E-book
3.68
drukowana A5
26.99
Dom na skraju nocy

Bezpłatny fragment - Dom na skraju nocy


Objętość:
131 str.
ISBN:
978-83-8369-646-1
E-book
za 3.68
drukowana A5
za 26.99

Prolog

Na krawędzi nocy stał Dom. Położony nad urwiskiem Dnia.

Drewniane ściany oplatały Sny jak bluszcz lub winogrona.

Dach pokryty dachówką błyszczał z daleka w świetle wiecznego zachodu słońca. Zbudowany z czarnego, mocnego drewna z najdalszych krańców krainy Snu. Otoczony był mocnym, kamiennym murem w którym widniała kuta z księżycowego metalu brama.

Obok płynęła szybkim nurtem szemrząca Rzeka, która opadając za krawędź Dnia zmieniała się w wodospad nie mający końca.

W zadbanym Ogrodzie dookoła Domu rosły rośliny nie posiadające nazw w żadnym znanym języku. Odpowiednio pielęgnowane mogły dawać chętnym każdy rodzaj Snu.

Gospodarz mieszkający w Domu miał opinię dziwaka, a nawet Maga, co poniekąd było prawdą.

Nie witał ludzkich gości chętnie, ale uprzejmie pomagał każdemu, kto o to poprosił.

Czasami odwiedzały go istoty, nie mające z tym światem nic wspólnego, i prowadzili długie dysputy, ucząc się od siebie wzajemnie.

Mówiono, że odwiedził nawet kraniec Snu, gdzie leży Miasto Zachodzącego Słońca.

Nikt, nawet nieludzcy goście nie wiedzieli dlaczego tam nie pozostał. Co się tam wydarzyło, co pozostawiło piętno smutku w jego oczach.

Światy zmieniały się.

A on trwał w Domu.

Domu na skraju nocy.

Rozdział 1

Leżący na półce Kot otworzył jedno oko i leniwie machnął ogonem odpędzając natrętną muchę.

Do pierwszego oka dołączyło drugie.

Wstał i przeciągnął się, jak to koty mają w zwyczaju.

Zeskoczył z półki którą dzielił z książkami I podszedł do stojącej w kącie pokoju miseczki.

Liznął wypełniającej ją śmietanki i skrzywił się.

— Skwaśniało — powiedział.

Czarodziej siedzący w głębokim skórzanym fotelu podniósł wzrok znad studiowanej Księgi.

Zielone oczy pełne spokoju i mądrości spojrzały na Kota.

— W lodówce jest świeża — odparł.

Kot machnął ogonem ze zniecierpliwieniem.

— Od Zaklęć futro mi linieje — miauknął

— Oczywiście — zaśmiał się Czarodziej — a kiedy teleportujesz mleko ze sklepu to już nie? A później ja muszę się tłumaczyć komendantowi, jakim cudem zniknęło w czasie nocy.

Dałem Ci magię Kocie żeby obu nam było łatwiej.

Zastanawiam się kto tu u kogo mieszka.

Kot zrobił obrażoną minę i patrząc żałośnie oczami równie zielonymi jak Czarodzieja prychnął.

Teleportował skwaszoną śmietankę do umywalki i napełnił miseczkę na nowo.

— Fachowiec ze mnie — powiedział z dumą.

Czarodziej zaśmiał się.

— Fachowiec — dachowiec — parsknął.

Kot z urazą odwrócił się, mówiąc — więcej się nie odezwę.

— Co czytasz — zapytał po 2 minutach.

Czarodziej podniósł okładkę Księgi.

— Księga Przedwiecznych? — zdziwił się Kot — czy nie powinieneś oślepnąć?

— W końcu jestem magiem — zaśmiał się Czarodziej.

— To może byś wyczarował obiad? — spytał Kot.

— Wkurzaj mnie dalej, a przez tydzień będziesz znów szczekał.

Kot wzdrygnął się na wspomnienie tego upokorzenia.

Czarodziej wykonał kilka gestów i na kuchence pojawiły się garnki do których zaczęły z szafek i lodówki wlatywać produkty.

Obiad zjedli w zgodnym milczeniu, po czym teleportowali naczynia do zmywarki.

Czarodziej wrócił do lektury a Kot do drzemki.

— No tak — odezwał się mag — już wiem gdzie leży problem. Będę musiał odwiedzić Miasto Przedwiecznych. Lecisz ze mną? — zapytał.

Kot ponownie otworzył jedno oko.

— Nieeee — mruknął.

Czarodziej uniósł palec.

Skrzydła wiszące w szafie pojawiły się u jego ramion.

— Pilnuj domu — powiedział — I postaraj się nie narozrabiać za bardzo.

— Odpocznę to skoczę na ciemną stronę księżyca — odparł Kot.

— Aaaa — uśmiechnął się Czarodziej — Luna. Ech ta miłość.

