,,Żródło niekończącej się troski
Mają w sobie Ci ludzie
Którzy kochają naprawdę”.
Autorka
Dąb
Hej ty dębie rosochaty
W twej koronie majestaty
W twej koronie ptactwa wiele
Dla nich tudzież jest wesele
Stoisz niczym pan dostojny
Pewny dumny bogobojny
Stoisz sobie lat już setki
Tobie wicher wietrzyk letni
Daj nam siły jakiej trzeba
By zarobić kromkę chleba
I do chleba też dodatek
By wykarmić garstkę dziatek
Chroń nas jak pan dobrotliwy
Bądź opoką pukim żywi
Człek przystanie dłoń przyłoży
Czoło wesprze sił dołożysz.
Oj plotki ploteczki
Oj plotki ploteczki
Niewinne zajęcie
Myślałby kto prawda
Plotkując zawzięcie
Na rogu ulicy
I w parku na ławce
Pod sklepem kwiaciarnią
Na letniej huśtawce
Każde miejsce dobre
I pora dnia także
Tematów nie braknie
Toż widać a jakże
Od dołu do góry
Od góry do dołu
Od prawa do lewa
Od lewa do prawa
Dla jednych
Łza w oku
I smutek na sercu
Dla drugich rozrywka
Zwyczajna zabawa
Trudno by to nazwać
Zabawą rozrywką
Każde wydarzenie
Może być pożywką
Gdyby tak języki
Młyńskim kołem były
To dopiero mąki
By nam namieliły.
W oczekiwaniu na niebo
Cóż to te oczekiwanie
Z każdym dniem mamy je bliżej
Chociaż myślisz jest wysokie
Są w nim chwile że jest niżej
Dzień umyka wraz z nim chwile
Różne niczym płatki śniegu
Lekko lecąc ku swej ziemi
Zdają się że niczym w biegu
Nie uniesiesz ich ku niebu
W kształcie który posiadały
Jedne znikną szybciuteńko
Innym los niedoskonały
W kropli wody
W zaspie śniegu
W bryłce lodu
Już nie w biegu
Czekać będą dłużej krócej
Aż natura czas przyłoży
Przy niej dzieło się dokona
Przy niej wszystko się ułoży.
Różowe okulary
A Ci mówią że Ty widzisz
Świat w różowych okularach
Lecz nie każdy to rozumie
Myślą że mówią o czarach
Może czary może magia
Może wyobraźnia w głowie
Może w sercu jakaś siła
Każdy ci inaczej powie
Milszy świat nawet i ludzie
Kiedy masz swe okulary
Lecz przychodzi czasem pora
Gdy nie dajesz im już wiary
Więc przecierasz lub zdejmujesz
Gromkim wzrokiem patrzysz wokół
Widząc wtedy tak wyraźnie
Niejednemu burzysz spokój
Mimo wszystko noś nie zdejmuj
Niechaj ludzie się dziwują
Wielobarwne kształty życia
Nieraz Ciebie uradują.
Kolęda o pokój
A kiedy już przyjdzie
Ta jedyna w roku
Noc wigilijna
W magicznej odsłonie
Wtedy ludzie życzą
By na świecie pokój
Zapanował niczym
Król w swojej koronie
Niech inni królowie
Wzorem tych z Betlejem
Co dary składali
Dzieciątku w stajence
Napełnią swe serca
Miłością do ludzi
Podadzą ją światu
Zwyczajnie na ręce
Narodził się Jezus
Pokłońmy się Jemu
W nim światło nadziei
Potrzebne każdemu
To światło niech świeci
Niech mroki rozprasza
Niech swoją jasnością
Konflikty wygasza.
Pomarańcza z dzieciństwa
Choć tak dawno wciąż pamiętam
Jedwabistość aromatu
Zapach rzec by wprost nieziemski
Nie ma mu równego kwiatu
Gdy obierać przyszła pora
Oczy wielkie się robiły
Oddech jakby też spowalniał
Tylko nozdrza węch ostrzyły
Jedna myśl krążyła w głowie
Poczuć smak szybko najprędzej
Przymknąć oczy i odpłynąć
Tam gdzie może jest ich więcej
Smak którego wyjątkowość
Na dnie serca pozostała
Gdy pamięcią czasem wracam
Łezka w oku staje cała.
