E-book
15.75
drukowana A5
40.78
Detektyw Jane Winter

Bezpłatny fragment - Detektyw Jane Winter

Objętość:
213 str.
ISBN:
978-83-8351-624-0
E-book
za 15.75
drukowana A5
za 40.78

Jane Winter

O życiu wiem tylko jedno: nic tak nie boli jak nieprawdziwe oskarżenia i brak wzajemności… Przeżyłam jedno i drugie. Po tym wszystkim jestem mądrzejsza, niż kiedykolwiek przedtem…

Jane

Ciągle to wszystko wraca; wspomnienia ciążą jak kamień, niszczą noce i dni, odbierają sen i radość życia, są jak osad smutku po radości picia kawy, jak brudny osad, którego nie da się zetrzeć z niegdyś ulubionej filiżanki. Trudno pogodzić się z tym, że byliśmy głupi; że ktoś nas bezdusznie wykorzystał, brał sobie chętnie nasze uczucia, starania, miłość, a sam nie czuł nic, wręcz nas w głębi ducha — nie znosił… Miałam wtedy 25 lat, zaledwie rok wcześniej skończyłam Wyższą Szkołę Policyjną, podjęłam pracę na londyńskim posterunku w Covent Garden. Któregoś dnia szef wezwał mnie do siebie i powiedział, że nie prowadzę jeszcze żadnego śledztwa, jestem na razie mało przydatna, muszę się wiele nauczyć i zajmę się póki co przeprowadzeniem szkolenia na strzelnicy. Moim uczniem miał być popularny aktor filmów sensacyjnych James Davis, Następnego dnia miałam czekać na niego na strzelnicy przed godziną 10.00 rano.

— Tak jest. Przyjęłam.

— Odmeldować się.

Inaczej wyobrażałam sobie pracę w policji. Chciałam walczyć ze złem, a nie szkolić celebrytów, którzy marzą jedynie o tym, by wypaść profesjonalnie na kinowym ekranie. Jednak wiedziałam, że w policji nie ma słowa — nie. Przyjęłam rozkaz i musiałam go wykonać.

To wtedy poznałam Jamesa. Zawsze uważałam, że jestem kowalem swojego losu, że wszystko zależy tylko ode mnie, ale nagle, kiedy poznałam Jamesa, zauważyłam, ze moje życie zmienia się przez niego nie do poznania…

Moja babcia, która była Polką prowadziła mnie przez całe dzieciństwo do polskiej parafii na Ealing Broadway i powtarzała, że na pierwszym miejscu jest Bóg i to od niego wszystko zależy, a nie od człowieka. Do człowieka należy tylko wybór — czy wybiera Boga i Jemu zawierza swoje życie, czy siebie stawia w Jego miejscu a pustkę po nim wypełnia byle czym. Natura nie znosi próżni. Szatan uwielbia próżnię; pustkę, wypełnia ją wtedy po brzegi — swoim bytem i śmieje się szyderczo z każdej popełnionej przez nas głupoty. Karmi się dosłownie naszą złością, rozpaczą, zdradą, osamotnieniem. A tak łatwo uleczyć siebie samego — modlitwą! Musiało upłynąć naprawdę bardzo wiele lat, bym przekonała się o prawdziwości tych słów…

James Davis

Reżyser Richard Darlington był czerwony na twarzy z wściekłości, a wszyscy aktorzy na planie okrutnie zmęczeni powtarzaniem dziesiąty, jedenasty, dwunasty raz tego samego ujęcia.

— Do cholery, James, nie jesteś tancerzem, to nie jest musical, kręcimy film kryminalny, jesteś gliniarzem, a biegasz z tym gnatem po scenie jak baletnica ze wstążką! Od jutra dostaniesz do pomocy policjanta z wydziały kryminalnego — przeszkoli cię, jak trzymać broń, jak z niej mierzyć, jak masz rozstawić nogi, kiedy strzelasz. Spotkacie się jutro o 10.00 na strzelnicy przy posterunku na Covent Garden. Nie chlej dzisiaj, nie bierz sobie na noc żadnej tlenionej statystki, żebyś zdołał wstać! Ten film kosztuje tysiące funtów, nie spierdol tego!

— Przestań się pieklić Richard, jestem profesjonalistą!

— Pokaż mi to jutro!


**

James Davis przyszedł na strzelnicę i od razu wpadł złość.

— Nie ma tu żadnego gliniarza, który będzie mnie szkolił! — odezwał się do pracownika wydającego mu słuchawki i broń — ile będę musiał czekać?!

— Jest już osoba wytypowana do szkolenia z wydziału kryminalnego.

— Gdzie?! Tam stoi na torze tylko jakaś dziewczyna!

— To sierżant Jane Winter, policjantka z kryminalnego.

James otworzył usta ze zdumienia, ale szybko je zamknął. Objął wzrokiem Jane od samych stóp aż po oczy. Jej spojrzenie skrzyżowało się z jego przenikliwym wzrokiem. Już wtedy wiedział, że ta kobieta będzie jego zdobyczą, to tylko kwestia czasu…

— Dzień dobry, sierżant Jane Winter, a pan jest zapewne James Davis, widziałam z panem serial „Wrota piekieł”. Był pan świetny w roli Lucina. Gratuluję.

— Ech, to nic takiego, w obecnym filmie, zobaczy pani jaką stworzę kreację… z pani pomocą — dodał szybko, by ukryć swoją narcystyczną naturę i udać skromność, uśmiechnął się dodatkowo swoim filmowym uśmiechem i spojrzał na Jane znacząco. Jane próbowała zachować chłód, skupiła się na profesjonalnych wskazówkach, pokazała mu w jaki sposób powinien trzymać broń, zaprezentowała technikę oddania strzału. James był pojętnym uczniem. W dodatku pełnym uroku. Kiedy skończyli ćwiczenia, bez wahania, bez udawanej pewności siebie, nonszalancko zapytał:

— Czy pani nauczycielka da się zaprosić na kawę?

