E-book
7.35
drukowana A5
72.77
Dotyk Anioła

Bezpłatny fragment - Dotyk Anioła

Objętość:
491 str.
ISBN:
978-83-8155-130-4
E-book
za 7.35
drukowana A5
za 72.77

Tę książkę dedykuję wszystkim Polakom przebywającym na emigracji, ich żonom i mężom, a przede wszystkim, dzieciom.

Aby na obczyźnie mogli realizować swoje marzenia i zawsze mieli do kogo wracać.

Aby ich ojczyzną była nade wszystko — Polska.

I

Przez otwarte okno samochodu było widać pierwsze zabudowania. Wokoło unosił się zapach pól. Po obfitym deszczu nocne powietrze jeszcze bardziej wyostrzyło woń parującej ziemi. Przejeżdżając przez asfaltową, nierówną nawierzchnię, samochód rozbryzgiwał duże łaty szarych kałuż, w których przeglądał się co kilka metrów blady księżyc.

Nad łąkami i wzdłuż przydrożnych drzew unosiła się leniwie mgła. Nacisnął gaz, zostało mu do przejechania jeszcze tylko kawałek drogi. Poczuł dreszczyk emocji, za chwilę miał ujrzeć swój dom. Oddychał głęboko rześkim, wieczornym powietrzem. Uśmiechnął się kącikiem ust. Właśnie tego powietrza mu brakowało, zapachu ziemi nawiezionej obornikiem, zapachu falujących zbóż w cieple letniego poranka, żywicznego zapachu rozkołysanych sosen za oknem jego sypialni. Nawet woń rzeki przesiąkniętej mułem, wywoływała miłe wspomnienia. Dopiero teraz uświadomił sobie, że można tęsknić nie tylko za ludźmi, ale też za widokiem znajomego krajobrazu z wszystkimi jego zapachami.

 Czy będą bardzo zaskoczeni moim przyjazdem? Czy trochę tęsknili jak on za nimi? — myślał. — Na starość robił się chyba sentymentalny, jakby powiedziała Teresa, jego zmarła żona. Minęły już dwa lata od ostatniego pobytu w kraju. Wcześniej był w Paryżu, Zurychu, Nowym Yorku, a obecnie pracował w Berlinie. Na obczyźnie spędził osiem lat. Widział cuda nowoczesnej techniki, współczesną architekturę, ekskluzywne sklepy i piękne kobiety, ale po dwóch latach, pierwsze wrażenia minęły, widoki nieco spowszedniały, tylko ludzie byli albo interesujący, albo mniej ciekawi, ale zawsze obcy. Tego najbardziej nie znosił. Choć pracował wśród nich, czuł się wyobcowany, a ostatnio coraz bardziej doskwierała mu samotność. Nawet koledzy ze szpitala, w którym był zatrudniony, nie zaprzyjaźniali się z nim tak blisko, jakby sam tego chciał. A może było odwrotnie i on tego nie pragnął? Podczas dyżuru w wolnych chwilach wymieniali tylko kilka zdawkowych zdań o planach na nadchodzący weekend. Jego specjalnością była kardiologia. W berlińskim szpitalu był jedynym Polakiem, wśród pracujących tu Niemców, Rosjan i Włochów. Po dyżurze zamknięci w czterech ścianach niedużych, hotelowych pokoi, które wynajmowali w pobliżu szpitala, odpoczywali każdy na swój sposób. Najczęściej siedzieli w internecie i rozmawiali z bliskimi osobami. Polscy lekarze byli wziętymi fachowcami w każdej dziedzinie medycyny, dlatego chętnie został przyjęty na oddział Kardiologii, gdzie zawarł bliższą przyjaźń z Włochem, Clifem Moreno. Clif okazał się nie tylko dobrym przyjacielem, ale również dobrym lekarzem. Dobrze im się współpracowało. Miał tylko jedną słabość, zbyt często ulegał kobiecym wdziękom. Mimo że był żonaty z Barbarą i miał dwoje dzieci, nie potrafił opędzić się, od narzucających mu się ładniutkich i młodych pielęgniarek. Jedno tylko go usprawiedliwiało, Barbara mieszkała z dziećmi we Włoszech. Zbyt znaczna odległość sprawiała, że rzadko pokazywał się w domu. Był przystojnym, smagłym brunetem i łasy na jakiekolwiek przejawy ze strony młodych panienek, które podziwiały jego aparycję. Aleksander obserwował go i widział, że czasami gonił resztkami sił, aby nie wyjść z roli amanta. Z tego też powodu musiał często przyjaciela usadzać i stawiać do pionu, zwracając się do jego poczucia przyzwoitości i etyki ich zawodu.

Aleks dobrą opinię zdążył sobie wyrobić, będąc jeszcze w Polsce. Już po kilku latach pracy okazał się jednym z najzdolniejszych i najlepszych specjalistów w swojej dziedzinie. Zrezygnował z pracy w radomskim szpitalu i podjął pracę za granicą. Kontrakt w berlińskim szpitalu wygasał mu dopiero za rok. Zarobił już dość pieniędzy i uważał, że może wrócić do kraju i zająć się swoją rodziną. Miał przecież trzech synów. Co prawda byli już dorośli, ale nie na tyle, żeby nie mieć nad nimi ojcowskiej pieczy. Mateusz, zwany zdrobniale Matem, był najstarszy z nich. Skończył AGH w Krakowie i właśnie rozpoczął pracę w swoim zawodzie, w zagranicznej firmie w Krakowie, jako menadżer do spraw handlowych. Zajmował się wyszukiwaniem potencjalnych klientów i sprzedażą części elektronicznych do samochodów. Robił błyskawiczną karierę, dzięki znajomości języka angielskiego, niemieckiego i francuskiego, jak również nieugiętemu charakterowi. Nie łatwo było go sprowokować do kłótni. Ale i tak lepiej było go mieć po swojej stronie, jak twierdzili bliźniacy. Mat wpadał do domu od czasu do czasu, aby przypomnieć braciom, że żyje i ma się całkiem dobrze.

Nikodem, zwany Nikiem i Krystian, na którego wszyscy mówili Kris, byli bliźniakami. Nikodem rozpoczął studia medyczne w Lublinie, na wydziale Kardiologii podobnie jak on, do czego nawet go nie namawiał. Był najbardziej samowystarczalnym człowiekiem, jakiego znał. Był zawsze opanowany, małomówny, logicznie myślący, precyzyjny we wszystkim i konsekwentny. Najczęściej to on rozstrzygał spory braci. Odkąd pamiętał synów, to Nik wyróżniał się od nich swą chłodną postawą, ale i charyzmą, która aż biła od niego. Był chłonny wiedzy i otwarty na wszelkie nowości. Wyczuł jednak, że jego pasją była nie tylko medycyna lecz coś, co skrywał przez lata, o czym nie chciał rozmawiać nawet z nim. I on to uszanował.

Krystian, choć byli z Nikiem jednojajowymi bliźniakami, nie przypominał brata. Podobieństwo fizyczne było wielkie, ale charakter jednego i drugiego znacznie się różnił. Kris był bardziej rozmowny, jeśli miał rację, obstawał przy swoim i bronił jej, dopóki nie udowodnił swojej teorii. W przeciwieństwie do poważnego brata, on kipiał energią i entuzjazmem. Studiował na Politechnice Radomskiej, na Wydziale Mechanicznym. Od najwcześniejszych lat zawsze majsterkował przy samochodach i zawsze chciał je ulepszać. Mogli polegać na nim wszyscy. Zajął się domem i jego remontem. Był wspaniałym organizatorem. Zatrudnił swoich kolegów, którzy pomogli mu w malowaniu domu, najpierw elewacji, a potem wnętrze całego domu. Zrobili to podczas wakacji. Wtedy po raz pierwszy Aleks docenił syna za jego przedsiębiorczość i zaradność. Po prostu brał życie, niczym byka za rogi i szedł naprzód, nie zważając na żadne przeszkody. Kupował meble na pchlich targach albo sprowadzał z Orońska, gdzie była możliwość kupna wszystkiego, począwszy od srebrnych łyżeczek po porcelanę Rosenthala. Uzbierał niezłą kolekcję antyków. Z początku był przerażony, kiedy w ciągu tygodnia uszczupliło mu się konto pokaźną sumą pieniędzy, ale kiedy zobaczył fotografie urządzonych pomieszczeń, zrozumiał, że kupił niektóre meble nawet bardzo tanio, śmiało mógł powiedzieć, że okazyjnie. Jego ostatnim hobby była biblioteka. W introligatorniach zostawił niemało pieniędzy, bo wszystkie książki musiały wyglądać porządnie. Krystian był solidny i niczego nie robił połowicznie, zawsze kończył to, co zaczął, a poza tym był największym romantykiem w rodzinie. Wierzył w nieśmiertelność dusz i w prawdziwą miłość. Był ulubieńcem Teresy, która umarła zbyt młodo. Po jej śmierci musiał wziąć się porządnie w karby i przestać myśleć o niebieskich migdałach. Najstarszy syn miał wtedy piętnaście lat a bliźniaki dziesięć. Zabrał się solidnie do pracy i wychował trzech budrysów pełnych energii i ciekawości świata na porządnych ludzi. Oczywiście musiał się przy tym wiele nauczyć i wyrzec różnych rzeczy. On najbardziej wiedział, ile go to kosztowało. Nie chodził na randki, przyjaciół też zbywał, w końcu nie został mu ani jeden. Oddany był swojej pracy, która całkowicie pochłaniała jego energię i entuzjazm.

Spojrzał przed siebie. Na niezbyt wysokim wzniesieniu, w niewielkim zagajniku stał ich dom z jasnego piaskowca otoczony wysokim parkanem. Miał dwie kondygnacje. Duże okna wychodziły na taras, na którym najczęściej siadywali wieczorami, długo rozmawiając. Dom był dobrze położony, bo oddalony kilka kilometrów od zgiełku zanieczyszczonego spalinami miasta i od innych domów, w zaciszu wysokich sosen. Wybrali tę działkę razem z Teresą i budowali dom przez kilka lat. Zaledwie ukończyli parter i natychmiast wyprowadzili się od rodziców Teresy, którzy mieszkali w bloku, na dość hałaśliwym osiedlu. Było im ciężko, ale jakoś sobie radzili we dwoje. Teresa pracowała na uczelni, w Wyższej Szkole Handlowej jako wykładowca i co roku brali pożyczki, i kupowali materiały budowlane, planując w najbliższym czasie dobudowanie piętra. Ich życie powoli stabilizowało się, lecz harmonia została przerwana przez chorobę Teresy. Kilka specjalistycznych badań potwierdziło złośliwego raka jelita grubego i choć ciało miała chore, umysł do końca sprawny. Mimo że był lekarzem, nie mógł jej pomóc. Przerzuty na inne organy spustoszyły jej organizm do ostatecznego wyczerpania, że pod koniec swoich dni ważyła ledwie trzydzieści kilogramów. Jej męki trwały prawie trzy miesiące. Prawie się załamał, ale w końcu przypomniał sobie, że ma jeszcze synów, którymi musiał się zająć, którzy tak samo ciężko przeżywali chorobę a potem śmierć matki.

Wtedy przyszła mu z pomocą Ela. Odkąd urodzili się jego synowie, codziennie przynosiła im świeże mleko, biały ser, a nawet i masło. Razem z mężem mieszkali niedaleko ich domu i mieli niewielkie gospodarstwo. Pierwsza zaproponowała mu pomoc. Ona odchowała już troje dzieci, które dawno temu poszły w świat, każde w inną stronę. Zostali sami z mężem na gospodarstwie. I tak przez dziesięć lat Ela była niańką jego dzieci. Chłopcy ją uwielbiali. Nawet z rodzicami Teresy, nie byli tak zżyci, jak z Elą i jej mężem, Michałem.

Dom sprawiał wrażenie, jakby w nim nikogo nie było, wszystkie światła były pogaszone. Otworzył bramę pilotem i cicho podjechał na tyły posesji. Zostawił samochód w garażu. Wszedł do domu bocznym wejściem. Największą walizę wziął na górę, a kilka toreb turystycznych zostawił w salonie. Spojrzał w górę schodów. Księżyc rozświetlał swym blaskiem kremowe ściany, na których tańczyły cienie wysokich drzew. Było dość widno, więc nie włączał światła. W holu na piętrze stał podłogowy zegar, ostatni nabytek Krystiana. Był w rustykalnej obudowie, a co najważniejsze, był na chodzie. Z zaciekawieniem zerknął na pozłacany cyferblat. Zegar był niemiecki, marki: Hermle. To wszystko wyjaśniało, te zawsze były w niezbyt przystępnej cenie.

Zajrzał do pokoju synów, ale tam też ich nie było. W domu panowała absolutna, niczym niezmącona cisza poza tykaniem zegara.

— Gdzie oni wszyscy się podziali? — pomyślał trochę rozczarowany i zszedł do kuchni. Na kuchennym blacie stała w dzbanku woda a obok na tacy szklanka. Chętnie po nią sięgnął, a kiedy odstawił pustą szklankę, popatrzył na znajome sprzęty. Z czułością przejechał dłonią po gładkiej powierzchni laminowanej płyty, którą wykończone były wszystkie szafki kuchenne w jasnym kolorze. Z ciekawości zajrzał do nich, a potem do lodówki. Spodziewał się zobaczyć trochę bałaganu albo pustki w lodówce. Zdziwił się, kiedy zobaczył w szafkach porządek, a lodówkę wypełnioną po brzegi, pełną różnych smakowitości. Na widok pierożków żałował, że w tej chwili nie był głodny. Trochę zawiedziony wrócił do swojego pokoju. Rozpakowywanie swoich rzeczy i prezentów, odłożył do rana. Rozebrał się i wszedł do łazienki przylegającej do jego sypialni i stanął pod prysznicem. Marzył o długiej kąpieli z hydromasażem w dużej wannie, którą mu zafundował jego syn. Był jednak zbyt zmęczony, by poddać się tej przyjemności właśnie teraz. Namydlił się i pozwolił, aby ciepła woda odprężyła go i spłukała z niego całe zmęczenie. Wysuszył długie włosy suszarką, przepasał biodra ręcznikiem, podszedł do okna i otworzył je na oścież. Lekki wiatr wydął firankę, a pokój wypełniło rześkie powietrze, przesiąknięte zapachem żywicy. Wciągnął je mocno, chwilę przytrzymał i na powrót oddychał swobodnie. Właśnie tego powietrza mu brakowało. W chwilę potem położył się wygodnie na swoim wielkim łożu z hebanu o pięknie rzeźbionym wezgłowiu, tuż przy chłodnej ścianie i po chwili spał jak dziecko.

x

Anna przekręciła się we śnie, czując bijące ciepło, które było w zasięgu jej ręki. Miała cudowny sen. Leżał obok niej mężczyzna, piękny i seksowny. Jego długie, czarne włosy opadały mu na ramiona i w nieładzie leżały na poduszce obok niej. Wystarczyło sięgnąć ręką, aby ich dotknąć. I dotknęła. Były miękkie w dotyku i pachniały łąką w słoneczny dzień. Delikatnie w obawie, że zbyt szybko zbudzi się ze snu, położyła głowę w zgięciu jego ramienia i przytuliła się całym ciałem do jego rozgrzanych lędźwi. Pachniał drzewem sandałowym i czymś jeszcze, czego nie umiała zidentyfikować. Potem już nic nie czuła oprócz poczucia bezpieczeństwa i rozkosznego ciepła, które rozchodziło się po całym jej ciele, przyprawiając ją o niezwykłe i nieznane dotąd emocje. Z uśmiechem na rozchylonych ustach wtuliła się jeszcze bardziej w szerokie ramiona i zapadła w głęboki, uzdrawiający sen.

x

Obudziło go pianie koguta z pobliskiej farmy Eli i Michała, a gdy otworzył na dobre oczy, poczuł zapach świeżo parzonej kawy. Przez otwarte okno wpadł promień słońca i rozjaśnił cały pokój. Z dołu słychać było cichą rozmowę, a z radia sączyła się cicha muzyka. Wyskoczył z łóżka, niedbale odgarniając kołdrę, przeciągnął się na całą swoją wysokość i roześmiał radośnie.

— Jak dobrze być znowu w domu! — krzyczało jego serce.

Po drodze narzucił na siebie biały, frotowy szlafrok i zbiegł szybko po schodach. Z łazienki dobiegł go szum wody, ale zbył to wzruszeniem ramion. Pomyślał, że któryś z jego synów korzysta z jego prysznicowej kabiny, jak to zdarzało się im wiele razy.

Przy kuchennym stole siedzieli jego trzej synowie i jedli śniadanie. Na jego widok poderwali się zza stołu i podeszli do niego z otwartymi ramionami. Objął ich mocno i chwilę stał bez ruchu. Chciał poczuć ich bliskość, zapach i siłę.

— Witajcie, moi kochani! — zawołał spontanicznie z uczuciem.

— Witaj, tato! Dawno się nie widzieliśmy! — pierwszy przywitał go Krystian, najbardziej z nich impulsywny i porywczy, i poddał się mocnemu uściskowi ojca.

— Jak dobrze znowu was widzieć, chłopcy! Mat, jak ty zmężniałeś! Jesteś już dorosłym mężczyzną! Nik! Kris! Gdzie się podziali moi mali chłopcy? Nawet sobie nie wyobrażacie, jak bardzo za wami tęskniłem. I za naszym domem! — zawołał, nie ukrywając radości.

— Witaj w domu, tato! — powiedział bardziej powściągliwy Nik, podchodząc na końcu do ojca.

Synowie rzadko widzieli go w takim stanie, wcześniej nie okazywał zbytnio swoich emocji tak otwarcie i wylewnie jak w tej chwili. Cały promieniał. Oczy czarne jak węgle, zresztą jak u każdego z nich, błyszczały niczym oszlifowane onyksy. Twarz lekko mu się zaróżowiła od emocji, a białe, równe zęby odbijały od złotawej karnacji.

— Przecież codziennie pisaliśmy do siebie! — obruszył się Mat.

— Co tam maile, widzieć was na żywo, to jest to! Zrozumiecie, gdy założycie swoje rodziny. Przyjechałem przed północą i nie zastałam w domu nikogo. Jestem bardzo ciekawy, gdzie podziewaliście się o tej porze? — zapytał z ciekawością, spoglądając na każdego z nich, jakby nie mógł nacieszyć się ich widokiem.

— Dorośli, zmężnieli, to już mężczyźni. Boże, jak ten czas szybko leci… Jak wiele mi umknęło — pomyślał z rozgoryczeniem. Czy warto było gonić po świecie za pieniądzem? — pytał sam siebie.

— Anna, moja przyjaciółka, miała kłopoty z mieszkaniem i postanowiliśmy jej pomóc w przeprowadzce. Wczoraj przywieźliśmy resztę jej mebli, które do tej pory przechowywała w piwnicy remontowanego budynku. Dlatego mieszka od jakiegoś czasu u nas. Pisałem ci przecież o niej. Nie miałeś nic przeciwko temu.

Ojciec zdziwiony spojrzał na syna.

— Jesteś dorosły, ale, czy na tyle, aby ją samemu utrzymywać? — zapytał ojciec, marszcząc brwi, co było u niego oznaką wielkiego niezadowolenia.

— Anna nie jest moją utrzymanką! — zaprotestował Kris urażonym tonem.

— To właściwie, kim ona jest dla ciebie? — Aleks chciał wiedzieć, jaki status w jego domu posiada znajoma jego syna.

— Jest moją przyjaciółką, która potrzebowała natychmiastowej pomocy, więc nie mogłem jej odmówić. To chyba nic zdrożnego, tato — oświadczył Kris zdecydowanym głosem, patrząc na ojca nieustępliwym spojrzeniem.

— Ach tak… — przytaknął ojciec, choć nie do końca usatysfakcjonowała go odpowiedź syna.

— Tato, Anna zamieszkała u nas na specjalne zaproszenie Krisa. To jest jego gość i musimy go uszanować. Ona rzeczywiście potrzebowała szybkiej interwencji z naszej strony — przyszedł mu z pomocą Mat, widząc, że ojciec domaga się konkretnego wyjaśnienia, opowiedział historię Anny.

Nik siedział przy stole i przysłuchiwał się w milczeniu ich rozmowie, nie przestając równocześnie patrzeć na ojca, z twarzy którego nadal nie schodził grymas niezadowolenia.

— Anna mieszkała z ojcem w starej kamienicy, którą objął w posiadanie jej obecny właściciel. Zdecydował, że kamienica wymaga całkowitego remontu i polecił jej mieszkańcom przeprowadzić się tymczasowo do zastępczych mieszkań, które wynalazł na peryferiach Radomia. Jej ojciec zarobkowo wyjechał za granicę. Anna nie miała z nim ostatnio kontaktu, więc nie wiedziała, co ze sobą robić. Była zupełnie bezradna, bo oprócz niego nie ma żadnej rodziny.

— Proszę, mów dalej. To rzeczywiście niezbyt przyjemna historia — przyznał ojciec, przysłuchując się z wielką uwagą, jak Mat wyłuszczał z detalami wszystkie problemy rodzin z ulicy Szackiej.

Jego twarz powoli się zmieniała, z nieustępliwej na bardziej wyrozumiałą, co świadczyło, że nie pozbył się całkiem ludzkich odruchów — pomyślał Nik.

— Rzeczywiście musieli się stamtąd wyprowadzić? Nie można było zagospodarować jakiegoś pomieszczenia obok — zapytał ojciec.

— Inspektor budowlany zdecydował, że kamienica jest cała do remontu kapitalnego. Nie można było przeprowadzić go częściowo. Kiedy pracownicy budowlani weszliby do budynku ze swoimi maszynami, nie byłoby tam warunków do mieszkania, choćby ze względu na ich bezpieczeństwo. Musieli się stamtąd wynieść wszyscy i to w krótkim czasie.

— No tak, rzeczywiście to skomplikowana sprawa. I mieszkańcy wyrazili na to zgodę?

— A co mieli robić? Właściciel przyszedł w towarzystwie inspektora budowlanego z urzędu miasta, który potwierdził, że dłuższe przebywanie w tym budynku, grozi katastrofą.

— Co konkretnie mieli na myśli?

— Ściana na bocznej elewacji budynku jest pęknięta, dach przecieka, a okna niestety wszystkie są do wymiany — uzupełnił wypowiedź brata Kris.

— Najwyższy czas był go odremontować, bo budynek stoi od kilkudziesięciu lat i do tej pory nic w nim nie robiono. Pewnie i instalacja wodno kanalizacyjna będzie także wymieniana — dodał Mat.

— No cóż, właściwie to dobrze zrobiłeś synu, że dałeś schronienie swojej przyjaciółce — przyznał w końcu ojciec rację Krisowi. — Trzeba sobie pomagać, tym bardziej że mamy warunki — dodał cieplejszym tonem.

Atmosfera przy stole ożywiła się i nabrała przyjaznego ciepła. Znowu było gwarnie, wesoło jak dawniej, kiedy mieli innego rodzaju kłopoty.

— Kto, co pije? — Nikodem poderwał się szybko od stołu, chcąc zmienić temat, nachylił się nad gorącym imbryczkiem ze świeżo zaparzoną herbatą.

— Chętnie napiję się herbaty — poprosił ojciec, nie przestając patrzeć z dumą na swoich synów.

Zmężnieli, ich sylwetki kiedyś smukłe, stały się bardziej muskularne. Podrośli. Jeszcze niedawno sięgali mu do ramienia, a dzisiaj patrzyli sobie prosto w oczy. Wszyscy czterej byli brunetami o śniadej cerze. Nosili długie włosy jak on. Są bardzo wrażliwi, mają czułe serca po Teresie — pomyślał z dumą, patrząc na swoich dorosłych, wspaniałych synów, którzy solidarnie stali za bratem, broniąc jego postawy.

Nikodem nalał wszystkim herbatę do kubków, a talerz pełen pieczonych bułeczek z jagodami przesunął bliżej ojca, który usadowił się wygodnie na krześle, i sięgnął po jedną z nich, nadal nie spuszczając z synów badawczego spojrzenia.

— Z cytryną jak zawsze? — zapytał Nikodem.

Ojciec kiwnął twierdząco, z apetytem zjadając trzecią bułeczkę.

— Bardzo smaczne — stwierdził zadowolony.

— Ej, nie zjedz nam wszystkiego! Zostaw trochę dla nas i dla Anny!

— Anny? To ona tu jest? — zdziwił się ojciec i nie wiadomo dlaczego poczuł niepokój.

— To jej wypiek — stwierdził z dumą Krystian.

— Jest wspaniałą kucharką — przytaknął Mat.

— Opowiedzcie mi coś o niej bliżej, póki jej nie ma, oprócz tego, że nie ma, gdzie mieszkać — poprosił Aleksander.

— Anna jest półsierotą, jej matka umarła trzy lata temu na białaczkę. Do tej pory mieszkała razem z ojcem właśnie w tej kamienicy, o której ci przed chwilą mówiliśmy.

— A gdzie jest jej ojciec? — dopytywał się, poruszony historią dziewczyny.

— Wyjechał do Włoch za robotą, tyle że nie wiadomo, gdzie obecnie przebywa, bo gdy skończy jedną pracę, jadą z ekipą budowlaną dalej — odpowiedział Mateusz, najwidoczniej dobrze wtajemniczony w sprawy dziewczyny.

— Widzę, że naprawdę przejęliście się jej losem — zauważył ojciec.

— To Kris pierwszy ją poznał. Wychodząc z kamienicy, w której mieszkała, potknęła się na schodku i upadłaby, gdyby nie zareagował, dziewczyna zamiast na chodniku wylądowała w jego ramionach. Zwykły przypadek zrządził, że znalazł się na jej drodze — uściślił swoją wypowiedź Mat.

Kris wrócił pamięcią do pierwszego spotkania z Anną. Kiedy dziewczyna wpadła na niego, najpierw poczuł miękkość jej ciała i przyjemny zapach. Nie widział jej dobrze, bo długie, rozpuszczone, jasne włosy, całkowicie zasłaniały jej twarz. Tylko trzęsące się ramiona i cichy odgłos płaczu, wymownie świadczyły o jej przygnębieniu. W ostatniej chwili uchronił ją od upadku. Kiedy delikatnie dotknął jej ramienia, nie chcąc jej przestraszyć, uniosła twarz, odgarniając przedtem z twarzy zmierzwione włosy. I wtedy po raz pierwszy ich oczy się zetknęły. Jedne i drugie były pełne zaskoczenia. Przez chwilę patrzyli na siebie mocno zdziwieni, oboje byli sobą zafascynowani. Miała piękną twarz i długie, gęste włosy. Przypominały mu rozkołysany na wietrze łan pszenicy. Szybkimi ruchami rąk zaczesała je do tyłu za uszy. Rzadko widział u dziewczyn włosy tak wypielęgnowane jak u niej. Chciało się natychmiast ich dotknąć. Dziewczyna musiała być bardzo przygnębiona, skoro nie starała się ukryć nawet swoich emocji. Nie zwracała uwagi na mijających ją przechodniów, którzy gapili się na nią z zaciekawieniem, ale nikt nie zapytał o powód jej płaczu. On był inny, nie mógł przejść obojętnie, zatrzymał się i chciał od razu się dowiedzieć, co było powodem jej łez. Delikatnie wypuścił ją ze swoich ramion i ujął za ręce, tuż nad nadgarstkami. Była o głowę niższa od niego. Miała smukłą budowę ciała. Pod bawełnianą sukienką, widać było okrągłe piersi i smukłe biodra, talię miała niczym osa. Mógłby objąć ją dwoma rękami. Miała jasną karnację skóry i ładnie wykrojone usta. Jej oczy były niebieskie, w kolorze chabrów, teraz trochę zaczerwienione od płaczu patrzyły na niego badawczo, jakby chciały przejrzeć go na wylot. Kris, choć był mocno zaskoczony, patrzył na nią z podziwem. Nie tylko twarz miała piękną, ale emanowała z niej dobroć. Na tle obskurnej kamienicy wyglądała jak egzotyczny motyl. Nie pasowała do tego otoczenia, raczej na okładkę ekskluzywnego kobiecego pisma, ocenił ze znawstwem.

— Dziękuję — bąknęła dziewczyna niewyraźnie i delikatnie wysunęła się z jego ramion, po czym usiadła na betonowym schodku.

— Co się stało? — zapytał, przysiadając się obok niej, choć wcale go o to nie prosiła, ani w żaden sposób nie zachęcała.

— Dlaczego to cię tak interesuje, przecież mnie nawet nie znasz? — zapytała zaskoczona, zachrypniętym od płaczu głosem.

— Nie odejdę stąd, dopóki mi nie odpowiesz na moje pytanie. Co sprawiło, że tak się rozkleiłaś? Przez chłopaka? To on jest powodem tych krokodylich łez? — zapytał z lekkim uśmiechem, ale jednocześnie ze współczuciem w ciemnych oczach.

— Też coś! — oburzyła się nieznajoma. — Mam większe zmartwienie.

— No, więc?

— Nie popuścisz, co? Uparty jesteś — odpowiedziała dziewczyna z bladym uśmiechem, mierząc go badawczym spojrzeniem, ale przestała już płakać.

Kris podał jej higieniczną chusteczkę, którą wytarła oczy i wydmuchała nos. Musiał dobrze wypaść w jej oczach, bo w kilku zdaniach opowiedziała mu o swoim problemie.

— Nazywam się Krystian Stroiński. Myślę, że jestem w stanie ci pomóc.

— Anna Bartosiewicz. Chętnie wysłucham twojej propozycji, bo nie mam innej alternatywy i dobrze ci z oczu patrzy. — Podała mu swoją dłoń. Widocznie twarz młodego mężczyzny była godna zaufania, bo odpowiedziała na jego uśmiech i wyraziła zgodę na zaproponowaną pomoc.

— Przepraszam cię, zadzwonię do mojego starszego brata, choć nie mieszka ze mną, ale muszę go poinformować, że od dzisiaj będziemy mieli w domu lokatorkę.

Kris na tamto wspomnienie uśmiechnął się do siebie. Od pierwszego spotkania przypadli sobie z Anną do serca. Zaufała mu, a on odwzajemnił się jej swym oddaniem.

— Kris zadzwonił najpierw do mnie, potem do Nika i szybko zdecydowaliśmy wspólnie, żeby Anna, dopóki czegoś nie znajdzie, zamieszkała razem z nami. Kiedy tylko zdecydowała się zamieszkać u nas na dłużej, zadzwoniliśmy do ciebie tato — mówił Mat. — Anna jest bardzo honorową dziewczyną, za wynajęty u nas pokój, gotuje nam. Właściwie to nie ma takiej rzeczy, której by nie umiała zrobić. Wszystko pali się jej w rękach, jak mówi Ela.

— To praktyczny układ — przytaknął ojciec. — No, a jak zareagowała Ela? Nie poczuła się zagrożona czy też niepotrzebna?

— Najpierw chciała ją zobaczyć i sprawdzić jej umiejętności, jak mówiła nam później — mówił Kris. — Nawet nie wyobrażasz sobie, jaką zrobiła minę, kiedy przyszli z Michałem na proszony obiad w niedzielę, po kościele. Do domu przyjechali Mat z Nikiem, żeby wreszcie poznać Annę. Zaskoczyła nas wszystkich totalnie. Ugotowała nam obiad, na pierwsze była zupa pomidorowa z kluskami własnej roboty, wyobraź sobie, a na drugie danie podała faszerowane skrzydełka w miodzie, z ryżem, pyszną surówką z kapustki pekińskiej, jabłkiem, cebulką i marchewką, dodając jakieś tam przyprawy. Mówię ci, tatku, palce lizać! Ela była zadowolona, no i oczywiście my też. Bez mrugnięcia okiem zaakceptowała Annę. Wychwalała ją pod niebiosa. Michał, choć nie jest skory, do prawienia komuś komplementów, uznał, że od dawna nie jadł tak smacznego obiadu. Myślałem, że Ela swoim wzrokiem zabije swojego męża, ale Michał udał, że nawet nie zauważył jej zabójczego spojrzenia. Prawdę mówiąc, my również udawaliśmy, że wszystko jest w porządku. I na nasze szczęście, obiad skończył się w miłej atmosferze przy słodkim deserze.

— Chciałbym zobaczyć minę Eli, z pewnością nie było jej w smak, że dziewczyna okazała się dobrą kucharką — zażartował ojciec. — A co było na deser tego dnia? — zapytał z ciekawości.

— Sernik wiedeński i lody śmietankowe. — Kris na samo ich wspomnienie, aż mlasnął językiem. — Tato, mówię ci palce lizać — westchnął rozanielony.

