E-book
31.5
drukowana A5
57.34
Dolina Łez

Bezpłatny fragment - Dolina Łez


Objętość:
258 str.
ISBN:
978-83-8431-688-7
E-book
za 31.5
drukowana A5
za 57.34

Dla mojej rodziny. Lepszej nie mogłabym sobie wymarzyć.

ROZDZIAŁ 1

Zostawiłam bagaż na plaży, podwinęłam nogawki dżinsów i bosymi stopami weszłam do morza. Woda była lodowata, jednak nie przeszkadzało mi to. Spacerowałam wzdłuż brzegu, oddychając rześkim słonym powietrzem i rozkoszując się samotnością. W pobliżu nie było żywego ducha.

Odetchnęłam głęboko, zamknęłam oczy i wzniosłam twarz ku niebu, a lekki wiatr przeczesał moje długie kruczoczarne włosy. Potrzebowałam tego. Samotności. Chciałam oderwać się od codziennego życia i móc w spokoju malować.

Nadmorskie miejscowości zazwyczaj są oblegane przez tłumy, ale udało mi się znaleźć miejsce, gdzie jest bardzo mało ludzi. Nikt nie przyjeżdża w te strony na wakacje, niewiele osób w ogóle słyszało o Dolinie Łez. To kompletna dziura, ale właśnie tego chciałam — zaszyć się na kilka miesięcy na jakimś odludziu. Plusem był również fakt, że nie przyjechałam nad morze w sezonie. Był początek wiosny.

W końcu wyszłam z wody, włożyłam trampki i targając bagaż, wybrałam się w kierunku mojego nowego domu.

Widziałam go tylko na zdjęciach w Internecie, ale w rzeczywistości okazał się równie uroczy. Duża drewniana piętrówka, przypominająca raczej górską chatę, stała przy samej plaży. Miałam idealny widok na Bałtyk.

Weszłam do środka, rozglądając się dookoła. Po lewej stronie zauważyłam niewielką kuchnię.

Skierowałam się do pomieszczenia po prawej stronie — był to salon, gdzie największą uwagę zwróciłam na dużą drewnianą biblioteczkę. Zostawiłam swój bagaż przy wejściu i, zauroczona, podeszłam bliżej książek.

Przejechałam palcami po wierzchach starych okładek. Jestem w raju, pomyślałam. Wyciągnęłam jedną z książek i przyjrzałam się jej. Rozważna i romantyczna Jane Austen, klasyk. Okładka była nieco zniszczona, ale to nadawało jej charakteru. Odłożyłam książkę na miejsce. Jeszcze tutaj wrócę i przejrzę całą biblioteczkę, stwierdziłam i wróciłam do zwiedzania.

Na środku salonu był staromodny kominek, a przed nim stały dwie skórzane kanapy, które rozdzielał niski stolik. Mogłam sobie wyobrazić, jak będą wyglądały moje przyszłe wieczory — z książką i gorącą herbatą przy kominku.

Zabrałam bagaż i ruszyłam na piętro, na którym znajdowała się łazienka i sypialnia. Bardzo spodobało mi się wielkie łóżko. Rzuciłam się na nie jak dziecko. Po piętnastu minutach gapienia się w sufit uznałam, że czas się rozpakować.

Ubrania schowałam do szafy, kosmetyki zostawiłam w łazience, a płótna i stelaż znalazły miejsce pod oknem w sypialni. Poczułam satysfakcję, uroki perfekcjonizmu.

Bardzo podobał mi się mój nowy dom. W końcu miałam dużo czasu dla siebie i malowania.

Rozkoszowałam się ciszą i spokojem, kiedy nagle usłyszałam dźwięk dzwonka do drzwi. Zmarszczyłam czoło. Kto to mógł być? Dopiero się wprowadziłam, nie znałam jeszcze nikogo.

Zadając sobie w myślach pytania, na które nie znałam odpowiedzi, zeszłam na dół i niepewnie otworzyłam drzwi wejściowe. Na zewnątrz stała niska dziewczyna z krótkimi blond-włosami. Miała na sobie dżinsowe ogrodniczki założone na żółty t-shirt i białe martensy, które wyglądały jak łyżwy.

Uśmiechała się do mnie promiennie. Poczułam się zmieszana.

— Dzień dobry… — zaczęłam.

— Cześć! — przywitała się śpiewnym głosem. — Jesteś moją nową sąsiadką, prawda? Chciałam cię powitać, przyniosłam ciasto. Sama upiekłam. Mam nadzieję, że lubisz truskawki.

Spojrzałam na jej ręce, w których trzymała plastikowe pudełko. Uśmiechnęłam się łagodnie.

— Dziękuję, to miło z twojej strony.

— Jestem Tamara — przedstawiła się.

— Laura.

— Mogę wejść?

Zawahałam się. Nie znałam Tamary. Przyjechałam do Doliny Łez, by mieszkać na odludziu, zaszyć się w samotności, a tu już pierwszego dnia ktoś postanowił zaburzyć moje plany?

Czy w tamtej chwili tego pragnęłam? Z pewnością nie, jednak wpuściłam dziewczynę do domu.

Nie chciałam być niegrzeczna.

— Nie wiedziałam, że ktoś mieszka w pobliżu — odparłam.

— Mój dom, jak i kilka innych, jest tuż za twoim — powiedziała Tamara, rozglądając się po wnętrzu domu.

— Napijesz się czegoś? Kawy, herbaty? — zaproponowałam.

— Chętnie, kawy.

Poszłyśmy do kuchni. Dziewczyna usiadła na krześle przy małym stole. Podałam nam kawę i pokroiłam ciasto z truskawkami.

— Dużo ludzi tutaj mieszka? — spytałam, choć tak naprawdę znałam odpowiedź z Internetu.

— Za twoim domem jest rząd takich kolorowych chatek. Mieszkam w jednej z nich — uśmiechnęła się. — Plaża zazwyczaj jest pusta w tej okolicy. Ludzie większość czasu spędzają w miasteczku, które jest niedaleko.

— Co jest w tym miasteczku?

— Parę sklepów, kościół i bar. Dolina Łez to dość specyficzne miejsce. Innymi słowy, zadupie. Nic tutaj nie ma, nawet szkoły. Jak byłam mała, to musiałam jeździć do miasta obok.

— Chyba nie podoba ci się to miasto — stwierdziłam. — Dlaczego tu mieszkasz?

— Mieszkam tu od urodzenia, z mamą. Mój tata zmarł kilka lat temu i nie chcę zostawiać jej samej, a ona nie chce się wyprowadzić.

— Rozumiem, przykro mi.

— A ty dlaczego przyjechałaś na nasze zadupie?

— Szukałam jakiegoś cichego miejsca na odludziu, żeby móc w spokoju malować — upiłam łyk gorącej kawy.

— Malujesz?

— Tak. Dla przyjemności.

— Co malujesz? — przerwała mi zainteresowana.

— Różnie — ludzi, pejzaże, martwą naturę, zwierzęta…

— Muszę kiedyś zobaczyć twoje obrazy, na pewno są świetne — ekscytowała się. — Nigdy nie poznałam żadnego artysty.

Uśmiechnęłam się łagodnie.

— A ty czym się zajmujesz, Tamaro?

— Pracuję w barze Leśna ryba. Wiem, okropna nazwa — wzdrygnęła się z obrzydzenia. Musiałam przyznać jej rację.

— Właściciel chciał połączyć temat morski z lasem, ale kompletnie mu to nie wyszło. A, właśnie — Tamara spojrzała na godzinę w telefonie. — Muszę iść do pracy — westchnęła i wstała.

Odprowadziłam ją do drzwi.

— Jeszcze raz dziękuję za ciasto — odparłam.

— Nie ma za co. Fajnie, że w końcu ktoś tutaj zamieszkał. Ten dom stał pusty od lat.

— Naprawdę? — zdziwiłam się.

— Nie chcę cię straszyć, ale mówią, że jest nawiedzony.

— Czyli niepotrzebnie się cieszyłam z zamieszkania samej — zażartowałam.

— To tylko takie gadanie starszych ludzi znudzonych życiem. Istnieje też legenda związana z tym domem, ale opowiem ci następnym razem, bo już jestem spóźniona — zaczęła biec w stronę lasu.

— Miło było cię poznać! — krzyknęłam za nią.

— Wpadnij kiedyś do Leśnej ryby!

Leśna ryba — komiczne.

Polubiłam moją nową sąsiadkę i chociaż przyjechałam do Doliny Łez zaszyć się w samotności, cieszyłam się, że zyskałam koleżankę. Nowe otoczenie na pewno dobrze mi zrobi. Poza tym, byłam ciekawa legendy związanej z moim domem. Może da mi ona inspirację do malowania. A duchy? Dopóki nie zobaczę, to nie uwierzę. Z pewnością nic mi tutaj nie grozi.

***

Pierwszy dzień spędziłam na plaży. Siedziałam na kocu, rozkoszowałam się powietrzem i obserwowałam wzburzone fale. Idealna sceneria do rozmyślania. Ostatnio brakowało mi tego. Nim się obejrzałam, minęło kilka godzin. Upływ czasu zauważyłam dopiero po różowym niebie, które zwiastowało nadchodzący wieczór. Zabrałam swoje rzeczy i wróciłam do domu.

Byłam zmęczona. Po wzięciu wieczornych leków postanowiłam zrobić sobie relaksującą kąpiel. Nalałam do wanny gorącą wodę, wrzuciłam sól do kąpieli i dodałam trochę olejku o zapachu bzu. Na stoliku przy wannie postawiłam zapachową święcę — tylko jedną, bo więcej nie miałam. Romantycznie. Jeszcze płatki róż i facet na deser.

Weszłam do wanny i od razu uznałam, że jest tu tak cudownie, że żaden facet nie jest mi potrzebny do szczęścia. Oparłam głowę i zamknęłam oczy.

Rozmyślałam o całym dniu i planowałam, co będę robić kolejnego. Muszę trochę zwiedzić miasteczko, o którym opowiadała Tamara. Muszę też odwiedzić ją w Leśnej rybie. Może opowie mi legendę związaną z moim rzekomo nawiedzonym domem.

Nagle w łazience zrobiło się ciemno. Wcześniej maleńki płomień oświetlał całe pomieszczenie. Otworzyłam oczy i zmarszczyłam brwi — widziałam tylko kontury świeczki i wszystkich rzeczy w łazience. Przecież tutaj nie było okna — wiatr nie mógł zdmuchnąć płomienia.

Wtem znikąd pojawiły się czyjeś ręce i wepchnęły mnie pod wodę. Ktoś trzymał moją głowę, topiąc mnie. Opierałam się i starałam wynurzyć lub chociaż odepchnąć ręce napastnika. Nie mogłam oddychać i panikowałam. Nie myślałam racjonalnie. Nawet nie mogłam krzyczeć. Nie zasłużyłam na śmierć! Wierzgałam nogami i szamotałam całym ciałem.

To koniec. Zaraz przestanę oddychać. Utonę, nie poznając swojego napastnika, ani nawet motywu. Nikt nie dowie się, że umarłam, bo nikt nie wie, gdzie jestem. No, chyba że Tamara postanowi mnie odwiedzić, ale ja jej nie otworzę. Może uzna, że mnie nie ma. Kiedy się zorientuje, że coś jest nie tak? Jak długo moje ciało będzie leżało w wannie zanim ktoś odkryje zwłoki?

Nagle odetchnęłam głęboko i otworzyłam oczy. To był tylko sen. Zasnęłam. To nie działo się naprawdę, jednak przestraszona nie przestawałam dyszeć i łapałam łapczywie powietrze. Wdech, wydech. To był tylko sen.

Kiedy w końcu się uspokoiłam, przetarłam twarz mokrą ręką. Już nigdy nie zasnę w wannie, obiecałam sobie. Nagle poczułam zapach dymu i przeszły mnie ciarki po plecach, kiedy spojrzałam na zgaszoną świeczkę.

ROZDZIAŁ 2

Pierwszej nocy w nowym domu nie spałam najlepiej. Męczyły mnie myśli. Nie mogłam przestać myśleć o zgaszonej świeczce, choć nie chciałam się nakręcać niepotrzebnie.

Wstałam o szóstej rano i zaczęłam malować, tak po prostu. Byłam jeszcze w piżamie, którą stanowiła wielka męska koszulką z nadrukiem z Parku Jurajskiego, popijałam gorącą kawę i bazgrałam farbami na płótnie. Mój obraz przedstawiał dziewczynę w wannie. Czarne ręce znikąd zaciskały się na jej szyi. Mogę to uznać za formę terapii, stwierdziłam.

Deszcz głośno stukał o szybę. Idealna pogoda do siedzenia w domu z książką, jednak nie chciałam spędzić tak całego dnia. W południe, kiedy wreszcie przestało padać, wybrałam się na zwiedzanie nowego miejsca.

Niedaleko mojego domu zauważyłam górkę, która wychodziła wprost na morze. Urwisko.

Wzburzone fale uderzały o skały pod górą tworząc cudowny widok. Muszę go namalować, pomyślałam.

Kiedy przestałam się zachwycać, wreszcie ruszyłam w stronę miasteczka, które musiało znajdować się kawałek za urwiskiem. Przeszłam obok lasu zauważając kolorowe domki, o których mówiła Tamara. Deszcz stworzył z lasem idealny zapach. Odetchnęłam głęboko.

Za górką znajdowała się plaża, a przy niej drewniany pomost. Mężczyzna na kutrze rybackim właśnie oglądał swoje sieci, prawdopodobnie sprawdzając, czy są przedziurawione. Spojrzał na mnie, jakby wyczuł, że ktoś mu się przygląda.

— Dzień dobry! — przywitałam się z łagodnym uśmiechem. Mężczyzna zmarszczył brwi.

— Dobry — odparł krótko. — Ty tu nowa?

— Tak, przyjechałam wczoraj. Mieszkam niedaleko.

Najwyraźniej nie miał ochoty na dłuższą pogawędkę. Odmruknął tylko coś pod nosem i wrócił do swoich sieci. Postanowiłam ruszyć dalej.

Miasteczko, o którym mówiła Tamara, było przy plaży. Stare budynki miały swój urok. Wiszące drewniane tabliczki, na których była napisana nazwa sklepu, kojarzyły mi się z XVIII wiekiem. Chodziłam wzdłuż wąskich uliczek, zaglądając przez szyby do wnętrz budynków. Podziwiałam sklepowe wystawy staroci w stylu vintage. Moją uwagę zwróciły porcelanowe lalki patrzące pusto w przestrzeń. Było w nich coś przerażającego.

Przechodziłam właśnie obok piekarni, kiedy otworzyły się drzwi, a ja poczułam zapach świeżo pieczonego chleba, który zachęcał do skosztowania go. Ze środka wyszła kobieta na oko po pięćdziesiątce w długim eleganckim płaszczu.

— Dzień dobry — powiedziałam uprzejmie.

Kobieta nie odpowiedziała, zmierzyła mnie wzrokiem i z uniesioną głową poszła przed siebie. Jak miło. I po co być uprzejmym, jeśli inni mają to gdzieś?

Niedaleko zauważyłam drewnianą tabliczkę z napisem Leśna ryba. Postanowiłam wejść do środka, a kiedy otworzyłam drzwi, usłyszałam dźwięk dzwonka.

— Laura! — Tamara stała za barem na środku i entuzjastycznie do mnie machała. Ruszyłam w jej kierunku i usiadłam na wysokim barowym krześle.

— Cześć, postanowiłam trochę pozwiedzać.

— Cieszę się, że przyszłaś. — Tamara przecierała ściereczką kieliszki do wina. — I jak ci się podoba miasteczko?

