E-book
22.05
drukowana A5
42.02
Diament ze skazą

Bezpłatny fragment - Diament ze skazą

Pamiętnik wampiryczny


2.1
Objętość:
78 str.
ISBN:
978-83-8189-072-4
E-book
za 22.05
drukowana A5
za 42.02

Diament ze skazą

Pamiętnik wampiryczny


Bezgwiezdna, pochmurna noc. Dla nas już gwiazd zabrakło… Staliśmy naprzeciw siebie w rumowisku na skraju postapokaliptycznego świata. Ponad kamiennym łukiem, pod którym przeszłam, trzymały się resztki nieporuszonej powały. Obraz doskonale wgrywający się w gruzy naszej dawnej więzi… rozmienionej na setki niepotrzebnych, ale twardych kamieni wspomnień. On nic się nie zmienił. Podobny jak podczas naszego ostatniego spotkania. W ciemności nikły detale jego ciemnego stroju. Oczy przeraźliwie czarne, wygasłe węgle. Śniada i orientalna, szczupła, dostojna cera. Końce długich do pasa, kruczych włosów rozwiewał późnojesienny wiatr. Aparycja tak idealna. Wyrzeźbione ćwiczeniami mięśnie, nieprzesadne. Nadal przypominał młodego boga, który wstąpił na tron. Qirna… jedno z jego wielu imion.

Ja ubrana w szarą, połyskującą srebrem bluzkę, wzmocnioną lekką, łowczą kolczugą. Spodnie nie wyróżniające się z gustu ogółu, czarne i dopasowane. Cera śniada tak jak u niego, w końcu pochodzimy z tych samych pustynnych stron. Ciemne jak heban włosy, oczy całkowicie czarne. Tacy podobni, a jednak inni. Dawniej złączeni, dziś stanowimy osobne wszechświaty, zbudowane z tych samych skał. Rozbite na dwoje.

Od zaprzeszłych czasów wiele się zmieniło i wiele osiągnęłam, wiele musiałam poświęcić, ale on nadal stał ponad mną w powszechnej społecznej hierarchii. Jeden z królów, przed którym uginają się kolana panów nocy. Dlatego musiałam skłonić przez chwilę głowę w geście szacunku. Wypowiedziałam wcześniej setki razy przemyślane słowa.

— Witaj. Wybacz przeszłość. Wybacz, że nie doceniłam darów i tytułów, którymi mnie obdarzałeś, gdy byłam przy Tobie, bo za bardzo chciałam być wtedy w Twoich ramionach. Dziś tego nie pragnę. Pragnę stanu pokoju między nami, nie nienawiści ani niezgody. Pielęgnuję dobre wspomnienia, a złe jedynie kształtują moje doświadczenie.

Zakończyłam potok słów, zaskoczona, że nie przerwał mi w trakcie. Nie ufałam mu. Zbyt wiele nas rozdzieliło. Jednakże szczerze chciałam zażegnać spór. Istnieć obok, nie razem. Acz nie chciałam, by dzielił nas cały wszechświat złych wspomnień.

Nie wiedziałam, czego się spodziewać. Dziś był mi obcy, jak w chwili poznania. Księgą, której następne rozdziały stały się zagadką. Byłam pewna, że mnie nie pragnie — posiadł już niegdyś wśród szkła i róż, po co miałby to powtarzać.

W kącie jego ust pojawił się nieodgadniony uśmiech, krótki. Po chwili zniknął niczym miraż.

— Idź w pokoju, Zar`nit. Wiem, że chcesz usłyszeć, że obie strony są winne. Widzę to w twoich oczach. To prawda, potrafiłem być podły. Tak, jak zaznaczyłaś, było to dawno.

W istocie, nie zauważyłam dotąd, jak głęboko wniknął w me źrenice. Jego zdania przekreśliły dawny dług. O tym marzyłam. O pokoju, który byłby jak nowe tchnienie powietrza w płucach. Tymczasem pozostał między nami bezdech. Nieśmiertelni wszakże nie oddychają. Pozostał spokój… bez zbędnych emocji, eteryczny pokój i równowaga… odzyskana.

Po chwili bezdennej przerwy, dodał:

— Tam, gdzie ja idę, i tak już nigdy się nie spotkamy.

