E-book
15.75
drukowana A5
49.07
Delta Eustachii

Bezpłatny fragment - Delta Eustachii


Objętość:
208 str.
ISBN:
978-83-8369-644-7
E-book
za 15.75
drukowana A5
za 49.07

Jedenasta sefira

Zofia krząta się po kuchni, przekłada naczynia, jest pełna wigoru w tym co robi. Dla przeciętnego człeczyny, wyposażenie piętnastu pokoi dwóch salonów i trzech sypialni domu jest niemal obłędne. Z salonu dochodzi dzwonek telefonu stacjonarnego, odstawia umyty czajniczek, wyciera ręce w szmatkę. Szybko przechodzi do salonu i stolika gdzie dzwoni telefon. Podnosi słuchawkę. Przez chwilę wsłuchuje się w słowa. Po niecałej minucie odkłada ją na widełki, jej twarz spochmurniała. Cały wigor Zofii widoczny przed chwilą gdzieś odpłynął. Siada na krześle, wygląda jak kobieta, która przyniosła dwa wiadra węgla na trzecie piętro starej kamienicy. Siedzi i rozgląda się dobrą chwilę. W spojrzeniu jej widać smutek i rezygnację, a powinno być inaczej.

Za kilka dni początek wakacji, dzieci mają już zaplanowane obozy, kolonie, wyjazdy zagraniczne. Najstarszy dwudziestojednoletni Bartek we wrześniu ma zamiar się ożenić z Helą. Mąż Staś wyjechał na tydzień do Genewy, po powrocie mają jechać na Mazury. Zofia powoli zbiera się w sobie. Wstaje, na leżance torebka, wyjmuje komórkę i wybiera numer. Przykłada ją do ucha. Mija chwila w której rozgląda się i jednocześnie ponownie próbuje zebrać się w sobie.

— Cześć synku. Jesteś jeszcze w Wałbrzychu. — … -To dobrze. Słuchaj - bierze głębszy oddech jak przed zanurzeniem w basenie -Dzwonił Alfred. Pojedź tam, coś jest z babcią -… -Wiem jak się spieszysz, jednak zajrzyj tam koniecznie. To bardzo ważnie. Babcia tak cię uwielbia.

***

Pogrzeb był skromny. Babcię pochowano w Gdańsku. Stać było rodzinę na to, jako jedyna mieszkała tak daleko. Cała rodzina w ziemi leżąca blisko siebie, więc zbędne jest trzymanie jednego grobu tak daleko. To drugi koniec Polski, Góry Bystrzyckie. Po powrocie do domu Zofia zarządziła spotkanie rodzinne w salonie. Żadnej stypy, rodziny dalszej czy bliższej. Nic z tych rzeczy. Życie toczy się i życie trzyma się żywych, o umarłych nie ma co myśleć zbyt często, bo czasu dla żyjących zabraknie. Pół godziny od powrotu wszyscy się oporządzili i spotkali w tym jednym miejscu. Każdy z rodziny ma już plany, których ten niespodziewany pogrzeb nie pogrzebie ze sobą. To nie w stylu Zofii. Mawia,,z żywymi naprzód trzeba iść…,,

Każdy wie iż babcia była wiekowa i można było się chwalić jej żywotnością i niesłychaną samodzielnością. Jeszcze trzy dni przed śmiercią poszła do sąsiada, który przywiózł jej zakupy z Bystrzycy albo Dusznik, zależy gdzie wypadło mu być. Z reguły kupował coś na cały tydzień.

Wszyscy już siedzą na swoich miejscach. Dwunastoletnia Jadwinia siedzi na leżance z nieodłącznym ołtarzykiem przenośnym, za względu na nastrój i tematykę spotkania ołtarzyk nadal jest głównym celem westchnień dziewczynki, chwilowo jest wyłączony. Piętnastoletnia Brygida wysoka i szczupła piętnastolatka, zgrabna z tendencją do popadania w zamyślenie, które prowadzi ją najczęściej do samozachwytu, ale i wrażliwa oraz lubiąca dobrą literaturę i nie stroniącą od niedzielnych mszy po sobotnich imprezkach. Przed mszą spotyka się kółko dyskusyjne, którego głównym tematem jest rozmowa o tym jak było wczoraj. Siedzi na krześle przy stole na którego blacie leży telefon, ma nadzieje, że wyciągnie on ją ze spotkania, jeśli okaże się zbyt długie, może liczyć na znajomych. Henio siedemnastoletni talent piłkarski, niektórzy twierdzili, że obibok, że kariera futbolowa o której marzy doniesie go do świetlanej przyszłości, miłośnik gier samochodowych.

Staś mąż Zofii. Dyrektor czegoś, zarabiający naprawdę dobrze i nie szczędzący niczego rodzinie. Przy nim Bartek. Staś obecnie myślami w którejś ze stolic europejskich w której być nie może ze względu na pogrzeb. Szanował zmarłą kobietę i doceniał to co robiła dla niego, później dla Zofii i z czasem dla każdego z dzieci. Natychmiast zdecydował o kilkudniowym powrocie, jednocześnie już myśląc o przyszłości dobytku po zmarłej mamie. Zofia zaczyna tak jak lubi.

— Słuchajcie dziatki. Cała sytuacja w jakiej jesteśmy wymusiła konieczne i nieodwracalne zmiany. Rozmawiałam o tym z tatą i teraz tylko przekazuje uzgodnienia. Tato jutro wyjeżdża, mi też się wiele spraw Nawarstwiło. Conieco muszę nadgonić, mam zobowiązania. Najtrudniejsze zadanie i spora odpowiedzialność spadła na was.

Doszliśmy do wniosku, że nie ma potrzeby trzymać domu bez opieki w takiej odległości. Będzie spokojnie stał do pierwszej wybitej szyby. Później nawet kaflaki zostaną rozebrane. By tego uniknąć zaczęliśmy szukać kupca. Wasze zadanie polega na tym by tam pojechać. Im szybciej ze sprawą się uporacie tym lepiej. Już mówię o co chodzi. — tu musi przerwać ponieważ to stwierdzenie wywołało pomruk w dziatwie później protesty, zamilkła patrząc na każde z osobna -Mówię, to nie jest nasza zachcianka.

Pojedziecie tam. Waszym zadaniem jest spalenie wszystkich śmieci. Jakichś starych papierzysk ze strychu. Posprzątanie go. W szafach sprawdzicie czy są jakieś pamiątki, typu fotografie, dokumenty. Może jakaś stara oryginalna odzież. To warto przesortować. Skarbów typu złoto, diamenty, srebrne sztućce i porcelanowe zastawy, nie szukajcie bo nie ma. Nic tam nie ma. Ważne by wymyć okna, posprzątać, wymyć podłogi. Ewentualni kupcy muszą dom zobaczyć taki, by zachęcał do kupna i zamieszkania od zaraz. Jakieś komentarze?

Tu zaczął się prawdziwy jazgot i zamieszanie takie kiedy do kurnika wpada lis i sam już traci orientację po co przyszedł. Krzyki, przekrzykiwania, licytacje po co i dlaczego ja?

— Jak przed koleżankami będę wyglądała?! — ostania krzyczy Jadwinia.

W chwili kiedy wstał Staś ujadanie ustało, choć się nie odezwał. Rozejrzał się i powiedział do Jadwisi.

— Do pieruna! — to określenie zmroziło dziatwę, wiadomo było po tych słowach, że opór na nic się nie przyda -Nic się nie stanie kiedy te kilka czy kilkanaście dni nie zobaczysz koleżanek. Przecież wiesz, że każdą zobaczysz kiedy zechcesz.

— Ale już wszystko jest umówione. Miałam jechać z Dagmarą i Britnej i co teraz, jak wyglądam? — mówi mocno poruszona, jeszcze bez łez w oczach, ale z drżącym głosem.

— Wiem co jest dla ciebie ważne i wiem co jest dla mnie ważne. Ty najmniej znałaś Eustachie. Nie chcesz jechać? Możesz całe wakacje nie wyjść za płot.

— Tak. Nie lubiłam tam jeździć. Wszędzie daleko, pełno zielska i kleszczy, jakieś lasy, drzewa. I taka była pomarszczona. Jak człowiek może tak się zaniedbać, a wyście kazali ją jeszcze zakopać zamiast spalić jak wszystkich.

— Jadwiniu to postanowione i wiesz, że nic nie poradzisz. Co do spalenia babci to nie zrobiłem tego ponieważ pamiętała wojnę i widziała wiele pożarów i spopielonych zwłok. Co prawda dla niej nie ma już to znaczenia, ale to ze względu na pamięć o niej. Takich zmarszczek o których wspominasz nie musiała się wstydzić. Tam gdzie żyła nie ma to dla nikogo znaczenia. Dorośniesz zrozumiesz. Oby.

Reszta dziatwy wstała w milczeniu zadowoleni, że reprymenda niewielka dotknęła tylko najmłodszą Jadwinię. Każdy poszedł do swojego pokoju by za chwilę wyjść i się z kimś spotkać. Ogłosić tragiczną wiadomość o wyjeździe na odległą tułaczkę. Wakacyjne eskapady stały się niedoszłym wspomnieniem.

Dwudziesta pierwsza trzydzieści wszyscy nieletni byli w domu. Dziś nawet Bartek i Hela. Wielką radością dla Bartka była wiadomość, że w podróż wyruszy za kierownicą Subaru Oudtback w wersji na Arabię Saudyjską. Ostatnie półtora kilometra do domu Eustachi prowadzi odnoga leśnej drogi przez nadleśnictwo nie uczęszczanej, pełnej najdzikszych dziur i kolein. Zwykła osobówka nie poradzi. Każdy był przegotowany do jutrzejszego wyjazdu i nie każdy czekał na wyjazd z utęsknieniem.

Największym dramatem dla dziatwy była pobudka o szóstej, kiedy to cały rok szkolny marzyli o wylegiwaniu się przez pierwsze dni wakacji, by odbić sobie te barbarzyńskie godziny pobudek. Jeszcze po dwudziestej drugiej słychać było w pokojach łzawe pożegnania i tęsknotę za opuszczonymi połówkami. Najmłodsza miała tych połówek pięć i wszystkie miały dziewczęce imiona. Każda musiała być pożegnana, przed tym jednak padała litania narzekań na podły los i wredną babkę, która złośliwie zdechła by wszystkim popsuć plany.

Miała prawie sto lat i mówiła jak bardzo kocha wszystkie dzieciątka ją odwiedzające, a mimo doświadczenia i wieku nie potrafiła sobie wybrać dnia śmierci, lub wybrała go złośliwie. Nie dość, że lada dzień początek wakacji, to wszystko ze wszystkimi przyjaciółkami i ich i własnymi rodzicami jest już ustalone, a stara Eustachia postanowiła to wszystko jednym bezmyślnym czynem odmienić. Pewnie dlatego, Jadwinia najrzadziej odwiedzała babkę i dodatkowo trochę bała się jej wyglądu i zapachu starości. Przypominał on jej zapach ciuchów w lumpeksie, który kiedyś z jedną koleżanek odwiedziła w czasie wagarów, za co zostało solidnie obsztorcowana przez mamę. Odtąd mawiała, że stara Eustachia jest zbędna i niepotrzebna i pachnie jak reklama lumpeksu.

***

Po śniadaniu dokładnie Staś powtórzył o co chodzi w wyjeździe dzieci, kto ma jakie zadanie i co jest ich celem. Rodzice powinni zjawić się za osiem, może siedem dni. Pani Dorota żona Alfreda będzie robiła codziennie obiady dziatwie, ma już zapłacone z nawiązką by dla własnych dzieci, męża i dwóch piesków starczyło. Są najbliższymi ludźmi z sąsiedztwa. Do domu Eustachi jest niemal półtora kilometra od ich domu.

Pakowanie plecaków i sprzętów potrzebnych do przeżycia tego tygodnia nie trwało długo. Każde z dziatwy zabiera po dwie dodatkowe pary butów, wysokie trekkingi i coś lżejszego i do chodzenia po domu. Choćby na obiady do Doroty konieczne jest odpowiednie obuwie. Przed domem trwa ceremonia pożegnania. Sąsiad Irek akuratnie wychodzi ze swego domu. Widząc całą rodzinę w komplecie podchodzi do ogrodzenia, wita się ze Stasiem, macha do innych.

— Cześć Stasiu. Radzisz sobie? — pyta spokojnie.

— Tak. Daj znać wśród znajomych czy ktoś nie chce kupić domu po Eustachii. Cena nie za niska.