— Jest klimatyczne, ale ludzie…

— Nie są zbytnio sympatyczni? — spytała, jakby czytała mi w myślach.

— Do tej pory nie spotkałam tutaj nikogo sympatycznego, oprócz ciebie. Wszyscy dziwnie na mnie — Dolina Łez to zadupie, mówiłam ci. Tutaj wszyscy wszystkich znają i wszystko o sobie wiedzą. Są jak ludzie na wsi. Ktoś złamie nogę i zaraz całe miasto o tym wie i plotkuje, jak to się stało.

— To straszne… — stwierdziłam.

— Wiem. Ty jesteś nowa, nic o tobie nie wiedzą, przez co są zirytowani i spragnieni newsów. Oj, a plotki na pewną się pojawią.

— Nie chciałabym, żeby o mnie plotkowali.

— Nie masz na to wpływu, pożrą cię żywcem — wzruszyła ramionami. — Wiesz, ile razy przypisali mi ciążę? A wiatropylna nie jestem — zaśmiała się z własnego żartu.

— To na pewno irytujące.

— Z początku tak, ale teraz to mnie bawi. Przyzwyczaiłam się.

Nagle przy drugim końcu baru odezwał się jakiś stary pijaczyna. Miał na sobie zniszczone zielone dresy i brudne trampki. Jego twarz pokrywały zmarszczki, a siwe włosy prosiły się o umycie.

— Pani Tamaro, czy może pani kochana do mnie przyjść?

— Już idę, panie Wiesiu — odpowiedziała Tamara, po czym zwróciła się do mnie. — Za momencik wracam.

Kiedy Tamara poszła do pana Wiesia, ja rozejrzałam się po wnętrzu Leśnej ryby. Pomieszczenie było małe i ciemne. Oświetlenie nie było najlepsze, a ciemne tapety nie pomagały w rozjaśnieniu tego miejsca.

Oprócz baru z wysokimi stołkami, były tu dwa stoliki z krzesłami i parę boksów. Tylko przy jednym siedział starszy mężczyzna elegancko ubrany, w koszuli, kamizelce i berecie, i jadł zupę. Na jego stoliku leżała złożona gazeta.

Pomyślałam, że Dolina Łez to miasto starych ludzi, bo oprócz Tamary jeszcze nikogo młodego tu nie spotkałam.

— Już jestem, przepraszam — odezwała się Tamara po drugiej stronie baru. — Cholera, nawet nie spytałam. Czego się napijesz?

Rozbawiło mnie, że Tamara zachowywała się, jakbym była gościem w jej domu. Zerknęłam na pana Wiesia, który sączył piwo.

— Macie może smakowe piwo?

— A może być zwykłe piwo z syropem malinowym?

— Jasne — uśmiechnęłam się.

Tamara przygotowywała mi napój, a ja znów zaczęłam rozglądać się po pomieszczeniu.

— Zawsze są tu takie tłumy? — spytałam sarkastycznie.

— Zazwyczaj. Zdarza się więcej osób, ale to góra pięć. Przynajmniej mam mniej roboty. Dziewczyna podała mi kufel piwa, a ja upiłam piankę.

— Serwujesz też jedzenie? — spytałam z myślą o eleganckim dziadku, który jadł zupę.

— Tak, kucharzem jest mój szef, Grzegorz. Straszna zrzęda z niego. Tamara oparła się łokciami o blat.

— I jak tam pierwsza noc w Dolinie Łez? — spytała.

— Tragedii nie było…

— A duchy?

— Dopóki nie zobaczę, to nie uwierzę. — Postanowiłam przemilczeć historię ze zgaszoną świeczką. Jeszcze wzięłaby mnie za wariatkę.

— Mówiłaś, że z moim domem jest związana legenda. Opowiesz mi ją?

— Tylko, żeby nie było na mnie, jeśli nie będziesz mogła w nocy spać — uniosła ręce w obronnym geście.

— Oj, no już, opowiadaj.

— No, dobra, dobra. Historia miała miejsce sto lat temu…

***

Anna była najpiękniejszą dziewczyną w całym nadmorskim miasteczku. Chłopcy nie mogli oderwać wzroku, kiedy przechodziła obok, a jej długie czarne włosy falowały na wietrze. Młode dziewczęta zazdrościły jej uroku, choć Anna wcale go nie dostrzegała. Była skromną dwudziestoletnią dziewczyną, która marzyła tylko o jednym –pragnęła się zakochać.

Rodzice już dawno namawiali Annę do ślubu z bogatymi kawalerami z miasteczka, jednak ona upierała się, by poszukiwać prawdziwej miłości.

Pewnego dnia poznała Jana — młodego rybaka zakochanego w morzu. Dziewczyna zaczęła się z nim widywać i rozmawiać o wszystkim. Nigdy z nikim nie czuła się tak swobodnie. Tęskniła, kiedy wracała na noc do domu i ani na chwilę nie przestawała o nim myśleć.

Miłość Anny i Jana rozkwitała z każdym dniem, dziewczyna jeszcze nigdy nie była tak szczęśliwa. Postanowiła podzielić się swoją radością z rodzicami, jednak oni nie byli zadowoleni.

— Tyle dobrych partii w okolicy, a ty musiałaś wybrać jakiegoś biednego rybaka? Co on ci może dać?

Anna była smutna, że rodzice nie podzielali jej szczęścia. Nie było dla niej istotne, by ukochany miał duży majątek. Mogłaby nawet zamieszkać z nim na łodzi.

Wściekły ojciec zabronił jej spotykać się z rybakiem. Anna jeszcze nigdy nie widziała go takim rozzłoszczonym. Pewnej nocy wymknęła się z domu i postanowiła powiedzieć Janowi o zdenerwowaniu rodziców. Ten wyznał, że nie może bez niej żyć. Zaplanowali wspólną ucieczkę.

Po powrocie do domu rodzice oznajmili Annie, że zaaranżowali jej małżeństwo z niejakim panem Franciszkiem. Oczywiście był bogaty, miał własną posiadłość i nawet domek na wsi. Ślub miał się odbyć kilka dni później. Annę podtrzymywała na duchu myśl o ucieczce z Janem, która miała się odbyć w nocy przed zaślubinami.

Dziewczyna gryzła paznokcie z nerwów, licząc upływający czas. Miała nadzieję, że wszystko przebiegnie tak, jak zaplanowali.

W wyczekiwaną noc Anna poszła do przystani, gdzie miał na nią czekać Jan, jednak jego tam nie było. Dziewczyna chodziła w tę i we w tę, ale ukochany się nie pojawił.

Wtem zauważyła rybaka, który czasem radził się Jana w sprawie sieci rybackich. Spytała go, czy nie widział jej ukochanego.

— To panienka nie wie? Moje najszczersze kondolencje. Zdarzył się wypadek. Dziś rano biedny chłopaczyna spadł z urwiska wprost na skały. Nikt nie wie, jak to się stało.

Anna nie mogła w to uwierzyć. Jej ukochany nie żył. Łzy płynęły jej strumieniami, nie miały końca.

Wróciła do domu, ale już nie usnęła.

Rankiem miał się odbyć ślub. Anna patrzyła przed siebie pustym wzrokiem. Dała się ubrać matce w suknię ślubną i welon. Gdy wszyscy byli zajęci przygotowaniami, Anna wyszła z domu i zaczęła iść przed siebie. Weszła na górkę, zamknęła oczy i wyobraziła sobie Jana spadającego z urwiska. Z oka popłynęła jej łza. Rozłożyła ręce i bez zawahania skoczyła. Nie chciała żyć bez ukochanego. I tak jej serce już było martwe.

Jakiś czas później okazało się, że to niedoszły mąż Anny Franciszek zepchnął Jana z urwiska, kiedy dowiedział się, że dziewczyna żywi do rybaka uczucia.

Powiadają, że duch Anny wciąż krąży po jej starym domu. Ponoć nadal można usłyszeć płacz młodej dziewczyny za zmarłym kochankiem. Nazywają ją Białą Damą.

***

— Smutna historia — stwierdziłam.

— Owszem — odparła Tamara. — I jak się pewnie domyślasz, stąd też nazwa Dolina Łez.

— Od początku brzmiała dla mnie depresyjnie.

W tym momencie głośno zaburczało mi w brzuchu. Piwo przed obiadem to nie był najlepszy pomysł. Musiałam coś zjeść.

— Może zjesz coś tutaj? — spytała Tamara, jakby czytała mi w myślach. — Usiądź przy którymś stoliku, przejrzyj menu, a ja zaraz do ciebie przyjdę.

Tak też zrobiłam. Kiedy odwróciłam się, by pójść w stronę wolnego stolika, zauważyłam, że w barze pracuje jeszcze jedna osoba — szczupła starsza kobieta, której wcześniej nie zauważyłam. Kobieta właśnie wycierała stolik, przy którym siedział elegancki starszy pan.

Na ułamek sekundy spojrzała na mnie i uśmiechnęłyśmy się do siebie. Krótka chwila, a dała mi nadzieję, że mój pobyt w Dolinie Łez nie będzie taki zły.

Kiedy podeszła do mnie Tamara, zamówiłam rybę z frytkami i colą. Jadłam, a dziewczyna kontynuowała polerowanie kieliszków, prawdopodobnie nie chcąc mi przeszkadzać.

Po obiedzie postanowiłam zrobić zakupy spożywcze. W domu nie miałam nic prócz kawy, lodówka świeciła pustkami.

Gdy przemierzałam wąskie uliczki w poszukiwaniu jakiegoś spożywczaka, trafiłam na bibliotekę.

Musiałam do niej zajrzeć. Zakupy zaczekają.

Weszłam do środka i poczułam zapach starych książek. Rozejrzałam się po wnętrzu biblioteki.

Była mała. Zniszczone czasem regały sięgały sufitu. Pomiędzy nimi stały wielkie skórzane fotele. Podeszłam bliżej do starych regałów i przejechałam dłonią po grzbietach książek.

Nagle obok mnie niespodziewanie pojawiła się około dwudziestoletnia dziewczyna. Była niską blondynką z długimi i prostymi jak struna włosami. Patrzyła na mnie czarnymi oczami, które przeszywały na wskroś.

Wystraszyło mnie jej nagłe pojawienie się przy mnie znikąd. Przestraszona odksoczyłam i odruchowo złapałam się za serce.

— Cześć, jestem Marta, a ty? — spytała głosem bez emocji. Najwyraźniej od razu miałyśmy przejść na,,ty””.

— Laura. Nie wiedziałam, że ktoś tu jest oprócz bibliotekarki.

— Jestem bibliotekarką — oznajmiła beznamiętnie.

— Naprawdę? — zdziwiłam się. Wyobrażałam sobie stereotypową bibliotekarkę w średnim wieku, długiej spódnicy i okularach na wisiorku.

— Jesteś tu nowa, prawda?

— Tak, przyjechałam wczoraj.

— Skąd?

Jej duże oczy były przerażające, kojarzyły mi się z guzikami. Mogłoby się wydawać, że widzi nimi wszystko.

— Z Poznania.

— Nigdy nie byłam w Poznaniu.

Milczałyśmy przez chwilę. Nie wiedziałam, co powiedzieć, a cisza bębniła mi w uszach.

— Dziś jest rocznica śmierci mojego psa — odezwała się ponownie.

— Przykro mi…

— Niepotrzebnie — uśmiechnęła się.

Jej głos brzmiał niewinnie niczym głos dziecka, jednak było w niej coś niepokojącego. Chciałam opuścić bibliotekę, czułam się niekomfortowo w jej obecności.

— Wiesz, Marto, ja wpadłam tylko na chwilę. Muszę jeszcze zrobić zakupy.

— Nic nie wypożyczyłaś.

Poczułam się przyłapana, choć przecież nic nie zrobiłam. Poruszyłam ustami, ale żaden dźwięk się z nich nie wydobył. Musiałam coś wymyślić, by się stamtąd wydostać. Pomyślałam o legendzie, którą opowiadała mi Tamara.

— Masz coś o Białej Damie?

— Hmm… tak, jest taka jedna książka.

Odetchnęłam z ulgą, kiedy Marta zaczęła szukać książki na regale. Wręczyła mi ją, a ja nawet jej nie przejrzałam. Czekałam w milczeniu, aż dziewczyna mnie spisze.

Musiałam wziąć się w garść. Dlaczego miałabym się bać jakiejś dziewczyny? Nie miałam ku temu powodu. Racja, kojarzyła mi się z dziewczynką z horroru, jednak to nie był wystarczający powód do tego, by uciekać, gdzie pieprz rośnie.

W końcu mogłam wyjść z biblioteki, co szczerze mnie cieszyło.

— Do widzenia, Marto — pożegnałam się i szybkim krokiem ruszyłam w kierunku wyjścia.

ROZDZIAŁ 3

Malowałam, od kiedy pamiętam. Już w dzieciństwie nie było dnia, żebym czegoś nie namalowała. Pamiętam, jak na ósme urodziny poprosiłam rodziców o sztalugę. To był najszczęśliwszy dzień w moim życiu.

Zawsze byłam dobrą uczennicą. Miałam same szóstki i wzorowe zachowanie. Podczas zakończenia szóstej klasy, prezydent Poznania wręczał mi nagrodę za wysokie wyniki w nauce.

Każdy oczekiwał ode mnie, że już zawsze będę idealna, nie popełnię żadnego błędu.

Tylko płótna niczego nie oczekiwały. Mogłam nie być idealna. Mogłam popełniać błędy. Mogłam być sobą. Byłam prawdziwa tylko na moich obrazach.

Płótna nasiąkały moimi uczuciami i emocjami. Tego nikt nie mógł mi odebrać.


Następnego ranka stwierdziłam, że chcę malować w plenerze, choć jeszcze nie miałam pomysłu na obraz. Na zewnątrz na pewno dostanę weny. Przez chmury widać było promienie słońca, morskie fale łagodnie sunęły do brzegu. Musiałam wykorzystać dobrą pogodę.

Przypomniało mi się, że wypożyczyłam książkę z biblioteki. Postanowiłam ją przejrzeć przy śniadaniu.

Usiadłam w kuchni przy stole. Jedną ręką jadłam Muesli z suszonymi owocami i orzechami, które kupiłam poprzedniego dnia, a drugą trzymałam książkę.

Okładka była zniszczona, kolor dawno wyblakł. Była to stara książka, ale dało się czytać.

Spojrzałam na tytuł — Legendy polskie. Prócz nazwiska nieznanego mi autora niczego więcej na okładce nie było.

Otworzyłam książkę i lustrowałam strony od góry do dołu. Spodobała mi się ozdobna czcionka i rysunki. Zauważyłam znaną mi legendę o smoku wawelskim, Warsie i Sawie, a nawet o powstaniu Konina.

Na stronie sześćdziesiątej trafiłam na rozdział o Białej Damie i przeczytałam go całego, jednak nie dowiedziałam się niczego nowego, czego nie mówiła mi Tamara.

Moją uwagę przykuł rysunek Anny w sukni ślubnej, która stała nad urwiskiem z uniesionymi rękoma. Miała zamknięte oczy, a czarne włosy rozwiane przez wiatr.

Przejechałam opuszkiem palców po obrazku. Piękne. Miałam już pomysł na własny obraz.

Chciałam odtworzyć rysunek z książki.

Włożyłam pustą miseczkę do zlewu, zabrałam z sypialni sztalugę, płótno, farby i pędzle, i ruszyłam nad klif.

Tego dnia było dość wietrznie, ale nie przeszkadzało mi to. Już wystarczająco się natrudziłam, żeby tu to wszystko przynieść, nie będę się wracać, stwierdziłam.

