E-book
2.94
drukowana A5
32.89
Droga, którą poszedł

Bezpłatny fragment - Droga, którą poszedł

Objętość:
157 str.
ISBN:
978-83-8104-421-9
E-book
za 2.94
drukowana A5
za 32.89

Mojej Rodzinie

Majka

 Majka, czyś ty oszalała? Wyrzuć tego papierosa. Jak ty wyglądasz? Prawie jak te panienki co stoją przy drodze. Chyba wiesz jak na nie mówią? W twoim wieku palić papierosy! Jeszcze żebyś umiała palić. Za kilka lat nogi ci się pokrzywią, cycki obwisną. Wtedy to już na pewno żaden królewicz cię nie będzie chciał.

— Odwal się, głupoty gadasz, świętoszka jakaś. Od papierosów nogi… ha, ha, ha...albo cycki. Też mi znawczyni się znalazła. Olka, odpuść sobie. Chcesz spróbować?

— Tak, już …Za kilka lat palce i zęby będziesz miała żółte, płuca na agrafkach a z gęby będzie czuć szambo.

— Ty, Olka, tobie naprawdę odwaliło. Zejdź już ze mnie.

— Czy tobie naprawdę nie zależy, żeby do czegoś dojść w życiu? Chcesz się stoczyć?

— Wiesz co, odp… się. Cnotliwa koleżanka. Księżniczka jakaś… Ja chcę życia używać teraz. Dewotką zostanę za kilkanaście lat.

— Za kilkanaście lat to ty będziesz wrakiem, jeżeli w ogóle dożyjesz. Ale jak chcesz, twoja sprawa. Tylko kiedyś przypomnij sobie, że była taka dobra koleżanka co chciała ci pomóc. Jeżeli odrzucasz tę pomoc to nie będę cię zmuszać.

— Spadaj już, obciach mi robisz, ty cnotko…

Oli zrobiło się przykro, więc zacisnęła zęby i odeszła. Dobrze, że przynajmniej przez wakacje nie musi jej oglądać. A zapowiadało się, że będzie to najlepsza przyjaciółka. Niestety, niedawno poznała trochę starszych chłopaków, którzy jej zaimponowali. Zaczęła palić, popijać piwo, poznała słownictwo ulicy.

Nie, nie będę się przez wakacje martwić jej zachowaniem — pomyślała Ola — wyjeżdżam z rodzicami na wymarzone wakacje do Chorwacji i nie będę się nią denerwować. Może po wakacjach zmądrzeje.

Następnego dnia po zakończeniu roku szkolnego zapakowała się z rodzicami i bratem do samochodu i po półtorej doby byli w okolicach Splitu. Tam wyczarterowali jacht motorowy na cały tydzień i miło spędzali czas. Później pojechali jeszcze w okolice Dubrownika gdzie wynajęli apartament i następne dziesięć dni spędzili na poznawaniu najbliższej okolicy a także robili wycieczki w dalsze strony.

Do domu wrócili pod koniec lipca. Wtedy Ola pojechała jeszcze do babci na wieś. Chciała jej pomóc w ogrodzie. Lubiła ją, zresztą z wzajemnością.

Rodzice przyjechali po nią dopiero kilka dni przed rozpoczęciem roku szkolnego. Zdążyła kupić książki, zeszyty i czekała już tylko na pierwszy dzwonek.

Pierwszego września spotkała się z przyjaciółmi ze swojej klasy. Niestety, wśród nich nie było Majki. Nikt nie wiedział dlaczego nie przyszła. Dopiero wychowawca powiedział, że Majki nie będzie bo siedzi w poprawczaku. Coś tam przeskrobała ze swoją nowo poznaną grupą, podobno są zamieszani w jakąś kradzież. Wszyscy mówili, że tego można było się spodziewać.

Powoli zapomnieli o istnieniu Majki. Nawet Ola rzadko przypominała o swej byłej koleżance.

Minęła matura, potem studia, Ola dostała dobrą pracę, powoli awansowała, w końcu wyjechała do Warszawy, do centrali swojej firmy. Otrzymała tam dość intratne stanowisko. Czasami przyjeżdżała do Gdańska. Miała tu przecież rodziców, brata no i swego chłopaka. Niedługo wyszła za mąż.

Pewnego razu podczas pobytu w Gdańsku spotkała Majkę. Ledwie ją poznała, właściwie to ona zaczepiła Olę. Z Majki został tylko strzęp człowieka.

Kiedy Ola w końcu bardziej domyśliła się niż poznała, że to Majka. Przywitała ją i zaczęła rozmowę.

— Co u ciebie, Majka — zapytała — co robiłaś przez te lata?

— E… nie ma się czym chwalić. Poprawczak, potem dwójka dzieci — zapaliła papierosa — chłop już chyba czwarty w domu. Nie to co ty. Wyglądasz jak księżniczka.

— A przypomnieć ci nasze ostatnie spotkanie. Czy nie miałam racji? Cycki ci wiszą, nogi krzywe, zębów prawie nie masz — mówić dalej?

— Dosyć, nie trzeba. Olka, przepraszam cię, że nie słuchałam.

— Mnie to nie zaszkodziło.

— Tak, wiem, ale za to ja jestem na dnie. Ola, pomóż mi…

— Dobrze, jak ci mam pomóc? Co mam zrobić? Chcesz jakąś pracę?

— Nie, pracy nie chcę. Pożycz stówę…

— Co… stówę. Na co ci stówa. Na papierosy czy piwo? A kiedy oddasz?

— Kiedyś ci oddam… na pewno ci oddam… Dzieciom chleba muszę kupić.

— Dobrze, to ja kupię chleb i coś do chleba.

— Kup jeszcze ze dwa piwa i papierosy…

— Co? Jak ci nie wstyd? To ja mam pracować na twoje zachcianki? A ty pracujesz gdzieś?

— A po co? Za grosze nie będę pracować.

— To za moje nie będziesz pić i palić. Chodź do sklepu.

W sklepie Ola kupiła chleb, jakieś wędliny i coś na obiad. Kiedy już płaciła, Majka powiedziała do sprzedawczyni:

— Pani doliczy jeszcze papierosy.

— W żadnym wypadku. Majka, jesteś bezczelna. A teraz prowadź mnie do swojego domu.

Kiedy weszły do mieszkania, dwójka dzieci w wieku około sześć i siedem lat siedziała przy pustym stole i płakała. Ola dała im zakupy. Rzuciły się na jedzenie jak stado wygłodniałych wilków na swoją zdobycz. Żal się zrobiło Oli tych maluchów. Takie ładne, tyle, że zaniedbane. Łzy poleciały jej po policzkach i wyszła z tego mieszkania.

— Co mam teraz zrobić? Zaadoptować je, zgłosić na policję? Jeżeli będę pomagać finansowo, Majka to przepije. Boże, co mam robić? Poradzę się męża. On na pewno znajdzie rozwiązanie. To porządny chłop.

*************

Po powrocie do stolicy Ola cały czas myślała tylko o tych dzieciach. Nie mogła niczym się zająć, nawet w pracy koleżanki zauważyły, że jest coś nie tak.

— A może ty jesteś w ciąży? — dopytywały.

W domu Marcin — jej mąż — też zauważył, że jest jakby nieobecna, że jej myśli krążą gdzieś daleko. Wieczorem już nie wytrzymała.

— Marcin, pomóż mi, bo zwariuję.

— W czym mam ci pomóc. Widzę, że masz problem, ale opowiedz mi o nim.

— Pamiętasz może taką Majkę z Gdańska? Chodziłam z nią krótko do liceum. Teraz podczas pobytu u rodziców spotkałam ją. Wyobraź sobie — kompletne dno a w domu melina. Tylko, że to nie jest najgorsze. Najgorsze jest to, że w tej melinie jest dwójka dzieci — chłopczyk i dziewczynka. Mogą mieć nie więcej jak sześć i siedem lat. W każdym bądź razie do szkoły jeszcze nie chodzą. Ale jakie ładne dzieciaki. Mówię ci, spodobały mi się od razu i żal się ich zrobiło. Najchętniej bym je natychmiast adoptowała. Jak mam im pomóc, bo ta Majka zmarnuje dzieciaki. Pociągnie za sobą na dno. Podpowiedz mi coś.

— Z tą adopcją to jest myśl — odpowiedział Marcin — nam jakoś nie wychodzi, to może pomyślimy o tym.

— Jutro biorę urlop i jadę do Gdańska. Nie mogę tak tego zostawić.