Zofia jeszcze dogaduje szczegóły podróży i organizacji porządków. To któraś już powtórka. Dziś upewnia się jak to zostało zapamiętane. Przypomina o przystankach na siusiu i nie szarżowaniu.

— Tak szybko się tego pozbywasz. Już nic cię nie łączy z tamtymi terenami. — pyta Irek.

— Jest jeszcze jakiś ognik, ale to setki kilometrów. Można by to inaczej załatwić, ale to kolejny problem na siebie się zakłada. Za kilka dni będziemy tam z Zosią.

— Dzieci poradzą sobie?

— Zdolniachy. Ale trochę zamieszania z planami wakacyjnymi u nich. Wiesz jak to jest w ich wieku. No i w szkole zwolnienia przed rozdaniem świadectw.

— Wiem. To trzymajcie się. Dziś jadę do Warszawy.

Wszyscy mu odmachnęli. Staś powraca do ostatnich instrukcji i coś jeszcze dodaje. Ten ognik o jakim wspomniał Irkowi.

— Niestety towarzystwa mieć nie będziecie. W domu pozaglądajcie gdzie się da. Co prawda skarbów nie znajdziecie… — opiera się o auto.

— Znając twoją dokładność to żadnej cegły poluzowanej czy ruszającej się deski w podłodze nie odpuściłeś. — przerywa mu Henio, uśmiechając się na wspomnienie opowieści taty z czasów gdy był w jego wieku.

— To były biedne tereny. Niemcy uciekając zakopywali jak najbardziej, pasy transmisyjne czy maszyny do szycia. Wszytko co po powrocie mogli wykorzystać do ruszenia z produkcją. Choć poszukiwacze znają ciekawe opowieści.

— I nie pędźcie. Zakupy zrobicie w Kłodzku, albo Bystrzycy. Zadzwonię do Doroty by przesłała wykaz zrobionych przez nią zakupów, może coś uzupełnić trzeba. — dodaje Zofia patrząc jak dziatwa wsiada.

Odpowiada jej Hela.

— Z panią Dorotą ustalimy jadłospis, i pieski się najedzą.

Bartek włącza silnik by choć troszkę popracował. Subaru pożyczone od znajomego taty, zawsze na wyjazdy w tamte tereny. Jest pełne obłożenie, trochę klamotów i pełny bak. Jeszcze przez uchylone okna dziewczynki żegnają się czule jak przed wyjazdem na inny kontynent. Kiedy kończą auto płynnie rusza i za chwilę znika za zakrętem.

— Myślałam trochę w nocy, czy dadzą sobie rady. Jak myślisz? — zapytuje Zofia.

— Myślę, że Bartek i Hela zorganizują wszystko jak trzeba, tak wiele pracy nie będzie. Staruszka nie miała charakteru wiewiórki. Chyba czterdzieści lat temu już przestała kupować chleb na zapas, pleśniejący w różnych zaułkach.

— Swoje dostała od życia.

— I my od niej. Nikt jak ona i to miejsce nie uczą systematyki i odporności. Bez lat z nią spędzonych wiele musiałbym jeszcze nadrabiać. Zrobisz jeszcze coś do picia?

— Tak kotku. Dzisiaj mamy labę. Jeśli jeszcze nie ma telefonu od Jadwini to wszystko jest w porządku.

Faktycznie podróż rozpoczęła się spokojnie, tylko nastroje jeszcze podupadłe są po wczorajszym spotkaniu z mamą i tatą. Teraz wsłuchując się w pracę silnika każdy robi po raz kolejny rachunek sumienia. Co stracił, co można jeszcze w czasie tych wakacji odzyskać, nadrobić i by tylko szybko porządki w starej chałupie zrobić i wracać do świata. Jeszcze poza miasto dobrze nie wyjechali, Jadwinia zaczęła odbierać multum wiadomości, mówić i jednocześnie pisać do hordy oddanych, martwiących się jej losem koleżanek. Rozmowy dotyczyły właściwego ubioru bo kleszcze, właściwego filtra uv bo słońce, właściwego miejsca bo zasięg, właściwej orientacji w ternie bo może być las. Za jakiś czas rozdzwoniły się telefony następnej dwójki na tylnym fotelu i rozpoczęły się westchnienia, rozmowy i pocieszania. W pewnej chwili auto zjechało na jakiś parking. Bartek wysiada, otwiera bagażnik, następnie prawe tylne drzwi.

— Wysiadka.

Rodzeństwo wysiada zdziwione. Kiedy dochodzą do siebie, odzywa się.

— Bierzecie swoje plecaki z bagażnika i pakujecie tam telefony.

— A ty! — oponuje Heniek.

— Nie gadać. Jeśli mamy dojechać bezpiecznie i zachować zdrowie psychiczne telefony do plecaków. Mój zostaje.

Jadwinia oporuje.

— To niesprawiedliwe, a ty? Bo zadzwonię do mamy.

— Dzwoń do taty, jeszcze dołoży od siebie.

— Mała. — Brygida podaje Jadwini jej plecak -Bartek dobrze prawi. A twój?

— Mój muszę mieć przy sobie. W razie czego.

Jadwinia nie daje za wygraną.

— Ale na każdym postoju będziemy mogli korzystać ze zdobyczy techniki. Panie zarządzający zasobami ludzkimi w przyszłości. Czyżby już prezydentura się śniła.

Henio zarżał nie gorzej od osła i dodaje.

— Na prezydenta!? — oj nie mogę -Taka szkoła będzie za parę lat wymagana od stójkowego. Prezydent to nie musi mieć żadnej.

Hela się obruszyła.

— No dobrze. Wsiadamy. Bo tak to długo nam zejdzie.

— Najdłużej na parkingach. — dodaje Brygida.

Jeszcze chwilę po ruszeniu panuje cisza, ale ktoś coś zobaczył na drodze, inny skomentował, kolejna osoba podzieliła się swoimi wrażeniami wobec tego czegoś. Zaczęła się dyskusja na wszystkie tematy. Tylko nie ten dotyczący celu podróży. Jakby nie istniał. Tak mijają kilometry, ich dziesiątki i setki. Rodzeństwo już na większym luzie podchodzi do niezrealizowanych planów, utraconych szans i nie zawartych znajomości. Pogoda do jazdy znakomita. Lekkie zachmurzenie, brak słońca, ruch nie za duży. Pora znaleźć miejsce do posilenia się i pogadania.

Słupy Herkulesa

Kiedy Wrocław został daleko, towarzystwo na tylnych siedzeniach zapadło już w głęboką drzemkę. Przed pół godziną zjedzono posiłek i nawiązano łączność ze światem dowiadując się, że jeszcze istnieje i informując, że oni także. Kiedy byli na wysokości Niemczy odzywa się Hela.

— Byłam trzy lata temu z klasą w tym ogrodzie botanicznym, akuratnie kwitły azalie.

— Wiem. Opowiadałaś zaraz po powrocie. Mnie bardziej ciekawi to oblężenie. Ciekawy też rynek. Tato był tam kilkanaście lat wstecz to mówił o elewacjach. Wiele kamienic ostatni remont i malowanie murów przechodziło jeszcze w trzydziestym szóstym roku. Dla mnie to terra incognita. Wiem o jej istnieniu i tyle. — Bartek zerknął w lusterko — Wszyscy posnęli. Coś wspominali o krzywej wieży. Może prześpią.

— Ona naprawdę jest krzywa. Najbardziej zaciekawił mnie dwór Kaufunga. To ówczesny, chyba piętnastowieczny rycerz rabuś.

— Rabusi i dziś sporo, nie kryją się po zamkach. Mówiłaś jak go schwytali i zawieźli do Wiednia.

— Tak. Głowę mu tam ucięli, którą od kata wykupiła wdowa, w tajemnicy. Był zakaz oddania ciała. Podobno ci pierwsi powojenni kustosze tą głowę znaleźli. W studni. Takiej w domu. Dwadzieścia pięć metrów głębokości. Wdowa na dno w wiadrze opuściła głowę i kazała studnię założyć kamieniami. I ci pierwsi kustosze nic wtedy o tym nie wiedząc kazali wyjąć kamienie. A na dnie znalezisko które natychmiast umieszczono w gablocie jako najcenniejszą pamiątkę. Wiem co myślisz, a dochodzenie. Nie te czasy. Tylko kiedy tą głowę umieszczono w gablocie z czasem zaczęły się dziać dziwne rzeczy po zamknięciu izby i w nocy. Po czasie żona kustosza doszła do wniosku, że to wszystko ma związek z głową. W tajemnicy przed mężem wzięła głowę i zaniosła na stary cmentarz. Tam podobno są dwa cmentarze. Jeden nowy poza miastem i stary, prawie gdzieś w centrum. Tam zakopała głowę w tajemnicy przed mężem i wszystko się skończyło.

Bartek lekko zmarszczył czoło. O czymś pomyślał.

— Myślisz, że w domu będzie straszyło.

Helę aż wstrząsnęło.

— Nie. Mówię to jako ciekawostkę. Tu na tych terenach wiele jest takich dziwnych miejsc. Nie pomyślałam, że możesz tak sobie pomyśleć.

Zjeżdżali właśnie w obniżenie Ząbkowic. Im dalej od Wrocławia tym zabudowa i architektura stają się inne od znanej z ich terenów. Już od jakiegoś czasu widać góry. Nie są zbyt wysokie, ciągną się od prawej do lewej, całe porośnięte lasami, niewysokie. Szczyty jak kopczyki. Całość tworzy wał i wyrasta z pól tworzących ich podnóże. Hela zwraca uwagę na ruiny zamku po lewej.

— Patrz. Romantyczna ruina. Szkoda śpiochów. Nie zobaczą tego.

— Lepiej ich nie budzić. A romantyczną ruiną bym tego nie nazwał. To oryginalna budowla. Romantyczne ruiny budowali ci którzy mieli już wszystko. Chcieli uatrakcyjnić swoje ziemie w oczach innych, którzy już wszystko widzieli. I budowali faktyczne ruiny, nigdy nie będące w stanie wykończenia. To czasy romantyzmu. Najpiękniejszą prawdziwą ruiną w tych okolicach to zamek w Kamieńcu. Ruscy dopilnowali by zaczął być ruiną. Polacy do ruiny go doprowadzili. Stasia znała ludzi widzących na własne oczy jak zamek podpalano, jak płonął i później był rozkradany. Ma nawet coś z niego. Nic wartościowego. Pokaże jak dojedziemy. O. Mama dzwoni. Odbierz.

— Witamy z wyprawy -… — Śpią twardo -… — Ruszamy spod świateł. Wyjeżdżamy z Ząbkowic -… — Nie. Nie ma czasu na zwiedzanie, nie chcemy budzić dziatwy -… — Ładnie. Widać góry -… — Tak, bywa tłoczno -… — Tak? Duży? -… — A, czyli nic się nie opóźni, nie trzeba szukać innej drogi? -… — Aa, innej nie ma -… — Dobrze powiem. — odkłada telefon — Przed Bardem jest korek, ale to kilka minut stania na światłach. Zadzwoni do Doroty. Powiedziała byś też do niej zadzwonił jak skończymy zakupy w Bystrzycy, by wstawiła ziemniaki.

— Co za korek?

— Nie wiem. Coś na drodze robią. Ładnie tu.

W Braszowicach udaje się trafić na zielone światło. Bartek odzywa się.

— Zaraz po lewej w polach zobaczysz kapliczkę. W tym miejscu zdarzyło się coś co mogło zmienić losy osiemnastowiecznego świata, na pewno Polski. Mogło nie być rozbiorów.

— Co takiego?

— W czasie pierwszej wojny śląskie Austriacy zrobili zasadzkę w którą wpadł jadący z Barda z niewielką obstawą Fryderyk Drugi.

— Nie złapali go?

— Udało mu się. Opat klasztoru w Kamieńcu udzielił mu schronienia, nazywał się Amandus Fritz, przebierając go za zakonnika i sadzając w stallach uratował.

— Ciekawa historia.

— Stasia ze mną jeździła kiedy u niej mieszkałem w wakacje. Zanim poznałem ciebie. Wtedy przestałem. — dodał z tonem zadumy.

— Mówiłeś jak różne to światy.

— Absolutnie nie do porównania. Nawet dzisiaj. Niby jedno państwo, ale inny kraj. O. Teraz zjeżdżamy na dno jeziora polodowcowego. To pradolina Nysy. Kiedyś ci mówiłem. W czasie powodzi to było zalane, a do rzeki daleko.