Malowanie zajęło mi sześć godzin, ale byłam z siebie dumna. Nawet uśmiechnęłam się na widok ubrania całego w farbie. Byłam w swoim żywiole. Tego właśnie chciałam — spokoju, ciszy i czasu do malowania. Poczułam się szczęśliwa. Teraz tylko musiałam zanieść to wszystko do domu, westchnęłam.

Gdy skończyłam, postanowiłam się przebrać i pójść na obiad do Leśnej ryby. Pogoda i wczesne malowanie przełożyły się na mój dobry humor. Szłam do baru z uśmiechem na ustach, aż poczułam ból szczęki.

Po krótkiej rozmowie z Tamarą, podczas której postanowiłyśmy wymienić się numerami telefonów, zamówiłam obiad. Znów wzięłam rybę i frytki.

Właśnie kończyłam swój posiłek, kiedy zwróciłam uwagę na zatroskaną Tamarę rozmawiającą przez telefon. Kiedy skończyła rozmowę, podeszła do mojego stolika i usiadła na krześle obok.

— Stało się coś? — spytałam.

— Moja mama słabo się poczuła. Muszę jechać z nią do lekarza. — Przygryzała wargę ze zdenerwowania.

— Och, mam nadzieję, że to nic poważnego. Czy mogę jakoś pomóc?

— Czy mogłabyś mnie zastąpić w barze?

— Tutaj? — poczułam się lekko przerażona.

— W Dolinie Łez nie ma lekarzy, musimy jechać do Gdańska, a Grzegorz nie wypuści mnie bez zastępstwa. Proszę, Lauro — na jej twarzy dostrzegłam strach. Bała się o mamę, a ja nie mogłam jej odmówić.

— Dobrze.

— Och, dziękuję, Lauro! Mam u ciebie dług. — Rzuciła się, by mnie przytulić, kiedy wstałyśmy i zaczęła rozwiązywać swój czarny fartuch na plecach. — Tutaj nie ma dużo do roboty. — Wręczyła mi fartuch. — Dorota ci pomoże.

Spojrzałam na kobietę w identycznym fartuchu, która właśnie zamiatała podłogę. Dam sobie radę, pomyślałam. Najważniejsze było zdrowie mamy Tamary.

— Jeszcze raz dziękuję, jesteś wielka — pocałowała mnie w policzek i wybiegła z baru. Zdążyłam tylko krzyknąć za nią,,powodzenia”.

Wyjęłam z kieszeni tabletki,,na odwagę” i wsunęłam jedną pomiędzy wargi. Założyłam fartuch i odetchnęłam głęboko. Miałam szczęście, bo w tamtej chwili nie było w barze żadnych klientów.

Postanowiłam to wykorzystać i poprosić Dorotę o instrukcje. Podeszłam do starszej kobiety, a ta przestała zamiatać i spojrzała na mnie z łagodnym uśmiechem.

— Dzień dobry. Pani Dorota, tak? — Zdawałam sobie sprawę, że to nie było najlepsze rozpoczęcie rozmowy, ale w tamtej chwili tylko to wpadło mi do głowy.

— Skarbie, mów mi Dorota — odpowiedziała mi ciepłym głosem, który przywodził na myśl kochaną babcię, która piecze ciasteczka i robi na drutach.

— Dobrze, Doroto — odwzajemniłam uśmiech. — Jestem Laura. Pewnie słyszałaś moją rozmowę z Tamarą. Muszę ją dzisiaj zastąpić i chciałabym…

— Chętnie ci pomogę — przerwała mi.

— Fantastycznie, dziękuję ci bardzo.

Dorota odstawiła szczotkę pod ścianę i podeszła do baru, z którego sięgnęła notes i ołówek.

— Zacznijmy od zamówień — powiedziała, a ja poczułam się jak w szkole. — Spisujesz tylko to, co ktoś zamówi poza barem. Przy barze biorą alkohol i dla pewności możesz sobie zapisać zamówienia, kiedy będzie więcej klientów — wręczyła mi notes z ołówkiem, a ja potakiwałam, że wszystko rozumiem. — Gdy ktoś zamówi jedzenie, wyrywasz karteczkę i zanosisz ją,,do okienka” — wskazała ręką drzwi po lewej stronie baru, na które wcześniej nie zwróciłam uwagi. Było w nich małe okienko, a za nimi dostrzegłam drewniany blat. — Grzesiu przygotuje jedzenie, a ty je odbierzesz i podasz. Rachunek dajesz gościom, kiedy cię zawołają. Czy wszystko zrozumiałe?

— Tak — potwierdziłam krótko. To chyba nie będzie takie trudne.

— No to możemy przejść do kasy.

Dorota nauczyła mnie obsługiwać kasę. Była bardzo wyrozumiała i cierpliwie odpowiadała na moje pytania. W końcu wiedziałam już, jak,,stworzyć paragon”” i gdzie chować pieniądze.

— Skąd to wszystko wiesz, Doroto? — spytałam.

— Kiedyś sama tutaj pracowałam jako kelnerka — jej oczy zwęziły się w uśmiechu.

— I co się stało?

— Zestarzałam się. Już nie jestem taka zwinna i szybka. Ręce mi się trzęsą. Nie nadaję się.

— Przykro mi — skrzywiłam się.

— Nie ma co, swoje przeżyłam. To tutaj poznałam męża — odparła z dumą.

— To musi być ciekawa historia.

Tak dobrze rozmawiało mi się z Dorotą, że nie miałam ochoty zaczynać pracy. Chociaż w barze nie było klientów, więc uznałam, że mogę jeszcze pogawędzić.

— Byłam kelnerką, a on wpadł do baru przejazdem. Wylałam kawę na jego koszulę, oczywiście przypadkiem. Zrobiłam mu drugą przeprosinową kawę. Zaczęliśmy rozmawiać i nie mogliśmy przestać. Następnego dnia też przyszedł. Przychodził codziennie i zamawiał kawę, która była tylko wymówką, żeby ze mną porozmawiać — kobieta się rozmarzyła, a jej oczy zalśniły.

— Romantyczna historia — odparłam.

— Mam wrażenie, jakby to było wczoraj. Niestety mojego ukochanego Zygmunta już nie ma — posmutniała. — Zmarł dziesięć lat temu na raka płuc.

— Och, przykro mi. Musisz za nim tęsknić.

— Bardzo. Fotel Zygmunta wciąż nim pachnie — westchnęła. — No nic, wracam do pracy. Jeśli będziesz miała jakieś pytania, to jestem w pobliżu. — Mrugnęła do mnie i wróciła do zamiatania podłogi.

— Naprawdę dziękuję, Doroto. Bez ciebie bym sobie nie poradziła.

— Nie ma za co, skarbie.

Nagle usłyszałam dźwięk dzwonka wiszącego nad drzwiami. Do środka wszedł pierwszy klient. Był nim elegancki starszy pan.

Stanęłam na baczność za ladą i obserwowałam mężczyznę z łagodnym uśmiechem. Usiadł przy tym samym stoliku, przy którym widziałam go za pierwszym razem.

Minęły jakieś dwie minuty, a starszy pan nawet nie spojrzał w menu leżące na stole. Patrzył przed siebie pustym wzrokiem jakby był zamyślony.

Postanowiłam do niego podejść.

— Dzień dobry — przywitałam się radośnie. — Czy mogę przyjąć zamówienie?

— Poproszę zupę cebulową.

Zapisałam zamówienie w notesie.

— To wszystko?

Starszy pan skinął głową potwierdzająco. Nie spojrzał na mnie ani razu.

Odwróciłam się na pięcie i ruszyłam w kierunku kuchni. Wyrwałam kartkę z notesu i położyłam ją na blacie za,,okienkiem”. Wróciłam za ladę baru i obserwowałam kuchenne drzwi czekając, aż pojawi się zupa. Przydałby się tutaj dzwonek oznajmiający, że danie gotowe.

W końcu w okienku pojawił się talerz z parującą zupą. Gdyby nie niewielki hałas dochodzący z

kuchni świadczący o obecności człowieka pomyślałabym, że jedzenie pojawia się tak nagle znikąd.

Wzięłam talerz w ręce i powoli ruszyłam w stronę mojego pierwszego klienta. Byle nie rozlać i się nie potknąć. Na szczęście udało mi się bezpiecznie donieść talerz do stolika.

— Smacznego.

Wróciłam za bar. Przyglądałam się starszemu panu, bo nie miałam nic lepszego do roboty. Nigdy nie widziałam, by ktoś tak wolno jadł. Jakby każda łyżka zupy była dla niego bezcenna.

Nie zauważyłam, kiedy podeszła do mnie Dorota.

— Świetnie sobie poradziłaś — stwierdziła.

— Nie było tak źle. Jeszcze tylko zaraz dam mu rachunek.

— To sobie poczekasz. Pan Mietek się nie spieszy, czasem siedzi tu godzinami.

— Tak sam? — zdziwiłam się.

— Rok temu zmarła mu żona. Dobra kobieta z niej była, pomocna. Od tamtej pory pan Mietek przychodzi do baru codziennie i za każdym razem zamawia ulubioną zupę żony. Biedaczysko. Nie może się pogodzić z jej śmiercią. Kiedyś jeszcze był wesoły taki, można było z nim pogadać, a teraz to jest, ale jakby go nie było. Rozumiesz, skarbie? — spojrzała na mnie wyczekując odpowiedzi.

Zrobiło mi się żal pana Mietka. Czy wszyscy mieszkańcy Doliny Łez są smutni?

— Rozumiem. Przykro mi, że cierpi — powiedziałam szczerze.

Usłyszałam dźwięk dzwonka, który zwiastował przyjście nowego klienta. Dorota wróciła do pracy.

Do baru podszedł pan Wiesiu w swoim zielonym dresie. Ledwo usiadł przy barze, a już wyczułam od niego wódkę. Skrzywiłam się.

— Dzień dobry — powiedziałam.

— Dobry, dobry — spojrzał na mnie i jego krzaczaste brwi podniosły się do góry. Chyba dopiero zauważył, że jestem nową kelnerką. — Och, a ty to nie pani Tamara. A gdzież to ona się podziała?

— Mam na imię Laura, zastępuję dziś Tamarę.

— Pani Laura — powtórzył głośno. — Też ładnie.

— Co podać? — zmieniłam temat. Nie chciałam użerać się ze starym pijakiem.

— Ja to poproszę bimber.

Zmrużyłam oczy podejrzliwie.

— A ma pan czym zapłacić?

— My to robimy tak, że kochana pani Tamara mnie wpisuje do zeszyciku.

— Do zeszyciku? — uniosłam brew.

— Do zeszyciku. O, taki kajecik za ladą — wskazał ręką, a ja sięgnęłam zeszyt i przejrzałam go.

Było tam kilka nazwisk, aż w końcu trafiłam na napis wielkimi literami,,PAN WIESIU””. Pod nim były wypisane różne rodzaje alkoholi i ich ceny. Niektóre były już skreślone.

— Zwrócę, zwrócę, pani kochana — odezwał się pan Wiesiu. — Ja żem dobry człowiek. Może mi pani zaufać.

Spojrzałam na Dorotę, która nam się przyglądała. Potaknęła głową. Cóż, to nie mój bar.

— No, dobrze, panie Wiesiu — odparłam nalewając mu bimbru w szklankę.

— Pani Laura tu nowa? — spytał oblizując się, a ja aż się wzdrygnęłam.

— Tak, niedawno przyjechałam.

— A skąd?

— Z Poznania — podałam mu szklankę.

— A to duża mieścina. Chciało się pani do nas przyjeżdżać?

— Potrzebowałam ciszy. Dolina Łez wydawała się do tego idealna — wzięłam ścierkę i zaczęłam przecierać blat bez celu.

— Nie wolała pani zostać w Poznaniu? Tam to większy wybór kawalerów. Na pewno się za panią oglądali — uśmiechnął się szczerząc pożółkłe zęby i opróżnił całą szklankę na raz.

— Nie szukam związku — odparłam wymijająco.

— Każdy szuka.

— Pan też?

— Ja to stary dziad. A pani młoda, zadbana, tylko brać — znów się oblizał, a mnie zrobiło się niedobrze. Na dodatek zauważyłam, że nie mógł oderwać wzroku od mojego biustu. Jeszcze jakby było na co patrzeć.

Dostrzegłam pana Mietka, który szukał mnie wzrokiem.

— Zaraz wracam — rzuciłam do pana Wiesia i ruszyłam do stolika mojego wybawcy.

— Tak? — spytałam.

— Mogę prosić o rachunek?

— Dziś na koszt firmy dla najlepiej ubranych klientów — wymyśliłam na poczekaniu.

Pan Mietek spojrzał na mnie zaskoczony. Wyglądał, jakby się obudził, a potem uśmiechnął się do mnie, co roztopiło moje serce.

— Dziękuję bardzo.

Uśmiechnęłam się w odpowiedzi. Pan Mietek wstał i wyszedł z baru powolnym krokiem.

Powiedziałabym, że wyglądał nieco pogodniej. Muszę tylko włożyć do kasy pieniądze za jego zupę. Miło było zrobić dla kogoś coś, co wywołało uśmiech na jego twarzy.

Spojrzałam na Dorotę — patrzyła na mnie tak, jakbym była słodkim szczeniaczkiem. Przesłałam jej delikatny uśmiech i wróciłam za bar. Dolałam panu Wiesiowi bimbru, o który prosił i wyjęłam z kieszeni telefon, by sprawdzić godzinę. Była już osiemnasta. Czas szybko mi upłynął. Faktycznie nie było tu wiele do roboty, ale nie nudziłam się. Mogłabym zastępować Tamarę częściej.

Nagle usłyszałam dźwięk SMS-a. Spojrzałam na wyświetlacz telefonu i odczytałam wiadomość.


Tamara: Jak sobie radzisz?

Odpisałam natychmiast.


Ja: Podoba mi się ta praca. :)

Tamara: Kamień spadł mi z serca, Lauro. Miałam straszne wyrzuty sumienia, że zostawiłam na twojej głowie cały bar.


Pan Wiesiu poprosił o kolejną szklankę bimbru. Zmierzyłam go wzrokiem.

— Jest pan pewien? Może lepiej pan coś zje?

— Jak kochana pani mi przyniesie, to chętnie coś wszamię — mówiąc plątał się mu język.

Nie wiem, ile wypił tego dnia łącznie z tymi dwiema szklankami bimbru, ale jego stan mówił mi, że stanowczo za dużo.

— Co pan zje, panie Wiesiu?

— Na zeszycik?

— Na zeszycik — miałam nadzieję, że Tamara mnie za to nie zabije.

— Niech mi pani zrobi niespodziankę — odparł uśmiechnięty od ucha do ucha.

— W porządku. Niech pan usiądzie przy stoliku, a ja zaraz do pana przyjdę.

Kiedyś słyszałam, że trzeba jeść tłuste jedzenie, żeby alkohol mniej wpłynął na ludzki organizm, jednak wydaje mi się, że trzeba zjeść przed piciem procentów. Dla pana Wiesia było już za późno, ale zawsze warto spróbować.

Napisałam w notesie hasło,,żeberka” i wyrwaną karteczkę przełożyłam przez okienko. Nalałam panu Wiesiowi szklankę wody, która na pewno mu nie zaszkodzi. Kiedy odchodziłam od jego stolika, kątem oka dostrzegłam, że pijak bezczelnie patrzy na mój tyłek. Oblech.

Czekając na jedzenie przypomniałam sobie, że muszę odpisać Tamarze na SMS-a.


Ja: Nie przejmuj się tak. :) Jak mama?

Odpisała od razu.


Tamara: Jeszcze nie wiem. Czekamy w dłuuugiej kolejce.


Wysłałam jej smutną emotkę.

