Kraina Tęczowego Mostu — jedno z Królestw w świecie, do którego trafiają zmarłe koty, a także psy. Przez wieki zwierzęta zamieszkiwały to cudowne miejsce, prowadząc na ogół spokojne i szczęśliwe życie. Jednak dwukrotnie wydarzyło się coś niepojętego — coś, co w żadnej mierze nie powinno spotkać już martwego kota. Według przepowiedni wkrótce nadejść ma potężne zagrożenie — siła zdolna zburzyć kruchą harmonię i pokój w tym świecie. Jedynymi istotami, które mają szansę stawić mu czoła, jest dziewiątka wybrańców. O nich właśnie będzie ta opowieść.
Prolog
Dlaczego nie mogli opuścić tej okolicy? Uciec jak najdalej, zmienić przeznaczenie, ratować życie? Co to za bzdury o ziemi, dziedziczonej po przodkach przez dziesiątki lat?
On i tak nas znajdzie. Póki co jesteśmy bezpieczni. Jeszcze żyjemy. Wciąż nie dostał nas w swoje łapy.
Strach i niepewność były dla Ottona oraz jego małej rodziny nieodłącznym towarzyszami życia. Odkąd kocurek przyszedł na świat wraz z dwójką rodzeństwa, wiedział, że nad pozornie szczęśliwymi kotami w okolicy wisi mroczny cień — cień zwany ludzkim okrucieństwem.
Ten człowiek pojawiał się nagle, zupełnie niespodziewanie, zwiastując śmierć i nieszczęście. Gdy na horyzoncie majaczyła jego potężna sylwetka, każdy uciekał, gdzie pieprz rośnie i chował się w najciaśniejszych zakamarkach. Wszystkie koty wiedziały, że nie mają co liczyć na litość ze strony tego wielkiego mężczyzny o pokaźnym brzuchu, zimnym spojrzeniu i czerwonej twarzy. Mordowanie uważał za zabawę, za rozrywkę. Mordowanie kotów, gdyż za to nie spotka go żadna większa kara. Jakże niesprawiedliwe jest ludzkie prawo!
Za każdym razem wymyślał nowe, coraz bardziej brutalne metody dręczenia biednych ofiar, które wpadły w jego olbrzymie łapska. Nie wystarczało mu zwykłe trucie czy topienie. Wieszał koty na gałęziach, ciął nożem, wydłubywał oczy, obcinał uszy, ogony, kończyny. Rozbijał głowy o chodnik, dusił. Jego wyobraźnia nie znała granic, jeśli chodziło o zadawanie bólu. Wśród kotów krążyły pogłoski, że jego ofiarami padło także kilka psów, lecz zdarzało się to rzadko. Większość psów miała właścicieli. Bezpańskie koty nie miały nikogo, kto mógłby je chronić. Mogły liczyć tylko na siebie.
— Dlaczego nie możemy stąd uciec, mamo? — pytała mała Sana niejednokrotnie.
Odpowiedź matki zawsze brzmiała tak samo:
— Jeśli opuścimy nasz rewir, zaatakują nas obce koty. Nie mamy dokąd odejść.
Te słowa długo dźwięczały w uszach Ottona. Dark nie mówił nic — zawsze posępny i milczący — lecz Otto wiedział, że jemu także musi być ciężko.
Pewnego dnia stało się to, czego cała rodzina się obawiała. Podczas jednego ze swoich patroli człowiek zauważył Sanę, która nie zdążyła się schować. Nim jednak zdołał ją schwytać, napadł na niego ojciec koteczki. Tylko element zaskoczenia sprawił, że morderca odpuścił. Teraz jednak było oczywiste, że kocia rodzina stanie się jego następnym celem.
— Musimy się ukryć w innym miejscu — powiedział ojciec Ottona, Darka i Sany, Tom. — Nie możemy opuścić naszego rewiru, lecz na szczęście mój przyjaciel pozwolił nam zamieszkać na swoim terenie. Myślę, że człowiek nie będzie nas tam szukał.
— Obyś miał rację — westchnęła ciężko jego małżonka.
Przyjaciel Tom’a okazał się sympatycznym, jasnorudym kocurem o błękitnych oczach. Gdy rodzice ułożyli swoje pociechy do snu, długo rozmawiali ze swym wybawicielem i planowali dalszą przyszłość.
Otto nie mógł zmrużyć oka, więc zaczął kręcić się wokół legowiska. To dziwne, ale wcale nie czuł się tu bezpieczniej. Miał wrażenie, że morderca może w każdej chwili odsunąć spróchniałe deski ich nowego mieszkania i zaatakować…
— Widzę, że ty także nie możesz zasnąć.
Głos Darka sprawił, że Otto niemal podskoczył w miejscu ze strachu. Ze zdumieniem spojrzał na swojego brata, który leżał na legowisku obok Sany, całkowicie rozbudzony.
— Zgadza się. Ty również nie śpisz? — zapytał trochę bez sensu Otto.
Dark skinął głową.
— Rodzice nadal rozmawiają z tamtym rudym kocurem — zauważył, po czym bez słowa wstał i wyminąwszy Ottona ruszył w stronę drugiej przegrody.
— Chcesz tam wejść? — zdziwił się Otto. Dark nie odpowiedział, tylko stanął pod ścianą i zaczął nasłuchiwać. Otto zatrzymał się tuż obok niego i wówczas usłyszał stłumiony głos matki.
— …wczoraj ten morderca dopadł małe kocię, które mieszkało samotnie w starej szopie — mówiła. — Gdybyś widział, co mu zrobił… Trzymał jakieś ostre narzędzie, którym je dosłownie rozpruł na pół! Nie ma litości nawet dla dzieci… Ludzie to takie podłe stwory. Bardzo się cieszę, że użyczyłeś nam schronienia. Chciałabym, by dzieci moje i Tom’a mogły dożyć spokojnie sędziwego wieku.
Rudy kot roześmiał się cicho.
— To nic takiego. My, koty z naszego rewiru, powinniśmy trzymać się razem i wzajemnie ochraniać. Przecież jest nas coraz mniej…
— Kocięta są naszą przyszłą nadzieją. Muszą przeżyć tę czystkę. Och, dlaczego inni ludzie nie mogą zrobić z tym zabójcą porządku? Czy nie widzą, co się dzieje?
— Uspokój się, Tom — poprosiła cicho jego partnerka. — Nie spodziewaj się żadnej reakcji ze strony innych. Ludzie rzadko kiedy interesują się czymś, co jest położone dalej, niż czubek ich własnego nosa. Nie robią nic, jeśli nie mają w tym własnego interesu.
— To tak samo jak z większością kotów — uznał Tom.
Jego przyjaciel poparł jego słowa krótkim:
— Tak, masz rację.
— Czy naprawdę Arin nie żyje? — żalił się Darkowi Otto następnego dnia o poranku. Podsłuchana w nocy rozmowa sprawiła, że do teraz przechodził go zimny dreszcz strachu i żalu. — Naprawdę został zabity?
Dark skinął lekko głową.
— Jeśli wierzyć słowom matki, tak właśnie się stało. Nie mówmy nic Sanie. Bardzo lubiła Arina…
Do kocurków podeszła ich matka, uśmiechając się pogodnie. Wydawała się spokojniejsza niż zwykle, co ucieszyło jej synów.
— Przyjaciel waszego ojca jest naprawdę wspaniałym kotem. Właśnie wybrał się na polowanie — z obawy o nas zdecydował się wyruszyć w pojedynkę. Podejrzewa, że morderca mógłby rozpoznać kogoś z naszej rodziny, a po tamtym feralnym dniu, gdy niemal dopadł Sanę, wydaje się wyjątkowo na nas zawzięty…
— To miłe, że przyjaciel taty tak o nas dba — stwierdził Otto. Dark tylko skinął głową, ale w jego oczach czaiła się podejrzliwość. Widząc to, Otto znów poczuł się niepewnie.
Nadbiegła Sana. Wystarczyło jedno spojrzenie na koteczkę, by stwierdzić, że stało się coś złego. Z jej oczu bił strach.
— Tata i tamten miły kocur… O coś się kłócą. Nie wygląda to dobrze.
— Zaprowadź nas do nich — poleciła matka.
Nim zdołali dotrzeć na miejsce, w połowie drogi spotkali Toma. Dyszał ciężko, a na jego plecach i pyszczku widniały ślady pazurów.
— On… nas zdradził! — wydusił, z trudem łapiąc oddech. — To wszystko było zwykłym przedstawieniem! On jest szalony! Zwabił do nas człowieka… Musimy uciekać!
— Ale dokąd? — przeraziła się jego partnerka. Zdrada rudego kocura zupełnie ją zaskoczyła.
— Szybko, morderca jest w pobliżu! Sana, nie ociągaj się. Biegnijcie!
Otto podążał za ojcem, nerwowo zerkając za siebie. Wtedy go zobaczył — okropny, wielki morderca wynurzył się zza drzew. W ręku ściskał ostro zakończony pręt.
Nagle drogę zagrodził im ktoś — jasnorudy, błękitnooki kocur, zazwyczaj sympatycznie uśmiechnięty. Teraz jego oblicze wykrzywiała dzika złość i ponura satysfakcja.
— Wszystko ci się układa w życiu, prawda? — zwrócił się do Toma. Nawet jego głos brzmiał inaczej — był przesiąknięty zgorzkniałością i gniewem. — Zakończę tę twoją idyllę…
Rzucił się w stronę Sany. Widząc to, Otto odepchnął siostrę i sam został złapany przez nieobliczalnego kocura.
— Puszczaj mojego syna! — usłyszał mocny głos ojca. Kątem oka zauważył, że człowiek jest coraz bliżej.
— Uciekajcie! — krzyknął Tom do swojej małej rodziny. — Zostawcie Ottona mnie. Uwolnię go i zaraz do was dołączymy!
Jego partnerka wiedziała, że nie ma sensu protestować. Posłała mu ostatnie, rozpaczliwe spojrzenie i chwyciła w zęby popłakującą cicho Sanę. Dark zatrzymał się na chwilę, posyłając Ottonowi nieprzeniknione spojrzenie, po czym ruszył za matką, bezszelestny niczym cień.
— Zostaw Ottona — powiedział Tom surowo. — To tylko małe kocię.
— I co z tego? — prychnął kocur cynicznie. — Wyślę was wszystkich do piekła…
Otto przeklinał swoją bezsilność. Leżał przygnieciony przez silną łapę szalonego kota, której ostre pazury wbijały się w jego ciało.
— Tato, pomóż mi… — popiskiwał bezradnie, czując, jak łzy bólu i strachu spływają mu po pyszczku.
Tom, nie namyślając się dłużej, rzucił się na tego, którego do tej pory miał za najlepszego przyjaciela, a który okazał się zawistnym zdrajcą.
— Uciekaj! — nakazał synowi, walcząc ile sił.
Otto wyczołgał się spod napastnika, gdy ten osłabił uścisk, powalony przez ciosy oszalałego ze złości Toma. Zamiast uciekać, jak powinien, stał w miejscu, z przerażeniem obserwując walkę.
Tom z trudem powalił przeciwnika. Odwrócił się w stronę syna, a Otto z zaskoczeniem zauważył na jego obliczu nie radość czy triumf, lecz złość i strach.
— Co ty tu jeszcze robisz?! — krzyknął. — Miałeś uciekać…!
Nagle przerwał, a jego oczy rozszerzyły się ze zdumienia. Otto cofnął się, widząc, że jego ukochany ojciec zalewa się krwią, a nad nim stoi morderca kotów, wbijając pręt w jego plecy.
Jeszcze jeden cios — choć ciało kocura było już nieruchome. Krew trysnęła na Ottona, który stał jak wrośnięty w ziemię, patrząc przerażonym wzrokiem na martwego ojca, masakrowanego w potworny sposób. Przyjaciel Toma roześmiał się cicho i uciekł, nim człowiek zdążył dokończyć dzieła swego okrucieństwa. To sprawiło, że Otto otrząsnął się z osłupienia.
— Tato! — krzyknął przeraźliwie, zalany łzami.
Pręt człowieka minął go o cal. Owładnięty nieznośnym bólem i rozpaczą, zaczął uciekać na oślep, słysząc za sobą ciężkie kroki. Wiedział, że walczy teraz o własne życie. Przez krótką chwilę poczuł chęć, by podzielić los ojca — w końcu przez własną głupotę spowodował jego tragiczną śmierć — lecz wola przetrwania okazała się silniejsza niż wyrzuty sumienia. W końcu zaszył się w jakąś dziurę, gdzie człowiek nie zdołał go już dosięgnąć. Ten odszedł, klnąc pod nosem, i wrócił do swojej wypełnionej gratami piwnicy, by napić się szklaneczki czegoś mocniejszego.
Otto spędził w kryjówce cały dzień, sparaliżowany strachem i rozpaczą. Gdy w końcu z niej wyszedł, rozejrzał się po okolicy i z lękiem ściskającym gardło stwierdził, że znalazł się na obcym terenie. Błąkał się, nawołując matkę i rodzeństwo, zagubiony i bezradny. Krew ojca zaschła na jego sierści; zmył ją dopiero, gdy natrafił na jakąś kałużę.
Nigdy jednak nie udało mu się odnaleźć swojej rodziny. Zatrzymał się u gościnnych kotów, które zaoferowały mu schronienie w obcym rewirze. Nie zapomniał jednak o bliskich. Jak potoczyły się ich losy? Mógł tylko mieć nadzieję, że są szczęśliwi i nigdy nie dowiedzą się, jak straszna śmierć spotkała Toma…
1. Pierwszy dzień w krainie Tęczowego Mostu
Biegł przez ciemne komnaty. Echo jego szybkich kroków odbijało się od ścian. Oddychał ciężko, z bólem i złością. Z całych sił starał się powstrzymać piekące pod powiekami łzy — niegodnie byłoby płakać. To nie jest rozwiązanie. Tę czarną rozpacz może ukoić tylko przemoc, zemsta, zniszczenie.
Jego umysł przeszył nagły zimny pewnik: jest silny, posiada niezwykłe umiejętności. Ale nawet jemu może przyjść zginąć z łap kogoś tak nieobliczalnego. Musi zostawić po sobie ślad, zabezpieczenie. Jego zemsta zostanie dokończona.
— Tylko poczekaj… — mruknął z nienawiścią, zaciskając zęby. Wpatrywał się w ścianę przed sobą, a oczyma wyobraźni ujrzał oblicze istoty, którą tak bardzo gardził. — Jeśli myślisz, że twój czyn ujdzie ci na sucho… Pożałujesz. Wszyscy pożałujecie, że ze mną zadarliście. Zobaczycie, do czego jestem zdolny. Nie znacie nawet ułamka moich możliwości.