Starość
Po cóż tyle obaw
Skoro nie jest zakaźna
Nie trzeba też jej leczyć
Wystarczy się z nią pogodzić.
Pomarudzić na sto mil
Dobrze wiesz że nie marudzisz
I nie mówisz byle czego
Lubię z Tobą porozmawiać
I usłyszeć coś mądrego
Ty nie skąpisz komplementów
Każdy łasy na te słowa
Pożałujesz i poradzisz
Już sukcesu Ci połowa
Słuchasz tak jak nikt nie słucha
Czasem milkniesz dłuższą chwilę
Wtedy wiem że tak rozmyślasz
I przybliżasz się na milę
Czasem czuję jakbyś miała
Moją skórę na swym ciele
Jakbyś w butach mych chodziła
Dla mnie to jest bardzo wiele
Gdy rozmówca ze słuchaczem
Ronią łzę w tej samej chwili
To odległość się nie liczy
Obok stu czy jednej mili.
Panie
W majestacie Twego prawa
Przymnóż mi mądrości proszę
Już ma głowa nie chce mieścić
Sam już nie wiem jak to znoszę
Bodźców tyle z każdej strony
Ani chwili w tym wytchnienia
Człowiek niczym bies szalony
Gubi nawet swe marzenia
Armia os
Potężna burza
Grad pocisków
Strach wynurzać
Prawda żywa
Nie oliwa
Już na wierzchu
Nam nie pływa
Koń się topi
Ogon też
Człowiek ryczy
Niczym zwierz
Mowy mądrej nam potrzeba
Czynów zacnych godnych człeka
Takie jutro jest nadzieją
Co nas czeka
Co nas czeka.
Kiedy dytki w oczach mienią
Mówią piekło
A w nim męki
Żar ogromny
I katusze
To w nim cierpią
Ból udręki
Zagubione
Marne dusze
Śmiertelnicy
Co na ziemi
Duszę diabłu
Zaprzedali
Cyrografy
Podpisali
Bez namysłu
Tak jak stali
A Lucyfer
Nadzoruje
A Belzebub
Grzechy liczy
Diabli smołę
Już gotują
Kto się sprzedał
Niechaj krzyczy
I przestrogą
Niechaj będzie
Wszystkim tym
Co się nie cenią
I sprzedają
Duszę diabłu
Kiedy dytki
W oczach mienią.
Kiedy lis do kur się skrada
Cóż ja pocznę że nie widzę
Prawdy w tym ani troszeczkę
Pan mi mówi prawda żywa
A ja myślę tak chwileczkę
Chwilkę dłuższą i noc całą
Na mój rozum to za mało
Więc tłumaczy Pan zawzięcie
Wina zawsze jest w petencie
Jak pogodzić się z wyrokiem
Patrzę jednym drugim okiem
I znów pytam i znów szukam
W końcu sam się w głowę pukam
Kiedy lis do kur się skrada
To nie pyta czy wypada.
Wartość życia długością pamięci
Im dłuższa o nas pamięć
Kiedy nas już nie ma
Tym większa wartość życia
Kiedy jesteśmy.
Cóż to da
Mówią życie krótka chwila
Komu tutaj wiarę dać
Czy możliwe żeby życie
Mogło tylko chwilę trwać
Dzień po dniu i rok po roku
Pędzi jak na oślep koń
A Ci szepczą wprost do ucha
Goń przed siebie pędem goń
A Ty pędzisz bez wytchnienia
Złapać wszystko co się da
Czasem myśl przemknie przez głowę
Cóż mi z tego cóż to da.
Diagnoza
A kiedy nadzieja
Odpływa powoli
Czym mam ją zastąpić
Gdy dusza tak boli.