— Durze te góry. Z daleka mniejsze były.

— Tak jest ze wszystkim. Po lewej na tamtym szczycie jest kapliczka. Też ze Stasią tam byłem. O, widać koniec korka.

Auto się zatrzymuje. Wjazd pomiędzy góry zablokowany. Z drogi tam prowadzącej wystaje kilkanaście aut czekających na swoją kolej. Drugim pasem jedzie sznur aut czekających przed chwilą na swoją kolej. Hela przygląda się wszystkiemu z ciekawością.

— Nigdy tu nie byłam. W Ząbkowicach najdalej.

— Jak to się stało? Ominął cię deser.

— Wiem. Jakoś nigdy nie miałam ochoty i powodu by tu zajrzeć. Chciałabym wejść na tą górę z kapliczką. Nigdy w górach nie byłam. To pierwszy raz. Kolejny pierwszy raz z tobą.

— Będziesz mogła wejść na inne. A w ogóle jak to możliwe, że nie byłaś.

— Wiesz, jakoś tak ani tego tematu nie poruszałeś, ani rodzice nawet nie wspominali. Tylko morze. No i nie stać nas na takie wojaże. Ładnie tutaj. Niech te samochody ruszają. Ten wjazd to jak Słupy Herkulesa.

— Wcześniej Melkarta. Tamta skała jest naga.

— I twarda jak twój słup…

Samochody ruszają, to obudziło Jadwinie.

— Dlaczego stoimy? — pyta obudzona Jadwinia -Gdzie widzicie te słupy? To przecież nie to miejsce, tam byłam z mamą dwa lata temu. Gdzie jesteśmy?

— Zaraz przejedziemy obok Barda.

— Oo! Byłam tu trzy lata temu na spływie, miejscami płytko i musieliśmy wychodzić z pontonów. Chyba ze dwa razy. Widziałam kilka czapli i orła. Wiesz takie niewysokie górki i są orły. W Pirenejach jak byłam z rodzicami, to są góry. O. Patrzcie tam po lewej jest taki krzyż nad przepaścią. Ładny widok. Wyżej jest kapliczka. Taka maciupka. W środku to jak pięć osób wejdzie to jest ciasno i po drodze do niej jest cudowne źródełko. To wtedy co byliśmy na pontonach też tam byliśmy. I teraz jedziemy w stronę Kłodzka…

— Żaba musi tyle rajdać. Spać nie daje. — Henio rozbudzony przerywa jej monolog.

— Heniutku pytał cię ktoś o zdanie. — odpowiada zadziornie.

— Nie mądrz się bo z moim szpicorem porozmawiasz na postoju.

— Pedofil zafajdany.

— Szmaciaro chcesz w łeb. Pedofil to do ciebie dzisiejszej w nocy zajrzy.

Zaczęliby się szarpać, jednak przebudziło to siedzącą między nimi Brygidę.

— Proszę was. Uspokójcie się.

Włączył się Bartek.

— Subaru ma za mały metraż. Na tę dwójkę. O co chodzi.

Zaczęła Jadwinia, zanim Bartek zdążył zrobić wdech.

— Pedofil. Targał za pośladek koleżankę z klasy Brygidy.

Brygida odpowiada.

— Ja bym mu się nie dała…

Henio natychmiast ripostuje.

— A kto by cię łapał. Połamie sobie palce na kościach. Bacha to chociaż to coś ma i nie broni się. Sama podchody robi. — dodaje z wymuszoną powagą -Jestem tylko jej ofiarą. — jego rechot słychać nawet na zewnątrz jadącego auta.

Wtrąca się Hela.

— Spokojnie kochani. Nie wstyd wam. Taka piękna wycieczka, a wy się kłócicie.

Brygida odpowiada.

— Byle do następnego postoju. Tam nastąpi rozprężenie. Teraz patrzmy. Może Bartek coś powie?

— Chcę mieć spokój w aucie bo już kilka godzin prowadzę. W Bystrzycy zapraszam wszystkich na lody. Najwspanialsze na ziemi kłodzkiej. Dla każdego duża porcja.

To oświadczenie wywołuje euforię i znowu panuje ład i porządek.

Jadwinia pyta.

— To do Kłodzka nie jedziemy.

— Możemy. Hela nie była i wy dawno temu. Ile lat.

Pierwsza odpowiada Jadwinia.

— Ja trzy lata. Po tym spływie tato odwiózł mnie do Stasi. Już wtedy była stara.

Brygida dodała.

— Dla nas chyba zawsze była stara. Kiedy rodziliśmy się była w wieku w jakim większość ludzi umiera. Zmarły jej wszystkie dzieci przed nią.

Włącza się Henio.

— Prócz taty. Ile miała lat kiedy urodziłeś się.

— Siedemdziesiąt chyba. — odpowiada Bartek.

Wszyscy popadają w zadumę. Odzywa się Hela.

— Kiedyś był taki zakonnik Edmund Szeliga się nazywał. Słuchałam z nim jakiejś starej audycji w trójce, chyba z Grażyną Dobroń. Mówił o swoim pobycie w Amazonii. Powiedział coś co pasuje mi do Eustachii. Mówił, że jak umiera szaman to jakby ginęła księga cenna o ogromnej wartości wiedzy. Coś w ten deseń. O boże, jak pięknie. — widok na Kłodzko, Góry Bystrzyckie i Szczeliniec z prawej, takie wrażenie wywołał w Heli -A wy ile razy odwiedziliście babcię?

— Ja byłam trzy razy. Raz nawet wspólnie z Bartkiem i Heniem i rodzicami na, całe wakacje. -mówi Brygida.

— A gdzie była wtedy Jadwinia? — spytała Hela.

— Byłam w Anglii u rodziny pana Adama. Nie podobają mi się takie miejsca. Nie wiecie komu rodzice chcą sprzedać starą chałupe?

Odzywa się Bartek.

— Jeszcze nie wiadomo komu. To nie tylko dom. Jest też stodoła i trzy hektary lasu.

— To ja wezmę hajs za las, a wy podzielicie się resztą. — rzekła Jadwinia uradowana taką niespodzianką.

Rodzeństwo po swojemu skomentowało okazaną radość. Odzywa się Heniu.

— Dorzucisz parę desek jak zabraknie mi na budowe drewnianej chatki.

Jadwinia ripostuje po swojemu.

— Wiesz. Już myślałam, że Eustachia była większą pedofilką. Jak brała mnie na kolana to tylko ściskała i dotykała, Ale ty? Deski najwyżej na trumnę dla ciebie sprzedam.

Bartek reaguje.

— Nie mów tak. Eustachia brała cię na kolana i tuliła z miłością i czułością. Była wobec ciebie tkliwa. Nie wyrażaj się tak o niej przy nas i przy Korniakach.

— Korniaki to odmiana korników.

Hela starała się uspokoić sytuację.

— To rodzina u której będziemy się stołowali.

— Dlaczego muszę się zachowywać. Mają zapłacone to powinni być cicho.

Brygida odzywa się.

— Kurcze. Rodzice tak starali się. Po pierwszej próbie jak urodził się Bartek, spróbowali następny egzemplarz udoskonalić i powstał niemal doskonały w swej fizyczności Heniu. Nade mną sporo ćwiczyli i jestem doskonałą, ale ty chyba im spod kontroli się wydostałaś. Albo od jakiejś innej matki. Trochę nie pasujesz.

Henio rechocze, wraz nim Jadwinia. Bartek i Hela uśmiechają się. Rozmowa zmienia tory, ale i Kłodzko się kończy. Hela komentuje.

— Trzeba będzie tu przyjechać jeszcze raz, wygląda na ładne miasto. Tu podobno kręcili,,Czterech pancernych,,.

— Stasia była przy kręceniu sceny kiedy tymi winylami rzucali. To zaraz przy ratuszu, chyba. — informuje Bartek.

— To już na pewno tu wrócę. — mówi Hela z zaangażowaniem.

Odzywa się Henio.

— Na Kusocińskiego jest stadion. Dostaliśmy tu łomot.

— Srogi? — pyta Brygida.

— Jak słyszę Kłodzko, to od razu to mam przed oczami.

— Dawno to było? — Brygida ciągnie dalej.

— Trzy lata mija.

— Patrzcie na widoki. — wtrąca Hela.

Towarzystwo skupia się na widokach bliższych i dalszych. Jest na czym oko zatrzymać, porównać wygląd miejscowości do tych widzianych każdego dnia. Jakość dróg, ilość aut. Towarzystwo już czuje jak blisko jest parking i kolejna rozmowa ze znajomymi. Choć zdaje się jakby Bartek zapomniał o Bystrzycy. Hela próbuje go naprowadzić.

— Kotku. Bystrzyca jest po prawej. Nie zauważyłeś.

— Wiem. Ale jest i inny wjazd. Dobrze się przypatrzcie.

Subaru zjeżdża z głównej drogi. Za chwilę wszyscy wiedzą o co chodzi. Każdy zauważa podobieństwo, jest zdziwienie i niedowierzanie, chwilami zachwyt. Im bliżej też tym bardziej widać jak bardzo Polska ta Italia. Bartek zatrzymuje się na parkingu. Proponuje krótką przechadzkę. Pasażerowie wychodzą niemal w euforii i zdziwieniu wysoką temperaturą i innym powietrzem. Kiedy każdy ma telefon, najpierw jest potwierdzenie istnienia na tym świecie, zachwalanie atrakcji i niemal nie do wiary, powiedzenie znajomym, szkoda, że was tu nie ma. Jakoś żal za rozstaniem z osobami najbardziej zaufanymi, bliskimi kolegami i koleżankami minął. I tu gdzie są oni, mogliby być i ci inni. Bo niebo tu takie inne i chmury, krajobraz. Są przy wąziutkich schodach pomiędzy zdawałoby się zwykłymi domami. Schodzą nimi, na końcu schodów Jadwinia podnosi głowę mówiąc.

— Jakie te domy są tu wysokie, aż w głowie się kręci. Gdzie teraz?

Bartek prowadzi. Zataczają koło wyrównując wysokość utraconą przy schodzeniu schodami. Za chwilę będą lody. Bartek sprytnie prowadzi stadko ku okienku z lodami. Po chwili każdy zachwala lody i mówi z jakimi mu się kojarzą, ale jednak są jakieś inne. Ktoś mówi o pani podającej lody, o skromnym miejscu, które przyciąga turystów. Bo przy okienku nieustannie stoi kilka osób kupujących. Po wchłonięciu zimnego przysmaku pora robić zakupy. Zajmuje to niezbyt dużo czasu. Każdy chce już ruszać, cel jest tuż. Każdy współpracując z każdym wspomaga Hele i Bartka. Właściwie nikt nie kupuje sobie nic dodatkowo. Po około pół godzinie Subaru rusza by osiągnąć cel.

***

Jadą powoli, droga mimo bycia asfaltówką jest wąska i dość dziurawa. Każdy wpatruje się w otoczenie. Jakieś domki bliżej lub dalej od drogi wskazują na żyjących tu ludzi, chociaż nie widać nikogo. Hela jest najbardziej zaaferowana, siedzi z przodu, ma najszerszą panoramę. Przy drodze jeśli nie ma domu jest mnóstwo krzewów i krzaków, nawet spore drzewa podnoszą korzeniami warstewkę asfaltu pokazując jak jest wątła i cienka, jak masło na kromce biedaka. W niektórych miejscach z asfaltu wychodzą kępki trawy. Przy domkach, jest mnóstwo wyższych i niższych kwiatów, zadbane rabatki, nawet malutkie ogródki działkowe. Graniczą z lasem i ta granica miejscami naruszona jest działalnością dzików. Jakiś kot na poboczu dba o swoją sierść. Obok niego przechodzi jakiś burek nie zauważając kota. I kot i pies leniwie schodzą z drogi nie patrząc kto jest w środku auta. Jakieś dwa domki po obu stronach drogi. Bartek machnął komuś w ogródku. Ten odmachnął i szeroko się uśmiechnął. Za domem po prawej pojawia się dość szeroka polna droga wchodzącą do lasu.

— My w prawo. -czuć jak Subaru wjechało w terenową nierówną leśną drogę szybko — Przejeżdżamy przez paroket.

Natychmiast reaguje Jadwinia.

— Co to jest paroket.

Bartek uśmiecha się mówiąc.

— Trzeba się uczyć, przeminął wiek złoty.

Jadwinia zamyśliła się, podskoczyła na siedzeniu.

— Jak dojedziemy zajrzę na internet.