Kot prychnął i przykrył nos ogonem.

Czarodziej otworzył dach gotowy do drogi.


W tym momencie rozległo się natarczywe pukanie do drzwi.

Rozdział 2

Czarodziej spojrzał na Kota wściekłym wzrokiem.

Uniósł dłoń mówiąc — Jeżeli to znowu Komendant, zamienię Cię w najbardziej parszywego szczura, na którego nie połakomi się nawet najbardziej wygłodzony kot. A Luna nawet nie popatrzy na Ciebie.

Na końcach palców formowały się ogniki magii a oczy płonęły zielenią zbyt intensywną, aby było to naturalne.

Kot najeżył futro przerażony. Wiedział do czego jest zdolny Czarodziej. Widział kiedyś jak powstrzymuje trzęsienie ziemi, zmuszając do posłuszeństwa duchy skał.

Nikt, nawet Kot mieszkający z Czarodziejem już ponad 100 lat nie znał granic jego mocy.

Czasami zastanawiał się czy mag sam je zna.

Ze strachu wcisnął się pomiędzy książki na półce a ścianę, pomimo, że teoretycznie miał prawo zmieścić się tam tylko jego cień.

Z kryjówki wynurzyło się jedno oko i ucho.

To nie ja — miauknął żałośnie — od dwóch tygodni nic nie zwinąłem ze sklepu. Zwłaszcza, że po ostatniej aferze zacząłeś robić zakupy.

Czarodziej uspokoił się i wygasił formowane zaklęcie.

Podszedł do drzwi i otworzył je.

Stojący na progu przemoczony, pucołowaty Chłopiec w wieku około dziecięciu lat powiedział.

— Dobry wieczór. Potrzebuję pańskiej pomocy.

Czarodziej milczał zdziwiony. Na ogół jego goście nie przypominali ludzi, a już na pewno nie chłopców.

Wyjątkiem był Komendant, ale ostatnio Kot się uspokoił.

Przyznawał, że w wybrykach przyjaciela była i jego wina. Bywał zbyt zaabsorbowany studiami magicznymi, przez co zapominał o zakupach.

Oczywiste było, że Kot dba o swoje potrzeby. A ponieważ widok mówiącego zwierzęcia robiącego zakupy byłby co najmniej dziwny, uciekał się do użycia Magii.

Mojej pomocy? — zapytał Chłopca — Dlaczego mojej i przede wszystkim w czym mogę Ci pomóc?

— Ponieważ jest pan Czarodziejema sprawa z którą przychodzę raczej nie jest naturalna.

— Ja Czarodziejem? — zdziwił się nieszczerze Czarodziej — kto tak mówi?

— Po pierwsze wszyscy — odparł bystro Chłopiec — po drugie te skrzydła na plecach to chyba nie jest strój na karnawał. Nawet termin się nie zgadza.

— Mogłeś schować zanim otworzyłeś — odezwał się Kot, który w trakcie tego dialogu wysunął już zza książek drugie oko i ucho.

— A to, że on mówi to jest normalne? — powiedział Chłopiec sarkastycznie

Kot prychnął urażony mówiąc — Jeżeli nie będę miał nic mądrego do powiedzenia to nie będę się odzywał.

— Co jeszcze się nie zdarzyło — zaśmiał się Czarodziej.

— I o czym to świadczy? — zapytał Kot.

Chłopiec patrzył zdziwiony na żartujących przyjaciół.

— Przepraszam — odezwał się nieśmiało. Ponieważ był przemoczony ciałem wstrząsały mu dreszcze.

— To ja przepraszam — powiedział Czarodziej — Wejdź proszę i przede wszystkim ogrzej się. Co byś powiedział na gorącą czekoladę?

— Kakao — zapytał Chłopiec — Blee.

— W żadnym wypadku nie — odparł mag — prawdziwa gorąca czekolada.

Poruszył palcami wysysając z ubrania gościa wilgoć, z której uformował niewielką chmurę i wysłał ją nad stojące na parapecie kwiaty.

Kot wynurzył się z ukrycia i skoro nie groził mu już gniew gospodarza ciekawie przyglądał się Chłopcu.

Po pierwszym łyku gorącego napoju ten aż pisnął z zachwytu

Ale pyszne — krzyknął.

— Cieszę się, że smakuje Ci — powiedział Czarodziej — a teraz powiedz proszę co cię sprowadza.

— Moja Mama zniknęła.

— A dlaczego uważasz, że aby ją znaleźć potrzebny jest czarodziej?

— To dłuższa historia, a pan się chyba gdzieś wybierał.

— No cóż. Tamta sprawa czekała kilkadziesiąt lat, to może poczekać jeszcze trochę.

— Kilkadziesiąt lat? — zdziwienie Chłopca sięgało zenitu — To ile ma pan lat?