Żeberka były gotowe, więc szybko zaniosłam talerz panu Wiesiowi, po czym wróciłam na swoje miejsce za barem. Podeszła do mnie Dorota, która właśnie zakładała kurtkę.

— To koniec mojej zmiany — oznajmiła. — Poradzisz sobie, skarbie?

— Chyba tak.

— Na pewno. Wrócę rano i posprzątam stoliki.

Dała mi klucze do zamknięcia baru i wyszła. Zostałam sama, ale przecież sobie poradzę. W razie czego, w kuchni był szef Tamary — Grzegorz. Miałam nadzieję, że jednak nie będę musiała go wzywać.

Znów usłyszałam dźwięk dzwonka i w drzwiach ujrzałam wysokiego ciemnego blondyna. Mógł mieć ze trzydzieści lat. Był ubrany cały na czarno i wyglądał dość poważnie. Nie spojrzał na mnie, od razu poszedł w kierunku wolnego stolika. Usiadł właściwie obok pana Wiesia tak, że byli do siebie tyłem, każdy przy innym stole. Zdjął kurtkę i teraz zauważyłam, że miał na sobie czarny golf.

Wyjął z torby laptopa, położył go przed sobą i uruchomił. Następnie zaczął coś pisać, nawet nie patrząc w menu. Czy on cokolwiek zamówi?

Podeszłam do niego z notesem.

— Dobry wieczór. Czy mogę przyjąć zamówienie? — spytałam słodkim głosem.

Mężczyzna przestał pisać, choć nadal miał ręce zawieszone nad klawiaturą. Nawet na mnie nie spojrzał.

— Sypaną kawę bez cukru — odparł i wrócił do pisania. A gdzie,,proszę”,, , dobry wieczór”?

— To wszystko?

Mężczyzna nie odpowiedział pochłonięty pisaniem na laptopie. Po prostu odeszłam, chcąc przygotować mu kawę. Co za gbur.

Szłam w jego stronę z filiżanką kawy na tacy, rozmyślając nad tym, dlaczego nikt go nie nauczył kultury. Byłam już prawie przy jego stoliku, kiedy nagle potknęłam się o coś, co później okazało się rozwiązaną sznurówką mojego buta.

Starałam się nie stracić równowagi i nie upaść, co mi się udało, ale nie zdążyłam złapać filiżanki, która zsunęła się z tacy i upadła wprost na mężczyznę z laptopem. Kawa wylała się na jego krocze.

Zdążyłam tylko szeroko otworzyć usta.

Filiżanka upadła na podłogę i rozbiła się, jednak nie to mnie najbardziej martwiło. Mężczyzna wydał z siebie zduszony krzyk i gwałtownie wstał.

— Kurwa, co pani wyprawia?!

Broda zaczęła mi drżeć, a żołądek podszedł do gardła.

— To był wypadek, bardzo pana przepraszam — wyjąkałam.

Szybko wzięłam z baru ręczniczki papierowe i zaczęłam go wycierać, co nie było najlepszym pomysłem.

— Proszę mnie zostawić!

Nagle usłyszałam trzaśnięcie kuchennymi drzwiami. Wyszedł z nich niski brodaty mężczyzna. Miał może metr pięćdziesiąt wzrostu.

— Co tu się dzieje? -warknął szef.

— Ta kelnerka poparzyła mnie kawą — powiedział zdenerwowany mężczyzna.

— To był wypadek! Zapłacę panu za pralnie — głos łamał mi się żałośnie. Grzegorz przyjrzał mi się marszcząc brwi.

— Kim jesteś? Gdzie Tamara?

— Musiała jechać z mamą do lekarza, zastępuje ją. Mam na imię Laura.

Patrzył na mnie z namysłem, a potem spojrzał na zbitą filiżankę.

— Posprzątaj to.

Bez słowa ukucnęłam i zaczęłam zbierać kawałki porcelany.

— Jestem kierownikiem Leśnej ryby — zwrócił się do,,poszkodowanego”. — Bardzo pana przepraszam za zaistniałą sytuację. Czy w ramach wdzięczności przyjmie pan darmową kawę?

— Może innym razem, gdy zrobi mi ją ktoś doświadczony — odburknął, zamknął laptopa i zaczął go pakować do torby, z której w tamtym momencie coś wypadło. Podniosłam,,tajemnicze coś”, żeby mu podać, gdy zobaczyłam, że była to odznaka. Facet był z policji!

Zabrał odznakę, ubrał kurtkę i wyszedł.

Chyba nie dostaje się mandatu za oblanie policjanta kawą?

Nie wiem, jakim cudem dla Doroty takie wydarzenie było romantyczne i skończyło się ślubem.

— Wracaj do pracy — odparł Grzegorz. — Z Tamarą porozmawiam sobie jutro. — Wrócił do kuchni i trzasnął drzwiami.

Miałam nadzieję, ze Tamara nie będzie miała przeze mnie kłopotów.

Odetchnęłam głęboko i połknęłam jedną tabletkę z listka, który nosiłam w kieszeni.

Sprzątnęłam pozostałości po rozlanej kawie i stanęłam za barem. Pan Wiesiu wyszedł, o dziwo o własnych nogach, nucąc coś pod nosem.

Sięgnęłam telefon i odczytałam nowego SMS-a od Tamary.


Tamara: Mama ma problemy z ciśnieniem. Dostała leki. Właśnie wracamy.

Odpisałam jej.


Ja: Cieszę się, że to nic poważniejszego.


Zostałam w barze jeszcze godzinę. Już nikt nie przyszedł. Chwilę przede mną wyszedł Grzegorz.

Zamknęłam za nim i ruszyłam w stronę domu wdychając świeże wieczorne powietrze.

Gdy szłam przez miasteczko, a potem plażę, miałam wrażenie, jakby ktoś mnie obserwował.

Odwracałam się, ale nikogo nie zobaczyłam.

Zaczęłam biec przed siebie chcąc jak najszybciej znaleźć się w domu.

Przed snem zjadłam szybką kolację i wzięłam leki. Rzuciłam się na łóżko i gdy tylko przyłożyłam twarz do chłodnej poduszki, zasnęłam.

ROZDZIAŁ 4

Obudził mnie dźwięk dzwonka do drzwi. Zeszłam z piętra w całkowitym nieładzie. Włosy sterczały mi na wszystkie strony, miałam na sobie męski t-shirt z Parku jurajskiego i byłam zaspana.

Miałam ochotę zamordować tego, kto zmusił mnie do wstania z łóżka o szóstej rano.

A co, jeśli był to ten mężczyzna z baru, który przyszedł wręczyć mi mandat, ponieważ jednak złamałam prawo oblewając policjanta kawą?

Otworzyłam drzwi i zobaczyłam przed sobą Tamarę.

— Och, obudziłam cię, przepraszam — zmieniła swój początkowy uśmiech na zatroskaną minę. — Chciałam porozmawiać i stwierdziłam, że wpadnę do ciebie przed pracą. Nie pomyślałam, że śpisz…

— Nie szkodzi — przerwałam jej starając się wyglądać na bardziej przytomną niż się czułam. — Wejdziesz?

Tamara weszła do środka, a ja dopiero zorientowałam się, w jakim stroju ją przywitałam. Dobrze, że to nie był jednak policjant z baru.

Zaprowadziłam Tamarę do salonu.

— Rozgość się, a ja coś na siebie włożę — powiedziałam i szybko pobiegłam na piętro.

Ubrałam dżinsy i bluzę, umyłam zęby, a włosy zaczesałam w kucyk. Od razu poczułam się lepiej, choć nadal byłam senna.

Zeszłam do salonu i tylko rzuciłam:

— Kawy?

— Poproszę.

W ekspresowym tempie znalazłam się w kuchni i zrobiłam nam kawę. Może ona mnie trochę rozbudzi.

Wróciłam do salonu, postawiłam kubki na stoliku i usiadłam obok Tamary na kanapie.

— Naprawdę ładny dom. Jest tu tak klimatycznie — odparła dziewczyna rozglądając się wokół pokoju.

— Tak, mi też się tutaj podoba.

— Biała Dama cię nie straszy? — spytała żartem.

— A straszyła wcześniej kogoś? — jeśli ktoś tak twierdził, to z pewnością w to nie uwierzę.

— Wiesz, są różne historie. Słyszałam, że niektórzy widzieli postać w oknie tego domu albo słyszeli kobiece łkanie nad klifem — powiedziała to ściszonym głosem, aż można było dostać gęsiej skórki.

— Wierzysz w to?

— Nie wiem. Myślę, że w każdej plotce jest ziarenko prawdy.

Zapach kawy roznosił się na cały pokój. Usiadłam na kanapie po turecku i postanowiłam zmienić temat.

— Jak się czuje twoja mama?

— Dobrze. Bardzo mnie wystraszyła wczoraj.

— Cieszę się, że udało wam się dostać do lekarza. — Wzięłam kubek z kawą do rąk i zaczęłam mieszać gorący napój łyżeczką.

— Bez ciebie by się nie udało. Mama również kazała ci podziękować.

— Nie ma za co, naprawdę — uśmiechnęłam się do niej.

— Mamy nadzieję, że wpadniesz do nas na obiad.

— Jasne, z przyjemnością — odparłam radośnie i upiłam łyk kawy parząc się w wargę.

— Opowiadaj, jak było w pracy. — Usiadła na kolanach i wyczekiwała mojej opowieści z zaciekawieniem.

Przygryzłam wargę, patrząc w swój kubek. Odstawiłam go i zaczęłam mówić.

— Było dobrze… Na początku.

— A później?

— Później oblałam policjanta kawą.

— Co zrobiłaś? — rozwarła oczy szeroko.

— To był wypadek — tłumaczyłam się. — Potknęłam się.

— Ale o jakim policjancie mówisz? — zamrugała kilkakrotnie.

— Wysoki ciemny blondyn, wyglądał na jakieś trzydzieści lat.

— Nie znam nikogo takiego — zamyśliła się i napiła kawy.

— Może przejezdny — zasugerowałam.

— Może.

— Mam nadzieję, że więcej go nie spotkam — prychnęłam. — Nie miał za grosz kultury. Najpierw nie potrafił być uprzejmy przy zamawianiu kawy, a potem na mnie nawrzeszczał. Rozumiem, że się zdenerwował, ale…

— Klienci często zdarzają sie nieuprzejmi — odparła Tamara.

— Dla odmiany pan Wiesiu był aż za bardzo uprzejmy.

Dziewczyna zachichotała.

— Podrywał cię?

— Słodził mi. Na dodatek patrzył mi się na biust i tyłek — powiedziałam oburzona.

— Jeden dzień jestem nieobecna w pracy i omijają mnie takie rzeczy — pokręciła głową.

— Możesz tylko się z tego cieszyć. Przez tego policjanta nie ominęło mnie spotkanie z twoim szefem.

— Poznałaś Grzegorza? — jej brwi uniosły się do góry.

— Usłyszał krzyki policjanta. To nie było najmilsze pierwsze spotkanie. Ile złości w takim małym ciele… Przepraszam — nie w porę ugryzłam się w język. Tamara wybuchła śmiechem. — Grzegorz powiedział, że z tobą porozmawia. Przepraszam, jeśli narobiłam ci kłopotów — westchnęłam.

— Nie gadaj głupot. Poradzę sobie z Grzegorzem — machnęła ręką. — Nie może mnie wyrzucić, bo nie ma chętnych do tej pracy.

Upiłam kawę, nie wiedząc, co powiedzieć. Cieszyłam się, że Tamara nie miała mi za złe sytuacji z policjantem.

W końcu postanowiłam przerwać ciszę.

— Przydałaby się wam druga kelnerka.

— Do niedawna pracowała ze mną jedna dziewczyna — Dagmara, ale wyprowadziła się do większego miasta i cały bar został na mojej głowie.

— I nikt się nie zgłosił na jej stanowisko?

— Niestety nie. A może ty byś chciała? — zaświeciły jej się oczy. — Byłoby super, Lauro. Pracowałybyśmy razem.

— Raczej nie byłabym mile widziana w tej pracy — uśmiechnęłam się.

— Jestem pewna, że Grzegorz ucieszyłby się, że ma dwie kelnerki. Przemyśl to — poleciła. Skinęłam głową, a potem opowiedziałam jej mój cały dzień w pracy ze szczegółami.

— Dorota bardzo mi pomogła.

— Jest kochana — powiedziała z uśmiechem Tamara. — Wprawdzie jest dla mnie obcą osobą, ale czuję, jakbyśmy były rodziną. Znam ją od zawsze. Za dzieciaka przychodziłam do niej na pączki z marmoladą. Sama je robiła, były najlepsze.

Już na początku, gdy poznałam Dorotę, wyglądała mi ona na taką kochaną babcię. Teraz miałam pewność, że tak było.

— Pewnie znałaś jej męża?

— Tak, miałam piętnaście lat, kiedy zmarł. Bardzo go lubiłam. Miał ciemne wąsy i zawsze chodził uśmiechnięty. Lubił jeździć na ryby z moim tatą.

Domyślałam się, że temat taty mógł być trudny dla Tamary, dlatego wolałam go nie poruszać.

— Dorota pewnie mocno przeżyła śmierć męża.

— Oj, tak — westchnęła smutno. — Byłam na jego pogrzebie. Nigdy wcześniej nie widziałam jej w takim stanie. Płakała i krzyczała. Ludzie musieli ją odciągać od trumny, bo nie chciała jej puścić.

Poczułam gulę w gardle.

— Biedna — udało mi się wydusić z zaciśniętego gardła.

— Biedna — powtórzyła Tamara. — A jak jest z tobą?

— Ze mną? — zmarszczyłam czoło.

— Nic o tobie nie wiem poza tym, że malujesz.

— A co chciałabyś wiedzieć? — uśmiechnęłam się łagodnie.

— Wszystko.

Niestety, wszystkiego jej nie powiem. Nie mogę. Nie chcę.

— Przyjechałam z Poznania. Chciałam znaleźć jakieś ciche miejsce, żeby uciec.

— Od czego? — zagryzła wargę. — Jestem wścibska, przepraszam. Nie musisz odpowiadać.

— Spokojnie, powiem ci — odetchnęłam głęboko. — Uciekłam przed rodzicami. Nie dogadywaliśmy się i musiałam odpocząć.

— Wiedzą, gdzie jesteś?

Pokręciłam głową przecząco.

— Nikt nie wie. Zmieniłam nawet numer telefonu.

— Nie czujesz się samotna?

— Tego chciałam.

Telefon Tamary zawibrował i dziewczyna wzięła go do ręki, żeby odczytać wiadomość SMS-a.

— To Grzegorz — oznajmiła. — Pyta, gdzie jestem. — Spojrzała na godzinę w rogu wyświetlacza. — Cholera, jestem już spóźniona — podniosła się gwałtownie, a ja razem z nią. — Dziękuję za kawę i rozmowę, Lauro — mówiła, kiedy szłyśmy w stronę drzwi. — Musimy ją dokończyć. Wpadniesz później do baru?

— Może — powiedziałam z myślą o poprzednim dniu.

— Masz przyjść! — rozkazała. — Grzegorz nie wyjdzie ze swojej jaskini, a jak już mówiłyśmy, policjant pewnie był tylko przejezdnym. Jedynym zagrożeniem może być dla ciebie pan Wiesiu.

Zaśmiałam się.

— Dobrze, wpadnę.

— To ja lecę, bo Grzegorz mnie zamorduje. Jeszcze raz przepraszam za pobudkę — pocałowała mnie w policzek i biegiem ruszyła w stronę miasteczka. — Do potem, Lauro! — krzyknęła będąc do mnie tyłem.

