E-book
23.63
drukowana A5
74.78
Domokrążca.

Bezpłatny fragment - Domokrążca.


5
Objętość:
405 str.
ISBN:
978-83-8324-056-5
E-book
za 23.63
drukowana A5
za 74.78

Marek Sapiecha bo o nim mowa, to typowy współczesny facet przed trzydziestką. Mieszkający w bloku z matką, na trzecim piętrze osiedlowego wieżowca. Samotny, zatwardziały kawaler, który stroni od ciężkiej fizycznej pracy. Lubiący całymi godzinami, ślęczeć przed ekranem swojego komputera. Wysoki szatyn, raczej średniej budowy ciała. Przystojny na tyle aby podobać się kobietom. Tylko jak do tej pory, rzadko korzystał ze swoich atutów. Jego brązowe oczy miały w sobie coś takiego, co mogło przyciągać uwagę na dłużej. Sprawiał wrażenie sympatycznego gościa, takiego któremu można zaufać, cokolwiek to znaczy. Co prawda skończył swego czasu szkołę średnią, o profilu ogólnokształcącym, nawet zdał maturę. Dzięki uprzejmości koleżanki, która udostępniła mu swoją ściągę na egzaminie. Ale studiów żadnych nie ukończył, nie miał ku temu większych ambicji zawodowych. I tak najlepsze lata swojego życia, spędza na niczym konkretnym. Nie mając nawet dziewczyny, dzięki której miałby powód aby wyjść z domu. Zakupów żadnych nie robi, z tego względu że jego matka pracuje w sklepie spożywczym. Więc mimochodem robi je, wracając po drodze z pracy do domu. Jedynym jego obowiązkiem, jest wyniesienie śmieci, kiedy te wysypują się z kubła pod zlewem. No i raz w tygodniu ogarnia swój pokój, z tego chlewu co narobi. Nie wspomniałem tutaj o ojcu naszego kolegi, ponieważ on usunął się jakiś czas temu z ich życia. Znajdując sobie inną kobietę, i robiąc jej przy okazji dziecko. Tym samym tworząc Markowi przyrodnie rodzeństwo, którego nie miał do tej pory. Z ojcem stosunków jako takich nie utrzymywał, ponieważ on wyprowadził się do innego miasta. Oddalonego o ładnych kilkaset kilometrów. Korzystał tylko z alimentów, które jego stary przesyłał na bankowe konto matki. Jednak tylko do momentu, kiedy Marek skończył się uczyć. Nie podejmując dalszej nauki, tym faktem ucieszył swojego ojca, który już nie musiał na niego łożyć. Marek miał jeszcze babcię, matkę jego matki, którą to odwiedzał w każdy czwartek. Chodził do niej na cotygodniową herbatę, korzystał z dobroci starszej pani, w postaci jej emerytury. Komu jak komu, ale jedynemu wnukowi nie mogła przecież odmówić skromnego kieszonkowego. Emeryturę babcia miała wcale nie małą, jako wdowa po zmarłym górniku. Można powiedzieć że nasz Marek, żył jak pączek w maśle, korzystając z pieniędzy swojej matki i babci. Czy miał kolegów? Owszem, jeśli można zaliczyć kilku wyrostków, wystających wiecznie pod blokiem na ławce. Do domu ich raczej nie zapraszał, z tego względu gdyż jego matka sobie tego nie życzyła.

— Jeszcze coś cennego zginie, gdzie to potem szukać? — mówiła.

— Nie ma mowy.

Mieszkania matki i babci były własnościowe, więc w przyszłości miały należeć do niego. Na razie nie zawracał sobie tym głowę, bo to wydawała się jemu odległa przyszłość. Matka jego była dopiero po pięćdziesiątce, a babcia skończyła niedawno siedemdziesiąt trzy lata. Znając żywotność naszych kobiet, przez najbliższych kilkanaście lat, nie musiał sobie zawracać tym głowę. Czy nasz Marek posiadał jakieś znaczące nałogi? Oprócz siedzenia przed komputerem, lubił czasem wypić piwo, papierosów nie palił, innych używek nie tolerował. Mam na myśli wciąganie białego proszku, przez dziurki w nosie. Ktoś zaryzykowałby stwierdzenie, że z niego jest idealny kandydat na męża. Gdyby się znalazła jakaś panna, chętna na naszego amanta. Jednak w najbliższym czasie, nic takiego mu nie grozi. Co prawda od czasu do czasu, odwiedza w internecie profile randkowe. Nawet pisał z niektórymi singielkami po nocach, lecz do tej pory jeszcze się z żadną nie spotkał. Czy to wina nieśmiałości? A może braku chęci wyjścia z domu? Wiadomo z taką kobietą trzeba gdzieś wyjść, do jakiejś kawiarni lub klubu. Postawić drinka, porozmawiać, potańczyć, kupić jakiś prezent, może się z nią przespać. Potem zaprosić do siebie, tylko jak ta kobieta zareagowałaby, na wiadomość o tym, że jej facet mieszka z matką. W tym wieku powinien mieszkać już sam, mieć stałą pracę, i co najważniejsze samochód. A nie poruszać się komunikacją miejską, jak jakiś smarkacz. Pomyślcie sobie jak dorosły facet, radzi sobie z popędem seksualnym? Biorąc pod uwagę, że jest zdrowy i nie ma jakichś zboczeń lub zaburzeń. Po prostu posuwa się do samogwałtu i tyle. Co prawda miał jakiś czas temu dziewczynę o imieniu Sylwia, która mieszkała w klatce obok. Nawet jego matka była przychylna temu związkowi, po cichu liczyła że jej syn się z nią ożeni. No i pójdzie z domu na swoje, jednak się pomyliła. Dziewczyna snuła plany o dzieciach, ognisku domowym i takie tam bzdety. Tylko Marek był innego zdania co do tej kwestii. Dla niego to wszystko działo się zbyt szybko, a dziewczyna nie chciała czekać w nieskończoność. Dała mu ultimatum — albo ona, albo komputer. Jak myślicie co wybrał? Sylwia ma już do tej pory męża, dziecko, i planuje budowę domu na obrzeżach miasta. A nasz Marek dalej tkwi w tym samym miejscu, nie posunął się nawet o centymetr do przodu. Dlaczego? Ponieważ jest mu tak wygodnie. Jego pseudo koledzy, też samotnie dzierżą stery swojego życia. Co prawda większość z nich pracuje, niektórzy nawet są w związkach, płacą alimenty, mają zaciągnięte wszelkiego rodzaju pożyczki i kredyty. Ale nie on, nie nasz poczciwy Marek, on nie ryzykowałby tak jak inni. Lubił życie ustabilizowane, z małą ilością ryzyka. Siedział teraz w swoim pokoju, oczywiście przed komputerem i wertował strony o różnym pokroju informacji. Od wiadomości, poprzez ogłoszenia ze sprzedażą, na erotycznych stronach kończąc. Czasami grał w jakieś gry, ale nie był od nich uzależniony. Do tego stopnia żeby nie móc odejść od monitora, chociażby po to żeby spożyć posiłek lub załatwić swoje potrzeby fizjologiczne. Nagle do pokoju zajrzała jego matka, oczywiście weszła bez pukania. Strasznie tego nie lubił, nie był już przecież małym dzieckiem. Potrzebował trochę prywatności, a gdyby robił coś niestosownego?

— Co robisz? — spytała matka.

Czas nauki miał już dawno za sobą, więc lekcji nie odrabiał.

— Nic, siedzę i się nudzę — odparł.

— A propos nudzenia — odrzekła.

— Jeśli nie masz nic do roboty, to pomożesz mi zawiesić firany w stołowym.

— Ręce mi mdleją od tej roboty na kasie, a ty masz tyle siły i jej w żaden sposób nie

— spożytkujesz — dodała kobieta.

Nie lubił takich momentów, dla których musiał się odrywać od monitora. Ale wiedział że jak tego

nie zrobi, to będzie mu zawracać gitarę w nieskończoność.

— No dobra, już idę — odparł.

Chociaż tyle mógł dla niej zrobić, wstał ze swojego fotela i udał się do sąsiedniego pokoju. Matka używała do tego celu drabiny aluminiowej, ale z jego wzrostem była w tym wypadku zbędna. Ściągnął starą firanę, odczekał aż matka umyje okno, następnie odmierzył równo odległość między żabkami i wziął się za czepianie białej firany.

— Wiesz że u babci też trzeba zmienić? — Sama sobie nie poradzi — stwierdziła matka.

— Zrobię to przy najbliższej wizycie w czwartek — odparł syn.

Z babcią była inna bajka, tam robił za lewą kasę a u matki za przysłowiowe „Bóg zapłać”.

— Aha, jeszcze śmieci do wyrzucenia! — wtrąciła matka.

— A teraz zrobię sobie kawę, bo coś mi ciśnienie spadło od tego mycia — dodała.

Co było robić, Marek ubrał na stopy swoje adidasy, założył na grzbiet bluzę z kapturem. Sięgnął pod zlew po worek ze śmieciami, i wyszedł z nim na klatkę schodową. Wcisnął guzik aby przywołać windę, po chwili czekania otworzył drzwi i wszedł do środka. Nacisnął na jedynkę, po chwili jazdy był już na dole, wyszedł przed blok. Była godzina 16.00, więc jak zawsze o tej porze ktoś siedział na ławce. I się nie pomylił, jego dwaj kumple Zbychu i Jacek, byli obecni.

— Kogo moje chore oczy widzą? — odezwał się pierwszy.

— Mareczek we własnej osobie! — zagadał drugi.

— Cześć chłopaki — odezwał się Marek, lecz bez większego entuzjazmu.

— Gdyby nie śmieci, to byś nawet z domu nie wyszedł — zagaili do niego.

— Wypilibyśmy jakiegoś browara, od czasu do czasu, a tak zdziczejesz sam w tych czterech

— ścianach.

Niby ich słuchał, lecz w tym czasie podszedł do kubła ze śmieciami. Podniósł metalową pokrywę, zatkał sobie nos palcami i wrzucił worek do środka. Po czym podszedł do swoich kumpli, podał rękę do przywitania i usiadł obok nich. Przez chwilę rozmawiali o starych czasach, jak to za biegali dookoła bloku. Lub siedzieli na trzepaku, godzinami i bez celu. Zbychu i jego kompan Jacek, chodzili kiedyś z Markiem do podstawówki. Potem ich drogi się rozeszły, Marek zdążył jeszcze odhaczyć liceum, jego kolegom już się to nie udało. Po dwuletnich zawodówkach, zajmowali się dorywczymi pracami na budowach. W międzyczasie byli w wojsku, i tak im te lata zleciały. Zawsze mu zazdrościli tego, że nie musi pracować, maminsynek jak go nazywali.

— Ty to umiesz się w życiu ustawić — powiadali.

Ich palce u rąk były pożółkłe, od dymu tytoniowego, gardła przepite z charakterystyczną chrypką. Ubytki w uzębieniu, ubranie nie pierwszej świeżości, na ich tle Marek wyglądał jak młody Bóg.

— Napijesz się z nami? — zapytał Zbychu.

Wyciągnął zza pleców butelkę, jakiegoś taniego wina. Oczywiście mieli do tego, tylko jedną szklankę, która nie grzeszyła w tej chwili czystością.

— Czemu nie — odparł Marek.

Zbychu polał mu pół szklanki, po czym zwrócił się w jego kierunku, Marek wziął ją do ręki. Chwilę się namyślał, jak jego przełyk zareaguje na nieznany płyn. Otworzył szeroko usta i przechylił zawartość w kierunku gardła. Zrobił jeden łyk, potem drugi, lekko się wzdrygnął ale nie dał po sobie poznać że mu nie smakuje. Nie chciał wyjść na mięczaka w ich oczach, choć już nie raz pił podobne świństwa. Jednak od ostatniego razu, sporo wody w rzece upłynęło.

— Brawo, dobry chłopak! — odparł Jacek.

Jakby to były jakieś zawody, a nie zwyczajne spożywanie alkoholu. Po chwili zaliczył jeszcze jedną kolejkę, następnie wyciągnął z kieszeni dychę, i dał ją Zbychowi jako zaliczkę na poczet następnej butelki. W żaden sposób nie chciał być im dłużny, w ten sposób w ich oczach nabrał jako takiego szacunku. Na trzecie rozdanie nie czekał.

— No panowie, na mnie już czas — odparł.

— Spokojnie, gdzie lecisz, pali się? — zapytał Jacek.

Ale Marek już ich nie słuchał, wszedł do klatki schodowej, już po chwili był w drodze do swojego mieszkania. Dlatego nie chciał wychodzić z domu, zawsze wynoszenie śmieci kończy się tak samo.

— Wreszcie jesteś! — odezwała się matka.

— Nie wiem co gorsze w twoim przypadku, siedzenie w domu przez cały czas, czy twoi koledzy pod blokiem.

— Nic nie stoi na przeszkodzie, abyś to ty wynosiła śmieci — odparł syn.

— Marku, nie bądź bezczelny — odezwała się zdenerwowana matka.

— Jeszcze tego brakuje, aby ci podcierać tyłek, jak kiedyś!

— Może w końcu weźmiesz się do jakiejś uczciwej pracy? — zapytała kobieta.

— Spokojnie, jak znajdę coś ciekawego, to na pewno wezmę się do roboty — oznajmił.

Po krótkiej wymianie zdań, znów wrócił do swojego pokoju i usiadł za biurkiem. Na dzisiaj miał już dosyć kontaktu z ludźmi, chociaż w duchu przyznał rację matce. Zastanawiał się kiedyś, nad podjęciem jakiegoś zajęcia zarobkowego. Ale miałoby to być coś lekkiego i dobrze płatnego, bo ciężka fizyczna praca nie wchodziła tutaj w rachubę. Siedział teraz skupiony i intensywnie myślał nad jakimś zajęciem. Może kupić jakiś produkt w internecie, po cenie producenta. I spróbować go potem sprzedać z zyskiem, zastanawiał się głośno. Tylko co? Może jakieś perfumy? Kobiety lubią ich używać, tylko wiąże się to z wychodzeniem z domu i bezpośrednim kontaktem z klientami. Był co prawda kilka razy na randkach, ale czy to jest to samo co praca? Tego nie był pewien, jeśli nie spróbuje to nigdy się nie przekona. No dobra, pomysł już ma, tylko skąd wziąć pieniądze na realizację pierwszego zamówienia? Na myśl przychodziła mu tylko jedna osoba, jego babcia. Jutro jest czwartek, a więc wizyta u starszej pani, jak ją ładnie poprosi, to chyba nie odmówi wnukowi finansowego wsparcia. W końcu jest jej jedynym wnukiem, komu ma dawać jeśli nie jemu? W sumie racja, pomyślał Marek i z tą optymistyczną myślą położył się spać. Następnego dnia, zaraz po śniadaniu udał się do mieszkania starszej pani. Wcześniej jednak ogolił się i wykąpał, wdział czystą koszulę. Po drodze kupił bukiet niedrogich kwiatów, wiedział że babcia je lubi. Musiał w jakiś sposób przekonać ją do tego aby mu zaufała i wspomogła gotówką. Mieszkanie babci znajdowało się dwie ulice dalej, od jego miejsca zamieszkania. W sumie dziesięć minut marszu, był to blok czteropiętrowy, a więc bez windy. Babcia mieszkała na parterze, tyle dobrze, nie trzeba się wspinać po schodach. Wszedł do klatki schodowej, stanął przed drzwiami i zadzwonił.

— Kto tam? — odezwał się kobiecy głos.

— Komornik! — zażartował Marek.

— Otworzyły się drzwi mieszkania, w progu stanęła kobieta, lekko przygarbiona, z włosami siwymi spiętymi w kok. W okularach na nosie, ubrana była w fartuch w drobne kwiatki. Na jej stopach widniały ciepłe kapcie, mimo letniej pory. Widocznie marzła w nogi lub coś w tym rodzaju.

— Żartowniś z ciebie — odrzekła.

— Proszę, kwiaty dla ciebie — odparł Marek.

— Wejdź mój chłopcze, a z jakiej to okazji?

— Czy to musi być zaraz jakaś okazja, żeby przyjść z kwiatami?

— Dawno mi ich nie dawałeś, więc pomyślałam że coś musiało się stać — odparła.

— Nic się nie stało, po prostu chciałem być miły — dodał wnuk.

— Wejdź, zaraz nastawię wodę na herbatę.

— No i dam kwiaty do wazonu — dodała staruszka.

Marek usiadł za kuchennym stołem, jak zwykle gdy u niej bywał. Mieszkanie babci nie było zbyt duże, jakieś 38 metrów kwadratowych. Dwa pokoje, kuchnia, ślepa łazienka. Ale dla jednej osoby było w sam raz, wystrój jeszcze PRL -owski, babcia nie chciała nic zmieniać. Wiele rzeczy przypominało jeszcze, o zmarłym przed kilku laty dziadku. Małe, przytulne mieszkanko, jakich jest wiele na śląsku. Czajnik na kuchence zagwizdał, dał znać że woda się zagotowała. Babcia wsypała do szklanek zieloną herbatę i zalała ją gorącą wodą. Następnie postawiła je na stole, Marek wziął cukiernicę i odmierzył łyżeczkę wsypując cukier do swojej szklanki. Starsza pani wsypała sobie dwie, jeszcze przyzwyczajenie z młodości. Powinna już ograniczać cukier, ze względu na swój wiek i liczne choroby z tym związane. Ale miała to w nosie, z tylu rzeczy człowiek rezygnuje, a wiadomo ile to się jeszcze pożyje?

— Co tam słychać Mareczku u ciebie? — zapytała babcia.

— A moja córka jak się czuje?

— U mnie w porządku, a u twojej córki i mojej matki też — odparł z uśmiechem.

— Tylko jest taka sprawa, nie wiem jak ci to powiedzieć.

— Chciałaś żebym się ustatkował, znalazł sobie jakieś zajęcie — dodał.

— Aby stanąć na własnych nogach, potrzebuję pieniędzy. I pomyślałem o tobie, droga babciu — odparł.

— A co to za interes, i jaka kwota wchodzi w grę? — zapytała staruszka.

— Wiesz babciu, to damskie perfumy, które kupię w internecie, będę je sprzedawał chodząc po domach. Potrzebuję na początek jakieś dziesięć tysięcy.

— Ile? — spytała.

— Czy ty myślisz, że ja obrabowałam bank, a jak ci z tym nie wyjdzie, to co będzie?

— Utopisz pieniądze w błocie, pomyślałeś dobrze synku? — zapytała.

— Jakieś ryzyko zawsze istnieje, ale będę się starał żeby do tego nie doszło.

— No cóż, chciałabym jeszcze za swojego życia zobaczyć, jak mój jedynak wychodzi na prostą — odparła babcia.

— To znaczy że się zgadzasz? — zapytał z niedowierzaniem w głosie.

— A mam inne wyjście?

— Wolę ci dać te pieniądze i potem żałować, niż nie dać i też żałować — zresztą co ja mówię.

Kobieta poszła do pokoju obok, po chwili wróciła do kuchni z pewnym pudełkiem po ciastkach Po jego otwarciu, Marek zobaczył sporej grubości plik stuzłotówek. Na oko mogło być tego ze czterdzieści tysięcy, oczy mu się zaświeciły na sam ich widok.

— Babciu, ty trzymasz w mieszkaniu tyle kasy?

— Nie boisz się, że ciebie okradną? — Dlaczego nie w banku? — zapytał.

— Bo im nie ufam, mój drogi chłopcze — odparła starsza pani.

— To ile chciałeś tych pieniędzy?

— Dziesięć tysięcy? — zapytała.

— Jakbym wiedział że tyle masz, poprosiłbym o więcej — zagaił wnuk.

— Dobra dobra, więcej ci nie dam, dopóki nie zobaczę efektów twojego pomysłu.

Po czym odliczyła daną kwotę i wręczyła ją Markowi. Resztę pieniędzy zamknęła w pudełku i zaniosła ją tam, skąd wcześniej przyniosła. Marek z apetytem wypił herbatę, dzisiejszego dnia smakowała mu jak nigdy przedtem. Schował pieniądze do kieszeni, jeszcze raz podziękował babci za obdarzenie go zaufaniem, i wyszedł z mieszkania starszej pani. Na razie wszystko szło zgodnie z planem, miał pomysł, gotówkę. Teraz wystarczyło wrócić do domu, usiąść przed komputerem, zamówić w internecie perfumy i czekać na przesyłkę kurierską. Tylko co powiedzieć matce, w końcu chciała żeby coś robił, to właśnie robi, a że za pieniądze jej matki? Trudno. Przecież nie pożyczy pieniędzy w banku, bo mu na piękne oczy nie dadzą. Nigdzie nie jest zatrudniony, a do providenta nie pójdzie, nie ma takiej opcji. Tylko czym ja te perfumy będę woził? — pomyślał. Co prawda prawo jazdy ma, tylko od ukończenia kursu żadnym autem nie jeździł. Musiałby sobie, co nieco przypomnieć w tym temacie. Mógłby ewentualnie chodzić po ludziach pieszo, ale jak się spoci to będzie się źle reprezentował. Żadna kobieta nie kupi od niego żadnych perfum, sam będzie je potrzebował.

— Czyli muszę kupić sobie, jakiś środek transportu — pomyślał. Coś niedrogiego, wygodnego i niezawodnego zarazem — czyli czeka mnie wizyta w komisie samochodowym.

— Nigdy nie kupowałem auta, a jak mnie oszukają? — zapytał sam siebie.

— Może tak źle nie będzie, tylko jaka kwotę wydać na ten cel? Zależy jaki będę miał wybór — gdybał przyszły biznesmen.

Po zamówieniu perfum, zostało mu w budżecie około pięciu tysięcy. To dużo i mało zarazem, ale bądźmy dobrej myśli. Najbliższy komis z autami był kilka ulic dalej, jeśli nie w komisie, to spróbuje kupić samochód od osoby prywatnej. Jak pomyślał tak zrobił, wziął z domu pieniądze i udał się na przystanek autobusowy. Chwilę czekał na połączenie, gdy autobus podjechał, wsiadł do środka, kupił bilet i zajął miejsce przy oknie. Kilka przystanków dalej wysiadł, i ruszył z buta, chwilę potem był już na miejscu. Wszedł na teren komisu samochodowego, zaczął się rozglądać za czymś odpowiednim dla niego. Muszę wam powiedzieć, że wybór był dosyć duży, tylko kwota jaką miał wydać na auto ograniczała jego ambicje. Na placu nikogo nie było, bo też i pora była obiadowa. Po chwili do naszego Marka podszedł jakiś facet, prawdopodobnie był to właściciel. Z wyglądu nie miał więcej jak pięćdziesiąt kilka lat, włosy przyprószone siwizną, średniego wzrostu, z lekką nadwagą. Ubrany był w skórzaną kurtkę i spodnie teksasy, na nogach widniały adidasy koloru białego.

— Witam pana, czym mogę służyć? — zapytał mężczyzna.

— Szukam dla siebie jakiegoś auta, do przemieszczania się po mieście, oczywiście chciałbym żeby był sprawny i nie zeżarty przez korniki — odparł.

— A jaką kwotę przeznaczył pan, na tak wygórowane żądania? — zapytał żartobliwie właściciel komisu.

— Około pięciu tysięcy — odparł przyszły kierowca.

— Na pewno coś się znajdzie, proszę za mną — zachęcił mężczyzna.

Obaj zaczęli przechadzać się między rzędami aut, po chwili przystanęli przy jednym z nich. Był to golf czwartej generacji, srebrne pięciodrzwiowe auto, z silnikiem benzynowym o pojemności 1.6. Z zewnątrz nie wyglądał najgorzej, a co najważniejsze nie było widać oznak korozji.

— Proszę bardzo, oto on, Niemiec w całej swej okazałości za jedyne 4.200 — odparł właściciel.

— Można zajrzeć pod maskę i do środka? — zapytał Marek.

— Ależ naturalnie, nic nie stoi na przeszkodzie może się nim pan nawet przejechać — zachęcił facet.

Marek otworzył maskę, nachylił się nad silnikiem jakby się faktycznie znał. Zajrzał pod spód, czy nie ma wycieków, sprawdził stan karoserii.

— Można odpalić?

— Bardzo proszę.

Mężczyzna wsiadł do środka samochodu, wsadził kluczyk do stacyjki i go przekręcił. Auto odpaliło za pierwszym razem.

— Jaki to rocznik? — zapytał.

— 2000 rok.

— Możemy się przejechać?

— Oczywiście że tak.

Facet zajął miejsce pasażera, obok kierowcy, obaj przymknęli drzwi, auto ruszyło na ulicę. Ale zanim to nastąpiło, Markowi auto zdążyło zgasnąć dwa razy. Właściciel komisu pytająco spojrzał na chłopaka.

— Nic się nie dzieje, po prostu muszę wyczuć sprzęgło — odparł bez namysłu.

— Aha, no to spoko — zamruczał pod nosem szef komisu.

W końcu jakoś udało im się wyjechać na ulicę, auto dobrze się prowadziło. Nic nie stukało, nic nie pukało, żadne kontrolki na pulpicie się nie zaświeciły. Można powiedzieć, że ten golf to strzał w przysłowiową dziesiątkę.

— Proszę się tak nie rozpędzać, bo paliwa starczy na parę kilometrów — oznajmił właściciel.

— Ależ naturalnie, zresztą podoba mi się ten samochód — odparł młodzieniec.

— W takim razie proszę zawracać do komisu — załatwimy papiery, spiszemy umowę.