— To jadę z tobą — odpowiedział Marcin.

Następnego dnia po powrocie z pracy wsiedli do samochodu i ruszyli w stronę Gdańska. Ruch na „siódemce” był bardzo duży w obie strony. Jechali więc powoli ale strasznie się denerwowali. Chcieli być jak najszybciej na miejscu. Dojechali dopiero późnym wieczorem. Rodzice byli zaskoczeni ich wizytą. Nie powiadomili ich wcześniej, że przyjadą, więc myśleli, że coś się stało. Ola opowiedziała im całą historię. Oboje poparli jej zamysł, ale ojciec uprzytomnił im, że adopcja to nie taka prosta sprawa. Może lepiej na początek niech zostaną rodziną zastępczą.

— Obojętnie jak ale muszę wydostać dzieciaki z rąk tej nieodpowiedzialnej baby.

Prawie całą noc siedzieli i dyskutowali. Dopiero nad ranem trochę się przespali ale już około siódmej Ola zerwała się i szykowała do wyjścia. Marcin też się ubrał. Prawie nic nie jedli tylko szybko pojechali załatwiać sprawy.

Postanowili, że najpierw pojadą do opieki społecznej. Tam okazało się, że znają sprawę, ale niezbyt dokładnie. Kiedy Ola przedstawiła całą sytuację i swoje zamiary kierowniczce MOPS-u, ta poprosiła, żeby razem pojechali do Majki.

Sytuację jaką tam zastali to był obraz nędzy i rozpaczy. Pukali do drzwi dosyć długo, ale nikt nie otwierał. Zdenerwowana Ola złapała za klamkę i okazało się, że drzwi nie są zamknięte. Weszli więc do środka. W kuchni przy pustym stole siedziały wystraszone dzieci. Tak całkiem pusty to on nie był. Brudne szklanki, talerze, jakaś łyżka, w zlewie oblepiony brudem garnek. Na podłodze pełno śmieci. Na pytanie kierowniczki kiedy ostatnio coś jadły, dzieci odpowiedziały, że wczoraj rano.

W pokoju obok kuchni stała szafa bez drzwi i resztki łóżka na którym leżała brudna kołdra bez poszwy i stara poduszka.

Na pytanie gdzie jest mama, dzieci pokazały drzwi drugiego pokoju. Kiedy tam weszli, aż ich cofnęło. Smród, zaduch i brud były nie do wytrzymania. Na materacu na podłodze leżała Majka prawie goła i bez przykrycia a obok jakiś facet całkiem goły.

Ola przygotowała się dobrze na tę wizytę. Miała dyktafon, który włączyła przed wejściem do mieszkania. Miała też aparat fotograficzny. Zaczęła więc robić zdjęcia całego mieszkania. W tym czasie obudziła się Majka.

— Co wy tu robicie? — zapytała przepitym głosem.

— Proszę wstać i ubrać się — odpowiedziała kierowniczka.

— Co, policja? Ja jestem niewinna. Nic nie zrobiłam. O… Olka, ty też z policji?

— Nie, przyjechałam ci zabrać dzieci.

— A po co? Gdzie chcesz je zabrać?

— Zabiorę je tam gdzie będą szczęśliwe.

— U mnie są szczęśliwe. Ja je kocham.

— A kiedy dałaś im coś do jedzenia, jakiś obiad?

— No… nie pamiętam. Chyba wczoraj…

— No właśnie. Widać jak je kochasz. Ja się nimi zaopiekuję.

— Dobrze, pozwalam ci. Tylko pożycz mi stówę.

— Znowu zaczynasz? Nic nie dostaniesz.

— To chociaż piwo… albo dwa.

— A co, dzieci za piwo chcesz sprzedać. Piwo za jedno? Taka z ciebie matka?

— Proszę pani, zabieramy dzieci do rodziny zastępczej. Potem sąd zadecyduje co dalej — powiedziała kierowniczka.

W tym czasie obudził się mężczyzna.

— Dzień dobry, gdzie ja jestem? Kim pani jest? — zwrócił się do Majki — gdzie moje ubranie?

— Cicho bądź. Leż i nie przeszkadzaj — odpowiedziała Majka.

Ola poszła do dzieci. Chwilę z nimi porozmawiała, pomogła im się ubrać i wyprowadziła do samochodu.

— Ola, daj chociaż dychę — zawołała jeszcze Majka.

Wsiedli do samochodu. Ola usiadła z tyłu z dziećmi, przytuliła je i płakała.

— Może zatrzymam się przy sklepie i kupię chociaż bułki dla dzieci — zapytał Marcin

— Tak, oczywiście… — odpowiedziała Ola.

— Pani Olu, pani tak je przytula a one mogą mieć wszy.

— No i co z tego… Pani zobaczy jakie to ładne dzieciaki i takie skrzywdzone. Mogę się dla nich poświęcić. Wszy...co tam wszy, tu waży się ich całe przyszłe życie a pani o wszach. Trochę serca… Wszy dla niej ważne…

— Przepraszam, nie powinnam…

Marcin wrócił tymczasem ze sklepu. Kupił kilka drożdżówek. Dał dzieciom a one wprost je połykały.

— Nie wiedziałem co kupić. Nic specjalnego nie było więc chociaż te drożdżówki.

— Bardzo dobrze zrobiłeś. Pani kierowniczko, gdzie z nimi jedziemy?

— Do rodziny zastępczej. Będą tam tydzień albo dwa. Potem sąd zadecyduje co dalej.

— A co my mamy zrobić, żebyśmy mogli się nimi zaopiekować?

— Musicie na początek utworzyć rodzinę zastępczą a potem starać się o adopcję.

— Pomoże nam pani?

— Pomogę. Zawieziemy dzieci, potem pojedziemy do biura i zaczniemy załatwiać.

— Dobrze, dziękuję…

Zajechali do domu na przedmieściach Gdańska. Kierowniczka wcześniej uprzedziła telefonicznie, że wiozą do nich dzieci, więc wszystko na nich czekało. Najpierw kąpiel, potem czyste ubranka i obiad.

Kierowniczka już chciała wracać, ale Ola uprosiła ją, żeby jeszcze zaczekać aż się najedzą. Potem pożegnała się z nimi i obiecała, że za kilka dni ich odwiedzi.

Płakała gdy wsiadała do samochodu a Marcin nic nie mówił, chociaż żal mu było tych maluchów.

— Czemu nic nie mówisz? — zapytała Ola.

— Co tu można mówić? Trzeba szybko załatwiać sprawy i zabrać je stąd. Ich życie nareszcie musi się ustabilizować. Musimy im pomóc.

Dojechali do biura, tam zostawili swoje dane, napisali pismo do sądu, wypełnili jakieś formularze i wrócili do rodziców. Teraz tylko kilka tygodni niepewności czy sąd pozwoli im zabrać dzieci. Cała rodzina wierzy, że tak.

Późnym wieczorem wrócili do Warszawy. A w sobotę wczesnym rankiem jechali znów do Gdańska — „do naszych dzieci” — mówili. Najpierw pojechali je odwiedzić. Ledwo je poznali, tak przez te kilka dni się zmieniły. One jednak poznały ich od razu i przybiegły się przywitać. Ich zastępcza mama pozwoliła, żeby zabrali je do ogrodu.

— Może najpierw powiecie jak macie na imię?

— Ja mam na imię Basia a to jest mój brat Krzysio.

— A ja jestem Ola a to mój mąż Marcin. A ile macie lat?

— Ja mam pięć — powiedziała Basia.

— A ja sześć — odważył się wreszcie Krzysio.

— A chcielibyście żebyśmy byli waszymi rodzicami? To znaczy mamą i tatą.

— Tak, chcemy — pierwsza znowu odezwała się Basia.

— Ale my mamy mamę — odezwał się Krzyś.

— A ja też bym chciała być waszą mamą.

— No dobrze, może być.

— Porozmawiali jeszcze trochę, obiecali, że przyjadą do nich wieczorem.

Po drodze do rodziców odwiedzili kilka sklepów. Muszą przecież zawieźć dzieciom jakieś prezenty. Kupili lalki i samochody. Doszli do wniosku, że absolutnie nie znają się na gustach i potrzebach takich dzieci. Muszą z nimi porozmawiać na temat tego co chciałyby dostać. To takie rezolutne dzieciaki.

Będąc już u rodziców nie potrafili rozmawiać o niczym innym, tylko o Basi i Krzysiu. Opowiadali jakie to ładne i miłe dzieci. Aż szkoda, że musiały już tyle złego doświadczyć w swoim krótkim życiu. Nie mogli się doczekać następnego z nimi spotkania. Denerwowali się także o rezultat swoich starań o rodzinę zastępczą.

