E-book
25.2
drukowana A5
37.71
Droga bez śladów

Bezpłatny fragment - Droga bez śladów

Zbiór wierszy wybranych


Objętość:
214 str.
ISBN:
978-83-8414-187-8
E-book
za 25.2
drukowana A5
za 37.71

,,Żródło niekończącej się troski
Mają w sobie Ci ludzie
Którzy kochają naprawdę”.

Autorka

Dąb

Hej ty dębie rosochaty

W twej koronie majestaty

W twej koronie ptactwa wiele

Dla nich tudzież jest wesele

Stoisz niczym pan dostojny

Pewny dumny bogobojny

Stoisz sobie lat już setki

Tobie wicher wietrzyk letni

Daj nam siły jakiej trzeba

By zarobić kromkę chleba

I do chleba też dodatek

By wykarmić garstkę dziatek

Chroń nas jak pan dobrotliwy

Bądź opoką pukim żywi

Człek przystanie dłoń przyłoży

Czoło wesprze sił dołożysz.

Oj plotki ploteczki

Oj plotki ploteczki

Niewinne zajęcie

Myślałby kto prawda

Plotkując zawzięcie

Na rogu ulicy

I w parku na ławce

Pod sklepem kwiaciarnią

Na letniej huśtawce

Każde miejsce dobre

I pora dnia także

Tematów nie braknie

Toż widać a jakże

Od dołu do góry

Od góry do dołu

Od prawa do lewa

Od lewa do prawa

Dla jednych

Łza w oku

I smutek na sercu

Dla drugich rozrywka

Zwyczajna zabawa

Trudno by to nazwać

Zabawą rozrywką

Każde wydarzenie

Może być pożywką

Gdyby tak języki

Młyńskim kołem były

To dopiero mąki

By nam namieliły.

W oczekiwaniu na niebo

Cóż to te oczekiwanie

Z każdym dniem mamy je bliżej

Chociaż myślisz jest wysokie

Są w nim chwile że jest niżej

Dzień umyka wraz z nim chwile

Różne niczym płatki śniegu

Lekko lecąc ku swej ziemi

Zdają się że niczym w biegu

Nie uniesiesz ich ku niebu

W kształcie który posiadały

Jedne znikną szybciuteńko

Innym los niedoskonały

W kropli wody

W zaspie śniegu

W bryłce lodu

Już nie w biegu

Czekać będą dłużej krócej

Aż natura czas przyłoży

Przy niej dzieło się dokona

Przy niej wszystko się ułoży.

Różowe okulary

A Ci mówią że Ty widzisz

Świat w różowych okularach

Lecz nie każdy to rozumie

Myślą że mówią o czarach

Może czary może magia

Może wyobraźnia w głowie

Może w sercu jakaś siła

Każdy ci inaczej powie

Milszy świat nawet i ludzie

Kiedy masz swe okulary

Lecz przychodzi czasem pora

Gdy nie dajesz im już wiary

Więc przecierasz lub zdejmujesz

Gromkim wzrokiem patrzysz wokół

Widząc wtedy tak wyraźnie

Niejednemu burzysz spokój

Mimo wszystko noś nie zdejmuj

Niechaj ludzie się dziwują

Wielobarwne kształty życia

Nieraz Ciebie uradują.

Kolęda o pokój

A kiedy już przyjdzie

Ta jedyna w roku

Noc wigilijna

W magicznej odsłonie

Wtedy ludzie życzą

By na świecie pokój

Zapanował niczym

Król w swojej koronie

Niech inni królowie

Wzorem tych z Betlejem

Co dary składali

Dzieciątku w stajence

Napełnią swe serca

Miłością do ludzi

Podadzą ją światu

Zwyczajnie na ręce

Narodził się Jezus

Pokłońmy się Jemu

W nim światło nadziei

Potrzebne każdemu

To światło niech świeci

Niech mroki rozprasza

Niech swoją jasnością

Konflikty wygasza.

