CV
Dane osobowe: Daniel Grot
wiek: 48 lat
żona: Sara Midlaf-Grot
profesja: prywatny detektyw
samochód: czarny Ford Fusion
ulubiony napój: tonik bez ginu
nałogi: e-papieros z olejkiem borówkowo-miętowym
co się liczy: dowody — ślady, billingi, ale też, a może przede wszystkim — intuicja
cechy charakteru: impulsywny, podejrzliwy, zazdrosny, niezawodny
hobby: ryby akwariowe, szachy
Daniel Grot
Niektórzy z Was znają mnie pewnie z „Deszczowej Kołysanki”; mrocznego czasu, kiedy straciłem żonę, zastrzeloną podczas policyjnej akcji. Łagodziłem wtedy cierpienie — po stracie najbliższej mi osoby — szklankami koniaku albo ginu z tonikiem. Po wyjściu z nałogu, dzięki pomocnej dłoni mojego ojca i siostry Anny, blisko dwudziestoletni okres samotności wypełniłem pracą. A potem któregoś pięknego dnia, poznałem Sarę Midlaf. Naszą znajomość, a potem przyjaźń, aż w końcu coś więcej, dużo więcej — opisałem w „Miłości aż po grób”. Sara — wdowa, samotna tak jak ja, dogłębnie zraniona stratą, poświęcona pracy psychologa, broniąca się skutecznie przed moimi i własnymi uczuciami — ta Sara właśnie, została w końcu moją żoną. Najpierw myślałem, że zbliżyła nas do siebie samotność, szukanie zapomnienia, seks, potem, że podobna wrażliwość, intuicja, ale teraz wiem, że to od samego początku była — miłość — pragnienie dobra drugiego człowieka i wzajemne wspieranie się. Od tej chwili — zamiast wieczorami gapić się w akwarium podświetlone niebieskim światłem — gram z Sarą w szachy, a potem w nocy — kochamy się z czułością, której nam brakowało, od tylu, tylu lat…
Zaginione dziewczyny
Obudziłem się nad ranem. Spojrzałem na wyświetlacz telefonu. Była 03:15. Pora, której nie lubiłem. Wiedziałem jak będzie; zasnę za godzinę i obudzę się zmęczony. Spojrzałem na Sarę. Mimo, że już od lat byliśmy razem, nie mogłem uwierzyć w swoje szczęście. Sara była moją przystanią, portem, odzyskanym szczęściem. Poprawiłem kołdrę i okryłem jej nagie ramiona, żeby nie zmarzła. „Szkoda, że śpi…” — pomyślałem. Usiadłem na łóżku i zacząłem wpatrywać się w niebieskie, fosforyzujące światło, które podświetlało akwarium. Ryby płynęły spokojnie, leniwie, ich widok działał uspokajająco. Mogłem na chwilę zapomnieć o zleceniach na szukanie zaginionych, złodziei, morderców, odciąć się od całego diabelstwa i na chwilę być w raju, tuż obok śpiącej Sary, popatrzeć na sztucznie stworzony świat w akwarium, w którym nic złego się nie działo. Sięgnąłem po e-papierosa, zaciągnąłem się mocno. Olejek borówkowo-miętowy miał nieziemską, odświeżającą nutę. Uwielbiałem ten zapach i smak, ba, byłem od niego uzależniony. Kłęby dymu wypełniły sypialnię. Wiedziałem jednak, że Sara nie lubi zbyt dużo dymu, dlatego podszedłem i otworzyłem okno. Zimne, nocne powietrze wpadło do środka, rozbudzając mnie jeszcze bardziej. Cała ulica Świętojańska, mimo że tonęła w światłach i neonach, pogrążona była we śnie. Zamknąłem okno i zziębnięty z przyjemnością wróciłem do ciepłego łóżka. Przytuliłem się do śpiącej Sary. Sen przyszedł od razu, nawet nie wiem kiedy. Małżeństwo z Sarą było dla mnie jak oaza na pustyni życia, dawało siły do zetknięcia z zimnym, często zbrodniczym światem. Sara jest moją namiętnością i moim przyjacielem, a co więcej, co najważniejsze — Sara jest miłością mojego życia. Zapach jej ciała, tak dobrze znany i kochany, kołysał mnie do snu. Rano obudziłem się pełen energii do działania. Myjąc zęby w łazience, spojrzałem w swoje odbicie w lustrze. Miałem 48 lat, ale Sara wmawiała mi, że wyglądam na dziesięć mniej. Nie wiem, czy miała rację, zakochana kobieta widzi to, co chce. Miałem szpakowate skronie, coraz mocniej przyprószone siwizną, dwudniowy zarost, chyba trochę melancholijne, zmęczone oczy, ale nie wtedy, gdy byłem z Sarą. Przy niej zapalały się w moich oczach iskry radości. Sara była ode mnie kilka lat młodsza, ale wciąż pełna uroku, wigoru i piękna. Wiek? Jakie to ma znaczenie? Jesteśmy tu tylko przez chwilę. Najważniejsze, żeby ten czas dobrze wykorzystać, w miarę możliwości komuś pomóc i kochać tak bardzo, żeby pragnąć wyłącznie czyjegoś dobra. Tak było ze mną i z Sarą. Wyszedłem z łazienki i spojrzałem na żonę. Była piękna. Na jej twarzy malował się spokój, a kasztanowe włosy rozsypały się na błękitnej poduszce, podszedłem, żeby ich dotknąć.
— Dzień dobry, kochanie, jest kawa? — Sara lekko uśmiechnęła się, unosząc głowę z nad poduszki.
X
Strata. Jest wpisana w nasze życie. Niektórzy potrafią się z nią pogodzić. Zaakceptować. Żyć dalej spokojnie. Inni nie. Ja należę do tych drugich. Strata — jeśli nie kończy się pogodzeniem z nieobecnością, zmianą — rodzi obsesję. Czy sama obserwacja Doroty może przynieść mi satysfakcję? Nie. To zbyt mało. Trzeba się do nie zbliżyć. A jeśli ona nie zechce? Jeśli nie da się jej odzyskać? Co pozostaje? Za to musi ktoś zapłacić! Nicola i Lena? Czy ich zniknięcie będzie dostateczną zemstą?
Daniel Grot
Znamy swoje ciała, nastroje, myśli, zapach, barwę głosu, mimikę twarzy, dotyk. Jesteśmy coraz bardziej jednym. Nie mógłbym żyć bez Sary. Myślę, że ona beze mnie też nie. Będziemy razem do ostatnich dni naszego życia. Ja będę przy niej zawsze, kiedy tylko będzie mnie potrzebowała. I Sara będzie ze mną w chwilach ciężkich i ostatnich. Byłem tego pewien. W tym świecie, gdzie wszystko jest na chwilę, albo na niby, albo nieprawdziwe, iluzoryczne, przemijające — Sara była moją pewnością. Moją miłością. A miłość jest pewna, jest stabilna, bo miłość to wybór a nie poryw chwili.
Dzień po moich 48 urodzinach, wstałem przed świtem, jak kiedyś. Jednak teraz mój nastrój był inny. Patrzyłem na śpiącą Sarę. Tchnął od niej spokój. Tak długo zabiegałem o jej zaufanie i w końcu się udało. Przypominały mi się słowa mojej siostry Anny, które kiedyś wyśmiewałem; mówiła mi, że wystarczy swoje życie oddać w ręce Boga i wypełniać jego przykazania, a wszystko się dobrze ułoży. Dziękczynienie za to, co mamy i oddane, pełne zaufanie bożemu planowi. Nic więcej. Wtedy się z tego śmiałem szyderczo, denerwowało mnie nawet to gadanie, teraz wiem, że Anna miała rację.
— Pamiętasz, siedem sakramentów, no jakie mamy, powiedz — prosiła Anna.
— Chrzest… — odparłem niechętnie.
— I co dalej… po pierwsze — Chrzest…
— Bierzmowanie, Najświętszy Sakrament — Eucharystia — Anna musiała mi podpowiadać. -Pokuta, Namaszczenie chorych, Kapłaństwo i…?
— Małżeństwo — dokończyłem nie kryjąc złości w głosie.
— Jeśli nie wybrałeś kapłaństwa, to wybierz małżeństwo. Może wreszcie pomyślisz o siódmym sakramencie. Jesteś wdowcem od prawie dwudziestu lat! To by cię postawiło na nogi. A tak żyjesz w jakiejś próżni, osamotnieniu, zawieszeniu, sama nie wiem jak to nazwać. Nie samą pracą żyje człowiek.
Kiedy Anna mi prawiła takie kazania, wpadałem w szał.
— I co mi chcesz powiedzieć?! Moja żona wykrwawiła się na moich rękach. Miała dwadzieścia cztery lata. To był pierwszy rok naszej pracy w policji. Musiało minąć wiele lat, zanim potrafiłem żyć od nowa. Zginęła podczas policyjnej akcji, która została „ustawiona” przez kolegę, który mnie skrycie nienawidził. Po tamtym zdarzeniu odszedłem ze służby. Piłem. Ojciec i siostra pomogli mi zerwać z nałogiem. Otworzyłem w Gdyni biuro detektywistyczne. Moją żoną stała się praca. Aż do momentu, w którym poznałem Sarę. Teraz dopiero, blisko pół wieku od urodzenia, mogłem coś powiedzieć sensownego o życiu. O siódmym sakramencie. Głupotą jest nie dbać o małżeństwo. Wszystko odchodzi, przemija — młodość, pieniądze, dzieci, przyjaciele, wszystko pierzchnie jak poranna mgła. Zostaje małżeństwo. Tak bardzo kochałem Sarę. Znałem jej myśli, spojrzenie, uśmiech, ciało. Teraz gdybym ją stracił, to jakby ktoś wyrwał mi kawał serca. Odwrócił się do okna. Setki świateł lśniło w ciemności. Zaciągnął się mocno, jak kiedyś e-papierosem, do którego wlałem przed chwilą olejek arbuzowy. Powoli wypuściłem dym. Znów spojrzał na Sarę. Lubiłem patrzeć, kiedy śpi. Spokój. Ukojenie. Szczęście. Te uczucia mnie przepełniały, kiedy patrzyłem na śpiącą Sarę. Poruszyła się nagle, jakby przebudzona moim spojrzeniem.