Wreszcie po trochę spóźnionym obiedzie pojechali do dzieci. Dali im prezenty. Ucieszyły się bardzo, bo do tej pory nigdy nie miały swoich zabawek. Kilka razy pytały, czy to na pewno będą tylko ich zabawki. Trudno było im zrozumieć, że mogą mieć coś swojego, coś na własność. Siedzieli tak z nimi i bawili się do wieczora. Potem musiały iść spać. Ola z Marcinem obiecali, że rano znowu je odwiedzą.

Tym razem kupili im trochę słodyczy. Okazało się, że oprócz zwykłych, owocowych cukierków nie znały smaku czekolady czy ciastek. Zajadały się i mówiły, że to bardzo dobre.

*************

Ola z Marcinem zdali sobie sprawę, że czeka ich ciężka praca, aby dzieci dorównały swoim rówieśnikom. Trzeba będzie je nauczyć wszystkiego od podstaw. Zauważyli jednak, że są bardzo pojętne, rezolutne i szybko się uczą. Dlatego być może te cechy ułatwią im pracę. Niemniej jednak trzeba wszystko pokazać, nauczyć, wytłumaczyć…

Biedne te dzieci. Na temat ich matki Ola nie chce nic mówić ani nawet wspominać jej.

Po południu musieli jednak wrócić do Warszawy. Obiecali, że w sobotę znowu przyjadą.

Jadąc samochodem oboje marzyli, jak to będzie, kiedy już będą we czwórkę w domu.

— Czy nasze mieszkanie nie będzie za małe? — zastanawiała się Ola.

— Najwyżej zamienimy je na większe — odpowiedział Marcin — żeby tylko pozwolili nam je zabrać do siebie.

— Wiesz, może we wtorek zadzwonię do MOPS-u jak tam zaawansowane są sprawy.

Tak marząc i rozważając dojechali do domu. Spać jednak nie chciało im się. Niewiele teraz rozmawiali, ale każdy przeżywał to po swojemu.

Poniedziałek dłużył się obojgu, a we wtorek już rano Ola zadzwoniła do kierowniczki MOPS-u.

— Tu Ola Kasprzyk. Ja w sprawie tych dzieci. Czy może jest coś nowego w sprawie?

— Ale pani niecierpliwa. To musi potrwać. Ja złożyłam już do sądu wszystkie dokumenty, a wie pani ile to u nich trwa.

— To co mam robić?

— Cierpliwie czekać.

Ola rozłączyła się i walnęła pięścią w biurko.

— Znieczulica, nic ich nie obchodzi los biedaków. Jak nie „wszy” to „cierpliwie czekać”. Już ja im poczekam.

Wstała i poszła do dyrektora. Poprosiła o kilka dni urlopu. Przy okazji opowiedziała pokrótce w jakim celu jest jej potrzebny. Początkowo nie chciał się zgodzić ale gdy usłyszał, że chodzi o dzieci natychmiast zmienił zdanie.

— Pani kierownik, jeżeli chodzi o dobro dzieci to proszę bardzo. Kiedy i ile pani potrzebuje, może pani wziąć. Proszę tylko mnie uprzedzać, nawet telefonicznie. A dzisiaj, pani Olu, proszę przekazać obowiązki zastępcy i proszę już jechać i załatwiać sprawy.

Podziękowała i zaraz zadzwoniła do Marcina. On też nie miał problemu z urlopem, więc wieczorem znowu byli w Gdańsku a rano już pukali do drzwi w sądzie. Tam dość szybko trafili na kompetentną osobę. Błagali, by przyśpieszyć tok załatwiania. Nie było to łatwo, ale wyprosili zgodę na to, żeby mogli zabrać dzieci do siebie. Po południu dostali oficjalną zgodę na piśmie. Natychmiast pojechali po dzieci a po drodze powiadomili jeszcze telefonicznie kierowniczkę MOPS-u o całej sytuacji.

Odebrali dzieci z rodziny zastępczej i … Dopiero teraz zdali sobie sprawę, że absolutnie nie są do tego przygotowani. Pojechali więc do rodziców, tam przenocowali a wcześnie rano wyjechali do Warszawy. Muszą im kupić trochę ubrań, pościel, tapczaniki, szafę. Już w drodze planowali jak to wszystko zorganizować.

Poradzili sobie ze wszystkim dość sprawnie i wieczorem dzieci miały już swoje własne miejsca. Dopiero teraz mogli się sobą nacieszyć.

Widać, że zarówno Basia jak i Krzysio zaczęły powoli akceptować swoich nowych rodziców, siadały na kolanach, przytulały się, cały czas chciały być blisko nich. Poczuły się bezpieczne. Wszystko jednak trzeba im tłumaczyć. Mycie zębów, kąpiel, jedzenie, jak należy chodzić po ulicy, dosłownie wszystko.

Dzieci poszły spać, każde na własnym tapczaniku, we własnej pościeli a nowym rodzicom jakoś nie śpieszyło się do spania. Co chwilę zaglądali czy śpią, czy się nie rozkryły…

Było już dobrze po północy, kiedy poczuli zmęczenie. Poszli spać, ale już przed piątą obudzili się i Ola szybko poszła zobaczyć jak śpią dzieci.

— Marcin, chodź szybko, zobacz — zawołała męża.

— Co tam się stało?

— Zobacz, Basia poszła spać do Krzysia.

— A co się dziwisz. Tyle lat spały razem w jednym barłogu to teraz też tak z przyzwyczajenia.

— Może jeszcze nie czuje się bezpieczna w swoim łóżku sama.

— Być może, ale niech tak śpią do rana.

— Tak, rano porozmawiamy z nimi.

Położyli się do łóżka, ale już do rana nie spali.

Przed siódmą Ola wstała i zaczęła krzątać się po kuchni. Chciała przygotować pyszne śniadanie dla całej rodziny. Marcin też zaraz wstał i zaoferował, że pójdzie po ciepłe, chrupiące bułeczki.

— No, no, co ja widzę. Nigdy ci się nie chciało rano iść do sklepu a teraz sam chcesz.

— Wiesz, nowa rodzina, większa a to zobowiązuje.

— Czy to już tak zawsze będzie?

— Na początku na pewno a później zobaczymy.

Około w pół do ósmej dzieci się obudziły i zaczęły rozmawiać. Usłyszała to Ola i przyszła do nich. Pocałowała oboje na powitanie, przytuliła, zapytała jak się spało.

— Basiu, a czemu poszłaś do Krzysia?

— Bo bałam się sama.

— U mamy zawsze spaliście razem?

— Tak.

— Tutaj nie musicie niczego się bać. Każdy ma swoje łóżko, swoją pościel i jesteście tu bezpieczne. Spróbujcie już się nie bać, dobrze?

— Dobrze.

— A teraz po kolei idźcie się myć. Kto pierwszy?

— Ja — odpowiedział Krzysio.

— Dobrze, a potem Basia. Teraz pościelimy łóżko Basi. Pomożesz mi?

— Tak, ale nie umiem.

— Nie szkodzi, zaraz ci pokażę.

Ola zdjęła kołdrę, potem podniosła poduszkę.

— Basiu, a co to jest?

— Chleb.

— A po co go wzięłaś?

— Żeby rano zjeść.

— Ale czemu?

— Bo u nas rano nigdy nie było i byliśmy głodni — odpowiedział Krzysio, który akurat wrócił z łazienki.

— Dzieci, tutaj nie musicie chować chleba na zapas. U nas zawsze jest jedzenie. Jeżeli jesteście głodne to powiedzcie albo weźcie sobie z lodówki.

— Naprawdę, możemy?

— Możecie i nie musicie się pytać. A teraz Basia idzie się myć a później jemy razem śniadanie.

W międzyczasie Marcin wrócił z pieczywem i wszyscy usiedli do śniadania.

— Krzysiu, co to jest? — zapytała Basia.

— Nie wiem, spytaj ma… pani.

— Co, nie wiecie jak do nas mówić? A jak byście chcieli? Może mama Ola i tata Marcin?

— Dobrze, mamo Ola — odpowiedziała Basia.

Mimo, że jest młodsza od brata ale za to bardziej odważna i lubi dużo mówić.

— Basiu, a to co jemy to jest jajecznica. Smakuje wam?

— Ale to jest dobre. Nigdy nie jadłam.