Kot odezwał się — Nawet ja nie mam pojęcia, a mieszkam z nim 137 lat.

Chłopiec zakrztusił się czekoladą.

Koty nie żyją tak długo — powiedział.

Jeżeli mają dostęp do magii żyją ile chcą A koty księżycowe żyją po 500 lat.

— Na księżycu żyją koty? — zapytał Chłopiec.

Czarodziej, który z zainteresowaniem przysłuchiwał się tej wymianie zdań odezwał się.

— A może wrócimy do celu twojej wizyty? Jak zniknęła twoja Mama?

Jedno pytanie — odezwał się Kot.

Czarodziej i Chłopiec popatrzyli na niego.

— Kto jest twoją Mamą?

— To Poetka — padła odpowiedź.

Ciszę, która wypełniła salon domu Czarodzieja można było kroić nożem.

Rozdział 3

Przedłużające się milczenie przerwał Kot, który wstał, przeciągnął się po kociemu i powiedział.

— To ja skoczę sobie na księżyc, a wy wyjaśnijcie wszystko. Już i tak jestem spóźniony.

Czarodziej skinął niecierpliwie dłonią o podszedł do okna za którym widniała czerń nocy.

Zaopatrzył się w odbijające się w szybie wspomnienia.

Kot wdrapał się na szczyt spadzistego dachu, poczekał aż promień gwiazdy dotknie czerwonych dachówek i wskoczył nań.

Czy nigdy nie przyszło wam do głowy gdzie znikają koty nocą?

Robią wtedy wyprawy na ciemną stronę księżyca.

Skacząc po kolejnych strunach światła wspinał się coraz wyżej w stronę księżyca.

Przypomniał sobie pierwsze spotkanie z Luną, księżycową kotką.

Wylądował wtedy na niej kiedy przy skoku obsunęła mu się łapka.

Pomimo przeprosin wiązanka inwektyw, którą kotka go obdarzyła, sprawiła że poczerwieniały mu uszy.

Kiedy wykrztusił przeprosiny i zaczął patrzeć spokojniej, ujrzał srebrnooką, obdarzoną futerkiem w tym samym kolorze piękność.

Wydukał kolejne usprawiedliwienie o w zamian otrzymał lekki uśmiech.

— Jestem Luna — powiedziała kotka — porucznik trzeciego szwadronu. Ale ty chyba nie jesteś stąd.

Tak zaczęła się ich znajomość.

Kotka dowodziła szwadronem w kociej armii księżyca w walkach z zajadłym plemieniem z Saturna.

Pomimo panującego obecnie rozejmu wojsko było w gotowości na wypadek ataku.

Kilka blizn na bokach nie szpeciło jej. W oczach Kota dodawało to uroku.

Wylądował na księżycu w gęstej, srebrnej trawie obok Luny.

— Spóźniłeś się — powiedziała — już miałam sobie iść

— Przepraszam — odparł Kot — mieliśmy gościa.

Opowiedział kotce całe wydarzenie.

Ech — mruknęła — ludzie, kto ich zrozumie

— O ile Czarodziej to człowiek — rzekł Kot — tego nikt nie wie, nawet ja.

— Co teraz? — zapytała

— Teraz to ja jestem tutaj, a tam zostało tam — zaśmiał się.

Ruszyli skokami przez srebrzyste łąki. Przeskakiwali kamienie i strumienie. Wspinali się na drzewa i zaskakiwali z nich.

Ich miękkie futra dotykały się często i wtedy przeskakiwały między nimi iskierki.

Zanurzyli się w gęstwinie traw i czas się zatrzymał.

Po nie wiadomo ilu chwilach Kot miał minę głupszą niż zazwyczaj, kiedy widział Lunę.

Myli wzajemnie szorstkimi językami swoje futerka.

— Muszę wracać — powiedziała — mam służbę. Ty chyba też musisz wrócić do niego. Pewnie znowu wyruszycie.

— Chyba tak — rzekł Kot — myślę, że brakuje mu przygody, a ktoś musi go pilnować.

Zaśmiali się oboje.

— Uważaj na siebie — poprosiła — a gdybyś potrzebował pomocy, wiesz co robić.

Przytaknął.

Potarli się pyszczkami.

Kot patrzył na oddalającą się Lunę, która stawała się coraz mniejsza. W pewnym momencie odwróciła się i pomachała do niego łapką.

Czarodziej trwał z rękoma skrzyżowanymi na piersi.

Wspomnienia wyświetlały się na szybie.

Miasto Zachodu Słońca.

Stał na rynku czekając na pokaz Tańczących Cieni, kiedy Ją zobaczył.

Nie wiedział dlaczego ta kobieta przyciągnęła jego wzrok.

Była jak eter. Rozświetlał Ją blask dziecięcej radości życia.

Kiedy podszedł, uśmiechnęła się do niego.

— Co Cię sprowadza do tego miejsca? — zapytał.

