terra bezzwłocznie pognała do swojego pokoju. Usiadła na rozścielonym posłaniu, zaciskając zęby aż do bólu.

— Ta wizja… — mruknęła, wciąż drżąc ze strachu. — Bonita tego nie przewidziała. Chyba nikt tego nie przewidział, nawet sam Doger. Coś takiego nie powinno mieć miejsca.

Westchnęła ciężko. Czy ten koszmar nigdy się nie skończy?


Wybrańcy szli przyspieszonym krokiem w kierunku domu Solenn. Wizyta u ciotki Alby’ego jak zwykle zresztą, dała im wiele do myślenia.

— Terra zachowywała się dziś trochę dziwnie — stwierdziła strapiona Kari. — Czy myślicie, że nic się jej nie stało?

— Ona zawsze zachowuje się dziwnie — padła odpowiedź April. — I z pewnością wszystko z nią w porządku. A przynajmniej nie mniej, niż zwykle.

— Nie sprawiała jednak takiego wrażenia… — zauważył Carl. — Gdyby to nie brzmiało niedorzecznie, powiedziałbym, że miała atak serca!

— Albo, że coś nią bardzo wstrząsnęło… — rozmyślała Abi. — Tylko co by to mogło być? Nie odstępowała nas przecież ani na krok, a nie dostrzegłam niczego niezwykłego.

— Ne zapominaj, że Terra to wróżka, więc ona może widzieć znacznie więcej od nas — odezwał się Milo, spoglądając na koteczkę wyrozumiale.

— Nie patrz tak na mnie — syknęła Abigail.

Wtem uwagę bohaterów przykuło coś zupełnie nieoczekiwanego. Z lekko nachmurzonego, szarego nieba poczęły sypać małe, białe drobinki…

Otto wytrzeszczył oczy.

— Co to…?

Kari z obawą spoglądała w niebo.

— Wciąż lecą — wymamrotała z pobladłym pyszczkiem. — Czy to może oznaczać coś złego?

Odwróciła się do swoich towarzyszy i ze zdziwieniem dostrzegła, że Abi i Carl uśmiechają się szeroko.

Abigail napotkała jej zdumiony wzrok.

— Tylko mi nie mów, że nie widziałaś nigdy śniegu!

— Śniegu…? — Kari przyjrzała się małym śnieżynkom, przylepionym do jej sierści. — Masz na myśli to coś?

Abi wyjaśniła z wszechwiedzącą miną:

— To zrozumiałe, że nic nie wiecie, bowiem musieliście urodzić się z niewłaściwym czasie. Jaka pora roku to była, kiedy zmarliście na Ziemi?

— Wiosna — orzekł Junior.

— Jesień — oznajmił Leon.

— Lato — dodali wszyscy pozostali. Abi pokiwała głową.

— Tak, tak, właśnie to miałam na myśli. Z kolei ja żyłam w okresie zimowym.

— Zima, tak? — mruknął Leon, marszcząc brwi. — Słyszałem kiedyś o niej.

— Ja chyba wiem najwięcej na temat pór roku, gdy żyłem na Ziemi przez trzy lata. Poznałem więc je wszystkie. Wiosną natura ożywa — orzekł, spoglądając na Juniora. — To naprawdę wspaniały okres.

— Tak, w dodatku wyrasta wtedy mnóstwo kwiatów! — dodał czarny kocurek, chichocąc zakłopotany. Za nic w świecie nie przyznałby się, że nie wiedział niczego o śniegu. Uważał, iż taka niewiedza nie przystoi przyszłemu władcy Królestwa Tęczy.

— Z kolei latem jest bardzo gorąco, a noce są krótkie i ciepłe — kontynuował Carl, uradowany faktem, że znalazł się oto w centrum uwagi. — Jesienią robi się chłodniej, a liście opadają z drzew. Tak oto dochodzimy do zimy…

— Czyli mamy rozumieć, że śnieg ma z nią coś wspólnego… — Della przypatrywała się Carlowi z wyraźnym zainteresowaniem. — Opowiesz nam coś więcej o zimie?

— Jest zupełnym przeciwieństwem lata — stwierdził Carl. — Robi się wtedy naprawdę zimno, przez co spada śnieg. Wówczas wszystko dookoła okrywa się bielą — kocur uśmiechnął się ponuro. — Nie wszystko jednak jest wtedy tak piękne, jak mogłoby się wam wydawać. — Dokuczliwy mróz położył już kres wielu kocim istnieniom, w dodatku zimą panuje niedobór jedzenia, chociaż może z drugiej strony łatwiej jest je wytropić. Zimy w Hiszpanii i tak nie są aż tak ciężkie, jak w niektórych państwach… Cóż, sami rozumiecie chyba, że nic nie może się równać tutejszemu życiu.

— Oczywiście — poparła Kari. — Ładnie to ująłeś. Teraz, gdy wiemy, że istniejemy obecnie w świecie pośrednim, możemy to bezproblemowo nazywać życiem, prawda?

— Ależ ten śnieg wcale nie jest zimny — odezwał się Milo. April odwróciła się ku niemu z wszechwiedzącą miną, której kocurek u niej nie cierpiał.

— A czego się spodziewałeś? To tylko atrapa, a nie prawdziwy śnieg.

Leon zmrużył oczy.

— Ale dlaczego sypie on akurat teraz? I kto jest za to odpowiedzialny? Ktoś musi być, bo to nie jest przecież tutaj naturalne zjawisko.

Znów odpowiedział Carl:

— To proste. Z pewnością stoi za tym władczyni Królestwa Lodu- czy też Krainy Płatka Śniegu. A to dlatego, iż zbliżają się święta — pierwsze od wielu setek lat, na których nie będzie spoczywał cień Dogera.

Junior dostrzegł kątem oka, że po usłyszeniu tych słów pyszczek Abi zbladł, a jej wargi zadrżały, jakby miała zaraz się rozpłakać. Nikt inny tego jednak nie zauważył, gdyż Abigail prędko się opanowała i znów włączyła w rozmowę.

„Dziwne” — pomyślał Junior. „Dlaczego Abi zareagowała w ten sposób na wzmiankę o świętach? Przecież to chyba nic złego?”

W tym przekonaniu upewniły go jeszcze słowa, wypowiedziane po chwili przez Carl’a:

— Święta to coś wspaniałego i wyjątkowego. W czasie ich trwania powinniśmy się bardziej do siebie zbliżyć. Poza tym, na pewno przeminą nam one w atmosferze miłości, przyjaźni i wzajemnej sympatii…

Otto pokiwał z zapałem głową. Brzmiało to naprawdę nieźle.

— I oczywiście, nie należy zapominać o świątecznej kolacji — dodał Carl, gładząc się po brzuchu demonstracyjnie. — Przygotujemy wspaniałe jedzenie!

Abigail postanowiła jak najszybciej zmienić ten temat. Wskazała łapą w niebo i zapytała głośno:

— Ciekawe, jak długo będzie sypać? Nie, nie przeszkadza mi to — dodała pospiesznie, widząc pytającą minę April. — Kieruje mną zwykła ciekawość.

— Kto wie? — Leon wzruszył ramionami.

Dotarli wreszcie do domu Solenn, zbudowanego na kształt gwiazdy. W ostatnich dniach bywali tutaj kilkakrotnie, zaprzyjaźnili się bowiem z tą niepoprawną romantyczką, marzycielką i przebojową osobą w jednym.

Drzwi otworzył im Alby, chociaż wybrańcy spodziewali się, że uczyni to raczej mieszkanka tego domu.

— A gdzie Solenn? — zapytała Della, wchodząc niepewnie do środka ze swymi towarzyszami. Alby zrobił wymowną minę, wskazując teatralnym gestem na drzwi od sypialni.

„Może śpi” — przemknęło Ottonowi przez głowę. Prawdopodobnie wszyscy wzięli pod uwagę taką możliwość, ponieważ jakoś nikt nie kwapił się, by wejść do tego pomieszczenia.

— Witaj, Alby — zagadnęła Kari przyjaźnie. — Jak leci?

— Nawet nie pytaj — westchnął kocurek, opierając się o ścianę. Sprawiał wrażenie wycieńczonego.

Otto już miał zapytać, czy rzeczywiście tak jest i dlaczego, lecz głos zabrała Della:

— Czy widziałeś już śnieg?

— Śnieg? — Alby uśmiechnął się krzywo. — Widywałem go już za życia, ale dlaczego pytasz o to akurat teraz?

— Właśnie sypie — odparła kotka wesołym tonem, wskazując łapą okno. Alby podszedł do niego powoli, po czym wyjrzał na pokrywające się powoli białą kołdrą ulice.

— Faktycznie! — zakrzyknął, uśmiechając się szeroko. Do oczu napłynęły mu łzy. — Tyle lat minęło, od kiedy byłem tego świadkiem… Ledwie to pamiętam.

— Musisz tu mieszkać już od bardzo dawna — stwierdził Leon. — Siostra twej ciotki, której grób widzieliśmy na cmentarzu, zginęła tutaj w 1007 roku.

— Masz rację — przyznał rozpromieniony wciąż kocurek, nie odrywając rozmarzonego wzroku od widoku za oknem. — Niedługo minie 1002 rocznica mojej ziemskiej śmierci!

Kocięta milczały, nie wiedząc, jak powinny zareagować na to wyznanie. Alby jednak nie domagał się odzewu. Zafascynowany, wciąż wyglądał przez okno.

— Wyglądasz na zmęczonego — uznała Abigail. — Nie wyspałeś się dziś?

Alby odwrócił się.

— Nie, to nie to… Ale racja, rzeczywiście jestem wykończony. A jest to sprawka… — znów wskazał na drzwi sypialni.

Kari uniosła brwi.

— Czyli chodzi ci o Solenn? — zagadnęła, bez wahania naciskając klamkę. — Nie rozumiem, co takiego…

Zajrzała do środka i wydała z siebie przeciągłe „oooch!”. Otto zmrużył oczy. Co może oznaczać ta reakcja? Zdumiony, jednocześnie popędzany przez zwykłą ciekawość, wkroczył do pomieszczenia.

Już w progu stanął jak wryty. Niemal cała sypialnia kotki zapełniona była listami i kartonami. Listy były większe lub mniejsze, bardziej staranne lub niechlujne, niektóre ozdobione były wzorkami, rysunkami, naklejkami… Kartony były dwa. Stały one pod oknem, zapełnione już do połowy. Tymczasem w centrum tego bałaganu znajdowała się zaś sama Solenn, pisząc coś zawzięcie na kartce papieru. Nie zauważyła nawet, że ktoś wszedł. Dopiero, gdy Otto odchrząknął głośno, podniosła głowę znad kartek i na jego widok wymamrotała pospiesznie:

— Cześć

I znów zajęła się pracą.

April również weszła do środka. Kiedy tylko to zrobiła, zawołała niezwykle głośno „wow!”. Przywołało to pozostałych wybrańców, którzy ze zdumieniem zajrzeli do pomieszczenia. Również im zabrakło jakichkolwiek sensownych słów do skomentowania tego widoku.

Solenn nie odrywała wzroku od czytanego akurat listu, ale zrozumiała, co tak dziwi jej gości. Uniosła brwi i westchnęła zniecierpliwiona.

— Czy w Krainie Tęczowego Mostu nie można już prowadzić własnej działalności?

— Masz na myśli to? — Della wydęła usta, podnosząc z ziemi jedną z zaklejonych kopert i otworzyła ją. W środku znajdował się, rzecz jasna, odręcznie napisany list.

— Droga Solenn — czytała na głos. — Mam pewien problem z moim ukochanym. Otóż, on nigdy nie pomaga mi w obowiązkach domowych. Mieliśmy zawsze sobie pomagać, tymczasem on nieustannie się wymiguje — raz mówi, że umówił się z kolegą, czasem twierdzi, że boli go brzuch lub głowa. Czuję, że nie mówi mi prawdy i celowo unika pomagania mi. Dlaczego? Co sprawia, że tak bardzo wzbrania się przed zwykłym, rutynowym sprzątaniem? Doradź mi, proszę — Ana ze Szkocji.

Della przyjrzała się Solenn w zamyśleniu.

— Czyli zajmujesz się doradzaniem w sprawach miłosnych?

Solenn przerwała swoją pracę. Odłożyła pióro, a napisaną przez siebie odpowiedź na jeden z listów wrzuciła do kartonu spoczywającego obok niej. Do drugiego pudła włożyła niepotrzebny jej już list.

— Niezupełnie, ale między innymi także tym — odpowiedziała, odwracając się do Delli. — Ogólnie rzecz biorąc, zajmuję się doradzaniem w różnym problemach. Biorę pod uwagę nawet byle błahostki, w efekcie więc tych listów przybywa naprawdę wiele!

— To widać — skwitowała Abi cierpko, spoglądając nieprzychylnym wzrokiem na góry papierów, piętrzące się w niektórych częściach pokoju prawie pod sufit.

— Nie miałam pojęcia, że tyle kartek w ogóle istnieje! — wykrzyknęła April po swojemu. Otto nie potrafił zrozumieć tej nowej fascynacji Solenn. Musiał przyznać, że odpowiadanie na listy i doradzanie komuś w potrzebie może być rzeczywiście ciekawym zajęciem, ale w takiej ilości? To chyba przesada…

— Jak długo już się tym zajmujesz? — zapytał Junior, szukając w stosach kopert najładniejszej z nich. Solenn posłała mu ostrzegawcze spojrzenie, więc zostawił listy w spokoju.

— Dopiero trzy dni — odpowiedziała obojętnym tonem. — Ale muszę przyznać, że to świetna zabawa!

— Akurat — mruknęła Kari. Tymczasem Della uśmiechnęła się ze zrozumieniem.

— To rzeczywiście wygląda interesująco. Ale czy ty aby troszeczkę nie przesadzasz?

Solenn prychnęła cicho.

— Gdzież by! Czy ktokolwiek mówił, że ta praca ma nie być czasochłonna?

Della wzruszyła ramionami.

— Rób, jak uważasz.

Junior, uznawszy, że rozmowa o listach trwa już zbyt długo, zapytał pretensjonalnym tonem:

— Czy chociaż w ogóle spostrzegłaś, że na zewnątrz pada śnieg?

— Tak, widziałam to — odrzekła kotka, nareszcie ruszając się z miejsca, by podejść do okna. — To niezwykłe, prawda? — dodała, westchnąwszy cicho. Wpatrywała się rozmarzonym wzrokiem gdzieś w dal. Wybrańcy nie odpowiedzieli nic, by nie przerywać jej tej nastrojowej chwili. — Minęło tyle lat… Nigdy nie tęskniłam za Ziemią tak bardzo, jak teraz, gdy widzę coś, co mi ją bezpośrednio przypomina…

— Czyli ty żyłaś w okresie zimowym, tak? — zagadnął Carl. Solenn skinęła głową, wciąż zatopiona w myślach.

