E-book
23.63
drukowana A5
61.37
Doktor na receptę

Bezpłatny fragment - Doktor na receptę

O miłości, którą przepisał los


Objętość:
148 str.
ISBN:
978-83-8414-567-8
E-book
za 23.63
drukowana A5
za 61.37

Dla wszystkich, którzy czują pasję życia

I dla tych, którzy dopiero ją poczują.

Bo bez tego życie nie ma sensu.

Rozdział 1

I kto ma mnie niby tam zobaczyć? Babki w kolejce i doktor. A im nie zależy przecież w co będę ubrana. Pierdzielę! Nie chce mi się przebierać, idę tak — prowadziłam rozważania w głowie.

Miałam na sobie szare, cienkie, luźne a co najważniejsze, wygodne spodnie dresowe za kolano ze ściągaczem i kolorową, za dużą o jakieś dwa rozmiary bluzkę z postaciami z bajek na różowym tle. Było na niej wszystko, co istniało w filmach animowanych dla dzieci.

Nie miałam ochoty się stroić. To była standardowa, kontrolna wizyta w poradni, gdzie chodziłam regularnie od siedmiu lat, mieszkając we Wrocławiu, po przeprowadzce z Łodzi.

Przeprowadziłam się tutaj do mojego toksycznego ex. Na początku wtedy wydawało mi się, że wszystko było super. Dopiero z perspektywy czasu widziałam, że było wtedy dużo czerwonych lampek, które ja zignorowałam z nadzieją, że jakoś to będzie. Ale na szczęście od dwóch lat on był już tylko smutnym wspomnieniem.

Mój ex zarzucał mi to, jak jeszcze wiele innych rzeczy, że chodzę za często do lekarza, że jeszcze mi coś znajdą. I że jestem wariatką. Czemu ja z nim byłam? Kompletna porażka.

A ja uważałam, że trzeba się badać. Zawsze wolałam chodzić częściej do lekarza niż rzadziej lub wcale.

Moja mama mówiła mi czasem:

— Anita, Ty przestań chodzić po tych lekarzach! Jesteś przecież zupełnie zdrowa!

No a ja uważałam, że właśnie dlatego jestem zdrowa, bo się badam.

Tego lipcowego upalnego dnia wypadała moja profilaktyczna wizyta we Wrocławskim Centrum Onkologii w przyszpitalnej poradni.

Założyłam więc tylko basenowe białe klapki. Były wygodne i pasowały do mojego zupełnie luźnego ubioru. Zabrałam ze sobą też czarny, sportowy mały plecaczek, który zazwyczaj brałam na rowerowe wycieczki za miasto. Przejrzałam się w lustrze i poszłam.

Szłam spacerem wzdłuż głównej alejki w parku. Cieszyłam się, że mogę odstresować się przed wizytą wśród drzew. Czułam, że wszystko będzie w porządku, bo badałam się co rok, ale mimo to, miałam lekki stres, jak to zazwyczaj jest przed badaniami.

Weszłam do chłodnego korytarza.

Jak miło — pomyślałam i usiadłam w poczekalni pełnej kobiet. Każda z nich to była inna historia, pochodziły z różnych środowisk. Ale w takich miejscach wszystkie jesteśmy sobie równe. Każda chce być zdrowa i każda ma nadzieję, że wszystko będzie dobrze.

Wreszcie, po dosyć długim oczekiwaniu na swoją kolej, weszłam do gabinetu w mojej kolorowej bluzce i spodniach od dresu.

— Dzień dobry — powiedziała sympatycznym tonem pielęgniarka — poproszę o dokument Pani Anitko.

Podałam jej dowód osobisty, a ona sprawdziła moje dane. Oddając mi go wskazała leżankę przy ścianie mówiąc:

— Może Pani usiąść i przygotować się do badania. Proszę się rozebrać Pani Anitko. Lekarz już idzie — starała się wprowadzić luźną atmosferę, żebym się nie stresowała.

Usadowiłam się na leżance przykrytej zielonym, jednorazowym materiałem, schowałam dowód z powrotem do plecaka i rozebrałam się do badania piersi.

Za każdym razem, odkąd byłam tu pacjentką, doktor był inny, ale wierzyłam, że wszyscy są dobrymi lekarzami. Poradnia, mimo że w ramach funduszu, miała dobre opinie.

Wtedy pojawił się on. Lekarz w niebieskim ubraniu z dekoltem w serek. Wydawał się sunąć do mnie w powietrzu bez używania nóg. Był wysoki, bardzo przystojny, chociaż nie w moim typie. Na jego widok serce zaczęło mi bić szybciej i zrobiło mi się jakoś tak cieplej. Miał coś takiego w sobie, co sprawiało, że im bliżej mnie był, tym bardziej czułam, jakby coś ściskało mi żołądek.

Nawet nie wiem, czy powiedział cokolwiek kiedy wszedł. Byłam jakby nieprzytomna. A na pewno nie byłam przytomna w stu procentach.

Podszedł do mnie i zaczął badać moje piersi. Dotykał je w ten charakterystyczny sposób, miejsce przy miejscu, bardzo dokładnie i zwinnie przebierając palcami. Byłam tak onieśmielona, że nawet na niego nie patrzyłam. Widziałam tylko kawałek torsu w niebieskiej bluzce, kawałek dekoltu i fragment ręki.

Jego dotyk sprawiał mi przyjemność, był bardzo miły. Poczułam jak przez moje ciało przepływał przeszywający, zniewalający prąd. Pierwszy raz miałam takie uczucia na wizycie u lekarza. Cały świat przestał istnieć. Był wtedy tylko on, mój doktor w niebieskim ubraniu.

Kiedy skończył powiedział do mnie spokojnym, aksamitnym, tak seksownym głosem, że myślałam, że zemdleję:

— Skończone badanie Pani Anito, może się Pani ubrać. Dziękuję bardzo.

To było miłe, rzadko się mi zdarzało, a szczególnie podczas wizyt nie prywatnych, żeby lekarz dziękował mi, że mógł mnie zbadać. Mój doktor miał widać dużo empatii w sobie. Biła od niego taka dobra energia, jakiś magnetyzm. Był opanowany, a jednocześnie czułam, że drzemie w nim niespożyta wielka energia, która tylko czekała na to, by znaleźć ujście.

Zakładałam z powrotem moją bluzkę z bajkami i nie wiedziałam co się dzieje. Nic innego nie słyszałam oprócz niego.

— Pani Anito, o tej wydzielinie — pytał spokojnie doktor o aksamitnym głosie, który mnie rozpalał — co w tej Łodzi mówili o niej jak ją badali?

Imponowało mi to bardzo, że on jest taki mądry, że z pewnością po przeczytaniu mojej karty i badaniu, dokładnie wiedział co mi jest.

— Że to jakieś makrofagi, czy coś takiego, panie doktorze — odpowiedziałam mając pewność, że mojemu doktorowi to zupełnie wystarczy, bo on i tak już znał całą moją chorobę na wylot.

— A jak się pani przeprowadzi z powrotem do Łodzi? — pytał nie wiadomo dlaczego.

— Nie! Nie! Panie doktorze, mnie się tu we Wrocławiu bardzo podoba! Jeżdżę na rowerze, jest dużo ścieżek, po wałach jeżdżę, po parkach. Super tutaj jest! — Paplałam szybko i żywo jak nakręcona.

— Tak. Ja też znam dużo fajnych miejsc we Wrocławiu — odparł mój lekarz.

— Z resztą na stare lata fajnie już zostać we Wrocławiu — dodałam głupio.

— Na stare lata? — zdziwił się doktor. — Ja jestem tylko trzy lata starszy od Pani, a nie czuję się staro — w każdym jego słowie była wyczuwalna taka pasja do życia.

W jego tonie głosu, w tym jak mówił i co mówił był ogromny życiowy optymizm. Podobało mi się to bardzo, a głos elektryzował.

— Nie no, faktycznie, przesadziłam. Poniosło mnie trochę panie doktorze — nie chciałam, żeby myślał, że jestem marudą albo pesymistką, bo nie uważałam się za taką. Teraz tylko gadałam tak bez sensu, bo chciałam dobrze wypaść w tej rozmowie. On mi się spodobał. To jak mówił, jaki miał głos, jaka energia wewnętrzna od niego biła, to że był dobrze wykształcony, że był mądrym lekarzem, to wszystko przyciągało mnie do niego.

— Często tak panią ponosi? — zapytał całkiem na luzie, wyraźnie rozbawiony. Ale nie czekał już na moją odpowiedź, tylko wstał zza biurka i podszedł do mnie z kartką i długopisem.

— Proszę zadzwonić na ten numer — podał mi kartkę, wskazując długopisem na zaznaczony w kółko numer telefonu komórkowego.

Miał piękny uśmiech, chociaż i bez niego jego twarz była promienna. To dlatego, że w oczach miał takie iskierki, które same uśmiechały się do mnie. Pomyślałam, że to była taka pasja do tego co robił. Był lekarzem z powołania. I to też bardzo mi się podobało.

Wzięłam od niego tę kartkę i jeszcze drugą, którą podała mi pielęgniarka.

— Dobrze, dziękuję bardzo panie doktorze, do widzenia — odparłam oszołomiona i zupełnie nieświadoma tego, co się właśnie wydarzyło.

— Do widzenia — odpowiedziała zza okularów pielęgniarka.