Pomarańcza z dzieciństwa

Choć tak dawno wciąż pamiętam

Jedwabistość aromatu

Zapach rzec by wprost nieziemski

Nie ma mu równego kwiatu

Gdy obierać przyszła pora

Oczy wielkie się robiły

Oddech jakby też spowalniał

Tylko nozdrza węch ostrzyły

Jedna myśl krążyła w głowie

Poczuć smak szybko najprędzej

Przymknąć oczy i odpłynąć

Tam gdzie może jest ich więcej

Smak którego wyjątkowość

Na dnie serca pozostała

Gdy pamięcią czasem wracam

Łezka w oku staje cała.

Starość

Po cóż tyle obaw

Skoro nie jest zakaźna

Nie trzeba też jej leczyć

Wystarczy się z nią pogodzić.

Pomarudzić na sto mil

Dobrze wiesz że nie marudzisz

I nie mówisz byle czego

Lubię z Tobą porozmawiać

I usłyszeć coś mądrego

Ty nie skąpisz komplementów

Każdy łasy na te słowa

Pożałujesz i poradzisz

Już sukcesu Ci połowa

Słuchasz tak jak nikt nie słucha

Czasem milkniesz dłuższą chwilę

Wtedy wiem że tak rozmyślasz

I przybliżasz się na milę

Czasem czuję jakbyś miała

Moją skórę na swym ciele

Jakbyś w butach mych chodziła

Dla mnie to jest bardzo wiele

Gdy rozmówca ze słuchaczem

Ronią łzę w tej samej chwili

To odległość się nie liczy

Obok stu czy jednej mili.

Panie

W majestacie Twego prawa

Przymnóż mi mądrości proszę

Już ma głowa nie chce mieścić

Sam już nie wiem jak to znoszę

Bodźców tyle z każdej strony

Ani chwili w tym wytchnienia

Człowiek niczym bies szalony

Gubi nawet swe marzenia

Armia os

Potężna burza

Grad pocisków

Strach wynurzać

Prawda żywa

Nie oliwa

Już na wierzchu

Nam nie pływa

Koń się topi

Ogon też

Człowiek ryczy

Niczym zwierz

Mowy mądrej nam potrzeba

Czynów zacnych godnych człeka

Takie jutro jest nadzieją

Co nas czeka

Co nas czeka.

Kiedy dytki w oczach mienią

Mówią piekło

A w nim męki

Żar ogromny

I katusze

To w nim cierpią

Ból udręki

Zagubione

Marne dusze

Śmiertelnicy

Co na ziemi

Duszę diabłu

Zaprzedali

Cyrografy

Podpisali

Bez namysłu

Tak jak stali

A Lucyfer

Nadzoruje

A Belzebub

Grzechy liczy

Diabli smołę

Już gotują

Kto się sprzedał

Niechaj krzyczy

I przestrogą

Niechaj będzie

Wszystkim tym

Co się nie cenią

I sprzedają

Duszę diabłu

Kiedy dytki

W oczach mienią.

Kiedy lis do kur się skrada

Cóż ja pocznę że nie widzę

Prawdy w tym ani troszeczkę

Pan mi mówi prawda żywa

A ja myślę tak chwileczkę

Chwilkę dłuższą i noc całą

Na mój rozum to za mało

Więc tłumaczy Pan zawzięcie

Wina zawsze jest w petencie

Jak pogodzić się z wyrokiem

Patrzę jednym drugim okiem

I znów pytam i znów szukam

W końcu sam się w głowę pukam

Kiedy lis do kur się skrada

To nie pyta czy wypada.

Wartość życia długością pamięci

Im dłuższa o nas pamięć

Kiedy nas już nie ma

Tym większa wartość życia

Kiedy jesteśmy.

Cóż to da

Mówią życie krótka chwila

Komu tutaj wiarę dać

Czy możliwe żeby życie

Mogło tylko chwilę trwać

Dzień po dniu i rok po roku

Pędzi jak na oślep koń

A Ci szepczą wprost do ucha

Goń przed siebie pędem goń

A Ty pędzisz bez wytchnienia

Złapać wszystko co się da

Czasem myśl przemknie przez głowę

Cóż mi z tego cóż to da.

Diagnoza

A kiedy nadzieja

Odpływa powoli

Czym mam ją zastąpić

Gdy dusza tak boli.