— Nic to nie da, brak zasięgu. — oznajmia Bartek.

Jadwinia na to.

— Paroket po jakiemuś to brak zasięgu?… Tak!, Mam! To co powiedziałeś, no to z tym wiekiem. To cytat z,,Pan samochodzika i templariusze,,.

— Który odcinek. — dopytuje się Heniu.

— Oj, nie pamiętam.. Wiem. Jak jadą do Malborka.- odpowiada uradowana.

Przejechali tą drogą około stu metrów, Subaru zatrzymuje się po lewej na trawie. Po prawej jest dom, na zewnątrz wychodzi Dorota z Alfredem. Kobieta dość wysoka po czterdziestce z opaloną cerą, niemal bez zmarszczek. Włosy zawiązane na głowie. Dżinsy i koszulę zasłania fartuch kuchenny wiązany z tyłu, zdobiony w niebieskie kwiatki. Mężczyzna nieco straszy od niej, wyższy włosy zmierzwione lekko, jakby czapkę przed chwilą zdjął. Cera opalona dużo intensywniej od kobiety, tu jest więcej zmarszczek, w postawie widać siłę. Wystarczy spojrzeć na dość obcisły podkoszulek który stracił rękawy i stał się niebieskim bezrękawnikiem i ciemnozielone dresy i sandały. Kobieta jest boso.

Przywitanie nie jest radosne. Widać jednak w tych ludziach szczerość i jakieś zadowolenie z zobaczenia kogoś dawno nie widzianego. Szybko rozpakowano samochód. Jedzenie wylądowało w chłodni, lodówce i szafkach. Kiedy już wszystko upakowano Dorota mówi swym łagodnym głosem, widać u niej brak siły kierowniczej, ale nie musi. Jest gospodynią, na kury, kaczki i na psa nie musi wywierać presji, a dwójka dzieci jest wieku kiedy rodzic jest autorytetem z powodu bycia rodzicem.

— Łazienka można umyć ręce. Acha. I nie zdejmujcie butów, chyba w domu, ja wyszłam tylko na przywitanie. Są żmije i trzeba uważać. To co mogę podawać do stołu?

Wszyscy się zgodzili, skorzystali z łazienki, po chwili zajadali się flaczkami zrobionymi przez Dorotę. Drugie danie też poszło łatwo. Kiedy już talerze zostają zebrane w czym pomaga Jadwinia i robi to z wrodzoną zręcznością. Zaczynają się rozmowy. Rozpoczyna Alfred.

— Staś mówił coś mniej więcej, ale Bartku co dokładnie was sprowadza, to znaczy co macie robić, może pomóc w czymś?

— Nie. Damy sobie radę. Posprzątać, opróżnić strych z jakichś śmieci, też komorę, może otworzyć stodołę. Za tydzień rodzice przyjadą.

— Tak. Już kontener jest podstawiony. Tylko daleko od domu. Bał się wjeżdżać. Widzę tato Subaru załatwił by podjechać pod dom. Kupca już szuka? — spytał.

— Nie wiem. Jest już chyba wystawiony na sprzedaż. Na pewno będzie trzeba też coś z drogą zrobić, drzewa wyciąć. Ale to chyba późniejsza ekipa tym się zajmie. Nawet nie wiem za ile pójdzie.

Wtrąciła się Dorota.

— To najpierw ustalimy to co ważne. Co prawda o śniadaniu dla was tato nie mówił. Fredek jedzie do miasta to może coś jeszcze kupić. To jak. — uśmiecha się -szybka decyzja. O której godzinie w razie czego śniadanie.

Brygida pyta.

— To zależy. Ja myślę, że sami sobie zrobimy.

— Mąż je wcześniej. O wpół do siódmej.

Towarzystwo spogląda na siebie z zastanowieniem. Dorota odpowiada.

— To załatwione. Teraz obiad, na którą?

Teraz Bartek zabiera głos.

— To chyba też od was zależy.

— To pomiędzy piętnastą i szesnastą. Może być?

Wszyscy się zgadzają. Bartek pyta.

— To może z Fredkiem podjadę na zakupy.

— Możemy — odpowiada Fredek -Tylko jeszcze mam coś do załatwienia. W innym miejscu. Jak masz chwilkę by podskoczyć to jak najbardziej.

Natychmiast reaguje Hela.

— Mogę z wami podjechać. Wszystko mnie tu ciekawi.

Henio też dodaje.

— Też bym podjechał. Coś by sobie dokupił.

Bartek kwituje.

— To wszystko jasne. Dziewczynom dasz klucze i sobie pójdą. Wybierzecie pokoje. Plecaki zabieracie teraz czy jak wrócę?

— Jak wrócisz. — odpowiada Brygida.

Dorota dodaje.

— Zrobię jutro ciasto. To nie może tak być by goście zaraz po obiedzie szli sobie. To nie restauracja.

— To ja pomogę pani zmyć naczynia. — wyskakuje z propozycją Jadwinia.

— Dobrze. Możesz pomóc.

— To i ja pomogę siostrze, a Dorota weźmie się za inne sprawy.


Jadwinia stoi przed domem gospodarzy. Czeka na Brygidę, którą Dorota zatrzymała po coś. Zaczyna przyglądać się bliżej domowi, któremu nigdy nie poświęciła minuty uwagi. Zbudowany wzdłuż drogi, w podstawie wydłużony prostokąt. Widzi go z boku od drogi na której stoi, tylko parter widoczny. Część mieszkalna tu gdzie jest kuchnia połączona ze sporym pokojem, malutkie okna od drogi. Ta część jest drewniana, ale połączona z częścią murowaną. Tam okienka są inne. Mniejsze jeszcze z metalowych ram są otwarte, zewnętrzne ściany bielone, tu mieszka świnia. Jej mieszkanie też jest wybielone w odróżnieniu od tej części dla ludzi. Kolor drewna domu czarny, dach w całości blaszany dwuspadowy, wysoki.

Podchodzi od czoła, widzi jeszcze jedno piętro i strych. Patrzącą w okienko strychu Jadwinia przypomniała sobie wielką chęć obejrzenia strychu każdej starego domu. Dom od ulicy oddziela płot ze sztachet i mnóstwo kwiatów. Jest jeszcze podwórko i poprzeczna do domu stodoła. Duża jak dom, ale wyższa kryta dachówką, wygląda na dużo nowszą od domu. Na podwórku traktor, przyczepa, jakieś maszyny rolnicze. Pojawia się Brygida.

— Długo czkasz? — pyta.

— Nie.

Brygida nieco się dziwi ponieważ siostra jest niecierpliwa i nie lubi na cokolwiek czekać. Jadwinia pyta.

— Masz klucz. Byśmy nie musiały wracać.

— Mam. Przy okazji zamówiłam u Doroty jabłecznik, będzie z dużą ilością cynamonu.

— Imbir też będzie?

— A jak.

— To super. Uwielbiam jabłecznik. Pierwszy raz u nich byłam.

— Byłaś bardzo rzadko u Eustachii, to dlatego.

— To ile oni mają pokoi?

— Za kuchnią jeden. Po drugiej stronie korytarza drugi. Bardzo przestronny. Duży jak kuchnia z pokojem. Na górze cztery małe pokoiki. I część strychu przerobiona na pokój.

Ruszają przed siebie rozśpiewanym lasem. Zbliżają się do skrzyżowania leśnych dróg. W lewo do starej chałupy, droga prosto w las, po lewej stronie stoi kontener. Jadwinia komentuje.

— Tak daleko, czemu?

— Nie pamiętasz, kiepska droga. Nie pękaj. Papierzyska się spali i stare szmaty. Może jakieś wykoślawione meble, firany, zasłony. Wszystko w ogień. Jakieś drobiazgi podrzuci się Subaryną do kontenera i po wszystkim. Sześć dni bez wakacji. Znajomi pluskać się będą w Adriatyku, a my pomoczymy nogi w strumyku.

— Dzień dobry. -dziewczynki stają zaskoczone.

Z lasu wychodzi dwóch małych chłopców. Brygida poznaje synków gospodarzy, odzywa się.

— Cześć. Do domu Eustachii dobrze idziemy.

— Dobrze. Eustachii nie ma. -odpowiada starszy -Pani nie wie? Eustachia umarła. Już jej nie będzie.

Jadwinia obraca się plecami tłumiąc śmiech, gdy usłyszała z ust chłopca zwrot,,pani,,.

— Nie poznajecie mnie. Ty jesteś starszy, Mietek. Ile masz lat?

— Siedem. Proszę pani.

— A ty.

Cieniutkim dziecięcym głosem odpowiada.

— Ja się nazywam Agaton Korniak, mam sześć lat.

Jaswinia szepcze na ucho siostry.

— Zapomniałam jego imienia. — śmiejąc się dodaje — które z rodziców było tak bezlitosne, dać takie imię małemu dziecku.

Brygida pyta.

— Nie poznajecie nas. Kiedyś już byłyśmy tutaj.

Chłopcy się ucieszyli i pobiegli w stronę swego domu. Jadwinia jeszcze przez śmiech mówi.

— Ale pani urosła, jak powiedział do ciebie pani. Dwa lata pani przybyło.

— Są pocieszni. Widzisz. To jest wolność jakiej u nas nie ma.

— Ale u nas jest zasięg. I co? Jak będę chciała zadzwonić do znajomych to prawie dwa kilometry będę musiała iść!?

— Czego się nie robi dla przyjaźni.

— No są chyba jakieś granice. Ale tu koleiny. Ktoś orał tą drogę?

— To buchta.

— Co za buchta.

— Przy odrobinie szczęścia zobaczysz.

— Chyba już nie chcę. Co gnomy jakieś szukają tu czegoś? To ma związek z paroketem?

— Dziki.

— A co dziki tu mają do drogi.

— To co widzisz. To robota dzików. Buchtowisko. Czegoś szukały do jedzenia.

— A skąd ty znasz takie słowa?

— Tam skąd przyjeżdżamy są znane słowa jak pedofil. Tutaj bardzo znane to buchta. Ślady po poszukiwaniu czegoś do zjedzenia przez dziki.

— Znasz jeszcze jakieś nieznane słowa.

— Lustro, szable, basior, wadera, byk, łania, kozioł…

— Skąd w ogóle to znasz? -szczerze zaskoczona pyta Jadwinia.

— Z wakacji i przyjazdów tutaj. Byłam nawet raz na polowaniu.

— Byłaś na polowaniu???Zabili kogoś? Bałaś się?

— Nie ma czego. A na polowaniu nie zabija się kogoś. tylko selekcjonuje — patrzy na drogę — Ale narozrabiały.

Dziewczynki omijają zagłębienia i kałuże, Droga miejscami zmienia się w bagnisko i slalom. Mimo starań firmowe buty są coraz bardziej zabłocone. Brygida narzeka.

— Mogłam zabrać z auta buty do chodzenia w takim terenie. Łajzy z nas.

— Trudno. Nauczka musi być. — Jadwinia śmieje się na głos -Nie mogę… Pani. Jak się poczułaś. Aż lekko się wyprostowałaś. Prawdziwy awans społeczny. Warto było jechać setki kilometrów znad morza.

— Śmiej się, śmiej. Tu są normalni ludzie. Gdzie ci jakiś mieszczuch powie dzień dobry. Ci chłopcy to dobry znak.

— Jaki!

— Nie ma tu pedofili.

— Śmiej się. Ty masz się komu podobać. Nie wiem do czego są potrzebni chłopcy.

— Filmów nie oglądasz?

— Wiem. Ale co się czuje wtedy.

Brygida uśmiecha się cicho. Jadwinia dodaje.

— Ty coś wiesz. Gadaj szybko.

Brygida uśmiecha się pod nosem.

— No powiedz.

— Przyjdzie czas na ciebie to sama poczujesz. Mogłam zabrać buty jednak. Ty wzięłabyś telefon.

— Niepraktyczna jesteś. Ty byś z butów skorzystała, a ja jak z telefonu?

— Nie podpuszczaj. Dziś jeszcze raz trzeba będzie przejść się tą drogą by porozmawiać.

— Dziecko z ciebie jednak. Powiemy Bartkowi by nas podwiózł.

— On jest zmęczony, tyle jechał. Myśmy chociaż pospały.

— Hela się zgodzi.

— Skąd wiesz. Może zachce zostać z Bartkiem.

— To obiecamy Bartkowi, że będziemy grzeczne. Nie mogę się droczyć z Heniem. Wtedy Hela pojedzie.

