E-book
14.7
drukowana A5
29.04
drukowana A5
Kolorowa
53.37
Dom nad rzeką

Bezpłatny fragment - Dom nad rzeką

Objętość:
119 str.
ISBN:
978-83-8126-324-5
E-book
za 14.7
drukowana A5
za 29.04
drukowana A5
Kolorowa
za 53.37

Prolog

Zdjęcie w metalowej, srebrnej ramce wypadło kobiecie z dłoni i dźwięk, jaki wywołało jego uderzenie o dywan, wybudziło staruszkę z drzemki. Musiała zasnąć podczas przyglądania się po raz setny uśmiechniętej twarzy swojej jedynej córki. Kobieta powoli podniosła fotografię, wpatrując się w stalowoszare, wesołe oczy zaledwie trzydziestoletniej malarki. Została wykonana tuż przed wypadkiem… To była straszna tragedia… Media zainteresowały się tą sprawą i jeszcze długo potem czytało się w miejscowej gazecie na ten temat.

To było tak dawno temu… Kobieta zerknęła na zegar, na którym wyświetlała się obecna data.

Dwadzieścia cztery lata… Minęły dokładnie dwadzieścia cztery lata… — szepnęła i, jak zawsze, jej oczy zaszły mgłą, a chwilę później po jej policzkach spłynęły palące skórę łzy.

Nie potrafiła pogodzić się ze śmiercią ukochanej jedynaczki i zięcia. Co roku, wieczorem, gdy wybijała godzina, w której dowiedziała się o wypadku, siadała w salonie na sofie, brała do ręki fotografię córki i wpatrywała się w nią, jakby próbowała zaczarować papier, by nagle stał się postacią z krwi i kości. Tymczasem kości dawno już leżały pod ziemią. Na cmentarz nie chodziła tego dnia. Dopiero następnego była w stanie stanąć przed grobem córki i zięcia. Zawsze wówczas zastawała posprzątany nagrobek rozświetlony świeżymi zniczami. Wiedziała doskonale, kto dokonywał tego kilka godzin wcześniej. Ich jedyny syn.

Westchnęła głośno.

— Dość już… — mruknęła do siebie i odłożyła zdjęcie na komodę stojącą tuż obok sofy, na której siedziała.

Komoda ta przed dwudziestoma czteroma laty stała się swego rodzaju ołtarzem pamięci o tych, których już z nią i jej wnukiem nie było. Każdy mógł spojrzeć w oczy umarłych, kiedy gościł u niej. Odnosiło się wręcz wrażenie, że córka i zięć staruszki tak naprawdę nie odeszli, a żyli pośród tych starych, stylowych mebli, szeptali wieczorami, dawali o sobie znać delikatnym muśnięciem niczym dotyk skrzydeł motyla.

Staruszka wstała powoli z sofy i skierowała się do drugiego, przechodniego salonu, który łączył ze sobą wszystkie inne pomieszczenia parteru, po czym zgasiła ogień w kominku. Dochodziła północ, pora położyć się spać. Jutro czekał ją trudny dzień.

Otarła łzę płynącą z oka i po raz kolejny westchnęła. Nie przypuszczała, że umrze później niż jej własna córka. Męża pochowała dawno, tylko ich wspólne dziecko pozostało dla niej wówczas pociechą. A teraz…? Teraz miała tylko wnuka…

— Dlaczego zabrałeś mi moje dziecko… — jęknęła i usiadła w fotelu koło kominka, chowając twarz w dłoniach — Dlaczego nie mogę się nią cieszyć…?

Szloch ogarnął jej ciało po raz kolejny, ale nie przeszkodziło jej to usłyszeć cichego pukania do drzwi. Usiadła nagle, prostując się. Kto mógł ją odwiedzać o tej porze? Wyszła do wiatrołapu i zerknęła przez wąską szybę znajdującą się tuż obok drzwi wejściowych. Teren przed wejściem do domu był oświetlony, dawno już zainstalowała lampki reagujące na ruch, była zatem w stanie zobaczyć bardzo wyraźnie trzęsącą się z zimna młodą kobietę, najwyraźniej zmęczoną.

Szybko otworzyła drzwi wejściowe i wciągnęła biedaczkę do środka. Była blada, miała podkrążone oczy i sprawiała wrażenie opętanej, ale to nie zniechęciło staruszki do wprowadzenia gościa do przejściowego salonu i posadzenia jej przy chwilę temu zgaszonym kominku. W pomieszczeniu unosiło się wciąż ciepło, staruszka dodatkowo okryła młodą kobietę dwoma grubymi kocami i pobiegła zrobić jej coś ciepłego do picia.

