Przed
Dobre Wiersze
Dobre wiersze
dojrzewają powoli
niekoniecznie
2:03
2:03 dobry czas by zacząć
wreszcie żyć
2:05 zapalam papierosa idę spać
Monarchia
Dziś intronizacja Jezusa na króla
Janusz Korwin-Mikke
cicho łka
Kubek z uchem
Kubek z uchem uśmiecha się lekko
mogłaby być na nim Twoja fotografia,
mógłby na nim być śmieszny kotek
Taki kubek z uchem, a tyle możliwości
bo jest w nim kawa.
Szogun
Piszę wiersze na kolanie rzeczywistość
która co i raz daje mi klapsy w dupę
Kara za niesubordynację i butę
za pychę i nieogarnianie całości
Rozpieszczam życie wersami
które razem z losem śmieje się do łez
nie wiem dokładnie czy do mnie czy ze mnie
moja przyszłość lustruje mnie co rano
Rozlicza słone oczy
przed lustrem rozbitych marzeń
I gdy tak leżę na gruzach rozsądku
przychodzi niepostrzeżenie On
On, co jeszcze we mnie wierzy
On, który bezgłośnie przytuli
On, ten który rozumie
mnie samego mi wybacza
Zawsze na niego czekam cierpliwie
gdy wraca z nocnych łowów
Przychodzi do mnie uśmiechnięty
pytając o sprawy od dawna niezałatwione
Prawimy sobie komplementy do rana
bym raźniej mógł biegać i skakać
Po samotnym mieszkaniu miłości
Mój internista i psychiatra
Kot Szogun
Piwna stopa
Zaprzyjaźniony gołąb przeleciał nad głowami, usiadł nieopodal
i patrzy, patrzy uśmiecha się figlarnymi oczami
Wszyscy co powinni już są w gotowości
na to co ma nadejść niespodziewanie
Jest Mars, Bartek, Tomek, Eryki
smutne dziewczęta szukające namiętnych rycerzy
Twarze przy barze otulone stopami
Marcin snuje opowieść
Opowieść z każdym kuflem ciekawsza
a ja siedzę myślę o Niej
Zawsze jest jakaś Ona
wszystkie wiersze podobno są o miłości
Wychodzę zapalić papierosa
nadciąga apokalipsa
Apokalipsa w dłoniach Stefana
Stefana niszczyciela światów
Pośpiesznie zamawiam Colę
tego nie robi się żołądkowi
Widzę zrozumienie w oczach przyjaciół
oni wiedzą
I znowu będę zagadywał jakieś dziwne panny
które muszą pilnie pogadać w samotności
Dobrze, że Jej tu nie ma
filozoficzne rozmowy pomieszane z błazenadą w jednym drinku
Czeka mnie powrót
powrót do domu
Rodzice tak bardzo nie rozumieją
że Stefanowi się nie odmawia
Kolejna udana sobota…
Samotność
Mam dysgrafię w rozmowach z kobietami
usta bazgrzą pośpiesznie zbyt dużymi literami
Zbyt oczywiste to czego pożądam
za bardzo już chciałbym
W rezygnacji strzelam półsłówkami
albo podekscytowany przechodzę bez przecinku
Od kolacji do śniadania
wybujała wyobraźnia nie potrafi zasłonić ust
Jestem samotny jak Jarek
co w przypływie hojności dał 500+
Tym co wyprzedzili go
w wyścigu po miłość
Jak ten pień wycięty przed świtem
nie urodzę już owoców
Chyba, że jak Jarek wezmę siłą
władzę ostatnią kochankę desperatów
Stary mnich
W mózgu mnicha pole kwantowe
wystrzeliwuje kolejną cząstkę
Leci w poszukiwaniu nieskończoności
wędruje przez głowę, usta, ucho, habit
By dotrzeć do dłoni, by zostać skrzętnie zanotowana
ten boży skryba od lat łapie cząsteczki zamyślenia
Gdy ma już pełen worek rozsypuje na kocyku
i układa mozolnie puzzle następnej książki
I nie mówcie, że mógłby być gdzieś w Afryce i pomagać,
bo właśnie on jest gdzieś w Afryce i pomaga
Gdzieś pomiędzy uśmiechami głodnych dzieci
tam gdzie jeszcze napada się na księży
Tam być może jest za gorąco by mogło być „normalnie”
tam być może jest za trudno, by cieszyć się „małymi rzeczami”
Tam gdzie mieszka bieda z nędzą pod blaszanym dachem
Gdzie buty są starsze od swoich poszczególnych właścicieli
Właśnie tam siedzi on stary mnich i pisze swoje metafizyczne książki
czytam je, staram się zrozumieć, jak można
Jak można jeszcze wierzyć w jakiś porządek świata?
Chyba muszę do Niej zadzwonić, tylko Ona mi to może wytłumaczyć.
Liceum
Przenoszę stare wiersze
na nowy komputer
Kilobajty wspomnień
już nie tak lekkie jak kiedyś
Poblakłe fotografie
naświetlonych chwil
Gdzieś z oddali
przypłynęła zapomniana flota
Marynarze dawnych wzruszeń
dobijają wreszcie do portu
Napiją się piwa w pobliskiej knajpie
która mieści się gdzieś pomiędzy epokami
Dryfując po morzach błędów
dotarli do przylądka dobrej nadziei
Nadziei, że chociaż ja
już nigdy ich nie zapomnę
Katastrofa
Siedząc w miękkich fotelach
surfując po internetowych stronach
Zapomnieliśmy dawnych Bogów
wycięliśmy pradawne knieje
Tylko Jahwe jakoś się jeszcze trzyma
kurczowo przypięty do krzyża
Dźgany co i raz włócznią Allaha
walczy o kolejne lajki
Człowieku zrzuciłeś Bogów z panteonu
zbiłeś dawnych mistrzów z pantałyku
By teraz w zatłoczonych tramwajach i autobusach
uśmiechać się do swojego nowego smartfona
I patrzysz tępo pusty w ten szklany ekran
co cztery lata obiecują Ci niebo na ziemi
A Ty im wierzysz i ufasz
bo w coś przecież musisz
Czekasz, na maszynę co zastąpi Twoje ręce
zastąpi, Cię w produkcji śmieci
Uczysz potomków obsługi playstation 4
a stare baśnie zbierają kurz
A stara Ziemia patrzy na to wszystko
łkając kwaśnym deszczem
Może się zastanawia
ile bólu zadasz Jej jeszcze