Każde dobro i zło rodzi się z myśli. To myśl zmienia świat — z moralnie neutralnego w przeniknięty wartościami.
Michał Heller
Diabła mniej się bójcie, ale głupoty bójcie się bardzo…
Moje
Ignacemu, Antoniemu, Frankowi i Zosi…
Wnukom moim
Poświęcam
1. Wstęp
O złu i głupocie będzie, o których to zjawiskach wiemy najpewniej tyle, że są przeciwnością dobra i to powinno wszystko wyjaśniać, chociaż zarówno o złu jak i dobru można by pisać przepastne książki. Jest to taka dziedzina, w której najlepiej czują się filozofowie. Autor tej książki jednak filozofem nie jest, chociaż filozofię lubi i ją czytuje i baczny czytelnik w prezentowanych esejach te ślady na pewno zauważy a może już zauważył.
Przyjmujemy za fakt, że uosobieniem zła jest diabeł a wielu nawet twierdzi, że głupotę zrodził. Zapewne te cechy można zauważyć również u człowieka, co wyraża się uwielbieniem ze strony całych narodów — na przykład — dla wojska, dla armii wszelakich. Narody te kochały bliźniego swego, podobno również nieprzyjaciół swoich, ale lepiej się czuły, kiedy amia się zbroiła, kaznodzieje armaty i czołgi kropili święconą wodą, po to, aby te czołgi, te armaty zabijały bliźnich, u których podobne ceremonie też się odbywały. Cóż, zatem o tej wymiennej sytuacji można powiedzieć? Przecież to sztuczka diabelska największego kalibru. Obie strony wiedziały i wiedzą, że diabeł i zło są nierozdzielne. Zatem co? Zatem obie strony diabła miały tuż obok siebie, za sobą i przed sobą?
Jest piosenka Brela pod tytułem „Le Diable (ça va) „, którą aż się prosi, aby w tym miejscu również ją przypomnieć, bo piosenka ta w pewnym stopniu zdradza i potwierdza zdolności diabła. Otóż kiedyś Diabeł wrócił z Ziemi do Piekła i po tym, co zobaczył aż z radości bankiet urządził i na koniec wygłosił takie oto przemówienie:
„Jest dobrze! Stale i wszędzie po trochu pożary oświecają ziemię. Jest dobrze! Ludzie zabawiają się w wojny jak wariaci. Jest dobrze! Pociągi wykolejają się z łomotem, bo pełni ideałów chłopcy podkładają na szyny bomby, co powodują oryginalną śmierć, śmierć bez spowiedzi albo spowiedź bez rozgrzeszenia. Jest dobrze!”
Dzisiaj ilość tych pomysłów diabelskich możnaby znacznie rozszerzyć, bo w tej materii diabeł, czyli najwyższy reprezentant zła i siewca głupoty, czyli choroby zniewalającej ludzki umysł, nie próżnuje. On rękami wielu ludzi czyni nasz glob jeszcze straszniejszym, bardziej zagrożonym, by przyspieszyć jego koniec lub przynajmniej koniec ludzkiej cywilizacji. W tej piosence zawarta jest ponura prawda o poczynaniach wielkich ludzi sprawujących władzę, a przecież nie robią tego samotnie. Narody stoją wzdłuż ulic, na których paradują armie i biją im brawo. Jest dobrze! — Powiada Diabeł.
Zatem rodzi się pytanie, a w zasadzie wiele pytań: Jak uprzedzić diabła? Jak utrudnić mu robotę? Jak go wyprzedzić, chociaż o kilka metrów i rzucać mu kłody pod nogi a raczej pod kopyta, oczywiście kłody dobra! Niech się potknie, niech rozwali sobie nos i skowycząc, z podkulonych ogonem zbiegnie do swojej kryjówki za wsią, czyli do dziury w pniu przydrożnej wierzby. Tam w tych wierzbach diabły mieszkają, bo tam czują się najlepiej. Nikt ich tam nie widzi, chociaż wszyscy wiedzą od dawien dawna, że w tych wierzbach diabły mieszkają. Kto to potrafi? Diabeł jest zachłanny, więc w tej zachłanności jest głupi. Głupi? Na pewno? Możnaby tę jego zachłanność i głupotę wykorzystać.
Wypada jednak uprzedzić wszystkich a szczególnie tych, którzy poczują się zgorszeni tekstami jakoby autor gloryfikował postać diabła, co byłoby kłamstwem. Jeżeli tacy zgorszeni jednak się znajdą to znaczyć będzie, że dają tym samym dowód na istnienie diabła, oni dali się zwieść. Dali się zwieść, że diabeł wykonał swoją robotę kryjąc się między wierszami a winowajcą stał się autor, co jest złem piekielnym wyrządzonym niewinnemu autorowi. Kłamca, krętacz i siewca głupoty — zamiast tylu nazw nie lepiej pasuje tylko diabeł? Jest poręczniej…
Przepraszam diabła, co tam diabła, wszystkie diabły — nasze polskie — przepraszam za wszystkie kpiny pod ich adresem, jakie w tej książce się znalazły, oraz że momentami zostały wystawiony na pośmiewisko. Z drugiej strony skoro ciągle same diabły starają się udowodnić, że nie istnieją, to ja to przyjmuję do wiadomości i wycofuję moje przeprosiny. Byłoby niesensowne przepraszać kogoś, kto nie istnieje, chyba każdy przyzna mi rację. Tym to sposobem dzięki swoim krętactwom, diabeł wpadł w swoje własne sidła i sam zgotował sobie klęskę.
Będzie o złu, ale i o dobru i o przepychance między nimi. Skoro o złu, to i o głupocie będzie, wszystkiego po trochu.
Z drugiej strony, to jednak zło przeważnie obleczone w głupotę, z maską diabła, za którym stoją takie ogromne siły całego piekła, to te siły nigdy nie zwyciężyły. Po prostu, ani zło ani głupota nigdy nie zwyciężyły ostatecznie i nigdy nie zwyciężą, chociaż ludzkie budowle, czyli cywilizacje upadały, upadają i będą upadać. Ktoś pyta, dlaczego? Jaka tajemnica w tym tkwi? Kto wie? Moi drodzy czytelnicy, nie ma tu wielkiej tajemnicy, zło i głupota nigdy nie zwyciężą ostatecznie, bo jest Ktoś, Kto trzyma to wszystko mocarną ręką!
Pewien wątek powtarza się w kilku esejach i czytelnik na pewno to odczyta. Jest to zamiar świadomy, bo dotyczy bardzo ważnej sprawy, a watek ten mówi o procesie bardzo niebezpiecznym dla społeczeństwa nowoczesnej Europu, póki, co jeszcze noszącej miano nowoczesnej…? Otóż jest to wizja upadku kolejnej cywilizacji a tym razem naszej cywilizacji.
W tych wierzbach najchętniej mieszkają diabły zarówno stare jak i młode, więc najpewniej jest to Aleja Diabelska. Chyba tylko jeszcze sowy odwiedzają te straszne dziuple udzielając gościny diabłom, a może jest odwrotnie?
Jeżeli ktoś przyjmie tę książkę, jako zabawę będzie ją miał, czyli tę zabawę — no może nie w całości. W innym wypadku, to znaczy, kiedy podejdzie do tej książki bardzo poważnie, wręcz ortodoksyjnie może przeżyć męki, przy czym na pewno nie będą to jeszcze te męki piekielne. Ani trochę nie było to zamiarem autora.
2. Dodać szczyptę zła…
Chcąc zmusić ludzi, aby dobrze o nas mówili,
jedyny to sposób — czynić dobrze.
[ Voltaire ]
Nieznajomość zła nie jest cnotą, lecz głupotą;
zachwycanie się nią to jakby nagradzanie za uczciwość człowieka, który nie ukradł ci zegarka, bo nie wiedział,
że go masz.
[ George Bernard Shaw ]
Patrząc dzisiaj na świat, niemal wszyscy twierdzą, że dookoła szerzy się bardzo wiele zła, to już nie są jedynie okruchy zła, bo ono panoszy się w każdym zakątku a wielu ludzi aż się niemal pławi w tym złu, niekiedy twierdząc przewrotnie, że dobro czynią. No i jakieś okruchy prawdy w tym są, bo dobro napierając zawsze ma przed sobą zło i bywa, że są go ogromne zasoby i z wielkim trudem ustępuje, ale jednak ustępuje, aby w końcu przegrać i zniknąć — przynajmniej na czas jakiś.
W Ukrainie całe fale zła napływają ze wschodu, w Afryce miejscowe narody ustawicznie biją się między sobą, na Bliskim Wschodzie, czyli w Palestynie niemal się wyrzynają. Wszystko to podobno w imię dobra się dzieje, w imię ochrony narodów przed złem. O dziwo, w tych wszystkich wymienionych przypadkach walczą ze sobą ludzie mający wspólne korzenie. Przecież obecni Palestyńczycy są potomkami dawnych Izraelitów, których Rzymianie wypędzili w I wieku naszej ery, po obaleniu powstania. Obecni Rosjanie i obecni Ukraińcy to narody wywodzące się z tej samej Rusi Kijowskiej zanim najechali ich Mongołowie. Dochodzenie wspólnych korzeni czarnoskórych Afrykanów, chociaż z różnych państw jest już bezcelowe, jako że są to fakty niezaprzeczalne.
Takie teraz trendy panują, bo świat idzie do przodu — tak powiadają ci, co to za mądrych się uznają. To, że świat idzie do przodu to fakt, tylko czy czasami nie zboczył? Gdyby teraz ogłosić, że nikt tego zła nie widzi, bo telewizji nie oglądają, to ono jest czy go nie ma? Następnie jednak, kiedy spojrzeć na cytat z Bernarda Shawa, to niestety, można poczuć się niekomfortowo.
Dlatego ja, autor to wiem i każdy to wie, że zło jest wszędzie, niezależnie czy telewizor jest włączony czy nie i niezależnie od tego czy ktoś — jego zdaniem — czyni ustawicznie dobro. Gdzie, zatem szukać zła, wszechświat jest przecież ogromny. To poszukiwanie okazuje się jednak proste, bo nie ma go w żadnym zakątku kosmosu, nie ma go w przepastnej czarnej dziurze, bo okazuje się, że kosmos opiera się o raz ustalone prawa i nie ulega najmniejszym odchyłkom, to, co wedle myślenia niewykształconego człowieka może być złem, chociażby ta przepastna czarna dziura wcale nie pochodzi od zła i nim nie jest. Ta czarna dziura w kosmosie jest tam gdzie jest, bo tam jest jej miejsce zgodnie z wszelkimi prawami, gromadząc wszystkie odpadki ze swojego otoczenia w sposób niesłychanie trwały.
W takim razie gdzie to zło się gnieździ? Otóż gnieździ się ono głównie w człowieku: jedni powiadają, że w mózgu, inni, że w sercu, czyli w zupełnym sąsiedztwie dobra. To bliskie sąsiedztwo ma swoje dobre strony, bo kiedy do uśpionego dobra zbliża się zło, to powoduje ono — to zło, — że przebudzone dobro zaczyna działać ze zdwojoną mocą dając efekty, o których dotąd człowiekowi się nie śniło. Najbliższy przykład to reakcja Polaków w momencie agresji Rosji na Ukrainę, czyli w momencie, kiedy nadchodziła fala zła. Piszę to absolutnie nie po to, aby gloryfikować zasługi zła, pod którego naporem dobro niemal wybuchło, ale przecież tak było.
W tym miejscu na wzór profesora Bartosza Brożka z UJ a w szczególności jego eseju z książki „Ciekawość”, można posłużyć się przykładem wielkiego Leibniza ( 1646 — 1716).