— Tak, to musiało ją rzeczywiście bardzo zaskoczyć. Minę miała nietęgą, wyobrażam sobie. Do tej pory to Ela królowała w kuchni, a teraz miała rywalkę. I to znakomitą, jak słyszę.

Chłopcy odpowiedzieli mu głośnym śmiechem.

— Wiesz tato, jedno nas martwi, ona za bardzo się stara. Chyba będziemy musieli, zmienić nasz jadłospis i przejść na chudszą dietę — powiedział żartobliwie Mat.

— No cóż, jeśli wszystkie jej wypieki są tak smaczne jak te bułeczki, powinniście wziąć to pod uwagę. Łatwiej jest przytyć, niż potem zrzucić nadwagę, no i cholesterol… — ojciec zawiesił głos, kątem oka zauważając ruch przy drzwiach kuchni.

— Dzień dobry! — Anna nie weszła lecz wbiegła do kuchni jak zwykle uśmiechnięta i śliczna, jak ten słoneczny poranek za oknem.

Ubrana była w krótkie, białe spodenki, a do tego założyła błękitno-żółtą, bawełnianą koszulkę z kołnierzykiem i krótkim rękawkiem. Długie, jasne włosy splotła w francuski warkocz. Najbliżej stojący Kris podsunął jej krzesło.

Anna zlustrowała wszystkich po kolei z nadąsaną minką.

— Oj, nieładnie, nawet nie poczekaliście na mnie ze śniadaniem — skwitowała uwagę ślicznym uśmiechem.

W pierwszej chwili nawet nie zauważyła, że przy stole zamiast trzech mężczyzn, siedziało teraz ich czterech.

Krystian pierwszy się zreflektował i wskazując prawą ręką ojca, przedstawił ich sobie:

— Aniu, to nasz ojciec: Aleksander Stroiński. Przyjechał dzisiaj w nocy z Berlina… — przerwał nagle zdziwiony ich zachowaniem.

Oni zanim podali sobie dłonie, mierzyli się długim, przeciągłym spojrzeniem. Nie wiadomo dlaczego byli bardzo zmieszani, co rzadko zdarzało się Annie, a tym bardziej ich ojcu. Ale jedno było pewne, byli sobą zafascynowani od pierwszego spojrzenia — przyznali.

Wiedzieli, że ojciec podobał się kobietom, ale zbytnio nie przykładali do tego wagi, bo dotąd nie zainteresował się żadną z nich. W tym momencie jednak, zachowywał się tak, jakby go całkowicie zamurowało, co u ojca był to ewenement bardzo rzadki.

Aleksander nadal trzymał w swojej dłoni jej rękę, trochę dłużej niż wypadało. Właśnie stanęła przed nim najpiękniejsza dziewczyna, o jakiej mógł marzyć mężczyzna w każdym wieku. Zadrżał, ale wcale nie z zimna lecz z emocji, które w tej samej chwili nim zawładnęły. Miał wrażenie, jakby obudził się z długiego snu. To była prawdziwa burza uczuć: radość, podniecenie, fascynacja i lęk, tylko jeszcze nie bardzo wiedział przed czym.

— Anna, Anna Bartosiewicz — przedstawiła się mu z uśmiechem, odzyskując szybko pewność siebie.

Kiedy Aleksander na chwilę odwrócił się w stronę synów, Anna mogła mu się baczniej przyjrzeć. Miała przed sobą najprzystojniejszego mężczyznę, jakiego spotkała w swoim życiu. A miała przecież z wieloma do czynienia, najpierw na uczelni, potem na stażu. Podziwiała jego długie, czarne włosy, związane niedbale z tyłu głowy w długi kucyk, który przypominał raczej koński ogon. I musiała stwierdzić, że były tak samo czyste i zadbane jak u jego synów. Miał śniadą, zdrową skórę i dobrze umięśnioną sylwetkę, która przypominała raczej sportowca, nie lekarza. Czarne, łukowate brwi świadczyły o silnym i władczym charakterze, pomyślała odruchowo. Miał też piękne wykrojone usta, nieskazitelnie białe zęby i zniewalający uśmiech. Błyskotliwe spojrzenie ciemnych oczu przewiercało ją na wylot i zaczęło ją trochę krępować. Oczywiście wszystko robiła, żeby nie domyślił się jej fascynacji, którą poczuła na jego widok.

— Proszę, usiądź i zjedz z nami śniadanie, na które w pełni zasłużyłaś. — Aleksander szarmanckim ruchem podsunął Annie krzesło obok swojego. — Twoje jagodzianki są przepyszne.

— Dziękuję. — Aby pokryć chwilowe zmieszanie, odruchowo odgarnęła na tył głowy jasne kosmyki włosów, które opadły i skręciły się wokoło jej ślicznej twarzy.

— Proszę Aniu, twoja herbata. — Kris podsunął jej filiżankę.

— Dziękuję. — Biorąc ze stołu cukiernicę, niechcący szturchnęła Aleksandra łokciem w ramię. — Och, najmocniej pana przepraszam — bąknęła zmieszana.

— Nie przepraszaj i mów mi po imieniu, po prostu: Aleks. Lubimy zdrabniać swoje imiona, jak już zapewne zauważyłaś — powiedział z czarującym uśmiechem.

— No i jak ci się u nas mieszka? — zapytał po chwili z zainteresowaniem, śledząc uważnie jej zarumienioną twarz.

Anna była naturalną blondynką, ale oprawę oczu miała ciemniejszą. W jej twarzy rzucały się szczególnie duże, wyraziste oczy, o ciemnoniebieskiej barwie. Błyszczały żywą inteligencją. Nosek miała zgrabny z delikatnymi nozdrzami, a usta pełne i ładnie wykrojone. Usposobienie miała pogodne, bo często uśmiechała się, pokazując przy tym białe, równe zęby. Poruszała się z gracją, tak inną od dziewczyn, które spotykał na ulicy czy w szpitalu, gdzie pracował. Urzekł go jej naturalny wdzięk. Musiał przyznać, że Anna była piękną i inteligentną dziewczyną. Ciekawiło go jednak, dlaczego taka cudowna istota, była samotna. Nie miała chłopaka, który mógłby jej pomóc? Przecież musiała kogoś mieć albo któryś z jego synów… — szybko spuścił wzrok, aby nie spłoszyć dziewczyny zbyt natarczywym spojrzeniem. Musiał się upewnić i to zaraz. Poczuł równocześnie niepokój, który dławił go w gardle. Tak samo się czuł, kiedy zobaczył po raz pierwszy Teresę. Tyle że przedtem był młody, w głowie roiło się mu od szalonych pomysłów i miał wielkie, ambitne aspiracje. W tej chwili był czterdziestoparoletnim mężczyzną o ukształtowanym charakterze i stałych poglądach, których dla swojej wygody nie chciał zmieniać.

Anna ukradkiem przyglądała się Aleksandrowi i musiała stwierdzić, że mimo swojego wieku wyglądał imponująco. Wzrostem byli sobie równi, mieli metr osiemdziesiąt pięć wzrostu, rosłe bary i długie, muskularne nogi. Widać było, że wszyscy czterej nadal uprawiają regularnie sport.

— Dobrze, a nawet powiedziałabym, wręcz wspaniale! Wasz dom jest wielki i zbytnio nie wchodzimy sobie w drogę, tym bardziej że Mata i Nika prawie nie ma w domu — odpowiedziała spokojnie, cierpliwie znosząc jego przenikliwe spojrzenie, które chciało sięgnąć do dna jej duszy, ale mile ją połechtało zainteresowanie Aleksa.

— A co robisz, kiedy nie gotujesz smacznych obiadów i nie bawisz się w gosposię moich synów? — dopytywał się uporczywie Aleksander.

— Właśnie oglądam się za pracą. Jednak moją pasją są języki obce. Obecnie uczę się włoskiego, bo chciałabym pojechać do Włoch, aby zobaczyć się z ojcem, a przy okazji zwiedzić ten piękny kraj.

— Rzeczywiście jest tam pięknie. Kilka lat temu spędziliśmy razem wakacje.

— Znasz angielski? — Kris okazał żywe zainteresowanie.

— Bardzo dobrze. Na tym samym poziomie znam: niemiecki, hiszpański, a teraz pracuję nad włoskim — mówiła lekkim tonem, jakby mówiła o ilości zjedzonych jagodzianek.

Wszyscy mężczyźni patrzyli na nią z nieukrywanym podziwem.

— Poliglotka, to cudownie! Któregoś dnia poproszę cię, abyś dała mi trochę lekcji z języka angielskiego. Ja nie jestem w tym taki dobry — roześmiał się Kris.

Aleksander nie spuszczał z niej badawczego spojrzenia. Rzadko szła w parze uroda z inteligencją. Po raz pierwszy zetknął się z tym faktem i poczuł nieswojo. On sam znał tylko trzy: włoski, niemiecki i angielski.

— I jak wypadłam w twoich oczach? — zapytała bezceremonialnie, nie krępując się, że stała się obiektem zainteresowania ich wszystkich.

— Jesteś piękną i mądrą dziewczyną — odpowiedział, nie kryjąc podziwu dla jej oryginalnej urody i nadal kontemplował jej twarz, jakby chciał dojrzeć w niej coś, co by go do niej zniechęciło.

— Dziękuję. Jesteś bardzo bezpośredni — stwierdziła z uśmiechem.

— To chyba dobrze?

— Myślę, że tak. W ten sposób szybciej dochodzi się do sedna sprawy. Nie ma sensu owijać niczego w bawełnę, jak to się powszechnie mówi.

— Wracając do spraw bardziej przyziemnych, co planujecie dzisiaj? Macie wakacje i ty pewnie też, Anno…

— Ja biorę się za sprzątanie i to z samego rana, potem będzie za ciepło.

Aleks spojrzał na nią pytająco.

— No, co… Lubię sprzątać. Dzisiaj zaplanowałam mycie okien w salonie i w kuchni. Nie znoszę bezczynności, a pogoda zapowiada się pięknie.

— Już wcześniej o tym rozmawialiśmy. Nie musisz tego robić, Aniu — zaprotestował Kris.

— Wiem, ale wiesz, że sprawia mi to ogromną przyjemność. — Jej oczy błyszczały radością.

— A wy panowie, co zaplanowaliście? — zapytał ojciec, spoglądając na synów.

— Ja mam trochę nauki. — Nik niepewnie zerknął na ojca.

— Ja postanowiłem porządnie odpocząć, wybyczyć się za wszystkie, nieprzespane noce! O, przepraszam za moje niechlujstwo słowne — powiedział Mat przepraszającym głosem, patrząc na Annę z lekkim uśmiechem, co skwitowała machnięciem ręki.

— Nie szkodzi, wcale nie oczekuję od was salonowych manier — odpowiedziała lekko.

— A ja sądzę, że nie muszę się wstydzić za moich synów — zauważył Aleksander, karcąc spojrzeniem syna.

— Tato strofujesz nas, jakbyśmy byli nadal małymi chłopcami! — zauważył Mat.

— Zawsze wam powtarzałem, że przy stole należy się poprawnie zachowywać, szczególnie w towarzystwie damy.

— No już dobrze, przyjąłem reprymendę, więcej się to nie powtórzy — powiedział Mat ze skruszoną miną, patrząc na Annę z rozbawieniem.

— Moglibyście trochę popływać, rzeka o tej porze dnia jest chłodna — zaproponowała Anna, celowo zmieniając temat.

— Ela pozwoliła nam zerwać trochę papierówek ze swojego sadu, moglibyśmy zrobić z nich dżem. Chętnie ci w tym pomogę, Anno — zaofiarował się Krystian.

— Mam lepszy pomysł. Dzisiaj trochę poleniuchujemy, a jutro zabierzemy się za przeciekający dach, o którym mi pisałeś Krystianie — zdecydował Aleks.

— To stało się podczas tej ostatniej wichury! Narobiła nie tylko nam kłopotu. Sąsiadowi zerwało całkowicie dach! Pisali o tym nawet w Gazecie Wyborczej. Na szczęście ubezpieczyłem dom i wziąłem rachunek na wszystkie materiały — wtrącił Kris.

— Rzeczywiście trzeba go naprawić i nie czekać z tym do jesieni, bo zakład ubezpieczeniowy nie zwróci nam pieniędzy. Michał przywiózł nam dodatkowo trochę desek, przydadzą się przy remoncie — dodał Mat.

— No to od jutra zaczynamy od dachu — powiedział Aleksander rzeczowym tonem. — W samochodzie zostawiłem torby podróżne, pomóżcie mi wnieść je na górę. Przywiozłem wam trochę prezentów. A te czerwone buty, o niesamowicie wysokich obcasach, to chyba nie są dla ciebie, Krystianie? — zapytał ojciec, patrząc na syna z rozbawieniem.

— No, coś ty! Są dla Anny. No i zepsułeś nam niespodziankę! Musiałeś być taki niedyskretny? — odpowiedział Kris pytaniem, z udawaną pretensją w głosie.

— To ładnie z twojej strony. Ale nie sądzisz, że tym prezentem wprawisz Annę w zakłopotanie?

— Dlaczego miałbym ją wprawić w zakłopotanie? Jest naszą przyjaciółką i chcieliśmy sprawić jej przyjemność. Robi dla nas tyle dobrego, że możemy się jej zrewanżować choćby tym drobnym prezentem — wyjaśnił spokojnie Kris.

— Czy grzecznie jest mówić o kimś, kto siedzi przy tym samym stole? — obruszyła się Anna.

— Przepraszam — odparł Aleks mocno zmieszany.

— Zapłacę za nie albo odpracuję, jak wolisz — odpowiedziała z butną miną.

— Wcale w to nie wątpię, że na nie zasłużyłaś — powiedział z nonszalancją w głosie. — Ale jak powiedział Kris, to miał być dla ciebie prezent. Sądzę, że źle mnie zrozumiałaś. Skoro nie jesteś dziewczyną Krystiana, więc tego typu zobowiązania nie leżą w jego gestii.

— Tato, przestań! Mówisz o czymś, o czym nie masz zielonego pojęcia! To zwyczajny, przyjacielski gest! — Krystian spojrzał na ojca z wyrzutem.

— Ach, tak. W takim razie wybaczcie mi nieprzemyślane słowa.

— Nam zwracasz uwagę, a sam popełniasz gafę za gafą. Gdzie twoje poprawne maniery! — zarzucił ojcu Kris.

— Przepraszam, zagalopowałem się. To nie fair wobec ciebie Anno. Kris ma rację.

— Fakt, to nie było grzeczne — przyznał Mat i znacząco spojrzał na Nika, po czym dziękując za wspaniałe śniadanie, wyszli z kuchni.

Anna pochylona nad talerzem, nie widziała twarzy Krystiana, ale czuła przez skórę, że wyłazi z siebie i resztkami sił powstrzymuje się, aby nie wybuchnąć.

— Proszę zostaw nas samych, Kris — zaczął Aleks spokojnie.

— Proszę, tylko zachowuj się przyzwoicie, tato — rzucił na odchodne.

Po chwili usłyszeli głośny odgłos zamykanych drzwi.

Aby odreagować nagromadzoną w sobie złość, Krystian pobiegł w stronę zagajnika. Nik z Matem poszli do swoich pokoi. Przez chwilę w kuchni panowała cisza.

— Proszę, usiądź koło mnie. Chciałbym ci powiedzieć, co naprawdę leży mi na sercu — zaproponował Aleks.

Anna usiadła na przeciwko niego, obrzucając uważnym spojrzeniem.

— Moi synowie są dla mnie wszystkim i nie chciałbym, by cokolwiek im się stało — powiedział cicho jakby do siebie Aleks. Przysunął krzesło bliżej stołu, oparł łokcie na blacie i z nogą na nodze, spoglądał uważnie w jej oczy, które teraz przypominały mu chmurne niebo.

Anna nie zamierzała, ulec świdrującemu spojrzeniu.

— Oni o tym wiedzą, Aleksandrze. Czy nie za bardzo ingerujesz w ich sprawy? Zrozum, to przecież dorośli ludzie! — Anna spróbowała stanąć w ich obronie, po czym niepewnie spojrzała na Aleksandra w obawie, że dostanie się jej teraz po nosie. W końcu znali się tak krótko.

— Chodzi mi głównie o to, że moi synowie są tobą zauroczeni, Anno.

— Co konkretnego masz na myśli? — zapytała szybko.

— Jesteś piękną, młodą kobietą… — zaczął niepewnym głosem Aleks.

— Ustalmy wreszcie coś! — przerwała mu zdecydowanym tonem. — Odkąd u was mieszkam, zdążyłam poznać twoich synów. Bardzo ich lubię i szanuję, a przede wszystkim nigdy nie zapomnę ich dobroci, która w dzisiejszych czasach jest rzadką cechą u ludzi. Nie wiń ich za coś, czego nie zrobili. Nie pozwolę, nikomu ich skrzywdzić i powiedzieć o nich nic złego! — zaperzyła się. — Nawet ich własnemu ojcu!

Aleks spojrzał na Annę. Jawnie trzymała ich stronę. To dobrze, ale jemu chodziło zupełnie o co innego. Nie chciał pytać wprost, ale musiał się dowiedzieć, nie urażając jej uczuć, jaki jest jej stosunek do jego synów.

— Cieszę, że jesteś z nimi, kiedy mnie tu nie ma. Jesteś mądrą dziewczyną, choć bardzo młodziutką, no i bardzo piękną, chodzi mi o to, że któryś z nich może, no wiesz, zbytnio się zaangażować… — nie wiedział, jak ma skończyć krępujący go temat. — Obawiam się szczególnie o Krystiana. Jest najmłodszy z nich, po matce ma wrażliwą duszę i miękkie serce. Tak łatwo można go zranić — dodał cicho.

— Nie obawiaj się o nich, choć mają miękkie serca, ale twarde spojrzenie na świat i nie dadzą się zmiękczyć byle komu, nawet mnie! — dodała z buntowniczą miną.

Aleks spojrzał na dziewczynę zamyślony, kiwając lekko głową.

— To dobrze, bardzo dobrze — przytaknął, po czym nałożył sobie na talerz kiełbaskę na gorąco i zaczął jeść ją ze smakiem.

— Widzę, że nie brakuje wam apetytu. — Anna uśmiechnęła się mimo woli z nad filiżanki, patrząc na Aleksandra, gdy po kiełbaskach, nałożył sobie solidną porcję jajecznicy. Wrócił mu też humor, bo uśmiech nie schodził mu z twarzy.

— To chyba dobrze? Apetyt świadczy o dobrej kondycji zdrowia i sile ducha — zauważył logicznie.

— O tak, patrząc na twoich dorodnych i rosłych synów, można tak powiedzieć.

— Czym zajmuje się twój ojciec? — zapytał Aleksander, chcąc nie tylko podtrzymać rozmowę, ale chciał dowiedzieć się więcej o Annie, która zaczynała go z każdą chwilą coraz bardziej fascynować.

— Jest murarzem i stolarzem, praktycznie robi wszystko, układa parkiety, płytki, a także maluje mieszkania. Odkąd pamiętam, w domu robił wszystko sam, taka złota rączka. Pomagał wszystkim sąsiadom, z czymkolwiek się do niego zwrócili. Wyjechał za granicę, aby zarobić na zakup działki pod budowę domu, który chciał wybudować sam — wyznała z dumą w głosie.

— Czy on wie, o twojej obecnej sytuacji? — zapytał.

— Nie jestem pewna, czy otrzymał mój ostatni list, bo zmienił adres ostatniego pobytu. Dzwonił do mnie jego kolega i poinformował mnie, że obecnie przebywa na Sycylii. Pozostało mi cierpliwie czekać na wiadomość od niego.

— Bądź dobrej myśli, wszystko będzie dobrze — pocieszył ją Aleks.

— Dziękuję, ja też mam taką nadzieję, że wszystko ułoży się po naszej myśli. Ojciec zawsze konsekwentnie realizował swoje plany.

— Prawdę mówiąc, wszyscy mamy nadzieję, że wkrótce wiele zmieni się w naszym kraju na lepsze. I nie mam na myśli tylko zjawiska emigracji, ale rząd obiecał, że pomoże rozwiązać problem mieszkań dla młodych małżeństw, jak także zamierza utworzyć nowe zakłady pracy. Wtedy nie musielibyśmy wyjeżdżać za pracą zagranicę.

— Każdy jeden nowo wybrany rząd zapewnia nas o polepszeniu sytuacji ekonomicznej w kraju, ale jakoś nie widać efektów — dodała z przekąsem. — Dlatego młodzi wolą wyjechać z kraju i pracować na obczyźnie, gdzie za swoją ciężką pracę otrzymują godziwe zarobki.

— Nigdy nie miałem głowy do polityki, pozostawiam to innym, tym bardziej elastycznym w swoich poglądach w zależności od zaistniałej sytuacji — odezwał się po dłuższej chwili Aleks. — Ale masz rację, mówiąc, że rząd niby się stara, ale nie widać efektów ich działań.

Prawie równocześnie wstali od stołu i włożyli swoje talerze do zlewozmywaka.

— Zostaw, zaraz je umyję — zaofiarowała się Anna, wlewając ciepłą wodę do jednej komory, dodając do niej płyn do naczyń, który zaczął się natychmiast pienić. Annie przyszło na myśl, że nawet ten płyn Aleks przywiózł z Niemiec. Był naprawdę bardzo dobry, a Aleks bardzo zapobiegliwy, bo dbał należycie nie tylko o swoich synów, ale również o potrzeby ich domu.

Miał już wyjść z kuchni, kiedy nagle przypomniał sobie dzisiejszy sen.

— Przepraszam cię Anno, ale chłopcy powiedzieli mi, że zajęłaś jeden z pustych pokoi. Który mieli na myśli? — zapytał, nie patrząc jej w oczy.

— Ten pierwszy po lewej stronie korytarza. Lubię wieczorem wychodzić na taras i patrzeć na rzekę. Czemu pytasz?

— Miałem dzisiaj piękny sen. Dziwnym trafem śniłaś mi się ty, choć cię nigdy wcześniej nie widziałem. Dlatego byłem tak bardzo zaskoczony twoim widokiem.

— To rzeczywiście trochę dziwne, bo ja też śniłam i to… To byłeś ty… — wyznała zmieszana z pochyloną głową, mocno się rumieniąc.

Odłożyła ostatni czysty kubek na suszarkę i wytarła ręce czystą ściereczką.

— Dziwny zbieg okoliczności. Prawda? — zapytał cicho, był tak samo skrępowany jak ona.

— Chyba im tego nie powiesz, dopiero mieliby temat do żartów.

— Oczywiście, że nie. Dostatecznie zwróciliśmy na siebie uwagę przy powitaniu. Na pewno zauważyli nasze zażenowanie. Chyba po raz pierwszy z wrażenia odjęło mi mowę. Zaraz przeniosę się do pokoju obok. — Starał się rozładować atmosferę.

— Skoro to dla ciebie nie problem, będę zobowiązana. — Anna odetchnęła z ulgą, że nie drążył krępującego tematu.

Celowo wymyślała czynności, dając mu więcej czasu, do przeniesienia swojego bagażu. Było jej niezmiernie głupio, ale Aleks zachował się całkiem ładnie, nie wyolbrzymiając tego zdarzenia, choć swoją drogą, gdy o nim pomyślała, jej policzki jeszcze bardziej zaczęły ją piec.

Otwarte na oścież okno w kuchni, wypełniło słonecznym blaskiem białe ściany, przy okazji wpuszczając kilka much, które latały w kółko i głośno brzęczały jej za uchem.

— Należy kupić siatkę do okien i do drzwi balkonowych, na te muchy. Są wszędzie, istna plaga! — pomyślała, że należy dopisać ją do listy zakupów.

Kiedy wróciła do swojego pokoju, odetchnęła swobodniej, a policzki przestały piec. Przebrała się w krótkie, dżinsowe spodenki i bawełnianą bluzeczkę, i zeszła do łazienki po miedniczkę, płyn do szyb i myjkę. Zaczęła od mycia okna w kuchni. Włączyła radio i nucąc pod nosem, zabrała się z entuzjazmem do pracy. Po sprzątaniu, zamierzała ugotować pożywny obiad, bo panowie Stroińscy potrafili tyle zjeść, że nadziwić się nie mogła, gdzie to wszystko im się mieściło, skoro nie mieli na sobie grama zbędnego tłuszczu.

II

Następnego dnia Aleksander obserwował od rana poczynania Anny i swoich synów. Ze zdziwieniem i prawdziwą ulgą stwierdził, że jego synowie traktowali Annę jak młodszą siostrę. Każdy z nich chciał ją we wszystkim wyręczać, ale ona zbywała ich tylko machnięciem ręki.

Z samego rana wyciągnęli z szopy wszystko, co było im potrzebne do reperacji dachu.

— Tato, może ja wejdę na dach? — zaofiarował się Nikodem, patrząc na ojca, który sprawnie i ochoczo wspinał się po drabinie, przebrany w długie robocze drelichy, kraciastą, flanelową koszulę z długimi rękawami. Na czoło przewiązał kolorową bandamkę. Wyglądał na dekarza, ale jego ręce były zbyt delikatne na tego typu prace.

— Myślisz, że wyszedłem już z wprawy? — zapytał ojciec ze śmiechem, wciągając robocze rękawice.

— Nie, skądże znowu, tak tylko zapytałem.

— Kiedy się zmęczę, poproszę o pomoc — odpowiedział i wziął się do pracy, siadając okrakiem na samym wierzchołku dachu. Skrzynkę z potrzebnym sprzętem umocował na płaskiej krokwi, do której miał łatwy dostęp.

Po godzinie dołączył do niego Mat, choć ojciec nie prosił go o pomoc. Minęło południe, a oni wciąż ciężko pracowali. Anna wyszła na chwilę przed dom, aby zobaczyć, jak sobie radzą. Mat siedział do niej tyłem. Widziała tylko jego mocno przypieczone plecy, a Aleks w bandamce wyglądał całkiem seksownie. Uśmiechnęła się i ruszyła do kuchni, w której było chłodno i przyjemnie, bo pracowała wentylacja. Szatkowała kapustę i warzywa na surówkę, nucąc sobie coś pod nosem. Szło jej całkiem sprawnie, tym na górze też, ale nie chciała być teraz w ich skórze.

Na dworze słońce zaczęło mocno przygrzewać i zapracowani mężczyźni, zaczęli odczuwać teraz zbytnio przypieczone od słońca plecy. Spocone czoła, ocierali zewnętrzną stroną ręki. Jednak nie przerywali pracy. Wciąż słychać było miarowe uderzenia młotka i rytmiczne wbijanie gwoździ. Dopiero późnym popołudniem, umorusani i zmęczeni zeszli z dachu. Usiedli na schodkach przed domem, a Anna widząc ich żałosne miny, przyniosła im pełen dzban schłodzonej lemoniady. Pili łapczywie, aż ciekło im po brodach.

— Nie mogłaś sprawić nam lepszej przyjemności — mruknął z zadowoleniem Mat.

— Tak to prawda. Smakuje niczym nektar bogów… — sapnął Kris.

Aleks przyłożył zimną szklankę do rozpalonego czoła, aby się ochłodzić.

— Jak dobrze się postaracie, to dzisiaj skończycie! — zauważyła Anna i wskazała ręką widoczną dziurę przy kominie. — Mężczyźni skwitowali uwagę Anny cichym pomrukiem.

— Nie masz krzty sumienia, kobieto — stęknął Mat żałośnie, tak samo zmęczony jak pozostali.

— A może przełożymy to na jutro, tato? — zaproponował nieśmiało Krystian.

— Co możesz zrobić dzisiaj, nie odkładaj tego na jutro — zauważyła Anna rzeczowo i weszła do domu.

— Słyszałeś tato? To nasza cała Ana! — Krystian obejrzał się za siebie upewniając, że dziewczyna nie usłyszy jego ostatniej uwagi.

— Ona jest gorsza od Eli. Nie sądzisz?

Aleksander uśmiechnął się cicho pod nosem. Dziewczyna miała rację. Jutro mogli spędzić dzień inaczej, choćby na odpoczynku. Nie uśmiechało mu się wchodzić ponownie na dach, a według meteorologów upały miały trwać do końca lata. W słońcu z pewnością było ponad dwadzieścia pięć albo i więcej stopni Celsjusza.

— Ty lepiej nie szafuj słowami, mały! Bo jak jej podpadniesz, to my razem z tobą! — zauważył rozsądnie Mat. — I skończą się smaczne klopsiki, kopytka, pierożki, które tak uwielbiasz, szczególnie z czerwonym barszczykiem!

— Mat ma rację — przytaknął ojciec. — To byłoby wprost tragiczne w skutkach — zaśmiał się ojciec, poklepując Krisa żartobliwie po ramieniu.

— No, to do roboty! — zawołał z entuzjazmem Krystian, pierwszy wstając ze schodów.

Wyprostował obolałe plecy, założył sobie szelki spodni na ramiona, które przed chwilą zwisały mu po obydwu bokach i zakasał rękawy flanelowej koszuli, którą dała mu Anna widząc, jak bardzo spiekły mu się plecy.

Do późnego wieczora słychać było odgłosy stukających młotków. Skończyli dopiero, kiedy zaczęło się zmierzchać. Anna była zmuszona zrobić obiadokolację i prawie zmusić ich, aby po prysznicu zasiedli do stołu, byli tak bardzo zmęczeni.

— Naprawdę nie masz sumienia, kobieto — droczył się z nią Mat, siadając do stołu obok ojca.

Na przeciwko usiadł Nikodem z Krystianem, jak zawsze trzymający się razem, choć nie zdawali sobie nawet z tego sprawy, że naśladują jeden drugiego.

Dopiero gorąca kolacja z zapiekanych ziemniaków z warzywami i piersią z kurczaka zupełnie ich odmieniła. Jedli w milczeniu, delektując się każdym smakowitym kęsem, przeżuwając go wolno. Kiedy zaspokoili głód, zaczęli rozmawiać o wszystkim, co uzbierało im się przez te ostatnie lata. Długo jeszcze siedzieli przy stole i popijali mrożoną herbatę, którą Anna przyniosła z szarlotką.

— Dogadzasz moim synom Anno bardziej niż Ela. Szkoda że w Berlinie nie mam takiego, dobrego jedzenia — odezwał się Aleksander, z apetytem kończąc sutą kolację.

— Nie smakuje ci ich jedzenie? — zapytała z troską w głosie.

— Niemki wkładają wiele serca w gotowanie, ale muszę przyznać, że nasze jedzenie bardziej mi smakuje — powiedział z przekorą w głosie.

— Moja mama zawsze mówiła, że do serca mężczyzny trafia się przez żołądek — powiedziała z pogodą w roześmianych oczach.

— Oj, co racja, to racja — przytaknął skwapliwie Krystian.

— A ty, z pewnością o tym wiele wiesz! — zażartował Mat.

— No, domyślam się, jak mogłoby to być! — odparł Kris rezolutnie.

— Skończcie te wywody i chodźmy spać. Anna pewnie także jest zmęczona — zwrócił się bezpośrednio do niej, obserwując, jak jej twarz przybiera szkarłatną barwę. Przy mocno zarumienionej twarzy, jej włosy w świetle lampy, która wisiała nad stołem, lśniły niczym wypolerowane złoto.

Bracia podziękowali za smaczną kolację i rozeszli się do swoich pokoi. Aleksander zbliżył się szybko do Anny, która wkładała brudne naczynia do zlewozmywaka, lekko poirytowana.

— Co chciałeś mi zasugerować?

— Nic, po prostu powiedziałem, że też masz prawo być zmęczona. Przecież nie siedziałaś z założonymi rękami. I do tego ten nieznośny upał każdemu dał się dzisiaj we znaki. Dziwi cię, że martwię się o ciebie tak samo jak o moich synów — mówiąc to, wziął od niej talerze i zaczął je wycierać, a potem wkładał je do szafki.

Anna spojrzała mu w twarz. Miał nieprzeniknione oczy i tak czarne, że nie widziała, gdzie jest granica między tęczówką a źrenicą. W ciemnej oprawie sprawiały jeszcze większe wrażenie i były bardziej tajemnicze. Wpatrując się w nie, miała wrażenie, że wchłoną ją i zaraz w nich cała utonie. Spłoszona niczym królik odwróciła szybko głowę. Rzadko się jej trafiało, aby ktokolwiek ją onieśmielał, miała ripostę na wszystko i wobec każdego, ale nie wobec tego mężczyzny. Przerastał ją w każdym tego słowa znaczeniu, a przede wszystkim przytłaczał swoją męskością. Przypomniał się jej sen i w tej samej chwili, dreszcz przeszedł po niej, rozlewając się gorącą lawą aż po korzonki włosów. Była pewna, że roztopi się pod jego spojrzeniem, dlatego wybiegła z kuchni, w roztargnieniu rzucając na krzesło ściereczkę, którą trzymała w rękach.