Po pięciu minutach byli z powrotem na miejscu, w biurze spisali umowę. Marek dostał nawet małą zniżkę i cztery opony zimowe do bagażnika, oczywiście na felgach stalowych. Po wyjściu z biura, wsiadł do swojego auta i ruszył do domu. Co prawda nie z piskiem opon, ale ruszył. Po dziesięciu minutach był już pod blokiem, musiał tylko znaleźć jakieś miejsce do zaparkowania. O tej porze nie sprawiało to trudności, całe szczęście że nie było jego kumpli. Zaraz musiałby coś postawić, oblać zakup i takie tam. Wysiadł więc z auta, zamknął drzwi na klucz. Jeszcze spojrzał na golfa wzrokiem właściciela, i ruszył do mieszkania. Kiedy wszedł do środka, matki nie było w domu, była w pracy. Na pewno by się zainteresowała tym faktem, że jej jedyny syn jednak wyszedł z domu przed obiadem, co się rzadko zdarza. Na szczęście nie musiał się nikomu tłumaczyć, wszedł do swojego pokoju i odpalił komputer. Auto jest, kosmetyki w drodze, teraz tylko poczeka na kuriera, i może zaczynać zarabiać. Marek wszedł na strony randkowe, i tym oto sposobem zaczął szukać potencjalne klientki dla swoich perfum. A było w czym przebierać, ponieważ kobiet w sieci jest multum, szczególnie tych które są same. Wszedł na jeden profil i zaczął wnikliwie badać kobiety, które są same i ewentualnie szukają kogoś do znajomości. Bliższej lub dalszej, ważne aby mieszkały gdzieś w okolicy, lub ewentualnie do pięćdziesięciu kilometrów. Zrobił sobie wstępną listę adresów, gdzie w pierwszej kolejności miałby jechać. Zajęło mu to trochę czasu, ale tego miał akurat pod dostatkiem. Interesowały go kobiety między dwudziestym piątym a czterdziestym piątym rokiem życia. Młodsze dziewczyny nie wchodziły w grę, z tego względu iż nie miały pieniędzy. Ponieważ jeszcze nie pracowały, a te po pięćdziesiątce były trudne do okiełznania. Następnego dnia przyszła oczekiwana paczka z perfumami, znowu nie było matki w tym czasie. Więc nie musiał się nikomu tłumaczyć, z tego co zamierzał robić. Prędzej czy później tak to wyjdzie na jaw, ale do tego czasu im mniej wie o tym ludzi tym lepiej. W sumie było tego wszystkiego cztery kartony, perfumy, dezodoranty, szminki i kremy do ciała. Do mieszkania tego nie wnosił, tylko po przejęciu tego od kuriera, zapakował od razu do auta. Zapłacił kierowcy za towar, po czym wrócił do siebie na górę. Wszedł do łazienki, wziął prysznic, ogolił się, przebrał się w nowe spodnie, włożył błękitną koszulę, do tego krawat pod kolor. Z szafy wyciągnął neseser, do którego zapakuje kosmetyki do prezentacji. Tak ubrany udał się na parking do auta, przed blokiem nie było nikogo znajomego, więc nikt go nie widział. Nie licząc tych sąsiadek, co całymi dniami przesiadują w oknach, w oczekiwaniu na coś ciekawego. Miał tu na myśli stare plotkary, które nie mają nic innego do roboty. Usiadł więc wygodnie za kierownicą, zajrzał do listy adresów i wybrał pierwszy z góry. Miejsce do którego miał jechać, było oddalone o pięć kilometrów od bloku, pod którym teraz stał. Włączył nawigację w telefonie, odpalił silnik samochodu i ruszył przed siebie. Było akurat lekko po obiedzie, więc ruch na drogach był znikomy. Nie ma nic bardziej denerwującego, jak stanie w korkach. Po piętnastu minutach dojechał na miejsce, zatrzymał się przed szeregowcem, na jakimś sennym osiedlu domów jednorodzinnych. Wysiadł z auta, otworzył bagażnik, z niego wyciągnął część perfum i włożył je do nesesera. Zamknął samochód, poprawił sobie krawat w bocznym lusterku. I życząc sobie szczęścia, udał się do drzwi frontowych domu, pod który podjechał. Otwierając furtkę sprawdził jeszcze, czy na trawniku nie wyleguje się jakiś pies. Ale żadnego nie zauważył, ruszył więc do przodu, nacisnął dzwonek u drzwi i z niecierpliwością czekał na rozwój wydarzeń. Po chwili usłyszał, jak ktoś przekręca zamek w drzwiach, na progu stanęła kobieta. Na pierwszy rzut oka, wyglądała na trzydzieści kilka lat, miała brązowe długie włosy, lekko pofalowane. Dosyć ładna z twarzy, bez żadnych znaczących szczegółów, oczy niebieskie, zgrabna i niewysoka. Ubrana była w jasną sukienkę koloru czerwonego, na ramiączkach z rozpinanym przodem. Akurat dwa pierwsze guziki były rozpięte, to od razu rzuciło się mężczyźnie w oczy. Na nogach miała szpilki, tego samego koloru co sukienka. Wyglądała na taką, co się gdzieś wybiera lub skądś wróciła.

— Słucham pana, o co chodzi? — zapytała kobieta.

— Dzień dobry pani, nazywam się Marek Sapiecha, mam dla pani propozycję kupna.

— Ale czego?

— Markowych perfum, po atrakcyjnej cenie — odparł z uśmiechem.

— Perfumy są wiodących firm.

— A czy ja wyglądam na taką, co używa podróbek?

— Ależ skąd! — Nawet nie miałem tego na myśli droga pani. Kobieta tak piękna jak pani, zasługuje na wszystko co najlepsze — odparł mężczyzna, starając się aby to zabrzmiało jak komplement.

— Wie pan, staram się kupować perfumy w sklepie — unikam podróbek rodem z Chin.

— Zapewniam panią, że to nie są żadne podróbki — wszystko oryginał, ręczę za to własnym honorem — dodał Marek.

— Jeśli pani pozwoli, chciałbym zająć pani kilka chwil i zaprezentować to, co mam w ofercie.

Kobieta chwilę się wahała, nie była pewna, czy ma wpuścić obcego faceta do domu. Lub też zamknąć mu drzwi przed nosem. Jednak w mężczyźnie było coś takiego, co widocznie zaciekawiło kobietę, otworzyła mu więc drzwi na oścież i poprosiła go do środka.

— Proszę, niech pan wejdzie — na wprost do kuchni — odrzekła.

Marek ucieszył się, że jego osoba w oczach kobiety zasługuje na zaufanie. Wszedł więc do środka w korytarzu ściągnął pantofle, żeby pokazać jej swoje dobre wychowanie. Na szczęście skarpety miał nowe, więc żadnych dziur się nie spodziewał.

— Ależ to zbyteczne drogi panie — wszędzie jest terakota — nie nabrudzi pan.

No i znaleźli się w kuchni, dom z tego co zobaczył, był nowocześnie urządzony. Meble jasne, przestronne, duże okno z widokiem na ogród.

— Napije się pan czegoś, kawy, herbaty? — zapytała.

— Jeśli to pani nie zrobi kłopotu, to kawę poproszę — odparł domokrążca.

Kobieta włączyła ekspres, postawiła na podeście dwa kubki, czekając aż kawa zacznie się sączyć. Po chwili kawa stała już na stole, w tym czasie Marek otworzył walizkę i począł wyciągać jej zawartość.

— Proszę, niech pan usiądzie — zaproponowała gospodyni.

— Napijemy się kawy, perfumy nie uciekną.

— Ma pani rację, kawa najważniejsza — zauważył.

Zajął miejsce naprzeciw niej, wziął kubek do ręki i zrobił łyk kawy, patrząc na nią ukradkiem. Zauważył że kobieta robi to samo, przyglądała mu się za zaciekawieniem.

— A więc proszę spojrzeć, co mam pani do zaoferowania.

Kobieta miała taki wyraz twarzy, jakby perfumy w ogóle ją nie interesowały. Jeśli nie one to co? Czyżby była zainteresowana, jego skromną osobą? I tylko nim jako mężczyzną.

— Długo się pan tym zajmuje, mam na myśli sprzedaż?

Nie wiedział co ma jej odpowiedzieć, powiedzieć prawdę czy improwizować.

— Sprzedaję już od jakiegoś czasu — odparł po namyśle.

— I jak pan na tym wychodzi? — drążyła temat.

— Nie najgorzej.

Marek myślał, że sprzeda jakieś perfumy i pójdzie dalej, a tu zapowiada się na dłuższą pogawędkę.

— Mieszka tu pani z mężem? — zapytał z ciekawości.

— Mieszkałam.

— Jesteśmy po rozwodzie, wie pan, mój były mąż pracował dłuższy czas za granicą. W tym czasie budowaliśmy ten dom, on przyjeżdżał od czasu do czasu. Aż stwierdziłam, że rozłąka nie służy naszemu związkowi. Mąż w tym czasie znalazł sobie kogoś innego, pomyślałam, że będzie lepiej jak się rozejdziemy. Dzieci nie mieliśmy, więc nic nie stało na przeszkodzie.

— Nie czuje się pani samotna w tym domu, dla jednej osoby to trochę za dużo? — spytał.

— Czasami tak, z początku myślałam aby go sprzedać i kupić sobie jakieś mieszkanie. Ale dom to dom, nie muszę się użerać z sąsiadami. A kto wie, na kogo trafię w tym bloku.

— W sumie racja — dodał mężczyzna.

— Może przejdziemy na ty? — zaproponowała

— Łatwiej będzie się nam rozmawiało.

— Nie mam nic przeciwko.

— Mam na imię Monika — odezwała się kobieta, wyciągając do niego rękę.

— Marek jestem, miło mi.

Szybko rozwija się nasza znajomość — pomyślał sobie, dopiero co wszedłem do jej domu, a już rozmawiamy jak starzy znajomi. Ciekawe co będzie dalej?

— A dlaczego nie masz dzieci? — Względy zdrowotne, czy może jakaś inna przyczyna? — zapytał.

— Z początku było nam tak wygodnie, a potem jak już zaczęłam o tym myśleć to nasz związek się rozpadł. Może to i lepiej, mniej osób na tym ucierpiało — odparła Monika.

— Kochałaś go? — zapytał.

— Z początku tak, jak byliśmy młodzi i nie mieliśmy nic oprócz siebie. Ale z czasem, jak zaczęło nam się powodzić finansowo, to w związku powiało nudą. Już wtedy musiał mieć kogoś na boku.

— To smutne, długo już nie jesteście razem?

— Od dwóch lat jestem sama — odparła kobieta.

— A ty masz kogoś?

— Chwilowo nie jestem w związku — powiedział.

Monika przyjrzała się uważnie Markowi, w jej oczach wydawał się przystojnym mężczyzną. Którym nie pogardziłaby żadna kobieta, może przez tą pracę co wykonuje jest sam.

— Kawa się skończyła, masz ochotę na coś innego? — spytała się jego.

Dała tym do zrozumienia, że nie chce aby już wychodził.

— Wiesz, przyjechałem tutaj autem, więc nie powinienem pić alkoholu — ale jakiś mały kieliszek mi nie zaszkodzi — odparł.

Monika wstała od stołu, udała się do pobliskiego salonu i z barku wyciągnęła butelkę czerwonego wina. Nalała go do kieliszków.

— Możesz tutaj przyjść? — Na sofie będzie nam wygodniej siedziało — odparła gospodyni.

Marek czym prędzej zjawił się w salonie, na prośbę kobiety, podała mu kieliszek i oboje usiedli.

— Może wypijemy bruderszaft? — zaproponowała.

— Czemu nie.

Opletli sobie ręce, wypili łyk wina po czym się pocałowali. Ale o dziwo, żadne z nich nie chciało przerwać tego pocałunku. Po chwili przerodził się on, w namiętny i pełen pożądania. Na chwilę przerwali zbliżenie, oboje dopili wino z kieliszków i wrócili do całowania. Widać było, że kobieta dawno nie była w objęciach mężczyzny. Zaczęła w podnieceniu ściągać Markowi krawat, rozpinać koszulę. On też nie pozostawał bierny, na zgrabne ciało Moniki. Rozpiął jej do końca sukienkę, i zanurzył się w jej piersiach, całując ją gdzie popadnie. Po chwili oboje nie mieli już na sobie ubrań.

— Zanieś nie na górę, do sypialni — cicho szepnęła mu do ucha.

Marek wziął nagą kobietę na ręce, i zaczął z nią iść po schodach. Na górze odepchnął drzwi na bok, wszedł do sypialni i położył ją na łóżku, sam kładąc się obok niej. Dopiero teraz widział ją w całej okazałości, była piękna, zgrabna i pachniała tak zmysłowo, że mężczyźnie przez chwilę zakręciło się w głowie. Sam nie wie, czy to z podniecenia, czy też z chwilowego braku tlenu w swoim mózgu. Zaczął ją pierwszy całować, począwszy od stóp, kierując się ku górze. Ona też nie pozostała bierna na tę sytuację, kiedy się na nią położył, z rozkoszy wbiła mu się paznokciami w plecy. Przez moment znieruchomiał, jakby doznał jakiegoś paraliżu. Jednak po chwili przyzwyczaił się do bólu, nic już mu nie przeszkadzało, wręcz przeciwnie, podnieciło go to bardziej. Ile się oboje wili na tym łóżku nie pamięta, wie natomiast jedno, że doznał czegoś pięknego z tą kobietą. Czego nie może opisać żadnymi słowami, bo szczęście nie ma miary. W jej oczach też było widać, wielkie zadowolenie z tego faktu, że po tak długim poście, mogła znów znaleźć się w objęciach mężczyzny. Leżeli teraz razem, ona z głową na jego torsie, on gładzący jej włosy, oczy miał utkwione w suficie. Myślał jak do tego doszło, przyszedł sprzedać jej perfumy, a wylądowali razem w łóżku. Czyja to była inicjatywa? Wiadomo że do tanga trzeba dwojga, więc wina leży po obu stronach. Z drugiej strony, jeśliby się w porę wycofał z jej domu, czy żałowałby potem tego czy też nie? Już się tego nie dowiemy, trudno stało się, ma kochankę lub też dziewczynę. Nie wiem jak to nazwać, może to było jego przeznaczeniem, przyjść do tego domu i poznać tę kobietę. Ale w chwili obecnej, nie miało to większego znaczenia. Dzień się jeszcze nie skończył, lecz to co do tej pory się zdarzyło było piękne i nie chciał tego przerywać. Mogli tak leżeć w nieskończoność, jednak po chwili odezwał się do kobiety.

— Nie wiem, czy mogę sobie pozwolić na takie leniuchowanie, z tobą w łóżku — odezwał się.

— W końcu jestem teraz w pracy.

— A czy ty pracujesz dla kogoś, czy sam sobie jesteś szefem? — zapytała go.

— Sam dla siebie.

— Więc zostań ze mną, jest mi z tobą tak dobrze — powiedziała Monika.

— A czy ty kochanie gdzieś pracujesz?

— Oczywiście że pracuję, w biurze nieruchomości, jednak teraz jestem na urlopie.

— Miałam jechać z koleżanką na wczasy, tylko że ta w ostatniej chwili zmieniła swoje plany, i przy okazji moje — odparła.

— Mamy wykupiony pobyt nad morzem w Sopocie, jutro miałyśmy jechać, już jestem spakowana i nie wiem co robić w tej sytuacji. Może ty byś ze mną pojechał, co ty na to?

— Twoja propozycja jest bardzo kusząca — stwierdził Marek.

— Z miłą chęcią z tobą pojadę, tylko musiałbym w domu o tym powiedzieć matce. Bo mogłaby się o mnie martwić, wiesz dwa tygodnie poza domem, martwiłaby się o mnie.

— Ależ oczywiście kochanie, poinformuj kogo chcesz, ważne abyśmy byli razem — odparła.

— Tylko na taki wyjazd potrzebna jest gotówka, a ja niestety w chwili obecnej nie śmierdzę groszem — odezwał się Marek.

— Nic się nie martw, za wszystko ja płacę — dodała Monika.

— Męska duma nie może mi na to pozwolić, aby kobieta za wszystko płaciła.

— Na razie schowaj dumę do kieszeni, niczym się nie przejmuj, ważne abyśmy byli razem.

Teraz już nic nie zakłócało ich spokoju, leżeli sobie razem w łóżku jak para małżonków. Tulili się do siebie jak para kociąt, pragnąca ogrzać się za wszelką cenę. Monika w głębi duszy czuła rodzące się szczęście, którego dawno nie zaznała. Jednak co nagle to po diable, w sumie znają się chwilę, a jeśli to zauroczenie pęknie jak bańka mydlana? I pozostanie tylko rozczarowanie, którego kiedyś zaznała. Wszystko będzie dobrze — pomyślała. Gdy tak sobie leżeli, i myśleli nad ich wspólną przyszłością, nagle odezwał się dzwonek do drzwi. Marek wzdrygnął się nagle, jak kochanek przyłapany na gorącym uczynku. Kto to może być, o tej porze? — pomyślał sobie.

— Kochanie leż spokojnie, pójdę zobaczyć kto się tam dobija — odparła Monika.

Kobieta wstała z łóżka, narzuciła na swoje ponętne ciało szlafrok, włożyła pantofle na stopy i udała się na dół po schodach. Zajrzała przez judasza na zewnątrz, po czym przekręciła klucz w zamku i otworzyła drzwi wejściowe. Na progu stała kobieta, wysoka blondyna o długich włosach i niebieskich oczach. Ubrana była w kolorowy t-shirt, obcisłe spodnie dżinsowe, na nogach zaś miała niebieskie szpilki. Na ramieniu, wisiała jej torebka koloru czerwonego, dosyć dużego rozmiaru, jakie noszą teraz młode kobiety. Wiekowo wyglądała na rówieśniczkę kobiety.

— Cześć Moniczko — odezwała się Sylwia, bo tak miała na imię.

— Jak tam, gotowa już jesteś do jutrzejszego wyjazdu? — zapytała.

Monika stała jak wryta, koleżanka w tym czasie weszła do środka.

— Co to, nie zaprosisz swojej najlepszej koleżanki? — zdziwiła się kobieta.

Sylwia weszła do kuchni, i od razu wzięła do ręki szklankę z szafki, żeby nalać sobie coś do picia. Monika zamknęła drzwi i skierowała swe kroki za kobietą. Mając ręce skrzyżowane na piersi, stała i patrzyła na nią. Kiedy blondynka napiła się wody, rozmowa wróciła.

— Ale chciało mi się pić, nie masz pojęcia jak bardzo — odrzekła.

— No co tak stoisz, jakbyś ujrzała ducha w biały dzień? — To tylko ja, twoja kumpela!

— Co ty tutaj robisz? — spytała Monika ze zdziwieniem.

— Przecież dzwoniłaś do mnie, że nie możesz jechać, bo coś ważnego ci wypadło?

— Ale już wszystko w porządku, więc nie marudź tylko mnie przytul na zgodę, okej?

Sylwia podeszła do Moniki i przytuliła ją do siebie, jak to robią dobre znajome. Jednak kobieta po chwili odsunęła się od niej, z niedowierzaniem patrząc na nią.

— Może dla ciebie jest wszystko okej, ale nie dla mnie. Bo wiesz, sytuacja się trochę skomplikowała. Otóż jak mnie poinformowałaś, że nie możesz ze mną jechać, ja musiałam jakoś wybrnąć z tej niekomfortowej sytuacji. Więc znalazłam zastępstwo, za twoją osobę., jadę na urlop z kimś innym — odrzekła Monika.

— Jak to z kimś innym? — A ja się nie liczę? — zapytała Sylwia.

— W takim razie kto to jest? Jeśli moje towarzystwo ci nie odpowiada.

— Marek, mój chłopak — odrzekła z zadowoleniem w głosie.

— Jaki Marek? — Przecież ty nie masz żadnego faceta? — zapytała zdziwiona kobieta.

— Mylisz się kochana, mam faceta żywego, z krwi i kości!

— Coś mi tu ściemniasz — dodała sfrustrowana koleżanka.

— Gdzie on niby jest?

— Na górze, w sypialni — odrzekła Monika z nutą zadowolenia w głosie.

— Nie wierzę — odparła Sylwia i skierowała swe kroki na schody.

Można powiedzieć że wbiegła na górę, otworzyła drzwi do sypialni i stanęła jak wryta! W łóżku pod kołdrą faktycznie ktoś leżał, co prawda wystawała tylko głowa, ale Sylwia zauważyła że to mężczyzna, i to całkiem przystojny. Przez chwilę zrobiło się jej głupio, myślała że Monika ją nabrała i tam nikogo nie będzie, a tu proszę, taka niespodzianka.

— No hej, Marek jestem — odezwał się mężczyzna spod kołdry.

— Chętnie bym wstał i się przywitał, tylko chwilowo nie mam na sobie ubrania — dodał.

— Nic nie szkodzi — odparła kobieta, będąca dalej w lekkim szoku.

A to spryciula z mojej przyjaciółki — pomyślała sobie. Kiedy ona zdążyła przygruchać sobie takie ciacho? Niby udaje takie niewiniątko, co to nie zliczy do trzech, a tu proszę taka niespodzianka. W oczach Sylwii było widać zazdrość, sama pewnie miała ochotę na Mareczka. Ale jej koleżanka okazała się zaradniejsza życiowo.

— Miło mi ciebie poznać — odparła kobieta. Obróciła się na pięcie i wyszła z sypialni. Zeszła na dół po schodach, wciąż będąc w lekkim szoku, to co zobaczyła.

— Od kiedy się znacie? — Chyba mi nie powiesz, że go dopiero poznałaś. To by było idiotyczne, nie sądzisz? — zapytała Sylwia koleżankę.

— To już nie istotne, na tę chwilę. Ważne że mam z kim jechać na urlop i tyle, nie mogłam czekać do samego końca, aż się łaskawie namyślisz i dasz mi znać.

— A co z naszą przyjaźnią? — zapytała kobieta.

— Do tej pory byłyśmy nierozłączne, nagle znajdujesz sobie faceta, nic nie mówiąc i stawiasz wszystko pod znakiem zapytania.

— Dalej możemy być przyjaciółkami — odparła Monika.

— Ale na urlop jadę właśnie z nim, nie z tobą. Trzeba było szybciej dać mi znać, a nie stawiać w trudnym położeniu. Nagle się zjawiasz, i co mam łaskawie z niego zrezygnować bo tak chcesz? — Nic z tego.

Przez chwilę obie kobiety stały w milczeniu, czekając na rozwój wydarzeń. Jednak po chwili, Sylwia spojrzała wymownie na swoją koleżankę i odrzekła.

— No cóż, skoro podjęłaś już decyzję, i jest ona nieodwołalna -To życzę wam udanego urlopu. Po czym odwróciła się na pięcie i ruszyła w kierunku wyjścia, zamykając za sobą drzwi. Monika z ulgą wypuściła powietrze z płuc, tak jakby kamień spadł jej z serca. Widocznie kosztowało ją to trochę nerwów, w ogóle jej się nie spodziewała. A tu taka niespodzianka, w sumie nic się nie stało. Może to i lepiej, że Sylwia poznała wreszcie Marka. Nie musi się z nim ukrywać po kątach, mogą teraz legalnie uchodzić za parę.

— Kochanie, możesz już zejść na dół, jeśli chcesz — odezwała się Monika.

Po chwili mężczyzna znalazł się na dole.

— Ale się porobiło — odrzekł — może lepiej by było, jakbyś na ten urlop pojechała z koleżanką.

— Widać, że jej na tobie zależy, a tak wystawiasz na próbę waszą przyjaźń.

— Nic jej nie będzie — stwierdziła kobieta — zresztą to ona mnie wystawiła, a nie ja ją.

— Uzgodniliśmy, że jedziemy razem i nikt już nam w tym nie przeszkodzi.

— Masz rację, nie wracajmy już do tego — odparł Marek. Tylko muszę się spakować przed wyjazdem, dać znać matce i babci, że mnie nie będzie w domu przez najbliższe dwa tygodnie.

— Co im powiesz kochanie, prawdę?

— Prawda na razie musi poczekać, nie mogę tak od razu powiedzieć mojej matce, że poznałem dziewczynę i jadę z nią na urlop. Zaraz zacznie drążyć temat, powiem jej że wyjeżdżam na szkolenie, związane ze sprzedażą perfum. Że takie są teraz wymogi itp. A o tobie powiem po naszym powrocie, tak będzie lepiej moim zdaniem — zauważył.

— Może masz i rację, starsze osoby martwią się na zapas — odparła Monika.

— To w takim razie kochanie, muszę cię na chwilę opuścić. Pojadę do domu, spakuję się i wrócę do ciebie, okej? — zapytał.

— Okej — odparła jego dziewczyna.

Marek wziął Monikę w objęcia, namiętnie się pocałowali, po czym wyszedł z domu do auta. Kobieta przez chwilę patrzyła przez okno, za odjeżdżającym samochodem. Miała nadzieję że jednak mężczyzna którego dzisiaj poznała, wróci do niej niebawem. Że to nie był sen, ale wszystko to działo się naprawdę. Nie mogła jeszcze uwierzyć w szczęście, jakie ją dzisiaj spotkało tak to się niewinnie zapowiadało. A tu proszę, ma swojego faceta i jutro wyjeżdża z nim na upragniony urlop. Zyt długo była sama, coś jej się przecież od życia należy. Sylwia pewnie zazdrości jej faceta, widać było to po jej oczach i zachowaniu. Ale Marek należy teraz do niej, i nie pozwoli go sobie teraz odebrać. W końcu to do niej przyszedł z perfumami, a nie do kogoś innego. Widocznie są sobie przeznaczeni i tyle, a ze zrządzeniem losu nie ma co dyskutować. Tylko brać co przynosi i tyle w temacie. Uśmiech pojawił się na twarzy Moniki, w myślach już widziała siebie i Marka wylegujących się na plaży. A Sylwia, no cóż, na razie sobie zrobi z nią przerwę. Marek w tym czasie zajechał pod swój blok, wszedł do mieszkania, swojego pokoju, i zaczął przeglądać w szafie rzeczy. Które przydadzą mu się na wyjazd z dziewczyną. Wyciągnął torbę z pod łóżka, i zaczął do niej pakować to co wpadło mu w ręce. Na pogodę i niepogodę, w zależności na jaką trafią. Po pół godzinie był już spakowany, napisał tylko krótki list do matki, w którym wyjawił jej powód wyjazdu. Oczywiście napisał, że jedzie na szkolenie, kartkę z informacją położył na kuchennym stole. Wziął torbę z ubraniami, przybory toaletowe z łazienki i wyszedł z mieszkania. Na parkingu przed blokiem, zapakował torbę do bagażnika, wsiadł do auta i odjechał w kierunku mieszkania babci. Chciał się z nią pożegnać przed wyjazdem, był jej to winien, w końcu to dzięki jej pomocy mógł to wszystko robić. Po kliku minutach, był już pod blokiem starszej pani, a po chwili zadzwonił do jej drzwi. Otworzyła mu jak zwykle pytając ;

— Kto tam?