— Do zobaczenia, pani Anito — pożegnał mnie mój lekarz. — Wszystkiego dobrego! — Dodał kiedy byłam już przy drzwiach.

Wyszłam z gabinetu. Minęłam kobiety czekające na korytarzu, wyszłam z budynku na zewnątrz i zatrzymałam się przed bramą szpitala.

Coś do mnie dopiero docierało. Przyglądałam się najpierw jednej mniejszej kartce z numerem telefonu komórkowego, a później tej drugiej większej z nazwą i adresem poradni, opisem wizyty, zaleceniami, numerem stacjonarnym do rejestracji oraz stempelkiem i podpisem lekarza: Maksymilian Domański. Dotarło do mnie wreszcie, że numer telefonu komórkowego jest prywatnym numerem do mojego doktora.

Rozdział 2

O Holender ciasny… Ja pierdzielę… — stałam tak i gapiłam się na te dwie kartki jak sroka w gnat. Zrobiło mi się gorąco, serce jakoś szybko biło i zaczęło mi się kręcić w głowie. Szłam do domu jak lunatyk. Nie dowierzałam jeszcze w to, co się stało. Nigdy przedtem żaden lekarz nie podawał mi na wizycie swojego numeru telefonu komórkowego.

Bo i po co miałby to robić — myślałam. Po cholerę?!

­– No jak to po co?! — Dziwiła się moja przyjaciółka Karolina, że nie rozumiem tego.

— Anita! Serio nie czaisz? On Cię chce poderwać, a właściwie, to już Cię poderwał! — Krzyczała przejęta siedząc przede mną na kanapie i silnie gestykulując.

— No a po co miałby dawać Ci swój telefon?! Chyba nie po to, żeby mu psa wyprowadzić, albo kota nakarmić! — Nie pozwalała mi nic powiedzieć — Anita! Ty weź do niego dzwoń! Ale jaja! — Krzyczała ucieszona, a ja nie wiedziałam co mam robić.

Dni mijały, a ja nadal się zastanawiałam co robić. Zadzwonić, napisać, nie zadzwonić, nie napisać… Nie wiedziałam. Zastanawiałam się czy w ogóle takie rzeczy się zdarzają. Wydawało mi się, że nie. Zapytałam o to wujka interneta. Tak jak zresztą pytałam o inne sprawy po wyjściu od lekarza. Tyle, że zazwyczaj były to pytania o moje dolegliwości. Czy to poważna choroba czy nie. Czy umrę niedługo, czy nie ma się czym przejmować.

Tym razem zapytałam, czy lekarz może poznać swoją przyszłą partnerkę w swoim gabinecie. Wyszło mi, że tak. Tak twierdził wujek internet, a jak wiadomo on wiedział wszystko. Twierdzili też tak sami lekarze i pacjentki na forach. Było ich całkiem sporo.

Opowiedziałam też całą tę sytuację koleżankom w pracy, bo pytały czemu jestem taka rozmarzona. One też stwierdziły:

— Dziewczyno! Ty dzwoń! Ale Ci się trafiło!

— Tak, jak ślepej kurze ziarno — odpowiadałam.


Dni sobie dalej mijały i dalej myślałam:

Po cholerę on się chce umawiać z jakąś kobietą, co chodzi w spodniach od dresu i w za dużej bluzce jak dla dzieci. Jakby chciał kogoś zapraszać na randki, to by sobie ucelował jakąś seksowną, elegancką kobietę. Sama już nie wiedziałam. Myślałam, że lekarz woli umawiać się z kobietami, bardziej takimi na swoim poziomie, a nie z laskami z fabryki, w dresach jak ja.

A może on jest gejem i szuka koleżanki? — wpadło mi do głowy. No tak! On taki zadbany, tak mówi spokojnie… O Jezu, jak on mówi… ten głos… święci pańscy jak on mówi… Nogi same się uginają.

Na pewno jest gejem! — Pomyślałam i postanowiłam napisać esemesa, bo zadzwonić nie miałam odwagi. Z resztą nie wiadomo, czy by w ogóle odebrał. Lekarze są ciągle zajęci. I nawet pewnie by nie pamiętał, kto do niego dzwoni. A tak napiszę esemesa, to najwyżej nie odpisze — podjęłam decyzję.

Rozdział 3

Nie wiem czy w głębi serca myślałam, czy też miałam nadzieję, że doktor jednak nie odpisze. Minęły w końcu dwa tygodnie od mojej wizyty w szpitalu. Bałam się tego nowego, nieznanego i niewiadomego. Jednak kiedy myślałam o tym, że mam napisać do mojego lekarza, żeby się z nim umówić, bo przecież po to miałam napisać, robiło mi się gorąco, nogi miałam jak z waty, a serce biło mi jak szalone. Zaczynało kręcić się mi w głowie.

Przypominałam sobie swoją wizytę, to jak się pojawił, jak mnie dotykał podczas badania. Jego dłonie były na moich piersiach. Jakie to dziwne, on już je dotykał — pomyślałam. Przypominałam sobie jego głos, tak miękki i przyjemny, tę niesamowitą energię, ukrytą w nim, jakiej nie miał nikt inny. To przyciąganie…

Co napisać…? — myślałam trzymając w ręku kartkę z numerem telefonu napisanym przez niego. Dłonie mi drżały. Jezu, co za pismo! Takie szlachetne a jednocześnie nonszalanckie. Nawet na widok tych kilku cyfr, zakreślonych w kółko, zapisanych przez mojego doktora, czułam napływające gorąco i ściskanie w żołądku.

Chyba oszalałam — taką myśl miałam w głowie. Dobra, raz kozie śmierć. Trzeba coś wymyślić — podjęłam decyzję i zaczęłam pisać esemesa:

Dzień dobry Panie Doktorze. Dziękuję za wizytę dwa tygodnie temu w poradni. Jest Pan prawdziwym lekarzem z powołania. Podał mi Pan numer telefonu, dlatego mogę napisać i podziękować. Pozdrawiam serdecznie. Anita Jaworska.

Wysłałam. Nie wiedziałam zupełnie co mogę napisać, ale myślałam, a właściwie byłam pewna, że i tak nie odpisze, że mnie nie pamięta. Pomyliłam się.

Dosłownie za kilkanaście minut zaczął dzwonić telefon. Jego numeru nie zapisałam sobie, ale znałam już na pamięć.

O szlag jasny! To on! Kurwancka! — Tylko spokojnie myślałam. W głowie mi się kręciło. Puls miałam chyba trzy razy szybszy. Cud, że jakoś w miarę chyba udało mi się zachować spokój. Odebrałam.

— Halo? — odezwałam się starając mieć miły głos, a i tak zabrzmiało to, jakbym dławiła się ziemniakiem.

— Dzień dobry! — Powitał mnie wesoło doktor — Już się martwiłem, że Pani do mnie się nie odezwie. Ale cieszę się bardzo i dziękuję za te miłe słowa. W obecnych czasach to bardzo cenne. A tym bardziej napisane od Pani. Czy ja mogę zaproponować Pani spotkanie? — usłyszałam w słuchawce spokojny, ciepły i wesoły głos mojego doktora. Byłam bliska omdlenia. „W obecnych czasach…” Jak on się wypowiadał… — myślałam.

— No tak. Pamiętam, że Pan doktor mówił, że zna dużo fajnych miejsc we Wrocławiu.

— Tak — on był taki pogodny, słychać to było w każdym słowie. — Chętnie zabiorę Panią do Restauracji Magdalena. Może być piątek o 18.00? — oczy robiły mi się jak pięć złotych, a serce nie zwalniało.

— Tak. Będzie super! Pasuje mi jak najbardziej! — Starałam się brzmieć spokojnie ale i tak słychać było moje podekscytowanie.

— Umówmy się zatem na miejscu o 18.00 w piątek — zadecydował mój doktor z wyraźną radością w głosie.

— Okay. Cieszę się! Do zobaczenia! — Odparłam wesoło.

— Ja jeszcze bardziej! Do zobaczenia! — Pożegnał mnie.

Naprawdę miałam wrażenie, że kiedy ze mną rozmawiał, uśmiechał się. A jednocześnie wydawał się spokojny i opanowany. Zawsze podziwiałam takich ludzi, którzy pomimo emocji potrafili zachować spokój. Ja tego nie potrafiłam.

Ja pierdziele! Jasna dupa! Umówiłam się z moim doktorem na randkę! — Wirowało mi w głowie. Gapiłam się na telefon, którego ekran dawno wygasł i dotarło do mnie, że piątek jest jutro!

Zadzwoniłam do Karoli i opowiedziałam jej wszystko.

— Kochana! Zajebiście! — Zaraz jestem u Ciebie! Powybieramy ciuchy — powiedziała.

Zawsze mogłam na nią liczyć. Znałyśmy się już siedem lat, z mojej pierwszej pracy po przeprowadzce do Wrocławia do mojego ex, o którym wolałam nie myśleć. Przyjaźniłyśmy się. Ona mi pomogła przewozić rzeczy do mojej kawalerki kiedy wyprowadzałam się od tamtego idioty. Pocieszała pijąc ze mną wino i jedząc pizzę.

— No właśnie! Ciuchy! Kurde Karola, dzięki! — Uświadomiła mi, że muszę przecież na randkę z doktorem wyglądać jakoś normalnie.