Uśmiechnęłam się. Polubiłam tę dziewczynę. Wróciłam do domu. Postanowiłam, że przemęczę się i nie pójdę spać z powrotem. Zjadłam szybkie śniadanie, czyli dwa czekoladowe donuty, czy też, jak mawiała moja babcia,,oponki” i stanęłam przed moją biblioteczką w salonie, żeby wziąć sobie coś do czytania.

Wybrałam Małe kobietki Louisy May Alcott i ułożyłam się wygodnie na kanapie razem z książką.

Czytałam i walczyłam ze snem, aż w końcu się poddałam i odpłynęłam.

***

Wieczorem postanowiłam pójść do baru. W końcu przecież powiedziałam Tamarze, że przyjdę.

Dlatego po kilku godzinach intensywnego malowania, wyszłam z domu.

Było dość chłodno, więc zarzuciłam na siebie kurtkę. Na dworze zapadł już zmrok. Weszłam do baru i od razu spojrzałam za ladę, za którą powinna znajdować się Tamara.

Dostrzegłam ją, ale ona na mnie nie patrzyła. Rozmawiała z jakimś klientem siedzącym przy barze.

Spojrzała na mnie dopiero, gdy zaczęłam iść w jej kierunku.

— Laura! Jesteś — krzyknęła entuzjastycznie. — Już myślałam, że jednak nie przyjdziesz.

Już miałam coś powiedzieć, gdy nagle mężczyzna siedzący przy barze odwrócił się, by na mnie spojrzeć. Od razu rozpoznałam policjanta, którego oblałam kawą. Cholera!

Zarumieniłam się. Przełknęłam ślinę i odwróciłam wzrok od policjanta. Spojrzałam na Tamarę i choć uśmiechałam się, mordowałam ją wzrokiem. Dziewczyna patrzyła na mnie z miną niewiniątka.

Właściwie, to nie miałam jej o co obwiniać. Przecież sama nie sprowadziła tutaj tego policjanta.

Ale powiedziała, że nie muszę się obawiać, że go spotkam. Czy to wystarczający powód, by się na nią wściekać?

Podeszłam do baru ignorując policjanta. Kątem oka zauważyłam, że pił kawę. Może to była ta darmowa, którą zaproponował mu Grzegorz.

— Mówiłam. że przyjdę, więc jestem — odparłam.

— Cieszę się, że jesteś — powiedziała Tamara. — Lauro, chcę ci przedstawić Aleksa — wskazała ręką policjanta. — Aleksie, to jest Laura — zwróciła się do niego.

W końcu musiałam na niego spojrzeć. Nawet się uśmiechnęłam, choć nie był to do końca szczery uśmiech. Policjant, to znaczy Aleks, szczerzył się do mnie ukazując równe zęby. Zaskoczył mnie. Nie złościł się już?

— Poznaliśmy się — odburknęłam.

— Mam na imię Aleksander — wyjaśnił niskim głosem.

— Więc czemu nie Olek? — spytałam.

— Nie lubię tego zdrobnienia.

— Może usiądziesz, Lauro? — spytała Tamara.

Zastanowiłam się chwilę, po czym zdjęłam kurtkę i usiadłam na krześle obok Aleksa.

— Napijesz się czegoś?

— Poproszę lampkę czerwonego wina.

Aleks przyglądał mi się w zamyśleniu, przez co poczułam się niezręcznie.

— Poznaliśmy się już? — spytał.

— Tak. Wczoraj. Przed chwilą o tym wspomniałam — czy on coś ćpał?

— Nie, wcześniej. Mam wrażenie, że cię znam.

— Wątpię.

Tamara zaczęła nalewać mi wina i najwyraźniej postanowiła pokierować rozmową.

— Rozmawialiśmy o tobie z Aleksem.

Nie odezwałam się. Sięgnęłam po kieliszek i upiłam trochę wina. Oblizałam wargi.

— Przepraszam, że zachowałem się, jak cham — zaczął policjant. Spojrzałam na niego. — Przyszedłem tutaj, żeby cię przeprosić, Lauro. Mogę ci mówić po imieniu?

— Przeprosić i wypić darmową kawę od,,kogoś doświadczonego””?

Tamarze z wrażenia upadła ściereczka na podłogę. Od razu się po nią schyliła. Chyba lekko przesadziłam. Mogłam mu odpuścić, przecież przeprosił.

— Zapłacę za nią — powiedział, a ja milczałam. — Przesadziłem wczoraj, ale chcę to naprawić. Nie chciałem zrobić złego pierwszego wrażenia, dopiero przyjechałem…

— Przyjechałeś? — wtrąciłam.

Tamara obserwowała nas i czyściła kieliszki, choć byłam pewna, że były czyste.

— Przyjechałem wczoraj. Zostanę na trochę w Dolinie Łez — oznajmił.

— Gdzie mieszkasz? — spytała Tamara.

— Wynajmuję jeden z domków przy lesie.

— Pewnie u pana Brzozowskiego? — domyślała się moja koleżanka. — Podobno wyjechał do Warszawy.

— Tak, u niego — odparł i spojrzał na mnie. — Wracając, zaczniemy od nowa, Lauro? Nie gniewasz się?

Westchnęłam i uśmiechnęłam się.

— Nie gniewam się. Ja też przepraszam za tę kawę.

— Nie szkodzi. Klejnoty całe — mrugnął do mnie. Tamara zachichotała.

— Tamara mówiła, że też jesteś tu nowa.

Spojrzałam na dziewczynę. Dosyć sporo rozmawiali. Zwłaszcza o mnie.

— Tak, mieszkam tu od kilku dni — odparłam.

— I jak ci się podoba Dolina Łez?

— Jest tak jak chciałam — spokojnie i cicho.

Tamara podeszła do pana Wiesia, który właśnie usiadł przy drugim końcu baru. Cieszyłam się, że to nie ja musiałam się z nim użerać.

— A skąd jesteś? — spytał Aleks dopijając na pewno zimną już kawę.

— Z Poznania, a ty?

— Ze Szczecina, choć długi czas mieszkałem w Niemczech.

— Jesteś policjantem, prawda? — spytałam bezpośrednio. Aleks westchnął.

— Widziałaś odznakę — powiedział bardziej do siebie niż do mnie. — Chciałem to ukryć. Nie chcę być postrzegany nieufnie.

— Tamara wie — odparłam.

Wtedy dziewczyna do nas podeszła.

— Co wiem? — spytała.

— Że Aleks jest policjantem — powiedziałam.

— Jestem policjantem na wakacjach — oznajmił Aleks.

— Szukałeś cichego i spokojnego miejsca, żeby uciec? — spytała go Tamara.

— Można tak powiedzieć — odpowiedział tajemniczo.

— O, no to dogadacie się z Laurą.

Znów próbowałam zamordować ją wzrokiem. Nie chciałam zwierzać się Aleksowi. Policjant przyjrzał mi się wyczekująco.

— Opowiedz Aleksowi o Białej Damie — zwróciłam się do Tamary.

Na szczęście posłuchała mnie i zaczęła swoją opowieść.

Kiedy skończyła, zaczęliśmy dyskutować o moim nawiedzonym domu i duchach. Okazało się, że Aleks również w nie nie wierzył.

— Dopóki nie zobaczę, to nie uwierzę — powiedział. No, proszę, mieliśmy więcej wspólnego niż myślałam.

W pewnej chwili Aleks stwierdził, że jest zmęczony. Podziękował nam za miły wieczór i wyszedł z baru. Odetchnęłam.

— Nie jest taki zły, prawda? — spytała Tamara.

— Chyba nie — odparłam krótko.

— I całkiem przystojny.

— Chcę odpocząć od związków — stwierdziłam.

— Ale ja nie — poruszyła brwiami w górę i dół.

— Bierz go sobie — zaśmiałam się. — O czym rozmawialiście, zanim przyszłam?

— Przyszedł cię przeprosić, myślał, że tu cię znajdzie. Opowiedziałam mu, jak to było. Mówiłam, że masz przyjść, a on powiedział, że zaczeka.

— Długo czekał?

— Dwie godziny.

Naprawdę się poświęcił. Byłam pozytywnie zaskoczona.

— Rozmawialiście tak długo?

— Tak — odparła, jakby to było oczywiste. — Miło się rozmawiało, to naprawdę fajny facet.

— Cieszę się, że się dogadujecie, ale nie mów mu, proszę, o mnie i mojej przeszłości. Nie chcę mu się zwierzać. Ja też mało o nim wiem. — Chciałam ją uprzedzić, choć, prawdę mówiąc, ona sama nie wiedziała dużo. Jedynie to, że nie dogadywałam się z rodzicami.

Tamara poczerwieniała na twarzy.

— No tak, przepraszam za tamto. Wymsknęło mi się.

Posłałam jej uśmiech, który miał mówić, że rozumiem i nie gniewam się. Nie zrobiła nic złego.

Powiedziała tylko, że musiałam uciec. Po prostu nie chciałam, żeby mężczyzna drążył temat.

Po krótkiej pogawędce sama uznałam, że czas wracać. Założyłam kurtkę, pożegnałam się z Tamarą i wyszłam z baru.

Szłam przed siebie obserwując księżyc, kiedy usłyszałam coś za sobą. Szybko odwróciłam się w kierunku tajemniczego odgłosu, który brzmiał jak trzask łamanej gałęzi. Nie ujrzałam niczego podejrzanego.

— Czy ktoś tam jest? — spytałam.

Odpowiedziała mi cisza. Znów ruszyłam powoli przed siebie. Nagle gwałtownie się zatrzymałam i odwróciłam. Zobaczyłam człowieka ubranego na czarno w kapturze na głowie. Było ciemno, nie widziałam twarzy. Jego postać mignęła mi pomiędzy budynkami. Ktoś mnie śledził!

Przestraszona, pędem ruszyłam w kierunku domu. Zamknęłam drzwi na klucz, jednak pomimo tego, tej nocy nie zasnęłam już wcale.

ROZDZIAŁ 5

Pamiętam, że czułam się wtedy tak samo. Odkryta. Wścibskie oczy śledziły każdy mój ruch.

Dostrzegały moją unoszącą się i opadającą klatkę piersiową podczas oddychania. Maleńką kropelkę potu na czole. Drżącą wargę.

Bałam się. Strach mnie paraliżował, gdy tylko szłam ciemną uliczką. Później unikałam takich miejsc. Czułam, że byłam obserwowana. Nigdy nikogo nie zobaczyłam, ale ktoś musiał wywoływać mój niepokój. Byłam tego pewna. A przynajmniej tak wtedy myślałam.

Nie pomyślałabym, że to objawy paranoi. Nagle okazało się, że nie mogłam sobie ufać.

Minęło parę lat, myślałam, że paranoja odeszła w niepamięć. Tymczasem znowu czułam jej oddech na karku.

Uspokajałam sama siebie, tłumacząc, że nie ma żadnego prześladowcy, to wszystko dzieje się w mojej głowie. Wprawdzie widziałam kogoś w czarnej kurtce i kapturze, ale przecież to mógł być każdy i wcale nie musiał mnie śledzić.

Jednak znów poczułam ten lęk. Nie powinnam pić alkoholu przy lekach. Może to przez to przestawały działać. Albo potrzebowałam silniejszej dawki. Nie miałam ochoty na wizytę u psychiatry.


Po wypiciu porannej kawy, postanowiłam przejść się na plażę. Usiadłam na piasku i obserwowałam lekko wzburzone fale, błądząc myślami w przeszłości.

Nagle z zamyślenia wyrwał mnie niski męski głos.

— Ładny widok, prawda?

Podskoczyłam wystraszona i spojrzałam w kierunku głosu. Za moimi plecami stał Aleks.

— Przepraszam, nie chciałem cię wystraszyć — powiedział z wyraźną skruchą.

— Nie zakradaj się tak — odparłam, czując jeszcze żołądek w gardle. Ostatnio stałam się poddenerwowana.

— Mogę się przysiąść?

Przesunęłam się na bok robiąc mu miejsce i wróciłam do wpatrywania się w fale. Aleks usiadł obok i przyłączył się do oglądania mojego małego maratonu.

— Jak długo tu zostaniesz? — spytał.

— Dopiero przyszłam, posiedzę jeszcze trochę.

— Miałem na myśli Dolinę Łez.

— Och. Może kilka miesięcy. — Okryłam się szczelniej swetrem. Żałowałam, że nie ubrałam kurtki.

— Też zrobiłaś sobie wakacje? — Aleks przyglądał mi się z zainteresowaniem.

— Właśnie — odparłam krótko.

Zaczęłam bawić się piaskiem, przesypując go przez palce.

— Cieszę się, że poznałem ciebie, Lauro, i Tamarę. Przynajmniej mam z kim porozmawiać na tym odludziu — wyznał i wrócił wzrokiem do morza.

— Nie tego chciałeś? Chyba wiedziałeś, gdzie się wybierasz na wakacje — stwierdziłam.

Wydało mi się dziwne, że Aleks czuł się samotnie. Jeśli pragnął towarzystwa, to mógł jechać do większego miasta albo gdziekolwiek indziej. Dolina Łez była dla ludzi, którzy pragnęli samotności. Na przykład dla mnie.

— Chciałem pobyć z dala od ludzi, racja. Ale jednocześnie nie chcę być sam — westchnął. — To skomplikowane.

— Trochę — przyznałam.

— Nie miałaś nigdy tak, że potrzebowałaś samotności, jednocześnie jej nienawidząc?

Pomyślałam, że Aleks właśnie powiedział zdanie, które od dawna tkwiło w mojej głowie.

— Ciągle tak mam — odparłam cicho.

— Więc rozumiesz — uśmiechnął się.

Milczałam obserwując mewy, które latały tuż nad wodą. Były tak beztroskie i wolne od zmartwień, że zapragnęłam być jedną z nich.

Zerknęłam na Aleksa i zauważyłam, że zaczęłam dostrzegać w nim człowieka zupełnie innego od policjanta, którego oblałam kawą. Nawet następnego dnia w barze, gdy przyszedł mnie przeprosić, nie ufałam mu do końca.

Wciąż musiałam być ostrożna, ale teraz zaczęłam patrzeć na niego inaczej. Może nawet była szansa na przyjaźń.

— O czym myślisz? — Aleks przerwał moje rozmyślanie.

— O tym, że chyba nie jesteś taki zły, jak wcześniej myślałam.

Aleks zaśmiał się głośno.

— Cieszę się, że zmieniłem twoje zdanie — odparł rozbawiony. Byłam ciekawa, co on o mnie myślał.

Nagle przypomniało mi się, że gdy spotkaliśmy się po raz pierwszy, Aleks pisał coś na laptopie.

Korciło mnie, by o to zapytać, ale nie chciałam wyjść na wścibską. W końcu ciekawość wygrała.

— Pracujesz w ciągu tych swoich wakacji?

— Nie jestem na służbie — odparł.

— Tak pomyślałam, bo pisałeś coś w barze…

— Piszę książkę.

— Książkę? — Zaskoczył mnie. Patrzyłam na niego, jakby właśnie powiedział, że tak naprawdę jest królem Anglii.

— Książkę. Chcę trochę nad nią popracować, skoro jestem w Dolinie Łez. To idealne miejsce dla natchnienia.

— Wiem — odparłam.

Aleks spojrzał na mnie oczekując wyjaśnienia.

— Maluję.

— W sumie wyglądasz na artystkę — przechylił głowę, przyglądając mi się.

— Za to ty nie wyglądasz na pisarza — stwierdziłam.

— A na policjanta?

— Już bardziej.

Uśmiechnął się w odpowiedzi i oparł na łokciach.

— Jestem amatorem, to moja pierwsza książka.

— O czym będzie?

Aleks się zamyślił i odpowiedział po chwili milczenia.