— Nie wiem, po prostu tu jestem.

Wyczarował bukiecik stokrotek i wręczył Jej z ukłonem.

— Dziękuję — powiedziała, wtulając w nie twarz.

Zastanowiło go to, że niczemu się nie dziwi.

Musiała uważać, że to tylko sen.

Postanowił nie wyprowadzać Jej z błędu.

Umiejętność świadomego śnienia była jedną z pierwszych które musiał opanować.

Patrzyła zachwycona na Tańczące Cienie, a on, równie zachwycony na Nią.

Zerknął niedyskretnie w Jej myśli.

Poruszył nadgarstkiem i nagle miała na sobie długą suknię do konnej jazdy oraz damski kapelusz.

— Wooow — krzyknęła — skąd to się wzięło?

— Jakaś dama dwieście lat temu właśnie dozna przyjemności jazdy w samej bieliźnie — odpowiedział.

Zachichotali oboje.

Ruszyli uliczkami miasta. Wstępowali do sklepów i kawiarni, ciesząc się pięknem tego miejsca.

Po tym spotkaniu przyszły kolejne. Od początku mieli wrażenie, że znają się od zawsze.

Opowiadała mu o swojej pasji do pisania.

Lubił poezję. Czytał z zainteresowaniem i podziwem.

Przy kolejnym spotkaniu powiedziała.

— Mam coś dla Ciebie

Zaskoczony nie wiedział co powiedzieć, kiedy założyła mu na nadgarstek czarno-srebrną bransoletkę.

— Dziękuję — wykrztusił — to najpiękniejsza rzecz jaką w życiu dostałem.

Patrzyli na siebie i wtedy pochylił się. Musnął Jej usta swoimi. Prąd przeszył ich oboje.

— To jest takie realne — zdziwiła się.

Pewnego dnia nie pojawiła się.

Czekał w nieskończoność.

Aż zrozumiał, że realność wzięła górę.

Wiedział, że może Ją odnaleźć w prawdziwym świecie i zrobił to.

Wyglądała na szczęśliwą. Nadal pisała.

Zamieszkał więc w okolicy wraz z Kotem.


Chłopiec przypatrywał się Czarodziejowi, nie przerywając milczenia.

Mag odwrócił się i uśmiechnął.

Dobrze — powiedział — opowiadaj dokładnie, co się stało.

Rozdział 4

Czarodziej odwrócił się od okna. Podszedł do fotela i usiadł. Końce palców obu dłoni zetknął ze sobą na wysokości ust wpatrując się w Chłopca który zapytał.

— Czy to wszystko, to w szybie, to była prawda?

Czarodziej pomyślał chwilę, zanim odpowiedział.

— W tym przypadku, jak i na ogół, prawda jest względna, zależna od punktu widzenia. Dla twojej mamy to była gra wyobraźni, sen, fantazja.

Dla mnie było to równie prawdziwe jak ta chwila.

Podniósł lewą rękę pokazując noszoną na nadgarstku czarno-srebrną bransoletkę.

— Czy jest prawdziwa, czy to tylko wyobrażenie? — zapytał.

Chłopiec myślał przez moment, nie znajdując odpowiedzi.

— Mama dużo pisała — odezwał się — nawet wydała książki ze swoimi wierszami.

Czarodziej kiwnął palcem w stronę półki z książkami, z której z szelestem stron oderwały się dwie z nich, ładując na stoliku.

— Ooooo, ma je pan — zaskoczony Chłopiec nie krył zdziwienia.

Gospodarz pokiwał głową. — Kontynuuj — powiedział.

Chłopiec podjął opowieść.

— Mama ostatnio stawała się jakaś przezroczysta. Jakby jej ubywało. Pisała dużo, ale sprawiała wrażenie, że czegoś jej brak. Uciekała, oddalała się. Jakby....szukała czegoś. Nie wiem. Mam tylko dziesięć lat. Aż któregoś dnia zniknęła. Ale ja czuję, że to nie jest naturalna sprawa. Nie odeszłaby przecież.

Czarodziej zastanawiał się nad usłyszanymi słowami.

— „Wiersz to ja I chwila w której jestem” — powiedział.

— Tak mówi Mama — krzyknął Chłopiec.

— Twoja Mama szukała drogi do wyobraźni. W każdym Jej wierszu jest zawarta cząstka Jej samej. Jej emocje. Smutek, radość, strach i tak dalej. Ale nie powinna przez to zniknąć. Chyba, że… — Czarodziej nie dokończył myśli

— Chyba, że? — spytał Chłopiec

Mag otworzył usta, kiedy przerwał mu łoskot dobiegający z dachu zakończony przeraźliwym miauczeniem i zgrzytem pazurów na dachówce. W oknie ukazała się sylwetka Kota, zwisającego za przednie łapy z rynny.

