E-book
3.68
drukowana A5
59.99
drukowana A5
Kolorowa
91.49
Dary losu

Bezpłatny fragment - Dary losu


5
Objętość:
404 str.
ISBN:
978-83-8273-889-6
E-book
za 3.68
drukowana A5
za 59.99
drukowana A5
Kolorowa
za 91.49
Faksymile rękopisu wiersza Autorki Czym jest miłość — nagrodzonego w grupie poetyckiej Mundus Poetica i opublikowanego w czasopiśmie „Bezkres” Nr 14 (luty) 2022

***

Dary, dary losu — póki ci smakuje świat, przy tobie są.

Dary, dary losu — niewidoczne jak powietrze z górskich łąk.

Dary, dary losu — zachód słońca nad jeziorem, zwykłe dni.

Dary, dary losu — gdy nie czujesz ich, to nie ma po co żyć.

[…]

Dary, dary losu — bliski człowiek, który sens nadaje dniom.

Dary, dary losu — czyjeś oczy, co po nocach ci się śnią.

[…]

Dary, dary losu — kilka dźwięków,

co przyprawia cię o dreszcz.

Dary, dary losu — i to coś, co sprawia, jaki człowiek jest,

I to coś, co sprawia, jaki człowiek jest,

I to coś, co sprawia, jaki człowiek jest…

Za tekstem piosenki Ryszarda Rynkowskiego „Dary losu”

Autor tekstu: Jacek Cygan

Dary miłości

Bezdroża

wędrowała…

z duszą na strzępy porwaną

jak koszula czasu

którą nosił

po wieków bezdrożach


powracała…

z opuszczoną głową

jak ktoś — kto wie

że nikt na nią nie czeka


kochała…

siłą niepojętą

dniem

co złotą kulę słońca toczył

i nocą

pełną piorunów i błysków


zatrwożona pytała:

czy to moja droga?

czy może przeznaczona?