— Tak, czemu nie… — odparła Jane z nieśmiałym uśmiechem, nie znała bowiem jeszcze odpowiedzi na pytanie — „dlaczego nie?”

Zaczęliśmy się spotykać codziennie. James był dla mnie najważniejszy na świecie — myślałam, że i ja jestem ważna dla niego. Co za głupota! Teraz zrozumiałam, dlaczego się mówi, że miłość jest ślepa. Dla niego liczyła się tylko kariera i udowadnianie sobie samemu własnej męskości przez podrywanie i zaliczanie naiwnych kobiet. Przez te wszystkie lata, kiedy się ze mną spotykał, pomieszkiwał, zapewniał o uczuciu, snuł wspólne plany, a potem nagle znikał, wracał i znowu znikał — za moimi plecami uwodził i zaliczał — aktorki, statystki, kobiety z widowni. Czułam się przez to coraz słabsza i zgnębiona. W dodatku w pracy sprawy, którymi się zajmowałam, też mnie nie oszczędzały. Byłam w zespole rozpracowującym przestępczą grupę osób, które umawiały się na randki przez portal randkowy, a potem usypiali ofiary zwabione na spotkania, pozbawiali organów, które sprzedawali w różnych częściach świata. Jedna ze spraw była wyjątkowo drastyczna, znaleziono najpierw korpus kobiety, potem głowę, wnętrze było ogołocone z nerek, wątroby i serca. Oglądając zdjęcia nie sposób było później normalnie zasnąć, coraz częściej sięgałam po mocne drinki późnym wieczorem. Czekałam na Jamesa, żeby mu opowiedzieć o tym, co teraz mi ciąży, czekałam, żeby zapytać, jak on się czuje, co teraz robi, ale Jamesa nigdy nie było. Zjawiał się i znikał. To wszystko. Kiedy widział moje cierpienie, mówił, że mam coś z głową, jestem zaborcza, chorobliwie zazdrosna, chcę go zamknąć w klatce, uwięzić; mam dać mu spokój, on nie pozwoli się kontrolować! On ma swoje życie, robi karierę, a ja traktuję wszystko zbyt serio, miało być fajnie, a ja mam pretensje, to tylko przygoda, dodatek do życia, a ja chcę nie wiadomo czego! Uświadomił mi, że nie musi się przede mną z niczego tłumaczyć, bo przecież nie jest moim mężem. A fakt, że sypia ze mną?! Nie ma znaczenia! Potem znów był uroczy, miły, powracający… Z innymi kobietami postępował zapewne — podobnie. Nie chciał bliskości, nie potrzebował jej, może się bał być z kimkolwiek zbyt blisko, a może któraś z jego przyjaciółek była po prostu tą jedyną, na pewno nie ja, zresztą nie wiem, nie rozumiem. Wiem jedno — ta jego diabelska sinusoida doprowadziła w końcu do dramatu, o który paradoksalnie to właśnie ja — zostałam oskarżona…


15 lat później…

Jane Winter

— Hallo, Jane — przywitała mnie z uśmiechem Simon. Simon jest z Francji. Mieszka na Ealing Broadway od kilku lat. Przeniosła się tutaj po rozwodzie, żeby zapomnieć o nieudanym małżeństwie i zacząć życie od nowa. Czy zaczęła od nowa? Tego nie wiem. Gdziekolwiek wyruszymy, zabieramy przecież samego siebie. Od siebie nie ma ucieczki. Mieszka sama, ale jest zawsze uśmiechnięta, skora do przelotnej pogawędki, kocha odpoczywać na kocu w pobliskim parku i czytać książki. Po chwili dołączył do nas Nawi z Lagos w Nigerii.

— Hallo! Nice to meet you, Jane. Nice to meet you, too, Simon! How are you?

— I’m fine — odpowiadam z uśmiechem. To samo mówi Simon, a potem pyta o to, co zawsze, odkąd się dowiedziała, że Nawi jest Muzułmaninem i ma cztery żony.

— Gdzie twoje żony, Nawi?

— Ech — macha ręką mężczyzna i się śmieje — odprawiłem je, za dużo gadały, nadawały jak telewizor, nawet w środku nocy!

Potem Nawi życzy nam dobrego dnia. Umawia się z nami na piwo w naszym ulubionym pubie. Przyjdzie jeszcze jego brat Nabi, który pracuje jako kierowca piętrowego busa. Będzie wesoło. Kiedy Nawi znika za rogiem, Simon nachyla się do mnie i mówi konspiracyjnym szeptem.

— Wiesz, przy piwie z Nawi i Nabi będzie wesoło, ale trzeba na nich uważać. My jesteśmy katolikami, to z nami wiadomo o co chodzi. Jeden mąż, jedna żona, jedna miłość, do końca życia. Chociaż mi się nie udało… — dodaje ze smutkiem. A tutaj u nich, to nie wiadomo, o co chodzi. Oni sami chyba nie wiedzą. Wiecznie nienażarci życia; piwa, kobiet, podróży, pieniędzy, wszystkiego! Tylko Ja i ja i ja i moje rozrywki!

Uśmiecham się tylko. Simon lubi monologi. Nie dam rady nic dodać. Życzę jej miłego dnia i idę w kierunku metra.