— Co się stało?
— Kocham cię nad życie. Jesteś moją żoną i innej nie będzie.
— Ja też cię kocham. Wracaj do łóżka… — szepnęła Sara.
W tamtej chwili byłem tak bardzo szczęśliwy. A potem Sara poszła do łazienki. Jej telefon zawibrował. Odruchowo spojrzałem na wiadomość na messengerze:
„Wiem, że pragniesz się ze mną spotkać. Nie zaprzeczaj. Ja też tego chcę.”
Pociemniało mi w oczach. Zerwałem się z łóżka, chciałem wyważyć drzwi od łazienki, potrząsnąć Sarą, wykrzyczeć; co to ma znaczyć. Spokojnie. Trzeba inaczej. Zaciągnąłem się e-papierosem. Wypuściłem kłęby dymu. Aromat borówkowo-miętowy wypełnił pokój. Spojrzałem na nadawcę: Kamil Werner. „Zabiję cię, Kamilu Werner” — pomyślałem z satysfakcją. Ale wszystko w swoim czasie. Patrzyłem na Sarę, jak się szykuje do pracy. Niczym się nie zdradziła, kiedy wzięła telefon.
— Ktoś do ciebie napisał? — zapytałem.
— Nie. Nikt. Tylko uczestnik zajęć terapeutycznych pyta o której zaczynamy zajęcia.
— Co to za jeden? Jak się nazywa?
— Prowadzisz śledztwo? — roześmiała się Sara, tym swoim śmiechem perlistym, radosnym, tym który był, jak strumyk w lesie, tym samym, który tak kochałem.
— Może? — odparłem. Sara milczała.
— Jak, nie dosłyszałem? — zapytałem ponownie.
— Kamil Werner — powiedziała w końcu Sara.
— Co mu jest?
— Nic. Młody chłopak, ma dwadzieścia cztery lata. Zapisał się na warsztaty „ABC szczęśliwego życia”. Chce pracować nad osobistym rozwojem. Racjonalnie kształtować teraźniejszość. Po to są te warsztaty.
A jednak. Powiedziała. Mógłby być jej synem. Jest dwadzieścia lat młodszy od Sary. Co ci chłopcy mają teraz w głowach?! Patrzyłem na niewzruszoną, spokojną twarz Sary. Dlaczego na to pozwala? Czuje się niekochana, nie adorowana? Ciągle jestem w pracy… Chce się odmłodzić? Po co? Wygląda świetnie, kobieco, jest piękna, a ja kocham ją do szaleństwa. Nie mógłbym bez niej żyć. Potrzebuje przygody? To nie w jej stylu.
Podziwiałem ją w myślach za opanowanie. Moja Sara, tylko moja. Ta wiadomość nie dawała mi spokoju. A nie chciałem pytać wprost. Sara była sprytnym psychologiem. Miała milion odpowiedzi na jedno pytanie. Sam dojdę do prawdy. Będę śledził własną żonę? Z samego rana zamiast do biura poszedłem do swojego czarnego Forda Fusion i pokonałem blisko dwieście kilometrów. Chciałem pogadać z Anną — moja siostrą. Poza Sarą to była moja jedyna przyjaciółka. Najpierw zapanowała radość ze spotkania. Dawno u Anny mnie nie było. Odległość robi swoje. Potem opowiadanie, co u jej męża Dawida, synów: Gabriela, Rafała, Piotra i Jana. Rośli jak na drożdżach, uczyli się, grali w gry komputerowe, żartowali, cieszyli się życiem. Potem herbata z pomarańczą i goździkami. Dobry obiad. Anna kochała gotowanie. Dla Anny to była Sztuka przez duże „S”. Artystyczne mieszanie smaków, zapachów, przypraw, sosów, nadziewanie karkówki czosnkiem, kurczaka szpinakiem, naleśników twarogiem. Pycha. W końcu Dawid zabrał chłopców do warsztatu samochodowego, gdzie pomagali mu zmieniać opony na zimowe, a ja mogłem pogadać z Anną przyszedł czas na rozmowę.
— Sara mnie zdradza.
— Co ty mówisz?! To niemożliwe, skąd wiesz?!
— Widziałem jej rozmowy na messengerze.
Anna mnie zaskoczyła, liczyłem na zrozumienie, wsparcie, a ona wypaliła:
— Grzebiesz w jej telefonie?! Zamiast podglądać, to z nią porozmawiaj. Zdrada to sygnał, że się od siebie oddalacie, że ktoś w związku jest samotny, to wołanie o pomoc.
— Co ty mówisz, i to ty tak mówisz, taka święta? Bronisz jej? Zdrada to świństwo! A ty mówisz, że to wołanie o pomoc…
— Wiem, przesadziłam może, ale chciałam cię wyrwać z utartej ścieżki myślenia. Danielu, uważam, ze zamiast podglądać Sarę, powinieneś z nią porozmawiać. Jesteście razem tyle lat. Sara nie jest przecież moralną kobietą, która nie szuka przygód. Zakochała się? Nie sądzę, kocha ciebie, Danielu. Porozmawiaj z nią.
— Tak zrobię.
Spokój Anny i jej przedziwne argumenty były rozbrajające. Do domu wróciłem tak późno, że Sara już spała. Widziałem, że czekała na mnie. Przy łóżku dogasała świeca, na talerzu czekał zimny już kurczak z warzywami, dwa kieliszki wina i nieotwarte wino. Sara spała owinięta niebieskim kocem w koronkowej, czerwonej sukience. Zrobiło mi się głupio, że ją zawiodłem, że czekała na mnie, a mnie nie było, bo wolałem zamartwiać się rzeczą, która być może nawet nie miała miejsca. Anna miała rację. Potrzebna była rozmowa, a nie szpiegowanie. Ale kiedy Anna nie miała racji? Ledwo się uspokoiłem a telefon Sary wydał dźwięk przychodzącej wiadomości. To znowu był — on — Kamil Werner. Spojrzałem na wyświetlacz.
Kamil Werner:
„Czekam na Ciebie…”
Jezu słodki, może ona dla niego się tak ubrała? — obsesyjna myśl nie opuszczała mnie do końca dnia. Wieczorem z biura zamiast do domu poszedłem do pubu Moon Light. Przy Sarze nauczyłem się pić tonik bez ginu, tym razem zamówiłem gin z tonikiem, a konkretnie całą butelkę ginu z małą ilością toniku. Miałem ochotę się poddać i położyć się na samym dnie własnego smutku. Pławić się w nim, pozostać w nim, o nic już nie zabiegać, nigdy więcej się nie starać, bo po co? Za pierwszym razem… śmierć żony, a teraz za drugim — zdrada — dla mnie oznaczało to — śmierć za życia. W krótkim tempie wypiłem całą butelkę, zapominając nawet o dolaniu toniku, zaciągnąłem się kilkanaście razy e-papierosem, utonąłem dosłownie w dymie arbuzowym, bo mój ulubiony olejek borówkowo-miętowy się skończył. Skończył się, zabawne, zupełnie tak samo jak ja. Czułem się skończony. Gin działał przeciwbólowo, ale już przez to kiedyś przechodziłem, nie boli tylko przez pierwsze godziny zamroczenia, potem obudzę się o świcie, albo jeszcze w nocy i będzie bolało jeszcze dotkliwiej. W zamroczeniu zobaczyłem na chwilę twarz mojej siostry Anny i zdawało mi się nawet, że ją słyszę: „Danielu, tylko nie alkohol, na dnie szklanki chichocze diabeł, Danielu, tylko modlitwa, tylko modlitwa może cię uratować przed rozpaczą!” Zaraz potem runąłem jak długi z barowego stołka na kamienną, mozaikową posadzkę, a barman chwycił mnie za sztruksową marynarkę, którą miałem na sobie i wywalił mnie z lokalu na chodnik. Tego jeszcze nie było. Najbardziej uznany detektyw w Gdyni leżał na chodniku z zakrwawionym nosem, którym uderzył o zapluty chodnik, bo był tak pijany, że nawet rękami nie zamortyzował upadku. Ktoś pomógł mi wstać, pytał o adres, zamówił taksówkę. Dzięki tej osobie, której nie pamiętam, dotarłem do domu. Runąłem w ramiona Sary. Słyszałem jej głos:
— Znowu, Danielu, dlaczego?!
— Przez ciebie, Saro, przez ciebie…
— Co ty mówisz?!
Potem nadleciały mewy. Białe ptaki, uderzające skrzydłami tak mocno, że z szelestu zrobił się nieprzyjemny dla ucha hałas. I jeszcze ten krzyk. Krzyk mew. Czy to Sara płakała, nie wiem sam. Otworzyłem na chwilę oczy. Widziałem w oddali niebieskie światło z akwarium.
**
Przed szaleństwem zawsze ratowała mnie praca. Dobrze, że następnego dnia przyszła do mnie Regina Celmer, która prosiła o pomoc w odnalezieniu córek. Jej tragedia przyćmiewała moje osobiste nieszczęście, nawet takie jak zdrada. Nie, Sara nie mogłaby mi tego zrobić… Nie będę teraz o tym myśleć. Nie będę narzekać na własne życie. Narzekanie jest oznaką słabości. Teraz liczyło się odnalezienie zaginionych nastolatek. Uciekły z domu czy zostały zamordowane? Kto za tym stoi?
**
— Dla kogo się tak malujesz? — dopytywała się Lena Celmer, starszej o dwa lata siostry — to dla niego? — wskazała ręką stronę na FB, na której wyświetlał się właśnie czarnowłosy chłopak z filmowym uśmiechem — Patryk Kowalski.