Bez niej ten świat nie powinien istnieć. Nie powinien rozbrzmiewać w nim śmiech — nikt nie ma prawa dobrze się bawić, podczas gdy ona odeszła na zawsze. Sam zdecyduję, jaki będzie. Sam stworzę świat, który odzwierciedli ból mojej duszy.
Roześmiał się głośno, śmiech brzmiał gorzko — cieszył się, że znalazł nowy cel. Przysiągł sobie solennie, że uczyni wszystko, by urzeczywistnić swoje pragnienia. Prędzej czy później…
Pomarańczowoczerwony zegar wybił godzinę dziewiętnastą. Słysząc siedem uderzeń, władca Krainy Ognia spojrzał najpierw na ścianę, a następnie na swoich gości. Wszyscy wyglądali na lekko zniecierpliwionych.
— To już pół godziny spóźnienia — stwierdziła biała kotka, która sprawowała władzę w Krainie Płatka Śniegu, zwanej też Królestwem Lodu. — Czy Bonita na pewno wie o spotkaniu?
— Oczywiście! Sam ją o tym poinformowałem — oświadczył gospodarz gniewnie. — Co też ją zatrzymuje?
— Sugeruję, by rozpocząć naradę bez niej — powiedział król elektryczności, Den. — W przeciwnym razie zmarnujemy czas. A przecież musimy wracać do swoich obowiązków.
— Racja — król ognia, Hono, uniósł dumnie głowę. — A więc…
Jego wypowiedź przerwał odgłos otwieranych w pośpiechu drzwi. Do sali wpadła bura kotka o białej łatce pod szyją, odziana w kolorową szatę. Dyszała ciężko, jak po biegu.
— Przepraszam za spóźnienie, drodzy Antyczni Władcy — wymamrotała. Podniosła wzrok i napotkała osiem par zaciekawionych oczu. — Musiałam załatwić z jednym z podwładnych pewną niecierpiącą zwłoki sprawę…
— W porządku — Hono nie zamierzał rozwodzić się nad spóźnieniem królowej Krainy Tęczowego Mostu. — Czekaliśmy na ciebie, Bonito. Spotkanie dotyczy głównie Dogera, którego poczynania nie wróżą nic dobrego.
— Doger… — Bonita zacisnęła zęby na myśl o podłym władcy Królestwa Ciemności. — Przez cały ten czas pozostawał w cieniu, ale widocznie znudziła mu się bezczynność.
— Widziano jego sługusów w wielu królestwach, w tym moim — dodał Hono poważnym tonem. — Wyglądało na to, że czegoś szukali… Nie wiem, co ten podły pies może planować, ale należy zachować wzmożoną czujność.
— On jest z całą pewnością przepowiedzianym przed wiekami Ostatecznym Zagrożeniem — słowa drobnego, fioletowego króla wiatru, Kazego, zawisły w powietrzu niczym groźba. Antyczni Władcy oraz Bonita spojrzeli na niego uważnie.
— To możliwe, choć nie wykazuje żadnych szczególnych zdolności — mruknęła królowa wody, Misa. — Oprócz czaru śmierci…
— To nie on stworzył Vedruvetus. Nie sądzę więc, by można było nazwać to jego szczególną zdolnością — zaprotestowała Yuki, eteryczna królowa lodu.
— Chyba nie myślicie, że mamy mieć jeszcze jednego wroga? — przelękła się jedyna wśród władców suczka, królowa Hikari.
— Jakkolwiek ma być… Co z wybrańcami? — odziany w wytworną szatę władca elektryczności, Den, wycelował łapą w Bonitę. — To ty masz za zadanie wytypować wybrańców, prawda? Dlaczego nadal z tym zwlekasz? Na co właściwie czekasz?
— Na odpowiednie koty, rzecz jasna — odpowiedziała Bonita wesoło. — Większość z nich znajduje się już w świecie zmarłych, a na niektóre wkrótce nadejdzie czas.
— Poważnie? — Kaze uniósł brwi. — Tacy nowicjusze mają stać się wybrańcami, którzy ocalą ten świat?
— Wybierz kogoś innego. Czas nagli! — oponował Den niecierpliwym tonem. Bonita była jednak stanowcza. Przekręciła głowę, posyłając władcy surowe spojrzenie.
— To nie może być byle kto. Zaufajcie mi, a także im. Z pewnością przygotuję ich do tej roli, a w przyszłości zbiorą amulety i staną z wrogiem do równej walki.
— A ten najważniejszy? — wtrąciła Hana, królowa roślinności. — Ten, który ma być przywódcą wybrańców?
— Nadal tu nie trafił.
— Co za obłęd — westchnął Den. — Mam nadzieję, że wiesz, co robisz…
Na chmurnej drodze panował ruch. Jak co dzień, wiele kocurów, kocic oraz kociąt różnej narodowości, umaszczenia i wieku zmierzało w kierunku dobrze widocznej każdemu Złotej Bramy. Docierały tam, stojąc na puszystych, lekkich, a jednocześnie solidnych obłoczkach, które niosły koty w jednym rzędzie do wejścia niczym białe czarodziejskie dywany. Całe miejsce wyglądało prawdziwie magicznie. Gdzie okiem sięgnąć, rozciągała się bezgraniczna błękitna przestrzeń. Jedynie wysoka, wspaniała Złota Brama przerywała monotonię nieba, a zmierzające ku niej koty dopełniały cudowny widok.
Oczywiście każdy z obecnych pragnął znaleźć się już w Krainie Tęczowego Mostu, która była celem lotu chmurek i stojących na nich kotów. To nie były zwyczajne ziemskie koty, jak można się było domyślić. Były to koty rozpoczynające drugie, pośmiertne życie. Wieczne, dlatego w powietrzu unosiły się radosne piski kociąt, zachwyconych nowym, pięknym otoczeniem i kuszącą wizją życia bez zmartwień.
Pod bramą stał czarny kocur, z daleka wyglądający na śmiesznie małego, stojąc na tle okazałych wrót. To właśnie on przepuszczał oczekujące koty do krainy za bramą.
W pewnym momencie zatrzymał się przed nim niewielki biało-rudy kociak. Był urodziwy, z okrągłymi, zielonymi oczami i czerwoną aksamitną wstążką na szyi.
— O, jak widzę, kolejny mały kawaler zmierza do krainy… — uśmiechnął się czarny kocur, a lekko stremowany biało-rudy kociak odwzajemnił uśmiech nieśmiało. — Mógłbyś podać mi Kartę Tożsamości?
Kocurek spojrzał zdziwiony na kartkę, która pojawiła się znikąd w jego łapie. Zerknął pytająco na strażnika.
— Tak, chodzi mi dokładnie o to — oznajmił ten.
Kociak drżącą łapą podał kartę. Strażnik odczytał głośno:
— Imię: Otto. Narodowość: polski kot. Przedział wiekowy: kociak. Data zgonu: 18 lipca 2007. Przyczyna: zatrucie.
Otto wpatrywał się przymrużonymi oczami w Złotą Bramę. Carl, strażnik, odchrząknął cicho, aby przywrócić jego uwagę:
— Wszystko się zgadza. Jestem Carl, kot hiszpański. Jestem tu od 1969 roku, spędziłem w tej krainie sporo czasu — wyprostował się dumnie. — A żyłem tylko trzy lata.
— To całkiem krótko — odparł Otto. — Co mam teraz zrobić?
Carl wyszczerzył zęby i odsunął się na bok. Brama uchyliła się, a perspektywa przejścia przez nią wydała się Ottonowi jeszcze bardziej kusząca. Instynktownie postąpił o krok do przodu.
— Hej, musisz o czymś jeszcze wiedzieć — odezwał się Carl. Otto zerknął na niego niecierpliwie. — Kiedy znajdziesz się w krainie, zaczep któregokolwiek kota i zapytaj o królową Bonitę. Niech cię do niej zaprowadzi, a wtedy przedstaw się i opowiedz krótko o sobie. Królowa lubi poznawać nowych mieszkańców swojego królestwa.
— Dobrze, dobrze — mruknął Otto, czując narastające napięcie. — Czy mogę już wejść?
— Oczywiście. Powodzenia! Życzę ci przyjemnego wiecznego pobytu.
Otto nie odpowiedział, tylko wkroczył przez bramę. Na początku ogarnęła go czysta, cudowna jasność, ale po chwili ujrzał całą krainę. Jedyna myśl w jego głowie brzmiała: „Co za piękne miejsce! Cudowne!” Wyglądało bardziej przyziemnie niż przestrzeń przed bramą, a jednak niesamowicie. Po lewej stronie dostrzegł park z niskimi, bajecznie kolorowymi drzewami, przed sobą urocze miasteczko. Domy były zbudowane w sam raz dla kotów, niektóre o fantastycznych kształtach. Pierwszy rzucił mu się w oczy czerwony dom w kształcie dorodnego jabłka. Otto pomyślał z radością, że pewnie czeka na niego jedno z tych cudownych mieszkań.
Spojrzał w górę. Niebieskie, bezchmurne niebo było niezwykle intensywne w barwie, zupełnie inaczej niż na Ziemi. Pod stopami rosła bujna, pachnąca, krótka trawa, równie intensywna w odcieniu jak niebo. Do miasta prowadziła schludna alejka.
„Pięknie, wspaniale!” — myślał Otto. Wtem przypomniał sobie polecenie Carla. Rozejrzał się i zauważył stojącego pod drzewem brązowego kota, odwróconego do niego tyłem. Może być! Otto podbiegł i zagadnął niepewnie:
— Przepraszam, jak trafić do królowej?
Kociak odwrócił się, a Otto oniemiał. Na widok znajomego pyszczka wszystkie ziemskie wspomnienia powróciły w jednej chwili.
— April!
— Otto? To naprawdę ty? Tak tęskniłam… Daję słowo!
Uścisnęli się. Ich przyjaźń była zbyt silna, by śmierć mogła ją zniszczyć. Otto puścił April i spojrzał na nią ze łzami szczęścia w oczach. W końcu wymamrotał:
— Kiedy odeszłaś… To było niedawno, jakieś dwa tygodnie temu… Nie mogłem pogodzić się ze stratą. A teraz tu jesteś. Już na zawsze.
— Faktycznie — przyznała April wesoło. — Ale kiedy zjawiłam się tu po śmierci, spotkałam kogoś nam bliskiego!
Otto wiedział, o kogo jej chodziło.
— Mówisz o Milu? A więc Kari też tutaj jest?
— Tak — odpowiedziała April pogodnie. — Są tu wszystkie zmarłe koty, spójrz tylko!
Zaczęła oprowadzać Ottona po okolicy. Kotka była uśmiechnięta i wesoła, wciąż taka sama, jak na Ziemi — nie licząc białych skrzydełek, tutejszego atrybutu. Zdawała się również bardziej odżywiona i zadbana.
April przedstawiała Ottonowi różne koty. Większość wydawała się przyjacielska.
— To jest Leon, mój bliski kolega — powiedziała, prowadząc Ottona do rudego kocurka o zielonych oczach. — Mówi, że przybył tu 1 listopada 2004 roku. Leon, to jest Otto. Nowy.
— Cześć, Otto — uśmiechnął się Leon. — Miło cię poznać! Podoba ci się tutaj?
— Tak, bardzo — odpowiedział Otto szczerze.
Wkrótce Leon poszedł coś zjeść, a April kontynuowała spacer z Ottonem, pokazując mu mieszkańców krainy:
— To jest Santa, bardzo miła, ale trochę za bardzo przejmuje się swoim wyglądem. A oto Kei, straszny maruda, lecz da się go lubić. Ta kocica po lewej nazywa się Khana. Urocza, prawda? A tamten kocur, Ito, jest przedziwny — lepiej go unikać. Och, a tamta kotka spoglądająca na budynki to Bew Ker.
Otto był pod wrażeniem pamięci April — on sam większości tych imion zapomniał zaraz, jak tylko one padły. Nagle usłyszeli radosny krzyk. Odwrócił głowę — w jego stronę zmierzali Milo i Kari. Po długich powitaniach, całusach i uściskach — podczas których Milo się rozpłakał, a Kari przypadkowo wpadła na Ottona — April przypomniała:
— Otto, powinieneś znaleźć królową i przywitać się z nią! To tradycja.
— Faktycznie, niemal o tym zapomniałem — westchnął Otto, rozmasowując obolałą łapę. — Wiecie, gdzie ona jest? Carl mówił, żebym zapytał kogokolwiek.
— Zamek jest w samym centrum — odparł Milo.
Wspólnie poprowadzili Ottona do zamku, a po drodze rozmawiali. W pewnym momencie Milo zwolnił kroku, zbliżając się do Ottona.
— Mam do ciebie pewną sprawę… — zagadnął Milo przyciszonym głosem.
— Mów śmiało — zachęcał Otto.
— April mieszka z Kari, bo domki są dwuosobowe. Jedynie ja nie mam z kim mieszkać… A może ty byś się zgodził?
— Co? Ja mam z tobą mieszkać? Oczywiście! — Otto przyjął propozycję z radością.
Gdy dotarli do zamku, Otto ujrzał piękny budynek z wieżyczkami. Największa była otoczona trzema ozdobnymi chmurami, a na jednej z nich napis głosił: „Witajmy królową Bonitę”. Zamek robił ogromne wrażenie.
W sali tronowej jego oczom ukazał się wspaniały tron wysadzany szlachetnymi kamieniami — błękitnymi szafirami, czerwonymi rubinami, zielonymi szmaragdami, żółtymi topazami i fioletowymi ametystami. Na tronie siedziała dostojna, bura kotka z białą łatką pod szyją. Miała większe od innych kotów, szczerozłote skrzydła i złotą aureolę nad głową. Wyglądała iście królewsko, a jej łagodny, wyczekujący wzrok budził w Ottonie respekt i podziw.
Milo i April dodawali mu otuchy. April szepnęła mu do ucha:
— Nie rób miny jakbyś szedł na ścięcie. Królowa jest równą babką, nie bój się jej!
Otto uśmiechnął się niepewnie, potupując w miejscu nerwowo. Gdy kot stojący przed nim kot po przywitaniu się z królową odszedł, April lekko popchnęła przyjaciela.
— Idź.