— Och, po co on tu przyjeżdżał! Narobił tylko wokół siebie wiele chaosu! Nie wokół, ale w jej sercu, poprawiła się. W życiu nie pomyślała, że może ją to spotkać w tym gościnnym domu, wśród nowych przyjaciół, których obdarzyła zaufaniem. Nigdy wcześniej nie ufała nikomu z taką bezwzględną czułością i miłością, jak tym trzem, a właściwie już czterem mężczyznom.

Anna usiadła na łóżku i spuściła nogi, bezmyślnie patrząc na dywanik w kolorowe wzory.

 Bo nigdy wcześniej, nie miałam tylu przyjaciół! — pomyślała z zaskoczeniem. Koledzy i koleżanki ze studiów byli tylko jej znajomymi, którym udało się wykorzystać jej umiejętności i zdolności. Trochę rozżalona i zmęczona długim dniem, wzięła chłodny prysznic i położyła się spać.

x

Aleksander bardziej zły na siebie niż na Annę, wyszedł z domu i pobiegł w stronę zagajnika. Nie powinien jej wprawiać w zakłopotanie. Jest taka młoda i wrażliwa, pomyślał w biegu. Nawet nie zauważył, że obok niego przebiegły trzy cienie, które skryły się szybko za drzewami. Sprintem dobiegł do rzeki i zawrócił z powrotem. Po chłodnym prysznicu, poszedł spać niczym niemowlę. Tej nocy nic mu się nie śniło.

x

— Myślicie, że nas widział? — zapytał cicho Mat, zwracając się do braci w chwilę potem, gdy stracili ojca z oczu.

— Chyba nie, był za bardzo roztargniony — odpowiedział mu szeptem Nik.

— Rzeczywiście był bardzo czymś przejęty — przytaknął cicho Kris.

— Nie czymś a raczej kimś, braciszku. No cóż, jest tylko słabym mężczyzną — dodał po chwili filozoficznym tonem Nik.

Wszyscy trzej wybuchnęli szczerym, radosnym śmiechem. Echo wtórowało im przez chwilę, dopóki nie wyszli z lasu.

— Co myślicie o tym, abyśmy wszyscy wybrali się w najbliższą sobotę do teatru? — zagadnął po chwili Nik, bezwiednie ściszając głos.

— Wiesz, to nawet dobry pomysł! Grają coś Moliera. No i Anna miałaby pretekst, aby włożyć do tej szałowej sukienki, nowe szpilki — zauważył sprytnie Kris.

— Masz absolutną rację, mały — zgodził się z nim Mat.

Zadowoleni weszli do domu po cichu, aby ich ojciec nie usłyszał.

x

W sobotę lało jak z cebra, dlatego zamówili telefonicznie bilety na niedzielę. Zapowiadał się piękny, słoneczny dzień.

Kiedy Anna wyszła ze swojego pokoju gotowa już do wyjścia, wszyscy trzej stanęli jak zahipnotyzowani. Patrzyli na nią z podziwem, gdy schodziła ze schodów majestatycznym krokiem i nieśmiałym uśmiechem na ustach. Czyżby nie zdawała sobie sprawy, jaka była piękna? Szkoda, że nie widział jej ojciec. Poszedł do garażu, aby wyprowadzić swojego mercedesa. Anna w pośpiechu włożyła na siebie lekką pelerynę, która zakrywała walory jej pięknej sukni. Młodzi mężczyźni w pogodnych nastrojach opuścili dom.

Przyjechali tuż przed rozpoczęciem spektaklu. Przed teatrem był jeszcze spory tłum ludzi. Ojciec zajął się ponownie swoim samochodem, szukając wolnego miejsca na parkingu, a oni weszli do środka. Ponieważ było ciepło, nie musieli korzystać z szatni. Zatrzymali się w holu na uboczu i cierpliwie czekali na powrót Aleksandra.

Anna zdjęła z ramion powiewną pelerynkę, narzucając ją sobie na lewą ręką, w prawej trzymała małą portfelową torebkę w kolorze fuksji. Nawet nie zdawali sobie sprawy, że wszyscy czworo stali się obiektem ogromnego zainteresowania najbliższego otoczenia. Oczarowani mężczyźni patrzyli na piękną blondynkę, a kobiety śledziły trzech przystojnych brunetów.

Kiedy Aleksander wszedł do holu, spostrzegł ich natychmiast. I tak samo, jak pozostali, patrzył na nich z zaskoczeniem taksującym spojrzeniem od stóp do głów. Anna zmieniła uczesanie. Upięła wysoko włosy z tyłu głowy, wypuszczając po bokach kilka kosmyków. Na smukłej szyi błyszczał złoty, skromny wisiorek.

— Wyglądacie szałowo. Nic dziwnego, że kobiety się za wami oglądają i mężczyźni… — powiedział z dumą Aleks, pochylając się w ich stronę, tak, aby nikt go nie słyszał.

Anna zerknęła ukradkiem na jego ciemny garnitur i bordową koszulę, a potem nieco śmielej spojrzała mu w oczy.

W czarnych oczach Aleksa zamigotały wesołe iskierki.

— Czy tak samo podobam się tobie Anno, jak ty mnie? — zapytał cicho, schylając się tuż nad jej uchem. Zapach, który poczuł, przyprawił go o zawrót głowy.

Z rumieńcem na twarzy trzepnęła go żartobliwie po ręce.

— Koniecznie chcesz, abym o was wszystkich była zazdrosna? — odparła z kokieterią w głosie, patrząc uważnie pod nogi, bo nie była przyzwyczajona do noszenia butów na wysokich obcasach.

— Spójrz tylko na te kobiety. Patrzą na was jak wygłodniałe tygrysice. — Z niechęcią spojrzała na wysoką brunetkę, która szczególnie natarczywie przyglądała im się już wcześniej i nie odrywała od nich błyszczących oczu.

— Nie o wszystkich, a wyłącznie o mnie — powiedział ze śmiechem, odpowiadając jej na wcześniejsze pytanie.

Flirtowaliby tak dalej, gdyby nie ukradkowe spojrzenia ciekawskich ludzi. Usiedli na wyznaczonych miejscach. Jeszcze przez chwilę po sali rozchodził się cichy szmer rozmów, dopóki na scenę nie wszedł pierwszy aktor i nie rozpoczął swojej kwestii.

x

Wyszli z teatru mocno rozbawieni, zaśmiewając się do łez z komedii pomyłek, która była główną fabułą sztuki. I nie była to sztuka Moliera lecz Szekspira, ale nie przejęli się tym zbytnio, bo bawili się znakomicie.

Anna od dawna nie czuła takiego podekscytowania jak dzisiaj. Bracia Stroińscy, podobnie jak i ich ojciec, byli w centrum uwagi prawie wszystkich pań. Zwracali uwagę na siebie, nie tylko kobiet, ale i mężczyzn, jak już wcześniej to zauważyła.

— Dawno się tak nie uśmiałem jak dzisiaj. — Aleks pierwszy podał ramię Annie i pomógł jej zejść ze schodów.

— To był pomysł Nika — zauważył Kris.

— Nie mogłeś sprawić nam większej przyjemności, synu. Gratuluję pomysłu — odparł Aleksander bardzo zadowolony. Widział ich błyszczące oczy i zadowolone uśmiechy. Dawno nie czuli się tak wspaniale w swoim towarzystwie jak tego wieczoru. Widocznie im również był potrzebny relaks tego rodzaju, pomyślał.

Na dole czekała na nich brunetka, która pożerała ich wzrokiem, kiedy zeszli ze schodów, zagrodziła im drogę.

— Robercie, nie poznajesz mnie? To ja, Sabina? — zapytała z kokieterią w głosie, ujmując go za rękę.

— Przepraszam, ale musiała mnie pani z kimś pomylić. Pani wybaczy, spieszy się nam — zbył ją oschłym tonem. Nie zaszczycił kobiety nawet spojrzeniem, tylko strzepnął niewidzialny pyłek z marynarki, na której przed chwilą trzymała swoją dłoń.

— Nie zwlekajmy, przed nami długa droga! — rzucił lekko poirytowany.

Czar prysnął. Nie oglądając się za siebie, podszedł do samochodu i otworzył przed Anną drzwi.

— Ta kobieta najzwyczajniej w świecie chciała cię poderwać, tato — zauważył żartobliwie Krystian, kiedy wsiedli już do samochodu.

— Nawet nie dałeś jej szansy! — dodał żartobliwie Mat.

— Moja cierpliwość ma swoje granice, panowie! I nie chcę, abyście jej nadużywali — mruknął Aleks pod nosem, ignorując na pozór spokojnie uwagi swoich synów.

Anna z daleka widziała spojrzenie wzgardzonej kobiety. Była wściekła. No i dobrze, nie należy zaczepiać porządnych ludzi. Co ona sobie myślała?

Dojechali do domu w całkowitym milczeniu.

— Nie pozwólcie, żeby jakiś wstrętny babsztyl zepsuł nam wieczór! — powiedział donośnym głosem Mat, wyjmując z lodówki piwo. — Kto za tym, żeby napić się zimnego piwa? — zaproponował, unosząc wysoko butelkę z piwem.

— To nawet dobry pomysł, ja również chętnie się z wami napiję — odparła Anna ze śmiechem. — Tylko się przebiorę i zaraz wracam!

— Przebierzmy się i my — zaproponował ojciec.

W kwadrans później siedzieli na tarasie z piwem w ręce. Wieczór był ciepły, na niebie świeciło mnóstwo gwiazd, a skądś obok dobiegało cykanie świerszcza.

— Jak tu cicho i spokojnie. A to świeże powietrze jest wprost cudowne — westchnęła Anna. Wyciągnęła przed siebie długie nogi i popijała małymi łyczkami piwo, patrząc na rozgwieżdżone niebo, nieświadoma ukradkowych spojrzeń Aleksa.

— Nie pij za dużo, bo nam się spijesz — zauważył żartobliwie Kris.

— Bez obawy, rzadko piję, ale mam mocną głowę i jakoś nigdy nie zdarzyło mi się upić.

— Nam się to przytrafiło na naszych siódmych urodzinach. Pamiętasz tato, jak upiliśmy się z Nikiem szampanem? — Kris spojrzał na ojca śmiejącymi się oczami, a w policzkach pokazały mu się dwa zabawne dołeczki.

— Pamiętam, jak mama potem wytargała was porządnie za uszy. Ale to się wam słusznie należało! — oświadczył ojciec z pogodnym wyrazem twarzy. Wyglądał już na odprężonego.

— Pamiętam, że mnie też się oberwało, bo was nie upilnowałem! — przypomniał sobie Mat.

— Cudownie mieć rodzeństwo, ja nie mam teraz nikogo, oprócz was naturalnie — dodała z entuzjazmem.

— Masz rację, ja sobie nie wyobrażam, gdybym nie miał ich koło siebie. Odkąd pamiętam zawsze się troszczyliśmy o siebie nawzajem. Mat czasem stawał w naszej obronie.

— Czasem? — zapytał drwiąco starszy brat, patrząc na zmieszane miny bliźniaków.

— No może trochę częściej, niż byśmy sobie tego życzyli — przyznał Nik uczciwie.

— Teraz chyba nic takiego wam się nie przydarza? — spytał z rozbawieniem ojciec.

— Wyrośliśmy już z tego, ale musimy obaj przyznać, że fajnie było — odparł Kris.

Zegar na półpiętrze wydzwonił dwudziestą trzecią.

— Zrobiło się późno, chyba już sobie pójdę. Wy posiedźcie, jeśli macie ochotę — ojciec podniósł się pierwszy, a synowie jak na komendę wraz z nim. Pożegnali ojca skinieniem ręki.

— Dobranoc, tato — powiedzieli prawie równocześnie.

— Dobranoc, Aleks. Ja chyba też już sobie pójdę. Jutro trzeba wcześnie wstać. — Anna przeciągnęła się i odstawiła na stół swoją niedopitą szklankę z piwem. — Dobranoc i dziękuję wam za wspaniały wieczór! — powiedziała z ciepłym uśmiechem, obdarowując każdego całusem.

— Za chwilę i my pójdziemy — odparł Kris, siadając ponownie obok Nika.

— To rzeczywiście był dobry pomysł z tym teatrem — zaczął Mat. — Może w przyszłą sobotę to powtórzymy? — zwrócił się z tym pytaniem do braci.

— A może zamiast do teatru, poszlibyśmy dla odmiany do kina? — zaproponował Nik.

— No, właśnie? — zgodził się z nim Kris.

— Ojciec nie powiedział, kiedy wyjeżdża, więc może nie być przyszłego tygodnia — zauważył sceptycznie Mat.

— Masz rację. Musimy go w końcu o to zapytać. Wiem, że to nic przyjemnego, ale, jeśli zamierzamy coś zaplanować, musimy wiedzieć — zdecydował Kris.

Wstali od stołu, poklepując się po plecach, po czym zebrali butelki i zanieśli je do kuchni.

— To był dobry dzień — powiedział na odchodne Mat, kiedy wchodzili na piętro.

— Tak, to był dobry dzień, powiedziałbym nawet, że wspaniały — przytaknął Kris.

x

Aleksander stanął przy otwartym oknie i spoglądał w niebo pełne migocących gwiazd. Zostało mu zaledwie trzy dni wolnego, potem musiał wracać do Berlina. Tego nie znosił najbardziej: pożegnań i rozstań. Pożegnania były bardzo tkliwe, choć żaden nie chciał się do tego głośno przyznać.

— Jak mam im to powiedzieć, żeby zrozumieli, że muszę ich znowu opuścić — westchnął trochę zły na siebie, że zdecydował się przedłużyć kontrakt. Wpatrzony w niebo, nie usłyszał cichego pukania do drzwi.

— Przepraszam, ja tylko na chwilę. Mogę? — W drzwiach ukazała się głowa Anny. Była już w podomce, spod której widać było bawełnianą piżamkę.

— Wejdź, proszę. — Przymknął okno i opuścił roletę.

— Nie podziękowałam ci jeszcze za udany wieczór, który okazał się rewelacyjny — zaczęła nieśmiało, nadal stojąc w drzwiach pokoju.

— Nie wejdziesz?

— Późno już, pragnę ci tylko podziękować, za cudownie spędzony wieczór. Dawno nie byłam w teatrze. Prawdę mówiąc, rzadko miałam okazję, gdziekolwiek bywać. Mama była ciągle zajęta obowiązkami w domu, a tata zapracowany na swoich budowach, najczęściej był poza domem. A ja… — zająknęła się. — Musiałam się uczyć i to dużo. Właściwie to, nie miałam czasu na kino czy teatr. To było przyjemne przeżycie. — Anna szukała właściwego słowa. — Takie ekscytujące — dodała. — Jeszcze raz bardzo ci dziękuję — powiedziała jednym tchem.

— Cała przyjemność była po naszej stronie. Wyglądałaś uroczo, a właściwie powinienem użyć słowa: rewelacyjnie. Może jednak wejdziesz?

— Nie, dziękuję, jesteś zmęczony, a jutro musisz wcześnie wstać. Dobranoc Aleksandrze.

— Dobranoc Anno.

Patrzył, jak zamyka za sobą drzwi pokoju, który dotąd był jego azylem i uśmiechnął się do siebie pod nosem.

— Naprawdę wyglądała szałowo w tej czerwonej sukience, a szpilki idealnie do niej pasowały. Trzeba przyznać, że Kris ma dobry gust — ziewnął i odruchowo zasłonił usta ręką. — Trzeba iść spać, jutro się zastanowię, co mam powiedzieć swoim synom — pomyślał, kładąc się do łóżka, odruchowo łapiąc za obolałe prawe ramię, który odczuwał po remoncie dachu.

III

Od wczesnego rana Anna urzędowała w kuchni, obierając jabłka do smażenia, które przyniósł Kris od Eli. Pogoda za oknem zapowiadała kolejny, słoneczny dzień. Przebywała w tym domu zaledwie trzy miesiące, a zdążyła się już w nim zaaklimatyzować. Jedynym jej zmartwieniem był brak wiadomości od ojca.

Od pewnego czasu chodziła jej pewna myśl po głowie i nie dawała jej spokoju. Postanowiła przedyskutować to z Krisem. On pewnie jej coś doradzi. To rozsądny chłopak. Pierwszy zszedł na śniadanie Mat, a zaraz po nim, Nik z Krisem. Wszyscy byli odświeżeni po prysznicu, w krótkich spodenkach i kolorowych koszulkach wyglądali imponująco, bo każdy z nich był ładnie umięśniony i opalony.

— Jak się wam spało? — zapytała Anna, nie przerywając sobie zajęcia.

— Dzięki, wspaniale! — odparł Mat. — A ty, jak się czujesz?

— Teraz wysypiam się za wszystkie czasy! Nie muszę słuchać już głośnych rozmów sąsiadów i ich awantur. Tu jest taki błogi spokój, a ptasi świergot za oknem jeszcze bardziej mnie nastraja romantycznie. Czuję się wprost wspaniale! Nie widać tego po mnie? — roześmiała się wesoło.

— Owszem widać. Przyjemnie patrzeć na ciebie, jak sobie tak podśpiewujesz, przy obieraniu tych jabłek, jakbyś nie miała żadnych zmartwień — zauważył Kris.

— Och, to tylko pozory, często myślę o ojcu, bo niepokoi mnie jego długie milczenie. Może coś mu się stało? Przychodzą mi do głowy różne myśli, a najczęściej te najgorsze.

— Musisz myśleć pozytywnie. Pewnie mają napięty harmonogram robót i starają się skończyć je w terminie. A wiesz, jak obecnie są w cenie terminowi wykonawcy. Gdy będzie mógł, zadzwoni — pocieszył ją Mat.

— Mam taką nadzieję. No dobrze, dosyć na dziś smutków. Skończyłam, mogę włożyć jabłka do rondla, niech się lekko podsmażą. Podaj mi Mat ten garnek emaliowany.

Mat pomógł jej wsypać zawartość miedniczki do wielkiego rondla. Wlała do niego trochę wody, posypała cynamonem, wrzuciła jeden goździk do smaku i zaczęła mieszać na wolnym ogniu wielką, drewnianą chochlą, dopóki nie zmiękły. Dopiero wtedy wsypała szklankę cukru.

Nik z Krisem siedzieli cicho i przypatrywali się jej z wielkim zaciekawieniem. W takich chwilach przypominali sobie swoją matkę, która również lubiła gotować, piec, a oni cichaczem wkradali się do kuchni i podjadali ciasteczka, które często piekła z myślą o nich. Po chwili po kuchni rozszedł się smakowity zapach smażonych jabłek.

— Będzie też szarlotka? — zapytał z nadzieją Kris.

— Może będzie, łasuchu. — Anna żartobliwie szturchnęła go w bok.

— Ty wiesz, co ja lubię, a pomarzyć dobra rzecz. — Kris westchnął i pochylił się nad garnkiem, delektując się zapachem.

— Zanim włożę dżem do słoików, najpierw spróbujecie moich tostów. Zrobię ciasto, a ty Mat nastaw wodę na herbatę!

Aleks stanął w drzwiach i od dłuższego czasu przypatrywał się, jak Anna wspaniale radziła sobie w kuchni, a jego synowie chętnie jej w tym pomagali. Tworzyli zgrany zespół. Z uśmiechem na ustach wkroczył do kuchni i stanął za plecami uroczej kucharki.

— Czy mnie także poczęstujesz tymi smakołykami? — zapytał wesoło, odbierając jej drewnianą chochlę.

— To nie jest do lizania! Siadaj, proszę, zaraz podamy ci śniadanie. — Pogroziła mu drewnianą łyżką, którą mu odebrała. — Chyba nie chcesz, żeby przez ciebie przypalił mi się dżem?

W niecały kwadrans Kris podał ojcu złocisty tost, na który położył ciepły dżem, drugi zjadł sam. Nik z Matem przyglądali się im rozbawieni.

— Spróbuj, ale pyszny! — Kris aż mlasnął z zadowoleniem.

— Hm, rzeczywiście smakuje wybornie — delektował się Aleks.

— Szkoda, że ominie mnie wiele twoich pyszności. Za trzy dni muszę ponownie wyjechać — westchnął cicho, nie patrząc na swoich synów, którzy zrobili marsowe miny.

— Kiedy miałeś nam to zakomunikować? — odezwał się pierwszy Mat z pretensją w głosie.

— Nigdy nie wyjeżdżałem z domu bez pożegnania. Myślicie, że lekko przychodzi mi opuszczać was, szczególnie ciebie Kris? Dobrze, że jest teraz z tobą Anna. I ta myśl podnosi mnie na duchu, że nie jesteś już w domu sam. Macie teraz wakacje, spędźcie je razem, Ela doglądałaby domu. Świat stoi przed wami otworem. Możecie korzystać z moich pieniędzy, kiedy tylko chcecie — zaproponował Aleks, stojąc przy oknie z dala od synów.

Młodzi mężczyźni patrzyli na niego z wyrzutem.

— Myślisz, że wcześniej nie zaplanowaliśmy swoich wakacji, że jesteśmy zupełnie pozbawieni pomysłów i wyobraźni? Mamy swoje pieniądze i na swój rachunek możemy jechać, gdzie żywnie nam się podoba! Zamierzałem z przyjaciółmi pojechać na spływ kajakarski po Dunajcu! Nik z Krisem zamówili już nawet pokoje w Zakopanem! Ale skoro miałeś wrócić, rzuciliśmy wszystko w diabły i jak na komendę przyjechaliśmy do domu, by się z tobą zobaczyć, nacieszyć się twoją, jakże rzadką obecnością! Ale widzę, że zbytnio ci na nas nie zależy. Zobaczyłeś nas, pogadaliśmy trochę, napiliśmy się piwa, nawet teatr zaliczyliśmy! — ironizował Mat, stojąc na wprost ojca. Miał zaciśnięte ręce w pięści i wyglądał naprawdę na porządnie rozzłoszczonego faceta. W tej chwili brały w górę silne emocje, których nie mógł albo nie chciał w sobie dłużej tłumić.

Zapanowała złowroga cisza. Aleks patrzył na syna zdziwiony jego wybuchem.

— Przepraszam, że wtrącę swoje trzy grosze, choć nie mam absolutnie do tego prawa, bo nie jestem członkiem waszej rodziny, ale muszę przerwać waszą burzliwą dyskusję, zanim skoczycie sobie do oczu — odezwała się cicho Anna.

Spojrzeli na nią spod byka, Mat natychmiast umilkł lekko zaskoczony. Anna nadal stała przy kuchni, mieszając coraz bardziej gęstniejącą pulpę. Mimo że krótko z nimi przebywała, zdążyła poznać ich wrażliwość, braterską miłość i miłość do ojca. Dlatego musiała przerwać wartki potok słów Mata, wypowiedzianych w chwili uniesienia. Zapalczywość Mata nie doprowadziłaby do niczego dobrego, dlatego spróbowała załagodzić sytuację.

— Myślicie, że ojciec wyjechał dla swojego widzi mi się, dla swojej fantazji w poszukiwaniu przygód? Czy wiecie, ile kosztuje opał, aby zimą ogrzać wasz dom? Czy zapytaliście ojca, czy spłacił ostatni kredyt, który wziął, na opłacenie waszych studiów, czy może na wykończenie domu? A może w kraju nadal byłby na bezrobociu, jak to u nas często bywa i żylibyście z zasiłku socjalnego dla bezrobotnych. Wiele jest pewnie innych argumentów, którymi można byłoby się posłużyć, ale w tej chwili nie o to chodzi — mówiła opanowanym głosem, jakby mówiła do małych, krnąbrnych dzieci, które chwilowo zachowały się niepoprawnie.

— Choć wszyscy znamy się zbyt krótko, możemy już o sobie nieco powiedzieć — kontynuowała. — Choćby to, że wasz ojciec nie jest próżnym, samolubnym egoistą. Zastanowiliście się, w którym momencie wyjechał z Polski? Zamiast uczestniczyć w strajkach i domagać się godziwej zapłaty za swoją pracę, wybrał banicję. Wyemigrował za granicę w poszukiwaniu pracy. Przecież musiał z czegoś utrzymać swoją rodzinę i dom! — powiedziała dobitnie. Na wszelki wypadek wyłączyła gaz i podeszła do nich blisko, i z czułością, jaką potrafiłaby odnieść się do swoich dzieci jedynie matka, pogłaskała ich po policzku, ledwo muskając ich rękami, najpierw Mata, potem Nika i Krisa.

— Jesteście wszyscy wspaniali. Zazdroszczę wam tej solidarnej zapalczywości, z jaką walczycie ze sobą o miłość i względy swojego ojca. Ale wcale nie musicie tego robić, bo on i tak was kocha, czy tego chcecie czy nie. Jesteście jego dumą i ostoją. Dom można wybudować nowy, zamieszkać w nim, ładnie go urządzić, ale to tylko przedmioty, które można nabyć w sklepie, jak chleb, ładną szafę, czy antyczny zegar. On przyjeżdża do was panowie, mimo że piszecie do siebie codziennie, słuchacie swoich głosów, ale to nie jest to. Przyjechał na parę dni, żeby was przytulić, uściskać. Dla niego jesteście wciąż małymi chłopcami. Wzięła ich za ramiona i podeszła do oniemiałego Aleksandra. Wciąż się uśmiechała. W tym momencie Aleks miał szaloną ochotę wziąć ją w ramiona i mocno do siebie przytulić, za tych kilka ciepłych, krzepiących słów.

— Wiesz, że jesteś naszym dobrym duszkiem? — szepnął jej na ucho Aleksander, tuląc do siebie całą czwórkę.

— Widzisz tato, oto cała nasza Anna! Na pozór wszystko się wali, ale ona we wszystkim widzi sens — skwitował Krystian.

Atmosfera z napiętej stała się radosna, rodzinna i ciepła.

— Wybacz mi moją opryskliwość, tato — odezwał się skruszony Mat.

Płonął ze wstydu. Duży, rosły jak dąb, młody mężczyzna, zaczerwienił się w tym momencie jak dziewczyna.

— Wcale się na ciebie synku nie gniewam, dobrze że wygarnąłeś mi, co leżało ci na sercu. Przez rozmowę, nawet taką burzliwą, powinniśmy sobie wszystko wyjaśnić. Trudno czasem ogarnąć myślą wszystko, co nas nurtuje. Kiedy siedziałem w internecie i rozmawiałem z wami, zapominałem powiedzieć wam o czymś ważnym, co mi w danej chwili umknęło. Dopiero, kiedy kładłem się do łóżka, uświadamiałem sobie, że nie powiedziałem wam najważniejszego, jak bardzo was kocham i jak bardzo za wami tęsknię każdego dnia — powiedział wzruszony.

— Och, tatku, przecież my o tym dobrze wiemy! — odezwał się cicho Nik. — Mat chciał powiedzieć, że mimo swoich lat, nadal cię potrzebujemy, brakuje nam rozmów z tobą, dyskusji, które często kończyły się wybuchem złości, gdy brakowało ci argumentów, spacerów, po lesie albo biegania, czy nawet gry w karty. Trudno pogodzić się z faktem, że kiedy wyjechałeś, to tak, jakbyśmy utracili nasze dzieciństwo.

— Dorośliście i trudno pogodzić się z tym, ale nawet wtedy, gdybym był w domu, wy poszlibyście w swoje strony, idąc za głosem serca. I pewnie nie oponowałbym, nie próbowałbym was zatrzymać, bo to wasze wybory, wasze życie. Normalna kolej rzeczy. Ale mnie także byłoby wtedy przykro i trudno byłoby mi znieść myśl, że was przy mnie nie będzie. Teraz sami widzicie, ile radości może nam dać wzajemne zrozumienie? — Aleks przygarnął synów do siebie i mocno przytulił.

— Dziękuję ci Anno, że pomogłaś nam rozładować tę sytuację. Dzięki tobie ociepliła się napięta atmosfera przy stole. Uwierz mi, rzadko się kłócimy, właściwie to prawie nigdy. Prawda chłopcy?

— Prawda tatku — potwierdził skwapliwie Kris, zwracając się do ojca jak dawniej, kiedy jeszcze był małym chłopcem.

— Sami widzicie, do czego doprowadzają złe emocje.

— No, skoro mowa o emocjach, może wzięlibyśmy się do roboty. Sam zawsze powtarzałeś, że praca uszlachetnia i pozwala zapominać o kłopotach. — Kris odwrócił się w stronę Anny, chcąc skupić uwagę wszystkich, właśnie na niej.

— Aniu, obiecaliśmy ci pomóc, przy urządzaniu twojego pokoju!

— Doskonale to pamiętam i trzymam was za słowo! Ja tymczasem zawekowałabym słoiki.

— Wykorzystamy obecność taty, on dobrze wierci dziury w ścianie, będzie miał okazję się wykazać — podpowiedział Nik z uśmiechem. — Kris pomoże ci zakręcić słoiki.

— No to, na co czekamy? — Mat pierwszy wyszedł z kuchni, a za nim pozostali w odmiennych nastrojach.

— Od czego zaczniemy? — zapytał Kris.

x

Anna zauważyła, że Aleks niezbyt dobrze się czuł w pokoju, który obecnie zajął. Postanowiła mu oddać jego sypialnię, a sama zamierzała wprowadzić się na stałe do pomieszczenia, które kiedyś służyło jako kącik gospodarczy. Ela wspomniała, że składała w nim rzeczy do cerowania i tutaj prasowała. Było niezbyt duże w porównaniu z pozostałymi pokojami, ale Annie się podobało, tym bardziej, że przywiozła meble tylko ze swojego pokoju, pozostałe zostały w piwnicy na Szackiej.

— Nie musiałaś się ode mnie wyprowadzać — zauważył Aleks, chwytając jej dłoń, kiedy weszła w towarzystwie Krisa do pokoju, w którym miała zamieszkać.

— Kiedy przyjedziesz następnym razem, będziesz spał już u siebie. Człowiek niczym kot, przyzwyczaja się do miejsca, w którym śpi mu się najlepiej.

— Ale nie będę miał w łóżku miłej niespodzianki — zażartował cicho.

Anna obrzuciła go karcącym spojrzeniem.

— Zbereźnik z ciebie Aleksie, a ja myślałam, że straszny z ciebie indywidualista i prawdziwy samotnik.

— Nie jestem samotnikiem z własnego wyboru, po prostu tak się złożyło. Napotykam kobiety albo zbyt natrętne lub zbyt młode — roześmiał się ustami, choć wyraz jego oczu był poważny.

— A może dlatego, że jesteś pracoholikiem i nie masz czasu na randki. Mam rację?

— No, może trochę. Kocham swoją pracę! Właściwie dzięki niej jakoś normalnie jeszcze funkcjonuję.

Obydwoje patrzyli, jak Mat z Nikiem i Krisem rozpakowywali z folii i tektury jej meble, które przez krótki okres stały w garażu. Szło im to całkiem sprawnie, bo w niecałą godzinę potem, jej meble stały już pod ścianą poustawiane zgodnie z jej życzeniem.

— Ej, widzę, że przywieźli ci nawet fotel do spania — zauważył Aleks.

— Przywiozłam tylko te rzeczy, które mają dla mnie szczególną wartość. Na przykład to biurko, tata kupił mi we Florencji, gdzie wówczas pracował. Krzesło do niego kupił będąc w Holandii. A tę stylową szafę kupił we Francji, na jakiejś zapadłej wiosce i sam ją odnowił. Opowiadał mi kiedyś o jej właścicielu, który chciał ją spalić, ojciec o mało go za to nie pobił. Jest prostym człowiekiem, ale zawsze lubił otaczać się ładnymi przedmiotami. Mama mówiła, że ma w domu prawdziwego znawcę sztuki. W potocznej rozmowie nie uwierzyłbyś, że rozmawiasz z prostym robotnikiem, dopóki nie spojrzałeś na jego spracowane i zdeformowane ręce. Spójrz na te płaskorzeźby. — Anna z czułością gładziła ręką obrzeże fotela, jakby był bezcennym skarbem.

— Rzeczywiście meble są piękne i pasują do ciebie — przyznał ze znawstwem Aleks, spoglądając z zainteresowaniem, jak nieciekawe pomieszczenie przeobraziło się na jego oczach w ciepły, przytulny pokoik.

Kris wyjął z tektury obraz i podszedł z nim do ojca.

— Popatrz tato, to prawdziwa perełka — powiedział z dumą w głosie.