W jednej chwili energia zaczęła ją rozpierać. Uwijała się nie jak siedemdziesięcioczteroletnia starsza pani, ale jak nastolatka, którą kiedyś przecież była. Parująca czekolada już została postawiona na małym, kawowym stoliczku, a ona sama siedziała naprzeciw trzęsącej się z zimna kobiety.

— Kto to widział wychodzić z domu w taki mróz bez żadnego płaszcza! — rzekła, karcąc ją lekko, ale znajda w ogóle nie zareagowała, jedynie wpatrywała się w staruszkę z przerażeniem — Wypij czekoladę, od razu zrobi ci się cieplej. Zaraz pościelę ci na górze i położysz się spać, a jutro mi wszystko opowiesz — poszła na górę, zastanawiając się, kogo mogła odwiedzić ta nieznajoma młoda kobieta, ponieważ tego, że nie była ona mieszkanką Berne, staruszka była stuprocentowo pewna. Znała tu wszystkich mieszkańców.

Kiedy łóżko na piętrze zostało pościelone, a sypialnia nagrzana, młoda kobieta zdążyła wypić gorącą czekoladę i odzyskać trochę kolorów. Staruszka spodziewała się, że ta wyprawa nie skończy się niewinnie i sprawdziła zapasy leków, by od razu zaaplikować je gościowi. Z każdą chwilą było widać, że jej policzki stają się coraz bardziej różowe, a gdy znalazła się na górze pod kołdrą, pod którą kiedyś spała właścicielka domu, nabrały żywoczerwonego odcienia.

— Jeśli nie skończy się to zapaleniem płuc, stanie się cud — rzekła staruszka, przyglądając się młodej, rozgorączkowanej kobiecie.

Nie była podobna do zmarłej córki, ale patrząc na nią odnosiła wrażenie, że czas się cofnął i w łóżku leżało jej ukochane dziecko. Staruszka z przyjemnością wpatrywała się w nią. Czekoladowe, lekko wijące się włosy młodej kobiety okalały jej bladą twarz, a rumieńce nadawały jej nieco egzotycznego wyglądu. Ciemne, duże, teraz błyszczące od gorączki oczy sprawiały, że staruszka wręcz chciała się nią zaopiekować. Podwyższona temperatura spowodowała także, że jej pełne usta przybrały żywego, malinowego koloru.

Staruszka pokręciła głową i życzyła jej dobrej nocy, choć wiedziała, że będzie to na pewno jedna z najgorszych nocy, jakie przeżyła ta młoda kobieta.

— Ile ty możesz mieć lat…? — szeptała do siebie, schodząc po schodach do swojej małej sypialni przy salonie — Jesteś młodsza od mojej córki. — dodała, po czym zastanowiła się chwilę — To znaczy, młodsza od mojej córki, kiedy widziałam ją po raz ostatni…

21 grudnia

środa

Wiesz, jak to jest, kiedy patrzysz na swoje odbicie w lustrze i nie rozpoznajesz własnej twarzy? Marszczysz brwi i zastanawiasz się, skąd, do diabła, się wzięłaś, gdzie tak naprawdę jest Twoje miejsce na ziemi? Przybliżasz twarz do lustra, mając nadzieję, że we fragmencie swojego odbicia uda ci się dostrzec jakieś odłamki przeszłości, że będziesz później mogła poskładać je w całość niczym układankę.

Ale to się nigdy nie dzieje… Od dwóch tygodni patrzysz na siebie i widzisz obcą twarz. Tak, tę samą, którą widziałaś wczoraj i przedwczoraj, i tydzień temu. I nawet dwa tygodnie temu. Ale nie masz pojęcia, co widziałaś w lustrze miesiąc temu. Dlaczego? Bo Cię przy tym nie było. Twoja świadomość wymazała z pamięci całą Twoją przeszłość i od dwóch tygodni wpatrujesz się w tę samą twarz, która jest Twoją twarzą, ale ty uczysz się jej na nowo.

Według karty informacyjnej z przychodni, w której zrobiłam badania krwi piętnaście dni temu, urodziłam się dwadzieścia osiem lat temu. Moja świadomość sięga czternastu dni… Istnieję w swojej świadomości dokładnie dwa tygodnie. I ani dnia dłużej…

Spoglądam na tę kartę po raz kolejny, siedząc na łóżku w sypialni, którą użyczyła mi Erna i nie mogę uwierzyć słowom, które przeczytałam. Przesuwam spojrzeniem po każdym wyrazie osobno i składam je w całość, ale to, co widzę, zbyt mnie przeraża, by skupiać się na tym dłużej. Odkładam papier na półkę koło łóżka. Nie mogę tego dłużej przeglądać.

— Margareta! — usłyszałam głos Erny dobiegający z dołu, wyszłam więc z sypialni i skierowałam się na parter.