Otto wziął głęboki oddech. Serce biło mu jak szalone, a łapy drżały lekko, gdy stawiał kroki w stronę tronu. Sala tronowa Krainy Tęczowego Mostu rozpościerała się przed nim jak żywa bajka: kolory pulsowały, jakby tętniły własnym życiem, a powietrze pachniało świeżością i czymś… niemal boskim. Każdy oddech napełniał go zachwytem i lekkim niepokojem.
— Dzień… dobry, królowo — wyszeptał, niemal nie wierząc, że stoi twarzą w twarz z Bonitą.
— Witaj, mów po prostu Bonita. Przedstaw się — odpowiedziała spokojnym, ale ciepłym głosem, a jej złote skrzydła migotały jakby odbijały światło całej krainy.
Otto zaczął opowiadać o sobie, o swojej śmierci, o Ziemi, o radościach i stracie, którą niósł w sercu. Słowa wypływały z niego nieporadnie, przerywane oddechem i drżeniem łap. Bonita słuchała cierpliwie, czasem kiwając głową, a jej spojrzenie było pełne ciekawości, ale i zrozumienia.
— A więc oto jesteś, Otto — powiedziała Bonita w końcu, a jej głos miał w sobie łagodną moc. — Witaj w moim królestwie. Widziałam twoją odwagę już na samym progu bramy.
Otto poczuł, jak napięcie opuszcza jego ciało. Uśmiechnął się nieśmiało, a w oczach zabłysły mu łzy szczęścia.
— Dziękuję… za wszystko… za przyjęcie mnie tutaj — wyszeptał.
Bonita skinęła łagodnie głową.
— Tutaj każdy kot znajdzie swoje miejsce, Otto. A ty, widzę, masz serce pełne przyjaźni i odwagi. Pamiętaj, że Kraina Tęczowego Mostu to nie tylko piękne widoki — to także dom dla tych, którzy potrafią kochać i być wierni. A coś mówi mi — dodała, uśmiechając się do niego tajemniczo — że jest w tobie wiele miłości, lojalności i dobra. A także czegoś niezwykłego, czego nie widziałam w innych kotach.
Otto spojrzał na Milo, April i Kari. Ich obecność dawała mu poczucie bezpieczeństwa. Wszystkie straty, ból i samotność zaczęły powoli ustępować miejsca radości i nadziei.
Otto odetchnął głęboko. Świat przed nim był pełen cudów, przyjaźni i nowych początków. A w jego sercu pojawiła się pewność, że już nigdy nie będzie sam.
Kiedy kocięta opuściły zamek, April znów wyskoczyła na przód i oznajmiła:
— Bonita chyba cię bardzo lubi. Ciekawe…
— Naprawdę? To wam nie mówiła niczego szczególnego? — zdziwił się Otto.
April przekręciła głowę.
— Mi na przykład mówiła, że miło mnie poznać, żebym bawiła się dobrze i takie tam…
— A tobie powiedziała coś interesującego? — oczy Kari zaokrągliły się ze zdziwienia i ciekawości, ale Otto jej nie słuchał. Jego wzrok utkwił w ciemnym, niewyraźnym miejscu daleko za horyzontem.
— Co tam jest? — zapytał, nie odrywając oczu od tajemniczego cienia.
— Ach, tam… — April stanęła przy nim z poważną miną. — Tam znajduje się Królestwo Ciemności, zwane też Krainą Ciemnej Potęgi. Królestw jest podobno wiele, ale większość obszarów to bezkrólewia, rządzące się swoimi prawami i zasadami. Ten świat jest rozległy i nie zawsze bezpieczny. Myślę jednak, że tutaj nic nam nie grozi — mamy przecież przy sobie Bonitę. Nie wszyscy mieszkańcy tego miejsca są aniołami, ale istnieją znacznie gorsze typy. Tam, na przykład — wskazała łapą zacienione miejsce — mieszkają trzy psy, z Dogerem na czele. Są tak bezwzględne, że…
Wzdrygnęła się i Otto zrozumiał, że nie powinien o to dłużej wypytywać. Zmienił więc nieco temat:
— Ale chyba nie wszystkie psy są złe, prawda? Koty też nie są idealne, ale mają swoich dobrych przedstawicieli… — wyszczerzył zęby. — I tacy z pewnością przeważają.
— Oczywiście, jest mnóstwo naprawdę przyjaznych psów. — odpowiedział Milo. — Mieszkają w Królestwie Światła, czyli Krainie Słonecznej Budy. Powinieneś poznać niektóre z nich, koniecznie!
— Chętnie! A więc kiedy wybierzemy się tam?
April wydęła usta.
— To dość daleko. Ale możemy się wybrać pewnego dnia. Może zabierzemy też Leona? — zaproponowała.
— Pewnie — ucieszył się Otto. Wszystko wydawało się tu takie wspaniałe…
Gdy nadszedł wieczór (pory dnia zmieniały się tutaj tak samo jak na Ziemi), Otto pożegnał się z siostrami i ruszył w stronę domu Mila. Większość mieszkańców krainy już szykowała się do snu, a w oknach paliły się ciepłe światełka.
Otto szedł powoli, rozmyślając. Jeden dzień tutaj był wart więcej niż całe jego życie na Ziemi. Tam panowały głód, ból i cierpienie. Zdarzały się nieznośne upały, straszliwe mrozy. Rzadko kiedy na dworze była odpowiadająca mu pogoda. Nim natrafił na pewien osobliwy teren za sklepem, mieszkał za koleją, gdzie się też urodził. Nie chciał jednak wracać myślami do przykrych wydarzeń, samo wspomnienie sprawiało, że robiło mu się zimno. Czy to ze strachu, żalu, czy też złości? Myśl o straszliwej zdradzie wciąż paliła go od środka.
Był zupełnie sam, do czasu gdy poznał mieszkające za sklepem kocięta. Ale jedna dziewczyna, Ewa… — kocurkowi zwilgotniały oczy, więc szybko je przetarł łapą. Była ona żywym dowodem na to, że tak jak psy czy koty — istnieją też dobrzy ludzie. Pamiętał, że go kochała. Spotkała go, gdy leżał w trawie, zmorzony głodem. Na początku bał się, lecz wkrótce wszelkie uprzedzenia do niej zniknęły. Karmiła go pysznymi smakołykami i poiła czystą wodą, zupełnie inną niż ta brudna z miejscowego strumyka lub kałuż… Wyciągała mu delikatnie kleszcze, które latem niemiłosiernie żerowały na kotach, czasami (jak w przypadku Mila) ze skutkiem śmiertelnym. Tylko Ewie Otto pozwalał wziąć się na ręce, gdyż jej naprawdę ufał. Kryzys nastąpił jedynie raz.
Otto dobrze pamiętał tamten dzień. Dwoje małych ludzi schwytało jego oraz Kari i zabrało na strych, znajdujący się na terenie za sklepem. Ottona ciężko im było schwytać. Kari łatwiej, gdyż ona zawsze ufała ludzkim istotom.
Te dzieci nie były jednak życzliwe. Traktowały kocięta niczym nic nie czujące zabawki. Wtedy, pod strychem, stanęła Ewa.
— Zostawcie je! — krzyknęła rozkazującym tonem.
W tym momencie mały chłopiec zrzucił Kari. Kotka nie wydała żadnego dźwięku, powlokła się tylko chwiejnie w stronę wyjścia. Ottonem także rzucili, lecz Ewie w ostatniej chwili udało się go złapać.
Kari zmarła nazajutrz. Otto uciekał od Ewy, gdy ta próbowała go kilka dni później wziąć na ręce. „Ludzie są źli” — myślał kocurek. „Źli, okrutni, przewrotni…”
Wreszcie jednak zrozumiał, że Ewa w żadnym stopniu nie odpowiada za śmierć Kari. Podczas jej następnej wizyty sam wskoczył w jej ramiona, gdzie czuł się najlepiej. Co Ewa zrobiła, gdy dziś ujrzała go leżącego nieruchomo na trawie?
Wszedł do domu bardzo cicho, gdyż Milo mógł już spać. W małym, owalnym korytarzyku dostrzegł drzwi z własnym imieniem, a pod nim… swoje zdjęcie. Zaskoczenie odebrało mu mowę — nigdy nie miał fotografii — skąd tu się wzięło coś takiego? Nagle poczuł przypływ żalu i pustki w pamięci. Kogoś zapomniał… kogoś, za kim tęsknił… i to nie była Ewa.
Powoli ruszył w stronę drzwi Mila, by sprawdzić, czy ten może jednak nie śpi i pomoże mu rozwiązać nurtującą go zagadkę. Gdy zajrzał do środka, zamarł.
Milo leżał na swoim łóżku, płacząc i bezskutecznie próbując wytrzeć łzy chusteczką. Kiedy podniósł wzrok i zauważył Ottona przy drzwiach, zamilkł na moment.
— Co tu robisz? — zapytał skrępowany.
— Przecież mieszkam w pokoju obok — przypomniał Otto. — Chciałem tylko sprawdzić, jak się masz… — przerwał na chwilę. — Dlaczego płaczesz?
Milo ryknął płaczem jeszcze głośniej. Otto spostrzegł, że w kilku pobliskich domach zapaliło się światło. Nie chciał jednak zwracać uwagi zdołowanemu kocurkowi.
— Dlaczego? — powtórzył uparcie. — Nie musisz trzymać tego w sobie. Może spróbuję ci jakoś pomóc…
— To nie takie proste — Milo spojrzał na niego pełnymi bólu oczami. — Nic nie możemy zrobić…
— Czemu…?
— Bo chodzi o Dellę. Tęsknię za nią — oznajmił kociak i znów wybuchnął płaczem, a jego łzy spływały po futrze, odbijając światło księżyca.
2. Dziewięcioro wybrańców
Otto zrozumiał, że rzeczywiście nic na to nie może poradzić.
Był jednak wdzięczny Milowi za przypomnienie o Delli. Jak mógł o niej zapomnieć?
Della była rodzoną siostrą Mila oraz najbardziej opiekuńczą kotką z nich wszystkich. Wyróżniała się też spokojem i rozsądkiem. I była przy tym naprawdę ładna…
O zmartwieniach Mila opowiedział Kari.
— On tak ma przez cały czas — rzuciła kotka obojętnie. — Rutyna. Odkąd tutaj jestem, każdego wieczoru wyje, a inni mówią, że robił to już od początku swojego pobytu w tym miejscu. To właśnie dlatego nikt nie chciał z nim mieszkać. Próbowałam z nim o tym wielokrotnie rozmawiać, ale to nie daje żadnego efektu. Jak ty to wytrzymujesz?
— Daję radę — wyszczerzył zęby kocurek. — I doskonale go rozumiem.
Po tamtej rozmowie Otto stwierdził, że Milo musi rzeczywiście bardzo cierpieć przez rozłąkę z siostrą. Della zawsze się o niego troszczyła, Otto pamiętał już teraz tamte czasy. Milo nie miał tylko jednej siostry, posiadał jeszcze trzy. Ale Mila, Luna i Elisa opuściły ich bez słowa, jeszcze przed śmiercią kocurka. Otto nie miał pojęcia, co się z nimi stało. Za to jeszcze bardziej ciekawiło go, co działo się w tym momencie z Dellą. Została na Ziemi, zapewne samotna, znudzona, zrozpaczona…
Kocurek poczuł głód, który brutalnie wyrwał go z ponurych myśli. Brzuch zaskowyczał cicho, przypominając mu, że nawet w tak niezwykłym świecie jak ten, ciało wciąż ma swoje potrzeby. Otto przeciągnął się, ziewnął szeroko i ruszył w stronę Kotowiska — rozległego, ogrodzonego terenu, gdzie o każdej porze można było znaleźć coś do jedzenia.
Już z oddali czuł w powietrzu aromaty ciepłego mleka, świeżej ryby i ziół, które unosiły się nad miejscem niczym zaproszenie. Wiedział, że w porze śniadaniowej i obiadowej Kotowisko tętniło życiem — wówczas już z oddali słychać było rozmowy, śmiechy i delikatne mruczenie zadowolonych kociąt. Wzdłuż drewnianych stołów i niskich ławek rozstawione były wielkie tace, mieniące się barwami potraw: soczyste mięsa, rybne pasztety, owoce, miseczki z mlekiem i miodem, a nawet drobne przekąski, których zapach przypominał Ottonowi dawne wspomnienia z Ziemi — choć tam takich rzeczy nigdy nie miał.
Teraz było już dawno po śniadaniu. Kotów nie znajdowało się tutaj w tym momencie zbyt wiele — w swoim najbliższym otoczeniu Otto naliczył sześć, wraz z nim samym. Odetchnął z ulgą; nigdy nie lubił tłoku, a dzisiejsze sprawozdanie April o poranku nie poprawiło mu humoru. Kiedy w porze śniadaniowej brązowa kotka wybrała się na Kotowisko, musiała czekać z dobre piętnaście minut, by mogła w ogóle wcisnąć się na ten teren.
Otto wyszczerzył zęby, wyobrażając sobie, jaką April musiała mieć wówczas minę. Rozejrzał się po Kotowisku. Przy miejscu, gdzie zwykle pojawiały się tace, stał niezwykle duży i tłusty kocur. April opowiadała o nim Ottonowi podczas ostatniej wspólnej wyprawy w to miejsce — kiedy jedli tutaj razem obiad. ( „Och nie, znowu Flis czuwa przy tacy! Nie dość, że sam jeden zajmuje połowę Kotowiska, to jeszcze chyba nigdy nie opuszcza tego miejsca. Powinien tu zamieszkać!”) Powiódł wzrokiem za unoszącą się w powietrzu krwiście czerwoną rybką, która wzleciała nad kocurem o ponurym, groźnym spojrzeniu. O nim Otto też słyszał, wiadomo od kogo („Milo, do nogi! To znaczy… Nie idź po prostu w stronę tamtego kocura. To Arsen. Słyszałam, że jest niebezpieczny. Zresztą, nie chcesz chyba tego sprawdzać?”)
Otto wybuchnął śmiechem na to wspomnienie. Po tamtych słowach Milo zaczął płakać, więc wspólny obiad nie należał do zbyt udanych.
Bohater spojrzał w drugą stronę i z radością wypatrzył Leona. Leon go nie dostrzegał, gdyż pomagał z niemałym wysiłkiem złapać pewnej łaciatej koteczce tłustą rybę, która uciekała przed nimi zwinnie.
Nagle rybka zmierzyła w kierunku Ottona. Zaczęła fruwać nad jego lewym uchem, więc ten ją złapał i wręczył koteczce, która nagle pojawiła się przed nim z wyczekującą miną. Od razu zabrała się do jedzenia.
Leon zauważył Ottona i podbiegł do niego.