— Zimowym oraz wiosennym. Miałam sześć miesięcy, kiedy zginęłam. Żyłam w dziewiętnastowiecznej Rosji i wspominam ten czas z pewnym rozrzewnieniem.

— Ale tutejsze życie jest o wiele doskonalsze — przypomniała Abi podniesionym głosem. Wybrańców nieco zdziwiła jej gwałtowna reakcja. — Ziemskie życie, w porównaniu z tutejszym, jest beznadziejne!

Solenn przekręciła głową.

— Mylisz się. Ziemski żywot jest często bolesny i nie zawsze sprawiedliwy, choć co prawda tutaj także różnie to bywa. Jednak bez niego nie bylibyśmy tymi, kim jesteśmy obecnie. Dostosował nas do cierpienia i trudnych warunków, oraz w większej części ukształtował nasze charaktery. Owszem, możemy je doskonalić i ulepszać tym samych siebie, lecz nigdy nie zmienimy ich całkowicie.

Abi zagryzła wargi. Junior przyglądał się jej bacznie. Skąd pojawiła się u niej tak ostra reakcja na wzmiankę o ziemskim życiu? Dlaczego reaguje na to w ten sposób?

Miał nadzieję, że wkrótce pozna jej tajemnicę.

— W twoich słowach jest wiele racji, Solenn — stwierdził po chwili Otto. — Wróćmy jednak do sprawy listów. Czy nie dobrze by było, gdybyś wyszła wreszcie z domu i odetchnęła świeżym powietrzem?

Solenn rozjaśniła się.

— Sugerujecie, żebym z wami poszła?

— Oczywiście, jeśli tylko chcesz — zadeklarował Otto. Solenn uśmiechnęła się szeroko.

— Jasne, że chcę! Istnieje tylko jedno zajęcie lepsze, niż odpisywanie na listy w domu. Jest to odpisywanie na listy na świeżym powietrzu!

Z gardeł wybrańców oraz Alby’ego wydarł się głośny jęk. April podbiegła do Solenn i chwyciła ją mocno za łapę.

— Zostaw te śmiecie w spokoju! — poleciła, ciągnąc ją w stronę drzwi. Solenn była zbyt zaskoczona, by stawiać jakikolwiek opór. — Koniecznie musisz się przewietrzyć. Jak długo można tkwić w tym zabałaganionym pokoju?


Lochy w zamkowych podziemiach starano się utrzymywać na nie najgorszym poziomie, mimo wszystko było tam jednak chłodno i wilgotno. Żelazne, zbite blisko siebie kraty uniemożliwiały nielicznym więźniom ewentualną ucieczkę. Tak jak w przypadku zwykłego więzienia, także tutaj znajdował się strażnik, pilnujący porządku. Istniała tu też możliwość odwiedzin, z której właśnie chciała skorzystać pewna ładna, trójkolorowa kotka. Zeszła w dół po wąskich, stromych stopniach i stanęła przed poważnym, surowo wyglądającym kocurem stróżującym.

— Chciałabym zobaczyć się z więzioną tutaj Lisl — oznajmiła spokojnie. Kot popatrzył na nią chłodno, ale bez słowa przepuścił ją dalej.

Kotka kluczyła między poszczególnymi celami. Która z nich należy do Lisl…?

— Dawno się nie widziałyśmy, Amber!

Kocica odwróciła gwałtownie głowę. Z celi, którą mijała przed chwilą i uznała za pustą, szczerzyła do niej zęby dobrze jej znana biała kotka.

— Och, to ty — uśmiechnęła się Amber krzywo, podchodząc bliżej. — Co za zaskoczenie!

Przypatrzyła się więźniarce. Jakże zmizerniała! Wydaje się być chudsza, bardziej zaniedbana… Jedynie jej oczy lśnią dziwnym, fanatycznym blaskiem, jakiego Amber wcześniej u niej nie widziała…

Kotka wyrwała się z zamyślenia i usłyszała, że Lisl mówi:

— Nie sądzę, żeby zaskoczeniem było dla ciebie ujrzenie mnie tutaj. Dlaczego przyszłaś?

— Jestem przecież twoją przyjaciółką! — odrzekła natychmiast Amber, chwytając łapami kraty. Lisl zmrużyła oczy. — I wierzę, że to, co naopowiadali nam o tobie wybrańcy, to tylko brednie. Jak ty mogłabyś być pomocnicą króla ciemności?

Biała kotka uśmiechnęła się w swoim dawnym stylu, z czasów, kiedy nazywała siebie jeszcze Foregettą.

— Jesteś moją przyjaciółką, tak?

— Zawsze, choćby nie wiem co! — zadeklarowała Amber, stukając się w pierś. — Nie powinnaś nigdy w to wątpić. Zrobię dla ciebie wszystko.

— A więc uwierz, że byłam pomocnicą Dogera. Najbliższą, tak przy okazji — w jej oczach znów pojawił się ten fanatyczny błysk. Amber cofnęła się o krok. — Czy to cię ode mnie odstrasza?

Zapytana kotka przez chwilę milczała, ale zaraz potem orzekła z przekonaniem:

— Potrafię cię doskonale zrozumieć, droga przyjaciółko!

— Och, czyżby? — Lisl uśmiechnęła się z powątpiewaniem. Amber uparcie pokiwała głową.

— Jasne! Pozostali władcy to składanka słabych charakterów i żałosnych metod. Wystarczy pomyśleć o naszej byłej władczyni Bonicie, o tej godnej pogardy Hanie czy też o beznadziejnym Tsuchi’m! A Doger? To była potęga — ciągnęła dalej bez przekonania. — Eliminował wrogów bez żadnego problemu. Szkoda, że pokonali go wybrańcy…

Lisl zacisnęła zęby.

— Tak… Nie spodziewałam się tego. Lecz moją rolą będzie przeciągnięcie tej walki.

Amber nastawiła uszu. Wyczuła, że teraz Lisl ma do powiedzenia coś ważnego. Coś, co być może jest powodem tego płomiennego spojrzenia.

— Jak by to wyjaśnić… — Lisl wpatrywała się w sufit nieobecnym spojrzeniem. — Noszę w sobie potomka Dogera.

— Jesteś w ciąży?

— Zgadza się — przyznała Lisl. — Teoretycznie nie można mieć w tym świecie potomstwa, ale sama wiesz, że w przypadku Dogera i jego rodziny wygląda to inaczej. Potrafisz to przyjąć do wiadomości i zaakceptować?

— Naturalnie! — oświadczyła Amber jeszcze mniej pewnym tonem, niż wcześniej. — Potrafię cię też zrozumieć. Doger był bardzo… Interesujący i w ogóle… — zawahała się. — Czy ktoś jeszcze o tym wie?

Lisl zwiesiła głowę. Jej oczy zaszkliły się od łez. Amber poczuła narastającą dla niej litość i współczucie.

— Hej… — zagadnęła niepewnie. — Nie płacz.

Lisl otarła oczy łapą.

— Kiedy ja tutaj schnę, niczym kwiat bez wody! Moje dziecko urodzi się pewnie zbyt słabe lub chore… Co ty robisz? — zdumiała się. Amber wyjęła jakiś przedmiot z małego futerału, który nosiła na szyi i majstrowała coś przy zamku.

Kliknęło i zamek puścił.

— To będą chyba pierwsze narodziny na tym świecie od wielu, wielu lat! — orzekła Amber, chowając wsuwkę z powrotem do futerału. — Powinny one dojść do skutku. Poza tym, jesteś moją przyjaciółką — uśmiechnęła się ciepło. — Nie mogę pozwolić, by działa ci się krzywda. No, to idę — oznajmiła głośno, po czym ściszyła głos i dodała:

— Twój dom został wynajęty dla nowych mieszkańców krainy. Jednak pamiętaj, że drzwi od mojego zawsze stoją dla ciebie otworem.

Mrugnęła do niej i odeszła. Głowę zaprzątały jej myśli dotyczące przyjaciółki. Jak to możliwe, że Lisl…? Nie potrafiła tego pojąć. Jednocześnie trochę ją to cieszyło. Będzie mogła pomagać przyjaciółce w opiece nad potomkiem. Mimo, że wiek kotów i psów w tym świecie jest niezmienny, nie dotyczyło to nielicznych urodzonych tutaj — rozwój ich zatrzymywał się gdzieś na drugim-trzecim roku życia. Tak właśnie było w przypadku Dogera, ojca tego dziecka. Ciekawe, czy będzie ono kotem, czy psem?

Tymczasem zamknięta w lochu Lisl uśmiechała się triumfująco. Już dziś w nocy opuści to miejsce. Tak, rzeczywiście spodziewała się potomka, a Amber na pewno niejednokrotnie jeszcze posłuży jej pomocą. To dobrze. Wspaniale jest mieć kogoś takiego.

Wybrańcy… Pragnienie zemsty wciąż paliło Lisl od środka żywym ogniem. Ci nic nie warci smarkacze zasługują na porządną nauczkę! — myślała kotka, zaciskając zęby w gniewie. Myślą, że z jej strony zapanuje już spokój, od kiedy wepchnęli ją do tych brudnych lochów? Nic bardziej mylnego! To dopiero początek…

Pogładziła łapą swój brzuch. Piekło wybrańców weźmie początek właśnie od rozwijającego się w nim malce. To będzie jej osobista zemsta. Jej oraz Dogera.

Zadowolona usadowiła się w kącie swojej celi. Za kilka godzin pożegna się z tym miejscem. Nareszcie.

2. Uciekinierzy

Tej nocy Ottona obudził zły sen. W zasadzie kocurek nie nazwałby tego snu po prostu „złym”. Był to niewątpliwie straszliwy koszmar, choć nie wiedział, dlaczego.

Otarł łapą spocone czoło i oparł się plecami o ścianę. Słyszał, jak mocno szybko łomocze mu w piersi serce. Widzenia senne potrafią być naprawdę piękne i przyjemne, z drugiej strony jednak zdolne są wystraszyć do obłędu!

Otto zastanowił się nad swoim snem, który go tak przeraził, i zdał sobie ponurą sprawę z tego, że tak jak to zazwyczaj bywa, większości już zdążył zapomnieć. Kojarzył jedynie jakieś fragmenty — zaledwie przebłyski. Niezwykła uroda… Postaci było z pewnością więcej niż jedna, tego był absolutnie pewien. Najpierw chyba coś mówiły, a potem roześmiały się zimno. „Niczego nie możesz zrobić, drogi Ottonie” — mówiła jedna z postaci, a jej żółte oczy jarzyły się w ciemności. „To przeznaczenie…”

Reszta słów rozwiała się gdzieś w podświadomości kocurka. Czy ten sen mógł mieć jakieś głębsze znaczenie? Otto nie pamiętał, jaki dokładnie miał w nim udział, ale nie zapomniał odczuwanych wówczas uczuć- ogarnęły go lęk, zwątpienie, żal, gorycz. Nieprzyjemne zestawienie…

A może najlepiej będzie porozmawiać o tym rano z Terrą? Otto wślizgnął się z powrotem pod kołdrę i zamknął oczy. Jeszcze kilka godzin do świtu. Dobrze byłoby wciąż trochę pospać…

Ledwie skończył tę myśl, znów zasnął. Nad ranem przyśniło mu się coś dziwnego — do tego stopnia realistycznego, że trudno by było określić to mianem snu.

Słyszał głos. Zdawał sobie sprawę z tego, że śpi i wywnioskował, że głos musi należeć do części snu. Nie był jednak w stanie otworzyć oczu. Leżał tak więc, wsłuchując się w przybliżający się powoli dźwięk. Po chwili rozpoznał już, do kogo należy ten głos…

— Bonita! — chciał zawołać, lecz ani jedno słowo nie wydobyło się z jego ust. Wypowiedział je za to w inny sposób-jakby w myślach. Dosyć to dziwaczne, uznał.

— Nic w tym dziwacznego, Ottonie! — usłyszał głos Bonity. Próbował intuicyjnie wyczuć, z którego kierunku on dobiega. Wreszcie doszedł do wniosku, że słyszy go w swojej podświadomości.

— Masz rację -przytaknęła Bonita. — Rozmawiam z tobą telepatycznie. To nie jest takie łatwe, szczególnie, gdy egzystuje się w tym wymiarze, w którym jestem. Jednakże, byłam niegdyś potężna! Odrobina tej potęgi ciągle jeszcze tkwi we mnie. Dzięki temu mogłam przejąć kontrolę nad twoim snem.

— Ach, rozumiem… — wymamrotał Otto, choć w rzeczywistości niewiele z tego pojmował. Wiedział już że śpi, a to jest jego sen, ale nie powinien go na pewno traktować niepoważnie. To nie było zwykłym snem, a czyż znacznie ważniejszym.

— A więc przejdźmy do rzeczy — powiedziała Bonita, po czym zaczęła mówić:

— Nie będę się zbytnio rozpowiadać, by łatwiej ci było zapamiętać wszystko po przebudzeniu. A więc słuchaj — musisz koniecznie zobaczyć się z kocurem o imieniu Luis…

Ottonowi zapaliła się w głowie jakaś żarówka. Luis- to chyba ten kocur pilnujący Złotej Bramy?

— Zgadza się — rzekła Bonita. Otto wzdrygnął się lekko. Musi naprawdę bardzo uważać na swoje myśli! — Luis podjął się tej pracy, kiedy Carl z niej zrezygnował, by mieć więcej czasu na wypełnianie obowiązków wybrańca. Tak więc, spotkaj się z nim jutro. Zabierz ze sobą również pozostałych wybrańców.

— Dlaczego to takie ważne, bym z nim porozmawiał? — zaciekawił się Otto. W odpowiedzi Bonita roześmiała się cicho, po czym dodała:

— Dowiesz się jutro. Po rozmowie skieruj się z przyjaciółmi do Terry i zapytajcie o wyrocznię…

— Wyrocznię? — zdumiał się Otto. — Co to takiego?

— Tego także dowiesz się nazajutrz- padła odpowiedź. — Wyrocznia odpowie na każde wasze pytanie i wyśle kogoś z was na misję.

— Jaką…?

Bonita przerwała mu niecierpliwie:

— Mówiłam już, że dowiesz się tego wszystkiego jutro! Nie potraktuj tego, jako zwykłe widzenie senne, tylko wybierz się do wskazanych przeze nie osób.

