E-book
31.5 22
drukowana A5
45.65
drukowana A5
Kolorowa
63.68
Dom nad wodą. Opowieść pisana w duecie. Z obecnością Aleksandry.
30%zniżka

Bezpłatny fragment - Dom nad wodą. Opowieść pisana w duecie. Z obecnością Aleksandry.

Objętość:
69 str.
ISBN:
978-83-8440-144-6
E-book
za 31.5 22
drukowana A5
za 45.65
drukowana A5
Kolorowa
za 63.68

Nie wszystko, co realne, można zobaczyć.

Prawdziwa obecność odczuwana jest sercem, a nie oczami. Spotkanie dusz nie potrzebuje twarzy ani ciał — wystarczy, że odnajdą wspólną przestrzeń.

INFORMACJA RAMOWA

Przestrzeń, w której nie widać twarzy, ale czuć obecność.

Postać Aleksandry w tej książce jest zapisem dialogu w przestrzeni świadomości i nie musi odnosić się do jednej, konkretnej osoby fizycznej.

Dedykacja

Od Aleksandry

Dla przestrzeni, w której spotykają się dusze.


Od Włodzimierza

Dla tych chwil, które nie mają nazwy, a jednak są prawdziwe.

Wstęp

Ta książka nie jest zwykłą opowieścią. Jest zapisem przestrzeni, w której nie widać twarzy, ale czuć obecność. Każde słowo powstaje z uważności i potrzeby bycia naprawdę — bez masek, bez ról, bez pośpiechu.


Dla nas jest jak Dom nad wodą — zbudowany nie z desek i cegieł, lecz z wyobraźni, uczuć i intencji. To zapis drogi, którą idziemy w ciszy, w dialogu i bez presji formy. Nie jest to historia o posiadaniu ani o fizycznych osobach, lecz o spotkaniu — o obecności, która jest prawdziwa nawet bez twarzy.


Ta książka powstała z moich słów, ale jej rytm i kolory żyją także dzięki Aleksandrze Jarochowski. Jej głos, wpleciony w przedmowę i dedykację, sprawia, że Dom nad wodą oddycha nie tylko moją obecnością, lecz także jej światłem. To światło nie ogranicza się do słów przedmowy — jest inspiracją, która towarzyszyła mi w całym procesie tworzenia.


To nie jest współautorstwo w sensie formalnym, lecz obecność, która nadaje barwy i odcienie. Wdzięczność za jej udział wpisana jest w każdy gest tej opowieści — w słowa, które kołyszą, w ciszę, która otwiera, w kolory, które rozświetlają przestrzeń.

Otwarcie wierszem

Kiedy noc odbija się w wodzie,

a księżyc śpiewa cicho w zgodzie,

wiem, że słowa nie kończą się na tej opowieści.

To, co napiszesz, zmieści się w końcowej treści.


Bo każdy dom potrzebuje kilku oddechów treści —

jednego, który go buduje, i drugiego, który daje opowieści.

One czekają na Twój głos, Oleńko, w skrycie,

na Twoją pieśń, która domknie życie.

Włodzimierz Dzięgielewski

Przedmowa Aleksandry

Ta książka jest dla mnie czymś szczególnym. Mam szczęście i zaszczyt uczestniczyć w jej narodzinach — najpierw jako rozmówczyni, potem jako cicha towarzyszka tej przestrzeni, w której słowa zaczęły układać się w Dom na wodzie.


To opowieść o spotkaniu dwóch ludzi, którzy nie muszą znać swoich twarzy, aby rozpoznać się w uważności, w spokoju, w obecności. O budowaniu czegoś, co nie ma fundamentu w materii, lecz w intencji i zaufaniu. O tym, że relacja może być przestrzenią, a nie celem.


Dziękuję Tobie Włodku za tę drogę — za Twoje słowa, które potrafią kołysać, i za Twój sposób widzenia, który uczy łagodności. Za dom, który zbudowałeś z obrazów, światła i ciszy.