Minęło tak kilka dni. Ola i Marcin zajmowali się a właściwie to uczyli się opieki nad dziećmi. One z kolei coraz bardziej przyzwyczajały się do nowych rodziców, były już odważniejsze.

Olę i Marcina niepokoiło jednak to, że tak długo trwają formalności związane z załatwieniem, by mogli być rodziną zastępczą. Dzwonili często do sądu, ale tam otrzymywali informację, że mają cierpliwie czekać. W międzyczasie zaczęli załatwiać sprawy związane z adopcją. Musieli też znaleźć opiekunkę do dzieci bo trzeba było przecież wrócić do pracy. Tu im się poszczęściło, bo koleżanka miała akurat zaufaną sąsiadkę, która szukała takiej pracy. Po spotkaniu i rozmowie zadecydowali, że można ją zatrudnić. Uprzedzili, że dziećmi trzeba zajmować się z wyjątkową troskliwością ze względu na ich przeszłość. One także zaakceptowały nową ciocię.

*************

Pojechali kiedyś do Gdańska do rodziców. Dziadkowie bardzo się ucieszyli na widok nowych wnuków. Zajęli się nimi a Ola z Marcinem postanowili odwiedzić Majkę.

Spotkali ją na ławce przed domem. Była oczywiście w stanie wskazującym na spożycie pewnej ilości alkoholu. Ledwie ich poznała.

— A… Ola, już wiem. Postaw piwo.

— Nic ci nie postawię. Chodź do domu.

— A po co? Tam dzieci śpią. Nie wolno im przeszkadzać.

— Czy ty jesteś normalna? Czy tylko udajesz? Nie zauważyłaś, że od ponad miesiąca już nie masz dzieci w domu?

— Tak? A gdzie są?

— U mnie, idiotko.

— A czemu?

— Lepiej nie pytaj. Już ich nie dostaniesz. One zostaną u mnie. Przynajmniej nie będą głodne i postaram się, żeby coś w życiu osiągnęły. A teraz chodź do domu i daj mi dokumenty dzieci.

— Jakie dokumenty?

— Wszystkie jakie masz — świadectwa urodzenia, chrztu, szczepienia i co tam jeszcze masz.

— Chrztu? Nie przypominam sobie.

— Co, może mi powiesz, że nawet ich nie ochrzciłaś.

— Chyba nie, a po co?

— No nie, zaraz ją zabiję. A co robią twoi rodzice?

— Moi rodzice? Nie wiem, gdzieś wyjechali…

— Chodź do domu po te dokumenty.

— No już idę. Gdzie ja mam klucze… zaraz, zaraz …

— Może drzwi zostawiłaś otwarte?

— Rzeczywiście.

— A to kto? — zapytała Ola ujrzawszy leżącego w barłogu nagiego mężczyznę.

— A bo ja wiem. Przyszedł, zapłacił i jeszcze piwo postawił a teraz odpoczywa. Chyba go dobrze wymęczyłam. Marcin, chcesz spróbować?

— No, no… nie pozwalaj sobie… szukaj szybko tych papierów.

— Zaraz, gdzie one mogą być … Może tu… a zresztą szukaj sobie sama. Ja jestem zmęczona. Idę spać.

— Majka, bo cię walnę. Szukaj mi szybko. Nie będę drugi raz przyjeżdżać.

— O, chyba tu będą… tak, coś jest. Bierz co chcesz… Ola, pożycz mi stówę.

— Ja ci zaraz pożyczę…

— Dobra, dobra...to może dychę.

— Masz dychę i się odczep. No nareszcie. Świadectwa urodzenia chociaż mam. Chodź Marcin, a może chcesz zostać? — zażartowała.

Po każdym spotkaniu z Majką, Ola długo nie mogła dojść do siebie. Tak było i tym razem.

— Mamo, czy wiesz, że ona nawet nie wiedziała, że dzieci nie ma w domu. Myślała, że śpią i nie chciała im przeszkadzać.

— No coś podobnego. To zwierzęta lepiej się opiekują swoimi dziećmi. Dobrze zrobiliście, że zabraliście je stamtąd. Może kiedyś wam się odwdzięczą za to.

*************

Dzieciaki już się zadomowiły u nowych rodziców, czują się bezpieczne, widać, że im zaufały. Chleba też nie chowają pod poduszkę. Rozwijają się też bardzo dobrze. Szybko nadrabiają zaniedbania Majki. Czasami tylko, szczególnie Basi, wyrwie się jakieś niecenzuralne słowo, najczęściej na „k”. Ola kiedyś im wytłumaczyła, że to są brzydkie wyrazy i kulturalni ludzie tak nie mówią. Dała im przykład swój i Marcina.

— Mamo Ola, ale nasza mama często tak mówiła — odpowiedział Krzysio.

— Tak, wiem ale to nieładnie tak mówić.

— Dobrze, nie będziemy już.

Coraz rzadziej wspominały Majkę, chociaż Ola często rozmawiała z nimi o ich mamie. Chyba powoli same zaczynały rozumieć, że jednak w tym domu mają lepsze warunki, że są bardziej kochane.

*************

Nareszcie oficjalnie zostali rodziną zastępczą. Mieli kilka kontroli, były wywiady środowiskowe, rozmowy ale w końcu sąd przyznał im opiekę nad dziećmi. Teraz trzeba tylko dokończyć sprawy adopcyjne. Poza tym prawdopodobnie niedługo przeprowadzą się do większego mieszkania. Dzieci nareszcie będą miały własne pokoje. Krzysio w najbliższym czasie idzie do szkoły, więc ta zamiana stała się koniecznością.

Ani Ola, ani Marcin podejmując decyzję o zabraniu dzieci, nie zdawali sobie sprawy jaki obowiązek na siebie biorą. Cały wolny czas muszą im poświęcać, także finansowo dużo ich to kosztuje. Ale nie żałują tego.

Zaniedbanie z kilku ostatnich lat jest trudne do nadrobienia. Dobrze, że mają dobrą pracę, wyrozumiałych szefów no i co ważne — niezłe zarobki. Ale najważniejsze jest to, że dzieciaki są im za to wdzięczne i kochają ich. Wystarczy popatrzeć na ich roześmiane buzie, kiedy rodzice wracają z pracy. A te powitania…

Niedługo razem pojadą na krótki urlop. Dzieci morze już poznały więc teraz czas na góry. Niestety, tylko kilka dni, ale czego się nie robi dla takich kochanych brzdąców.

*************

Pobyt w Zakopanem trwał tylko trzy dni. Na więcej nie mogli sobie pozwolić ze względu na pracę. Dzieci były jednak bardzo zadowolone.

Marcin był tu już kilkanaście razy, zarówno latem jak i zimą, służył więc za przewodnika. Pokazał im wszystko co było możliwe. Nie byli tylko nad Morskim Okiem, ale wyprawa tam byłaby zbyt męcząca dla takich maluchów.

Po powrocie zastali wiadomość, że mogą odbierać większe mieszkanie. Ucieszyli się bardzo.

Ponieważ było to mieszkanie już użytkowane a więc także wyposażone we wszystkie urządzenia a nawet niektóre meble, postanowili, że tylko je odmalują i wprowadzą się. Szybko znaleźli ekipę malarzy i po tygodniu już się przeprowadzili. Trochę się śpieszyli bo za tydzień Krzysio szedł do szkoły a dla Basi znalazło się miejsce w przedszkolu bardzo blisko domu.

*************

Na początku października sąd wreszcie wydał decyzję o adopcji. Ucieszyli się wszyscy. Dzieci, mimo, że niewiele z tego rozumiały ale też się cieszyły. Muszą teraz nauczyć się nowego nazwiska. Trochę sprawiało im trudność, szczególnie Basi, prawidłowe wymówienie słowa „Kasprzyk”, ale po kilku dniach ćwiczeń już sobie radziły. Niestety, jeżeli są pomyślne wiadomości to muszą być też złe. Tak już jest urządzony ten świat, że nie możemy być zbyt długo szczęśliwi.

Taką złą wiadomość Ola otrzymała w pracy. Zadzwoniła jej mama i powiadomiła, że nie żyje Majka. Dowiedziała się o tym przypadkowo. Policja bada przyczynę ale według wstępnej diagnozy przyczyną śmierci był alkohol a raczej jego nadmiar. Mama zasugerowała Oli, że może przyjadą i pomogą w zorganizowaniu pogrzebu. Ola oczywiście obiecała, że zajmie się tym. Czuła się w obowiązku pomocy ze względu na Basię i Krzysia. Tylko jak im powie o śmierci matki.