Owe „nigdy” nie pozostawiało wątpliwości. Czyżby miał spłonąć w jednym z nadchodzących wschodów wiecznego słońca? Nigdy. W to również nie uwierzę „nigdy”. Nie on. Wojownik się nie poddaje. Zapewne zaśnie gdzieś w spokoju wśród kamiennych i tych żywych strażników. Odprowadzą go do tajemnego miejsca, dawno już przygotowanej krypty na podobne okoliczności. Musiałby świat się zapaść, góry przesunąć, by ktokolwiek niewtajemniczony poznał miejsce snu najważniejszych nieśmiertelnych. Sama przecież swoje miejsce przygotowuję, nikomu się z tego nie zwierzając niepotrzebnie.

Rozeszliśmy się po równo, w tym samym momencie. Jak już pisałam, w ciągu ostatnich dekad wiele uzyskałam, równie wiele musiałam złożyć w ofierze, lecz przynajmniej przy tym ostatnim spotkaniu nie zostałam porzucona jak dawniej. Zostawił mi jeszcze wskazówki, które były powodem naszego spotkania. Wytyczne, jak mam wrócić do domu w niebezpiecznych czasach, kiedy nasz dawny świat upadał i pustynną krainę krwawo zraniło cesarstwo.


***


Słowo o moim stwórcy, który przelał we mnie swoją krew i uczynił wąpierzem. Nieśmiertelnym.

W królestwie dekadencji. Cesarskie miasto Saer, dawno temu. Trupy dzieci i psów leżały na drogach. Zaraza przywleczona przez wojnę wylewała się oknami. Nie było kwiatu nadziei. Też mogłam zachorować, nie mając odporności. Choroby tej cywilizacji były mi nieznane i nie byłam na nie odporna, w pustynnym lądzie panowały bowiem zupełnie inne. Potrzebowałam Go, aby przetrwać. Kazał zwać się Shinay. Pragnął ocalić ludzi, dla których istniała jeszcze nadzieja. Shinay o przydomku „Starzec”. Był sam, chociaż nie bardzo samotny, bo potrafił sobie poradzić i odnaleźć braci. Był niczym anioł życia wychodzącym przed aniołem śmierci. Przybyłam do stolicy Cesarstwa z wielką nadzieją szukania ratunku, a znalazłam pomór dla siebie.

Shinay`a spotkałam w jednej z piwnicznych tawern. Prowadził nostalgiczne wieczory poetyckie. Srebrne włosy, cyjanowe oczy, śniada cera. Nie miał bladej skóry jak typowy mieszkaniec Cesarstwa. Nie miał też pustynnych rysów jak moi rodacy. Dziwny się zdawał, a jednocześnie taki swój. Silny, ciało wyrzeźbione podobnie jak diamentowa dusza. Jego wiersze chwytały za serce, dlatego wracałam regularnie wieczorami do tawerny, wsłuchując się w membranę jego głosu wydobywającą z siebie najczystszą mądrość. Skrywałam skrzętnie, że choroba zaczyna męczyć także mnie. Zarażonych nie wpuściliby do tawerny. Mam wrażenie, że on wyczuwał… jednak nawet się nie zbliżał. Do chwili, kiedy urzeczona, spontanicznie ułożyłam własne wersy i wyszłam na podest. Starałam się nie kaszlnąć i nie wyjawić, że choruję, mówiąc do posłańca życia. Poezję o miłości do matki ziemi.


— W bruzdach uśmiechów i cierpień dostrzegł

Że żyjesz na przekór

Bije twe żelazne ogniste serce

Słodkie rzeki twych żył napędzają

Szumiący ocean przypływów i odpływów


Wtopił dłoń w drzewiaste włosy

Błyszczące twe oczy tlą blask tęczowych minerałów

Których barw nie mógł zliczyć

Jak lat Przedwiecznego

Szepnął wiatr w kanionach: piękniejsza od gwiazd

[…]


Po tym nastąpił ciąg zdarzeń, ciąg wspomnień, który sprawił, że Shinay ocalił mi życie, jednocześnie kończąc je i ofiarując nieżycie. Gdyby nie on, to gdzie byłaby moja nadzieja? W zimnych kościach w masowym grobowcu. Ta wdzięczność nie ma końca. Jako wampir nie umrę od chorób ni starości, chociaż wysoką płacę cenę.