Na Ealing Broadway życie toczyło się swoim własnym rytmem, ci, którzy nie musieli jechać do pracy metrem, gdzieś w okolice Victoria Station, siedzieli od rana w uroczych knajpkach, przy croissantach, albo jajecznicy z bekonem i kawie z mlekiem. Byli też tacy, którzy od rana biesiadowali w pubie, przy drugim, trzecim piwie i ci, którzy szybkim krokiem mijali kolejne przejścia, by dostrzec jak najszybciej do bramki metra o dojechać do pracy. Ja byłam w tej trzeciej grupie mieszkańców Ealing Broadway. Urlop niedługi, bo nie mam specjalnie wielkiego powodu, by brać długie urlopy, już dawno przeminął. Nie mam rodziny. Mieszkam z chomikiem o imieniu Szaruś, a moim powołaniem jest uwolnienie ludzi od zła; walka z demonami. Jestem londyńskim detektywem. Nazywam się Jane Winter. Mam czterdzieści lat; to taka chwila, w której zaczynamy oglądać się wstecz i układać myśli w refleksję na temat swojego życia. Jest sporo plusów i kilka minusów, jak u każdego. Mieszkam w mieście, w którym się urodziłam, mieszkam w mieście, które kocham — za słońce, wiatr, deszcz, za ogromne parki, puby, kafejki, poranne powitania i krótkie pogawędki z sąsiadami, londyńskie śniadania składające się z jajek, bekonu, pomidorów i fasolki sosie pomidorowym, zakupy w Morrisonie, zakupy w Primarku, za spokojne mieszkanie w domku na Ealing Broadway, za Ealing Broadway Library, za całe — spokojne i pełne uroku Ealing Broadway, skąd dojeżdżam metrem do mojego biura detektywistycznego na Victoria Station, za wszechobecne metro, za tygiel kulturowy, za mieszaninę barw, fryzur, ubiorów, języków, za te uliczki, w których rozbrzmiewają jak w Wieży Babel najróżniejsze języki; angielski, polski, włoski, arabski, japoński i wiele innych, za cudowną polską parafię katolicką, do której prowadziła mnie kiedyś moja mama, która była Polką i do której biegnę dosłownie ilekroć jest mi ciężko, by odzyskać siłę ducha. Mogłabym dalej wymieniać te plusy, aż miejsca by zabrakło, ale minusy jak ostre sztylety dosięgają mojego serca i psują mi radość życia. Mijam rodziny z dziećmi i wtedy myślę, dlaczego nie ja, dlaczego nie było mi to dane, dlaczego nie założyłam rodziny? Teraz już przeminęło, przepadło, nie będzie. Każdy jest jednak powołany do czegoś innego. Jedne kobiety są powołane do macierzyństwa. Ja jestem powołana do walki z demonami. Wierzę nie tylko w świat materialny, ale przede wszystkim ten duchowy, wierzę, że człowiek stworzony na podobieństwo Boga rodzi się dobry, a potem przez własne wybory, wpuszcza do swojego życia demona; pustoszy on jego własne życie i ludzi wokół. Jako detektyw tropię zło i walczę o to, by wygrała prawda i dobro. O życiu wiem tylko jedno: nic tak nie boli jak nieprawdziwe oskarżenia i brak wzajemności… Przeżyłam jedno i drugie. Po tym wszystkim jestem silniejsza niż kiedykolwiek. I gotowa, by wyciągać innych ludzi z takich sytuacji. Tylko nie wiem jeszcze czy Richard Taylor jest rzeczywiście niewinny…

Sprawa Richarda Taylora

Martin Stuart

Kilka dni po spektakularnym aresztowaniu najmodniejszego psychologa w Londynie doktora Richarda Taylora, specjalisty od spraw sercowych, rozwodów i kobiecych rozterek, na posterunek policji, w którym pracuję od dwudziestu lat, przyszedł do mnie jego syn Thomas Taylor.

— Chcę złożyć skargę. Policja oczerniła mojego ojca, przez wasze kłamstwa trafił do aresztu…

— Chwileczkę, o kogo chodzi?

— O Richarda Taylora!

Nie prowadziłem jego sprawy osobiście, ale wiedziałem o niej sporo. To był priorytet; trzeba było działać szybko; prasa już nas zjadała za opieszałość, a środowiska feministyczne, podkręcały niezdrową atmosferę, która gęstniała wokół najbardziej znanego w Londynie psychologa, oskarżonego przez jedną z pacjentek niejaką Monicę Johnson o molestowanie, stalking i naruszenie nietykalności cielesnej.

— Na tym etapie, to już sprawa sądu, a nie nasza. Zgromadziliśmy materiał dowodowy, sąd podjął postanowienie o tymczasowym aresztowaniu, wszystko zgodnie z procedurą… Niech pan poszuka ojcu dobrego adwokata.

— Materiał dowodowy? Zeznania jakiejś podstawionej panienki z ruchu feministycznego?! Procedury?! Mój ojciec miał wiele wad, ale na pewno nie jest stalkerem. Kim w ogóle jest ta cała Monica Johnson, która bardzo chętnie opowiada w wywiadach te wszystkie brednie o moim ojcu?

— Nie mogę pana informować o pokrzywdzonej…

— Pokrzywdzonej! Akurat! — przerwał mi zdenerwowany mężczyzna.

Rozłożyłem ręce. Mężczyzna w tweedowej marynarce i nienagannie uczesanych włosach z przedziałkiem z boku, nagle się uspokoił. Jakby zrezygnował z walki, bop zrozumiał, że niczego już nie zmieni.

— Co pan by zrobił na moim miejscu?

— Sprawa jest beznadziejna. Do zeznań Monica Johnson dołączyło jeszcze kilka innych pacjentek doktora Richarda Tylora. Jeszcze są wiadomości tekstowe i inne dowody… Na pana miejscu sprawdziłbym, kim jest ta cała Monica Johnson, czy miała motyw, by składać fałszywe zeznania. A najlepiej zlecić to profesjonaliście. Polecam panu detektyw Jane Winter. Interesują ją w szczególności sprawy beznadziejne, chyba tylko on potrafi w nich dostrzec jednak odrobinę nadziei. Detektyw Jane Winter ma swoje biuro nieopodal Victoria Station. Stamtąd do Big Bena można dojść w dwadzieścia minut.