— Komornik.

— Witaj babciu, przyjechałem się z tobą pożegnać. Otóż wyjeżdżam na dwa tygodnie, na szkolenie w zakresie sprzedaży tych perfum, które teraz sprzedaję — odparł wnuk.

— Chodź kochany do kuchni, usiądź, napijemy się herbaty — odrzekła babcia.

— Opowiadaj jak ci idzie sprzedaż tych pachnideł.

— Nie najgorzej, jakoś interes się kręci — odparł Marek.

— A to szkolenie, daleko masz?

— Na morzem.

— To pewnie potrzebujesz pieniędzy na wyjazd? — zapytała starsza pani.

— W sumie jak mi coś dasz, to będę ci wdzięczny — odparł.

Babcia jak zwykle poszła do pokoju obok, po chwili wróciła z portfelem w ręce. Otworzyła go i wyciągnęła kilka stówek.

— Masz synu, tylko nie wydaj zaraz na głupoty.

— Nie martw się babciu, będę roztropny — zapewnił wnuk.

Herbata stygła na stole, ale Markowi nie w głowie teraz było jej picie, co prawda zrobił kilka łyków aby nie robić przykrości babci. Lecz w jego głowie snuła się już przygoda, jaką mieli przeżyć ze sobą. Teraz to zaprzątało jego uwagę, szkoda że nie mógł powiedzieć całej prawdy swojej babci, może by zrozumiała. W końcu też jest kobietą, i kogoś w swoim życiu kochała. Ale jeśli nie byłaby zbyt wyrozumiała, to gęsto musiałby się jej tłumaczyć. Teraz chciał tego uniknąć, dopiero zaczął swój interes a już planował wyjazd z dziewczyną, którą tak naprawdę nie znał. Ona jego zresztą też, a może to zwyczajne szaleństwo z ich strony? Może źle robią, jednak klamka już zapadła, jadą i tyle, los im sprzyja i to się liczy.

— Wiesz babciu, zostawiłem wiadomość matce w kuchni. Jakby się ciebie o coś wypytywała, to jej powiedz że wszystko jest w porządku.

— No dobrze, powiem.

— Nie mam już czasu, trzymaj się zdrowo i do zobaczenia po powrocie — odparł.

Marek przytulił babcię do siebie i pocałował ją w czoło.

— Uważaj tam na siebie, mój chłopcze, w razie czego dzwoń —

— Okej, będę pamiętał.

Wnuczek pożegnawszy się z babcią, wyszedł z jej mieszkania i udał się do samochodu. Zapiął pasy, odpalił silnik i odjechał w kierunku domu Moniki. Po kilkunastu minutach był już na miejscu, okazało się że jego dziewczyna ma swój samochód, w garażu przy domu. Była to dwuletnia toyota corolla, a więc nowsza od jego golfa. Tym właśnie autem, mieli jutro jechać nad morze. Jego fura mogłaby nie sprostać trudom podróży, w końcu trochę kilometrów było do zrobienia. Monika chce jechać swoim autem, nie ma sprawy, jemu to pasuje. Marek wyciągnął torbę z bagażnika i ruszył do wejścia do mieszkania. Drzwi były otwarte, a więc czekała na niego, to dobrze — pomyślał sobie.

— Kochanie, jesteś już? — odezwał się głos z kuchni.

— Wszystko załatwiłeś, możemy jechać? — zapytała.

— Tak, wszystko okej — odparł Marek.

— To chodź tu do mnie i daj mi buziaka — zachęciła go Monika.

Mężczyzna zostawił torbę w przedpokoju, wszedł do kuchni gdzie była jego dziewczyna. Akurat przygotowywała obiad dla ich dwojga, na chwilę przerwała swoją czynność, aby móc uwiesić się jemu na szyi. Pocałowali się namiętnie, trwało to chwilę, po czym wróciła do zajęć. Marek zajął miejsce za stołem, czekając cierpliwie aż obiad będzie gotowy. W międzyczasie przejrzał kolorowe czasopisma, leżące na stole, związane z modą i ubiorem.

— Mareczku, przygotuj talerze i sztućce, za chwilę będzie obiad — poinformowała go.

Mężczyzna wyjął z szafki, wszystko to o co go prosiła i położył na blacie stołu. Monika w tym czasie, nałożyła porcje kurczaka i warzyw na talerze. Wyciągnęła do tego z barku, butelkę czerwonego wina, usiadła obok i zaczęli jeść w milczeniu.

— Zawsze to coś innego, niż gotuje jego matka — pomyślał sobie.

W dzisiejszych czasach, kobieta która umie gotować i lubi to robić, to istny skarb. Więc poszczęściło mu się w tym temacie. Po skończonym obiedzie, Marek sprzątnął ze stołu i włożył brudne naczynia do zmywarki. Chociaż w ten sposób, mógł się odwdzięczyć swojej kobiecie za smaczny obiad.

— Wiesz kochanie, mam jeszcze trochę roboty przy pakowaniu ubrań. Więc znajdź sobie jakieś zajęcie — odparła Monika.

— Nie martw się o mnie, obejrzę sobie resztę twojego domu — dodał mężczyzna.

— Jeśli można?

— Ależ oczywiście, nic nie stoi na przeszkodzie.

Marek nalał sobie wino do kieliszka, zaczął się przechadzać po mieszkaniu. W kuchni i sypialni już był, no i jeszcze w salonie. Pozostał jeszcze jeden pokój obok salonu, drugi obok sypialni, no i naturalnie łazienka, która była na wprost sypialni. Była dosyć duża, co prawda z małym skosem jak to na poddaszu. Ale z wanną narożną, osobnym prysznicem, dużą umywalką, lustrem i oknem dachowym które świetnie doświetlało pomieszczenie. Był jeszcze taras, na który wychodziło się wprost z salonu. Zadaszony, z wiklinowym stołem i fotelami, z widokiem na zieleń ogrodu. Usiadł więc w jednym z foteli, wypił łyk wina i spokojnym wzrokiem patrzył na otaczającą go przyrodę. Czuł się spokojny i rozluźniony, to teraz jego miejsce na ziemi, przynajmniej na razie. Nie wiedział bowiem jak się dalej jego losy potoczą, plan na najbliższe dwa tygodnie miał i to mu na razie wystarczało. Siedział tak dłuższą chwilę w zamyśleniu, z którego wyrwał go głos dziewczyny.

— Kochanie, już skończyłam. Możemy teraz wziąć prysznic i położyć się do łóżka. Bo jutro czeka nas długa droga, a ty musisz być wypoczęty za kierownicą — odparła.

— Już idę — dodał mężczyzna.

Dokończył wino i udał się na górę, skąd dochodził jego partnerki. Monika zdążyła się już rozebrać i wślizgnąć pod prysznic. Woda ze słuchawki oblewała jego dziewczynę, z góry do dołu, zmywając z niej obfitą pianę. Którą sobie wcześniej naniosła na ciało. Marek stał nieruchomo przy drzwiach prysznica, i z niedowierzaniem parzył na ciało Moniki. Swoim wzrokiem badał, wszystkie zalety jej kształtów, co chwila przełykając ślinę.

— Jak chcesz kochanie, to możesz do mnie dołączyć — zaoferowała się kobieta.

— Będzie mi niezmiernie miło — odparł Marek.

Po czym energicznym ruchem, zaczął ściągać z siebie ubranie. Gdy był już całkiem nagi, otworzył drzwi prysznica i wślizgnął się do środka. Ona zmoczyła jego ciało, nałożyła dużą ilość żelu i zaczęła go masować. Najpierw jego głowę, potem szyję i ramiona, nie ominęła też pleców i klatki piersiowej. Potem zeszła niżej, zajęła się jego przyrodzeniem i jędrnymi pośladkami. Marek aż zamknął oczy z podniecenia, jeszcze nikt inny go tak nie masował jak Monika. Strasznie mu się to spodobało, oczywiście sam nie stał bezczynnie, swoimi rękami zaczął gładzić ciało dziewczyny. Doprowadzając ją do dreszczy, mimo że woda była bardzo ciepła. Oboje pracowali nad ciałem swojego partnera i partnerki. Po chwili Monika obróciła się plecami do Marka, oparła swe ręce o płytki na ścianie i w widoczny sposób odchyliła swój tyłek w jego stronę. To dało mężczyźnie do myślenia, wiedział bowiem że jego kobieta pragnie jego męskości, tu i teraz. Zbliżył się więc do niej na tyle, aby włożyć swój członek do miejsca do tego przeznaczonego. Chwilę później Monika, czuła obecność swego mężczyzny w swoim wnętrzu, jego rytmiczne ruchy doprowadziły ją do orgazmu. Sami nie wiedzą ile to wszystko trwało, w każdym bądź razie oboje byli wniebowzięci. Po wszystkim, jeszcze raz spłukali się bieżącą wodą, wtedy wyszli z pod prysznica. Wytarli się ręcznikiem, ubrali w szlafroki wiszące na poręczy i oboje udali się do sypialni na odpoczynek. Łóżko już było posłane, zanurzyli się więc pod kołdrą i zrelaksowani do granic możliwości zapadli w głęboki sen. Łóżko było duże i wygodne, mimo tego kochankowie przytuleni do siebie, zajmowali tylko jego połowę. Na ten moment im to wystarczało. Ze snu wyrwał ich budzik, którego Monika nastawiła wieczorem. Nie chciała bowiem aby zaspali. Marek przetarł oczy, pozbywając się z nich resztek snu.

— Jak ci się spało kochanie? — spytała swojego mężczyznę.

— W twoich ramionach wyśmienicie! — odparł.

— Pora wstawać, bo inaczej będziemy tak leżeć do obiadu.

— Nie ma wyjścia, trzeba ruszyć cztery litery — pomyślał.

Monika udała się pod prysznic, aby się odświeżyć przed podróżą, jednak tym razem nie wołała swojego partnera. Żeby nie przedłużać wyjazdu, kiedy skończyła, zeszła na dół do kuchni. Przygotowała śniadanie, teraz Marek poszedł się wykąpać. Gdy wrócił z łazienki, na stole czekała już jajecznica na bekonie, oraz kawa w dużym kubku.

— Porządne śniadanie — pomyślał sobie.

— Smacznego kochanie — odezwała się Monika.

— Och dziękuję bardzo, moja droga.

Wziął się więc za jedzenie, nieźle mu to szło, po chwili talerz był już pusty. Jakby mógł, to by go jeszcze wylizał, ale nie wiedział jakby na to zareagowała jego dziewczyna. Więc się przed tym powstrzymał.

— Kochanie, zrobię jeszcze kanapki na drogę, a ty jak możesz to wynieś nasze bagaże do auta.

— Już się robi najdroższa, tylko daj mi klucze od garażu — zaproponował Marek.

Dziewczyna dała mu wspomniane wcześniej klucze, mężczyzna wyniósł wszystko, co miał zapakować do auta. Jego torba, oraz jej dwie walizki i jakaś torba podręczna, pewnie z kosmetykami. Wreszcie zobaczył z bliska auto jego dziewczyny, co tu dużo gadać, w porównaniu z jego golfem to było niebo a ziemia. Kluczyki były w stacyjce, wsiadł więc do środka, odpalił samochód i wycofał go z garażu. Na jego miejsce postawił swoje, zamknął bramę na klucz i udał się do mieszkania. Monika już kończyła pakować jedzenie na podróż, jeszcze tylko zajrzała do wszystkich pomieszczeń, czy wszystko w porządku i odezwała się do Marka.

— Kochanie, możemy jechać — po czym podeszła do niego i go pocałowała.

— No to w drogę, nie mamy wyboru — odparł humorystycznie.

Wziął od niej torbę z jedzeniem, oboje wyszli z domu, Monika zamknęła drzwi na klucz. Marek usiadł za kierownicą toyoty, ona obok niego na fotelu pasażera. Wycofał auto z podjazdu na ulicę, zamknął bramę wjazdową, następnie ruszyli do głównej drogi, a potem prosto na Sopot. W kwadrans wyjechali z miasta, na najbliższej stacji Marek zatrzymał się, aby zatankować auto i ustawić nawigację. Samochód szedł jak burza, oczywiście zwracał uwagę na ograniczenia. Żeby nie potrzebnie nie płacić mandatów. Pogoda była słoneczna, więc musowo trzeba było założyć na nos okulary słoneczne. Nie powiedziałem wam, z jakiego miasta wyjechali, ale czy nazwa ma tu jakieś znaczenie? Wydaje mi się to w tej chwili mało ważne, nazwijmy je po prostu X. Po jakimś czasie, znaleźli się przy bramkach wjazdowych na autostradę. I tu zaczyna się mniej przyjemna część jazdy, ponieważ trzeba pobrać bilet za ten odcinek płatnej drogi. Ale trudno, przecież nie będą się tłuc jakimiś lokalnymi drogami, tylko dlatego że jadąc nad morze żałują za przejazd. Jest też potem zjazd, ale o nim później, po jakichś dwóch godzinach zrobili sobie przerwę w jeździe. Marek zjechał na postój, jego dziewczyna udała się do toalety aby się odświeżyć, i jak to mówią przypudrować sobie nosek. On w tym czasie wyjął z bagażnika torbę z jedzeniem, zajął miejsce na ławce pod parasolem. Po chwili dołączyła do niego Monika, wyjęła termos z kawą i nalała ją do kubków. Wzięli sobie do tego po kanapce i zaczęli jeść. Oprócz nich, na parkingu było jeszcze kilkanaście aut, wszystkie pewnie wybierają się w tym samym kierunku co oni. Rodziny z dziećmi, starsze małżeństwa i takie pary jak oni sami, wszyscy w jednym celu aby odpocząć nad naszym Bałtykiem. Zimnym, nie do końca czystym, ale morzem. Po jakiejś pół godzinie, zapakowali się do auta i ruszyli w dalszą drogę. Ruch na autostradzie był dosyć wzmożony, ale Marek nie gnał na siłę. Wyprzedzał raczej tylko ciężarówki, które spowalniały podróż, jednak wolał jechać prawym pasem, zresztą gdzie tu się spieszyć. Morze przecież nie ucieknie, a w pensjonacie mieli się zameldować dopiero po południu. W końcu zjechali z autostrady, zapłacili na bramkach kwotę, która nie jak ma się do warunków na drodze. Mam na myśli jakość naszych autostrad, które mają jeszcze wiele do życzenia. Ale jak się nie ma co się lubi, to się lubi co się ma i tyle w temacie. Im bliżej byli Trójmiasta, tym korki na drodze stawały się coraz dłuższe. Gdzie ci wszyscy ludzie tak jadą? Mam nadzieję że trudy tej podróży, zrekompensuje widok fal obmywających stopy — pomyślał Marek. Dobrze że klimatyzacja w aucie działa, bo wszystko kleiłoby się do fotela samochodowego. A tak antyperspirant zadziałał i wszystko jest okej. Nawigacja wskazywała jeszcze czterdzieści kilometrów, tak więc było już bliżej jak dalej. Monika co chwila szukała w radiu odpowiedniej muzyki, aby w ten sposób złagodzić trudy podróży. W międzyczasie trzymała swojego faceta za rękę, gdy ten nie zmieniał biegów przy skrzyni. Już wjechali do Sopotu, jeszcze kilka ulic i będą na miejscu. Najgorsze jest to że ulice są wąskie, nie raz jednokierunkowe, no i parkomaty niemal wszędzie. Na szczęście ich pensjonat zapewnia swoim gościom, miejsca parkingowe na terenie pensjonatu, a więc za ogrodzeniem. I to jest optymistyczna wiadomość na koniec podróży, pomyślał nasz kierowca i jego pasażerka. Po wjechaniu na teren pensjonatu, Marek zatrzymał się przy wejściu aby wysadzić Monikę. Która udała się do środka budynku, żeby ich zameldować i wziąć klucze do pokoju. Marek wyciągnął z bagażnika torby i walizki, postawił je na schodach, i autem zajechał na parking. Po zamknięciu auta na klucz, zaczął wnosić toboły do środka.

— Dzień dobry — przywitał się z recepcjonistką.

— Dzień dobry panu — odparła dziewczyna, która siedziała za biurkiem recepcji.

— Kochanie, mam już klucz do pokoju — odezwała się do niego Monika.

— Pokój numer 205, pierwsze piętro, schodami w górę — odparła.

— Daj torbę, pomogę ci — zaoferowała się jego dziewczyna.

— Dam sobie radę, ale jak tak bardzo chcesz mi pomóc, to weź coś lżejszego.

Oboje udali się po schodach na piętro, ich drzwi do pokoju były w głębi korytarza. Dziewczyna przekręciła klucz w drzwiach, weszli do środka. Pokój był przestronny, z dużym małżeńskim łóżkiem, po obu stronach znajdowały się szafki nocne z lampkami. Okno było szerokie z wyjściem na balkon i oczywiście z widokiem na morze. Na balkonie stały pod ścianą, dwa krzesła i stolik kawowy. Wracając do środka, obok sypialni były drzwi do łazienki, a w samej łazience duży prysznic, umywalka z lustrem, sedes, w sumie wystarczy. W sypialni pod ścianą, stał mały stół z dwoma krzesłami, czajnik do gotowania wody. A w samym rogu szafa na ubrania i mała lodówka. Marek postawił torby na podłodze i usiadł na łóżku.

— No to jesteśmy — odezwał się do dziewczyny.

Monika otworzyła w tym czasie, drzwi balkonowe aby przewietrzyć pokój.

— Jak ci się tu podoba? — zapytała.

— Nie, no pokój w porządku i ten widok — odparł z zadowoleniem.

— Proponuję się odświeżyć i pójść na plażę, zdążymy jeszcze przed zachodem słońca — zainicjowała Monika.

Pierwsza wskoczyła pod prysznic, po niej wszedł Marek, przebrali się w świeże ciuchy i wyszli z pokoju. Po chwili byli już na ulicy, skierowali się w stronę plaży, szli tak chodnikiem trzymając się za ręce. Po drodze mijali sklepowe wystawy i ludzi, których było dosyć sporo. Jedni spacerowali tak jak oni, inni siedzieli w ogródkach przed restauracjami i knajpami. Sącząc zimne piwo i drinki, jedząc smażoną rybę i frytki lub inne nadmorskie specjały. Po chwili byli już przy wejściu na molo, i tu niespodzianka, za wejście trzeba było słono zapłacić. Siedem złotych od osoby! Co zrobić, trzeba sięgnąć w głąb kieszeni i tyle. Marek kupił wejściówki, udali się teraz po deskach w stronę zacumowanych jachtów i łodzi. A było ich doszyć sporo, jedne lepsze od drugich, widać że ktoś na swoje cele nie szczędzi grosza.

— Kochanie, chodź zrobimy sobie zdjęcie, na tle statku pirackiego — zaproponowała Monika. Wyciągnęła z torebki swojego smartfona, przytulili się do siebie, następnie dziewczyna cyknęła kilka fotek i pokazała je swojemu facetowi.

— Zajebista z nas para, nie sądzisz?

— O tak moja droga, wyglądamy jak para celebrytów — odparł z uśmiechem.

— I tego się trzymajmy.

— Wyślę jedno mojej koleżance, niech wie że się dobrze bawimy.

— Tej, co miała z tobą jechać? — zapytał.

— Tej samej.

— W ten sposób ją dobijesz.

— Wiem — odparła Monika.

— Nie boisz się, że może zablokować twój numer z zazdrości?

— Jeżeli go zablokuje, to będzie znaczyło, że nasza przyjaźń nie była do końca prawdziwa, tylko udawana, rozumiesz kochanie?

— Rób jak uważasz, a co z tego wyjdzie wkrótce się przekonasz — odparł.

Przeszli się po promenadzie, potem usiedli na ławce, Marek objął dziewczynę ramieniem i spojrzał przed siebie. Lubił widok fal i ten krzyk mew lecących w powietrzu. Dawno już nie był nad morzem, jeszcze w dzieciństwie kiedy to były modne kolonie i obozy. Czyli w sumie nie było go tu kilkanaście lat, po czym wrócił jako dorosły mężczyzna, z dziewczyną u swego boku. Była godzina dwudziesta z minutami, jeszcze trochę i zacznie się zachód słońca, na który oboje czekali. A nie ma nic bardziej romantycznego, niż dwoje zakochanych i zachód słońca nad morzem. No i się zaczęło, słońce poczerwieniało i powoli zanurzało się do wody, tuż za horyzontem jak rozgrzana do czerwoności stal, którą się chłodzi w wodzie. Najpierw kawałek, potem do połowy, żeby w końcu całkiem zniknąć. Gdyby nie lampy świecące po obu stronach, zrobiłoby się całkiem ciemno. Zakochani wstali z ławki i udali się w kierunku lądu, zeszli z molo, przeszli się obok straganów z pamiątkami i wyrobami z bursztynu. Zatrzymali się przy jednym znich, Marek przez chwilę oglądał te wszystkie cuda, w końcu zwrócił się do swojej dziewczyny.

— Kochanie, wybierz sobie coś — zaproponował.

— Ależ drogi Marku, nie ma potrzeby, naprawdę.

— Chcę, abyś miała jakąś pamiątkę, z naszego wspólnego wyjazdu.

Monika przez chwilę się zastanawiała, ponieważ wybór był ogromny. Po czym sięgnęła rękami, po srebrny wisiorek z sercem z bursztynu. Przymierzyła przed lustrem i odrzekła.

— To mi się podoba, jeśli tak naprawdę chcesz mnie obdarować.

— Ten wisiorek będzie w sam raz — odparła.

Marek wyciągnął pieniądze z kieszeni i zapłacił za prezent. Monika z radości rzuciła mu się na szyję.

— Dziękuję kochanie!

— Drobiazg, jesteś warta całego tego bursztynu.

— Wiesz co, zgłodniałam z tego wszystkiego, a ty? — zapytała.

— Też mam smaka na coś dobrego.

— To chodźmy coś zjeść — dodała.

No i poszli w kierunku jakiejś knajpki, ceny mniej więcej wszędzie są takie same, więc usiedli do stolika przy pierwszym lepszym lokalu. Wzięli do ręki karty z menu i zaczęli wertować strony.

— Co bierzemy? — zapytała dziewczyna.

— Skoro jesteśmy nad morzem, to jakąś rybę — zaproponował.

— A co do picia?

— Żywca bym się napił — odparł po namyśle.

Po chwili do ich stolika, podeszła młoda dziewczyna w fartuchu. Przyjęła od nich zamówienie, po dziesięciu minutach na ich stoliku wylądowały talerze z rybą i frytkami, oraz zestawem surówek, do tego dwie butelki zimnego piwa, prosto z lodówki.

— No to smacznego.

— Wzajemnie kochanie.

Ryba była dobrze przyprawiona, a do tego świeża, po jakimś czasie na talerzach zostały tylko ości. Nad morzem apetyt dopisuje, co tu się dziwić że nic nie zostało. Monika wyciągnęła z torebki kartę płatniczą i podała ją Markowi.

— Kochanie, ureguluj rachunek.

— Ależ najdroższa, mam pieniądze — odparł mężczyzna.

— To ja ciebie zaprosiłam, i to ja stawiam. Nic się nie martw, stać mnie, a swój honor schowaj na razie do kieszeni, twoja duma na tym nie ucierpi — odparła Monika.

Markowi zrobiło się trochę głupio, poczuł się jak żigolo którego utrzymuje kobieta. Co zrobić, takie czasy, kobiety coraz bardziej są samodzielne i to one grają pierwsze skrzypce w związkach. A mężczyzna zniża się do roli utrzymanka.

— Moniko, potrzebuję jeszcze twój PIN — odrzekł nieśmiało.

— Faktycznie, zapomniałam — odrzekła kobieta i nachyliła się mu do ucha, szepcząc cyfry.

— Zapamiętaj je kochanie, bo przydadzą ci się na dłużej — odparła z uśmiechem.

— Zresztą, po zapłaceniu rachunku, schowaj ją sobie do portfela, jeszcze przyda ci się nie raz.

Po chwili do stolika podeszła ta sama dziewczyna, która ich obsługiwała, podała Markowi rachunek i już miała odejść, kiedy się do niej odezwał.

— Chciałem zapłacić.

— Kartą, czy gotówką?

— Kartą — odparł niepewnie, ukradkiem spoglądając na Monikę.

— Chwileczkę, tylko przyniosę terminal.

Po chwili dziewczyna wróciła, mężczyzna przyłożył kartę, wcisnął PIN, a z kieszeni wyciągnął dychę i jej podał.

— Dziękuję.

— Ja również dziękuję — dodała dziewczyna i odeszła.

Marek niepewnie schował kartę Moniki do kieszeni.

— Widzisz kochanie, to proste jak drut, dałeś radę, drugi raz pójdzie ci lepiej — odparła.

— Miejmy nadzieję.