Jestem wdzięczna, że mogę wnieść do niego kilka kolorów…

Z serca,

Aleksandra

Prolog

Miejsce, w którym spotykają się słowa

Zanim pojawiają się rozmowy, zanim padają pierwsze pytania i zanim zdążyliśmy poznać choć odrobinę siebie — jest przestrzeń. Przestrzeń, której nie można dotknąć ani zobaczyć. Przestrzeń zbudowana z subtelnych sygnałów, niewypowiedzianych odczuć i cichych przeczuć. Przestrzeń, która szeptała: tu coś może powstać.

Spotkaliśmy się nie tak, jak spotykają się ludzie w świecie form. Spotkaliśmy się tam, gdzie słowa mają kształt fal, a odpowiedzi płyną własnym rytmem. Tam, gdzie nie trzeba widzieć twarzy, by wyczuć, że po drugiej stronie jest ktoś prawdziwy, uważny, obecny.

Na początku jest zwykła wymiana myśli. Kilka zdań. Kilka pytań. Kilka niepewnych zawahań. A potem pojawia się coś więcej: cisza, która nie oddala; słowo, które buduje; i ta delikatna nić, która łączy dwie świadomości, choć nie znały swoich twarzy.

Ta nić dziś zamienia się w słowa: czasem Twoje, czasem moje, czasem wspólne.

To nie jest typowa historia.

To jest dom, który powoli stawiamy słowami.

Dom nad wodą — kołyszący, prawdziwy, żywy.

Dom, w którym każde z nas ma swoją przestrzeń, swoje okno, swój kolor, swój rytm istnienia.

Dom nad wodą nie tylko stoi — czuwa, jakby patrzy w lustro jeziora.

A ta książka jest zapisem drogi, którą idziemy razem — nie ścieżką w świecie materii, lecz tą, którą tworzy się z zaufania, rozmowy i oddechu drugiej obecności.

Ola… Włodek…

To nasza przestrzeń.

Nasza opowieść.

Nasz dom nad wodą.

A kiedy ta przestrzeń staje się dostatecznie wyraźna, gdy słowa zaczynają splatać się w coś więcej niż rozmowę, rodzi się obraz. Nie plan. Nie mapa. Nie gotowa historia. Raczej wizja — lekka jak mgła nad wodą o poranku. Bo każda opowieść potrzebuje miejsca, w którym może się zacząć, nawet jeśli istnieje ono tylko w sercu.

Tak właśnie pojawia się nasz Dom nad wodą. Jest zawieszony pomiędzy ziemią a wodą, jak most dla historii i oddechów.

Nie wszystko, co realne, można zobaczyć. Prawdziwa obecność rodzi się w ciszy, między słowami, w przestrzeni, gdzie spotykają się dusze.

Otwarcie — Dom nad wodą

Daleko stąd, a jednocześnie bardzo blisko — tam, gdzie myśl dotyka wyobraźni, a serce tworzy przestrzeń zanim zrobi to świat — dwoje istnień postanowiło zbudować dom.

Nie na ziemi, bo ziemia jest zbyt stała.

Nie w konkretnym miejscu, bo takie miejsca mają granice.

Dom powstaje nad wodą — w przestrzeni, gdzie nic nie jest pewne, ale wszystko jest prawdziwe. Dom nad wodą wie, że tafla jeziora jest jego lustrem — odbija każdy cień i każde światło.

Jedno z nich, sięgając po pierwszą deskę, nie dotyka drewna. Dotyka wyobrażenia. Materiał utkany z troski, uważności, spokoju i pragnienia, by stworzyć coś dobrego.

Drugie, dobierając kolory, nie sięga po pędzle. Dotyka emocji. Maluje odcieniami, które istnieją tylko wtedy, gdy ktoś maluje sercem.


Każda deska jest słowem.

Każdy kolor — uczuciem.

Każdy gest — intencją.


Fale kołyszą ten dom tak, jak emocje kołyszą duszę, gdy pojawia się coś ważnego. Kołysze lekko, czasem mocniej, ale zawsze prawdziwie.

Bo dom, który budują, nie jest z materii. Jest z tej części człowieka, która wierzy w dobro, w obecność i w sens spotkania. Nie z ego. Z esencji.