Więź skierowana ku stwórcy trwa nadal. Polega na tym, że wciąż pragnę być duchowo rozwinięta tak, jak on. Myślę, że zanim go spotkałam, już w głębi duszy czułam podobnie, ale nie znałam nikogo, kogo uważałabym za tak bratnia duszę. Dostosowywałam się do innych, by przetrwać. On dał mi swoją siłę wraz z każdym przekazem swojej krwi. Tym pierwszym, który przemienił mnie z człowieka w wampira i z każdym kolejnym karmieniem… Miał również innych potomków przede mną: Elissę, Bastiana. Jestem wierna swojemu rodowi. Nie jestem wyrodnym spokrewnieńcem. Lojalności mi nie brak.

Shinay jest bardzo starym wampirem, duchem pamięta pradawne gwiazdy i skamieniałe stworzenia zamieszkujące przed wiekami ląd. Jestem dumna z niego i w pełni usatysfakcjonowana, że udało mi się go spotkać, jak i ród, z którego się wywodzi. Tak myślę dzisiaj, chociaż nie od początku to doceniałam… Byłam na początku zbuntowana, zapatrzona w siebie, moje brudne zakamarki człowieczeństwa walczyły o przetrwanie. Chaotyczny, młodo spokrewniony wampir szalał w moich niegotowych żyłach…


***


Jako człowiek urodziłam się w mieście o nazwie Abash Nur, co można by przetłumaczyć jako Nić Światła. Ową najważniejszą nicią była rozgałęziona rzeka Gusen, przy której znajdowała się żyzna ziemia. W dniu mojego narodzenia miasto było już dość rozbudowane i liczyło sobie dziesięć tysięcy ludzi. Moja średnio usytuowana rodzina nadała mi imię Sharya. Byłam zwykłym człowiekiem, zwykłym dzieciakiem. Siódmym z kolei, według moich rodzicieli, zbędnym i nieplanowanym już potomkiem. Zgodnie z ówczesnymi zasadami społecznymi żadnego posagu do rodziny już wnieść nie mogłam, dlatego matka przez całe me życie czyniła starania, aby przyjęto mnie do świątyni jako adepta na kapłankę — dzięki temu wraz z ojcem mogłaby otrzymywać co miesięczne wynagrodzenie do końca swych dni. Zabijała we mnie wszelkie uczucia i dziecięcą potrzebę bliskości, próbując zmienić mnie w maszynę do zdobywania wiedzy. Obarczała wymyślnymi obowiązkami. Ojciec zajmował się jedynie nowymi zalotami miłosnymi do różnorakich kobiet, co wychodziło mu najlepiej. Winien być głową rodziny, ale wolał opuszczać dom i nie ingerować. Nie ze strachu przez małżonką, a z obojętności i z czystego niedbalstwa. W naszym rodzie liczyło się tylko dwoje najstarszych potomków spośród moich sióstr i braci. Próbując uzyskać w tym chaosie choćby odrobinę uwagi poświęconej dla mnie, starałam się bym wzorem cnót i urosnąć w oczach rodzicieli. Daremny trud, o czym wówczas nie wiedziałam… nigdy bowiem nie dostrzegli we mnie idealnego do pokochania dziecka. Liczyło się tylko to, by zadowolić ich ambicje i zostać przyjętą na pretendentkę do służby kapłańskiej w świątyni.

Z duszą niewinną jak kryształ wstąpiłam złote bramy świątyni w wieku lat czternastu. Nie wiedziałam, co mnie czeka, gdy ostiariusz zamknął za mną oddzielone od reszty miasta wrota. Sądziłam, że będzie to kraina wiecznej szczęśliwości, a ja będę jedną z najwybitniejszych akolitek, choćbym miała na to z ogromnym trudem pracować. Moja głowa była pełna pasji… Tak zaczęła się moja historia przed spokrewnieniem…


***


Wróćmy jednak do czasów obecnych.

„Tam, gdzie ja idę, i tak już nigdy się nie spotkamy.” Tak miało być… nie było.