Z każdym dniem czułam się w tym domu coraz bardziej „u siebie”, choć wiedziałam, że kiedyś nadejdzie czas, gdy będę musiała opuścić te pokoje i zacząć żyć własnym życiem. Jednak póki co ani ja, ani Erna nie wspominałyśmy o tym słowem.

— O, jedziemy na zakupy? — zapytałam, gdy weszłam do kuchni i zastałam Ernę z koszykiem wiklinowym, do którego zawsze pakowałyśmy sprawunki, oraz z listą rzeczy do kupienia.

— Tak, moja droga. — uśmiechnęła się do mnie swoim młodzieńczym uśmiechem, a mnie ciepło rozlało się po sercu — Już niedługo mamy święta. — podniosła swoją małą czarną torebkę, chwyciła koszyk i skierowała się w moją stronę — Jedziesz ze mną?

— Oczywiście. — uśmiechnęłam się.

Czułam się coraz lepiej, chociaż wciąż jeszcze miałam w sobie mało siły. Kiedy znalazłam się u Erny dwa tygodnie temu, od razu dostałam gorączki. Podróżowanie nocą, bez płaszcza, w samym swetrze, kiedy temperatura spadła głęboko poniżej zera, nie było dobrym pomysłem. Nie pamiętam, dlaczego to zrobiłam. Pozostało mi mieć jedynie nadzieję, że któregoś dnia po prostu wszystko sobie przypomnę.

Te kilka dni, które nastąpiły po owej pamiętnej nocy, także wyleciały mi z pamięci. Wiedziałam, że spędziłam je w łóżku w dawnej sypialni Erny, wiedziałam, że przychodziła do mnie cały czas, gdy jej potrzebowałam, odgadując wszystkie moje potrzeby, ale także wtedy, gdy spałam, by po prostu na mnie popatrzeć. Wiedziałam, że znalazłam się w miejscu, w którym nie powinnam była być, ale stanowiło ono dla mnie niejako raj w porównaniu z chłodem, jaki panował za oknem.

Nie pamiętam jednak szczegółów tych kilku dni, kiedy wydawało się, że walczyłam o własne istnienie. Tydzień temu byłam w stanie wstać z łóżka i tak oto powoli dochodziłam do siebie. A Erna, niczym Anioł Stróż, wciąż mi w tym pomagała.

Zarzuciłam zatem na siebie płaszcz jej córki i wyszłam za nią przed dom, kierując się do garażu. Ja i zmarła córka Erny nosiłyśmy ubrania w podobnym rozmiarze, bez wahania zatem mogłam przebierać w jej garderobie, która została tu przetransportowana łącznie z ubraniami zięcia Erny.

Supermarket, w którym robiłyśmy zakupy, mieścił się przecznicę dalej, jednak Erna, zważywszy na wiek, zawsze jeździła do niego swoim volkswagenem golfem w ramach oszczędzania sił na bardziej przydatne i rozrywkowe sprawy, jak basen z przyjaciółkami emerytkami czy wieczorne spotkanie na brydża u jednej z przyjaciółek.

Tym razem jednak, zamiast, jak zwykle, skręcić w prawo, zjechała z naszej podporządkowanej ulicy w lewą stronę ulicy głównej.

— Nie jedziemy do supermarketu? — zdziwiłam się.

— Muszę zrobić większe zakupy, a tutaj nie dostaniemy tego, czego potrzebuję. — uśmiechnęła się do mnie i puściła mi oczko — Pojedziemy do Oldenburga.

Zjechałyśmy z Weserstrasse w prawo na Lange Strasse i pomknęłyśmy w stronę jednego z większych miast w okolicy. Przez chwilę jechałyśmy w milczeniu, za moment jednak gadatliwa Erna zapytała mnie, jak się czuję.

— Lepiej, dziękuję — odpowiedziałam zgodnie z prawdą — Myślę, że jeszcze dzień lub dwa i poczuję się naprawdę dobrze.

— To dobrze. — stwierdziła — Bo bardzo ważne w twoim stanie.

Puściłam mimo uszu słowa Erny, ale pomyślałam wtedy, że mogłabym w końcu zabrać się za swoje życie, poszukać jakiejś pracy, wynająć mieszkanie. Nie miałam jednak żadnych dokumentów przy sobie, poza zaświadczeniem z przychodni. Nie miałam pojęcia, gdzie wcześniej pracowałam, czy wykonywałam swój zawód, czy byłam mężatką, czy też mieszkałam z rodzicami. Nie wiedziałam nic.

— Wiesz, jedna rzecz przyszła mi do głowy. — rzekła Erna, marszcząc brwi.

— Jaka? — czułam, jak serce zaczęło mi bić szybciej.

— Kiedy cię słucham, mam wrażenie, że nie jesteś rodowitą Niemką. Nie mogę tylko skojarzyć, jaki akcent słychać w twoim głosie. — spojrzała na mnie.

