Znów
Nie
Nie zważając na troski
I chwałę przed klęską
Tylko jedna osoba
Wyjdzie zwycięsko.
W pułapce myśli
Chciałem pomóc
Już nie mogę
Twej udręce
Chciałem chwycić
Znów w me dłonie
Twoje ręce.
Blizny duszy
Znów cię wezmę w swoje ręce
Znów pomogę twej udręce
Znów cię znajdę bez wyjątku
Byśmy mogli od początku
Znów wymarzyć sobie skrycie
Coś wiedziała znakomicie
Znów wyjawić swe sekrety
Znów się rozstać
Znów niestety.
Szachy z cieniem
Rozmarzyłem się o tobie
Rozmarzyłem dość realnie
I choć kochać nie potrafię
Ciebie kocham nieustannie
Zamyśliłem się o tobie
Zamyśliłem dość realnie
I choć kłamać już nie umiem
Ciebie okłamuje najmniej.
To ty
Krzyk bez echa
Wody wzburzone twych myśli bolesnych
Zmiotły me łodzie z tafli stworzonej
Miały wnet wyraz krain bezkresnych
Oczy me były znów w nie wpatrzone
Słońca, którego blasku nie widać
Jasne promienie topiły chmury
Chciały na domiar złego zapytać
Czemu znów ciemność spowija góry
Miałem odpowiedź przygotowaną
W głowie mej pełnej jazgotu i szmeru
Lecz choć już głosu nie słyszałem
Kładłem już rękę swą na brzegu
Druga ma ręka, czymś przyciśnięta
Nie chciała puścić mnie w drugą stronę
Wtedy szarpnąłem, wijąc się z bólu
Czując powoli, że znowu tonę.
Labirynt samotności
Bałem się wychodzić w nocy
Smutek czekał mnie za drzwiami
Otwierając je po cichu
Miałem cię za plecami.
Tam, gdzie kończy się światło
Płakałem ze smutku, gdyż szczęścia nie miałem
Jedynie zostało mi parę chwil
Bo wtedy dobrze już wiedziałem
Że już na zawsze będę śnił
Kładąc do łóżka swoje ciało
Nie ze zmęczenia, lecz tak już trzeba
Położyć się, by móc wstać znowu
Z nadzieją, że coś w życiu zmienia
Kolejny dzień, który znów minie
Tak jak mi minął ten poprzedni
W natłoku myśli o swym końcu
Gdy czas już będzie odpowiedni
Zapytać siebie, czemu to robię
Zapytać, czemu znowu tak
Dlaczego myślę wciąż o tobie
Niech, chociaż da mi jakiś znak
*Wizja mej śmierci nagle trafiła*
Do mnie jakby jakiś strzał
I truchło moje tam leżało
Pod rzeką, którą ktoś już znał
Wstałem wtem z łóżka, trzasnąłem drzwiami, widząc jak ciało leży na dole.
Po schodach zbiegłem, chwytając klucze, które leżały gdzieś na stole.
Mijając ciebie, nie myślałem, trąciłem barkiem wyobrażenie, lekko się chwiejąc biegłem dalej.
Lecz może to tylko wrażenie. Że jestem wolny już od tego, co mnie trzymało w klatce marzeń.
Bo gdy zmieniłem cel swych myśli, nie miałem już takich skojarzeń.
Truchło leżało koło brzegu
Rzeki, którą już gdzieś widziałem
Lecz choć już byłem go tak blisko
To dotknąć się go ciągle bałem
Więc zapytałem:
— Czemu wciąż żyje?
Widząc w mrok oczy spadające
I wciąż przytomny, powiedział tylko
— Zdumiewające.
Mrok
Witałem cię pełny nadziei
Że to nie będzie kolejny raz
Zachwycał mnie wtedy, każdy twój ruch
Miałem w zamyśle wiele dobrego
Chciałem powiedzieć, nie było słów
By to znów było coś nowego
Zawsze nowego
Zawsze na już
Zawsze dla ciebie
Zawsze tuż tuż.
Zatracenie
Wróciłem do siebie, gdy tylko mogłem
Choć podróż nie była tym co chciałem
Bo wraz, z tym że ci pomogłem
Straciłem to co w sobie miałem
Zapomniałem dawno jak to jest
Kołysać się w obłokach myśli
Mając na rękach emocji brud
Wypranych, których nikt nie wyśni.
Miałem wnet chęć zobaczyć cię
Być może w innym krajobrazie
Być może wole zatracić się
By nie powtórzyć znów tych samych zdarzeń.
Więzienie myśli
Rozbijam w głowie swe pomysły
Abym się nie czuł przytłoczony
Tak samo umrą, jak me zmysły
Gdy żywot będzie mój skończony
Malując obraz swoich uczuć
Czułem, jak farby ich już wyschły
Ruszając się po czarnym płótnie
Których marzenia dawno prysły
— Uciekły?
— Dokąd?
— Sam nie wiem.
Gdziekolwiek jestem, czuję to samo
Wstając z łóżka, widzę na niebie
Słońca blask, który mnie wita rano
I choć nie budzi się tylko dla mnie
I choć nie tylko dla mnie znika
To wiem przynajmniej, że już jutro
Ujrzysz tu znów nieudacznika
Który znów powie zapytany
— Że się nie boi śmierci skrycie
— Że jest jedyny, niespotykany
— Że znów się czuje znakomicie …
Jednak czy warto jego słuchać?
I czy go warto dalej pytać?
Sam musisz na to odpowiedzieć …
*Wstał z łóżka przestraszony, miał na twarzy zimny pot, słońca blask znów z każdej strony, nie zostawiał go na krok.
Wnet obrócił się na pięcie, chciał mnie chyba o coś spytać, otworzył przekrwione usta.*
— A co tam u ciebie słychać?.
Bezsenność
Krocząc nocą przez ulicę
Czułem pustkę mej osoby
Twarze, które wtem mijałem
Nie przeżyły pewnie doby
W moim ciele, bo nie żyło
W głowie miałem tylko ciebie
Gdy pytałeś mnie znów kiedy
— Zacznę wątpić znowu w siebie?
Kiwnę głową, schyłek pustki
Miałem cię za kolegę
Łez nie licząc wpadnę w obłęd
Poznam znów emocji biedę
Na ulicy, rażąc lampy
Oczy skryje, czapkę włożę
Ciebie skrywam dalej w sercu
— Może w końcu ci pomoże.
Na dnie
Twarze dziś, niegdyś realne
Mijały mnie w oknie kolejny znów raz
Chciałem wychylić się choć na chwilę
I choć na chwilę przestać się bać
Byłeś wtedy znowu przy mnie
Nie odstępując mnie na krok
Mówiłeś mi, że
— Coś przeminie, kolejny nieznaczący skok.
Polecę gdzieś, gdzie widok twój
Nie będzie następnym produktem marzeń
Być może znów spotkamy się
Przy oknie nieprzebytych zdarzeń
Zanurzę się, w wodzie twych myśli
W której płynąłem znów jak rzeka
Nie chodząc spać, bo gdy się przyśni
Utopie w sobie znów człowieka.
Bezgłos
Zgubiłem wątek w swoim życiu
Którego chwycić nie umiałem
Gdy przyszedł próby nagle czas
Uciekłem
— Jak tchórz.
Spanikowałem
Słyszałem dźwięk nie swoich słów
Lecz w głowie byłem ciągle sam
Kolejny lęk co wraca znów