— Taaak, dla niegoooo — odparła Nicola zadziornie przeciągając słowa — a co?! Zazdrosna jesteś?!
— Nie — odparła szybko Lena — zbyt szybko. I zbyt szybko jej blade policzki pokryły się rumieńcem, co jeszcze bardziej podkreśliło rudość jej włosów. Zazdrościła Nicoli wszystkiego. Tego, że ma blond włosy, kiedy ona sama miała rude, że ma jasną cerę, z delikatnym rumieńcem, bez pryszczy i piegów, podczas gdy ona sama miała ich pełno — trądzik i pomarańczowe kropki na twarzy były jej zmorą i źródłem kompleksów. Wreszcie zazdrościła Nicoli tego, że ta ma już osiemnaście lat i matka zaczęła jej pozwalać wychodzić czasem wieczorem. Szesnastoletnia Lena miała siedzieć nad książkami, nie insertować się chłopakami. To drugie było łatwe do spełnienia, bo żaden chłopak się nią nie interesował. Najbardziej Lena zazdrościła jednak Nicoli chłopka, z którym korespondowała na FB od kilku miesięcy, a dzisiaj wieczorem szła na pierwsze spotkanie z mega przystojnym Patrykiem Kowalskim.
— Tylko nie mów matce, że idę na spotkanie z Patrykiem! Powiedziałam jej, że idę do Zuzi!
I Lena nie powiedziała. Nawet wtedy, gdy minęła północ, a matka nie mogła dodzwonić się do Nicoli, a Zuzia przyznała, że Nicola do niej tego wieczoru wcale nie przyjechała. Dopiero rano, gdy Lena zrozumiała, że może już nigdy Nicoli nie zobaczyć powiedziała, że siostra umówiła się z Patrykiem Kowalskim.
— Kim jest Patryk Kowalski?
Lena nic nie powiedziała, włączyła FB i pokazała mamie zdjęcie chłopaka, z którym korespondowała Nicola.
„Spotkanie z Tobą będzie spełnieniem moich marzeń”
To była ostatnia wiadomość wysłana przez Patryka do Nicoli minionego wieczoru.
Zaraz potem Regina Celmer — matka Nicoli i Leny zawiadomiła policję o zaginięciu córki.
W tamtej chwili Lenę opanowało przeczucie, że nigdy nie zobaczy już siostry. I pojawiła się w jej głowie myśl, że chyba nie miała jej czego zazdrościć, a już na pewno nie Patryka Kowalskiego. A jednak kiedy chłopak dwa tygodnie później odezwał się do niej, momentalnie odpisała i zgodziła się z nim spotkać.
„Wszyscy myślą, że zniknięcie Nicoli to moja sprawka. Boję się pójść na policję, że mnie oskarżą o jej zniknięcie. Spotkałem się z nią, poszliśmy na spacer na Skwer Kościuszki, a potem odprowadziłem ją do kolejki SKM. Miała wrócić do domu. Spotkaj się ze mną wszystko ci opowiem. Muszę z kimś porozmawiać. Czuję, że mogłabyś się stać bliską mi osobą. Przyjaciółką. Tego teraz potrzebuję najbardziej. Ty pewnie też. Tylko nie mów nikomu.”
Lena nie powiedziała. Jeszcze tego samego wieczoru wyszła na spotkanie z Patrykiem Kowalskim. Nigdy nie wróciła już do domu.
**
— Policja jest bezradna. Moje dwie córki zaginęły. Jedna po drugiej w dostępnie dwóch tygodni. Widzi pan moje włosy? Osiwiałam w jedną noc. Kilka miesięcy temu mój mąż zginął w wypadku samochodowym. A teraz moja Nicola i Lena… Zapadły się pod ziemię. Obydwie w odstępie dwóch tygodni wyszły wieczorem z domu na spotkanie z chłopakiem. Ten chłopak to Patryk Kowalski. Policja nie wpadła na jego ślad. Policja rozkłada ręce. Nie potrafią znaleźć sprawcy, który jest odpowiedzialny za zniknięcie moich córek. Nie potrafią znaleźć Nicoli i Leny. Nie mam za dużo pieniędzy, pracuję w Miejskim Ośrodku Pomocy Społecznej, sama zarabiam niezbyt dużo, ale z polisy na życie, po mężu sporo zostało, więc chciałam pana wynająć… Słyszałam, że jest pan najlepszy.
Daniel rozłożył ręce.
— Nie należy wierzyć w słowa. Tylko w czyny. Może nie jestem najlepszy. Ale jestem skuteczny. Zrobię wszystko, żeby pani pomóc.
**
— Dorotko, kładź się spać. Jutro klasówka z matematyki! — mama Doroty pilnowała, by córka dobrze się uczyła i dbała o dostateczną ilość snu.
Dziewczyna szybko napisała ostatnie zdanie na messengerze.
„Muszę kończyć, jutro do ciebie napiszę.”
„Dobrze, moja najpiękniejsza, napisz” — odpowiedź nadeszła od razu. Nadawcą był Patryk Kowalski. To jemu od kilku miesięcy zwierzała się ze wszystkich problemów. Także z tego, że rodzice chcą ją wysłać do psychiatry, bo wydaje jej się, że śledzi ją jakaś kobieta.
„Nie jesteś wariatką. Twoi rodzice cię nie rozumieją. Może faktycznie jakaś kobieta chce nawiązać z tobą kontakt. Co w tym złego? Spotkajmy się, porozmawiamy o twoim kłopocie. Wygadasz się, zwierzenia przynoszą ulgę.” — napisał Patryk Kowalski
„Kiedy?” — zapytała Dorota.
„Dziś wieczorem. Skwer Kościuszki. Przy statkach, godzina 19.00, powiedz mamie, że idziesz do koleżanki” — zaproponował chłopak.
„Dobrze” — odpisała Dorota.
**
— Chcieliśmy, żeby pan odnalazł naszą córkę Dorotkę.
Przede mną siedziało małżeństwo pogrążone w smutku i bólu. Mężczyzna chudy, tyczkowaty, o podłużnej twarzy i podkrążonych oczach miał spuszczony wzrok i nic nie mówił. Wyglądał na całkowicie podporządkowanego żonie. Zrezygnowany i milczący jak mąż Dulskiej z dramatu Gabrieli Zapolskiej. Pulchna blondynka lat około pięćdziesięciu mówiła szybko i nerwowo.
— Jak się nazywa państwa córka?
— Dorota Kamińska. Ma szesnaście lat.
— Zgłosiliście zaginięcie na policji?
— Nie. Wolimy, żeby pan się tym zajął — odparła krótko blondynka. Widać, że nie chciała wyjaśniać, dlaczego nie chcą mieszać w to policji. I tak dowiem się, dlaczego. Wszystko w swoim czasie. Nie ma sensu ludzi przyciskać pytaniami na siłę. Na siłę rodzą się same kłamstwa. Kiedy przyjdzie właściwy moment, sami zaczynają mówić.
— Potrzebne mi zdjęcie, lista znajomych, muszę zobaczyć jej pokój, laptop…
— Tak, tak oczywiście — przerwała mi matka Doroty — może od razu pojedziemy do nas.
Nerwowość tej kobiety, chociaż oczywista i zrozumiała w tej sytuacji, drażniła mnie. Jednak, miała rację, nie było na co czekać. Wstałem od razu, chwyciłem skórzaną kurtkę i ubrałem ją na szary T-shirt.
— Chodźmy — powiedziałem krótko, kierując się do wyjścia.
Porobię zdjęcia pokoju. Różowe zasłony, białe biurko, książki, pluszowe misie, różowe leginsy, fioletowe bluzy dresowe. Nawet laptop był różowy. Za zgodą rodziców zabrałem go ze sobą.
— Czy córka prowadziła pamiętnik?
— Nie — odparła od razu matka Doroty.
Przeszukałem pokój. Zazwyczaj rodzicie nic nie wiedzą swoich dzieciach, a już o pamiętnikach, to najmniej. Niestety. Nie znalazłem. Zabezpieczyłem kilka rzeczy — laptop, zdjęcia, zeszyty do języka polskiego, czasem jakieś wypracowanie może zdradzić problemy, z jakimi borykała się nastolatka. Zebrałem sporo materiału, ale nie mogłem się skupić. Z tyłu głowy cały czas miałem wiadomość wysłaną na messengerze przez Kamila Wernera do mojej żony. Małżeństwo to najważniejsza rzecz na świecie. Trzeba o nie dbać jak o delikatną roślinę. A jeśli ktoś z boku zaczyna podkopywać korzenie? Do domu wróciłem dopiero wieczorem. Sara spała na sofie w salonie przykryta niebieskim kocem. Na stoliku obok stał talerz przykryty białą przykrywką i karteczka. „Kochanie, po warsztatach jestem bardzo zmęczona, położę się, gdybym zasnęła, zjedz proszę kolację. Kurczak ze szpinakiem, tak jak lubisz”. Obok leżał jej telefon. Nie musiałem tam zaglądać, bo już rano zhakowałem telefon Sary i mogłem odczytać wiadomości na jej messengerze. Usiadłem obok niej i zerknąłem na ekran. „Jesteś piękną kobietą. Tęsknię za tobą” — kolejna wiadomość od Kamila Wernera.
Zamiast po kolację wyciągnąłem z barku gin i dolałem do niego trochę toniku. Tak, wiem, od kilku lat nie piłem. Tylko tonik bez ginu. Ale nie tym razem. Poddaję się.
**
Szukałem ratunku. Szukałem pocieszenia, bo czułem, że Sara oddala się ode mnie. Podejrzewałem, że pojawił się jakiś on, ten drugi, który może stać się pierwszym. Ona nie wie, że on się zabawi i wyrzuci ją potem „na śmietnik”, jak papierek po cukierku, a dla mnie… Dla mnie ona jest całym światem, jest moim sercem, moja nerką, moją wątrobą, częścią mnie, jest moją rodziną, moim życiem. Czy moja Sara zwiedziona przez podrywacza nie opuści mnie nagle, nie zniknie?