Zawsze będziemy za młodzi
Zawsze będziemy za młodzi
Do tej podróży w nieznane
I bilet nie będzie potrzebny
Ani też buty na zmianę
Tak jak stoisz lub leżysz
Możesz nawet też siedzieć
Nie wiesz kiedy to będzie
Po cóż to komu wiedzieć
Każdy odkłada na później
Zawsze jest coś do zrobienia
Snuje plany w swej głowie
Często nie do spełnienia
Miraż marzeń tak wielki
Dobrze że ich nie widać
Może będą w nich takie
Które zdążą się przydać.
Słota
Złota jesień już odeszła
Słocie miejsca ustąpiła
Trochę smutna trochę rzewna
Dziwnie jakoś wystrojona
Jakby starej krewnej suknia
Przyodziała jej ramiona
Trochę duża przyniszczona
Kolor szary wypłowiały
Jakby tylko pozostały
Same czernie i popiele
Włosy długie i w nieładzie
Mgłą owiane wiatrem polnym potargane
Nieruchoma i znudzona
Melancholią przepełniona
Oczy swoje gdzieś schowała
Przymróżyła kapeluszem zasłoniła
I już nie wiesz może drzemie
Może duma może słucha
Jakby w tem ujrzała ducha
Nie to tylko wiatr w kominie
Smyczkiem po skrzypeczkach płynie.
Brzemię cierpienia
Brzemię cierpienia niezmierzone
Dlaczego mnie umiłowałeś
We dnie i w nocy względami swemi
Tak szczodrze mnie obdarowałeś
Z nadmiaru łask twych oddech tracę
Ból przejmujący tnie jak brzytwa
Każdą cząsteczkę mego ciała
Nie oszczędzając bez litości
Czemu wybrańcem twym zostałem
W tej grze nierównej
W tej grze przegranej
Już nie wytrzymam
Już nie mam siły
Zmysłów dostaję poplątanie
I to czekanie
A w nim marzenie
Wytchnienie przyjdź.
Twoje oczy
Głęboko w oczodołach
Mocno się schowały
Z każdym dniem jakby bardziej
Światła unikały
Powieki strudzone
W pracy swej ustają
Rzadziej się unoszą
Częściej opadają
Daleko gdzieś oddalone
Patrzą i nie widzą
Czy lata minione
Na nowo znów śledzą
Na spacer z myślami
Gdzieś powędrowały
W krainę młodości
Wyruszyć raz chciały
Wspomnienia ożyły
Żal trochę się skrada
Że to już nie wróci
Czy to nie wypada
Pomarzyć
Tęsknota zakłuje
Łza w oku się kręci
Sięgniesz do albumu
Popatrzysz na zdjęcie
Z letargu młodości
Ból stawów cię wyrwie
Przypomnisz o czasie
Co teraz tu płynie
Nic ci nie pomoże
Żal wieczna tęsknota
Nie ma takiej siły
Co cofnie żywota.
Zmierzch
Dzień krótki
Noc długa
Zmierzch szybko przychodzi
Tak szaro tak mrocznie
Ktoś jakby zawodzi
Drzewa obnażone
Konary splatają
Jakoś w tej szarości
Dziwnie ożywają
Wyobraźnia nie śpi
Dziwne dźwięki grają
Tu skrzypi tam wyje
Po oknach stukają
Coś tupie ktoś idzie
Przez okno wyglądasz
Ktoś stoi przy drodze
Tak strasznie wygląda
Obrazy i dźwięki
W całość się splatają
Wyobraźnię budzą
Lękiem napawają
To zmierzch zmysłom twoim
Psikusy szykuje
I bawi się Tobą
I z ciebie żartuje.
Sen jawą się mieni
Sen jawą się mieni
I wraca czasami
Czy chce coś powiedzieć
I w nas
Między nami
Wybiega przed życie
Losu na spotkanie
Czy zdoła więc ostrzec
Przygotować na nie
Sceny jak z teatru
Mijają się w głowie
Powracasz
Rozmyślasz
Czy komuś opowiesz
Po cóż mam głowę
Trapić niepokojem
Zawierzam się Bogu
Żyję ze spokojem.