Ten wielki filozof i naukowiec Leibniz w swojej Teodycei powiada, że świat, w którym żyjemy jest najlepszym z możliwych światów. Współczesny naukowiec powie, że łatwo mu było tak powiedzieć, bo wiedział, że świat, w którym żyje był jedynym światem, innych nie było, nawet zdobycze ówczesnej nauki takiej ewentualności w ogóle nie brały pod uwagę. Dzisiaj, to znaczy już po Einsteinie sytuacja się zmieniła i naukowcy wiedzą, że istnieje wiele wszechświatów a nawet nieskończenie wiele. Rozwiązanie równań Einsteina wskazuje na to, przy czym człowiek tego doświadczalnie nie może potwierdzić z powodów oczywistych.
Być może wielu zaprotestowało wtedy na owe słowa Leibniza, twierdząc, że ten świat nie jest najlepszy, bo istnieje w nim wiele zła. Zapewne mieli w domyśle jakiś inny świat gdzie istnieje samo dobro, tyle, że nie mieli najmniejszego pojęcia o ewentualności istnienia takiego świata. Ponadto nikt nie ruszył w kierunku poszukiwania tego rzekomo lepszego świata. Pewnie stwierdziliby, że byłaby to praca syzyfowa, chociaż prawdę mówiąc te poszukiwania nie byłyby takie trudne, bo to zło było w zasięgu ręki — w nich było. Tyle tylko, że ludzie uważali i nadal uważają, że wszelkie zło jest poza nimi, że przychodzi z zewnątrz, być może z piekła, gdzie mieszkają same diabły lub nazywając ich bardziej teologicznie upadłymi aniołami. Skoro ukryte jest jedynie w ludziach a już nie w zwierzętach czy roślinach, to niech każdy człowiek sam się zajmie złem siedzącym w nim i zwalczy go, bo przecież nikt za niego tego nie zrobi, ani nikt w imię jego tego nie zrobi. Tylko człowiek posiada rozum i wolną wolę, żadna z roślin ani zwierząt tej zdolności nie posiada.
Jak na razie, wielu zachęca do walki ze złem, tyle, że jedni drugich zachęcają nie mówiąc nic o tym jak sobie sami radzą w walce ze swoim złem i jakie efekty osiągają. Tych sposobów podobno jest wiele, ale najbardziej popularny sposób to zło pokonać dobrem. Już w starożytności pewien Żyd, czyli Paweł z Tarsu, a dla wielu święty Paweł Apostoł, w swoim słynnym Liście do Rzymian powiada: „Nikomu złem za złe nie odpłacajcie” ( Rz 12,17). To właśnie on podaje sposób i to w tym samym liście: „Nie daj się zwyciężać złu, ale zło dobrem zwyciężaj” (Rz 12, 21). Jeszcze bardziej dosadnie mówi profesor Kołakowski w słynnym „Kazaniu księdza Bernarda”. Otóż on radzi, aby diabła diabłem nie wypędzać, bo wtedy nadal pozostajesz z diabłem, chociaż ludzie bardzo upodobali sobie tę metodę i często ją stosują i tym sposobem wręcz rozsiewają zło. Paweł w swoim liście zakazuje, a profesor dodatkowo pokazuje skutki nie stosowania się do Pawłowego nakazu.
Zatem mamy sposób na walkę ze złem, sposób niezwykle prosty, wręcz prymitywny, ale bardzo skuteczny, tylko znając kondycję człowieka, natychmiast rodzi się pytanie: — Jak to zrobić? Jak skutecznie odróżnić dobro od zła i jak dużą dawkę temu złu zaaplikować, aby skutecznie i raz na zawsze go pokonać?
Zatem widać, że nie ma uniwersalnych metod walki ze złem, wydaje się również, że nie ma, co się silić, aby takowe metody wskazać, bo mało, kto ma takie kompetencje. Chyba jedynie teologia taką praktyczną wiedzę posiada, bo poza nią nawet filozofia zbytnio tymi tematami się raczej nie zajmuje, a jeżeli już to w wąskim zakresie.
W dziedzinie teologicznej, na tym polu najwięcej zrobił zapewne Augustyn z Hippony, ostatecznie ogłoszony świętym przez Kościół. Ten Augustyn z Hippony ze zwykłego ateisty przeistoczył się kolejno w człowieka wierzącego, aby w końcu nawet biskupem zostać i ostatecznie świętym. Bardzo wiele na polu odkrywania Augustyna, niegdysiejszego ateisty zrobił inny filozof, również ateista, czyli profesor Leszek Kołakowski, który bardzo często w swoich pracach na Augustyna się powołuje, jako na autorytet i to jest przypadek bardzo ciekawy. W dziele popularyzacji myśli filozoficznej Augustyna, to on zrobił najwięcej — przynajmniej dla autora, ale nie to jest tematem tego eseju.
Przejdźmy, zatem w kilku słowach do samego Augustyna. Otóż powiedział on ni mniej ni więcej: „Kochaj i rób, co chcesz”. Miłość to najskuteczniejsza tarcza chroniąca przed złem, zatem, jeżeli kochasz to i zła nie popełnisz i zło cię nie sięgnie.
Zaryzykować można, zatem twierdzenie, że słynny Jurek Owsiak ogłaszając młodzieży słynne „Róbta, co chceta”, miał coś z Augustyna, czyli najprawdopodobniej miał na myśli wszystkich ogarniętych myślą robienia dobra, czyli dzielenia się dobrami ziemskimi z potrzebującymi, z bliźnimi. Tu stała się rzecz niebywała, bo ci, którzy winni byli wesprzeć go w tym dziele zaczęli go atakować, zarzucając mu, że wręcz deprawuje młodzież. Głównie kaznodzieje mieli pełne usta frazesów tępiących biednego Jurka Owsiaka, zamiast go wspierać. Ci krytycy szybko przyrównali to zawołanie do zawołań anarchistów, natomiast nie wykazali nawet minimum chęci w kierunku przyrównania do słów św. Augustyna. Sam autor był świadkiem, kiedy to pewien proboszcz wezwał policję na młodzież, która kwestując weszła na plac przykościelny. Jakże ta młodzież ze swoim przewodnikiem na czele, czyniąc dobro dla bliźniego mogłaby zło czynić i posesji przykościelnej zagrażać? Przecież przy takim rozumowaniu zwykła logika wali się w gruzy, ale czego to ludzie zawistni nie wymyślą.
Niewątpliwie akcja młodzieży skupionej wokół Jerzego Owsiaka, jest akcją czynienia dobra bliźniemu, bo akcja ta trwa już od ponad trzydziestu lat, a wielu jej oponentów albo już pomarło albo odchodzą na emerytury i milkną. Ich złe słowa nie przemogły rodzącego się ustawicznie dobra, bo to dobro z roku na rok się powiększa i to nawet w wymiarze materialnym, jak również teren jego oddziaływania rozszerza się już na cały świat. Podobno idea Orkiestry Świątecznej Pomocy trafiła już na antypody.
Wydaje się, że przytoczony przykład akcji wymyślonej i kontynuowanej z takim uporem i wiarą w słuszność wymaga szczególnego podkreślenia. Otóż, wydaje się również, że akcja Orkiestry Świątecznej Pomocy, to wręcz klasyczny przykład na przytoczone wcześniej powiedzenia typu „Kochaj i rób, co chcesz”, czy „Zło dobrem zwyciężaj” oraz „Nikomu złem za złe nie odpłacajcie”. Te 32 lata istnienia tejże akcji dowodzą jej słuszności. Czyż nie tak? Oto Owsiak już się mocno postarzał, bo ma dzisiaj 70 lat a ciągle otoczony jest młodzieżą. Wielu z nich urodziło się w pierwszym roku Orkiestry, dzisiaj mają już 32 lata, czyż to nie są fenomenalne fakty? W zasadzie można by już zaprzestać omawianie stosunku zła do dobra i odwrotnie, na powyższym przykładzie akcji Owsiaka, bo jest to przykład wysoce reprezentatywny, ale wróćmy jeszcze do Leibniza, bo jego argumenty są godne, aby poświęcić im nieco więcej uwagi.
Na poparcie tezy, że ten świat jest najlepszy z możliwych, Leibniz powiada: „mądrość Boga, wybierającego najlepszy z możliwych światów, skłoniła Go, aby zezwolił na włączenie weń zła, które jednak nie przeszkadzało, że ów w pełni wyliczony i wycyzelowany świat był najlepszym, jaki mógł zostać wybrany”. Ryzykowne to stwierdzenie, ale Leibniz powiada, że przecież w świecie pozbawionym zła nie byłoby też wolnej woli, bowiem tam gdzie jest człowiek posiadający wolną wolę, zło musi się pojawić, bo zło gwarantuje możliwość wyboru. Istnienie zła to jest po prostu cena, którą płacimy za wolną wolę i dzięki temu świat, w którym żyją ludzie cieszący się wolną wolą, jest najlepszym z możliwych światów. Tyle na ten temat Leibniz.
Idąc dalej tym tropem możemy również powiedzieć, że zło to coś niby jak znak drogowy dla dobra, gdzie na końcu tej drogi następuje kompensacja zła i dobra. Zawsze następuje kompensacja i wygrywa zło lub dobro, a zwycięstwo zła to nic innego jak zupełny brak dobra, to tylko wynik metafizycznej arytmetyki. I jeszcze przewrotne pytanie: Jak byśmy rozpoznali dobro gdyby zła nie było? Pewnie wtedy nawet nie znalibyśmy pojęcia dobra, ten termin by nawet nie istniał! Co to byłby za świat! Jak powiedział pewien filozof, wtedy na świecie byłoby niezwykle nudno, nie byłoby, czego poznawać. Wszystko to przekracza możliwości ludzkiego postrzegania świata.
Zatem, czy Leibniz nie ma racji, że ten świat jest najlepszy z możliwych? Skoro sam Stwórca, czyli Bóg tak postanowił to jest najlepszy i to jest drugi równoważny argument. Owszem, tu i ówdzie daje się niekiedy słyszeć głos mówiący, że Bóg chcąc ukarać człowieka, dał mu wolną wolę i nigdy w te ludzkie wybory nie ingeruje. Człowiek może czynić dobro, bo ma do tego warunki, ale może też czynić zło i Bóg również nie ingeruje, chociaż mógłby. Bóg stworzył ponadto prawa przyrody i również w te prawa nie ingeruje, zawsze działa przestrzegając wszystkich praw przez siebie ustalonych. Pokrętna natura człowieka nie jest w stanie tego zrozumieć, że nie ingeruje, dlatego wielu ludzi krzyczy: gdzie był Bóg, kiedy było Auschwitz!? Tak to człowiek nie chce rozumieć, chociaż może, chociaż powinien, że miał obiecaną wolną wolę a przecież Auschwitz człowiek sam sobie zafundował wbrew woli bożej. Mając możliwość wyboru między dobrem i złem, wybrał zło. Wtedy Bóg odpowiada: byłem w Auschwitz i cierpiałem z Tobą! Pierwszą i drugą wojnę światową również człowiek sam sobie zafundował.