**
Zawibrował telefon. Przyszły kolejne wiadomości od Kamila Wernera:
„Czekam na Ciebie. Na szklanej półce przy wannie stoi kieliszek czerwonego wina. Kilka świeczek zapalonych będzie rzucać pełgające światło na lustro. Zatańczą cienie na ścianie.” On jej obiecywał takie bańki mydlane, rzeczy nieważne, śmieszne drobiazgi, nastoletnie banialuki. A co ze mną? Byłem złym mężem? Nieobecnym, zapracowanym, milczącym? A moja troska? Zakupy, odwożenie jej wnuczki do przedszkola, kupowanie mięsa, soli, ziemniaków, warzyw, służenie każdego dnia. Każdego dnia. Czym jest morska sól do kąpieli w porównaniu z solą do obiadu? Przytulenie pełne ciepła i miłości w porównaniu ze zwierzęcym pożądaniem? Wiele, wiele lat trwania w porównaniu z nową znajomością? Żeby kogoś poznać potrzeba wielu, wielu lat, a ona teraz chce się rzucić w te znajomość jak w przepaść? Mam mokrą twarz. Łzy… Nie to tylko deszcz. Tylko deszcz tak pada…
Wyobraziłem sobie, że on jest wegetarianinem albo weganem. Moja żona, która uwielbia mięso, smaży nam tłuste żeberka, nugetsy w panierce z mąki kukurydzianej, skrzydełka w przyprawie cayenne, kurczaka faszerowanego szpinakiem, będzie się z nim męczyć. Kiedy tylko zacznie ją ciągać po wegańskich knajpach, gdzie serwują dziwną, bezkształtną breję, sojowe kotlety czy co tam jeszcze, ucieknie natychmiast. Ona przecież kocha mnie za to, że może mieć żeberka, kurczaki, schabowe, kotlety mielone, pieczeń rzymską. A może jej zacznie mówić, że jest za gruba chociaż nie jest albo za chuda chociaż nie jest. Będą nudziły go jej opowieści o filmach, książkach, dzieciach. Nie pomogą wtedy winogrona, pocałunki, piana z soli morskiej w trójkątnej wannie. Ucieknie. Ucieknie. Prosto w moje ramiona. Bo tak naprawdę tylko mnie kocha, tylko mnie pożąda, tylko ze mną dożyje starości i co najważniejsza to ja — nikt inny — tylko ja jestem jej mężem. Uspokoiło mnie to wszystko. Ale kiedy zobaczyłem kolejne wiadomości na messengerze wrócił niepokój…
Zaraz zwariuję. Czy stało się coś rzeczywiście czy tylko wirtualnie? A jeśli wirtualnie to czy to nie jest rzeczywiste? Wydawało mi się, że idę drogą, której nie ma i kocham kobietę, która zaraz zniknie. Czy kiedy wrócę do domu nie będzie jej niebieskiego płaszcza i torebki w kształcie kwadratowej koperty. Nie będzie jej książek, głosu, zapachu, dotyku, czułości…
**
Nawet jeśli zrobiłaś coś głupiego, to ja ci wybaczam. Kocham cię nad życie. Jesteś moją żona i innej nie będzie. Wszystko przemija, chwieje się w posadach, okazuje się nieobecne, iluzoryczne, znika jak poranna mgła, praca przemija, dzieci odchodzą, znajomi znikają. Tylko jedno zostaje — małżeństwo. A może wszystko przemija, małżeństwo też? I chodzi w życiu jedynie o to, by człowiek potrafił dać sobie radę sam. By potrafił wytrzymać sam ze sobą. Ja nie potrafiłem. Przypomniały mi się słowa mojej siostry Anny: „Bez Boga się nie da. Zacznij wierzyć, modlić się, chodzić do kościoła, a staniesz na nogach. Staniesz się silnym człowiekiem. Spokojnym.” Zerwałem się na równe nogi, narzuciłem kurtkę i wybiegłem z naszego mieszkania. Sara spała dalej, nieświadoma mojego cierpienia. I wtedy, tamtego wieczoru, poszedłem do miejsca, w którym nie byłem od dawna — do kościoła. Pachniały kadzidła, a w bocznej niszy panował półmrok i cisza, i spokój. Usiadłem w pierwszej ławce. Po chwili zawibrował mi w kieszeni telefon. Tym razem to Sara pisała do Kamila Wernera. Bałem się przeczytać, co odpisała.
On miał dla niej winogrona na nocnej szafce, satynową pościel w kolorze ciemnego burgundu, apartament w hotelu. Ja miałem tylko miłość.
W końcu spojrzałem na ekran komórki:
Sara do Kamila:
Kocham tylko mojego męża. Jest moim jedynym przyjacielem.
Kamil: Kłamiesz. Pisałaś ze mną, patrzyłaś na mnie na warsztatach takim wzrokiem, że wiem, że mnie pragniesz!
Sara: Nie. Muszę cię usunąć ze znajomych i zablokować, bo przekraczasz granice. Powinieneś sobie znaleźć dziewczynę w swoim wieku. Życzę ci powodzenia w życiu. Jak znajdziesz sobie kogoś bliskiego, to zrozumiesz, że o to trzeba dbać z całych sił, że to jedyna realna sprawa. Reszta to iluzja, droga której nie ma. Nie szukaj kobiet zajętych, związanych z kimś innym, bo to będzie rodziło tylko frustrację. Nie przekraczaj granic, bo to rodzi tylko cierpienie. Kocham mojego męża. Nie chcę zniszczyć swojego małżeństwa.
Uchwyciłem się tych słów. Odetchnąłem z ulgą.
Nawet jeśli zrobiłaś coś głupiego, Saro, to ja ci wybaczam. Kocham się nad życie. Jesteś moją żoną i innej nie będzie — wyszeptałem sam do siebie, gotowy wrócić do domu.
**
Sara obudziła się, wyrwana ze snu, zgrzytem klucza w zamku albo moim zbyt mocnym trzaśnięciem zamykanych drzwi.
— Dlaczego wróciłeś tak późno?
— Dlatego — odparłem pokazując jej telefon.
— Trzeba było mnie o to zapytać, a nie podglądać mój telefon. Powiedziałabym ci o Kamilu. Popełniłam błąd, że pisałam z tym chłopcem. Pytał o program warsztatów, które prowadzę. A potem zaczął pisać — tak, jak widzisz...Usunęłam go ze znajomych. Zablokowałam. Tylko ciebie kocham, Danielu…
Chwyciłem ją w ramiona i ucałowałem mocno, żarliwie, głęboko. Oddawała mi pocałunki z taką samą namiętnością, jak na początku naszej znajomości. Kochaliśmy się tej nocy mocno, namiętnie, jak nigdy dotąd.
**
Obudził mnie rano dzwonek telefonu. Na wyświetlaczu zobaczyłem imię i nazwisko: „Regina Celmer”.
— Halo?
— To ja panu płacę a pan śpi?! Co z moimi córkami Gdzie one są?!
— Dzisiaj około południa przyjadę obejrzeć pokój pani córek, a wieczorem zadzwonię do pani i powiem, co ustaliłem. Moja stanowcza odpowiedź trochę ją uspokoiła. Skłamałem. Nic jeszcze nie ustaliłem. Przez obsesję na punkcie Sary nie mogłem pracować. Ale teraz, kiedy odzyskałem ją i wiem, że mnie kocha, mogę dalej pracować. Umówiłem się, że za godzinę przyjadę do pani Celmer. Obejrzeć pokój dziewczynek, obejrzeć ich laptopy, rzeczy osobiste. Zaraz potem umówiłem się z Sabiną Wojenkowską z komisariatu nr 1 w Gdyni. Była moją wieloletnią koleżanką i niezawodnym informatorem. Chciałem zweryfikować własne ustalenia z materiałem zebranym przez policję. Pamiętałem też o zaginionej Dorocie Kamińskiej. Dlaczego jej rodzicie nie zgłosili zaginięcia córki na policji? Wszystkie trzy dziewczynki zaginęły w podobnym czasie. Może te zaginięcia były powiązane z tym samym sprawcą. Zerwałem się na równe nogi. Sara — mój ranny ptaszek była już w pracy. Mam nadzieję, że Werner po jej wiadomości nie przyjdzie już na warsztaty prowadzone przez nią w Poradni Psychologicznej. Wypiłem mocną kawę i zjadłem grzankę z miodem przygotowana dla mnie przez Sarę. Byłem gotowy do działania. Skoncentrowany na celu. Było nim odnalezienie Nicoli i Leny Celmer oraz Doroty Kamińskiej.
**
— Ładna fryzurka! — rzekłem z uśmiechem widząc, że inspektor Sabina obcięła włosy, które teraz sięgają jej zaledwie do ucha. Wyglądała w tej fryzurce jak dziewczynka.
— Daniel, nie kokietuj, tylko mów po co przyszedłeś! — Sabinę trudno było uwieść słowami. Wiedziała, że ludzie są interesowni, a kiedy prawili jej komplementy, od razu stawała się czujna.
— Nicola Celmer, lat osiemnaście i Lena Celmer lat szesnaście.
— O, to teraz takimi małolatami zacząłeś się interesować, żona ci nie wystarcza? — roześmiała się ironicznie Sabina.
— Sara jest jedyna. A te dziewczynki wyszły z domu i nie wróciły. Jutro minie miesiąc od ich zniknięcia. Kto tę sprawę prowadzi? Co ustaliliście?
— Nie umiesz znaleźć dwóch nastolatek, słabo, Daniel, słabo — uśmiechnęła się szyderczo Sabina.
— Słabi to wy jesteście, ja przyjąłem zgłoszenie wczoraj, a wy od miesiąca nie potraficie ich znaleźć.
— Zaraz zobaczę, co chłopcy zdziałali w tej sprawie — odparła Sabina — i postukała długimi paznokciami w klawiaturę laptopa.