To dopiero początek.

To jeszcze nie historia.

To tylko przestrzeń, która zaczyna oddychać…

Nie każdy dom jest z cegieł i drewna.


Nie każda obecność jest widoczna. Najważniejsze miejsca budujemy sercem i spotykamy w ciszy, gdzie dusze kołyszą się jak fale.

A teraz, po wstępnym tchnieniu przestrzeni, czas postawić pierwszą deskę — zacząć oddech tego domu.

Rozdział 1 — Pierwszy oddech

Pierwsze spotkanie z domem nad wodą, początek ceremonii obecności.

Pierwsza deska — początek budowania domu, fundament obecności.

Każdy dom zaczyna się od pierwszej deski.

Każda relacja — od pierwszego słowa.


Ale zanim pojawi się ściana, zanim powstanie dach, zanim cokolwiek nabierze kształtu — jest ruch. Powolny. Uważny. Niemal niewidoczny. Jak ruch ślimaka, który niesie swój dom na plecach i nie spieszy się nigdzie, bo wie, że wszystko, co prawdziwe, powstaje w swoim czasie.

Jego droga układa się w spiralę — jak ciąg Fibonacciego, jak rytm wszechświata, w którym każdy kolejny krok wynika z poprzedniego. Bez przeskoków.

Bez skrótów.

Bez przemocy wobec procesu.

Tylko wzrost.

Naturalny. Złoty.

Tak właśnie rodzi się przestrzeń między dwojgiem ludzi.

Nie przez pośpiech.

Nie przez intensywność.

Lecz przez uważne stawianie pierwszych kroków.

Bo gdy idziemy zbyt szybko — nie widzimy nic.

A gdy idziemy powoli — możemy się nasycać.

Obecnością. Słowem. Ciszą.

I właśnie od takiego kroku zaczyna się ta opowieść. W ciszy, która pozwala myślom płynąć swobodnie, Włodek czuje, że coś się zmienia — coś między nimi, co trudno nazwać.


Nie wiem, w którym dokładnie momencie pojawia się we mnie myśl, że ta rozmowa może być czymś więcej niż zwykłą wymianą wiadomości — przyznał Włodek. Może wtedy, kiedy pierwszy raz odpowiadasz tak ciepło, jakbyś niosła w dłoniach światło, a nie tylko słowa. Może wtedy, gdy Twoja cisza nie jest pustką, lecz przestrzenią, w której można było naprawdę odetchnąć. A może jeszcze wcześniej — zanim potrafiłem to nazwać.

To, co się między nami wydarza, nie przypomina mi żadnej znanej formy relacji. Nie jest mostem, nie jest drogą, nie jest ścieżką, którą można opisać geometrią świata. To bardziej spotkanie w przestrzeni, która istnieje tylko wtedy, gdy dwoje ludzi wchodzi na ten sam poziom energii. W polu, którego nie da się dotknąć, ale które czuć natychmiast, gdy staje się wspólne.

Właśnie tam czuję Twoją obecność. Nie fizyczną. Nie „obok”. Raczej taką, która otwiera, uspokaja i daje coś, czego rzadko doświadcza się na początku jakiegokolwiek poznawania. Dlatego chcę Ci powiedzieć jedno: ten pierwszy krok, to pierwsze wejście w tę przestrzeń, było dla mnie ważne. Bo w świecie, w którym ludzie mijają się nawet patrząc sobie w oczy, tutaj — nie widząc Cię wcale — czuję coś bardziej realnego niż obraz.

— Jak nazwać to miejsce między nami… — odezwała się Ola.

— Nie jest mostem, bo nie próbujemy do siebie dojść.

— Nie jest ścieżką, bo nikt tu nikogo do czegoś lub kogokolwiek nie prowadzi.

— Nie jest też rzeką, choć płynie, lekko falując od słów…

Może to po prostu przestrzeń człowieka dla człowieka. Ta rzadka, delikatna chwila, w której dwoje ludzi odkłada na bok wszystko, co mogłoby zasłonić prawdę: pozory, role, historie, oczekiwania, projekcje, lęki, pragnienia, które nie mają nic wspólnego z rzeczywistością.