Po chwili oboje wstali od stolika i udali się na spacer, dzień dobiegał końca, oboje są zmęczeni więc skierowali swe kroki w kierunku pensjonatu. Po kwadransie byli już w swoim pokoju, wzięli prysznic, umyli zęby i udali się na spoczynek. Od strony uchylonego okna, było słychać szum dobiegający znad morza. To ich dokumentnie ukołysało do snu. Kolejna noc razem, Marek powoli przyzwyczajał się do tej sytuacji. Lecz co najważniejsze, było mu z nią dobrze, ona zapewne czuła to samo. Widać to było po uśmiechu na jej twarzy, spała błogo jak mała dziewczynka. Co im się śniło? Łatwo zgadnąć, jemu ona a jej pewnie on, chyba że się mylę, nie wiercili się w łóżku więc wszystko było w porządku. Pierwszy obudził się Marek, wstał po cichu aby nie budzić swojej kobiety. Udał się do łazienkiaby odcedzić kartofelki, oczywiście deskę od sedesu zostawił w górze. Ponieważ nie ma jeszcze

w zwyczaju tego, że pomieszkuje z kobietą. Co prawda mieszka z matką, ale ona nie robiła mu z tego powodu wyrzutów. Była dla niego wyrozumiała, jak to matka dla syna jedynaka.

Umył twarz w wodzie, przetarł ją, spojrzał na siebie w lustrze, zrobił niezrozumiałą minę i wrócił

do łóżka. Monika przytuliła się do niego, nie otwierając jeszcze oczu, chciała zapewne aby jej

sen jeszcze trwał. Na dworze było już jasno, na zegarze widniała godzina ósma rano. Pora więc

powoli wstawać, śniadanie nie będą serwować w nieskończoność. Monika otworzyła w końcu oczy, obróciła się do swojego mężczyzny i przywitała się z nim słodkim buziakiem.

— Cześć kochanie, jak ci się spało? — zapytała Marka.

— Bardzo dobrze, nigdy nie spałem lepiej.

— No to wstajemy, pora zjeść śniadanie — odrzekła kobieta.

Wyskoczyła z łóżka i udała się do łazienki, tam zobaczyła deskę w górze. Lekko przewróciła oczami, ale nic nie powiedziała, widocznie i ona jest na tyle wyrozumiała co matka jej faceta. Opuściła więc ją na dół i skorzystała z toalety, potem wzięła prysznic, następnie zaczęła się malować. Trochę to trwało, jak to u kobiet, Marek w tym czasie wyszedł na balkon, aby podziwiać poranek. Słońce świeciło na niebie, było ciepło więc dzień zapowiadał się na udany. Wreszcie doczekał się swojej kobiety, Monika wyszła z łazienki umalowana, po chwili była też i ubrana, a w co? Nie będziemy wnikać, na pewno stosownie do pogody za oknem.

— No to idziemy na śniadanie — odezwała się do Marka.

Wyszli z pokoju, zamykając drzwi na klucz, zeszli schodami na parter, tam bowiem znajdowała się stołówka. Było to dosyć duże pomieszczenie, ze stolikami po obu stronach, na jakieś trzydzieści osób, może więcej. Na środku stał stół z zimną płytą, a na nim półmiski z wędlinami, serami różnej maści, warzywami, owocami, sokami, kawą i herbatą w termosach. W sumie niczego tam nie brakowało, jedynie nakładać sobie na talerze i zajadać. Przy stolikach było już kilkanaście osób, rodzice z dziećmi i kilkoro seniorów, w sumie cały przekrój społeczeństwa. Marek z Moniką skinęli pensjonariuszom głowami, na przywitanie po czym podeszli do stołu, nałożyli sobie słuszne porcje na talerze i udali się do wolnego stolika pod oknem. Marek nalał do kubków kawy i zaczęli jeść, spoglądając z zaciekawieniem na innych gości. Po kwadransie mieli już pełne brzuchy, wstali od stolika, zanieśli brudne talerze do okienka i wrócili do swojego pokoju. Tam zaopatrzyli się w koc, z pensjonatu od gospodarza zabrali osłonę od wiatru i udali się na plażę. Pogoda zachęcała do wylegiwania się na słońcu, grzech nie skorzystać. Po kilku minutach spaceru, byli już nad morzem. Marek rozłożył koc, rozwinął osłonę od wiatru i powciskał kołki w piasek. Oboje rozebrali się do strojów kąpielowych, Monika wyciągnęła z torby krem do opalania, poprosiła Marka aby posmarował jej plecy. Potem odwdzięczyła mu się tym samym. Położyli się na brzuchach i zaczęli korzystać z promieni słonecznych. Dobrze że wybrali się na plażę wcześniej, bo już po godzinie nie było miejsca, żeby przysłowiowego kocyka rozłożyć. Widocznie każdy z wczasowiczów, wpadł tego ranka na taki sam pomysł jak oni. Dużo naszych rodaków wybiera się za granicę, na przykład do Chorwacji, Grecji, Egiptu, Turcji, tam przynajmniej pogodę mają zapewnioną. Bo nad naszym morzem nie zawsze świeci słońce, a jak się wcześniej wykupi wczasy i w dodatku nie trafi z pogodą, to wakacje nie są udane. I tylko szlag człowieka trafia, że popełnił ten sam błąd po raz kolejny w swoim życiu. Tak że nasi bohaterowie mieli to szczęście, i trafili z pogodą jak w przysłowiową dziesiątkę. Po jakiejś godzinie Marek i jego dziewczyna, obrócili się na plecy. Aby teraz przyrumienić brzuchy i swe lica. Po następnej godzinie oboje stwierdzili, że mają ochotę zanurzyć się w wodzie. Wstali więc z kocyka i udali się w kierunku fal, morze było dziś spokojne i w miarę ciepłe. Jeśli można zaliczyć dwadzieścia jeden stopni do ciepła, ale nie wybrzydzajmy. Marek od razu wszedł do wody i zanurzył się po szyję, Monika nie była taka odważna. Najpierw zmoczyła sobie stopy, potem woda doszła do kolan, wreszcie dotknęła jej bikini. Lekko się wzdrygnęła, czy ma iść dalej, ale Marek ją zachęcił i już po chwili oboje stali po szyję w wodzie.

— Umiesz pływać? — spytała swojego partnera.

— Utrzymuję się na wodzie, jeśli o to chodzi.

— No to do dzieła — odrzekła i oboje popłynęli w stronę Szwecji.

Nie za daleko co prawda, aby móc czuć grunt pod nogami. Po kilku minutach pływania, Monika zawiesiła się na Marku aby odpocząć, objęła go rękami i zaczęli się całować. Nawet nie przeszkadzała im w tym słona woda, która ściekała im po policzkach. Namiętne to były całusy, z języczkiem. Stali by tak bez końca, lecz po chwili zaczął ich łapać skurcz, dopóki pływali wszystko było okej, teraz chłód wody dawał im się we znaki.

— Wracamy na kocyk, wystarczy tej kąpieli jak na pierwszy raz — odparła dziewczyna.

Oboje dopłynęli do brzegu, wyszli z wody i udali się na kocyk, Marek wytarł swojej dziewczynie plecy ręcznikiem. Ona zrobiła to samo, po chwili pobytu na słońcu ciepło wróciło do ich ciał.

— Masz ochotę na gofry, z jagodami i bitą śmietaną? — zapytał.

— Mam kochanie.

— No to lecę kupić — dodał pospiesznie.

Mężczyzna udał się do budki z goframi, kolejka za tym smakołykiem była dosyć spora. Marek musiał odstać swoje, ale opłaciło się, po dziesięciu minutach wracał do Moniki z dwiema porcjami pachnących gofrów. Usiedli więc na kocu i zaczęli jeść ze smakiem, dziewczyna dała ugryźć gofra swojemu facetowi, on nie pozostał jej dłużny. Na koniec jedno drugiemu, zlizywało z ust nadwyżkę bitej śmietany. W południe, gdy zrobiło się dosyć gorąco, oboje stwierdzili że dosyć już tego leżakowania. Pora usunąć się w cień, żeby im mózgi się nie zlasowały. Zwinęli więc swój majdan, wcześniej otrzepując go z piasku, i udali się do baru na coś zimnego. Usiedli na zewnątrz pod parasolem, Marek zamówił dla nich po zimnej coli, już po chwili gasili swoje pragnienie. Monika odruchowo spojrzała do swojego telefonu, miała wiadomość od swojej przyjaciółki, życzyła im udanego urlopu i takie tam bzdety. Myślała że już się do niej nie odezwie, ale widocznie przemyślała sprawę i zachowała się w tej sytuacji jak należy.

— Wiesz kochanie, odezwała się Sylwia.

— Tak?

— Podobało jej się nasze zdjęcie, życzy nam miłego pobytu nad morzem — oznajmiła.

— A to ciekawe, myślałem że tym naszym wyjazdem wszystko przekreślimy.

— Jednak nie — odparła Monika.

Po opróżnieniu szklanek z napojami i zapłaceniu za nie, oboje udali się do pensjonatu. Aby się odświeżyć, przebrać i pójść na spacer po mieście. Teraz Monika chciała kupić jakiś prezent swojemu mężczyźnie, więc zaciągnęła Marka do jubilera, aby sobie coś wybrał. Mężczyzna za bardzo nie chciał, ale jak odmówić tak pięknej kobiecie, kiedy ta się uprze. Nie ma takiej opcji, więc zaczęli się rozglądać po ladach ze złotem, srebrem i bursztynem.

— Jeśli mogłabym coś zasugerować mój drogi, to może wybierz sobie jakiś sygnet — odparła.

— Tak myślisz?

— Nie sugeruj się ceną mój drogi, bo stać mnie na najdroższy — dodała z uśmiechem.

Marek po raz kolejny stanął przed dylematem wyboru, widać jeszcze nie przywykł do tego, aby ktoś robił mu prezenty, w dodatku takie drogie. Jednak po chwili namysłu przełamał swój wstyd, i wybrał z gabloty sygnet, którego nie powstydziłby się sam szef mafii.

— Widzę kochanie, że masz dobry gust — powiedziała z przekonaniem Monika.

— Może pani pokazać ten pierścień — zwróciła się do ekspedientki.

Kobieta podała go Markowi, ten go przymierzył, o dziwo pasował jak ulał, tak jakby na niego czekał.

— Podoba ci się? — spytała jego dziewczyna.

— Jest mega zajebisty — odparł z iskrami w oczach.

— W takim razie bierzemy go.

— Zapakować? — spytała ekspedientka.

— Nie ma takiej potrzeby.

Marek po raz kolejny użył kartę swojej dziewczyny, ciekawe kiedy przekroczymy limit na karcie — pomyślał sobie. Od jubilera mężczyzna wyszedł już z sygnetem na palcu.

— Dziękuję ci kochanie, nie myślałem że obsypiesz mnie złotem — odrzekł.

— To mężczyzna ma rozpieszczać kobietę, a nie na odwrót.

— Daj mi buziaka i będziemy kwita — powiedziała Monika.

Znowu mieli okazję do tego aby się pocałować, rozpieszcza swojego faceta to fakt, widocznie jest w nim do szaleństwa zakochana. Miejmy nadzieję, że nie będzie kiedyś tego żałować. Dała mu swoją kartę, obsypuje go drogimi prezentami, ktoś by powiedział że czyste szaleństwo. Zresztą kto zrozumie kobiety, jeszcze te zakochane po uszy, pewnie nikt o zdrowych zmysłach. Przeszli się kawałek po mieście, następnie wstąpili na obiad do włoskiej knajpki na pizzę. A po obiedzie znów poszli na plażę, lecz tym razem nie po to aby się opalać, lecz aby przejść się wzdłuż brzegu. Ściągnęli z nóg klapki i zaczęli iść w nieznanym kierunku. Fale obmywały im stopy, za każdym razem kiedy morze się cofało. Było to przyjemne uczucie dla niej i dla niego, chłodna woda dodawała im rześkości w ten ciepły i słoneczny dzień. Ona szła pierwsza, on tuż za nią, nie liczyli kroków bo to odebrałoby im przyjemność ze spaceru. W miarę upływu czasu, ludzi na plaży pozostawało coraz mniej. Liczyli na to, że dojdą do jakiegoś ustronnego miejsca, na którym będą mogli odpocząć w samotności, bez wścibskich oczu kogokolwiek z postronnych ludzi. Po godzinie spaceru, dotarli do ciekawych wydm, porośniętych pojedynczymi krzewami i usłanymi suchymi konarami drzew. Wyrzuconymi na brzeg podczas ogromnych sztormów. Monika wzięła swojego partnera za rękę i pociągnęła go za sobą w ustronne miejsce. Dookoła nie było żywej duszy, no i dobrze, bo chciała zrobić z nim coś co nie potrzebowało świadków. Kiedy znaleźli się pomiędzy zielenią, usiedli na rzadkiej trawie i zaczęli się całować. Najpierw powoli, jakby badając grunt swojego partnera, potem tempo się zwiększyło. Ona usiadła mu okrakiem na kolanach i całując go w szyję, zaczęła ściągać z niego koszulę. Gdy to zrobiła, zniżyła swoje usta do wysokości klatki piersiowej i tam zaczęła całować. Marek w tym czasie też zajął się jej koszulką i stanikiem, wszystko wylądowało na trawie. Zaczął pieścić jej nabrzmiałe brodawki językiem, tak że piersi stwardniały jej do granic możliwości. To rozochociło ich jeszcze bardziej, osunął więc Monikę na trawę i zaczął jej rozpinać spodenki. Powoli zsuwając je z bioder, z jej stringami nie było większych problemów. Po chwili leżała przed nim naga, tak jak ją Pan Bóg stworzył. Jego usta powędrowały więc między jej uda, w tym momencie dziewczynę przeszedł taki dreszcz, że aż się cała zatrzęsła jakby miała gorączkę. To go jeszcze bardziej zachęciło do działania, w ruch poszły więc jego dłonie, przemierzały każdy kawałek jej ponętnego ciała. Dziewczyna ściągnęła Markowi spodenki i swoim spojrzeniem zachęciła do dalszego działania. Wzięła jego członka w swoje dłonie i zaczęła pieścić nie mniej od niego, tym razem on zatrząsł się jak osika na wietrze. Do finału tego zbliżenia pozostało już niewiele, Marek rozłożył jej uda na boki i zagłębił się w dziewczynę, tak głęboko jak to było możliwe. Monika wydała podniecający jęk, jej oczy zaszły mgłą więc je zamknęła bo w tym momencie i tak by nic nie zobaczyła. Jej kochanek zaczął się ruszać, do przodu i do tyłu razem z nią, w tym momencie nic się nie liczyło tylko ich miłość. Z każdą minutą nakręcali się coraz bardziej, aż do momentu wystrzału. Marek poczuł jak wewnętrzne mięśnie macicy, zaciskają jego członka, to było piękne uczucie dla ich dwojga. Bo nie ma nic piękniejszego, jak harmonia dwóch ciał w pełnym uniesieniu. Gdy było już po wszystkim, wysunął się powoli z jej wnętrza, wtedy ona otworzyła oczy. Były pełne szczęścia, widać że tego potrzebowała już od dawna. Kobieta która nie ma możliwości kochać i być kochaną, marnieje w oczach z każdym upływającym rokiem. Robi się oschła i nerwowa, zła na cały świat. Jej to akurat nie groziło, bo miała przy sobie mężczyznę, który ją kochał z wzajemnością. Po wszystkim położyli się obok siebie, jeszcze krew w ich żyłach mocno krążyła, lecz z każdą następną minutą, tętno powracało do stanu sprzed zbliżenia. Ich serca zaczęły normalnie bić, przytulili się do siebie i tkwili w tym stanie przez jakiś czas. Dopiero potem zaczęli się powoli ubierać, ona i on mocno się przy tym spocili, lecz nie przeszkadzało im to wcale, to był zapach ich miłości gorącej i namiętnej.

— Wiesz co kochanie?

— Tak?

— Mam ochotę na kąpiel, tu i teraz!

Po czym z powrotem ściągnęła z siebie ubranie i pobiegła do wody. Marek zrobił to samo, czyste szaleństwo, ale co tam, miłości nie da się kontrolować. Po chwili oboje byli już w morzu, znów całowali się w objęciach fal, które otaczały ich z każdej strony. Do momentu aż znów poczuli chłód słonej wody, wtedy wyszli na brzegi i udali się po swoje ubrania. Kiedy się ubrali, wrócili na brzeg, aby poszukać bursztynu i muszelek. Znaleźli kilka kamyków, które do złudzenia przypominały bursztyn, ale czy były nim faktycznie? Tego nie wiedzieli w stu procentach. W każdym razie schowali je do kieszeni spodenek, i ruszyli w drogę powrotną. Znów Monika szła przodem, a tuż za nią jej kochanek, jak wierny pies który bez swej pani nie zrobi kroku. Po drodze minęła ich para młodych ludzi, pewnie też szukają ustronnego miejsca na zbliżenie. Może pójdą tam samo, gdzie przed chwilą byli oni, trawę już mają wydeptaną jakby co. Spacer powrotny po udanym seksie był przyjemnością, nawet ich nogi nie bolały. Monika sprawiała wrażenie tak lekkiej, jakby stąpała po wodzie jak sam Chrystus. Mam nadzieję że nie bluźnię, opisując to w ten sposób. Znowu zaczęli pokazywać się ludzie, leżący na plaży, aż doszli do punktu wyjścia, skąd zaczęli swoją wędrówkę. Udali się teraz do baru na kawę i coś zimnego, bo mieli straszne pragnienie w ustach. Usiedli więc przy stoliku pod parasolem i zamówili co trzeba. Zimne napoje poszły naraz, a potem po ugaszeniu pierwszego pragnienia, zaczęli się delektować kawą. Którą sączyli powoli i z rozwagą jak coś niesamowitego. W barze zabawili może z godzinę, potem udali się do pensjonatu by wziąć prysznic i się trochę położyć. Planowali bowiem pójść wieczorem do jakiegoś klubu, aby się trochę zabawić. Nie ubierali na siebie nic, tylko nadzy leżeli pod kołdrą. Tak im było po prostu wygodnie, zresztą czego się tu krępować, byli sami bez osób postronnych. Spali kilka godzin, gdy Marek otworzył oczy już szarzało, pora więc wstawać jeśli mają iść gdziekolwiek. Wstali więc z łóżka i zaczęli się szykować, on się ogolił, skorzystał z dezodorantu, ubrał czystą koszulę i spodnie. Ona się umalowała, włożyła sukienkę tzw. małą czarną i po kilkudziesięciu minutach byli gotowi do wyjścia. Udali się więc do centrum i weszli do klubu, w środku było już dość ludzi, muzyka mocno dawała po uszach. Ale szło wytrzymać, rozejrzeli się dookoła, w rogu sali było jeszcze wolne miejsce więc szybko się tam udali. Usiedli na skórzanych siedziskach, zaczęli się wczuwać w atmosferę tam panującą.

— Skoczę po drinki — zaoferował się Marek.

Udał się do baru, po chwili wrócił do dziewczyny z dwiema szklankami pełnymi alkoholu. Ona sączyła drinka przez słomkę, on zanurzył wargi w szklance i zrobił porządnego łyka. Przez moment oboje patrzyli, co dzieje się wokół nich, jedne pary tańczyły ze sobą, inne siedziały i rozmawiały tak jak oni. Były też pojedyncze kobiety, które widocznie szukały towarzystwa mężczyzn. Kilka z nich nawet przyglądało się Markowi, lecz on w tym momencie był zajęty Moniką.

— Może zatańczymy? — spytała.

— Dlaczego nie — odparł.

Oboje udali się na parkiet, akurat leciał wolny kawałek, więc mogli się do siebie zbliżyć. Marek objął ją w pasie, ona zarzuciła mu ręce na plecy i tak tańczyli w milczeniu. Obok nich snuły się dwie kobiety, które razem się bawiły. Może to były singielki a może lesbijki, odpowiedzi na to pytanie mógł się tylko domyślać. Ponieważ w tych czasach wszystko jest możliwe, różne związki o różnej płci, wybór należy do ludzi i tyle. Po trzech kawałkach wrócili na miejsce, aby dopić swoje drinki, ponieważ w tańcu coraz więcej kobiet, zaczęło się ocierać o Marka, niby przypadkiem. Nie chciał aby jego dziewczyna, patrzyła na to wszystko, mimo że on nie podejmował żadnej inicjatywy w tym kierunku. Miał swoją dziewczynę i to mu wystarczało, nie chciał się angażować w żaden trójkąt czy też czworokąt, co teraz jest takie modne. Monika z widocznym zadowoleniem patrzyła na swojego partnera, pokazał jej że jest zainteresowany tylko nią i nikim innym. No tak, dużo jest kobiet, samotnych singielek, włóczących się po klubach, w poszukiwaniu okazji do zaliczenia numerku. Niezobowiązującej krótkiej znajomości na jedną noc, nie raz pod wpływem alkoholu, lub narkotyków narażają swoje życie lub zdrowie, współżyjąc z przygodnym partnerem w toalecie lub windzie. Bez zabezpieczeń i wyobraźni, dając upust swojemu podnieceniu, zniżając się do poziomu dziwek, które przynajmniej dostają zapłatę za udostępnianie swoich walorów. One robią to z darmo, licząc że w tym szemranym towarzystwie, choć przez chwilę będą szczęśliwe cokolwiek to znaczy. Po jakichś dwóch godzinach i czterech drinkach, Marek ze swoją dziewczyną udali się na zewnątrz, aby odetchnąć świeżym powietrzem, w klubie było bowiem zadymienie. Poszli więc w stronę molo, w czasie letnim wyświetlano tam bowiem filmy na świeżym powietrzu, na dmuchanym wielkim ekranie. Zajęli więc miejsca na rozkładanych fotelach i zaczęli oglądać film, który akurat leciał. Była to jakaś indyjska produkcja, która nijak miała się do ich upodobań, jednak było to na świeżym powietrzu, więc co tam w tym filmie się działo w niczym im nie przeszkadzało. Byli razem, siedzieli obok siebie trzymając się za ręce, i to im w zupełności wystarczało. Jednak nie wytrwali do końca, po dłuższym oglądaniu wstali z miejsc i udali się w stronę morza. Spacer nocą wzdłuż brzegu, daje niesamowite wrażenie, czuć wtedy ogrom żywiołu. Który za ich plecami szumi i daje znać o sobie, można powiedzieć że kołysze do snu i uspokaja w pewien sposób. Daje wytchnienie zmęczonej głowie i duszy, nastraja optymizmem na lepsze jutro. No i to powietrze, przesiąknięte jodem i żywicą uwalnia w nas pozytywną energię. Nasi bohaterowie mieli na dzisiaj już dosyć wrażeń, wrócili więc do centrum, przeszli się wzdłuż głównej ulicy i skierowali się do pensjonatu. Z zewnątrz budynku było widać kilka zapalonych świateł, widocznie jeszcze nie wszyscy spali. Para kochanków po cichu weszła do środka, udając się o schodach do swojego pokoju. Zamknęli za sobą drzwi, pozbyli się ubrań, weszli pod prysznic, razem zmoczyli się wodą. Potem jedno drugiego namydliło żelem, no i na koniec spłukali się z tej piany. Po wyjściu z kabiny wytarli się wzajemnie, wrócili do sypialni i tam wskoczyli do łóżka. Po krótkim przytuleniu oboje zasnęli jak niemowlęta, dzień bowiem był pełen wrażeń, których byli bohaterami. Kolejna noc w Sopocie była ich udziałem, stała się faktem tak jak to, że są razem przytuleni jedno do drugiego. Stanowią niezbity dowód na to, że można we dwoje tworzyć jedność. Nie przeszkadzało im nawet chrapanie, jego lub jej, widocznie byli na to uodpornieni. Wystarczyło tylko lekko szturchnąć w ramię, bezwiedne chrapanie momentalnie ustawało. Noc była jasna, albowiem pełnia księżyca zaglądała do ich okna, pojedyncze promienie przenikały przez szpary w roletach, oświetlając poszczególne momenty ich ciał. Jednak żadne z ich obojga nie wykazywało chęci, aby lunatykować tej nocy. Zapadli w głęboki sen, z którego rano będzie ich ciężko wyrwać, zresztą wstaną o której będą chcieli. Są przecież na wakacjach, nikt ich nie goni. Rano tym razem Monika pierwsza otworzyła oczy, delikatnie uwolniła się z objęć partnera i udała się do łazienki na siku. Potrzeba fizjologiczna, jest nieodłącznym aspektem każdego człowieka. Więc nie ma czemu się tutaj dziwić, czynność jak każda inna. W każdym razie musiała to zrobić, bo inaczej pęcherz by jej eksplodował. Do tego nie mogła dopuścić, co wypijesz musisz potem to zwrócić, taka kolej rzeczy. Ale dosyć o tym, dziewczyna umyła ręce i z powrotem wróciła pod kołdrę. Widocznie było jeszcze za wcześnie aby wstawać, każda minuta snu jest na wagę złota — pomyślała i zamknęła oczy. Tuż po dziewiątej rano zadzwonił telefon Marka, mężczyzna odruchowo złapał smartfona, na wyświetlaczu widniał napis; matka. Przez chwilę zastanawiał się nad tym, czy ma odebrać połączenie, w końcu odebrał.

— Halo, słucham?

— To ja Mareczku, twoja matka — odezwała się kobieta, z drugiej strony linii.

— Gdzie ty się właściwie podziewasz, co?

— Przecież zostawiłem ci wiadomość, wyjechałem na szkolenie, w sprawie tych kosmetyków które sprzedaję — odparł zaspany.

— A w jakim mieście się to odbywa?

— W Sopocie mamo.

— No tak, coś mi babcia wspominała, jak u niej byłam.

— A dlaczego wyjechałeś bez pożegnania, jak jakiś złodziej? — drążyła matka.

— Nie było czasu na pożegnania, ponieważ się spieszyłem. Zresztą powinnaś się cieszyć, że w końcu wyszedłem z domu i coś robię.

— Cieszę się ale też i martwię, jak to matka o syna. Będziesz miał kiedyś swoje dzieci, to zrozumiesz o czym mówię.

— A skąd wziąłeś pieniądze na drogę? — dopytywała się kobieta.

— Pożyczyłem od babci.

— No tak, mogłam się tego domyślić, przecież nie z banku.

— A jak długo zamierzasz tam być?

— Dwa tygodnie, mniej więcej — odparł Marek.

— I czego was tam uczą?

— No wiesz, jak rozmawiać z klientami, jak się prezentować i takie tam bzdety.