— Hej! — powitał go. Był cały spocony i zadyszany — rybka nieźle dała mu popalić. — Co u ciebie?
— W porządku — odpowiedział Otto. — Jadłeś już coś?
— Tak, w porze śniadaniowej — zrobił głupią minę. — Niewiele udało mi się jednak zjeść. Na dodatek, kiedy nareszcie znalazłem się na Kotowisku, zostałem wciśnięty w siatkę i mam teraz ślady na boku.
— To dlatego jesteś tu teraz? — dopytywał się Otto.
— Można tak powiedzieć. Ale przyszedłem tu także, by pomóc Abi — wskazał na kotkę, która nie przerywała wciąż jedzenia. — Żywe ryby to jej przysmak, potrafią jednak naprawdę szybko fruwać, zwłaszcza dla kogoś, kto nie jest zbyt wprawiony w polowaniach. Ile miałeś miesięcy, kiedy…?
— Cztery.
— Ja także. A ta mała zginęła, mając zaledwie dwa. Póki co polować nie potrafi, ale z czasem na pewno się nauczy. Prawda, Abigail?
Koteczka kiwnęła lekko głową, robiąc do Leona anielską minę. W tej chwili Ottonowi bardzo wyraźnie przypomniała się Della…
— A więc ja jej pomagam — powtórzył Leon, wyrywając Ottona z nostalgii. — Bo pozostali jakoś się nie kwapią do tego… — obrzucił obojętnym spojrzeniem Arsena, grubasa i starą kotkę w oddali.
— To miłe z twojej strony — oznajmił Otto. Sam nigdy wcześniej nie zwracał uwagi na potrzebujące pomocy kocięta. Zwykle miał na głowie jedynie swoje sprawy…
Leon chwycił leżącą na tacy pieczoną mysz i wsadził do ust. Otto przypomniał sobie dzięki temu, w jakim celu tu przyszedł. A może uświadomił mu to jego żołądek, który ścisnął się boleśnie z głodu? W każdym razie, Otto w pośpiechu złapał połyskującego złotym kolorem ptaszka. Gdy go zjadł, rzekł do Leona:
— Powinienem już chyba wracać. Obiecałem dziewczynom, że przyjdę do nich po śniadaniu.
— A więc do zobaczenia — pożegnał go Leon.
— Na razie! — zawołał za nim Otto i pobiegł poszukać April z Kari.
Udało mu się jednak spotkać tylko Mila. Kociak stał niedaleko głównej drogi z niepewną miną. Na widok Ottona rozpromienił się.
— Ach, nareszcie jesteś! Spałeś długo, więc nie czekałem na ciebie…
— W porządku. Widziałeś może April i Kari?
— Nie, teraz nie. Ale miały tu przyjść i… — Milo nie dokończył, gdyż zauważyli właśnie April. Biegła w ich stronę niczym błyskawica.
Zatrzymała się obok kocurków, zadyszana. Najwyraźniej musiało chodzić o coś bardzo ważnego.
— Słuchajcie — odezwała się podekscytowana, a oczy lśniły jej z przejęcia. –Ona tutaj jest! Byłyśmy już z nią u królowej…
— O kim ty mówisz? — zdziwili się Otto i Milo. — Kto tutaj jest?
— Della!
Otto oniemiał, kiedy to usłyszał — czy to możliwe? Tymczasem Milo ponownie wybuchnął płaczem.
— Dlaczego znowu beczysz? — ofuknęła go April.
— Bo… Della nie żyje…
Otto z wielkim wysiłkiem powstrzymał się od parsknięcia śmiechem, a April spojrzała na czarnego kocurka z irytacją.
— Kiedy żyła na Ziemi, to beczałeś. Gdy jest już tutaj, beczysz… Nie rozumiem tego!
— Tutaj nie ma niczego do zrozumienia, April — przerwał jej Otto. — Zaprowadzisz mnie do Delli?
— I mnie też! — Milo natychmiast przestał płakać. April zrobiła minę, jakby się nad tym poważnie zastanawiała.
— No dobrze! — oświadczyła wreszcie, przeciągając głos z nutką teatralności. — Ona i Kari powinny być teraz na Moście Przeszłości.
Most przeszłości był kolorową, piękną konstrukcją, zdobioną witrażami i delikatnymi ornamentami. Pod jego łukiem płynęła rzeka tak czysta, że zdawała się lustrzaną taflą. Lecz nie była to zwykła woda — kto tylko pragnął, mógł w niej ujrzeć odbicie własnych wspomnień. Wystarczyło skupić się, a rzeka odtwarzała dawne chwile niczym ruchome obrazy z przeszłego życia. Było to miejsce szczególne dla tych, którzy tęsknili za ziemskim światem.
— Pewnie coś oglądają — dodała April po krótkiej pauzie. — Pospieszmy się.
Nie musiała im jednak tego wcale mówić. Otto biegł ile sił, a Milo zdecydował się polecieć na skrzydłach. Radość i szczęście niosły Ottona same — zaraz spotka Dellę! Dowie się, co następowało po jego śmierci. I znów ujrzy ten wesoły, urodziwy pyszczek. Ile to już czasu? Otto wiedział, że to on umarł spośród swych przyjaciół jako ostatni i spędził najwięcej chwil z Dellą. Mimo to tamten czas zdawał mu się być teraz jakby nierealny, a wspomnienia, choć nie tak odległe, zdawały się rozmyte, jak sen, który powoli odchodzi w zapomnienie.
Wreszcie ich oczom ukazał się most, a na nim niewyraźne z tej odległości dwa kształty. W miarę zbliżania się do celu kształty stawały się coraz bardziej znajome. Jedną z tych dwóch kotek, które wpatrywały się w wodę pod mostem była z pewnością Della. Ottonowi na chwilę zabrakło tchu.
Kotka odwróciła się, jakby wyczuwając ich obecność. Gdy tylko ich dostrzegła, jej pyszczek rozświetlił szeroki, szczery uśmiech. W jednej chwili dopadła do Mila, obejmując go z czułością, a potem rzuciła się w objęcia Ottona.
— Witaj — szepnęła mu do ucha. Otto zadrżał, czując na pyszczku jej słodki oddech. To prawda, ona tutaj jest. Z nimi…
Della spojrzała bystrym wzrokiem na całą przybyłą trójkę i orzekła wesołym tonem:
— Tak się cieszę, że jestem tu z wami wszystkimi. Gdybyście tylko wiedzieli, ile się wydarzyło po waszej śmierci… — zakończyła z tajemniczą miną. W jej oczach zatańczyły iskry.
— Tak dużo? — spytał cicho Otto, lecz jego pytanie zostało zagłuszone przez grad rozentuzjazmowanych wypowiedzi April i Mila.
— Kari już wie, pokazałam jej wszystko — dodała Della. Jej rozmówcy popatrzyli na Kari, stojącą na moście jak poprzednio, ale ta miała pokerową minę. W jej oczach błyszczało coś, co trudno było odczytać — może smutek, może przerażenie. Nie trudno było się domyślić, że kotka nie zamierza nim na razie o niczym wspominać.
— Chodźcie na most, wy także powinniście to zobaczyć — dopowiedziała Della, więc całą czwórką pobiegli zająć miejsca obok Kari. Otto stanął między April i Dellą, po czym spojrzał w wodę. Ale nie ujrzał już tam wcale żadnej wody…
Biegali po trawie. Wszyscy. Na ten widok Ottonowi zadrżało serce. To właśnie te wspaniałe czasy… Krótkie chwile, gdy nie brakowało jedzenia, szczęścia i słońca. Wtedy wszyscy byli razem, nikt nie myślał o problemach, głodzie czy tym bardziej śmierci. Tamte upojne momenty szybko się skończyły, zaledwie po kilkunastu dniach. Mimo wszystko pokazywały, że życie nie zawsze jest okrutne i ciężkie, wspomnienie ich wciąż błyszczało w sercu Ottona jak maleńki, uparty promień światła…
W wizji ich oczom ukazały się trzy kotki: Mila, Luna i Elisa. Siedziały nieco z boku, w cieniu, z dala od rozbawionej gromadki. Otto przypomniał sobie tę scenę — wtedy nie wiedział, o czym rozmawiały. Teraz miał się wreszcie dowiedzieć.
Mila przeciągnęła się leniwie pod ścianą.
— Ta kocia banda naprawdę mnie irytuje. Przeklinam dzień, w którym nasza matka przygarnęła te sieroty.
Elisa siedziała mocno wyprostowana, jak zawsze. Prychnęła cichutko.
— W dodatku te sieroty są naprawdę głupie. Weźmy przykładowo takiego Ottona. Beznadziejne imię, wygląd, charakter… — wyliczała z poważną, lekko znudzoną miną.
Luna spojrzała na nią pojednawczo, lecz w jej głosie również rozbrzmiała kpina, gdy stwierdziła:
— Fakt, Perfekcyjny Otto jest najgorszy. Ale April i Kari też nie są lepsze.
Jej siostry pokiwały ochoczo głowami. Luna, jakby zachęcona tym gestem, kontynuowała:
— Niby tu mieszkały od zawsze, a ich matka gdzieś znikła. Pewnie celowo — Luna uniosła brwi. — W każdym razie, nasza matka mówi o nich zawsze jak najlepiej, ale chyba nie zna ich tak, jak my.
Mila zrobiła poirytowaną minę, Elisa wciąż siedziała wyprostowana i sztywna, niczym posąg. Luna milczała przez chwilę, a potem nagle jakby sobie o czymś przypomniała.
— Ach, przecież są jeszcze Della z Milem. Co tu o nich dużo mówić — niby nasze rodzeństwo, ale gdzie się doszukać podobieństwa? Całe dnie biegają po trawie jak bezmózgie kociaki. Gdyby ktoś mi powiedział, że to też przygarnięte sieroty, uwierzyłabym bez wahania.
Elisa z Milą przyglądały się ponuro rozkrzyczanej gromadce, bawiącej się właśnie w berka. Luna również tam spojrzała, po czym oświadczyła zmienionym głosem:
— Wolałabym nie patrzeć na nich nigdy więcej.
— Co sugerujesz? — zaciekawiła się Elisa.
— Czy nie lepiej byłoby opuścić to głupie miejsce i szukać szczęścia w wielkim świecie? Co my tu mamy robić? Każdego dnia tylko sterczymy przy kartonach i wylewamy żale. Czas na rewolucję w naszych życiach!
Elisa roześmiała się niepewnie na te słowa, lecz Mila spojrzała na siostrę z aprobatą.
— Dobrze rozumujesz. Mówiąc szczerze, to niezły pomysł.
Elisa zerwała się z miejsca; nie była już taka wyprostowana, a jej mina wyrażała obawę.
— Luna, Mila, wy chyba nie mówicie poważnie?
— Mówię zupełnie poważnie — odpadła Luna chłodno. Damy sobie radę, jak zawsze. Poza tym, czeka nas spokój — Luna wyszczerzyła zęby. — Nie bądź tchórzem, Eliso. Jesteśmy zbyt poważne, aby tu pozostać. Nie jesteśmy już maleńkimi kociętami.
To były ostatnie słowa, jakie Luna wypowiedziała w tym miejscu przed swoją ucieczką. Wszystkie trzy postanowiły już nigdy więcej tu nie wracać.
Wizja zniknęła. Otto spojrzał na ponure miny towarzyszy. Sam zresztą nie czuł się zbyt wesoło po tym, co zobaczył.
— Jak one mogły… — Milo zagryzł wargi, ale po jego policzkach i tak popłynęły łzy. April mruknęła coś pod nosem niewyraźnie. Della czułym gestem uciszyła łkającego brata.
— Powinniście zobaczyć, co się działo jakiś czas później… — rzekła, po czym machnęła łapą nad wodą. Powierzchnia znów zadrżała, wyłaniając z wody kolejny obraz.
Ujrzeli Dellę, leżącą na kawałku starej deski. Była to jednak zupełnie inna Della, niż wcześniej. Jej zwykle lekko skośne, duże oczy były zaropiałe i opuchnięte. Z nosa leciał katar, a cała postać wychudła i wynędzniała.
Choroba… Pewnie jej ostatnie stadium. Otto zauważył, że w wizji widocznie są również groby, które wykonywała zawsze Ewa. Wzdrygnął się mimowolnie na widok szarej płytki z jego imieniem, jaśniejącej obok pozostałych nagrobków na ciemnej ziemi.
Della wstała na chwiejnych nogach i podreptała w stronę bramki. Miała bardzo zdziwioną minę. Dlaczego? — pomyślał Otto. Odpowiedź nasunęła się sama, już po chwili.
Przed bramką stały w komplecie trzy siostry Delli. Nic się nie zmieniły, jedynie ich wyraz twarzy… Wyrażał u całej trójki szczerą skruchę. Na widok Delli skrucha na ich pyszczkach ustąpiła miejsca trosce.
— Czy to ty, siostro? Co ci się stało? — jęknęła Mila.
Della wbiła wzrok w ziemię.
— Co by powiedzieć… Ostatnio nie najlepiej ze mną, jak widzisz. Dopadła mnie choroba, nic nie można na to poradzić. Cieszę się jednak, że dotrwałam do waszego powrotu — kotka podniosła głowę i spojrzała na siostry z radością. — Wy wciąż jesteście tak samo ładne, zdrowe… Los był dla was łaskawy, jak widzę. Szkoda tylko, że reszta nie może was teraz zobaczyć…
Elisa instynktownie spojrzała w prawo. Szare płytki lśniły jasnym blaskiem w ostatnich promieniach zachodzącego słońca.
— A więc oni… Nie żyją? — wymamrotała Luna, gdy sama także spojrzała w tamto miejsce. –Są tam… Prawda?
— Zgadza się.
— Milo, nasz rodzony brat… I April z Kari oraz Otto… Których oceniałyśmy tak nisko!
— Nic mi nie wiadomo o waszym ocenianiu. W każdym razie, oni też o tym nie mieli pojęcia.
Mila rozpłakała się. Elisie drżały wargi, a Luna wciąż wpatrywała się w Dellę zmartwiałym wzrokiem.