— O cholera powiedział Czarodziej — zapomniałem. Pokryłem dach lodem, taki żart, stary, ale Kot wciąż się na to łapie.

Teleportował przyjaciela do salonu. Ten, patrząc na niego z wyrzutem powiedział — świnia.

— Jak sobie życzysz — uśmiechnął się gospodarz.

Kontury Kota rozmyły się i scaliły ponownie, tworząc różowego prosiaczka, który wydarł się —

— Aaaaaaaaa. Tylko nie to!!

Chłopiec i Czarodziej roześmieli się zgodnie. Mag przywrócił Kota do właściwej postaci. Ten obrażony zajął się toaletą, starannie wylizując futro.

— Muszę to wszystko przemyśleć — powiedział Czarodziej do Chłopca. — Wróć do domu i czekaj na wiadomość.

— Ale pomoże mi pan?

— Zobaczę co da się zrobić.

Kiedy za gościem zamknęły się drzwi Czarodziej wstał.

Kot zapytał — I jaka jest sytuacja?

— Trudna, będę musiał znowu wyruszyć.

— Gdzie?

— Do Wyobraźni, a może poza jej granice.

— Moment — odezwał się Kot — Wyobraźnia nie ma granic.

— Skąd wiesz? — spytał Czarodziej — skoro nigdy tam nie byłeś?

— Punkt dla Ciebie — mruknął Kot — to kiedy wyruszamy?

— My? — zdziwił się Mag

— Przecież nie puszczę Cię samego. Tylko nie zapomnij zabrać śmietanki.

Przyjaciele patrzyli na siebie. Nie musieli wiele mówić po tylu latach i przygodach, które wspólnie przeżyli.

— Idę spakować rzeczy — powiedział Czarodziej.

W garderobie przebrał się w wygodne, mocne jeansy. Kraciasta koszula pamiętała zarówno kilka przygód, jak i lepsze czasy. Brązowa kurtka i wygodne buty dopełniały reszty stroju. Średniej wielkości plecak oczywiście był magiczny, czyli większy wewnątrz niż z zewnątrz Do tego nic nie ważył. Zapakował doń bieliznę na zmianę, wodę, jedzenie i oczywiście śmietankę dla Kota.

Wyjął z szafy sporą skrzynię.

— Myślisz, że to będzie konieczne? — zapytał Kot, który nie musiał zabierać rzeczy i stał w drzwiach gotowy do drogi.

— Oby nie — odparł Czarodziej — ale lepiej mieć i nie potrzebować niż…

Otworzył skrzynię w której znajdowały się dwa pistolety oraz amunicja na różne okazje.

Srebrne pociski na wilkołaki czy też UV na wampiry.

Pod spodem leżały dwa krótkie miecze, pokryte Anielskim Pyłem, który był zabójczy dla większości magicznych istot.

Założył rynsztunek, sprawdzając dostęp do broni i powiedział — Gotowe.

Zeszli do salonu i stanęli przed wiszącym na ścianie lustrem wielkości człowieka.

Czarodziej szybkimi ruchami palców nakreślił na szkle portal, który ustabilizował kilkoma zaklęciami.

W pokrytym srebrem szkle pojawiła się droga prowadząca przez wieczorny park.

— Idziemy — powiedział.

Rozdział 5

Kot dał susa, a Czarodziej krok nad amą lustra. Szkło ugięło się przepuszczając ich do wnętrza.

Portal zamknął się z cichym sykiem.

Znajdowali się w parku, oświetlonym zachodzącym słońcem, któremu jednak najwyraźniej nie spieszyło się zbytnio. Wieczór był bardzo ciepły.

— Lipiec, może sierpień — powiedział Kot — zauważyłeś, że wieczory mają różne zapachy o różnych porach roku?

Czarodziej pokiwał głową, rozglądając się dookoła.

Stali na asfaltowej ścieżce, prowadzącej wgłąb parku. Po obu jej stronach rozmieszczone były w równych odstępach ławki naprzemiennie z latarniami płonącymi ciepłym blaskiem, których promienie przypominały kolce jeżozwierza.

Pomiędzy dużymi, obsypanymi liśćmi i kwiatami drzewami pasło się kilka jednorożców.

Rozległ się łopot wielkich skrzydeł, gdy po niebie przemknęły z cichym rżeniem pegazy.

— Idyllicznie — powiedział Czarodziej — ktoś ma piękną wyobraźnię.

— Gdzie my właściwie jesteśmy? — spytał kot, patrzący łakomie na niewielkie, kolorowe ptaki.

— Nie zjadaj tu niczego, to po pierwsze — odparł Czarodziej — po drugie to jest świat wyobraźni. Możemy tu natknąć się na wszystko. Tutaj jest poezja, proza, bajki, legendy. Wszystko co człowiek wymyśli.