— Nie śmiałbym wątpić w prawdziwość tego snu, który jednocześnie wcale nie jest snem — zadeklarował Otto uroczyście. — Jednakże, miałem przedtem pewien koszmar.

— Tak…? Mów dalej.

— Widziałem w nim czyjeś piękne, żółte oczy. Czułem trudny do opisania lęk i żal. Właściciel tych oczu mówił: „Niczego nie możesz zrobić, drogi Ottonie. To przeznaczenie…” W każdym razie coś w tym stylu.

Bonita zakłopotała się.

— Nie mam pojęcia, co by to mogło znaczyć. Może był to tylko zwyczajny sen? W każdym razie, nie przejmuj się nim. Skoncentruj się jutro na wyznaczonym przeze mnie zadaniu. A teraz śpij spokojnie!

— Poczekaj! — chciał zawołać Otto, lecz dawna władczyni już ni odpowiedziała. Odrobinę rozczarowany Otto pogrążył się na powrót w głębokim, spokojnym śnie.

Kiedy obudził się o poranku, opowiedział o wszystkim Milowi — swemu współlokatorowi. Kocurek wydawał się podchodzić do jego opowieści z pewnym dystansem, jakby nie do końca jej pewien, ale w końcu wraz z Ottonem zdecydowali, że po śniadaniu na Kotowisku poszukają pozostałych wybrańców i porozmawiają z nimi o tej sprawie.

O pierwszym śnie, który tak niepokoił Ottona, przywódca wybrańców całkowicie zapomniał.


— Niesamowite! — zakrzyknęła entuzjastycznie Abigail po wysłuchaniu opowieści Ottona. Cała grupa zmierzała właśnie w kierunku stanowiska kota Luisa — wypoczęta, najedzona, pełna sił i chęci do działania. — To doprawdy niezwykłe. Ciekawe, jaki związek ma mieć z tym wszystkim ów pilnujący bramy kocur…

— W dodatku mamy także się spotkać z prawdziwą wyrocznią! — westchnęła zachwycona Kari. — Jak myślicie, jaka ona jest? Według mnie musi to być tajemnicza, piękna, potężna kotka…

— Pewnie będzie taka sama, jak Terra — burknęła w odpowiedzi April. — Denerwująco skryta, mówiąca o niewiarygodnych i niejasnych sprawach…

Otto wzruszył ramionami.

— Nie wiem, jaka ona może być. W każdym razie Bonita poleciła nam się z nią zobaczyć, a ona zawsze wie, co robi.

— Mówisz o niej, jakby wciąż żyła — zauważył Carl. Otto przymknął oczy.

— Dla mnie ona nie przestała istnieć. Zresztą, przecież kontaktowała się ze mną dzisiaj w nocy.

Milo spoglądał na niego, wyraźnie strapiony.

— Ja nie wiem, Otto. Opowiadałeś nam, że spotkałeś się z Bonitą we śnie, prawda? A jeżeli to był właśnie… Tylko sen? Może to niekoniecznie działo się naprawdę?

Otto rozgniewał się na te słowa. Zwrócił ku kocurkowi wściekły pyszczek.

— Sugerujesz, że jestem szaleńcem, nie potrafiącym nawet odróżnić snu od rzeczywistości?

Milo zmieszał się.

-N...Nie, ja wcale…

— Przestań się go czepiać! — Della stanęła w obronie brata. — Chyba sam rozumiesz, jak niedorzecznie brzmią twoje słowa!

— Czyli mi nie wierzycie — warknął Otto urażony. — Zawsze wiesz lepiej, co? — zwrócił się do Delli.

— Jak widać — syknęła kotka w odpowiedzi.

— Przestańcie! — zawołał Carl. — Nie mamy czasu na kłótnie.

— To nie ja zaczęłam! — orzekła od razu Della, przeszywając Ottona rozzłoszczonym spojrzeniem. — To on…

— To nieistotne — uciął Carl.

Otto wykorzystał chwilę ciszy, jaka nastała, i dodał:

— Poza tym, sami widzieliście chyba, że podczas walki z Dogerem ja i Junior zostaliśmy zabici. Wtedy także spotkałem Bonitę. I to właśnie ona przywróciła nas do życia.

— Niech ci będzie… — mruknęła Della, dając za wygraną. Wciąż jednak łypała na Ottona gniewnie.

Szli w tak napiętej atmosferze aż do celu. Otto, spojrzawszy na wielką Bramę widoczną już z oddali stwierdził, że nie był tu od bardzo dawna. Tak właściwie, to ostatnio zagościł w tym miejscu wtedy, gdy po raz pierwszy znalazł się w krainie. Pamiętał tamten dzień bardzo dokładnie… Doskonale potrafił przypomnieć sobie uczucia, których wówczas doznawał. Wyczekująca radość i podniecenie mieszały się z napięciem i zupełną nieświadomością tego, co może tutaj zastać. Szybko jednak udało mu się znaleźć April, a później pozostałych przyjaciół. Wkrótce trafiła tutaj Della, przedtem poznał jeszcze Leona i Abigail. Wtedy nie przypuszczał nawet, że jego losy zostały już przesądzone przez królową Bonitę.

Czy jednak na pewno akurat panująca wówczas władczyni o tym zadecydowała? Być może jest to bardziej skomplikowane, niż przypuszcza?

Carl przypatrywał się okolicom, również zatopiony w myślach. W tym miejscu spędził tyle czasu… Monotonne przepuszczanie wciąż napływających z Ziemi kotów mogłoby się wydawać niektórym bardzo nudnym zajęciem, ale dla Carla nie było chyba niczego lepszego. Każdy kot odznaczał się wyjątkową osobowością, zupełnie inną historią… Wprawdzie podczas krótkiej wymiany zdań nie mogł dowiedzieć się tego wszystkiego, lecz sama świadomość wystarczała. Poza tym, niemal każdy kot w krainie go rozpoznawał. Trudno by było zapomnieć pierwszego ujrzanego tu kota, nawet jeśli spotkanie z nim nie trwało zbyt długo.

Pomachał przechodzącym obok nich dwóm kotkom. Tak, wciąż dobrze pamiętał większość mieszkańców krainy, z którymi miał przyjemność się poznać przy Bramie. Tamta buta kocica to Lewera, 3 lata, przybyła tutaj na wskutek zatrucia w 1991 roku. Z kolei ta druga…

— Popatrz, Carl! — zawołała nagle Kari, wyrywając go z zamyślenia. — Jesteśmy już na miejscu, ale… Oj — zdziwiła się. — Przy Bramie stoi z pięć kotów, czy potrafiłbyś rozpoznać Luisa?

Kocur roześmiał się.

— Sięgnij pamięcią wstecz, Kari. Czy przypominasz sobie dzień, w którym przybyłaś w to miejsce?

— Och, tak! — przytaknęła kotka ochoczo. — Jakże mogłabym zapomnieć? To było najważniejsze wydarzenie w moim życiu, czy też po nim. No, i wtedy też spotkałam ciebie, choć nawet do głowy by mi nie przyszło, jakie będziesz mieć dla nas znaczenie!

— Bez przesady — śmiał się Carl. — Skoro jednak tak dobrze pamiętasz tamtą sytuację, to może potrafisz przypomnieć sobie również, gdzie wówczas stałem ja?

— Przed Bramą… — odpowiedziała powoli Kari, spoglądając na niego ze zdumieniem. — Nie rozumiem jednak, do czego… Aha! — zakrzyknęła. Wszyscy wybrańcy popatrzyli na nią ze zdziwieniem. — Rozumowałam niewłaściwie. Luis zapewne stoi z drugiej, zewnętrznej z naszego punktu widzenia strony Bramy.

— Dokładnie! — ucieszył się Carl. — Wreszcie zrozumiałaś.

— ”Wreszcie”? To zabrzmiało niegrzecznie — obruszyła się Kari. — Co miałeś przez to na myśli?

Po chwili stanęli tuż przy wejściu, skąd kilka kotów odsunęło się, poprzedzając to głębokimi ukłonami, by zrobić miejsce dla wybrańców.

— Jak miło — April uśmiechnęła się wdzięcznie, trzepocząc zalotnie rzęsami w stronę dwóch młodych kocurów, stojących obok tablicy z ogłoszeniami.

Della podbiegła do niej z niezbyt poważną miną.

— Dlaczego to robisz? — spytała rozweselona, wskazując jakby od niechcenia na kocury, które stały w wytrzeszczonymi oczami.

— No, wiesz… Kiedyś muszę znaleźć sobie chłopaka! — orzekła April tonem, jakby to była najbardziej oczywista rzecz na świecie. — Niestety, wiele kotów nie traktuje mnie zwykle do końca poważnie. To przez mój dziecinny wygląd.

— To nie twoja wina, że zmarłaś w wieku czterech miesięcy — powiedziała Della spokojnie. — Ciało nie ma jednak znaczenia. Ważne, że nasz umysły mogą dojrzewać!

April spojrzała na nią ponuro.

— Tobie to łatwo mówić, wyglądasz na starszą niż ja. Chociaż nie jest tak źle, wystarczy popatrzeć na Abi… — uśmiechnęła się. Della pokiwała głową.

— Tak, Abigail zmarła jako zaledwie dwumiesięczna kotka. Ale charakter wcale się jej nie zmienia, wciąż zachowuje się stosownie do swego wieku.

— Chyba nie dziś — szepnęła April, wskazując brodą na koteczkę. Abi szła na końcu, w całkowitym milczeniu. Wyglądała na zamyśloną. „O czym ona myśli” — zastanowiły się jednocześnie obie kotki. Widać było wyraźnie, że ich przyjaciółkę coś gnębiło.

— To właśnie Luis! — wykrzyknął nagle Carl, podchodząc szybkim krokiem do kota, wpuszczającego właśnie nowego mieszkańca do krainy.

Był to dość krępy, średniej wielkości kocur o pospolitym, szaroburym ubarwieniu i dużych uszach, upodabniających go do nietoperza. Wydawał się być dość sympatyczny, jak zdążyli zauważyć wybrańcy.

Mały kociak, który znalazł się właśnie po raz pierwszy w Krainie Tęczowego Mostu, pobiegł przed siebie. Luis już chciał wrócić na swoje stanowisko, kiedy nagle drogę zastąpiła mu dziewiątka kotów. Wytrzeszczył oczy. Czy to…?

— Witaj — zagadnął nieśmiało Milo. — Przyszliśmy z tobą porozmawiać.

Luis pokiwał lekko głową.

— Jesteście wybrańcami, prawda? Wspaniale! Dobrze, że się tu zjawiliście…

Zwiesił smętnie głowę i uśmiechnął się przepraszająco.

— Można pomyśleć, że to ja zawiniłem, ale naprawdę nie mogłem niczego zrobić. To wydarzyło się tak nagle…

Uniósł lekko brwi, kiedy zorientował się, że wybrańcy niczego nie rozumieją.

— Nie wiemy, co się wydarzyło — wyjaśnił Leon niecierpliwie. — Dostaliśmy cynk…

Luis nie zadawał już więcej pytań, chociaż sprawiał wrażenie, jakby chciał to zrobić. Otto zauważył, że kocur wciąż rzuca niespokojne spojrzenia w stronę Bramy. Carl chyba także to dostrzegł, gdyż powiedział:

— Wiemy, że chcesz wrócić do swoich pilnych obowiązków, ale nasza sprawa nie może czekać. To nie potrwa długo.

Luis popatrzył na niego takim wzrokiem, jak gdyby uznał go za najrozsądniejszą osobę z grupie.

— No tak — zaczął. — W końcu ty także wprowadzałeś koty do krainy, zanim mianowano cię wybrańcem.

— Owszem, robił to — przerwała zniecierpliwiona Kari. — Jednak, skoro tak ci się spieszy, przejdźmy już może do rzeczy. Co się wydarzyło?

Luis westchnął ciężko. Widocznie rozmowa na ten temat nie sprawiała mu przyjemności.

— To wydarzyło się wczoraj wieczorem — mruknął, wpatrując się uparcie w ziemię pod stopami. — Jak co dzień, pilnowałem Bramy. Wkrótce miałem zamienić się na stanowisku z Puerto, po czym wrócić na noc do domu. Byłem już bardzo senny, to chyba nic dziwnego po całym dniu ciężkiej pracy! — dodał, jakby próbował się usprawiedliwić, podnosząc wzrok na rozmówców. Carl miał taką minę, jakby nie mógł zrozumieć, jak można nazwać wpuszczanie kotów do krainy ciężką pracą.

— Kontynuuj — poprosiła Della widząc, że Luis zrobił przerwę w swojej opowieści, by zobaczyć ich reakcję. Najwyraźniej uznał ją za zadowalającą, gdyż teraz mówił, spoglądając wprost na nich:

— Przez dłuższą chwilę nie napływały już żadne koty — widocznie umieralność w tym momencie spadła. Wtedy, siedząc bezczynnie, poczułem się nawet bardziej senny niż wcześniej, a do zmiany pozostawały ciągle dwie godziny…

Wtem pojawiła się przede mną dwójka kociąt, może w twoim wieku — wskazał łapą na Juniora. — Zapytałem ich ze złością, po co tutaj przyszli, w końcu nie było to miejsce przeznaczone na jakieś przechadzki. Kocurek uśmiechnął się i orzekł, że mogą mnie chwilowo wyręczyć. Stanowczo zaprotestowałem. Wyjaśniłem, że za dwie godziny czeka mnie miana, a Puerto wścieknie się widząc, że wykorzystuję inne koty do wykonywania mojej pracy. Wtedy łaciata koteczka obiecała, że niczego nie powiedzą Puerto, a zamienią się ze mną na dziesięć minut przed zakończeniem mojej pracy. Próbowałem im wciąż wybić z głowy ten absurdalny pomysł, ale wizja dodatkowej możliwości odpoczynku była tak kusząca… W końcu wyjaśniłem im, co mają robić, po czym położyłem się na ławce przed Bramą i zasnąłem.

— To było bardzo lekkomyślne z twojej strony! — przerwał mu oburzony Carl. Otto zauważył, że kocur zrobił się dziś bardzo gadatliwy, zapewne dlatego, że znalazł się nareszcie w swoim żywiole. Żaden z wybrańców nie wiedział o tych sprawach tyle, co on. — Nie wolno pozwalać innym, niewtajemniczonym kotom zajmować się czymś tak ważnym! Rozumiesz, co by się stało, gdyby coś poszło nie tak? Zaważyłoby to na pośmiertnych losach niewinnych kotów!

— Wiem, wiem! — warknął Luis, niezadowolony tym, że ktoś śmie go tak strofować. — Zrozumiałem już to. W każdym razie, dwie godziny później obudziła mnie Puerto.