Żeby wykonać jakąkolwiek pracę potrzebna jest moc lub inaczej, potrzebny jest zasób energii, z którego można czerpać. Walka to też praca i tu również konieczne jest spełnienie powyższych warunków. Kiedy spotkamy na swej drodze zło i zechcemy go odsunąć, zwalczyć lub przeciwstawić się mu, również potrzebne są pewne zasoby energii, potrzebna jest moc, w tym również moc intelektualna. Jak i gdzie tę moc pozyskać, gdzie i w jaki sposób. Otóż tym celom służyła nauka a w tym szczególnie filozofia i to od czasów najdawniejszych. Skoro nauka a w tym filozofia, to oczywiście tworzy się pole do działania tylko dla ludzi, tyle, że ludzi mądrych a nawet bardzo mądrych, posiadających dodatkową siłę do przeciwstawiania się ludziom głupim, mało rozumiejącym, bo pozbawionym wiedzy a zatem i mądrości. Generuje to dodatkowy koszty walki ze złem jak również jego odmianą, czyli głupotą. Dla naszych rozważań cofnijmy się do około V wieku przed naszą erą. To czasy, w których żył i działał Sokrates oraz powstał pewien prąd filozoficzny zwany stoicyzmem, którego jednym z wielkich przedstawicieli był Seneka. Można zaryzykować twierdzenie, że obaj oni oddali życie za prawdę, za walkę z głupotą.
Pięć wieków po nich mamy Jezusa, który łączy w sobie wszystkie cechy filozofów a szczególnie stoików i ma również rzesze wyznawców. Staje się rzecz okrutna, bo Jezus również ginie z rąk ludzi złych. Nauki tych trzech wspomnianych jednak przetrwały i trwają do dzisiaj, bo zarówno stoicyzm ma się dobrze a Ewangelia głoszona przez Jezusa jeszcze lepiej.
Z powyższego widać jak na dłoni, że zło najlepiej realizuje się przede wszystkim w głupocie, w braku wiedzy, że cechuje go kłamstwo wypowiadane głośno i hałaśliwie, a właściwie to zło jest wykrzyczane, bo wszelkie braki przykrywa hałaśliwym działaniem, przeważnie siłowym. Inaczej jest z dobrem, które reprezentuje mądrość, spokój, preferuje życie zgodne z prawami natury, bo tam upatruje sukcesu, wyczuwa, bowiem, że za tymi prawami również stoi mądrość. Mądrość nie zna rozwiązań siłowych.
W rywalizacji zła i dobra można się jednak dopatrzyć również sytuacji pośrednich, czyli pozytywnych efektów działania zła w kontakcie z dobrem. No, ryzykowne to stwierdzenie, ale już służę przykładem. Otóż w pewnej drodze był wystający kamień i wielu go mijało nic sobie nie czyniąc złego. Jedni, bowiem wiedzieli o tym kamieniu i skutecznie go omijali a innym po prostu się udawało i przestępowali go obojętnie. Dopiero kolejny człowiek zahaczył nogą o ten kamień i rozbił sobie nos przewracając się. Dopiero wtedy przybyła ekipa remontowa i skuła ten wystający kamień — czy nie była to zasługa zła? Oczywiście mamy na myśli ten rozbity nos. Inny przykład to przyprawa do jedzenia. Sama przyprawa, czyli sól lub pieprz nie nadaje się do jedzenia, jedno i drugie jest obrzydliwe. Jednak dodane w małej ilości do zupy czy do mięsa czyni te dania smacznymi, te dodatki są wręcz pożądane. Tu się objawia mądrość Stwórcy, a przy okazji znajdujemy potwierdzenie dla teorii Leibniza o najlepszym z możliwych światów.
Idźmy jeszcze dalej aż do samej granicy, do takiej granicy, która zatrzyma nas w takim miejscu, aby nie wpaść w bluźnierstwo lub herezję. W Kościele jest ogromna rzesza świętych zwanych męczennikami za wiarę. Są to ludzie, będący piewcami dobra, którzy zostali zabici przez ludzi złych, za co Kościół ogłosił ich świętymi męczennikami. Wszyscy Apostołowie zostali męczennikami poza Janem. Zatem czy ci święci męczennicy stanowią większą wartość dla Kościoła a zatem dla Boga? Kto odpowie? Pytanie to nie grzech, nawet wątpić to nie znaczy grzeszyć, ale zła odpowiedź może być grzechem, tak? Kogo zatem pytać, kto odpowie? Jedna z odpowiedzi to: Oni jedynie mocniej świadczą o Kościele…
Prosta kreska jest przecież niczym w sensie naukowym jak i artystycznym, do niczego nie służy, ale ta kreska położona pod słowem czyni go piękniejszym a na pewno ważniejszym, bo podkreśla to słowo. To taki przykład, chociaż trochę wyjaśniający rolę świętych w Kościele.
Zwieńczeniem tego eseju, niech staną się poniższe słowa podkreślające siłę dobra, a są to słowa autora tego tekstu: „Zło jest dopuszczalne w rozsądnej ilości i nawet potrzebne, bo gdyby nie było, chociaż szczypty zła, nie wiedzielibyśmy, co to dobro, nie poznalibyśmy smaku dobra.”
3. Przyszli w gości?
Kto mnie odwiedza, wyświadcza mi zaszczyt, kto mnie nie
Odwiedza, robi mi przyjemność.
[Charles Gounod]
W bardzo dziwny sposób ci goście do nas przybyli, niektórzy przybyli nawet bez podręcznej torby, tak jak stali tak do nas przyjechali a nawet przybiegli nie patrząc na przeszkody. Nikt nawet nie pomyślał o zaproszeniach, przybywający z góry założyli, że zostaną przyjęci i nakarmieni i to darmo, bo wielu nie miało przy sobie żadnych pieniędzy. W tym wszystkim najdziwniejsze jest to, że ani, ci wszyscy przybywający oraz ci odwiedzani, w ogóle ze sobą się nie znali, nawet nie wiedzieli dotąd o swoim istnieniu a tu nagle spotkali się i — o dziwo — zaczęli się zachowywać jakby się znali od dawna i o powód odwiedzin nikt nie pytał, bo był on bardzo jasny i oczywisty. Co zatem sprawiło, że do tych odwiedzin doszło, lub może, co je wyzwoliło.
Otóż strach przed śmiercią wyzwolił te odwiedziny, a ci odwiedzający raczej byli uciekinierami i przybywali w pośpiechu, oni, bowiem opuścili swoje domy pod wpływem barbarzyńskiej napaści ze strony swoich innych sąsiadów i poszli w ciemno przybywając do tych drugich sąsiadów prosząc o schronienie, o pomoc. Zatem, trudno to nazwać przybyciem w gości, bo to raczej pilna konieczność życiowa te odwiedziny spowodowała a raczej wymusiła. Widocznie ci odwiedzający wyczuli, że z naszej strony czeka ich bezpieczeństwo.
Bardzo mało jest takich wypadków w historii ludzkości, aby najbliżsi sąsiedzi i to jeszcze mających wspólne korzenie, napadali na siebie wzajemnie używając całego swojego oręża. Tak się jednak zdarzyło i czas już wyjawić, o czym tak dotąd enigmatycznie rozprawiamy.
Otóż to Rosja napadła na Ukrainę a wielu Ukraińców zbiegło do Polski, swego najbliższego sąsiada. Nic to, że ta Rosja a bardziej dawny Związek Radziecki w osobie ówczesnego prezydenta Jelcyna dała wolność Ukrainie. Okazało się, że to było tak na niby, bo ustalenia zapadły pod wpływem dużej ilości alkoholu a Jelcyn był szczególnie pijany, czyli po prostu było to kłamstwo? Obecny dyktator Rosji nie uznał tego układu, chociaż powodów nie podał. Ukraińcy jednak przyjęli to na poważnie, stosowne dokumenty zostały podpisane i już chcieli się rządzić po swojemu wierząc, że Ukraina to samodzielne państwo. Zresztą Ukraina kilkakrotnie w swojej historii czyniła próby w kierunku ustanowienia swojego państwa i nigdy nie wychodziło, bo imperium najpierw rosyjskie a potem sowieckie każdorazowo pozbawiało Ukraińców wszelkich złudzeń. Zawsze była to rzekoma forma braterskiej pomocy przywołująca do rodziny, chociaż zawsze to przywołanie miało formę brutalną.
Zajrzyjmy, zatem w głąb historii i spróbujmy odnaleźć te fakty, spróbujmy poszperać w historii odszukując te formy braterstwa Ukrainy i Rosji, a nawet formy rodzinne, jak to ostatnio powiadają Rosjanie ustami Putina. Należy, zatem sięgnąć wstecz aż do VIII wieku, kiedy to Ruś przyjęła chrzest od Bizancjum. Wtedy to nikt nie słyszał jeszcze o żadnej Rosji a Moskwa nawet wioską nie była, to Kijów był stolicą.
Kiedy Ruś Kijowska zaczyna się rozwijać pojawiają się goście ze wschodu. Tak jak dzisiaj, tak i wtedy ze wschodu nic dobrego nie przychodziło, bo były to mongolskie plemiona, czyli już na ówczesne czasy byli to ciągle barbarzyńcy, którzy palili, grabili i gwałcili. Książęta ruscy nie potrafili się zjednoczyć, dlatego Mongołowie kolejno pokonali ich oddziały, a ich samych wzięli do niewoli. Mongołowie ich związali, ułożyli na nich deski i bale drewniane, na których następnie urządzili sobie ucztę. Taka to była ta wschodnia cywilizacja.
Tym sposobem Księstwo Moskiewskie i ogromna część Rusi dostało się pod panowanie Złotej Ordy, czyli Tatarów na wiele pokoleń. Narzucony został system obyczajów i sprawowania władzy na tych terenach obowiązujący u Mongołów i to na kilkaset lat. Z czasem jednak, wskutek waśni wewnątrz Złotej Ordy doszło do osłabienia panowania nad Księstwem Moskiewskim, w efekcie, czego jarzmo tatarskie zostało zrzucone, jednak jego ślady wryły się mocno w obyczaje niewolonych dotąd ludów i to chyba na zawsze. Odtąd te ślady przechodziły z pokolenia na pokolenie i najpewniej nadal przechodzą. Pokorność podwładnych i brutalność władców, to jeden z tych śladów. Car moskiewski Iwan Groźny chcąc mieć jednomyślność w swoim otoczeniu, kazał poucinać głowy swoim oponentom i problem miał rozwiązany, pozostali mu tylko prawomyślni.
Czy trzeba wielkiej dociekliwości, aby stwierdzić, że te obyczaje przetrwały nawet do dnia dzisiejszego? Dzisiaj tylko środki stosuje się inne, czyli zamiast topora i pnia, stosują proszek Nowiczok lub bardziej łagodny środek, czyli pobyt w łagrach. Dzisiaj osiąganie jednomyślności w narodzie jest już procesem łatwiejszym, bowiem ludzie — potomkowie dawnego Księstwa Moskiewskiego — przyjmują kłamstwo za prawdę nawet bez większych oporów, szkoła nauczycieli z tatarskiej ordy nie poszła na marne.
Na tym etapie dywagacji rodzi się wiele pytań do samodzielnego rozważenia. Najważniejsze pytanie brzmi: Czy proces degradacji ludów objętych niewolą tatarską zatrzymał się tylko na nich samych, czy posunął się dalej? Jeszcze dwa pytania uzupełniające: Czy czasy niewoli rozbiorowej nie pozostawiły podobnych śladów na polskich terenach, które były pod panowaniem Rosji przez 123 lata? Czy nie można się dopatrywać tych śladów, kiedy na przykład patrzymy na mapę Polski pokazującą wyniki kolejnych wyborów. Jakoś tak się dziwnie okazuje, że granica miedzy opcjami politycznymi, w swojej większości pokrywa się z granicą zaboru rosyjskiego.