— To thriller o Dolinie Łez. Policjant przyjeżdża do miasteczka…

— To autobiografia? — przerwałam mu.

— To fikcja, ale inspiruję się rzeczywistością.

— Chciałabym przeczytać tę książkę — powiedziałam szczerze.

— Może kiedyś pokażę ci jakiś fragment — uśmiechnął się. — A ja mogę być twoim modelem?

Wybuchłam śmiechem. Pomyślałam, że może go to uraziło, ale gdy na niego spojrzałam, dostrzegłam rozbawienie.

— Na pewno dałbym radę — dodał żartobliwie.

— Nie wątpię.

Aleks wstał i otrzepał spodnie z piasku.

— Muszę coś zjeść, bo jeszcze nic nie jadłem dzisiaj. Wpadniesz później do Leśnej ryby? Wtedy przypomniało mi się o mojej paranoi.

— Nie wiem… — zawahałam się.

— Myślałam, że mnie polubiłaś — odparł, a w kącikach jego ust dostrzegłam uśmieszek.

— Może wpadnę — powiedziałam. Tak naprawdę sama nie wiedziałam, co zamierzałam.

— Mam nadzieję, że będę miał okazję zobaczyć jakieś twoje dzieła, Lauro.

Pożegnaliśmy się i Aleks odszedł w kierunku miasteczka. Chwilę później wróciłam do domu.

Nie wiedziałam, co robić i myśleć. Najchętniej schowałabym pod kołdrą i nie wychodziła. Jak byłam dzieckiem, to ukrywałam się tak przed potworami spod łóżka. Zawsze działało.

Ale przecież nie mogłam pozwolić, żeby strach kierował moim życiem.

Powtarzając sobie te słowa, wyszłam wieczorem do baru. Wcześniej wyposażyłam się tylko w kilka listków tabletek na uspokojenie.

Spędziłam w barze bardzo miły wieczór. Przez kilka godzin rozmawialiśmy z Tamarą i Aleksem niczym starzy przyjaciele.

Aleks opowiadał o swojej służbie i różnych historiach z nią związanych. Myślałam, że pęknę ze śmiechu, kiedy mówił o mężczyźnie, który zadzwonił na policję, by zgłosić kradzież telefonu. Okazało się, że nie miał go w plecaku, tylko w ręce i to właśnie z niego zadzwonił pod numer alarmowy.

Tamara mówiła o zmianach, jakie zauważyła w Dolinie Łez. Żaliła się, że wszyscy wyjeżdżają z miasta i niedługo istnienie Leśnej ryby nie będzie miało sensu. Wiedziałam, że tak naprawdę sama chciałaby wyjechać. Tylko mama ją tutaj trzymała.

Przeprowadziłam nawet krótką rozmowę z Dorotą. Była ciekawa, jak się miewam. Tamara mówiła jej o moim wypadku z kawą.

— Cieszę się, że doszliście do porozumienia z tym młodym policjantem. Nie lubię, gdy ludzie mają z innymi na pieńku.

Uśmiechnęłam się do niej. Podzielałam jej zdanie. Ja również wolałam przyjemną atmosferę.

Postanowiłam zrobić sobie przerwę od alkoholu chociaż na kilka dni. Zobaczę, czy leki zaczną działać, czy jednak potrzebna mi większa dawka.

Wyszłam z baru sama. Wtedy przypomniałam sobie o swojej paranoi. Poczułam niepokój i zaczęłam się rozglądać. Ruszyłam przed siebie wolnym krokiem, czując w powietrzu narastające napięcie.

Starałam się nie myśleć. Ignorować natrętne myśli. Jednak to było silniejsze ode mnie. Byłam przekonana, że ktoś za mną szedł. Czułam na sobie jego wzrok. Moje serce zaczęło bić szybciej, zaczęły mi się pocić dłonie.

Zatrzymałam się i spojrzałam za siebie na ciemną uliczkę. Powoli podeszłam bliżej, choć żołądek podchodził mi już do gardła. Próbowałam wypatrzeć w ciemności najmniejszy ruch.

— Laura?

Odwróciłam się gwałtownie. Moje nogi były jak z waty, przez co upadłam na ziemię, kiedy zobaczyłam przed sobą Aleksa.

Chłopak chyba sam się wystraszył, chciał pomóc mi wstać. Jednak ja schowałam twarz w dłoniach i próbowałam uspokoić oddech. Na dodatek moim ciałem wstrząsały dreszcze. Oblał mnie zimny pot, choć jednocześnie poczułam duszności.

— Lauro, już dobrze — uspokajał mnie Aleks i klęknął obok mnie. — Miałem się nie skradać… Przepraszam. Czy możesz wstać?

Spojrzałam na niego. Wyglądał na zmartwionego. Wstał i podał mi rękę, a ja przyjęłam jego chęć pomocy. Nadal jeszcze czułam na moim ciele dreszcze.

— Co się stało? — pytał.

— Czy możesz mnie odprowadzić do domu, Aleksie?

Zgodził się od razu. Szliśmy trzymając się pod ręce. Po drodze wyjęłam z kieszeni tabletki i włożyłem sobie parę do ust.

Aleks milczał, za co byłam mu wdzięczna. Potrzebowałam czasu, by ochłonąć. Chłopak doprowadził mnie pod same drzwi.

— Dziękuję — powiedziałam.

— Gdybyś czegoś potrzebowała…

— Czy mógłbyś zostać na noc?

Widziałam, że zaskoczyło go moje pytanie. Od razu sprostowałam.

— Spałbyś na kanapie. Nie chcę być dziś sama… Jeśli odmówisz, to zrozumiem.

Aleks trochę się wahał, po czym jednak wszedł do mojego domu.

Zaprowadziłam go do salonu. Przyniosłam koc i poduszkę. Chłopak poszedł skorzystać z łazienki, a ja w tym czasie zrobiłam herbatę.

Kiedy Aleks wrócił do salonu, przyniosłam nam dwa parujące kubki. Postawiłam je na stole i usiadłam obok niego na kanapie.

Chłopak rozglądał się wokół pokoju. Największą uwagę przykuła biblioteczka, której poświęcił dłuższą chwilę. Obserwował i milczał, jakby czekał, aż ja pierwsza się odezwę.

— Przykro mi, że musiałeś być świadkiem mojego ataku paniki — zaczęłam. Aleks spojrzał na mnie, jakby dopiero teraz zauważył moją obecność.

— Często ci się to zdarza? — spytał.

Westchnęłam. Czy pozostało mi co innego niż wyznanie mu prawdy?

— Od kilku dni tak się czuję. Zaczęło się parę lat temu, ale myślałam, że to koniec. Jednak teraz wróciło. Znowu tak się czuję. — Chwyciłam w ręce kubek herbaty i przyglądałam się parze unoszącej się nad gorącym napojem.

— Jak się czujesz?

— Obserwowana.

Chłopak zmarszczył brwi.

— Zgłosiłaś to na policję?

— To nie tak — poczułam, jak moje policzki pokrył rumieniec. — Nikt mnie nie obserwuje. Tak tylko mi się wydaję.

— Nie rozumiem.

Odetchnęłam głęboko.

— To paranoja. Stany lękowe. Lata temu chodziłam na terapię, brałam leki. Nadal je biorę, ale myślałam, że to nie wróci…

Aleks wyglądał, jakby się nad czymś zastanawiał.

— Dziękuję, że mi o tym powiedziałaś.

Nie miałam wyjścia, pomyślałam.

— Tylko nikomu nie mów, dobrze? Nawet Tamarze. Nie chcę wyjść na dziwadło.

— Nie jesteś dziwadłem, a Tamara nigdy by tak o Tobie nie pomyślała. — Złapał mnie za rękę i łagodnie się uśmiechnął. — Ale nikomu nie powiem, obiecuję.

Patrząc mu w oczu, odwzajemniłam uśmiech.

— Dziękuję.

Jednocześnie zaczęliśmy pić herbatę. Poczułam się lepiej. Cieszyłam się, że Aleks ze mną został. Miałam pewne poczucie bezpieczeństwa, że nie spędzałam sama tej nocy, nawet jeśli miało dzielić nas piętro.

— Skoro już tu jestem, może pokazałabyś mi jakiś swój obraz? — powiedział kończąc herbatę. Wprawdzie nie miałam gotowych wielu obrazów, ale coś udało mi się stworzyć. Powiedziałam Aleksowi, żeby zaczekał i skoczyłam na piętro po ostatni obraz, jaki namalowałam. Postawiłam go na kanapie naprzeciwko chłopaka. Spojrzałam na niego czekając na opinię.

— Czy to… — zaczął.

— Biała Dama — dokończyłam.

— Piękna. Nie wierzę w tę legendę, ale Anna wygląda bardzo realistycznie.

— Dzięki.

W końcu poczułam zmęczenie. Powiedziałam Aleksowi, że jeśli będzie czegoś potrzebował, to żeby czuł się jak u siebie, po czym poszłam na górę wziąć szybki gorący prysznic.

Połknęłam swoje leki i weszłam do łóżka. Tej nocy spałam spokojnie, co było zaskoczeniem. Może leki bez alkoholu w końcu działały prawidłowo. Albo czułam się bezpiecznie przez obecność policjanta.

ROZDZIAŁ 6

Obudził mnie dźwięk dzwonka do drzwi. Nie miałam pojęcia, która była godzina, ale wiedziałam, kogo się spodziewać przed moim domem. To musiała być Tamara. Znów zerwała mnie z łóżka.

Nieprzytomna zbiegłam na parter i wtedy zobaczyłam w salonie Aleksa. Siedział bez koszulki na kanapie w kocu i patrzył na mnie wyczekująco.

Szlag! Kompletnie o nim zapomniałam. Tamara nie mogła go zobaczyć. Jeszcze poprzedniego dnia wyznała mi, że chciałaby się umówić z Aleksem, ale boi się, że nie jest zainteresowany. Co by pomyślała, widząc go półnagiego w moim domu? Wyszłabym na zdrajczynię.

Podbiegłam do Aleksa i pociągnęłam go za rękę. Gdy wstał, zaciągnęłam go na korytarz i skierowałam w stronę schodów. Starałam się nie zwracać uwagi, że miał na sobie tylko bokserki.

— Ukryj się na piętrze — powiedziałam cicho i wepchnęłam mu w ręce ubrania leżące na kanapie.

— Ale dlaczego? — spytał.

— Ona nie może cię zobaczyć.

Ta odpowiedź najwyraźniej mu wystarczyła, bo od razu pobiegł na górę. Ruszyłam do drzwi i wygładziłam t-shirt, który miałam na sobie, jakby to miało cokolwiek zmienić w moim wyglądzie.

Nie byłam zaskoczona, widząc przed drzwiami Tamarę.

— Laura! Znowu cię obudziłam — zasłoniła dłonią usta.

— Nie szkodzi — uśmiechnęłam się do niej. — Wejdziesz? Zaprowadziłam ją do kuchni i wstawiłam wodę w czajniku.

— Czego się napijesz?

— Dzięki, ale niczego. Ja tylko na chwilę.

— Coś się stało? — zmarszczyłam czoło.

— Chciałyśmy z mamą zaprosić cię na obiad dzisiaj.

— To miłe — stwierdziłam. — Chętnie wpadnę.

Nagle kątem oka zobaczyłam Aleksa, który skradał się korytarzem w kierunku drzwi. Zagryzłam usta. Miałam nadzieję, że Tamara nie spojrzy w tamtym kierunku. Na wszelki wypadek starałam się nie patrzeć na niego, by dziewczyna nie podążyła za moim wzrokiem.

— Pisałam do ciebie, ale nie odpisywałaś. Wybieram się na zakupy, więc pomyślałam, że wpadnę i spytam osobiście.

Aleks prawdopoodobnie wyszedł, ale na szczęście nie trzasnął drzwiami. Ulżyło mi.

— Nie idziesz do pracy? — zdziwiłam się.

— Mam wolne.

— Ale przecież nie ma cię kto zastąpić.

— Bar będzie dziś zamknięty, bo Grzegorz ma coś do załatwienia w Gdańsku.

— Rozumiem. Cieszę się, że poznam twoją mamę — odparłam i zrobiłam sobie herbatę. — Na pewno nic nie chcesz?

— Na pewno — wstała z krzesła i zaczęła powoli zmierzać w kierunku wyjścia. — Muszę zrobić zakupy na obiad. Nie jesteś wegetarianką?

— Nie — uśmiechnęłam się.

— To dobrze. Bądź o czternastej.

Wyszła, a ja wypiłam herbatę rozmyślając nad ubiegłym wieczorem. Miałam nadzieję, że Aleks dotrzyma słowa i nie powie nikomu o mojej paranoi. Nie miałam wyjścia, musiałam mu zaufać.

***

Za piętnaście czternasta wyszłam z domu. Pogoda była piękna. Świeciło słońce i wiał lekki wiatr.

Aż trudno mi było uwierzyć, że poprzedni wieczór był dla mnie koszmarem.

Kupiłam mamie Tamary kosz ze słodyczami. Jakoś głupio mi było przyjść z pustymi rękoma. Na początku myślałam o butelce wina, jednak nie byłam pewna, czy to dobry pomysł, patrząc na to, że miała problemy z ciśnieniem. Wolałam nie ryzykować.

Dzięki wcześniejszej instrukcji Tamary, odnalazłam jeden z kolorowych domków w lesie — żółty.

Było ich tutaj sporo, długi rząd po obu stronach. Każdy domek był w innym kolorze.

Zadzwoniłam dzwonkiem do drzwi, w których już po chwili stała mama Tamary. Nie pomyliłabym jej z nikim innym, bo wyglądała jak starsza wersja swojej córki. Miała krótkie blond-włosy i niebieskie oczy, jak Tamara. Była bardzo zadbana. Uśmiechała się do mnie promiennie.

— Dzień dobry — przywitałam się. — Dzień dobry. Laura, prawda? — spytała nie czekając na odpowiedź. — Ale piękna dziewczyna z ciebie.

— Dziękuję — uśmiechnęłam się i wyciągnęłam w jej stronę kosz prezentowy. — To dla pani.

— Och, kochanie, nie musiałaś mi nic kupować. Ale to miłe z twojej strony, dziękuję.

Nagle usłyszałam z domu głos Tamary.

— To Laura? Niech wejdzie do środka, czemu sterczycie przed domem?

— No tak, no tak — zwróciła się do mnie mama Tamary. — Wejdź, proszę.

Już w korytarzu od wejścia zobaczyłam na ścianach mnóstwo obrazów przedstawiających morze. Były podobne do siebie, ale ja jako malarka, od razu dostrzegałam różnice na przykład w technice.

Przystanęłam i przyglądałam się obrazom, podziwiając je.

— Są piękne — stwierdziłam.

— Mój mąż znał paru artystów — powiedziała mama Tamary. — Zawsze kupował od nich obrazy.

— Wspaniała kolekcja.

— Henryk kochał morze. Było jego największą miłością, zaraz po mnie — uśmiechnęła się łagodnie.

— Szkoda, że nie mogę go poznać. Bardzo pani współczuję straty — powiedziałam z żalem.

Z Tamarą nie chciałam poruszać tematu jej taty, bo nie wiedziałam, czy to nie jest dla niej ciężki temat. Ale mama dziewczyny sama zaczęła mówić o zmarłym mężu.

— Polubiłabyś Henryka. Wszyscy go lubili. Na pewno kupiłby twój obraz. Tamara mówiła, że malujesz.

— W tym tempie zasiądziemy do obiadu jutro — krzyknęła Tamara z drugiego pomieszczenia.

— Och, nie dramatyzuj. Już idziemy — odburknęła jej mama.