Była dosłownie za pół godziny, a ja miałam już na całym łóżku powywalane ubrania z otwartej szafy.

— Nie wiem Karola… Trzeba coś wybrać — patrzyłam na nią załamana z miną jak nieszczęśliwy pies.

Za to moja przyjaciółka była pełna energii.

— Pokaż co tam masz — dopadła do sterty ciuchów na łóżku i zaczęła przeglądać wszystko.

— Gdzie Cię zaprosił? — zapytała. Nie mówiłam jej jeszcze, że mamy iść do najlepszej restauracji w mieście, tylko że w ogóle do knajpy.

— Do Magdaleny — odparłam przyciszonym głosem z lekkim uśmiechem na twarzy. Jakbym sama nie dowierzała, że taka zwykła dziewczyna jak ja, która pracuje całe życie w fabrykach na produkcji, może iść na randkę do takiego miejsca.

— O kurwa… — powiedziała cicho Karolina wypuszczając z rąk bluzkę, którą przykładała do siebie przeglądając się w lustrze. Przykładała sobie teraz dłoń do ust.

— Do Magdaleny… ­– powtórzyła za mną powoli. –Okay… Kochana! To Ty musisz wyglądać jak milion dolarów! — Dokończyła już swoim energicznym tonem, podnosząc bluzkę z podłogi.

Rozdział 4

I faktycznie starałam się tak wyglądać. Po pracy szybko przyjechałam do domu. Na szczęście miałam pierwsze zmiany i o 15.00 byłam z powrotem. Zjadłam coś na szybko, wypiłam mocną kawę, żeby na randce broń Boże tylko nie ziewać. To by była dopiero siara! Poszłam się myć. I chociaż wczoraj robiłam te wszystkie zabiegi pielęgnacyjne wieczorem, to jeszcze raz goliłam dokładnie wygolone już wczoraj nogi, pachy i na wszelki wypadek poprawiłam golenie w okolicach bikini i na wzgórku łonowym. Nie miałam zamiaru, ani też nie sądziłam, że wylądujemy w łóżku na pierwszej randce, ani że nawet będziemy się całować, ale jak to mówią, przezorny zawsze ubezpieczony.

W ogóle nie miałam pojęcia co będzie, jak będzie. Szłam po prostu w tę sytuację bez zastanawiania się zbytnio. Dziwiłam się, że nie miałam stresu. Jedynie taki dopingujący. Czułam za to coraz to większą ekscytację i euforię.

Umyłam zęby i język, aż mi się niedobrze zrobiło. Wyglądało to tak, jakbym szła do dentysty, albo moje życie miało co najmniej zależeć od tego. Wysuszyłam włosy, układając je starannie niczym na rozdanie Oscarów. Nałożyłam balsam i zaczęłam wybierać bieliznę. Założyłam koronkowe beżowe majtki i koronkowy biustonosz w podobnym kolorze. Wiadomo już, zakładałam, że sexu nie będzie, no ale zawsze dobrze jest być przygotowaną na wszystko. Jakby co. Tym bardziej, że myśli o moim doktorze przyprawiały mnie o szybsze bicie serca i fale gorąca zaczynające się od uszu i dalej napływające przez szyję, kark, ramiona, idące dalej do rąk i przez plecy do lędźwi, do nóg i samych stóp i na koniec docierając między uda.

Makijaż zrobiłam mocniejszy. Położyłam jasno i ciemnoszare cienie, rzęsy mocno wytuszowałam. Do tego czerwona pomadka. Było dobrze. Sama się sobie podobałam.

Założyłam dżinsową jasną spódniczkę przed kolano i do tego czarny top na grubych ramiączkach i białą obcisłą kamizelkę, która podkreślała biust. Do tego czarne sandałki na obcasie, na paskach i czarną mała torebkę z paskiem i małymi ćwiekami. Na ucho założyłam dwie złote nausznice. Znaczy może nie złote, a w kolorze złota, a na rękę trzy bransoletki z koralików udających małe perełki. I za dziesięć złotych można wyglądać jak milion dolarów — pomyślałam.

Spojrzałam jeszcze raz na siebie w lustrze. Było naprawdę dobrze. Posłałam sobie całusa z ręki do lustra i wyszłam na spotkanie z moim doktorem.

Zamówiłam taksówkę, bo było gorąco, a nie chciałam się po drodze roztopić. I tak już było mi od środka bardzo gorąco. Czułam, że cała płonę. Jadąc na miejsce czułam, że mam lekko diabelski uśmieszek na twarzy.

Kierowca zatrzymał się blisko miejsca naszego spotkania. Wysiadłam i odetchnęłam z ulgą. Mojego doktora jeszcze nie było. Miałam czas jeszcze oswoić się z myślą, że czeka mnie randka z mężczyzną z wyższej klasy społecznej niż moja, wykształconym, na pewno inteligentnym i mądrym lekarzem, który skończył kilka prestiżowych szkół. Wiedziałam, że skończył studia medyczne i dwie szkoły za granicą, bo sprawdziłam to w internecie.

Boże co ja będę z nim robić, o czym będziemy rozmawiać? — zaczęły mnie ogarniać wątpliwości, czy to spotkanie ma w ogóle sens. Po co on umawia się z taką zwykłą kobietą jak ja. On doktor, a ja dziewczyna z produkcji. Masakra, to nie mój świat! Jeszcze mogę uciec — pomyślałam i w tej samej chwili prawie zobaczyłam uśmiechniętego od ucha do ucha, idącego dużymi krokami, żeby nie powiedzieć susami, mojego seksownego doktora. I już nie miałam wątpliwości, znikły w jednej chwili. On działał na mnie tak, jak nikt nigdy, nawet w połowie na mnie nie zadziałał.

Ubrany był zupełnie inaczej jak w szpitalu.

No tak, czy ja durna jestem? Przecież nie będzie po mieście chodził w ubraniu lekarskim. Ja też po Wrocławiu nie chodzę przecież w ciuchach z produkcji leków. Do wariatów by mnie odesłali — chyba z emocji prowadziłam sama ze sobą, takie głupie rozmowy w głowie.

Mój doktor idąc w słońcu wyglądał jak anioł. Miał białą koszulę nie zapiętą pod szyją do końca, z zawiniętymi za łokieć mankietami, które podtrzymywał paseczek zapinany na guzik. Koszula była wpuszczona w jasnobrązowe spodnie przed kolano. Myślałam, że oszaleję. Mógł być ubrany w cokolwiek. Mnie podobało się, jak szedł, jak się poruszał, że po prostu to był on z krwi i kości. Nikt inny, tylko właśnie on i szedł do mnie z małym bukiecikiem.

Niech się dzieje! — Pomyślałam sobie i też uśmiechnęłam się szeroko.

Podszedł do mnie, a mnie tak waliło serce, że myślałam, że to słychać. I już znowu nic się nie liczyło, tylko on i jego szaro- oliwkowe oczy pełne iskier i energii, które patrzyły prosto w moje oczy i uśmiechały się.

— Dzień dobry panie doktorze — wypaliłam pierwsza zapatrzona w niego. Wydawało mi się, że cała drżałam, a serce biło mi jak szalone.

— Hej! — Odpowiedział radośnie z uśmiechem. I podając mi bukiecik powiedział: — Proszę, dla Ciebie zerwałem — Jezusicku, jaki on miał ten swój głos… — Cieszę się, że przyszłaś i że napisałaś, chociaż już się bałem, że się nie odezwiesz — wydawało mi się, że głos mu się trochę łamał. Ale cały czas się uśmiechał szeroko. Ja zresztą też.

— Dziękuję — wzięłam od niego bukiecik i powąchałam go. Pachniał słodko i miło. Z resztą Pan doktor też pachniał bardzo ładnie.

Kiedy brałam od niego kwiatki nasze dłonie musnęły się delikatnie. To była chwila ale wystarczyła, by przeszły mnie iskry.

— Chodźmy — powiedział z uśmiechem kładąc mi delikatnie dłoń na plecach, kierując do wejścia — I proszę Cię Anito, mów mi Max.

Max, jak to pięknie brzmiało. Trzy najpiękniejsze litery złączone w jedno najcudowniejsze imię. On moje imię też tak wypowiedział, jakby z taką dbałością, troską i z takim uczuciem. To było bardzo przyjemne słyszeć, jak mówi moje imię.

— Dobrze, Max — odpowiedziałam uśmiechając się do niego. Otworzył drzwi przede mną i weszliśmy. A raczej ja weszłam, bo Max potknął się o dywan, który leżał przy wejściu i widziałam tylko jak mija mnie obok wykonując jakby nieudany telemark, taki bardziej ukłon. Słyszałam jak się śmieje. Kiedy już się wyprostował i obrócił w moją stronę i oboje się śmialiśmy.

— To się nazywa wejście! — Patrzyłam na niego rozbawiona.

— Z przytupem! — Odpowiedział nie przestając się śmiać.

Przerwał nam dopiero kelner zapraszając do stolika. Skierował nas na nasze miejsce w oszklonym patio z pięknym widokiem na rzekę i Uniwersytet Wrocławski. Max odsunął mi krzesło, poczekał aż usiądę i przysunął mnie lekko.

O rany — pomyślałam.

Rozglądałam się po eleganckim wystroju. Było przytulnie, ale najlepszy był widok przez duże okna.

— Pięknie! — Powiedziałam zachwycona patrząc na niego — Dzięki za zaproszenie!