— Tu ma pan jej adres — podałem Thomasowi Taylorowi wizytówkę Jane.

Westchnąłem ciężko na wspomnienie Jane Winter. Studiowaliśmy razem kryminalistykę w szkole policyjnej, a potem jako dwudziestopięciolatkowie trafiliśmy na ten sam posterunek. Podkochiwałem się w niej skrycie, była moją policyjną partnerką w wydziale kryminalnym przez ponad dziesięć lat lat, liczyłem na to, że zostanie również moją życiową partnerką, ale ona wybrała fircyka w zalotach — popularnego aktora Jamesa Davisa. Ta miłość złamała jej serce i karierę zawodową. Ech, nie będę rozdrapywać starych ran. Ja ożeniłem się z Susan Lucas ze sklepu z policyjną odzieżą. Odeszła ode mnie kilka lat później zabierając ze sobą naszego synka Nicolasa. Wolała związać się ze sprzedawcą ze sklepu niż gliniarzem z wydziału zabójstw, którego nigdy nie ma w domu, a nawet jeśli był, to przygnębiony, zamyślony, nieobecny. Niestety. Nasza praca, jeśli dasz się pochłonąć, a z reguły właśnie tego od ciebie wymagają, niszczy życie osobiste. Jednak, jak czas pokazał, to ze mną miała spokojniejsze życie, niż z tym sklepikarzem. Facet miał obsesję na punkcie sportów ekstremalnych. Nudną pracę rekompensował sobie nieustannym poszukiwaniem adrenaliny w innych sferach życia. Namówił Susan na wyprawę wspinaczkową, na szczyty górskie, niejedną zresztą. Z ostatniej wyprawy Susan nie wróciła. Sprzedawczyk zostawił ją na skalnej „półce”, kiedy jej noga ugrzęzła w szczelinie i poszedł po pomoc, jednak kiedy wrócili na miejsce, Susan już nie żyła, skała rozkruszyła się, a ona sama runęła w przepaść. Sprzedawczyk zniknął po tym wypadku jak kamfora. Nikolas był wtedy pod opieką babci — matki Susan. I tam też został, dopóki nie wywalczyłem przed sądem prawa do zamieszkania z własnym synem. Po tym całym piekle, została mi dobra relacja z Nicolasem, który mieszkał aż do osiągnięcia pełnoletności, podjął potem pracę na lotnisku w Luton, zamieszkał z dziewczyną, często mnie odwiedza, a nasze kontakty są serdeczne. Ceniłem też sobie przyjaźń z Jane Winter. Kilka lat temu Jane została zawieszona. Sprawa była skomplikowana, a ona nie chciała czekać na oczyszczenie jej z postawionych zarzutów. Wtedy zdecydowała się odejść z policji. Założyła własne Biuro Detektywistyczne. Renomę przyniosło jej oczyszczenie z zarzutów Evy Kowalski, niesłusznie oskarżonej o otrucie staruszka-miliardera, którym się opiekowała. Sprawczynią okazała się pasierbica, która miała odziedziczyć po nim fortunę, a próbowała skierować podejrzenia na opiekunkę.

— Czy detektyw Jane Winter ma duże doświadczenie? Jest skuteczna?

— Detektyw Jane Martin ma 42 lata, była policjantką, dwanaście lat pracowała w wydziale zabójstw. Od pięciu lat prowadzi prywatne Biuro Detektywistyczne. Nie czytał pan o uniewinnieniu Evy Kowalski? To dzięki niej wyszła z więzienia.

— Ach, tak, głośno było o tym, dziękuję za pomoc.

Thomas Taylor nieco pokrzepiony rozmową ze mną, spokojny i zdeterminowany do dalszego działania, opuścił posterunek.

Jane Winter

Obudziłam się o świcie. Spojrzałam na telefon. Była 06.20. To dla mnie świt. Nie lubię wstawać o takiej porze. Zaparzyłam sobie kawę. Pół na pół z mlekiem. Zrobiłam grzankę z miodem i uciekłam z zimnej posadzki kuchni z powrotem do ciepłej pościeli. Śniadanie i kawa w łóżku. To lubię. Wstałam godzinę później. Wsypałam kilka ziaren słonecznika mojemu Grayowi i nalałam mu wody do niebieskiego pojemnika. Gray to mój chomik. Nietrudno zgadnąć, że kolorowi swojego futerka zawdzięcza imię. Przeczesałam włosy w łazience, związując je w niedbały węzełek, pomalowałam rzęsy czarnym tuszem, ubrałam dżinsy, sportową bluzę i zbiegłam na dół. Zdjęłam blokadę z mojego roweru — składaka i ruszyłam do biura. Było po ósmej, kiedy ktoś zapukał do drzwi. Na progu stał Thomas Taylor. Od razu go poznałam. Wczoraj jego zdjęcie opublikowały wszystkie brukowce w całym Londynie. „Thomas Taylor będzie walczył o ojca”. Takie napisy pojawiały się nad artykułem o aresztowaniu popularnego psychologa Richarda Taylora. Nie przewidziałam jednego, a mianowicie, że to ja zostałam zaplanowana, jako jego tarcza obronna…


**


Richard Taylor był złamany. Biło od niego głębokie zmęczenie. Zdziwił się, kiedy usłyszał, że ma widzenie ze mną. Nie oczekiwał znikąd żadnej pomocy.

— Wynajął mnie pana syn — wyjaśniłam, kiedy zapytał dlaczego przychodzę do niego, do aresztu.

— Och, to dobry chłopak… Jedyny człowiek, który wierzy w moją niewinność. Wie pani, nic tak nie boli jak niesprawiedliwe, nieprawdziwe oskarżenie. I to jeszcze takiego kalibru, które zaprowadził mnie do tego miejsca, ech. Ten świat mnie rozczarował i zmęczył. Chciałbym, żeby to już był koniec.