— Jasne. To pogadamy sobie dzisiaj.

— Już widać.

Zza lekkiego łuku drogi powoli wyłania się gospodarstwo. Stare poniemieckie domy w górach bystrzyckich różnią się od siebie, nie są budowane jak nowe w miastach, tak bardzo podobny jeden do drugiego. Spory teren przyległy dodomu też przekopany przez dziki.

Gospodarstwo inne jak u Korniaków. Dom na końcu drogi, czołem do niej, z jego prawej strony stary sad z drzewami owocowymi powykręcanymi, wyglądającymi na tysiąc lat. Dom szary z mnóstwem barwnych zacieków, wyższy, szerszy, dwupiętrowy ze strychem. Dach dwuspadowy z mała kopertką, mniej spadzisty, też pokryty blachą i farbą. Podobnie jak dom któremu wcześniej przyglądała się Jadwinia. Tato sprezentował nadmiar farby sąsiadom. Po rynnach wspina się bluszcz. Do domu prowadzą trzy schodki piaskowcowe.

Drzwi wejściowe drewniane dwuskrzydłowe z szybami ze zbrojonego szkła, skrzydła prosto rzeźbione nad nimi świetlik, klamki ładnie wyprofilowane, wypolerowane także dłońmi ich ojca. Patrząc od strony drzwi, po ich lewej stronie na parterze jedno okno, po prawej stronie drzwi dwa okna. Na pierwszym piętrze po lewej stronie jedno okno i trzy po prawej, ale tu na piętrze okna mniejsze jak na paterze. Na drugim piętrze po lewej stronie okno i po prawej stronie dwa okna, a te są mniejsze jak piętro niżej. Okna strychowe dwa wąskie podłużne u góry zaokrąglone, blisko siebie. Wszystkie ramy okienne drewniane, zadbane.

Po lewej stronie kilkanaście metrów od domu stoi stodółka z czerwonej cegły w części to dziurawka porośnięta bluszczem, też do drogi ustawiona jak dom, tylko przesunięta od niego na lewo. Nie ma kwiatów ani dzikich, ani ozdobnych. Jest trawa miejscami wysoka, tam też rosną wysokie osty. Po lewej stronie stodoły łąka podmokła, widać to po roślinności, zewnętrzne granice mokradeł porastają wierzby iwy. Mokradło kończy się się maleńkim zaokrąglonym płyciusieńkim stawikiem. Dwa budynki postawione na suchym gruncie. Dziewczynki zbliżają się do domu. Brygida dotąd pewna siebie przejawia lekkie zakłopotanie. Eustachia była ostatnią żywą osobą, dom jest pusty. By się pokrzepić proponuje.

— Może obejdziemy dom dookoła. Ja po prawej ty po lewej.

— Superowo. — radośnie zgadza się Jadwinia.

Dom jest długi. Jadwinia powoli idzie wzdłuż. Z tej strony domu są dwa rzędy okien, cztery okna na parterze i cztery na pierwszym piętrze. Dom połączony jest z częścią gospodarczą dłuższą od domu. W trzech czwartych jest jako tako w całości i jedna czwarta to ruina, niemal starogrecka. Dach i mury zwalone, część dachu bez podparcia zaczyna zwisać, z gruzów wystają piaskowcowe filary w dwóch rzędach wysokie na trzy metry porośnięte dzikim winem, część ruiny przykrywa korona jesionu wyrosłego z gruzowiska. Jadwinia zbliża się do stodółki, teraz już wolno kroczek po kroczku. Budyneczek nieduży kryty jakąś cementową omszałą dachówką. Centralną część zajmują wrota w dość dobrym stanie. W nich mała furteczka zamykana na metalowy haczyk. Uświadamia sobie, ze nigdy do niej nie wchodziła i nigdy do żadnej innej stodoły.

Moment czeka na Brygidę rozglądając się czy nie nadchodzi. Kiedy niecierpliwość bierze górę, podnosi haczyk. Furtka uchyla się samoistnie. Dziewczynka zagląda przez szparę. Panuje półmrok. Otwiera szerzej. Wchodzi. Po trzech krokach zatrzymuje się. Zdaje sobie sprawę, że wszystkie dźwięki z zewnątrz są przytłumione i miękkie. Panuje nad nimi wnętrze budowli po którym teraz dokładnie się rozgląda. Wzbudza w niej prawdziwą ciekawość. Stodółka nie ma w sobie tego do czego została zbudowana. Są resztki siana, stare krzesła, kilka z nich z wyłamaną nogą. Pod przeciwną ścianą kredens bez szuflad i otwartymi drzwiczkami. Jest pusty. Przygląda się drewnianej konstrukcji i wyczuwa zapach. Podobnie jak dźwięki są one przytłumione, delikatne. Cegła dziurawka przepuszcza trochę światła. Główny akcent wnętrza to starość. Po lewej stronie resztki drewnianej podłogi tworzącej pustą przestrzeń pomiędzy nią i ziemią. Patrzy w prawo. Jej uwagę przyciąga przedmiot stojący w prawym rogu ściany wejściowej. Kiedy kieruje w tą stronę kroki, odczuwa kłucie w podbrzuszu i lekki zawrót głowy. Utrzymuje równowagę. Po sekundzie rusza w tą stronę rozglądając się na boki.

Przekracza grubą belkę, część konstrukcji. Tu leżą jakieś stare sprężyny jak z tapczanu. Powolutku idzie dalej omijając stare butelki pokryte kurzem, ich etykiety wskazują jak dawno tu leżą. Jadwinia nie rozpoznaje żadnej w pamięci. Jest też jakaś stara druciana skrzynka na butelki, nieco w bok drewniana, częściowo uszkodzona. Teraz już nic, żaden dźwięk nie dociera, zapachy zanikają, jest bliżej tego czegoś. Wydaje się jej znane. Jest niewielkie. Każdy krok powoduje w jej pamięci zbliżanie się do rozpoznania. To malutka kołyska, taka sięgająca jej do kolan.

— Tak myślałam, że tu jesteś. — to Brygida.

Jadwinia nie przelękła się, tylko popatrzyła w stronę siostry, przewołała ją skinieniem. Znowu poczuła to w podbrzuszu, odzywa się.

— Tu leży laleczka. Przykryta kocykiem.

Brygida energicznie podchodzi, nachyla się i bierze lalkę w rękę mówiąc.

— Pewnie chłopcy bawili się w dom.

— Jakoś źle się czuję.

— Co ci jest? To pewnie brak Adriatyku.

— Weź nie żartuj. Przedtem zakręciło mi się w głowie.

Brygida nie zwracając na to uwagi rozgląda się po wnętrzu z zaciekawieniem.

— Ostatni raz jak tu byłam to na wrotach kłódka była. Ładna laleczka. Ciekawe jak ją nazwali i gdzie jest jej mama.

Jadwinia odpowiada.

— Może to Eustachia się nią bawiła.

— Co ci do głowy przyszło. Stara kobieta bawiąca się laleczką. To bardziej byłaby lalka wodo. Z powbijanymi igłami. Choć mama mówi, że starzy ludzie bardziej pamiętają śniadanie sprzed trzydziestu lat niż to, co mówili pół godziny wcześniej.

Z wolna dziewczynki kierują się ku wyjściu. Na zewnątrz świat rozwiewa nastrój stodoły. Dziewczynki śmieją się radośnie. Po kilku krokach Jadwinia zawraca by założyć haczyk. Teraz będąc przy furtce zauważa jak nieracjonalne było jej zachowanie. Chociaż ćmienie w podbrzuszu znowu daje o sobie znać. Brygida postanawia wracać nie prosto do domu, tylko tą drogą jaką tu przyszła, by siostra mogła zobaczyć więcej niż widziała. Kiedy dochodzą do końca stodółki Jadwinia chce wejść na łąkę za nią.

— Nie wchodź dalej. Tam jest bezednia.

— Bezednia?

— Nie ma dna. Kiedyś nocą sarna uciekała przed psem. Wbiegła tam i pies za nią pogonił. Nim wstaliśmy z Eustachią zobaczyć co się stało już tylko głowy im wystawały. I za chwilę koniec.

— Jaki?

— Definitywny. Potopiły się.

— Widziałaś to?

— Eustachia miała latarkę to świeciła. Powiedziała, że może w dzień dałoby się pomóc. Zakazała tam chodzić, jeszcze wcześniej. Przed wypadkiem, mówiła by do łąki za stodołą nie podchodzić.

Jadwinia patrzy na łąkę. Rosła tam nie tylko trawa jak na łące, ale i mnóstwo innych roślin jakich na żadnej łące nie widziała. Odeszły od stodoły. Po kilku krokach Jadwinia przystaje. Zaczynają jej z oczu płynąć łzy.

— Co się stało? — pyta zaskoczona Brygida.

Przez chwilę nie ma żadnej odpowiedzi.

— Brzuch mnie trochę boli i tak w głowie się kręci.

Usiadły tuląc się do siebie.

***

— Jak myślicie. Dziewczyny rozgościły się już? -pyta się Henio wsiadając do auta.

Wychodzą z domu gospodarzy wraz z Dorotą, Mietkiem i Agatonem. Po powrocie z miasta Bartek zaproponował im przejażdżkę pod dom Estachii. Dorota odprowadza malców śmiejąc się. Najpierw cała trójka zjadła sporego loda, Alfred zjadł w Bystrzycy. Hela z Heniem siadają z tyłu. Agaton na przednim fotelu, Mietek na kolanach Bartka. Dorota komentuje.

— Ale jest radość. Mają w domu modele Subaru Hołka. Jak wrócą to będą nimi jeździć. Dzieciaki nie zasną.

Auto rusza. Bartek przekazuje kierownice. Sam pracuje pedałami i zmienia bieg, instruuje nowicjusza który dostaje wypieków na twarzy. Agaton zanosi się śmiechem patrzą jak brat mając uśmiech od ucha do ucha, czerwony i skoncentrowany prowadzi Subaru jak ich idol, którego znają tylko z opowiadań taty i filmików na youtubie. Kiedy zbliżają się do domu Bartek pyta. Wiesz jak się kręci beczki?

— Beczki? Nie wiem.

— To zrobimy jedną.

Krótko instruuje Mietka i kiedy się dogadują Subaru bierze najazd, skręcają się koła i na trawie robią piruet. Auto się zatrzymuje i wypadają z niego zaczerwienione dzieciaki i pasażerowie też są pod wrażeniem. Hela otwiera bagażnik by zabrać swoje rzeczy. Rozgląda się za dziewczynkami. Henio odzywa się.

— Posnęły. Za długo nas nie było.

Bartek ze swymi bagażami podchodzi do domu. Po naciśnięciu klamki jest zdziwiony.

— Zamknięte. Chłopaki pójdźcie za dom. Może tam są dziewczyny.

Szybko pobiegli. Hela przygląda się gospodarstwu z oddalenia. Kilkadziesiąt metrów od murów przy ścianie lasu rosną stare jesiony oddalone od siebie co kilkadziesiąt metrów. Za moment chłopcy pokazują palcami i się śmieją. Siostry pojawiają się z bukietami kwiatów. Brygida przywołuje chłopców, coś do nich mówi. Po usłyszeniu odbiegają.

— My już idziemy. — zawołał Mietek i pobiegli w stronę domu.

Dziewczyny w spokoju podchodzą, kiedy są blisko Brygida mówi.

— Nie zdążyłyśmy nawet wejść do środka. Masz klucz. — podaje go Heniowi — Jak rezydencja? — pyta Heli.

— Rewelacja.

Każda bierze swój plecak. Heniu otwiera drzwi i sprintem biegnie przez długą sień szeroką na pół domu i długą na co najmniej dziesięć metrów. Posadzka z palonego betonu, w środku pompa do pompowania wody ze studni, na ścianach jakieś haki. Bartek wchodzi do kuchni po prawej. Henio otwiera drzwi naprzeciw wejściowych po prawej kończące sień, susami po dwa kamienne stopnie rwie ku górze, instynkt piłkarza się budzi. Za nim wolniej biegną dziewczynki.

Schody półkoliście skręcają w lewo kończąc się na korytarzu pierwszego piętra, oświetlonymi czterema oknami i piątym na ścianie frontowej. Korytarz dość wąski jak na stare poniemieckie budynki. O sto osiemdziesiąt stopni od korytarza i kamiennych schodów, następne drewniane w ten sam sposób powadzą na drugie piętro. Tu korytarz szerszy z takim samym układem okien. Na prawo do końca schodów dwa kroki w głąb są już przez Henia otwarte drzwi i schody na strych. Wąskie i lekko uginające się nawet pod dziewczynkami. Przejście jest ciemne i wąskie, jednak szybko się kończy. Już są.