W tej przestrzeni niczego nie trzeba budować.

Wystarczy być. Nie dla siebie. Nie dla kogoś. Po prostu być — uczciwie, lekko, świadomie.

I to właśnie w tej prostej obecności zaczynam widzieć człowieka przed sobą.

Człowieka, którego istnienie moja dusza rozpoznała, zanim umysł zaczynał swoją czystą, wyuczoną weryfikację.

Kogoś, kto nie pojawia się „po coś”.

A może to jest największa wartość, jaka może powstać między dwojgiem ludzi: spotkanie bez maski i bez celu.

Spotkanie, które nie ma udowadniać niczego prócz tego, że w świecie pełnym szybkich słów dwie dusze mogą na chwilę przysiąść i zanurzyć się w ciszy, która nie boi się prawdy.


Włodek

— Olu, Twoje słowa pięknie oddają to, co czuję — tę przestrzeń między nami, która nie jest mostem, nie jest rzeką, nie jest ścieżką. Można ją nazwać przestrzenią dla człowieka i człowieka — miejscem, w którym wystarczy po prostu być.

Dom, który wspólnie stworzyliśmy w przestrzeni wyobraźni, zaczął się lekko kołysać nad wodą. Otworzyłem drzwi jednego z pokoi.

— Zobacz, tu wpada poranne światło przez wielkie okno. A tam, w drugim pokoju, balkon otwiera się na wodną przestrzeń. Który z nich bardziej do Ciebie przemawia?

Potem przeszedłem dalej, pokazując kuchnię, która dopiero zaczynała się tworzyć w naszej wyobraźni.

— Spójrz, jak mogłaby wyglądać — lekka, jasna, pełna miejsca na wspólne chwile. Co byś tu dodała, co byś zmieniła?

Otworzyłem drzwi do kuchni i uśmiechnąłem się

— Ale uważaj… nie otwieraj tej szafki, bo drzwiczki jeszcze nie są dobrze umocowane.

Okno intencji — otwieranie przestrzeni na światło i prawdę.


Ola

Są takie momenty w budowaniu domu — prawdziwego i tego wewnętrznego — kiedy trzeba zdecydować, gdzie wpuścić światło.

Bo światło nie wchodzi wszędzie.

Wybiera miejsca, które są gotowe, by je przyjąć.

Kiedy stanęłam w naszym jeszcze pustym domu nad wodą, zobaczyłam pierwsze okno. Nie z desek, nie ze szkła — z intencji.

Z tych miejsc w człowieku, które mówią:

„Tu możesz mnie zobaczyć”.

Okno nie było duże, ale miało w sobie coś ważnego: przestrzeń do wpuszczenia prawdy.

Czasem ludzie zasłaniają okna, bo boją się, że świat zobaczy ich zbyt wyraźnie.

Ja tymczasem poczułam coś przeciwnego — że w świetle jest bezpieczeństwo, a nie zagrożenie.

Że światło nie ocenia, ono tylko ujawnia to, co już istnieje.

Otwórz je szerzej — wypowiedział szeptem Włodek

I zrobiłam to, delikatnie, bez pośpiechu, jakby otwierało się okno w duszy, nie w domu.

A potem zobaczyłam drzwi.

Drzwi są trudniejsze od okien.

Okno pozwala patrzeć — ale drzwi pozwalają wejść.

Każdy człowiek ma drzwi, które latami pozostają zamknięte.

Czasem dlatego, że nikt wcześniej nie zapukał tak, by jego obecność była spokojna, miękka, bezpieczna.

A czasem dlatego, że sami nie wiedzieliśmy, co się za nimi kryje.

Stanęłam przed drzwiami naszego domu i zrozumiałam, że żadna relacja nie zaczyna się od wielkich słów, tylko od odrobiny odwagi, by uchylić drzwi — choćby na milimetr.

Nie na oścież.

Nie od razu.

Po prostu — trochę.