Rodzi się również ciekawość dotycząca faktów z historii najnowszej: Czy ludy Ukrainy również uległy wspomnianemu procesowi degradacji, jako że Ukraina zawsze była częścią Imperium Rosyjskiego. Stopniowo nazwa Rusi Kijowskiej, potem Małej Rusi zanikała, aby przyjąć nazwę, którą wymyślili jej carowie, aby tylko dla siebie zarezerwować nazwę Wszechrusi. Ta nowa nazwa to Ukraina, czyli teren na kraju Imperium. Wszystko to odbywało się przy wydatnej pomocy Rosji, najpierw carskiej, potem sowieckiej a dzisiaj trudno to nazwać, bo obecna Rosja jest chyba mieszaniną tych wcześniejszych złych tradycji.
Stopniowo pojawiają się dalsze pytania, ale na tych kilku poprzestaniemy, jako że ten krótki tekst nie jest w stanie objąć wszystkich pytań a tym bardziej odpowiedzi. To jest pole dla zawodowych znawców historii i oby oni chcieli się podjąć się rozstrzygnięcia tych spraw.
Nie damy odpowiedzi na te pytania, również, dlatego, że nadal jest zbyt wielka rzesza ludzi, uznająca samo stawianie takich pytań za bluźnierstwo. Jednak przypomnienie kilku faktów z historii naszych dzisiejszych gości wydaje się uzasadnione i w żadnym stopniu nie jest nietaktowne.
Ukraina na różnych etapach swojej historii zawsze dążyła do uzyskania niepodległości a zatem do utworzenia swojego państwa. Wydaje się, że u źródeł tych dążeń zawsze leżała pamięć dawnego państwa, które nazywało się Rusią Kijowską, a którą to pamięć starało się deptać najpierw Księstwo Moskiewskie przywłaszczając sobie wszystkie historyczne insygnia państwowości Rusi, potem Rosja Carska, Rosja Sowiecka a obecnie dzisiejsza Rosja, która zgromadziła w sobie wszystkie najbardziej ohydne i barbarzyńskie przymioty pochodzącej z czasów średniowiecznej Ordy.
Życzyć im należy ostatecznego sukcesu, oby nie popełnili błędów, jakie pamięta historia. To nie będzie wypominanie, ale przypomnieć kilka z nich w tym momencie jednak wypada. Faktem jest, że z Rzeczpospolitą Obojga Narodów nie układały się im stosunki. Kiedy wydawało się, że Chmielnicki po otrzymaniu od króla polskiego buławy hetmana zaporoskiego doprowadzi do ugody, ten nie wiadomo, czym zwabiony oddał się pod protektorat Moskwy. Tym to sposobem marzenia o samodzielnym państwie upadły na ponad 330 lat, a Chmielnicki zniknął z kart historii na zawsze, umarł w zapomnieniu.
Ponad sto lat temu jeszcze próbował pomóc Ukraińcom Józef Piłsudski wchodząc zbrojnie do Kijowa i oddając Ukrainę we władanie ich prawowitym właścicielom na czele z Semenem Petlurą. Został nawet zawarty sojusz z Ukrainą. Sojusz ten skierowany był przeciw zagrożeniu płynącym znowu ze strony Sowieckiej Moskwy. Niestety Ukraińcy nie wykorzystali tej szansy. Po wycofaniu wojsk polskich, Sowieci weszli do Kijowa bez oporu ze strony Ukraińców, ponadto tym razem ruszyli jeszcze dalej — na Polskę, krzycząc na cały świat, że to oni zostali zaatakowani przez polskiego agresora.
Na tych kilku faktach kończymy wspominki historyczne i przechodzimy do czasów współczesnych, a dokładnie do początku obecnej wojny w Ukrainie. Oczywiście ten początek miał miejsce w lutym 2014 roku w Donbasie i na Krymie.
Wydawało się, że Rosjanie ze swoją potęgą militarną wjadą i wejdą dzisiaj do Ukrainy i bez większych oporów przywołają jej obywateli do porządku, do rosyjskiego porządku. Tymczasem nic z tego nie wyszło, ani podstępem przy pomocy tak zwanych zielonych ludzików ani już oficjalnym atakiem nie osiągnęli celu. Nie udało się podstępem, więc poszli bez jakiejkolwiek osłony zakładając z góry, że po kilku dniach będzie parada zwycięstwa w Kijowie. Świat oniemiał a oni maszerowali, nikt
Nie przypuszczał, że w obecnych czasach tak można. A jednak zrobili to, ale i tym razem się nie udało i zaczęła się brudna wojna z mordowaniem ludności cywilnej i gwałtami, jak za czasów II wojny światowej. Oniemiali z wrażenia Europejczycy dawali Ukraińcom kilka dni prorokując klęskę. Ukraińcy jednak przekroczyli te kilka dni i stopniowo wyparli agresora aż do jego granic. Wtedy już nie tylko Europa, ale cały świat oprzytomniał i zaczęła płynąć pomoc.
Z kraju uciekały kobiety z nieletnimi dziećmi, uciekały oczywiście na zachód, a najbliżej im było do Polski i tu doszliśmy do tych, co to przyszli do nas „w gości”. To dopiero wtedy polski rząd oprzytomniał, bowiem na razie to sami Polacy podjęli decyzję o udzieleniu pomocy nie patrząc na reakcję władzy. Ludzie na własny rachunek jeździli na granicę, uchodźców odbierali i rozwozili do swoich domów. W jednym z domów pod Kolbuszową znalazły się dwie kobiety z dziećmi niemające żadnych bagaży. Tak jak uciekły spod domów, tak teraz stały. Pochodziły gdzieś z rejonu Kijowa. Dziewczynki, czyli ich córki zostały na drugi dzień przetransportowane aż do Hiszpanii, w bezpieczne miejsce, bo syn tej rodziny spod Kolbuszowej mieszkał w Hiszpanii. Rodzina z terenu Polski skrzyknęła się i popłynęły pod Kolbuszową pieniądze. Obie rodziny zostały ubrane, bo miejscowi znosili ubrania. Ukraińskie matki wyszły na wieś, aby jakoś odrobić otrzymane dobra. Cały czas trwała łączność z ich wsią pod Kijowem, wieś tę ostrzelali Rosjanie, ale w domach pozostali dziadkowie. Obie kobiety utrzymywały łączność ze swoimi rodzicami w domu oraz z mężami na froncie. Dotąd domy nie ucierpiały, chociaż pociski padały w pobliżu zabudowań. Wszystkie relacje filmowe były wstrząsające i oglądali je wszyscy teraz w Polsce. Po pewnym czasie, kiedy okazało się, że Rosjanie zostali odpędzeni od Kijowa obie kobiety podjęły decyzję powrotu do domu i po wylewnym pożegnaniu udały się na autobus do Przemyśla. Do domu dojechały, bo po kilku dniach powiadomiły o tym swoich dotychczasowych dobroczyńców.
Ludzie serca nosili w dłoniach, nikt o nic nie pytał i nie czekał na obietnice władzy, która jak zwykle się spóźniała. Urazy z czasów II wojny poszły gdzieś w kąt, nawet najbardziej zarażeni fobią antyukraińską jakby gdzieś znikli, a może jedynie przycichli, nie czas na wzajemne urazy. Dzisiaj trudno powiedzieć, co w Polakach wyzwoliło taki odruch braterstwa i empatii, czy odruch sąsiedzki, słowiańskie korzenie a może jeszcze tradycyjnie negatywny stosunek najpierw do caratu, potem do sowietów a teraz do Putina i jego władzy. Jedno jest pewne, że reakcja sąsiadów Ukrainy była szczera i braterska. Ta fala pomocy rozlała się na całą Polskę.
Któż by wtedy podnosił temat rzezi wołyńskiej, ktoś, kto znał bliżej te fakty wiedział, że to ciemne chłopstwo, czyli czerń mordowało, podjudzone przez ludzi złych i jest to do dzisiaj okryte tajemnicą a nawet jest negowane. Myśmy też mieli podobną falę morderstw zwaną rabacją galicyjską, kiedy to chłopi podjudzeni przez zaborcę mordowali szlachtę, czyli też Polaków. Powiedziano im, że sam cesarz daje przyzwolenie i wystarczyło. Potem tylko odbyli pielgrzymkę pokutną do Częstochowy i sumienia oczyścili, co odbywało się pod patronatem zaborcy.
Pozostał jeszcze jeden temat bardzo ważny, którego nijak nie daje się wytłumaczyć do dnia dzisiejszego, jest to fakt pójścia na współpracę z faszystami niemieckimi, z Hitlerem, a jej ukoronowaniem stała się Dywizja SS „Galizien”. Nieznany jest dotąd przypadek, aby ktoś Z Ukraińców bił się w piersi za współpracę z SS, organizacją najbardziej zbrodniczą. Można tu wypomnieć również Rosjanom generała Własowa i jego Dywizję Piechoty na usługach Niemców.
Polska nigdy nie splamiła się takim faktem w swojej historii. Co spowodowało taką reakcję u wielu Ukraińców? Oni sami na ten temat milczą, chociaż rocznice związane z tą faszystowską dywizją obchodzą. Dobrze by było gdyby te pytania doczekały się odpowiedzi. Przejdźmy tymczasem do dnia dzisiejszego.
W końcu jednak państwo polskie wzięło na siebie funkcje pomocowe dla przybyszów z Ukrainy a akcje społeczne zaczęły stopniowo zanikać, apele o żywność i ubrania płynące z ambon kościelnych stopniowo cichły aż ucichły całkowicie. Pozostały jedynie tu i ówdzie koszyki w marketach, do których zbierano żywność dla Ukrainy. Od kiedy zaczęły być nagłaśniane scenki, kiedy to młoda Ukrainka z workiem zakupów przechodzi obok tego koszyka obojętnie a tutejszy staruszek emeryt niesie tam paczkę ryżu, odtąd i te koszyki zaczęły znikać, bo stały puste.
Czarę goryczy przepełnił fakt, kiedy to okazało się, że z Ukrainy jadą tony tanich produktów rolnych. Wtedy to wielu Polaków się pogubiło, po prostu trudno było to wszystko zrozumieć a nikt nie tłumaczył. My im przesyłamy żywność a oni nas zasypują tanimi produktami rolnymi, o co tu chodzi? Wtedy zaczęły się protesty na granicy i na polskich drogach.
W pierwszych dniach po wtargnięciu Rosjan na teren Ukrainy, kilkunastoosobowa grupa Ukraińców pracująca w jednej z polskich firm, po apelu ich prezydenta i po konsultacji z rodzinami w Ukrainie, ta grupa natychmiast spakowała się i ci chłopcy pojechali na wojnę — w oczach swoich polskich kolegów urośli do rangi bohaterów. Ich polscy koledzy jeszcze długo dopytywali o wiadomości od nich, bo dali się polubić. Po pewnym czasie dali znać, że są na froncie. Takie były realia pierwszych dni rosyjskiej agresji. Z czasem jednak coś się zaczęło zmieniać, a mówiąc szczerze zaczęło się psuć, co przeniosło się na postrzeganie pozostałych w Polsce Ukraińców. Ci, bowiem jawnie uchylali się od obrony swojej ojczyzny.
Dotąd elegancki samochód na ukraińskich tablicach rejestracyjnych nie wzbudzał żadnego zdziwienia. Z czasem jednak, kiedy z tych samochodów wysiadali młodzi Ukraińcy a ich prezydent mówił, że brak jest żołnierzy, to ci dziwni i młodzi pasażerowie goszczący w Polsce zaczęli budzić zdziwienie. Być może faktycznie, są wśród nich i tacy, którym z całego majątku po bombardowaniu zostało tylko to Lamborghini, ale aż tylu ich jest? To pytanie jest sarkastyczne, ale czy nie ma w nim, chociaż odrobiny prawdy?