Kilka miesięcy po moim ostatnim spotkaniu z Qirną zaczęłam pracować jako jeden z wielu skrybów Koronnej Biblioteki w cesarskim Saer. Potajemnie śledziłam ścieżki nieśmiertelnych zamieszkujących miasto, którzy w tajnych schowkach i zakamarkach biblioteki zostawiali swe dzienniki, zapiski, nauki. Trudno było wytropić jakiegokolwiek z nich, nie mając poszlak i haseł. Jednak byłam wytrwała. Nie spodziewałam się, że trafię na trop Qirny, który najwyraźniej nie uległ uśpieniu, nie odszedł, jeno zmienił imię i sposób maskarady. Kiedy pierwszy raz w rękę trafiły jego świeże zapiski, miałam ochotę cofnąć czas o kilka chwil, gdyż mógłby odnaleźć mój zapach, odcisk palców, mógłby również wykryć moją tożsamość. Zdążyłam zastosować sztuczki, które wymazywały te niewidzialne ślady obcej obecności na pergaminach. Wiedziałam jednak, że będę wracać i dopóki nie zmieni miejsca przechowywania księgi ze swoimi naukami, nie jestem w stanie odpuścić. A może zostawić krótką wiadomość i przyznać się, że wiem o jego regularnych odwiedzinach w Bibliotece? Nie byłam jednak w stanie przewidzieć reakcji tego o wiele starszego ode mnie nieśmiertelnego, więc wolałam tego nie robić. Mógłby znów zniknąć i zamazać trop, a tego nie chciałam… prawdopodobnie wbrew jego woli.

Nie mogłam się ujawnić, gdyż nie chciałam już podążać za przeszłością. Uświadomiłam sobie, że zranił mnie po wielokroć bardziej niż ja jego. Spijał ze mnie więcej krwi, energii, poświęceń. Wszystko postawiłam na tę więź, o czym często nie wiedział. Otrzymałam jednak więcej krwawych łez i bólu niż większość młodych spokrewnieńców. Kiedy raz zadałam mu ból, on mi wiele razy. Kiedy raz go ugryzłam, on zostawiał mnie wpół przytomną. Być może nigdy nie powinnam wchodzić do łoża tak starego wampira, bo był to zbyt duży ciężar na moje barki? Byłam zbyt pyszna sądząc, że przejdę dla niego czeluści otchłani. Czy jednak lepiej, ze on mi te czeluści pokazał niż ktokolwiek inny?

A mój stwórca Shinay czy nie był dla mnie zbyt łagodny? Stonowany wampir, który brał tyle, ile było mu niezbędne, a resztę pozostawiał w szacunku, pozwalając mu odżyć? Mam same dobre wspomnienia z nim związane, lecz gdzie teraz u licha jest? Ojciec ukrył się lepiej niż mój dawny kochanek.

Z Qirem mam mnóstwo fenomenalnych wspomnień, pozytywnych i niezapomnianych. Są jak róże pośród kolców. Nigdy, nadeptując na kolec, nie skrzywiłam nawet ust w jego obecności… ukrywałam ból… być może nigdy nie powinnam pozwolić tej znajomości rozwinąć się w tym kierunku. Czy teraz wzbudzę przeszłość, czy pozwolę jej odejść, nie znając zakończenia? Jak pozwolić Qirnowi znaleźć mnie i podjąć decyzję? Czy zakończenie pozostanie tylko echem w mych snach…


Choć nienawidzisz, gardzisz

lub nie pamiętasz mnie

Choć utkana nić niezgody

Ostatecznie rozerwała nas

A w Twym świecie przepadłam

Wciąż widzę twą twarz

W dzień i w nocy blask

Mrok Twojej duszy i otchłań serca

Jak bezdenne niebo wśród gwiazd

Jak wśród kwiatów róż nostalgiczna mgła


Wiem coś, czego nie wiesz Ty

Między naszymi światami istnieje kruchy most

Długo szukając, odnalazłam go

Niewidzialny, może zerwać się niczym pajęcza nić

Moja ostatnia szansa, nie wejdę na niego nigdy

Nie wbrew Twej woli i duszy

Lecz jak dać znak w ciemności, by ukazać Ci most…

Czy może śmierć dopiero zdecyduje o naszym spotkaniu po drugiej stronie…


***


Zagubiona we własnej historii, łączę urywki wspomnień, by roztrzaskany kryształ złożyć w całość i ujrzeć w nim pryzmatyczne światło we wszystkich barwach. Na zawsze jednak będzie połamany niczym lodowy kryształ górski. Niczym diament ze skazą.