żyć — cierpieć — kochać

‏‏‎

Twój obraz

zbieram

układam

luźne kartki wspomnień


niedzielny poranek

widzę Twoje

zmęczone oczy

spracowane dłonie

nie wiem jakim cudem

całą noc igłę trzymały


krzesło

na nim moja

nowa kwiecista sukienka

fantazyjne falbany


z krawieckiego kunsztu

znała Cię okolica cała

Ty będąc młodą dziewczyną

w zamojskiej szkole

tajniki tej wiedzy zgłębiałaś


miałaś poczucie humoru

kochałaś kwiaty

lubiłaś cukier

życie Cię nie rozpieszczało


Kochana Mamusiu

Ty w mojej pamięci wdzięcznej

wciąż barwna i żywa

gdybym o Tobie

tomy napisała

to będzie wciąż mało


wspomnienia bledną

czasem oplątane

w błękitach

zarys Twojej twarzy

i oczy kochane

‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎

‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎

‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎

‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎

‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎


‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎

‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎

‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎

‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎

‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎

‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎

‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎

‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎

‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎

‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎

‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎

‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎

‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎

Pamięć z gałązką bzu w Dzień Matki

siła miłości i wspomnienia

rwą codzienności ciszę

myśląc o Tobie Kochana Mamusiu

kolejne strofy piszę


Mamusiu — tak zwracałam się do Ciebie

teraz też tak często wołam…

nie liczy się wiek gdy serce w potrzebie

brak mi Twojego spojrzenia

ciepła dłoni które każdy ból koiły

słów dających otuchę i poczucie siły


w obłokach szukam zarysu Twojej twarzy

oczu z łezką rozrzewnienia

chwytam ciepło dłoni

zamknięte we wspomnieniach

tę gałązkę bzu

dzisiaj poślę do Nieba…

z zapachem Ziemi…

słowami miłości do Ciebie


kocham — jak Ty mnie kochałaś

pamiętam — jak Ty pamiętałaś

gdy opuszczałam rodzinny dom

znakiem krzyża żegnałaś


Twój obraz wyobraźnia wciąż maluje

dziękuję za Twoje serce

za Twój trud dziękuję

Czuwanie

Matko…

kiedy czarna dama

przy łóżeczku twego dziecka

staje nocą

ty czuwasz

odpędzasz zło…

swego serca mocą

Matko…

ty wiesz że czarna dama

nigdy nie odejdzie

dniem i nocą

czarny całun rozpościerać będzie

rozstawiła straże…

gdzie spojrzysz

demony zła są wszędzie

Matko…

błagaj Anioły

…a my z tobą

by słońce nie gasło…

jak długo Kloto

nić życia plecie…

tyle piękna czeka

na tym… świecie‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎

Zielone piosenki

— głupi idzie — już za nim

wrzawa rechotem się niesie…

— głupi w płaszczu zimowym —

patrzcie świeci słońce wrzesień!


Jaś z kolan się podnosił

gdy podstawiano mu nogi —

Jasiowi co pokornie

schodził wszystkim z drogi…


żabie nie wyrwał łapek

kamieniem nie rzucił w kota —

podchodził z sercem na dłoni…

mówili: — Głupi niemota!


— mój Jaś — mawiała mama —

Jaś synem biednej wdowy…


słonecznie uśmiechnięty

z oczyma chabrów w lecie

i z dziecka marzeniami —

o dobrym pięknym świecie


za bramą już cmentarną

gdzie smętne śpią pomniki

grób Jasia w polnych kwiatach —

grają skoczne piosenki zielone pasikoniki

Obywatel Świata

Jak człowiek w wielkiej samotności,

który muzyką nieuczoną wtórzy

C.K. Norwid — *** (Pierwszy list…)