— Nicola Celmer wyszła z domu o godzinie 18.00 20 listopada 2021 roku. Ostatni raz widziana była na Skwerze Kościuszki około godziny 18.20. Zarejestrowała ją tam też kamera przemysłowa. Wsiadła do czarnego Renault Megane. Jej siostra dwa tygodnie później wyszła z domu o godzinie 19.00. Pojechała na Skwer Kościuszki. Tam wsiadła do czarnego Renault Megane. Z ustaleń wynika, że obydwie poszły na spotkanie z Patrykiem Kowalskim, z którym korespondowały na Facebooku. Okazało się, że konto jest fikcyjne. Adresu IP nie udało się ustalić. Konto zostało założone przy pomocy zaszyfrowanego IP. Tablica rejestracyjna czarnego Renault Megane pozostaje niewidoczna na kamerze przemysłowej. Telefon dziewczynek nieaktywne, zaginęły razem z nimi. Bateria musiała zostać z nich usunięta, nie udało się ich zlokalizować. Świadkowie — koledzy i koleżanki z klasy obydwu dziewczynek przesłuchani. Nikt nic nie wiem. Wszystko zmierza do umorzenia z powodu braku świadków.
— Słabo twoi koledzy działają. Ale dzięki, pomogłaś mi, na ciebie, Sabinko, zawsze można liczyć.
— Powodzenia, Daniel. Daj znać jak zdziałasz cuda!
**
Pokój Nicoli i Leny niewiele różnił się od pokoju Doroty Kamińskiej. Różowe akcenty, biała toaletka, duże lustro, pluszowe misie z kokardkami. Dorota miała więcej książek. Tutaj oprócz podręczników nie było ich w ogóle. Najbardziej interesował mnie laptop sióstr i rozmowy z Patrykiem Kowalskim. To on prawdopodobnie stał za zniknięciem obydwu dziewczynek. Jednak zasada jest prosta. Nie ma zbrodni bez ciała. Pozostawał cień nadziei, że dziewczyny żyją. Szczerze mówić wątpiłem w to. Dzieci, które uciekają z domu wracają po kilku dniach. A tutaj minął cały miesiąc. Złamałem hasło do laptopa Nicoli. Z tego samego laptopa korzystała też Lena. Złamałem hasło do FB. Przejrzałem wiadomości, które Nicola Celmer wymieniała z Patrykiem Kowalskim. Ściemniał jej mocno — była dla niego najpiękniejsza, bliska, bratnia dusza, marzył o spotkaniu z nią. W dodatku wyglądał jak aktor filmowy. Nic dziwnego, że poszła się z nim spotkać. Ale Lena? Dlaczego na to spotkanie poszła Lena, wiedząc, że siostra zniknęła bez śladu, że ten chłopak może być skrytym zabójcą? Złamałem hasło drugiej siostry. Po korespondencji było widać, że młodsza siostra zazdrościła starszej tej znajomości. Łatwo było ją przekonać do spotkania. Chłopak szukał niby pocieszycielki, zrozumienia, tłumaczył, że to nie przez niego zaginęła Nicola. Chciał porozmawiać… Zainstalowałem oprogramowanie na laptopie dziewczyn, żeby ustalić IP komputera Patryka Kowalskiego. Jego konto zostało faktycznie założone przy pomocy szyfrowania IP komputera. Ale mam swoje sposoby…
**
Sylwia Kamińska siedziała w pokoju swojej córki. Mąż był w pracy. A ona sama w domu. Nie musiała już udawać twardej kobiety, która się nie poddaje i wierzy w odnalezienie jedynego dziecka. Teraz mogła być sobą. Pogrążyć się na dnie rozpaczy. „Dorotko, Dorotko, moja ukochana córeczko, gdzie jesteś…” — jej usta poruszały się wypowiadając bezgłośne słowa. Zamknęła oczy. Cofnęła się kilkanaście lat wstecz. Tak dobrze pamiętała tamten czas. Testy ciążowe robione co miesiąc. Co miesiąc nadzieja, radosne oczekiwanie, które kończyło się bolesnym rozczarowaniem. Na teście za każdym razem była tylko jedna różowa kreska. Kiedy będą dwie? Kiedy się uda? Oglądała się na ulicy za kobietami pchającymi wózki, za dziećmi w piaskownicy. Straszny żal opanowywał wtedy jej myśli, serce. Wracała do domu tak wyczerpana własnym smutkiem, że musiała się położyć. Mąż z początku starał się dbać o jej dobrym nastrój. Restauracje, kino, kwiaty… Naprawdę się starał, ale to nie o to chodziło. Brakowało dziecka! Tylko dziecko ją interesowało. Instynkt macierzyński w niej wył jak dzikie zwierzę i upominał się o potomstwo, którego on nie potrafił jej ofiarować. Nie da się tego zastąpić jedzeniem, kinem, kwiatami i Bóg wie jeszcze czym. W końcu oddalili się od siebie. On był informatykiem, odpowiadał za bezpieczeństwo informatyczne firm konsultingowych, a ona nie pracowała i zaczęła chodzić po ginekologach, którzy pomogliby spełnić jej marzenie. W końcu po kilku latach prób, leczenia hormonalnego, które nie przyniosło upragnionego efektu, zdecydowali się na adopcję. Ale to nie było łatwe; ile trzeba było zabiegania, podchodów, ile czekania. Pomogła im sąsiadka. Pracowała w Miejskim Ośrodku Pomocy Społecznej. Miała do czynienia z matkami niewydolnymi wychowawczo. Trafiła na jedną z kobiet, która uciekła od męża z córką i żyła z nią w skrajnym ubóstwie, rozważała czy nie oddać dziewczynki do adopcji. Dzięki niej wszystko potoczyło się szybko i sprawnie. Odwdzięczyli się jej finansowo. Spełniło się marzenie Sylwi Kamińskiej. Została matką. Miała swoją ukochaną Dorotkę. Dbała o nią, wychowywała, kształciła ją, ostrzegała, pouczała, wspierała, radziła, a teraz… Teraz jej córka zniknęła bez śladu. Nadziej teraz leżała w rękach Daniela Grota. Ze zdumieniem słuchała, że córka korespondowała na FB z jakimś chłopakiem Patrykiem Kowalskim. Przecież Dorotka ze wszystkiego się zwierzała, dlaczego nie wspomniała o Patryku?! Grot porobił zdjęcia pokoju Dorotki, zabrał jej książki, zeszyty, kilka ubrań, laptopa. Obiecał, że znajdzie Dorotę. Tylko nie powiedział jednego — czy znajdzie ją żywą. Kim u licha jest ten Patryk Kowalski?
**
Wróciłem do biura. Podłączyłem do sieci laptopy Nicoli i Leny Celmer oraz Doroty Kamińskiej. Musiałem zainstalować kolejne oprogramowanie, dzięki któremu złamałbym szyfr, który został użyty do założenia konta Patryka Kamińskiego. Trochę to potrwa. Postanowiłem wykorzystać ten czas i odwiedzić uczniów, z którymi dziewczyny chodziły do szkoły. Na liście nie było żadnego Patryka Kamińskiego, ale może któryś z kolegów podszył się pod ten pseudonim by flirtować z siostrami Celmer i z Dorotką Kamińską. Dyrekcja wydała zgodę na przesłuchanie uczniów z klasy panienek Celmer. W przypadku znajomych Nicoli nie trzeba było nawet wzywać ich rodziców, bo była to już młodzież pełnoletnia. Wyjąłem dyktafon, a wieczorem jeszcze raz odtworzyłem zeznania, by przemyśleć czy któryś wątek nie zaprowadzi mnie jak nitka do kłębka, do miejsca, w którym znajdują się zaginione dziewczyny. Najbliższą koleżanką Nicoli była Edyta Raczek. Miała piskliwy głos. Ciężko mi było jej słuchać, ale dla dobra sprawy — musiałem.
Włączyłem dyktafon i jeszcze raz wysłuchałem piskliwego głosiku Edytki:
— Właściwie tylko ja się przyjaźniłam z Nicolą. Nikt w klasie jej nie lubił, bo zadzierała nosa. Ja ją lubiłam, bo wiedziałam, że tak naprawdę to ona nie zadziera nosa, tylko ma pełno kompleksów, dlatego udaje, że zadziera nosa, żeby nikt się nie dowiedział, że się wstydzi tego, że ma takie wysokie czoło i długi nos. Nicola podkochiwała się w panu Maćku od wf-u. A z kolegów w klasie nikt jej się nie podobał. Może trochę Rafał Bruliński. Ostatnio Nicola stała się dziwna. Milcząca, zamyślona. Pytałam, co się jej stało. Powiedziała, że chyba się zakochała. Zapytałam w kim, a ona na to, że nie może powiedzieć, bo ten chłopak chce zachować ich znajomość w tajemnicy. Powiedziała mi tylko, że ma na imię Patryk.
**
Z uwagi na fakt, że Edyta wspomniała w swoich zeznaniach o Rafale Brulińskim i nauczycielu wf-u postanowiłem jeszcze ich przesłuchać. Teraz jeszcze raz odtworzyłem zeznania.
Rafał Bruliński miał wygląd zbuntowanego nastolatka. Tatuaże na rękach. Skórę nabijana ćwiekami, na nogach glany. Nonszalanckim ruchem głowy odgarniał z oczu długą czarną grzywkę. Z wyglądu przypominał nawet Patryka. Kazałem mu pokazać swoje konto na FB, jednak zdjęcie profilowe było zupełnie inne niż to, które miał Patryk. Powiedział, że Nicola mu się kiedyś podobała, ale tak zadziera nosa, mądrzy się, że sobie ją odpuścił.
Zastanawiałem się czy nie byłby to motyw. Chłopak zakochał się w Nicoli, został przez nią odrzucony, założył więc fikcyjne konto, żeby ją uwieść, zwabić na spotkanie. Może liczył., że zyska coś takim działaniem, a kiedy odmówiła, może wyśmiała go, nie zapanował nad emocjami i …zabił. A co z siostrą? Po co miałby zabić Lenę. Podczas zeznań stwierdził, że Leny w ogóle nie zna, widział tylko ją na przerwie i jedyne co może powiedzieć o niej to to, że jest okropnie brzydka, pryszczaty rudzielec.