— Ona? — zdziwił się Junior. — A nie miały tego zrobić…?

— Tamte kocięta, wiem — mruknął ponuro Luis. — Puerto porządnie na mnie nawrzeszczała. Stwierdziła, że przed Bramą panuje chaos, a teraz będzie musiała to nadrobić, zanim ruch wróci znowu do normy. Nie wiedziałem, czy powiedzieć jej o tych kociętach, co pewnie spowodowałoby kolejną serię jej krzyków i upomnień. Zdecydowałem więc to przemilczeć.

— A więc to tego dotyczyć ma nasza misja? — jęknęła Abi z rozżaleniem, a pozostali z ulgą dostrzegli, że koteczka wraca do formy. — Mieliśmy wysłuchać twojej opowieści, po czym upomnieć, że to nieładnie? Spodziewałam się czegoś większego! — dodała, spoglądając pojednawczo na April, która pokiwała głową potakująco.

Luis zmieszał się.

— No… Nie mam pojęcia, czego wasza misja ma dotyczyć. Zdziwił mnie sam fakt, że do mnie przyszliście…

— W porządku — uciął Leon. -Dziękujemy za informacje.

— I dobrze wypełniaj swoje obowiązki! — dodał Carl na odchodnym. — Nie każ mi się za ciebie wstydzić.

— Luis zastąpił cię, kiedy zostałeś wybrańcem, prawda? — zagadnął kocura Junior, gdy szli do Terry.

— Owszem — przytaknął uśmiechnięty Carl. — Ja również pełniłem dzienną zmianę. Ale mimo wszystko nie sądzę, bym potrafił tak spartaczyć robotę! — zapewnił. — Jak tak można…?

— To było rzeczywiście bardzo nieodpowiedzialne — powiedział Otto w zamyśleniu. — Sądzę jednak, że dostał nauczkę i nie popełni więcej takiego błędu.

— Wydaje mi się, że nasze zadanie nie ograniczało się wyłącznie do rozmowy z nim, to byłoby zbyt proste — stwierdziła Della. — Ale być może sęk tkwi w jego opowieści…

Wszyscy się zastanowili nad jej słowami. Nie trwało to jednak zbyt długo, gdyż nagle Milo wykrzyknął głośno:

— Kocięta!

— O co ci chodzi? — Abi popatrzyła na niego ze zdumieniem. Milo wyjaśnił:

— Możliwe, że nasze zadanie ma coś wspólnego z dwójką kociąt, która wyręczyła Luisa na stanowisku przed Bramą. Kto zapragnąłby nagle powpuszczać sobie koty do krainy? W dodatku o tak późnej porze?

— Kocięta musiały mieć jakiś motyw, by to zrobić — poparła go siostra. — To nie wygląda raczej na niewinny kaprys.

— Jasne! — dodała April. — To mocno podejrzane.

— Może wizyta u Terry rozjaśni nam nieco w głowach? — rzekła Kari z nadzieją. Jej bliźniacza siostra wzniosła oczy ku niebu.

Otto zauważył jej grymas.

— Mów, co chcesz o ciotce Alby’ego, ale naprawdę powinniśmy się z nią zobaczyć. Taka jest wola Bonity.

Kiedy znaleźli się przed domem kociej wróżki, Otto zastukał w drzwi. Spodziewał się, że otworzy im Alby, lecz mylił się. Była to znów Terra.

— Och, to wy — mruknęła. Sprawiała wrażenie uradowanej, czego nie można było powiedzieć dzień wcześniej. — Wspaniale! Wejdźcie do środka.

Wewnątrz domu Della rozejrzała się dookoła.

— Nigdzie nie widzę Alby’ego — zauważyła z rozżaleniem w głosie. — Czyżby znów był u Solenn?

— Jest dokładnie tak, jak mówisz — odparła pogodnie Terra, wskazując im miejsce na sofie. -Siadajcie — poleciła. Della wyraźnie spochmurniała.

Terra usiadła naprzeciw wybrańców na pufie z haftowaną narzutą. Wyglądała na podnieconą.

— A więc musieliście odwiedzić już Luisa — zaczęła. — Mam nadzieję, że was nie zanudził. Uwielbia snuć długie, nie zawsze interesujące opowieści.

— Skąd o tym wiesz?

— Skąd? — powtórzyła Terra, przyglądając się Kari. — Przecież go znam! Kiedyś opowiadał mi o swoim kuzynie, który…

Kari uniosła brwi.

— Pytałam skąd wiesz, że byliśmy u Luisa.

April stłumiła chichot, zakrywając usta łapą. Terra uśmiechnęła się tajemniczo, zupełnie nie przejmując się popełnioną przed momentem gafą.

— Otrzymałam wiadomość od królowej Bonity. Wyjaśniła mi dokładnie, co robić.

Otto aż rozdziawił usta ze zdumienia. Dotychczas uważał, że jest jedynym kotem, który może się kontaktować z byłą władczynią, znajdującą się obecnie w zagadkowym wymiarze zwanym Nirwaną.

— Z tego wynika, że druga śmierć nie jest niczym wyjątkowym — powiedziała April dobitnie. — Skoro królowa może w każdej chwili rozmawiać z kotami zamieszkującymi ten świat, to…

— Nic bardziej mylnego! — oburzyła się Terra. April spojrzała na nią z urazą. — To wcale nie jest takie proste, jak ci się wydaje.

— Więc jakie to jest? — warknęła bura kotka. -Bonita może, więc kontaktuje się z mieszkańcami krainy. Gdyby nie mogła, nie kontaktowałaby się z nimi. To chyba logiczne, nieprawdaż?

Abi zamaskowała śmiech, dostając gwałtownego ataku kaszlu. Wszyscy spojrzeli na Terrę, z ciekawością lub zaniepokojeniem, chcąc zobaczyć jej reakcję na tak oczywistą prowokację. Najpierw sprawiała wrażenie, jakby zamierzała ofuknąć April, po chwili jednak przemówiła słodkim, wyższym niż zwykle głosem:

— To nie do pojęcia, prawda? Cóż… Najwyraźniej masz na tyle ograniczony umysł, że takich spraw nigdy nie zrozumiesz.

— Ty… — April zerwała się z miejsca, ale Otto z Kari rzucili jej ostrzegawcze spojrzenia, więc usiadła z powrotem, zerkając na kocią wróżkę z niechęcią.

Terra chciała chyba jak najprędzej zakończyć już tą rozmowę, gdyż orzekła wymijająco:

— Wierzę, że na resztę pytań odpowie wam wyrocznia. By ją znaleźć, musicie iść nad Lac Vert d’Accord.

Della zmarszczyła czoło.

— Lac…?

— To oznacza mniej więcej tyle, co „Zielone Jezioro Zgody”. Tak, moja droga? — zwróciła się ze zdumieniem do szczerzącej zęby Abigail. — Czyżbyś chciała coś dodać?

Abigail przytaknęła.

— Ja dobrze wiem, gdzie znajduje się to jezioro. Bywałam czasem w tamtej okolicy, by podszkolić język.

— Co masz na myśli? — zdziwił się Otto, odwracając się w jej stronę.

— Nigdy o tym nie słyszałeś? Mówię o Coin des Francais.

— Jest to francuska dzielnica, położona na południowo-wschodniej granicy Krainy Tęczowego Mostu — wyjaśniła Terra. — Mieszka tam wiele kotów, które żyły na Ziemi we Francji, Kanadzie czy też innych francuskojęzycznych państwach, ale nie tylko. Myślę, że Abi zaprowadzi was w to miejsce.

— Jasne, że tak — zgodziła się ochoczo Abigail. — Dobrze znam obcojęzyczne dzielnice, choć większość z nich znajduje się w innych królestwach. Na przykład hiszpańska la Ciudad de…

— Oszczędź nam tego — poprosił Leon.

Kocia wróżka odchrząknęła cicho.

— No, czas nie będzie czekał, a wyrocznia nie jest tak blisko stąd…

Wybrańcy uznali to za sygnał, że pora pożegnać się z Terrą i wyjść. April opuściła jej dom pierwsza, niemal zderzając się w progu z wchodzącym akurat do środka Alby’m.

— Och, to ty — zauważyła, usuwając się na bok. — Co ty tu robisz?

Kocurek zaśmiał się krótko.

— Przecież tutaj mieszkam. Ważniejsze jest, co wy tu robicie? — dodał, widząc pozostałych wybrańców, którzy podeszli bliżej.

Otto spojrzał tęsknie w kierunku drzwi, które zasłaniał Alby.

— Właśnie wychodzimy. Bardzo się spieszymy, więc…

Jednak jeżeli sądził, że spławy tymi słowy Alby’ego, bardzo się przeliczył. Zdumiony kocurek popatrzył na niego, po czym uśmiechnął się szeroko.

— To oznacza… Misję — wyszeptał z przejęciem.

— Co? — nie zrozumiał Otto.

— Spieszycie się na jakąś misję, czyż nie tak? — Alby zadrżał z podniecenia. — Wizyta u mojej ciotki, te poważne miny… To wszystko wyjaśnia! A więc gdzie idziemy w pierwszej kolejności?

— Idziemy? — zdumiał się Carl, pogubiony w tej sytuacji. — Nie jesteś wybrańcem, więc nie sądzę, żebyś…

Alby zlekceważył go.

— Więc?

— Idziemy do wyroczni — objaśniła Della pogodnym głosem. Alby pokiwał głową.

— Mówicie pewnie o Oracle, jak nazywają wyrocznię mieszkańcy Coin des Francais — wywnioskował. — Słyszałem o niej. Ciotka nie wspomina jednak o niej zbyt często. Można by pomyśleć, że za nią nie przepada…

— Może uważa Oracle za konkurentkę? — podsunęła Kari. Tymczasem Carl zapytał Ottona nieśmiało:

— Czy on na pewno powinien z nami iść?

— Uważam, że tak. Nasze zadanie nie wydaje się być trudne czy niebezpieczne. A Alby towarzyszył nam przecież w zamku Dogera, i już wtedy poradził sobie znakomicie — przypomniał Otto. — Dał nam wówczas wspaniałe świadectwo odwagi. Poza tym, żyje tutaj najdłużej z nas wszystkich — dodał takim tonem, jakby to przesądzało sprawę. — Jego wiedza, nabyta przez ponad 1000 lat pobytu w krainie może nam się bardzo przydać.

Carl skinął głową z aprobatą. Zgoda przywódcy mu wystarczyła.


— Nie grzeszysz dobrym wychowaniem…

Amber zwróciła swe ładne oczy w stronę kotki, która właśnie pojawiła się bez ostrzeżenia w jej mieszkaniu. Lisl była wprawdzie brudna i wychudzona, ale jej oczy wciąż lśniły tym osobliwym, fanatycznym blaskiem.

— Ty także, przyjaciółko — odpowiedziała kotka spokojnie, choć jej głos drżał z napięcia. — Nie otwiera się celi groźnym więźniom.

— Dla ciebie mogłam zrobić wyjątek. Jesteś mi bardzo bliska. Poza tym, spodziewasz się dziecka, czy nie?

Lisl nie odpowiedziała, tylko zaczęła spacerować po pokoju. Amber zmrużyła oczy. Nie lubiła, gdy ją ignorowano.

— A może to było kłamstwo? — zastanawiała się głośno, by Lisl znów zwróciła nań swoją uwagę. — Może był to tylko sprytny plan, bym wyciągnęła cię z więzienia?

Lisl zatrzymała się przy komodzie z książkami, studiując ich tytuły. Tym razem jednak nie przemilczała słów Amber.

— Nie kłamię — zapewniła. — Jestem rozkojarzona, gdyż trochę się denerwuję. Co będzie, jeśli mnie złapią? — jęknęła, a Amber natychmiast zrozumiała, że kotka ma na myśli kocich stróżów prawa. — Wtedy zapewne przeniosą mnie do więzienia w Królestwie Elektryczności, a stamtąd już nigdy się nie wydostanę…

— Uspokój się — zaleciła jej Amber, gdy Lisl znów zaczęła krążyć po pokoju, tym razem znacznie szybciej. — Będę cię kryć, zaufaj mi. Damy radę…

Oczy białej kotki zaszkliły się od łez.

— Jestem wyrzutkiem.

— Przestań — ucięła Amber stanowczo. — W pierwszej kolejności jesteś przyszłą matką, więc unikaj stresy. Odstąpię ci pokój na piętrze — dodała, chcąc zmienić ponury temat. — Nie jest może zbyt duży, ale czysty i przytulny.

— Brzmi dobrze — oceniła Lisl. — Wszystko lepsze, niż więzienna cela!

Amber uśmiechnęła się blado.

— Jak widzę, nie masz przy sobie niczego.

— Wszystkie moje rzeczy sprzedano lub wyrzucono — powiedziała Lisl, westchnąwszy z żalem. — A niektóre z nich zostawiłam w więzieniu. Nie mogłam ich wziąć — dodała tonem, jakby się usprawiedliwiała. — Nie było nawet gwarancji, że uda mi się stamtąd uciec…

— Wszystkim się zajmę — obiecała Amber, krzątając się po pomieszczeniu. Lisl wytrzeszczyła oczy.

— Tak właściwie… Co ty robisz?

— Szukam jakiegoś koca — padła odpowiedź. — Idź na górę i połóż się, powinnaś porządnie wypocząć. Przygotuję ci też kubek ciepłego kakao, co ty na to?

Lisl nie miała nic przeciwko temu, wręcz przeciwnie. Wyszła po drewnianych schodkach na piętro, a tymczasem Amber zapatrzyła się w znaleziony przed chwilą żółty koc i pogrążyła w zamyśleniu.

„Co ja robię” — przemknęło jej przez głowę. Strach zacisnął się pętlą na jej sercu. „Ukrywam w swoim domu groźną kryminalistkę! Czy już do końca zgłupiałam? Przeciwstawiam się prawu i woli wybrańców”…

Jej ciałem wstrząsnął dreszcz. Chwila zwątpienia jednak minęła tak szybko, jak się pojawiła. Uśmiechnęła się chłodno, zdecydowanie. Lisl potrzebuje jej pomocy. Będąc w takim stanie nie może spędzać dni i nocy w zimnej, kamiennej celi, bez kontaktu z kimkolwiek — całkowicie sama… Jest jej przyjaciółką. Przyjaciół nie można pozostawić w potrzebie. Nawet, jeśli oznaczać to ma, że ona sama stanie się kryminalistką. W imię przyjaźni trzeba czasem podjąć ryzyko. Wtedy nie stanie się tylko pustym słowem, lecz udowodniona zostanie jej wiarygodność. Pomoc, wierność, szczerość… Bez tego przyjaźń nie może istnieć.