— To Van Gogh? — zapytał Mat.

— Właściwie tak, tyle że nie oryginalny.

— Kto go namalował?

— Anna! Ona ma dużo ukrytych talentów!

— Naprawdę sama go namalowałaś? — spytał z niedowierzaniem w głosie Aleks.

— Mhm — przytaknęła skromnie.

— Pójdę po wiertarkę tato, nie wyłamiesz się. Przyznaj, że lepiej pracuje się w zespole — zaśmiał się Mat, wychodząc z pokoju do składziku z narzędziami, który znajdował się przy garażu.

— Nawet o tym nie myślę. Gdzie chcesz go powiesić?

— Mam kilka obrazów do zawieszenia i kiedy się od was wyprowadzę, zostaną po nich dziury.

— Tym się nie martw. Dziury można załatać.

Aleks przyglądał się w wielkim skupieniu, leżącym na stole obrazom.

— Ja również sądzę, że to żaden problem. Na tej ścianie możesz powiesić te trzy scenki rodzajowe, a tamte z martwą naturą, po drugiej stronie pokoju nad komodą.

— Powiedz szczerze, nie masz nic przeciwko temu, że będą tu wisiały? — chciała się jeszcze upewnić Anna.

— Oczywiście, że nie, słoneczko — powiedział ciepłym głosem.

Mat, Nik i Kris spojrzeli po sobie, uśmiechając się do siebie znacząco.

— No to, do dzieła! — wykrzyknęła z entuzjazmem jak mała dziewczynka.

Czasami sprawiała takie wrażenie, dlatego wszyscy chcieli jej pomagać. Zapadający zmierzch za oknem i szarawy półmrok w pokoju, uświadomił im, jak długo im zeszło, przy urządzaniu pokoju ich sympatycznej lokatorki.

— Zostały do zawieszenia tylko zasłony i firanki, ale z nimi poradzę sobie już sama. Wykorzystam wasz karnisz, na którym kiedyś wisiały chyba firanki.

— Kiedyś, dawno temu rzeczywiście wisiały — przytaknął Mat. — Ale Kris, jak zwykle praktyczny, postanowił zawiesić w oknach rolety.

— Wiem, że rolety są teraz bardzo modne, ale firanki w oknie dodają cieplejszej atmosfery. Wtedy ma się wrażenie, że nie jest się w biurze, tylko w swoim pokoju.

— Słyszysz, Kris, co powiedziała Anna? — Mat spojrzał znacząco na brata.

— Wiecie, że ten pokój był miejscem, w którym składowało się różne rzeczy. Dopiero, kiedy zamieszkałaś u nas, pomyślałem, aby go przemalować — odezwał się Kris skromnie.

— Dobrze wybrałeś. Było mi głupio, że wypędziłam Aleksa z jego pokoju.

— Już ci powiedziałem, że nie gniewam się na ciebie — odezwał się Aleks.

— Mówisz pewnie tak tylko z grzeczności.

— Zapewniam cię, że nie.

— No, skończyliśmy. Książki poukładasz sobie już jutro sama — wtrącił Nik.

— Oczywiście. Dziękuję wam bardzo — westchnęła Anna z zadowoleniem, spoglądając na znajome sprzęty.

Wszyscy stanęli obok siebie i patrzyli na swoją pracę z satysfakcją.

— Rzeczywiście pokój nabrał teraz swoistego charakteru — przyznali wszyscy zgodnie.

— Mhm, a teraz chodźcie do kuchni, muszę was nakarmić, bo pewnie zgłodnieliście — zaproponowała Anna wesołym głosem, biorąc pod rękę Krisa i Nika.

Za nimi szli Aleks z Matem, wszyscy byli w pogodnych nastrojach. Anna zrobiła im lekką kolację, do której mężczyźni wzięli sobie po butelce piwa. Siedzieli jeszcze chwilę przy kuchennym stole, cicho rozmawiając o swoich najbliższych planach. Anna nie chciała im przeszkadzać, podziękowała im jeszcze raz za okazaną pomoc, po czym wymknęła się do swojego pokoju.

Nie chciała czekać do jutra z powieszeniem firan i zasłon. Wyjęła deskę i żelazko, i wzięła się do prasowania. Była tak zadowolona, że nawet nie czuła zmęczenia po ciężkim dniu pracy. Powiesiła firanki i zasłony, a po chwili wzięła się za układanie książek. Zegar w holu wybił północ. Poruszała się cicho, by nie zbudzić domowników. Rozłożyła dywanik przywieziony z domu. Na małym okrągłym stoliku, który postawiła pod oknem, położyła świeże cięte kwiaty, które rosły dziko przy domu. Usiadła wygodnie w bujanym fotelu, w którym zazwyczaj siadywała jej mama i ogarnęła spojrzeniem cały pokój.

W domu panowała absolutna cisza. Z drewnianej skrzyneczki, którą zrobił jej ojciec wyjęła figurkę Matki Boskiej i świętego Franciszka z Asyżu, które otrzymała od matki, i postawiła je na maleńkiej szafeczce tuż przy swoim łóżku. Dopiero teraz poczuła się jak w rodzinnym domu. Brakowało jej tylko do szczęścia ojca. Rozbierała się wolno, jakby poczuła teraz zmęczenie po całym dniu pracy. Długo stała pod prysznicem, by nikt nie usłyszał jej cichego płaczu.

x

Dzień przed wyjazdem Aleksa, wszyscy byli spięci i małomówni. Aleks nie chcąc się użalać nad sobą, wyszukiwał sobie robotę i skupiał się wyłącznie na niej. Okazało się, że w łazience Krisa przeciekał kran przy umywalce, a w kuchni pod zlewozmywakiem odpadła płytka glazury, którą musiał przykleić. Specjalnie na prośbę Anny, pojechał do miasta i zakupił siatkę przeciw komarom i muchom. Od razu po przyjeździe do domu, przy pomocy chłopców założył w okna, ramy z naciągniętą na niej nylonową siatką.

Anna schowała się w swoim pokoju i nie chcąc patrzeć na ich zbolałe miny, wzięła do ręki słownik języka włoskiego i powtarzała po kilka razy obce słowa, które od razu tłumaczyła na język polski. Nauka języków sprawiała jej zawsze ogromną satysfakcję. Może dlatego nauka przychodziła jej tak łatwo. Teraz też nie powinna sprawiać jej żadnej trudności, ale nie mogła się skupić na nauce. Na samą myśl o wyjeździe Aleksa, robiło się jej bardzo smutno, jakby zabierał ze sobą skrawek jej serca. Przez niecały tydzień zupełnie obcy człowiek stał się bliski jej sercu. Niezbyt szybko przekonywała się do ludzi i nie obdarzała nikogo tak bezwzględną ufnością, jak tych mężczyzn, którzy stali jej się bardzo bliscy, wśród których czuła się jak w prawdziwej rodzinie. Musiała coś zrobić, aby rozładować tę nieznośną sytuację. Podniosła się z fotela i cicho zapukała do drzwi Krisa, ale jej nie otworzył, poszła więc do pokoju Nika. Od razu zjawił się w drzwiach, wpuszczając ją do środka zapraszającym gestem.

— Poproś Mata i Krisa, wyjmijcie grilla, zrobimy sobie prawdziwą ucztę! — zawołała z entuzjazmem, wybiegając z pokoju.

W kuchni nie było Aleksa, wyjęła mięso z zamrażarki i postanowiła je odmrozić. Kiełbasek też była wystarczająca ilość, aby nakarmić czterech sfrustrowanych facetów. Włożyła mięso do mikrofalówki, a potem mocno je przyprawiła różnymi przyprawami na ostro. Wyjęła czerwone, wytrawne wino, nakryła stół na tarasie, rozłożyła na nim sztućce oraz porcelanowe talerze, i wróciła do siebie, aby się przebrać. Kiedy wyszła ze swojego pokoju już przebrana w letnią sukienkę, za stołem siedzieli już prawie wszyscy, brakowało tylko Aleksa. Oni też zdążyli przebrać się w dżinsy i bawełniane koszulki z krótkimi rękawami. Wokoło roznosił się smakowity zapach pieczonego mięsa.

— Czy mogę panienkę obsłużyć i nalać jej wina? — zapytał z galanterią Kris.

— Ależ oczywiście, będę niezmiernie rada — odpowiedziała Anna w takim samym tonie. Na jej pogodnej twarzy błąkał się tajemniczy uśmiech. — Smakuje wybornie — delektowała się małymi łyczkami.

— Wygląda pani dziś zachwycająco! — Mat ujął jej dłoń i złożył na niej pocałunek.

Z salonu dobiegła ich cicha muzyka, a po ostatnim nokturnie Szopena, usłyszeli walc Straussa.

— Pozwoli, pani? — przed nią stanął Aleks w lekkim ukłonie z wyciągniętą ręką.

Nie namyślając się ani minuty dłużej, wstała i dała się ponieść melodii. Mat przyglądał się im z zainteresowaniem, wymieniając z Krisem i Nikiem ukradkowe spojrzenia. Byli z siebie bardzo zadowoleni.

Anna patrzyła na Aleksa, nie ukrywając podziwu, z jakim wdziękiem i umiejętnością poruszał się w tańcu mimo swej postury. Obejmował ją tak delikatnie, że prawie nie czuła dotyku jego dłoni na swoich plecach. Miała wrażenie, że płynie razem z nim.

— Jest cudownie. Prawda? — szepnęła z zachwytem w pociemniałych oczach.

— Taniec z panią to czysta przyjemność — odparł Aleks u uśmiechem.

Przez chwilę tańczyli w milczeniu w rytmie walca, a potem zwolnili tempo, ledwo się kołysząc. Anna z przyjemnością wdychała zapach jego wody kolońskiej, której woń czuła już podczas niezapomnianego wieczoru w teatrze. Zawsze będzie utożsamiała go z tym zapachem.

— Ładnie pachniesz, tak podniecająco… — stwierdziła lekkim tonem.

— Dziękuję, miło mi to słyszeć — odparł lekko schrypniętym głosem.

— Ja rzadko używam perfum. Jestem uczulona na niektóre zapachy — próbowała podtrzymać rozmowę w lekkim tonie, ukrywając swoje prawdziwe odczucia.

— Nie musisz ich używać i bez nich ładnie pachniesz — zamruczał jej nad uchem.

— Naprawdę?

— Uwierz mi, mówię prawdę. Właśnie się zastanawiam, w jakim szamponie myjesz głowę, bo twoje włosy ładnie pachną.

— W nagietkowym, który wzmacnia włosy i nadaje włosom puszystość. A ty, w jakim szamponie myjesz swoje włosy?

— W Heade&shoulders. Sprawia, że nie mam łupieżu i włosy nie przetłuszczają się tak szybko.

— Kiedy zobaczyłam Krisa po raz pierwszy, zdziwiła mnie długość jego włosów, gdyby nie jego kwadratowa broda i lekki zarost na twarzy, wyglądałby jak dziewczyna.

— Tylko nie mów tego głośno, jego męskie ego, by tego nie wytrzymało!

— Dlaczego wszyscy nosicie długie włosy?

— Nie chciało nam się chodzić, co dwa tygodnie do fryzjera, długie są wygodniejsze w utrzymaniu, wystarczy je tylko związać.

— Teraz rozumiem. No i zapomniałeś dodać, że przy okazji oszczędzacie na fryzjerze.

— To także.

Popatrzyła mu w twarz, która w wieczornym świetle wydała się jej jeszcze bardziej ciemna, a przez to bardziej tajemnicza. Czas, jakby się zatrzymał dla nich w miejscu. Pochyliła głowę tak, że jej policzek dotykał jego koszuli, przez którą biło mocno jego serce. Z przyjemnością wciągnęła jego zapach, jakby chciała go zatrzymać w sobie jak najdłużej. Uniosła głowę do góry i napotkała jego ciemne oczy, które mieniły się tajemniczym blaskiem. Białe, piękne zęby, odbijały się od ciemnej karnacji skóry. Miał urodę Hiszpana. Oni wszyscy byli w tym typie. Ciekawa była, po kim odziedziczyli tego typu urodę? Nagle przyszedł jej do głowy pomysł, aby tę czarowną chwilę zatrzymać w kadrze aparatu fotograficznego.

— Przepraszam, za chwilę wrócę! — Anna wybiegła z tarasu z pogodnym wyrazem twarzy.

Aleksander dosiadł się do synów i wziął do ręki lampkę z winem. Pił wino małymi łykami, delektując się jego cierpkim, korzennym smakiem. Pamiętał, że jutro miał do przejechania kilkaset kilometrów.

Anna zjawiła się po chwili z aparatem fotograficznym i zrobiła im kilka zdjęć, by uwiecznić ten miły wieczór.

— Teraz wy nam zróbcie! Chwileczkę… — stanęła obok nich.

— Proszę o uśmiech! — zaproponował Nik. — Usiądźcie trochę bliżej siebie, właśnie tak.

Teraz dla odmiany zdjęcia robił Kris, a potem Mat.

— No, już dosyć tego pozowania! — zaśmiała się Anna, zrywając z krzesła. Odłożyła aparat na stół i zabrała się za jedzenie pieczeni, która okazała się soczysta, i bardzo dobrze przyprawiona. Musiała zająć czymś ręce, bo wewnątrz aż kipiało w niej od nagromadzonych emocji.

— Jest pyszna, och będzie mi tego brakowało i nie tylko tego… — Aleks zawiesił głos i spojrzał na nią wymownie.

— Proszę, to twoje wino. — Nik wręczył jej lampkę.

— Dzięki. Jest miło. Prawda? — zwróciła się w stronę Aleksa, który patrzył na nią z rozbawieniem, jak smacznie pałaszowała swoją porcję udając, że nie słyszała jego ostatniej uwagi.

— Nie patrz tak, naprawdę zgłodniałam — przyznała z uśmiechem.

Aleks spoglądał na swoich synów, ogarniając ich fotograficznym spojrzeniem, jakby chciał zapamiętać tę chwilę na zawsze. Obserwował też Annę, która z naturalnym sobie wdziękiem, zachowywała się przy stole i co jakiś czas na przemian z chłopcami opowiadała śmieszne anegdoty. Nik zrobił im masę zdjęć. Nie musieli już mu pozować. Ujmował ich w różnych sytuacjach, gdy siedzieli i rozmawiali, zaśmiewając się do łez ze swoich dowcipów. Nie zwracali na niego uwagi. Wystarczyło im, że był teraz z nimi i świetnie się razem bawili. Annie właśnie o to chodziło, aby Aleks zapamiętał ten wieczór na długo, podobnie jak i jego synowie.

— Pójdę i zgram ci zdjęcia na płytę, żebyś mógł sobie potem na nas popatrzeć, tato. — Nik zabrał aparat i poszedł do swojego pokoju.

— Jak zwykle posiedzi nad tym trochę dłużej, ale on to lubi. Nik robił fotografie na różnego rodzaju konkursy, brał udział nie tylko w krajowych wystawach, ale i zagranicznych. Otrzymywał całkiem lukratywne nagrody. Gdyby nie pasja do medycyny, mógłby zająć się zawodowo fotografiką. Naprawdę jest w tym dobry — powiedział Aleks z dumą.

Po chwili dał znak Matowi, aby wyłączył magnetofon.

— Dziękuję wam wszystkim za udany wieczór, nigdy wam tego nie zapomnę. — Synowie podeszli do niego i objęli za ramiona, serdecznie poklepując się po plecach, jakby wzajemnie chcieli dodać sobie otuchy.

Aleks był wzruszony, co rzadko mu się to wcześniej zdarzało. W roztargnieniu poprawiał włosy, które miał gładko zaczesane i związane w kucyk.

— Dobranoc, tato — pożegnali się i odeszli, zostawiając go samego z Anną.

Siedzieli na tarasie w milczeniu i patrzyli na dolinę, która rozpościerała się zielonym kobiercem u podnóża jego domu.

— Pomożesz mi? — zwróciła się do Aleksa i wskazała na stół, na którym leżały brudne talerze i puste kieliszki.

— Ależ, oczywiście, ale nie musisz ich myć dzisiaj, chłopcy ci jutro pomogą. Muszę pomyśleć o zakupie zmywarki, przyda się wam.

— Nie ma tego dużo. — W milczeniu zajęła się zmywaniem, jak zwykle konsekwentna do końca. Kris miał rację, to była cała ona, prawie doskonała. Do tej pory nie wierzył, że istnieją jeszcze tego typu kobiety, prawie idealne.

Aleks stał ze ściereczką w ręku, gotowy pomóc jej w wycieraniu naczyń.

— Jest późno, a ty musisz się wyspać, zostaw, poradzę sobie — zaprotestowała.

— Wiem, ale chętnie ci pomogę. Chciałbym z tobą chwilę porozmawiać, potem nie będzie ku temu okazji.

— Dziękuję. O czym chciałeś porozmawiać?

— Chciałem ci podziękować za dzisiejszy wieczór, Anno. Tylko ty mogłaś wpaść na ten genialny pomysł i rozładować w ten sposób napiętą atmosferę. Nie znoszę rozstań. Dzięki tobie, poczułem się o wiele lepiej, oni pewnie też — wyznał cicho.

— Nie mogłam patrzeć, jak snujecie się po domu z grobowymi minami i martwicie się o siebie nawzajem. — Powiesiła ściereczkę na suszarce i odwróciła się, napotykając na opór.

Aleks stanął za nią i objął ją w pół, opierając swoją brodę na jej ramieniu.

— Nawet nie wiesz, ile bym dał, aby zostać tu z wami i cieszyć się każdym dniem jak dzisiaj — powiedział cicho, kołysząc się machinalnie wraz z nią.

Anna głośno westchnęła, nawet nie próbowała się odwrócić do niego przodem. Wiedziała, że podoba się Aleksowi, ale nie chciała zaczynać czegoś, co mogłoby się dla niej źle skończyć. Aleks miał ustabilizowane życie, które mu odpowiadało. Ona oczekiwała od życia czegoś więcej, znacznie więcej.

— Wiem. I nic nie możesz zrobić, przynajmniej do końca przyszłego roku, jak zrozumiałam w trakcie waszej rozmowy — westchnęła Anna.

Szli schodami w górę na piętro, wzajemnie się obejmując.

— Kiedy zobaczymy cię ponownie? — zapytała, opóźniając celowo rozstanie.

— Nawet na to proste pytanie, nie mogę konkretnie ci odpowiedzieć. Tyle dzieje się w szpitalu, że trudno snuć plany, choćby na najbliższy weekend. To, że spędziłem tych parę dni z wami, graniczy prawie z cudem.

Zatrzymali się przy barierce tuż nad salonem. Oparli się łokciami i chwilę stali w milczeniu. Czuła od niego przejmujące ciepło, które aż rozpalało jej zmysły i wyobraźnię, ale nie próbowała nawet go dotknąć. Kątem oka widziała jego profil twarzy i wyczytała tę samą rozterkę, którą odczuwała ona. Choć nie miała doświadczenia z mężczyznami, to i owo wiedziała, a przede wszystkim czuła, że oprócz sympatii, połączyło ich coś znacznie więcej.

— No, czas już na nas. Muszę być wyspany, ty pewnie też — wziął ją za rękę i zaprowadził do jej pokoju. Ton jego głosu był prawie szorstki, ale ciągle tkwił w drzwiach i patrzył na nią. Czego się po niej spodziewał, tego nie mogła wyczytać z jego badawczego spojrzenia.

— Dobranoc, Anno — ujął jej dłonie i ucałował każdą z nich z osobna.

— Dobranoc Aleksandrze. Miło było cię poznać — powiedziała lekko zarumieniona i pocałowała go w policzek, chociaż miała ochotę na coś więcej, ale siłą woli się powstrzymała.

Aleksander przez długą chwilę stał milczący i spoglądał na nią czarnymi jak smoła oczami, pełen konsternacji i niepewności. A może to była jakaś gra z jego strony. Nie miała pojęcia, o czym myślał i wolała nie wyobrażać sobie czegokolwiek.

— I wzajemnie — odpowiedział równie cicho.

— Śpij dobrze — odparła Anna.

W domu panowała cisza, tylko zza otwartych okien dochodził z zagajnika lekki szum sosen i ciche pohukiwanie sowy.

x

Dwa dni później wyjechał Mat w towarzystwie swoich przyjaciół na spływ kajakarski. Nik został w domu, by zakończyć obróbkę zdjęć. Wyjechał dopiero, kiedy wręczył im grubą kopertę pełną kolorowych fotografii. Zjadł z nimi obiad i się pożegnał. Spakowany był już kilka dni wcześniej. Z plecakiem przewieszonym przez ramię i niewielką torbą turystyczną stanął w drzwiach i przez długą chwilę patrzył na nich w milczeniu. Pożegnał się z nimi, nie tak ostentacyjnie jak Aleks z Matem, ale tak po swojemu, cicho bez większych emocji, pomachał im ręką i po prostu wyszedł, cicho zamykając za sobą drzwi.

Nik był zawsze poważny i różnił się tym od Krisa. Ten był zawsze uśmiechnięty, spontaniczny, pewny swoich racji i pogodzony z całym światem. Wszyscy go lubili, czego dowodem były częste telefony od kolegów i koleżanek, od których nie mógł się opędzić.

— Dlaczego nie wyjechaliście razem? — zapytała Anna, kiedy zostali z Krisem sami.

Usadowili się wygodnie w salonie na kanapie i zaczęli oglądać zdjęcia.

— Nik poradzi sobie beze mnie. Nie będzie przecież tam sam. Prawdę mówiąc, nie lubię takich spędów. On czuje się lepiej wśród swoich przyjaciół.

— Rozumiem — przytaknęła Anna.

Oglądała kolorowe fotografie i ze zdziwieniem odkryła, że wszystkie były fantastyczne.

— Są piękne, nawet ja ładnie wyszłam. A zdawało mi się, że nigdy nie byłam fotogeniczna.

— Co ty opowiadasz! Jesteś piękna i bardzo fotogeniczna! — zaprzeczył głośno Kris.

— Wcale nie jestem piękna — zaprotestowała Anna, lekko się rumieniąc. — No może ładna, ale piękna? Też coś… — zdziwiła się.

Kris patrzył na Annę z zaskoczeniem.

— Nie wierzę, nikt ci wcześniej tego nie mówił?

— Czego?

— Że jesteś piękna, oczywiście!

— Jak dotąd nikt mi tego nie powiedział, ale porozmawiajmy o czymś innym, dobrze?

Krystian pokręcił tylko głową i pochylił się ponownie nad zdjęciami.

— Spójrz na ojca. Jest przystojnym facetem. Nie sądzisz?

Anna popatrzyła na szczerą, uśmiechniętą twarz Aleksa, która przyciągała ją jak magnes. Mogłaby patrzeć na niego bez końca, ale, co pomyślałby o niej Kris. Skupiała więc uwagę na innych fotografiach.

— Przystojny, to mało powiedziane, jest piękny. Aleks zapewne cieszy się tam wielkim powodzeniem. Zauważyłam, jak patrzą na niego kobiety, kiedy byliśmy w teatrze.

— Owszem, ale pewnie też zauważyłaś, jak je zbywa. Nie interesują go kobiety takie wyzywające jak tamta, która go zaczepiła.

— Twój ociec, to prawdziwy macho, woli zdobywać, niż być zdobywany. Czy mogę zatrzymać sobie kilka fotografii?

— Wszystkie są twoje. Nik zrobił odbitki dla każdego z nas.

— Dziękuję, to miło z jego strony.

— Owszem, nawet bardzo. Sam byłem zaskoczony.

— Muszę mu to jakoś wynagrodzić.

— Nie musisz, już to zarobiłaś.

— Tak, a w jaki sposób?

— Nik wspomniał, że udzielisz mi korepetycji z języka angielskiego. Powiedział mi to przed wyjazdem. Prawda to?

— Owszem, chętnie się zgodziłam i dam ci parę lekcji angielskiego, ale musisz mi obiecać, że się porządnie przyłożysz do lekcji.

— Ok. Możemy zacząć choćby od jutra.

Anna włożyła obejrzane zdjęcia do koperty.

— Możemy od zaraz. Sam zobaczysz, jaka to będzie frajda. Przynieś czyste kartki papieru i mazak, najlepiej kolorowy.

— Ale z ciebie twardziel! Nie popuścisz, co?

Do wieczora Anna wykładała Krisowi zasady pisowni i gramatykę języka angielskiego. Po kilku godzinach, które szybko im minęły, Kris był lekko skołowany, ale teraz wiedział o wiele więcej, niż przedtem.

— Gdyby mój wykładowca, tak przystępnie tłumaczył jak ty, poziom mojego angielskiego byłby znacznie wyższy.

— Staram się przyswoić ci go w sposób najprostszy z możliwych. Ja w ten sposób uczę się sama. Słuchaj, a może włoskiego chciałbyś się uczyć ze mną?

— Nie wiem, czy dam radę równocześnie uczyć się dwóch języków naraz. Moją domeną są samochody, jak wiesz. Mogę rozkręcić cały wóz i ponownie go złożyć. Ale nauka języków nie wchodzi mi do głowy tak lekko, jak budowa maszyn. Chciałbym opanować perfekt język angielski, bo ten mam na uczelni i niemiecki, ale w niemieckim pomaga mi ojciec.

— Spróbuj, sam zobaczysz, że nie jest to takie trudne.

— W porządku, ale teraz zgodnie z umową, ja idę do swojego pokoju, a ty do swojego, muszę trochę odpocząć, ty zapewne także.

Minęło dwie godziny, a Kris nie wracał. Zajrzała przez otwarte drzwi jego pokoju. Leżał na łóżku w pozycji embrionalnej z podciągniętymi nogami i po prostu smacznie spał. Postanowiła go nie budzić. Wróciła do swojego pokoju i włączyła mały przenośny telewizor, który przywiozła z domu. Usiadła wygodnie w fotelu i z uwagą zaczęła słuchać wieczornych wiadomości.

x

Kilka dni później o tej samej porze słuchała wiadomości z kraju i ze świata, i kiedy miała przełączyć już na inny kanał dla zmiany nastroju, spikerka poprosiła widzów ponownie o uwagę i wysłuchanie wiadomości z ostatniej chwili. Każdego dnia wydarzały się na świecie straszne historie: wybuchy wojen, zamieszki miejscowych tubylców albo podkładanie bomb przez terrorystów w miejscach publicznych. Nie był to jej ulubiony temat, dopóki nie padło nazwisko jej ojca. Wyłowiła uchem najistotniejsze informacje.

— Wśród ofiar byli: Rosjanie, Czesi i Polacy — mówiła poważnym głosem. — Tym przykrym wydarzeniem, tragicznym w skutkach zajęła się włoska prokuratura. Prosimy o kontakt telefoniczny rodzin zabitych osób. Nazwisko jej ojca podano na samym początku. Zachowując przytomność umysłu, złapała pierwszą z brzegu książkę i długopis, i zanotowała numery telefoniczne, a potem pędem pobiegła do pokoju Krisa, który zdążył się już obudzić.

Była tak roztrzęsiona, że zanim się do niego odezwała, był pewny, że stało się coś bardzo złego, bo nigdy wcześniej Kris nie widział jej w stanie tak wielkiego wzburzenia.

— Aniu, odetchnij głęboko i skup się. A teraz powtórz spokojnie, co się stało? — próbował ją uspokoić.

— Wy… pa… dek… tata… — mówiła urywanym głosem. Oczy błyszczały jej nienaturalnie, a twarz miała bladą jak papier.

— Aniu opanuj się i powtórz jeszcze raz — mówił cierpliwie jak do małego dziecka.

Anna zaczerpnęła głęboki oddech i po chwili spokojnie przekazała mu usłyszaną informację:

— Niedaleko Rzymu zdarzył się tragiczny wypadek. Terroryści podłożyli bombę w hotelu, w którym mieszkali robotnicy, zatrudnieni na pobliskiej budowie. Wśród nich był mój ojciec — dokończyła opanowanym głosem i pokazała mu numery telefonów, które w pośpiechu napisała na pierwszej stronie, jak na ironię włoskiego słownika.

— Chodź! Zadzwonimy z telefonu stacjonarnego z gabinetu ojca — zadecydował Kris.

Anna wbiegła do gabinetu pierwsza i podała Krisowi słuchawkę. Połączenie było prawie natychmiastowe. Kazali natychmiast jej przyjechać i zidentyfikować ciało ojca. Podali dokładny adres szpitala w miasteczku, którego nazwa nic jej nie mówiła.

— Pojadę z tobą. Nie martw się, nie zostawię cię z tym problemem — zaofiarował się Kris.

Wziął w swoje ręce załatwienie wszystkich spraw. Okazał się odpowiedzialnym mężczyzną, który natychmiast stawił czoła tej niezwykłej dla niej sytuacji.

— Masz paszport? — spytał rzeczowym tonem.

— Tak, jak na ironię zrobiłam go kilka miesięcy temu, na specjalną prośbę taty.

Pracownik ambasady polskiej podał im terminy lotów. Bilety miał pokryć rząd RP, które czekały już na nich na warszawskim lotnisku.

— Samolot mamy o osiemnastej albo o dwudziestej. Niestety nie zdążymy na pierwszy lot. Spokojnie pojedziemy do Warszawy busem. Spakuj niezbędne rzeczy, ja zadzwonię do Eli i Michała. Ściągnę któreś z nich, żeby przypilnowali nam domu. A potem wyślę maila do ojca i przekażę mu wiadomość. Musimy być dobrej myśli. Może to nie on? — próbował ją pocieszyć. — I już go nie było. Zjawił się pół godziny później z torbą podróżną w jednej ręce, w drugiej trzymał potrzebne dokumenty. Annie zajęło to nieco więcej czasu. Nie miała głowy, by się nad tym zastanawiać, włożyła do torby podróżnej dżinsy, lekką kurtkę, krótkie spodenki, kilka bluzek, dwie sukienki, trochę bielizny osobistej i parę butów sportowych, na koniec upchała ręcznik i przybory toaletowe. Było ciepło, więc włożyła płócienne, jasne spodnie, bawełnianą bluzkę, a na nogi włożyła sandały. Letni sweterek włożyła do podręcznej torebki. W godzinę potem byli gotowi i czekali na Elę. Kris pozamykał jeszcze wszystkie okna na parterze i piętrze, i zakręcił kurek gazu, jak to zawsze robili, wyjeżdżając na dłuższy okres. Kiedy przyszła Ela, Kris przekazał jej niedobre wieści najprościej, jak tylko potrafił. Starsza pani była zszokowana, bo zdążyła polubić pracowitą i ładną dziewczynę.

— W gabinecie taty przy telefonie leży notes z naszymi numerami telefonów komórkowych. Dzwoń o każdej porze dnia i nocy. Wiesz, jak obsługiwać komputer, odczytuj nasze maile, my też będziemy was informować na bieżąco. Będziesz miała wreszcie okazję się wykazać, Elu.

— Nigdy nie myślałam, że kiedykolwiek będę musiała korzystać z tego urządzenia ponownie. — Wskazała z obawą na komputer.

— Przypomnisz sobie. To jest jak z jazdą na rowerze. Gdy będziesz miała jakiekolwiek wątpliwości, po prostu zadzwoń do mnie albo do Nika, lub Mata. Ojcu na razie nie zawracaj głowy!

— Dobrze synku, przecież wiesz, że żartowałam — powiedziała zdecydowanym głosem, hardo unosząc do góry podbródek.

— I za to, cię kocham. Jesteś po prostu wspaniała! — powiedział, przytulając ją mocno do siebie.

— Jedźcie z Bogiem! I pamiętajcie, uważajcie na siebie. Jeszcze tego brakowało, żeby i wam coś złego po drodze się przytrafiło. No i na złodziei uważajcie! Są teraz wszędzie! — upomniała już w drzwiach wyjściowych.

Kiedy młodzi wyszli z domu, zrobiła znak krzyża, błogosławiąc ich na dalszą drogę. W tym samym momencie, Kris odwrócił się i pochylił głowę, jakby w podziękowaniu za ten prosty, a jakże wymowny gest Eli.

Zamówiony bus podjechał pod bramę. Z Janem Raczkiem znali się od dawna i bardzo często korzystali z usług jego zakładu, w którym Jan pracował od kilku lat. W niecałą godzinę trasą E-7 dojechali do Warszawy. Z ulicy Grójeckiej pojechali prosto na lotnisko Chopina. Mieli polecieć wyczarterowanym samolotem prosto do Rzymu, a stamtąd do miasteczka, w którym zdarzyła się ta katastrofa.