— Na tym szkoleniu są sami mężczyźni, czy też mieszane towarzystwo?

— Mieszane, ponieważ kobiety też handlują — odparł już znudzony.

— A ilu was jest w pokoju?

— Ja i kolega, jesteśmy we dwóch. Zresztą co mnie tak wypytujesz z samego rana?

— No dobrze, już kończę, bo widzę że się niepotrzebnie denerwujesz — odparła matka.

— Odezwij się czasami, jak ci idzie.

— Dobrze, odezwę się.

— No to pa synku, trzymaj się zdrowo i nie zapomnij o matce.

— Będę pamiętał — dodał Marek.

Matka wreszcie się rozłączyła, jest czasami nie do zniesienia z tymi swoimi pytaniami. Marek wie doskonale że się o niego martwi, w końcu wybył z domu na tak długi czas, pierwszy raz w swoim życiu. Nie licząc kolonii i obozów z młodości, kiedy to nie było go w domu po trzy tygodnie. Widocznie matka poczuła się samotna, w czterech ścianach. Po powrocie z pracy zawsze zaglądała do jego pokoju, czy jeszcze żyje, a tu teraz mieszkanie zieje pustką. W końcu może pójść do babci i z nią pogadać, jeśli czuje się samotna. Marek przez chwilę patrzył w sufit, jest na wakacjach z dziewczyną, a matce ściemnia o jakimś tam kursie. W dodatku babcia też jest utrzymywana w błędzie, kiedyś będzie to musiał wyprostować, powiedzieć prawdę ale jeszcze nie dziś, nie teraz. Spojrzał na Monikę, już nie spała widocznie jego rozmowa z matką ją zbudziła.

— Wybacz kochanie, że musiałaś tego wysłuchiwać z samego rana — zwrócił się do dziewczyny.

— Ależ nic się nie stało najdroższy, wreszcie poznałam twoją matkę, co prawda tylko jej głos i nieoficjalnie, ale zawsze to coś. Przynajmniej mam jako takie wyobrażenie o kobiecie która ciebie wychowała.

— No dobra, dosyć już tego gadania, wstajemy na śniadanie — odparł.

— Przed nami kolejny dzień w raju — dodała dziewczyna.

No i zwlekli się z łóżka, kąpiel, poranna toaleta, wietrzenie pokoju, ubieranie się itd. Po godzinie znów byli na stołówce, popijali poranną kawę i zajadali się specjałami tutejszej kuchni. Ci sami ludzie, jak co rano otaczali ich siedząc na swoich miejscach. Powoli zmieniało się to w codzienną rutynę, ale im to nie przeszkadzało. Prosto po śniadaniu udali się na dworzec kolejowy, ponieważ zaplanowali sobie dzisiaj zwiedzanie Gdańska. W automacie na stacji zakupili bilety na kolejkę miejską, czekali więc na przyjazd pociągu. Który przybył po kilku minutach od strony Gdyni, po zatrzymaniu się maszyny wsiedli do środka. Zajęli miejsca przy oknie, pociąg ruszył, patrzyli się teraz na mijający ich krajobraz. W sumie nic szczególnego, jednak zawsze to coś nowego, po kilku minutach jazdy pociąg zatrzymał się na stacji Gdańsk Główny. Ruszyli więc przez dworzec do podziemnego tunelu, aby przedostać się na drugą stronę ulicy. Udali się w kierunku starówki, doszli do złotej bramy i udali się pod pomnik Neptuna, tam zrobili sobie pamiątkowe zdjęcia. Na poczcie kupili pocztówki z wizerunkiem Gdańska, i po zaadresowaniu ich i naklejeniu znaczków, wrzucili je do skrzynki na listy. Marek wysłał swoje do babci i matki, Monika natomiast do Sylwii i swoich rodziców. Potem udali się do Bazyliki Mariackiej, aby obejrzeć wnętrza, następnie spacerowali wzdłuż kanału, postoju łodzi wycieczkowych. Stanęli na chwilę przy zabytkowym spichrzu, tam znów cyknęli sobie zdjęcia. Było tam dużo knajp, zajrzeli więc do jednej z nich na obiad. Ludzi było dużo jak to w sezonie, musieli chwilę poczekać aż zwolni się miejsce. W tle było słychać rozmowy po niemiecku i angielsku, widać obcokrajowcy lubią też to wolne miasto Gdańsk. Gdy pokazało się wolne miejsce, usiedli i zajęli się menu, ceny były słone jak to nad morzem. Sam pewnie poszedłby do McDonalda, ale będąc z Moniką po prostu nie wypadało zjeść byle gdzie. Zamówili więc zupę rybną, schabowy z kapustą oraz po piwie Heweliusz dla każdego z nich. Obiad im smakował, cena za zestaw już niekoniecznie, ale nie ma co marudzić, jak się człowiek stołuje w nadmorskiej restauracji. Po obiedzie ustawili się w kolejce, po bilet na statek wycieczkowy, mieli bowiem zamiar odwiedzić Westerplatte. Po czterdziestu minutach oczekiwania, weszli w końcu na pokład statku. Zajęli miejsce na rufie, grzecznie czekając aż statek ruszy z miejsca. W końcu odbili od brzegu i popłynęli w stronę cypla. Po drodze minęli stocznię i inne statki, żeby po kilkudziesięciu minutach dotrzeć na miejsce. Do samego pomnika było jeszcze kawałek drogi, pokonali go więc pieszo, mijając stragany z pamiątkami i militariami z czasów drugiej wojny światowej. Droga końcowa prowadziła serpentyną w gorę, lecz nasza para miała zdrowe nogi, więc im to nie robiło większej trudności. Gdy już byli na miejscu, wdrapali się na pomnik aby z góry podziwiać wspaniałe widoki na okolicę. Potem tradycyjnie zrobili sobie kilka zdjęć na pamiątkę, usiedli jeszcze chwilę na stopniach, aby odpocząć przed powrotną drogą do przystani. Ludzie przychodzili w to miejsce, patrzyli, robili zdjęcia, potem odchodzili. Na ich miejsce przychodzili następni, nie raz całe grupy wycieczkowe, naszych jak i zagranicznych turystów. Byli też i Niemcy, w większości w podeszłym wieku, może to nawet i ci sami co w czasie wojny walczyli na tych terenach. Strzelając do naszych żołnierzy w kampanii wrześniowej, a teraz przyjechali aby sobie co nieco przypomnieć, póki jeszcze żyją na tym świecie. Gdyby wtedy wojna potoczyła się inaczej, na ich korzyść, to można powiedzieć że byliby tu teraz u siebie, a tak są tylko turystami. Po odpoczynku Marek i Monika wybrali się w drogę powrotną, ponieważ do odpłynięcia statku pozostała godzina. Musieli się więc streszczać, bo inaczej będą tu tkwić do rana, a tego chcieli uniknąć. Na przystani byli przed czasem, zebrała się już grupa ludzi którzy płynęli razem z nimi. Kiedy statek do nich podpłynął, ludzie jak to mają w zwyczaju, zaczęli się pchać jeden przez drugiego, nie szczędząc sobie uwag i docinek. Więc atmosfera zrobiła się nerwowa, najgorsze jest to że wszyscy weszli na pokład i starczyło dla nich miejsca. Więc po co ta cała nerwówka i ubliżanie sobie nawzajem, czy nasi rodacy już nigdy nie nauczą się dobrych manier, jak mają to inne narody? Pewnie nie, już tacy jesteśmy i tyle, wyssaliśmy to z mlekiem matki i tak już pozostanie na wieki wieków amen. Nasza para po dopłynięciu do kanału, wysiadła na brzeg i udała się na popołudniową kawę. Zajęli sobie stolik na zewnątrz, z widokiem na Neptuna. Kiedy tak pili świeżo parzoną, patrzyli na tych wszystkich ludzi, którzy wędrowali deptakiem to w jedną, to w drugą stronę. Morze głów różnych fryzur i ubiorów, chcąc uwiecznić na ekranach aparatów i telefonów, niepowtarzalną chwilę w jakiej się teraz znajdowali. I pomyśleć tylko, ile milionów ludzi przewinęło się przez tę ulicę w ostatnich kilku wiekach. Począwszy od kupców i rzemieślników tamtych epok, a skończywszy na dniu bieżącym i naszych bohaterach. Tego nikt nie zliczy, bo się po prostu nie da. Po wypiciu kawy i zapłaceniu rachunku, oboje udali się jeszcze na krótki spacer po Gdańsku, bo przecież jest tu co zwiedzać. W drodze końcowej skręcili w kierunku dworca, by udać się z powrotem do Sopotu. Ta sama stacja, ten sam pociąg, tylko ludzie i czas już całkiem inny. Po godzinie znów snuli się ulicami Sopotu, udali się na molo aby pooddychać świeżą bryzą znad morza. Słońce tak samo jak pierwszego dnia pobytu, brało udział w kąpieli morskiej, aby po chwili zniknąć im z oczu chowając się za horyzont.

— Kolejny zachód słońca zaliczony — odezwał się Marek.

— I co z tym zrobimy? — zapytała Monika.

— Chyba przejdziemy się po plaży.

— No to chodźmy.

Poszli więc brzegiem morza, obmywani falami morskiej wody, tym razem nie szukali bursztynu. Tylko ustronnego miejsca, aby móc się przytulić i pocałować. Po pięciu minutach spaceru, znaleźli się sami, nikogo nie było w pobliżu, tylko morze, plaża i oni. Położyli się więc na jeszcze ciepłym piasku, zaczęli się w nim tarzać, obejmować, ocierać jedno o drugiego, całować i ściskać. Na końcu położyli się na plecach i zaczęli spoglądać na gwiazdy, które tego wieczoru świeciły tylko dla nich. Nikt nie spoglądał na zegarek, bo zakochani czasu nie mierzą. Jak długo tak leżeli nie wiedzą, może godzinę, może dwie. Wstali z piasku dopiero wtedy, jak poczuli że robi się chłodno.

— Kochanie, na nas już chyba pora? — zapytał mężczyzna.

— Wygodne łóżko czeka.

— Tu też nie jest źle, ale masz rację — odrzekła.

Otrzepali się więc z resztek piasku i poprawiając garderobę oraz fryzury, udali się w kierunku pensjonatu. Gdy dotarli na miejsce, była już druga w nocy, trochę późno, ale co tam, szybki prysznic i do łóżka. W nim dokończyli to, co zaczęli na plaży. W sprawach łóżkowych już się dotarli, pasowali do siebie jak dwie połówki jabłek, które w rzeczywistości ciężko dopasować. Wiedzą o tym ci, co szukają swojej połówki latami i nie mogą znaleźć. Na zegarze wybiła dziesiąta, jednak żadne z nich obojga nie kwapiło się do tego aby wstać z łóżka. Wczorajsza noc jeszcze szumi im w głowach, chyba darują sobie śniadanie. Poleżą jeszcze trochę a potem wstaną, kawę wypiją w pokoju lub na balkonie. Niebo jest trochę zachmurzone, więc opalanie na plaży odpada, jednak spacer jak najbardziej jest wskazany. Nie będą gnić w pokoju cały dzień, to dobre dla emerytów lub obłożnie chorych, lecz nie dla nich. Tym razem to Marek wstał pierwszy z łóżka, wykąpał się, ogolił, wyperfumował, ubrał i czekał na swoją panią. Która tego ranka miała ruchy jak żółw, ale dała radę, po godzinie siedzieli już oboje na balkonie i pili poranną kawę o dwunastej w południe. Czas się trochę przesunął do przodu, lecz im to zbytnio nie robiło różnicy, są przecież na wakacjach, mają odpocząć a nie stresować się zegarkiem.

— To co dzisiaj robimy? — zapytała Monika.

— Może udamy się na Hel — odparł dziewczynie.

— Pojedziemy autem do Władysławowa, a stamtąd koleją na cypel, co ty na to?

— Świetny pomysł.

— No to w drogę!

Wzięli ze sobą parasole w razie czego, bo nie wiadomo do końca jaka będzie pogoda, jednak byli dobrej myśli. Poszli więc na parking do samochodu, po chwili byli już w drodze. Skierowali się na Jastrzębią Górę a potem na Władysławowo, w sumie jakieś siedemdziesiąt kilometrów. Zajechali na parking przy stacji kolejowej, tam wysiedli z auta i udali się do pociągu. Po kilku minutach na torach zatrzymała się kolejka, gdy drzwi się otworzyły, wsiedli do środka zajmując miejsca przy oknie. Gdy wszyscy ludzie już usiedli, pociąg ruszył z miejsca. Trasa ta została ostatnimi czasy gruntownie odnowiona, za sprawą dotacji unijnych, nowe tory, nowy tabor robiły ogromnie pozytywne wrażenie. Aż chciało się nim podróżować, każda stacja na której się zatrzymywali, była wyświetlana wewnątrz pociągu, na ekranie monitora pod sufitem. Tak że niemożliwe było przeoczenie wysiadki, jeśli ktoś oczywiście uważnie patrzył i słuchał informacji. Najpierw minęli Chałupy, potem Kuźnicę, Jastarnię aby wreszcie dotrzeć na Hel. Była to mała stacja, jeszcze budowana pewnie za Prusaków, ale nie ważne. Wysiedli na peronie i udali się na postój meleksów, czyli takich elektrycznych taksówek, z siedzeniami na dziesięć osób. Tam u kierowcy zakupili bilety, chcieli w ten sposób w niedługim czasie zwiedzić całą okolicę. Poczekali chwilę aż zbierze się komplet pasażerów, bo facet od tego interesu nie chciał jechać na pusto. Gdy autko było już pełne, wtedy ruszyli z miejsca. Pojechali w stronę cypla, przez teren dawnej jednostki wojskowej, tam był postój dla tych co chcieli się przejść i zrobić sobie pamiątkowe zdjęcia. Była tam tablica informacyjna o tym, że z tego miejsca zaczyna się Polska. Z tego języka usypanego z piasku i kamieni. Następnie udali się do fokarium, kupili bilety wstępu na pokaz foczek, które robiły sztuczki różnego rodzaju. Po występie przeszli się jeszcze po miasteczku i udali się z powrotem na dworzec kolejowy. Wracali do Władysławowa tą samą trasą, tylko w odwrotnej kolejności. Kiedy pociąg dojechał na miejsce, wysiedli z niego i udali się na obiad do pobliskiego baru. Na wolne miejsce znów trzeba było czekać, ludzi było masa, wszyscy o tej porze akurat byli głodni, tak samo jak nasza para. Po chwili pokazała się szansa na to, żeby usiąść i coś zjeść, zamówili więc naleśniki na słodko ze śmietaną. Tylko podwójną porcję, bo jedną zdrowy człowiek raczej się nie naje, do tego jakiś soczek i sprawa załatwiona. A dlaczego soczek? Ponieważ Marek kierował samochodem, więc piwo nie wchodziło w rachubę, chyba że bezalkoholowe, tylko że takiego nie chciał. W drodze powrotnej zahaczyli jeszcze o Jastrzębią Górę, tam bowiem aby dostać się na plażę, trzeba zejść w dół po stu czterdziestu siedmiu schodach. Takie wysokie jest urwisko, w Sopocie wchodzi się na plażę z marszu, tutaj trzeba się trochę namęczyć. Za to jest mniej ludzi, człowiek się czuje bardziej anonimowy, odstępy pomiędzy kocykami są większe i można czuć się bardziej komfortowo. Marek z dziewczyną przeszedł się po plaży, ale od strony morza trochę wiało, czyżby pogoda miała się zmienić na gorszą? Tego nie byli pewni, jeśli ma padać niech to nastąpi w nocy kiedy śpią, bo dnia na krople deszczu było zwyczajnie szkoda. Zawrócili więc ze spaceru i udali się do pewnego domu, w którym to sprzedawano oryginalną irlandzką whisky, na szklanki jak i też na butelki. Dom był w stylu brytyjskim, zbudowany z piaskowca, robił bardzo miłe wrażenie. Po wejściu do środka, zobaczyli niezliczoną ilość butelek z tym trunkiem, rozstawionych na szklanych półkach ze ścianami z luster. Można by tak chodzić i oglądać bez końca, upajając się tym widokiem w nieskończoność. Ceny zaczynały się od kilkudziesięciu złotych za szklankę, a kończyły na tysiącach złotych za butelkę półwiekowej whisky. Po długim namyśle Marek wybrał dla nich jedną butelkę na wieczór, co prawda nie tą z górnej półki, ale i tak zapłacił za nią kilka stówek. Co zwykłego zjadacza alkoholu, przyprawiłoby o zawał serca. Po udanym zakupie, udali się jeszcze na spacer wzdłuż głównej drogi, chciał bowiem kupić jakiś prezent swojej matce i babci. Razem z Moniką wybrali dwa identyczne korale z bursztynu, tak aby jedna drugiej nie zazdrościła. Zwiedzili jeszcze dom, który stoi do góry nogami, zahaczyli o latarnię morską, z której to rozpościerał się piękny widok na całą okolicę. Następnie wstąpili na popołudniową kawę, o której starali się nie zapominać. Czas im mijał bardzo przyjemnie, powiedziałbym że nawet beztrosko. Szli chodnikiem trzymając się za ręce i rozglądając się dookoła. A gdy już mniej więcej wszystko zwiedzili i obejrzeli, udali się w drogę powrotną do Sopotu. Marek prowadził samochód spokojnie i rozważnie, więc Monika położyła mu głowę na ramieniu i zasnęła. Nie przeszkadzał jej nawet szum aut, które mijali po drodze, widocznie była zmęczona. Przez te kilka dni pobytu trochę się działo, więc nie ma dziwne że w pewnym momencie zmorzyło dziewczynę. Po dwóch godzinach dotarli pod bramę pensjonatu, mężczyzna wysiadł z auta aby otworzyć bramę wjazdową, po czym zaparkował auto na swoim miejscu. Kobieta wreszcie się ocknęła.

— Wiesz kochanie, może pójdziemy się trochę położyć. A wieczorem pójdziemy na miasto, co ty na to?

— Bardzo chętnie — odparł.

— Też przyda mi się drzemka, trasa była trochę męcząca.

Oboje udali się do swojego pokoju, po drodze witając się z recepcjonistką. Po kąpieli weszli do łóżka, a po kwadransie już było słychać chrapanie ich obojga. Ale żadnemu z nich to nie przeszkadzało, zachowywali się powoli jak stare dobre małżeństwo. Do tej pory obyło się bez kłótni i awantur, co w innych związkach było by niemożliwe. Widocznie tam gdzie jest miłość i pieniądze, takie problemy nie występują. A co pokaże przyszłość, nie wiedzieli jeszcze nawet oni sami. Co będzie jak wakacje się skończą, i trzeba będzie żyć z tą kobietą pod jednym dachem? Chyba że na razie nie planują wspólnego zamieszkania, bo nic jeszcze o tym nie wspominali, ani ona ani też on. To na razie jedna wielka tajemnica, ona wróci do pracy, on też zacznie zarabiać, miejmy nadzieję na tych swoich perfumach. Chyba że interes nie wypali i zostanie utrzymankiem swojej dziewczyny. Tylko czy na dłuższą metę, będzie z tego faktu zadowolona? Co innego rozpieszczać swojego faceta na wczasach, a co innego w dzień powszedni. To duża różnica jeszcze przeciągnięta w czasie, może otworzyć oczy dziewczynie. Jednak na jakąś rewolucję w ich związku, nie zapowiadało się jeszcze. Nasza para przebudziła się około dwudziestej drugiej, małe szykowanko i po pół godzinie byli już na mieście. Szli pod rękę główną ulicą mijając przechodniów, tym razem zajrzeli do innego klubu. By nie trafić na tych samych ludzi co ostatnio, jednak schemat wydawał się podobny. Wystrój wnętrza trochę inny, twarze też, ale samotne panie przy barze jakby takie same. Widocznie kobiet w tym mieście, polujących na samotnych mężczyzn nie brakuje. Marek z Moniką usiedli przy wolnym stoliku, w rogu sali, skrzętnie rozglądając się dokoła.

— Idę po drinki — oznajmił.

— Czego się napijesz?

— Może martini — odparła.

Po pewnej chwili wrócił do stolika z dwoma kieliszkami, jeden dał swojej dziewczynie, drugi postawił obok siebie, zrobili po łyku słuchając muzyki.

— Jak ci się tu podoba? — spytała.

— Ogólnie fajnie, wiesz na co dzień nie zachodzę, do tego rodzaju przybytków. Jestem raczej typem domownika, jednak dla ciebie robię wyjątek — odparł mężczyzna.

— Ja też za często nie odwiedzam barów, czasem chodziłam z koleżankami z pracy. Jak miałam doła i chciałam trochę wyluzować. Wiesz, wyzbyć się stresu i trochę wyluzować.

— A dużo miałaś stresu ostatnio?

— No wiesz, kobieta samotna jaka byłam wcześniej, ciągle jest narażona na pewnego rodzaju niedogodności. Sztuczne współczucie ze strony koleżanek i kolegów z pracy. Moi rodzice, mimo że mnie wspierają, też robią pewnego rodzaju zapytania, co do mojej dalszej przyszłości. Kiedy to doczekają się wnuka, czy z kimś jestem itd. — odparła Monika.

— Twoi rodzice gdzie mieszkają, czym się zajmują?

— Mieszkają w bloku, kilka ulic dalej ode mnie, mama jest księgową w firmie, a ojciec zajmuje się ubezpieczeniami różnego rodzaju. Wiesz, samochody, mieszkania i takie tam sprawy — dodała.

— Jak wrócimy z urlopu to ci ich przedstawię, chyba że nie chcesz?

— Nie, no chętnie poznam twoich rodziców — odparł Marek.

Oboje dopili martini, mężczyzna poszedł po dolewkę tego samego, gdy był przy barze odezwała się do niego kobieta, która tam siedziała.

— Cześć przystojniaku, postawisz mi drinka?

Była o wysoka kobieta, z włosami sięgającymi jej do tyłka koloru srebrnego. Ubrana była w obcisły gorset nabijany cekinami i mini spódniczkę. Obfity biust prawie wylewał jej się z dekoltu, na nogach miała szpilki, twarz z wyraźnym makijażem, rzęsy długie, oczy niebieskie, usta czerwone aż do przesady. Patrzyła na Marka z wyraźnym zainteresowaniem, widocznie miała na niego ochotę. Mężczyzna obrócił się w jej kierunku i odrzekł.

— Jeśli jesteś na tyle inteligentna, powinnaś już do tej pory zauważyć, że nie jestem tutaj sam, tylko z moją dziewczyną — odparł.

— Ale to w niczym nie przeszkadza, mój drogi żeby mi go postawić — dodała kobieta.

Nieznajoma puściła do Marka oczko, uśmiechnęła się pokazując swoje białe zęby.

— Nie jestem instytucją charytatywną, przykro mi — odparł i ruszył z drinkami do stolika.

Kobieta odprowadziła go wzrokiem, następnie odwróciła się w stronę baru, niczym nie wzruszona widocznie spłynęło to po niej jak po kaczce. Pewnie nie raz się zdarzyło, że ktoś nie spełnił jej żądania.

— Wiesz co kochanie, dopijmy drinki i zmiatajmy stąd — odparł Marek.

— Poważnie?

— Zaczynają mnie tu podrywać.

— Prawdę ci mówię, widzisz tą dziunię przy barze?

— Widzę.

Monika spojrzała na kobietę i pokręciła znacząco głową.

— Masz rację, nie mogę na to pozwolić.

— Aby taka wywłoka odbiła mi faceta, chodźmy stąd nim ktoś jeszcze się tobą zainteresuje.

Po minucie byli już na zewnątrz, Marek objął swoją kobietę ramieniem i udali się w stronę molo. Na dzisiejszy zachód słońca, już nie mogli liczyć, no trudno, ale co się odwlecze to nie uciecze. Przeszli się po drewnianym pomoście, aż do samego końca i usiedli na ławce, aby podziwiać gwiazdy na niebie. Obok nich, na sąsiedniej ławce jakaś para mocno się obściskiwała. Nawet nie przeszkadzało im to, że ktoś na nich patrzy, może ktoś poczuł by się zniesmaczony tym faktem, ale nie oni. Takie czasy mianowicie, miłość i młodość mają swoje prawa, trudno więc tutaj zachować rozsądek, gdy hormony buzują.

— Jak ci się podobają wakacje? — spytała Monika.

— Jest naprawdę uroczo — odparł Marek.

— I nie nudzisz się ze mną?

— Z taką laską jest to nie możliwe — uśmiechnął się do niej.

— Naprawdę tak sądzisz?

— A jak mam cię przekonać, że tak faktycznie jest?

— Już wiem.

Marek wziął dziewczynę w ramiona i zaczął ją całować tak namiętnie, że para obok zaczęła się im przyglądać. Po chwili całowania, Monika lekko zamroczona odezwała się do partnera.

— Kochanie, chodźmy, bo za chwilę zrobi się tu zbiegowisko.

— Lub co gorsze, zaczną nas nagrywać i wrzucać do sieci.