Kogo obchodzi opinia głupich, dennych wybrańców? Oni są niczym w porównaniu z potęgą przyjaźni… Ale czy Lisl postrzega to w ten sam sposób?

— Amber? — rozległ się głos, dobiegający z małej sypialni na górze. — Czy wszystko w porządku?

— Jasne! — odkrzyknęła Amber, wyrywając się z odrętwienia. — Przygotuję kakao i zaraz do ciebie przyjdę!

Po tych słowach Amber westchnęła ciężko. Nie, nie powinna nigdy więcej kwestionować swojej decyzji. Uwolniła Lisl i pozwoliła jej zamieszkać w tym domu, więc teraz nie ma już odwrotu. Nie wolno jej zawieść. Swoją drogą, ciekawe czy dziecko Lisl będzie psem? Chyba lepiej, żeby było kotem. Ta ciąża trwa już dziwnie długo, w dodatku po kotce nie widać zbytnio jej symptomów… Tak, to na pewno będzie kot!

To będą pierwsze od wielu lat narodziny w tym świecie! Być może przejdą do historii?

Podekscytowana Amber odłożyła koc i ruszyła do kuchni. Nie miała nawet pojęcia, jak bardzo słuszna jest jej ostatnia myśl…

3. Misja dla dwojga

Otto musiał przyznać w duchu, że jeszcze nigdy dotąd nie widział takiego miejsca, jak Coin des Francais.

Nie był to duży obszar, choć może właśnie dzięki temu został tak starannie wypielęgnowany. Znajdowało się tutaj około pięćdziesięciu małych, zgrabnych domków przystrojonych kwiatami, a także kilka urokliwych sklepów, których szyldy głosiły coś w niezrozumiałym dla Ottona języku.

— D’epicerie — powiedziała Abi, spoglądając na jeden z wyjątkowo obszernych budynków. — Świetnie, zdążyłam już zgłodnieć! Pójdę chyba po serowe chrupki… — popatrzyła na towarzyszy niewinnym wzrokiem. — Mogę?

— Jasne. Zaczekamy tutaj — obiecała April.

Kiedy Abigail zniknęła za drzwiami, Otto usiadł na krótko ostrzyżonej trawie i zaczął się przyglądać od niechcenia dwóm młodym kotkom, spacerującym nieopodal. Jedna z nich, mniejsza i bardziej krępa wychwyciła jego spojrzenie i zamarła w bezruchu. Otto pospiesznie odwrócił wzrok, ale w tym momencie kotka zerwała się z miejsca i podfrunęła do niego. Druga uczyniła to samo, choć z pewnym wahaniem.

— Bonjour — przywitała się mniejsza kocica, spoglądając z zaciekawieniem na oblicza wszystkich wybrańców. — Qui etez-vous?

— Ee… — wyjąkał Otto, nie pojmując z tego ani słowa. Kotka przypatrywała się mu intensywnie, wyraźnie oczekując na odpowiedź.

— Charlotte! — rozległ się za jego plecami donośny głos. — Et Gabrielle! Ca va bien?

Abigail stanęła tuż przed pozostałymi wybrańcami. Obie tutejsze kocice natychmiast skierowały na nią swoją uwagę.

— Och, tu es Abi! — wykrzyknęła entuzjastycznie większa kotka. Podczas, gdy całą trójką szczebiotały zawzięcie po francusku, Otto odwrócił się do Leona i stwierdził:

— Dobrze mieć Abigail przy sobie.

— Prawda? — odpowiedział z uśmiechem rudy kocurek. — Bez niej moglibyśmy mieć kłopoty z dogadaniem się tu z kimkolwiek. Zakątki obcojęzyczne to skomplikowana sprawa… Gdy tylko przekroczysz granicę Coin des Francais, wszyscy wokół mówią po francusku… Koszmar.

— Wciąż zastanawiam się, co powie nam owa wyrocznia — wyznał Otto, spoglądając bezmyślnie na Abi, Charlotte i Gabrielle, wciąż prowadzące ożywioną dyskusję. — No i jak ona wygląda?

Leon wzruszył ramionami.

— Kto wie? Będzie to zapewne kolejna, lekko zbzikowana kocica, gapiąca się w niebo lub w karty. Chyba nie powinniśmy spodziewać się czegokolwiek innego…

— Witajcie ponownie — odezwała się nagle Abigail, podchodząc do nich. — Dziewczyny nie musiały mi wyjaśniać, gdzie znajduje się Lac Vert d’Accord, gdyż dobrze to wiem. Ale mówiły, że wyrocznia nie przyjmuje kogoś, kto nie ma do niej konkretnej, istotnej sprawy. Nie chce, by jej niepotrzebnie zawracano głowę.

— To nas nie dotyczy — rzekła April. — Nasza sprawa jest chyba istotna, nie sądzicie? Prowadź więc — dodała. — A jeżeli wyrocznia nie będzie miała ochoty nami rozmawiać, osobiście ją do tego nakłonię!


— Czyli to jest to całe jeziorko? — jęknęła April jakieś dziesięć minut później, kiedy stanęli na brzegu wyjątkowo brzydkiego, zamulonego bajora. Teren otoczony był niezwykle z nim kontrastującym złotym, ozdobnym ogrodzeniem, sprawiając, że jezioro wydawało się wyglądać nawet gorzej. Prócz zupełnej beznadziejności nie odznaczało się niczym szczególnym. Ot- zwykła, paskudna sadzawka pełna ryb, skorupiaków i innych wodnych żyjątek.

— Wyobrażałem to sobie zupełnie inaczej — westchnął zawiedziony Carl. — Czy na pewno się nie omyliłaś, Abi? Nie wygląda to na siedzibę wyroczni a na opuszczone, zatęchłe bajoro.

— Może nie jest zbyt reprezentacyjne, ale tak powinno być. Stwarza pozory — odpowiedziała Abigail. — Sami rozumiecie, że wyrocznię nie jest łatwo znaleźć w takim miejscu. Nikt obcy nie powiedziałby, że tu jest jej baza.

April skrzywiła się, kiedy pod grubą warstwą glonów przepłynęło jakieś bliżej nieokreślone stworzonko.

— Ohydztwo — skwitowała krótko. — Tu jest po prostu obrzydliwie. Czyżby wyrocznia nie miała za grosz dobrego smaku? Już wolę dom Terry.

Della pochyliła się nad jeziorkiem.

— Ale jak mamy się tam dostać?

Wtem krzyknęła głośno, i zanim wybrańcy zdążyli w jakiś sposób zareagować, została wciągnięta do wody. Jej przerażeni przyjaciele wpatrywali się w powierzchnię jeziora w oszołomieniu.

Pierwsza otrząsnęła się April.

— Przecież ona może doznać jakiegoś poważnego uszkodzenia mózgu, jeżeli jej stamtąd szybko nie wyciągniemy… Della! — zawołała, podbiegając bliżej brzegu.

— Nie podchodź tam, coś jest nie tak z tym jeziorem! — jęknął Carl, ale w tym momencie jakaś niewidzialna siła, niczym potężny wiatr, zaczęła ich przyciągać w stronę wody.

Rozległ się głośny plusk — to April wpadła do wody.

— Trzymajcie się mocno! — wrzeszczał Otto, choć nadaremnie. Przerażająca moc wciągała do jeziorka wszystkich po kolei. Strwożony Otto odwrócił głowę. Brzeg wodnej topieli coraz bardziej się przybliżał, centymetr po centymetrze… Zaraz zanurzy się w obrzydliwie brudnej wodzie, zabraknie mu powietrza…

Wylądował z hukiem na marmurowej, błyszczącej posadzce. Ostrożnie podniósł potłuczone członki i… nie uwierzył własnym oczom. Wszyscy pozostali wybrańcy stali wokół, ani nie zmoczeni ani nie podtopieni, rozglądając się po pomieszczeniu. April miała minę, jakby przegrała jakiś zakład, a tymczasem Kari przypatrywała się wszystkiemu z wielkim zainteresowaniem i entuzjazmem.

— Ha! Oto właśnie przykład użycia najprawdziwszej magii! — wykrzyknęła z taką dumą, jakby to ona sama ten przykład pokazała.

— Mhm… — wymamrotał Leon, będący w stanie głębokiego szoku. — Ale jak…?

— Nieważne jak, ważne kto… — Della zmrużyła oczy, wypatrując czegokolwiek, co pomogłoby im lepiej pojąć obecną sytuację.

— Mówię ci, to wyrocznia jest za to odpowiedzialna — upierała się Kari. — Najwyraźniej uznała naszą dziesiątkę za godną audiencji…

— To najbardziej prawdopodobne — poparł Otto. — Ale w takim razie gdzie jest ta wyrocznia?

Ledwie zdążył wypowiedzieć te słowa, gdy nagle ziemia zatrzęsła się tak mocno, że nieomal się przewrócił. Usłyszał odgłos świadczący o tym, że komuś z jego przyjaciół nie udało się utrzymać równowagi. Wtem wstrząsy ustały, tak niespodziewanie jak się pojawiły.

Otto uniósł ostrożnie głowę i rozejrzał się. Wówczas jego uwagę przykuło coś dziwnego…

Niedaleko przez nimi stało małe podwyższenie z betonu, którego wcześniej z pewnością tam nie było. A na nim znajdował się…

— Kaporek! — wykrzyknął Milo, podnosząc się z podłogi. Otto przyglądał się stworzonku. Rzeczywiście, był to kaporek, jednak nie rozpoznał go tak łatwo — zwierzątko różniło się od popularnej przekąski tego świata pod wieloma względami. Po pierwsze- stało na dwóch nogach i było znacznie większe od zwyczajnego kaporka. Po drugie — ubrane było w zadziwiający, miniaturowy strój godny króla lub księcia z maleńką, czarną, lśniącą koroną oraz krótką złotą peleryną. Wzrok też miał stanowczy i wyrazisty. Spoglądał wprost na wybrańców i nie dało się tego nie zauważyć.

Ottonowi zaświtało coś w głowie. Kiedy jednak popatrzył na Mila, zrozumiał, że kocurek z całą pewnością nie pomyślał o tym samym.

— Może wyrocznia pragnie nas w ten sposób powitać? — zastanawiał się na głos wybraniec wrażliwości. — To w zasadzie świetny pomysł, lecz jeden kaporek to trochę za mało, nawet jeśli jest słusznych rozmiarów… Myślę jednak, że uda mi się go jakoś podzielić między nas wszystkich — po tych słowach pobiegł w stronę cokołu, a w jego oczach pojawił się wyraz głodu.

— Stój!

Głos Ottona stłumił inny, znacznie mocniejszy. Ten drugi głos nie należał do żadnego z wybrańców, tego kocurek był pewien. Wobec tego…

Stojący na cokole kaporek wyprostował się jeszcze bardziej, a drobną łapkę trzymał uniesioną w górę. Wpatrywał się w Mila z tak surową miną, że kocurek nie mógł tego nie zauważyć. Cofnął się, wystraszony niespodziewaną reakcją stworzonka i wymamrotał z przestrachem:

— Ty… Nie jesteś zwykłym kaporkiem!

— Zgadza się — padła odpowiedź. Milo wyglądał na zmieszanego, widząc, że kaporek nadal przypatruje mu się gniewnie.

— Ale nigdy wcześniej nie spotkałem ani nie słyszałem o mówiących kaporkach. Jak to…?

— Możliwe? — dokończyło za niego zwierzątko, uśmiechając się z wyższością. — To nic dziwnego. Jestem, owszem, jedyny w swoim rodzaju, ale nie przypadkowo.

— Jesteś wyrocznią — odezwał się Otto beznamiętnym, spokojnym głosem. To nie było pytanie, lecz stanowcze stwierdzenie. Kocurek odczuwał w głębi serca, że taka właśnie jest prawda. Już od dłuższej chwili podejrzewał, że tak. Wszystko, od zachwycającego stroju po skupiony na nich wzrok dawało mu do zrozumienia, że mają oto do czynienia z kimś niezwykłym.

— Masz rację — przyznał kaporek. — Miło mi słyszeć, że chociaż ty masz odrobinę oleju w głowie.

— A co to miało znaczyć? — wykrzyknęła oburzona April, obrzucając zwierzątko wyzywającym spojrzeniem. Wyrocznia całkowicie ją zignorowała.

— Nazywam się Oracle, mego pełnego imienia nie musicie znać — powiedział kaporek. Jego ton głosu wskazywał na pewność siebie i poczucie wyższości. — Jestem, jak już wiecie, wyrocznią.

Abi pokiwała ochoczo głową, April wciąż spoglądała na niego spod byka. Carl przypatrywał się stworzonku z uniesionymi brwiami, jakby wciąż nie mógł uwierzyć w to, co widzi.

— Zgodziłem się na spotkani z wami, gdyż zrozumiałem, że musicie mieć jakąś ważną sprawę, która wymaga omówienia wraz ze mną — ciągnął dalej kaporek obojętnym tonem. — Jesteście wszak wybrańcami.

— Cieszymy się, że możemy w tobą rozmawiać — oświadczyła Della. — Musimy objaśnić z tobą coś istotnego, a poza tym pragniemy także zadać ci kilka pytań.

— Rozumiem. Uratowaliście świat przed nędznym Dogerem. Sądzę, że jesteście warci rozmowy ze mną.

— Za kogo on się ma? — szepnęła April do ucha Kari. Ta jednak nic na to nie odpowiedziała, gdyż w tym momencie kaporek zmierzył je obie chłodnym spojrzeniem.

— Czy słyszałeś może o dwójce kociąt, które wyręczyły kocura stróżującego przed Złotą Bramą w jego pracy? Zastanawia nas, co było ich zamierzeniem.

— Nie wiecie, co się stało? — zapytał Oracle i nie czekając na odpowiedź orzekł:

— One uciekły z tego świata. Wybrały się w… Określmy to drogą powrotną. Znalazły się na Ziemi, mimo tego że wciąż należą do świata zmarłych.

— Co takiego? — wśród wybrańców zapanowało wyraźne poruszenie. Oracle uciszył ich nerwowym syknięciem.

— Sądziłam, że coś takiego jest fizycznie niemożliwe! — wyjąkała przerażona Della.

— I miałaś rację. To jest niemożliwe — odparł Oracle, przysiadając na swoim cokole. — Za Bramą znajduje się niewidzialna zapora, która uniemożliwia kotom powrót do świata żywych. Słyszałem o tej sytuacji i odebrałem niepokojące impulsy. Sam fakt, że coś takiego w ogóle się wydarzyło, jest szokujący. Silna wola tych kociąt oraz załamanie w zaporze musiały umożliwić im drogę powrotną.

