Prolog
— Cześć Iza. Jedziesz ze mną w ten weekend do Rozalii? — zapytała Malwina, gdy przyjaciółka odebrała telefon.
— Hej. W sumie miałam inne plany, ale czemu nie. Babcia na pewno się ucieszy, już tak dawno jej nie odwiedzałyśmy.
— No to super. Wpadnę po ciebie o dziewiątej. Muszę kończyć, bo zaraz przypalę jajecznicę. Do soboty. Pa.
Malwina uśmiechnęła się do siebie na wspomnienie o jajecznicy. Kiedy ostatni raz ją spaliła, to Iza do niej dzwoniła z propozycją wyjazdu na Mazury. Wiele od tego czasu się wydarzyło. Zerwała z Szymonem, który wyjechał do Dublina, zakochała się w Martinie.
Mógł to być początek pięknego życia we dwoje, gdyby nie to, że jej ukochany zginął w wypadku motocyklowym. Malwinie na tę myśl stanęły w oczach łzy. Ciągle jeszcze nie mogła pogodzić się z tym, że on nie żyje. Cały czas o nim myślała, mimo że od całego zdarzenia upłynęło wiele wody w Wiśle.
Martin był z nią gdy się budziła, gdy czytała, gdy zasypiała. Wiele razy stawał przed nią we śnie i uśmiechał się łobuzersko, jak tylko on potrafił. Czuła się tak, jakby nigdy od niej nie odszedł. Wyczuwała jego obecność. Zaczęła się nawet zastanawiać, czy z nią aby wszystko jest w porządku, bo jej zachowanie chyba nie do końca było normalne. Nie zdecydowała się jednak powiedzieć o tym komukolwiek lub iść do specjalisty. Taki stan jej odpowiadał. Było jej łatwiej znosić trud codziennego życia z Martinem, nawet jeśli był tylko złudą umysłu, czy tęsknotą krwawiącego serca…
Rozdział I
Malwina tak, jak obiecała była u Izy w sobotni poranek.
— Cóż za punktualność pani psycholog- powitała ją z uśmiechem przyjaciółka.
— No to ba, według mnie możesz sobie ustawić zegarek. Gotowa?
— Oczywiście.
— No to w drogę.
Dziewczyny podczas podróży samochodem rozmawiały o wielu sprawach. Nigdy jednak nie poruszały tematu śmierci Martina. Iza chciała zapytać Malwinę o wiele rzeczy, ale nie miała na to odwagi. Bała się, że przyjaciółka się załamie, zdenerwuje, że uśmiech zniknie z jej twarzy. Myślała też, że może Malwina zacznie unikać spotkań z przyjaciółką. Bezpieczniej więc było rozmawiać na neutralne tematy.
Gdy dojechały na miejsce, Rozalia jak zwykle stała na progu:
— Nareszcie jesteście! — wykrzyknęła- Już myślałam, że się was nie doczekam.
— Jesteśmy, jesteśmy- śmiała się Iza.
— Nawet nie wiesz, jak się za tobą stęskniłam- powiedziała Malwina mocno tuląc się do babci.
— Ja też moje dziecko. No wchodźcie, przecież nie będziemy tak stać, bo zaraz się rozpada.
Rzeczywiście niebo zasnuły ciemne chmury, z których zaczął obficie padać deszcz. Malwina miała nadzieję, że to tylko przelotne opady, bo chciała jeszcze dziś iść na cmentarz.
Przy obiedzie Rozalia wypytywała Malwinę:
— No opowiadaj, co tam u ciebie słychać. Już dawno nie miałyśmy okazji dłużej porozmawiać.
— W sumie nic nowego babciu. Napisałam pracę dyplomową, obroniłam ją, pracuję na uczelni i praktycznie nie mam wolnego czasu.
— Właśnie widzę, że schudłaś. Mam nadzieję, że nie zapominasz o jedzeniu.
— No czasami się zdarza- odpowiedziała ze śmiechem Malwina- Wiesz jak to jest, kiedy się ma wiele spraw na głowie. Od rana do wieczora siedzę na uniwersytecie, a kiedy wracam do domu to marzę tylko o tym, żeby położyć się spać.
