E-book
14.7
drukowana A5
29.06
Diabelskie historie

Bezpłatny fragment - Diabelskie historie


1
Objętość:
66 str.
ISBN:
978-83-8245-460-4
E-book
za 14.7
drukowana A5
za 29.06

Zebranie diabłów

Na zebraniu Diabłów wcale nie śmierdziało siarką i innymi diabelskimi atrybutami. Bo to zebranie odbywało się teraz, późną wiosną w 2021 roku. Tak, tak, teraz zupełnie niedawno. Jak za starych dobrych czasów, żeby wejść do tego hotelu, każdy z uczestników musiał wchodzić osobno, z mocną charakteryzacją, i oczywiście w czasie podróży służbowej. Do tego dyrektor hotelu jak każdy ze śmiertelników połasił się na sztabkę złota za zachowanie szczególnej dyskrecji, podczas tego tajnego spotkania. Niewiedział nieborak że jest to typowo czarcie złoto. Kto dotyka taką sztabkę, niebawem skończy w tragicznych okolicznościach. Pomijając ten smutny fakt, trzeba dodać że woń jaka unosiła się w tym pomieszczeniu z klimatyzacją to perfumy, i to te z górnej półki — DevilAngel i LucyLu. Wszyscy zgromadzeni czekali na przemówienie najważniejszego tzn. najbardziej kopytnego z najdłuższym ogonem i sierścią tak niemiłą w dotyku, że siedział On przy osobnym stoliku z dodatkowym nawiewem z góry, z dołu i także po bokach. Te boczne, to wachlujące półnagie dziewice z terenów tak odległych, że nawet diabelskie nasienie tam nie sięga. A podobno ogarniają wszystko. To jednak mrzonki i wywody starodawnych kabalistów, niezgodne z rzeczywistością.

Obecnie sytuacja wśród Diabelskiej Rzeszy nie jest najlepsza. Prawie wszyscy wiedzą że ich świetność już dawno przeminęła. Ludzie nie boją się tych przeżytków historii. Mało tego, już nikt nie wierzy w te stwory nieczyste, nawet więcej, już Oni sami przestają w to wierzyć.

Cały czas wszyscy czekają na to bardzo ważne przemówienie. Kiedy w końcu muchy przestają bzyczeć, czas staje w miejscu, i tylko Słońce za oknem przenosi się w inny punkt na nieboskłonie, jej wysokość Belzebub wstaje z wielkim wysiłkiem, i z należytą do funkcji manierą przemieszcza się w stronę podestu dla mówiących, cały czas jednak budząc lęk i respekt wśród zgromadzonej nielicznej czarciej maści.

Główny Belzebub, Lucyfer czy po prostu Szatan, lub inaczej go nazwiemy, staje na podwyższeniu, na przeciwko zgromadzonych. Spogląda ze złością i rozgoryczeniem pukając miarowo w blat swoimi insygniami, znajdującymi się na wszystkich powykrzywianych palcach u rąk. Kiedy spluwa za siebie wypalając przy tym parę malutkich dziur w podłodze, wiadomo że już zacznie się przemowa.

— Moi drodzy, bracia, spotykamy się tutaj kto wie, czy nie ostatni raz w tym gronie — po tym stwierdzeniu niepokój wśród zgromadzonych nasila się i nie wiadomo dlaczego obłoki czarnego posępnego dymu pojawiają się nisko ponad metalicznymi kopytami siedzących — Główny Szatan rozwija swoją myśl dalej — dlaczego to mówię, sami wiecie jak wygląda sytuacja Anno Domini 2021 roku, my Diabły musimy trwać, i przetrwamy również i ten podły czas, ale musimy dominować, to my mamy rozdawać karty, diabelskie karty, a kto to robi za nas, no kto? wszystkie stery przejął ten nędzny, szkaradny, chciałoby się powiedzieć diabelski, ale nie, tylko ziemski, internet! stworzony zapewne przez pomyłkę, pojawia się pytanie, gdzie my wtedy byliśmy? Gdzie?