— Tak bardzo żałuję… My wszystkie żałujemy…
— Na nawrócenie nigdy nie jest za późno. Szkoda jedynie, że pozostali nigdy tego nie usłyszą…
Otto wpatrywał się w wodę jeszcze długo, nim zorientował się, że obraz dawno zniknął, a rzeka na powrót stała się normalna. Czuł ciężar w piersi. Rzeczywiście — pomyślał. Za życia zastanawiał się czasami, co się stało z siostrami Delli i Mila. Nie spodziewał się nigdy, że to z jego winy odeszły. Jego, oraz burych bliźniaczek…
— Poprawiły się — odezwał się Milo cichutko. — Wybaczyłbym im…
— Ja chyba też — April miała najspokojniejszą minę. Widać jednak było, że to co przed chwilą zobaczyła, nią także wstrząsnęło. — Ale za te „słodkie panienki” to bym Lunie wygarnęła co nieco. Przecież matka Delli nigdy tak o nas nie mówiła!
— Skąd wiesz? — zapytała Kari zaczepnie. — Nie musiała mówić tego przy nas.
Wtem powietrze przedarł dziwny dźwięk — coś brzmiącego podobnie do trąbki. A dobiegał od strony zamku. Otto rozejrzał się. Koty fruwające nad doliną zmieniły kierunek, wszystkie leciały ku źródłu dźwięku. Te stojące na ziemi również ruszyły w tamtą stronę
— O co chodzi? — zapytała Della z niepokojem. Otto miał zamiar zadać to samo pytanie. Spojrzał więc na pozostałą, dłużej tu przebywającą trójkę. Jednak Milo stał tylko, z szeroko otwartymi ustami, a April i Kari wymieniły ze sobą zdumione spojrzenia.
— Czyli nie wiecie? — próbowała upewnić się Della.
Milo wreszcie zamknął usta.
— Czy to pierwszy raz, kiedy dzieje się coś takiego? — zagadnął Otto.
Kari pokiwała głową.
— Tak, ale nie jesteśmy tu dużo dłużej niż ty i Della. Być może coś takiego miało już wcześniej miejsce…
— To co w takim razie powinniśmy zrobić?
April spojrzała na Dellę z niewinną minką.
— Myślę, że skoro wszyscy kierują się w stronę zamku, my też powinniśmy. To logiczne, prawda?
Trudno byłoby nie zgodzić się z April. Ale co może oznaczać to wezwanie? Czyżby stało się coś złego?
Polecieli więc w stronę zamku. Zewsząd otaczały ich przeróżne koty o tym samym celu — całe stado barwnych sylwetek sunących po niebie niczym żywy nurt rzeki. April prowadziła, z zaciekawioną i wesołą miną. Najwyraźniej cała ta sytuacja bardzo się jej podobała-jak gdyby wreszcie spełniało się jej marzenie o przygodzie.
— Ale czad, nie sądzicie? — krzyknęła. Otto i tak ledwo ją dosłyszał, gdyż wokół nich huczało jak w ulu. Furczenie skrzydeł i pomruki rozmów zlewały się w jeden dźwięk.
— No nie wiem, nie lubię tłoku — mruknęła Kari, ale tylko lecący najbliżej niej białorudy kocurek usłyszał jej słowa.
— Ja też — oznajmił. — Uważajmy lepiej, żeby nie zgubić reszty.
Kari w odpowiedzi pokiwała głową. Otto skoncentrował się na locie. Wtedy zauważył małego czarnego kocurka, lecącego tuż przed April. Przykuł uwagę Ottona gwałtownymi zmianami wysokości i kierunku. Widać było, że nie potrafił jeszcze zbyt dobrze latać.
Otto podfrunął bliżej.
— Może ci jakoś pomóc? — zapytał uprzejmie.
— Dziękuję, ale nie trzeba — odparł kociak pospiesznie, zmieniając tor lotu w lewo, prawie przy tym wpadając na innego kota.
— A to ci dopiero! — Otto nawet nie zauważył, kiedy Kari znalazła się przy nim. — Biedaczek. Próbuje być twardy i niezależny, co? Niepotrzebnie… Pewnie jest tu nowy, lub wciąż się nie przyzwyczaił do tego miejsca.
— Na to wygląda — zgodził się z nią Otto.
Wkrótce przed nimi wyrósł zamek królowej Bonity — olbrzymi, lśniący blaskiem kamieni, z wieżami wznoszącymi się ku niebu jak smukłe płomienie. Wokół krążyły dziesiątki kotów, a błyszczące okna otwierały się same, wpuszczając kolejne grupy.
Wylądowali przed bramą, jak przystało na uprzejme koty. April spoglądała z nieskrywaną ciekawością na liczne grupy mieszkańców, pchających się do zamku przez uchylone okna.
— Zastanawiam się, jak to jest — mruknęła pod nosem. Kari spojrzała na nią z irytacją.
— Doprawdy, chyba nie zamierzasz tego próbować? To takie niekulturalne w stosunku do królowej…
April zignorowała ją.
Po chwili udało im się dostać do środka. Della, chcąc zobaczyć raz jeszcze królową Bonitę, wyciągała szyję, by ją dostrzec. Nadaremnie jednak — tłumy kotów skutecznie wszystko zasłaniały.
W końcu wszyscy wylądowali na ziemi, a tłumy przestały napływać. Władczyni i tak była ledwie widoczna. Zjawili się tu chyba wszyscy mieszkańcy krainy. Nawet Carl oraz kotka Puerto, którzy zawsze na zmianę pilnowali chwilowo nieczynnego wejścia.
— Zrobią się korki — usłyszeli narzekanie Carl’a, stojącego tuż za nimi.
To zebranie musi być naprawdę ważne, pomyślał Otto. Zatrzymał się nawet cały system, polegający na wpuszczaniu zmarłych kotów do tej krainy…
— Cisza — usłyszeli władczy, donośny głos królowej. Rozmowy w sali natychmiast ustały. Bonita odczekała krótką chwilę, po czym zaczęła mówić:
— Zapewne wszyscy jesteście zdziwieni tym nieoczekiwanym zebraniem. Cóż, nie organizuję ich zbyt często, gdyż zwykle nie ma takiej potrzeby. Tym razem jednak uznałam to za konieczne.
Myślę, że większość z was słyszała już o Królestwie Ciemności. Jego władcą jest podły Doger. Nie ma on pojęcia o sprawiedliwości, prawości, czy też o jakichkolwiek zasadach, którymi powinni kierować się porządni mieszkańcy tego świata.
Nasza kraina nie jest już bezpieczna. Spełnia się to, czego się obawiano od wieków. Dlatego postanowiłam wyznaczyć spośród was dziewięciu wybrańców. Ich zadaniem będzie obrona Krainy Tęczowego Mostu.
Zamilkła na krótką chwilę, która jednak wystarczyła na to, by w sali znów zapanowało poruszenie. Dostojna kotka powtórzyła swą prośbę o ciszę, a jej donośny głos poniósł się po pomieszczeniu, niczym dźwięk dzwonu. Ponownie zapadła cisza jak makiem zasiał. Teraz królowa mogła spokojnie dodać:
— Miałam nie lada orzech do zgryzienia, by wytypować dziewiątkę spośród tylu kotów. Musiałam również zadbać o to, by drużyna mogła się ze sobą dobrze zgrać, dlatego wybrańcami mianowałam w większej części zaprzyjaźnionych ze sobą mieszkańców. Każdy z nich wyróżnia się wyjątkową cechą. Te cechy znajdują się w głębi serc, które dobrze przejrzałam.
„Przejrzała?” — pomyślał Otto ze zdumieniem. Od początku pobytu tutaj czuł, że Bonita jest kotem wyjątkowym. Ale żeby aż tak? To znaczy, że badała również jego serce. Otto w myślach przyrównał wzrok kotki do promieni rentgenowskich. „Ciekawe, czy potrafi również czytać w myślach” — zastanawiał się. Wtem przerwał swoje rozważania, gdyż królowa kontynuowała swoją wypowiedź. Jej ton głosu stał się bardziej pogodny i jakby przepełniony nadzieją.
— …tak więc, pozwólcie mi przedstawić waszych obrońców i ich wyjątkowe cechy. Zaczniemy od niewinnego serca. Niewinne — w tym wypadku nie skalane żadnym złem, czyste i łagodne. Będzie to… Abigail z Bułgarii!
Otto rozpoznał ją z łatwością — była to niewielka koteczka, której Leon pomagał na Kotowisku. To duża odpowiedzialność, czy ktoś tak młody będzie w stanie obronić krainę? — pomyślał zdumiony Otto. Jednakże, zwykle potęga nie zależy od rozmiarów…
Abi nie kryła radości z otrzymanego wyróżnienia. Królowa wskazała jej miejsce przy swoim tronie, a ona wzleciała nad tłumem i wylądowała u boku władczyni.
— Kolejna cecha to wytrwałość. Jeśli ktoś jest wytrwały, osiągnie każdy cel. Wybrańcem tej cechy zostanie… Carl z Hiszpanii!
Carl zaczął podskakiwać z radości.
— Idź — ponaglała Puerto. Carl opanował się i ruszył ku Bonicie, we wskazane przez nią miejsce.
— Kolejnym przymiotem ducha godnym wybrańca jest siła woli. Jeżeli ktoś jest nią obdarzony, nigdy się nie podda. W tej roli niezastąpiony będzie Junior z Czech!
Wybraniec, w którym Otto rozpoznał nieporadnego kocurka spotkanego w drodze do zamku, zapiszczał radośnie. Królowa Bonita nic nie rzekła, kiedy Junior w drodze do jej tronu strącił z parapetu wyjątkowo ładną doniczkę z podejrzanie wyglądającym kwiatem. Koty stojące pod oknem odsunęły się w pośpiechu od kwiatu, który upadłszy na podłogę zaczął obrzydliwie pulsować i posykiwać.
— Potrzebujemy także kogoś o wrażliwym sercu. Wrażliwość może czasem sprawiać kłopoty, jednakże to nie umniejsza jej wspaniałości. Wybrańcem tej cechy zostanie… Milo z Polski!
— To o ciebie chodzi, gapo — April szturchnęła czarnego kocurka. Milo podszedł do Bonity z przerażoną miną. Gdy wybrańcem miłości został znany bohaterom Leon, April spojrzała z niesmakiem na płaczącego Mila, stojącego obok Juniora.
— No nie, co za dziwak — stwierdziła bezpośrednio. — Jeśli to ja zostałabym wybrańcem, szalałabym z radości!
— Nie wątpię — przytaknął Otto. Wtem Bonita oświadczyła:
— Potrzebne nam są dwa młode, piękne serca. Jedno odznaczające się pogodnością i optymizmem, a drugie delikatną troskliwością. Wybrankami tych cech będą April i Kari, dwie bliźniacze siostry z Polski!
April spojrzała na Ottona z błyskiem w oku.
— Wykrakałam — roześmiała się i ruszyła za Kari, by zasiąść obok tronu.
— Teraz czas wyznaczyć wybrańca wierności. Wielu kotom brakuje tej cechy, a szkoda, bo to coś pięknego i wartościowego. Reprezentować ją będzie Della z Polski.
— Jak to możliwe, że zostałam wybrańcem w tak krótkim czasie po moim przybyciu w to miejsce? — zaciekawiła się Della.
— Sądzę, że czas pobytu w krainie nie ma znaczenia — stwierdził Otto. — Idź lepiej przed tron.
Gdy Della odeszła, Otto poczuł dziwną pustkę w duszy. Teraz ciemna zasłona będzie oddzielać go od jego przyjaciół. Jak na złość, wszyscy są wybrańcami, podczas gdy on będzie zwyczajnym cywilem… Poczuł się nagle mały i niepotrzebny.
Rozejrzał się, by chociaż się do kogoś przysunąć, zamiast stać samotnie obok pustych miejsc zajętych uprzednio przez jego towarzyszy.
Nawet się nie zorientował, kiedy królowa ponownie przemówiła:
— Pozostało miejsce dla ostatniego wybrańca — kota o naprawdę dzielnym i dobrym sercu. Godny będzie tego, by otrzymać tytuł przywódcy tej grupy.
Wskazała na stłoczoną u jej tronu ósemkę kotów. April miała dziwną minę — pewnie wierzyła, że to ona zostanie przywódcą. Otto mimo woli uśmiechnął się.
— Przywódcą wybrańców zostaje…
Wiele kotów spoglądało na Bonitę z niemym błaganiem w oczach. Niektóre składały łapy, jak do modlitwy. Otto dobrze wiedział, że tu nie będzie chodziło o czysty przypadek. Dumna władczyni potrafiła bezbłędnie przejrzeć kocie dusze, odszukując w nich wymagane cechy.
— Otto z Polski!
Ktoś wypowiedział jego imię? Kto? Otto rozejrzał się. Kotka Puerto, z którą wcześniej dyskutował Carl, prychnęła cicho.
— Idź już, no dalej!
Trudno nie było dosłyszeć w jej głosie nutki zazdrości.
Czyli to ja? — pomyślał Otto. Jestem wybrańcem. W dodatku, najważniejszym z nich!
To musi chodzić o kogoś innego! Kocurek wcale nie czuł się godny pozostania wybrańcem. Wcześniej też tego nie pragnął.
Poszedł jednak we wskazane miejsce, czując się, jakby nogi niosły go same.
— Otto! Miło, że wpadłeś! — szepnęła rozweselona April. Między przyjaciółmi kocurek poczuł się pewniej.
— Oto wybrańcy w pełnym składzie — rzekła Bonita, kiedy znów zaległa cisza. — To oni będą zawsze do waszej dyspozycji. Możecie już iść i wracać do swoich zajęć. Wy także — dodała, spoglądając łaskawie na onieśmieloną dziewiątkę obok niej. — Przybądźcie do mnie jutro w południe, mamy parę spraw do omówienia. — A ty nie płacz już — rzuciła w stronę Mila, który nie mógł wytrzymać napięcia.
3. Przepowiednia
Nazajutrz wybrańcy zjawili się przed zamkiem o ustalonej porze. Dzień był jasny i ciepły, a powietrze pachniało kwiatami. Otto był bardzo szczęśliwy, że towarzyszą mu wszyscy jego przyjaciele. Dzięki temu czuł się znacznie pewniej. Przed zamkiem podbiegł do nich Leon i przywitał się z nimi. Otto zauważył, że rudy kocurek zachowuje się trochę inaczej jedynie w stosunku do April. Nie uścisnął jej, tak jak pozostałych, jedynie wymamrotał zwykłe „cześć”.
— Nie jestem chyba aż tak straszna? — mruknęła April później.
Junior i Abigail wydawali się być bardzo pochłonięci rozmową. Carl tymczasem stał na uboczu, odrobinę skrępowany. Otto zauważył, że przygląda się kolejno Delli, April i Kari. Pomachał mu na powitanie łapą, a ten odpowiedział mu przyjaznym uśmiechem.
— Dobrze, że wszyscy wybrańcy są tak mili — powiedział do Kari, uradowany.