Nie wiedziałam, co powiedzieć. Nie pomyślałam o tym, że mogłabym nie urodzić się tutaj, w okolicach. Byłam raczej pewna, że spędziłam w tej części Niemiec całe swoje życie…

— Myślę, że mieszkasz tu od bardzo dawna, ale nie mogę oprzeć się wrażeniu, że przyjechałaś z jakiegoś innego kraju. — ciągnęła Erna.

— Myślisz, że emigrowałam z rodzicami tutaj, do Niemiec? — zapytałam chcąc, by te słowa przybrały jakiś inny kształt niż tylko myśl.

— Myślę, że tak może być. To może być trop.

— Tak, ale adres na zaświadczeniu lekarskim jest tutejszy. Myślę, że raczej to może być trop. — stwierdziłam — Chciałabym jutro przejechać się do tego domu. — spojrzałam na Ernę.

— Podwiozę cię, nie masz nawet prawa jazdy.

— Nie mam żadnego dokumentu potwierdzającego moją tożsamość, poza tym zaświadczeniem… — szepnęłam.

— Chcesz załatwić to dziś? — zapytała Erna.

Nie zdziwiło mnie jej pytanie. Zdążyłam już przyzwyczaić się do tego, że była typem kobiety, która zamiast myśleć i rozważać, wolała działać. Ale ja byłam osobą ostrożną. To wiedziałam na pewno. Najpierw musiałam przemyśleć sprawę, zanim podjęłam ostateczną decyzję. Musiałam znać wszystkie za i przeciw, zanim zdecydowałam się na coś ostatecznie. Jeden zły krok i wszystko mogło zakończyć się katastrofą.

Czy tak samo do życia podchodziłam wcześniej, przed utratą pamięci?

— Powiem ci później, po zakupach, dobrze? — odpowiedziałam na jej pytanie.

— Naturalnie. — ona widocznie też zdążyła przyzwyczaić się do mojej osobowości.

Dojechałyśmy do Oldenburga od północno-wschodniej strony, po czym przedzierałyśmy się uliczkami do wielkiego centrum zakupowego, gdzie Erna zaparkowała swojego golfa.

— Chodź, pomożesz mi wybrać prezenty dla przyjaciół. — uśmiechnęła się do mnie.

Koszyk wiklinowy został w bagażniku, gdzie czekał na swoją kolej, gdy miałyśmy zrobić zakupy spożywcze. Póki co natomiast Erna zaprowadziła mnie do działu z dekoracjami wnętrz.

— Pomyślałam, by kupić dla każdej przyjaciółki jakąś drobnostkę do domu. — stwierdziła, rozglądając się.

Wszystko wokół świeciło małymi lampeczkami migającymi na różne odcienie radości. Z głośników wydobywały się delikatne dźwięki świątecznej muzyki. Śpiewał George Michael z nieśmiertelnym utworem „Last Christmas” i Mariah Carey wołająca, że wszystko, czego potrzebuje na święta, to on, a Chris Rea jechał na święta do domu… Miłość, radość i jakaś dziwna melancholia wyczuwalna była na każdym kroku.

Poszłam w ślady Erny. Zauroczona przyglądałam się w sklepie dodatkom mniejszym i większym, które miały nadawać domom odpowiedniego, osobistego charakteru, spacerowałam alejkami sklepu, napawając się kolorami, różnymi kształtami, najbardziej wymyślnymi stylami, jakie można by było zastosować w domu. Oczami wyobraźni widziałam pomieszczenia pełne tego typu akcentów i nagle poczułam, że gdzieś tam w środku odnalazłam siebie.

Stanęłam na środku sklepu, zdając sobie sprawę, że musiałam zajmować się sprzedażą takich właśnie dodatków dekoracyjnych albo po prostu projektować wnętrza mieszkań i domów.

— Erna… — szepnęłam do staruszki, która starała się dotrzeć do mnie pytając, czy wszystko w porządku — Ja byłam projektantką wnętrz. — powiedziałam to z takim przekonaniem, jakbym nigdy nie wątpiła w te słowa i taka właśnie musiała być prawda.

Przez ostatnie dwa tygodnie nie byłam niczego tak pewna, jak tego, że zajmowałam się projektowaniem wnętrza mieszkań.

— To cudownie! — zawołała moja uradowana opiekunka — Będziesz mogła pomóc mi w wyborze prezentów. Chodź! — wzięła mnie pod rękę, oprowadzając po sklepie i trajkotała — Hilde ma salon pełen poduszek i miękkich tkanin. O! — wskazała na lampkę nocną stojącą na półce — I podobną lampkę. Jest jakby złożona z kawałków szkła.

— Możesz dokupić jej do tego świecznik z podobnego materiału — podpowiedziałam i wskazałam jej to, o czym mówiłam — Powtarzalność elementów w pomieszczeniu pozwala zachować jego spójność. Najgorsza rzecz, jaką możesz zrobić, to ustawiać jeden przedmiot zupełnie odbiegający od całej reszty. Będzie się z nimi gryzł.