Nauczyciel wf-u tymczasem ledwie kojarzył Nicolę i Lenę. Tłumaczył, że ma tyle uczennic, że nawet nie pamięta twarzy i imion i stara się nawet nie pamiętać, bo z plotek słyszał, że co druga wzdycha do niego.
— Sam pan rozumie, wolę od tych infantylnych nastolatek, którym niewiadomo co siedzi w głowach, trzymać się z daleka, żeby nie narazić się potem na bezpodstawne oskarżenia, przez które mógłbym stracić prawo wykonywania zawodu. Żyjemy w niebezpiecznych czasach. Jedno słowo i człowiek jest zniszczony.
W duchu przyznałem mu rację. Jednak z podejrzliwością patrzyłem na jego gładko ogoloną twarz, czarne włosy ułożone na żel, biała koszulkę polo. Facet bardzo dbał o swój wygląd zewnętrzny. Komu chciał cię podobać. Zonie? Na palcu nie miał obrączki. Zapisałem sobie, żeby sprawdzić przeszłość tego faceta. Czy praca w LO I to jego pierwsza posada? Czy nie pracował gdzieś indziej. Może był zwolniony za romansowanie z nastoletnimi uczennicami?
Zeznania koleżanek Leny Celmer też niczego nie wniosły do mojego śledztwa. Lena nie była lubiana. Raczej kujon, wyśmiewany z powodu pryszczy. Mówili o niej, że płacze, bo dostała piątkę minus. Po tym wszystkim mogę powiedzieć tylko jedno — młodzież, a szczególnie dziewczyny są okrutne w swoich ocenach.
Zerknąłem na laptopy. Instalacja oprogramowania dobiegła końca. Mogłem nareszcie sprawdzić IP komputera, z którego korzystał Patryk i sprawdzić jego lokalizację.
**
Sara z niepokojem spojrzała, że w drugiej ławce znowu siedzi Kamil Werner. Patrzył na nią z butą, wyzywająco, pomimo tego wszystkiego, co mu napisała. Wyglądało na to, że za nic ma jej słowa. Sara starała się patrzeć ponad jego głową i spokojnie poprowadzić kolejną część warsztatów. Musi być profesjonalna. Profesjonalizm polega właśnie na tym, że choćby nie wiem, co się działo w twoich myślach, choćby nie wiem jakie emocje przyspieszały czy zaburzały rytm twojego serca, ty spokojnie robisz swoje., Psy szczekają karawana idzie dalej!
— Jesteście smutni, zrezygnowani? Nie czekajcie na szczęście. Wasz najlepszy czas to nie jest ten, który będzie, tylko ten, który jest — mówiła stanowczym, zdecydowanym głosem. Nie czekajcie na jakieś ważne wydarzenie, bo ono może nie nastąpić tak szybko. Najważniejsza jest codzienność. To ona ma być dla ws atrakcyjna, przyjemna, szczęśliwa. Czy taka będzie, to tylko do was zależy! Człowiek jest najlepszym lekarzem dla samego siebie. Musi tylko wyciszyć emocje i włączyć mózg. Jak zachować równowagę psychiczną i cieszyć się szczęśliwym życiem? Wystarczy pamiętać o podstawowych prostych literach harmonii — abecadle szczęśliwego życia. A jak akceptacja.
Akceptacja — dlaczego jest tak ważna? Z jej braku bierze się frustracja, niezadowolenie z własnego życia, zazdrość o rzekome sukcesy innych, gonienie za nieodwzajemnioną miłością, Wszystko ma swoje źródło w braku akceptacji. Kiedy akceptuję w pełni samego siebie, kiedy akceptuję rzeczywistość, odzyskuję spokój. Nie buntuję się. Nie walczę. Nie gonię za nikim. Po prostu żyję. Po prostu cieszę się każdą spokojną chwilą. Akceptacja rzeczywistości, siebie i innych ludzi jest konieczna dla zachowania równowagi. Rzeczywistość nie dostosuje się do mnie. Jedynie samego siebie mogę zmienić. I dbać o jakość swojego życia. Akceptuj własne życie. Uporządkuj swoje życie — poukładaj priorytety i trzymaj się tego. To, co możesz zmienić — zmieniaj na lepsze. To, czego nie możesz — odpuść.
— Omówimy sobie teraz kwestię zagadnienia: Akceptacja a oczekiwania. — Zapowiedziała Sara.
Skąd bierze się agresja werbalna wobec drugiego człowieka? — zaczęła od pytania, bo to pytania, a nie czyjś monolog, mobilizują człowieka do słuchania i myślenia; szukania odpowiedzi. Źródłem agresji jest zawsze frustracja — kontynuowała Sara. Skąd może wynikać frustracja? Kłopoty finansowe, zdrowotne, zawodowe, zawód miłosny, rozczarowanie, niespełnienie naszych planów i nadziei? To oczywiste. Istnieje jednak jeszcze jedno — nie tak oczywiste źródło frustracji. Jakie? To oczekiwania.
— Oczekiwania to nie jest na A, miało być ABC szczęśliwego życia, jesteśmy przy A, a pani mówi przeskakuje do O? — szyderczo podśpiewywał się Kamil, a kilka osób z sali rozbawił do łez.
— I co do tego ma akceptacja? — dodał.
Sara jednak zaprawiona w prowadzeniu warsztatów, nic sobie z tego nie robiła. Dalej, spokojnie prowadziła zajęcia.
— Jeśli nie akceptujesz odmienności mentalnej drugiego człowieka i oczekujesz, że będzie podobnie do ciebie myślał i się zachowywał, a do tego oczekujesz, że będzie dla ciebie: miły, serdeczny, czuły, poświęcający czas, rozumiejący itp., itd. — zapal czerwone światło. Zatrzymaj się i pomyśl czy nie oczekujesz zbyt wiele? Czy ta osoba w ogóle wie, że istniejesz? Czy nie jesteś jej po prostu, najzwyczajniej w świecie — obojętny? Jeśli tak jest — rąbniesz za chwilę głową w beton i będzie bolało. Zbyt wysokie oczekiwania wobec innych ludzi (np. oczekuję, że szef będzie mnie szanował a kolega lubił) mogą nam odebrać radość życia i wywoływać frustrację. Ludzie postępują często inaczej niż nam się wydaje, że powinni i z tego powodu odczuwamy ból.
— I jaka na to jest recepta? — zapytała drobna dziewczyna siedząca w pierwszej ławce.
— Recepta? — powtórzyła Sara — zredukowanie oczekiwań do zera. Niczego od innych nie oczekuję. Wymagam raczej od siebie. Zajmuję się własnym życiem, dbaniem o jego jakość, czułość… -odparła Sara.
— Może przejdźmy do litery B jak ból z powodu odrzucenia?! — zaczepnie odezwał się Kamil Werner.
— Tak przejdźmy do litery B. Jednak to nie będzie o bólu. Nie po to tutaj jesteśmy, żeby się nad sobą roztkliwiać. Narzekanie jest oznaką słabości. To będzie wzniosłe B. Wykraczająca ponad wszystkie ludzkie bóle. B jak Bóg.
— Bóg?! Czy to kółko różańcowe?! — rzucił złośliwie Kamil — to miały być świeckie warsztaty, czy pomyliłem salę wykładową słynnej pani psycholog z salką katechetyczną świętej siostry Faustyny?! (Znowu rozległy się śmiechy na sali).
— Nie, nie pomylił pan sali. Bóg jest dla każdego. Można mówić o nim w każdym miejscu, nie tylko w sali katechetycznej. Każdy może Go przyjąć albo nie. Jeśli wierzysz w Boga łatwiej będzie ci wrócić do równowagi psychicznej po przeżytej traumie, stracie, rozstaniu, rozczarowaniu itp. Modlitwa jest wielką siłą, która potrafi wszystko zmienić na lepsze. Modlitwa jest nitką, która nas łączy z Bogiem, z Bytem ważniejszym i większym, niż to wszystko, co tutaj i teraz się rozgrywa, a co przeminie. Modlitwa to siła. To spokój. Niewzruszony. Ponadto regularna spowiedź i Komunia święta jest możliwością zmiany siebie i ochroną przed nieuświadomionym światem niematerialnym, który istnieje wokół nas, sprowadzając naszą duszę w bezdenną czerń, diabelskie wariactwo, kiedy biegamy za kimś, kto nas nie chce. Sara liczyła teraz na dyskusję, ale oczywiście Kamil Werner próbował przejąc kontrolę nad jej zajęciami i pokierować je na ścieżki, które tylko jego interesowały.
— A litera C? Co oznacza? — odezwał się znowu Wener — C jak — chcę ciebie!
— C jak czułość — odparła Sara nie dając po sobie poznać żadnych emocji i udając, że nie usłyszała Kamila.
— Czułość… — szepnął Kamil, wzdychając głośno, tak, by skupić na sobie uwagę Sary.
— We wszystko, co robisz wkładaj czułość. Jeśli obsługujesz w pracy ludzi — rób to z czułością, jeśli gotujesz obiad — rób to z czułością, jeśli całujesz dziecko przed snem — rób to z czułością.
“Kto z czułością się pochyla nad małymi sprawami dnia, kto we wszystkim szuka dobra, znajdzie szczęście, co wiecznie trwa.”
— To brzmi banalnie! — Werner rozparł się na krześle.
— Może brzmi banalnie, ale banałem nie jest. To wcale nie jest takie proste podchodzić do każdej czynności z czułością…
— A co będzie na D, mam cię w dupie? — zapytał Kamil z szyderczy uśmiechem.
— Jest pan niegrzeczny. I nie wiem czy chce pan dalej uczestniczyć w warsztatach.
— Tak., Chcę.