Strych jest spełnieniem wszelkich marzeń Jadwini, nawet je przerósł. Rozentuzjazmowany Henio wzbudził nieco kurzu swym pędem. Tu jest inaczej jak w stodole. Ciemniej, zapachy inne. Barwy stłumione, szarawe. Nic tu nie ma swego pełnego naturalnego koloru rozświetlonego dniem. Nawet ubrania Henia i dziewczynek przybierają barwy jak z bajki. Jak z jakiegoś filmu o dawnych czasach kiedy dopiero próbowano wprowadzić taśmę kolorową. Rozglądają się, sprawdzają co się da. Zaglądają do skrzynek i skrzyń, wertują stare ubrania. Jadwinia podchodzi do okna patrząc przez zakurzoną szybę.

— Jakiś pies chodzi po podwórku. Zaraz pewnie podsika Subaru.

Podchodzi Brygida by się temu przyjrzeć.

— To nie pies tylko wilk.

— I ty tak spokojnie to mówisz? Tu są wilki? I co teraz z nami będzie???

Podskakuje do nich Henio.

— AŁAŁAŁ UUUUU. — wydziera się na całe gardło.

— Widzisz co teraz. — kwituje Brygida.

Odchodzą od okna. Heniu prosi.

— Poszukajcie jakiegoś koca. Mam tu sterte papierzysk.

— Tu są jakieś przedwieczne. -odpowiada Brygida.

Podaje koc, Henio bierze go, rozkłada i pakuje papierzyska na koc. Kiedy kończy łapie za cztery końce. Koc zarzuca na plecy i schodzi w dół. Kiedy jest w sieni, z kuchni wychodzi Bartek.

— Nie pakuj tego do auta, ani na dwór. Najlepiej do pralni. Hela się mocno skaleczyła. Jedziemy do Bystrzycy do szpitala. Na dwór nie wynoś. Na razie.

Henio otwiera lewe drzwi na końcu sieni, są obok prowadzących na piętro. Kilka kroków dalej po prawej jest dawna pralnia. Nawet spore pomieszczenie z posadzką też z palonego betonu. Jest tu kocioł z paleniskiem do gotowania pościeli, lnu i ręczników. Po prawej brodzik i oddzielna wanna po lewej sauna. Henio kładzie papiery w kocu obok paleniska i znowu sprint na górę by oznajmić siostrom.

— Hela się skaleczyła. Z Bartkiem jadą do Bystrzycy do szpitala.

— Mocno? -pyta Brygida.

— Mówili kiedy wrócą, byśmy mogli porozmawiać? — pyta Jadwinia.

Henio odpowiada.

— Jeszcze coś zniosę i pobiegnę pogadać.

Rozkłada następny koc, zbiera stare gazety. Dziewczynki biorą się za przeglądanie szpargałów. Henio szybko kończy i teraz z większym pakunkiem idzie w stronę schodów.

— Zobaczycie teraz patent z szybkiego transportu! Podziwiajcie.

Siada na pakunek ustawiony na górze schodów, odpycha się. Słychać tarcie starego koca po drenie, następnie silny łomot i krzyk rozpaczy. Dziewczynki błyskawicznie biegną w tę stronę.

— Łoo kurwaa!!! Ja pierdole!

Słychać na drugim piętrze krzyki, jęki i jakieś podskakiwanie.

Oczom dziewczynek ukazuje się Henio trzymający się za lewy pośladem i prawe udo podskakujący wzdłuż korytarza kulejąc i jęcząc. Już nawet nie krzycząc tylko rzężąc. Brygida uspokaja.

— Daj spokój. Nie tak cię podhaczali na meczu i nie rozpaczałeś.

— Ale byłem rozgrzany i w ferworze walki. To jest nagłe. Jak boli.

Już nie biega tylko stoi i się rozciera, pochyla i prostuje, dziewczynki zaczynają zbierać gazety z powrotem na koc. Są tam stare Panoramy, jeszcze z lat osiemdziesiątych, Perspektywy, Przyjaciółka, Kobieta i Życie, ITD, Razem, Dziennik Ludowy. On wzbudza zainteresowanie plakatami najróżniejszych zespołów, nawet tych legendarnych, Świat Młodych z komiksem na ostatniej stronie. Cała trójka siedzi w nich i wertuje od początku do końca. Okazują się interesujące mimo iż dzielą ich całe epoki, lata świetlne. Odkrywają dzięki nim inny świat. Każde jest zaskoczone i daje się ponieść prawdziwej ciekawości. Heniowi już przechodzi wszelki ból kiedy widzi coś takiego. Komentuje.

— O kurde. Teraz Klaudia zassie jak motopompa kiedy jej to pokaże.

— Co pokażesz. — odzywa się Brygida.

— Dziennik Ludowy 5—6 listopada 1988 roku. A na całej wielkiej stronie onn. Morten Harket.

Pokazuje plakat piosenkarza śmiejąc się, Brygida komentuje.

— Trzeba cię ratować. Bo z radości może ci mózg wyssać.

— Twojemu Sławciowi to nie grozi. Jest zbyt święty. Jesteś za stara. Chętnie zajmie się Jadwinią jak sam pójdzie do zakonu.

— Boże. Jakie zwierze. -reaguje Jadwinia widząc jak siostra chowa twarz w dłonie -Powiem mamie. Cham. Nawet nie półchłopek tylko całe bydle. — odpiera dziewczynka.

— Zajmij się Życiem Literackim. Przeczytaj,,Kraj pulsującej rewolucji,,. — śmieje się Henio.

— Popatrz co zrobiłeś. Co ci zrobiła. Teraz płacze przez takiego, nie powiem co.

— No powiedz, ulżyj sobie to kopa dostaniesz.

Jadwinia podchodzi do Brygidy, staje między nimi i tuli siostrę.

— Nie płacz. Tato jest daleko, dlatego sobie pozwala. Chojrak. Co by było jakbym twoją Klaudię wyśmiewała?

— No to spróbuj.

— Po co? Klaudia sama za jakiś czas się przekona w co wdepnęła.

— Szkoda ci. Nie wtrącaj się bo kociej mordki dostaniesz.

— Uspokójcie się. — włącza się Brygida -Dajcie spokój.

Henio i Jadwinia patrzą na siebie.

— Jesteś najmłodszą siostrą. Dlatego jestem wyrozumiały i wspaniałomyślny. Wybaczam każde twoje słowo.

Jadwinia zaciska piąstki. Brygida odzywa się.

— Jesteśmy rodzeństwem dlatego nie przesadzajmy. Popatrzcie coś tak ciekawego jak te gazety. Nigdy nie słyszałam o takich tytułach.

— Może dlatego nie potrzebowali internetu bo coś takiego było ciekawsze. — zamyka dyskusję Jadwinia.

Znowu przykładają się do przeglądania gazet. Brygida po dłuższym milczeniu komentuje.

— Te dziewczyny w tamtych czasach wcale nie były brzydsze od dzisiejszych. Inne fryzury, makijaż Są naprawdę ładne. Patrzcie na tą.

Wszyscy się do siebie zbliżają. Henio zauważa.

— Przedtem widziałem. Na drugiej stronie są namiary na nie. No, imię i nazwisko.

— Poszukam. — odpowiada Brygida i odwraca by przejrzeć drugą stronę -Czekajcie. — mówi zaaferowana-,,29 lipca w Piotrkowie Trybunalskim zaginęło trzech chłopców w wieku 10 i 12 lat. Widziano ich podczas kąpieli w rzece w pobliżu obozu harcerskiego…,,

Przestaje czytać na głos. Każdy czyta dla siebie. Po kilku minutach odzywa się Henio, kiedy skończyli.

— Ja to pozbieram idźcie się umyć. Wszyscy jesteśmy nieźle brudni. — dziewczynki zasmucone wstają.

Jaki wybrać pokój? -Jadwinia pyta.

— Którykolwiek. — odpowiada Brygida — Ja idę na pierwsze piętro do największego.

Bierze plecak i schodzi. Jadwinia idzie do końca korytarza po drodze mija dwoje drzwi, podchodzi do trzecich. Henio popatrzył na nią, chciał coś powiedzieć, siostra otwiera drzwi, przez moment obserwuje wnętrze. Wchodzi. Pokoik niewielki, zaskakujący podobnie jak strych. Jakby starodawny. Jedno łóżko, stolik, dwa krzesła, fotel, obok niego stara masywna szafa z boku szafka na inne ubrania. Okno wychodzi na podwórze. Zaczyna szukać ręcznika. Znajduje go po czasie. Wychodzi z pokoju. Trochę musiała w nim być, Henio już zabrał koc z gazetami. Powraca ból podbrzusza, czuje się nieswojo. Jedyna łazienka i miejsce gdzie można się wykąpać, to była pralnia. Idzie po schodach. W sieni widzi wykąpanego już Henia i Brygidę. Dziwi się temu trochę. Podchodzi do nich.

***


— Cholera jeszcze to. Kapeć. — komentuje sytuację Bartek.

Zatrzymuje Subaru. Przednie lewe. Nadjeżdża samochód, macha by się zatrzymał.

— Mam prośbę. Złapałem gumę, a wiozę do szpitala narzeczoną. Mocno się skaleczyła. Podwiezie ją pan? To pilnie.

— Niech wsiada. — odpowiada przygodny kierowca.

Hela z wolna zmienia auto. Po przesiadce odjeżdża. Kiedy znika za zakrętem Bartek uświadamia sobie, że na siedzeniu leży jej telefon. Wścieka się z bezradności. Po chwili otwiera bagażnik by wyjąć kolo zapasowe… którego nie ma. Subaru jest pożyczone. Nikt nie był przygotowany na taką ewentualność. Nawet nie pomyślano by to sprawdzić. Wyjmuje lewarek, trójkąt i klucz do odkręcania kół. Ustawia trójkąt, zaciąga ręczny i podnosi lewą stronę. Zauważa auto wyjeżdżające z jakiejś zagrody, zatrzymuje je.

— Proszę pana. Najbliższa wulkanizacja czy mechanik jak daleko stąd.

— Kawałek. A co zapasówki się zapomniało. Zbyt mi się nie śpieszy. Jak pan szybko odkręci to podrzucę i powiem gdzie dostarczyć z powrotem.

— Jestem panu ogromnie wdzięczny. Proszę, niech pan przyjmie.

Podaje mężczyźnie sto złotych.

— To jeszcze pomogę odkręcić, jak pan taki hojny.

Spokojnie poradzono sobie z kołem. Bartek dał swój numer telefonu dla mechanika i uczynny kierowca odjechał z kołem. Po dwudziestu minutach dzwoni telefon od mechanika, że za kilkanaście minut ktoś dostarczy koło, trzeba zapłacić tyle i tyle. Bartek już z spokojny dzwoni do domu.

— Cześć tato. Dzwoniłem wcześniej, ale Hela paskudnie się skaleczyła. W ogóle nastąpił taki zbieg okoliczności. Jestem teraz na drodze czekając na koło, a przygodny kierowca zawiózł Helę do szpitala -… — No tak się stało. Jak przyjedziecie to wszystko się wam opowie -… — Zostali w domu. Robią pierwsze porządki. Wiesz jak Henio potrafi być napalony -… — Dziewczyny spokojne -… — Coś tam się trochę kłócili w drodze, wszystko pod kontrolą -… — Nie wiem, nie zdążyłem sprawdzić -… — Niemożliwe już kupiec jest? -… — To teraz, nie za tydzień tylko, do tygodnia będziecie… Trochę jakichś papierów zniósł. Kazałem je do pralni zanieść. Jest sucho to nie chcę tego palić na dworze… Siądzie w pralni i powoli to spali -… — Nie wiem. Papiery jakieś -… — Na strychu dawno nie byłem. Nie było potrzeby -… -Dobrze, kończę, z warsztatu chyba jadą.

Auto z mechanikiem zatrzymało się. Chwile ze sobą porozmawiano. Mechanik założył koło, Bartek zapłacił. Cena bardzo przystępna, a sytuacja niecodzienna. Bartek odetchnął, wbił w nawigację adres szpitala i ruszył. Spokojnie dotarł na miejsce. Sporo czasu zajęło mu dowiedzenie się, że ze względu na nieobecność chirurga karetka zawiozła Helę do Polanicy. Zatelefonowano do Polanicy, została przyjęta. Panie pielęgniarki podały też dane Bartka by nikt nie robił tam problemu kiedy przyjedzie sprawdzić co z Helą.