Byłam młodą akolitką, kiedy pierwszy raz spotkałam Qirnę. Znamy się zatem od pradawnych moich dziejów. Wtedy całą wiedzę o świecie czerpałam od świątynnych mędrców i ksiąg. Miałam dostęp do części wielkiej biblioteki i późnymi wieczorami, po skończonych obowiązkach, czytałam w niej zwoje, nachylona przy nikłym płomyku. Pewnej nocy zasiedziałam się zbyt długo, gdy pomiędzy białymi kotarami przemknął mi cień wysokiego mężczyzny w długim płaszczu. Uznałam go za jednego ze starszych kapłanów, dlatego nie zlękłam się.

— Czego szukasz? Chyba nie wiedzy, która na nic się nie przydaje… — dostrzegłam jego twarz pod kapturem. Nigdy nie widziałam piękniejszego i równie mrocznego męża. Moja dusza drgnęła niczym woda wstrząśnięta podmuchem wiatru w kamiennym, nieruchomym naczyniu. Dodał z chytrym uśmiechem: — Mówi tylko o zaprzeszłych czasach i posiada granice.

— Szukam mądrości. Ta jest uniwersalna i ponadczasowa. Pomiędzy wersami wiedzy próbuję znaleźć odpowiedź na pytania: skąd i po cóż. — Odpowiedziałam spokojnie.

— Winnaś czytać z żywych ksiąg… — Odrzekł, oddalając się już odwrócony tyłem. Nie wiedziałam wtedy, że żyją jednostki, które pożywiają się krwią innych. Nie wiedziałam, jak ważną rolę mogą pełnić w świątyniach, najważniejszą. Wstałam i podążyłam za nim do kolejnej Sali. Wstałam i podążyłam za nim. Stanął przed wielkim posągiem bóstwa i podniósł głowę, wpatrując się w niego. Rzekł:

— Dlaczego przyszłaś? Gdybym nim był, też byś za mną podążała?

— Bogowie są synami praoceanu, jak i ja jestem jego potomkiem. Nieważne, na jakim etapie drabiny rozwoju jesteś. Kiedy znajdziesz boże dziecko w sobie, wejdziesz na szczyt. Bez względu na to, któremu bogu służysz, na szczycie jest to samo uczucie: chęć obdarowywania, nie brania. Dzięki temu najzwyklejsi ludzie potrafią cieszyć się tym, co mają i dzieląc z innymi, mając nawet niewiele.

— Bluźnisz… — Membrana jego głosu wstrząsnęła mną wewnątrz, ale nie ruszyłam z miejsca, stojąc kilka kroków w tyle od jego lewego ramienia. — Czynisz się równa bogom i uważasz, że możesz tyle samo osiągnąć. Mógłbym pogwałcić cię za to, a kapłani wyrzuciliby twe ciało sępom.