***

wątłe dziecię…

z niemej matki zrodzone

szukało… do życia przestrzeni

śród pastwisk lasów

na łemkowskiej ziemi


obmywane w strumyku

w mgły odziane

karmione chleba okruszkiem

z ciekawością dziecka

pozostało duszkiem…


w niemym krzyku

małe drobne ciało

dumę siłę woli

…wielki duch skrywało


żebraczy los tułacze życie

codzienności cienie

obudziły wolę walki

wolność myśli i nadzieję


modlitewnik własnoręcznie malowany

jest unikatem

jak relikwia przechowywany…

pokornej modlitwy

słychać jeszcze brzmienie

wysłuchał jej Bóg… dając talent

pozostawił samotności brzemię


pędzlem opowiadałeś piękno świata

torami myśli ruszałeś w dalekie podróże

nie straszna ci była poniewierka

głód słota burze


matka dała ci imię — Epifaniusz

ty Nikiforem się nazwałeś

zawsze uważałeś się za malarza

za człowieka z misją…

na głowę mitrę ubrałeś


cerkwie kościoły korony gór

pola lasy obłoki

stacyjki linie kolejowe

precyzją i kunsztem wiodły

w przyszłość w świat szeroki


jedynym twoim bogactwem

była malowana skrzynia

farby pędzle twoje rysunki

…marzenia kryła


w użyczonym kącie

na tej skrzyni spałeś

że czeka cię sława

jeszcze nie wiedziałeś


od świtu do nocy

kolor był ci przyjacielem

bratem wiatr

szczęśliwym trafem otworzył twoje

okno na świat


sztuka surowa jak surowe życie

sprawiły

że stanąłeś na malarskim szczycie

popularność za wielką wodą

paryskie galerie otworzyły podwoje

przed tobą… twoich prac urodą


o twoje misterne dzieła zabiegali

wielcy tego świata

salony zakwitły górskimi łąkami

śpiewały ptaki płynęły obłoki

snuły mgły nad polami


prowincjonalna dusza pięknem bogata

naiwna prymitywna jak twoje malarstwo

sprawiła że jesteś…

obywatelem świata

‏‏‎

‏‏


‎‏‏


‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎

Sercem pisane

Jest czas

który cieniem się kładzie

intryguje sieje niepokój woła

łowiąc z oddali ciszę wiatru

do mojej wnuczki skreśliłam

miłością oplecione słowa

Moja Carlinko

promyki słońca przemykają po Twojej twarzy

której jeszcze nie odebrano nieba

jasność Twych oczu ufnie nieświadoma

daje nadzieję

że rozkwitniesz białym kwiatem


niech Cię oplata aura życzliwości

byś uleciała w życie kolorowym ptakiem

skrzydłem marzeń zgarniaj błękity obłoków

ubrana w ich muśliny

bądź królewną ludzkich serc

żyj w świecie dobrym przyjaznym życzliwym

‏‎‏‏‎

Zakochani

księżyc rozwiesił eteru zasłonę

nad nimi kołysze się snu pajęczyna

rozpoczynają zwijać jej nitki

on z jednej

ona z drugiej strony

spotkają się pośrodku

gdzie żar miłości

rozjaśnia nocy mrok


zakochani

rankiem rozpoczynają tkać dzień

snując nowe nitki

podążają

każde w inną stronę

by nocą znowu je zwijać

tak mija czas

mijają lata

noc niestrudzenie nici życia splata

‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎

‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎

‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎

‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎

‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎

‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎

Rozsypane myśli

ta miłość się spóźniła o wtóry raz

o dróg rozstaje

o tysiące wiorst

spóźniła się o tchnienie wiosen

o dom bez okien


co zostało z moich marzeń

twoich czynów

pokładów nadziei


w kałuży zdarzeń

tapla się cherlawy los


wirtuoz wiatr gra jesienną sonatę

odleciały ptaki

wibruje echo

zamiera głos


jutro wstanie nowy dzień

słoneczny zegar wskaże czas

złamie szary cień

Autoportret

w listopadowej szarudze

namaluję siebie słowami

zanim wiatr rozwieje liście

strącone powiewem jesieni

nim zapomnę zapachu ziemi…


zacznę od dłoni

te mam piękne


samokrytyki żmija syczy

— nieporadne

— wykoślawione krótkie palce

odpowiadam

— milcz do cholery!