Znowu przerwał nam kelner przynosząc karty dań i win. Nie mogłam skupić się na tych kartach w ogóle. Nie miałam pojęcia co czytałam.

— Wiesz, może napijmy się czegoś mocniejszego — zaproponował Max nie przestając się uśmiechać. Zawołał kelnera i zapytał mnie:

— Co dla Ciebie? Co powiesz na whisky z tonikiem i limonką? — byłam mu wdzięczna, że zadecydował za mnie, bo mogłam godzinę patrzeć w kartę, a i tak bym niczego nie wybrała.

— Tak. Brzmi nieźle — uśmiechnęłam się.

— Dwa razy — zwrócił się do kelnera — i jeszcze poprosimy wino (tu powiedział nazwę z francuskiego, co dla mnie brzmiało tylko jak bla bla brią)

— Czy to wszystko? Czy będą Państwo zamawiali coś do jedzenia? — zapytał sympatyczny, elegancki kelner.

— Tak. Tylko prosimy dać nam chwilę — poprosił Max.

— Oczywiście — kelner oddalił się.

Patrzyliśmy na siebie uśmiechnięci, nie mówiąc nic dłuższą chwilę. Widziałam jak jego oczy się błyszczą.

Nie czułam się wcale skrępowana. Czułam się szczęśliwa będąc z nim.

Znowu przyszedł kelner i sprowadził nas na ziemię.

— Czy już Państwo wybrali? — chyba domyślił się, że nie bo gapimy się na siebie cały czas, a nie na karty i sam zaproponował — polecam sałatkę z krewetek i ricottę na deser.

— Świetnie — powiedział Max.

— Super! — Zgodziłam się.

Kelner przyniósł nasze drinki i nalał nam wina.

— Max? Ty nie masz problemu jak mieszasz alkohole? — zapytałam.

— Nie — uśmiechnął się — Wystarczy, że teraz mam zakręcenie w głowie. Wybacz moją bezpośredniość — nachylił się nad stołem w moją stronę — kiedy przyszłaś na wizytę i usiadłaś, ja wszedłem właśnie do gabinetu obok i widziałem Cię przez drzwi łączące oba pomieszczenia. Zatrzymałem się. Od razu się mi spodobałaś. Masz coś takiego w sobie co mnie przyciągnęło. Taką energię. Pomyślałem: Teraz lub już nigdy, nie daj jej odejść — mówił bez skrepowania, bez ogródek.

Uśmiechnęłam się, a w głowie mi się kręciło. Nie wiedziałam czy on to mówi na serio, czy nie wiadomo dlaczego właściwie.

— Ja nie wiedziałam co się działo. Dopiero jak wyszłam, to do mnie dotarło, że dałeś mi swój numer telefonu.

— Dlaczego tak długo się nie odzywałaś? Myślałem już, że nie odpiszesz. Później pomyślałem sobie, że się wygłupiłem, że ja Tobie się nie spodobałem, że pewnie skoro jesteś taką piękną i wyjątkową kobietą, to pewnie kogoś masz — Nie wierzyłam, że to się dzieje naprawdę. Jednak Max to mówił i wydawało mi się, że był szczery. Ogarnęła mnie wielka fala szczęścia. On czuł podobnie jak ja.

Znowu kelner przerwał nam przynosząc nam nasze jedzenie.

— Ja nie wiedziałam, co napisać. Myślałam, że nie będziesz mnie pamiętać…

— Żartujesz…? — patrzyliśmy sobie w oczy i rozmawialiśmy szczerze jakby jutra miało nie być. Jakby była ta chwila tylko.

— Max, moje związki to były katastrofy. Chyba wybierałam niewłaściwe osoby. Teraz chcę, żeby było tak jak powinno być. Boję się, ale chcę zobaczyć co będzie. Bo… też mi zawróciłeś w głowie — wyznałam szczerze uśmiechając się.

Chciałam rzucić się na niego. Poczuć go w końcu. Czułam przyjemne ściskanie w żołądku. A on uśmiechał się tak cudownie i patrzył na mnie roziskrzonym wzrokiem. Nagle spoważniał nieco i zaczął mówić:

— Wiesz, ja też miałem pecha do związków. Jestem po rozwodzie, chcę żebyś od razu to wiedziała. Poznaliśmy się jeszcze na studiach tutaj we Wrocławiu, a po ślubie zamieszkaliśmy w domu pod Zieloną Górą. Tam skąd pochodzę. Dużo pracowałem i kiedy ona zaszła w ciążę, a później poroniła, obwiniała o to mnie. Ja otrząsnąłem się z tego. Ona nie, miała depresję i cały czas żal i pretensje do mnie. Rozwiedliśmy się dwa lata temu i nie mamy kontaktu. Wiem tylko, że zamieszkała z siostrą w Szczecinie. Prowadziłem wtedy z kolegą z Wrocławia, którego znałem ze studiów, badania nad nowoczesnymi technikami leczenia raka trzustki. Okazało się, że chciano nasze badania wprowadzić w życie i postanowiłem się przeprowadzić tutaj i zacząłem pracować w szpitalu — opowiadał, a ja słuchałam go zaciekawiona. Imponowało mi to co robił.

— Niesamowite! — Jesteś prawdziwym lekarzem z powołania. To od razu czuć — patrzyłam na niego zafascynowana. Ja nie robię takich wielkich rzeczy jak Ty. Ja po prostu pracuję przy produkcji leków — powiedziałam trochę smutnym tonem.

— Wiem — powiedział zadowolony — widziałem w Twojej karcie w poradni. To trochę podobne, też robisz coś ważnego. Z resztą uważam, że każda praca jest ważna. Tak samo — mówił to tak, że uwierzyłam i nawet pomyślałam, że lubię to co robię.

Mogliśmy tak jeszcze siedzieć i gadać do rana. Max opowiadał mi jeszcze o swoich studiach, o szkołach w Niemczech i we Francji. Wszystko to były prestiżowe uczelnie. Spędzał dużo czasu na nauce i na pracy. Dawało mu to satysfakcję. Było jego wielką pasją i celem życia. Słuchałam tego wszystkiego jak zaczarowana. Bardzo imponowała mi ta jego pasja i podniecała.

Ja opowiadałam o pracy na produkcji, że to praca manualna i zespołowa, co mi najbardziej się w tym wszystkim podoba, że też noszę maseczkę, czepek i białe ubranie, że takie są standardy. On się uśmiechał i mówił:

— A widzisz jakie nasze prace są podobne?

— Ale nie zawsze ludzie mi ufają — zaśmiał się przypominając sobie coś.

— Kiedyś — opowiadał z uśmiechem — przyszła do mnie kobieta na badanie i miała się rozebrać. Ja chciałem jeszcze coś doczytać w jej karcie choroby, a kiedy się do niej odwróciłem, wiesz co zobaczyłem? — pytał roześmiany.

— Nie — odpowiedziałam rozbawiona.

— Koło niej siedział jakiś facet — śmiał się Max.

— To był jej mąż? — zapytałam śmiejąc się.

— Tak. Powiedział, że chce być przy badaniu, że bez niego żaden facet jego żony nie będzie, jak on to powiedział, obłapiał — śmialiśmy się razem głośno dopijając wino.

Czułam się jakbyśmy znali się od lat. Czułam się swobodnie. Mogłam przy nim być dokładnie taka, jaką byłam. I cały czas była ciekawość, przyciąganie, taka energia, chemia między nami. Czułam to w jego spojrzeniach, w jego postawie, w tym jak nachylał się do mnie przez stół, czułam to w moim sercu i ciele, przez które przepływał jakby przyjemny prąd kiedy był obok. Nic się nie liczyło, świata nie było. Tylko my. Nigdy nie czułam się podobnie.

Nawet nie wiem kiedy na dworze zapadł zmrok.

Max puścił mnie znowu przodem, kładąc rękę na plecach.

— Uważaj na dywan! — Powiedziałam z uśmiechem, spoglądając na niego przez ramię — oboje się śmialiśmy.

Kiedy wyszliśmy, na Odrze połyskiwały kolorowe światła z okien, latarni i neonów. Wieczorne powietrze było przyjemne.

— Max poczekaj, ja pójdę jeszcze siku — powiedziałam po prostu. — Nie uciekaj — dodałam.

— Nie zamierzam — odparł uśmiechnięty i wpatrzony we mnie. — To ja się boję, że uciekniesz przez okno w toalecie, wskoczysz do jakiejś łódki i odpłyniesz.

Zaśmiałam się w odpowiedzi i pobiegłam do toalety.

Będąc w środku przejrzałam się w lustrze i zobaczyłam tam naprawdę ładną kobietę o śmiejących się, błyszczących oczach i promiennej cerze. Takie to było naturalne i normalne, że zakochiwałam się w Maxie, moim doktorze, jedynym w swoim rodzaju. A może już byłam zakochana?

Wyszłam, a on powiedział z uśmiechem:

— Też byłem, żeby nie sikać po krzakach. Chodź! — powiedział zdecydowanie i łapiąc mnie za rękę poprowadził nad Odrę.

Jego dłoń była taka delikatna. Cała drżałam z emocji i ogarnęło mnie przyjemne ciepło kiedy poczułam jego dotyk na skórze. Moja dłoń była w jego dłoni.