Po tym stwierdzeniu główny Czart sczerniał cały, i postarzał się o kolejnych 300 lat, a włosy szatańskie nabrały świecącego połysku śmierdząc tak ohydnie że pierwszy rząd siedzących Diabłów pokrył się drobną sadzą. A Główny ciągnie dalej — ludzie są już tak pochłonięci tym gównem, że nie widzą czego teraz mają się bać. A czego się boją? No czego? w tym momencie wskazał swoim zaczerniałym palcem wskazującym na obecnych, który wygląda tak obrzydliwie, że nie sposób opisać tej przecież normalnej części ciała — mówi dalej — Boją się, ale nie nas! — dochodzi do paradoksów, sczezną się czy szybkość megabitów jest odpowiednia do grania, czy wielkość migającego światłem i cieniem szklanej tafli czy innego ekranu do telefonu mrugowanego jest wystarczająca, i oczywiście najważniejsze, żeby w żadnym wypadku nie wyłączyli tego zagnojonego interneta! Kiedyś pamiętam od takich czarów była tylko wiedźma, no ostatecznie zwykła wróżka, dostępna na każdym rogu, która była pod naszą kontrolą rzecz jasna. Tutaj Główny przerwał, warknął, odsmarkał swój obskurny gilun, aby dalej kontynuować. Do tego wszystkiego najgorsze jest to, tak tak, że święte miejsca przestają pełnić tą funkcję, kościoły stają się siedliskiem zła i bezeceństw, wiem bo samemu ostatnio nie raz, nie dwa, tam wlazłem, i nic się nie stało, niepojęte, nigdy tak nie było, bliskość wody święconej nie ma już Blasku jak kiedyś, straciła Moc czy jak, kurwa, co się dzieje — co! tutaj Główny wzruszył się naprawdę i popijając płyn stojący obok, wypluł swoim zwyczajem za siebie, robiąc jak zwykle dziesiątki małych dziur w pięknej skądinąd podłodze.

— Kim teraz jesteśmy? no kim? Musi być Czarne i Białe, Piekło i Niebo, Diabeł i Anioł, to przecież normalne! Jak to się zmieni, to my również zginiemy, rozpierdolimy się w pył, a tego kurwa nie chcemy. Dlatego musimy zmienić nasze działania! nasza polityka musi nadążyć za obrzydliwą technologią, zgadzacie się moi Czarci Bracia! Szatan wyciągnął teraz dłonie w stronę zgromadzonych, pokazując wszystkie swoje wykrzywione palce, o różnych kolorach od sinych do zaczerniałych, nie licząc zrogowaceń, liszajów, odprysków wenerycznych, włosów czarcich, paznokci tak brudnych i długich, pokiereszowanych, że normalny człowiek puściłby pawia od samego ułamka sekundy patrzenia na tą szkaradę.

Wszyscy obecni również podnieśli swoje ręce w górę, dym który cały czas lekko się unosił, momentalnie opadł. Wyglądało to dość groteskowo i strasznie zarazem, pewnie pierwsze spotkania NSDAP czy NKWD miało podobną iluzję bycia w czymś niezwykłym i ważnym. Zawsze jest ktoś kto wygłasza swoje morały i cała reszta które je łyka jak wyuzdana kobieta spermę, uśmiechając się przy tym radośnie.


Zadanie


Obudziłem się rano. Potworny ból głowy nie daje za wygraną. Prawie nie pamiętam wczorajszego spotkania z Głównym, ale co było potem, jak najbardziej. Ta orgia była najlepsza od dawien dawna. Ten pomysł z laskami ubranymi w stroje pielęgniarek, niby tyle razy wykorzystany, teraz był majstersztykiem. Co one tam wyprawiały.