— Skąd wzięły się załamania w zaporze? — zaciekawił się Leon. — Od wieków działała bez zarzutu…

— To dlatego, że Ostateczne Zagrożenie nadchodzi — powiedział kaporek, wydając się być odrobinę strwożony tą myślą. — Wszystko na to wskazuje. Coraz częściej wybuchają kłótnie. W koty wstępuje złość, gniew, zazdrość… Cały świat popadł w niepokój i nastrój nerwowego oczekiwania. Zaczyna tracić on na swej miernej perfekcji.

— To wszystko staje się takie, jak na Ziemi — zmartwiła się Kari, puszczając mimo uszu słowo „mierny”. Dla niej i dla wielu innych kotów świat ten był wprost idealny. Kaporkowi urodzonemu w tym miejscu łatwiej było wynajdywać wady.

— Można to tak ująć — zgodziła się wyrocznia. — Poza tym w świecie mogą wystąpić pewne anomalie. Jedną z nich było załamanie w barierze.

Junior aż podskoczył w miejscu, gdy sobie o czymś przypomniał.

— Pamiętacie kotkę bez skrzydeł? — zapytał podniesionym głosem, by wszyscy go dosłyszeli. — To był właśnie znak nadejścia Ostatecznego Zagrożenia. A sądziliśmy, że odpowiada za to Doger…

Otto popatrzył na wyrocznię pytająco.

— Dokąd udały się te kocięta? To znaczy, wiem że na Ziemię, ale czy mógłbyś to określić dokładniej?

Wyrocznia pokiwała głową.

— Denis oraz Amanda, bo tak brzmią imiona niesfornej dwójki, uciekli do małego miasta o nazwie „Muszyna”. Być może słyszeliście o nim?

— Nie… — Carl, Abi, Junior i Leon natychmiast zaprzeczyli. Po krótkiej przerwie Leon dodał:

— Muszyna… Brzmi tak, jakby to była polska miejscowość.

— Oczywiście, że tak brzmi — wtrącił się Otto, a stojący przy nim Della i Milo skinęli głowami. — To nasze rodzinne miasto.

— Czyli…? — Abi uniosła brwi.

— Właśnie tam przyszliśmy na świat — uzupełniła Della wesołym tonem. — W Muszynie żyliśmy i tam też zakończyliśmy nasze ziemskie życia. Ja, Otto, Milo, April oraz Kari.

— Niebywałe! — Carl natychmiast się ożywił. — Czyli cała wasza piątka mieszkała za życia wspólnie?

— Chyba ci już kiedyś o tym wspominałam — mruknęła Kari cierpko. Tymczasem głos znów zabrała wyrocznia:

— Musicie wiedzieć, że potrzebny jest jak największy pośpiech. Denis i Amanda mogą wyrządzić wiele szkód podczas swego pobytu na Ziemi. Nikt nie powinien ich rozpoznać, ani też nie wolno im nikomu powiedzieć, skąd przybyli…

— Dlaczego? — odezwał się zawiedziony Junior. — Dlaczego ziemskie koty nie mogą wiedzieć, co je czeka po śmierci? Zniknąłby strach, niepewność… Skończyłyby się też głupie domysły. Pewien kocur w średnim wieku, który mieszkał za mojego życia w sąsiedniej zagrodzie, przez cały czas wierzył, że koty po śmierci stają się chmurami. Czy nie byłoby więc lepiej, gdyby…

Abigail, Milo i Kari pokiwali głowami z aprobatą, lecz Carl i Della wymienili ze sobą ponure spojrzenia.

— Czy coś nie tak? — zwróciła się do nich April, która nie miała w tej kwestii żadnego zdania.

— Po prostu nie możemy się zgodzić z tym, co powiedział Junior — odrzekł Carl, a Della dodała:

— Tylko pomyślcie o przykrych konsekwencjach, które przyniosłoby poznanie prawdy przez żyjących.

— Jakich konsekwencjach? — wtrąciła urażona Kari. — Nie sądzę, aby…

— Rusz głową! To lęk przed śmiercią sprawia, że koty tak dbają o swoje życie — tłumaczyła Della cierpliwie. — Boją się tego, co nieznane. Gdyby wiedziały gdzie trafią, kiedy tylko zakończy się ich ziemski czas, nie obawiałyby się śmierci. Jaki sens miałby więc dla nich ten marny żywot, jeśli istnieje ten pośredni, lepszy świat? Bez oporów mogłyby popełniać samobójstwa, lub zabijać innych w przeświadczeniu, że nie robią niczego złego lub sprzecznego z własnym sumieniem.

— Ładnie powiedziane — podsumował Oracle. Della aż podskoczyła ze strachu, zupełnie zapomniawszy o jego obecności. — Masz duży potencjał i potrafisz dobrze rozumować, wybranko wierności.

— Dz… Dziękuję — wymamrotała Della onieśmielona. — Ale…

— Nie ty jednak będziesz kluczową postacią w tej misji. To samo tyczy się podzielającego twoje zdanie Carla.

Wszyscy wybrańcy natychmiast nadstawili uszu. Wyczuli, że kaporek dochodzi właśnie do sedna sprawy.

— Aby kocięta powróciły, potrzebny jest ktoś, kto je tutaj sprowadzi. Nie będzie to proste ani przyjemne. Konieczny jest największy pośpiech, pamiętajcie.

— Czyli mamy wybrać się na Ziemię i je schwytać, po czym… — Junior urwał nagle, porażony straszną myślą, która go nawiedziła. — Hej, nie sądzisz chyba, że mamy je zabić, po czym popełnić zbiorowe samobójstwo? To chyba jedyny sposób na powrót do świata zmarłych, prawda?

Wyrocznia uśmiechnęła się z politowaniem.

— To nie na tym ma polegać plan działania. Owszem, należy znaleźć kocięta, lecz nie zabić! I nie wyruszycie tam wszyscy.

— Dlaczego? — zdumiała się Abigail. -Sądziłam, że wybrańcy są silniejszy, kiedy działają wspólnie.

— Wasza liczba wzbudziłaby zbyt duże zainteresowanie i przykuwała uwagę postronnych. Ponadto, aż pięcioro z was mieszkało w tamtym mieście. Moglibyście zostać rozpoznani, a do tego nie wolno pod żadnym pozorem dopuścić!

— Och, a więc w misji musi wziąć udział ktoś spoza tamtej piątki… — Leon wpatrywał się w kaporka z nadzieją, lecz ten szybko pozbawił go złudzeń.

— Mylisz się. To muszą być koty, które dobrze znają owe miasto. Tak będzie najlepiej. Nie zgubią się i nie będą tracić zbędnego czas na aklimatyzację w zupełnie dla nich nieznanym miejscu.

— Dellę już wykluczyłeś… — zauważył Milo z mocno bijącym sercem. — Wobec tego kto…?

— Będą to Otto oraz April.

Cała czwórka głośno wypuściła powietrze z płuc, wstrzymując uprzednio oddech. Kari i Milo wyglądali na przygaszonym werdyktem Oracle. Otto nie był zbytnio wstrząśnięty wyborem wyroczni — w głębi serca podejrzewał, że weźmie udział w tej misji. Na lewo od niego April zaklęła cichutko pod nosem. Co sprawiło, że wyrocznia wytypowała także ją? To znaczy… Jest wesoła, pełna zapału i chęci, ale cy nie zbytnio… Nieokrzesana?

Nie, nie powinien jej tak oceniać. W myślach musiał jednak przyznać, że pewniej czułby się na Ziemi na przykład ze spokojniejszą, bardziej odpowiedzialną bliźniaczą siostrą April — Kari.

— Czy to na pewno dobrze przemyślana decyzja? — zwrócił się bez namysłu do kaporka, próbując zignorować pełne oburzenia prychnięcie April.

Oracle spojrzał na niego w osłupieniu, jakby ten rzucił pod jego adresem wyjątkowo obraźliwą obelgę.

— Ośmielasz się kwestionować moje decyzje? — wymamrotał, jakby to była najbardziej zdumiewająca rzecz na świecie. — Jeszcze nikt…

— Po prostu zapytałem — mruknął zniecierpliwiony Otto. — Jeśli możesz, to po prostu odpowiedz.

Kaporek uspokoił się.

— Tak, to w pełni przemyślana decyzja. Przeczuwam, że doskonale sobie poradzicie. Pod warunkiem tylko, że dostosujecie się do kilku zasad…

Otto i April słuchali w skupieniu, tak samo zresztą jak pozostali wybrańcy.

— Nie możecie nikomu powiedzieć, skąd przybywacie. Wyjątek stanowią oczywiście Denis i Amanda.

— To oczywiste — powiedziała April wyniośle. — Nie jesteśmy tacy głupi, na jakich wyglądamy!

— Mów za siebie — syknął Otto. Nim April zdążyła się mu jakoś odciąć, głos ponownie zabrała wyrocznia.

— Nie pozwólcie na to, by ktokolwiek was rozpoznał. Pamiętajcie, że jesteście martwi.

— Jasne — padła odpowiedź.

— A teraz najważniejsze — mówił Oracle, demonstracyjnie zawieszając głos. — Ani wy, ani uciekinierzy nie możecie zginąć.

— Dlaczego to takie istotne? — zapytał Otto z zaskoczeniem. — Przecież po śmierci tutaj powrócimy…

— Gdzież by! — prychnęło zwierzątko rozdrażnione. — Raz już zginęliście. Jeżeli stracicie swoje drugie życie, czeka was Nirwana.

— Czyli to działa w ten sposób także na Ziemi? — jęknęła zgnębiona April. — To zdecydowanie utrudnia sprawę…

— Co jeszcze powinniśmy wiedzieć? — spytał Otto.

— Na Ziemi stracicie niektóre swoje umiejętności — ciągnął spokojnie Oracle. — Nie będziecie w stanie utrzymywać się przez chwilę na dwóch nogach, staniecie się jak ziemskie koty. Znikną też skrzydła.

— To będzie tylko kolejny powód, by się pospieszyć — stwierdziła beztrosko April. — A więc ruszajmy do Złotej Bramy!

— Nie myślicie chyba, że wyruszycie tą samą drogą, co nieposłuszne kocięta? — zdumiał się kaporek.

— Dlaczego nie?

— Nie chcecie chyba sprawiać stróżowi Bramy kolejnych kłopotów? Poza tym, załamanie w zaporze zapewne dawno już zniknęło. Ja was tam wyślę dzięki jednej z moich specjalnych mocy.

— A co mamy zrobić, kiedy uda nam się już schwytać kocięta? — zadał pytanie Otto.

— Musicie wtedy odnaleźć jakąś rzekę, potok, coś w tym rodzaju — i wskoczyć do niego. Ważne, abyście wszyscy jednocześnie pragnęli powrotu — wtedy magia zadziała i zostaniecie przetransportowani prosto w to miejsce. Ale jeśli zdarzy się, że chociaż jedno z was nie wyrazi w podświadomości na to zgody…

— … wtedy zostaniemy na Ziemi — dokończyła April w osłupieniu. — Czyli to będzie trudniejsze, niż sądziłam! Będziemy musieli nakłonić kocięta do dobrowolnego powrotu…

— Kiedy zaczynamy? — przerwał jej Otto. Oracle zastanowił się przez chwilę, rozważając w myślach kilka opcji.

— Jutro — odpowiedział wreszcie. — Jutro rano. Myślę, że do tego czasu zdołacie się przygotować i wszystko dokładnie przemyśleć. A więc to by było na tyle, prawda? -ukłonił się przed nimi lekko i dodał:

— Było m bardzo miło gościć…

— Zaraz, zaraz — przerwała mu urażona Kari. — Mamy jeszcze kilka spraw do omówienia.

Kaporek wyprostował się, spoglądając na kotkę ze zdumieniem.

— Jest coś jeszcze?

— Owszem… — Kari umilkła, zamyślona nad czymś. Przełknęła ślinę, po czym wydusiła niepewnie:

— A więc… Kiedy odbyła się bitwa z Dogerem, przydarzyło mi się coś zupełnie niezrozumiałego…

Carl i Leon natychmiast odwrócili się ku niej z wyrazem zrozumienia we wzroku. Kari dostrzegła to i kiwnęła nieznacznie głową w ich stronę.

— Carl i Leon walczyli z Dantilem i Doriną, sługami Dogera. W pewnym momencie tamci chcieli chyba użyć swoich mocy, gdyż z ich medalionów wystrzeliły ciemne snopy światła. Wyglądało na to, że chcą nimi skrzywdzić swych przeciwników.

Wystraszyłam się, uniosłam łapy… A wtedy oni zatrzymali się — zakończyła ze zbolałą miną.

Otto wytrzeszczył oczy. Dotychczas nigdy nie słyszał o tym wydarzeniu. Kari unikała rozmów na ten temat, a Leon i Carl także starali się go ze względu na jej uczucia nie poruszać.

— Co masz na myśli? — zdumiał się. — Powstrzymałaś ich przed atakiem?

— Mówiłam już, że snopy światła wystrzeliły w stronę Carla i Leona! — Kari tupnęła nogą niecierpliwie. — Nie potrafię tego wytłumaczyć…

— Oni po prostu… Jakby zamarzli — starał się wytłumaczyć Carl. — Tak samo zresztą jak te snopy… Później Kari ich odmroziła, lecz dopiero za drugą próbą.

— Musiałam mocno pragnąć, by znów powrócili do normy — dopowiedziała Kari. — Czy potrafisz to wyjaśnić?

Spojrzała na kaporka sceptycznie, spodziewając się ujrzeć na jego obliczu wyraz zdumienia lub niedowierzania. Ten jednak, o dziwo, zachichotał.

— Wiedziałem, że tak się w końcu stanie — oznajmił wesołym tonem. — Najwyraźniej jako pierwsza z wybrańców aktywowałaś w sobie Moc Cechy.

Otto uniósł brwi tak wysoko, że zniknęły pod jego gęstą grzywką.

— Nigdy nie słyszeliśmy o czymś takim, jak Moc Cechy…

— Mów za siebie — usłyszał za sobą głos Leona. — Ja o tym słyszałem, w dodatku całkiem niedawno.

Uwaga wszystkich skoncentrowała się teraz na wybrańcu miłości, który zarumienił się lekko.

— A więc może mnie wyręczysz? — zaproponował Oracle, uśmiechając się z zadowoleniem.

Onieśmielony Leon zaczął:

— A więc… Obiło mi się o uszy co nieco na temat tych Mocy Cech. Podobno… — spojrzał na wyrocznię znacząco, jakby chciał podkreślić, że nie jest do końca przekonany o autentyczności tego, o czym zamierza powiedzieć — Moc Cechy jest siłą mentalną. Ujawnia się bardzo rzadko, więc nikt tak naprawdę nie wie, czy rzeczywiście istnieje.