Znowu musiała prosić szefa o kilka dni urlopu. Nie robił z tym trudności tym bardziej, że Ola i jej zespół zawsze wywiązywali się ze swoich obowiązków wzorowo. Urwała się więc z pracy godzinę wcześniej, pojechała do szkoły po Krzysia a potem do przedszkola odebrać Basię. Wrócili do domu, usiedli na kanapie i z ciężkim sercem, ale w końcu powiedziała:

— Muszę wam przekazać smutną wiadomość. Wasza mama Majka umarła. Teraz macie już tylko mnie i tatę Marcina.

— Ale wy nie umierajcie — zawołała Basia.

— Nie, nie umrzemy.

— To dobrze — odezwał się Krzyś.

— Musimy pojechać teraz do Gdańska i urządzić pogrzeb.

— A co to jest pogrzeb?

— Jakby wam to powiedzieć? Musimy włożyć Majkę do trumny i pochować.

— A gdzie schować?

— Nie schować tylko pochować. Taki pan najpierw w ziemi wykopie dziurę i wtedy trumnę z mamą Majką włożą do tej dziury i zasypią.

— Żeby nie uciekła?

— Nie, ona i tak już nie ucieknie, tylko tam już będzie zawsze leżała a my będziemy jeździć na jej grób, zapalać znicze, stawiać kwiatki. Zresztą wszystko wam pokażę tam na miejscu.

W tym czasie wrócił Marcin.

— Co tu się dzieje? — zapytał.

— Nie chciałam cię wcześniej denerwować, ale musimy jechać do Gdańska. Majka umarła.

— A co się stało?

— Jeszcze nie wiadomo ale chyba … — tu Ola pokazała ręką okolice szyi.

— To było do przewidzenia.

— Ale wiesz co, dopiero teraz sobie uzmysłowiłam, że nie mamy żadnego zdjęcia Majki.

— Potrzebujesz do czegoś?

— Chcę żeby dzieci miały pamiątkę.

— Ostatnio wyglądała nie najlepiej więc chyba dobrze, że nie mamy.

— Poszukam u rodziców. Powinna być na zdjęciach klasowych. Tam wyglądała całkiem, całkiem…

Marcin zadzwonił do szefa i poprosił o kilka dni wolnego a potem wsiedli do samochodu i przed północą byli w Gdańsku. Dzieci przez drogę nie spały, więc od razu poszły do łóżek. Marcin też poszedł spać bo zmęczyła go trochę podróż. Natomiast Ola z mamą usiadły sobie w kąciku i plotkowały do godziny trzeciej. Rano trudno im było wstać ale obowiązki wzywały. Ola pojechała załatwiać sprawy związane z pogrzebem. Zajęło jej to prawie cały dzień, ale wszystko dopięła na ostatni guzik. Odszukała też kilka koleżanek z klasy i poprosiła, żeby przyszły na pogrzeb.

Nazajutrz w południe zebrało się dużo ludzi. Ola nawet nie spodziewała się aż tylu. Dopisały przede wszystkim koleżanki. One to właśnie powiadomiły kogo tylko się dało. Wyszły z założenia, że chociaż życie miała spaprane to pogrzeb niech będzie porządny.

Dzieci nie bardzo rozumiały co się tu dzieje, ale widziały, że dużo ludzi płacze, więc one także płakały. Po pogrzebie zebrali się prawie wszyscy i postanowili, że urządzą jej stypę, tylko pod warunkiem, że każdy płaci za siebie. Poszli więc do pobliskiej restauracji, powspominali Majkę, podziwiali Olę i Marcina, że tak dobrze opiekują się dziećmi Majki i rozeszli się do domów.

Ola postanowiła, że do Warszawy wrócą dopiero następnego dnia. Odszukała jeszcze zdjęcia szkolne. Było kilka ale wybrała to na którym były razem. Wtedy jeszcze bardzo się przyjaźniły. Nazajutrz w południe wrócili do domu. Dzieci zajęły się swoimi sprawami a Ola z Marcinem usiedli w fotelach i popijali kawę.

— Marcin, ale nasze dzieci chyba jeszcze niewiele zrozumiały.

— Ja myślę, że nie przeżywają tego bo nie miały z matką takiej silnej więzi. Zżyły się już z nami i dla nich my jesteśmy najważniejsi.

— Chyba masz rację, ale ciekawe jak nasze dziecko by przeżywało moją śmierć.

— Myślę, że na pewno inaczej. Dla nich teraz my jesteśmy rodzicami.

— Ale ja mówię o naszym dziecku.

— Rozważając teoretycznie…

— A dlaczego teoretycznie?

— No przecież wiesz dlaczego.

— Jesteś pewien?

— Ola, co to za podchody?

— Domyśl się.

— Nie, to niemożliwe. Przecież tyle lat i nic.

— Sama się zastanawiałam. Doszłam do wniosku, że intensywnie staraliśmy się i nic. Kiedy zajmowaliśmy się adopcją, dla siebie nie mieliśmy czasu. Ale odpoczynek w górach, choć krótki… po dłuższej abstynencji...no i wyszło.

— Jesteś tego pewna? Byłaś u lekarza?

— Byłam i jestem w ciąży.

— Ale mnie zaskoczyłaś, czemu wcześniej nie powiedziałaś?

— Musiałam się upewnić.

— Olka, kocham cię.

— Ale myślę, że nasz stosunek do Basi i Krzysia nie zmieni się. Nie możemy ich teraz skrzywdzić.

— Oczywiście, musimy je traktować jednakowo. A mamie to już na pewno powiedziałaś?

— Przepraszam, powinnam najpierw tobie ale przez ten pogrzeb…

— Tym razem ci wybaczam.

*************

Mijały dni, tygodnie, miesiące. Na szczęście nic złego w tym czasie się nie zdarzyło. Tylko ciąża była coraz bardziej widoczna. Badania wykazały, że będzie to syn. Ola powiedziała już dzieciom, że będą miały braciszka.

— Może pomyślicie jak damy mu na imię.

— A może być Krzysio?

— Nie, Krzysia już mamy. Wymyślcie jakieś inne imię.

— To może Marcin?

— Marcin to jest wasz tata.

— A może… nie, nie wiem — jak zwykle Basia dużo mówiła.

— To może Krzysio coś wymyśli? On zawsze mówi mało ale jak coś powie to konkretnie. Co Krzysiu, Pomożesz nam?

— Pomyślę i jutro dam odpowiedź.

— No, i to jest konkretna odpowiedź. A zatem jutro będziemy wiedzieli jak damy na imię braciszkowi.

Marcin często przysłuchiwał się takim rozmowom, czasami brał udział. Ale dzisiaj powiedział do Oli:

— Wiesz Ola, my mamy naprawdę mądre dzieci. Kto by pomyślał, matka wiadomo, ojciec czy ojcowie nie wiadomo kto, a dzieci — oby wszystkie były takie rezolutne i mądre.

— Chyba mieliśmy szczęście, tylko żeby się nie zepsuły.

— Ja myślę, że jeżeli będziemy się nimi zajmować tak jak dotychczas to uchronimy je przed narkotykami, złym towarzystwem i takimi tam…

— A Majka? Pochodziła z tak zwanego „dobrego domu”. Kiedyś była dobrą uczennicą, wspaniałą przyjaciółką i co? Stoczyła się na samo dno.

— Widocznie gdzieś, coś nie zagrało. Rodzice nie dopilnowali. Wystarczyła iskierka i poszło…

— Właśnie chodzi o tę iskierkę. Trzeba ją w porę zobaczyć i od razu zagasić.

— Masz rację, musimy być czujni. Późno już, chyba pójdziemy spać.

Nazajutrz rano Krzysio przyszedł do kuchni.

— Mamusiu( już od jakiegoś czasu dzieci nie mówią mama Ola) już wymyśliłem imię dla braciszka. Może nazwiemy go Adaś?

— Ty chyba całą noc myślałeś. Przyznaj się, nie spałeś?

— Spałem tylko w nocy obudziłem się i wtedy wymyśliłem.

— Mnie się podoba. Zobaczymy co na to Basia i tato powiedzą.

— Słyszeliśmy i zgadzamy się — odezwali się oboje.

— A zatem postanowione — będzie Adaś.