Szliśmy tak wzdłuż rzeki blisko siebie trzymając się za ręce. Patrzyłam na wodę. Uśmiechałam się. Tak mi było błogo. Nic nie mówiliśmy, po prostu cieszyliśmy się tą chwilą.

W pewnym momencie zatrzymaliśmy się oboje jednocześnie. Staliśmy naprzeciw siebie blisko. Serce mi waliło, a Max zapytał przyciszonym, zniżonym lekko głosem i przenikając mnie wzrokiem i kładąc mi dłoń na ramieniu:

— Pewnie Ci zimno?

— Nie, nie czuję — odparłam cicho patrząc w jego lśniące oczy.

Patrzyliśmy tak na siebie dłuższą chwilę, aż w końcu ja złapałam go za szlufki od paska w spodniach, pociągając do siebie zdecydowanym ruchem, a on w jednej chwili zaczął mnie mocno całować. Chwyciłam go za ramiona, a on trzymał moją twarz w swoich dłoniach. Czułam, że drżą. Omal nie zapaliłam się i nie spłonęłam. Całowaliśmy się namiętnie jakbyśmy mieli tylko tę chwilę, jakbyśmy mieli więcej się nie spotkać. Świat wirował. Czas zniknął. Nasze usta, oddechy się połączyły, języki się splatały. Przytulił mnie później, a ja czułam jak oboje oddychamy szybko. Byłam bezpieczna, we właściwym miejscu, we właściwych ramionach. Spojrzał na mnie z niesamowitą radością w oczach. Patrzyliśmy na siebie szczęśliwi. Trzymał mnie w pasie, a ja jego za ramiona.

— Jesteś niesamowita. Cudownie mi z Tobą. Zakręciłaś moim światem — powiedział z przejęciem.

— Max, ja czuję to samo — wyznałam szczerze. I całujesz niesamowicie. Uczą tego na medycynie? — zapytałam z uśmiechem.

Zaśmiał się i poszliśmy dalej.

— Anita, masz piękne oczy. Wiesz? — mówił.

— To przez Ciebie.

— Wszystko już przeze mnie? — droczył się.

— A co myślisz? Na kogoś musi być! — odparłam i śmialiśmy się znowu.

— Kiedy się zobaczymy? — zapytał kiedy znaleźliśmy się przy fontannie z szermierzem. — Może jutro? — zapytał z nadzieją w głosie.

— Super! — powiedziałam uśmiechnięta.

Wsiedliśmy do taksówki. Max obejmował mnie ramieniem. Westchnął i popatrzył na mnie rozpalonym wzrokiem. Oddychał szybko.

— Jesteś zmęczony? — zapytałam.

— Nie — odparł zadowolony. Wiesz że… mózg, żeby się zakochać, potrzebuje tylko niecałej sekundy?

Kręciło mi się w głowie.

— Pewnie dlatego, że serce mu podpowiada szybko i mózg już wie, tak jak serce, że to ta osoba — odpowiedziałam kładąc mu rękę na udzie.

Westchnął znowu przeciągle patrząc mi w oczy.

Kiedy dojechaliśmy pod mój blok uśmiechnął się i powiedział:

— Dziękuję za spotkanie! I do jutra! Zadzwonię rano.

Wysiadłam, a on jeszcze złapał mnie za rękę i dodał cicho:

— Jesteś wyjątkowa. Cieszę się, że Cię spotkałem.

— Dobranoc. Dzięki! Było super, ja też się cieszę! — odpowiedziałam z uśmiechem.

Puścił moją rękę, a kiedy odjeżdżał, posłałam mu buziaka z dłoni, tak samo jak sobie, kiedy wychodziłam z domu.

Rozdział 5

Spałam jak niedźwiedź na zimę. Obudziłam się kiedy słońce było już wysoko na niebie. Wyskoczyłam z łóżka, żeby zobaczyć czy Max nie dzwonił. Nie dzwonił. Nic też nie napisał. A była już 10.25. Pewnie nie zadzwoni — pomyślałam.

Mały bukiecik, który dał mi wczoraj, stał na blacie w szklance, tak jak go tam wczoraj postawiłam.

Czyli to wszystko się wydarzyło. To może zadzwoni. Albo nie. Może mówił to wszystko wczoraj, bo chciałam to usłyszeć, a on nie miał co robić i się umówił ze mną — rozmyślałam smutna.

W telefonie miałam tylko nieodebrane połączenia od Karo i esemesa od niej:

Hej Kochana! Żyjesz??? Jak było?

Od razu zadzwoniłam do niej, rozmawiając na głośniku i opowiedziałam jaką mieliśmy super randkę, że nie mogliśmy się nagadać i że było romantycznie.

— Kiedy się spotkacie znowu? — pytała.

— Chyba już nigdy, bo miał dzwonić rano, a co? Jest już prawie południe! — dramatyzowałam.

— Jasne! — śmiała się Karolina. — Już to widzę! Gościu jest na Ciebie najarany jak piec, a Ty gadasz głupoty!

— Myślisz, że zadzwoni? — dopytywałam smutno.

— No oczywiście! — Karolina wyraźnie miała ze mnie ubaw, bo słyszałam w jej tonie głosu, że bawi ją to, że się tak martwiłam.

W tej samej chwili zobaczyłam, że miga mi połączenie oczekujące. Dzwonił doktor.

— Dobra! Dzwoni! — powiedziałam szybko do Karo.

— Okay, Pa! — rozłączyła się, a ja odebrałam rozmowę od Maxa.

— Halo? — powiedziałam tylko.

— Hej… Przepraszam Cię… — mówił smutnym głosem. — Wiem, że to brzmi głupio i tak też się czuję, ale wyciągnęli mnie z domu o 5.30. Była sytuacja pilna w szpitalu i dopiero teraz się uspokoiło. Nawet nie miałem kiedy napisać. Przepraszam. Mogłem napisać o tej 5.30, żebyś wiedziała co się dzieje. Ale nie wiedziałem, czy masz telefon wyciszony, czy Cię nie obudzę. Nie chciałem Cię obudzić… — mówił.

— Wyciszony… A nawet jakbyś mnie obudził, to byłaby to miła pobudka — odpowiedziałam trochę smutna, a trochę zawiedziona.

— Przepraszam, jestem durniem, naprawdę — mówił smutno. Będę już to wiedział, że wyciszasz telefon. — Dasz się porwać z domu dziś wieczorem? O 20.00? — pytał z nadzieją w głosie.

— No nie wiem… — byłam cały czas jeszcze trochę zawiedziona, że nie odzywał się cały poranek.

— Proszę… Wybacz. Głupio mi jest. Ja jestem głupi. — Max był naprawdę smutny.

— No dobrze — powiedziałam. Ale będę musiała Ci jakąś karę wymyślić — dodałam wesoło.

— Co tylko chcesz — odparł.

Nie mogłam na niczym skupić myśli. Zajęłam się sprzątaniem mojej kawalerki, jak to w sobotę.

Jak to mówił mój kumpel z pracy Dominik, że sobota, to dzień szmaciany.

Ugotowałam i zjadłam obiad, pozmywałam i tak do wieczora czas zleciał. A myślałam tylko o Maxie. Wspominałam naszą randkę, jak mnie pocałował, jak szliśmy za ręce… Zastanawiałam się gdzie mnie dziś zabierze. Pomyślałam, że pewnie będzie mnie chciał zaprosić do siebie do domu i aż zrobiło mi się gorąco.

Poszłam znowu robić się na boginię, o ile można tak o mnie powiedzieć. Byłam raczej przeciętnej urody. Ubrałam się tym razem w dżinsową, dopasowaną sukienkę przed kolano, zapinaną od szyi do pasa na guziki. Uznałam, że będzie się nadawała na wieczór. Założyłam czarną bieliznę z koronki. I zrobiłam makijaż tak jak wczoraj.

Nie wiedziałam, co planuje Max, ale jeśli miałaby to być restauracja, to by mi powiedział. W tej chwili przyszedł akurat esemes. On mi chyba czytał w myślach:

Anita, nie jedz wieczorem. Ja Cię porywam, ale nie do restauracji. To będzie niespodzianka:):*

Co on wymyślił…? No ciekawe — zastanawiałam się.

Nie spodziewałam się gdzie mnie zabierze. Pomyślałam, że pewnie coś w domu przygotuje dla nas. Pomyliłam się znowu.

Zeszłam na dół o 20.00. Czekał już na mnie. Tym razem miał czerwoną różę przewiązaną słodką różową wstążką w białe groszki.

Uśmiechnęłam się od razu kiedy go zobaczyłam. A serce biło już szybciej.

Max też się uśmiechał.

Ubrał się w krótkie dżinsowe spodnie i szarą koszulkę polo. Miał na sobie szare wsuwane trampki.

Podeszliśmy do siebie. Czułam już to charakterystyczne gorąco, które napływało zawsze od uszu i spływało niżej do wszystkich części ciała.

— Hej! — powiedział wesoło.

Patrzył na mnie roześmianym wzrokiem i kładąc dłonie na moich ramionach, pocałował mnie w policzek. A mnie już ogarnął żar.

— Proszę to dla Ciebie — podał mi różę.

— Dzięki! — wzięłam ją od niego, powąchałam i powiedziałam uśmiechając się:

— Piękna.

— Tak, jesteś piękna — mówił przenikając mnie wzrokiem.