— Dopóki pan żyje, to bez sensu tak gadać. Zwłaszcza, że jest najwyraźniej ktoś w pana życiu, komu bardzo na panu zależny. Syn. Jeśli nie dla siebie, to dla niego niech pan wykrzesa trochę życia z siebie. Proszę mi opowiedzieć o pana pacjentce. Monica Johnson, czy łączyło pana z nią coś osobistego, poza sesjami terapeutycznymi?

— Na początku ni łączyło nas nic osobistego…

— Na początku? Robi się ciekawie, pozwoli pan, że włączę dyktafon? Wszystko, co pan powie może okazać się światłem w tunelu.

— Albo gwoździem do trumny.

— Ja jestem tutaj po to, by znaleźć światło, a nie gwóźdź — powiedziałam krótko, by facet przestał się nad sobą użalać. Włączyłam dyktafon i oddałam głos słynnemu psychologowi.

Richard Taylor

— Czy mógłby mi pan powiedzieć kilka słów o swojej pracy?

— Kobiety przychodziły do mnie jak do boga. Miały cały worek pretensji, problemów i życzeń, a ja te pretensje miałem złagodzić, problemy rozwiązać, a życzenia spełnić. Moje obietnice brzmiały wiarygodnie, więc chętnie płaciły nawet najwyższe stawki za niekończące się sesje terapeutyczne. Nigdy chyba nie zrozumieją, że ich własne życie, lezy tylko i wyłącznie w ich własnych rekach, a umysł jest siłą, potęgą. Stałem się bogaczem na głupocie i słabości innych ludzi, szczególnie kobiet, niestety. Żadna z nich nie pomyślała, że może pora się nawrócić, zainteresować się czymś, wyższym, niż nasza egzystencja tutaj, czymś transcendentalnym; wszyscy jesteśmy spragnieni duchowości, nawet materialiści, a wtedy wystarczyłoby iść czasem do spowiedzi. Za darmo. A efekt byłby lepszy. Ale, cóż, czyjaś strata — mój zysk. Wielu kobietom, pomogłem, to znaczy one w to wierzą, tak naprawdę pomogły same sobie. Ja byłem słuchaczem, a one wylewały przede mną swoje wiadra pełne żalu. I czasem, w lżejszych przypadkach to wystarczyło. Po pracy wracały do pustego mieszkania i nie miały z kim podzielić się swoim życiem. Jedyne, kogo potrzebowały to słuchacza. Ja nim byłem. Przychodziły do mnie rozwódki, kochanki, załamane matki, zwolenniczki jogi, fitnessu, biznes women, pracownice korporacji, młode kobiety, które skończyły szkołę i nadal mieszkały z rodzicami, wiecznie poszukując pracy, chłopaka, zmiany, sensu. Często ich życiowa sytuacja przypominała kogoś, kto wchodzi do sklepu obuwniczego i kupuje szpilki o rozmiar za małe, niewygodne, nie dla nich, a potem resztę życia poświęcają, żeby je rozchodzić, dopasować i ciągle są sfrustrowane, że to nie wychodzi. No, a jak ma wyjść? Facet, w którym się zakochały ma zonę i troje dzieci! Albo płaczą, że nie mają domu z basenem, tylko trzydziestometrowe mieszkanie w wieżowcu. Pragną tych czerwonych, niewygodnych szpilek, zamiast ciepłych kapci. Wybierają faceta, o którym myślą, że pasuje do nich, bo spełnia jej oczekiwania, a kiedy facet zawodzi, bo przecież każdy z nas zawodzi, od razu są rozczarowane i chcą go wymienić. Gdzie tu jest miłość? Tu nie ma żadnej miłości. Nie da się pomóc ludziom, którzy nie potrafią kochać, wybaczać, naprawiać. Ja im nie pomogę, bo niby jak? Wbrew temu, co sobie myślą, nie jestem bogiem. Nawet prawdziwy Bóg nie spełnia życzeń tylko jest po to, by zawierzyć mu swoje życie. Ja sam mam za sobą zniszczone małżeństwo, nałóg alkoholowy, zmagam się ze zmęczeniem i brakiem wiary. Jedyne, co mnie cieszy, że udało mi się odbudować relację z synem, którego moja żona zabrała ze sobą, odchodząc ode mnie, bo się zakochała w swoim instruktorze fitnessu. A wszyscy żyją w przekonaniu, że jestem człowiekiem sukcesu. Biegną do mnie ze swoimi pretensjami, gniewem, traumami i oczekują natychmiastowej pomocy. Nie pomogę. Ale za to się wzbogacę.

— A z jakiego powodu przychodziła do pana Monica Taylor.

— Właśnie, tego chciałbym się dowiedzieć.

— Czy mogłabym wiedzieć, jak wyglądały państwa sesje terapeutyczne?

— To tajemnica zawodowa, ale w sytuacji, w której się znalazłem i wobec jej oskarżań, myślę, że jestem z niej zwolniony.

— A zatem?

— Monica Johnson przyszła do mnie twierdząc, że właśnie rozstała się z chłopakiem. Zdradził ja. Ma złamane serce. Nie potrafi się pozbierać. Uwierzyłem. Wierzyłem we wszystko, co mi mówiła. Po jej policzkach spłynęło kilka łez. Miała podkrążone oczy. Była głęboko smutna. Taki smutek widywałem u ludzi tylko w stanach depresyjnych. Opowiadała, łamiącym się głosem, o swej zawiedzionej miłości. Zamierzałem przepracować z nią tę traumę. Wydawało się to klasyczne, proste, a potem sprawy zaczęły się komplikować. I to bardzo. Wymknęły się spod mojej kontroli.

