Prawda
Chwała Ci Boże,
za to, że strąciłeś mnie
do roli robaka,
który je i wydala.
Oddaje w bezkształtnej masie
swoje chore myśli.
Insekta, który umie
najpiękniej ranić tych,
którzy dla niego najwięcej znaczą.
W trudnych sytuacjach
umie stać z rozdziawioną gębą.
*** (Jesteś moim objawieniem)
Jesteś moim objawieniem,
po twarzy płyną krwawe łzy.
Do ciebie modlą się moje oczy,
które widziały przedsionek śmierci.
Smakuję łez,
które nie mają posmaku żelaza.
Są krwawicą duszy,
która ciągle musi podtrzymywać
mnie pod ramię.
Ile jesteś w stanie unieść
mych grzechów
rodzących się z mej nadwrażliwości?
Dlaczego głowę zwieszasz
Promieniejąc blaskiem?
Jesteś tabernakulum.
Anatomia
Paliczki moich palców.
Kręgi mojego kręgosłupa.
Wszystko to twoje, Panie.
Moje serce — pompa ssąco — tłocząca.
Mój mózg — zwój neuronów.
Twoja posesja.
Jeśli dusza ma jest twoją własnością,
podaruj, Boże, jej spokój.
Tak, abyś nie musiał się jej lękać.
W nocy za to jest duszą dziecka.
*** (Jesteś moją schizofrenią)
Jesteś moją schizofrenią,
na dodatek w ostrym przebiegu.
Stale mi towarzyszysz.
Nie opuszczasz mnie,
ale i tak czuję się samotnie.
Wierniejsza od ciebie jest depresja.
Namawiasz się z nią na mnie.
Co mówisz?
Słyszę twój zdradziecki szept.
Nie dotykaj mnie w ten sposób!
To boli!
Bardzo.
Jesteś chorobą psychiczną.
To co najbardziej masz
z nią wspólnego,
to chęć niszczenia mnie.
Samotnej
Szlachetna nimfo!
Czemu oczy swoje gubisz
w pożądających spojrzeniach?
Niczym gwiazdy, które swym blaskiem
przyćmił księżyc.
Pozwalasz na wypływ łez,
które spadają na coraz to inne ramiona.
Dla nich urok twoich łez nic nie znaczy.
Czemu dłonie twe błądzą
po coraz to innych szyjach?
Czemu usta twoje dotykają różnych
korali ust?
Twoja samotność jest wilcza.
Ona nie jest fizyczna.
Samotność twojej duszy nie zaspokoi się
w obcych ramionach.
Duszy twojej potrzeba
serca żywego.
Serca czułego.
Rozumiejącego przepaść.
Chcieć
Dotknij moich ust
twoimi łzami.
Muśnij moje powieki
twoimi opuszkami.
Wyziębiłam ciało swoje
przeszłą miłością.
Zamurowałam serce swoje
przeszłą tęsknotą.
Moja nadzieja
zawiera się w tobie.
Chcę ciebie,
tak egoistycznie.
Pragnę twojej miłości
tak zachłannie.
Byłam zimna.
Teraz nie daje mi spokoju tęsknota.
Nie mam w co wierzyć.
Boję się zwykłego ludzkiego odrzucenia.
Nieodwzajemnienie
Natura ma odrobinę z nas:
ciepłe słońce, zimną wodę.
To słońce to na nieszczęście ja.
Ta woda to niestety ty.
Słońce, które ledwo tolerujesz
jest odbiciem w lustrze wody.
Opamiętasz się, gdy nadejdzie
zachód słońca
Oczekiwanie
Ona jest kobietą rozwiązłą.
Ma dwóch kochanków.
Jeden z nich to tęsknota.
Drugi to cierpienie.
Towarzyszą jej całą dobę.
Istnieją obok niej i siebie równolegle,
bo nie ma tęsknoty bez cierpienia,
ani cierpienia bez tęsknoty.
Tworzą zatem zgrany trójkąt.
Czy będzie jej żal,
gdy któryś z nich odejdzie?
Nie, jeśli przyjdzie ten z krwi i z kości.
Tchnienie
Energia ciał unosi się wokół.
Zatacza koła czasu.
Darowana z miłością powraca
jak marnotrawna córka.
Darowana z wyrafinowania
odchodzi z bólem.
Oddawaj swoje ciało z godnością,
na jaką stać więdnącą różę,
gdy składa swe płatki
w ofierze ziemi.
Oddawaj swą duszę bez poczucia żalu,
że zostanie zabrana pulsacja
poczucia honoru.
Uśmiechnij się i pamiętaj,
że nigdy nikomu
nie będziesz w stanie
ofiarować całego świata.
*** (Helence)
Małe paluszki, które nie mają siły
zacisnąć się, aby ukryć strach.
Co czuje dziecko, które nie jest w stanie
słowami wyrazić bólu?
Może jedynie pomóc sobie
płaczem, krzykiem,
które zdłwione zostają cierpieniem.