— D jak dziękuję — kontynuowała Sara.
Dziękuję — wyprowadza naszą codzienną rutynę z ciemnego lasu pełnego drzew podobnych do siebie jak krople wody, na jasne przestrzenie, zielone polany, pełne ożywczego powiewu wiatru zrodzonego z pierwszych ciepłych dni wiosny. Dziękuj za każdą chwilę swojego życia. To wcale nie jest takie oczywiste, że to co masz po prostu ci się należy i będzie zawsze. Wystarczy obejrzeć zdjęcia w starym albumie czy wiadomości w TV, żeby się pozbyć iluzji stałości. Dziękuj za zdrowie, Bożą opatrzność, dobrego męża, dzieci, pracę, szczerego przyjaciela, za muzykę, której słuchasz z zamkniętymi oczami w ciemnym, ciepłym pokoju, za to, że masz swoją pasję, która przynosi ci wytchnienie, radość. Dziękuj za zielone wzgórza, szum morza, zapach ziemi po deszczu, intensywny aromat kawy o poranku, smak tostów, wycieczkę za miasto, dobry sen, nawet za smutek i przeciwności losu — bez nich nigdy byśmy nie docenili spokojnej codzienności i tego, co posiadamy. W słowie dziękuję jest radość z drobiazgów, z każdego dnia, spotkania, rozmowy. Zwyczajność zaczyna urastać do rangi sprawy niezwykłej, nieoczywistej, do podarunku, prezentu, niespodzianki. Ja dziękuję wam za obecność na warsztatach.
Nasz czas dobiega końca, zapraszam państwa na kolejne zajęcia pojutrze, o tej samej porze.
Wszyscy wyszli już z sali. Sara zgasiła laptopa, schowała rzutnik i też chciał już opuścić salę, jednak Kamil Werner zagrodził jej drogę.
— Możemy porozmawiać?
**
Lokalizacja wskazuje na ogródki działkowe. Zaraz tam pojadę. Spieszyłem się. Jeśli to porwanie i dziewczyny są tam przetrzymywane to każda minuta jest bezcenna. Zbiegłem na dół, chciałem już odpalić mojego starego forda fusion, ale non stop dzwonił telefon. Wyciągnąłem go w końcu z kieszeni kurtki. To była Sara.
— Halo?
Nikt się w słuchawce nie odezwał. Ale w tle słyszałem jakiś rumor, jakby stół przewrócił się na podłogę. W końcu usłyszałem stłumiony głos Sary.
— Daniel, ratunku…
Serce zakołatało mi w piersi. Wcisnąłem gaz i ruszyłem w kierunku Poradni Psychologicznej, w której Sara prowadziła woje warsztaty.
**
Wbiegłem po schodach do sali, w której moja żona miała zajęcia. Otworzyłem gwałtownie drzwi. Sara skryła się za przewróconą ławką a w jej kierunku zmierzał młody mężczyzna. Chwycił ją za ramiona i potrząsnął jak lalką. Sara straciła równowagę i upadła na ziemię.
— I co suko?! Zabawiłaś się mną?! Najpierw ze mną pisałaś, a teraz udajesz, że mnie nie chcesz! Udajesz tylko! Myślisz o mnie! Pragniesz mnie! Przyznaj się wreszcie!
Zacisnąłem rękę w pięść i uderzyłem chłopaka prosto w twarz. Zalał się krwią i syknął z bólu. Upadł na podłogę. Podałem żonie rękę i pomogłem jej wstać. Drżała na całym ciele. Przytuliłem ją mocno i poprowadziłem do wyjścia. Mieliśmy już opuścić salę, kiedy nagle poczułem potworny ból i czułem, że wokół zapada ciemność. Ostatnią rzeczą, którą usłyszałem to był krzyk Sary. Widziałem jeszcze jak wybija łokciem szybkę pod którą znajdował się przycisk z alarmem. A potem wycie syreny zagłuszyło wszystko, łącznie z moją świadomością. Dwóch ochroniarzy wbiegło na piętro. Obezwładnili chłopaka, który podszedł do mnie od tyłu i uderzył mnie krzesłem w głowę.
— Daniel… Daniel… — słyszałem, że Sara woła do mnie, ale jej głos wydawała mi się coraz bardziej odległy, jakby zamienił się w ledwie słyszalny szept.
**
— Widzę, że twoja praca psychologa jest dużo bardziej niebezpieczna niż moja — praca detektywa — zażartowałem, kiedy po zszyciu głowy, wypisany ze szpitala na własne żądanie leżałem już w domu, a Sara jak anioł siedziała tuz przy mnie i trzymała mnie za rękę.
— Gdyby nie pan detektyw, to pewnie byłoby już po mnie.
— To był ten sławny Kamil Werner z messengera?
— Tak. Został zatrzymany przez policję.
— Ech tam, policję, zaraz go wypuszczą i znowu zacznie kogoś prześladować swoją “miłością”. I chyba twoje ABC szczęśliwego życia mu nie pomoże.
— Chyba nie… — przyznała Sara.
— To znaczy, że mnie nie zdradzisz? Nie szukasz pocieszenia w ramionach młodych mężczyzn? Nie zakochałaś się beznadziejnie w Kamilu Wernerze?
— Daniel, co ty wymyślasz? Kocham cię. Zawsze będę przy tobie.
— Ja ciebie też, Saro — odparłem wzruszony jej słowami, które wypowiedziała w taki sposób, że znowu byłem jej pewien. Zamknąłem ją w swoich ramionach, a ona położyła mi głowę na ramieniu.
— Wracajmy do domu — powiedziała Sara.
— Muszę załatwić jedną sprawę.
— Nie teraz, teraz musisz odpocząć.
— Nie. Zawieziesz mnie na ogródki działkowe. Chodzi o życie trzech nastolatek. Musiałem opowiedzieć Sarze o Nicoli, Lenie i Dorocie, żeby zgodziła się zawieść mnie do miejsca, w którym zlokalizowałem komputer, z którego wiadomości wysyłał Patryk Kowalski. Miałem nadzieję, że na miejscu zastaniemy tam tego całego Patryka. Jednak życie nie jest tak przewidywalne jak człowiek zakłada.
**
W drewnianym domku letnim, z miejsca, z którego wysyłano znajomości zamiast Patryka Kowalskiego zastaliśmy kobietę około czterdziestki, o szarych oczach, zniszczonych ciągłym rozjaśnianiem włosach, jej wąskie usta wyglądały jak linijka obrysowana czerwoną kredką.
— Czego tu chcecie? — zapytała z niechęcią, kiedy w końcu otworzyła drzwi po naszym długim pytaniu.
— Szukamy Patryka Kowalskiego.
— Nikt taki tu nie mieszka.
— A pani tu mieszka na stałe?
— Nie. Przecież to tylko letni domek. Przyjechałam po parę rzeczy. Włamania się tu zdarzają, szczególnie zimą, więc chciałam zabrać koce do domu.
— A gdzie pani mieszka?
— Jest pan z policji? — z niechęcią zapytała kobieta.
— Nazywam się Daniel Grot, jestem detektywem, a pani?
Kobieta wzdrygnęła się, może nie ze strachu a z zaskoczenia.
— Nazywam się Celina Falkowska, ale skoro nie jest pan policji nie muszę z panem rozmawiać.
— To niezupełnie tak. Prowadzę śledztwo w sprawie zaginięcia młodych dziewczyn. Wie pani co to znaczy stracić dziecko? Nie wiedzieć, co się z nim dziej, gdzie przebywa? Może okazać się, że dokonano morderstwa, odmawiając odpowiedzi na pytania, stawia pani samą siebie w kręgu osób podejrzanych. Jeśli ze mną pani nie porozmawia, to z policją zapewne tak. Za chwilę ich zawiadomię — wyjąłem telefon komórkowy, wiedząc, że kobieta stanie się gadatliwa.
— Nie potrzebuję kontaktów z policją. Nazywam się Celina Felińska, mieszkam przy Słowackiego 5 w Gdyni. Opiekuję się tym domkiem letniskowym na ogródkach działkowych, ponieważ przyjaciel mnie o to poprosił. Często zdarzają się tutaj włamania.
— Czy ostatnio ktoś się włamał do tego domku?
Kobieta jakby się przez chwilę zawahała, a po chwili kiwnęła głowa.
— Tak — odparła krótko — ale nic nie zginęło, dlatego nie zgłosiłam tego nawet na policję.
— Kto jest właścicielem tego domku?
— Mój przyjaciel. Jakub Stadnicki. Mieszkamy razem przy ul. Słowackiego 5.
— Czy mógłbym prosić panią o telefon kontaktowy do niego?
Kobieta znowu się zawahała.
— Jeśli nie ja to i tak poprosi o to policja, a zapewniam, że ze mną rozmawia się przyjemniej — pomogłem jej podjąć decyzję w sprawie podania mi kontaktu do Jakuba Stadnickiego.
Nie myliłem się, podała mi jego numer telefonu.
— Dziękuję. Bardzo nam pani pomogła.
Czułem, że Sara czuje się źle podczas tej rozmowy, cały czas ściskała mnie za rękę, więc kiedy wracaliśmy do samochodu zapytałem:
— O co chodzi?
— Mam złe przeczucia.
— Saro, liczą się fakty a nie przeczucia.
— Daniel, dobrze wiesz, że liczy się jedno i drugie.
Nic nie powiedziałem. Jednak w duchu przyznałem żonie rację. Już kiedyś jej intuicja i przeczucia, przydały się w prowadzonej przeze mnie sprawie.
— Ale co masz na myśli, ta kobieta wydała ci się podejrzana?
— Hmmm, sama nie wiem, chyba nie, po prostu źle się przy niej czułam. Wracajmy do domu. Obydwoje potrzebujemy odpoczynku — dodała miękko Sara, tym swoim delikatnym głosem, który tak bardzo pokochałem.