*************

Zima minęła dosyć szybko. Może dlatego, że mieli dużo różnych zajęć. A poza tym była dość łagodna. Marcin rozpoczął jakiś kurs dokształcający, chodził także na naukę języka angielskiego. W niedalekiej perspektywie ma szansę na dość poważny awans więc musiał w siebie trochę zainwestować. Ola też miała szansę na awans ale ze względu na ciążę trochę się to odwlecze w czasie. Postanowiła, że po porodzie postara się szybko wrócić do pracy a do Adasia zatrudnią jakąś panią. Na temat swoich planów rozmawiała już z szefem. Zdradził jej nawet, że ma zająć miejsce pana, który przechodzi na emeryturę. W zasadzie już powinien przejść ale znając sytuację Oli zgodził się jeszcze popracować kilka miesięcy.

Ola domyśliła się, że chodzi o stanowisko dyrektora oddziału banku, też w Warszawie. Ucieszyła się, bo od dawna chciała się wykazać na takim stanowisku. Modliła się tylko by poród nie był skomplikowany a Adaś zdrowy.

W połowie maja urodziła zdrowego chłopca. Obyło się bez komplikacji i po trzech dniach byli już w domu. Wszyscy bardzo się cieszyli a najbardziej Basia. Powiedziała, że ona zajmie się braciszkiem a mama może iść do pracy. Rzeczywiście, zajmowała się nim bardzo dobrze. Karmiła, pilnowała gdy spał, na spacerze prowadziła wózek. Chciała nawet go przewijać ale Ola nie pozwalała na to, a przy kąpieli zawsze mamie pomagała. W przyszłości może być świetną matką. Sama nie zaznała miłości od swojej matki więc teraz uczy się tego i gdy urodzi swoje dzieci, na pewno będzie się nimi bardzo dobrze opiekować. Krzysia za to niezbyt interesował brat. Mówił, że za dużo płacze a on tego nie lubi. Zresztą dzieci różnią się. Basia to taka trzpiotka — wszędzie jej pełno, dużo mówi, lubi być w centrum uwagi. Krzyś natomiast to typ naukowca. Mało mówi ale za to konkretnie, jest stanowczy, każde słowo czy czynność u niego muszą być przemyślane. Zawsze stara się dotrzymać słowa. Olę i Marcina nieraz śmieszą ich zachowania. Być może gdyby byli z nimi od urodzenia, byłoby to normalne, przyzwyczailiby się do tego. Mimo to starają się nie wyróżniać żadnego dziecka. Jak sobie kiedyś postanowili tak teraz konsekwentnie to realizują.

*************

Niedługo kończy się już urlop macierzyński Oli. Zaczęli szukać opiekunki do Adasia, jednak albo panie chciały za dużo pieniędzy albo inne warunki czy cechy im z kolei nie odpowiadały. Przypomnieli sobie wtedy o pani Zosi, która pilnowała już Basię i Krzysia. Po krótkiej rozmowie zgodziła się. Zastrzegła tylko, że może zajmować się Adasiem tylko kilka miesięcy. Zobowiązała się jednak, że znajdzie kogoś odpowiedniego na swoje miejsce.

Kasprzykom spadł kamień z serca. Zdążyli już poznać panią Zosię i zaufać jej, mogą więc spokojnie zająć się swoimi sprawami. Chcą jeszcze przed końcem urlopu Oli urządzić chrzciny dzieci. W związku z tym, że Basia i Krzysio prawdopodobnie nie były ochrzczone więc teraz chcą to załatwić jednocześnie.

Dzieci ucieszyły się, chociaż jeszcze nie bardzo rozumiały o co tu chodzi. Postanowili, że na rodziców chrzestnych Adasia wezmą brata Oli i siostrę Marcina natomiast dla Basi i Krzysia poproszą koleżanki i kolegów z dawnej klasy Majki i Oli. Prawie jednocześnie wpadli na ten pomysł. Nikt z zaproszonych nie odmówił, a wręcz byli zachwyceni tym pomysłem.

Pod koniec sierpnia odbyły się chrzciny a od września Basia poszła do szkoły. Natomiast Ola w połowie września wróciła do pracy. Na razie na swoje stanowisko, ale już wszyscy mówili do niej „pani dyrektor”. Wiedzieli, że od pierwszego października przechodzi na dyrektora oddziału. Jakoś tak się złożyło, że również od października Marcin także dostał awans. Został zastępcą dyrektora do spraw eksportu w swojej firmie. W związku z tym czekały go częste wyjazdy zagraniczne. Cieszyły ich te awanse, ale zastanawiali się jak teraz Ola da sobie radę, bo na nią spadnie większość obowiązków domowych. Wiele wieczorów spędzili na dyskusjach. W końcu wyszło na to, że muszą kupić lub wybudować dom i sprowadzić kogoś do pomocy. Myśleli o rodzicach Oli lub Marcina, tylko że oni pewnie nie będą chcieli przeprowadzić się do Warszawy. A może życie samo podsunie jakiś pomysł?

Zaczęli jednak rozglądać się za jakimś domem lub działką ale Warszawa to nie Gdańsk. Tu ceny nieruchomości są dwu- lub trzykrotnie wyższe. Czy finansowo poradzą sobie?

Mimo wszystko szukali licząc na okazję. Rzeczywiście, przed Bożym Narodzeniem trafiła im się taka. Znaleźli dom, jeszcze przedwojenny, solidny, z dużym ogrodem, z klombem i podjazdem przed schodami prowadzącymi do domu. Budynek wymagał solidnego remontu. Trzeba było wymienić większość tynków, podłogi, instalację elektryczną, elewację, zmodernizować ogrzewanie. Mimo, że cena była wyjątkowo atrakcyjna i bez prowizji pośredników to jednak koszty remontu mogą być duże. Liczyli trochę na to, że Ola jako pracownik banku, dostanie kredyt na preferencyjnych warunkach.

Przypomnieli sobie, że kuzyn Marcina ma w Gdańsku firmę budowlaną. Tam ceny takich robót są o wiele niższe. Może uda się namówić go, żeby na jakiś czas przeprowadził się do Warszawy. Marcin zaraz do niego zadzwonił i przedstawił propozycję. Po chwili zastanowienia odpowiedział, że niedługo kończy roboty w Gdańsku i wtedy może im pomóc. Postawił jednak warunki. Musi mieć zakwaterowanie dla siebie i pracowników oraz perspektywy na dalszą pracę. Marcin odpowiedział, że na razie będzie mógł zamieszkać w ich domu a roboty w Warszawie jest dużo i na pewno coś mu wynajdzie.

Tak więc szybko załatwili kredyt, kupili ten dom i znaleźli nawet potencjalnego kupca na swoje mieszkanie.

W lutym skończyli załatwianie wszystkich formalności związanych z kupnem domu oraz sprzedażą mieszkania. Pod koniec marca będą musieli przeprowadzić się. W związku z tym w trybie awaryjnym sprowadzili Pawła — tego kuzyna od remontów — aby przygotował im przynajmniej dwa pokoje.

Starał się chłop jak mógł, pracował nawet w nocy, ale po miesiącu Kasprzykowie mogli się przeprowadzić do dwóch pokoi na piętrze. Paweł z dwoma pracownikami na razie mieszkał na parterze, ale już szykował pomieszczenie w piwnicy.

Trudno im się mieszkało w remontowanym domu. Wszędzie brud, kurz, gruz. Nie narzekali jednak, bo wiedzieli, że za jakiś czas będzie tu jak w pałacu.

Paweł był dobrym fachowcem i nieraz im podpowiadał różne rozwiązania. W końcu dali mu wolną rękę i cierpliwie czekali na efekt końcowy. Za to obiecał, że na początku maja wszelkie roboty wewnętrzne zostaną zakończone. Po cichu liczyli, że zakończy trochę szybciej, ale dokładność wymaga czasu.

Tymczasem dzieci rosły jak na drożdżach a szczególnie Adaś. Starsze chodziły do szkoły i uczyły się bardzo dobrze. Ola bała się, że Basi będzie trudno zaaklimatyzować się w klasie i dobrze uczyć ze względu na to, że wszystko ją interesowało i nie będzie mogła się skupić na lekcjach. Niektórzy nawet podejrzewali, że być może ma ADHD. Mimo tego miała bardzo dobre stopnie i była wyróżniającą się uczennicą.

Dzień przed pierwszymi urodzinami Adasia, Paweł oznajmił, że mogą odebrać jego robotę a na następny dzień liczy na ucztę nie tylko urodzinową.