Zawsze będziemy za młodzi

Zawsze będziemy za młodzi

Do tej podróży w nieznane

I bilet nie będzie potrzebny

Ani też buty na zmianę

Tak jak stoisz lub leżysz

Możesz nawet też siedzieć

Nie wiesz kiedy to będzie

Po cóż to komu wiedzieć

Każdy odkłada na później

Zawsze jest coś do zrobienia

Snuje plany w swej głowie

Często nie do spełnienia

Miraż marzeń tak wielki

Dobrze że ich nie widać

Może będą w nich takie

Które zdążą się przydać.

Słota

Złota jesień już odeszła

Słocie miejsca ustąpiła

Trochę smutna trochę rzewna

Dziwnie jakoś wystrojona

Jakby starej krewnej suknia

Przyodziała jej ramiona

Trochę duża przyniszczona

Kolor szary wypłowiały

Jakby tylko pozostały

Same czernie i popiele

Włosy długie i w nieładzie

Mgłą owiane wiatrem polnym potargane

Nieruchoma i znudzona

Melancholią przepełniona

Oczy swoje gdzieś schowała

Przymróżyła kapeluszem zasłoniła

I już nie wiesz może drzemie

Może duma może słucha

Jakby w tem ujrzała ducha

Nie to tylko wiatr w kominie

Smyczkiem po skrzypeczkach płynie.

Brzemię cierpienia

Brzemię cierpienia niezmierzone

Dlaczego mnie umiłowałeś

We dnie i w nocy względami swemi

Tak szczodrze mnie obdarowałeś

Z nadmiaru łask twych oddech tracę

Ból przejmujący tnie jak brzytwa

Każdą cząsteczkę mego ciała

Nie oszczędzając bez litości

Czemu wybrańcem twym zostałem

W tej grze nierównej

W tej grze przegranej

Już nie wytrzymam

Już nie mam siły

Zmysłów dostaję poplątanie

I to czekanie

A w nim marzenie

Wytchnienie przyjdź.

Twoje oczy

Głęboko w oczodołach

Mocno się schowały

Z każdym dniem jakby bardziej

Światła unikały

Powieki strudzone

W pracy swej ustają

Rzadziej się unoszą

Częściej opadają

Daleko gdzieś oddalone

Patrzą i nie widzą

Czy lata minione

Na nowo znów śledzą

Na spacer z myślami

Gdzieś powędrowały

W krainę młodości

Wyruszyć raz chciały

Wspomnienia ożyły

Żal trochę się skrada

Że to już nie wróci

Czy to nie wypada

Pomarzyć

Tęsknota zakłuje

Łza w oku się kręci

Sięgniesz do albumu

Popatrzysz na zdjęcie

Z letargu młodości

Ból stawów cię wyrwie

Przypomnisz o czasie

Co teraz tu płynie

Nic ci nie pomoże

Żal wieczna tęsknota

Nie ma takiej siły

Co cofnie żywota.

Zmierzch

Dzień krótki

Noc długa

Zmierzch szybko przychodzi

Tak szaro tak mrocznie

Ktoś jakby zawodzi

Drzewa obnażone

Konary splatają

Jakoś w tej szarości

Dziwnie ożywają

Wyobraźnia nie śpi

Dziwne dźwięki grają

Tu skrzypi tam wyje

Po oknach stukają

Coś tupie ktoś idzie

Przez okno wyglądasz

Ktoś stoi przy drodze

Tak strasznie wygląda

Obrazy i dźwięki

W całość się splatają

Wyobraźnię budzą

Lękiem napawają

To zmierzch zmysłom twoim

Psikusy szykuje

I bawi się Tobą

I z ciebie żartuje.

Sen jawą się mieni

Sen jawą się mieni

I wraca czasami

Czy chce coś powiedzieć

I w nas

Między nami

Wybiega przed życie

Losu na spotkanie

Czy zdoła więc ostrzec

Przygotować na nie

Sceny jak z teatru

Mijają się w głowie

Powracasz

Rozmyślasz

Czy komuś opowiesz

Po cóż mam głowę

Trapić niepokojem

Zawierzam się Bogu

Żyję ze spokojem.