W oczach umierającego dziecka
zobaczysz obraz Boga
rozpostartego na krzyżu.
Dziecko układa się na plecach,
przymierza swoje ciało
do niewidzialnej trumny.
Swoim spokojem pociesza
kochających go,
bo w ciągu swojego krótkiego,
bolesnego życia,
odbyło całą podróż
zwaną życiem i najlepiej wie
co to znaczy żyć.
Bo żyć oznacza umierać
każdego dnia bardziej.
Zagrożenie
Powraca, gdy najmniej się tego spodziewamy.
My ludzkość.
Bądźmy gotowi, zwarci i czujni,
bo przecież nie znamy również czasu,
gdy zło nadejdzie.
Spojrzy prosto w nasze twarze
swoimi oczami bez wzroku.
Pogłaszcze nas
pozostawiając blizny,
które z dnia na dzień
będą obejmować coraz większe powierzchnie
naszych trupich dusz.
Będziemy kochać nie mając serc,
będziemy rozumieć nie mając umysłu.
Nie da się spokojnie żyć
przeczuwając nadejście kolejnego kata ludzkości.
A może to już się stało?
Wolna
Odchodzi i wcale jej nie żal… żal,
bo dość ma twoich zakamuflowanych,
nieszczerych uśmiechów.
Chce przepłynąć obok ciebie jak rzeka,
ale ty przytrzymujesz jej rękę.
Unosi się ponad to.
Płynie swoim nurtem.
Jest lodowatą wodą,
która odciska piętno na podłożu.
Boi się jej, bo dobrze wie,
że jeśli zechce to ona zamarznie
wiecznym niezrozumieniem.
Coś
Boi się dobrej miłości.
To coś absurdalnego
niczym przyszłe wczoraj.
Nawyk jest czymś potępionym,
a on niestety nawykł
do odczuwania wobec niego
brutalnego uczucia.
Chłostało go jarzmo skazania
na nieudane trwanie.
Skończyło się wreszcie.
Teraz jest we śnie
i podświadomie czeka,
że się skończy.
Jeśli obudzi się i zobaczy,
że był irracjonalny
to zawyje jak zwierzę.
Wtedy weźmie coś na sen.
Będzie aniołem.
Dane życie
Wpadam w kochające objęcia,
które odpychają.
Matko moja!
Macico, która mnie nosiłaś.
Pojmij ten ból, który ze mną jest.
Poruszałem się w twym łonie.
Czułaś moje kopnięcia maleńką stopą,
a teraz mnie kopie życie.
Głaskałaś swój brzuch,
próbując poczuć ciepło
mojego płodowego ciała.
Teraz inni dotykają mnie
do żywego słowami.
Matko moja!
Czemu nie mogłaś mnie wydalić?
Nie wydałbym oczekiwanego krzyku.
Może byłoby ci cięzko, ale od czego jest
błogosławieństwo zapominania.
Patrzysz na mnie obojętnie.
Odchodzę tam skąd przyszedłem. Znikąd.
Niezwykły
Wrzesień to czas,
gdy motyle podchodzą bliżej.
Siadają na dłoni
i darują pieszczotę bezwiedną.
Beztroskie w nieświadomości
zbliżającej się zewsząd śmierci.
Skrzydła ich tracą żywość barw,
aby tak bardzo nie było ich żal,
gdy znajdzie się je nieruchome.
Tak jak listopad dla ludzi
jest miesiącem łez,
dla motyli jest totalnym rozwiązaniem
i zaproszeniem do grobu.
Idą wtedy motyle bez oporu,
dumne z tego czym są.
Prośba
Wyrwij z półsnu.
Potrząśnij za ramiona,
niech poczujemy żywe dłonie.
Okrzycz oddechem,
który niesie miłość.
Ile czasu można się bać.
Będąc zygotą boimy się niepodzielenia.
Zaopatrzeni w pępowinę,
boimy się, że matka się rozmyśli.
Krzycząc po raz pierwszy
boimy się bólu płuc.
Dojrzewając obawiamy się,
że nie dojrzejemy.
Dojrzawszy boimy się,
że nikt nas nie pokocha.
Zakochując się boimy się odtrącenia.
Odepchnięci boimy się obawiania się.
Boimy się, że żyjąc umarliśmy,
a gdy umrzemy boimy się,
że będziemy żyć,
bo zasypią nas ziemią,
gdy będziemy chcieli
złapać ostatni oddech.
Lękamy się samotności danej od drugiego.
Dlatego krzyczymy — odejdź.
Pryzmat
Czerń jej duszy powiększa się,
przechodząc w nienawistną przepaść.
Jak bardzo cię kocha, wiedzą o tym tylko
jej rozdygotane zastawki w sercu.
Bulgocze i przelewa się w niej unicestwienie
i jedynie dla ciebie męczy swoją duszę
i upokarza się życiem.
Odfrunąć bezlitośnie
w bezkrestną obojętność.
Nie da się uspokoić serca
jednym krzykiem.
Potrzeba byłoby
zniszczyć samego siebie
i dalej żyć.