IV

Po odprawie paszportowej wsiedli do podstawionego samolotu i zajęli swoje miejsca. Był okres wakacji, więc na pokładzie oprócz nich lecieli także zwykli turyści, całe rodziny, matki i ojcowie z dziećmi. Kris odwrócił się w stronę Anny, która przez całą drogę była milcząca i przygnębiona.

— Nie smuć się, nie zawsze wszystko wygląda tak, jak mówią. Może to zbieżność nazwisk? — wlewał jej do ucha słowa otuchy.

— Proszę Kris, nie pocieszaj mnie. Wszystko opiera się na gdybaniu. A co będzie, jeśli tam wśród zabitych znajdę mojego ojca? Nie przeżyję tego.

— Sądzę, że twojego ojca, tam nie było. Nie potrafię tego wytłumaczyć, ale czuję przez skórę, że to fatalne nieporozumienie. — Kris objął ją za ramię i już jej nie wypuścił.

— Dzięki Kris, to właśnie chciałam od ciebie usłyszeć. A teraz, jeśli pozwolisz, chciałabym się zdrzemnąć, wzięłam tabletkę od bólu głowy.

Krystian spojrzał w duże, chabrowe oczy Anny nabrzmiałe od łez.

— Płacz, Anno. Nie krępuj się, łzy przyniosą ci ulgę. Popatrz, one też się tego nie wstydzą.

Anna patrzyła przez łzy na siedzące w pobliżu kobiety, które płacząc, jednocześnie modliły się na różańcu.

— Wiara czyni cuda — pomyślała i zmówiła pacierz. Po modlitwie prosiła Boga o cud. Może Krystian miał rację, mówiąc, że wśród ofiar nie ma jej ojca. Westchnęła cicho i powieki same opadły na jej zmęczone i zaczerwienione od płaczu oczy.

Kris nie miał nic przeciwko temu, gdy położyła mu głowę na ramieniu, dlatego przysunął się jeszcze bliżej do śpiącej dziewczyny.

Gdyby ktoś trzy miesiące temu powiedział mu, że znajdzie się w takiej beznadziejnej sytuacji, z pewnością nie uwierzyłby. Często się zastanawiał, czy poznanie Anny było tylko i wyłącznie przypadkiem, czy to nie dziwny los i przeznaczenie zrządziły, że spotkał ją na ulicy, którą rzadko uczęszczał.

— Jakie to wszystko dziwne — pomyślał i oddał się wspomnieniom, które nabrały koloru, odkąd wkroczyła w ich życie.

Najczęściej były to sytuacje pełne humoru. Wszystkie jednak były związane z Anną. Była dziewczyną, która wzbudzała szacunek i miłość, siostrzaną miłość, szybko poprawił się w myśli. Wprowadziła do ich domu nowy ład i miłość, którą odwzajemnili. Im wszystkim zależało na Annie, nawet ojcu. Byli pewni, że Anna jako kobieta, była dla niego prawdziwym wyzwaniem, bo od śmierci ich matki, nie spotkał dotąd kobiety, która by tak zawładnęła jego umysłem jak ona. Wszyscy to zauważyli. W błahej rozmowie z synami, nader często padało jej imię. Interesowało go wszystko, co dotyczyło jej osoby. Wcale nie ukrywał, że dziewczyna zrobiła na nim ogromne wrażenie, nie tylko ze względu na oryginalną i niepospolitą urodę, ale przede wszystkim zaimponowała mu inteligencją, i zasobem wiedzy, jaki posiadała. Była wszechstronnie uzdolniona, ale pomimo tego, nie obnosiła się z tym i nie wywyższała ponad innych. Jej błyskotliwe riposty, poczucie humoru, wyróżniały ją od znanych mu kobiet.

Lot trwał dwie godziny. Kris spostrzegł, że Anna zapanowała już nad emocjami i była już o wiele spokojniejsza. Słoneczna Italia przywitała ich bardzo ciepło. Temperatura była tu o wiele wyższa, niż w Polsce. Dopiero po godzinie jazdy autokarem bez klimatyzacji odczuli nieznośny upał.

Cienkie, bawełniane spodnie z rozszerzonymi nogawkami i bawełniana bluzeczka oraz sandały na niskim obcasie, były idealne na taką pogodę. Kris był w białych dżinsach i w bawełnianej koszulce, w biało-niebieską kratkę z krótkim rękawem.

Autokar zawiózł ich prosto do miejscowości, w której zdarzył się ten tragiczny w skutkach wypadek. W drzwiach budynku czekał już na nich mężczyzna w białym kitlu, który wprowadził ich na teren szpitala. Po włożeniu na twarz masek, posłusznie poszli za nim do olbrzymiego prosektorium, w którym leżały ciała do identyfikacji.

— Dobrze się pani czuje? — zapytał lekarz po polsku z troską w głosie. Miał z trzydzieści kilka lat, szare, szczere oczy i poważny wyraz twarzy. Widać było po nim, że wypadek ten i nim wstrząsnął, mimo że ze śmiercią stykał się codziennie.

— Tak, bez obawy, nie zemdleję, jeśli o to panu chodzi. A ty Kris, dasz radę? Zapewniam cię, że nie będzie to przyjemny widok.

— Dam radę — przytaknął tylko.

Anna była opanowana do chwili, kiedy odkryto pierwsze ciało. Właściwie jedynym i całym miejscem na ciele był korpus. Kończyny były zdeformowane albo ich częściowo brakowało. Ale po nich można było poznać wiek, płeć i kolor skóry denata.

Lekarz patrzył na nich zatroskanym wzrokiem, okazując jawne współczucie. Nie musiała długo przypatrywać się pierwszej ofierze.

— To nie jest ciało mojego ojca — powiedziała już pewniejszym głosem.

— Po czym pani rozpoznała, że nie jest to pani ojciec? — zapytał lekarz.

— Mój ojciec ma sto osiemdziesiąt siedem wzrostu, raczej ciężką budowę ciała i jest jasnym blondynem — powiedziała jednym tchem.

Lekarz spojrzał na nią zza okularów z uznaniem w oczach.

— Ma pani rację, to z pewnością nie on — potwierdził, przechodząc do następnego stołu.

— Bez obawy, proszę pokazać mi następne ciało? — powiedziała pewniejszym głosem.

— Oczywiście. — Odwinął prześcieradło z drugiej ofiary, potem następnej i kolejnej.

Ciała były nagie, pełne okaleczeń i otwartych ran, aż żal było na nie patrzeć, ale Anna w tej chwili nie myślała o nich ze wstrętem. Patrzyła uważnie na okaleczone członki, szukając wśród nich ojca, ale każde następne ciało potwierdzało, że go wśród nich nie było. Była tak przejęta szukaniem zwłok ojca, że prawie nie czuła odoru, który wisiał ciężko w powietrzu, od rozkładających się już zwłok, mimo że były w lodówkach.

Sprawdzili wszystkie ciała. Widać było po Krisie, że był poruszony ich widokiem.

— Czy to są wszystkie ofiary z tej katastrofy? — zapytała z nadzieją w głosie, której nawet nie starała się ukryć.

— Tak, to są ci z tego wypadku bombowego. Cieszę się, że wśród nich nie znalazła pani ojca. Można wywnioskować, że pani ojciec żyje — powiedział pewniejszym głosem, wyprowadzając ich z prosektorium do głównego wyjścia.

Anna nie mogła opanować nagłych dreszczy i emocji, które starała się trzymać na wodzy podczas oględzin. Kiedy tylko wyszli na świeże powietrze, odwróciła się do Krisa i wtulając się w jego szerokie ramiona, wybuchnęła głośnym płaczem.

— Widzisz, a nie mówiłem? — szeptał Kris również szczęśliwy, tuląc mocno ją do siebie.

— Teraz możemy powiadomić Elę, Nika i Mata, że wśród ofiar nie ma mojego ojca — odetchnęła z ulgą.

Kris wysłał im wszystkim sms-y, przekazując dobrą wiadomość.

Anna odetchnęła głęboko i rozejrzała się z zainteresowaniem wokoło. Stali po środku dużego placu, na którym stał budynek urzędu miasta, przychodnia, urząd pocztowy i kościół oraz budynki mieszkalne, stojące tuż przy wąskich uliczkach. Tkwiła tak przez dłuższy czas, dopóki nie przeniknęło ją na wskroś ciepło i nie ogrzało jej zziębniętego ciała. Jeszcze czuła w nozdrzach zapach formaliny i przejmującego zimna. Dopiero, kiedy przy studni miejskiej umyli twarz i ręce, minęło odrętwienie i zobaczyła piękno, które ich wokoło otaczało; stare, niezbyt wysokie kamienice, uliczki wybrukowane szarym kamieniem i mnóstwo kwitnącej zieleni. Niedaleko miejsca, gdzie się zatrzymali, pośród wysokich, zielonych drzew, wznosiła się majestatyczna wieża starego kościoła w stylu gotyckim. Rynek był pełen gołębi i ludzi, z których większość była turystami. Świeże i balsamiczne powietrze nagrzane słońcem otuliło ją jak ciepłym szalem. Poczuła się o wiele lepiej.

Usiedli na pobliskiej ławeczce. Anna wyjęła z plecaka butelkę niegazowanej wody i wypili ją obydwoje do dna. Dochodziło południe i słońce zaczęło mocniej przygrzewać. Była pełnia lata. Kris spojrzał na Annę, widać, że starała się trzymać fason, ale jej mina mówiła co innego. Wziął od niej plecak i przewiesił sobie przez drugie ramię.

— I co teraz? — zapytał, podając jej rękę, kiedy próbowała wstać.

Anna niewiele myśląc, pociągnęła go za sobą. Kris nawet nie zamierzał protestować i dał się prowadzić. Zatrzymali się przed kościołem, który przed chwilą minęli.

— Wejdźmy, mamy za co dziękować Panu Bogu — powiedziała z radością w oczach.

W kościele było chłodno. Przez kolorowe witraże wpadały promienie słońca i rozświetlały wnętrze, nadając mu specyficzny nastrój. Panowała tu wzniosła atmosfera cichości i błogiego spokoju, który można poczuć tylko w starych świątyniach. W ławkach siedziało kilka tutejszych kobiet w czarnych, koronkowych szalach. Modliły się na różańcach, ledwie poruszając ustami.

Anna podeszła do bocznego ołtarza i zapaliła świeczkę dziękczynną. Po chwili usiadła w pustej ławce i zatopiła się w modlitwie.

— Dzięki Ci, Panie Boże… — westchnął cicho Kris, klękając obok niej.

Oparł głowę na złożonych dłoniach. Nie umiał się modlić, dawno tego nie robił. Od kiedy? Zatopił się w pamięci czasu, który we wspomnieniach dziesięciolatka były tematem tabu. Nigdy nie chciał wracać pamięcią do śmierci matki. To był dla nich wszystkich ciężki okres, o którym nie chcieli głośno mówić. Zapamiętał matkę krzątającą się po kuchni, kiedy piekła im ulubione ich ciastka, które potem wspólnie lukrowali, albo, kiedy w niedzielne popołudnia siedzieli z tatą i słuchali muzyki Beethovena lub Szopena. „Madame Butterfly” była ulubioną operą mamy. Siedzieli obydwoje na kanapie czule objęci i słuchali, pogrążeni w milczeniu. Wyglądali tak pięknie. Mama była brunetką, tak jak ojciec i lubiła ubierać się w kolorowe ubrania. W tym samym czasie oni oglądali najnowszy film na video, który kupił im ojciec. Najczęściej były to filmy przygodowe o Indiana Jonesie z Harrisonem Fordem.

— Kris…. — Anna szturchnęła go lekko w łokieć.

Krystian otrząsnął się ze wspomnień, zamrugał oczami, chcąc zetrzeć z nich ślady smutku.

— Tak? — zapytał cicho lekko zdezorientowany.

— Powinniśmy już wyjść, autokar nie będzie na nas wiecznie czekał.

— Masz rację, wracajmy — powiedział zdecydowanym już głosem.

Kiedy wyszli z kościoła, światło słoneczne poraziło ich na chwilę, aż zmrużyli oczy. Szybko założyli na nos przeciwsłoneczne okulary.

— Spójrz na niebo, jakie błękitne… — zauważyła Anna, patrząc w górę, osłaniając ręką oczy przed intensywnym słońcem Italii.

— Pięknie tu i gdyby nie problem z tatą, chętnie pozwiedzałabym… — westchnęła.

— Jak tylko znajdziemy twojego tatę, obiecuję, że zwiedzimy trochę miast. Masz na to moje słowo — obiecał solennie Kris.

— Dzięki. Jesteś prawdziwym przyjacielem. Gdyby nie ty, nie wiem, jak zniosłabym te oględziny. — Ujęła jego rękę i mocno ją uścisnęła. Kris oddał jej uścisk.

Z daleka widzieli podjeżdżający autokar, którym przyjechali. Kierowca zamaszystym ruchem ręki przywoływał ich, aby się pospieszyli. Po chwili ruszyli w stronę Rzymu, do polskiej ambasady, gdzie rodziny ofiar miały się dowiedzieć o warunkach odbioru ciał. Po wizycie w prosektorium niektóre osoby, szczególnie kobiety, były jeszcze w szoku, jedne głośno opłakiwały swoich synów i mężów, a te bardziej opanowane były pod działaniem środka uspakajającego, albo nie miały już sił, aby płakać. Blade, z zsiniałymi ustami, które wydawały się jak martwe, siedziały sztywno na swoich miejscach jak bezwolne manekiny. W takim stanie dojechały do Rzymu.

Krystian z Anną patrzyli na nich ze współczuciem. Litowali się nad tymi płaczącymi kobietami, których nagła śmierć pozbawiła mężów lub synów. Być może zostały pozbawione środków jedynego źródła utrzymania. To wydarzenie im wszystkim wryje się w pamięć, pozostawiając po sobie gorzki smak przykrych wspomnień.

x

Z ambasady pojechali do miasteczka leżącego sześćdziesiąt kilometrów od Rzymu, z którego ojciec przysłał jej ostatnio pocztówkę.

Gdy tylko wyszli z samochodu, poszli na posterunek żandarmerii i opowiedzieli historię, która ich tu przywiodła. Komendantem był człowiek w sile wieku pod pięćdziesiątkę, który po wysłuchaniu wprost niewiarygodnej historii, wzruszył się i postanowił im pomóc.

— Mój ojciec jest rzemieślnikiem, buduje nie tylko domy, ale je odnawia, układa płytki, kiedyś robił to nawet w marmurze, potrafi bardzo wiele — Anna mówiąc to komendantowi, próbowała poruszyć jego wyobraźnię, ale wiedziała, że miała za mało informacji.

Krystian z podziwem słuchał Anny, gdy rozmawiała z policjantem po włosku, doskonale dając sobie radę. Z początku myślał, że ta rozmowa miałaby odbyć się na migi i przy pomocy lokalnej gazety, która pisała o tym nieszczęsnym wydarzeniu, którą wzięli ze sobą, tak na wszelki wypadek, jako dowód rzeczowy. Ale Anna i tym razem go mile zaskoczyła. Po każdej wypowiedzi tłumaczyła Krystianowi, o czym z komendantem rozmawiali. Kris ze zrozumieniem przytakiwał głową.

— Powiedział, że u nich w miasteczku nie ma żadnej budowy, ale dziesięć kilometrów stąd na północ, powstaje osiedle domków jednorodzinnych. W pobliżu tej wioski, emigranci pracują przy budowie domów i wynajmują tam też mieszkania.

— Zapytaj dokładnie o nazwę miejscowości i czym możemy tam dojechać.

Komendant zachowywał się jak typowy Włoch. Głośno i szybko mówił, gestykulując rękoma. Mówił, że często zdarzają się tego typu historie i niektórzy odnajdują swoich bliskich na plantacjach pomidorów, albo w małych miasteczkach na budowach. Oczywiście nie poprawiło to ich nastrojów. Powoli zaczęli odczuwać zmęczenie.

— Co on powiedział? — zapytał Kris.

— Wytłumaczył mi, jak mamy dojechać do tej miejscowości i dodał, że w towarzystwie tak przystojnego narzeczonego nie powinnam niczego się obawiać. Dojedziemy tam szybko i bezpiecznie, bo droga jest prosta i przejezdna. Dał nam też numer telefonu do tutejszego komisariatu policji, a ja podałam mu numer swojej komórki.

— Przy okazji wyjaśniłam mu, że jesteś tylko moim przyjacielem i, że mi tylko pomagasz — dodała szybko Anna.

W niewielkim sklepiku obok przystanku autobusowego kupili wodę do picia i kilka paczek herbatników. Na obiad poszli do pierwszej, napotkanej restauracji. Kucharz polecił im spaghetti w sosie bolońskim i czerwone wino miejscowej produkcji. Byli głodni, więc zjedli ciepłe danie z apetytem. Siedzieli przy oknie, popijali wino i obserwowali ulicę. Miejscowi mieszkańcy przyglądali się im z ciekawością, grając w karty. Anna podeszła do stolika, przy którym siedzieli najstarsi mężczyźni i pokazała im fotografię ojca z ostatnich lat.

— Widzieliście kiedyś tego mężczyznę? To mój ojciec. Poszukuję go — zwróciła się do nich po włosku i pokazała kolorową fotografię każdemu z nich z osobna.

Mężczyźni przyglądali się z uwagą kolorowej fotografii, ale przecząco kiwali głowami.

— Zapytajcie Mariny. Ona wszystkich tu zna! — poradził najmłodszy z nich, o dużych piwnych oczach i czarnych, kręconych włosach.

— Kim jest Marina? — zapytała zaintrygowana, podchodząc do niego bliżej.

— Ona jest właścicielką tej restauracji. Niestety można ją zastać dopiero wieczorem, bo wtedy jest najwięcej turystów.

Anna przetłumaczyła Krisowi usłyszane słowa.

— Możemy poczekać, w końcu zależy nam, aby odnaleźć twojego ojca.

— O której godzinie zjawi się Marina? — zapytała Anna pogodnego Włocha.

Chłopak podrapał się po głowie, jakby intensywnie nad czymś myślał. — Jak wam tak bardzo zależy, możemy pójść do niej teraz. Ona mieszka tu niedaleko. — Wskazał palcem kierunek drogi.

— No, to zaprowadź nas do niej — poprosiła Anna.

Kobieta mieszkała trzy przecznice dalej, w dość okazałym, murowanym domu, pomalowanym na różowo. Przed domem rosły kolorowe oleandry, a nieco dalej drzewka owocowe.

— Teraz jest sjesta. Poczekajcie tu. Marina pewnie śpi.

Chłopak wszedł do domu pierwszy, ale po chwili ukazał się w drzwiach w towarzystwie kobiety. Miała czterdzieści kilka lat i rude, kręcone włosy, co było tutaj raczej rzadkością. Twarz miała ładną i pogodną. Zielone oczy patrzyły na nich badawczo, otwarcie. Z początku spoglądała na nich podejrzliwie, ale w momencie, kiedy jej wzrok przesunął się z Krisa na Annę, podeszła do niej i objęła czule, jakby witała dobrą znajomą.

— Pani mnie zna? — zapytała zaskoczona Anna.

— Jesteś córką Adama? Prawda? — chciała się upewnić kobieta.

— Tak. Skąd zna pani mojego ojca? — Anna była kompletnie oszołomiona tą nagłą informacją. Nie wiedziała jak ma zareagować, śmiać się, czy płakać ze szczęścia, bo była pewna, że dzięki tej kobiecie, problem odnalezienia ojca zostanie rozwiązany.

— Adam przez pewien czas mieszkał u mnie, wynajmowałam mu pokój — wyjaśniła, nie szczędząc przy tym uśmiechów. Była atrakcyjną kobietą i widać było po niej, że temperamentu też jej nie brakowało.

— Proszę, wejdźcie do domu, porozmawiamy — zaproponowała serdecznie. — Dziękuję, Georgio. Możesz przyjść później na ciepłą kolację — zwróciła się do chłopaka.

— My, również ci dziękujemy. Proszę, weź to — wręczyła mu kilka banknotów euro, które znalazła w portmonetce.

Chłopak w podziękowaniu kiwnął tylko głową i czmychnął niczym królik, zadowolony z ofiarowanego datku.

W ładnie urządzonym i przestronnym domu, była włączona klimatyzacja, przyjemnie było poczuć jej orzeźwiający chłód. Gospodyni podała zaraz herbatę i zimny sok oraz ciasto swojej roboty.

— Nazywam się Marina Szubskajewska. Mówcie mi po imieniu, po prostu Marina — przedstawiła się z uśmiechem. — Proszę, częstujcie się — mówiła ciepłym, życzliwym głosem, zapraszając, by usiedli przy stole, który stał po środku dużego pokoju.

Anna przedstawiła Krisa, a potem opowiedziała jej całą historię, pokazując również włoską gazetę, w której pisali o katastrofie. Ku ich obopólnemu zdziwieniu, Marina mówiła po polsku z miękkim, wschodnim akcentem.

— Nie, to niemożliwe, żeby Adam tam był. Zamierzał wyjechać na Sycylię, ale znajomy Polak znalazł mu pracę w pobliżu mojego domu.

— To znaczy, że rozmawiał z panią o swoich planach?

— Często wieczorami siadaliśmy przed domem i dużo rozmawialiśmy. Zatrudnił ich tutejszy biznesmen. Adam zadzwonił do mnie stamtąd zaraz po przyjeździe, dlatego o tym wiem. Mają mu wykończyć jego dom. To nie jest jakiś zwyczajny dom, ale piękna, okazała willa — mówiła Marina podekscytowanym, melodyjnym głosem.

— Czy możemy się z nim teraz skontaktować telefonicznie? — zapytała Anna z nadzieją w głosie. Wprost nie mogła się doczekać, aby usłyszeć głos ojca.

— Teraz mają sjestę jak ja teraz. Jest za gorąco, żeby pracować o tej porze dnia. Spróbujemy za jakąś godzinkę — poradziła roztropnie.

Anna spojrzała z nadzieją na Krisa, mocno ściskając mu rękę.

— Uszczypnij mnie, bo jeszcze do końca nie mogę w to uwierzyć — westchnęła cicho.

— Myślę, że wszystko będzie dobrze, Aniu — odpowiedział uspokajająco.

Kobieta podeszła do komody, na której stał staromodny aparat telefoniczny i wykręciła numer, który miała zapisany w notesie.

— Coś mi się wydaje, że twój tata, wpadł w oko tej pani — powiedział cicho Kris.

Po dłuższej rozmowie, prawie krzycząc i mocno gestykulując, Marina odłożyła słuchawkę.

— Nie ma pana Bonettiego, a ten Lozetti, jego sekretarz, nie chciał nawet ze mną rozmawiać! Niesympatyczny typ! Postraszyłam go komendantem, z którym rozmawialiście, no i poskutkowało.

— Sprawdzi, czy Adam tam jeszcze pracuje i niedługo oddzwoni.

Gospodyni nalała do kieliszków miejscowego wina i podała gościom. Nawet rozmowa z niesympatycznym Włochem, nie pozbawiła jej pogody ducha. Najwidoczniej wrodzony optymizm był jedną z wielu dobrych cech tej sympatycznej kobiety.

— Proszę, napijcie się. I tak musimy trochę poczekać, zanim ten gamoń oddzwoni — zaproponowała z pogodą w zielonych oczach, które ładnie się komponowały ze złocistą karnacją skóry i szopą rudych włosów. Aby je ujarzmić, musiała związać włosy z tyłu głowy.

— Czy można kogoś wynająć, kto mógłby nas tam podrzucić? –zapytała Anna.

— Przedtem musimy się upewnić, czy on tam na pewno jest — powiedziała zachęcająco, podnosząc szklaneczkę do góry. — Za twojego tatę! — roześmiała się głośno.

— Za tatę i szczęśliwy pobyt w Italii!

— Za pomyślne spotkanie — dołączył Kris do toastu.

— Masz wspaniałego ojca, Anno. Szkoda, że nie chciał dłużej u mnie zostać. Miał gdzie spać, zjeść, a i opierałam go, choć zawsze dawał sobie radę sam. Ale poszedł tam, gdzie więcej płacą. Takie czasy nadeszły.

— Tata z pewnością się pani odwdzięczy.

— Jest honorowy i płacił za wszystko gotówką.

— To u nas rodzinne — zaśmiała się cicho Anna.

Po godzinie czasu, która wydała się im najdłuższą w życiu, zadzwonił telefon. Kiedy Marina odłożyła słuchawkę, usiadła na krześle rozpromieniona.

— No i co? — Anna ledwie mogła usiedzieć na krześle.

— On już tu jedzie! — powiedziała tak samo zaskoczona jak oni.

— Naprawdę? — zdziwiła się Anna.

— Lozetti powiedział, że twój tata kilka dni temu zgłosił kradzież swoich dokumentów. Kiedy tylko dowiedział się, że w wypadku padło jego nazwisko, ruszył czym prędzej z powrotem do miasteczka, gdzie zdarzył się ten zamach bombowy, aby na miejscu wyjaśnić władzom to niefortunne nieporozumienie.

— Czyżbyśmy się minęli w drodze? — Anna zrezygnowana spojrzała na Krisa, który w skupieniu obmyślał strategię działania.

— Zapytaj, kiedy wyjechał?

Anna przetłumaczyła pytanie.

— Dzisiaj z samego rana — odparła kobieta.

— Dzwoń do komendanta, może on już coś wie — podsunął Kris.

Ale w komisariacie nikt nie odbierał telefonu. Próbowali dwa razy. Zrezygnowani już chcieli wyjść od pani Mariny, kiedy rozległ się dzwonek przy wejściowych drzwiach.

Gospodyni szybko poderwała się z krzesła i pobiegła do drzwi, otwierając je na oścież. Zamarła z ręką na ustach.

— To naprawdę, ty? Anno, Kris, chodźcie tutaj! — krzyczała głośno, ciągnąc go za rękę do pokoju, w którym siedzieli jej niespodziewani goście.

Na jej głośny okrzyk, zerwali się z krzeseł, aż jedno z łoskotem upadło na podłogę. Nie zwrócili na to najmniejszej uwagi i wybiegli z salonu do przestronnego przedpokoju.

Za kobietą stał wysoki, postawny mężczyzna, ubrany tylko w flanelową, kraciastą koszulę, której rękawy podwinął do łokcia i błękitne dżinsy. Kris od razu domyślił się, że przed nimi stoi ojciec Anny. Byli do siebie bardzo podobni. No i musiał przyznać, że był nie tylko postawnym, ale i przystojnym mężczyzną.

— Córeczko, to naprawdę ty? — pytał tak samo zaskoczony jak przed chwilą Marina.

Zdumiony stał przez chwilę i patrzył na córkę, która rzuciła mu się w ramiona z płaczem.

— Tak, tatku, to ja! — odparła, wtulając się mocno w jego szerokie, muskularne ramiona.

— Skąd wiedziałeś, że możemy być u pani Mariny? — zapytała po jakimś czasie, ocierając łzy, które przemoczyły mu koszulę.

— Podwiózł mnie sam komendant policji! Nie zdarza mu się to codziennie, ale kiedy opowiedziałaś mu tę historię, wzruszył się bardzo i całkowicie tym podbiłaś jego serce. Gdybyś trafiła na jego zastępcę, szybciej byś mnie odnalazła, bo to jemu właśnie zgłosiłem zaginięcie dokumentów. Dzięki Bogu, że już cię odnalazłem! Bo i ja martwiłem się o ciebie, kochanie. Nie myślałem jednak, że tak szybko się spotkamy! Ale nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. — Rozłożył szeroko ramiona i jeszcze raz przytulił córkę do siebie.

— Tatku poznaj Krisa, to on przywiózł mnie tutaj i pomógł mi przebrnąć przez te wszystkie formalności.

— Witam pana, Krystian Stroiński.

— Adam Bartosiewicz. — Ojciec Anny uścisnął mu mocno dłoń, o mało nie wyłamując mu palców.

— O, przepraszam, zawsze zapominam, że nie wszyscy mają taką krzepę jak ja — mówiąc to, pokazał olbrzymią, spracowaną dłoń murarza.

— Nic się nie stało, na szczęście jest cała — odparł Kris z rozbawieniem, rozsmarowując sobie dłoń.

— Siadajcie i opowiadajcie. Marino, możesz zrobić nam herbatę? — zwrócił się do kobiety z serdecznym uśmiechem. Nie krył sympatii do Mariny, która wciąż się uśmiechała i patrzyła na niego prawie z uwielbieniem.

— Ależ, oczywiście. — Marinie z podniecenia błyszczały oczy, a z jej ust nie schodził radosny uśmiech. Zakręciła się przy kuchni, a oni od początku zaczęli opowiadać ze szczegółami swoją przygodę, która okazała się szczęśliwym zbiegiem okoliczności, przynajmniej dla nich.

Zaczęło się już zmierzchać, kiedy wstali od stołu zmęczeni, ale za to bardzo szczęśliwi.

— Dziękuję Marino, że zajęłaś się moją dziewczynką, no i Krisem — powiedział ojciec Anny z powagą w głosie, patrząc na córkę z wielką czułością.

— Nie ma za co. Wiesz, że cię bardzo szanuję, a teraz, gdy poznałam Annę i jej przyjaciela, staliście się mi jeszcze bardziej bliscy, bo widać, jak bardzo kocha cię twoja córka — odparła ciepło.

— I tak zamierzałam cię odwiedzić, tatku, bo niepokoił mnie brak informacji od ciebie.

Widać było po nich, że bardzo się kochają i troszczą o siebie nawzajem.

— Wybacz córeczko, ale mam duże zamówienie i brakowało mi czasu. A wiesz, że rozmowa przez telefon nie załatwia wszystkiego. Zamierzałem się do ciebie odezwać zaraz po zakończeniu prac u Bonettiego. Problem skradzionych dokumentów pokrzyżował mi plany, ale muszę je odebrać. I czym prędzej wracam do pracy, bo chcę dotrzymać terminu umowy. Trochę to jeszcze potrwa, bo to nie jest zwykła robota, ale majstersztyk i wymaga od nas wszystkich większego zaangażowania. — Nie chcielibyście zarobić trochę grosza? — zapytał, patrząc na młodych.

— Czemu nie? — Kris wzruszył ramionami w geście potwierdzenia. Patrzył na olbrzyma z uznaniem w oczach. — Pieniędzy nigdy nie jest za dużo.

— Mnie też przydałaby się gotówka, tato.

— Marino, pozwolisz nam przenocować u ciebie? Oczywiście pokryjemy wszystkie koszty.

— Przestań, czujcie się jak u siebie w domu. I za nic nie musicie mi płacić. Moja restauracja przynosi mi całkiem niezły dochód — zapewniła ich.

— Wczesnym rankiem pojadę do Rzymu i tego samego dnia wrócę, a wy rozejrzyjcie się po okolicy. Jest co podziwiać — zdecydował ojciec.

— Już ty się o nas nie martw. Poradzimy sobie! — powiedziała Anna z entuzjazmem, całując ojca mocno w policzek. Płowe włosy, teraz trochę przydługie kontrastowały z jego ciemną opalenizną.

x

Bonetti wyraził zgodę na dodatkowe zatrudnienie dwojga ludzi. Nie wiedział tylko, że nowym kucharzem będzie córka jego pracownika. Zdegradowany kucharz nawet nie protestował. Wolał układać podłogę w salonie Bonettiego, niż słuchać codziennego gderania niezadowolonych współpracowników. W domu bogatego Włocha pracowało pięciu Polaków i dwóch Włochów, miejscowych chłopów, którzy niewiele wiedzieli o murarce. Brygadzistą obwołali Adama Bartosiewicza z racji jego wielu umiejętności budowlanych, jak również za posiadanie certyfikatu, który uprawniał go do wykonywania robót budowlanych. Miał także zmysł organizacyjny. Na jego budowie nie było picia i chamstwa. Nie tolerował też niechlujstwa oraz złodziejstwa. Grupa musiała być zwarta, niczym żołnierze gotowi w każdej chwili do akcji.

Dlatego zdziwiony był, kiedy zaginęły mu dokumenty, które musiał przy sobie nosić, kiedy tylko wyjeżdżał poza miasto, w którym pracował. Pewnie była to sprawka jakiegoś złodziejaszka. Takich typów było wszędzie pełno, we Włoszech również ich nie brakowało. Odnalezione dokumenty złożył do sejfu w domu Mariny. Miał je odebrać dopiero przy wyjeździe do kraju. Choć miał sporo odłożonych pieniędzy na swoim koncie bankowym, nie myślał jeszcze o wyjeździe. Nie teraz. Musiał skończyć rozpoczęte zadanie. Każdego dnia widać było efekt ich pracy. I choć ciężko było ze względu na nieznośne upały, robili sobie tylko przerwy w samo południe, kiedy dochodziło niekiedy do trzydziestu stopni Celsjusza. Wtedy każdy szukał schronienia w cieniu drzew lub w klimatyzowanym domu Mariny.