Teraz pozostały prace zewnętrzne. Poradził im, by docieplili budynek z zewnątrz. Nie jest to dom zabytkowy więc mogą to zrobić. Trzeba także naprawić ogrodzenie, wyciąć niepotrzebne krzaki i pomyśleć o wykonaniu ładnego podjazdu do domu z klombem w środku. Wprawdzie był ten stary, ale już zniszczony. Tu także liczyli na gust i doświadczenie Pawła.

Wraz z nadejściem wakacji skończył się remont u Kasprzyków. Dzieci przyniosły świadectwa szkolne. Ola i Marcin aż popłakali się ze szczęścia — oba były z czerwonym paskiem. Postanowili, że muszą wymyślić jakąś nagrodę, a tymczasem Ola — jak to kobieta — od razu zadzwoniła do chrzestnych dzieci i przekazała im wiadomość o wynikach w nauce. Właściwie to chyba chciała się pochwalić jaką to jest dobrą matką i opiekunką dzieci. Lubiła gdy ktoś ją podziwiał i chwalił. Właściwie to chyba każdy to lubi ale Ola sama prowokowała takie sytuacje. Tak było i tym razem. Pochwaliła Basię i Krzysia ale chrzestni zapewniali, że to jej zasługa i dziękowali za to. Zadeklarowali też, że mogą przez tydzień zaopiekować się dziećmi w Gdańsku. Oli właśnie o to też chodziło. Urlopu mieli bardzo mało, bo wykorzystali część w czasie kupna a potem remontu domu. Ten tydzień, który im jeszcze pozostał chcieli wykorzystać na wyjazd gdzieś za granicę. Niech dzieci zobaczą trochę świata. Ten wyjazd ma być dla nich nagrodą za dobre wyniki w nauce.

Prawdopodobnie babcie także zajmą się dziećmi przez jakiś czas i wakacje miną ale będą za to bardzo urozmaicone.

Pewnego wieczoru siedzieli wszyscy na tarasie, popijali kompot, jedli ciasto które upiekła Ola oczywiście przy pomocy Basi. Wtedy właśnie Krzysio powiedział bardzo poważnie:

— Chciałbym zostać żeglarzem a w przyszłości marynarzem, najlepiej kapitanem statku.

— Krzysiu, a skąd taka decyzja?

— Często oglądam w telewizji programy o morzu i bardzo mi się podoba taka praca a żeglarstwo przygotuje mnie do niej.

— Bardzo mądra decyzja. To od czego zaczynamy?

— Może najpierw zapiszę się do klubu żeglarskiego.

— Ale musisz nauczyć się dobrze pływać.

— W szkole chodzę na basen i już umiem, ale będę jeszcze trenował.

— Dobrze Krzysiu, poszukaj takiego klubu to pojadę z tobą, żeby cię zapisać.

— A mama to nic nie ma do powiedzenia? — zapytała Ola.

— Mamo, zgódź się — proszę.

— Z tobą i tak nie wygram. Jak coś postanowisz to zawsze to osiągniesz. A więc zgadzam się.

— Dziękuję wam.

— A co ja mam robić? — zapytała Basia.

— Wymyśl coś albo porozmawiaj z bratem. On zawsze coś wymyśli.

— A nie chciałabyś być pływaczką? — rzekł na to Krzysio — pływasz już bardzo dobrze, trochę potrenujesz i zostaniesz mistrzynią świata.

— Może… Zastanowię się, ale myślałam, żeby grać w piłkę. Kolega mówił, że piłkarze zarabiają ogromne pieniądze.

— Piłkarze ale nie piłkarki — odpowiedział Krzysio.

— Basiu, a czemu chcesz zarabiać ogromne pieniądze? — zapytał Marcin.

— Bo ja lubię mieć dużo pieniędzy.

— Ale materialistka — wtrąciła Ola — i co byś z nimi robiła?

— Rozdałabym biednym dzieciom.

— A skąd wiesz, że są biedne dzieci?

— Bo my byliśmy biedne u mamy Majki.

— Ty jeszcze to pamiętasz?

— Tak, ale teraz nie jesteśmy biedne. Mamy wszystko, mamy jedzenie. Kocham was.

— Ja też was kocham — dodał Krzysio.

— Naprawdę jest wam dobrze z nami? — zapytała Ola.

— Bardzo, bardzo dobrze — zawołali razem.

— Nam też jest z wami dobrze i też was kochamy.

— A Adasia?

— Czemu pytasz? Przecież wiecie, że wszystkich was kochamy jednakowo.

— Po tych słowach Basia przytuliła się do Marcina. Krzysio nie wiedział co ma zrobić więc przytulił się do Oli.

— Dobre mamy dzieciaki, prawda? — powiedział Marcin.

— Nic już nie mów bo się rozpłaczę — odpowiedziała Ola.

— W tej chwili obudził się Adaś, który spał obok w wózku.

— Chyba musimy wejść do środka, bo robi się chłodno i komary zaczynają dokuczać.

Zebrali naczynia i weszli do domu.

*************

Mijały dni, miesiące, lata...Nic ciekawego w rodzinie Kasprzyków się nie działo. Dzieci jak zwykle przynosiły świadectwa z czerwonym paskiem. Nawet Adaś, który chodzi do szkoły, też ma takie świadectwo. On wprawdzie w wieku pięciu lat poważnie zachorował i były spore obawy o jego życie, ale lekarze go wyleczyli i jest zdrów jak ryba. Krzysio trenuje żeglarstwo i dalej trwa w swoim postanowieniu, że będzie kapitanem statku. Przesiadł się już na duże jachty i odbył nawet rejs po Bałtyku. Podoba mu się to coraz bardziej.

Basia ma w dalszym ciągu ADHD. Zaczęła treningi pływackie ale wytrzymała tylko pół roku. Następnie był tenis stołowy, potem ziemny. Nawet myślała o grze w golfa. Ostatecznie trenuje łyżwiarstwo szybkie. Mówi, że bardzo jej to odpowiada. Ma nawet niezłe osiągnięcia i chyba to zachęciło ją do tego sportu. Chce zdobyć przynajmniej mistrzostwo Europy na długich dystansach a potem skończyć AWF i zostać trenerką. O ile Krzysio już na pewno nie zmieni zdania, to z Basią nigdy nic nie wiadomo. Ola mówi, że wcale by się nie zdziwiła, gdyby Basia kiedyś powiedziała, że będzie zakonnicą. Ale jedno jest pewne. Dzieci bardzo kochają swoich rodziców i okazują to cały czas.

Dosyć często jeżdżą wszyscy do Gdańska odwiedzić dziadków i babcie. Są już w sile wieku i trochę chorują. W dalszym ciągu nie chcą przeprowadzić się do Warszawy. Mówią, że na miejscu mają dobrą opiekę i niech tak już zostanie. Za każdym pobytem w Gdańsku wszyscy chodzą na cmentarz odwiedzić grób Majki. Kiedyś spotkali tam jej rodziców. Ola poznała ich od razu, oni dopiero po chwili domyślili się, że to Ola a dzieci to ich wnukowie. Bardzo byli zaskoczeni tym spotkaniem. Postanowili, że muszą spotkać się i porozmawiać. Ola zaprosiła do siebie i dała swój numer telefonu. Niech przyjadą i zobaczą, że ich wnukom nie dzieje się krzywda a wręcz przeciwnie. Obiecali, że przyjadą i na koniec podziękowali za opiekę nad dziećmi. Ale czy przyjadą? Po tym jak zostawili Majkę, jak nie interesowali się losem dzieci przez tyle lat. Czy nie będzie im wstyd? A może mieli swoje powody i przyjadą usprawiedliwić się i wytłumaczyć. Marcin twierdzi, że przyjadą, Ola mówi, że raczej nie będą mieli odwagi a dzieciom jest wszystko jedno. Mają swoich rodziców, swoich dziadków i babcie, swoje miejsce na ziemi i swoje zainteresowania. Czy ktoś im jeszcze jest potrzebny? Teraz chyba nie!

To nie przypadek

Jarek pochodzi z małego miasteczka niedaleko Gdańska. Obecnie studiuje na czwartym roku ekonomię na Uniwersytecie Gdańskim. Mieszka w akademiku. Wyniki ma bardzo dobre.

Jego matka jest znaną w okolicy bizneswoman, prowadzi dość duży zakład produkcyjny. Ojciec pomaga jej jak umie, ale orłem w sprawach biznesu to on nie jest. Zna się na produkcji dość dobrze ale na organizacji i finansach firmy wcale. Dlatego nawet się cieszy, że żona jest taka operatywna.