Zamknął oczy i przez chwilę oddychał głęboko oddzielając zapachy trawy, kwiatów i nagrzanego słońcem asfaltu w poszukiwaniu właściwej nuty woni.

— Była tu — powiedział — Jej zapach, jak eter snu. Ale nie wiem jak dawno.

Podszedł do pasących się jednorożców. Po chwili rozmowy jeden z nich pokręcił głową wskazując rogiem na galopujące po niebie pegazy.

— Niestety, nie widziały nic — powiedział do Kota, który mruknął

— Bo one zajęte są głównie swoimi żołądkami.

— Czy to ci kogoś nie przypomina? — nieco złośliwie zapytał mag.

Kot miauknął cicho coś, czego lepiej było nie zrozumieć.

Ruszyli wijącą się ścieżką wypatrując pegazów.

Drzewa i krzewy rzucały miękkie cienie, wydające się tańczyć do wtóru muzyki niosącej się na wietrze. Melodia wydawała się znajoma. Nieco smutna, przesycona tonami nostalgicznej nocy.

— Masz jakieś podejrzenia jak mogło do tego dojść? — Kot, który usadowił się na plecaku z właściwą sobie tendencją do wygodnictwa wychylił się nad ramieniem Czarodzieja zaglądając mu w oczy.

— Najwyżej podejrzenia — odpowiedział mag — nie wiem, czy zdajesz sobie sprawę z potęgi poezji.

Muzy za pomocą napisanych wierszy, wspartych ich mocą wywoływały choroby, klątwy, miłości, a nawet sprowadzały śmierć.

— Myślisz, że to one? — spytał Kot.

— Nie, niemal na pewno nie. Uspokoiły się już dawno temu. Kilkadziesiąt lat wstecz spotkałem je i nic nie wskazywało na to, żeby miały znowu to robić.

— A więc kto?

— Jak mówiłem, mam pewne podejrzenia, ale jeszcze nie pewność.

— A może zrobiła to sama — myślał głośno Kot.

— Nie — odrzekł Czarodziej — było pełna magii, ale nie wiedziała o tym, poza tym to nie był ten rodzaj magii.

— Może zaczniesz wreszcie mówić jak człowiek, a nie mag? — Kot był wyraźnie zły.

— Chyba już zapomniałem jak to robić — zaśmiał się Czarodziej.

Za kolejnym zakrętem dostrzegli stado pegazów nad małym jeziorkiem.

Czarodziej wydał z siebie gwizd, przechodzący w wibracje. Stworzenia poderwały głowy i dostrzegłszy przyjaciół podleciały bliżej.

Przywódcy tego stada mag leczył niegdyś zwichnięcie skrzydła i został zapamiętany jako przyjaciel ich gatunku.

Po chwili rozmowy w języku składającym się z parsknięć i rżeń Czarodziej podziękował skrzydlatym i odezwał się do Kota.

— Widziały Ją jak przechodziła tędy w asyście zamaskowanej grupy ludzi. Ale nie potrafią powiedzieć jak dawno i ilu ich było. Nie umieją liczyć.

— Ale jesteśmy na dobrej drodze — Kot ułożył się wygodniej na klapie plecaka.

— Nie za dobrze Ci? — spytał Czarodziej.

— Skoro pytasz to co takiego twardego zapakowałeś na górę?

Czarodziej westchnął zrezygnowany.

Ruszyli w dalszą drogę.

Po kilku zakrętach ich oczom ukazało się ogromne pole kwitnących róż

W zachwycie patrzyli na cudownie mieniące się wszystkimi barwami kwiaty. Słodki zapach zmieszany z wonią wieczoru wręcz oszałamiał.

— Tęczowe nawet — powiedział Kot.

— Widywałem już takie, ale nigdy naturalnie rosnące — rzekł Czarodziej — zawsze były wytworem techniki lub magii.

— Przepraszam — rozległ się cichy głos — widzieliście go może?

Odwrócili się i ujrzeli wystającą z gęstej, wysokiej trawy rudą mordkę.

— Dobry wieczór — powiedział Lis

— Dobry wieczór — odpowiedzieli — o kogo pytasz?

— Oswoił mnie, a potem odszedł szukać tej swojej Róży. Mówiłem mu, że kiedy coś oswoisz to stajesz się za to odpowiedzialny. Nie wiedział jak może kochać jedną, skoro tutaj jest ich tysiące. Aż mu wytłumaczyłem, że kocha się sercem. Taki chłopiec w szaliku z małej planetki.

Czarodziej i Kot patrzyli na niego nie wiedząc co powiedzieć.

— Miejmy nadzieję, że pamięta o tobie i chociaż odwiedzi cię jeszcze — powiedział Czarodziej — Na nas już pora.

— Wszyscy odchodzą — powiedział smutno Lis i dał nurka w trawy.

— Czy to? — odezwał się Kot

— Tak — odrzekł Czarodziej

— Mogłeś wyczarować mu tego na kogo czeka.