W milczeniu

Na ramieniu twego ciała

Kładę głowę tulę czoło

Tu i teraz

Posiedzimy pomilczymy

Bez słów już się rozumiemy

Nasze myśli

Już w domyśle

Wiedzą gdzie ich droga wiedzie

Tyle lat siebie słuchamy

Że bez słów już rozmawiamy

Czy to sztuka czy zadanie

Słyszeć niewypowiedziane

Ktoś pomyśli że to nudne

Tak w milczeniu czas ucieka

Potok słów

Próżne gadanie

Jeśli serce

Głuche na nie

Serce słów nie potrzebuje

Gestem wszystko rozumuje.

Złota klatka

Dość mam biedy niedostatku

Raz już życie nauczyło

Wyjdę za mąż

Nie z miłości

Lecz z rozsądku

Byleby się lepiej żyło

Stary siwy lecz bogaty

Już nie będę żyć na raty

Będę pławić się w dostatku

Wykorzystam piękne ciało

Cóż to szkodzi że przy dziadku

Byleby nie brakowało

Na luksusy

Na zachcianki

Dom

I nowe samochody

Miną lata czas ucieka

Ciało więdnie co Cię czeka

Mąż sędziwy już w zaświatach

Młode już minęły lata

Tęsknisz wzdychasz i powracasz

To daremna jest twa praca

Pieniądz skusił Cię w młodości

I wyrzekłaś się miłości

Jak się czujesz w swym bogactwie

Już nie szukasz teraz dziadka

Nie potrzebna złota klatka

Miłość chodzi Ci po głowie

Chodzić może

I cóż z tego

Pewnie szuka biedniejszego.

Czas karty rozdaje

Czas światem tym rządzi

I karty rozdaje

Kto ręką kieruje

Kto karty podaje

Skąd czerpie wskazówki

Kto mu podpowiada

Czy na chybił trafił

Na stół je wykłada

Tasuje jak zwykle

Jak zwykle rozdaje

Chyba już na pamięć

Zna wszystkie zwyczaje

Kto przegra w tym roku

Kto wygra następny

Dobrze że nikt nie wie

Już byłby posępny

Nadzieja zostaje

I w chwili zwątpienia

Rękę Ci podaje

Układa marzenia.

Jak przeżyć następny rok

Myślami wybiegasz

Plany już układasz

Nadziei czy obaw

Co sobie zakładasz

Hierarchia wartości

Niezmiennie ta sama

Czy może nowości

Co wniesiesz

Rok nowy

A ludzie ci sami zostają

Jedni się narodzą

Inni umierają

Ulga czy wyzwanie

Zależy jak komu

Rok więcej każdemu

W bagażu przybędzie

Jedni się ucieszą

Innym gorzej będzie

Życzenie, marzenie

Czego by się chciało

Jak przeżyć

By w sercu spełnienie zostało.

I dobra i zła mija

Nie czekasz

Czas płynie tak szybko

Zatrzymać by chwilkę

Choć czasem

Już pędzi

Już tydzień przeleciał

Już miesiąc Ci stanął za pasem

Jak czekasz

By coś się skończyło

To wlecze się czas w nieskończoność

Czym pognać go trochę

Czy może tak batem

A może by kija

On nadal jest głuchy

Nie mija

Dobra chwila umyka

Zła wlecze się włokiem

Czekać nam trzeba koniecznie

Nic nie trwa przecież wiecznie.

Myśli

Już ciasno mym myślom

W głowie się zrobiło

Już coraz ich więcej

Znowu ich przybyło

Usiedzieć nie mogę

Spokoju nie dają

Już słowo o słowo

Już siły nie staje

Łapię więc długopis

Już mam ich połowę

Już są na papierze

Już luźniej w mej głowie

Raz nocą

Raz rankiem

Raz koło południa

Nigdy nie wiem kiedy

Wybuchnie ta kłótnia.