Taki był początek naszej historii. Spędziliśmy wiele nocy na rozmowach. Którejś z nich dowiedziałam się, że nie skrzywdził mnie wtedy tylko dlatego, że nie mógł zgadnąć, czy jestem pyszna, czy czysta jak łza… To były najpiękniejsze chwile mojego ludzkiego życia. Za czasów wampirycznych przeżywałam podobne, chociaż wtedy czasem tlił się we mnie również gniew… Jak wtedy, kilkaset lat później, na dystyngowanym balu nieśmiertelnych, ukrytym na starym zamczysku otoczonym niebezpiecznym lasem. Qir zniknął na dłużej, choć miał za chwilę wrócić i dokończyć mi swoją opowieść… zaniepokojona dziwnymi sygnałami, wezwałam wampirze straż zamkową do sprawdzenia, co się dzieje. Długo musiałam prosić, by w ogóle mi pomogli. W lasach łowcy polowali i zakładali zasadzki na wypierze i naprawdę, obchodził mnie jego los. Wreszcie straż pomogła, znaleźli go w drodze powrotnej do zamku. On jednak nie docenił mojej troski, tylko zganiał mnie i warknął, że siedzę spokojnie na balu podczas gdy zwykła straż się o niego troszczy. Strażnik nawet nie raczył powiedzieć, że to ja zleciłam wysłać mu obstawę, nie stanął po mojej stronie… Męska solidarność, duma? A przecież płeć nie miała mieć znaczenia dla wampirów, gdyż nie jest im ona potrzebna do prokreacji, jak ludziom? Wino stało się jeszcze bardziej cierpkie, a wszelkie bale mi się uprzykrzyły. Nie zniechęciłam się jednak do niego przez jedną sytuację. Mam wiele wspomnień, które nas od siebie oddalały. Teraz ja oddalam je od siebie, próbując zachować tylko to, co było cenne w moim całym istnieniu. Przecież mój stwórca Shinay zwany Starcem uczył mnie zachowania równowagi i dostrzegania piękna wszechświata mimo napotkanych trudności.


***


Wspominałam, że niedawno odkryłam, iż Qirna nie uśpił się w żadnym grobowcu, ale egzystuje w ukryciu… on również odkrył, że go wytropiłam. Pojawił się u mnie o północy. Nie byłabym pewna, czy to nie jeno sen, gdyby nie rozdarte w strzępy moje odzienie i skóra zadrapana głęboko do krwi na tułowiu, pod sercem, na rękach i nogach. Ranami szczególnie nie przejęłam się, gdyż u wampira szybko się regenerują. Wkrótce nie będzie śladu. Przez mgłę pamiętam, że kotara przy oknie poruszyła się, a w moich żyłach zaburzyła się nieruchoma dotąd krew spragniona…

— Jak odkryłaś mój azyl? — szepnął melodyjnie.

— Wiesz przecież… potrafię tropić latami, by odnaleźć cel. — Po tym słowie nasze wargi złączył pocałunek.

Niegdyś byłam tropicielem. Nieśmiertelny ma wiele czasu, by rozwijać się w różnych dziedzinach. Ostatecznie jednak wolę księgi. Nieistotne… Dlaczego powrócił?

— Zawsze będziesz moja…

Jako człowiek, kochałam go, choć nigdy nie umiałam tego wypowiedzieć z obawy przed odrzuceniem. Jako spokrewnieniec innego wampira… nie wiem, granica między różnymi uczuciami rozpadła się i zmieniła w… coś więcej, coś bardziej… idealistycznego? Wiem, że go szanuję i nie potrafię znienawidzić. Odrzucił mnie, gdy zostałam spokrewniona przez Shinaya.


Pamiętam mój powrót na niezmierzone piaski Iaser-Ymr tuż po spokrewnieniu. Do mojego domu nigdy tak bardzo nie obawiałam się powrócić… wiedziałam, że czeka mnie najtrudniejsza chwila… Po kilku pełniach księżyca ona nadeszła: Qirna zjawił się w mym ogrodzie, wśród palm głaskanych światłem pełni. Zbliżyłam się, a on od razu zaatakował, przygwoździł mnie do kory wysokiego drzewa i wbił palce w miejsce pod moim sercem.

— Z daleka czułem swąd obcego wampira? Wyjaśnisz mi, dlaczego nie jesteś już człowiekiem? — Nie dał mi szansy na odpowiedzi. Żelazista ciecz spływała po jego martwej dłoni. — Nieważne… to ja cię kształtowałem, to ja rozciąłem ci duszę na dwie poły, uczyniłem ani żywą, ani martwą…

— To prawda… Spokrewniłeś mnie psychicznie. — Skinęłam głową, patrząc mu głęboko w oczy swymi srebrnymi… czułam, jakby me tęczówki stały się niczym jasny księżyc, jednając z kobiecą emanacją. Olśniło mnie jak w pierwszej chwili naszego spotkania. W tej chwili byłam najodważniejsza. Później zmieszał mnie jego narastający gniew, ale walczyłam dalej. — Jednak zwlekałeś ze spokrewnieniem krwią…