— Dobrze. — sięgnęła po świecznik i włożyła go do sklepowego koszyka — Dla Hildy już coś mamy.

Erna zaczęła opowiadać mi o reszcie swoich przyjaciółek, przez następne czterdzieści pięć minut zatem dobierałyśmy dla nich drobne prezenty.

— Mamy wszystko. — rzekła w końcu, gdy szłyśmy do kasy — Pozostał prezent dla ciebie i dla mojego wnuka.

— Nie musisz mi nic kupować. — spojrzałam na nią poważnie — Prezentem dla mnie jest to, że wpuściłaś mnie do swojego domu i zajmujesz się mną, jak własną wnuczką.

— Kochana… — jej spojrzenie było tak ciepłe i miękkie, że poczułam zbierające się pod powiekami łzy — Jesteś dla mnie jak prawdziwa wnuczka.

Wpatrywałam się w nią czując, że zawsze chciałam słyszeć takie właśnie słowa, ale jakoś nawet tego nie mogłam sobie przypomnieć.

— Stałaś się członkiem mojej rodziny. — ciągnęła Erna — Jeśli będziesz chciała zostać w moim domu bez końca, dla mnie to będzie ogromna radość. Mieszkanie samemu nie należy do przyjemności. Szczególnie dotkliwie odczuwa się to w święta.

— Dziękuję… — przytuliłam ją do siebie; była niższa ode mnie o całą głowę, musiałam więc pochylić się, by to zrobić — To najpiękniejszy prezent, jaki można dostać…

— Dobrze, dobrze… — zaśmiała się — I tak kupię ci jakiś drobiazg. Ale najpierw wybierzemy coś dla mojego wnuka.

— Ile ma lat? — zapytałam, gdy już wyszłyśmy ze sklepu z dekoracjami.

— Trzydzieści trzy.

— Ile? — spojrzałam na nią i wtedy zdałam sobie sprawę, że zapomniałam, iż była już ponad siedemdziesięcioletnią, dojrzałą kobietą, a jej wnuk mógł być w wieku podobnym do mojego — Ach, no tak. — uśmiechnęłam się, czując się głupio, jednak o wieku Erny łatwo było zapomnieć, kiedy patrzyło się na jej energię — Co zatem wybierzemy dla niego?

— Na pewno żadną dekorację. — roześmiała się — Jego mieszkanie w Oldenburgu jest wysuszone z takich rzeczy, jakby mieszkał w szpitalu.

— Mieszka tutaj?

— Ma mieszkanie. Obecnie jest we Francji. — wyjaśniła Erna — Prowadzi firmę budowlaną i dostał tam zlecenie wybudowania centrum handlowego. Dla niego i jego pracowników to bardzo korzystne zlecenie.

Pokręciłam z zadumą głową. No tak… Córka i syn zginęli dawno temu, opowiedziała mi o tym, kiedy zobaczyłam ich fotografie w salonie. Jedyny wnuk przebywał za granicą. Nie dziwiłam się, że mogła czuć się samotna. Przyjaciele nie do końca zastąpią nam rodzinę, ponieważ mają swoich własnych bliskich i my zawsze będziemy dla nich na drugim miejscu.

— Chodź, kupimy mu coś do ubrania. — Erna pociągnęła mnie w stronę sklepu odzieżowego.

— Wiesz, jaki rozmiar nosi? — zapytałam, gdy podeszłyśmy do koszul.

— Tak, czterdzieści jeden, czterdzieści dwa, zależy od firmy. — mrugnęła do mnie — Trzy czwarte jego koszul sama mu kupowałam.

— Aha, rozumiem. — roześmiałam się i nagle coś mi przyszło do głowy — Ty go wychowywałaś po tym, jak… — zacięłam się, ale ona doskonale wiedziała, że miałam na myśli wypadek.

— Tak. — pokiwała głową — Od dziewiątego roku życia mieszkał ze mną. Później, gdy poszedł na studia, wyprowadził się do Oldenburga. Wynajmował z kolegami mieszkanie. A dziś jest świetnie prosperującym przedsiębiorcą z własnym mieszkaniem.

— Musiałaś go dobrze wychować. — stwierdziłam i zaczęłam zastanawiać się, jak ja dam radę wychować własne dziecko…

— Ale i tak to nie to samo, co wychowywanie przez rodziców… — odpowiedziała mi na to Erna, po czym wzięła z półki jedną z koszul i pociągnęła mnie do działu damskiego.

— Ubiera się też w spódniczki? — zapytałam poważnie, ale ona i tak się roześmiała, wiedząc doskonale, że sobie żartowałam.