W milczeniu
Na ramieniu twego ciała
Kładę głowę tulę czoło
Tu i teraz
Posiedzimy pomilczymy
Bez słów już się rozumiemy
Nasze myśli
Już w domyśle
Wiedzą gdzie ich droga wiedzie
Tyle lat siebie słuchamy
Że bez słów już rozmawiamy
Czy to sztuka czy zadanie
Słyszeć niewypowiedziane
Ktoś pomyśli że to nudne
Tak w milczeniu czas ucieka
Potok słów
Próżne gadanie
Jeśli serce
Głuche na nie
Serce słów nie potrzebuje
Gestem wszystko rozumuje.
Złota klatka
Dość mam biedy niedostatku
Raz już życie nauczyło
Wyjdę za mąż
Nie z miłości
Lecz z rozsądku
Byleby się lepiej żyło
Stary siwy lecz bogaty
Już nie będę żyć na raty
Będę pławić się w dostatku
Wykorzystam piękne ciało
Cóż to szkodzi że przy dziadku
Byleby nie brakowało
Na luksusy
Na zachcianki
Dom
I nowe samochody
Miną lata czas ucieka
Ciało więdnie co Cię czeka
Mąż sędziwy już w zaświatach
Młode już minęły lata
Tęsknisz wzdychasz i powracasz
To daremna jest twa praca
Pieniądz skusił Cię w młodości
I wyrzekłaś się miłości
Jak się czujesz w swym bogactwie
Już nie szukasz teraz dziadka
Nie potrzebna złota klatka
Miłość chodzi Ci po głowie
Chodzić może
I cóż z tego
Pewnie szuka biedniejszego.
Czas karty rozdaje
Czas światem tym rządzi
I karty rozdaje
Kto ręką kieruje
Kto karty podaje
Skąd czerpie wskazówki
Kto mu podpowiada
Czy na chybił trafił
Na stół je wykłada
Tasuje jak zwykle
Jak zwykle rozdaje
Chyba już na pamięć
Zna wszystkie zwyczaje
Kto przegra w tym roku
Kto wygra następny
Dobrze że nikt nie wie
Już byłby posępny
Nadzieja zostaje
I w chwili zwątpienia
Rękę Ci podaje
Układa marzenia.
Jak przeżyć następny rok
Myślami wybiegasz
Plany już układasz
Nadziei czy obaw
Co sobie zakładasz
Hierarchia wartości
Niezmiennie ta sama
Czy może nowości
Co wniesiesz
Rok nowy
A ludzie ci sami zostają
Jedni się narodzą
Inni umierają
Ulga czy wyzwanie
Zależy jak komu
Rok więcej każdemu
W bagażu przybędzie
Jedni się ucieszą
Innym gorzej będzie
Życzenie, marzenie
Czego by się chciało
Jak przeżyć
By w sercu spełnienie zostało.
I dobra i zła mija
Nie czekasz
Czas płynie tak szybko
Zatrzymać by chwilkę
Choć czasem
Już pędzi
Już tydzień przeleciał
Już miesiąc Ci stanął za pasem
Jak czekasz
By coś się skończyło
To wlecze się czas w nieskończoność
Czym pognać go trochę
Czy może tak batem
A może by kija
On nadal jest głuchy
Nie mija
Dobra chwila umyka
Zła wlecze się włokiem
Czekać nam trzeba koniecznie
Nic nie trwa przecież wiecznie.
Myśli
Już ciasno mym myślom
W głowie się zrobiło
Już coraz ich więcej
Znowu ich przybyło
Usiedzieć nie mogę
Spokoju nie dają
Już słowo o słowo
Już siły nie staje
Łapię więc długopis
Już mam ich połowę
Już są na papierze
Już luźniej w mej głowie
Raz nocą
Raz rankiem
Raz koło południa
Nigdy nie wiem kiedy
Wybuchnie ta kłótnia.