Miałam zdążyć dodać: „A ja zachorowałam śmiertelnie i chciałam żyć dalej dla ciebie… nie chciałam zmarnować tego, co od ciebie otrzymałam…” Nie zdążyłam. Me plecy boleśnie przesunął po kłującym pniu palmy. Zsunął mnie na dół i porzucił z tymi słowami:

— Bo już wiem, że nigdy nic dla mnie nie znaczyłaś… i wiem, kim on był… teraz zatem nauki Starca są dla ciebie ważniejsze ode mnie…

Nie uwierzyłam mu, że zawsze byłam dla niego nikim, a jednak myślę, że w tamtej chwili tak to widział. Odszedł i tamta chwila miała trwać wiecznie? Oczywiście, że go tropiłam, by kiedyś zrozumiał… poznał prawdę i wiedział, że nie chciałam niczego ponad jego dobro… tylko w pewnym momencie zabrakło mi wszelkich sił, by to dobro dać. Acz wtedy pod palmą czułam się zagubiona. Miriady zagubionych gwiazd stało się strzępkami mej duszy. Czułam, że straciłam wszystko. Pisałam wtedy z rozpaczą:

„Wciąż pamiętam ten wzrok i rytualnych bębnów głos. Oczy w blaskach ognisk bezdenne niczym piekło, pochłaniające płomienie pragnień skutych nieprzebranym lodem. Czeluść spojrzenia, spalony ogień. Wracam do dobrych chwil. Potem niczym błyski porażają mnie, mrożą chwile porażki. Czeluść. Uważam, że dwie strony winne były rozerwania naszych dróg — oboje popełniliśmy wiele błędów. Nigdy mu tego nie powiem, bo nigdy nie będzie okazji. Na wieczność w innych światach. W snach zawsze pogodzeni, bo sny z jego obecnością są jedynymi pozytywnymi, poza tym mam wiele koszmarów. Czy w tych dobrych snach rozmawiamy na poziomie eterycznym, czy to tylko iluzja umysłu? Czy chcę go spotkać? Tak, lecz tylko na płaszczyźnie pokojowej. Wcześniej muszę rozwinąć skrzydła, by stać się silniejsza niż dotąd.”


To było tak dawno… Blizny się zagoiły. Shinay nauczył mnie kroczyć w ciemności. Odbudowałam wszelką wiarę w siebie. Dziś myślę, że to wszystko było zrządzeniem przeznaczenia. Qirna miał mnie przygotować, Shinay spokrewnić, bo tylko ten ostatni był mi najbardziej bratnią, starszą duszą, częściowo zrodzoną z tej samej energii. Każde słowo Shinaya zgadzało się wewnętrznie z tym, co czułam. Gdybym miała kupić mu beczkę wina za każdy poglad o świecie, który był podobny do mojego, musiałabym opróżnić wszystkie winnice.


Wierzę, że wszyscy pochodzą z jednego źródła i wszyscy do niego wrócą, a karma nas do niego doprowadzi. Trudno mi więc kogokolwiek skreślić. Shinay również miłuje wszelkie stworzenie… ale czy wampir może cokolwiek miłować? Zależy, jak to rozumieć. Nigdy nie pożywialiśmy się krwią ludzi, którzy mieli czyste dusze. Z szacunku.

Odchodzę

Każdy mój krok oddala mnie od ciebie

Przepadnę w noc

Na zawsze

Może nawet wspomnienia zatrze iluzoryczny czas

To pożegnania czas

Oddałam ci najpiękniejszą z nut tej nocy

***


Ktoś inny ukształtował me ciało, a ktoś inny duszę…


— Udaj się na „Facere”, tam spotkasz tego, kto wrył się w Twoje umarłe serce… — Poleciła Elissa… moja siostra krwi, która właśnie wróciła z dalekiej podróży i postanowiła mnie odwiedzić. Poruszyła mą uwagę, wcześniej skupioną na wzorze bladozielonych liści na jej lnianej sukni. Spojrzałam wgłąb jej fiołkowych oczu. Jej krew zawsze pachniała mi fiołkami.

Co mówiła… o Qirna`nie, oczywiście.

Facere było rodzajem balu, maskarady dla nieśmiertelnych.

Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.
E-book
za 22.05
drukowana A5
za 42.02