— Ty też wyglądasz sexy — odpowiedziałam patrząc mu prosto w oczy. Mogłabym tak patrzeć bez końca. Zatracałam się w tym jego iskrzącym spojrzeniu, pełnym szczęścia.

— Anita? — położył mi ręce na biodrach, a mnie żar który czułam spłynął między uda.

— Tęskniłem — powiedział cicho zniżając głos.

Zrobiło mi się gorąco jeszcze bardziej.

Nie zdążyłam nic odpowiedzieć, bo on już chwycił mnie za rękę i powiedział:

— Chodź, porywam Cię — był bardzo zadowolony. Uśmiechał się idąc szybko.

— Gdzie?! — zapytałam z uśmiechem idąc za nim.

— Zobaczysz! — odpowiedział uśmiechając się i otwierając mi drzwi samochodu, a właściwie jakiejś limuzyny, jak mi się wydawało. Był czarny, lśniący jakby prosto z salonu. W oknach były takie srebrne ramki. Wsiadłam. W środku też było czysto, fotele były jasnoszare i bardziej wygodne jak moja sofa w domu. Max zamknął za mną drzwi i okrążając samochód z przodu wsiadł ze swojej strony.

Od razu włączyła się cicha muzyka. Jakiś jazz. Ja wolałam słuchać dance, bo mnie taka muzyka wprawiała w dobry humor. Ale już słyszałam, że głośniki są niesamowite.

— Łał! Max! To statek kosmiczny? — pytałam. — A jakie tu masz basy! Tu wszystko brzmiałoby super! — Byłam pod wrażeniem, a Max się uśmiechał.

— Też je kocham za to. Uwielbiam słuchać tu muzyki kiedy prowadzę — mówił zadowolony.

Położyłam moją różę na kokpicie i zapięłam pasy.

Max patrzył na mnie uśmiechnięty, a oczy mu błyszczały. Jak on wyglądał pociągająco za kierownicą…!

— To co, jesteś gotowa? — zapytał nie przestając się uśmiechać i odpalając silnik.

— Od czterdziestu jeden lat — odpowiedziałam poważnie i zobaczyłam, że uśmiechnął się lekko, a na jego twarzy zarysowało się widoczne zadowolenie.

Nie wiedziałam dokąd jechaliśmy. Ale kiedy wyjechaliśmy za miasto poznałam te tereny z moich wcześniejszych wycieczek rowerowych.

— Jeżdżę tu czasem na rowerze — powiedziałam.

— A, To o tych wałach mówiłaś mi kiedy przyszłaś na wizytę? — zapytał wesoło spoglądając na mnie.

— Tak — odpowiedziałam uśmiechając się i wspominając tamtą chwilę. Max też się uśmiechał i tak jechaliśmy razem w nieznane.

Z głośników leciała piosenka, którą lubiłam. Zaczęłam nucić i wybijać rytm na nodze. Max podgłośnił i muzyka mnie poniosła. Ten system głośników był naprawdę niesamowity. Basy brzmiały po prostu rewelacyjnie! Nie były ani trochę męczące tylko podbijały idealnie całą muzykę.

Śpiewaliśmy razem, a ja zaczęłam ruszać się do rytmu. Nie przeszkadzało mi, że nie znam dokładnie słów, ani, że nie śpiewam jak jakaś zawodowa piosenkarka. Czułam się tak naturalnie, bez skrępowania, zero wstydu. Tak jakbyśmy znali się od zawsze. Mogłam przy nim zachowywać się tak, jak zachowywałam się będąc sama.

— Jesteśmy — powiedział spoglądając na mnie błyszczącymi oczami.

Kiedy wysiedliśmy, zobaczyłam, że zaparkował wjeżdżając na trawę, prostopadle do drogi. Po obu stronach nie było nic oprócz rozciągających się łąk. W oddali pod lasem widać było tylko jakiś mały mostek. Słońce zachodziło i robiło się ciemno.

— Max, pięknie tu, taki spokój… — powiedziałam rozmarzona. A Max trzymając moje dłonie w swoich, powiedział do mnie cicho:

— Poczekaj, to nie koniec niespodzianki — i zaczął krzątać się, chodząc od bagażnika do maski. Zobaczyłam, że nosi jakieś koce, śpiwór i torbę podróżną. Stałam tak i gapiłam się na niego.

— Taaa Daaa! — gestem ręki wskazał na swoje dzieło — Zapraszam! — powiedział radośnie, a ja oniemiałam. Na masce, na kocach leżały pudełeczka z sushi, było wino i kieliszki. Dotknęłam ręką ust, bo nikt nigdy nie przygotował dla mnie takiej kolacji. Obiadu ani śniadania zresztą też nie.

— Niesamowite… — powiedziałam patrząc na niego zdumiona. Zdjęłam buty, a on pomógł mi wdrapać się na maskę samochodu i jak się usadowiłam, zrobił to samo. Zdziwiłam się, że było tak wygodnie. Maska była prosta, dlatego nie zjeżdżaliśmy jak ze ślizgawki, a dzięki kocom było zupełnie miękko.

Siedzieliśmy blisko siebie z wyciągniętymi nogami.

— Częstuj się — podał mi pudełeczko z sushi. Ale nagle spoważniał i powiedział: — Cholera jasna ale ze mnie idiota! — Nawet nie zapytałem Cię czy lubisz sushi!

— Uwielbiam! — odpowiedziałam roześmiana.

— Ufff — powiedział.

Jedliśmy. Max otworzył wino i nalał nam je do kieliszków. Zrobiło się już całkiem ciemno i widać było gwiazdy. Obejmował mnie ramieniem i znowu czułam, że bije mu mocno serce i oddycha szybko. Wypiliśmy wino z kieliszków i Max odstawił je do pudełka.

Patrzył na mnie przenikliwie, wzrokiem pełnym blasku. Wszechświat był nad nami i w jego oczach.

Ujął moją twarz w dłonie i już czułam, że wzmaga we mnie ten znajomy żar i serce mi płonie. Zaczął całować spokojnie, a później nagle mocniej i szybciej. Jego dłonie rozpinały moją sukienkę, a usta nie przestawały całować. Poczułam jego dotyk pod stanikiem. Wzdychając głośno odgięłam głowę do tyłu, a on całował moją szyję. Wezbrał we mnie taki ogień, że myślałam, że się zapalę.

— Pragnę Cię bardzo — wyszeptał z takim samym żarem w każdym słowie i w oczach, jaki ja miałam w środku we wszystkich komórkach ciała.

— To zrób to! — wyszeptałam z dzikością.

I się zaczęło. Prawdziwe wirowanie galaktyki. Zaczęliśmy zrywać z siebie ubrania, całując się namiętnie. Czułam jego dotyk na twarzy, szyi, na piersiach, na udach. Jakoś szybko tak się stało, że jego dżinsy pofrunęły gdzieś w mroku na trawę, razem z moją sukienką. Zszarpałam z niego koszulkę, która poleciała nie wiadomo gdzie. Zerwaliśmy z siebie bieliznę rzucając ją na trawę. Byliśmy nadzy. Max znalazł się nade mną.

W chwili kiedy poczułam go w sobie i nasze ciała złączyły się w jedno pierwszy raz, miałam wrażenie, że ta energia, która była w nim ukryta, wpłynęła do mnie wielką, energetyzującą falą i połączyła się z moją. Ruszaliśmy się jak w jednym, wirującym kosmosie w tym samym rytmie, szybko i szybciej. Czułam go w sobie i tak mi było niesamowicie, czułam euforię w każdej komórce ciała. Czułam, że za chwilę eksploduję. Doświadczałam z nim takiego zespolenia, takiej jedności, a jednocześnie takiej namiętności i ognia, jak z nikim wcześniej.

Wino, pudełka z kieliszkami i pudełka z sushi pospadały, a my pofrunęliśmy do gwiazd, pod którymi się kochaliśmy. Kiedy już dolecieliśmy razem na sam koniec galaktyki w uniesieniu, on chwycił znowu moją twarz i wyszeptał:

— Jesteś niesamowita i cudowna! — mówił szybko i zaczął całować mocno. A ja wplatałam mu palce we włosy, pieściłam jego plecy, ramiona. Teraz ja byłam nad nim. Całowałam jego szyję, klatkę piersiową pośrodku i sutki.

Obie jego nogi miałam między swoimi udami i tak siedząc na nim okrakiem, pocałunkami schodziłam niżej i niżej. Dłońmi pieściłam jego klatkę piersiową, tułów po bokach, lekko wbijając palce i paznokcie w jego skórę. Schodziłam niżej całując go, a palcami przesuwając po udach w stronę kolan. Robiłam to wszystko powoli.

Ustami i językiem pieściłam jego najbardziej intymne miejsce w ciele, epicentrum jego męskości, które było wyjątkowe i przeznaczone tylko dla mnie.

Przez te pocałunki i pieszczoty mogłam sprawić, by poczuł mój ogień, jaki palił się we mnie. Pragnęłam mu go przekazać.

To było jak wejście do najbardziej cennej i ukrytej komnaty rozkoszy, dostępnej tylko dla mnie. Całowałam, pieściłam językiem, oplatałam ustami i przesuwałam wargami w górę i w dół wolno. Zatrzymałam na chwilę ruchy warg, żeby robić to już szybciej i szybciej, miarowo. Robiąc to spojrzałam mu w oczy i on spojrzał na mnie i zobaczyłam wtedy ten ogień, taki sam jak we mnie. Patrzyliśmy tak na siebie chwilę, aż Max odgiął głowę do tyłu i wydał z siebie końcowy jęk uniesienia.