Człowiek w sidła złapany
Jak zwierzę w sidła złapane
Spłoszone oczy
Kroki splątane
Czy to sumienie
Ciebie ruszyło
Cóż wyzwoliło
Twój lęk
Dziwna to było
W pół zdania
Rozmowa rwana
Ze strzępów liter niby składana
Jak przykry obowiązek
Jak przymus
Bo unik nie zdążył
Niby się starasz
A jednak
Pokrętne myśli
W słowa swe wkładasz
Jakbyś coś ukryć
Chciała przed światem
Czy przez to lepsza od innych
W swoim mniemaniu będziesz
W pozorach życia naiwnych
Życie tak swoje spędzisz
I tak światu całemu
Z wielkim uporem maniaka
Wmawiać będziesz wokoło
Że prawda nie jest taka.
Ból zęba
Zeźlił się Pan Mąż w swym domu
Ząb rozbolał
Jak mam pomóc
Leki szałwia mądre rady
Goni w kąt wszelkie układy
Wszystko złem już zapachniało
Jakby wszystko ból wzmagało
Zejść mu z drogi
Uciec chyłkiem
Patrzy na mnie wściekłym wilkiem
Przecież widzę
I żałuję
Jak mam pomóc
Każdy pomysł mój strofuje
Milczeć krzyczy
Dość tych pytań
Niczym lew już prawie ryczy
Cóż ten ząb z człowieka robi
Dziurę w głowie mu wyżłobi
Już podana medycyna
Może działać już zaczyna
Wilk pomału chyłkiem znika
No i lew za nim pomyka.
Dlaczego taka
Dlaczego taka gderliwa
Dlaczego ciągle narzeka
Nigdy się nie uśmiecha
Jękliwie się wypowiada
Ręce tylko rozkłada
Czeka na hołubienie
Czy jest już nam utrapieniem
To starość ją tak nam zmieniła
A życie swoje zrobiło
Los nie był nadto łaskawy
I tak charakter koślawy
Wykręcił na wszystkie strony
Kto może szybko umyka
Czasu jej każdy żałuje
A ona szukając obrony
Gorzknieje na wszystkie strony.
Gdy wiatr przegoni
Buta i pewność w Tobie gości
Kim byłbyś dzisiaj
Gdyby nie Twoje znajomości
Chcesz wyróżnienia pośród wszystkich
Nie czujesz się jak każdy inny
Wyżej podnosisz swoją głowę
Wyżej też stawiasz swoją połowę
Dzieciom zaszczepiasz od kołyski
Że świat im będzie bardziej bliski
Za nich pokonasz przeciwności
Twoja rodzina w świecie gości
Wszelkie układy znajomości
To nie należą do wartości
Każdy kto myśleć nie przestaje
Dba więc o ludzi i zwyczaje
Cóż w Twej rodzinie będzie gościć
Gdy wiatr przegoni znajomości.
Gołębica
Gołębico w Tobie nadzieja
Weź oliwną gałązkę w dziubek
I nieś ją nieś
Przed siebie
Wszędzie tam gdzie zło gości
Gdzie wojny
Konflikty
I złości
Świat zmęczony
Gruzami zwalony
Ludzie nadzy i głodni
W Tobie tylko nadzieja
Pokój roześlij po świecie
Niech po ulicach zniszczonych
Nie błąka się biedne dziecię.
Sen głos podświadomości
Czy to głos podświadomości
Językiem swoim przemawia
Czy to odgromnik piorunów życia
Jaka energia w nim się mieści
Jedni śnią miło
Snem niewieścim
Innym horrory
Nocą snu chwile miłe
Mącą głowę
Spokoju nie dają
Gdzie źródło myśli swe mają
Co w sen człowieczy wnikają
Kto zna odpowiedź
Naukowcy
Więc dlaczego tak się zdarza
W noc się przyśni
W dzień wydarza.
Miłość bez zazdrości
Miłość bez zazdrości
To jest brak miłości
W nadmiarze zaszkodzi
W umiarze obrodzi
Gdy nie ma jej wcale
Pozostają żale
Im szybciej wylejesz
Tym szybciej zdrowiejesz.
Kobiece wdzięki
Dar czy przekleństwo
Jak nimi dzielić
By szaleństwo
Nie wzięło góry
Dar to ogromny
Cieszyć nim można