dłonie…

mam piękne

zrobiły tak wiele

wprawdzie z klawiaturą pianina

nie radziły sobie

ale…

poznały każdą rysę

wyrytą przez życie


dłonie…

dotykiem piórka

dziecięce ciałka pieściły

biologiczne i przygarnięte

tak samo tuliły

ile obrały marchewek

ile ran opatrzyły

ile nosów otarły

ile serc utuliły


dłonie…

tworzyły zapach domu

zapalały ognik pokoju

zbierały pokrzywy

ogrzewały rosę

tworzyły ikebany

dziergały


pominę koślawe nogi

gdy ruszałam w podróż

zawracały z drogi

potknięcia i upadki

— więc przejdę do głowy


głowa — nie powiem zbyt wiele

zawodziła na co dzień

a nawet w niedzielę

ciągle coś paruje

wapno się lasuje

okulary zrzuca

o klucze wykłóca


brak mi słów

jak ją do porządku przywołać

nad wyraz ciężka

szyja sobie z nią nie radzi

zrzucić by ją chciała

ale za cienka

za krucha

po prostu — za mała


dłonie…

te kochane dłonie

obejmują głowę

zamykają

w serdecznym uścisku

wiedzą

że nawet trawa nie rośnie

na starym wyrobisku


dłonie…

tulą ją serdecznie

szepczą

— spokojnie

nie odchodź

nie ma nic do ukrycia

tylko pozostań

byś nie stanęła przed znakiem

STOP! — koniec życia

‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎

‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎

‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎

‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎

‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎

‎‏‏‎‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‏‏‎

‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎

‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎

‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‏‏‎

Szczęście

szczęście…

to krótkie spojrzenie

mojego autystycznego wnuczka

zbyt krótkie by dostrzec w nim smutek

ciepłe dłonie

i mocny uścisk


szczęście…

to odgłos stóp

mojej wnuczki

tanecznym krokiem przemierzającej pokoje


szczęście…

to moja łza na policzku

że mam Ich — tak innych

że mam Ich dwoje


szczęście…

to rosa o poranku

wiosenny kwiat

echo dawnych dni

które jeszcze pamiętam


szczęście…

to my

którzy wstajemy o świcie

dobre słowo i uśmiech

szczęście…

to życie‎

Jesienna miłość

nitki babiego lata tańczą nad polami

z kluczem żurawi melodia płynie

wiatr pochyla się nad nami

zagląda do serca porusza strunami

szept cichy podąża za zmysłami

patrzę w zachwycie na srebro we włosach

księżyc co noc się trudził

wplatał cierpliwie… z marzeń nie budził

nie było słów tylko ciepła cisza

radość bytu ogniska żar

dla naszych serc cudowna nisza

splotłam mirtowy wianek

Panna Młoda w jesieni życia

trawy w koralach rosy słoneczny poranek

czerwień wina oplatającego ganek

dotyk dłoni uśmiech spojrzenie

nie mów nic — nie trzeba

jesteś Ty i przychylność Nieba

‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎

‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎

‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎

‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎

‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎

‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎

‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎

Dwie perły

morska głębia

serca toń

otulają ciepłem perłopławy

narodzą się dwie perły


pierwsza zachwyci

podkreśli urodę

druga bezcenna

na życia pogodę


pierwszej blask przygaśnie

pokryje ją patyna


druga zakwitnie miłością

pominie urodę

pozostanie w głębi serca

zapłonie gdy nadejdzie pora

‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎

‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎

‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎

‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎

‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎

‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎

‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎

Zapach lasu

mój piękny leśny duszku

dawałeś mi nadzieję radości wiele

uczyłeś zakazanej sztuki miłości

gdy innym dzwony biły w kościele


przynosiłeś gałązki brzozy lub sosny

z zanadrza wyciągałeś polny kwiat

w zapachu kniei i zielnym uroczysku

poznawałam magiczny romantyczny świat


słucham cudnej melodii granej dziewannom

patrzyłam na wiatr — jak naciąga struny

zrywa dach wozu kiedyś będącego domem

lub dźwiga oś ze złamanym kołem


oddałeś mi czarne oczy iskrami sypiące

młode prężne ciało szerokie ramiona

słowa cygańskiej ballady i nuty rzewne

zbierane z rosą na zielonej łące


nie dawałeś płonnych obietnic bez pokrycia

nie obiecywałeś lśniącej gwiazdki z wysokości

przynosiłeś błękit nieba woalem płynący

znak dla duszy szukającej wsparcia i miłości


wśród wzgórz z dala od ludzi

pieszczotą mnie otulałeś mówiąc

— śpij kochana śnij o szczęściu

— promyk słońca cię obudzi


czułam o świcie twoje łzy na policzku

oddech i usta spragnione gorące

wracałam z dalekiej podróży marząc

by ktoś za horyzontem uwięził słońce


pragnęłam nocy z kolebką marzeń