— Mogłem, ale to byłoby oszustwo, a serce je wyczuje. Chciałbyś zadowalać się substytutem?

Czy można być trochę szczęśliwym?

Kot zastanowił się, zanim odpowiedział — Zdecydowanie nie. Szczęście jest lub go nie ma. Tego akurat nie trzeba komplikować.

Na końcu ścieżki widniała ozdobna brama. Widniejące na niej smoki zdawały się patrzeć na zbliżających się wędrowców. Obok stała ostatnia ławka. Siedział na niej stary człowiek, który grał na trąbce. Smutna melodia niosła się dźwiękiem w cieple wieczoru.

„Midnight blues” rozpoznał Czarodziej.

Starzec oderwał ustnik instrumentu od warg przerywając grę.

— No no — powiedział — kogo ja widzę. Witaj młodzieńcze. To już tyle wieków się nie widzieliśmy.

— Kim pan jest? — zapytał Kot — młodzieńcze?

Nawet ja nie wiem ile on ma lat.

— Znałem go, kiedy jeszcze był smarkaczem — padła odpowiedź — rozrabiaka jakich mało. Ciągle wdawał się w bójki z większymi od siebie. Ale już wtedy widziałem w nim moc, i otworzyłem mu drzwi.

Papa Legba? — krzyknął Czarodziej.

Zrzucił z ramion plecak wraz z siedzącym na nim Kotem, co zostało skwitowane przeraźliwym miauczeniem i wrzaskiem — mój ogon, auuuuuu!!!

Mag przyklęknął i pochylił głowę. Starzec podszedł z uśmiechem i położył mu dłonie na ramionach.

— Wstań — powiedział — ktoś o twoim potencjale nie musi klękać przed nikim. Podobno nawet smoki kłaniają się tobie.

Usiedli na ławce. Kot lizał obolały ogon patrząc na nich z mieszaniną ciekawości i wyrzutu.

— Tak, widziałem ich kilka dni temu — powiedział Legba — otworzyłem im bramę, ponieważ zapłacili. Znali zasady. Wyglądała na oszołomioną. Jakby śniła.

— Czy to byli… — zapytał Czarodziej.

— Obawiam się, że tak — rzekł starzec — Czciciele Słowa.

Mag otworzył plecak i wyjął z niego butelki z mlekiem, miodem oraz rum.

Położył je przed starym człowiekiem mówiąc

— Atribon — Legba, usuń dla mnie zaporę. Ojcze Legba, usuń zaporę, żebym mógł przejść. Kiedy wrócę, podziękuję.

Legba wstał i skinął dłonią, otwierając bramę.

— Idź młodzieńcze i obyś odnalazł swój cel.

Czarodziej założył plecak i skinąwszy głową w podziękowaniu wziął Kota na ręce i przekroczył wejście.

Starzec patrzył za nimi aż zniknęli, po czym schował trąbkę do pudełka i ruszył ścieżką w przeciwną stronę.

Nad parkiem zapadła noc.

Rozdział 6

Stali na piaszczystej drodze, która wydawała się nie mieć początku ani końca, prowadzącej przez okryte nocą pustkowie. Pokrywały je niewielkie wzgórza porośnięte suchą trawą. W oddali migotały światła jakiegoś domostwa.

— Jestem zmęczony — powiedział Kot — może nas tam przenocują?

— Zmęczony? — zaśmiał się Czarodziej — Jazdą na plecaku?

Kot mruknął coś pod wąsem.

Kiedy zbliżyli się do widzianego wcześniej domu ich oczom ukazał się mocny, drewniany piętrowy budynek. Okna świeciły zapraszająco ciepłym blaskiem. Z wnętrza dobiegała niezbyt głośna muzyka. Otoczony był wysokim ogrodzeniem w którego centrum znajdowała się otwarta brama. Szyld wiszący powyżej głosił „Zajazd pod księżycem”. Czarodziej zatrzymał się.

— Jeżeli właściciel się nie zmienił dostaniemy tu doskonałe jedzenie i będziemy mogli odpocząć — powiedział.

Kot postanowił niczemu się nie dziwić, ale jednocześnie uświadomił sobie, jak mało wie o przyjacielu.

Za bramą znajdował się obszerny dziedziniec, na którym zaparkowana była eklektyczna kolekcja pojazdów. Karety sąsiadowały z motocyklami stojącymi obok samochodów z różnych wieków. Czarodziej pchnął drzwi i weszli do wnętrza. Obszerna sala była oświetlona elektrycznymi kinkietami. Z sufitu zwieszały się pęta kiełbas, szynki zawinięte w siatki i pęki ziół wypełniając izbę mieszaniną smakowitych woni.

Przy stolikach zasiadali bardzo zróżnicowani goście, raczący się równie zróżnicowanymi posiłkami. Większość, choć nie wszyscy byli ludźmi, w każdym razie z wyglądu.