— Zdecydowanie za dużo bierzesz na siebie obowiązków. Zamęczysz się. Już ja dopilnuję, żebyś tu odpoczęła i przybrała na wadze- pogroziła palcem Rozalia.
— Oj babciu- wtrąciła się Iza- Teraz jest taka moda na bycie szczupłym.
— Akurat- obruszyła się staruszka- Nie pozwolę, żebyście wyglądały jak szkielety. Kobieta to ma być kobietą. Chłop musi mieć, co kochać- dokończyła ze śmiechem Rozalia.
— Obawiam się, że nie uda ci się nas utuczyć, bo pojutrze wyjeżdżamy- stwierdziła Malwina.
— Nie ma mowy- wzburzyła się babcia- Tak rzadko się widujemy, że nie wypuszczę was tak łatwo. Zostaniecie co najmniej tydzień- a widząc cisnący się dziewczynom na usta sprzeciw dodała- Bez dyskusji.
Malwina z Izą popatrzyły tylko na siebie i wybuchnęły śmiechem. Nie miały żadnych szans, w utarczkach z Rozalią, bo ta dobrze trzymająca się staruszka potrafiłaby rozbroić każdego.
Rozdział II
Po obiedzie rozlało się jeszcze bardziej. Malwina wyglądała przez okno i obserwowała szare niebo, które nie wróżyło ładnej pogody w najbliższym czasie. Iza rozpakowywała ich rzeczy i ciągle trajkotała, ale Malwina zupełnie jej nie słuchała. Ubrała na siebie kurtkę i skierowała się ku wyjściu.
— Gdzie idziesz? — zapytała zdziwiona przyjaciółka.
— Do Martina.
— Ale w taką pogodę? Może poczekaj z tym do jutra, kiedy przestanie padać.
— Nie wytrzymam do jutra- oznajmiła Malwina.
— Zmokniesz- perswadowała dalej Iza.
— Nie, wezmę parasolkę. Za niedługo wrócę. Nie martw się o mnie.
Iza wiedziała, że dalsze przekonywanie przyjaciółki nie ma sensu, więc usunęła się jej z drogi, dodając tylko:
— Ubierz się ciepło.
Lecz Malwina już jej nie słyszała. Bezszelestnie przemknęła przez przedpokój i delikatnie zamknęła za sobą drzwi wejściowe, by Rozalia jej nie usłyszała i nie próbowała zatrzymać. Przez tę całą konspirację dziewczyna zapomniała zabrać ze sobą parasolki. Dobrze, że chociaż kurtka miała kaptur.
Malwina ruszyła przed siebie mijając rząd domów, w których paliły się światła, bo na zewnątrz zaczynało się już ściemniać. Cmentarz na szczęście nie był położony daleko, ale dziewczyna zdążyła już całkowicie przemoczyć buty. Nareszcie dotarła na miejsce. Usiadła na mokrej trawie przy grobie Martina i wybuchnęła płaczem. Tak bardzo chciała mu powiedzieć, że tęskni, że wciąż go kocha. W tym wypadku jednak łzy mówiły więcej niż słowa.
Kiedy zdołała opanować szloch ujrzała przed wejściem na cmentarz męską postać z parasolką, która intensywnie się jej przyglądała. W sumie nie było w tym nic dziwnego, bo lało jak z cebra, a ona siedziała opierając się grób i „ryczała” jak głupia. Musiała więc wzbudzać zainteresowanie. Postanowiła, że nie będzie robić z siebie widowiska. Wstała, wyjęła z kieszeni znicz oraz zapałki i próbowała go zapalić.
— Co za idiotka- wyzywała się w myślach Malwina- Jak może udać ci się zapalenie czegokolwiek skoro leje, a tobie dodatkowo trzęsą się ręce.
— Mogę pani pomóc?
Dziewczyna aż podskoczyła słysząc za sobą męski głos, który nie miał wcale tonu prześmiewczego. Okazało się, że te słowa wypowiedziała postać, którą przed chwilą widziała przy bramie.
— Proszę mi to dać i przytrzymać parasolkę- powiedział nieznajomy.
Malwina zrobiła to, o co poprosił ją mężczyzna. Jednak, gdy ich dłonie przelotnie się spotkały dziewczynę przeszył taki prąd, że odskoczyła. Mężczyzna również się wzdrygnął i z nieśmiałym uśmiechem zapytał:
— Pani też to poczuła?