— To dlatego, że musicie się ze sobą bardzo dobrze dogadywać, by udało wam się wypełnić misję.
Bonita wyszła z zamku. Wszyscy natychmiast ukłonili się przed nią, ale królowa z cichym chichotem poprosiła, by wstali.
— Jesteście tak samo ważni, jak władcy. Nie musicie więc się kłaniać, ale dziękuję za miły gest. Jak wiecie, waszym głównym zadaniem ma być ochrona krainy przed niebezpieczeństwami, a życiową misją — pokonanie Ostatecznego Zagrożenia. Nie zostało potwierdzone, czy jest nim na pewno Doger, ale nie ma raczej innej opcji, prawda?
— W jaki sposób mamy pokonać kogoś tak silnego? — zapytała Abigail, zaniepokojona słowami władczyni. — Nie posiadamy żadnych specjalnych mocy, a on…
— W odpowiednim czasie powinniście stać się silniejsi — powiedziała Bonita tajemniczo. — Póki co starajcie się niepotrzebnie nie narażać. W waszym obecnym stanie pokonanie Dogera byłoby niemożliwe…
— A jeżeli on zaatakuje? — padło pytanie z ust Delli.
— Póki co nie ma potrzeby, by się tym martwić. Najważniejsze jest teraz, abyście dobrze się ze sobą poznali, a najlepiej zaprzyjaźnili. To wasze obecne zadanie. Wasze więzi będą naprawdę istotne podczas wojny.
Wybrańcy spojrzeli po sobie z niedowierzaniem. Tymczasem Bonita odwróciła się i powędrowała w stronę wejścia do zamku.
— Królowo… — zaczął zdumiony Otto. — Gdzie ty…?
— Na dzisiaj tyle wystarczy. Zajmijcie się odpoczynkiem i zacieśnianiem swoich więzi. Na troski i ćwiczenia przyjdzie jeszcze czas.
Zanim ktokolwiek zdążył zapytać o coś więcej, zniknęła w cieniu zamkowych bram, pozostawiając ich z tysiącem niewypowiedzianych pytań i uczuciem, że właśnie rozpoczęło się coś wielkiego.
— Uważaj, April…! No nie, za późno!
— Świetnie, znów aut… — jęknęła bura kotka, kiedy z wielką siłą wyrzuciła muszelkę poza linię boiska. Było ono wprawdzie wykonane bardzo amatorsko, właśnie przez April, na zwyczajnym pustym polu, ale i tak nadawało się ono nieźle do ulubionej gry bohaterów — gericho. Ma ona dość proste zasady. Gra się w nie piłką, muszelką, lub czymś podobnym — czym tylko dało się rzucać. Gdy zaczyna się mecz, piłkę rzuca się kolejno do wszystkich osób w drużynie, która rozpoczyna. Ostatnia osoba, złapawszy piłkę, musi ją przerzucić na drugą stronę siatki. Wtedy przeciwnicy także rzucają między sobą, a ostatnia osoba rzuca przez siatkę… I tak w kółko. Mecz toczy się do piętnastu punktów.
April nikt nie beształ za jej błąd. Była ich sportowym liderem, mimo swojego lenistwa, w dodatku liderem z mocnymi ripostami, gdyby zaszła potrzeba odcięcia się komuś.
Otto stojący po drugiej stronie boiska przysunął się do siatki i spojrzał na April z lekkim uśmiechem na ustach.
— Wygraliśmy — orzekł, niby od niechcenia.
— No i co z tego? — warknęła April, która nienawidziła sportowych porażek, ale tylko wtedy, gdy to dotyczyło akurat niej. Gdyby to jej drużyna zwyciężyła, bez wątpienia mówiłaby o tym przez cały dzień, pomyślał Otto. Cała April…
Przez chwilę April wpatrywała się uporczywie w muszelkę do gry, jakby to ją winiła za swoją klęskę. Della, która grała uprzednio w jej drużynie, stanęła przy niej i lekko dźgnęła ją w ramię.
— Co teraz będziemy robić? Powinniśmy zacieśniać więzi, czyż nie?
— Czy ktoś ma jakąś sensowną propozycję? — odezwała się Kari.
Nikt nie miał. Większość nie zwracała nawet na nią uwagi; April wciąż gapiła się na muszelkę, Milo wreszcie przestał płakać po tym, gdy podczas gry został uderzony właśnie tą muszelką prosto w nos. Otto wciąż wieszał się na siatce.
— Chyba nie zagramy znów w mecz? — Kari wzruszyła niecierpliwie ramionami. Teraz wszyscy zareagowali i zaczęli kręcić przecząco głowami z przesadnym entuzjazmem. April orzekła:
— Więc przejdźmy po krainie! Pogoda jest w miarę niezła… Może przydarzy się nam coś ciekawego?
— Na przykład? — mruknęła Kari. Wszyscy wiedzieli, że dla April ciekawe mogą być różne nietypowe rzeczy. Wczoraj przykładowo, April wykazała niezwykłe zainteresowanie tłustym kocurem zajadającym mysie-ptysie. A jeszcze ciekawsze było dla niej zapytanie go, jak udaje mu się poruszać z taką masą ciała. Koteczka potrafiła szybko biegać, więc oberwało się wówczas zagapionemu Milowi. Kocurek miał wciąż świeżo w pamięci tamto wydarzenie, więc spoglądał na April z dezaprobatą. Humor jednak wyraźnie mu się poprawił, gdy Della zaproponowała:
— Chodźmy więc w stronę tej słynnej Błyszczącej Góry. Może złapiemy jakiegoś kaporka. W końcu, jest to ich naturalne środowisko.
— Tak, one są takie pyszne… — rozpromienił się Milo. — Niestety, trochę zbyt szybko biegają…
Kaporki to małe zwierzątka. Są nieco podobne do zwyczajnej myszy, jednak mają zazwyczaj znacznie krótsze ogony. Mogą też występować w przeróżnych kolorach i odcieniach. Cechują się wspaniałą zwinnością i prędkością, więc ciężko je schwytać, gdy uciekają. Ich wyjątkowe smaki są jednak warte wysiłku!
— Mam nadzieję, że tym razem uda mi się złapać fioletowego! — paplał Milo, kiedy kierowali się już w stronę góry. Teraz kocurek był w swoim żywiole. Nie dla niego sport i inne takie czynności! — Żółto-srebrne trafiają mi się tak często… Zbrzydły mi już!
Jednakże, nim zdążyli dotrzeć na miejsce, coś przykuło ich uwagę. W oddali zauważyli niedużą, okropnie zawodzącą kotkę. Niektórzy spoglądali na nią z przestrachem i szybko uciekali. Ona próbowała chyba ukryć się przed ich ciekawskim wzrokiem, ale wreszcie padła zrezygnowana na trawę i załkała głośno.
Zaskoczeni bohaterowie zdecydowali się podejść do niej i pomóc w razie potrzeby. Nikt nic nie mówił, ale Otto wyczuwał instynktownie, że wszyscy myślą o tym samym: Dlaczego wszyscy od niej uciekają? Co jest jej problemem, że koty w żaden sposób nie starają się jej pomóc?
April pierwsza stanęła przed kotką i rzuciła dziarskim tonem:
— Witaj, przestań się mazać, niczym Milo po oberwaniu muszelką od gericho. Zamiast tego może powiedz nam, jak masz na imię?
Milo spojrzał na April z jawnym oburzeniem, ale kotka tego nie zauważyła, gdyż nieznajoma w tym momencie wymamrotała niepewnie:
— Li… Liven. Jestem z Holandii.
Milo spojrzał na nią uważniej, po czym rozdziawił usta w niemym szoku. Kari przypatrywała się kotce już od dłuższej chwili, mrużąc oczy lekko. Pogodny uśmieszek April zamarł na jej pyszczku. Della natomiast wytrzeszczała oczy ze zdumienia.
— To pierwszy raz, kiedy widzę coś takiego — oznajmiła drżącym głosem. — To nie wydaje się normalne, jak sądzicie?
Reszta nie była w stanie jej odpowiedzieć. Otto spojrzał na nich, nic nie rozumiejąc, a następnie na Liven…
I zrozumiał, co było nie tak.
Kotka została pozbawiona skrzydeł — przymiotu każdego mieszkańca tego pozaziemskiego świata. Z początku nie wydawało się to takie przerażające, po chwili Otto jednak spojrzał na tę sprawę trzeźwiej. To nie jest normalne. Nie powinno się wydarzyć, musi stać za tym coś więcej.
No i musi to być zawstydzające dla tej biednej kocicy.
— To straszne — szepnęła Della. — Liven, jesteśmy wybrańcami, więc może…
— W porządku, poradzę sobie — orzekła kotka cichym głosem. — Muszę jedynie się pospieszyć, idąc do domu, by wszyscy tak na mnie nie patrzyli…
— To dobry pomysł — pochwaliła ją April. — A co do tej… przypadłości, znajdziemy na to jakąś radę. Nie bój się, pozostaw tę zagadkę w naszych rękach. I nie płacz, wystarczy już jedna beksa w moim otoczeniu. Do zobaczenia, Liven.
Liven uśmiechnęła się blado i z zadziwiającą szybkością pobiegła przed siebie. Bohaterowie poszli za April. Na końcu tego małego pochodu kroczył Milo, wciąż łypiąc na burą kotkę rozeźlonym wzrokiem.
Wreszcie April dostrzegła to.
— Żartowałam przecież, mały — roześmiała się, kiedy przechodzili obok lasu. — Ale nie zaprzeczysz, że co chwila płaczesz. A ciągłe mazanie się nie przystoi godnemu wybrańcowi, sam rozumiesz…
Milo nie wytrzymał i wykrzyknął:
— Ale ja jestem wybrańcem wrażliwości! A co do płaczu… To właśnie ty kiedyś powiedziałaś, że z tego słynę.
— Owszem, słyniesz — padła odpowiedź. — Ale nie jest to coś, z czego można być dumnym.
Otto spojrzał na nich z ukosa.
— Zakończcie wreszcie tę wymianę zdań. Mieliśmy dziś odpocząć, a nie słuchać bez przerwy waszych sprzeczek.
— Nie lubisz słuchać sprzeczek? No to może zechcesz wziąć w niej udział? — zapytała April przekornie, ale Otto nie miał takiej ochoty.
Della popatrzyła na zamyśloną Kari, idącą powoli tuż za nią.
— Nad czym się tak zastanawiasz? — zagadnęła ją przyjacielsko.
— Myślę o tej Liven… — odpadła kotka, nie podnosząc wzroku. — Wiesz… Niby nie jest to jakaś wielka tragedia, lecz sam fakt, że to się stało, przeraża mnie.
— Faktycznie, ja też ciekawa jestem, co się dzieje…
— Zamiast iść na górę, zajmijmy się tą sprawą — Otto przystanął. — Obowiązki w pierwszej kolejności.
— Jasne — zgodzili się pozostali. Zaraz jednak rozochocone miny zrzedły. Jak się za to wszystko zabrać?
— Spójrzcie — zawołała nagle Della, wskazując w lewo. — To chyba Leon. Idzie w naszą stronę…
Rzeczywiście, rudy kocurek zbliżał się do nich szybkim krokiem. Zatrzymał się przy April i zagadnął wesoło:
— Jak leci?
— Hej, przecież on także jest wybrańcem — zauważyła April, wskazując łapą na zdezorientowanego kocurka. — Opowiedzmy mu o wszystkim, zawsze może nam przecież pomóc!
Otto sprawnie streścił Leonowi spotkanie z Liven — kotką o nietypowej przypadłości.
Rudy kocurek długo milczał.
— Dziwne — rzekł wreszcie. — Ja sam nigdy o czymś takim nie słyszałem. I nie sądziłem, żeby to było w ogóle możliwe…
— W jaki sposób miałoby być? — Kari wzruszyła ramionami. — Ziemskie koty żyją na ziemi, martwe tutaj, w krainie. Żywe niczym szczególnym się raczej nie wyróżniają, martwe wyposażone są w skrzydła… Coś zakłóciło tę kolej rzeczy.
Della wytrzeszczyła oczy.
— Czymkolwiek jest to zło… Czy to oznacza, że wpłynie także na Ziemię?
— Możliwe, że i tam u jakiegoś kota pojawiły się tutejsze atrybuty… Mam na myśli skrzydła — sprecyzowała Kari.
— Ależ to straszne! — Milo jęknął. — Tamtejsze koty, które niczego nie są świadome…
— Tak… — przyznał Leon. — W tym przypadku należałoby znaleźć kogoś, kto mógłby…
— Wybrańcy! — usłyszeli wtem czyjś głos. Odwrócili się i ujrzeli podążającą w ich stronę kotkę — zielonooką piękność o białej sierści oraz z naprawdę pokaźnych rozmiarów kokardą za lewym uchem. April wydała z siebie dziwny dźwięk, jakby stłumiony chichot.
— Jestem Foregetta z Francji — orzekła kotka na wydechu. Miała wyraźnie francuski akcent i trochę sepleniła. — Jak dobrze, że was spotkałam!
Mówiła z nienaturalnym przestrachem. Otto zmarszczył brwi, Kari stała z naburmuszoną miną. Della usiadła obok Ottona z kamiennym wyrazem twarzy. April tłumiła w sobie śmiech, co najwyraźniej przychodziło jej z trudem. Milo spoglądał na kotkę z miną tak samo przerażoną jak jej, widocznie wystraszony jej poruszeniem, a Leon wbijał wzrok w ziemię.
— Co się stało? — spytał Otto.
Foregetta westchnęła głośno i orzekła:
— A więc jeden z kotów na Kotowisku, czarny jak smoła, spojrzał na swój ogon i… — zawiesiła głos, by utrzymać atmosferę grozy. Wybrańcy gapili się na nią, zainteresowani. — Jego ogon był pomarańczowy! — oznajmiła, wzdrygając się. — Tak-ot! A zawsze był czarny. Sama to widziałam, zresztą nie tylko ja. W jednej chwili był czarny, a tu nagle zmienił barwę. Nie dostrzegłam tylko niestety momentu, w którym się przemienił… — Foregetta miała teraz minę, jakby bardzo tego żałowała. — To musiał być ułamek sekundy.
Otto spojrzał po pozostałych znacząco.
— To dosyć głupi przypadek, ale może mieć faktycznie coś wspólnego ze sprawą Liven…
Foregetta jęknęła cicho.
— Jaką „sprawą Liven”? Liven z Holandii, prawda? To moja dobra znajoma!
April uśmiechnęła się szeroko.