Wróciłam do niego mając w sobie jego smak. Smak pożądania, namiętności, euforii i tego wyjątkowego zespolenia i bliskości między nami. Oddychając głośno i szybko przytulił mnie mocno do swojego gorącego ciała. Oboje jeszcze płonęliśmy. Czułam jego silnie i szybko bijące serce. Kiedy nasze oddechy nieco się uspokoiły, wyszeptał mi do ucha:

— Jesteś niesamowita. Leżałam u jego boku z nogą na jego nogach i dłonią na jego klatce piersiowej, a on obejmował mnie i gładził mnie po udzie.

Całowaliśmy się i pieściliśmy już spokojnie. Leżeliśmy przytuleni, a nad nami było niebo pełne gwiazd.

— Cudownie mi z Tobą — szeptałam mu do ucha, które zaczęłam lekko smyrać napiętym końcem języka i ściskać jego brzegi ustami.

Leżeliśmy jeszcze trochę, ale później zaczęliśmy już szukać naszych ciuchów w trawie. Moja sukienka i koronkowa bielizna były przy samochodzie. Gorzej było odnaleźć ciuchy Maxa. Koszulka była blisko ale nie mogliśmy znaleźć spodni i bokserek. Śmialiśmy się oboje. W końcu znaleźliśmy je kilka metrów od samochodu. Ubraliśmy się i świecąc latarkami z telefonów zbieraliśmy z trawy pudełka z niezjedzonym do końca sushi. Kieliszki cudem ocalały. Wino Max znalazł pod maską.

— Max — lubiłam wypowiadać to imię. — Słuchaj — mówiłam zgięta w pół. — Emocje jak na grzybobraniu!

Na co on zaczął się głośno śmiać. Jak przestawał, to zaczynał znowu. Też się śmiałam głośno razem z nim.

— Mam przez Ciebie głupawkę — mówił między atakami śmiechu.

Kiedy już wszystko znaleźliśmy, schowaliśmy rzeczy do bagażnika.

Nagle oprzytomniałam patrząc na niego poważnie.

— Jasna dupa! Jak my teraz wrócimy?

— Jak to? — pytał zdziwiony. Tak samo jak przyjechaliśmy — powiedział kładąc mi rękę na biodrze.

— No ale piliśmy. Nie możesz prowadzić!

Max uśmiechnął się do mnie i powiedział:

— Miśka, to było wino bezalkoholowe… Nie czułaś? — zapytał uśmiechnięty z błyskiem w oku.

— Nie — odparłam i zaśmiałam się. — Ale jak Ty do mnie ładnie powiedziałeś — dodałam słodkim głosem. I gładząc go jednym delikatnym ruchem po twarzy i dając buziaka w usta powiedziałam jeszcze: — Miśku.

I wsiadłam do samochodu.

Wracaliśmy z powrotem i Max powiedział z nieznikającym z twarzy uśmiechem, spoglądając na mnie:

— Cudownie mi było i jest z Tobą, wiesz? Jesteś niesamowita! Tylko teraz się zastanawiam, czy ktoś przejeżdżał tamtędy. Ale nie wiem. Powiem Ci, że tak tego nie planowałem. Chciałem Cię po tej kolacji zaprosić do domu. — Spoglądał na mnie uśmiechając się szeroko.

I po chwili oboje znowu śmialiśmy się razem.

— Nie wiem, co ja myślałem, chyba nic nie myślałem planując, że spędzimy romantyczną kolację, a później pojedziemy do mnie — uśmiechał się, a oczy mu błyszczały i cały był rozpromieniony. — Przecież wiedziałem, że nie będę mógł Ci się oprzeć.

— Ale przyjdziesz jutro do mnie na kolację? — zapytał z nadzieją i wyczekiwaniem w głosie.

— Jutro mam nocki — powiedziałam ze smutkiem. — Powinnam trochę pospać i jeszcze chciałam odwiedzić rodziców. Nie byłam u nich dawno — mówiłam.

Max westchnął i powiedział:

— Jasne! Idź — uśmiechnął się, ale widać było, że jest zawiedziony. Już to poznałam po jego oczach, które nabrały gdzieś w głębi takiego smutnego wyrazu.

— W tygodniu pracujesz do późna? Wiem, że lekarze dużo pracują — pytałam.

— Tak. Zazwyczaj jestem w szpitalu do wieczora. W różne dni różnie to wychodzi. A później jeszcze pracuję w klinikach prywatnych. W soboty dopiero gdzieś tak przed 19.00 jestem wolny.

— Czyli zostaje nam następny weekend — stwierdziłam ze smutkiem.

— Tak. To będzie bardzo długi tydzień — westchnął smutno Max.

Jechaliśmy nic nie mówiąc przez dłuższą chwilę. Max nucił coś pod nosem.

Kiedy dojechaliśmy pod mój blok i wiedziałam, że musimy pożegnać się na całe siedem długich dni, powiedział tak spokojnie, swoim, aksamitnym głosem jakby czytał mi w myślach:

— Miśka… — przybliżył się do mnie i ujął moją twarz w swoją dłoń — ja będę czekał na Ciebie, kiedy znowu się spotkamy. Nie zamierzam nigdzie znikać. Już Ciebie odnalazłem i nie mam zamiaru uciekać — zapewniał poważnie.

Chwycił moja twarz w obie swoje dłonie i pocałował spokojnie. Czułam znowu, że drżą. Znowu nasze oddechy były złączone i języki splecione. Serce mi biło szybko. Ja trzymałam jedną rękę na jego nodze powyżej kolana, a drugą trzymałam go za przedramię.

Zabrałam z kokpitu moją różę ze słodką wstążką i spojrzałam na niego. Oczy miał pełne radości i lekko zaszklone.

— Leć! — powiedział uśmiechając się.

— Za późno — odparłam. Bo polecieć, to ja już z Tobą poleciałam — powiedziałam rozpromieniona, a Max uśmiechnął się szeroko.

Wysiadłam. Posłałam mu buziaka całując wewnątrz moją dłoń i podnosząc ją w jego stronę. Poczekałam aż odjedzie i poszłam do domu.

Rozdział 6

Tydzień, który przyszedł był dla mnie rzeczywiście bardzo długi, bo czekałam, żeby spotkać się znowu z Maxem. A tak cudownie było mi go czuć w moich dłoniach, ustach, czuć każdą komórką ciała. Chciałam zobaczyć go, spojrzeć w pełne blasku oczy, usłyszeć jego głos, być blisko, być obok.

W niedzielę odwiedziłam rodziców i byłam bardzo pogodna. Zjedliśmy razem obiad. Rozmawialiśmy i żartowaliśmy. Rodzice mieli we Wrocławiu tylko mnie. Przeprowadzili się tutaj. Nie mieli innego dziecka oprócz mnie i chcieli być blisko. Miasto im się też spodobało na tyle, że sprzedali mieszkanie w Łodzi i kupili tutaj nowe. Podobało im się tutaj, bo mieszkając na obrzeżach miasta mogli spacerować wśród łąk, co uwielbiali. Codziennie chodzili z kijkami na długie wyprawy. Dlatego może byli w dobrej formie mimo siedemdziesięciu kilku lat.

Nic na razie nie mówiłam im o tym, że spotykam się z moim doktorem ani, że w ogóle się z kimś spotykam. Zaraz by chcieli go poznawać, a ja na razie chciałam go sama jeszcze poznawać.

Wróciłam do domu, żeby jeszcze położyć przed nocką. A chciałam jeszcze zadzwonić na chwilę do Maxa. Wzięłam telefon i przeczytałam wiadomość od niego:

Spotkałem wyjątkową kobietę. Nie ma drugiej takiej na całym świecie. Tęsknię!:* Zadzwoń jak wrócisz od rodziców.

Wybrałam połączenie i zadzwoniłam na kamerkę. Odebrał prawie od razu.

— Hej! — powitał mnie pogodnym głosem. — Jak było u rodziców?

— Fajnie, rodzice są super. Mama robi pyszne kotlety schabowe. Nażarłam się.

— To będziesz teraz dobrze spać — śmiał się Max.

— A Ty Misiek co robisz? — zapytałam wesoło.

Uśmiechnął się i powiedział:

— Pracuję cały dzień. Robimy badania ze Szwajcarskimi naukowcami z Uniwersytetu w Genewie na temat szybkiego wykrywania i leczenia nowotworów trzustki.

— O rany Max, nieźle! Będę mogła zobaczyć te wasze badania?

— Oczywiście! Pokażę Ci je jak będziesz u mnie — mówił ucieszony.

— Wiesz, to jest bardzo sexy… — Twoja pasja do medycyny.

— Kręci Cię to? — zapytał wesoło.

— Tak. To jest bardzo pociągające — odparłam szczerze.

— Nikt mi tak nie mówił wcześniej, ale cieszę się, że tak o tym myślisz.

— Jak to? Przecież Ty jesteś lekarzem z powołania. Twojej empatii do pacjentów starczyłoby na dwudziestu co najmniej innych lekarzy! A poza tym prowadzisz badania, które mogą zmienić medycynę w przyszłości. To jest przecież niesamowite! Ja to jestem z Ciebie bardzo dumna!