Człowiek w sidła złapany

Jak zwierzę w sidła złapane

Spłoszone oczy

Kroki splątane

Czy to sumienie

Ciebie ruszyło

Cóż wyzwoliło

Twój lęk

Dziwna to było

W pół zdania

Rozmowa rwana

Ze strzępów liter niby składana

Jak przykry obowiązek

Jak przymus

Bo unik nie zdążył

Niby się starasz

A jednak

Pokrętne myśli

W słowa swe wkładasz

Jakbyś coś ukryć

Chciała przed światem

Czy przez to lepsza od innych

W swoim mniemaniu będziesz

W pozorach życia naiwnych

Życie tak swoje spędzisz

I tak światu całemu

Z wielkim uporem maniaka

Wmawiać będziesz wokoło

Że prawda nie jest taka.

Ból zęba

Zeźlił się Pan Mąż w swym domu

Ząb rozbolał

Jak mam pomóc

Leki szałwia mądre rady

Goni w kąt wszelkie układy

Wszystko złem już zapachniało

Jakby wszystko ból wzmagało

Zejść mu z drogi

Uciec chyłkiem

Patrzy na mnie wściekłym wilkiem

Przecież widzę

I żałuję

Jak mam pomóc

Każdy pomysł mój strofuje

Milczeć krzyczy

Dość tych pytań

Niczym lew już prawie ryczy

Cóż ten ząb z człowieka robi

Dziurę w głowie mu wyżłobi

Już podana medycyna

Może działać już zaczyna

Wilk pomału chyłkiem znika

No i lew za nim pomyka.

Dlaczego taka

Dlaczego taka gderliwa

Dlaczego ciągle narzeka

Nigdy się nie uśmiecha

Jękliwie się wypowiada

Ręce tylko rozkłada

Czeka na hołubienie

Czy jest już nam utrapieniem

To starość ją tak nam zmieniła

A życie swoje zrobiło

Los nie był nadto łaskawy

I tak charakter koślawy

Wykręcił na wszystkie strony

Kto może szybko umyka

Czasu jej każdy żałuje

A ona szukając obrony

Gorzknieje na wszystkie strony.

Gdy wiatr przegoni

Buta i pewność w Tobie gości

Kim byłbyś dzisiaj

Gdyby nie Twoje znajomości

Chcesz wyróżnienia pośród wszystkich

Nie czujesz się jak każdy inny

Wyżej podnosisz swoją głowę

Wyżej też stawiasz swoją połowę

Dzieciom zaszczepiasz od kołyski

Że świat im będzie bardziej bliski

Za nich pokonasz przeciwności

Twoja rodzina w świecie gości

Wszelkie układy znajomości

To nie należą do wartości

Każdy kto myśleć nie przestaje

Dba więc o ludzi i zwyczaje

Cóż w Twej rodzinie będzie gościć

Gdy wiatr przegoni znajomości.

Gołębica

Gołębico w Tobie nadzieja

Weź oliwną gałązkę w dziubek

I nieś ją nieś

Przed siebie

Wszędzie tam gdzie zło gości

Gdzie wojny

Konflikty

I złości

Świat zmęczony

Gruzami zwalony

Ludzie nadzy i głodni

W Tobie tylko nadzieja

Pokój roześlij po świecie

Niech po ulicach zniszczonych

Nie błąka się biedne dziecię.

Sen głos podświadomości

Czy to głos podświadomości

Językiem swoim przemawia

Czy to odgromnik piorunów życia

Jaka energia w nim się mieści

Jedni śnią miło

Snem niewieścim

Innym horrory

Nocą snu chwile miłe

Mącą głowę

Spokoju nie dają

Gdzie źródło myśli swe mają

Co w sen człowieczy wnikają

Kto zna odpowiedź

Naukowcy

Więc dlaczego tak się zdarza

W noc się przyśni

W dzień wydarza.

Miłość bez zazdrości

Miłość bez zazdrości

To jest brak miłości

W nadmiarze zaszkodzi

W umiarze obrodzi

Gdy nie ma jej wcale

Pozostają żale

Im szybciej wylejesz

Tym szybciej zdrowiejesz.

Kobiece wdzięki

Dar czy przekleństwo

Jak nimi dzielić

By szaleństwo

Nie wzięło góry

Dar to ogromny

Cieszyć nim można

Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.
E-book
za 25.2
drukowana A5
za 37.71