Postawny, siwy mężczyzna o starannie przystrzyżonej brodzie, stojący na środku sali rozjaśnił się w uśmiechu na ich widok.

— Młody — krzyknął — kopę lat.

Jego głos zagłuszył na chwilę gwar rozmów. Podszedł szybkim krokiem do Czarodzieja i zamknął go w niedźwiedzim uścisku. Dostrzegł Kota, wyglądającego ciekawie znad ramienia maga.

— Widzę, że masz puchate towarzystwo — powiedział.

Oczy, które badawczo wpatrywały się w oczy Kota zdawały się nie mieć wieku.

— Czas — powitał gospodarza Czarodziej — miło Cię widzieć. Nic się nie zmieniłeś.

— Tak jak Ty — zaśmiał się Czas — i w obu przypadkach jest to równie normalne, ale czy naturalne? Chodźcie, siądziemy i powiesz mi co cię sprowadza w moje skromne progi.

— Na pewno nie skromne, ale gościnne — odezwał się Kot.

— Ooo — zdziwiony Czas uśmiechnął się ponownie — mówisz?

— Musiało go zamurować, skoro tak długo się nie odzywał — powiedział rozbawiony Czarodziej.

Kot pokazał im obu jęzor.

Usiedli przy stojącym w kącie sali stole.

Czas przywołał dziewczyny obsługujące gości.

— Czy to bliźniaczki? — spytał Kot

— Poznaj Marzenie i Tęsknotę. Najczęściej to o czym marzymy jest jednocześnie tym za czym tęsknimy. Dlatego wyglądają identycznie, chociaż dla każdego inaczej. Ale jakie zbierają dzięki temu napiwki — odpowiedział gospodarz.

Kot zmrużył lekko oczy i w obu kobietach zauważył jakby ludzkie wersje Luny.

— Już rozumiem, chyba — powiedział.

Popatrzył na Czarodzieja.

— A ty, kogo widzisz? — zapytał.

— W tej chwili marzę o wizycie w toalecie i tęsknię za tym miejscem — padła odpowiedź.

Mag wstał mówiąc — wybaczcie mi na chwilę, proszę.

Kiedy wrócił zobaczył Czas i Kota rozmawiających jak starzy znajomi. Usiadł i zajął się dużą porcją naleśników, które wjechały na stół w czasie jego nieobecności.

— Kiedy poproszono mnie, żebym się dla niego zatrzymał — kontynuował gospodarz — miałem poważne wątpliwości. Był niesamowicie uzdolniony, obdarzony ogromną mocą, ale nieprzewidywalny. Wszystko robił po swojemu, nawet wbrew zasadom. O dziwo efekty były nawet lepsze od zamierzonych.

— Rada Akademii to banda tradycjonalistów przywiązanych do swojej pozycji. Rytuały, które nie mają sensu i nic nie zmieniają. Puste i zbędne — odezwał się Czarodziej.

— I dlatego miałem wątpliwości — ale jak widać niesłuszne.

— Może dlatego oblałem końcowy egzamin — zaśmiał się mag — w zasadzie zdałem, ale po swojemu i nie zaliczyli mi tego. Nie żałuję.

— Z tego co o tobie słyszałem, wyszło to tylko na dobre. Jesteś chyba obecnie największym z żyjących magów. Co prawda bez tytułu Czarnoksiężnika. Ale chyba nie zależało ci na tym. Nigdy jeszcze nie słyszałem, żeby smoki pokloniły się komukolwiek. Jako jedyny potrafiłeś mnie przyspieszyć.

Kot zajęty dużą porcją smakowicie pachnącego mięsa przysłuchiwał się zaciekawiony.

— Pyszności — odezwał się — cóż to takiego?

— Pieczone myszy w ziołach, specjalnie dla ciebie — powiedział Czas.

Kot pozieleniał, na ile można było to stwierdzić pod futrem.

— Mmmyszy? — wyjąkał

— Świeżutkie, nie z lodówki — powiedział Czas.

Kot poderwał się i skoczył w stronę toalety.

— Zbyt się ucywilizował — zaśmiał się Czarodziej — tylko saszetki i śmietanka.

— Ostatnio drogi stały się niebezpieczne — powiedział Czas — jest zajęcie dla ochrony. Sporo najemników tu gości.

Pokazał grupę zbrojnych, obwieszonych najprzeróżniejszą bronią.

— Do tego jakieś szemrane towarzystwo — mówiąc to spojrzał niechętnie na grupę dużych szczurów siedzącą na uboczu. — ale dopóki nie rozrabiają i płacą…

— Rozrabiać u ciebie, wiedząc, że możesz się w każdej chwili zatrzymać dla nich? Chyba nikt nie jest na tyle głupi.

Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.
E-book
za 3.68
drukowana A5
za 26.99