— Tak.
— Przepraszam, nawet nie wiedziałem, że jestem taki naelektryzowany.
— Nic się nie stało- zapewniła go Malwina, ale jej serce mówiło co innego. To nie był zwyczajny przeskok energii. Oboje to poczuli. Malwinę ogarnął dziwny spokój. Mężczyzna delikatnie wyjął z jej rąk znicz, zapalił go i postawił na grobie.
— Dziękuję- wydusiła z siebie Malwina.
— Nie ma sprawy. Jest pani cała mokra, może panią odprowadzę?
— Nic mi nie jest. Poradzę sobie.
— To był ktoś bliski dla pani prawda? — zapytał nagle nieznajomy.
— Powinnam już iść. Jeszcze raz dziękuję za pomoc.
Po czym szybkim krokiem wyszła na dziedziniec poza cmentarzem i ruszyła biegiem do domu.
— Do zobaczenia- wyszeptał w jej kierunku mężczyzna i obserwował Malwinę, dopóki ta nie zniknęła mu z oczu.
Rozdział III
— Boże Święty, jak ty wyglądasz?! — wykrzyknęła Rozalia, gdy Malwina wróciła do domu- Natychmiast weź gorącą kąpiel i przebierz się w suche ubrania. Trzeba ci zrobić herbaty i do łóżka, bo się jeszcze pochorujesz.
— Przepraszam babciu za kłopot.
— Nie gadaj bzdur, to żaden problem.
Podczas kąpieli Malwina ciągle myślała o nieznajomym mężczyźnie z parasolką. Była zła na siebie o to, że ten facet zaprząta jej umysł. I jeszcze ten dreszcz, który poczuła, kiedy dotknął jej dłoni. Co to było? Naprawdę dziwne uczucie. Jakby… jakby się znali od dawna, a przecież nie pamiętała, by kiedykolwiek widziała jego twarz. Tej nocy, po raz pierwszy, Martin się jej nie przyśnił.
Następnego dnia Malwinę obudziły promienie słońca, które wdarły się przez okno do jej sypialni. Iza jeszcze spała, więc nie chcąc jej budzić dziewczyna zakładając na siebie szlafrok, na palcach wymknęła się z pokoju. Wyszła na zewnątrz, choć było jeszcze wcześnie i dość zimno. Malwina jednak nie czuła chłodu, głęboko oddychała świeżym powietrzem przesiąkniętym ozonem, po wczorajszej ulewie. Pogoda była cudowna i zupełnie różna od tej, która przywitała ją poprzedniego dnia.
Dziś przypadała pierwsza rocznica śmierci Martina. Malwina zastanawiała się, jakby to było, gdyby jej ukochany nadal żył, czy planowaliby już ślub? A może dziewczyna byłaby w ciąży? Jednego Malwina była pewna. Gdyby jej narzeczony żył, byliby bardzo szczęśliwi… Nagle z zamyślenia wyrwało dziewczynę miauczenie. Dziewczyna rozglądnęła się i zauważyła u swoich stóp ślicznego biało- czarnego kotka, który ocierał się o jej nogi. Malwina kochała zwierzęta, a szczególnie koty, więc wzięła biało- czarną kulkę na ręce i siadając na ławce czule głaska. Zobaczyła to Rozalia i uśmiechając się usiadła obok dziewczyny.
— Wiesz, że to kot z miotu kotki Józefiny? — zapytała babcia.
— Naprawdę? Ale podrósł!
— Tak. Został mi tylko on. Resztę zabrali sąsiedzi i znajomi Izy. Może i tobie by się przydał się taki kompan?
— Babciu- zaczęła sceptycznie Malwina- Ciągle nie ma mnie w domu, kto by się zajmował zwierzęciem, kiedy byłabym w pracy?
— Jeżeli chodzi o koty, to przecież na spacer nie musisz je wyprowadzać.
— W sumie masz rację- przyznała dziewczyna, po czym podnosząc kotka zwróciła się do zwierzęcia- No i jak, chciałbyś zabrać się ze mną do domu?
Kot znowu miauknął, co zostało odebrane ze śmiechem przez obie kobiety.