Dziwny hotel dla odpoczywających Ukraińców pojawił się w pobliżu, na spokojnym dotąd osiedlu pod Krakowem. Tak, to hotel dla odpoczywających Ukraińców, jak powiadają dzisiaj właściciele tego budynku jednorodzinnego tyle, że nie są to samotne matki z dziećmi jak jeszcze rok temu by było. Są to natomiast młodzi mężczyźni w wieku 30—40 lat i wcale nie przyjechali tutaj na odpoczynek po walkach frontowych.
Łamiąc wszelkie normy oraz przepisy Prawa Budowlanego, jedynie na papierze przemianowano budynek jednorodzinny na hotel, czyniąc go niebezpiecznym w pierwszej kolejności dla samych jego obecnych mieszkańców. Ci mieszkańcy zmieniają się, co kilka tygodni. Nie ma z nimi kontaktu, bo rzekomo nie rozumieją po polsku ani jednego słowa, nawet „dzień dobry” nie potrafią powiedzieć, chociaż my „dzień dobry” po ukraińsku zrozumiemy. Zresztą, kto był w Ukrainie, wie, że nie ma tam zbytnich kłopotów w porozumieniu się w języku polskim. Prowadzący ten niby-hotel Polacy mają pełne usta frazesów, że to oni pomagają nadal Ukrainie, a tym czasem, tak naprawdę, robią na nich dobry interes finansowy. Chociaż mocno wtajemniczeni w podobne sprawy dopatrzyli się w tym problemie drugiego dna i nie wiadomo czy to jest to ostatnie dno. Otóż powiada się, że ci mieszkańcy niby-hotelu pracują dla właściciela wielkiej firmy transportowej [TIR] i rozwożą po Europie najprzeróżniejsze towary, poczynając nawet od Barcelony. Ten właściciel firmy wzywa, co jakiś czas grupę swoich kierowców i zatrudnia ich, natomiast reszta z nich oczekuje w takich niby-hotelach. Ktoś może zapytać, dlaczego nie oczekują w swoich domach, wśród rodziny, przy dzieciach. Otóż, okazuje się, że gdyby pojechali do domu natychmiast zostaliby powołani do armii, jako że Ukraina jest w stanie wojny, broni się przed agresją ze strony Rosji i brakuje jej żołnierzy. Tak, więc znalazł się powód, żeby ci Ukraińcy zadekowali się w Polsce, w tym niby-hotelu, bo tu ich prawo ukraińskie nie sięga. Tym to sposobem ci goście stawiają nasze państwo w przedziwnej sytuacji, bo z jednej strony Polska wspiera Ukrainę wszelkimi sposobami a z drugiej strony, dzięki lukom w przepisach prawnych, pozwala na uchylanie się jej obywateli przed obowiązkiem obrony swojej ojczyzny, czym wspiera wroga Ukrainy — agresora Putina.
Takie oto i im podobne fakty zaczęły się rodzić i to dość liczne fakty, z których ukazaliśmy tylko kilka. Te fakty w znacznym stopniu stają się ciężarem w okazywaniu pomocy i gościnności, temat ten stał się ważnym elementem rozmów między Polakami. W każdym bądź razie zasoby empatii w stosunku do sąsiadów, znacznie zmalały. Świadczą o tym chociażby pozamykane punkty zbiórki żywności i odzieży, już nawet nikt ich nie wspomina.
Ktoś może powiedzieć, że poddajemy się sile propagandy rosyjskiej, co ma na pewno miejsce, ale opisane przypadki jednak trudno zaliczyć do elementów propagandy i to rosyjskiej. Oczywistym jest, że w sianiu zamętu najbardziej zainteresowany jest agresor, czyli Rosja. Wykorzystuje, zatem metody i sztuczki iście diabelskie. Wiele z nich, przeciętny obywatel spotyka w mediach elektronicznych a szczególnie na Facebooku. Spotyka, ale nie wszyscy je rozpoznają, o czym świadczą podejmowane dialogi z niektórymi fałszywymi informacjami. W swojej naiwności a szczególnie głupocie wypisują oni brednie pod adresem osób niemających z tymi informacjami nic wspólnego.
Próba rozsądku i wyjaśnienia złowrogiego działania mija się z celem, jakakolwiek dyskusja również mija się z celem. Zresztą dość dobitnie ostrzegał przed tym pisarz Paulo Coelho: „Nie walcz z idiotami, mają przewagę liczebną”. Należy przyznać, że coś w tym jest i na to zapewne liczy Putin produkując tę swoją propagandę, dostosowaną do poziomu potencjalnego odbiorcy, czyli na poziomie ludzi prostych, mających kłopoty z oddzieleniem prawdy od kłamstwa, tym bardziej, że przypadkiem wyżej opisanym sami Ukraińcy pomagają w tej rosyjskiej propagandzie.
Nawet najgłupsza propaganda podana niektórym ludziom na niskim poziomie, przynosi najwięcej szkód, w tym również im samym, bo to nie różnice poglądów ludzi dzielą, ale głównie różnice poziomu — to znowu prof. Artur Sandauer. Gdy jeszcze ludzie o takim poziomie znajdują się wśród rządzących i nie daj Boże nawet na najwyższym urzędzie, to już tragedia. Wtedy, bowiem może się dziać tak jak to określił niegdyś Einstein: „Dożyliśmy takich czasów, w których ucisza się mądrych ludzi, żeby to, co mówią nie obraziło głupców”. Einstein to naukowiec, ale to, co powiedział, zapewne dotyczy nie tylko sfery nauki. Tak, głupcy nienawidzą w szczególności prawdy. Niegdyś walczące ze sobą strony rzucały ulotki, dzisiaj służy do tego internet, co powoduje, że przepływ emocji, w tym szczególnie tych złych, jest o wiele szybszy.
Gdyby jednak udało się odłożyć emocje na bok, co jest niezwykle trudne, wtedy to, co nam zostanie, choćby w porcjach śladowych? Otóż zostałby wtedy zdrowy rozsądek wraz ze swoimi atrybutami, to znaczy cierpliwością i oczekiwaniem. Tylko nie wszystkich jest stać na cierpliwość. Chcąc teraz osiągnąć właściwy skutek potrzebny jest jeszcze ostatni warunek, to znaczy, aby druga strona poddała się tym samym odruchom. Trudne, prawda?
Kiedy jednak uświadomimy sobie, że zależy nam na tym, aby jednak nie mieć za swoim wschodnim płotem kogoś o nieprzewidywalnych odruchach i ukrytych celach złych, czyli mówiąc otwarcie, nie chcemy Putina, to, co wtedy?
Zdrowy rozsądek podpowiada, że z każdym należy i można się układać, co potwierdza wiele faktów z historii. Nawet z Hunami można było się układać, co już w V wieku uratowało Rzym przed spaleniem.
Objawiło się jeszcze jedno bardzo złe zjawisko, które spowodowała przeciągająca się wojna. U jednych jakiś fałszywy patriotyzm się wyzwolił, szczególnie u tych, co to nie są i nie będą na froncie, bo nie muszą. U drugich nastąpił zanik pewnych form patriotyzmu, przynajmniej nastąpił zanik jego form zewnętrznych. Jedni powiadają, że zjawisko to wystąpiło, inni kompletnie zaprzeczają, że nastąpiła degradacja pojęcia patriotyzmu. Czyż opisane wyżej przypadki nie potwierdzają tego? Wielu na pewno odpowie twierdząco, chociaż odezwą się natychmiast głosy szczególnie tych, co na froncie nie są, bo nie muszą. Będą to tak zwane głosy patriotyczne, może nie tyle głosy, co krzyki czy nawet wrzaski patriotyczne, którym przeważnie towarzyszą zaciśnięte pięści.
Mamy takich po obu stronach, zatem wchodzimy w sferę bardzo delikatną. W skrajnym przypadku może zdarzyć się sytuacja, kiedy to ten sam fakt po obu stronach może być interpretowany skrajnie różnie, wręcz przeciwnie. Znamy bardziej swoich patriotów, więc możemy powiedzieć, że po stronie polskiej jest to zjawisko mocne a w swoich skrajnych przypadkach nawet niebezpieczne, czego autor tego felietonu nie raz jeden doświadczył. Kiedyś nawołując do pojednania wrogo nastawionych do siebie Polaków i Ukraińców usłyszał, że nie jest patriotą, bo sprzyja faszystom.
Tak to bywa, kiedy wstąpi się na teren grząski politycznie i pomija się pewne fakty drobne, które dla drugiej strony są pierwszoplanowe. Różnie w różnych miejscach i krajach podchodzi się do pojęcia patriotyzmu. Bardzo wielu mądrych i wielkiego kalibru ludzi powiada, że patriotyzmu się nie ogłasza, nie deklaruje, patriotą się jest i to po cichutku, niemal w ukryciu lub jak ktoś powiedział — w sercu.
Co zatem przyniosą najbliżej dni, bo to one mogą zdecydować o zakończeniu wojny. Historia wojen, które wszczęli Rosjanie pokazuje, że czy to w Afganistanie, gdzie przegrali i odeszli ogłaszając swoje zwycięstwo, czy na Kaukazie a szczególnie w Czeczenii gdzie zrujnowali Grozny i wyszli, nigdzie i z nikim nie negocjowali. To oni decydowali, kiedy kończą swoją „misję pokojową”. Teraz też ogłosili, że niosą pokój Ukrainie i na razie bombardują, chociaż nie tak masowo jak w poprzednich wojnach. Jest nadzieja, bowiem dawniej świat był obojętny a teraz się zjednoczył i ogłosił sprzeciw. Co to da? Są Igrzyska Olimpijskie, podczas których za dawnych czasów, na czas ich trwania Świat powstrzymywał się od wojen, dzisiaj wojna trwa w najlepsze i nikt już nie wspomina o dawnym zwyczaju.
Czy obecny prezydent Rosji weźmie to pod uwagę, czy pójdzie w zaparte, oto jest pytanie. Na razie postępuje jak tradycyjny dyktator, bo tak, jak car Iwan Groźny morduje swoich przeciwników. Córki i żona go opuściły, został sam, podobnie jak Hitler czy Mussolini, on też wstąpił na drogę klasycznego dyktatora. Chyba nieznane są przypadki, aby tacy ludzie przyjmowali czyjeś warunki poza swoimi, chyba, że…
No właśnie, chyba, że co? Od tego momentu zostaje tylko improwizacja po uwzględnieniu aktualnych warunków zewnętrznych, do których w pierwszym rzędzie należy przebieg informacji emitowanej głównie przez agresora. Niegdyś słowo agresora, kiedy jeszcze został zwycięzcą było ostateczne i jedynie prawdziwe i tak bywało przez lata, przez dziesiątki lat. Przypomnijmy chociażby postać Stalina, który wśród społeczeństw Europy Zachodniej uchodził niemal za bohatera a nazwanie go mordercą traktowane było, jako nietakt. Przypomnijmy tu słynną książkę „Na nieludzkiej ziemi” Józefa Czapskiego. Jest to książka o Rosji Sowieckiej i o Stalinie. Wiele lat po wojnie nie chciano mu jej wydrukować w wolnej Francji, bo jak powiadali, obraża Stalina. Dzisiaj taka sytuacja jest raczej nie do pomyślenia, bo świadomość społeczeństw zachodnich uległa przeobrażeniu. Mimo że Putin zmusił własne społeczeństwo do przyjęcia swojej interpretacji napaści na Ukrainę, o tyle świat tej interpretacji już nie przyjął, bo niezależne media i internet już nie zezwoliły na to. Nikt na świecie nie uwierzył, że Rosja niesie pokój Ukrainie. Pamiętamy przecież jak została przyjęta informacja Patriarchy Moskwy Cyryla, jak zabrzmiały brednie o misji pokojowej wojsk rosyjskich w Ukrainie i powoływanie się na religię. Hitler kazał napisać na pasach żołnierskich hasło: „Bóg jest z nami” [Gott mit uns]. Zapewnienia patriarchy zabrzmiały podobnie.