Zerknął przelotnie na Kari i dodał:

— Lecz skoro Kari jej użyła, to raczej istnieje, prawda?

Kaporek zrobił tajemniczą minę. W tej chwili bardzo przypominał Terrę, kiedy miała ona do powiedzenia coś istotnego.

— Częściowo masz rację. Tak, Moc Cechy jest siłą mentalną. Jest także teoretycznie nieofensywna, gdyż nie potrafi wyrządzić nikomu krzywdy wprost. Bynajmniej, jest bardzo użyteczna…

— Dlaczego to ja zdobyłam Moc Cechy? — przerwała mu dość opryskliwie Kari. — Czemu nie był to Otto, April czy ktokolwiek inny?

Kaporek westchnął, zniecierpliwiony. Sprawiał wrażenie, jakby pragnął już zakończyć tę dyskusję.

— Opowiem o tym w skrócie — oznajmił. — Moc Cechy pisana jest dla każdego z was. Samo słowo „cecha” powinno dać wam coś do myślenia.

— Czy ma to coś wspólnego z naszymi przymiotami ducha? — zastanawiała się Della. — Tymi, na podstawie których wybrała nas Bonita?

— Czyli… — zaczęła Kari z przejęciem. — Moja moc uwolniła się dzięki mej… Troskliwości? Ależ tak! — wykrzyknęła nagle, jakby doznała olśnienia. — Wykazałam pewnego rodzaju troskę o dwoje moich przyjaciół, kiedy walczyli ze sługusami Dogera.

Kaporek skinął głową.

— Jest rzeczywiście tak, jak mówisz. U ciebie Moc Cechy została już aktywowana. Musisz jedynie nauczyć się nad nią dobrze panować.

— Och, będę nad tym ćwiczyć — obiecała Kari, obracając się wokół własnej osi, nie posiadając się z radości. — Pomyślcie tylko: moc zamrażania! Walka z ewentualnymi przeciwnikami stanie się o wiele łatwiejsza!

Każdy z wybrańców milczał. Wszyscy zastanawiali się nad tym samym — co będą musieli uczynić, by ich Moce Cechy także się ujawniły? Wtedy na przód wyszedł Alby, trzymający się do tej pory zupełnie na uboczu. Otto obserwował go nieobecnym wzrokiem, wciąż zatopiony w rozmyślaniach. Jak mógłby udowodnić swoje dobro absolutne? Czy to w ogóle możliwe?

— Ja mam pewne pytanie… — usłyszał głos Alby’ego. To go wyrwało z odrętwienia. Jaką sprawę do wyroczni może mieć siostrzeniec wróżki?

Pozostali także zwrócili na niego uwagę. Alby stanął tuż przed wyrocznią i popatrzył na nią, wyraźnie wytrącony z równowagi.

Ku zdziwieniu zebranych, kaporek nagle machnął łapą.

— Nie martw się — mruknął. — Wiem, że twoja ciotka postrzega we mnie kogoś w rodzaju… Konkurencji, ale ty za to nie odpowiadasz. Zresztą, to średnio istotne — dodał nerwowo.

Alby zrobił minę, jakby poczuł się pewniej.

— Chciałbym zapytać o coś, co zauważyłem w zamku Dogera i od tamtego czasu nie daje mi spokoju — powiedział. — Przy przeszkodzie, którą był basen kwasu, pojawił się… Hak. Nie było go tam wcześniej, mogę przysiąc. Dzięki temu udało się nam przejść na drugą stronę, ale skąd się tam wziął?

Zwierzątko uśmiechnęło się niewinnie.

— Cóż… To moja zasługa. Uznałem, że bez mojej interwencji się nie obędzie. Obserwowałem wasze poczynania już od momentu, kiedy zostaliście mianowani wybrańcami. Muszę przyznać, że nie zawsze były zadowalające — Oracle zrobił poważną minę. Otto zmarszczył brwi. Co ma na myśli wyrocznia?

— Działaliście zbyt powoli — ciągnął kaporek tonem nauczyciela upominającego niesfornego ucznia. — Wielokrotnie zdążyłem już zwątpić w wasze umiejętności. Myślę, na przykład, o poszukiwaniu przez was wspólniczki Dogera. Rozdzielanie się i bezmyślne krążenie po rozległych pustkowiach nie wydawało się być zbytnio przemyślaną decyzją. Powinniście domyślić się, że w zachowaniu Foregetty jest coś podejrzanego… To nie było trudne do zauważenia.

— Co ty możesz wiedzieć?! — przerwał mu rozjuszony Otto. — Siedziałeś bezczynnie i nie robiłeś absolutnie niczego. Być może zmaterializowałeś dla nas tamten hak w siedzibie Dogera — dodał z pewnym wahaniem, po czym wrócił do gniewnego tonu:

— Mimo to nie rozumiesz, jak to jest, kiedy wszyscy odwracają się od ciebie, a ty musisz udowodnić im jakimkolwiek działaniem, że jednak dla nich walczysz. Nie wiesz, jakie to uczucie, gdy los wszystkich spoczywa na twoich barkach… A byłem zupełnym nowicjuszem, ledwie odnajdującym się w tym świecie. Mogłem winić Bonitę za niesprawiedliwość i przesadne oczekiwania wobec mojej osoby, a jednak starałem się iść na przód, wierząc, że jestem w stanie uczynić to, do czego mnie wybrano. Podchodziłem do działania instynktownie, nigdy nie było zbyt wiele czasu na gruntowne przemyślenie wszystkiego. Poza tym, byliśmy głównym celem króla ciemności, odkąd Bonita odeszła. Baliśmy się również o siebie, to chyba naturalne?

— Dlaczego Bonita pozwoliła się zabić? — przejął głos Junior, kiedy Otto skończył mówić. Pozostali wybrańcy spoglądali na swego przywódcę z uznaniem. — Skoro była tak potężna, że potrafiła przywrócić do życia mnie oraz Ottona… Nawet teraz może się kontaktować z wybranymi kotami…

— Nigdy tego nie zrozumiesz — odrzekł Oracle stanowczo. — Myślę, że powinniśmy już zakończyć tą dyskusję.

— A co z naszą przyszłością? — wtrąciła się Della. — Czy potrafisz nam o niej coś powiedzieć?

Kaporek przeszył ją spojrzeniem przenikliwych oczu. Odwrócił się.

— Nie mogę tego zrobić, przykro mi — mruknął przyciszonym głosem. — Nie jestem wróżbitą. Mogę wam służyć poradą i pomagać dzięki swym umiejętnościom, lecz przyszłość jest dla mnie niezgłębioną zagadką.

— Rozumiem — szepnęła Della. Otto wciąż przypatrywał się odwróconej postaci Oracle. Nie był pewien, czy go polubił. Kaporek był być może trochę napuszony i arogancki, ale za tą fasadą kryło się chyba coś więcej? Takie wrażenie przynajmniej odnosił, kiedy patrzył na wyraz jego pozornie chłodnych oczu i przelotne uśmiechy.

— Dziękujemy za rozmowę — powiedział uroczyście. — Do zobaczenia jutro.

Kiedy tylko się odwrócił, poczuł się, jakby wessała go jakaś wielka rura od odkurzacza. Zamknął oczy. Kiedy je otworzył, znajdował się ponownie na brzegu brudnego jeziorka.

April wstała z ziemi i otrzepała sierść szybkim ruchem.

— Ta wyrocznia jest koszmarnie niekulturalna — zaopiniowała, marszcząc brwi z niezadowoleniem. — Ponadto mieszka w paskudnym miejscu… Już chyba wolę Terrę — dodała, spoglądając pojednawczo na uszczęśliwioną jej słowami siostrę.

— Wreszcie to zrozumiałaś! — ożywiła się Kari. — Terra jest naprawdę uzdolnioną wróżką, a ten tutaj… — wzniosła oczy ku niebu. — Kompletny świr.

— Jest jednak wyrocznią — zauważyła Abigail. — Myślę, że powinniśmy posłuchać jego zaleceń… W każdym razie wy — zwróciła się do Ottona i April, po czym zrobiła zawiedzioną minę. — Ja nie zostałam wybrana do zrobienia czegokolwiek ważnego.

— Wcale nie chciałam zostać wytypowana do tej misji! Wykrzyknęła natychmiast April, jakby się usprawiedliwiając. — Przyznaję, że to rzeczywiście może być wspaniała przygoda i w ogóle… Jednakże, kiedy się już tam znajdę, ciężej mi będzie rozstać się z Ziemią. Pokusa będzie zbyt wielka.

— Pleciesz, by mnie udobruchać — syknęła Abi. — Niby jakie pokusy istnieją na tej beznadziejnej Ziemi?!

Otto spojrzał na nią z zaskoczeniem — z oczu koteczki sypały się skry. Jak zawsze, kiedy wspomni się przy niej o ziemskim życiu. Dlaczego? — zapytał siebie po raz kolejny.

— Tak się składa, że jest ich parę — orzekła April, pochmurniejąc. — Trafimy do miasta, którym mieszkałyśmy. Być może wciąż gdzieś tam żyje ona… Matka moja i Kari, która nas porzuciła na pastwę losu. Która nie chciała mieć z nami do czynienia… Bardzo chciałabym ją zobaczyć i poznać motywy jej postępowania. Chętnie zobaczyłabym jej minę na mój widok. Ciekawe, jak by się poczuła, widząc mnie, którą skazała na poniewierkę? Mam wielką ochotę powiedzieć jej, co o niej myślę.

Kari przygryzła wargi, wpatrując się w lekko pobladłą April nieprzytomnym wzrokiem. Otto poczuł się bardzo nieswojo, zupełnie nie wiedząc, co powiedzieć. Wiedział, naturalnie, że April i Kari znalazły się na zapleczu sklepu, gdzie mieszkali, zupełnie przypadkiem. Słyszał, że zostały porzucone, ale obie niechętnie o tym rozmawiały. Della spoglądała na wzburzoną przyjaciółkę łagodnym wzrokiem, a wnioskując po jej minie, szukała w myślach odpowiednich słów.

— Uważam, że wasza matka nie zrobiła tego celowo — powiedziała w końcu. — Na pewno miała słuszny powód, by to zrobić…

Umilkła, skrępowana. Uznała, że jej wypowiedź nie zabrzmiała zbyt dobrze.

— Jaki powód byłby wystarczająco dobry, by usprawiedliwić jej czyn? — prychnęła April. — Zresztą, nieważne. Pomyślcie tylko o plusach całej tej wyprawy… — powiedziała nagle przesadnie beztroskim tonem. — Ujrzymy nasze rodzinne strony… To będzie jedyna okazja, by móc nacieszyć oczy widokiem tamtych miejsc!

Wszyscy uśmiechali się nieco niepewnie, tymczasem Abigail zmrużyła oczy w wąskie szparki, wyraźnie niezadowolona.

Nagle wybuchnęła krótkim, histerycznym śmiechem.

— Och, tak! — zawołała zjadliwym, piskliwy głosem. — Wszystko jest takie wspaniałe, co? Rodzinne strony, wizyta na Ziemi… Jakie to wzruszające!

Prychnęła wściekle i odwróciła się na pięcie. Po chwili rozwinęła skrzydła i odleciała w stronę centrum krainy.

Leon wzruszył ramionami.

— Zazwyczaj jest uroczą istotą. Nie rozumiem, co ją ugryzło.

„Dlaczego” — zastanowił się po raz kolejny Otto. Pomyślał, że być może warto byłoby porozmawiać o tym dziwnym zachowaniu z Abigail, lecz kotka nie sprawiała wrażenia chętnej do zwierzeń. „Skąd ta agresja na wzmianki o ziemskim życiu?”

Nie wiedział o tym, lecz wówczas to samo pytanie zadał sobie w duchu Junior.

4. Wysokie progi

Otto mógłby przysiąc, że dopiero co zasnął, kiedy obudził go głos jego współlokatora.

— Otto! Otto, przyszła April.

Kocurek otworzył oczy. Pochylał się nad nim Milo. Zaczerwienione, podpuchnięte oczy kocurka świadczyły o tym, że nie spał zbyt wiele tej nocy. A ciemniejsze smugi, biegnące wzdłuż policzków…

Otto zerwał się gwałtownie.

— Milo, ty… Płakałeś?

Czarny kociak popatrzył na niego, źle udając zaskoczenie.

— Ja? Gdzież by…

Otto nie dał się jednak zwieść. Milo wybiegł pospiesznie z pokoju, by wprowadzić April. Otto usłyszał w przedpokoju przyspieszone kroki, po czym do sypialni weszła bura koteczka z poważną miną, pobladłym pyszczkiem i oczyma, których czaił się wyraz trwogi i niepokoju. Za nią wkroczył powoli Milo i już zamierzał usiąść na krześle obok stołu, gdy nagle April wydała z siebie zduszony okrzyk.

— Milo, ty płakałeś! Dlaczego?

Kocurek przez chwilę sprawiał wrażenie, jakby miał zaraz wybiec z pokoju. Rzucił tęskne spojrzenie ku drzwiom, po czym westchnął z rezygnacją i opadł ciężko na krzesło.

— Dobrze — mruknął odrętwiałym głosem. — Wygraliście. Tak, płakałem — przyznał, spoglądając przelotnie na zaciekawionego Ottona, który wciąż leżał w łóżku, zapominając o skrępowaniu obecnością April. — To dlatego, że wyruszacie zaraz na tą okropną misję. Wiem, że to ważne… Obowiązkiem wybrańca jest narażać życie dla dobra innych kotów… Lecz mimo to, nie chcę was utracić! Najgorsze jest to, że kiedy wy będziecie narażać się na niebezpieczeństwo, ja siedzieć będę w spokojnym domu, czekając na wasz powrót i niepokojąc się, czy wszystko z wami w porządku. W zupełnie pustym domu…

Głos uwiązł mu w gardle. April i Otto wymienili między sobą porozumiewawcze spojrzenia, po czym oboje podbiegli do przyjaciela i objęli go.

— Myślisz, że dalibyśmy się tak łatwo skrzywdzić? — uśmiechnęła się April, rozczulona. — Co może być niebezpiecznego w schwytaniu dwójki kociąt? Złapiemy je jak najszybciej, po czym wrócimy do domu. Ani się obejrzysz, kiedy będziemy z powrotem!

