Nie boję się obietnic
Nie lękam się zazdrości
Nie dbam o nagrody
Kpię z przyzwoitości
/Akurat — O dziewiątce
Feniks
z nadzieją
nie wygrasz
na parapecie
wciąż tli się
cholerna
jakby za krótko
w spokoju
umiera
jakby za długo
jak feniks
odradza się wciąż
z popiołów
błąka się
po jednym promyku
to kusi
szczęście
Apokalipsa
widziałam
spaliłeś nam płuca
serca wyrwałeś później
na raty
zanim zabrałeś z moich ramion
niewiastę obleczoną w Słońce
słyszałam wyraźnie
tętent jeźdźców Apokalipsy
może zmartwychwstanie
w dniu ostatecznym
teraz powiedz mi, Panie
czy to była moja prywatna
Apokalipsa
Moja Matka
chciałabym wiedzieć gdzie jest
moja Matka
pamiętam, że nosiła
sukienkę w wielkie słoneczniki
a ciemnorude włosy zawsze rozpuszczone
niewiasta obleczona w Słońce
cały świat pod Jej stopami
feudalna pani
najczystsza z niepokalanych
jeśli woła mnie moja Matka
to albo umieram albo
cierpię na schizofrenię
***
dlaczego serce moje
jesienią drży
powinno marznąć
przestać bić
dlaczego płuca moje
na głębokość oddechu
czuję wyraźnie
bez pośpiechu
dlaczego ręce moje
do twoich się garną
od świtu do zmierzchu
tęsknotą bezkarną
dlaczego życie moje
od ziemi do nieba
przyszedłeś do mnie
więcej nie trzeba
***
może byłam szczęśliwa
dopóki nie zobaczyłam twoich rąk
zdolnych cały świat
zniszczyć i odbudować
może niech spłonie w pożarze
albo we łzach utonie
jeśli ciebie nie zdobędę
— wszystko na nic
ukochany mój kochaj mnie
ten jeden raz mnie pokochaj
od podwzgórza po ścięgna Achillesa
od nadnerczy po pęcherzyki płucne
niech zniknę w tobie, rozpłynę się
nie zbieraj mnie z powrotem
Będzie dobrze
nie martw się
będzie dobrze
będzie dobrze
jeszcze kiedyś
będzie dobrze
tylko ile jeszcze dróg
do tego dobrze
i jakim kosztem
czyim kosztem
***
Czas i tak minie, zostanie czuwanie
Błysk w oku zgaśnie, ucichnie narzekanie
Głos w gardle serce zatrzyma —
Gdzieś daleko ktoś potem złoży dłonie
W zmierzchu głęboko westchnie, a skarga utonie
Wiatr zrywem słowa uciszy —
Czas przez palce ucieknie ciężarem, zmaganiem
Bladą twarz przetnie oczekiwaniem
Wszystkie pragnienia odrzuci —
Wytrwać, prosić Boga, cokolwiek się stanie
Żeby w nas zostało to jedno kochanie
Mówi Matka
nie bądź zła
dostałaś o co prosiłaś
modliłaś się o miłość
wymodliłaś
tyś po prostu zdążyć chciała
i zdążyłaś —
O Nim
ty masz jasną twarz
a jak się śmiejesz — siateczkę zmarszczek
ty masz oczy łagodne
ale ze zmęczenia pod nimi czerwone kręgi
ty masz serce jasne uczciwe
dużo zmartwień pomieści
ty na każdą moją prośbę przyjdziesz
ale zostać nie możesz
teraz jestem w twoich oczach
jak w lustrze radosna
List do autorki moich wierszy
nie znam pani imienia, droga pani
bo to dziecięce przezwisko nie może być imieniem
dawno nie było mnie na tamtej drodze
czy zapamiętała pani rozkład ulic w tym mieście?
znałem kiedyś pani pełne imię
cóż, wyleciało mi z głowy
mam gdzieś schowane w szufladzie pani zdjęcie
zapach pani skóry ukryłem za paskiem od spodni
wie pani co, może mnie pani nawet znienawidzić
w końcu wszędzie chwali się pani swoją ambiwalencją
nie boję się patrzeć w pani gniew
ani ścierać ustami ślad pani łez na poduszce
mogłaby pani tak po prostu zniknąć?
nie stać co czterdzieści pięć minut na korytarzu?
czy mogłaby pani odczepić się od mojego świata
czy mogłaby pani znaleźć własne szczęście?
niech mi pani nie odpisuje, przecież dobrze wiem
ile histerii może kryć się w jednym zaprzeczeniu
Tryptyk o kobietach