— Dlaczego? Co takiego się stało?

— Któregoś dnia przyszła do mnie odmieniona. Umalowana, w czerwonej sukience zakończonej koronka. Miała długie, rozpuszczone włosy. Zapytałem, skąd ta nagła zmiana. Powiedziała, że jest konkretny powód podniesienia nastroju i całej odmiany. A kiedy zapytałem o szczegóły, powiedziała, że się zakochała. Pamiętam, że zapytałem — w kim, a ona odparła, że we mnie! Ja jestem powodem wielkiej zmiany. Nigdy nie spotkała bardziej interesującego mężczyzny ode mnie. Jawnie wyznała, że mnie pragnie. Powiedziałem, że w tej sytuacji musimy przerwać sesję. Od razu się zgodziła, pod warunkiem, że pójdę z nią na kolację. Zgodziłem się.

— I pan się zgodził? — byłam zdumiona.

— Tak. Co się pani dziwi? Jestem samotnym mężczyzną, bez zobowiązań. A ona była piękna, uwodzicielska, inteligentna.

— Nie wietrzył pan podstępu? Niezrównoważenia? Niebezpieczeństwa?

— Nie. Nic. Omotała mnie. Jestem nie tylko psychologiem. Jestem przede wszystkim człowiekiem. Miałem dosyć samotnych wieczorów i nocy. Żona zdradzała mnie, odeszła ode mnie wiele lat temu, przez wiele lat byłem sam. Tylko ja i praca. Nic więcej. Zatem kolacja z piękną, młodą kobietą, była dla mnie miłą propozycją.

— Jak wyglądała ta kolacja, o czym rozmawialiście?

— Ona mnie uwodziła, a ja się temu poddałem. Ona była prowokacyjna, bezpruderyjna, mówiła mi rzeczy, które wstydziłbym się powtórzyć. Zacząłem o niej myśleć, ba, marzyć o niej, była niezwykła, pociągająca, piękna, niebezpieczna…

— Co mianowicie mówiła? Wszystko może okazać się ważne.

— Mówiła, że przy mnie jej serce szaleje, że nieustannie żyję w jej myślach, że chciałaby mnie ssać tak długo, aż wytrysnę w jej ustach…

Aż żałowałam, ze zapytałam, ale no cóż, muszę poznać wszystkie szczegóły.

— Co było potem, spełniła swoje marzenia związane z panem?

— Nie.

— Dlaczego?

— Zaprosiłem ją do siebie, ale odmówiła. Zwodziła mnie. Bawiła się mną. Uwodziła, żeby mnie odepchnąć. Któregoś dnia zadzwoniła do mnie i powiedziała, że zgadza się na obiecaną kolację. Zaprosiła mnie do siebie. Poszedłem do kamienicy, w której mieszka, ale jej nie zastałem. Około dziesięciu minut czekałem pod jej drzwiami, pukałem jak głupek. Nikt mi nie otworzył. Wyszedłem zdenerwowany i wróciłem do domu. Przestałem się wtedy z nią kontaktować. A dosłownie dwa dni później przyszła do mnie policja i zakuła mnie w kajdanki jak jakiegoś zwyrodnialca.

— Kiedy odmówiła, nalegał pan na spotkanie?

— Tak, myślałem, że tego chce. Pisałem do niej na messenger, pytałem, kiedy się zobaczymy…

— Ona wiadomości od pana wykorzystała jako dowód nękania.

— Niestety — Richard zwiesił smutno głowę. Był zmęczony. — Niech mi pani wierzy, jestem niewinny, ale chyba nie da mi się pomóc, co?

— Czy podejrzewa pan, jakimi motywami mogła kierować się pani Johnson? Ktoś ją wynajął, ma pan jakiś wrogów?

— Nie. — odparł zdecydowanie Richard Taylor — To znaczy, chyba nie…

— Muszę zapoznać się z materiałem dowodowym zgromadzonym przez policję i prokuraturę, a także z dokumentacją prowadzoną przez pana podczas sesji terapeutycznych z pana oskarżycielką. Czy może mi pan przekazać klucz do swego gabinetu?

— Mój syn zawiezie tam panią i udostępni niezbędną dokumentację.

— Przesłucham też panią Monicę Johnson. Zjawię się u pana za kilka dni. Proszę się nie załamywać. Dopóki żyjemy, nie wolno nam upadać na duchu.

— Dziękuję — jakieś żywe iskierki nadziei na moment zapaliły się w zgaszonym wzroku Richarda Taylora.

Wyszłam zamyślona z aresztu. Zdjęłam blokadę z roweru i ruszyłam w kierunku mieszkania Thomasa Taylora. Chciałam, żeby jak najszybciej wpuścił mnie do gabinetu swego ojca.

Philip Stevens

Kiedy Thomas Taylor zawiózł mnie do gabinetu ojca, tuż przed wejściem, zerknęłam na tabliczkę, wiszącą przy drzwiach. Pod nazwiskiem: dra Richarda Taylora, widniało jeszcze nazwisko drugiego terapeuty: dra Philipa Stevensa. Pierwszy z nich przyjmował od poniedziałku do środy, drugi od czwartku do soboty.

— Pana ojciec dzielił gabinet z Stevensem?

— Tak. Czynsz za wynajem gabinetu na Covent Garden jest drakoński. Dzielili się kosztami utrzymania tego miejsca.

— Czy gdzieś tutaj znajdę jego wizytówkę, musiałabym z nim porozmawiać.