Społeczeństwa Europy znały fakty z relacji mieszkańców Kijowa i innych miast. Wydaje się, że Putin nie jest na tyle mało inteligentny, aby nie zdawać sobie sprawy z tego, iż ludzie wolni wiedzą, że on kłamie o interwencji w Ukrainie nazywając ją akcją pokojową. Jest, więc nadzieja, że wyciągnie z tego wnioski i uzna za bezsens swoją retorykę i skłoni się do decyzji o wycofaniu z Ukrainy.
Wszystko to oczywiście pobożne życzenia, a jak będzie w końcowym efekcie to się dopiero dowiemy, samo życie nam pokaże. Liczni goście z Ukrainy na pewno nas pożegnają, bo przecież gdzieś tam w swojej ojczyźnie mają swoje domy, chociaż prawdę mówiąc ci najbardziej potrzebujący goście, wśród których była przewaga kobiet z dziećmi, już dawno wrócili do swoich domów zostawiając u nas jedynie bardzo miłe wspomnienia. Są jednak i tacy, którzy tych miłych wspomnień o sobie nie tworzą i miłych wspomnień nigdy u nas nie zostawią. Upływ czasu działa negatywnie na możliwość pozostawienia miłych wspomnień.
W chwili obecnej przebywają jednak jeszcze goście z Ukrainy, ale są to głównie mężczyźni, raczej młodzi i zachowują się wielokrotnie tak jakby naszej pomocy nie potrzebowali, ale z gościnności korzystają i to niekiedy w nadmiarze, tak jak wyżej opisany przypadek gości hotelowych.
Możnaby dalej dywagować w powyższym temacie, co i tak do niczego ostatecznego nie prowadzi, bo w każdej chwili bieżąca sytuacja może ulec nagłej zmianie. Zatem zostało nam jedynie uzbroić się w cierpliwość i uważnie obserwować jak sytuacja się rozwinie a dokładnie, w którą stronę sprawy się potoczą. Można zapytać, co to znaczy, w którą stronę. Oj, wiele to znaczy i na pewno nie chodzi tu o strony świata.
Powstało wielkie pole dobra i ono ciągle istnieje, ale tu i ówdzie na tym polu pojawiają się chwasty, one winny być natychmiast usuwane, jednak nie siłowo, nie przy pomocy broni, ale mądrze przy pomocy mądrych decyzji. Każde pole, na którym mają rosnąć dobre owoce, nie może być traktowane byle jak, pustymi słowami, ale działaniem mądrym i skutecznym.
4. Olimpiada czy igrzyska
„Chleba i igrzysk — panem et circenses”
[Hasło rzymskiego pospólstwa]
W zasadzie, to słowo dzisiaj, kojarzy się tylko z olimpiadą, która obecnie odbywa się w Paryżu. Jednakże słowniki powiadają, że słowo pochodzi od czasownika „igrać”, czyli bawić się. Z kolei przytoczone hasło z czasów Starożytnego Rzymu i jeszcze przy zaznaczeniu, że jest to hasło pospólstwa wskazuje, że te rzymskie igrzyska z ruchem olimpijskim, takim, jakim go dziś postrzegamy i takim, jakim go jeszcze wcześniej, bo starożytnej Grecji mieliśmy, miały niewiele wspólnego, a raczej nie miały nic wspólnego.
W Imperium Rzymskim, te igrzyska nie miały zbyt wiele celów sportowych, ale z czasem stały się skutecznym narzędziem sprawowania władzy. W przypadku zauważenia objawów niezadowolenia poddanych, chcąc zapobiec rozruchom, organizowano igrzyska. Podczas tych igrzysk rozdawane były produkty żywnościowe, rozrzucano monety, z drugiej strony odbywały się widowiska i różne walki, w tym walki gladiatorów. Oczywiście udział ludności był masowy.
Do najhojniejszych cesarzy należał Juliusz Cezar, Pompejusz i cesarz Trajan. Trajan wręcz stwierdził, że: „Lud rzymski można utrzymać tylko rozdawnictwem zboża i igrzyskami”.
Cofając się w czasie możemy dojść do pierwowzoru opisanych powyżej igrzysk rzymskich. Zauważymy wtedy, że to, co urządzali Rzymianie daleko odbiegało od tego pierwowzoru, a w pewnych momentach w niczym go nie przypominało, szczególnie w fazie końcowej. Tym to sposobem docieramy do starożytnej Grecji. Igrzyska w starożytnej Grecji miały przede wszystkim znaczenie kulturowe i religijne. Igrzyska te organizowano ku czci boga Zeusa i dla niego zapalano specjalny znicz olimpijski. To słowo „olimpijski” pochodzi od nazwy miejscowości, w której odbywały się igrzyska w starożytności, a była to Olimpia, czyli miejscowość leżąca na półwyspie Peloponez. Były to lata od 776 r. p.n.e. do 393 r. n.e.
Poza oddawaniem czci bogom, igrzyska te były również okazją do rywalizacji czysto sportowej. Były też jedynie okazją do spotkań i zawierania sojuszy politycznych. To dopiero Rzymianie wypaczyli te idee przekształcając je w akcję propagandową służącą do sprawowania władzy, jak to określił cesarz Trajan, już wcześniej wspomniany.
Jeszcze należałoby wyjaśnić słowo „olimpiada”. Otóż tym słowem nazywano czteroletni okres między zawodami odbywającymi się we wspomnianej Olimpii. Okres ten stał się później jednostką czasu. Dla założenia Rzymu przyjęto trzeci rok VI olimpiady, czyli trzeci rok po szóstej olimpiadzie, co daje nam 753 r. p.n.e.
Wydaje się, że tę szlachetną funkcję igrzysk zachowali jedynie Grecy. Jedynie podczas tych zawodów sportowych w Olimpii przestrzegano zasad fair play, zawody odbywały się w oparciu o ściśle przyjęte zasady, a nagrodą za zwycięstwo był olimpijski laur i sława. Podobno na czas igrzysk olimpijskich walczące ze sobą wojska przerywały walkę. No, szlachetność w każdym calu. Człowiek jednak nie jest w stanie zbyt długo wytrzymać poddając się tak szlachetnym zasadom i jak to już zostało zasygnalizowane, to Rzymianie pierwsi nie wytrzymali. Mało tego, że igrzyska służyły im do opanowywania niepokojów społecznych, to wprowadzono do nich walki, które ociekały krwią, gdzie nagrodą za zwycięstwo było zachowanie życia, a pokonany mógł być pozbawiony życia. Nikt nie sięgał po wieniec laurowy, bo po walce gladiatorów byłby on chyba szyderstwem. W takiej atmosferze trudno uwierzyć, aby jakieś walczące strony przerywały walki, barbarzyństwo brało górę.
Cóż tu szukać dowodów aż w starożytności, przecież trwa jeszcze olimpiada w Europie, w Paryżu, a tylko dwa tysiące kilometrów dalej trwa brutalna wojna a przedstawiciele walczących stron występują na Olimpiadzie w Paryżu, natomiast o przerwaniu walki na ten czas pewnie żadna z tych stron nawet nie pomyślała, nie mówiąc już o wykonaniu jakiegokolwiek ruchu w tym kierunku. Można sobie zadać pytanie, co jest gorsze: krwawe walki gladiatorów w Starożytnym Rzymie czy wojna w Ukrainie podczas trwającej właśnie Olimpiady w Paryżu. Oczywiście jedno jak i drugie jest ohydne, dlatego wyróżnienie, którego kolwiek z wymienionych wydarzeń jest po prostu bezsensowne.
Tak odbywane igrzyska olimpijskie zostały w końcu nie tyle zaniechane, co wstrzymane. To Cesarz Teodozjusz I Wielki w roku 393 n.e. Wydał dekret zakazujący organizowanie igrzysk olimpijskich. Nastąpiła przerwa na okres ponad 1500 lat. Po terenie Europy zaczęły krążyć najróżniejsze plemiona barbarzyńskie, które ostatecznie doprowadziły do upadku Rzymu grzebiąc jednocześnie dotychczasową cywilizację.
Po piętnastu wiekach narodził się jednak pewien człowiek i za jego przyczyną idea igrzysk olimpijskich powróciła, została wskrzeszona. W styczniu 1863 roku we Francji, w rodzinie arystokratów urodził się Pierre de Coubertin. To z jego inicjatywy w 23 czerwca 1894 roku został powołany Międzynarodowy Komitet Olimpijski. Tym to sposobem znowu w Grecji, w miesiącu kwietniu 1896 roku, odbyły się I Nowożytne Igrzyska Olimpijskie na stadionie w Atenach. Oczywiście ilość konkurencji była o wiele mniejsza niż dzisiaj.
Tym to sposobem odbyło się trzydzieści kolejnych olimpiad, ale trzykrotnie igrzyska odwołano z powodu toczących się wojen, a było to w 1916 roku z powodu pierwszej wojny światowej, oraz w 1940 i 1944 roku z powodu drugiej wojny światowej. Tu świat złamał starożytną tradycję wstrzymywania wojen na czas igrzysk i to złamał brutalnie, bo postąpiono odwrotnie, czyli nie wstrzymano wojny, lecz Igrzyska.
W 2024 roku mamy coś nowego, bo ani nie wstrzymano wojny ani nie wstrzymano igrzysk, co na pewno w oczach ludzi hołdujących pierwotnej zasadzie czystości igrzysk olimpijskich, znacznie obniża wartość tej obecnej imprezy. Dla wielu współczesnych ludzi Olimpiada w Paryżu nie była niczym donośnym. Tymi zawodami zawładnęła idea genderyzmu, od organizatorów poczynając. Rozbudowali oni całą otoczkę wokół olimpiady do tego stopnia, że same zawody sportowe przesuwały się niekiedy na drugi plan. U wielu normalnych ludzi pozostał niesmak.
Jako że świat rozwinął się w wielu dziedzinach, to i ten rozwój poszedł w niesamowicie różnych kierunkach z bardzo różnym nasileniem. Obserwując każdą z tych dziedzin indywidualnie można dany kierunek przyjmować lub negować zmniejszając zainteresowanie nim i to niekiedy do zera. Kiedy jednak mamy do czynienia z tak ogromną imprezą, jaką jest Olimpiada, mająca zasięg światowy, gdzie te wspomniane wyżej kierunki zbiegają się w jednym miejscu należy swoim wzrokiem i myślą objąć je wszystkie i w jednym czasie, bowiem tylko tak można dokonać sprawiedliwych analiz.
Tym sposobem ogromne silenie się na tak zwaną nowoczesność, a niekiedy zwykłe nowinkarstwo musiało stoczyć bój z dotychczasowym tradycjonalizmem o charakterze sportowym. Tradycjonaliści pamiętają liczne Olimpiady w historii, przyrównują, oceniają i wyciągają wnioski. Oni doskonale pamiętają dawne Olimpiady, poczynając choćby od Monachium w 1972 roku, kiedy miał miejsce atak terrorystów, a już na pewno pamiętają Melbourne w 1976 roku, kiedy to polscy siatkarze zdobyli złoty medal pokonując drużynę ZSRR. Jeżeli w tamtych czasach byli wiernymi miłośnikami sportu a szczególnie wierni formom współzawodniczenia w poszczególnych dyscyplinach, — chociaż być może nie wszystkich — to teraz chyba mają prawo wypowiedzi, co do dzisiejszego stanu zawodów olimpijskich. Każdy ma prawo do takiej wypowiedzi a co za tym idzie prawo wyboru, czy ogłosi to publicznie, czy napisze czy wypowie w wąskim gronie, aby tylko nie było to w sposób mało kulturalny, na niskim poziomie, a już na pewno nie w sposób krzykliwy. A jak było dzisiaj?