— Dziękuję… bo Ty jesteś zupełnie wyjątkowa… — Nie pozwolił mi już nic powiedzieć. Tylko dodał:

— I musisz już iść się położyć. Bo już 16.30. Napisz tylko wieczorem jak dojedziesz do pracy, żebym się nie martwił. Całuję, dobranoc!

— Dobranoc Max, buziaki!

Pospałam dwie godziny i musiałam się zbierać. Wypiłam mocną kawę i zjadłam kanapki. Wyszykowałam się i pojechałam do pracy.

W pracy byłam mimo nocek pełna energii, w ogóle nie czułam zmęczenia.

— Jak tam z doktorem? — pytała mnie z uśmiechem moja koleżanka Kasia. Opowiedziałam jej, że było romantycznie, że mieliśmy kolację pod gwiazdami na masce samochodu.

Kaśkę lubiłam bardzo. Chodziłyśmy czasem po pracy na piwo i pizzę albo na obiad. Była bardzo mądra, zabawna i fajnie nam się zawsze gadało.

Inne koleżanki mówiły do mnie:

— Ty się zakochałaś! No, no! Super!

A mnie się oczy błyszczały. To było widać. Nie mogłam tego ukryć.

Max pisał do mnie krótkie esemesy w stylu:

Dzień dobry, miłego dnia.:*,

miłej pracy:*, tęsknię nie mogę się skupić.


Pisał, że np. ma dużo pacjentek, że ma dwie operacje, że jedzie do domu i pada na pysk, życzył mi szybkiej pracy i pisał dobranoc kiedy jechał do pracy, a ja wracałam z nocki do domu.

Ja też pisałam, że tęsknię, albo po nocce o 14.00 pisałam, że wstałam. On mi odpisywał: śpioch;).

Pisałam, tak jak prosił, że dojechałam do pracy i do domu. Prosił, żebym zakładała ciepłe majtki, bo wieczory i ranki, kiedy jadę są chłodne.

Tak mijały sobie dni.

A w końcu nastał piątek, co mnie bardzo ucieszyło. Wróciłam już w końcu z ostatniej nocki. Trochę odespałam i akurat zadzwonił Max między pracą w szpitalu a kliniką.

— Hej! Czekałem! Ale nareszcie mamy piątek! — W końcu usłyszałam ten cudowny, aksamitny głos pełen radości, który rozpalał moje serce.

— Hej! W końcu! — przywitałam go radośnie.

— Jesteś wolna wieczorem o 19.00? Przyjdę po Ciebie. — pytał pogodnie.

— Jasne! Ale jak to przyjdziesz? Na pieszo? — uświadomiłam sobie, że nie wiem gdzie on mieszka.

— Tak — zaśmiał się. To blisko. Z resztą zobaczysz — odpowiedział.

Ja pierdzielę! Ale numer! On mieszka blisko mnie. Ciekawe gdzie? — zastanawiałam się.

— Okay! — powiedziałam ucieszona. — Do zobaczenia!

— Pa! — pożegnał mnie i rozłączył się.

Tańczyłam szykując się na randkę z Maxem. Włączyłam ulubione piosenki na telefonie. Wzięłam prysznic poprawiając efekty wczorajszej depilacji. Posmarowałam się balsamem i użyłam perfum.

Założyłam kremowy stanik typu balkonetka, też z koronki, tylko ten miał pod biustem taki mniej więcej, dziesięciocentymetrowy koronkowy, pas. Taki to był jakby gorset.

Do tego miałam też kremowe koronkowe figi.

Czułam coraz większy przypływ energii i euforii. Słuchałam głośno muzyki i wybierałam ciuchy. Tańczyłam zakładając czarną dżinsową spódniczkę do kolan i turkusową bluzkę. Założyłam moją nausznicę, która wyglądała na złotą i kilka bransoletek z białych i gdzieniegdzie złotych, drobnych koralików.

Pomalowałam się tylko mocno tuszując rzęsy i używając małej ilości pudru. Chciałam tym razem wyglądać bardziej naturalnie.

Założyłam buty, moje sandałki na obcasie i torebkę.

Wyszłam z klatki schodowej, a Maxa nie było mimo że była już 19.00, a nawet parę minut po.

No i gdzie on do jasnej ciasnej jest? — pomyślałam rozglądając się na boki. I w tej samej chwili poczułam, że ktoś łapie mnie z tyłu za rękę i obraca w swoją stronę. Nawet nie zdążyłam zobaczyć kto to był, tylko krzyknąć krótko, bo już za chwilę ten ktoś zatkał mi usta swoimi ustami wsuwając w nie język. I już wiedziałam, że to Max. Trzymał mnie mocno w pasie przyciągając do siebie. I nagle zrobiłam coś, czego nie robiłam nigdy wcześniej. Kiedy nasze języki łączyły się raz w jego, a raz w moich ustach i oddechy połączyły się w jeden oddech, otworzyłam oczy.

Zobaczyłam na jego twarzy skupienie i zaangażowanie. Był jak w transie. On w pewnym momencie coś chyba wyczuł i też otworzył oczy. Nasz wzrok spotkał się podczas pocałunku. To było niesamowite i magiczne. Jego wzrok był tak pełen pasji i szczęścia, że jeszcze bardziej zrobiło mi się gorąco. Zobaczyłam w nim cały kosmos, przenikał i ogarniał mnie.

Zamknęłam oczy i oddałam się tej magicznej chwili zespolenia naszych języków, oddechów i ust.

Czułam jego dotyk na biodrach, a moje dłonie wsunęły się w podwinięte mankiety białej koszuli w szarą kratkę, a później powędrowały na pośladki.

— Ymmm… — poczułam coś kłującego. Oderwaliśmy się od siebie, a Max uśmiechnął się i wyjął z tylnej kieszeni, jasno brązowych spodni przed kolano, czerwoną krótką różę.

— O rany Max, dzięki! — Powiedziałam uśmiechając się lekko oszołomiona, zasysając palca po ukłuciu.

— Hej! Proszę bardzo — odpowiedział wesoło.

— Hej… — powiedziałam uśmiechając się i patrząc w jego piękne, iskrzące się oczy.

— Podglądałaś — patrzył na mnie z uśmiechem, trzymając mi ręce na biodrach.

— Ty też! — powiedziałam równie pogodnie.

— Cudowny widok. Szkoda, że nie możesz widzieć swoich oczu kiedy mnie całujesz — powiedział, ale nie dał mi nic odpowiedzieć tylko, jak to on robił, złapał mnie za rękę i radosnym, ale zdecydowanym tonem dodał:

— Chodźmy!

Szliśmy szybko trzymając się za ręce.

Matko, jakie susy! — pomyślałam, ale szłam z nim krok w krok, mimo że byłam na obcasach.

Myślałam o tym, że ciekawe gdzie on mieszka i o tym, żebyśmy mogli się już kochać. Bardzo go pragnęłam. Żar, który rozpalał mnie od środka zdążył już znaleźć się między moimi nogami. Czułam radość i podniecenie.

— Misiek Gdzie Ty mieszkasz? — zapytałam zdyszana.

— Bo my tak lecimy, jakby nam mieli zamknąć jakiś sklep z super promocją na majtki za dwa złote — dodałam łapiąc oddech.

Max zatrzymał się, spojrzał na mnie i zaczął śmiać się głośno. I nie zanosiło się, żeby przestał. Jego śmiech był zaraźliwy i już oboje śmialiśmy się jak szaleni.

— Majtki za dwa złote — powtórzył i znowu się śmiał.

— Masz niesamowite te powiedzonka! — Rozbawiłaś mnie — mówił wycierając oczy.

Tak go chyba rozbawiłam, że sam zrobił coś szalonego. Spodobało mi się to bardzo. Nadal się śmiejąc, ale już spokojniej, chwycił mnie sprytnie jakoś tak, że w jednej chwili znalazłam się na jego plecach.

— Aaa wariat! — krzyknęłam śmiejąc się.

Złapał mnie i trzymał rękoma pod kolanami, a ja obejmowałam go za szyję, trzymając różę. Tak przeszliśmy przez jezdnię na pasach i kawałek chodnikiem pod same drzwi wejściowe do jego apartamentowca. Postawił mnie zdyszany i uśmiechnięty, a ja poprawiłam spódniczkę, która zadarła się mi wysoko.

— Tu mieszkasz? — zapytałam zaskoczona.

— Tak — odpowiedział uśmiechając się.

— Aha! No tak, super, faktycznie całkiem blisko! — Ucieszyłam się.

Max położył mi rękę na plecach, tak jak to on robił i pokierował mnie do wejścia.

Znaleźliśmy się w eleganckim holu, on przywołał windę i wsiedliśmy. Wcisnął 42 piętro.

— Łał, nieźle — powiedziałam.

— Windą do nieba — wyszeptał mi na ucho.

Przeszyły mnie fale gorąca. Cała płonęłam. I kiedy drzwi windy otworzyły się jego ręka była na moim pośladku. Westchnęłam głęboko i wyszłam pierwsza, a Max za mną. Czułam przyjemne ściskanie w żołądku. Szepnął mi do ucha:

— Na prawo.

I aż mną potrząsnęło jakby przepłynął przeze mnie prąd. Krew w żyłach mi się gotowała.

Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.
E-book
za 23.63
drukowana A5
za 61.37