Zbliża się Północ. Nie zatrzymuje się przy Korniakach, ciemno w oknach. Powoli jedzie rozmyślając o całym dniu i potrzebie wypoczynku. Spokojnym tempem podjeżdża pod dom. Tu też śpią. Spokojnie wysiada. Jest ciepło, w oddali wieje wiatr poruszając lasem, tutaj spokojnie Zaciąga się tchnieniem lekkiego podmuchu. Podchodzi do drzwi, otwiera je. O ścianę oparty koc zmieniony w worek, w nim pełno gazet. Wchodzi do kuchni, włącza światło, przechodzi do następnego pokoju. Widzi pościelone łóżko. Któraś z sióstr, lub obie to zrobiły. Czuje ulgę, że wreszcie czegoś nie musi robić samemu. Rozbiera się i kładzie z wielką ulgą. Zapachy pościeli absolutnie inne jak w domu czy u Heli. Przypomina sobie całe dzieciństwo i wakacje spędzone u Eustachii. Te wspominki wprowadzają go do snu spokojnego i głębokiego, bez przeryw, zdrowego.

***

Zbiorowy zaśpiew lasu wyprowadza Bartka z uśpienia i jakiś ruch w kuchni. Trudno stwierdzić która godzina. Na zewnątrz jasno, powietrze jest nasycone lekkim i radosnym krzykiem ptaków. Człowiek w takim miejscu po obudzeniu jest natychmiast gotowy do życia. Poprzedni dzień nie wiadomo jak trudny jest minionym czasem. Ten dzisiejszy jest najważniejszy. Bartka zastanawia kto jest w kuchni. Szybko się zbiera, wchodzi do kuchni, tu Brygida nakrywa do stołu. Bartek wraca po zegarek. Jest szósta rano.

— Cześć siostrzyczko Są wakacje. Co cie tak pchnęło do tego. Idę do łazienki.

Brygida półuśmiechem wita brata. Spokojnie szykuje zastawę do śniadania. Zabiera się do pieca. Będą picce przywiezione z miasta. We wcześniejszej rozmowie wspomniano o rozpaleniu w piecu. Bartek wraca.

— Co to za mina. Co się stało?

Brygida rozgląda się jakby była w ruchu oporu i sprawdzała czy nikt nie podsłuchuje. Delikatnie zamyka drzwi do kuchni, siada na krześle. Rozglądając się jeszcze, nachyla się ku siadającemu przy niej bratu, ściszonym głosem mówi.

— Jadwinia dostała wczoraj pierwszy okres. — cała rozmowa toczy się tonem przyciszonym.

— Jak to zniosła?

— Zasłabła na moment. Później wszystko w porządku. Gorzej ze mną. Zaprowadziłam ją do drzwi. Położyłam się koło dwudziestej drugiej. Do tej pory nie wyszła z pokoju. Przez sen zdawało mi się, że kąpała się drugi raz.

— Jak Heniu.

— Na nim też to zrobiło wrażenie. Chyba coś się zmieniło.

— W którym pokoju śpi Jadwinia?

— W Małym zamkniętym.

— Kto otworzył? — zaskoczony pyta siostry.

— Był otwarty. Henio widział jak wchodzi. Chciał ją uprzedzić, że zamknięty. Nie zdążył bo weszła. Nigdy tam nie byłam.

— Ja tak samo.

— Może Dorota po śmierci otwarła.

— Nic wam nie mówiłem. Tylko rodzicom. Kiedy po telefonie mamy przyjechałem. Dorota wymyła Eustachię. Już wiadomo było, że karetka przyjedzie. Wziąłem ją na ręce. Była lekka jak piórko. Miałem wrażenie, że już do domu nie wróci. Takie wrażenie. Kiedy wychodziłem chwyciła futrynę. Chciała ją po prostu dotknąć, jakby pożegnać. Nie zwróciłem na to uwagi, nic też nie mówiła. Niosłem ją tą drogą przez las, przyjechałem Renówką, została u sąsiadów bo droga rozryta przez dziki. Po jakichś dwustu metrach powiedziała byśmy się nie martwili. Mamy być spokojni, to z czasem dla nas się wszystko wyjaśni. Tak mówiła jakby o nas chodziło, nie o rodziców. Powiedziała, że wszystko jest otwarte. To pewnie mały pokój też otworzyła.

Jak dochodziliśmy do drogi leśnej, stała już karetka. Obok Alfred, chłopcy i panowie z karetki. Jak ją zobaczyła pogładziła mnie po policzku i powiedziała, że tyle razy mnie tą drogą nosiła. Chyba już majaczyła? Po dojściu odezwała się do obsługi. — Bartka trochę przytkało — Panie doktorze. Pożegnam się z sąsiadami. Mam do pana ogromną prośbę. Za chwilę umrę, karetka to nie karawan. Proszę mnie jednak zawieść do szpitala. — Bartek lekko łkając mówił po krótkiej przerwie dalej. -Pożegnała się z Alfredem, chłopcami. Alfredowi powiedziała by się nie martwił. Niech zostawi to Stasiowi i Zosi. Dodała, że wszystko się wyjaśni i zmarła. Obsługa bez problemu pozwoliła położyć Eustachię w karetce i odjechali.

Chwilę siedzą w ciszy. Tylko wiatr, ptaki i przyroda w swej zwykłej letniej aktywności jest nie zahamowanie ekspansywna. Wczuwają się w dom. Brygida wstaje, podchodzi do okna.

— Ona o wszystko potrafiła tak dokładnie zadbać. Tato pomógł w remoncie i pomógł w porządkach. Razem z Korniakami. Traktowała ich jak rodzinę.

Bartek już doszedł do siebie.

— Naturalna kolej rzeczy. Człowiek fałszywy, agresywny poradzi tu sobie latem jak w mieście, ale zimą. Znikąd żadnej pomocy. Dlatego ludzie w takich miejscach albo jakoś się zżywają, zrzeszają, naturalnie pozwalają żyć sobie i innym. Starając sobie nawzajem nie wchodzić w paradę. Sąsiedzi wiedzą wszystko. Więcej jak oddalona rodzina. Czasem dopiero śmierć rozluźnia zobowiązania, rozwiązuje się worek tajemnic. I okazuje się, że tak naprawdę nikt z rodziny naprawdę nie znał tych samotników. Rozpalmy w piecu. Postaramy się przyrządzić te picce.

Brygida obejmuje Bartka za szyję i całuje w policzek. Podbiega do okna i otwiera na oścież. Kiedy pełen erotycznej namiętności odgłosu ptasich Romeów i trubadurów wypełnia kuchnię i dźwięcznie jest tu jak w lesie, pyta brata.

— Jak Hela?

— Tu masz wazę na której rozcięła sobie przedramię. Jeszcze krew widać. Jutro z sąsiadami jadę do miasta na mszę i lody pod kościołem. Jak wrócę pojedziemy, do Heli.

Do kuchni wchodzi Henio.

— Chejka. Jak Hela? Śpi? Zabrałeś do Subaru te papierzyska z pralni.

Odpowiada Brygida.

— Hela jest w szpitalu. Jutro pojedziemy ją odwiedzić.

— Tak poważnie było. — widać zatroskanie.

Brygida wskazuje na wyszczerbioną ważę.

— Na ostro. — Henio komentuje — Śniadanko szykujecie? U nas też był krwawy dramat. Następna kobieta w rodzinie. Jest po równo.

Brygida podchodzi do niego i czochra mu włosy. Bartek podkłada do pieca.

— Witajcie bracia i siostro. — rozlega się głos Jadwini, podchodzi do Bartka, obejmując go — Dawno cię nie widziałam. — rozgląda się — Ktoś nie zamknął drzwi do sieni. Na górze pachnie śniadanie. I w nocy coś tak warczało i chrumkało.

— Wreszcie tutaj wytropiło cię sumienia. — rechocze Henio.

— Ale to na dworze chrumkało. — odpowiada Jadwinia.

— Na razie dało ci szansę. — uśmiecha się radośnie Henio

Przerywa im Bartek.

— Czekaliśmy na ciebie. — odpowiada patrząc na rodzeństwo.

Siadają do stołu. Rozpoczynają się żarty i docinki bez śladu złośliwości.

Kiedy kończą jeść, każde komentuje swoje wrażenia wczorajszego dnia. Każdy co innego uważa za ważne. Na koniec Jadwinia dodaje.

— Ale tu głośno. Tylko ten hałas jest piękny. Nie to co w mieście.

— A brak zasięgu, internetu? — dodaje Henio.

— Każdy miał wczoraj swoje wrażenia. Więcej jak przez miesiąc w domu. Internet był zbędny. — kwituje Jadwinia.

Wszyscy w dobrych humorach. Bartek dodaje.

— Strych uprzątnięty.

Brygida odpowiada.

— Ten worek przy drzwiach wejściowych. Warto byś go przejrzał. Trochę ciekawych gazet. Mógłbyś obdarować znajomych z dziennikarstwa. Nie znaliśmy takich tytułów. Film, Ekran.

— To jak ze strychem? — docieka Bartek.

Odpowiada mu Henio.

— Sporo się zadziało wczoraj. To chodźmy, sam zobaczysz.

— Ja bym prosiła o jeszcze dzisiaj zwolnienie. Nie za dobrze się czuję. Jutro pomogę. — oznajmia Jadwinia.

Bartek odpowiada.

— Rozumiem. Dobrze, ważne byś nie przeszkadzała. Jutro też będziesz miała wolne. Możesz po południu pojechać z nami do Heli.

— No właśnie. Co z nią? — pyta Jadwinia.

— Została w szpitalu.

Jadwinia naprawdę jest zaskoczona, przykłada dłoń do ust. Podskakuje do brata tuląc go i gładzi po głowie.

— Biedaku. A ja zapomniałam. Jak mogłam?

Bartek wstaje, bierze siostrę na ręce podnosi wysoko, opuszcza i podrzuca wysoko jak się da. Do śpiewu ptaków dołącza radosny pisk i śmiech rodzeństwa. Po kilku podrzutach stawia ją na podłodze.

— Czemu nigdy w domu tego nie robiłeś.

Przez twarz Bartka przebiega myśl każąca się wytłumaczyć.

— Widzisz jak tu wysoko. Chyba cztery metry. W domu przebiłabyś się do Henia.

Jadwinia podskakuje z nogi na nogę. Towarzystwo zbiera się by pójść na strych. Henio ostrzega brata.

— Lepiej się w coś przebierz. My też przebierzemy się we wczorajsze ciuchy.

Bartek przyznaje rację, ale nie zabrał nic takiego z domu. Kompletuje sobie robocze ubranie z tego co jest w plecaku. Jadwinia biegnie do swojego pokoju, by nie wychodzić przez wiele godzin. Po chwili Henio i Brygida idą do swoich pokoi by się przebrać. Oba ich pokoje sąsiadują za sobą. Pokój Brygidy jest największym pomieszczeniem w domu. Niemal równym wielkością kuchni i sypialni razem. Pokój ma ciekawą budowę. Nie ma żadnej ściany działowej. W ścianie od strony korytarza w murze poprowadzony jest kanał i kiedy pali się w kuchni ciepłe powietrze z pieca ogrzewa duże pomieszczenie w którym dodatkowo umieszczony jest duży kaflowy kominek-piec. Kominek jest po stronie Brygidy, piec za ścianą w pokoiku Henia, cały w zielonkawych kafelkach. Dodatkowo wierzchnia część kominkopieca jest puszczona do małego pokoju zamkniętego, zajmowanego przez Jadwinie, jego górna część jest częścią podłogi w małym pokoju. Rozwiązanie zimą kapitalne.

W dużym pokoju jest też piec ogromny nie wymagający podkładania. Jest to druga pionowa część pieca kaflowego z sypialni przy kuchni. Ma on większe palenisko bo też nagrzewa dużo większą powierzchnię sypialni i pokoju na piętrze. W zimowe miesiące kuchnia i sypialnia były dogrzane, że lepiej się nie da. Dzięki temu i największy pokój budynku był solidnie dogrzany zapewniając ciepło dwom sąsiednim pokojom, na górze i z boku. Z tego pokoju na zewnątrz wychodziło pięć okien mniejszych niż piętro niżej. Po lewej stronie kominka była ładna toaletka pozostawiona przez poprzednich właścicieli, na lewo od niej szafa drewniana ze skromniutkimi zdobieniami, ale solidna i ciężka. Przy pierwszym oknie od szafy stoi masywne biurko z kilkoma głębokimi szufladami, całe koloru czarnobrązowego. Pomiędzy kolejnymi oknami jakieś szafki w tym jedna na książki.