— Pokaż no mi się. — odsunęła się ode mnie, by widzieć mnie w całości.

Przyglądała mi się tak przez moment, a ponieważ miałam rozpięty płaszcz, była w stanie ocenić moją figurę, dlatego nie zaskoczyło mnie, gdy w końcu rzekła:

— Jesteś klepsydrą. Masz proporcjonalne ramiona i biodra, oraz wcięcie w talii, zatem najlepsza dla ciebie będzie ta spódnica. — zdjęła z wieszaka dopasowaną, popielatą spódniczkę z odstającymi, delikatnymi falbankami w okolicach kolan — Ołówkowa z falbanką na dole. Przymierz.

— Ale… — otworzyłam szeroko oczy.

— Przymierz. — zachęcała mnie, uśmiechając się zawadiacko — Chce zobaczyć, czy pamiętam coś jeszcze ze stylizacji. Bo trzeba ci wiedzieć, że kiedyś byłam stylistką wielkich sław.

— Coś takiego… — uśmiechnęłam się szeroko, ale wówczas stało się dla mnie jasne, skąd u niej takie wyczucie smaku, jeśli chodziło o styl ubioru.

— Masz idealną figurę. — ciągnęła — Musisz pokazać to wcięcie w talii. Pójdę po bluzkę dla ciebie, a ty w tym czasie przymierz tę spódnicę.

I zniknęła, pozostawiając mnie ze spódnicą w dłoniach. Nie miałam wyboru, zdjęłam w kabinie swoje spodnie, w których znalazła mnie Erna i założyłam ołówkową, popielatą spódnicę, którą wybrała dla mnie. Nie mogłam uwierzyć, jak bardzo mnie ona wyszczupliła. Wpatrywałam się w swoją talię, teraz przypominającą słynną talię Scarlet O’Hary, kiedy wróciła Erna i włożyła do kabiny rękę z bluzką dla mnie.

Miała ona delikatnie różowy odcień, kiedy więc ją założyłam, świetnie komponowała się z popielem spódnicy. Dopasowana, z wyraźnie zaznaczoną talią, z zaszywkami na linii biustu i talii wyglądała, jakby była szyta na mnie. Zauroczona nie mogłam oderwać od siebie wzroku.

— I jak? Przebrałaś się? — usłyszałam Ernę, odsunęłam więc zasłonę i stanęłam przed nią szeroko się uśmiechając.

— No, no… — obejrzała mnie z góry na dół — Takiej pięknej wnuczki nie powstydziłaby się nawet królowa Anglii. — rzekła, a ja się roześmiałam — Przyniosę ci jeszcze odpowiednie buty i rajstopy, bo na tę pogodę, musisz mieć coś porządnego do ubrania. — dodała i odeszła, zanim zdążyłam cokolwiek powiedzieć.

Szybko zerknęłam na ceny tych dwóch elementów mojej garderoby i otworzyłam szeroko oczy. Nie miałam ani grosza, ale myślę, że i tak nie stać by mnie było na tak drogie ubrania. Tym bardziej Erna nie mogła wydawać pieniędzy na osobę zupełnie sobie obcą, a wiedziałam, że właśnie to zamierzała zrobić.

Nagle zdałam sobie sprawę, dlaczego mnie tu zabrała. Tak naprawdę chciała skompletować dla mnie garderobę, a koszula dla wnuka była tylko pretekstem…

Wróciła ze ślicznymi, skórzanymi kozaczkami do kolan na metalowym pięciocentymetrowym obcasie oraz ciemnopopielatymi, grubymi, typowo zimowymi rajstopami z domieszką czegoś błyszczącego. Nie mogłam się im oprzeć. Nie przypuszczałam, że mogłabym wyglądać tak elegancko. W lustrze patrzyła na mnie wówczas modna, bogata bizneswoman.

Erna dorzuciła do tego jeszcze grubszy kardigan z wcięciem w talii w odcieniu jeszcze ciemniejszego popielu oraz najbardziej wyrazisty dodatek — szal z atłasu w odcieniu brudnego różu.

— Wyglądasz zabójczo. — Erna pokręciła głową zachwycona dziełem, które stworzyła.

— Erna, nie mogę tego kupić…

— Nie ty to kupujesz, tylko ja.

— Nie zgadzam się. — zaprzeczyłam — Jutro kupię gazetę i poszukam jakiejś pracy. Nie chcę być pasożytem.

— Kochana, czy ty zdajesz sobie sprawę, jaka to dla mnie radość móc kupować ci ubrania, gościć cię u siebie w domu? Oddałam ci całe piętro domu. To powinno ci zasugerować, jak ważna dla mnie jesteś. Gdybyś zdecydowała się zamieszkać u mnie do końca życia, ja tylko ucieszyłabym się z tego. Wierz mi, że stać mnie na to, byś mogła mieszkać ze mną i nie pracować. — przerwała na moment, ale zaraz potem dodała — Oczywiście, jeśli będziesz chciała pracować, ja nie mam nic przeciwko temu. Jesteś wolnym człowiekiem.