Jarek jest jedynakiem i wszystko wskazuje na to, że ta firma, która przynosi bardzo duże zyski, będzie za parę lat jego własnością. Zresztą dlatego studiuje ekonomię, aby mógł kiedyś dobrze ją prowadzić i rozwijać.

Jego wyniki w nauce są takie dobre, bo nie musi oszczędzać. Pomoce naukowe jakie tylko są potrzebne ma w swoim zasięgu. Mama nie żałuje mu na to pieniędzy. Poza tym jest bardzo zdolny i interesuje go ekonomia.

Czas wolny spędza przeważnie w domu, gdzie wspólnie z matką a czasami też z ojcem pracują nad rozwojem firmy. W wakacje zaś obowiązkowo jedzie przynajmniej na dwa tygodnie na wczasy zagraniczne. Ostatnio był w Chorwacji na Riwierze Makarskiej.

Od pewnego czasu intrygowała go koleżanka z roku. Niezła studentka, bardzo ładna, jednak niewielu się nią interesowało. Może dlatego, że była na wózku inwalidzkim. Miała dużo przyjaciół, znajomych, była lubiana wśród studentów ale nie miała stałego chłopaka. Jarek zaczął się nią interesować. Wcześniej traktował ją jak koleżankę ale od kilku tygodni zaczął o niej coraz częściej myśleć. Miał różne dziewczyny, właściwie to one zabiegały o niego. Elwira jednak podobała mu się coraz bardziej i nie przeszkadzało mu nawet to, że jest niepełnosprawna.

Kiedyś przypadkiem spotkał ją na ulicy. Zaczęli rozmawiać, potem poszli — a może pojechali — do parku. Fajnie im się razem rozmawiało. Początkowo omawiali wykłady, potem zeszli na inne, lżejsze tematy. W końcu Jarek zaproponował, że odprowadzi ją do domu. Okazało się, że mieszka na przedmieściach Gdańska. Nie chciała go fatygować, ale w końcu dała się przekonać.

Kilka przystanków podjechali autobusem a potem krótki kawałek ulicą. Przy pożegnaniu Jarek zapytał, czy jutro po zajęciach też mogą się gdzieś spotkać.

— Możemy się spotkać tylko po co — odpowiedziała Elwira — nie chcę, żebyśmy się nawzajem rozczarowali.

— W takim razie spotkajmy się niezobowiązująco, tak po koleżeńsku. Fajnie nam się dzisiaj rozmawiało, to może jutro też będzie fajnie.

— No dobrze, niech ci będzie.

— Pożegnali się i Jarek wrócił do akademika. Czuł, że ta dziewczyna podoba mu się coraz bardziej. Myślał o niej przez połowę nocy.

Kiedy rano spotkał ją przed zajęciami, ucieszył się, podszedł do niej i pomógł wjechać wózkiem na salę wykładową. Nie mógł się doczekać końca wykładów. Kiedy wreszcie się skończyły, poprosił Elwirę, aby pojechała do parku, bo on musi jeszcze coś załatwić i zaraz do niej dołączy.

Elwira pojechała do parku, tymczasem Jarek pobiegł do kwiaciarni i kupił duży bukiet czerwonych róż. Kiedy przyszedł do parku, Elwira była zaskoczona takim pięknym bukietem, ale po chwili nakrzyczała na niego.

— Po co się wygłupiasz. Stawiasz mnie w niezręcznej sytuacji. Namieszasz mi w głowie a potem zostawisz i może będziesz się ze mnie śmiał. Myślisz, że dam się nabrać.

— Ale zaraz, poczekaj. Czego się denerwujesz. Daj mi coś powiedzieć. Podobasz mi się, czuję, że nie jesteś mi obojętna. Czy ja powiedziałem, że chcę się z tobą żenić? Najpierw poznajmy się lepiej a dopiero potem może się z tobą ożenię. Myślisz, że ten wózek mi przeszkadza? Ty mi się podobasz a reszta się nie liczy.

— Tak, teraz się nie liczy. Teraz nie masz dziewczyny to ja jestem dobra. Za chwilę znajdziesz inną, lepszą, pełnosprawną i wtedy odstawisz mnie. Nie, możemy być kumplami, ale bez tych kwiatów i innych tam …

— Możesz wreszcie przestać mówić …

— Nie, jeszcze nie skończyłam …

— To skończ wreszcie. Kocham cię.

— Przestań żartować.

— To nie żarty, od dawna cię obserwuję i wiem co mówię.

Elwira już nic nie powiedziała a Jarek pocałował ją.

Siedzieli tak z piętnaście minut, nie odzywając się aż w końcu Elwira powiedziała :

— Odprowadzisz mnie?

— Tak, już jedziemy.

Dopiero przed jej domem Jarek powiedział :

— To do jutra — i pocałował ją na pożegnanie.

— Ale jutro jest wolna sobota.

— To co z tego, przyjadę do ciebie jeśli pozwolisz.

— Dobrze.

*************

Elwira całe popołudnie śpiewała, żartowała i w ogóle była cała w skowronkach. Dopiero wieczorem zwątpiła w słowa Jarka. A może on tylko tak sobie żarty ze mnie stroi a ja głupia wierzę mu — myślała. Nie ma co się cieszyć. Za wysokie progi. On jest taki przystojny. Chociaż z drugiej strony mnie podobno też niczego nie brakuje … oprócz zdrowych nóg oczywiście.

Następnego dnia już z samego rana Jarek zadzwonił do drzwi. Mama Elwiry wpuściła go do mieszkania. On przedstawił się, powiedział, że jest umówiony z Elwirą.

— Ona jeszcze nie jest gotowa. Niedawno wstała. Ale proszę, może zjesz z nami śniadanie?

— Nie chcę robić kłopotu, poczekam.

— Żaden kłopot, bardzo proszę.

Mama Elwiry okazała się bardzo sympatyczną i miłą osobą, a także bezpośrednią. Chociaż była na dość wysokim stanowisku nie odczuwało się żadnego dystansu.

Ojca nie było w domu. Wyjechał na dłuższą delegację za granicę, ale z tego co mówiła Elwira, też jest „równy gość „.

Za chwilę o kulach weszła Elwira. Jarek na powitanie pocałował ją w policzek, a ona zmieszała się. Mama zażartowała coś na ten temat i usiedli do śniadania.

— To co zamierzacie robić dzisiaj? — zapytała.

— Może powtórzymy materiał, pogoda niezbyt ładna na spacer — co ty na to? — spytała Elwira.

— Chyba masz rację — odpowiedział.

— Szkoda, że muszę was opuścić — na chwilę muszę wpaść do firmy. Potem jeszcze czekają mnie zakupy. Jarku, myślę, że zostaniesz na obiedzie. Przygotuję coś pysznego.

— No nie wiem. Jeżeli Elwira mnie nie wygoni to chętnie zostanę. Ona ostatnio coś zbyt nerwowa się zrobiła.

— A ja zauważyłam coś wręcz odwrotnego.

— To może ja tak ją denerwuję.

— Dobrze, już dobrze — zejdźcie ze mnie. Nie macie innych tematów?

— No dobrze, wychodzę — powiedziała mama — do zobaczenia.

Kiedy tylko wyszła, Jarek zaczął :

— To co, przeszło ci, ty złośnico?

— Może trochę, ale i tak do końca ci nie wierzę.

— To w końcu uwierz.

— Nie chcę się rozczarować.

— Nie rozczarujesz się. Kocham cię — zaczął ją całować. Ona początkowo się broniła ale powoli jej obrona słabła i w końcu zaczęła odwzajemniać pocałunki. Dużo czasu upłynęło im na pocałunkach i pieszczotach.

— Może teraz trochę się pouczymy? — spytała Elwira.

— No dobrze, gdzie masz książki?

— Zaraz przyniosę.

— Może ci pomogę?

— W żadnym wypadku. O kulach to potrafię jeszcze chodzić.

Wyszła i za chwilę wróciła z książkami i skryptami.

— Elwira, a możesz mi coś powiedzieć?

— Pytaj, może …

— Czy ty od urodzenia …

— Nie chodzę? Nie, osiem lat temu miałam wypadek. Tu, blisko domu. Samochód mnie potrącił.

— Jak to się stało?

— Wracałam do domu wieczorem, z tyłu nagle nadjechał samochód, uderzył we mnie, straciłam przytomność i obudziłam się w szpitalu. Od tej pory mam niesprawne nogi.

— A ten kierowca co? Zawiózł cię do szpitala?

— Uciekł, po prostu uciekł.

— A rehabilitacja nie pomogła?

Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.
E-book
za 2.94
drukowana A5
za 32.89