— Przydałby się basen, chętnie bym teraz popływał — mruknął Kris zmęczony i spocony, półleżąc na workach z cementem pod dachem przyczepy.

— O, tak, przydałby się teraz jak nic — westchnęła Anna, która tak samo była zmęczona jak oni. Usiadła blisko Krisa i ojca, którego nie opuszczała ani na chwilę.

— Wyobraź sobie Mata albo Nika, teraz są w swoim żywiole, jeden nad wodą a drugi w górach.

— Zazdroszczę im w pewnym sensie, bo za nic nie oddałbym tej historii, która przytrafiła się twojemu ojcu. Dziwię się, że do tej pory nie zjawili się tu obydwaj. Swoją drogą, gdyby nie oględziny w prosektorium, było nawet miło.

— Chyba nie piszesz im o wszystkim?

— Oględnie, tyle o ile…

— To dobrze.

Wieczorem na budowę przyjechał Bonetti w towarzystwie młodej i pięknej kobiety. Mężczyźni nie przerwali jednak pracy. Każdy robił to, co do niego należało, nie zwracając uwagi na niespodziewanych gości.

— Jak tu pięknie! — wykrzyknęła podekscytowana dziewczyna, biegnąc z jednego pokoju do następnego. — Czy wynająłeś już dekoratora wnętrz? — zapytała z ciekawością.

— Jeszcze nie — odpowiedział Bonetti głębokim głosem.

Był wysokim, postawnym mężczyzną, o czarnych smolistych, krótko przystrzyżonych włosach, zaczesanych do tyłu głowy, ciemnych oczach i śniadej cerze. Był w jasnym garniturze i białej koszuli. Wyglądał tak, jakby dopiero co wyszedł zza biurka albo z żurnala mody. Anna nie ukrywała zaciekawienia. Siedząc w przyczepie, ukradkiem spoglądała na nich z uznaniem, bo tworzyli piękną parę. Może byli narzeczonymi? Kto wie?

— Może ich czymś poczęstujemy? — zapytała jakby od niechcenia, wychylając się z przyczepy.

— Ty, to się lepiej schowaj i nie pokazuj! Przecież on nie wie, że naszym kucharzem jest dziewczyna i do tego moja córka! — powiedział szorstko ojciec.

Anna zwinęła koński ogon pod czapkę z dużym daszkiem i weszła do przyczepy. Z niewielkiego okna obserwowała rozmawiających mężczyzn. Bonetti przekazał ojcu ostatnie wskazówki, po czym szybko odjechał, wystawiając rękę poza szybę samochodu. Annie nie uszło uwagi, że na palcu lewej ręki błyszczał mu złoty sygnet. Dopiero, kiedy odjechał, wyszła z przyczepy.

— Dobrze, że już sobie pojechali, bo tylko rozpraszali naszą uwagę — mruknął Adrian, który był posadzkarzem i właśnie układał w salonie dębowy parkiet. Każdego dnia spod jego ręki wychodziła piękna, oryginalna mozaika. Nic dziwnego, że Adam Bartosiewicz dobrze się targował z właścicielem, bo znał swoją wartość i umiejętności swoich pracowników.

— Do soboty mamy się ze wszystkim uwinąć. Czas do roboty, chłopaki! Koniec leżakowania! — zagrzmiał ojciec donośnym głosem.

Anna takim jeszcze go nie widziała, ale mężczyźni nie protestowali, tylko zakasali rękawy i wzięli się solidnie do pracy. Wykonywali jego polecenia bez żadnego szemrania.

— Co mam robić, żeby nie siedzieć tak bezczynnie, tatku? — zapytała Anna.

— Możesz posprzątać w pokojach, a potem zetrzeć na mokro wszystkie podłogi. Potem je dobrze odkurzymy i pokryjemy specjalnym, szybkoschnącym lakierem.

Annie nie trzeba było powtarzać tego dwa razy. Zaczęła od góry, zebrała w wielki wór wszystkie śmieci i zamiotła podłogi, a potem je umyła, dodając specjalnego płynu do niewielkiej ilości wody. Powtórzyła tę czynność kilka razy. Skończyli pracę późnym wieczorem. Pozamykali wszystkie okna i drzwi, po czym wsiedli do ciężarówki Wincentego, który podrzucił ich do domu Mariny. Wzięli prysznic, przebrali się i poszli do restauracji. Marina z uśmiechem kiwnęła na kucharza i zaraz przyniosła im pełne talerze z gorącą potrawą, która pachniała na odległość korzennymi przyprawami i smażonym mięsem.

— Jakie to pyszne! — mruczała Anna, zajadając się makaronem z wołowym gulaszem i warzywami. Wszyscy byli głodni, więc jedli obiad z apetytem.

— Widać po was, że ciężko pracowaliście! — zaśmiała się Marina, przysiadając się do ich stolika.

— Napijemy się piwa, Krystianie? — zapytał Adam, spoglądając na Krisa przymrużonym okiem.

— Bardzo chętnie — odparł chłopak z szerokim uśmiechem. Dawno mu nie smakowało jedzenie jak w tej chwili.

— Nic tak bardzo nie smakuje po ciężkiej pracy, jak dobre polskie piwo. Sprowadzam je specjalnie dla Mariny z samego Żywca. Ma niezły na nim utarg, oczywiście legalny — dodał szybko na swoje usprawiedliwienie.

— Jest pan bardzo przedsiębiorczy, panie Bartosiewicz. Dlaczego nie założy pan swojej firmy budowlanej w Polsce? — zaciekawił się Kris.

— Dawniej nie opłacały się spółki. Brakowało solidnych ludzi, co drugi pił i najczęściej przez takich zawalaliśmy terminy robót. To nie bardzo podobało się naszym pracodawcom. Czasy się zmieniły, obecnie to my wybieramy sobie klientów i współpracowników.

— Większość dobrych rzemieślników pracuje za granicą, a w kraju nie ma komu pracować.

— Może polscy pracodawcy docenią teraz naszą pracę i odpowiednio zaczną ją wynagradzać.

— Już zaczynamy doceniać prawdziwych rzemieślników, bo w kraju zostali sami partacze. Chciałem pomalować dom, dałem nawet zadatek i tyle go widziałem. W końcu wypożyczyłem rusztowania i z pomocą kolegów, pomalowaliśmy całą elewację sami — przyznał się Kris. — Nawet ojcu się nie przyznałem, że oszukał mnie jakiś malarz od siedmiu boleści.

— Mają to, co chcieli. Jeśli rząd nie zmieni polityki płacowej, lekarze i pielęgniarki oraz inne grupy społeczne, nadal będą strajkować, a my będziemy szukać pracy poza granicami kraju.

— Panowie, uciszcie się wreszcie i porozmawiajmy o czymś innym — zaproponowała Anna ugodowym tonem. — Pani Marina nie rozumie po polsku, nieładnie by siedziała jak na ruskim kazaniu i słuchała waszej paplaniny.

— Och, nie jest tak źle. Prawda, Marino? — zwrócił się Adam do swojej przyjaciółki. — Ona uczyła mnie włoskiego i ukraińskiego, a ja uczyłem ją polskiego — powiedział ze śmiechem ojciec.

— To prawda — przyznała Marina, szturchając żartobliwie Adama w bok.

— A to za co? — udał obrażonego.

— Za to, że chciałeś ode mnie uciec — powiedziała z naganą w głosie.

— Marina, nie przy dzieciach…

— Jakie dzieci, to są przecież już dorośli ludzie.

— Ale to moja córka, a przy córce nie wypada — upierał się ojciec.

— Tato, jaki hipokryta straszny się z ciebie zrobił — zarzuciła mu Anna żartobliwym tonem.

— Patrzcie jak mądrala. Ty się lepiej zajmij Krisem, bo nudzi się chłopak w naszym towarzystwie.

— Absolutnie nie, panie Adamie. Miło na was patrzeć, gdy się tak przekomarzacie.

— Pewnie nie masz siostry, która wchodzi ci na głowę.

— Ale mam dwóch braci i strasznie troskliwego tatę.

— Lubi was kontrolować, co?

— Ojciec Krisa jest lekarzem i pracuje od kilku lat za granicą. Teraz jest na kontrakcie w Berlinie — wyjaśniła Anna.

— To wszystko wyjaśnia — powiedział z powagą ojciec.

— Po prostu was bardzo kocha — dodała w zadumie Marina. — Widzę, że smakował wam mój gulasz. Może chcecie dokładkę? — zapytała troskliwie, patrząc na dwoje młodych ludzi, którzy z apetytem zjedli swoje porcje.

— Dziękujemy, gulasz był pyszny, ale jesteśmy zmęczeni i najchętniej wrócimy do ciebie. Jak na jeden dzień było za dużo wrażeń — powiedziała Anna zmęczonym głosem.

— Adamie, ty nie musisz wracać — zwróciła się Marina do ojca.

Anna z Krisem zaśmiali się cicho, widząc, jak kobieta starała się zatrzymać przy sobie Adama.

— Nie przeszkadzajcie sobie, Georgio nas podwiezie. — Anna porozumiewawczo zerknęła na ojca i Marinę.

Gdy wyszli z Nikiem na zewnątrz, na czystym i bezchmurnym niebie pojawiły się pierwsze gwiazdy. Wokoło panowała cisza, przerywana tylko cichą muzyką, która płynęła z restauracji i niosła się nad zieloną doliną. W pobliskich zaroślach i między kwitnącymi oleandrami rozległo się głośne cykanie świerszczy.

Do domu Mariny wrócili w dobrych nastrojach.

V

W kilka dni później po kolacji, Anna poprosiła ojca o rozmowę, chciała wyznać mu prawdziwy powód zamieszkania w domu Stroińskich. Wieczór był ciepły i tchnący zapachem kwiatów i ziół, aż dech zapierało w piersiach. Było tak pięknie, że przez chwilę miała wątpliwości, czy ma prawo zburzyć ten nastrój. Anna spojrzała na ojca, był odprężony i spokojny. Mocna opalenizna ładnie harmonizowała z jego blond włosami, które sięgały do kołnierzyka koszuli. Musi w najbliższym czasie odwiedzić fryzjera, pomyślała odruchowo. Nie mogła dłużej zwlekać i kryć przed ojcem przykrej prawdy. Opowiedziała mu więc wszystko ze szczegółami.

— Jak to wyrzucił nas? — wybuchnął oburzony. Od krzyku, aż żyły nabrzmiały mu na szyi. Zrobił się cały purpurowy ze zdenerwowania, a pięści zacisnął tak mocno, że wyglądały teraz jak małe bochenki chleba.

— Tatku nie wyrzucił, tylko zaproponował tymczasowe mieszkanie na peryferiach miasta. Jest prawowitym właścicielem całej kamienicy. Miał do tego prawo.

— Jakie prawo? — grzmiał głośno, aż Marina, która odpoczywała w domu przy telewizji, wybiegła z domu mocno wystraszona.

— Co się stało? — zapytała zaniepokojona, patrząc na rozsierdzonego Adama. Po raz pierwszy widziała go w takim stanie.

Adam stał do niej tyłem z zaciśniętymi pięściami w zupełnym milczeniu. Patrzył przed siebie niewidzącym spojrzeniem.

Anna opowiedziała Marinie o przykrym zdarzeniu, jakie ich spotkało.

— To nie w porządku. Nie można nikogo wyrzucać z domu! Ot, tak sobie! — pstryknęła palcami. — I co teraz będzie? — zapytała po chwili nieco spokojniej.

— Nie wiem — odpowiedziała Anna, bezradnie rozkładając ręce. — Chwilowo mieszkam u Stroińskich. Nie chcą ode mnie pieniędzy, więc pomagam im w gospodarstwie, gotuję, sprzątam, ale mam własny pokój i jest mi tam naprawdę dobrze.

— Teraz rozumiem — odburknął, wciąż nie mogąc przyjść do siebie i opanować swoich emocji. — Jesteś u obcych ludzi gosposią, a ja włóczę się po obcych krajach i próbuję zarobić na wykup domu, którego już nie ma! — krzyknął z gorzkim uśmiechem.

— Nie tylko my znaleźliśmy się w takiej sytuacji — próbowała udobruchać ojca.

— To mnie nie usprawiedliwia! Powinienem starać się o pracę w kraju, a nie szukać jej zagranicą — powiedział z uporem spod zmarszczonych brwi. — Co ze mnie za ojciec?

— Zostaniesz u nas dłużej i zapracujesz na swój własny dom — powiedziała twardo Marina.

— Będę musiał. Kiedy skończymy u Bonettiego, wyjadę na północ, tam można zarobić więcej.

Usiadł na małej ławeczce przed domem, spuścił głowę i siedział tak bez ruchu dłuższą chwilę. Annie aż ścisnęło się serce na ten widok. Ojciec był z natury silnym człowiekiem. Nigdy nie okazywał swojej słabości.

— Zostawmy go samego. Jestem pewna, że coś wymyśli. Wracajmy do domu — powiedziała cicho Marina, biorąc ją za rękę.

— Powiedziałaś mu? — zapytał Kris, kiedy weszły do salonu.

— Musiałam, przecież nie mogłam ukrywać przed nim tak ważnej informacji.

— Myślę, że dobrze zrobiłaś, w tym wypadku każdy moment byłby niestosowny. Zrobiłaś to, co musiałaś Aniu.

Usiedli z Krisem na kanapie naprzeciw Mariny.

— To jeszcze nie dramat — powiedziała Marina spokojnie. — Macie siebie, macie zdrowie, macie wspaniałych przyjaciół! To jest w życiu najważniejsze!

— Masz rację Marino. Myślę, że gdy tata się uspokoi, coś wymyśli. Już ja go znam!

Adam zjawił się dopiero późnym wieczorem. Poszedł od razu do swego pokoju, zgasił światło i położył się do łóżka w milczeniu. Nikt nie śmiał pytać, co zamierzał. Następnego dnia, siedząc przy śniadaniu, cały promieniał. Nie przypominał tego zgorzkniałego mężczyzny z poprzedniego dnia.

— No i co postanowiłeś? — zapytała Marina, nie mogąc powstrzymać swojej ciekawości.

— W tę sobotę kończymy u Bonettiego, a w niedzielę wracam do kraju. Muszę rozmówić się z gospodarzem naszej kamienicy — oznajmił stanowczym głosem i zajął się jedzeniem.

Anna wiedziała, że dzisiaj już nic z niego nie wyciągną.

x

Nadeszła sobota. Tego dnia praca każdemu z nich paliła się w rękach. Chcieli wszystko skończyć i zostawić w należytym porządku, a gotowy dom oddać jego właścicielowi. Anna ugotowała na elektrycznej kuchence ostatni posiłek i sprzątnęła do czysta przyczepę. Ojciec był milczący, pozostali mężczyźni również, współczuli mu, i choć o tym głośno nie mówili, solidarnie okazywali szacunek połączony z troską. W samo południe przyjechał Bonetti w towarzystwie swego księgowego i jeszcze jednego, nieznanego im mężczyzny. Obeszli budynek wokoło, a potem weszli do środka.

Dom lśnił czystością i pachniał świeżym drewnem.

— No i jak wam się podoba moja nowa inwestycja? — zapytał Bonetti z wyraźną dumą.

Mężczyźni kiwali głowami z aprobatą. Dotykali gładkich ścian, a nawet pięknej podłogi, która lśniła w słońcu jak szklana tafla.

— Masz piękny dom, Bonetti! — przyznał nieznajomy. Widać było, że znał się na robocie. — Buon lavoro — powtarzał, cmokając z zadowolenia.

W tym kraju liczył się nie tylko prestiż, jakim cieszył się mężczyzna, który był głową rodziny, ale przede wszystkim, ile miał na swoim koncie.

Nagle z piętra dał się słyszeć głos Anny, która nie zauważyła gospodarza i jego gości, zjechała po poręczy i wpadła prosto w ramiona przystojnego Włocha z głośnym śmiechem.

— Najmocniej przepraszam, chciałam ją tylko wypróbować! — krzyknęła, nie tracąc pewności siebie, wskazała na misternie rzeźbioną w drewnie poręcz. — I muszę przyznać, że jest nie tylko piękna, ale i mocna! — dodała z entuzjazmem na swoje usprawiedliwienie, wcale nie speszona widokiem nieznajomych mężczyzn. Mówiła po włosku bez cienia obcego akcentu.

— Kim jesteś szalona dziewczyno? — zapytał Bonetti zaskoczony, trzymając wciąż rękę Anny, która chciała się wywinąć i czym prędzej odejść, oczywiście nadaremnie, bo mężczyzna trzymał ją mocno, nie spuszczając z niej uważnego spojrzenia.

— Przepraszam, to Anna, moja córka — wyjaśnił Bartosiewicz, który wystąpił do przodu i najchętniej w tej chwili zapadłby się ze wstydu pod ziemię, łypiąc złym okiem na córkę.

— Przepraszam za moje niestosowne zachowanie — przeprosiła Anna ponownie, choć jej twarz była cała w pąsach, oczy błyszczały jak u niesfornego kota.

Bonetti przyglądał się jej z ogromnym zainteresowaniem, mierząc ją od stóp do głowy. Z końskiego ogona spadła frotka i teraz burza jasnych włosów spływała na odkryte, opalone ramiona. Zarumieniona patrzyła Bonettiemu prosto w twarz bez skrępowania i wyrzutów sumienia.

— Widzę cię tu po raz pierwszy — powiedział, uwalniając niechętnie jej rękę ze swoich dużych i mocno opalonych dłoni.

— Anna przyjechała do Włoch, właśnie w tej sprawie, o której panu wcześniej wspominałem — dodał wyjaśniająco Bartosiewicz.

— Rzeczywiście mówił pan o tym — przytaknął Bonetti. — Ma pan piękną córkę, senior Bartosiewicz — powiedział z lekkim ukłonem.

— Dziękuję — odparł ojciec, rzucając córce karcące spojrzenie.

— Przepraszam, pójdę już sobie. Proszę jeszcze raz o wybaczenie i życzę miłego dnia.

Bonetti odprowadził dziewczynę powłóczystym spojrzeniem, podobnie jak jego goście.

— Wyszło trochę głupio, co? — westchnęła Anna, mijając zaskoczonych mężczyzn, którzy śledzili rozwój tego zabawnego zdarzenia w całkowitym milczeniu. Tylko Kris odpowiedział uśmiechem na jej żart. Musiał w duchu przyznać, że Anna wybrnęła z tej sytuacji z twarzą. Nawet senior Bonetti był pod jej wrażeniem, czemu się nawet nie dziwił. Anna robiła takie wrażenie na każdej nowo poznanej osobie i nie koniecznie tylko na mężczyznach.

— Poproszę pana do mnie. Można tu gdzieś usiąść? — Bonetti zaczął rozglądać się po salonie, ale w olbrzymim pomieszczeniu nie było żadnych mebli.

— Możemy rozmawiać na stojąco, mnie to nie przeszkadza — powiedział Adam Bartosiewicz.

— Zgodnie z umową chciałbym się dzisiaj z panami rozliczyć.

— Oczywiście, tak jak było uzgodnione w gotówce — przyznał ojciec.

— Tak oczywiście, proszę o podpisanie tych dokumentów, pan również — zwrócił się do trzeciego mężczyzny. — Podstawił swoją dyplomatkę i rozłożył na niej papiery.

Reszta formalności trwała krótko. Adam podpisał stosowne dokumenty i odebrał pieniądze dla całej swojej ekipy.

— Chciałbym o coś jeszcze pana zapytać. Może mi pan poświęcić trochę czasu? — zwrócił się z zapytaniem Bonetti, kiedy na jego znak, pozostali mężczyźni wyszli z budynku.

— Powiedział pan, że musi pan wyjechać do kraju. Czy to coś ważnego? — patrzył na Bartosiewicza przenikliwym spojrzeniem.

— Nie będę owijał w bawełnę, jak to u nas mówimy i powiem wprost. Muszę odzyskać moje mieszkanie, z którego eksmitowano moją córkę podczas mojej nieobecności. Właściciel kamienicy chce przeprowadzić w niej remont kapitalny, a potem pewnie ją sprzeda komuś innemu, jeśli nie sprzeciwimy się jego decyzji. Dlatego muszę się tym zająć jak najszybciej. Nie mogę pozwolić, aby mieszkanie, w którym mieszkaliśmy przeszło pięćdziesiąt lat, przeszło w ręce obcych ludzi.

— Rozumiem. I co pan zdecydował?

— Postaram się wykupić nasze mieszkanie, a jeśli to mi się nie uda, muszę pomyśleć o zakupie kawałka ziemi i postawieniu nowego domu — powiedział zdecydowanym głosem.

— No cóż, miałem dla pana propozycję, ale skoro zdecydował się pan wyjechać… — Bonetti zawiesił głos, patrząc na Adama wyczekująco.

— Muszę przyznać, że miło z panem się pracowało. Gdy załatwię sprawy w kraju, wrócę i jeśli propozycja pana będzie wciąż aktualna, chętnie zgłoszę się do pana.

— Proszę, oto mój telefon, bezpośredni do mnie i adres firmy, w której jest moja główna siedziba. — Wręczył mu swoją wizytówkę.

— Zwracam panu komplet kluczy. Do widzenia i dziękuję. Mnie również dobrze z panem się współpracowało.

Mężczyźni uścisnęli sobie mocno dłonie i wyszli z budynku. Dochodziła godzina czternasta, a żar cieknący z nieba był wciąż niesamowity. Mężczyźni wsiedli do samochodu i w całkowitym milczeniu podjechali pod restaurację Mariny.

— No i jak wypadło ostatnie spotkanie z Bonettim? — Nie mogła ukryć ciekawości, kiedy ledwie przekroczyli próg.

— Podaj piwo. Zaraz ci wszystko opowiem! — zawołał Adam.

Pozostali mężczyźni roześmieli się, szczerząc w uśmiechu białe zęby. Byli mocno opaleni i mało się różnili od tutejszych mieszkańców, tylko akcent ich zdradzał, a Adama bujna, blond czupryna i błękitne oczy.

— Oj, chyba coś z tego będzie! — zaśmiał się Adrian, patrząc z szerokim uśmiechem na Marinę i Adama, którzy nie ukrywali swoich uczuć i szukali pretekstu, aby się do siebie przytulić.

Swoim zachowaniem zwrócili uwagę nie tylko swoich kolegów, ale i siedzących w pobliżu stałych bywalców, którzy sączyli miejscowe wino i grali w karty. Niby byli pochłonięci grą, ale nic nie umknęło ich uwadze, co działo się na sali.

— Nie chyba, tylko na pewno! — dodał Mietek, który był mistrzem w malowaniu nie tylko ścian, ale i fresków w kościołach i muzeach.

Siedzący przy stole wybuchnęli gromkim śmiechem, na co tamtych dwoje nawet nie zareagowało.

VI

Podczas, gdy ojciec Anny wyjechał do Polski, by rozmówić się ostatecznie z właścicielem kamienicy, Kris z Anną postanowili zwiedzić malownicze krajobrazy Italii. Pogoda była piękna jak zawsze w tych rejonach. Marina wypożyczyła im swój samochód, pamiętający czasy pierwszego właściciela.

— Nie jest piękny, ale zawiezie was wszędzie, dokąd tylko będziecie chcieli. A o ojca się nie martw Ana — zapewniła ich Marina. — Odezwie się do nas, kiedy wszystko po swojemu załatwi do końca. On tak łatwo się nie podda.

Słowa Mariny dodały jej otuchy.

— Chyba dzisiaj już takich nie produkują? — zauważył Kris z uśmiechem, wsiadając do staromodnego samochodu.

— To spadek po Carlu, a on nie lubił zmian. Samochód jest wciąż na chodzie, dlatego nie wymienił go na nowszy model, choć było go na to stać.

Rzeczywiście samochód prowadziło się lekko, jak stwierdził Kris już po pierwszym, przejechanym kilometrze. Mieli pieniądze i siedem dni na zwiedzanie. Anna starała się nie pamiętać o kłopotach. Jadąc przez Toskanię, zachwyciły ją przepiękne krajobrazy, gdzie przeszłość mieszała się z teraźniejszością, potęgą i bogactwem dawnej Italii.

— Jak widzisz, jest to typowo rolniczy kraj — mówił Kris, przyglądając się Annie, która z zachwytem patrzyła na ciągnące się pola winnic z latoroślą i gajów oliwnych. Za nimi rozpościerały się wysokie góry Dolomity.

Jechali przez małe miasteczka i wioski, z dala widząc piękne pałace, zamki i warownie oraz piękne wille, położone wśród zielonych wzgórz Chianti.

— Zatrzymamy się we Florencji. Zobaczysz cuda Boticelliego, Michała Anioła i Donatellego.

— Tam pisali również: Dante, Petrarka i Machiavelli — dodała Anna.

— W końcu, to kolebka renesansu.

— Od czego zaczniemy zwiedzanie?

— Naturalnie od katedry Santa Maria del Flore, która znajduje się w centrum miasta, potem zboczymy na południe od katedry, gdzie leży Pizza della Signoria, będąca przez długi okres centrum miasta, przy którym znajdują się Palazzo Vecchio, florencki ratusz, oraz Uffizi, jedna z największych galerii sztuki, którą koniecznie musisz zobaczyć.

Jadąc przez San Marco, Kris nie mógł się powstrzymać i zaczął opowiadać, co niegdyś usłyszał od przewodnika.

— Kiedyś były to przedmieścia Florencji, gdzie znajdowały się stajnie i koszary oraz menażeria Medyceuszy, w której trzymano dzikie zwierzęta: lwy, słonie i żyrafy. Obecnie jest to studencka dzielnica, mieści się tu Accademia di Belle Arti, najstarsza w Europie akademia artystyczna, założona w 1563 roku.

— Powinieneś zostać pilotem wycieczek, masz znakomitą pamięć i rozległą wiedzę na temat tego kraju. Doskonale byś się do tego nadawał.

— Wiesz, to nawet dobry pomysł. Kiedyś zaproponuję mojej grupie studenckiej wycieczkę do Włoch. Ja w porównaniu z nimi byłem tu kilkakrotnie. Lubię tu powracać, bo jest na co popatrzeć. Spójrz, choćby na tę katedrę… — jego wzrok spoczął na pięknej, wysokiej budowli.

— To katedra Santa Maria del Flore, jest symbolem Florencji i jest najwyższą budowlą w mieście, a pod względem wielkości, czwartą w Europie. Najpierw zobaczymy bramę baptysterium i drzwi do raju — Porta del Paradis.

— Jest piękna! Wejdźmy do środka! — Anna nie potrafiła ukryć ekscytacji.

W środku było jeszcze piękniej, aż dech zapierało piękno i staranność wykonania dawnych artystów. Patrząc na freski, rzeźby i mozaiki na marmurowych, kolorowych posadzkach, miało się świadomość nieprzemijalności sztuki. Zawsze będzie piękna i ponadczasowa.

— Fasada tej bazyliki została zaprojektowana i wykonana w stylu gotyckim. Obecny wygląd zawdzięczamy dziewiętnastowiecznym przeróbkom w stylu neogotyckim. Do jej wykonania użyto takich samych marmurów, które stosowano podczas budowy wcześniejszej struktury kościoła. Z Carrary sprowadzono biały marmur, z Prato zielony a różowy z Maremmy. W najstarszej części katedry, od strony południowej, znajduje się portal zwany Porta della Mandorla. Nad wejściem, w owalnym obramowaniu, znajduje się płaskorzeźba przedstawiająca Wniebowzięcie Marii, dzieło Nanniego di Banco datowane na około 1420 roku — uzupełnił Kris, zaczerpniętymi informacjami z Wikipedii. Nie chciał rozczarować Anny, skoro uważała go za znawcę włoskiego renesansu, musiał się nieco przygotować, aby uatrakcyjnić zwiedzanie.

Krystian wziął ze sobą aparat fotograficzny, o którym wcześniej nawet nie wspomniał.

Zrobił kilka zdjęć Annie wpatrzonej z zachwytem w kolorowe freski. Tego samego dnia odwiedzili, kościół Santa Maria Novella, Santa Maria del Carmine, oraz Uffizi, gdzie Medyceusze gromadzili dzieła przez wiele stuleci. Dopiero w 1581 roku, Anna Maria Lodowica, ostatnia z roku Medyceuszy, przekazała Florencji wszystkie skarby sztuki. Były tu dzieła nie tylko włoskich artystów, ale także z Niderlandów, Hiszpanii i Niemiec, jak poinformował Kris.

Pod koniec dnia zatrzymali się przy małym hoteliku. Nazajutrz mieli ruszyć do Sienny i Pizy, a po drodze do Cortony i Arezu.

Spacerując w Siennie po wybrukowanych, bazaltową kostką wąskich uliczkach, które pamiętały okres średniowiecza, zrozumiała, że prawdziwą satysfakcję, odczuwałaby w towarzystwie kochanej osoby, dzieląc się z nią przeżywanymi emocjami. Zostawiła Krisa w małej kafejce, przy jego ulubionym deserze — tiramisu. A sama wybrała się na zakupy.

Na kramach z pamiątkami kupiła kilka drobiazgów w postaci breloczków do samochodu dla Mata, Nika i Krisa. Zastanawiała się nad małym suwenirem dla Aleksa i nie mogła się zdecydować na żaden. Wychodząc z wąskiej uliczki, przy której stały kramy z upominkami, zauważyła sklep z antykami. Nie namyślając się długo, weszła pewnym krokiem. W sklepie panował półmrok i było przyjemnie chłodno. Obejrzała się po niewielkim i zagraconym pomieszczeniu z ciekawością, ale nic oryginalnego nie zobaczyła, ot zwyczajne, pospolite bibeloty i figurki świętych, jakie widziała po drodze na ulicznych kramach. Zamierzała już wyjść, kiedy kątem oka na jednej z półek wysokiego regału ujrzała figurkę anioła, wykonaną z kolorowego szkła.

Przez nieduże okno witryny wpadł promień słońca i oświetlił anioła, który w rękach trzymał serce, które było w kolorze czerwieni. Teraz mienił się w słońcu różnobarwnym blaskiem, który nadawał mu niesamowity widok. Przez długą chwilę patrzyła na figurę anioła zafascynowana. Przyciągała ją niczym magnes. Nie namyślając się długo i nie targując, zapłaciła sprzedawcy żądaną sumę.

x

Po obejrzeniu słynnych dzieł wielkich artystów włoskich w większych miastach, postanowili zawrócić i pozwiedzać południowe Włochy. Postanowili wybrać się konkretnie do Kalabrii, krainy odznaczającej się dużą różnorodnością krajobrazów.

— Północne Włochy obfitują w liczne średniowieczne zabytki oraz piękne krajobrazy górskie Alp i Dolomitów. Środkowe Włochy, to kraina bardzo bogata pod względem historycznym. Znajdują się tu najwspanialsze zabytki począwszy od starożytności aż po czasy nowożytne. A południowe Włochy stanowią odrębną krainę o surowym, pięknym krajobrazie. Zresztą, co ja będę ci mówił, sama zobaczysz i ocenisz.

— Już jest pięknie — powiedziała na widok miasta Crotone, które widzieli z daleka.

— W 530 roku p.n.e. osiedlił się tu słynny matematyk i filozof, Pitagoras.

Anna delektowała się pięknem krajobrazów w całkowitym milczeniu.

— Pojedziemy na starówkę, do zamku Castello, wzniesionym w połowie XVI wieku przez Karola V — zaproponował Kris, po czym zaparkował samochód na oznakowanym miejscu dla zmotoryzowanych turystów. Nie zastanawiając się długo, weszli z grupą turystów na zamkowe mury, skąd mogli podziwiać widoki na miasto i port.

Widok był przepiękny. Stojąc na blankach starego zamku, widziało się przeogromną przestrzeń i przepiękne, malownicze krajobrazy. Dalej pojechali na przylądek Capo Colonna, był to najbardziej wysunięty na wschód fragment Kalabrii, gdzie w starożytności znajdowała się świątynia poświęcona Herze, wspierająca się na 48 doryckich kolumnach. Krystian nie przestawał mówić. Wycieczka obok stojąca w pobliżu nich miała włoskiego tłumacza. Ze świątyni została tylko jedna, wznosząca się dumnie, tuż nad wybrzeżem morskim, świadectwo dawnej potęgi, jak objaśnił na końcu.

Jadąc wzdłuż wybrzeża morza Jońskiego, natrafili na miasteczko La Castella, gdzie główną atrakcją był zamek aragoński, położony na wysepce połączonej z lądem groblą, wąskim pasem ziemi.