— No to w takim razie może wiesz, co mogło spowodować utratę skrzydeł? — zapytała ironicznie.
Foregetta przyjrzała im się dokładnie.
— Ale wy je przecież macie…
— Chodzi właśnie o Liven — wyjaśniła cierpliwie Della. — Pytaniem jest: co to może oznaczać?
Foregetta zamyśliła się głęboko.
— Na pewno coś złego.
— To już wiemy — burknęła Kari. Francuzka zlekceważyła to.
— Chociaż… Tamten czarny kot ładnie wyglądał z pomarańczowym ogonem. Ten ogon miał prawie taki kolor, jak twoja sierść — zwróciła się do Leona, trzepocząc zalotnie długimi rzęsami. — Ty masz na imię Leon, tak?
— Owszem — wymamrotał kocurek nieśmiało.
— Wybraniec d’amour… — dodała Foregetta, robiąc słodką minę. Po chwili oznajmiła:
— Wiecie, powinniście zapytać o to wróżki.
— Może czarnoksiężnik także będzie coś wiedział? — mruknęła Kari sarkastycznie. Foregetta pokiwała głową.
— Tak, tak… Ale łatwiej znaleźć wróżkę. Jest całkiem wiele kotów, które za życia były pupilami czarownic… Potrafią to i owo!
— Gdzie mamy szukać takiej wróżki? — zagadnął Milo z przejęciem. Francuzka wzruszyła ramionami.
— Po prostu pytajcie o to innych kotów. Ktoś na pewno jakąś zna! — odrzekła i pofrunęła dalej.
— Wreszcie poszła — mruknęła Kari, spoglądając ze smutkiem na zauroczonego Leona. — Wystarczyło, że potrzepotała trochę tymi swoimi rzęsami i już zjednała sobie wszystkich.
— Po co te uprzedzenia, Kari? — zapytał Otto. Kari warknęła coś tylko niewyraźnie i odwróciła głowę. April podeszła do niej i rzekła coś z uśmiechem. Cokolwiek to było — poskutkowało. Kari rozchmurzyła się, więc poszli dalej. Nie zaszli jednak daleko, gdyż wtem podbiegł do nich kolejny kot — był mniej więcej w tym samym wieku, co bohaterowie. Miał białe futerko i bardzo jasne oczy, w tym momencie błyszczące z podniecenia i emocji.
— Ooooch, sześciu wybrańców za jednym zamachem! — wykrzyknął entuzjastycznie. — Oczywiście was znam, ale wy mnie zapewne nie. Nazywam się Alby i pochodzę z Finlandii. To naprawdę uroczy kraj!
Milo zaczął otwierać usta, żeby coś powiedzieć, ale Alby nie pozwolił mu dojść do słowa.
— Chciałbym otrzymać od was autografy. Możecie mnie śmiało nazywać waszym Fanem Numer Jeden, gdyż nie ma chyba drugiego kota w krainie tak zafascynowanego wami, jak ja! — zrobił dumną minę i postukał się w pierś. — Dotychczas udało mi się zdobyć autograf Juniora.
Wykonał ruch świadczący o tym, że ma zamiar wyciągnąć coś z woreczka zawieszonego na szyi. April wyciągnęła szyję zaciekawiona myśląc, że to właśnie ów autograf Juniora, ale był to tylko mały aparat fotograficzny.
— Nowiuteńki! — pochwalił się kocurek. — Ja będę robić zdjęcia, a wy się na nich podpiszecie. Proste, prawda? Kto chce być pierwszy?
April już podnosiła łapę, ale Otto ją zatrzymał, po czym zwrócił się do Alby’ego:
— A może ty znasz jakiegoś kota-wróżkę?
Alby wbił w niego płomienne spojrzenie i wyszczerzył zęby, uradowany.
— Oczywiście, że znam! Jedną z nich jest moja ciotka.
Co za szczęście, pomyślały kocięta z ulgą.
— Zaprowadzisz nas do niej?
Alby zgodził się niezwykle chętnie. Spojrzał jeszcze raz na swój aparat, i wymamrotał:
— A autografy…?
— Nie teraz — uciął Otto. — Najpierw zróbmy to, co najważniejsze.
Alby skinął głową, nie próbując nawet ukryć lekkiego zawodu, lecz po chwili znów był rozentuzjazmowany.
— Prawdziwi wybrańcy znajdą się w moim domu! To niesamowite!
Kocięta uśmiechnęły się mimowolnie, widząc taką spontaniczną radość. Alby’ego nie dało się nie lubić.
W domu kocurka, który znajdował się całkiem niedaleko, panował niezwykły porządek. Otto poczuł się wyjątkowo brudny, kiedy stanął w korytarzu na wypolerowanej do błysku podłodze. Alby musiał być wyjątkowym pedantem. On, albo jego współlokatorka… Chyba każdy z wybrańców poczuł się odrobinę nieswojo.
Jak się później okazało, to Alby dbał o utrzymanie porządku. Kocurek zaprowadził wybrańców do okropnie zabałaganionego pokoju. Nie wszedł do niego, ale zawołał z progu:
— Ciociu, mamy gości! Przyszli, by zobaczyć się z tobą.
— Ale jej tu chyba nie ma — April rozejrzała się po pomieszczeniu. Wszędzie unosił się dym, a wszystkie okna w tym dość dużym pomieszczeniu były szczelnie zamknięte i zasłonięte.
— Jestem, drodzy wybrańcy.
Z zacienionego kąta wyłoniła się kotka, od której aż biła aura tajemniczości. Miała miły, lekko zachrypnięty głos. Ona sama była dość młodą, łaciatą istotą o niezwykłych oczach. Jedno było żółte, a drugie błękitne. Taki kot od razu przykuwa uwagę.
— Alby, pozostaw nas samych — poprosiła, kierując swe niesamowite spojrzenie na siostrzeńca. Alby westchnął z żalem, jednak wykonał polecenie. Po chwili wybrańcy usłyszeli z pokoju obok stłumioną transmisję z jakiegoś meczu gericho.
— Teraz są tutaj takie nowoczesne sprzęty… — uśmiechnęła się kocica, po czym orzekła, sprawnie zmieniając temat:
— Wiedziałam, że przyjdziecie.
Kocięta nie odezwały się ani słowem. W powietrzu zaległa gęsta od napięcia atmosfera. Jedynie Otto odważył się spytać:
— Czy wiesz, po co przyszliśmy?
— Tak — kotka przymknęła oczy. — I jeszcze jedno… Mówcie do mnie po imieniu. Nazywam się Terra — przedstawiła się. — Przyszliście do mnie, gdyż dzieją się tutaj dziwne rzeczy. Większość mieszkańców nie ma o niczym pojęcia, ze mną jest jednak inaczej. Dobrze trafiliście.
— Skąd wiesz o tych wydarzeniach? — dopytywała się Della.
— Gdyż przebywam tutaj od bardzo dawna — wyjaśniła Terra. –Coś takiego wydarzyło się już, ponad tysiąc lat temu…
Otto usłyszał, że April przełyka nerwowo ślinę. Lecz zanim zdążył cokolwiek powiedzieć kociej wróżce, wyprzedził go Leon:
— Co takiego się wtedy stało?
— Czy słyszeliście kiedykolwiek o Dogerze? — odpowiedziała pytaniem na pytanie Terra. Kocięta przytaknęły.
— A więc z pewnością wiecie, że włada on terenami Krainy Ciemnej Mocy. To nieobliczalny typ. W zanadrzu posiada ponadto jeszcze trzy śmiertelne uroki do wykorzystania.
— Śmiertelne? Jak to: śmiertelne? — zaniepokoił się Milo. — Przecież my już nie żyjemy…
— Egzystujemy obecnie w wymiarze, do którego trafiają koty oraz niektóre psy po śmierci na Ziemi — zgodziła się Terra. –Ale musicie przyznać, że nie jest on doskonały. Te czary… Kiedy ktoś zostanie trafiony jednym z nich, umiera ponownie. Przepada. Co się wtedy z nim dzieje? Nie wiem… To zagadka, nad którą głowię się od wielu lat.
Terra zwiesiła smętnie głowę. Na jej pyszczku odmalował się ból.
— To już się kiedyś wydarzyło. Dwukrotnie. Zaklęcie Vedruvetus ugodziło niemal dwa tuziny kotów. Niewinne, bezbronne koty… W tym także kocięta. Miał je w zanadrzu ojciec okrutnego Dogera, podły Detrus. Jedynym pocieszeniem był fakt, że zaklęcie odbiło się rykoszetem od jednego z kotów i Detrus również zginął. Powiada się, że kot o najmężniejszym sercu posiada mocną aurę, która odbija zły urok i jest w stanie zniszczyć dzięki temu również agresora. Ale to tylko stare podanie… Kto wie, ile kryje się w nim prawdy.
Dwa lata temu, w marcu 2005 Doger uderzył. Rzucił zaklęcie na trzy kocice. Wydarzyło się to poza granicami królestwa, ale Bonita prędko się o tym dowiedziała, gdyż to były mieszkanki właśnie jej krainy. Nie rozgłosiła tej informacji, gdyż wybuchłaby panika. Lecz wielu domyśla się, że przed dwoma laty miało miejsce jakieś straszne wydarzenie… W końcu istnieje cmentarz, gdzie ofiar jest nie 22, lecz 25. Miejmy nadzieję, że tyle już pozostanie.
Gdy Terra umilkła, Della odezwała się drżącym głosem:
— A co oznaczają te dziwne wydarzenia w krainie? Mam na myśli… Chyba nie jest normalną rzeczą widywać tu koty bez skrzydeł czy też z pomarańczowym ogonem? To tylko dwa przypadki, o których się dowiedzieliśmy. A może być ich przecież znacznie więcej!
Terra westchnęła ledwo dosłyszalnie.
— To omen — stwierdziła, wlepiając wzrok w podłogę. — Niezwykle zły znak.
— A co ten zły omen oznacza? — zaciekawiła się podekscytowana Kari. Sprawiała wrażenie, jakby czary i wróżby niezwykle ją zainteresowały.
Terra podeszła do swojego posłania. Odgarnęła łapą znajdujące się na nim przedmioty, po czym usiadła, wyraźnie strapiona.
— Zło nieubłaganie rośnie w siłę — wyjaśniła. — To potęga Dogera tak na nas wpływa. Osłabiony od dłuższego czasu znów zdobywa ultimatum swej mocy. Zapewne zaatakuje, już niedługo…
— Co?! — przeraził się Otto i odskoczył w tył, przewracając mały stolik stojący pod ścianą Po ziemi potoczyły się różne fiolki i słoiczki z nieokreśloną zawartością.
Terra nie upomniała go wcale, tylko pokiwała głową bez entuzjazmu.
— Rozumiem, że to dla was szok. Jesteśmy zagrożeni, a już w szczególności wasza dziewiątka oraz królowa Bonita. Nikt w krainie nie może się jednak czuć całkowicie bezpiecznym. Mi także sprawia to nieopisany ból, nie chciałabym, aby ktokolwiek podzielił okrutny los Blithy…
— Blithy? — powtórzył zdumiony Leon, unosząc brwi.
— To była moja najdroższa siostra, dwuletnia kotka. Matka Alby’ego… Tysiąc lat temu stała się jedną z ofiar Vedruvetus.
— To straszne… — pisnął Milo głosem nabrzmiałym od łez.
Wkrótce potem wybrańcy opuścili dom wróżki, nie zwracając szczególnej uwagi na Alby’ego, który wciąż błagał ich o autografy. Myśleli o nim jednak z najgłębszym współczuciem — stracić matkę, i to w taki okrutny sposób! Nie chcieli mu jednak o tym wspominać, po co otwierać zabliźnione już zapewne rany?
Szli w milczeniu aż do podnóża góry Diamond. Wreszcie April orzekła:
— To niemożliwe.
Kari zjeżyła się.
— Sugerujesz, że ona kłamie? — prychnęła z urazą w imieniu Terry.
— Nie… — April przekręciła głową. –Jednak jakoś ciężko mi w to wszystko uwierzyć…
Milo zaproponował nieśmiało:
— No to może poszukamy tego cmentarza? Sprawdzimy, czy rzeczywiście leży tam ktoś o imieniu Blitha.
Leon zamyślił się.
— Cmentarz, tak? Wydaje mi się, że kiedyś przelatywałem nad nim. Jeśli to rzeczywiście było to miejsce, jesteśmy już całkiem blisko.
— Zaprowadź nas tam — poprosił Otto.
Wkrótce potem dotarli na szczyt szerokiej góry o nazwie Blesh. Prowadziła do niej schludna ścieżka, otoczona z obu stron kwitnącymi krzewami. Zatrzymali się przed srebrną bramą. Na złotej, mieniącej się tablicy jarzył się ruchomy napis: „Cmentarz ofiar czarnej magii. Dotychczasowa ilość grobów: 25.”
Milo wpatrywał się z zaciekawieniem w napis, poruszający się rytmicznie w górę i w dół, kiedy nagle brama otworzyła się z hukiem.
April zajrzała za nią niepewnie.
— Mamy tam wejść?
— Po to tutaj jesteśmy — powiedział Otto, wchodząc na teren cmentarza. Różnił się on znacznie od małego zbioru grobów za sklepem na Ziemi — jedynego cmentarza, jaki Otto, Della, Kari, Milo i April kiedykolwiek widzieli. Był kolorowy, schludny, ładnie utrzymany. Przy każdym nagrobku rosły bajecznie ubarwione kwiaty. Na ten widok Ottona coś ukłuło w sercu. Wspaniałe w swej wieczności miejsce, będące równocześnie smutne i tragiczne.
Nieopodal ujrzeli biało-czarną kotkę w średnim wieku, uprzątającą jeden z grobów. Na widok wybrańców nie powiedziała nic, tylko dalej polerowała srebrną płytę.
Otto przyglądał się grobom. Słońce odbijało promienie od szklanych tabliczek, za którymi znajdowały się fotografie ofiar, spoczywających w danym miejscu. Na każdej płycie podana została data odejścia — 1007 lub 2005 rok, każdy grób jednak wciąż tchnął nowością — nie dotknięty wcale zębem czasu.
— Blitha — przeczytał Otto głośno, kiedy stanęli przed jednym z nagrobków. — Przybyła dnia 12 sierpnia 1001 roku. Odeszła na wieczność w dniu 15 czerwca 1007 roku.
— Ojej — April wskazała na nagrobek łapą. — Czyli jednak ta Terra mówiła prawdę. O, a tutaj jest nawet napisane, że po przybyciu miała dwa lata. Och, jaka szkoda że tutaj nie można urosnąć. Już zawsze będziemy tacy niepozorni! Co o tym myślisz, Otto?