— No to załatwione, wracasz ze mną- zadecydowała Malwina- Tylko jak ja cię nazwę?
— A w tym to ja ci już nie pomogę, sama musisz wybrać imię- powiedziała Rozalia, po czym dodała- To ty się zastanawiaj, a ja idę zrobić śniadanie.
Malwina rozważała kilka możliwości, ale w końcu postanowiła, że kot będzie się wabił Syriusz. Oczywiście wiedziała, że i tak nie ma to większego znaczenia, bo zwierzęta nie reagują na imię, lecz na ton głosu, ale nie mogłaby przecież wołać do niego „kotku”.
Dziewczyna od śmierci narzeczonego ciągle starała się mieć czymś zajęte ręce i umysł, żeby tylko nie roztrząsać tego, co się wydarzyło rok temu. W innym wypadku by oszalała, dlatego poszła pomóc babci w przygotowaniu śniadania. Czuła bowiem, że za długo już tu siedzi i że za chwilę nadejdzie fala bólu, który nawiedzał ją niemal codziennie od tego tragicznego w skutkach wypadku. Malwina starała się jednak przy ludziach nie okazywać słabości i maskowała wciąż pulsującą cierpieniem ranę w sercu. Starała się jak najczęściej uśmiechać, choć nie zawsze się jej to udawało, wtedy zamiast uśmiechu pojawiał się gorzki grymas, który raczej przerażał niż uspokajał. Malwina wiedziała bardzo dobrze, że już nigdy tak naprawdę nie będzie sobą. Wydarzenia ostatnich wakacji zmieniły ją nie do poznania.
Rozdział IV
— Malwinko- zapytała przy śniadaniu Iza- Pójdziemy dziś na cmentarz? Wiesz przecież, że dzisiaj jest rocznica śmierci Martina- dodała już mniej pewnie.
— Oczywiście, że pójdziemy- odparła zagadnięta dziewczyna- Czyżbyś przypuszczała, że nie pamiętam tego, co się wydarzyło rok temu?
— Nie, nie, oczywiście, że nie- energicznie zaprzeczyła przyjaciółka, plując sobie w brodę, że nie pomyślała zanim wypaliła z drugą częścią swojego pytania.- Przepraszam, nie chciałam cię urazić.
— Nic się nie stało- zapewniła Malwina, po czym wstała od stołu, włożyła naczynia do zmywarki i wyszła na zewnątrz.
Dziewczyna szybkim marszem ruszyła do lasu, znajdującego się nieopodal domu Rozalii i zatrzymała się dopiero, kiedy budynek zniknął jej z oczu. Oparła się o jedno z drzew i ciężko dyszała, nie mogąc złapać oddechu. Zadyszka jednak nie była spowodowana tempem, lecz poruszeniem tematu śmierci Martina. Iza przebiła mur, którym Malwina odgrodziła się od tej tragicznej prawdy. Dziewczyna usiadła na trawie i oparła się o drzewo nadal się dusząc. Nagle usłyszała wołanie Izy. Nie chciała, żeby przyjaciółka znalazła ją w tym stanie. Niestety nie było jej to dane, bo Iza ją zauważyła i teraz biegła w jej stronę z przerażeniem wymalowanym na twarzy.
— Malwina, co ci się stało?! — wykrzyknęła spanikowana.
— Iza, nic mi nie jest- zapewniła ją przyjaciółka- Po prostu zadyszałam się biegnąc i teraz odpoczywam.
— Ale ty się dusisz! — nie dawała za wygraną Iza- Może powinnam wezwać lekarza?
— Nie opowiadaj bzdur- wzburzyła się Malwina- Zaraz mi przejdzie, jeśli przestaniesz trajkotać.
Iza zamilkła przyglądając się z obawą przyjaciółce, ale kiedy dziewczyna rzeczywiście zaczęła spokojniej oddychać, uśmiechnęła się z ulgą.
— Już ci lepiej? — zapytała z troską.
— Tak, przepraszam, że tak na ciebie warknęłam.
— Nie szkodzi, sama jestem sobie winna, bo niepotrzebnie spanikowałam. Ale dobrze wiesz, że kocham cię jak siostrę i gdyby coś ci się stało to bym chyba umarła- dokończyła niemal płacząc Iza.