Wstali więc z ławki i udali się w stronę miasta, pochodzili trochę po skwerze, następnie udali się do pensjonatu. Dochodziła druga w nocy, coś mi się zdaje że jutro też zrezygnują ze śniadania. Bo jak znowu wstaną przed obiadem, to nikt nie będzie na nich czekał, aż jaśnie państwo łaskawie zejdą do stołówki. W oknach paliło się jeszcze klika świateł, widocznie nocnych marków było więcej. Po minucie byli już w swoim pokoju, rozebrali się z ubrań i wskoczyli pod prysznic. Kiedy byli już czyści i pachnący, udali się do łóżka, tam zaczęli się pieścić i całować. Raz Marek był na swojej dziewczynie, potem to ona wślizgnęła się na niego, zmianom pozycji nie było końca. Aż łóżko zaczęło wydawać niepokojące dźwięki, że im samym zrobiło się głupio. Jeszcze dojdzie do tego, że ktoś zacznie pukać w ścianę aby się uspokoili. No tak, nie są przecież u siebie w mieszkaniu, tylko w pensjonacie który zamieszkują też inni ludzie chcący o tej porze spać spokojnie. A nie wysłuchiwać czyichś jęków. Po kwadransie uniesień, oboje stwierdzili że na dzisiaj już wystarczy. Położyli się więc grzecznie spać, po chwili już ich nie było. Co im się śniło, można się tylko domyślać, w każdym razie mieli na twarzy błogie uśmiechy zadowolenia. Co w tym przypadku całkowicie ich usprawiedliwiało. Swoją drogą coraz krótsze noce się im robią, jeszcze trochę i będą chodzić jak zombie, z podkrążonymi oczami chyba że wcześniej wyjadą. Pierwszy tydzień urlopu minął im nie wiadomo kiedy, pogoda dopisała, jeden dzień był trochę pochmurny, ale obeszło się bez deszczu. Jednak drugi tydzień stał pod znakiem zapytania, od rana padał rzęsisty deszcz. Połączony z silnym wiatrem i sztormem na morzu, tak że nie można było wyjść z pensjonatu. Najgorsze było jednak to, że taka pogoda miała się utrzymać przez najbliższe kilka dni. Co stawiało ich dalszy pobyt, pod ogromnym znakiem zapytania. No bo cóż to by był za sens, siedzieć w pokoju i się nigdzie nie ruszać. Przez cały czas nie będą leżeć w łóżku, i się kochać bo to z czasem mogłoby się im znudzić. A tego by raczej nie chcieli, jako młodzi stażem kochankowie. Jeżeli faktycznie pogoda nie zmieni się na lepsze, to wyjadą stąd wcześniej. Aby do reszty się nie zdołować, i zostawić w swojej głowie tylko dobre wspomnienia. Wstali więc z łóżka o dwunastej w południe, wzięli prysznic, ubrali się w świeże ciuchy i udali się na dół do stołówki na obiad. Dzisiaj na posiłku był chyba komplet ludzi, widocznie z braku pogody wszyscy urlopowicze postanowili zjeść obiad na miejscu. Nasza para musiała więc chwilę poczekać, aż zwolni się stolik. Po chwili dwa krzesła były wolne, Monika i Marek wzięli więc z okienka zupę, oraz drugie danie. Usiedli na przeciw starszego małżeństwa, z którym się wcześniej przywitali.

— Dzień dobry i smacznego — odezwali się niemal jednocześnie.

— Nie tak dobry, jak byśmy chcieli — odparła pani z naprzeciwka.

— Ale obiad faktycznie smaczny — dodała.

— No tak, pogoda nam się załamała — dorzucił Marek.

— Ale co zrobić?

— Morze to plaża, a jak nie ma słońca to klapa — dodał mąż tej starszej pani.

— To prawda — rzekła Monika.

— Dlatego jak się pogoda nie poprawi, to wracamy wcześniej do domu.

— Nie szkoda państwu pieniędzy, przecież nikt wam nie zwróci za resztę urlopu — odparł starszy pan.

— Taki jest urok spędzania wakacji nad Bałtykiem, to loteria, w której raz się wygrywa a raz przegrywa — dodał pan ze stolika obok.

— To prawda.

Do końca obiadu praktycznie nikt już się nie odzywał, słychać było jedynie brzęk sztućców i talerzy oraz połykanie jedzenia. Po skończonym posiłku, para odniosła brudne talerze do okienka i udała się do swojego pokoju. Marek zaparzył kawę im obojgu, siedli więc razem przy stoliku i pijąc oglądali telewizję, jedynie to im pozostało do roboty. Mogą jeszcze wskoczyć do łóżka, ale to zostawili sobie na wieczór. Po południu zaczęli się pakować, stwierdzili bowiem że nie ma sensu tu zostawać, prognoza pogody którą zobaczyli w telewizji nie pozostawiła im złudzeń.

— Wiesz co kochanie — zwróciła się do Marka.

— Po powrocie zamieszkamy razem, co ty na to? — dodała patrząc mu w oczy.

— Dobry pomysł, tylko będę musiał rozmówić się z matką, wiesz wyprostować to wszystko, co do tej pory mówiłem — oznajmił.

— Okej, nie ma sprawy, jak chcesz to mogę pójść z tobą — odparła Monika.

— Jeszcze pomyślę jak to zrobić, żeby nikt nie czuł się poszkodowany.

Po rozmowie i obejrzeniu paru programów, stwierdzili że wcześniej położą się spać. Tak aby przed podróżą byli wypoczęci, co innego jechać w pogodę, a co innego w deszczu. Zresztą mogą spodziewać się korków na drogach, bo jeśli nie tylko oni wyjeżdżają wcześniej, a robią tak samo inni wczasowicze, to może być spory ruch. Lepiej być przygotowanym na taką okoliczność, więc o dwudziestej pierwszej byli już oboje w łóżku. Małe buzi buzi na dobranoc i lampki nocne zostały zgaszone. Przez okno na zewnątrz, było widać jedynie padający deszcz i gałęzie uginające się od siły wiatru, który nie miał zamiaru ustać. W dniu wyjazdu wstali o godzinie siódmej rano, wzięli prysznic, ubrali się, potem zeszli na śniadanie ostatni raz. W stołówce były jeszcze pustki, ze względu na wczesną porę. Usiedli więc za stołem i zjedli na spokojnie, to co było w menu. Potem zrobili sobie jeszcze kanapki na drogę, nalali kawę to termosu i udali się z powrotem do pokoju. O dziewiątej byli już w recepcji, chcąc się wymeldować, Marek poznosił bagaże do auta.

— Już nas państwo opuszczają? — spytała pani w recepcji.

— Tak, ze względu na pogodę, nasze plany się zmieniły — odrzekła Monika.

— Szkoda.

— Nam też jest przykro z tego powodu, ale nic na to nie poradzimy.

— W takim razie życzę państwu szczęśliwej podróży — odparła recepcjonistka.

— Dziękujemy i do widzenia — odezwali się oboje.

Nasza para wyszła z pensjonatu na parking, deszcz ciągle padał, tylko wiatr jakby zmniejszył swoją siłę, czym prędzej wsiedli więc do auta. Marek nastawił nawigację, po czym ruszyli w drogę powrotną. O dziwo ruch przy wyjeździe z miasta, nie był wcale duży, czego się wcześniej spodziewali. Widocznie inni wczasowicze, liczą jeszcze na poprawę pogody. Wycieraczki na szybie chodziły przez cały czas, co dawało senna atmosferę, miejmy nadzieję że nie zasną w aucie. Marek podkręcił głośniej muzykę, aby orzeźwiała mu umysł podczas jazdy. Po godzinie jazdy byli już na autostradzie, tam można było mocniej depnąć pedał gazu. Jednak Monika grzecznie zwróciła uwagę swemu mężczyźnie, aby tak nie pędził. Po dwóch godzinach zjechali na parking, aby trochę odpocząć, zjedli po kanapce, napili się kawy. Skorzystali z toalety i ruszyli w dalszą drogę. Po jakimś czasie deszcz przestał padać, jednak niebo dalej było ciemne. Przez to jechało się już o wiele lepiej, nie było tak sennie, widocznie kawa pomogła.

— Jeszcze trochę i będziemy w domu — pocieszyła Monika.

— Tak kochanie, już niedługo.

Nawigacja bowiem pokazywała jeszcze, pięćdziesiąt kilometrów do celu podróży. Te ostatnie kilometry trochę się ciągnęły, jednak wytrzymali do końca. Przed nimi pokazała się tablica z nazwą ich miasta, jeszcze chwilę i będą na miejscu, przed domem Moniki. No i szczęśliwie dojechali, toyota dała radę i jej kierowca też. Marek otworzył bramę wjazdową i zajechał pod garaż, oboje wysiedli z auta. Monika otworzyła drzwi od domu i weszła do środka, jej facet powyciągał bagaże z bagażnika i pownosił je do środka. Po chwili oboje byli już razem w mieszkaniu.

— Nie ma to jak w domu — odparła dziewczyna i czule pocałowała swojego mężczyznę.

— Tak kochanie, wszędzie dobrze ale najlepiej tam gdzie ty.

— To co, zostajesz ze mną? — spytała Monika.

— A mam inne wyjście — zażartował.

— Nie masz — dodała dziewczyna i znów się pocałowali.

Była godzina trzynasta trzydzieści, więc podróż znad morza do domu zabrała im prawie pięć godzin. Byli trochę zmęczeni, udali się więc do łazienki aby wziąć prysznic. Potem położyli się do łóżka, aby odpocząć po trudach podróży. Gdyby nie pogoda, dalej byliby w Sopocie, jednak te kilka dni razem nie poszły na marne. Zdążyli się do siebie zbliżyć, a ich miłość rozkwitła na dobre. Teraz zamieszkają razem i będą tworzyć nierozłączną parę, taki mieli przynajmniej plan. Na razie wszystko idzie po dobrej myśli, a co przyniesie przyszłość tego nie wiemy, w każdym bądź razie trzymamy za nich kciuki. Są już w takim wieku, że o życiu muszą myśleć trochę poważniej. Tym bardziej że Monika, ma już za sobą jedno nieudane małżeństwo. Z człowiekiem który ją zdradził i zostawił dla innej, bo w pewnym momencie stwierdził, że związek z Moniką mu się znudził. Czy Marek okaże się inny, niż jej były mąż? Mówią że wszyscy faceci są tacy sami, zależy im tylko na tym, aby wykorzystać kobietę i potem ją rzucić. Zdarzają się też i kobiety, które przysysają się do mężczyzn, są z nimi dopóki nie skończy się forsa. A potem szukają kolejnej, potencjalnej ofiary i tak w kółko aż im się znudzi. Nasza para wstała przed osiemnastą, po odpoczynku zrobili się głodni, więc Monika usmażyła im jajecznicę na boczku, którą to ze smakiem zjedli. Potem dziewczyna wzięła się za pranie, posortowała brudne ubrania, które ze sobą przywieźli z wakacji. Wpakowała je do pralki, włączyła ją i wróciła do kuchni. Marek wyciągnął z portfela kartę do bankomatu i oddał dziewczynie.

— Oddaję zgubę — odparł.

— Ależ nie ma pośpiechu kochanie, możesz jej używać — dodała Monika.

— A jak się przyzwyczaję i co będzie?

— Nic takiego nadzwyczajnego — odparła z uśmiechem.

— Wolę, żeby była przy tobie, jeszcze zgubię i co będzie.

— Jak uważasz kochanie, ale pamiętaj, że zawsze możesz z niej skorzystać.

— Będę o tym pamiętał, miło z twojej strony — dorzucił mężczyzna.

— A swoją drogą, wybierzmy się jutro na jakieś zakupy, musimy kupić ci co nieco z ubrania — zauważyła dziewczyna.

— Bo za wiele nie masz.

— Twoim zdaniem, jestem goły i wesoły? — zapytał.

— No może nie aż tak, ale za dużego wyboru nie masz. Musisz mieć w co się ubrać, jak pójdziemy do moich rodziców — dodała po namyśle.

— A kiedy to ma nastąpić?

— Zobaczymy, może w ten weekend.

— To już niedługo, co dzisiaj mamy? — zapytał Marek.

— Wtorek.

— Jesteś pewna, że chcą mnie widzieć?

— Nie masz się czego obawiać, przecież cię nie zjedzą — zaśmiała się dziewczyna.

— Wiesz, nigdy nie byłem na takim spotkaniu, jeszcze palnę jakąś gafę. Jesteś inteligentnym facetem, dasz sobie radę — odparła Monika.

— Obyś miała rację.

— A co, już strach cię obleciał?

— W sumie mogłam to powiedzieć dzień wcześniej, a tak będziesz się niepotrzebnie stresował.

— Najwyżej wezmę coś na uspokojenie i tyle — odparł.

— No tak, kielicha na odwagę, ja mogę prowadzić jakby co. Tylko nie więcej, bo mój ojciec nie lubi alkoholików, mój były nadużywał napojów wyskokowych — dodała.

— Rozumiem, będę grzeczny jakby co.

— Dobrze, nie mówmy już o tym — odparła dziewczyna.

A więc w tą sobotę, Monika chce przedstawić swoim rodzicom Marka, odważne posunięcie biorąc pod uwagę to, że znają się dopiero kilka dni. Czy wszystko nie dzieje się tutaj za szybko, może w przyszłości będzie chciała zalegalizować swój związek z Markiem. No tak, lata lecą a to najlepszy czas dla kobiety, aby się postarać o potomstwo, im dłużej będzie z tym zwlekać tym gorzej. Zegar biologiczny tyka, rodzice dopytują się o jej plany na przyszłość, sytuacja jest nie do pozazdroszczenia. Co prawda czasy się zmieniły, ludzie żenią się późno, czasem wcale, latami żyją w nieformalnych związkach. Ona nie chce tak skończyć jak inne kobiety, a Marek wydaje się być dobrym kandydatem na męża. Wieczór minął im na oglądaniu telewizji, siedzieli oboje na kanapie i patrzyli na jakiś serial.

— Jakie lubisz filmy? — zapytała Monika.

— To znaczy?

— No wiesz, chodzi mi o to czy komedie, melodramaty, sensacyjne, a może jakieś tasiemce rodem z Brazylii.

— Lubię sensacyjne i komedie — odparł.

— To tak jak ja, więc jeden telewizor powinien nam wystarczyć — stwierdziła.

— A mecze oglądasz?

— Czasem patrzyłem, jak grała nasza reprezentacja narodowa, ale to się rzadko zdarza. Ponieważ często przegrywają, a poziom ich gry pozostawia wiele do życzenia — odparł.

— Zamiast ich, wolę patrzeć na ciebie.

— Jak miło mi to słyszeć — rzekła do niego, namiętnie go całując.

Po chwili czułości i uniesień, oboje stwierdzili że pora iść spać, więc z kanapy udali się na piętro. Nagle Monice zaświtało w głowie, że przecież pranie trzeba wyciągnąć z pralki. Wróciła więc do łazienki, wyciągnęła ciuchy z bębna i rozwiesiła je na suszarce. Dopiero potem dołączyła do Marka, jeszcze przez chwilę rozmawiali, po czym zgasili światło i poszli spać. Obudzili się o ósmej rano, po porannej toalecie i śniadaniu oboje wypili poranną kawę. Którą to Marek zaparzył, potem ubrali się do wyjścia. Wybierali się bowiem na zakupy, o których mówiła wczoraj Monika.

— Pozwolisz kochanie, że ja będę prowadziła auto — zwróciła się do Marka.

— Ależ naturalnie, przecież to twój samochód.

— Wiesz, nie chcę wyjść z wprawy — odparła dziewczyna.

— Nie musisz mi się tłumaczyć.

Mężczyzna otworzył bramę wjazdową, aby Monika mogła wycofać autem na drogę. Gdy to zrobiła, usiadł obok niej i zapiął pasy, wtedy ruszyła. Wybierali się do centrum handlowego, po ubrania dla niego i może jeszcze coś dla niej. Pogoda była nieciekawa, dość że było ponuro to jeszcze pochłodniało, dobrze że chociaż deszcz nie padał. Po dziesięciu minutach byli na miejscu, zajechali na parking przed galeria handlową. Wysiedli z auta i udali się do środka, minęli szklane drzwi, które rozsunęły się przed nimi, weszli na ruchome schody, żeby udać się na piętro. A tych pięter było chyba ze cztery, na każdym korytarz który ciągnął się w nieskończoność. Z niezliczoną ilością sklepów różnej branży, począwszy od spożywki a skończywszy na zabawkach, butach i ubraniach. Udali się najpierw po buty, weszli do jednego z tych markowych sklepów. Według Moniki jej mężczyzna, potrzebował buty sportowe jak i wyjściowe. Po rozejrzeniu się w asortymencie, dziewczyna odezwała się do swojego faceta.

— Mareczku, a właściwie jaki nosisz numer buta?

— Czterdzieści trzy.

— Wybierz sobie coś fajnego — dodała.

Marek przez chwilę krążył pomiędzy półkami, po czym wybrał sobie adidasy i pantofle. Usiadł na pufie i zaczął je przymierzać, adidasy były w sam raz, gorzej z pantoflami. Po założeniu ich i przejściu się kilka kroków, wyczuł że są niewygodne. Monika w tym czasie znalazła mu inną parę, podała do spróbowania, te drugie okazały się wygodniejsze.

— I jak kochanie, pasują? — spytała z troską w głosie.

— Tak, pasują jak ulał — dodał z zadowoleniem.

— To dobrze, teraz ja sobie coś wybiorę.

Monika poszła znaleźć coś dla siebie, o ile z Markiem poszło sprawnie, to z nią było więcej zachodu. Co prawda brała kolejne sandałki do przymierzenia, czy też jakieś pantofelki, ale zawsze coś w nich nie pasowało. Czy to fason, czy rozmiar a nawet kolor. Tak więc po godzinie spędzonej w obuwniczym, Marek zaczął się nerwowo wiercić na tej swojej pufie. Oczekując szczęśliwego finału zakupów dla jego dziewczyny. Wreszcie coś sobie w końcu wybrała, udali się więc do kasy aby zapłacić. Pani obsługująca grzecznie się do nich uśmiechnęła, widząc do skasowania cztery pary obuwia. Dostali nawet nieznaczny rabat, chociaż przy tych cenach nie robiło to większego znaczenia. Marek wziął do rąk reklamówki z butami, a następnie udali się na dalsze zakupy. Według Moniki potrzebne były jeszcze spodnie, skarpety, bokserki, koszulki z nadrukiem, koszule, krawaty no i na końcu jakiś fajny garnitur. W którym to Marek miał się zaprezentować jej rodzicom. Po kupieniu butów, spodni i koszulek, mężczyzna musiał się udać z pakunkami do auta, ponieważ wszystkiego naraz by nie uniósł, tyle tego było. Końca zakupów praktycznie nie było widać, Monika tak się rozkręciła w tym kupowaniu, że przez chwilę Marek miał obawy, że karta której używała nagle odmówi posłuszeństwa. Ale tak się nie stało, szczęśliwie wytrwała do końca. Po pięciu godzinach spędzonych w galerii, mężczyzna miał już dość, co prawda nie okazywał tego w jakiś szczególny sposób. Ale po jego minie, można było odczytać znużenie i zmęczenie. Monika odwrotnie, widocznie była w swoim żywiole jak większość kobiet.

— Jeszcze tylko kupimy garnitur i wracamy do domu — odrzekła wreszcie.

Weszli do sklepu z ubraniami dla mężczyzn, wybór był ogromny, przeważały kolory błękitne i granat w różnym odcieniu i fasonie. Monika wybrała jeden z nich, kazała Markowi udać się do przymierzalni. Po chwili wyszedł z niej w garniturze na sobie, wyglądał w nim jak prawdziwy dżentelmen. Nawet ekspedientki zwróciły uwagę na ten fakt, zaczęły z zaciekawieniem spoglądać na faceta.

— Kochanie, jak się czujesz w tym ubraniu? — spytała go.

— Niczego sobie — odparł po krótkim namyśle.

— Bardzo dobrze leży — dodała ekspedientka.

Monika zmierzyła ją wzrokiem od stóp do głowy, po czym dodała.

— Ma pani może jakiś ciekawy krawat?

— Na pewno coś się znajdzie — oznajmiła kobieta.

Po chwili przyniosła trzy krawaty do wyboru, Monika zaczęła przymierzać mężczyźnie do ubrania każdy z nich. Po chwili wybrała jeden.

— Ten będzie dobry.

— Jeszcze koszula i będzie komplet.

Ekspedientka przyniosła trzy koszule do wyboru, Monika znów wybrała jedną z nich.

— Jedna to za mało, musisz mieć na zmianę — dodała po namyśle.

Po wszystkim Marek udał się za parawan, zdjął z siebie garnitur, ubrał się ponownie w to co przedtem nosił. Pani ekspedientka wszystko ładnie zapakowała do pudła, następnie podliczyła kwotę do zapłaty. Monika zapłaciła za to wszystko kartą, jej facet wziął sprawunki do obu rąk. Obładowany jak wielbłąd, udał się ponownie do auta, żeby schować w bagażniku zakupy.

— Dzięki kochanie za liczne zakupy — odparł.

— Drobiazg Mareczku.

— Nie wiem, jak ci mam dziękować.

— Odrobisz to w łóżku — dodała żartobliwie Monika.

— A teraz idziemy na pizzę, bo strasznie zgłodniałam.

— Mi też już burczy w brzuchu — odparł mężczyzna.

Udali się więc do baru na piętro, zamówili dużą pizzę z szynką i serem. Trochę czekali na zamówienie, ale jak już podano do stołu to wzięli się ostro za jedzenie. Pizza rozpływała się w ustach, tak im smakowała, oczywiście większą część zjadł Marek, jej może przypadła w udziale jedna trzecia, ale i tak była najedzona. Do tego zamówili po szklance coca — coli, wstali od stołu z uśmiechem na ustach.

— To co, zbieramy się do domu? — spytała.

— Tak, najwyższa pora.

Oboje udali się na parking, wsiedli do toyoty i odjechali w stronę domu. Po drodze trafili na korki więc podróż nieco się przedłużyła, lecz nieznacznie. Po przyjechaniu na miejsce, Marek znów wyskoczył z auta aby otworzyć bramę wjazdową. Monika wjechała na podjazd przy garażu, zaczęli wnosić zakupy do środka, było tego trochę jednak szybko się z tym uwinęli.

— Gdzie my to wszystko pomieścimy? — spytał zakłopotany Marek.

— Nie martw się kochanie, zrobię ci miejsce w szafie — odparła dziewczyna. Jak trzeba będzie, to dokupimy jeszcze jedną.

Marek wziął się za robienie kawy, Monika zaś za porządki w szafach. Część rzeczy w których nie chodziła już od jakiegoś czasu, spakowała do plastikowych worków i kazała swojemu mężczyźnie wynieść do garażu. Resztę prześwietliła wzrokowo, po chwili nowe ubrania znalazły w szafie swoje miejsce.

— Teraz możemy napić się kawy — oznajmiła z zadowoleniem.

— Wiesz kochanie, jeszcze raz ci dziękuję za zakupy.

— Lubię cię rozpieszczać, daje mi to wiele przyjemności — odrzekła Monika.

Marek na znak wdzięczności pocałował ją namiętnie, aż dziewczyna się zarumieniła, widocznie czerpała z tego ogromną siłę. Po kolacji siedzieli trochę w salonie, przed telewizorem, potem udali się do łazienki aby wziąć prysznic. Marek pierwszy znalazł się w łóżku, czekając na Monikę w myślach przypominał sobie, ostatnie dni spędzone razem. Kiedy tak śnił na jawie, do sypialni weszła jego dziewczyna, ubrana tylko w lekką koronkową bieliznę. Gdy ją zobaczył w takim stroju, poczuł że coś mu rośnie pod kołdrą, dziewczyna podeszła do niego na wyciągnięcie rąk. Objął ją rękami za biodra, przyciągnął delikatnie do siebie, zapach jaki w tej chwili poczuł dał mu znak do działania. Energicznym ruchem odrzucił kołdrę na bok, Monika ujrzała jego przyrodzenie i lekko się uśmiechnęła. Jak niewiele trzeba, żeby krew w mężczyźnie zaczęła szybciej krążyć — pomyślała sobie. Usiadła więc na nim w taki sposób, aby to co nabrzmiało za sprawą ciśnienia, znalazło się po chwili wewnątrz niej. Gdy już byli połączeni, Marek delikatnie zdjął z dziewczyny jej koronkowe odzienie. Wtedy jego oczom ukazały się jej piersi, w całej swojej okazałości. Mężczyzna zaczął je pieścić i całować, doprowadzając swoją partnerkę do drżenia, jednocześnie głaszcząc i masując jej pośladki i uda. Ona opierając swe ręce na nim, poczęła się lekko unosić i opadać, tak aby doprowadzić do wewnętrznego masażu swojej pochwy. Z każdą chwilą jej ruchy stawały się coraz szybsze i szybsze, oddech jej przerodził się w sapanie i jednostajny jęk. Po kilku minutach doszło między nimi do szczytowania, oraz orgazmu z obu stron. Gdy już było po wszystkim, osunęła się z niego i przylgnęła do jego stóp. Leżeli tak dłuższą chwilę, delektując się jeszcze bliskością swych ciał.

— Kochanie, byłeś niesamowity — odrzekła z zadowoleniem.

— Ja też byłem w siódmym niebie.