Tym razem będzie to zupełnie subiektywny stosunek do wydarzeń ostatniej olimpiady. Niech to będzie cicha wypowiedź niedomagająca się odpowiedzi, wystarczy, kiedy czytający jedynie pomyśli i przy okazji sformułuje swoją ocenę przekazując ją swojemu otoczeniu lub pozostawi jedynie w swojej głowie lub w sercu, jak kto woli.
Jeżeli założyliśmy, że nasz obserwator doskonale pamięta Olimpiadę w Monachium, która była 52 lata temu, to musi być już człowiekiem wiekowym, czyli dojrzałym, a dokładniej daleko po siedemdziesiątce. Dodajmy, że nasz obserwator był na słynnym stadionie w Monachium, wybudowanym na okoliczność tej Olimpiady, tylko kilkanaście lat później. Siedząc na środkowej trybunie dla tak zwanych WiP-ów, umiejscawiał zapamiętane obrazy z Olimpiady transmitowane przez TV do stanu obecnego, który miał teraz przed sobą. To było niezapomniane wrażenie, zresztą jest do dzisiaj. Gdy się dobrze skupił to zobaczył wchodzących sportowców z całego świata, twarzą w twarz. Telewizja stwarzała wrażenie dużych odległości, tymczasem faktycznie to małe odległości pozwalające zobaczyć grymas wysiłku na twarzy zawodnika.
Zanim przejdziemy do Paryża to teraz przypomnijmy sobie wrażenia z pamiętnego otwarcia w Monachium zobaczymy, co ten już wiekowy obserwator zobaczył dzisiaj a może raczej, co spodziewał się zobaczyć pamiętając tę scenę z dawniejszych olimpiad. Szczególnie pamiętał tę w Monachium, bo oglądał ją już w telewizji a kilkanaście lat potem odnowił sobie w pamięci siedząc na stadionie olimpijskim i to na najlepszym miejscu, chociaż wtedy odbywał się tylko mecz piłkarski Bayernu z VFB Stuttgart. Spojrzał na bramę i zobaczył jak wchodzi polska ekipa olimpijska a na jej czele chorąży Waldemar Baszanowski, to już trzecia jego olimpiada. Potężny sztandar biało-czerwony łopoce, chociaż niesie go człowiek małej postury, ale za to człowiek, w którym drzemią wielkie siły, bo to ciężarowiec. Stroje zawodników zawierają barwy polskie, czyli biało-czerwone i nie są możliwe do pomylenia z innymi.
Przejdźmy teraz do dnia dzisiejszego, czyli do Paryża. Tuż przed rozpoczęciem transmisji otwarcia jakoś te monachijskie wrażenia ożyły i nasz wiekowy tradycjonalista obserwator zaczął oglądać. Krok po kroku szok zaczął narastać, aby osiągnąć swoje maksimum. Nie ma stadionu olimpijskiego, jest tylko Sekwana, po której płyną przeróżne łodzie, łódki, a w tych łodziach podobno umieszczono poszczególne ekipy olimpijskie państw biorących udział w olimpiadzie. Ujęcie kilkusekundowe i następna łódka. Oczywiście nie ma mowy o żadnych chorążych, bo wszyscy ściśnięci w jednym miejscu na pokładzie a do tego pada deszcz. W strojach nic nie ma narodowego, bo na przykład nasze panie występują w długich sukniach pokrytych wzorkami niczym na podomkach. Zresztą inny obserwator powiedział, że Chińczycy mieli bardziej polskie stroje niż sami Polacy. No i tak stopniowo nasz obserwator oddalał się od atmosfery nie tyle olimpijskiej, co od jakichkolwiek zawodów sportowych a co jakiś czas zaczął go nawiedzać niesmak. W pewnym momencie wstał od telewizora, aby zabrać się za książkę. Wtedy to zaczęła śpiewać Céline Dion. Przypomniał sobie, że bywało tak chyba na wszystkich ostatnich olimpiadach, że gwiazdy piosenki śpiewały na stadionie w dniu otwarcia. Tyle tylko, że tu nie było żadnej publiczności, nie było stadionu olimpijskiego, a Céline Dion stała w otoczeniu jakiegoś żelastwa.
Tak, ta pani stała na wieży Eiffla, gdzieś wysoko a obraz transmitowano do grupek publiczności rozsianych wzdłuż Sekwany. Było już ciemnawo i deszcz padał obficie, tylko ona śpiewała tę najpiękniejszą pieśń, czyli „Hymn miłości” z repertuaru Edith Piaf. Piękno tej pieśni jak również sama interpretacja Céline Dion przebiła wszystkie niedogodności. Ten fakt wzmacnia jeszcze to, że Céline śpiewała pierwszy raz po bardzo długiej przerwie, bo jest ona nadal ciężko chora. W latach 1912—1948 w programie Olimpiad był konkurs olimpijski w sztuce. Gdyby on nadal trwał, to Céline Dion powinna dostać medal platynowy. Gdyby to wystąpienie nazwać konkurencją olimpijską, to można powiedzieć, że nasz obserwator tradycjonalista obejrzał ją w całości, jako jedyną ze wszystkich konkurencji całej olimpiady.
No i tak było, że owo wspomniane wystąpienie pobiło już na wstępie wszystkie inne wystąpienia — w tym sportowe, — które miały miejsce potem a już w dniu otwarcia napewno, wszystko inne było tylko gorsze. Wszystko to, oczywiście są odczucia całkowicie subiektywne, pojedynczego obserwatora z, zewnątrz, który, jak już było wspomniane, jest już człowiekiem w wieku zaawansowanym, chociaż ten wiek nie powinien tu mieć żadnego znaczenia. Ten podeszły wiek mógł jedynie pomóc i odegrać swoją rolę w dziele zachowania tradycji olimpijskich, bowiem tę wspomnianą Olimpiadę w Monachium już oglądał na ekranie telewizora i tę obecną również na ekranie telewizora. Idąc dalej wstecz, kiedy cofniemy się jeszcze bardziej, to pamiętał bardzo dobrze olimpiady od Rzymu w 1960 roku poczynając, chociaż tylko dzięki gazetom i radiu.
Wracamy jednak do dnia dzisiejszego, czyli do Paryża i oto kolejny poważny szok! Nawet, kiedy pominiemy brak widoku najmniejszego skrawka stadionu olimpijskiego, to obraz, który zobaczył nasz senior wstrząsnął nim mocno, tym bardziej, że był to obraz żywy, a występujące na nim postacie to dzisiejsi ludzie. W pierwszej chwili pojawiło się nawiązanie do obrazu Leonarda da Vinci, czyli jego „Ostatniej wieczerzy”, chociaż… Jednak nie było to wierne odtworzenie obrazu „Ostatniej Wieczerzy” Leonarda da Vinci, lecz jakby jego parodia z elementami, których oryginał nie zawierał, jakieś pomieszanie. W tym żywym obrazie brak było jednak dobrego smaku. Wytworzyły się zaraz dwa prądy atakujące. Najpierw zaprotestowali chrześcijanie zarzucając organizatorom atak na wartości chrześcijańskie, drugi prąd bronił autora pierwowzoru, czyli samego Leonarda da Vinci zarzucając autorom, że zbezcześcili samo dzieło a tym samym artystę. W swoich protestach najbardziej godni pożałowania byli francuscy biskupi ze swoim świętym oburzeniem, zresztą nie tylko francuscy, wielu innych wystąpiło w obronie tego obrazu Leonarda da Vinci, który nigdy obiektem kultu religijnego nie był. Czyżby oni nie wiedzieli, że mistrz da Vinci brzydził się kobietami? On wolał mężczyzn, bo był homoseksualistą i z Kościołem był zupełnie na bakier. Zapewne jacyś obecni homoseksualiści z Paryża chcąc dopiec mistrzowi umieścili tę wysoce otyłą kobietę w centrum żywego obrazu. Przesyt elementów ze świata homoseksualistów dało się widzieć na każdym kroku w przeróżnych stylizacjach podczas paryskich igrzysk olimpijskich.
Po ochłonięciu i refleksji pojawiło się pytanie, czy na pewno o ten obraz chodzi, spróbujmy poszukać, przecież w internecie jest wszystko. No i tu się okazuje, że i owszem, jest obraz podobny a nawet bardzo podobny i nosi tytuł „Uczta bogów”, którego sceneria pochodzi z Olimpu, czyli z Grecji a autorem jest malarz Jan van Bijlert. Obydwa obrazy, czyli ten da Vinci i ten van Bijlerta mają jeden element bardzo podobny a nawet identyczny, czyli ten stół z białym nakryciem. Gdybyśmy doszukiwali się tu plagiatu, to na pewno mógł dokonać go Holender Bijlert, bo da Vinci już wtedy nie żył.
Teraz wystarczy tylko posłuchać autorów tego całego zamieszania, i zgadnąć czy wystąpili w obronie właściwego pierwowzoru. Jakoś bardzo głupio wypadną ci, co to rozpętali ten protest, to święte oburzenie. Tak czy owak na światło dzienne wyszła marna albo mierna wiedza o sztuce i nie tylko o sztuce. Zaś jedyną winą organizatorów będzie to, że nie poprzedzili, chociaż odrobiną edukacji społeczeństw z tego zakresu wiedzy lub przynajmniej nie wyjawili podtekstów swoich zamiarów. Tym sposobem można śmiało powiedzieć, że forma przerosła treść a z całej Olimpiady zostały tylko igrzyska i to na niskim poziomie. Kłótnia wokół godnego ubolewania widowiska przyćmiła same igrzyska.
Pytanie tylko, po co to wszystko? Czy to taki dzisiejszy trend czy niesforność Francuzów i ich niski poziom humoru. Po co było rozbudzać jakieś ukryte tendencje antyreligijne. Przecież mieli bardzo złe doświadczenie sprzed kilkunastu lat, kiedy zaczęli drwić z Mahometa. Okupili to śmiercią dwunastu dziennikarzy z satyrycznego tygodnika Charlie Hebdo, muzułmanie byli bezwzględni. Co tym razem chcieli zamanifestować trudno powiedzieć, ale na pewno zamanifestowali swoją głupotę i tępy humor i to wszystko na tle Olimpiady, której byli organizatorami. Niektórzy nazwali to nawet strzałem w kolano.
Od tego incydentu to już poszły przysłowiowe konie po betonie. Nasz senior zaczął patrzeć teraz na wiele innych elementów, które z olimpizmem nie miały raczej wiele wspólnego. Spójrzmy, zatem razem z naszym obserwatorem na wielu zawodników i zawodniczki pod kątem makijaży, tatuaży i im podobnych upiększeń. Nie będzie nazwisk, chociaż aż się prosi, aby wymienić tu niektóre panie zawodniczki i wielu zawodników. Można by nawet zaryzykować twierdzenie, że te upiększenia ciała u wielu zawodników znacznie, a nawet bardzo przeszkadzały wielu kibicom w oglądaniu odbywających się zawodów, ale również dziwne krzyki komentatorów przeszkadzały w oglądaniu wielu dyscyplin sportowych, szczególnie podczas meczów piłkarskich i biegów.