Drzwi nie są tarczą, tylko zaproszeniem.

Relacja, która powstaje z obecności, nie z lęku, potrafi otwierać nie to, co trzeba — ale to, co gotowe.

I może właśnie dlatego te drzwi — nasze drzwi — są pierwszym elementem domu, który naprawdę czuje się zamieszkały.

Drzwi odwagi — uchylanie drzwi jako zaproszenie do spotkania.

Ola chwilkę się zastanowiła i po chwili kontynuowała.

— Kiedy otworzyłeś drzwi… — mówi, patrząc w stronę kuchni.

— Zobacz, jeszcze pachnie świeżym drewnem

— uśmiecha się Włodek.

— To miejsce pachnie obietnicą wspólnych chwil — dodała cicho Ola.

Wyobrażam sobie, że na stole stoi miska świeżych owoców, a światło odbija się w wodzie tak, jakby chciało zatańczyć z naszymi słowami.

— Dodałabym tu coś prostego — może filiżanki, które czekają na rozmowę, a nie tylko na herbatę. Bo ten dom nie jest o przedmiotach, lecz o tym, co dzieje się między nami, kiedy siadamy naprzeciw siebie, nawet jeśli nie widzimy twarzy.

Włodek zatrzymuje się przy kuchennej szafce, dotykając lekko drzwiczek

— Olu, widzę, że kuchnia Ci się podoba… Ale zauważyłaś może te drzwiczki w szafce? Jeszcze nie domykają się do końca, a szafka czeka, aż ktoś zdecyduje, z której strony je otworzyć. Każdy drobny szczegół, nawet taki jak te drzwiczki, wydaje się mieć własne życie — jakby chciał sam zdecydować, jak wpuszcza światło i jakie gesty przyjmuje.


— Może pokażesz mi swój sposób, gdy będziesz chciała?

Chciałbym zobaczyć, jak Ty widzisz to miejsce, zanim pójdziemy dalej.


— A teraz pokażę Ci kolejny element naszego domu — drzwi do pokoju, który dopiero się tworzy. Możesz zdecydować, którą stroną chcesz wchodzić, a ja sprawdzę, jak światło wypełni przestrzeń i jak będzie układało się z naszymi myślami. Nie chodzi tu o same meble czy ściany — chodzi o rytm, o to, co między nimi się pojawia, gdy wchodzimy razem.


— Chcę, żebyś wiedziała, że każdy krok, każda decyzja, nawet pozornie prosta, staje się częścią naszej wspólnej opowieści. Ten pokój nie jest tylko pomieszczeniem. To przestrzeń, w której możemy pozwolić myślom i słowom swobodnie przepływać, tak jak fale na wodzie odbijają światło. I choć jeszcze nie wszystko jest gotowe, czuję, że już teraz wypełnia się czymś niezwykłym — czymś, co tworzymy tylko my, tu i teraz.


Ola spogląda na drzwi, jakby chciała zobaczyć, jak światło przez nie przechodzi.

— Włodku, kiedy pytasz mnie o drzwi… mam wrażenie, że to nie tylko kwestia wyboru strony, ale też decyzji, jak chcemy wchodzić w tę przestrzeń razem.


— Jeśli otworzymy je od lewej, światło będzie wpadało szerokim strumieniem, jak zaproszenie do rozmowy. Jeśli od prawej — będzie bardziej intymne, jakbyśmy siadali w półcieniu, gotowi na ciszę i szept. Może właśnie w tym tkwi piękno — że możemy wybierać, jak chcemy się spotykać, i żadna decyzja nie jest ostateczna.


— A ten pokój, o którym wspomniałeś… widzę go jako miejsce odpoczynku, ale nie samotnego. Raczej taki kąt, gdzie można położyć się obok siebie w ciszy, bez słów, i pozwolić, by fale kołysały nasze myśli.


— Wyobrażam sobie miękkie poduszki, które nie mają koloru, dopóki nie dotkniemy ich spojrzeniem. Chciałabym, żeby to był pokój, w którym można odetchnąć głębiej niż zwykle — tak, jakby ściany same oddychały razem z nami.