Stałam i patrzyłam na nią, bijąc się z myślami. Miałam niejasne przeczucie, że całe życie musiałam walczyć o swoje, o to, by stać mnie było na coś lepszego niż przeciętne. Byłam raczej typem osoby, która woli zapracować na coś, niż brać jałmużnę. Lecz w rękach Erny ubrania te nie były jałmużną. Były wyrazem jej miłości do mnie. A to zmieniało postać rzeczy.

Spuściłam głowę, zastanawiając się nad tym wszystkim. Nie potrafiłam tak po prostu przyjmować czegoś bez rewanżu, rzekłam więc:

— Dobrze. Ale pod jednym warunkiem.

— Jakim?

— Jak już znajdę pracę, będę płaciła połowę opłat za dom. — rzekłam i spojrzałam poważnie w oczy Erny, a ona, wiedząc, że zdania nie zmienię, kiwnęła głową na znak zgody.

— Naturalnie, nie mam nic przeciwko. A teraz pozwól mi cieszyć się na nowo zajęciem, którym zajmowałam się tyle lat. — uśmiechnęła się zawadiacko, rzuciła spojrzenie na moje biodra i zaczęła na nowo przeglądać ubrania wiszące na wieszakach i poskładane na półkach.

Zdjęłam śliczny komplecik, który miałam na sobie i odłożyłam go na bok. Stojąc w samej bieliźnie, czekałam na Ernę i jej nowe pomysły. Pojawiła się szybko z naręczem nowych ubrań, instruując mnie, co z czym miałam połączyć. Pokazałam się jej zatem z jeansach — rurkach i satynowej bluzce z rękawami rozszerzającymi się przy nadgarstkach w odcieniu wanilii, na którą narzuciłam czekoladową tunikę z rękawami kończącymi się na mięśniu ramienia i szerokim czarnym paskiem, znów uwydatniającym moją wąską talię.

— Fiu, fiu… — zaświergotała Erna prosząc, bym przebrała się w kolejny komplet.

Bawiłyśmy się w przebieranki, aż uzbierało się kilka kompletów, które mogłam później nosić i czuć się prawdziwą kobietą z klasą, dokupiłyśmy bieliznę i inne dodatki i tak wyposażona w nowe życie wyszłam ze sklepu u boku mojej przyszywanej babci, dla której stałam się nagle całym światem.

— Jesteś czymś najlepszym, co mogło mnie spotkać w życiu. — szepnęłam do niej, gdy usiadłyśmy w aucie.

Erna uśmiechnęła się tylko, a ja ciągnęłam:

— Myślę sobie, że gdybym nie straciła pamięci, pewnie nie trafiłabym do ciebie i tym sposobem nie poznałabym cię, skoro mówisz, że tu nie mieszkam, ani nie przyjechałam do nikogo w odwiedziny.

— Uhm. Wypytałam wszystkich bliskich znajomych, czy była u nich lub miała być w odwiedzinach młoda dziewczyna. — opowiadała Erna wyjeżdżając na drogę prowadzącą do Berne — Opisałam im ciebie, ale nikt nikogo takiego się nie spodziewał. Reszta mieszkańców miała się zgłosić do mnie, gdyby okazało się, że czekali na ciebie, ale nikt nie dzwonił ani się nie pojawił przez te dwa tygodnie.

Erna była znana w miasteczku, możliwe, że była najsławniejszą osobą w tym rejonie — nie tylko przez wzgląd na swoją wcześniejszą pracę stylistki sław. Jej zmarły mąż rozkręcił tutaj interes, bardzo dobrze prosperującą firmę wytwarzającą aluminium i na obrzeżach Berne postawił hale produkcyjne. Powoli firma rozwijała się, on i jego żona stawali się coraz bogatsi i coraz sławniejsi w tym małym miasteczku, aż nadszedł czas, gdy każdy z mieszkańców wiedział, kim była Erna Grünscheit i jej mąż.

Wszyscy wiedzieli, gdzie mieszkała, wszyscy znali jej numer telefonu, ponieważ znajomość z tak sławną osobą była zaszczytem dla mieszkańców miasteczka. Dlatego jestem pewna, że, gdybym faktycznie chciała dwa tygodnie temu zobaczyć się z kimś z Berne, ta osoba zgłosiłaby się do Erny już dawno.

— Chcesz jechać od razu do domu, którego adres masz zapisany na zaświadczeniu od lekarza? — zapytała mnie w którymś momencie, przerywając moje milczenie.