— I nie myśl też, że będziesz tkwić samotnie i bezczynnie w domu — dodał Otto, czując dziwny żal, spoglądając w zgorzkniały pyszczek przyjaciela. — Nie zapominaj o pozostałych wybrańcach, Solenn, Alby’m… Na pewno nie pozwolą ci się nudzić!

Milo uśmiechnął się bez przekonania, po czym wyślizgnął się z ich objęć i stwierdził, głosem zduszonym od łez:

— Lepiej już idźcie, wyrocznia z pewnością się niecierpliwi… Powodzenia — szepnął cichutko, jednak wystarczająco głośno, by usłyszeli to Otto i April.

Kiedy wytypowani do misji wybrańcy opuścili dom, w oczach obojga kręciły się łzy.

— Pożegnania zawsze bolą najbardziej — wymamrotała April, próbując zachichotać beztrosko. Dostała jednak czkawki, więc zabrzmiało to raczej jak szloch.

— Nie martw się — odrzekł Otto, ze wzrokiem tępo utkwionym przed siebie. — Rozstajemy się w nimi jedynie na kilka dni…

Zamilkł. Oboje pomyśleli o tym samym — czy rzeczywiście misja ta będzie tak łatwa, jak może się wydawać? Czy zetkną się jednak z jakimś śmiertelnym niebezpieczeństwem? Być może widzieli właśnie Mila po raz ostatni…?

— Rozwińmy skrzydła i polećmy — poradziła April. — Będzie szybciej.

— Spieszy ci się? — zdumiał się Otto. On sam uwielbiał spacery o świcie — rześkie, przyjemne powietrze i budzące się leniwie do życia miasto zawsze poprawiały mu nastrój. Wszechogarniająca cisza koiła jego napięte do granic wytrzymałości nerwy. Stojący przy moście starszy kocur ukłonił się im, kiedy go mijali. Otto skinął przyjacielsko głową w jego stronę.

— Chodzi mi o to, że im szybciej wyruszymy, tym prędzej powrócimy — wyjaśniła April, kiedy oddalili się już od kocura. — Chcę mieć to już za sobą.

Otto zgodził się z nią. Oboje wznieśli się w powietrze i zmierzyli w kierunku Coin des Francais. Nie minęło dziesięć minut, kiedy ich oczom ukazało się zatęchłe, brzydkie jeziorko.

— To tutaj — powiedziała April, lądując chwiejnie na ziemi. — Napatrz się teraz na ten świat, gdy nie ujrzymy go przez najbliższe kilka dni.

Wtedy poczuli znaną im już siłę, ciągnącą ich do wody. Nie stawiali oporu — z doświadczenia poprzedniego dnia wiedzieli, że to naturalna procedura i tym właśnie sposobem dostaną się do siedziby wyroczni. Mimo to oboje zamknęli oczy, nim zanurzyli się w jeziorku.

Gdy Otto ponownie rozchylił powieki, ujrzał przed sobą podekscytowany pyszczek kaporka. Nie stał już na cokole, jak wczoraj, lecz unosił się na małych skrzydełkach obok jego głowy.

— Już czas — powiedział z przejęciem. — Czy jesteście gotowi?

— Nie — odparła szczerze April. — Bardziej gotowi już jednak na pewno nie będziemy, więc możemy wyruszać. Jak nas wyślesz na Ziemię? Chyba nie w taki sam sposób, w jaki odsyłałeś nas z powrotem na ląd? — zaniepokoiła się.

Oracle roześmiał się.

— Tak, wiem, że nie jest to zbyt przyjemne. Spokojnie, nie zamierzam zrobić tego w ten sposób — koniec końców, wyślę was w zupełnie inne miejsce. Nie wiem aczkolwiek, jakie towarzyszyć będzie temu uczucie.

— Co, nie pytałeś o to żadnej osoby, którą tam wysyłałeś? -palnęła April, zanim ugryzła się w język. Kaporek uśmiechnął się zgryźliwie.

— Przecież dobrze wiesz, że ty i twój towarzysz będziecie pierwszymi, który trafią stąd na Ziemię. Oczywiście nie licząc nieposłusznego Denisa i Amandy, ale oni wybrali sobie inny sposób, by się tam dostać.

— Czyli będziemy pierwszymi kotami w historii, które ześlesz na Ziemię — ucieszyła się April, która nie potrafiła zbyt długo być posępna. Otto nie podzielał jednak jej entuzjazmu.

— Czy to jednak na pewno bezpieczne? — zapytał, wciąż nieprzekonany. — Skoro to ma być pierwszy raz, kiedy teleportujesz kogoś na Ziemię, skąd wiesz, czy potrafisz to w ogóle zrobić?

— Potrafię, wierz mi — odpowiedział kaporek, wyraźnie pewny siebie i swoich możliwości. — Takie sprawy potrafię instynktownie wyczuć.

April wymieniła z Ottonem sceptyczne spojrzenie. W końcu bura kotka wymamrotała bez szczególnego przekonania:

— No cóż… Zaufajmy mu. Nie ma sensu się wycofywać, jeżeli jesteśmy już tak daleko…

Oboje jednocześnie zwrócili pyszczki w stronę wyroczni.

— Jesteśmy gotowi — powiedział Otto. — Zrób to.

Oracle wymamrotał coś pod nosem. April przekrzywiła głow.

— Co ty mówisz?

W tym momencie Otto poczuł, jakby pochwyciła go jakaś wielka łapa i brutalnie pociągnęła za sobą. W miejscu, gdzie rosły jego skrzydełka, odczuł piekący ból. Ogarnęło go uczucie, towarzyszące spadaniu w dół: dziwne ssanie w okolicach brzucha, wiatr, od którego piekły oczy… Gardło ścisnęło się mu ze strachu przed upadkiem. Kiedy wylądował bezpiecznie na ziemi, odetchnął z ulgą.

Na lewo od niego podnosiła się chwiejnie April.

— Coś nieprawdopodobnego! — wykrzyknęła z oburzeniem. — To było najgorsze, co kiedykolwiek przeżyłam! Otto, czy z moimi plecami wszystko w porządku? Przez chwilę czułam na nich piekący ból…

Otto zerknął na nią i aż mu mowę odjęło. April, widząc jego zdumioną minę, uniosła brwi.

— Co? Czyżby było ze mną aż tak źle? Ach, Otto! — jęknęła nagle i odskoczyła w tył tak gwałtownie, że znów upadła na ziemię. — Ty nie masz skrzydeł!

— Ty także nie — odrzekł Otto, czując, jak mocno bije jego serce. — Czy to znaczy, że…?

Rozejrzał się dookoła. Znajdowali się na piaszczystej drodze. Po jednej jej stronie płynęła leniwie rzeka, a po drugiej rozciągał się las. Niebo było blade i szare, co świadczyło o późnej porze roku. Poszarzała trawa sprawiała wrażenie martwej. Ostatnie uschnięte liście szeleściły cicho, poruszane lekkim wiatrem.

Zima. Pora roku, której Otto i April nigdy nie mieli okazji ujrzeć.

— Nie ma jednak śniegu… — mówił w zamyśleniu, tymczasem April biadoliła nad jego uchem:

— Och, jak my będziemy się poruszać…? Ze skrzydłami bylibyśmy szybsi… Co mówiłeś? Ach, to jasne, że nie ma śniegu. Pewnie najzwyczajniej po prostu jeszcze nie spadł. Nie mogę utrzymać się na dwóch nogach, a ty? Oracle miał co do tego rację. W dodatku nie potrafię niczego chwycić łapą — żaliła się. — Aby cokolwiek przenieść, będę musiała użyć zębów… To zdecydowanie utrudni konwersację!

— Cóż, będąc na Ziemi jesteśmy zmuszeni funkcjonować jak zwyczajne koty. Nie możemy zwracać niczyjej uwagi — westchnął Otto, przyglądając się płynącej spokojnie rzece. — Nie byliśmy tu nigdy — stwierdził. — Zawsze spacerowaliśmy jedynie po blokowisku… Dzięki tej misji lepiej poznamy nasze rodzinne miasto — dodał z entuzjazmem.

April nie uśmiechnęła się.

— Zauważyłeś, że ta wyrocznia nie podała nam żadnych szczegółów dotyczących wyglądu tej dwójki, której szukamy? Czy mas zamiar podchodzić do każdego napotkanego kociaka i pytać: „Przepraszam, czy jesteś może uciekinierem z Krainy Tęczowego Mostu”?

— Znamy ich imiona — odparł Otto pogodnie. — Nie zapominaj także o opowieści Luisa. Mówił, że kocięta są w wieku Juniora, a Amanda ma łaciatą sierść.

April pokiwała ochoczo głową.

— A więc musimy szukać kocurka i kotki o łaciatym ubarwieniu, młodszych od nas… Nawet nie wiemy, gdzie zacząć! — jęknęła, próbując się złapać za głowę, co jej oczywiście nie wyszło. — Przeklęte miejsce — skwitowała gniewnie, zostawiając swoją głowę w spokoju.

— Sądzę, że wyrocznia nie wysłała nas akurat tutaj bez żadnego powodu… — powiedział Otto, rozglądając się dookoła. — Aha! — wykrzyknął nagle. — Spójrz tam!

Wskazywał na małego czarnego kocurka, który stał na ścieżce prowadzącej do lasu i wpatrywał z wyraźnym żalem w stromą górę, na której szczycie rozpościerały się ruiny czternastowiecznej baszty.

April zmarszczyła brwi.

— Myślisz, że to Denis?

— Przekonajmy się — odrzekł Otto, kierując się w stronę kocurka. April natychmiast ruszyła za nim.

— Hej — zagadnął Otto, stanąwszy tuż za malcem. Kociątko drgnęło przestraszone, po czym odwróciło głowę powolnym ruchem.

— Jak masz na imię? — zapytała April, zatrzymując się obok Ottona.

Kociak przygryzł dolną wargę.

— Atos — wyjąkał cichutko. April wciąż przypatrywała się mu podejrzliwie, tymczasem kociak znów popatrzył w górę. Otto natychmiast uczynił to samo.

— Czemu przez cały czas tam spoglądasz? — zadał pytanie Otto, gdyż on sam nie dostrzegł w górze niczego ciekawego.

Atos westchnął ze smutkiem.

— Weszli tam.

— Kto? Gdzie? — niecierpliwiła się April. — Wyjaśnij to dokładniej.

Mały kocurek zaszlochał.

— Dwójka kociąt — wymamrotał. — Tłumaczyłem im, żeby tego nie robili, ale nie chcieli mnie słuchać…

Otto i April wymienili między sobą spojrzenia.

— Myślisz to samo, co ja? — mruknęła April cicho. Otto skinął głową.

— To musieli być Denis z Amandą. No, to wszystko stało się już jasne. Idziemy tam.

— Co? — Atos popatrzył na niego przerażonym wzrokiem. — Chcecie iść na górę… Tędy? Lepiej idźcie już naokoło, skoro koniecznie musicie to zrobić… — wskazał na ścieżkę, prowadzącą do lasu.

April natychmiast zaprotestowała:

— Nie, nie… To by zajęło zbyt wiele czasy, a kocięta mogą w międzyczasie stamtąd odejść. Nie martw się o nas, poradzimy sobie.

— Mam nadzieję… — kociak spuścił wzrok.

Otto przypatrzył mu się ze zdumieniem. Nagła, niezrozumiała troska Atosa bardzo go zdziwiła.

— Dlaczego tak się o nas niepokoisz? — zapytał odrobinę bardziej napastliwym tonem, niż zamierzał. — Mówiłeś, że próbowałeś także zatrzymać dwójkę kociąt. Wytłumacz to!

Atos pobladł, a jego oczy zaszkliły się od łez.

— Dwa tygodnie temu ja oraz Deno — mój młodszy brat — założyliśmy się, że oboje wejdziemy tędy na górę. Wspinałem się pierwszy, nie oglądając za siebie. Nagle usłyszałem przeraźliwy krzyk Deno, więc prędko się odwróciłem. Ujrzałem, jak mój ukochany brat spada w dół… W pewnym momencie Dino uderzył głową o kamień. Nic nie mogłem zrobić, to stało się tak nagle… Zginął na miejscu. Od tamtego momentu codziennie tutaj stróżuję. Dbam o to, by nikt tędy nie wszedł i przypadkowo nie podzielił jego okrutnego losu. Dzięki temu czuję, że mogę w pewien sposób odpokutować śmierć brata, której bez wątpienia jestem winien.

Otto poczuł palące wyrzuty sumienia, że tak napadł na zdruzgotane kocię. April wyraźnie korciło, by coś powiedzieć Atosowi. Otto natychmiast posłał jej ostrzegawcze spojrzenie. Widząc je, April przełknęła głośno ślinę i wymamrotała:

— To bardzo przykre, Atosie. Nie ty jednak jesteś odpowiedzialny za śmierć brata. Z tego, co nam opowiedziałeś wynika, że był to po prostu nieszczęśliwy wypadek.

Kocurek popatrzył na nią z niedowierzaniem.

— To ja wymyśliłem, by iść pod tą górę. Gdyby nie ten pomysł, Deno żyłby jeszcze.

— Nie mogłeś przewidzieć, co się stanie — tłumaczył Otto łagodnie. — A twój brat na pewno wie, że w niczym nie zawiniłeś.

— Niby skąd miałby wiedzieć? — prychnęło kocię. — Nie żyje. Przestał istnieć.

— Wierzysz w to?

Zapadła cisza. Atos wyraźnie zastanawiał się, co odpowiedzieć.

— Ja… Chciałbym, aby było inaczej — wyjąkał nieśmiało. — Ale to chyba najbardziej prawdopodobna opcja.

— Wierz mi, że Deno trafił do lepszego miejsca — powiedziała April spokojnie. — Z pewnością wie, że czujesz się winien jego śmierci chce, byś ruszył dalej ze swoim życiem.

Atos popatrzył na nią ze zdumieniem.

— Przecież nie mogę o nim zapomnieć!

— To oczywiste — zgodziła się April. — Ale zachowaj go w swojej pamięci jako dobre wspomnienie, a nie przyczynę twego smutku.

Atos zamyślił się. Otto wykorzystał chwilę jego zwątpienia i zaczął wchodzić pod górę. April poszła w jego ślady.

Atos natychmiast się otrząsnął.

— Hej! — wykrzyknął. — Po tym wszystkim, co wam powiedziałem o tej górze, wy wciąż chcecie tam iść?

— Musimy odszukać tamte kocięta — powtórzył Otto. — Nie martw się o nas, wejdziemy tam bez żadnego problemu.

— Deno mówił dokładnie to samo — westchnął Atos, zrezygnowany. — Skoro to jednak takie dla was ważne, nie będę was zatrzymywał. Ale będę obserwował i trzymał kciuki!

Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.