— To zarozumiały bufon, powodzenia w konwersacji — stwierdził Thomas Taylor, podając mi jednak jedną z wielu jego wizytówek, rozłożonych na mahoniowym biurku. Thomas od kluczył też szufladę w metalowej szafce na dokumenty i wyciągnął z niej teczkę, na której widniał napis Monica Johnson. Zabrałam ze sobą jedno i drugie — wizytówkę i dokumentację terapii pani Johnson, obiecując jednocześnie Thomasowi, że odezwę się do niego, kiedy tylko znajdę jakieś światełko w tej czarnej, jakby się wydawało — beznadziejnej, ślepej uliczce. Thomas Taylor spieszył się do pracy — jaki mi powiedział, był akustykiem przy różnego rodzaju artystycznych wydarzeniach i eventach, miał zazwyczaj wolne ranki i popołudnia, za to zajęte prawie wszystkie wieczory, z wyjątkiem poniedziałków, kiedy to artyści odpoczywają po bujnych weekendach. Zostałam w poradni sama i postanowiłam zaczekać na dra Philipa Stevensa, który za niecałą godzinę miał zacząć swój dyżur w gabinecie współdzielonym z Taylorem. Nie czekałam długo, widać Stevens lubił przychodzić do pracy dużo wcześniej, być może, żeby przypomnieć sobie karty informacyjne swych pacjentów.

— Oj, dzisiaj pani nie przyjmę, mam komplet pacjentów. Dam pani swoją wizytówkę, proszę zadzwonić, to się umówimy, jaka dolegliwość: depresja, kryzys, załamanie psychiczne?

— Tak wyglądam? — zapytałam ze śmiechem

— Nie, ale wie pani, kobiety się kamuflują, makijaż, uśmiech, łatwo ukryć pierwsze ślady depresji…

— Nie chcę się umawiać na terapię. Wie pan moim terapeutą jest ksiądz i Msza w niedzielę, dzięki temu nie potrzebuję psychologa.

— Czego więc pani chce? — oburzył się Philip Stevens i na chwilę obluzowała mu się maska idealnie kulturalnego pana doktora.

— Nazywam się Jane Winter. Jestem prywatnym detektywem. Działam na zlecenie Thomasa Taylora, który jest synem aresztowanego kilka dni temu dra Richarda Taylora. Chciałabym zadać panu kilka pytań.

— No… dobrze, ale szybko, za chwilę mam pierwszą pacjentkę.

Stevens wpuścił mnie do gabinetu, wskazał miejsce, w którym zazwyczaj siadają jego pacjenci i tak też mnie chyba traktował — protekcjonalnie, z góry, narzucając swoje zdanie.

— Chce mnie pani zapytać, czy uważam Taylora za winnego? Od razu powiem, że oczywiście, że tak. Uwodził kobiety. Pacjentki lgnęły do niego, zapisywały się na dodatkowe godziny, bo robił im wodę z mózgu. Swoim sposobem bycia poprawiał im nastrój, ale to było tylko chwilowe, potem było z nimi jeszcze gorzej…

— Czy przez to tracił pan swoje pacjentki?

— Tak, podbierał mi ludzi z terapii, był do tego zdolny, byle zarobić!

— Chyba go pan bardzo nie lubi?

— Ależ skąd — sztuczny uśmiech wrócił na twarz Stevensa — profesjonalnie i obiektywnie oceniam tylko jego sposób działania.

— Czy Monica Johnson była pana pacjentką, która zamieniła pana na Taylora?

— Nie — odparł twardo, najwyraźniej znowu poirytowany. — Nie znam Monici Johnson!

— Czy po aresztowaniu pana Taylora zyskał pan więcej pacjentek?

— No, tak, większość jego pacjentek przepisała się do mnie, ktoś teraz musi pomóc tym biedaczkom…

— Oczywiście. Dziękuję za rozmowę. Mam nadzieję, że będziemy w kontakcie — uśmiechnęłam się lekko i podałam mu rękę.

— Myślę, że nie będzie ku temu powodu ani okazji — odparł, ściskając mi jedynie czubki palców.

Wyszłam z poradni, zadowolona, że sprawa okazała się tak łatwa. Wyglądało na oczywiste, ze facet nienawidzi wręcz swojego kolegi po fachu, zazdrościł mu powiedzenia i zainteresowania, ilości pacjentów, wynajął więc panią Johnson, by uwiodła Taylora, a potem oskarżyła go o molestowanie, stalking, próbę gwałtu. I już po rywalu! Wystarczy, ze sprawdzę u operatora sieci połączenia wychodzące z telefonu dra Stevensa i jeśli znajdzie się tam pani Monica Johnson, złapię go na kłamstwie i będzie to dowód w sprawie. Pognałam na rowerze w kierunku metra. Złożyłam w pół mojego składaka, wsiadłam z nim jak walizką do podziemnej kolejki, przejechałam kilka stacji i wysiadłam nieopodal biurowca, w którym mieścił się operator sieci telefonii komórkowej, z której korzystał Stevens. Przedstawiłam sprawę jako licencjonowany detektyw działający w imieniu syna oskarżonego dra Richarda Taylora i złożyłam zlecenie na wyciąg z billingów dra Philipa Stevensa. Podałam jego numer telefonu oraz numer telefonu Monici Johnson, który znalazłam w jej dokumentacji z sesji terapeutycznych.

— Sprawa jest pilna. Być może w areszcie siedzi niewinny człowiek.

— Jutro na pani maila, przyślę billing — obiecał mi pracownik telefonii.

Cieszyłam się na szybkie zakończenie sprawy, mimo to, kiedy dotarłam wieczorem do domu, otworzyłam teczkę Monici Johnson, by zapoznać się z dokumentacją prowadzoną przez Taylora i znowu dopadły mnie jednak wątpliwości…

Jeszcze raz od początku zaczęłam przeglądać teczkę zatytułowaną, nabierając przekonania, że oskarżony, którego obiecałam wyciągnąć z aresztu — jest winny…

Terapia Monici Johnson

5 maja 2023 roku

Dane pacjentki: Monica Johnson, lat 25, zatrudniona w Biurze Podróży „MagicTravel” w Londynie. Poniżej był zanotowany jej adres, numer telefonu i zdjęcie legitymacyjne. Bystre spojrzenie dużych oczu. Duże, mocno wykrojone usta, wysokie kości policzkowe, długie, brązowe włosy.