Poranny łyk wcale nie kawy, pomaga. Opadam z sił ale zaraz wstępują we mnie uśpione od dawna moce. Główny przecież przekazał mi zadanie. Tylko mnie. Jako jedyny z Diabłów skończyłem szkoły o profilu informatycznym, nie bez Diabelskich pomocy oczywiście. Pamiętam jak taki jeden profesor uwziął się na mnie, że śmierdzę knurem. Cóż, miał wypadek, i jego nędzny samochodzik wpadł do rzeki. I potem przyszedł jeszcze gorszy dziadyga. I jemu los nie był łaskawy. Czajnik z ekspresem do kawy poraził go prądem. Na śmierć rzecz jasna. Potem już poszło gładko. Zdobyłem szlify w wielu firmach. Wiele panienek przeleciałem głównie w przelocie. Takie szybkie życie jest teraz. Ale nigdy nie dostałem się do tych najważniejszych speców od zmieniania wszystkiego. Niektórzy nazywają ich hakerami. A niektórzy tymi, co porządkują sprawy. Fakt, to my przecież powinniśmy to robić, a nie te śmiertelne przecież istoty. Kiedy kołdra trochę drgnęła, zapomniałem że tam jest całkiem milutka, wcale nie mała, laseczka, oj diabelskie sztuczki zna nie od dziś. Nawet nie otwierając oczy, ziewając zagadała — Co mój diabełku, zaczynamy — powiedziała przeciągając się rozkosznie, pokazując swoje obfite jakby mleczne piersi, ale na szczęście nie sztuczne. W tym wypadku słodko prawdziwe. Nie trzeba było mnie prosić — No krasulo, to zaczynamy. I tutaj jak to bywa w takich sytuacjach, stała się rzecz nieoczekiwana. Kobieta zadała nieodpowiednie pytanie — O widzę, odkręciłeś swoje rogi, ty mój diabełku kosmaty, lubię takich zarośniętych. Skąd ta istota wie o moich sekretach osobistych. Rogi odkręcam tylko w chwilach. No właśnie w jakich chwilach. Nie zdążyłem się przekonać, kiedy kobieta sprawnie przywiązał mnie do łoża, wyciągając zza pleców jakiś przedmiot. Introdukcje z kości słoniowej. Poznałem od razu. To brzytwa. — No co mój książę ciemności, pobawimy się teraz. Po tym stwierdzeniu opuściła mi gacie do kolan, machając ostrzem wokół mojej, wokół mojego, no wiecie czego — Czego chcesz krasulo? spytałem po przyjacielsku. — Ty wiesz czego. Chcę być twoim partnerem ty mój diabełku. — Mała, daj spokój mogę cię strawić jednym ziewnięciem, daj spokój, odłóż to! ale tylko uśmiała się, podrzucając swoje ogromniaste piersi z jednej strony na drugą. Przymknąłem oczy. Pomyślałem że ją zrzucę. Obetnę piersi i dam psom na pożarcie. Albo nie, świniom. Tutaj zastanowiłem się czy świnie jedzą ludzkie piersi. Zamknąłem raz jeszcze oczy. I na sierść wilkołaka. Nic. Gdzie jest moja Moc. Jeszcze raz. Tym razem. Zwykłe zaklęcie diabelskie, które zawsze działało. Też nic. Po otwarciu oczu widzę jak krasula ciągle siedzi na mnie, wachlując brzytwą, nawet zacząłem się bać żeby nic nie zrobiła tym swoim bimbałom, tak mocna wachlują, szkoda by było. — Diabełku, nie pamiętasz ty pijaku czarci, jak mówiłeś że cała twoja siła płynie no skąd? Skąd Diable? O kuropatwy nieczyste, od razu sobie wszystko przypomniałem, musiałem odkręcać rogi przy tej małej dziewce, i pewnie wszystko jest powiedziałem. No tak, już po mnie, przez ostatnie lata nigdy to się nie zdarzyło. No tak, w 68 na tym festiwalu bywało nie raz nie dwa, ale od razu zatłukłem dzierlatki. Kto to pamięta. A tutaj taka wpadka — Czego chcesz — pytam po przyjacielsku — Na początek chcę ciebie, raz jeszcze, potem pogadamy o wszystkim, nie rób nic głupiego, twojej drogocenne rogi schowałam w bezpiecznym miejscu. Po tej odpowiedzi uwolniła mnie z więzów, odrzuciła brzytwę, i pożądanie znalazło ujście. No tak to bywa.

Gdy tradycyjnie zapaliłem papierosa po wszystkim patrzyła się na mnie z niedowierzaniem i lekceważeniem. Czego nie lubię — Oj jaki jesteś głupi, i ty jesteś jakimś tam Diabłem, co za banał! po tym powiedzeniu zapaliła skręta czy coś takiego. Ja nie cierpię takiego gówna. To nie moja bajka — Wiem o tym że nie czaisz o co biega, ale zaraz ci wytłumaczę. Jak mówiłeś twój szef, już stary i niedomaga, nie wie co na prawdę dzieje się świecie, i żyje chyba jeszcze w czasach inkwizycji, co? Ten czas najlepiej mu odpowiadał. Kiwam z uwagą słuchając dalej — Zrobimy co trzeba, załatwimy ich wszystkich, i ty zostaniesz Głównym, a ja będę miała władzę jaką nie miała żadna kobieta przedtem. Jak Kleopatra! mówię — Kto? pyta. Cleo znam. Ale Patrę nie. Spojrzenie krasuli bezcenne. Dalej nie drążyliśmy tego tematu. Kiedy zgasiłem papierosa, nie musiałem nawet nic mówić. Jeszcze dwa numery przerobiliśmy. Potem opadliśmy na styrane łóżko. W co ja się wpakowałem.