Po takim miłosnym akcie, uśmiech zadowolenia na ich twarzach, utrzymywał się jeszcze przez długi czas. Widać że wychodzi mi to na dobre, a skutkiem ubocznym tego wszystkiego jest tylko fizyczne zmęczenie. Które powinno ustąpić po kilku godzinach samoczynnie. Kolejne dwa dni minęły im, na organizowaniu sobie życia we dwoje. Monika pokazywała swojemu facetowi, wszystko co znajdowało się w jej domu. Aby kiedyś w razie potrzeby, wiedział co gdzie leży i jak można z tego skorzystać. Kiedyś doz zatkanego zlewu czy przeciekającego kranu, musiała wzywać fachowca, teraz mógł to naprawić Marek bez zbędnych ceregieli. Wiadomo że dom prowadzony tylko przez kobietę, mógł cierpieć na kilka mankamentów lub zaniedbań. Więc męska ręka, jest tu po prostu nieodzowna. Za tarasem znajduje się trawnik, do tej pory Monika zajmowała się jego koszeniem, teraz gdy w domu jest mężczyzna, jej już zwyczajnie to uchodzi. Spadnie to na barki jej chłopaka, tka jak mycie samochodów lub ich odkurzanie. Marek w mieszkaniu matki, ograniczał się jedynie do wynoszenia śmieci. Tutaj czekało go o wiele więcej zajęć, miejmy nadzieję że to go nie przerośnie. I nie ucieknie od Moniki, tylko dlatego że będzie musiał wykonać jakąś czynność, związaną z utrzymaniem domu. Jak będzie naprawdę, czas pokaże, nie zamartwiajmy się na zapas z tego powodu. Tak samo garaż, w nim jest miejsce tylko na jeden samochód, więc Marek musiał wyjechać swoim golfem na zewnątrz. A toyotę Moniki wprowadził z powrotem do środka, tak jak było wcześniej. Nic mu się nie stanie, nie jest z cukru, nie roztopi się podczas deszczu. Komputer przed którym siedział w domu, też mu nie jest na razie potrzebny. Teraz ma inne zajęcia, jest z kobietą która nie będzie patrzeć przez palce, jak jej facet godzinami siedzi przed monitorem. Musi z dnia na dzień, przeistoczyć się z dużego chłopca w mężczyznę. Widocznie przyszła na to już pora, jego matka nie będzie żyła wiecznie, a taki związek z kobietą działa tylko na jego korzyść. Lecz czy w nim wytrzyma na dłuższą metę, to już inna para kaloszy. Do tej pory był samowystarczalny, teraz musi liczyć się ze zdaniem drugiej osoby. Nie może być egoistą, zapatrzonym w siebie jedynakiem, jak do tej pory był postrzegany. Związek z kobietą jest swoistą szkołą przetrwania, ponieważ musi uważać na to co mówi i robi, oraz z konsekwencjami z tego płynącymi. Ale już dosyć straszenia naszego Marka, jeszcze sobie pomyśli, że knujemy przeciwko niemu jakiś spisek. A to nic innego, jak tylko zwyczajne życie, które toczą inne pary, żyjące obok nich. Które zapewne też borykają się, na co dzień ze swoimi problemami. Całe nasze społeczeństwo składa się z takich związków, mniej lub bardziej udanych. Które schodzą się i rozchodzą, kochają i zdradzają, kłócą się i godzą dnia następnego. W ich związku jak do tej pory, nie było jeszcze żadnego stanu zapalnego. Marek ze wszystkim zgadza się ze swoją dziewczyną. Są dla siebie nad wyraz uprzejmi, jedno drugiemu przytakuje, służą sobie nawzajem pomocą i wsparciem. Ale bądźmy szczerzy, po kilku dniach słonecznych, muszą nadejść jakieś deszczowe chmury. Może nawet zagrzmieć, tak samo w ich związku może pojawić się zgrzyt, na który muszą być gotowi. To nie musi od razu oznaczać końca świata, mogą się pokłócić, mogą paść ostre słowa, jednak ważne jest to, aby któreś z nich pierwsze wyciągnęło rękę na zgodę. Bo nie ma nic gorszego w związku jak ciche dni, kiedy to dwoje kochających się ludzi, mija się bez słowa. Nosząc w sercu smutek i dumę, która nie pozwala odezwać się do drugiej osoby. A tak bywa w wielu przypadkach, niezależnie od wieku i zajmowanego stanowiska. Nadeszła w końcu sobota, dzień odwiedzin rodziców Moniki. Nasza para wstała o ósmej, już od rana trwały przygotowania do wyjścia. Po śniadaniu i porannej kawie, Marek okopywał łazienkę. Wziął prysznic, ogolił się, wyperfumował, ubrał się w koszulę i krawat, spodnie od garnituru, marynarki jeszcze nie wkładał. Usiadł na kanapie przed telewizorem, teraz nadeszła pora na Monikę. Po kąpieli i depilacji, wzięła się dziewczyna za upiększanie swojego wizerunku, czyli twarzy. Trochę to trwało, jak zwykle u kobiet, następnie włożyła na siebie błękitną sukienkę i białe pantofle na obcasie. Włosy upięła w kok, kolczyki w uszach i łańcuszek na szyi, wszystko w miarę skromnie, ale z szykiem i w dobrym smaku jak to kobieta na poziomie. Byli zaproszeni na obiad, więc w domu już nic nie jedli. Marek dzień wcześniej zamówił w kwiaciarni, bukiet czerwonych róż. Tak więc odbiorą go po drodze, dla ojca dziewczyny miał butelkę whisky znad morza. Monika dzwoniła wcześniej do swoich rodziców, że na obiad przyjdzie ze swoim chłopakiem, więc żadnej niespodzianki być nie powinno. Zresztą byli ciekawi, kogo to przyprowadzi ich jedynaczka, przecież Marek jest potencjalnym kandydatem na kolejnego zięcia. Jeden się nie sprawdził, pora więc na następnego.

— Kochanie, chyba jesteśmy gotowi do wyjścia — odrzekła Monika.

— Też mi się tak wydaje, lepiej już nie będzie.

Marek ubrał więc marynarkę, jego dziewczyna poprawiła mu jeszcze krawat pod szyją. Popatrzyli jedno na drugiego, po czym wyszli z domu zamykając go na klucz. Marek otworzył bramę, Monika wycofała z garażu swoją toyotę na drogę, potem mężczyzna wszystko pozamykał, wsiadł do auta i ruszyli przed siebie. Po drodze wstąpili do kwiaciarni, Marek odebrał bukiet dla przyszłej teściowej. Pogoda powoli się poprawiała, nawet chwilami zza chmur wyglądało słońce, którego w ostatnich dniach zwyczajnie brakowało. Po kilkunastu minutach byli już pod blokiem, gdzie mieszkali rodzice dziewczyny. Monika zajechała na parking, po zgaszeniu silnika oboje wysiedli z auta i ruszyli do klatki schodowej. Marek jeszcze nie był w tej części miasta, było to nowe osiedle, nie starsze niż dziesięć lat od jego budowy. Więc mieszkania do wykupienia były pewnie drogie. Z tego co słyszał od dziewczyny, jej rodzice mieli je wykupione na własność. Więc w przyszłości córka pewnie odziedziczy ten kwadrat. Bloki były czteropiętrowe, a więc bez windy, mieli wejść na drugie piętro, więc chyba większego problemu nie będzie. Po chwili byli już pod drzwiami wejściowymi do mieszkania, dziewczyna wcisnęła dzwonek, czekali teraz aż się otworzą. Marek był trochę zdenerwowany, ale starał się tego nie okazywać. Po kilku sekundach które wydawały się wiecznością, dało się słyszeć kroki. Następnie zgrzyt zamka, drzwi się otworzyły a w nich stanął wysoki mężczyzna przed sześćdziesiątką. Zapewne ojciec dziewczyny, był dobrze zbudowany jakby coś w przeszłości ćwiczył. Włosy miał ciemne przyprószone siwizną, ale bez oznak łysienia. Patrzył na Marka ciemnymi oczami, jakby go chciał prześwietlić na wylot. Ale z lekkim uśmiechem na twarzy, więc pewnie miał dobre zamiary wobec niego. Ubrany był w koszulę na krótki rękaw koloru białego, i spodnie z materiału w odcieniu brązu. Gospodarz mieszkania odezwał się do przybyłych.

— Dobrze że jesteście, wejdźcie do środka.

— Cześć tato — odezwała się Monika.

— Dzień dobry panu — odparł Marek.

Ojciec dziewczyny usunął się z przejścia i skinął ręką na znak, aby weszli do środka. Z kuchni wyszła matka dziewczyny.

— Miło mi was widzieć — z uśmiechem odparła do obojga.

Nastąpiło gorące powitanie, ojciec objął córkę i pocałował, to samo zrobiła matka. Markowi podali ręce do uściśnięcia, ten wręczył kwiaty przyszłej teściowej, teściowi podał butelkę whisky.

— Ależ nie trzeba było — wzbraniali się rodzice od podarunków. Jednak wzięli to co im dał.

Matka dziewczyny, była łudząco podobna do swojej córki, tylko wiekiem ją przewyższała. Nawet wzrost i włosy miały podobne, widać w młodości też była piękną kobietą, chociaż teraz też jej nic nie brakowało. Pani domu zaprosiła gości do salonu, aby się rozsiedli.

— Pomogę ci mamo — odezwała się Monika i poszła za matką do kuchni.

Marek z teściem usiedli na fotelach naprzeciw siebie, zaczęli się nawzajem lustrować. Przyszły zięć rozejrzał się dyskretnie po mieszkaniu, które było urządzone ze smakiem. Znajdował się tam zestaw wypoczynkowy z brązowej skóry, dwa fotele i kanapa, obok znajdował się stół z sześcioma krzesłami. Pod ścianą stały dwie komody i szafa, kilka obrazów na ścianach, na parkiecie owalny dywan w modne wzorki. Po chwili Monika z matką, zaczęły wnosić i stawiać na stole potrawy na dzisiejszy obiad. Była waza z rosołem, półmisek ziemniaków, sos pieczeniowy w sosjerce, schabowe oraz surówka z niebieskiej kapusty, do picia sok z wiśni.

— Proszę siadać do stołu — zachęciła gospodyni.

Marek z teściem ruszyli się z foteli, zajęli miejsca za stołem naprzeciw siebie Po chwili Monika usiadła obok niego, matka zaś przy swoim mężu. Dziewczyna zaczęła nalewać rosół do talerzy.

— Smacznego wszystkim.

— Wzajemnie.

No i rodzinka wzięła się za jedzenie rosołu, podczas posiłku nikt się nie odzywał, jedli więc w milczeniu, ukradkiem spoglądając jedno na drugiego. Po zjedzeniu zupy matka zebrała talerze, córka zaczęła nakładać drugie danie, najpierw ojcu, potem swojemu mężczyźnie, na końcu matce. I znów zajęli się jedzeniem, tym razem trwało to trochę dłużej, wiadomo kotleta trzeba dobrze pogryźć, który był wielkości połowy talerza a nawet większy. Po drugim daniu, córka zebrała brudne talerze, mógł wyrwać się z tym Marek, jednak bał się że coś potłucze. Więc grzecznie siedział a swoim miejscu, oczywiście podziękował za obiad.

— Dziękuję państwu, obiad był wyśmienity — dodał przyszły zięć.

— Nie ma za co — dodała gospodyni.

Obie kobiety, pozbierały resztki jedzenia ze stołu i udały się do kuchni. Mężczyźni znów usiedli w fotelach, każdy na swoim miejscu, oczekując na dalszy rozwój wydarzeń. Z kuchni dochodziły odgłosy talerzy i sztućców, wkładanych do zmywarki, oraz cichej rozmowy pomiędzy matką a córką. Jednak o czym rozmawiały, nie sposób było zrozumieć, ponieważ głos dochodził zniekształcony. Obaj mężczyźni siedzieli w milczeniu, widocznie czekali na przyjście kobiet, które po skończeniu pracy w kuchni miały do nich dołączyć. Po kwadransie, może dłużej obie panie pokazały się w salonie, ze świeżo zaparzoną kawą i ciastem. Co ucieszyło mężczyzn, siedzących do tej pory w milczeniu. Znowu wszyscy zajęli miejsca za stołem, żeby napić się kawy i zjeść kawałek ciasta. Pierwszy odezwał się ojciec dziewczyny.

— To jak pan się właściwie nazywa? — zapytał.

— Marek Sapiecha — odparł mężczyzna.

— I skąd pan pochodzi?

— Mieszkam tutaj, w drugiej części miasta.

— Sam?

— Nie, z matką — odparł Marek.

— A obecnie mieszka ze mną — dodała Monika.

— Mieszkacie razem? — zdziwiła się matka.

— A co w tym dziwnego, przecież jesteśmy dorośli — odparła córka.

— Niby tak, w końcu już raz byłaś mężatką — stwierdził ojciec.

— Czym się pan zajmuje zawodowo?

— Jestem domokrążcą — odparł Marek.

— To znaczy?

— Sprzedaję damskie perfumy, jeżdżąc do klientów.

— Chyba do klientek? — sprostował go pan domu.

— Tak, ma pan rację, większość moich klientów to są kobiety.

— I można z tego wyżyć? — dopytywał się ojciec dziewczyny.

— Taką mam nadzieję.

— A kim pan jest z wykształcenia? — wtrąciła matka.

— Mam średnie, skończyłem ogólniak.

— To znaczy, że nie ma pan żadnego zawodu — stwierdził ojciec.

— Dalej się pan nie kształcił?

— Nie skończyłem nic więcej, jeśli o to chodzi — dodał Marek.

Rodzice Moniki popatrzyli na siebie, z lekkim rozczarowaniem. Myśleli że ich córka przyprowadzi im kogoś wykształconego, z widokami na przyszłość. A tu mają przed sobą zwykłego faceta, którego ich córka pewnie będzie musiała utrzymywać. Ich dawny zięć miał swoją firmę, zarabiał poważne pieniądze, i gdyby nie to że zdradził Monikę, to z pewnością był lepszym kandydatem na zięcia niż on. Zawiedli się na swojej córce pod tym względem, co będzie jeśli ten człowiek zbałamuci ich dziecko, wyciągnie od niej wszystkie pieniądze i się ulotni? Tego przecież nie mogli wykluczyć, żyjemy w takich czasach a nie innych, więc wszystko może się zdarzyć, nawet najgorszy scenariusz. Nagle Monika zabrała głos w sprawie swojego faceta.

— Nieważne jakie Marek ma wykształcenie, i co robi zawodowo, kochamy się, jesteśmy razem i to się liczy, nic więcej. Mógłby być nawet po ośmiu klasach podstawówki, mój stosunek do niego byłby taki sam — dodała zawiedziona córka.

— Ależ my nic z matką, nie mamy złego na myśli — odparł ojciec dziewczyny.

— Chcemy dla ciebie jak najlepiej — dodała matka.

— Musicie uszanować mój wybór, jeśli chcecie mieć jeszcze córkę.

Marek siedział jak na szpilkach, lekko stremowany, domyślał się że nie będzie lekko z jej rodzicami. Jego osoba dość mocno odstawała od wizerunku zięcia, którego sobie wymarzyli. A tu ich spotkało zawód i rozczarowanie, co do wyboru córki i raczej w obecnej chwili nie da się tego naprawić. Ojciec wstał od stołu, podszedł do barku, wyciągnął butelkę wina i kieliszki. Postawił je na stole, po czym rozlał to wino do szkieł.

— W takim razie wypijmy za spotkanie i za waszą miłość — oznajmił.

Wszystkim nagle poprawił się humor, Monika z radością pocałowała matkę i ojca a potem Marka. Wszyscy wzięli kieliszki do rąk, wznosząc toast.

— Cieszę się, że zaakceptowaliście nasz związek, wiele to dla mnie znaczy — odparła córka.

— Tym bardziej, że nie miałam dotąd szczęścia w miłości.

Do Marka powoli dochodziło to, że jej rodzice jednak przyjęli go do rodziny. Przynajmniej na razie, czeka go pewnie jakiś okres próbny, będą mu patrzeć na ręce, jak traktuje ich córkę i takie tam schematy. Teraz atmosfera po winie trochę się rozluźniła, nie było już dociekliwych pytań, ze strony jej rodziców. Tematy jakie poruszali, były luźne i niezwiązane bezpośrednio z nim. Widać, że jak chcą to potrafią być mili — pomyślał z zadowoleniem Marek. W końcu różni teściowie się trafiają, on miał jednak szczęście, chyba padł na podatny grunt. Teść zobaczywszy że kieliszki są puste, ponownie rozlał wino.

— Tato, mi już nie nalewaj, prowadzę — odezwała się córka.

— Przepraszam, zapomniałem.

— Mogliście wziąć taksówkę, trudno twoja strata — dodał ojciec.

— A my się chętnie napijemy — odparła matka.

No i nie wiadomo kiedy, butelka po winie zrobiła się pusta, teść zważywszy na ten fakt, wstał od stołu i ponownie udał się do barku, po kolejną butelkę. Tutaj Marek przypomniał sobie słowa Moniki, że jej ojciec nie lubi alkoholików. Ale dwa wina na trzy osoby, to jeszcze chyba nie alkoholizm? Tak przynajmniej to sobie tłumaczył. Ważne, że wszystkim humory dopisywały. Popołudnie minęło nie wiadomo kiedy, aż przyszedł czas na kolację. Wtedy to panie znowu zniknęły w kuchni, panowie zostali sami, tym razem Markowi już to nie przeszkadzało, wino zrobiło swoje, siedział teraz w lepszym humorze a niżeli wcześniej.

— Ładne mają państwo mieszkanie — dodał.

— A dziękuję — odparł teść.

— Twój ojciec czym się zajmuje?

— Mój tato odszedł od nas, jakieś dziesięć lat temu, wtedy jeździł na taksówce, co teraz porabia, tego nie wiem.

— Matka twoja co robi? — spytał teść.

— Pracuje w sklepie spożywczym, jako ekspedientka.

— Masz rodzeństwo?

— Nie, jestem jedynakiem.

W tym momencie do salonu ponownie weszły kobiety, niosąc na talerzach sałatkę i wędlinę.

— Zapraszam do stołu — odezwała się matka.

Mężczyźni zerwali się na równe nogi i podeszli do swoich miejsc.

— Proszę się częstować.

Wszyscy jak jeden mąż wzięli się do nakładania pyszności na talerz, teraz zachowywali się jak rodzina, którą to jeszcze nie byli przed kilkoma godzinami. Widocznie czas i szczera rozmowa, podziałała na ich korzyść. Po zjedzonej kolacji, jeszcze chwilę posiedzieli przy stole.

— Kochani rodzice, na nas już czas — odezwała się Monika.

— Ależ posiedźcie jeszcze trochę.

— Dziękuję za miłe przyjęcie i wspaniały obiad — dodał Marek.

— Nie ma za co.

— Mam nadzieję, że częściej będziecie nas odwiedzać — rzekła matka.

— Postaramy się mamo.

Wszyscy wstali od stołu i udali się do przedpokoju, córka pożegnała się z rodzicami, Marek pożegnał się z teściami. Wyszli z mieszkania obdarowani w sałatkę i dodatki do niej. Po chwili byli już przy aucie, rodzice machali im z okna na pożegnanie, odwzajemnili im tym samym. Po czym wsiedli do auta i odjechali w stronę domu. Monice ten kieliszek wina, który wcześniej wypiła, już dawno z głowy wyparował, więc mogła prowadzić bez obaw że straci prawo jazdy.

— I jak ci się podobają, moi rodzice? — spytała.

— Nie no, w porządku ludzie — odparł po krótkim namyśle.

— Trochę mnie przepytali, ale nie mam im tego za złe.

— Wiesz Mareczku, strasznie się o mnie martwią — odrzekła dziewczyna.

— Nie chcą, abym drugi raz wpadła w szambo.

— Trochę są mną rozczarowani — zauważył.

— Ja tobą na pewno nie jestem kochanie, dużo dla mnie znaczysz.

— Ty dla mnie też — odparł Marek.

— Po prostu muszą się do ciebie przekonać i tyle. Widzieli ciebie dopiero pierwszy raz.

Po chwili rozmowy, dojechali pod dom Moniki, znów Marek wyskoczył z auta aby otworzyć bramę wjazdową, chyba już zostanie na stałe etatowym portierem tej posesji. Z drugiej strony trochę głupio, aby to kobieta otwierała bramę, kiedy są razem. Po prostu zachowuje się ja dżentelmen i tyle, to zrozumiałe i nie wymaga dodatkowego komentarza. Monika wjechała autem do garażu, wyciągnęła z bagażnika prezent od rodziców, w postaci jedzenia i udali się do środka. Była już dziewiąta wieczór, czas więc na kąpiel, trochę posiedzieć przed telewizorem i do łóżka. Tak więc zrobili, a gdy byli już razem pod kołdrą, popieścili się jeszcze trochę przed snem i poszli spać. Dzień bowiem obfitował w wiele wrażeń, szczególnie dla Marka, który po raz pierwszy miał okazję spotkać się z teściami. W nocy jeszcze raz mu się to wszystko przyśniło, tak że sen miał niezbyt spokojny, nawet się kilka razy przebudził. Spojrzał na Monikę, ale ta spała jak zabita. Sen miała twardy i niczym nie zmącony, leżał więc dłuższą chwilę wpatrując się w sufit. Czekał aż sen znów go nawiedzi, zamknął oczy i po chwili odpłynął, tym razem zasnął już na dobre. Pierwsza obudziła się Monika, spojrzała na zegarek, dochodziła dziewiąta rano. W niedzielny poranek przez rolety w oknie, próbowało się dostać słońce do środka. Zapowiada się więc słoneczny dzień, to dobrze, będą mogli wybrać się na jakiś spacer, tym bardziej że jutro oboje wracają do pracy. Dziewczyna do swojego biura nieruchomości, a jej facet do handlu perfumami. Których w sumie nie zaczął jeszcze sprzedawać, ponieważ pierwszą jego klientką okazała się jego dziewczyna.

— Kochanie, pora wstawać — czułym głosem oznajmiła swojemu mężczyźnie.

Marek powoli otworzył oczy, lekko je przetarł jakby nie dowierzając gdzie jest, obrócił się w stronę Moniki.

— Witaj słoneczko, już wstaję — odparł z uśmiechem.

Oboje wygramolili się z łóżka i udali się do łazienki, aby skorzystać z porannej toalety, po skorzystaniu z prysznica, wzięli się za śniadanie. Mężczyzna zaparzył kawę, dziewczyna zaś wyciągnęła z lodówki, to co dostali od jej rodziców, czyli sałatkę i wędliny, chleb mieli swój. Usiedli więc za stołem i wzięli się za jedzenie śniadania. Po posiłku udali się na taras, aby tam trochę posiedzieć na świeżym powietrzu. W porannym słońcu patrzyli na soczystą zieleń trawy, która po ostatnich deszczach mocno urosła. Akurat nadaje się do koszenia.

— W tygodniu będę musiał się nią zająć — oznajmił Marek.

— Jak chcesz kochanie.

— Chyba nie ma innego wyjścia.

— Będziesz musiał podostrzyć nóż w kosiarce, bo już się stępił, zawsze robił to mój ojciec.

— Dasz radę? — spytała.

— Jeśli masz szlifierkę, to żaden problem — odparł mężczyzna.

— Jest w garażu.

Po godzinie siedzenia na tarasie, weszli z powrotem do mieszkania. Ubrali się do wyjścia i pojechali na spacer do parku, tym razem samochodem Marka. Golf stał nieruszany od czasu wyjazdu do Sopotu, chciał go trochę rozruszać, w końcu jutro miał nim jechać do klientki. Więc musiał być na chodzie, nie wiadomo w jakim stanie jest akumulator, facet z komisu mógł mu przecież wcisnąć jakiś szmelc. Jednak auto odpaliło bez problemu, co bardzo ucieszyło naszego Marka. Po dwudziestu minutach byli na miejscu, wysiedli z auta i udali się na spacer, park był duży więc mieli gdzie chodzić. Monika wzięła swojego faceta za rękę i poszli przed siebie alejką. W parku oprócz nich było dosyć sporo ludzi, rodziny z dziećmi, seniorzy, no i pary zakochanych takie jak oni. Ptaki na drzewach ćwierkały radośnie, co niewątpliwie urozmaicało ich spacer. Po drodze mijali budkę z lodami, zatrzymali się więc aby coś sobie kupić.

— Kochanie, jakie lubisz smaki? — spytała dziewczyna.

— Waniliowe i śmietankowe, a ty?

— Truskawkowe, śmietankowe, owoce leśne.

Marek stanął w kolejce, przed nim były jeszcze trzy osoby, po chwili przyszła kolej na niego. Zwrócił się więc do sprzedawczyni.

— Poproszę dwie porcje po trzy gałki.

Wymienił smaki, jakie kobieta miała nałożyć na rożki z wafla. Po zapłaceniu za lody, udali się do najbliższej wolnej ławki, aby tam usiąść. Marek jedną ręką objął swoją dziewczynę, a drugą zlizywał topniejącego loda. Monika zaś założyła nogę na nogę i przytuliła się do mężczyzny. Jedli tak w milczeniu, spoglądając na ludzi, którzy przechodzili obok nich.

— Dobre te lody — odezwał się po chwili Marek.

— Masz rację kochanie, wręcz rozpływają się w ustach.

— Fajne miejsce, ten park — zauważył.

— Pierwszy raz tu jestem.

— Tak? — spytała z niedowierzaniem.

— Ja często tu chodziłam z rodzicami, jak byłam mała. Potem ze swoim byłym, ale to już przeszłość — oznajmiła.

— A teraz jesteś tu ze mną.

— Taka kolej rzecz niestety — potwierdziła z zadumą w głosie.

No tak, nie wiemy co nas w życiu spotka i jakie będą koleje losu. Życie płata nam różne figle i niespodzianki, nie jesteśmy w stanie odgadnąć naszej przyszłości, to zbyt trudne dla człowieka. Po zjedzeniu lodów i wytarciu ust i rąk chusteczką, oboje udali się na dalszy spacer. W głębi parku znajdowała się fontanna, stanęli więc przy niej aby się trochę ochłodzić. Na dnie fontanny w świetle słońca, połyskiwały drobne monety, które przechodnie wrzucali je na pamiątkę. Marek wyciągnął z kieszeni dwie pięciogroszówki, jedną dał Monice, drugą zostawił sobie.

— Może wrzucimy na pamiątkę? — zapytał.

— Dobry pomysł.

Monika chuchając na monetę, wrzuciła ją do wody, mężczyzna zrobił to samo, przez chwilę patrzyli na te monety.

— To na szczęście — odrzekła dziewczyna i pocałowała swojego faceta.

Po chwili ruszyli dalej, spacerowali tak w tym parku może ze dwie godziny, aż stwierdzili oboje że pora coś przekąsić, bo zaczęło im zwyczajnie burczeć w brzuchu. Wrócili więc do auta i udali się do miasta, celem zjedzenia jakiegoś obiadu w barze. Marek zdał się na dziewczynę, sam obiady jadał zawsze w domu. Po pięciu minutach podjechali pod jakiś lokal, do którego rzekomo Monika zaglądała nie raz, ze swoją koleżanką z pracy. Weszli więc do środka i zajęli miejsca przy oknie, wzięli do ręki kart z menu i zaczęli przeglądać ofertę.

— To co bierzemy? — spytała dziewczyna.