Wynik wywiadu: Obniżony nastrój po zerwaniu z chłopakiem. Powód zakończenia relacji: zdrada. Pierwsze symptomy depresji: niechęć do życia, brak siły, senność, wyczerpanie.

Podjęta terapia: behawioralna — akceptacja końca relacji, odwrócenie uwagi, budowanie nowej pasji, zainteresowań, praca, spotkania z ludźmi, wysiłek fizyczny.

Współpraca: brak, negacja.

7 maja 2023 roku

Monica Johnson — bez zmian.

Niby nic niepokojącego. Wszystko tak jak powinno być, ale na marginesie widniały rysunki oka kobiety, ust, serce przebite strzałą, napis Monica — piękna kobieta. Przy kolejnych dniach w ogóle nie było notatek, tylko rysunki kobiecej twarzy, nieomal identyczny ze zdjęciem legitymacyjnym Monici Johnson.


Mogłam pomyśleć tylko jedno — Richard Taylor miał faktycznie miał obsesję na jej puncie…

Źle spałam tej nocy. Chodziłam po salonie, dosypałam do miseczki z jedzeniem Graya kilka ziaren słonecznika, a kiedy mój mały towarzysz to zobaczył, natychmiast wygramolił się ze swojego drewnianego domku i pochłonął od razu wszystkie smakołyki, przetrzymując je prawdopodobnie w policzkach, które zrobiły się gigantyczne. Chyba zdawał sobie sprawę ze swojego obżarstwa, bo nieomal natychmiast wszedł do kołowrotka i przez resztę nocy, pędził na nim donikąd. A ja w swojej sprawie czułam się jakbym też kręciła się w kółko nie znajdując wyjścia. Te myśli pogłębił mail od operatora sieci: „Połączenia z telefonu Phila Stevensa do Monici Johnson — BRAK.” Byłam zmęczona i zniechęcona, zawsze tak mam, kiedy sprawy nie idą po mojej myśli. Jednak nie mogłam zrezygnować ze sprawy, którą podjęłam się prowadzić. Nigdy nie rezygnuję. Zaparzyłam sobie mocną kawę, zjadłam grzankę z miodem, wcisnęłam się w błękitne dżinsy, niebieską bluzę sportową, włosy związałam frotką i zbiegłam na dół. Rowerem, który był moim nieodłącznym towarzyszem dnia, dojechałam na posterunek policji, na którym kiedyś pracowałam. Miałam tutaj swojego przyjaciela i informatora Martina Stuarta. Pracowaliśmy razem w wydziale kryminalnym ponad piętnaście lat, aż do momentu… ech, nie chcę przywoływać wspomnień.

— Jane! — Martin przywitał mnie serdecznym uśmiechem. Za to go lubiłam, za to ciepło, solidność, życzliwość.

— Wiesz czyją sprawę prowadzę?

— Tak.

— Skąd wiesz?

— Policja wie wszystko! — Martin dobrze udawał powagę.

— Akurat! — roześmiałam się.

— Jego syn był tutaj zrobić wielką awanturę, odesłałem go do ciebie. Swoją drogą uważam, ze ta cała Monica Johnson go wrobiła.

— Niekoniecznie. Facet miał obsesję na jej punkcie.

— A jednak? — zdziwił się Martin.

— Niestety. Muszę zobaczyć akta policyjnego śledztwa i zeznania Monici Johnson.

— Mam scany akt w laptopie, zaraz odszukam tę sprawę.

Usiadłam przed monitorem, który udostępnił mi niezawodny Martin Stuart i zaczęłam czytać. Wszystko było odwrotnością tego, o czym opowiadał mi Richard Taylor.

Zeznania Monici Johnson:

Chciałam złożyć zawiadomienie dotyczące dręczenia mnie, molestowania i próby gwałtu na mnie, której dokonał doktor Richard Taylor. Zapisałam się do niego na terapię po rozstaniu z chłopakiem. Pierwsze spotkania były normalne, ja opowiadałam o tym, co mnie boli, a doktor Taylor doradzał, jak się z tym uporać, zadawał dużo pytań, zachęcał do podjęcia nowych zadań. Po kilku spotkaniach się zmienił. Zaczął mnie uwodzić. Mówił, ze o mnie marzy, podchodził, dotykał mnie, dotykał moich ramion, piersi. Wstałam wtedy gwałtownie i chciałam wyjść. Zakluczył drzwi, przycisnął mnie do ściany, zaczął obmacywać i całować. Wtedy powiedziałam, że więcej tutaj nie przyjdę. Powiedział, że to dobre rozwiązanie, ale żebym przyszła do niego wieczorem na kolację, następnego dnia. Oczywiście nie poszłam do niego, a on wtedy zaczął ciągle pisać — pytał, kiedy się spotkamy. Tych wiadomości było kilkadziesiąt. W końcu przyszedł do kamienicy, w której mieszkam. Otworzyłam drzwi, a on siłą wdarł się do środka, scyzorykiem pociął mi ramię, kiedy próbowałam się bronić, a kiedy zaczęłam krzyczeć, wybiegł na zewnątrz. Uciekł. Ale ja się boję, że on wróci.

Pod zeznaniami widniały dowody w sprawie.

Dowód w sprawie nr 1: obdukcja lekarska — cztery rany cięte zadane ostrym narzędziem.

Dowód nr 2: badanie daktyloskopijne — odciski palców zdjęte ze scyzoryka, należące do Richarda Taylora.

Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.
E-book
za 15.75
drukowana A5
za 40.78