— Wejdziemy na basztę zamkową? — zaproponował Kris.

— Skoro już tu jesteśmy, chodźmy.

Pomimo zmęczenia, dziarsko wdrapywali się po schodach na mury zamku, choć pot ciurkiem spływał im po plecach. Gdy stanęli na samym szczycie baszty, poddali się powiewowi wiatru, który chłodził ich rozgrzane ciała. Dopiero po dłuższej chwili, kiedy nieco ochłonęli, mogli swobodnie podziwiać otaczające ich piękno.

— Mogłabym tak, stać i stać… — szepnęła z zachwytem w oczach.

— Podobne fortece znajdowały się niemal na każdym strategicznym punkcie wybrzeża i służyły obronie przed Turkami i Arabami. Do dnia dzisiejszego w najlepszej kondycji zachowała się właśnie ta i stanowi piękną atrakcję turystyczną okolicy, jak sama widzisz po ilości turystów.

Stali tak dłuższą chwilę wsłuchani w odgłosy natury. Po błękitnym niebie fruwały ptaki, które mąciły ciszę głośnym i przeciągłym krzykiem.

Kris wyjął szklaną butelkę czystej wody mineralnej i podał ją najpierw Annie, a potem sam upił z niej spory łyk.

— Zejdźmy, musisz jeszcze zobaczyć Stilo, miasteczko położone na górskim, wapiennym zboczu, a potem jeszcze kilka kościołów. Warto je zobaczyć, zapewniam cię.

— Nie wątpię. Widzę, że dobrze się tutaj czujesz.

— Kilka lat temu, tata nas tu przywiózł. Miał zaległy urlop. No i trochę pozwiedzaliśmy.

— Trochę? — zaśmiała się Anna. — Znasz prawie całe Włochy.

— Nie tyle, ile chciałbym sam zobaczyć — przyznał z uśmiechem.

— Gdybym miała wybrać drugą ojczyznę, wybrałabym właśnie — Włochy. Są takie piękne. Kocham słońce, a tu go nie brakuje. Obiecaj mi jedno. Jutro pójdziemy na plażę. Nie mogę wrócić z tak słonecznego kraju zupełnie blada — spojrzała na swoje ręce i nogi, które przybrały już lekko złotawy odcień.

— Twoje życzenie jest dla mnie rozkazem, pani — zażartował Kris, wchodząc do samochodu, który porządnie się nagrzał i natychmiast włączył klimatyzację.

— Właśnie tego mi brakowało — westchnęła z ulgą, wyciągając przed siebie długie nogi, obute tylko w białe tenisówki.

Późnym popołudniem zatrzymali się w miasteczku — Pizzo, zjedli tam obiad, złożony z sałatki i owoców morza, a na deser zamówili słynne lody truflowe.

x

Pod koniec tygodnia wrócili do domu Mariny wypoczęci, pięknie opaleni i bardzo szczęśliwi. Kris wziął prysznic i od razu poszedł do swojego pokoju, chcąc porozmawiać z braćmi i ojcem na skype, korzystając ze swojego laptopa i bezprzewodowego internetu.

— Ojciec nie dzwonił? — zapytała Anna, kiedy zostały z Mariną już same.

— Dzwonił, ale do tej pory, nic jeszcze konkretnego nie załatwił. Potwierdził tylko, że w kamienicy trwa nadal remont i jest niemożliwością, aby ktoś się teraz do niej wprowadził.

— Nie powiedział nic więcej?

— Znasz swego ojca, musi postawić na swoim. Dlatego nie martw się dziecko, wszystko dobrze się ułoży — pocieszyła ją Marina.

— Zwiedziliśmy trochę Włoch, nic tu po nas. Nie chcielibyśmy ci się narzucać, Marino — zaczęła Anna, ale zaraz umilkła, widząc, jak kobiecie zrzedła mina.

— Zostanę tu zupełnie sama. Przyzwyczaiłam się do waszej obecności. Staliśmy się prawie rodziną — mówiła, głaszcząc ją po ramieniu.

— Masz swoją restaurację, która zajmuje ci wiele czasu, znajomych, nie będziesz sama — próbowała pocieszyć ją Anna.

— Mieszkam tu przeszło dwadzieścia lat, ale tutejsi mieszkańcy do tej pory mnie nie zaakceptowali. Dla nich jestem wciąż obcą, przyjezdną emigrantką z Ukrainy.

— Ale osiągnęłaś to, co chciałaś, masz swoją restaurację i pracę, którą lubisz.

— Właściwie masz rację, ale dobrze mieć kogoś, z kim możesz wieczorem usiąść przy stole, wypić herbatę albo piwo i pogadać o byle czym — zwierzyła się Annie. — A z mężczyzną nie zawsze można porozmawiać o babskich rozterkach.

— Co ciebie łączy z moim tatą, Marino? Nie musisz naturalnie odpowiadać, tylko że zależy mi na ojcu i nie chcę, aby ktokolwiek go skrzywdził. Rozumiesz mnie? — już słyszała podobne słowa.

— Nigdy nie skrzywdziłabym żadnego człowieka, tym bardziej Adama. Jest dla mnie bardzo ważny. Twojego ojca poznałam dwa lata temu. Przejeżdżał furgonetką obok restauracji, gdzie się posilił. Zapytał któregoś z klientów, gdzie można w pobliżu kupić benzynę. Najbliższa stacja była dwa kilometry od nas, więc przyprowadzili go do mnie. Odsprzedałam mu baniak benzyny, a potem zaprosiłam na kolację. I tak zaczęła się nasza znajomość. Było to niedługo po śmierci twojej mamy, był przybity i tylko praca podtrzymywała go na duchu.

— Moi rodzice bardzo się kochali. Kiedy tata przyjeżdżał do domu, mama zawsze dostawała od niego prezent w postaci oryginalnego mebla. Rodzice kochali się w antykach.

— Wiem, mówił mi o tym. Często wyszukiwałam mu w internecie to, co akurat chodziło mu po głowie. Miewał często oryginalne pomysły.

— Tak, tata zawsze był oryginałem i dlatego nigdy nie miał prawdziwych przyjaciół wśród mężczyzn. I choć był prostym człowiekiem, dużo czytał i wiele wiedział o sztuce.

— Kiedy skończyliśmy się kochać, dużo mówił o osobie — umilkła zakłopotana swoją szczerością, pąsowiejąc niczym młoda dziewczyna.

— Nie krępuj się, przecież was rozumiem, ojciec jest jeszcze niczego sobie mężczyzną i potrzebuje kobiety jak każdy normalny mężczyzna. A poza tym, to są nasze babskie sprawy. Zapewniam cię, że zostanie to tylko między nami, jeśli inni już się tego nie domyślili, bo nie ukrywacie się ze swoimi uczuciami. — Anna cicho się zaśmiała.

Marina jej zawtórowała i teraz obie się śmiały.

— Dziękuję, Ana. Jak na swój wiek jesteś mądrą dziewczyną i dobrze masz poukładane w tej ładnej główce. I choć jesteś dużo młodsza ode mnie, bardzo dobrze mi się z tobą rozmawia.

— To pewnie dlatego, że jesteśmy pokrewnymi duszami — zażartowała Anna.

— Pewnie tak. Zanim cię poznałam, słyszałam od twojego ojca wiele dobrego o tobie. On jest z ciebie bardzo dumny. Skończyłaś medycynę, znasz kilka języków, dobrze gotujesz. Kiedyś mąż będzie miał z ciebie pociechę. Jesteś niesamowita, dziewczyno! — Marina patrzyła na nią ze szczerym podziwem.

— Nauka czegokolwiek sprawiała mi zawsze ogromną radość i muszę przyznać, że przychodziła mi z łatwością w porównaniu do innych, którzy zarywali noce. Mnie czasem wystarczył jeden wykład, bym zrozumiała trudne zagadnienie.

— To prawda, że nie miałaś dotąd chłopaka? — Marina patrzyła na nią z niedowierzaniem.

— Prawdę mówiąc, koledzy nigdy mnie nie akceptowali.

— Może się krępowali, bo byłaś od nich inteligentniejsza, a oni nie lubią mądrzejszych dziewczyn od siebie? To godzi w ich ego.

— Być może. Wiem tylko, że warto było czekać — wyznała Anna, lekko się rumieniąc.

— Opowiadaj… — Marina zachęciła ją uśmiechem.

— No, nie wiem, ten temat jest dla mnie trochę krępujący, bo nigdy przedtem nie byłam zakochana. A poza tym, Aleks jest starszy ode mnie i nie bardzo chce się angażować w jakikolwiek związek. Tak odebrałam naszą relację.

— Ach, tak? — zdziwiła się Marina, bacznie przyglądając się pięknej dziewczynie.

— Co czujesz na jego widok?

Anna położyła rękę na piersi i pokazała, jak mocno bije jej serce na samą myśl o nim.

— To jest właśnie to — powiedziała Marina. — I niech cię nie powstrzymują jego fanaberie — dodała pogodnie.

— To nie fanaberie, to raczej jego skrupuły trzymają go ode mnie na odległość.

— Jesteś piękną dziewczyną, użyj swego czaru.

— On nie znosi, kiedy kobiety mu się narzucają, woli zdobywać je sam.

— To znaczy, że jest dżentelmenem?

— O, tak. To dżentelmen w każdym calu — powiedziała ciepłym głosem, wpatrując się w przestrzeń zamglonym spojrzeniem.

— Tęsknisz za nim?

— Choć znamy się krótko, ale mam uczucie, jakbym znała go całe życie. W tej chwili nie ma go w Polsce. Pracuje i mieszka w Berlinie. Aleks jest lekarzem, kardiologiem.

Do kuchni wszedł Kris pogodny jak zwykle, z szerokim uśmiechem na ustach.

— Na skype jest tata i chciałby z tobą porozmawiać, Aniu.

Nie musiał powtarzać jej tego dwa razy. Zanim wybiegła z pokoju, Marina zauważyła błysk w jej w pociemniałych oczach, które zaświeciły się jej niczym gwiazdy na tle ciemnego nieba.

— Opowiedz coś o swojej rodzinie, Kris — zaproponowała niewinnie Marina, stawiając przed Krisem dzbanek z sokiem pomarańczowym.

Kris nalał sobie do szklaneczki zimnego napoju, głośno nim się delektując.

— Wspaniale smakuje, widać, że nie jest z kartonika, tylko ręcznie wyciskany ze świeżych owoców.

— Mam ich pod dostatkiem, więc sama wyciskam sok, tyle że sokowirówką.

— Dziękuję. Smakuje wybornie. A wracając do tematu, co chcesz konkretnie wiedzieć?

— Opowiedz o swoich braciach i ojcu.

— Tata jest lekarzem, pracuje obecnie w Niemczech, mam jeszcze dwóch braci. Mateusz najstarszy z nas jest elektronikiem, pracuje dla wielkiej korporacji francuskiej. Obecnie mieszka w Krakowie. Nikodem jest moim bratem bliźniakiem, studiuje medycynę, chce zostać lekarzem jak ojciec.

— A ojciec, jaki on jest?

— Mama umarła wiele lat temu. Wychowywał nas sam, oczywiście z pomocą Eli. Bez jej pomocy z pewnością nie poradziłby sobie z nami.

— Kim jest Ela?

— Ela i Michał, to starsze małżeństwo, mieszkają w pobliżu naszego domu. Mają niewielkie gospodarstwo, uprawiają ziemię, trochę żywego inwentarza. Kupujemy od nich mleko, masło, jaja, warzywa.

— Aha, rozumiem. No, a ty, czym się zajmujesz?

— Jestem studentem na Politechnice Radomskiej, na wydziale mechanicznym. Moją pasją od zawsze były samochody.

— Aha — przytaknęła tylko.

— Jeśli dobrze zapamiętałem pochodzi pani z Ukrainy. Co panią skłoniło do przyjazdu tutaj? — zagadnął Kris z ciekawością.

— Pewnie to samo, co większość z nas, brak pracy. Przyjechałam z małego miasteczka, leżącego niedaleko Lwowa. Najęłyśmy się z koleżanką do winobrania. I tak zeszło nam na tym całe lato. Potem przyjechałam na drugie wakacje już sama. Moi rodzice już nie żyli, zginęli w wypadku samochodowym. Nie mam żadnego rodzeństwa, nic mnie tam nie trzymało. Najęłam się do pracy w restauracji Carla. Byłam pracowita i nie mizdrzyłam się do tutejszych chłopaków, choć nie przyszło mi to łatwo. Pewnego dnia przyszedł Carlo i zapytał mnie, dlaczego nie biorę wolnego dnia, bo tego wieczoru inne dziewczęta wybierały się na potańcówkę.

— Co mu odpowiedziałaś? — zapytał Kris z ciekawością.

— Jeśli będę miała ochotę, to zatańczę z panem. I zrobimy to tutaj. — Włączyłam radio i przy łagodnej melodii zatańczyliśmy. Potem tańczyliśmy wiele razy, tyle że przy gramofonie. Nasi goście również. Nie wiedziałam, że był właścicielem restauracji. Miałam wtedy dwadzieścia cztery lata, a Carlo blisko czterdzieści. Był typowym Włochem, przystojny, uprzejmy i kiedy chciał, był naprawdę, czarującym mężczyzną. Dopiero w kilka miesięcy później, dowiedziałam się, że jest moim szefem. Spodobał mi się fakt, że nie wykorzystywał swojego stanowiska do zaprzyjaźnienia się ze mną.

Zatrudnił mnie najpierw w kuchni, potem awansowałam i prowadziłam mu księgi. Nie miał dzieci, więc po jego śmierci otrzymałam restaurację i dom. Był moim przyjacielem, ale nie w ten sposób jak myślisz. Traktował mnie jak córkę, której nigdy nie miał. Nigdy przedtem nie angażowałam się w związki. Dopiero w kilka lat po jego śmierci, zwróciłam uwagę na Adama. Okazał się nie tylko przystojnym wdowcem, ale pracowitym i uczciwym człowiekiem. Dzięki Adamowi każda usterka w domu czy restauracji została usunięta. Dach już mi nie przecieka, wymienił mi okna i drzwi. Rzadko do mnie wpada, ale zawsze coś po sobie pożytecznego zostawia.

— Zauważyłam, że jesteś z nim blisko Marino. To chyba więcej niż przyjaźń. Dlaczego się nie pobierzecie?

— Często o tym myślałam, ale Adam ma, jak to się u was mówi?

— Obiekcje? Skrupuły? Wątpliwości?

— Właśnie tak. Może teraz, kiedy Adam zobaczy, że Anna już nie jest sama, będzie mu łatwiej się zdecydować i poprosi mnie o rękę.

Z sąsiedniego pokoju słychać było śmiech Anny i Aleksandra. O czymś żywo dyskutowali.

— Chciałabym poznać twojego ojca, przedstawisz nas sobie? — zapytała nieoczekiwanie Marina.

— Teraz?

— Dlaczego, nie?

— No, to chodźmy.

Rozmawiali prawie przez godzinę, o pogodzie, o problemach emigracji, a na koniec wymienili grzecznościowe pozdrowienia i zostawili Annę samą, która chciała porozmawiać jeszcze z Aleksem.

— No i jak wypadł w twoich oczach? — zapytał Kris, kiedy zostali ponownie sami.

Marina z przekornym uśmiechem spojrzała w jego twarz, szukając podobieństwa do ojca.

— Jesteście do siebie bardzo podobni. No i należy przyznać, że Aleks jest przystojnym mężczyzną. Nic dziwnego, że zawrócił w głowie naszej Anie, choć chyba jeszcze o tym nie wie.

— Ojciec, mimo że ma powodzenie u kobiet, raczej nie szuka ich towarzystwa.

— A to dlaczego?

— Tak naprawdę, to nie wiem. Wiem tylko, że bardzo kochali się z moją mamą. To było wyjątkowo dobre małżeństwo.

— Dziwne są koleje losu. Wy nie macie matki, Anna także, a rodzice wychowali was na porządnych ludzi — dodała z zadumą w głosie.

— Miło to słyszeć, dziękuję. Ojciec zawsze wpajał nam, że kultura bycia mówi o nas, jacy jesteśmy i z jakich rodzin pochodzimy. I oczywiście ułatwia nam ona współżycie z innymi ludźmi.

— Widzę, że twój ojciec jest mężczyzną z zasadami. Myślałam, że Adam jest wyjątkiem. A tu taka miła niespodzianka! Znaczy, że jest was więcej, takich z ogładą i osobistym czarem.

Kris uśmiechnął się pod nosem. Przyjął komplement w milczeniu. Do pokoju weszła Anna, ale ku ich zdziwieniu, jej oczy nie błyszczały już jak podczas rozmowy z Aleksem.

— Co się stało? — zapytała Marina, kiedy zostały już same.

— Ależ nie, tylko… porozmawiajmy o czymś innym — zaproponowała dziwnie osowiała.

Marina myślała już, że nie doczeka się odpowiedzi, ale po chwili Anna, jakby dodając sobie otuchy, podniosła wysoko głowę i powiedziała zdecydowanym głosem:

— Masz rację, nic nas nie goni i nie musimy wracać do Polski już teraz. Teraz wiem, że z tatą jest wszystko w porządku. Jeśli nie masz nic przeciwko temu Marino, abyśmy u ciebie się zatrzymali, to chętnie jeszcze zostaniemy. Włochy są piękne! Chętnie spędziłabym jeszcze tu trochę czasu, a przy okazji bliżej się poznamy. Kto wie, może kiedyś mój ojciec i ty staniecie na ślubnym kobiercu.

— Daj Boże, marzę o tym od kilku lat — powiedziała Marina z uśmiechem, ciesząc się, że Anna zmieniła zdanie. Polubiła tę dziewczynę i traktowała ją już jak członka swojej rodziny.

— Jutro pójdziemy na zakupy, a wieczorem, może… na dancing? Co ty na to?

— Bardzo dobrze, rozerwiemy się trochę. Prawdę mówiąc, to i ja powinnam kupić sobie coś nowego, może jakąś sukienkę albo materiał. Muszę ci się pochwalić, że umiem szyć i to całkiem dobrze. Już zapomniałam, jak to jest, kiedy kobieta lubi się przypodobać samej sobie.

— To wspaniale! A więc zaszalejemy, panno Marino!

Obydwie kobiety zaśmiały się beztroskim śmiechem, aż Kris wyjrzał z drugiego pokoju, mocno zaciekawiony.

— Kris, jutro idziemy na zakupy! Ciebie także zabieramy! — zdecydowały jednomyślnie.

— Och, te kobiety! Tylko im ciuchy w głowie — westchnął tylko i wrócił na skypa, by kontynuować rozmowę z ojcem.

VII

Miejscowość, w której mieszkała Marina, nie była zbyt wielka. Oprócz dwóch kościołów, było kilka ekskluzywnych butików, urząd pocztowy i komisariat żandarmerii, który trzymał pieczę nad porządkiem i bezpieczeństwem tutejszych mieszkańców, oraz kilka dobrych hoteli z restauracjami. Szczególnie jeden z nich wyróżniał się wielkością i miejscem położenia. Była to niezbyt wysoka budowla, przypominająca niewielki palacco, otoczona zewsząd wysokimi cyprysami, z fontanną po środku dziedzińca. Wsparta na kilku kolumnach miała piętro, na którym był taras, gdzie przy ładnie nakrytych stolikach, siedziało wielu gości. W tej restauracji zbierała się śmietanka tutejszego towarzystwa oraz hotelowi goście. Siedząc na tarasie, miało się przed sobą piękny krajobraz, z zamkiem w tle z XVIII wieku.

Anna tego wieczora postanowiła zrobić się na bóstwo. Ubrała się w sukienkę w kolorze ecru na cieniutkich ramiączkach, z niewielkim dekoltem, włosy zaczesała do góry, spinając je spinką z macicy perłowej, którą pożyczyła jej Marina. Szpilki i torebka były w matowym, złotym kolorze. Perfumy, które jakiś czas temu kupił jej Kris w prezencie, roznosiły delikatny, kwiatowy zapach. Po raz pierwszy w życiu zdała sobie sprawę, że jest atrakcyjną kobietą i może podobać się również innym mężczyznom. Nic dziwnego, że dziewczyny na studiach, dwoiły się i troiły, aby tylko nie znalazła się w ich towarzystwie. Zawsze wyszukiwały jakieś, niestworzone preteksty, aby z nimi nie szła na potańcówki, choć czasami miała ochotę wyskoczyć na balangę i poczuć smak zepsucia jak one.

Kris, choć był w czarnych dżinsach w typie rurek i białej koszuli, również wyglądał bardzo pociągająco, bo wszystkie dziewczyny, oglądały się za nim, rzucając w jego stronę powłóczyste spojrzenia. Oczywiście Annę to bawiło, ale Kris nie przykładał do tego większej uwagi, zachowywał się jak zawsze skromnie ze swoistą elegancją.

Marina wyjęła z szafy swoją ulubioną zieloną sukienkę z krótkimi rękawkami z tafty, a na nogi szpilki w nieco ciemniejszej tonacji. Szmaragd oprawiony w złoto zwisał jej między krągłymi piersiami. Anna zrobiła jej delikatny makijaż i wymodelowała krótkie, kręcone włosy, które najpierw podcięła, żeby je nieco ujarzmić.

— Miałaś rację. W krótszych włosach wyglądam zdecydowanie młodziej i chyba nawet ciekawiej — zauważyła Marina z zadowoleniem, przyglądając się w lustrze.

— Oczywiście, przecież ci mówiłam. Dziś nie wyglądasz jak bizneswoman. Teraz niech tata ma się na baczności, bo zapewniam cię, że wszyscy mężczyźni będą się za tobą oglądać i kto wie, może któryś z nich straci dla ciebie głowę — zapewniła ją Anna, przyglądając się kobiecie z większą uwagą.

— Mnie szczególnie zależy na tym jednym, żałuję tylko, że Adam nie zobaczy mnie dzisiaj. Nie zawsze jest okazja, aby wyglądać tak pięknie jak dzisiaj. Zawsze tylko praca i praca… — westchnęła z żalem w głosie.

— Nigdy nie wychodziłaś z ojcem, choćby do kawiarni na kawę czy na lody?

— Prawdę mówiąc, to nie. Po całym tygodniu pracy Adam był zawsze zmęczony, tylko w niedzielę mieliśmy trochę czasu dla siebie i siadaliśmy przed telewizorem i odpoczywaliśmy przy lampce wina, albo przy muzyce z gramofonu.

— Musisz koniecznie pokazać mu, inny rodzaj wypoczynku, choćby taniec. Coś mi się wydaję, że muszę zrobić tacie mały wykład z choreoterapii.

— Dobra myśl — zaśmiała się Marina, a widząc koło siebie kelnera, zerknęła dyskretnie na Krisa, aby przywołał go do ich stolika.

— Witam. Czy wybrali już coś państwo? — Kelner, młody chłopak, mówił z lekkim, obcym akcentem. Anna baczniej mu się przyjrzała. Miał blond czuprynę i niesamowicie niebieskie oczy.

— Przepraszam, skąd pan pochodzi? — zapytała po włosku, kiedy nachylał się nad ich stolikiem i stawiał półmiski z sałatkami, które zamówili.

— Jestem Polakiem — odpowiedział z pogodnym uśmiechem i dumą w głosie.

— To dało się wyczuć — odpowiedziała Anna.

— Naprawdę? Byłem pewny, że pozbyłem się akcentu.

— Jeśli będziesz, wymawiał je bardziej miękko, kładąc akcent na drugą sylabę, to może się go pozbędziesz. My również jesteśmy Polakami. Pozwól, że ci przedstawię: to Marina, ona jest Ukrainką, my z Krisem jesteśmy z Radomia.

— Bardzo mi miło, nazywam się Marek Szczepanowski. Jestem studentem Politechniki Warszawskiej. Przyjeżdżam na wakacje do ciotki i jak widzicie, dorabiam w restauracji jako kelner.

— Całkiem nieźle ci idzie — przyznał z uśmiechem Kris

— Mus to wielki pan, pomoże nam wszystkiego się nauczyć — odpowiedział filozoficznie chłopak. — A teraz wybaczcie, jestem w pracy i muszę zająć się innymi gośćmi — przeprosił ich grzecznie, schylając się w lekkim ukłonie.

— Miło było cię poznać — powiedzieli prawie równocześnie.

Anna pomachała mu na pożegnanie ręką.

— Trzeba przyznać, że my Polacy, jesteśmy narodem bardzo zapobiegliwym, wszędzie nas pełno — powiedziała Anna poważnym tonem, na co Marina z Krisem wybuchnęli śmiechem.

— Co racja, to racja — przytaknęła Marina wesoło.

Z dołu dobiegła ich łagodna muzyka. Parę par wyszło na parkiet i zaczęło się poruszać w wolnym rytmie. Kris podniósł się i zaproponował pierwszy taniec Marinie. Anna została przy stoliku sama. Wzięła do ręki lampkę z winem i upiła mały łyk. Smakowało wybornie i było w tych okolicach, najpopularniejszym winem deserowym — Nobile di Montepulciano. Degustując się jego smakiem, spostrzegła wielkie poruszenie pośród gości, którzy siedzieli kilka stolików dalej.

Starsze małżeństwo wykrzykiwało coś chaotycznie, patrząc na mężczyznę, który upadł na marmurową posadzkę i leżał bez ruchu. Niewiele myśląc, odłożyła kieliszek i podbiegła do leżącego mężczyzny.

— Co mu się stało? — skierowała pytanie do kobiety, która stała w pobliżu niej.

— Nie wiem, nie mam pojęcia, po prostu zasłabł — odpowiedziała jedna z kobiet.

— Proszę zrobić więcej miejsca, chory nie ma czym oddychać — uklęknęła obok leżącego mężczyzny i zbadała mu puls. Był słabo odczuwalny.

— Czy zna ktoś tego mężczyznę? — zapytała, podnosząc głowę i zaczęła przypatrywać się najbliżej stojącym kobietom. Jedna z nich, która stała najbliżej leżącego, była bardzo blada i ciężko oddychała.

— Czy to pani mąż? — spytała Anna spokojnie.

— Tak, to mój mąż — odpowiedziała kobieta cichym głosem.

— Proszę głęboko oddychać, o właśnie tak. A teraz proszę powiedzieć, na co pani mąż choruje?

— Jest chory na serce, ale dzisiaj nie wziął leków, bo uparł się, że pójdziemy do restauracji. Chciał spędzić ze mną przyjemny wieczór przy lampce wina — powiedziała gorączkowo, szukając czegoś w torebce.

— Rozumiem, że pani zadbała i wzięła ze sobą to lekarstwo — zapytała, chcąc się jeszcze upewnić. Anna uważnie patrzyła na kobietę, która przychodziła powoli do siebie. Jej twarz nabrała już lekkich kolorów i patrzyła na Annę bez paniki, w pięknych, ciemnych oczach.

— Tak — powiedziała, wyjmując z torebki lekarstwo.

— Jedna wystarczy?

Kobieta przytaknęła twierdząco głową.

— Proszę podać mi wodę, stoi na stoliku za panią.

Kobieta automatycznie podała jej szklankę z wodą i usiadła na pobliskim krześle. Po chwili zjawił się obok nich kelner z telefonem komórkowym w dłoni.

— Co mam przekazać lekarzowi? — zapytał.

— Ten pan zasłabł, ale w tej chwili nic już mu nie grozi. Otrzymał lekarstwo, które na szczęście miała przy sobie jego żona.

Kelner w krótkich słowach, powtórzył do słuchawki to, co usłyszał.

— Karetka przyjedzie za dziesięć minut, proszę go nie odstępować. Lekarz chciałby z panią porozmawiać.

Mężczyzna otworzył oczy i chciał coś powiedzieć, ale Anna go nie zrozumiała. Kiwnęła na jego żonę, żeby zbliżyła się do męża. Anna delikatnie oparła głowę mężczyzny na swoich kolanach. Otworzył oczy i pierwsze spojrzenie skierował na swoją żonę, która ściskała go lekko za rękę. Po chwili usiłował się podnieść.

— Proszę się nie ruszać, karetka zaraz przyjedzie — powiedziała Anna, opanowanym głosem, powstrzymując leżącego mężczyznę, który próbował zmienić pozycję.

— Dziękuję — odezwała się cicho kobieta.

— Nie ma za co. Każdy tak by się zachował.

— Nieprawda, kiedy mój mąż upadł, nikt nie umiał nim się zająć, nawet ja. Nigdy nie doprowadził się do tego stanu, bo brał regularnie leki, po prostu mnie zaskoczył, zamarłam ze strachu, że coś mu się stało — zaprotestowała cicho.

— Pani mąż żyje, dzięki pani, proszę o tym pamiętać — przypomniała delikatnie jej Anna.

— Ze zdenerwowania zapomniałam, że je schowałam w ostatniej chwili do torebki. Mój mąż jest bardzo uparty, podobnie jak moi dwaj synowie.

— No, cóż, tacy są mężczyźni, uparci i strasznie przemądrzali. Myślą, że wszystkie rozumy pozjadali — skwitowała tę uwagę pobłażliwym uśmiechem.

— Gdybym nie był taki słaby, coś bym ci powiedział na temat prawdziwych mężczyzn, młoda damo — odezwał się nieco głośniej.

Anna odruchowo zmierzyła mu puls.

— Puls jest w normie, ale nie zaszkodzi, aby zbadał pana lekarz. A co do ostatniej uwagi, wcale w to nie wątpię, tylko że teraz leży pan na moich kolanach i nie wypada panu w tej chwili zachowywać się tak beztrosko. Proszę już nic nie mówić i leżeć spokojnie — zbeształa go lekkim tonem, co nie uszło uwadze jego żony, która przyjęła tę reprymendę z lekkim uśmiechem.

— Poczekaj, gdy dojdę do siebie, wszystko ci wygarnę, dziewczyno — powiedział żartobliwie. Widać było, że mężczyzna szybko dochodził do siebie. Bladą twarz, pokrył rumieniec i uśmiech, którym próbował zatuszować swoje niesforne zachowanie.

— Gustawo, czy zawsze musisz mieć ostatnie słowo? — zapytała spokojnie żona, czule głaszcząc męża po ręce.

— Pańska żona ma rację. Proszę nic nie mówić. To chyba pan potrafi? — skarciła go żartobliwym tonem Anna.

W kwadrans potem przyjechała karetka. Wysiadł z niej lekarz a za nim dwaj sanitariusze. Lekarz przysłuchiwał się z uwagą, kiedy Anna zdawała mu krótką relację ze stanu chorego.

— Jest pani lekarką? — zwrócił się do niej bezpośrednio, w tym samym czasie przyłożył słuchawki do piersi chorego, a potem zmierzył mu puls.

— Jestem polskim lekarzem. Moją specjalnością jest neurologia, ale z całą pewnością mogę stwierdzić, że ma pan kłopoty z sercem. Dlatego, mimo że wziął lekarstwo, zróbcie mu badanie EKG.

— Nie wiem, co by się stało, gdyby nie szybka interwencja pani — odezwała się żona chorego.

— Tak, miał pan wiele szczęścia, panie Bonetti — odezwał się lekarz.

— Znam to nazwisko. Jest pan ojcem Roberta Bonettiego? — zapytała Anna.

— Tak, to nasz najstarszy syn — powiedziała za niego żona.

— Nazywam się Anna Bartosiewicz. Mój ojciec pracował dla waszego syna, przy wykończeniu jego domu. Miałam okazję go poznać.

— To szczęście od Boga, że była pani tu i pomogła mojemu mężowi. Dziękuję — powiedziała żona Bonettiego, zanim weszła do karetki.

— Ja również się cieszę, że mogłam pomóc. Do widzenia państwu.

Ambulans odjechał na sygnale. Grupka gapiów rozeszła się do swoich stolików, podobnie jak i ona. Niektórzy kiwali jej głową z życzliwym uśmiechem i widoczną aprobatą. Po chwili podszedł do ich stolika ten sam kelner, niosąc na tacy butelkę z szampanem.

— To od właściciela restauracji, najlepszy szampan jaki tu mają, Prosecco, z podziękowaniem za okazaną pomoc naszemu, stałemu klientowi — powiedział uprzejmym tonem, nalewając jej do smukłego kieliszka musujący napój, stawiając wiaderko z lodem na stoliku.

— Podziękuj mu, ale powiedz też, że z tego powodu, nie oczekuję specjalnych forów — oznajmiła z godnością, ale w duchu przyznała, że szampan był wyborny.

Kiedy Marina z Krisem wrócili z parkietu, wszystko wyglądało tak jak przed kwadransem.

— O, widzę, że zamówiłaś szampana — spostrzegł pierwszy Kris.