Spojrzałam na nią czując, że serce zaczęło mi bić mocniej. Czyżbym już teraz miała spotkać się z bliskimi? Gdzieś tam w środku poczułam przerażenie, a tak być nie powinno. Powinnam odczuwać szczęście i nie móc doczekać się spotkania z nimi, a jednak tak nie było. To, co zrodziło się w moim sercu, przypominało odczucia na myśl o spotkaniu z przestępcą jako świadek koronny. Dlaczego? Czy moja rodzina zrobiła mi jakąś krzywdę? Czy amnezja była konsekwencją relacji z bliskimi?

Tysiące pytań rodziło się w mojej głowie, a Erna czekała na odpowiedź na swoje pytanie. Postanowiłam, że stawię czoła własnej rodzinie jeszcze dziś.

— Tak, jedźmy od razu. — kiedy wypowiedziałam te kilka słów, poczułam napływającą falę pewności siebie.

***

Kiedy tylko zgodziłam się na spotkanie z rodziną, Erna zjechała na dwudziestkę ósemkę, kierując się na Bremę. Tam był mój adres zameldowania, według danych na zaświadczeniu. Przez chwilę jechałyśmy w milczeniu, mogłam więc spokojnie pomyśleć.

O czym? O tym, co mnie czekało. Zastanawiało mnie, dlaczego nie odczuwałam radości, która powinna towarzyszyć takiej chwili. Dlaczego wcześniej nie wpadłam na pomysł, by pojechać do domu, którego adres miałam podany?

Nasuwało mi się tylko jedno — nie chciałam mieć z nim do czynienia. Widocznie nie było miłości między mną a pozostałymi członkami rodziny, skoro nie tęskniłam za rodzicami. A może ich nie miałam? Może mieszkałam w tym mieszkaniu z koleżankami ze studiów, jeśli studiowałam, albo ze współlokatorkami, z którymi się wiecznie kłóciłam?

Od tego wszystkiego rozbolała mnie głowa. Ból głowy to było coś, co znałam, zapewne już wcześniej miałam z tym problemy. Jak dobrze było odkrywać coś, co pochodziło z czasów, których nie pamiętałam, nawet jeśli był to tylko ból głowy!

— Co czujesz na myśl o tym spotkaniu? — zapytała Erna, jakby domyślała się, że myślałam intensywnie o zbliżającej się chwili i swoich własnych emocjach w związku z tym.

— Szczerze, nie cieszę się na to spotkanie. — odpowiedziałam i wiedziałam, że Erna była zaskoczona tym wyznaniem — Z jakiegoś powodu nie chcę zobaczyć nikogo, kto należy do mojej rodziny.

— A jeśli masz męża, który cię kocha i czeka na ciebie? — zerknęła na mnie.

— Jestem pewna, że nie mam męża.

— Skąd to możesz wiedzieć? To, że nie masz obrączki, tak naprawdę o niczym nie świadczy.

— Czuję, po prostu moje serce mi to mówi.

— A rodzice?

— Nie wiem, ale nie odczuwam miłości wobec nich. Jakbym nie utrzymywała z nimi kontaktu, albo… jakby umarli wieki temu. — zmarszczyłam brwi.

— A jednak jesteś zameldowana w tym mieszkaniu i jeśli ktoś z tobą mieszkał, na pewno go tam zastaniemy. Jeśli nie dziś, to jutro.

— Wolałabym już odbyć tę rozmowę i mieć to z głowy.

— Margareta, mówisz tak, jakbyś robiła coś na odczepnego, a nie coś, co zaważy na twoim życiu. — teraz to Erna zmarszczyła brwi.

Wjechałyśmy do Bremy ulicą Oldenburger Strasse i chwilę później skręciłyśmy w Heinrich-Plett Allee. Gdzieś w swojej podświadomości miałam wrażenie déjà vu, ale nie potrafiłam sobie przypomnieć konkretów. Kiedy mijałyśmy salon piękności czy Netto, budziły się jakieś strzępy wspomnień, ale nic, co mogłoby mnie naprowadzić na to, kim naprawdę byłam.

Gdy minęłyśmy skrzyżowanie z Luxemburger Strasse, Erna zjechała na pobocze przy długim, niskim bloku, gdzie mieścił się parking. Spojrzałyśmy na prawo. Na wprost nas znajdowała się brama z numerem, który widniał na moim zaświadczeniu. Z trudem przełknęłam ślinę.

— To, co? Idziemy? — zapytała Erna.

W milczeniu wyszłyśmy z auta.

Brama była otwarta, weszłyśmy więc na pierwsze piętro i stanęłyśmy pod drzwiami numer 3. Tam byłam zameldowana. Zadzwoniłam. Dzwonek wydał piskliwy dźwięk wprawiający skórę w drgania wywołujące ciarki.

Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.
E-book
za 14.7
drukowana A5
za 29.04
drukowana A5
Kolorowa
za 53.37