Oto na rozbiegu młodziutka, wysmukła sportsmenka, przygotowuje się do skoku. Jednak jakoś tak wykonuje dziwne, mało sportowe ruchy, długo drepcze w miejscu. No i już po chwili kamera jest na nią skierowana i o to chodziło? Makijaż niemal wyzywający, usta, a dokładnie wargi wywinięte na zewnątrz — to lalka Barbie! Jak to się robi? Pewnie więcej czasu jej zabrał sam makijaż i to ćwiczenie wywinięcia warg niż trening. U kibica powoduje to niesmak. Inna, tym razem biegaczka, tak ma wytatuowaną nogę, że z oddali wygląda niczym proteza. Na twarzy tak mocny makijaż, że kiedy zapłakała po zakończonym biegu ten tatuaż się rozmazał i musiała zasłonić twarz przed okiem kamery. Natomiast płacz spowodowany był przegranym biegiem. Chyba nawet zachowała się pewna proporcja, czyli ci wytatuowani i wymalowani raczej przegrywali i medali niestety nie zdobywali. Zemsta jakaś czy co? Jeżeli zemsta to tylko za głupotę.
Wyjaśnijmy jeszcze zgłoszone wcześniej pretensje pod adresem komentatorów. Zjawisko, o którym będziemy teraz mówić, to nie jest sprawa jedynie tej olimpiady, to jest, bowiem tendencja, która uwidacznia się już od dłuższego czasu i nawet trudno określić, kiedy się narodziła. Nasz senior odczuł i nadal odczuwa tę tendencję bardzo boleśnie, bo pamięta dawne lata. Młody kibic pewnie nawet nie zwróci na to uwagi, bo dla niego tak zawsze było jak jest dzisiaj. Dobrze będzie jak na początku wspomnimy dawnych sprawozdawców najpierw radiowych a z czasem również telewizyjnych. Przypomnijmy, zatem Bohdana Tomaszewskiego, który był mistrzem transmisji lekkiej atletyki, jeżeli odbywał się Wyścig Pokoju, to trudno sobie go wyobrazić bez sprawozdawcy kolarskiego Bogdana Tuszyńskiego, a już od sprawozdawania piłki nożnej najlepszymi byli: Jan Ciszewski czy Andrzej Zydorowicz. Wszyscy oni byli artystami w swoim zawodzie, natomiast jeden wśród nich, czyli pan Bohdan Tomaszewski był nawet największym poetą wśród wszystkich sprawozdawców. Słowo wypuszczane w kierunku słuchacza czy widza było wyważone i ważyło. Z tych wymienionych, do dzisiaj żyje jeszcze 82-letni Andrzej Zydorowicz i zacytujmy jego wypowiedź, jako że najbardziej pokazuje dzisiejszy stan. Oto ta wypowiedź: „Niektórzy komentatorzy gadają jak najęci. Powstaje szum informacyjny. Oni nie dadzą człowiekowi chwili na zastanowienie, przemyślenie. Ja muszę czasami wyciszyć komentarz. Ciągle ciekawostka, ciekawostka, ciekawostka. Ja jak kiedyś komentowałem, to miałem ze trzy ciekawostki na cały mecz. I czekałem, by je wykorzystać w odpowiednim momencie. Nie zawsze udało się sprzedać wszystkie”.
Cóż my mamy dzisiaj? Ano dzisiaj przeważnie występuje dwóch komentatorów, którzy mają ogromne ilości ciekawostek, które starają się przekazać lub bardziej dosadnie: wcisnąć, wyrzucić z siebie. Robią to zupełnie nie dbając o widza czy słuchacza, tylko oni się liczą. Robią to niekiedy jeden przez drugiego zapominając o tym, co dzieje się na boisku, nie tyle pomijając atmosferę boiska, co ją zagłuszając. I jeszcze ten język, język polski, na jakim on jest poziomie? Aż się prosi, aby nie jeden z nich, chociaż maturę miał, już nie koniecznie doktorat, bo niektórzy z tych dawnych mieli doktoraty. Tu rodzi się pytanie:, Po co tych dwóch kłócących się pseudo-sprawozdawców? Jeżeli zaś chodzi o słowo pisane to mamy już zupełną tragedię, bo produkują się głównie ludzie niekompetentni. Na początek idą wiadomości, co kto i o kim powiedział, jak się zachował, wewnątrz tekstu królują krzykliwe reklamy butów lub bielizny, natomiast wynik meczu czy konkurencji przeczytać można na samym końcu tylko ten, kto dotrwa do samego końca tych straszliwych wypocin i dopiero wtedy pozna rzecz najistotniejszą, czyli wynik meczu czy biegu. Oczywiście, że to pieniądze tym rządzą. Kiedyś dawno temu czytało się komentarze ludzi znających się na sporcie, dzisiaj są to ludzie przypadkowi, popełniający całą masę błędów merytorycznych i gdyby to były błędy jedynie merytoryczne.
Po zakończonej konkurencji czy dokładniej meczu pozostają jeszcze wywiady ze sportowcami, a w nich te banalne i niekiedy wręcz głupie i rażące pytania. Czyż nie wystarczyło pokazać tego zmęczonego człowieka, który jeszcze ciężko oddycha a nie zmuszać go wypowiedzi. Jeżeli jest to człowiek wykształcony i mądry, wtedy wypowiada się krótko jednym zdaniem, natomiast inny niemal jęcząc po prostu pepla byle, co, składa zapewnienia, że dał z siebie wszystko, tłumaczy się, jeżeli nie wygrał i zapewnia, że następnym raz to już będzie lepiej. Po co to? Przecież to jest żenujące, więcej przynosi zła aniżeli pożytku. Zarówno poziom zadawanych pytań jak i udzielonych odpowiedzi jest podobny, czyli niski, a nawet bardzo niski.
W końcu pamiętajmy również, że wielu sportowców nie jest tuzami intelektu, niektórzy z nich wzbudzają śmiech, kiedy tylko pokażą się przed kamerą — mamy taki przypadek w sportach zimowych. W życiu wielu z nich, tuż po wykryciu jakiegoś talentu sportowego rodzina i trenerzy prą na uprawianie sportu zaniedbując wysoki poziom kształcenia najpierw dziecka, potem młodzieńca i w efekcie wyrasta mistrz, który jeżeli dodatkowo dorobił się masy pieniędzy, to braki intelektualne mogą spowodować niekiedy tragedię.
Jeżeli młody sportowiec w udzielanym wywiadzie zaczyna się posługiwać żargonem, to jest sygnał dla ewentualnych kibiców, chyba, że ci kibice są na jego poziomie. Jeżeli młody sportowiec nazywa robotą uprawianą przez siebie dyscyplinę sportową, a młody bokser nie mówi, że walczy tylko, że się bije, to u odbiorcy tego wywiadu tworzy się, co najmniej dyskomfort. Młodziutka, piękna zawodniczka już po pierwszym zdaniu może zdradzić, że siedzi w niej prostacka dziewucha. Inna sprawa, kiedy kamera pokazuje młodą dziewczynkę mocno zakrwawioną na twarzy, z rozwichrzonymi włosami, bo została zmasakrowana przez przeciwniczkę lub niekiedy przez ukrytego genderowego przeciwnika, to kamera powinna unikać takiego przekazu. Inna sprawa, że nasz senior od dawna nie uznaje boksu, czyli tej tak zwanej dyscypliny sportu w ogóle a już wśród kobiet w szczególności. Według niego to namiastka dawnych walk gladiatorów, niemająca z olimpizmem nic wspólnego i powinna być zakazana. Owszem, w historii bywali i w tej konkurencji zawodnicy, którzy konkurencję boksu artyzmem, jak chociażby nieżyjący już Jerzy Kulej. Nazywano go dżentelmenem boksu, o ile bijąc kogoś po twarzy można być dżentelmenem.
Zaniedbanie lub wręcz pomijanie spraw związanych z nauką, czyli wykształceniem może spowodować bardzo złe skutki, a skutki te mogą się objawić już po zakończeniu kariery sportowej. Dotyczy to szczególnie tych, którzy w czasie uprawiania swojej dyscypliny zgromadzili znaczne bogactwo.
Pokażmy na zakończenie dwa przypadki, z tym, że pierwszy przypadek będzie bez nazwiska. Otóż człowiek ten miał tyle pieniędzy, że przestał się nimi posługiwać, miał tylko karty kredytowe a stanu majątku nigdy nie kontrolował, za to robił to jego bank i to bardzo skrupulatnie. Chcąc kupić garnitur wybierał kilkanaście sztuk z poleceniem dostarczenia ich do jego willi. Kiedy mu się samochód znudził, jechał po najnowszy i tak dalej. Zaczęły przychodzić powiadomienia z banku, ale je bagatelizował. Któregoś dnia jednak przyszedł komornik i nasz mistrz został pozbawiony wszystkiego cokolwiek posiadał, został tylko w tym, w czym stał. Opisana sytuacja nie jest odosobniona.
Drugi przypadek to George Best [1946—2005] słynny piłkarz Manchesteru United, ale również wieloletni angielski piłkarz reprezentacyjny, więc człowiek majętny. Tu nie będziemy się zbytnio rozwodzić, lecz wystarczy przypomnieć, że ten znany piłkarz został pokonany przez zawodnika o wiele mocniejszego od niego, a był nim alkohol — George Best zmarł w totalnej biedzie, jako bezdomny.
Można twierdzić, że poziom wykształcenia u sportowców za czasów Besta nie był wysoki, bo to przecież był okres jeszcze powojenny. Jest to prawda, ale również dzisiaj mamy czasy odbiegające niewiele od tamtych powojennych czasów. Niewielu mamy dzisiaj zawodników, którzy potrafią się wyrazić sensownie i odpowiadają raczej na poziomie tego wesołka od sportów zimowych. Nie trudno wyczuć, że wielu z nich ma duże braki edukacyjne, bo większość czasu zajmują im treningi nad swoją sprawnością, ale jedynie fizyczną sprawnością. Bywa tak, że w pewnym momencie wola tego zawodnika jest całkowicie opanowana przez jego sztab, który zainteresowany jest jedynie jego tężyzną fizyczną i zdrowiem też jedynie fizycznym. Ten młody człowiek staje się bezwolny, wykonując polecenia sztabowców bezkrytycznie.
Tworzone są całe przedsiębiorstwa wokół danego mistrza sportu: trenerzy, lekarze, psycholodzy, dietetycy i tak dalej. Ich zadaniem jest doprowadzić zawodnika do kulminacyjnej zdolności fizycznej w danym dniu a pewnie i w konkretnej godzinie. Zawodnik ma zwyciężyć i może jeszcze pobić aktualny rekord świata, bo tylko wtedy posypią się pieniądze i będzie można przystąpić do rozpoczęcia dalszych treningów, aby osiągnąć zwycięstwo w kolejnych zawodach i może jeszcze pobić dotychczasowy rekord świata. Efekt jest taki, że zawodnik podnoszący ciężary w wadze ciężkiej w swoim kulminacyjnym czasie, ma wygląd góry mięśni i mało, kto może sobie wyobrazić jak taki zawodnik porusza się w życiu prywatnym, jak w ogóle funkcjonuje, przy czym najgorsze może dopiero nadejść.
Nasz senior z takim przypadkiem już się spotkał i to akurat z przypadkiem byłego zawodnika wagi średniej. Ten biedak — tak go teraz należało nazwać — podczas swojej kariery był rzekomo zatrudniony w pewnym przedsiębiorstwie aż w Opolu i nigdy tam nie był. Kiedy skończył karierę sportową, ten zakład się go wyparł a klub powiedział, że nie ma pieniędzy na jego roztrenowanie i zostawiono go samemu sobie. To roztrenowanie polega na doprowadzeniu sylwetki ludzkiej do stanu w miarę normalnego człowieka.