— Dobry pomysł. Za co wypijemy? — zapytała Marina.

— Za nas, za zdrowie — zaczęła wyliczać Anna.

— I za miłość… — dodał Kris.

Anna nawet nie wspomniała im o zdarzeniu, w którym przypadkowo uczestniczyła. Całe zamieszanie trwało krótko, że niektórzy siedzący w głębi sali, nawet go nie zauważyli, oni zapewne też nie. Nie chciała im psuć tak przyjemnego wieczoru.

— Zatańczysz, Aniu? — zaproponował Kris.

— Oczywiście, bardzo chętnie. — Poddała się łagodnej melodii.

Piosenkarz śpiewał pieśń o miłości i tęsknocie po swojej ukochanej, która odeszła z innym.

Kris tańczył lekko jak jego ojciec. Wszyscy czterej dobrze tańczyli. Taniec wyssali z mlekiem matki. Anna przypomniała sobie, jak tańczyła z Aleksem i głęboko westchnęła. Nic już nie będzie takie jak dawniej. Jakby skończył się jej pewien etap życia i rozpoczął następny, tyle że pod wielkim znakiem zapytania.

x

Następnego dnia w samo południe, ktoś zadzwonił do drzwi. Anna była w domu sama. Marina wyszła do restauracji wczesnym rankiem i miała wrócić dopiero po osiemnastej, a Kris był na basenie. Kto to mógł być? Otworzyła drzwi. Najpierw zobaczyła ogromny kosz z kwiatami, a potem odezwał się męski głos.

— Czy tu mieszka seniorita Anna Bartosiewić? — zapytał dostawca, zniekształcając jej nazwisko.

— Tak, to ja — odpowiedziała zdziwiona.

Posłaniec wniósł kosz do domu i postawił go na stole, po czym szybko wyszedł, zostawiając ją kompletnie zaskoczoną. Szukała bileciku pośród kolorowych róż, ale nic w nim nie znalazła. Nachyliła się nad nimi i wciągnęła w nozdrza przyjemny zapach. Domyśliła się, że ten piękny bukiet jest od rodziny Bonettich.

Kiedy Marina z Krisem wrócili do domu, byli tak samo zaskoczeni jak ona.

— Jak to nie wiesz od kogo? — zdziwiła się Marina.

— Nie jestem całkowicie pewna, ale podejrzewam, że ten piękny bukiet jest formą podziękowania — zaczęła Anna, ale urwała w pół słowa, bo ktoś ponownie zadzwonił.

Tym razem Kris otworzył gościowi drzwi.

— Czy zastałem senioritę, Annę Bartosiewić? — zapytał ten sam posłaniec, a kiedy Kris kiwnął potakująco głową, wręczył mu olbrzymi kosz z owocami owinięty w celofan, przewiązany olbrzymią, czerwoną kokardą.

— Chciałabym wiedzieć, od kogo otrzymuję te prezenty? — Anna nie mogła ukryć ciekawości.

— W środku znajdzie pani bilecik — odpowiedział tylko i wyszedł.

— Może od cichego wielbiciela? — zażartował Kris.

Do białego kwiatu orchidei, był przywiązany mały kolorowy kartonik. „Serdeczne podziękowania od rodziny Bonettich”

— Czyżbyś wpadła w oko Bonettiemu? — zdziwił się Kris.

Anna poprosiła, aby oboje usiedli w salonie przy stole i w krótkich słowach opowiedziała im o wczorajszym wydarzeniu.

— Teraz rozumiem te ukradkowe spojrzenia, rzucane w stronę naszego stolika. — Marina kiwała głową ze zrozumieniem.

Kris tylko się uśmiechnął i skwitował krótko:

— Właściwie to nie powinienem być zaskoczony, tylko ty potrafisz przyjść z pomocą nieznanej osobie.

— Zrobiłam to odruchowo. Wszystko potoczyło się tak szybko, że nie miałam okazji, by was o tym poinformować. Zjawiliście się, kiedy było już po wszystkim — wyjaśniła rzeczowo, nie przykładając do tego wydarzenia większej wagi.

Marina z Krisem patrzyli w milczeniu na Annę z podziwem i szacunkiem.

Tego samego wieczoru rozdzwonił się telefon. Najpierw zadzwonił ojciec Anny, przekazując dobrą informację, że wszystko układa się po jego myśli. Właściciel kamienicy odsprzedał mu dwa mieszkania na tym samym piętrze i tym sposobem ich mieszkanie zwiększyło się o dwa pokoje i spiżarnię. Małżeństwo Forysiaków, które było już po siedemdziesiątce, postanowiło przenieść się do Domu Weterana, na ulicę Wyścigową.

— Nie wiem, jakich użył koneksji, ale załatwił staruszkom pokój z kuchnią, w domu spokojnej starości. Czy to nie wspaniałe, córeczko? — mówił ojciec podekscytowany.

— Oczywiście tatku, to wspaniała wiadomość — przytaknęła Anna, ciesząc się już na samą myśl, że będzie znowu mieszkać w swoim rodzinnym, i już wcale nie takim małym mieszkanku.

— Zawsze o tym myślałem, ale nigdy nie przyszłoby mi na myśl, że urzeczywistnią się moje marzenia w tak krótkim czasie — mówił wciąż rozentuzjazmowany ojciec.

— Nawet nie wiesz, jak bardzo się cieszę z tego powodu. — Anna odłożyła słuchawkę i przekazała dobrą wiadomość swoim przyjaciołom.

— Widzisz, a nie mówiłam! Twój tata wszystko potrafi — powiedziała Marina z dumą w głosie.

— To wspaniale, Aniu — Kris również ucieszył się, ale nie z takim samym entuzjazmem jak Marina. Wiedział, co to oznacza, że znowu miałby mieszkać w wielkim domu sam jak palec. I wcale nie był z tego powodu zadowolony, bo zdążył przyzwyczaić się do obecności Anny w ich domu. Musiał coś z tym zrobić, tylko co? Pomyśli o tym później, zdecydował.

Kiedy emocje nieco opadły, znowu zadzwonił telefon.

— Do ciebie, Aniu — powiedziała Marina, wręczając słuchawkę telefonu z tajemniczym uśmiechem.

— Słucham… — Po chwili usłyszała niski głos Roberta Bonettiego, wcale nie musiał się przedstawiać, bo rozpoznałaby ten głos wszędzie. Był bardzo męski i ujmujący.

Po krótkiej rozmowie, Anna odłożyła telefon i w milczeniu usiadła przy stole obok nich.

— Kto to był? — nie wytrzymała Marina.

Kris patrzył na nią również z nieukrywaną ciekawością.

— Państwo Bonetti zaprosili nas jutro na kolację do swojej willi.

— Nas? — zdziwiła się Marina.

— Kiedy powiedziałam, że wieczór spędzam z moimi przyjaciółmi, zaprosili również was.

— Nie cieszysz się na to spotkanie? — zapytał wreszcie Kris.

— No cóż, to miło z ich strony, ale wcale nie musieli tego robić — powiedziała tylko, wzruszając lekko ramionami. Gdyby to Aleks zaproponował jej spotkanie, czułaby się jak w niebie.

x

Nazajutrz o umówionej godzinie pod ich dom podjechał samochód, czarne lamborghini, z którego wyszedł starszy mężczyzna w uniformie szofera, otwierając drzwi przed paniami, jak również i przed Krisem. Był wobec nich bardzo uprzejmy i zachowywał się bardzo dystyngowanie.

Wyjechali na peryferie miasta i zatrzymali się dopiero przed olbrzymią posiadłością, otoczoną wysokim parkanem, po którym piął się zielony bluszcz.

— To nie willa, to istny pałac! — zauważył Kris z podziwem. Musiał wysoko podnieść głowę, aby objąć wzrokiem front rezydencji.

Dom państwa Bonettich był rzeczywiście bardzo okazały.

— Kris, to tylko dom, twój też jest piękny — powiedziała bardziej opanowana Anna, nie okazując zbytnio swoich emocji, mimo że dom sprawił na niej również wielkie wrażenie.

W wysokich, dębowych drzwiach stał pan domu, Gustawo Bonetti, a po chwili u jego boku, pojawiła się jego żona. Była piękną kobietą, mimo że miała ponad sześćdziesiąt lat, trzymała się znakomicie. Ciemne oczy uśmiechały się pogodnie i patrzyły na przybyłych gości z wielką sympatią. Tego wieczoru gospodyni wyglądała szczególnie pięknie. I była tak samo elegancka jak jej mąż w wieczorowym, ciemnym garniturze i białej koszuli.

— Witam państwa serdecznie — gospodarz podał każdemu ręką i mocno ją uścisnął — Moja żona, Maria — przedstawił im swoją żonę, która stała przy boku męża, mała i niepozorna, ale trzymająca dumnie głowę i fason prawdziwej damy.

Po przywitaniu państwo Bonetti wprowadzili swoich gości do salonu pełnego ludzi.

— Nie musieliście nas państwo, zapraszać i psuć sobie uroczystości rodzinnej — zaprotestowała Anna, niepewnie stojąc obok gospodyni.

— Ta uroczystość jest na pani cześć, Anno — wyjaśnił gospodarz z pogodą w ciemnych oczach.

Był postawnym i bardzo przystojnym mężczyzną. Miał ciemne oczy i bardzo bystre spojrzenie. Teraz wiedziała, po kim Roberto odziedziczył tyle wdzięku.

— Czuję się zaszczycona, ale nie musieliście państwo… — zaprotestowała.

— To moja rodzina Anno, przyszli, aby serdecznie podziękować pani, za uratowanie mojego męża. — Maria serdecznym gestem objęła Annę i Marinę i skinęła na najstarszego syna.

Gospodarz zajął się Krisem. Podeszli do grupy ludzi, którzy patrzyli na nich życzliwie, szeroko się uśmiechając.

— Mojego starszego syna Roberta już pani poznała, a to nasz młodszy syn, Francesko.

Mężczyźni byli do siebie podobni, ale tylko z urody. Roberto był bardziej poważny i taksował uważnym i przeciągłym spojrzeniem swoich gości. Francesko był bardziej otwarty i spoglądał na nich z większą ufnością, a w piwnych oczach igrał mu wesoły chochlik.

— A to nasza córka, Giulietta. — Maria wskazała na ładną, młodą dziewczynę, która zerkała na nich z wielkim zainteresowaniem, gdy tylko przekroczyli próg ich domu. Sprawiała wrażenie dumnej dziewczyny, która znała swoją wartość.

— A to nasi kuzyni i kuzynki ze strony mojego męża i mojej. — Maria wskazała na pozostałych gości.

— Witam. — Anna oddawała gorąco uściski i uśmiechała się pogodnie, patrząc na każdego członka rodziny, jakby chciała zapamiętać ich imiona.

— Miło mi państwa poznać — dodawała za każdym razem, jeśli trafiła na małżeństwo.

Kiedy skończyła się ceremonia powitania, wszyscy usiedli za długim stołem, który był suto zastawiony różnymi potrawami i pięknie przystrojony różnokolorowymi kwiatami. Było tu wiele nieznanych jej potraw. Anna szybko przejechała wzrokiem po siedzących gościach, którzy siedzieli po drugiej stronie stołu. Naliczyła dwadzieścia osób, to znaczyło, że przy stole siedziało, co najmniej czterdzieścioro gości.

— Pewnie jest pani zaskoczona liczebnością naszej rodziny? — zapytała Maria, napotykając jej zaciekawiony wzrok.

— Prawdę mówiąc, tak. Ja pochodzę z małej rodziny. Jestem jedynaczką, moja mama już nie żyje. Jedynie ze strony taty żyje kuzyn, który mieszka od dawna w Ameryce, ale znam go jedynie ze słyszenia. Mama nie miała braci, ani sióstr tak jak ja. Prawdę mówiąc, zawsze zazdrościłam koleżankom ich rodzeństwa. W przeciwieństwie do nich, nie miałam nawet z kim się pokłócić — zażartowała.

Gospodarze i siedzący obok goście, roześmieli się głośno. Zapanowała przyjemna atmosfera i wszyscy wznieśli kryształowe kieliszki w geście toastu.

— Za naszych, przemiłych gości — powiedział donośnym głosem, Gustawo Bonetti.

— My wypijemy, za wasze zdrowie — odpowiedziała Anna, wznosząc kieliszek.

Kątem oka zauważyła, że Kris często spogląda w stronę Giulietty, a ona odwzajemnia jego uśmiech. Francesko próbował z nią najzwyczajniej w świecie flirtować, ale za każdym razem zbywała go lekkim uśmiechem. Roberto siedział blisko niej i przez cały czas był poważny, i rzadko kiedy zabierał głos.

— Jest pan myślami daleko od nas — zauważyła Anna, patrząc mu prosto w oczy.

Roberto poczerwieniał na twarzy, chrząknął, upił trochę wina i próbował się wytłumaczyć:

— Przepraszam, ale obawiam się o zdrowie mojego ojca — powiedział cicho, aby nikt go nie usłyszał oprócz niej. — Ostatni wypadek uświadomił mi, jak kruche jest nasze życie.

— Od kiedy pana ojciec ma problemy z sercem?

— Od trzech lat cierpi na niewydolność serca. Po pierwszym zawale było już lepiej, ale ostatnio często się zdarza, że szybko się męczy i traci nagle przytomność.

— Jakie miał dotychczas przeprowadzone badania?

— EKG i pewnie wiele innych, których nazw nawet pani nie powtórzę, bo to nie moja dziedzina.

— Z pewnością powinien mieć przeprowadzone badanie Holtera, to jest dobowy pomiar ciśnienia tętniczego. Dzięki rejestracji przez całą dobę lekarze są w stanie przeprowadzić dokładną analizę zdarzeń sercowych i trafnie zdiagnozować pacjenta. Koronarografia jest już badaniem bardziej inwazyjnym.

— Czy to grozi mojemu ojcu?

— Leczenie polega na wprowadzeniu do naczyń wieńcowych, osobno do lewej i prawej tętnicy tak zwanych cewników, przez które wstrzykiwany jest środek cieniujący, czyli kontrast. Aby tego dokonać, potrzebne jest nakłucie którejś z tętnic obwodowych, najczęściej tętnicy w pachwinie udowej. Znieczulenie miejscowe pachwiny wystarczy, aby badanie było niebolesne. Wstrzyknięty kontrast wypełnia światło tętnic wieńcowych, uwidaczniając zwężenia. Zapisany ruchomy film, stanowi dokument na podstawie, którego lekarz dokona wyboru najlepszej metody leczenia. Badanie trwa zaledwie kilkanaście minut. Właśnie po koronarografii lekarze podejmują decyzję, czy pacjent kwalifikuje się do angioplastyki czy bypassów.

Roberto słuchał jej z uwagą, kiedy skończyła mówić, powiedział:

— Będzie pani dobrym lekarzem.

— Mam taką nadzieję — przyznała skromnie.

— Przepraszam, absorbuję panią naszymi problemami, kiedy sami macie wielki kłopot.

— Po prostu martwi się pan o zdrowie swego ojca. To szlachetne z pana strony. Widać, że wszyscy jesteście sobie bliscy.

— Czy pani ojciec rozwiązał już problem z waszym mieszkaniem?

— Tak. Ojciec tak łatwo się nie poddał. Nie tylko wykupił na własność nasze mieszkanie, ale i sąsiada z tego samego piętra. I tym sposobem powiększył się nasz metraż.

— To wyśmienity pomysł. Pewnie jest pani teraz szczęśliwa?

— Ależ oczywiście, w tym domu przyszłam na świat, tam się wychowałam i w nim umarła moja mama. Ma dla mnie wielkie znaczenie, bardziej sentymentalne, niż wartość finansową. Choć teraz po remoncie jego wartość znacznie wzrosła. Ale nie ma to dla mnie specjalnego znaczenia. Najważniejsze, że mamy gdzie mieszkać.

— Ma pani rację, to jest najistotniejsze. W końcu ojciec pani postawił na swoim.

— O, tak, jest bardzo uparty. Ale proszę, nie mów na mnie pani. Mam na imię Anna — zaśmiała się podając mu rękę, jak gdyby spotkali się po raz pierwszy.

— Roberto. — Uścisnął podaną dłoń i chyba po raz pierwszy tego wieczoru, uśmiech rozjaśnił jego poważną twarz.

— Zamierzaliśmy z Krisem wyjechać w tym tygodniu do kraju, ale Marina uparła się i chce nas jeszcze trochę poniańczyć.

— To dobrze, bo mam ochotą zaprosić cię do teatru — zaproponował niespodziewanie Roberto.

— To miło z twojej strony, ale… — urwała w połowie zdania.

— To nie będzie zobowiązujący wieczór, ani randka. Chciałbym, abyś po powrocie do domu zachowała jak najmilsze wspomnienia z mojego kraju.

— Już pokochałam wasz kraj. Jest piękny i obfituje w wiele arcydzieł.

— Miło to słyszeć. Czy Kris i ty, jesteście parą?

— Kris jest moim przyjacielem.

— Nie wiem, dlaczego sprawiło mi to ogromną przyjemność.

— Jesteś bardzo szczery. To dlatego mówi się o Włochach, że jesteście ludźmi prostolinijnymi w swojej spontaniczności i wylewni, towarzyscy i uprzejmi.

— O, tak, słyniemy w świecie z tego, a poza tym jesteśmy bardzo głośni. Co ci się u nas jeszcze podoba?

— Uwielbiam wasz klimat, a w waszym menu jest więcej warzyw i owoców. No i wina macie wspaniałe. A poza tym macie wspaniałą historię i wiele wspaniałych zabytków, które niedawno dzięki Krisowi, miałam okazję zobaczyć.

Podano następne dania, które widziała nie tylko po raz pierwszy w życiu, ale nie znała nawet ich nazwy, tak były wyszukane i pięknie udekorowane, aż oczy cieszyły swą różnorodnością barw, a przy tym wyśmienicie jej smakowały.

Roberto cierpliwie i z niezwykłą galanterią polecał jej przystawki i różne potrawy, które koniecznie musiała spróbować, bo były specjalnością jego mamy lub którejś z jego ciotek.

Anna była już tak najedzona, że oprócz lodów nic nie mogła przełknąć. Kolacja przeciągnęła się do późnego wieczora. Roberto obiecał się z nią skontaktować jeszcze w tym tygodniu.

— Gdybym nie był szczęśliwie żonaty, ani nie miał tyle lat, co mam, żaden mężczyzna nie miałby szans — powiedział gospodarz w trakcie pożegnania.

— Gustawo nie wprawiaj pani w zakłopotanie — zaśmiała się jego żona.

— Proszę mówić mi po imieniu, po prostu: Anna — zaproponowała, wyciągając na pożegnanie rękę.

— Dziękuję jeszcze raz, młoda damo. — Gustawo Bonetti z godnością ujął jej dłoń i złożył na niej szarmancki pocałunek.

Maria Bonetti była mniej wylewna, ale jej oczy błyszczały radośnie, kiedy mówiła Annie na ucho:

— Widzę, że spodobałaś się mojemu synowi, Anno. Roberto dawno nie był tak ożywiony.

— Och, tylko rozmawialiśmy — broniła się. — Dziękuję za kolację, była wyśmienita — dodała.

— Już ja dobrze widziałam, jak na ciebie patrzył — powiedziała ze śmiechem, wychodząc z nimi na schody przed okazały dom.

— Dziękujemy za wspaniały poczęstunek. Było nam miło poznać waszą rodzinę — podziękowała uprzejmie Marina, zanim weszła do samochodu, przy którym prawie na baczność stał szofer i cierpliwie na nich czekał. Wrócili do domu przed północą.

VIII

Ostatnie dni, które im zostały, spędzali albo na pieszych wycieczkach, lub biegali z Krisem po sklepach z upominkami. Kilka dni temu Roberto Bonetti zaprosił Annę do opery La Scali, w Mediolanie. Anna była pod ogromnym wrażeniem tej propozycji. Z początku obawiała się, bo nie miała odpowiedniej sukni wieczorowej, ani butów i wszystkich drobiazgów, w których mogła się pokazać w gmachu słynnej opery. Nie mogła przewidzieć, że będzie miała ku temu okazję, była więc zmuszona pójść na zakupy, ale nie do maleńkich butików, ale do bardziej ekskluzywnych sklepów, gdzie królowały znakomite marki takich stylistów jak: Miuccia Prada, Albert Foretti, Domenico Dolce, Gucci, Armani, Ennio Capasa i wiele jeszcze innych. Ale, gdy zobaczyła ceny widniejące na sukienkach, szybko się wycofała, bo nie było ją na nie stać. Towarzyszył jej Kris. Poszli więc do nieco skromniejszych butików, ale kiedy znalazła wreszcie odpowiedni fason sukni, nie podobał się jej kolor, albo nie była w jej rozmiarze. W końcu Marina wpadła na pomysł, aby kupić materiał, postanowiła sama uszyć dla niej sukienkę. Nie musiały długo szukać, bo w centrum nie brakowało sklepów z materiałami, Anna musiała przyznać, że było w czym wybierać. Jednomyślnie wybrały taftę w kolorze delikatnego bzu. Kiedy Marina szyła dla niej suknię, ona biegała po sklepach za butami i torebką, w podobnym lub zbliżonym kolorze co suknia. Pod koniec tygodnia, kreacja była gotowa.

Z samego rana wzięła ciepłą, odprężającą kąpiel. Była bardzo podekscytowana. Przed operą mieli wstąpić do restauracji, więc od rana niewiele zjadła. Przed piętnastą Marina pomogła uczesać jej włosy i założyć suknię, który miała z tyłu suwak.

Stojąc przed olbrzymim lustrem, patrzyła z niedowierzaniem, jak z poczwarki przeistoczyła się w pięknego motyla. Założyła ciemniejsze w odcieniu buty, do których w takim samym kolorze kupiła torebkę. Wyglądała dobrze i była pewna, że nie przyniesie Robertowi wstydu.

— Na powieki, możesz sobie położyć odrobinę cienia, a na ustach trochę błyszczyku — doradziła Marina, przyglądając się Annie z dumą i podstawiła jej paletę różnokolorowych cieni.

— Wiesz, że nie używam nigdy kosmetyków, oprócz jasnej pomadki do ust — broniła się Anna nieporadnie.

— Pożyczę ci swoich. — Marina nałożyła jej delikatny makijaż, prawie niewidoczny, ale podkreślający jej wyraziste oczy i odcień sukni.

— Błyszczyk do ust schowaj do torebki, przyda ci się później po kolacji.

Zegar wiszący w salonie, wybił szesnastą trzydzieści. Za pół godziny miał przyjechać po nią Roberto. Była kłębkiem nerwów. Czuła się jak debiutująca gwiazdka filmowa.

— Opanuj się Anno i uśmiechnij, bo Roberto pomyśli, że ten pomysł z operą nie spodobał ci się i będzie rozczarowany.

— Och, wiesz, że nie o to chodzi. Po raz pierwszy w życiu zobaczę i usłyszę słynną operę; „Toscę” Pucciniego w wykonaniu wielkich artystów mediolańskich. Przy okazji może zobaczę słynnych ludzi. Och Marino, tak bardzo się denerwuję, że zrobię coś nie tak… — Anna patrzyła w roztargnieniu na swoje odbicie w lustrze, nie przykładając większej wagi do swojego wyglądu.

— Uspokój się Aniu, wyglądasz przepięknie, a Roberto zrobi wszystko, abyś nie zapomniała tego wieczoru. Zapewniam cię, że będziesz cudownie się bawiła — pocieszyła ją Marina.

— Załóż szal na suknię, lekko go opuść, o właśnie tak — z dumą patrzyła na swoje dzieło.

Do salonu wszedł Kris i zatrzymał się nagle po środku pokoju, oniemiały ze zdziwienia.

— Co? Tak bardzo źle wyglądam? — zapytała zdenerwowana Anna, biorąc w rękę rąbek długiej sukni.

— Dziewczyno, ty chyba oczu nie masz? Wyglądasz przecudnie! — zawołał rozpromieniony i wybiegł z salonu, a po chwili wrócił z aparatem fotograficznym.

— Dziewczyny, muszę zrobić wam zdjęcie! Aniu, wyglądasz rewelacyjnie! — zawołał z entuzjazmem, pstrykając im raz, po raz zdjęcia do momentu, dopóki nie nie usłyszeli dzwonka u drzwi.

Anna odzyskała dobry humor na widok Roberta.

— Nie jestem pewien czy dobrze zrobiłem, zapraszając cię do opery. Pragnąłem mieć cię dzisiaj tylko dla siebie, ale w tej sytuacji będę musiał dzielić się tobą z innymi — oświadczył Roberto z galanterią, patrząc na nią z nieukrywanym podziwem. — Wyglądasz olśniewająco, Anno — dodał z uśmiechem.

— Dziękuję Roberto, jesteś bardzo miły — odparła.

Kris zdążył zrobić im kilka fotek, kiedy stali w salonie. Obydwoje wyglądali pięknie i wytwornie. Kiedy wyszli, Kris przesłał zdjęcie Anny i Roberta najpierw braciom, a potem ojcu. Jeszcze tego samego wieczoru Mat przekazał e-mailem bratu wiadomość: ktoś się zdziwi, gdy ją zobaczy, ale Nik skwitował krótko:

— Anna cokolwiek by nie założyła, zawsze będzie piękną kobietą.

Kiedy Aleks otrzymał wiadomość, zostawił ją bez komentarza.

x

Przelot samolotem trwał zbyt krótko, nie zdążyła zobaczyć wszystkiego, co chciałaby zobaczyć z lotu ptaka. Prosto z lotniska da Vinci pojechali do restauracji, która była w pobliżu teatru.

Nie jechali zbyt szybko, więc przez szyby samochodu mogła zobaczyć, jak bardzo Mediolan różni się od innych, włoskich miast, które widziała już wcześniej. Dzisiaj nie mieli czasu, aby wyjść do miasta i zobaczyć, jak tętni w nim żywiołowo życie, tak inne, od Monte Lupo czy Loretto. Nie musieli się spieszyć, mieli dość czasu, by zjeść spokojnie lekką kolację.

Restauracja była ogromna, mogła pomieścić blisko setkę ludzi. Po jej wystroju widać było utrzymaną tradycję w starym stylu. Z sufitu zwisały piękne, kryształowe żyrandole, na ścianach wisiały obrazy słynnych malarzy, a pod ścianami, na komodach, stały świeże bukiety kwiatów. Przy barze siedziało kilku mężczyzn w ciemnych garniturach lub smokingach. Kobiety ubrane były w piękne kreacje. Orkiestra siedząca na podium, grała fragmenty ze słynnych, włoskich oper. Stoliki nakryte byłe białymi, lnianymi obrusami i piękną porcelaną. Wszystkie były zajęte. W powietrzu mieszały się zapach damskich perfum ze smakowitymi i pięknie przystrojonymi potrawami.

Roberto był tu wiele razy, kelnerzy witali go lekkim skinieniem głowy i uprzejmymi uśmiechami. Widać było, że jest tu mile widzianym gościem.

Kiedy tylko usiedli, przy stole zjawił się natychmiast kelner. Anna wzięła menu do ręki i nie mogła zdecydować się na coś konkretnego.

— Polecam kaczkę z jabłkami lub eskalopki mediolańskie, albo przepiórki z warzywami — zaproponował Roberto.

— A tobie, co najbardziej tu smakuje?

— Jestem typowym Włochem i najchętniej jem pod różną postacią makarony, ale dzisiaj jest szczególny dzień i chciałbym zamówić coś innego. Może spróbujesz przepiórkę w jarzynach?

— Znakomity pomysł. Przyznaję, nigdy nie jadłam przepiórek.

— Z pewnością będą ci smakowały. — Roberto złożył zamówienie również na deser.

W kilka minut później, inny kelner otworzył butelkę wina, które zamówił Roberto, przedtem dał Annie do degustacji, a kiedy kiwnęła z aprobatą, nalał je do kryształowych kieliszków.

Nie czekali długo, kelner podjechał przewoźnym barkiem z zamówionymi potrawami i życząc im miłego wieczoru, oddalił się dostojnym krokiem.

Anna zauważyła, że nie było tu pośpiechu, ani zniecierpliwienia ze strony klientów. Wszystko toczyło się jakby w zwolnionym tempie.

— Podoba ci się tutaj? — zapytał Roberto, rozglądając się dyskretnie po restauracji, która oddzielona była wysokimi drzewkami i małymi fontannami w komponowanymi w zieleń kwiatów.

— Podoba mi się wnętrze, sprawni kelnerzy i ten specyficzny nastrój. Czuć tu zapach pieniędzy i drogich perfum.

— To tylko pozory. Spójrz, przy tamtym stoliku bliżej okna siedzi Arturo Buzzatti, który swój majątek przegrał w karty, a ta kobieta siedząca do niego tyłem, to słynna Nina Manfredi, diwa operowa, znana również z tego, że posiada wspaniałą kolekcję torebek i butów. Ma na ich tle obsesję. Nigdy nie założyła na nogi dwa razy tych samych butów.

— Szkoda, bo dzięki tej kolekcji mogłaby nakarmić, co najmniej dwie wioski dzieci w Ugandzie, czy gdziekolwiek w innym miejscu Afryki.

— Poza czubkiem swego nosa nie widzą lub udają, że nie widzą swoich słabości, a tym bardziej potrzeby innych. Żyją, aby żyć i starają się błyszczeć na firmamencie gwiazd, póki jeszcze świecą. Muszą się czymś szczególnie wyróżniać od innych. To reklama, którą wizualizują wokół siebie, aby nie spowszednieć i nie spaść z listy lokat najpopularniejszych gwiazd.

— To rzeczywiście dobry chwyt reklamowy, tyle że kosztowny. Nie zauważyłam dotąd, abyś ty wokół siebie robił tyle zamieszania, co inni — zauważyła.

— Nigdy nie potrzebowałem reklamy. Po prostu wziąłem się do pracy. I gdybym w porę, nie wziął się za prowadzenie finansów mojej rodziny, popadlibyśmy w poważne tarapaty. Ojciec nigdy nie miał głowy do finansów. A ja, odkąd pamiętam, miałem smykałkę do prowadzenia interesów, no i trochę szczęścia.

— Trochę? Swoją determinacją i pracowitością, osiągnąłeś bardzo wiele. Rodzice są z ciebie bardzo dumni, szczególnie twoja matka ma do ciebie słabość i wychwala cię pod niebiosy. A czym zajmuje się twój brat?

— Francesko studiuje prawo, kiedyś ma prowadzić nasze rodzinne sprawy. W chwili obecnej zlecamy to innym prawnikom.

— Biznes jest krwiożerczy niczym rekin, w porę nie uciekniesz, pożre cię w całości.

— Dobrze to ujęłaś. Rynek pracy jest pełny, konkurencja duża, niezmordowanie i skrupulatnie trzeba patrzeć na innych i nie dać się im wyprzedzić.

— Nie znam się na biznesie, moją domeną jest medycyna i języki obce. To jest o wiele łatwiejsze.

— Muszę przyznać, że gdybym cię wcześniej nie poznał, pomyślałbym, że mieszkasz u nas od dawna. Jesteś pewna, że nie ma w twojej rodzinie włoskich korzeni? — zapytał z rozbawieniem.

— Z pewnością nie. Szybko się uczę. To dar, który dostał mi się od matki natury.

— Jesteś piękna i mądra, ale nie masz narzeczonego. Dlaczego?

— Dotychczas nauka pochłaniała mój wolny czas, a do chłopców, jakoś nigdy nie miałam szczęścia. Omijali mnie szerokim łukiem.

— Żartujesz?

— Wcale nie. A Kim dla ciebie jest ta dziewczyna, która była w twoim domu?

— Klaudia jest moją sekretarką.

— Patrząc na was myślałam, że jesteście parą.

— Klaudia pewnie chciałaby, abyśmy się pobrali, ale od kobiety oczekuję czegoś więcej niż ładnej buzi.

— Ach tak? Właściwie nie jestem tym zdziwiona.

— Mam trzydzieści trzy lata i nie znalazłem jeszcze dziewczyny, która spodobałaby się mojej matce — powiedział żartobliwie.

— A może obawiasz się dodatkowej odpowiedzialności za żonę, a w najbliższej przyszłości również za dzieci? Albo po prostu nie masz czasu, aby angażować się w trwały wiązek.

— Jesteś spostrzegawcza. Rzeczywiście jestem już w takim wieku, że nie bardzo chce mi się jej szukać, chyba zdam się na mamę.

— Co ty mówisz? Chyba już skończyły się czasy, w których aranżowano małżeństwa?

Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.
E-book
za 7.35
drukowana A5
za 72.77