Otto uśmiechnął się ponuro.
— Spójrz na to z drugiej strony, przynajmniej nigdy się nie zestarzejemy. A ty, Leon? Jak sądzisz? Leon?
Nikt nie odpowiedział. Zdumione kocięta rozejrzały się wokół.
— Leon? A gdzie on się podział? — zdziwiła się Della. Milo oddalił się od nich na parę metrów i zerknął na drugi rząd grobów.
— Hej, tam jest! — zawołał, wskazując na przyjaciela.
Wszyscy podbiegli do niego. Kocurek stał przed jednym z grobów nieruchomo, jak zamrożony. Jego pyszczek był równie biały, jak ściany zamku królowej Bonity.
Milo stanął tuż przy nim.
— Co się stało? –spytał ze zasmuconą miną. Po tych słowach na cmentarzu zapanowała cisza. Nawet łaciata kotka, znajdująca się teraz zaledwie dwa groby dalej, przysłuchiwała się z uwagą.
Della zdecydowała się przeczytać głośno napis na okazałej płycie.
— Rudia. Po przybyciu miała cztery lata. Zmarła na Ziemi dnia 8 marca 2005. Odeszła na zawsze tego samego dnia. Pozostanie na zawsze w naszej pamięci i sercach.
Kari sprawiała wrażenie, jakby nagle pojęła wszystko.
— Leon… Czy to może być… Twoja matka?
4. Problemy z wybrańcami
— Leon… -pisnął Milo. W jego oczach zalśniły łzy.
Leon zadrżał.
— Nie wiedziałem… — odezwał się nagle. — Nie miałem pojęcia… Myślałem, że ona jest wciąż na Ziemi. Że żyje… Przecież nie zdążyłbym jej odnaleźć w jeden dzień, a była tu zaledwie tyle.
April zwiesiła głowę.
— To okropne — westchnęła. Kari wykonała ruch, jakby chciała objąć kocurka, ale się rozmyśliła.
Rozległ się głęboki dźwięk gongu, dobiegający gdzieś z terenów Kotowiska. Czternasta — pora na obiad.
— Leon, chodźmy coś zjeść — zaproponował cicho Otto, wciąż spoglądając na rudego kociaka.
— Ja… Nie jestem głodny. Chciałbym tu jeszcze zostać — wymamrotał Leon, wpatrując się w fotografię ognistorudej kotki.
— Le… — zaczęła Kari, zrywając się w jego stronę, ale Otto ją zatrzymał.
— Musi pobyć sam — tłumaczył jej spokojnie. — I oswoić się z tym, co już niestety nieodwracalne. Żadne słowa teraz nie pomogą. Najlepiej będzie, jeśli porozmyśla nad tym w samotności. Chodźmy — zwrócił się do pozostałych.
— Ty się zawsze kierujesz tylko swoim żołądkiem… — bąknęła April, ale zgodziła się z nim. Otto zerknął niepewnie na Leona.
— Może jednak przynieść ci coś do jedzenia? — zapytał z troską.
Leon powoli przekręcił głową.
— Nie, nie fatygujcie się. Pójdę na Kotowisko później — orzekł. Odwrócił się do nich z krzywym uśmiechem i dodał: — Lepiej już idźcie, w przeciwnym razie zostaną dla was do jedzenia jedynie żółte kaporki!
Mało który kot lubił jeść kaporki o tym kolorze. Były one potwornie kwaśne, o wiele bardziej niż na przykład cytryna. Jak na złość, występowały najliczniej.
Koty przekroczyły bramę, która się za nimi natychmiast zamknęła. Otto odwrócił jeszcze głowę, i przez ogrodzenie z czarnych prętów zdołał dostrzec biało-czarną kotkę, sprzątającą w skupieniu kolejny grób.
— Do bani — skwitował w stylu April. — Kiedy się tutaj znalazłem, byłem przekonany, że po śmierci nie da się umrzeć drugi raz, ponieważ już się nie żyje. A gdy jest się martwym, to nie można zginąć…
— To skomplikowane! — Milo złapał się za głowę.
Dotarli wreszcie na Kotowisko, gdzie znajdowało się teraz mnóstwo misek z przeróżnymi smakołykami. Tutaj nie szczędzono pokarmu, gdyż było go w bród, głód każdego kota mógł zostać zaspokojony. Na sąsiednim stoliku spoczywały tuziny kaporków (w większości żółtych, których nikt nie tknął). Były też jednak inne kolory i różne odcienie, które natychmiast rzucały się w oczy. Brakowało już wszystkich białych. Kaporki te były w krainie najbardziej pożądane ze względu na wyborny smak i cudowną miękkość. Najwyraźniej zostały już zjedzone. Oprócz popularnych kaporków można było tu także znaleźć różnorodne rarytasy, takie jak wielosmakowe ryby czy czekoladowe myszy. Kotowiska nie sposób było opuścić głodnym.
— Biedny Leon — mówiła Kari, nakładając na mały spodeczek dwa zielone kaporki i czekoladową mysz, popiskującą żałośnie. Po chwili zastanowienia wzięła drugą. — To obłęd, że takie wydarzenia mają miejsce tutaj, w świecie zmarłych. Tu nie powinno być śmierci, niczym na Ziemi.
— To nie jest zwyczajna śmierć, Kari — sprostowała April, która akurat kosztowała różowej ryby. — Malinowa — oznajmiła z błogą miną, po czym wróciła do tematu rozmowy: — Te koty nie umarły tak sobie. Ich dusze przestały istnieć! — machnęła łapą; okruchy ryby posypały się na Mila. — To na szczęście niezwykle rzadkie zjawisko. Tylko Doger może zdziałać coś podobnego. Ale ma jeszcze tylko trzy czary. Chociaż „tylko” to chyba niewłaściwe w tym kontekście słowo…
Chwyciła złotą rybę i spróbowała jej.
— Blee, wanilia! — wymamrotała z pełnymi ustami, po czym wypluła ich zawartość na ziemię.
— Co? Uwielbiam waniliowe, a nigdy nie mogę na nie trafić… — jęknął Milo, patrząc z żalem na wyplute przez April kawałki ryby. — Ty to masz zawsze szczęście. Ja trafiłem na miętową! — oznajmił z wyrzutem, wskazując z dramatyczną miną na resztki waniliowej ryby, walające się po ziemi.
— Trzeba było nie jeść zielonych. Zresztą, nie zawsze mam szczęście! — obruszyła się kotka. — Pewnego dnia zjadłam rodzynkową. I daję słowo, że była ohydna!
— Za to ja zjadłam wczoraj karmelową — Della uśmiechnęła się szeroko. — A podobno ktoś kiedyś natrafił na rybę o smaku skoszonej trawy…
— Niemożliwe!
Otto stał na uboczu i spoglądał na przyjaciół z dziwną pustką w sercu. Ich śmiechy, drobne utarczki… Wszystko wydawało się jakby odległe. Brakuje tu Leona…
— Leon? Nie ma go z wami?
Kocurek z nieprzyjemnym uczuciem rozpoznał, do kogo należy ten głos, który wyrwał go z zamyślenia…
Odwrócił się niepewnie. Nie mylił się — stała za nim Foregetta.
Pozostali także już ją zauważyli. Kari miała minę, jakby przez pomyłkę zjadła żółtego kaporka.
— Gdzie jest Leon? — dodała Foregetta, rzucając spojrzeniem dookoła. — Nie widzę go tu.
— A czego od niego chcesz? — spytała Della podejrzliwie.
Foregetta wbiła wzrok w ziemię.
— Po prostu chciałam go znów zobaczyć. Wydaje się być miły. I zapewne taki jest? — chciała się upewnić.
— No jasne! — zgodziła się z nią April. –Leon jest ekstra!
— Tak — uśmiechnęła się Francuzka. — Jest bardzo sympatyczny i przystojny, ale trochę nieśmiały…
Kari zmiażdżyła ją wzrokiem i odezwała się oschle:
— Chyba jest na górze Leaf Tree. Idź go tam poszukać.
— Dzięki, Kari! — ucieszyła się Foregetta, szczerząc do niej wdzięcznie swoje perłowo białe zęby. — Ty także jesteś bardzo miła!
Popatrzyła na wszystkich wybrańców przymilnie.
— No, to ja idę poszukać Leona. Do zobaczenia!
I zniknęła za grupką tłustych kocurów, które właśnie zajmowały się wyjadaniem resztek z tacy.
Przyjaciele patrzyli na Kari z niedowierzaniem.
— Hej… — zaczęła April. — Dlaczego ją okłamałaś? Przecież ona chyba przez cały dzień będzie szukać Leona na Leaf Tree.
Ale w jej oczach błyskało zrozumienie. Kari skwitowała to krótko:
— I o to chodzi. Przynajmniej jej już dziś nie spotkamy. To chyba dobrze, prawda?
W jej głosie pobrzmiewała wesołość. Po chwili spochmurniała i dodała grubszym głosem:
— I niech zostawi Leona w spokoju. Nie zasługuje na niego.
— To prawda! — uznała April. — Taka lala jak ona, w parze z Leonem… Nie sądzę! Zanudziłby się.
Popatrzyła na siostrę znacząco. Otto zastanawiał się, co mogło oznaczać to spojrzenie.
Z zamyślenia wyrwał go głos Delli.
— Hej, czy to nie Leon? — pytała, wskazując na rudą postać, stojącą przy talerzu z musującymi szczurami.
— Chyba tak… Leon! — zawołał Otto. Kociak odwrócił się. Tak, to rzeczywiście był on, rozpoznali go z łatwością. Jedyne, co się zmieniło, to jego mina — była teraz jakby weselsza, zupełnie jak przed ich wyprawą na cmentarz.
Cała grupa natychmiast podbiegła do niego. Otto nie miał pojęcia, jak powinien się teraz do niego odnieść. Kilka chwil wcześniej Leon poznał wstrząsającą prawdę o losie swojej matki. Jednakże, ta uradowana mina nie może tego dotyczyć…
Postanowił na razie milczeć. Milo nie miał chyba w sobie tych samych oporów, co on, gdyż po prostu zapytał z lekkim zaciekawieniem:
— Co się stało? Wyglądasz na zadowolonego.
Leon wyszczerzył zęby. Jego dobry nastrój udzielił się wszystkim, w tym także nieco naburmuszonej Kari.
April spoglądała na niego podejrzliwie.
— Czemu się tak głupkowato uśmiechasz? — pragnęła się dowiedzieć. Leon zachichotał.
— Bo tak się składa… Znalazłem sobie dziewczynę! — wypalił bez tchu.
April zerknęła przelotnie na Kari, która jęknęła boleśnie. Nikt jednak tego nie usłyszał, gdyż wszyscy zajęci byli Leonem i zasypywali go gradem pytań.
— Kto to?
— Skąd pochodzi?
— Czy jest ładna?
— Pokażesz ją nam?
Leon uśmiechnął się, o ile to było możliwe, jeszcze szerzej.
— Jest Portugalką. Nazywa się Tori i moim zdaniem jest naprawdę śliczna! Jeżeli rzeczywiście chcecie ją poznać, zaprowadzę was do niej.
Milo spoglądał tęsknie na musujące szczury, ale uznał, że ważniejsze będzie poznanie obiektu zainteresowania Leona. Bez wahania ruszyli za nim. Na końcu kroczyła zraniona do żywego Kari.
Po drodze April zagadnęła Leona podejrzliwie:
— Dosyć prędko zdążyłeś się zakochać…
— To prawda –przyznał kocurek.
— Byliśmy rozdzieleni zaledwie przez kilka chwil. Wiele nas najwyraźniej ominęło. Daję głowę, że nie widziałam wówczas w okolicy żadnej kotki, chyba że… — ściszyła głos — czy to może być tamta kocica, która sprzątała cmentarz?
Leon uśmiechnął się krzywo.
— Tori jest młodą kotką.
April najwyraźniej gryzło coś jeszcze.
— A czy ty przypadkiem nie byłeś niezwykle przybity okrutnym losem swojej matki? — dziwiła się. — To bardzo dziwne wyczucie czasu, mając na uwadze tamte okoliczności.
Kocurek machnął łapą obojętnie.
— Ech, tam! Nie można zagłębiać się w bezsensownej rozpaczy. Nie przywrócę jej do życia, jeśli można tak to ująć, a trzeba myśleć też o sobie…
— Samolubne — skwitowała April krótko, marszcząc brwi. Cała ta sytuacja wydawała jej się bardzo dziwna.
Wreszcie dotarli do Złotej Skały, nazwanej tak z powodu… No, tego że była złota. Błyszczała w słońcu, niczym posypana jaśniejącym brokatem. Obok niej stała ładna, łaciata kotka. Miała bursztynowe oczy i długi, cienki ogon. Domyślali się, że to musi być właśnie Tori.
— Oto ona! — oznajmił Leon przyciszonym głosem, co potwierdziło domysły pozostałych.
Podeszli bliżej. Wreszcie kotka zwróciła uwagę na przybyszów. Wybrańcom nie spodobało się jej chłodne, pełne rezerwy spojrzenie. To wystarczyło by rozpoznać, że kotka nie jest zachwycona tym spotkaniem.
— Cześć, Tori — przywitał się Leon. — Już wróciłem. Chciałbym przedstawić ci moich przyjaciół. Są wybrańcami, tak jak ja. Oto Milo, April, Kari, Della oraz Otto — mówił, wskazując na każdego po kolei.
Tori zmrużyła oczy i kiwnęła głową ledwo zauważalnie. Otto ocenił w myślach, że kotka wywarła na nim bardzo nieprzyjemne wrażenie. W jej oczach nie widniała jedynie powściągliwość. To była wyraźna niechęć.
— Och, czas leci, a my musimy już iść — mruknęła Kari z udawaną beztroską w głosie, piorunując wzrokiem Tori, która tymczasem spoglądała zimno na April. — I nie gap się tak na moją siostrę, słyszysz? — wybuchła nagle gniewnie. Tori skierowała na nią pełne pogardy spojrzenie. Otto miał już dość całej tej sytuacji. Jak się okazało, nie tylko on.
Leon zmrużył oczy w wąskie szparki. Widocznie miał dziś bardzo zmienne nastroje.
— Jeśli tak, to w porządku! — warknął gniewnie, stanąwszy przy swojej dziewczynie. — Wynoście się, droga wolna! Nie jesteście mi wcale potrzebni. Do niczego!
Odwrócił się do Tori z bladym uśmiechem.