**
Po powrocie kochaliśmy się, czule, spokojnie, bez pośpiechu. Sara w moich ramionach jęczała cichutko. Chcieliśmy tej nocy wszystko naprawić, wymazać tę całą niefortunną znajomość Sary z chłopcem z warsztatów, moje śledzenie jej, brak zaufania. Dotyk leczył nasze myśli, dawał ciepło i zapomnienie. Sara zasnęła potem bardzo szybko. Ja jednak nie mogłem zmrużyć oka. Zawsze kiedy podejmowałem się zbadania nowej sprawy, dostawałem wręcz obsesji. Nie mogłem spać, myśli wciąż krążyły wokół wyjaśnienia co się stało z tymi młodymi dziewczynkami. Jak namierzyć tego całego Patryka Kowalskiego? Czy w ogóle istnieje jakiś Patryk? Stawiałem na to, że to właściciel domku letniego — Jakub Stadnicki mógł być sprawcą, który porwał te dziewczyny, a na FB założył fikcyjne konto i występował jako Patryk Kowalski. Zamierzałem to sprawdzić następnego dnia. A kiedy już ułożyłem sobie plan działania wlepiłem wzrok w podświetlone niebieskim światłem akwarium. Uspokajałem się patrząc jak moje welony płyną spokojnie i mijają się obojętnie płynąc — każde we własnym kierunku. Rozparłem się w niebieskim fotelu, który był ulubionym miejscem odpoczynku mojej najdroższej Sary, wlałem olejek borówkowo-miętowy do e-papierosa i mocno się zaciągnąłem, wypuszczając po chwili kłęby dymu. Nadeszła noc. A wraz z nią błogi spokój.
**
Celina Falkowska wracała do domu z bijącym ciężko sercem. Słowa detektywa wbiły się w jej serce jak ostrze. Ciągle wspominała jego słowa: wie pani co to znaczy stracić dziecko, nie wiedzieć co się z nim dzieje? Och, ten człowiek nie wie, jak dobrze ona wie, jak dobrze ona zna te uczucia, kiedy nagle traci się dziecko, kiedy nie wie co się z nim dzieje, kiedy chce się je odzyskać.. Jej córka Dominika miała wtedy pięć lat lat. Uciekła razem z nią z domu. Jej konkubent bez przerwy pił. A po alkoholu bywał agresywny. Uciekła w nocnej koszuli, boso, ciągnąc za dobą Dominikę. Znalazły schronienie w domu samotnej mat, ki. Potem zgłosiła się po pomoc do Miejskiego Ośrodka Pomocy Społeczne. Jednak kobieta, która miała jej pomóc zaczęła jej doradzać oddanie dziecka do adopcji. Odmówiła. Dominika była sensem życia, jej jedyną kotwicą, bez niej statek jej egzystencji byłby pustą skorupą płynącą prosto na skały, w o które po prostu roztrzaskałby się w drobny mak. Ta kobieta nie chciała jej pomóc. Wykonywała swoją pracę, ale nic ją nie obchodziła ani Celina Falkowska ani ej mała córka Dominika. Och, jak dobrze to wszystko pamiętała. Zbyt dobrze.
**
— Jakub Stadnicki? Musimy porozmawiać.
— W jakiej sprawie?
— Z pana domku letniego zostały rozesłane informacje do trzech osób od niejakiego Patryka Kowalskiego. Podejrzewał, że może to być fikcyjne konto na Facebooku. Jednak lokalizacja wskazuje jednoznacznie, że wiadomości z tego konta zostały wysłane z komputera znajdującego się w pana domku letnim. Osoby te zaginęły. Być może zostały zamordowane. Sprawa jest poważna. Musimy porozmawiać.
— jestem o coś podejrzany?
— Nie, proszę pana o pomoc.
— Dobrze, spotkajmy się w moim biurze za godzinę. Firma Info-System.
— Wiem, gdzie to jest. Będę za godzinę.
Przed firmą mój wzrok przykuł samochód stojący na służbowym parkingu. Był to czarny renault megane. Nie znałem numeru tablicy rejestracyjnej tego samochodu. Jednak kamera przemysłowa zarejestrowała, że dziewczynki wsiadły do auta tej marki. Może to będzie dobry trop. Kiedy wszedłem do firmy Info-System, o której wiedziałem, że jest podwykonawcą dla firm, świadczyli usługi zabezpieczenia systemu teleinformatycznego. Kiedyś nawet w jednej z prowadzonych spraw korzystałem z ich usług, dlatego doskonale wiedziałem, gdzie ta firma się znajduje.
— Dzień dobry, jestem Daniel Grot, szukam Jakuba Stadnickiego.
— Dzień dobry, to ja — usłyszałem głos dochodzący z nad komputera stojącego na biurku przy oknie. Mężczyzn koło czterdziestki, podniósł się na chwilę z miejsca i podał mi rękę. Miał małe, ciemne oczy i haczykowaty nos. Szczupły, lekko przygarbiony od wielogodzinnego spędzania czasu przed monitorem komputera.
— To pana samochód stoi na parkingu przed budynkiem? Czarny renault megane?
— Tak, a co? Zablokowałem kogoś?
— Nie…
— Dziwne rzeczy pan mi opowiadał przez telefon. W domku letnim zlokalizowanym na ogródkach działkowych, ostatni raz byłem latem. Nie zakładałam konta na FB, nie rozsyłałem wiadomości po jakiś zaginionych osobach.
— Czy ktoś inny korzystał z pana laptopa czy komputera? Czy ktoś przebywa poza panem w tym letnim domku?
— Moja przyjaciółka Celina Falkowska, czasem tam zagląda. Zdarza się sporo włamań, więc dba o to, żeby nic nie zginęło i nie zostało zniszczone…
— Czy jeszcze ktoś mógł być tam obecny poza panią Celiną. Nie, chyba, że ktoś się włamał…
Czułem, że stoję w martwym punkcie. Faktycznie, to, że Celina przebywała w tym miejscu, nie czyniło jej jedyną podejrzaną.
— Od kiedy zna pan Celinę?
— Poznałem ją rok temu. Zgłosiła się na kurs komputerowy, który prowadziłem. Zaczęliśmy się spotykać. Dwa miesiące temu zamieszkaliśmy razem.
— Czy na szkoleniu, na tym kursie mówił pan o możliwości szyfrowania adresu IP? -Tak, wspominam o takich ciekawostkach.
— Gdzie teraz jest pana przyjaciółka?
— W domu.
— Może pan ze mną do niej pojechać. Potrzebuję jeszcze jej zeznań i nie będę państwa już dłużej nachodził. To bardzo ważne, by zamknąć tę sprawę i wykluczyć was z grona osób podejrzanych.
— Dobrze, jedźmy.
**
Jakub Stadnicki zapukał najpierw do swojego mieszkania oczekując, że Celina otworzy drzwi. Jednak to nie nastąpiło. Od kluczył zamek i weszliśmy do środka. W domu nie było Celiny.
— Gdzie może być pana przyjaciółka?
— Zadzwonię do niej — zaoferował się Jakub. Jednak kobieta nie odebrała połączenia.
— Zaraz sprawdzę, Zainstalowałem w jej telefonie lokalizator. Mężczyzna spojrzał na wyświetlacz telefonu i odparł ucieszony, że już wie, gdzie teraz jest Celina.
— Jest w naszym domku letnim.
— Pojedzie pan tam ze mną, dobrze?
Jakub zgodził się. Widziałem, że jest przejęty cała a sprawa i naprawdę chce pomóc.
Razem z Jakubem wszedłem do letniego domku. W środku nie było jednak Celiny. Jakub jeszcze raz zadzwonił do swojej przyjaciółki. Obydwaj usłyszeliśmy dzwonek telefonu dochodzący wyraźnie z miejsca, które znajdowało się… pod podłogą!
— Co tam jest? -zapytałem od razu.
— Spiżarnia. Kiedy stawiałem ten domek, pod podłogą zostawiłem miejsce na dosyć duża spiżarnię. Jakub mówiąc to odgiął stary dywan i otworzył pokrywę w podłodze, która prowadziła do spiżarni. Schody drabiniaste prowadziły w dół. Jakub Stadnicki zszedł pierwszy na dół. Ja czekałem na zewnątrz, bo we dwóch nawet nie zmieściliby się na szczeblach drabiny. Nagle usłyszałem jego głos pełen trwogi:
— Jezu słodki! — Jezu słodki — powtarzał.
— Co się stało, szybko zszedłem do spiżarni na dół. I zobaczyłem to co on. Trzy dziewczynki ze skrępowanymi rękami i nogami siedziały pod ścianą, a Celina stała tuż przy nich z butelką wody.
— Coś ty zrobiła? — jęknął Jakub.
— Wytłumaczę ci, zrozumiesz, dlaczego…
— Tego się nie da zrozumieć! — krzyknął Jakub, wspiął się szybko po szczeblach drabiny i wydostał się na zewnątrz. Podbiegłem do dziewczynek i nożem przeciąłem więzy każdej z nich. Celina tymczasem usiłowała wydostać się ze spiżarni. W ostatnim momencie chwyciłem ją za ramiona, wykręciłem jej ręce do tyłu i skułem jej nadgarstki kajdanki, a następnie wezwałem policję i karetkę pogotowia, bo dziewczynki były wpół przytomne, wyglądały na odwodnione.
Celina zwiesiła głowę. Zamknęła oczy. Próbowała tylko nawiązać kontakt z Jakubem Stadnickim.
— Jakub, proszę, ja ci wszystko wytłumaczę…
Jednak mężczyzna zatkał sobie uczy dłońmi i odszedł.
**
Po ustaleniu tożsamości dziewczynek znalezionych w letnim domku, nie ulegało wątpliwości, ze były to zaginione siostry Nicola i Lena Celmer oraz Dorota Kamińska. Były odwodnione, ale ich życiu już nie zagrażało niebezpieczeństwo. Przesłuchiwałem Celinę Falkowską razem z inspektor Sabiną Wojenkowską.
— Dlaczego pani porwała te dziewczynki?