Po środku dywan, na nim nieco krótszy od niego stół z pięcioma krzesłami po bokach i po jednym z węższych końców. Krzesła czarne jak i stół z nogami nie rzeźbionymi i wygodnymi wysokimi oparciami z rafii. Nieco dalej jakby część sypialniana i wypoczynkowa pokoju z bardzo ładną toaletką na węższej ścianie. Toaletka wyposażona jest w wielkie lustro tak nachylone, że stojący opodal człowiek może widzieć całą swą sylwetkę. Po prawej stronie łóżko. Wezgłowie jest pomiędzy oknem a rogiem pokoju. Po lewej stronie toaletki szafka ubraniowa

Z lewej na dłuższej ścianie załamanie wynikające z poprowadzonych schodów na drugie piętro, górna część pieca z piętra poniżej. I przepierzenie. Można zaciągnąć zasłonę by oddzielić się od bardziej reprezentacyjnej części pomieszczenia. Dzięki temu dzieli się ono na dwie odrębne funkcje. Tam gdzie są schody powstało coś jak przedpokój kilkumetrowy, zakończony drzwiami prowadzącymi na dalszą część korytarza. W prawo korytarz zakończony jest jakimiś ustawionymi gratami, w lewo mija się po lewej schody na drugie piętro i parter, jest się na korytarzu z wejściami do pokoi. Pokój Henia z wystrojem socjalistycznym.

***

Do samego obiadu trwają prace porządkowe na strychu. Kilkanaście minut przed obiadem wszyscy schodzą na parter by się przemyć. Brygida zdaje sobie sprawę z braku telefonu widząc aparat w ręku Henia. Podbiega do pokoju. Bierze telefon z toaletki przypomina sobie o piżamie. Schodząc w nocy do ubikacji zauważyła brak koca z papierami ze strychu, leżał na kafelkach jakiś papierek zapisany ręką ludzką, zorientowała się, że to kobiece pismo, była zbyt rozespana by się tym zająć. schowała go w kieszeń i teraz sobie przypomniała, na czytanie znów nie pora. Zostawia list na toaletce i wybiega z telefonem. Rodzeństwo już w Subaru gotowe do odjazdu. Wszyscy Zadowoleni, obiad już czeka, a Dorota ma dobrą rękę do kucharzenia. Spokojnie wymieniają się doświadczeniami z pracy, z odkryć. Coraz bardziej podziwiają konstruktorów i budowniczych. Mieszkańców obecnych i dawnych. Wreszcie odzywa się w konkretnym celu Henio.

— Zachodzę w głowę co z tymi papierzyskami z pralni. Każdy mówi, że pamięta jak tam były. I czarna dziura. Co, gdzie, zapadły się? Na strychu w komórkach? Zatrzymaj się przy kontenerze. Sprawdzę.

Brygida dodaje.

— Jest więc jakaś tajemnica. Wspaniale. Coś tajemniczego i romantycznego. — układa palce w szpony, rozczapierza. Ustawia nad Jadwinią mówiąc -Jadwinia lunatykowała i przestawiła.

Wszyscy wraz z Jadwinią śmieją się. Subaru zatrzymuje się. Henio wysiada i sprawdza.

— Echo. Jedźcie. Podejdę.

Kiedy podchodzi wtedy wszyscy idą w stronę domu. Drzwi otwiera Mietek. Jego dziecięcy uśmiech zmienia temat ich myśli. Czują zapach krupniku. Na stole kompot zastawa jeszcze pamiętająca poprzednich gospodarzy. Wszyscy mówią dzień dobry, Dorota w kuchni podchodzi do Jadwini. Obejmuje ją całą sobą.

— Dzień dobry perełko. Jak się stęskniłam. — te słowa wprawiają w niezłe zdumienie rodzeństwo, Jadwinia też się tuli choć ona jest najbardziej zdezorientowana, Dorota jakby się zorientowała i teraz tuli resztę rodzeństwa — Tak, siadajcie kochani. Każdy na swoim miejscu.

Pałaszują swoją porcję. Dopiero kiedy Dorota podaje ciasto, zaczynają się rozmowy pomiędzy sobą i gospodarzami. Wszyscy nasyceni, chwalący, zadowoleni. Żałują braku Heli. Bartek tłumaczy i objaśnia jak do tego doszło, dlaczego Polanica nie tutejszy szpital. W pewnej chwili Dorota przechodząc obok krzesła na którym siedzi Jadwinia, dwiema dłońmi obejmuje jej głowę, nachyla się z czułością całuje ją w jej czubek. Jadwinia jest lekko skonsternowana jak i reszta rodzeństwa. Dorota podchodzi do Henia, kładzie mu ręce na barkach mówiąc.

— Chwat musi jeść. Może coś jeszcze, może jeszcze ciasta?

— O tak Doroto. Trafiłaś w samo sedno. — odpowiada.

Wszyscy śmieją się z Henia. Na koniec Dorota daje drugą blaszkę Bartkowi by trochę zawiózł Heli. Rodzeństwo wychodzi.

— Doroto. Jutro też śniadanie zjemy w domu.

— No dobrze. — Dorocie zrobiło się smutno mimo że nie chciała tego pokazać.

Wsiadają do auta. Pierwsza odzywa się Brygida.

— Widzieliście na początku jak przywitała Jadwinie, która zawsze tak oschle mówiła o niej i Eustachii.

Reaguje Henio.

— Dla mnie wszystko jest jasne. Szykuje dla naszej siostrzyczki Agatonika.

Wszyscy wpadają w spazmatyczny śmiech. Jadwinia wręcz zwija się ze śmiechu. Henio ciągnie.

— Wyszło szydło z worka. Dobrze wie jak przepadam za siostrą więc przekupia mnie na początek ciastem. Dla niepoznaki mówiąc, że to dla Heli. A to dla mnie, bym nie robił po górkę Agatonikowi.

Jadwinia śmieje się ścierając łzy, Brygida też się zanosi, Bartek nieco spokojniej reaguje, też śmiechem. Jak zwykle Henio rechocze. W znakomitych nastrojach wysiadają przed domem, rozprostowują kości, ciesząc się nieustającym ptasim koncertem. Wreszcie Henio zauważa.

— Teraz nas czeka! Zapomnieliśmy zadzwonić do znajomych.

— I rodziców!!! — dodaje z krzykiem Jadwinia — I co teraz.

Odpowiada Bartek.

— Poobiedni spacerek.

Brygida ze śmiechem pokazuje język. Bartek proponuje.

— Co możemy jeszcze dziś zrobić. Do wieczora daleko.- rozgląda się z zainteresowaniem.- Do wieczora jeszcze kilka godzin. Przed zmrokiem sauna.

Brygida podchodzi od tyłu do Jadwini obejmuje ją mówiąc.

— Dziś jeszcze o saunie możesz pomarzyć kochana. Wypocę się za ciebie. — dodaje z uśmiechem radość.

— To za mnie wymocz się w strumyku.

Brygida z entuzjazmem proponuje.

— To idziemy do jeziorka prawdy. Churaa!

Podbiegają kilka kroków w stronę stodoły. Tu gdzie kończy się mokradło wypływa strumyk tworząc niewielki zbiorniczek, gdzieś na pół metra głęboki. Brygida zdejmuje tenisówki wskakując w wodę do kolan.

— O BOŻEEE!!! Jaka lodowaaataa!

Jadwinia wpada w spazmatyczny śmiech.

— Henioo!!! Taczki! — krzyczy Brygida.

Jadwinia już się tarza, Bartek klepie się ze śmiechu po udach.

— Nie śmiej się. Zapakujesz mnie na taczki i zawieziesz do domu. Nie czuję wcale nóg. — małymi kroczkami wychodzi na brzeg z drżącą brodą patrzy na siostrę -Jaka zimna. Chcesz spróbować?

— Dziękuje. Zaraz wskakuję pod kołdrę.

— Ubierz tenisówki. Pamiętasz co mówiła Dorota. — uprzedza Bartek.

— Mam dwa sople lodu zamiast nóg. Nie ma takiej żmii co może w nie wbić zęby.

Na bosaka dochodzi do domu, trzymając tenisówki. Wchodzi na chłodny beton sieni.

— O jaki ciepły kamień. Czuję, że zaraz odmarznę. Już mi cieplej.

W kuchni siada przy stole gdzie są już wszyscy.

— Jakieś propozycje? — pyta Bartek — Jadwinia jeszcze wypoczywa. Czy dasz rade coś zrobić?

— Jeszcze wypocznę.

Natychmiast wstaje od stołu wychodzi, po schodach już szybko wbiega.

— Już myślałem, że ta kobiecość jej na puder zadziałała. — zaczyna Henio — Zdawało się jakby spoważniała. Chyba nic z tego.

— Widziałem jakie wrażenie na niej zrobiła Dorota tym przywitaniu. -dodaje Brygida.

Bartek dodaje.

— Dorota widziała jak na wszystkich zrobiło to wrażenie. Dlatego zaczęła witać wszystkich. Ale emocja i uczucie było inne.

— Masz racje braciszku. Jesteś już prawie tak wrażliwy jak kobieta. To niepokojące.- Brygida uśmiecha się i kładzie dłoń na policzku brata -Tacy mężczyźni też są potrzebni.

— By wyczuwać zawczasu zachcianki swych kobiet. — kwituje Henio.

Bartek z uśmiechem dodaje.

— To bierzemy się za te gazety. Też mnie ciekawią. Gdzie ten artykuł o tym pedofilu?

Henio skokiem udaje się po koc z gazetami. I już ląduje on na stole. Rozpoczyna się długotrwałe oglądanie, przeglądanie tytułów artykułów w częściach i całości. Odkładanie poszczególnych egzemplarzy, dzielenie się wrażeniami po przeczytaniu ciekawych. Całkowicie zapomniano o świecie i celu przyjazdu do domu. Siostra, rodzina i wszystko inne przestaje istnieć. Na całym świecie jest tylko trzy osoby i są one w kuchni zapominając i będąc przez cały świat zapomniane. Dostały odpust od czasu.

Prządki losu

Jest wpół do siódmej rano, przed chwileczką do kuchni weszła Brygida i moment po niej Jadwinia. Już rozbudzone i gotowe chłonąć dzień, nie istotne co przyniesie. Jest dzień i tyle.

— Mogę cie odwiedzić w małym pokoju po śniadaniu.- zaczyna Brygida.

— Wiesz. Tam jest straszny bałagan. Nie mogłam się pozbierać po tym wszystkim. Może w poniedziałek, ale tam nic takiego nie ma.

— Nikt z nas nigdy tam nawet nie był. Może teraz. Myślisz, że w Gdyni u Henia w pokoju jest mniejszy sajgon?

— No tak, wiem. Ale bym chciała te porządki zrobić po swojemu.

Brygida momencik myśli i mówi.

— No dobrze. Mamy czas. Przecież pokój nie ucieknie, ani bałagan. Tylko nie przemęcz się bo w poniedziałek dalej działamy.

— Śmieci i robienie porządków są bardzo ważne i nie chcę cię tym obciążać. To odpowiedzialne zajęcie.

Brygida przygląda się siostrze. Trochę wydaje jej się dziwne to zachowanie, zawsze chętnie dzieliła się nowym zajmowanym przez siebie pomieszczeniem, namiotem czy czymś nowym lub oryginalnym z czego korzysta. Mały pokój,,zamknięty,, jest czymś takim. I nawet gdyby tam były puste ściany to nawet je Jadwinia pokazałaby z dumą, że ona pierwsza to widziała, w tym jest, z tego korzysta jako pierwsza, bo to jest cyna. Nie ma co naciskać. Stawiają wodę na herbatę i powoli przygotowują śniadanie.

— Czy będzie dziś Hela?

Pyta Jadwinia.

— W niedzielę chyba jej nie wypiszą, może jutro.

— Szkoda. Tu jest tak ładnie.

Brygida niemal osłupiała. Jadwinia stoi tyłem do niej, więc tego nie widzi. Takie miała opory przed przyjazdem tutaj, a teraz? Przed przyjazdem naprawdę wyczuwało się w jej głosie dziecięcą wzgardę i ironie. Dorośleje, niech poznaje świat po swojemu.

Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.
E-book
za 15.75
drukowana A5
za 49.07