Zdziwienie


Przekraczając granicę państwa w tych czasach nie jest łatwe. Oprócz zwykłych paszportów trzeba mieć te wszystkie karty o tych negatywnych wynikach testów, karty szczepień i inne bzdety. Na szczęście tym zajmowała się krasula. Wreszcie dotarliśmy do hotelu. Myślałem tylko o jednym. O łyku zimnego piwa w chłodnym miejscu. Teraz wszyscy jeżdżą na tą rozgrzaną wysepkę w Afryce. Krasula też chciała. Już w holu naszego hotelu dostrzegłem znajomych. Potem za windami kolejnych. Wszędzie są te pół diabły, zwani celebrytami. Czyli dobrze wylecieliśmy. Moja wszystkie papierki już załatwiła, nawet to mi teraz odpowiada. Wreszcie dotarliśmy do naszego apartamentu. Wytrawnym wzrokiem znalazłem od razu tą malutką lodóweczkę. Otworzyłem. A tam, do nieowłosionego dybuka. Same rude, na szczęście browary są, ale co — bezalkoholowe! Co to za hotel? Dobra. Wlałem łychę, do tego odrobinę lodu, i pierwszy łyk, potem drugi, i jest lepiej. Krasula już polazła do łazienki. Gdy wyszła, całkiem naga, w ułamku sekundy też zrzuciłem swoje ciuchy — Dobra, dobra idź się odśwież ty nieczysty kusicielu — powiedziała czule — ja jeszcze muszę coś załatwić na dole. Szybko ubrała się i wyszła. Nalałem jeszcze odrobinę do szklaneczki. Ale pociągnąłem z gwinta, to jest to, i polazłem do łazienki. Nie zdążyłem się dobrze umyć gdy usłyszałem głos Głównego — Co ty kurwa robisz? co miałem powiedzieć — że kąpię się w hotelu? — Już jestem mój Mistrzu — mówiąc to wycierałem się najszybciej jak tylko mogłem. Wiem, że Główny jak ma coś do powiedzenia w ten sposób, to nic dobrego się nie szykuje. Już byłem ubrany w pokoju — Słuchaj, masz misję do wykonania, a jakaś paniusia chce sprzedać twoje rogi w sklepiku hotelowym na Zanzibarze? Coś wiesz o tym? Po tym, momentalnie oprzytomniałem i odpowiadam — To już się nie powtórzy, załatwiam sprawę, Mistrzu. Wzrokiem znalazłem walizkę krasuli. Wiem gdzie chowała swoje kosmetyki. Jednym pociągnięciem rozerwałem walizkę w pół. Szkoda czasu. No niestety, baba przegięła. Szkoda, miałem nadzieję że mi pomoże. To jednak nie będzie ta suka. Szukałem krótko. Ale jest. To malutkie ostrze, introdukcja z kości słoniowej. Nawet ładne. Słyszę już jakieś kroki. Otwiera drzwi. Zamyka. Dopadam ją pierwszy. Nie broni się. Nawet nie ma majtek. Czuję od niej zapach pożądania, chciwości i litości. Też się boi — Dla kogo pracujesz krasulo? pytam po przyjacielsku, przyduszając ją delikatnie. Nie odpowiada rozkraczając bezwstydnie nogi — Dla kogo? pytam raz jeszcze. Kiedy w moich rękach widzi tą brzytwę, jej zdziwienie jest ostatnim jakie pewnie zakodowała.

Już po wszystkim myjąc się ze śladów krwi, szkoda, fajne miała bimbały. Ale przegięła. Czarne worki zawsze mam w poręcznym bagażu. Na wszelki wypadek. Który zawsze się zdarza. Jak dzisiaj. Dobra. Zostaje jeszcze sprawa rogów. To jest przecież moja Moc. Nic babok przy sobie nie miał. Czyli sprzedała w sklepiku. Za stanikiem miała tylko tą swoją kartę kredytową. Posprzątałem w mig pokój. Zszedłem na dół. Zobaczyłem o której godzinie gość zamyka sklepik. Już niedługo, za pól godziny. Dobra, co prawda nigdy tutaj nie byłem, ale mam swoje kontakty. Za każdym hotelem tej klasy jest zawsze taki parking, gdzie w budzie siedzi nasz człowiek, przez nas opłacany. Wystarczy na specjalnym kawałku skóry czarciej, który zawsze mam przy sobie, podać numer pokoju hotelowego. Wiadomo wtedy że musi natychmiast być tam posprzątane. Co i było w tym przypadku. Podałem zapisany numer. Człowiek wiedział o co chodzi. Wróciłem do mojego pokoju zabrałem swoje rzeczy, raz jeszcze spojrzałem z odrazą na tą lodówkę bez piwa. I wyszedłem. Na dole dałem w łapę mulatowi, niech czeka, zaraz pojedziemy na lotnisko. Widząc jak zamyka sklepik ten gościu. Szybko weszliśmy, ale już razem, do sklepu, zasłoniłem rolety, spytałem tylko raz — Gdzie to jest? pokazałem na moje rogi. Gość uśmiechnął się głupio. Nie zrozumiał. Ale gdy zaciskałem rękę na jego szyi, zrozumiał od razu, pokazując ręką schowek. Faktycznie, miał tam schowane moje drogocenne rogi. Wychodząc, wystarczyło że musnąłem go tylko rogami, wiadomo wieczorem padnie martwy w strasznych konwulsjach. Kończąc tą sprawę, dojechałem taksówką na lotnisko, oczywiście dotykając kierowcę tymi samymi rogami. Im mniej świadków, tym lepiej. Wracam wieczornym lotem do Europy, wiem że muszę zacząć działać sam, niestety.


Kontakt


Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.
E-book
za 14.7
drukowana A5
za 29.06