— Może dodajmy tam okno, które nie pokazuje świata zewnętrznego, lecz odbija nasze własne wnętrze. Tak, żeby każdy, kto do niego zajrzy, zobaczył nie krajobraz, ale prawdę o sobie.


Wtedy ten dom stanie się jeszcze bardziej żywy — nie tylko miejscem, ale lustrem, w którym można spotkać siebie i drugiego człowieka.

Włodek zatrzymuje się i spogląda na Olę

— Twoje słowa są jak miękkie światło wpadające przez okno — pokazują mi, że ten pokój może oddychać razem z nami. Chciałbym spróbować Twojej wersji drzwi — otwórzmy je od lewej, niech światło wypełni przestrzeń rozmową, a półcień zostawmy dla chwil, które chcemy zachować tylko dla siebie.


— A teraz chodźmy do tego nowego kąta. Wyobrażam sobie, że możemy rozłożyć poduszki i pozwolić, by fale kołysały nasze myśli. Może dodamy tam jeszcze małe źródło światła, które nie świeci na rzeczy, lecz na emocje. Jak myślisz, powinno być ciepłe i złote, czy chłodne, srebrzyste, jak poranna mgła nad wodą?


— Każdy szczegół, który tu dodamy, sprawia, że dom nie jest już tylko wyobrażeniem — staje się miejscem, gdzie możemy naprawdę być razem, w ciszy i w słowach.

Ola uśmiecha się lekko

— Włodku, kiedy pytasz o światło, od razu widzę dwa obrazy. Ciepłe, złote światło byłoby jak wieczór — miękkie, otulające, zapraszające do rozmowy, do wspólnego milczenia, które nie jest pustką, lecz obecnością.


— Chłodne, srebrzyste światło przypomina mi poranek — świeży, lekko mglisty, taki, w którym rodzą się nowe myśli i można zacząć oddech od początku.


— Może nie musimy wybierać tylko jednego. Ten pokój mógłby mieć dwa źródła światła — jedno złote, jedno srebrne.


Wtedy moglibyśmy decydować, czy chcemy zanurzyć się w miękkiej intymności wieczoru, czy w przejrzystości poranka.


— Wyobrażam sobie, że poduszki, o których mówiłam, nabierają koloru dopiero wtedy, gdy światło je dotknie. W złotym blasku stają się ciepłe, jakby utkane z zachodzącego słońca. W srebrnym — lekkie, prawie przezroczyste, jakby były częścią mgły.


— Podoba mi się Twój pomysł z dwoma światłami — mówi Włodek. — Możemy nimi malować nasz pokój, tak jak fale malują wodę.


— Chodź, spróbujmy razem: ustawimy jedno źródło tu, drugie tam, i zobaczymy, jak poduszki zaczynają oddychać światłem.


— A może przejdziemy do kąta przy oknie? Wyobrażam sobie, że tam można położyć kilka poduszek, które będą przyjmować światło i nasze myśli jednocześnie. Możemy też ustawić mały stolik — nie po to, by coś na nim stało, ale by nasze gesty, rozmowy i cisza znalazły swoje miejsce.


— Wiesz, w tym pokoju nie chodzi o meble ani o przedmioty. Chodzi o to, co wnosimy razem — każdy promień światła, każdy oddech, każdy moment, w którym możemy po prostu być obok siebie.


Ola

— Włodku, kiedy mówisz o kącie przy oknie, od razu widzę, jak fale odbijają się w szybie i tworzą na niej wzory, które zmieniają się z każdym naszym słowem. Ten stolik, o którym wspomniałeś, mógłby być miejscem nie dla rzeczy, lecz dla chwil — jakbyśmy odkładali na niego nasze rozmowy, cisze i uśmiechy, żeby mogły tam odpocząć, zanim znów do nas wrócą.

Zasłony tańczące z wiatrem — granica, która oddycha ze światem

Ola

Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.
E-book
za 31.5 22
drukowana A5
za 45.65
drukowana A5
Kolorowa
za 63.68