— Wybierz coś sama.

— Te gołąbki mogą być dobre — odrzekła po namyśle.

— Jeśli tak mówisz — dorzucił Marek.

Po chwili do ich stolika podeszła kelnerka.

— Co państwo zamawiają? — spytała.

— Poprosimy dwie porcje gołąbków.

— A do picia?

— Dzbanek soku pomarańczowego i dwie szklanki.

— Rozumiem.

Marek w tym czasie rozglądał się po lokalu, było tam nawet przytulnie. W środku znajdowało się z dziesięć stolików, z których zajęte były cztery. Oprócz nich były jeszcze ze dwie pary młodych ludzi, oraz małżeństwo z dwójką dzieci. Stoliki były zaścielone zielonymi obrusami, w oknach wisiały żółte zasłony i białe koronkowe firany, coś na strój wiosenny. Po dłuższej chwili do stolika znów podeszła kelnerka, tym razem z daniem które wcześniej zamówili. Podziękowali kobiecie i wzięli się za jedzenie owych gołąbków, które pachniały i wyglądały dosyć obiecująco. Na każdym talerzu były po trzy sztuki, dosyć duże, polane pomidorowym sosem z koperkiem.

— No to smacznego kochanie.

— Wzajemnie.

Wzięli się za jedzenie, które szło im dość sprawnie, po dziesięciu minutach talerze były puste. Monika odstąpiła Markowi jednego gołąbka, stwierdziła bowiem że trzy sztuki to stanowczo dla niej za dużo. Marek nie miał nic przeciwko, w końcu facet może zjeść więcej. Wypili do tego dwie szklanki soku i było już po obiedzie. Gdy na sali pojawiła się kelnerka, Marek zawołał ją aby uregulować rachunek, następnie wyszli z lokalu do samochodu.

— To co, jedziemy do domu odpocząć? — zapytała dziewczyna.

— Chyba tak, tym bardziej że jutro bierzemy się do pracy — odrzekł.

Wsiedli więc do golfa i ruszyli w kierunku domu, na drodze było spokojnie jak to w niedzielne popołudnie. Gdy większość mieszkańców siedziała w domu, lub przebywała gdzieś nad wodą. Po kilku minutach byli już pod bramą, a po kolejnych dwóch w zaciszu domu. Wyszli na taras aby się trochę poopalać, Marek wyciągnął z lodówki dwa piwa, tak aby dwa razy nie chodzić. Otworzył butelki, jedną podał swojej dziewczynie, drugą wziął dla siebie. Leżeli teraz oboje na leżakach i popijali zimne piwo, więcej im w tej chwili do szczęścia nie trzeba było nic.

— Szkoda że mój urlop już się kończy — odparła Monika.

— Nic co piękne, nie trwa wiecznie — zauważył Marek.

— Smutne to ale prawdziwe.

— Znów będę kwitnąć w tym biurze i użerać się z klientami — ze smutkiem oznajmiła kobieta.

— Może nie będzie tak źle — pocieszał ją.

— To miło z twojej strony, że mnie pocieszasz.

— A ty kochanie, gdzie wyruszasz jutro na łowy? — zapytała.

— Mam listę klientek, do których muszę zajrzeć.

— Tylko kochanie bądź grzeczny — odparła.

— Nie będzie tak źle, będę powściągliwy.

— A może będzie lepiej, jak zrezygnujesz z tych perfum i zostaniesz w domu. Stać nas na to, abym utrzymywała nas oboje — dodała Monika.

— Nie mogę być dla ciebie ciężarem, zresztą co ja zrobię z towarem? Nie wyrzucę tyle kasy do śmietnika, to niedorzeczne.

— Boję się, że poznasz jakąś kobietę, ładniejszą ode mnie i mnie zostawisz — odparła.

— Kochanie, nie ma takiej opcji — pocieszał ją.

— Łatwo ci mówić, nie usiedzę spokojnie w pracy, wiedząc że ty jesteś w domu u jakiejś kobiety.

— Wszystko będzie dobrze, nie dam się zwieść żadnej innej — obiecywał Marek.

Aby ją przekonać o swojej lojalności, podszedł do niej, objął mocno i pocałował tak namiętnie jak tylko potrafił. To na chwilę uspokoiło dziewczynę, chciała mu wierzyć a jednocześnie bała się konsekwencji takich domowych wizyt. Które miał od jutra, stosować w swojej praktyce domokrążcy. Sama przecież wie, jak się skończyła jego wizyta u niej, wylądowali przecież razem w łóżku i tak już u niej został. A jeśli sytuacja znów się powtórzy, tym razem z inną kobietą? Co prawda dała mu ogromny kredyt zaufania, tylko czy on się nie wyczerpie zbyt szybko, przecież wiadomo jakie są dzisiaj kobiety. Dla własnego celu jak się uprą, potrafią rozwalić niejeden związek, i po trupach dojść tam gdzie zamierzają. Nie patrzą na to, czy w związku są dzieci lub ich nie ma, ważne żeby one były szczęśliwe i zadowolone z siebie a ich cel osiągnięty. Teraz wszystko zależało od niego, mężczyzny jej życia czyli Marka Sapiechy. Po godzinnym opalaniu i wypiciu piwa udali się do salonu, aby trochę ochłonąć. Rozmowa była dosyć emocjonująca i trochę podniosła ciśnienie. Lepiej dmuchać na zimne i byś mądrym przed szkodą, jak mawia przysłowie ludowe.

— To co, napijemy się kawy?

— Zrób kochanie, chętnie się z tobą napiję — odrzekła Monika.

Mężczyzna wziął się za parzenie, ona w tym czasie pokroiła ciasto które wyciągnęła z lodówki. Po chwili usiedli za stołem, zaczęli jeść i pić. Atmosfera nieco się rozluźniła, jednak jakieś obawy w Monice jeszcze pozostały. Jak to w kobiecie, martwiącej się o swoją rodzinę. Choć z Markiem jeszcze nie stanowią małżeństwa w świetle prawa, jednak w przyszłości miała zamiar w jakiś sposób zalegalizować ich związek, może namówić Marka na ślub. Ale to wszystko było za świeże, razem byli dopiero dwa tygodnie, to zbyt mało aby gdybać o dalekiej przyszłości. Oboje się kochają, są razem i to jej musi na razie wystarczyć. Jedynie wspólne zaufanie, może przemówić na ich korzyść. Winnym przypadku wszystko posypałoby się jak domino, lub domek z kart. Po kolacji Marek usiadł przed telewizorem, Monika zaś wyciągnęła swojego laptopa, aby przejrzeć pocztę i odpisać na maile, których w ostatnim czasie się jej zebrało. Jutro musiała stawić się w pracy, więc nie mogła mieć żadnych zaległości. Mężczyzna o dwudziestej drugiej wyłączył ekran telewizora i poszedł się kąpać. Dziewczyna była jeszcze zajęta pracą, gdy wyszedł z łazienki akurat skończyła.

— Dosyć na dzisiaj — odrzekła sama do siebie i udała się do łazienki.

Marek był już w łóżku, gdy Monika skończyła wieczorną toaletę. Weszła do sypialni w nocnej koszulce na ramiączkach i położyła się obok niego.

— Znowu muszę nastawić budzik — odezwała się z rezygnacją w głosie.

— O której wstajesz?

— O siódmej.

— To mnie obudź, wstanę razem z tobą — dodał mężczyzna.

— Okej, nie ma sprawy.

Ostatni raz Marek wstawał tak wcześnie, jak jeszcze chodził do szkoły. Zamierzchłe to czasy, pomyślał z lekkim niepokojem, ale co robić, jak mus to mus, nie ma rady.

— To daj mi buziaka na dobranoc i gasimy światło — odrzekła dziewczyna.

Pocałowali się namiętnie i poszli spać, najpierw oboje leżeli po jednej stronie, ale w czasie snu każde z nich leżało już jak im wygodnie. Nikt tego potem nie kontroluje. Noc minęła szybko, tak się przynajmniej zdawało Markowi. Kiedy zadzwonił budzik, jego dziewczyna wstała od razu bez żadnego ociągania i udała się do łazienki. On chwile poleżał, nie chciał jej przeszkadzać ale po pięciu minutach wstał, udał się do kuchni i zajął się śniadaniem. Kiedy Monika wyszła z łazienki, oboje wzięli się za jedzenie tego co przygotował.

— Bierzesz coś do pracy? — zapytał.

— Nie kochanie, wychodzimy z koleżankami do baru w czasie lunchu.

Kiedy zjedli, Monika poszła się ubierać, on w tym czasie wziął prysznic i się ogolił. Gdy skończył, jego dziewczyna szykowała się do wyjścia.

— Kochanie, muszę już jechać, otworzysz mi bramę?

— Ależ oczywiście, nie ma sprawy — odparł z uśmiechem.

Monika dała mu buziaka na pożegnanie i dodała.

— Pracuję od ósmej trzydzieści do do szesnastej trzydzieści, będę w domu przed siedemnastą.

— Okej, będę pamiętał.

— Będziesz w domu jak wrócę? — spytała.

— Nie wiem jak mi się dzień potoczy, w razie czego zadzwonię — odparł mężczyzna.

Monika wsiadła do auta i machając ręką na pożegnanie, odjechała w kierunku swojej pracy. Marek przez chwilę patrzył jak odjeżdża, gdy auto zniknęło za zakrętem wrócił do domu. Ubrał się elegancko, wziął do auta coś do picia, wyjechał z podjazdu na ulicę i zamknął za sobą bramę. Ustawił nawigację na adres, który miał na kartce, pokazało mu dziesięć kilometrów więc daleko nie miał. Ruszył więc golfem w drogę, po kwadransie był już na miejscu. Zajechał autem na osiedle domków jednorodzinnych, podobnego do tego na jakim obecnie mieszka z Moniką. Marek wysiadł z auta, wziął swój neseser i udał się do drzwi wejściowych. Gdy stanął przed drzwiami, wcisnął dzwonek i czekał aż ktoś mu otworzy. Po chwili usłyszał czyjeś kroki, drzwi się otworzyły, jego oczom ukazała się zadbana kobieta, na jego oko około pięćdziesiątki. Włosy miała krótkie koloru blond, pewnie farbowane, na nosie okulary, z twarzy nawet ładna, wzrost około 170 cm, raczej szczupła. Ubrana była w szlafrok frote koloru różowego.

— Słucham pana, o co chodzi? — zapytała kobieta.

— Dzień dobry pani, nazywam się Marek Sapiecha i zajmuję się dystrybucją damskich perfum renomowanych firm. Chciałbym pani zaprezentować najnowsze kolekcje, oczywiście jeśli można — dodał uprzejmie.

Kobieta przez chwilę się zastanawiała, patrząc na Marka takim wzrokiem jak kiedyś Monika. Wiedział że jego nieodparty urok zadziała i tym razem, chyba że się myli. Kobieta wyszła o krok przed drzwi, rozejrzała się w prawo i w lewo, jakby kogoś wyglądała, po czym zaprosiła go do środka.

— Proszę, niech pan wejdzie.

— Dziękuję pani bardzo — odparł z zadowoleniem.

Zaprowadziła mężczyznę do salonu, usiadła na jednym z foteli i odezwała się do niego.

— Proszę pokazać, co ma pan ciekawego.

Marek postawił neseser na ławie tam stojącej, otworzył go i zaczął wyciągać flakoniki z perfumami. Kobieta spojrzała na nie z ciekawością, wstała więc z fotela i podeszła do niego. Wzięła do ręki jeden flakonik, ściągnęła zatyczkę i psiknęła sobie na wewnętrzną część dłoni, zbliżyła ją sobie do nosa. Wąchała zapach unoszący się w powietrzu, Markowi mimowolnie ten zapach też się udzielił, w tych perfumach było coś zniewalającego.

— Tego zapachu nie mam — odrzekła kobieta.

Potem wzięła drugi flakonik, powtórzyła czynność, tym razem na drugiej dłoni, następnie wzięła trzeci, tym razem psiknęła sobie na szyję przy uchu.

— Wie pan, interesują mnie te trzy zapachy.

— Rozumiem.

— Jak wezmę je razem, dostanę jakiś rabat? — spytała go.

— Ależ oczywiście, droga pani, jakoś się dogadamy.

Po podliczeniu i odjęciu rabatu, okazało się że kobieta musi zapłacić Markowi równe 300 zł. Ale na tej damie, nie zrobiło to jakiegoś większego wrażenia, wyciągnęła z torebki pieniądze i dała je sprzedawcy perfum.

— Wie pan, moje koleżanki mają podobne gusta tak jak ja, dam panu ich adresy, wcześniej przedzwonię do nich, polecając pana, co pan na to?

— Będzie mi bardzo miło — odparł z zadowoleniem Marek.

— Może napije się pan czegoś?

— Kawę, jeśli można.

— Ależ oczywiście, nie ma problemu, jaką pan pije? — spytała kobieta.

— Może być z ekspresu.

Gospodyni wyszła do kuchni aby przygotować kawę, Marek w tym czasie dyskretnie rozejrzał się po salonie. Styl był mniej więcej taki sam, jak u jego teściów. Też meble stylizowane na stare, obrazy na ścianach, może nawet oryginały. Srebrna cukiernica, jakieś rzeźby, pewnie mające ze sto lat albo i więcej, w sumie miły widok dla oczu. Po pięciu minutach kobieta wróciła do niego z kawą, oczywiście w porcelanowych filiżankach.

— Słodzi pan?

— Łyżeczkę, jeśli można.

Kobieta otworzyła srebrną cukiernicę i tak samo srebrną łyżeczką, nabrała cukier i wsypała do kawy. Którą miał pić mężczyzna, delikatnie mieszając. Podała mu filiżankę do rąk, kiedy ją od niej odbierał, zobaczył że dekolt kobiety jest większy niż wcześniej, w tym momencie jej piersi widocznie się zarysowały na tle szlafroku. Marek nie mógł przeoczyć tego faktu, sam mu się nasuwał na oczy. Musiałby być ślepy żeby tego ie zauważyć, jednak starał się zachować zimną krew w tej sytuacji. Jeśli sama nie rzuci się na niego z podniecenia, to on jest w stanie to wytrzymać, oczywiście kawę musiał spożywać w podnieceniu. Bo jego umysł pracował przecież na męskich receptorach. Gospodyni wzięła swoją kawę i usiadła naprzeciw niego, zakładając sobie nogę na nogę, tak jak pewna aktorka w amerykańskim filmie. Którego tytułu akurat teraz nie pamiętał.

— I jak, smakuje panu kawa? — odezwała się kobieta.

— Bardzo smaczna, dziękuję.

Marek pił powoli, bacznie obserwując jej zachowanie, kobieta sprawiała wrażenie zadowolonej z siebie, pewnej swojej życiowej pozycji. Ciekawe czym się zajmowała zawodowo, na pierwszy rzut oka nie musiała się martwić o pieniądze, pewnie była bogata, albo za sprawą swojego męża lub swojej rodziny. Na palcach u jej dłoni nie zauważył żadnej obrączki, jedynie dwa pierścienie ze złota, wysadzane jakimiś drogimi kamieniami. Może zwyczajnie nie nosi, lecz on nie miał zamiaru jej o to pytać, zwyczajnie nie wypadało. Po skończonej kawie Marek wstał i miał zamiar opuścić ten dom, to co miał zarobić było już w jego kieszeni.

— Dziękuję pani za kawę i poświęcony mi czas.

— Ależ to ja jestem panu wdzięczna za perfumy.

— Polecam się na przyszłość — dodał.

— Proszę jeszcze chwilę zaczekać, dam panu mój numer oraz adresy i numery moich koleżanek — odparła gospodyni.

Kobieta wzięła długopis i zaczęła coś spisywać ze swojego telefonu, po pięciu minutach dała kartkę Markowi.

— Proszę dać znać, jak będzie pan miał świeży towar.

— Naturalnie droga pani.

Kobieta wyciągnęła rękę do mężczyzny, a ten ją pocałował na pożegnanie. Powoli odprowadziła go do wyjścia, Marek jeszcze raz się ukłonił i wyszedł z domu kobiety. Kiedy wsiadał do auta, kontem oka widział jeszcze kobietę, stojącą na progu domu, w którym to chwilę temu gościł. Wreszcie odjechał, jednak przez cały czas myślał o minionym zdarzeniu i o tym co miało tam miejsce. Gdyby nie był z Moniką, kto wie jakby się to wszystko potoczyło. Widział przecież że kobieta ma na niego chrapkę, odgadł to po jej zachowaniu. Jednak wytrzymał, zrobił to dla ich obojga i przyszłości ich związku. Dopiero teraz jadąc autem, poczuł jak napięcie z niego ustępuje. Ważne jest jednak to że zaczął zarabiać, miejmy nadzieję że dobra passa będzie trwać dalej.

— Muszę trochę ochłonąć, na dzisiaj wrażeń wystarczy — pomyślał sobie.

Udał się do domu, miał zamiar dla relaksu wykosić trawę w ogrodzie, to mu dobrze zrobi. Była dopiero jedenasta, zadzwonił do babci że wstąpi do niej na obiad. Starsza pani bardzo się ucieszyła tym faktem. Przebrał się więc w spodenki i klapki, następnie udał się do garażu, w kącie stała kosiarka, przewrócił ją na bok i sprawdził nóż. Faktycznie był już tępy, wziął więc klucz, odkręcił nóż i szlifierką naostrzył z obu stron, potem przykręcił ponownie na swoje miejsce. Włączył kosiarkę do prądu, maszyna zahuczała, wszystko w porządku, można brać się za koszenie. Wyprowadził ją do ogrodu, rozwinął przedłużacz i zaczął zabawę w ogrodnika. Trawy do koszenia nie było zbyt dużo, tylko musiał manewrować pomiędzy krzewami tui, a to zabrało trochę czasu. Po pół godzinie było już po robocie, wyczyścił kosiarkę, trawę wsypał do kubła, zwinął przedłużacz i schował z powrotem do garażu. Wyciągnął z lodówki wodę, ugasił pragnienie, następnie wziął prysznic w łazience, przebrał się w czyste ubranie i udał się swoim golfem do mieszkania babci. Po piętnastu minutach, stał już pod drzwiami starszej pani, zadzwonił do drzwi i po chwili był już w środku.

— Cześć babciu — odparł wnuczek.

— Ale długo cię nie było — odrzekła.

— Tylko dwa tygodnie.

— To mało? — Dla mnie wieki całe, chodź do kuchni, czeka na ciebie obiad.

— Mam dla ciebie prezent — rzekł Marek, wyciągnął korale z reklamówki.

— Ależ nie trzeba było! — powiedziała babcia.

— Żaden kłopot.

— Jeszcze raz dziękuję — odrzekła babcia i wzięła korale od wnuka.

— Bardzo ładne.

Marek usiadł za stołem, babcia zaczęła nalewać zupę, chwilę później już ją jedli. Po zupie nałożyła drugie danie, pierogi ze śmietaną, palce lizać. Wnuczek wszystko wymiótł z talerza, tak mu smakowało, wszystko popił kompotem ze śliwek, odniósł brudne talerze do zlewu.

— No to opowiadaj, gdzie żeś to bywał czarny baranie — zażartowała.

— Byłem nad morzem w Sopocie.

— I co było na tym szkoleniu?

— Wiesz co babciu, muszę ci coś powiedzieć — odparł niepewnie.

— O mój Boże, chyba cię nie okradli?

— Nie okradli.

— To dobrze, kamień spadł mi z serca — odparła starsza pani.

— Tylko trochę was oszukałem, ciebie i matkę.

— Jak to oszukałeś?

— Wiesz babciu, nad tym morzem nie byłem na szkoleniu, tylko z taką dziewczyną na wczasach — odparł zawstydzony.

— Jaką dziewczyną? Nie rozumiem.

— Jak sprzedawałem te perfumy, to poznałem dziewczynę, ma na imię Monika.

— To pewnie wszystkie pieniądze na nią poszły?

— Właśnie że nie, otóż ja z nią pojechałem, bo jej koleżanka nie mogła, wszystko było opłacone, więc nic nie straciłem — tłumaczył się wnuk.

— A co to za jedna, skąd ona jest?

— Jest stąd, mieszka u nas w mieście, teraz jestem u niej.

— To jakaś panna czy co? — dopytywała babcia.

— Niestety w tym wieku już nie ma panien, jest starsza ode mnie o trzy lata i jest rozwódką.

— Pewnie jeszcze z dziećmi?

— Ona nie ma dzieci.

— A co, nie może mieć?

— Po prostu jej były nie chciał.

— Żebyś się synu w coś nie wplątał — ciągnęła babcia.

— Nie martw się o mnie, wszystko jest w porządku, zresztą niedługo ją do ciebie przyprowadzę, to się poznacie.

— Mam nadzieję, że dobrze robisz synu.

— Mam do ciebie prośbę.

— Jaką? — spytała babcia.

— Przekaż delikatnie matce, to o czym ci mówiłem, nie wiem jak na to zareaguje.

— Spróbuję, tylko nic nie obiecuję.

— Jak ją do ciebie przyprowadzę, to dam szybciej znać, ściągniesz do siebie matkę, żeby Monikę dwa razy nie przedstawiać.

— Rozumiem co masz na myśli — odparła starsza pani.

— To może się w końcu ustatkujesz i ożenisz, masz już prawie trzydziestkę.

— Wszystko możliwe, nie potwierdzam i nie zaprzeczam — odparł wnuk.

— To proponuję napić się kawy i zjeść kawałek ciasta.

— Bardzo dobry pomysł.

Babcia postawiła wodę na kawę, z lodówki wyciągnęła sernik i ukroiła dwie porcje. Jak się woda zagotowała, zaparzyła kawę i postawiła na stole.

— No to smacznego synu.

— Dziękuję babciu.

Jedli chwilę w milczeniu, kiedy to znów starsza pani zaczęła rozmowę.

— A jej rodzice żyją?

— Tak, żyją i mają się dobrze.

— A co robią?

— Matka jest księgową, ojciec zajmuje się ubezpieczeniami.

— To ta twoja panna bogata z domu — stwierdziła babcia.

— No raczej na chleb jej nie brakuje.

— I chciała takiego gołodupca jak ty?

— A co mi babciu brakuje, oprócz pieniędzy? — spytał.

— W sumie nic, fajny z ciebie mężczyzna.

— No właśnie.

— A może ona chce ciebie wrobić w dziecko i alimenty?

— Myślę że mnie kocha, przynajmniej tak mi się zdaje.

— Będę się za ciebie modlić Mareczku — dodała babcia.

— A ty ją kochasz?

— To była miłość od pierwszego wejrzenia.

— My z twoim dziadkiem, świętej pamięci też się kiedyś kochaliśmy — odparła.

— Każdy ma prawo do szczęścia.

— Masz rację wnuczku — dodała starsza pani.

— No to życzę wam szczęścia, przyprowadź ją kiedyś.

— Na pewno tak zrobię.

Po zjedzeniu sernika i wypiciu kawy, Marek pożegnał babcię i wyszedł z mieszkania, udał się przed blok na parking. Chciał bowiem wrócić do domu, przed powrotem Moniki z pracy. W drodze powrotnej zajechał jeszcze na stację benzynową, ponieważ zaświeciła mu się kontrolka, oznajmiająca minimalny stan paliwa w zbiorniku. Więc nie miał innego wyjścia jak zatankować, wlał do baku za stówę, mniej się nie opłacało tankować. Tymczasem dzień Moniki w pracy wyglądał następująco, przyjechała na parking pod biuro. Wysiadła z auta i udała się do środka budynku, na drugie piętro. Po drodze spotkała swoją koleżankę Sylwię, z którą serdecznie się przywitała. Widać że ta nie czuje już do niej urazy, za ten incydent z urlopem, na który miały razem jechać. Chyba że udawała taką miłą, w każdym razie nie dała nic po sobie poznać. Razem weszły do biura, przywitały się zresztą pracowników i zajęły miejsca za swoimi biurkami, które to sąsiadują ze sobą. Sylwia od razu poszła umyć kubek do toalety, chciała bowiem zacząć dzień od gorącej kawy, po drodze spytała swoją koleżankę.

— Tobie też zrobić kawę?

— Jeśli możesz, to bardzo chętnie — odparła Monika.

— To daj mi swój kubek.

Dziewczyna podała kubek koleżance, po czym włączyła służbowy komputer aby się rozgrzał. Po pięciu minutach Sylwia była z powrotem, z dwoma kubkami kawy, jeden postawiła na biurku Moniki, drugi na swoim. Usiadła na obrotowym krześle, zrobiła łyk kawy i odezwała się do swojej koleżanki.

— To opowiadaj kochana, jak tam było nad tym morzem.

— Bardzo fajnie.

— Ale co tak skąpo operujesz słowami, rozwiń trochę — zachęcała ją koleżanka.

— No wiesz, pensjonat był okej, jedzenie też nie najgorsze, pogoda dopisywała, przynajmniej w pierwszym tygodniu, potem się rozpadało to wróciliśmy wcześniej.

— A co powiesz o tym swoim przystojniaku, jak on ma na imię?

— Marek.

— Ach faktycznie — odparła Sylwia.

— Jesteście jeszcze razem?

— Tak jesteśmy, nawet mieszkamy razem.

— Nie żartuj, wzięłaś go pod swój dach? — zdziwiła się koleżanka.

— A co w tym dziwnego, jesteśmy przecież dorośli.

— To co, kochacie się, czy to przelotny romans?

— Kochamy się, jeśli ci o to chodzi — odparła Monika.

— A ile ty go w ogóle znasz?

— Dwa tygodnie.

— To chyba jakaś miłość od pierwszego wejrzenia?

— Można tak to nazwać.

— A czym on się zajmuje, moja droga? — ciekawa była koleżanka.

— Handluje perfumami.

— To może byś mi coś załatwiła, po starej znajomości?

— Zobaczę, co się da zrobić — odparła koleżanka.

— Wpadnij do nas na kawę, któregoś popołudnia.

Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.
E-book
za 23.63
drukowana A5
za 74.78