W końcu zasiadłyśmy do stołu w salonie. Przywitałam się z Tamarą na szybko, kiedy chodziła w tę i z powrotem z kuchni do salonu, znosząc jedzenie.

— Może pomogę? — zaproponowałam.

— Nie trzeba, dzisiaj to ja się wszystkim zajmuję — powiedziała Tamara. — Wy z mamą sobie pogadajcie, a ja wyjmę jeszcze kurczaka z piekarnika.

— Ładnie się zachowałaś, że zastąpiłaś w pracy moją córkę — zwróciła się do mnie mama Tamary. — Nie wiem, co by się stało, gdyby Tamara nie zawiozła mnie do szpitala.

— Cieszę się, że mogłam pomóc. — Posłałam jej uśmiech.

Okazało się, że Tamara była świetną kucharką. Kurczak wprost rozpływał się w ustach. Na deser była karpatka, a ja kompletnie przepadłam.

— To jest najlepsza karpatka, jaką jadłam — powiedziałam delektując się każdym kęsem.

— Cieszę się, że ci smakuje — odparła z uśmiechem Tamara.

— Ciasto z truskawkami, które przyniosłaś do mnie, to też twoja robota?

— Tak. Lubię piec i gotować.

— Powinnaś na tym zarabiać — stwierdziłam.

— A kto to kupi? — spytała nie oczekując odpowiedzi.

— Tamarcia jest niepewna siebie — skomentowała pani Ewa. Przedstawiła mi się i w końcu nie musiałam nazywać jej tylko,,mamą Tamary””. — Byłabyś sławnym cukiernikiem, kochanie — zwróciła się do córki.

Dziewczyna westchnęła.

— Niestety mieszkamy na zadupiu. Nawet pan Wiesiu nie kupiłby moich ciast.

— Może by kupił, gdyby były z alkoholem — zażartowałam, na co razem z Tamarą zaczęłyśmy się śmiać.

— Nie lubię, gdy mówisz tak o Dolinie Łez, Tamaro — obruszyła się pani Ewa. — To małe miasteczko, ale piękne. Twój tata je kochał.

Tamara spuściła wzrok i zaczęła skubać ciasto łyżeczką, a ja poczułam się niezręcznie. Pani Ewa zakaszlała i zwróciła się do mnie.

— Skąd do nas przyjechalaś, Lauro?

— Z Poznania.

— Byłam tam dawno temu, to piękne miasto.

Przyznałam jej rację.

— Dobrze, że przyjechałaś. Przyda się Tamarze koleżanka.

Kątem oka dostrzegłam, że Tamara przewróciła oczami.

— Ja też się cieszę — odparłam.

— Rodzice pozwolili ci tak daleko przyjechać?

Rozbawiła mnie tym pytaniem, dlatego się uśmiechnęłam.

— Jestem dorosła, pani Ewo. Tak jak Tamara. — Spojrzałam na dziewczynę, a ta zagryzła wargi. — W końcu ptak musi opuścić gniazdo — dodałam.

Pani Ewa patrzyła w talerz i jednocześnie uniosła brwi.

— Twoja mama musi za tobą tęsknić, Lauro. Pewnie nie jest jej lżej bez twojej pomocy.

Nie wiedziałam, co powiedzieć. Poczułam się niekomfortowo. Spojrzałam na Tamarę, lecz ta nie podnosiła wzroku znad swojego talerza.

— My, matki, zawsze potrzebujemy swoich dzieci. Kto inny może nam pomóc? Dzieci powinny się nam odwdzięczyć za trud wychowania.

Zagotowało się we mnie. Powinnam ugryźć się w język, ale nie potrafiłam.

— Wychowanie dziecka to obowiązek rodzica. Dzieci nie muszą się odwdzięczać za to, że rodzic spełnił swój obowiązek. — Mama Tamary spojrzała na mnie zaskoczona i zdruzgocona. — Oczywiście mogą, ale z własnej woli. Nie należy niczego oczekiwać. — Jakby tego było mało, dodałam: — Czy urodziła pani dziecko tylko po to, żeby ktoś mógł się nią zająć na starość?

Kątem oka dostrzegłam, że Tamara patrzyła na mnie z szokiem w oczach. Pani Ewie drżała warga.

— Ależ oczywiście, że nie — powiedziała.

Pomyślałam, że może to nie do końca tak, że Tamara nie chciała zostawić mamy i dlatego nie wyjechała. Może to pani Ewa nie pozwalała jej na wyjazd.

Mama dziewczyny wyglądała na zmieszaną.

— Siedźcie sobie, dziewczynki, a ja się położę — powiedziała i wstała. — Nie najlepiej się czuję.

— Pomóc ci w czymś, mamo? Wzięłaś dziś leki? — pytała zmartwiona Tamara.

— Wzięłam. Możesz mi zrobić herbaty. Wypiję w łóżku i się zdrzemnę — złapała się za głowę. — Głowa mnie rozbolała.

— Przyniosę ci coś przeciwbólowego — powiedziała z kuchni Tamara, która wstawiała wodę na herbatę.

Pani Ewa poszła do swojego pokoju, a ja zdążyłam tylko za nią krzyknąć:

— Miło było panią poznać!

Wyglądało to tak, jakby nasza rozmowa wytrąciła ją z równowagi i szukała ucieczki. Na dodatek ta chęć zajmowania się nią i zwrócenia na siebie uwagi… Czy mama Tamary była manipulatorką? Może wyciągnęłam błędne wnioski. Co, jeśli to moja wina, że się źle poczuła? Powinnam była trzymać język za zębami.

Tamara zaniosła mamie herbatę, a gdy wróciła, wspólnie posprzątałyśmy po obiedzie.

— Przepraszam — szepnęłam do Tamary, wkłądając brudne talerze do zmywarki. — Przesadziłam.

Poczułam wyrzuty sumienia. Miałam potrzebę bronienia dzieci, kiedy mówiło się o oczekiwaniach rodziców. Nie istniejemy po to, by żyć tak, jak ktoś chce. Miałam uraz.

Nie chciałam brzmieć jak egoistyczna niewdzięcznica. Sama zajęłabym się swoją mamą, gdyby tego potrzebowała. Po prostu było mi żal Tamary, bo wiedziałam, jak bardzo chciała wyjechać.

— Nie przejmuj się, dobrze powiedziałaś — uśmiechnęła się łagodnie. — Ja nie mam odwagi powiedzieć tego, co myślę.

Poszłyśmy do pokoju Tamary. Usiadłam na łóżku i zaczęłam się rozglądać.

Pokój był urządzony na biało. Na jasnym biurku pod oknem dostrzegłam laptopa, na regale w kącie stał rząd książek i filmów na DVD. Jedną ścianę zdobił wielki czarno-biały plakat Marilyn Monroe. Na przeciwko biurka stała wielka biała komoda. Pokój wyglądał czysto i schludnie. Aż strach wchodzić do niego z czerwonym winem. Znając moje szczęście, wylądowałoby prosto na białym futrzatym dywanie na podłodze.

— Uroczy pokój — skomentowałam.

— Dzięki.

— Czy z twoją mamą wszystko dobrze?

— Tak, po prostu słabo się czuje. Często jej się to zdarza, jest zmęczona.

Postanowiłam spytać wprost.

— Myślisz, że to moja wina? — skrzywiłam się.

— Dlaczego miałaby to być twoja wina? — zdziwiła się.

— Może ją zdenerwowałam…

— Nie wygłupiaj się, Lauro! Mama źle się poczuła, to wszystko — uspokajała mnie.

— Czy ona nie pozwala ci wyjechać z Doliny Łez?

Tamara westchnęła i usiadła obok mnie na łóżku.

— Ona mnie potrzebuje.

— Chyba zapomina, że masz własne życie. Jesteś dorosła — mówiłam. Tamara westchnęła.

— Nie rozumiesz.

No tak, nie rozumiałam, ale chyba sama Tamara też nie.

— Chciałabyś być cukiernikiem w większym mieście? — spytałam.

— Nie — odparła przeciągle. — Lubię piec, ale to tylko hobby. Dziewczyna wyciągnęła sie na łóżku i oparła na łokciach.

— W takim razie co chciałabyś robić?

Zawahała się nad odpowiedzią, po czym powiedziała:

— Zawsze interesowało mnie aktorstwo.

Tego się nie spodziewałam.

— W szkole średniej chodziłam na zajęcia teatralne. Na scenie czułam się jak ryba w wodzie — rozmarzyła się. — Na początku zawsze czułam tremę, ale towarzyszyło temu podekscytowanie.

Pierwszy raz widziałam ją taką. Jej oczy lśniły, nie mogła przestać się uśmiechać. W jej głosie słyszałam radość.

— I co się stało?

Tamara spoważniała. Wróciła do rzeczywistości.

— Skończyłam szkołę.

— Nie chciałaś iść na studia? — spytałam, choć znałam odpowiedź. Chciała, ale mama jej nie pozwalała.

— Mama mnie potrzebuje — powtórzyła, jakby to było odpowiedzią na wszystko.

— Nadal możesz spełnić swoje marzenie — uparcie trwałam przy swoim.

— Nie jestem egoistką.

— Każdy potrzebuje w życiu trochę egoizmu, bez niego by mnie tu nie było — Tamara spojrzała na mnie uważnie. — Ja też za późno to odkryłam — westchnęłam.

Temat aktorstwa szybko się skończył. Nie chciałam męczyć Tamary, musiała sama to wszystko przepracować, wiedziałam z autopsji. Ale może rozmowa ze mną da jej do myślenia.

— Chyba podobasz się Aleksowi — stwierdziła nagle, a ja poczułam ucisk w żołądku.

— Dlaczego tak myślisz?

— Dużo rozmawiacie.

— To jeszcze nie powód…

— Ze mną tyle nie rozmawia. Kiedy jest w kawiarni, a ciebie nie ma, to ciągle tylko siedzi w tym swoim laptopie — przewróciła oczami. — Na mnie nie zwraca uwagi.

— Pisze książkę. — Chyba nie zdradziłam tajemnicy Aleksa. Nie mówił, żeby nikomu nie mówić, że pisze.

— Książkę? — zdziwiła się. — Powiedział ci to?

Zastanawiałam się, czy dobrze zrobiłam, mówiąc Tamarze o tym.

— To nie tajemnica — miałam nadzieję. — Sama spytałam. — Chciałam, żeby nasza rozmowa przeniosła się na inne tory. — Umówisz się z nim?

— Nie wiem — odparła niepewnie.

— Ja nie jestem nim zainteresowana — tłumaczyłam się.

— Ale może on tobą tak.

— Szczerze w to wątpię — prychnęłam. Naprawdę wątpiłam.

Po siedemnastej stwierdziłam, że czas się zbierać. Podziękowałam Tamarze za obiad i deser, pożegnałyśmy się i wyszłam z domu.

Na dworze na szczęście było jeszcze jasno. Odetchnęłam świeżym powietrzem.

— Cześć, Lauro. — Odwróciłam się w kierunku, skąd usłyszałam głos Aleksa. Stał z rękoma w kieszeniach spodni przed czerwonym domem na przeciwko żółtej piętrówki Tamary.

— Cześć. Mieszkasz tutaj?

— Tak. Jesteśmy sąsiadami z Tamarą — uśmiechnął się. — Byłaś u niej?

— Tak, właśnie wracałam do domu — podeszłam do niego bliżej, żeby nie musieć mówić głośniej. — Aleksie, muszę podziękować ci za wczoraj. Tak naprawdę nie znamy się i nie musiałeś ze mną zostawać.

— Nie ma za co. Cieszę się, że mogłem pomóc — spojrzał na mnie łagodnie. — Jak się czujesz?

— Dobrze, już mi lepiej — powiedziałam. — A sytuacja rano… Przepraszam, że musiałeś się wymykać. Po prostu nie chciałam…

— Żeby Tamara sobie coś pomyślała — dokończył za mnie. — Spokojnie, rozumiem.

— Cieszę się — ulżyło mi.

— Dziś Leśna ryba zamknięta? — zmienił temat.

— Tak, szef miał coś do załatwienia w innym mieście.

— Spotkam cię tam jutro?

— Pewnie tak — Czy Tamara miała rację i Aleks był mną zainteresowany? — Pójdę już — stwierdziłam i skierowałam się w stronę plaży. Nie chciałam być nieuprzejma.

— Do zobaczenia, Lauro.

— Do zobaczenia.

Gdy spojrzałam na żółty dom, w oknie dostrzegłam Tamarę. Przyglądała mi się. Kiedy się uśmiechnęłam do niej, zniknęła za firanką.

***

Właśnie kończyłam malować obraz dla pani Ewy. Jak wszystkie dzieła w jej domu, przedstawiał morze. Namalowałam je spokojne i romantyczne. Na wodzie odbijało się pomarańczowe zachodzące słońce, podobne do tego, które w tej chwili widziałam na niebie.

Robiło się chłodno i byłam zadowolona, że udało mi się skończyć przed zmrokiem. Od kilkugodzinnego stania przy sztaludze bolał mnie kręgosłup. Marzyłam o gorącej kąpieli i zanurzeniu się w miękkiej pościeli.

Planowałam, że następnego dnia odwiedzę mamę Tamary i podaruję jej obraz. Czułam się winna.

Może naprawdę poczuła się źle przeze mnie? Wystarczyło trzymać język za zębami. Kiedyś wychodziło mi to idealnie, a teraz… Chyba chciałam udowodnić sobie, że potrafię wyrażać swoje zdanie głośno.

Miałam nadzieję, że ten obraz wynagrodzi wszystko pani Ewie. Egoistycznie też chciałam poczuć się lepiej, robiąc dla niej coś miłego.

Właśnie składałam podpis w dolnym rogu obrazu, kiedy podeszło do mnie dziecko. Rozejrzałam się po plaży i zobaczyłam spacerującą brzegiem morza kobietę. Obserwowała dziecko i uśmiechała się do niej i do mnie. Odwzajemniłam uśmiech.

Na oko trzyletnia dziewczynka ubrana cała na różowo przyglądała się mojemu obrazowi. W małej rączce trzymała czerwonego lizaka. Miałam nadzieję, że nie wyląduje on na moim płótnie.

Postanowiłam do niej zagadać, choć nie do końca wiedziałam jak. Nigdy nie czułam się komfortowo w towarzystwie dzieci.

— Podoba ci się? — spytałam w końcu.

Dziewczynka skinęła głową potwierdzająco i oblizała lizaka.

— Jak masz na imię? Ja jestem Laura.

— Zuzia — odpowiedziała dziecięcym głosikiem, nie wyjmując lizaka z ust.

— Masz bardzo ładne imię. — I co teraz? Nie wiedziałam, jak pociągnąć naszą rozmowę.

Nie chodziło o to, że nie lubiłam dzieci. Po prostu nie mogłam z nimi znaleźć wspólnego języka.

Lepsze podejście miałam do psów.

Nagle dziewczynka spojrzała na coś w górze za moimi plecami i pomachała rączką.

Odwróciłam się i spojrzałam w kierunku, w którym patrzyła. Nikogo nie dostrzegłam. Może w wyobraźni ożywiła mój dom, tak jak dzieci ożywiają pluszaki i lalki?

— Komu machasz, Zuziu? — spojrzałam na dziewczynkę w loczkach.

— Pani w oknie — odparła, sepleniąc. Zmarszczyłam czoło.

Znów spojrzałam na swój dom, wpatrując się w każde okno po kolei.

— Zniknęła — odparła mała i pobiegła z powrotem do kobiety, prawdopodobnie jej mamy. Rzuciła się jej w ramiona, a tamta zaczęła obkręcać dziewczynkę wokół.

Zaczęłam zastanawiać się, czy nikt nie włamał mi się do domu, choć brzmiało to jak nonsens.

Musiało jej się coś wydawać, dzieci mają dużą wyobraźnię. Ale prędzej uwierzyłabym we włamywacza niż ducha. Tamara uznałaby pewnie, że to Biała Dama. Dlatego nie mogłam jej mówić o,,pani w oknie””.

Zabrałam swoje rzeczy i wróciłam do domu. Po powrocie przejrzałam cały dom, chociaż czułam się jak idiotka. Nie znalazłam dowodu na obecność włamywacza, wszystko leżało na swoim miejscu.

Dziewczynka miała dużą wyobraźnię.

Z tą myślą zrobiłam sobie relaksującą kąpiel. Wzięłam leki i poszłam spać.

Następnego dnia późnym popołudniem weszłam do Leśnej ryby i usiadłam przy barze. Tamara właśnie rozmawiała z panem Wiesiem, od którego czułam smród alkoholu, choć dzieliły nas jakieś dwa metry.

— Cześć! — przywitała mnie dziewczyna. — Zaraz do ciebie przyjdę.

— Spokojnie, nie przeszkadzaj sobie — uspokajałam ją.

Nagle podeszła do mnie Dorota, której nie zauważyłam wcześniej.

— Dzień dobry, Doroto — powiedziałam z serdecznym uśmiechem, który od razu odwzajemniła. — Co słychać?

— Witaj, kochana. Życie jak życie, pomalutku, do przodu. Słyszałaś już o nowej kelnerce?

— Nowej kelnerce? — powtórzyłam.

— Ma na imię Ela, wczoraj przyjechała razem z małą córeczką — odpowiedziała gładząc ręką fartuszek.

— Kilkuletnią? — pomyślałam, że mogła to być kobieta z plaży z córką, które spotkałam poprzedniego dnia. — Były wczoraj na plaży przy moim domu.

— Przesłodka jest ta mała — skomentowała ciepłym głosem. — Były wczoraj w barze. Ta Ela szukała pracy, Grzesiu od razu ją zatrudnił.

— To świetnie — powiedziałam z radością. — Tamara zyska trochę czasu dla siebie.

— Oj, tak. Na pewno jej nie zaszkodzi.

Za barem pojawiła się Tamara. Na jej twarzy można było dostrzec entuzjazm.

— Nie uwierzysz! — ekscytowała się.

— Wiem o nowej kelnerce — swoją odpowiedzią chwilowo przygasiłam jej radość, ale już po chwili w jej oczach znów błąkały się radosne ogniki.

— Czy to nie cudownie?

— Ja was zostawię, dziewczynki. Wracam do pracy — Dorota zabrała szczotkę i kontynuowała zamiatanie podłogi przy drzwiach.

— Będziesz miała trochę czasu dla siebie. To kiedy zaczyna ta nowa kelnerka?

— Jutro. Musimy to opić — stwierdziła.

Nadal nie wiedziałam, czy to dobry pomysł, żebym piła przy lekach. Nie mniej chętnie spotkałabym się z Tamarą poza barem.

— Jasne, wpadnij do mnie — rzuciłam.

Po wysłuchaniu słów radości Tamary, postanowiłam zmienić temat.

— Byłam dzisiaj u twojej mamy.

Dziewczyna milczała polerując kieliszki. Odezwała się dopiero po dłuższej chwili.

— Po co?

— Namalowałam dla niej obraz. Chciałam jakoś przeprosić…

— To miło z twojej strony, ale już ci mówiłam, że jej samopoczucie to nie twoja wina — głos Tamary nie był już tak nerwowy jak sekundę temu. Dlaczego ona się tak denerwowała? Może nie chciała, żebym rozmawiała z jej mamą o tym, że chciałaby wyjechać.

— Mama cię kocha, Tamaro — odparłam.

— Wiem.

— Czy ona wie, że chciałabyś wyjechać? Nie odpowiedziała. Westchnęłam.

— Rodzice nie zawsze wiedzą, co jest dla nas najlepsze.

— Co chcesz przez to powiedzieć? — teraz jej zdenerwowanie wróciło. Nie patrzyła na mnie i tak mocno szorowała szkło, że tylko czekałam, aż kieliszek pęknie jej w dłoni.

— To twoje życie, Tamaro, a ona na pewno chciałaby, żebyś była szczęśliwa.

— Skoro to moje życie, to dlaczego się wtrącasz?

Zmieszałam się. W tym momencie kieliszek pękł w jej dłoniach. Dziewczyna jęknęła.

Zauważyłam, że rozcięła sobie skórę.

— Daj, pomogę ci — odezwałam się, jednak Tamara odsunęła się ode mnie gwałtownie.

— Zostaw mnie — obruszyła się i poszła do łazienki. Zagryzłam usta.

Uznałam, że udam się na spacer po plaży. Wychodząc z baru, dostrzegłam zmartwioną twarz Doroty.

— Tamara nie potrafi myśleć o sobie — odezwała się. — Po śmierci swojego ojca, zajęła się matką.

Opiekuje się nią, zapominając o sobie.

Nie pomyślałam o tym, że Dorota mogła słyszeć rozmowę z Tamarą, ale nie czułam się z tym źle.

Ona na pewno wiedziała o dziewczynie więcej niż ja.

— Jestem pewna, że jej mama poradziłaby sobie sama — odparłam.

— Gdzieś w głębi Tamara też to wie.

— To dlaczego nic z tym nie robi?

— Ze strachu.

Rozumiałam Tamarę. Do niedawna sama się bałam zrobić coś dla siebie. Łatwiej jest uszczęśliwiać innych. Nawet nie wiedziałam już wtedy, kim jestem. Wiedziałam, kim inni chcą, żebym była. Dlatego przyjechałam do Doliny Łez. Żeby wreszcie być sobą. Dla Tamary też jeszcze nie było za późno.


Wpatrywałam się w bezkresne morze dotykające nieba siedząc na końcu pomostu. Mewy latały nade mną tworząc w mojej głowie pomysły na obrazy. Chciałam myśleć wyłącznie o malowaniu, jednak wciąż wracałam myślami do Tamary.

Twierdziła, że się wtrącam. Może miała rację, ale ja musiałam się wtrącać. Tamara zasługiwała na to, żeby być, kim chce. Ja zaprzepaściłam tyle lat próbując być kimś innym. Musiałam jej pomóc, żeby nie popełniała mojego błędu.

— Nad czym tak rozmyślasz? — wzdrygnęłam się na dźwięk głosu Aleksa stojącego za mną.

— Dlaczego ludzie nie chcą sobie pomóc, nawet jeśli tego potrzebują? — spytałam. Aleks zmrużył oczy i spojrzał na morze, jakby była w nim odpowiedź.

— Jest różnica między chęciami, a potrzebami.

Zamyśliłam się nad jego słowami. Chłopak usiadł obok mnie.

— Ludzie są skomplikowani — odparł. — Nie wszystko, czego chcemy, jest nam potrzebne. Ale czasem też nie chcemy tego, czego potrzebujemy.

— A jeśli ja wiem, czego ktoś potrzebuje? I chcę pomóc.

— Nie pomożesz komuś, kto tego nie chce.

W myślach przyznałam Aleksowi rację. Tak bardzo chciałam pomóc Tamarze, że nie obchodziło mnie nic innego.

— Dlaczego tak zawzięcie chcesz pomóc? — spytał, choć nie miał pojęcia, o co chodzi. Jednak nie dociekał i byłam mu za to wdzięczna.

— Bo mi nikt nie pomógł, kiedy tego potrzebowałam — odparłam cicho.

Milczeliśmy. Minuty płynęły wraz z falami uderzającymi o brzeg. Jednak nie była to niezręczna cisza. W końcu Aleks odezwał się pierwszy.

— Nie było cię wczoraj w barze.

Powiedziałam mu, że będę.

— Malowałam obraz dla mamy Tamary.

— Malujesz na zamówienie?

— Nie, to był prezent. Jak twoja książka?

Chłopak uśmiechnął się.

— Pisze się — powiedział krótko.

Zaczęło robić się chłodno, więc stwierdziłam, że pora wracać do domu.

— Mogę cię odprowadzić? — spytał Aleks.

— Możesz — powiedziałam z uśmiechem.

Szliśmy wolnym tempem obserwując ludzi napotkanych po drodze, choć nie było ich dużo.

Właściwie był to tylko mężczyzna na kutrze rybackim i pan Wiesiu zmierzający do baru.

Postanowiłam pogawędzić z Aleksem. Chciałam lepiej go poznać.

— Jak to jest pracować w policji? — spytałam i zaraz potem żałowałam, że nie zadałam lepszego pytania.

— Dość… — zawahał się. — Stresująco.

— To na pewno duża presja i odpowiedzialność — stwierdziłam.

— Często za duża.

Gdy byliśmy blisko mojego domu, spojrzałam w okno i z przerażenia stanęłam i kurczowo złapałam Aleksa za ramię.

— Co się stało, Lauro? — spytał zaniepokojony.

W oknie ujrzałam kobietę w białej sukni i welonie. Nie widziałam jej twarzy, ale na białej tkaninie wyraźnie odbijały się czarne włosy.

Kobieta stała przy oknie chwilę, po czym zniknęła w głębi domu w tym samym momencie, w którym Aleks podążył moim wzrokiem.

— Na co patrzysz?

— Wydawało mi się… — ale czy na pewno tylko mi się wydawało? Kobieta wyglądała realnie. Ale przecież nie mogłam powiedzieć Aleksowi, że widziałam w oknie Białą Damę. Wziąłby mnie za wariatkę.

— …Że widziałam kogoś w oknie.

— Ktoś się włamał? — spojrzał na mój dom podejrzliwie.

— Może mi się wydawało — odparłam.

— Musimy to sprawdzić.

Aleks wyciągnął telefon, ale zasłoniłam mu go dłonią.

— Nie, proszę, nie dzwoń na policję. Musiało mi się wydawać.

— Cała drżysz — stwierdził.

Westchnął i schował telefon do kieszeni.

— Masz coś do obrony?

Rozejrzałam się. Koło domu stała oparta o ścianę szczotka z drewnianym kijem. Wzięłam ją w ręce.

— Tylko to — skrzywiłam się.

— Może być. Zostań tutaj, rozejrzę się — powiedział i ruszył w kierunku domu.

— Idę z tobą — odparłam.

Nie był zadowolony, ale powolił mi iść za sobą.

Przemierzaliśmy każde pomieszczenie rozglądając się na boki. Szłam za Aleksem z walącym sercem, choć wiedziałam, że niczego nie znajdziemy. Czy my właśnie polowaliśmy na ducha? Na dodatek ze zmiotką! Chyba właśnie osiągnęłam szczyt paranoi.

— Sprawdzaj, czy nic ci nie zginęło — powiedział cicho.

Posłuchałam go i rozglądałam się, ale wszystko wydawało się być na swoim miejscu. Weszliśmy na piętro. Najpierw zajrzeliśmy do sypialni, z której zobaczyłam kobietę w oknie.

Przeszły mnie ciarki, ale nie odkryliśmy niczego podejrzanego.

Sprawdziliśmy łazienkę, po czym wróciliśmy na parter. Czułam się jak idiotka. Z zażenowaniem ukryłam twarz w dłoniach.

— Tak strasznie mi głupio — westchnęłam. — Przepraszam cię, Aleksie.

— Nic się nie stało — uspokajał mnie. — Mam nadzieję, że się uspokoiłaś.

— Ja chyba wariuje — potarłam twarz i usiadłam na kanapie.

— Myślisz, że to przez paranoję?

— Nie wiem — wzruszyłam ramionami.

— Co dokładnie widziałaś?

Chwilę zastanowiłam się nad odpowiedzią.

— Kobietę.

— Białą Damę?

— Mój dom nie jest nawiedzony, to tylko legenda — obruszyłam się.

— Tak tylko pomyślałem… — przeczesał dłonią włosy.

— Że zwariowałam — dokończyłam za niego.

— Tego nie powiedziałem.

— Wiem, przepraszam — sięgnęłam koc leżący na kanapie i zarzuciłam go sobie na ramiona. — Po prostu wydawało mi się.

— Chcesz, żebym został?

— Co? — uniosłam brwi zdziwiona. — Nie!

— Na pewno?

— Nie możesz zostawać za każdym razem, gdy… — Nie wiedziałam, jak dokończyć zdanie.

— Dam ci mój numer i w razie czego dzwoń, jasne?

— Jasne.

Spisaliśmy wzajemnie swoje numery i pożegnaliśmy się. Zamknęłam drzwi na klucz i puściłam głośno muzykę, jakby duchy miała przegonić Abba płynąca z głośników. Szczotka też na wiele by się nie zdała.

To wszystko przez tę dziewczynkę, Zuzię. To ona dała pomysł mojej wyobraźni. Cokolwiek to było, istniało tylko w mojej głowie. Nie miałam czego się bać, prawda?

ROZDZIAŁ 7

Siedząc w swoim pokoju i czytając Buszującego w zbożu J.D. Salingera, usłyszałam trzask drzwi wejściowych i krzyki.

— Narobiłaś mi wstydu! Jak mogłaś?

— To ty robisz wstyd całej rodzinie. Całować się z dziewczyną i to tak blisko domu. Przecież ktoś mógł cię zobaczyć! Co sobie ludzie pomyślą?

— Nie obchodzi mnie, co ludzie sobie pomyślą.

— To pomyśl o mnie. Naprawdę chcesz, żeby sąsiedzi gadali, że wychowałam córkę na jakiegoś zboczeńca?

Odłożyłam książkę i zeszłam po schodach. Usiadłam w połowie nich, żeby obserwować awanturę.

Lena właśnie zdjęła glany i kopnęła je w kąt.

— Biseksualizm to nie zboczenie, mamo.

— Wymysły dwudziestego pierwszego wieku — prychnęła mama. — Kiedyś tego nie było.

— Było, tylko ludzie bali się o tym mówić.

— Wstydzili się i ty też powinnaś. Obściskiwać jakąś dziewuchę… to nie po bożemu!

Nie lubiłam, kiedy się kłóciły, a zdarzało się to codziennie. Można do tego przywyknąć.

— To nie,,jakaś dziewucha””, tylko moja dziewczyna — powiedziała Lena stanowczo. — A Bóg podobno kocha wszystkich.

— To nienormalne i nienaturalne. Dziewczyna z dziewczyną nie mogą mieć dzieci.

— A może ja wcale nie zamierzam mieć dzieci? Poczułam przyspieszone bicie serca.

— Jezus Maria! — przeżegnała się. — Co ty wygadujesz, dziecko?

— Z dziećmi są same problemy. To pożeracze czasu i życia.

— A kto ci poda szklankę wody na starość? Jesteś egoistką — stwierdziła.

— Nie, mamo, to ty jesteś egoistką, jeśli urodziłaś dzieci tylko po to, żeby miał się tobą kto opiekować na starość.

— Jak śmiesz?! — Jej donośny krzyk rozniósł się po całym domu. — Dlaczego Bóg mnie tak karze? — mówiąc to, spojrzała w sufit. — Czemu nie jesteś taka, jak Laura?

Poczułam mdłości, a w oczach Leny dostrzegłam frustrację.

— Bo ja posiadam własne zdanie.

Choć myślałam, że Lena nie wiedziała o mojej obecności, w tamtym momencie spojrzała na mnie z obrzydzeniem. Postanowiłam wrócić do swojego pokoju. Rzuciłam się na łóżko i patrzyłam w sufit. Z dołu docierała do mnie kontynuacja wrzasków. Włączyłam na słuchawkach Everytime Britney Spears, żeby zagłuszyć krzyki i zamknęłam oczy.

Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.
E-book
za 31.5
drukowana A5
za 57.34