z domem dla naszych dzieci

wiedziałam że to co nas łączy odejdzie

zaginie w czasie zdarzeń chaosie


stałam na skraju lasu patrząc jak odchodzisz

znikasz w porannej sinej mgle — okrywającej cię powoli

wiem że płakałeś… zapisując mój obraz w pamięci


tak wiele lat w świecie ułudy nie zatarło wrażliwości

czas uczy pogody nie pozbawia marzeń i życia woli

mam oczy bez łez srebrne włosy i serce które boli

‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎

‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎

‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎

‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎

‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎

‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎

‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎

‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎


‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎

‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎

‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎

‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎

‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎

‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎

Pod szczęśliwym niebem

przyniósł bukiecik fiołków

związany wiatru tchnieniem

w błękit obłoków ubrał spojrzenie


ulice płynęły gwarem

platany słały pozdrowienia

na listku spisała marzenia


parkowe alejki ubrane w cienie

otulały bawiące się dzieci

z wdzięcznym matek spojrzeniem


obejmował ją ramieniem

delikatnie całował

bez słów odgadywał życzenia


słońce kreśliło złoty znak

zbierało łzy szczęścia

powiedziała — tak…

‏‏‎

‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎

‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎

‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎

‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎

‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎

‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎

‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎

Z pozdrowieniami do nieba

Ojcze opowiem Ci wszystko

gdy przyjdę do Ciebie

jak Cię postrzegałam w radości i gniewie


Ojcze kochałam Cię i kocham

dzisiaj powiem — dziękuję za życie


byłeś dobry czy zły gdy pijany wracałeś o świcie

nie pytam siebie nie pytam innych

nie szukam rozliczenia ani winnych


dzięki Tobie wiem

że dobrobyt to kromka chleba

dziękuję — więcej mi nie potrzeba


zamiast przeglądać się w lustrze

patrzę w taflę wody

nie pokazuje ułomności

uczy pokory i życia radości

‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎

‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎

‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎

‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎

Odcienie miłości

pamięci siła ten obraz stworzyła

widzę Cię w deszczowej słocie

w chuście na ramionach

jeszcze słyszę Twój głos

ciepły delikatny serdeczny

widzę w lesie Twoją pochyloną sylwet

Twoje kroki wyciszało leśne poszycie


spotykam Cię na Białej Ścieżce

która wśród brzóz się wiła

Białą Ścieżkę i Twoje imię Katarzyna

zielona nić delikatnie połączyła


nazywano Cię Lelija

Lelija — ileż w tym piękna i goryczy


z niezwykłej urody znała Cię okolica cała

śpiewały o niej ptaki

wiatr niósł dalej przesłanie

chłopcy o Twoje względy zabiegali


sprzedano Cię za trzy morgi ziemi

prośby łzy błaganie

nic nie dały

nie zważano na nie


rok po roku dwóch synów powiłaś

później jeszcze córkę urodziłaś


minęło piętnaście lat ziemi oddałaś pierworodnego

po roku śmierć upomniała się o syna drugiego

gładziłaś ich lnianowłose głowy obmywałaś łzami

oddając ich ziemi pytałaś los — dlaczego?


na ich mogile posadziłaś białe kwiaty

widziałaś tylko szare dni szary świat

nie było słońca chmury je przysłoniły

myśli rwał szalejący porywisty wiatr

strugi łez rzeką wezbrały


błądziłaś po bezdrożach

oddalałaś się od domu

by zapomnieć i zrozumieć…


w tysiąc dziewięćset piętnastym

pola bitew wchłonęły już wiele krwi

na wszystkich frontach śmierć zbierała żniwo

młodzi chłopcy wcieleni do zaborczych armii

szli do bratobójczych walk

Austria z Rosją toczyły zacięty bój

o polskie terytorium o Twoją ziemię


Tobie — los zesłał znak szczęścia zdradliwy

poznałaś chłopca w zdobycznym szynelu

serce zapłonęło czerwienią

jaskrawszą od tej na niebie

byliście młodzi i piękni stworzeni dla siebie


pokochałaś takiego

który na chwilę opuścił okopy

tulił Cię w ramionach z karabinem w dłoni

pocałunkami zbierał Twoje łzy

Ty przez kilka tygodni skrawkami serca

opatrywałaś jego rany


Rosjanie zebrali siły i powrócili

działa zagrzmiały

pola i łąki pokrył prochu kurz

Twój kochanek zaginął bez śladu

nie wrócił do Ciebie już


w Twoim łonie kiełkowało miłości ziarno


Twojego syna Germanem zwano

Ty nosiłaś piętno cudzołożnicy

nie szukałaś litości ani zrozumienia

rzucano w Ciebie kamieniami

biczowano słowami

nosiłaś brzemię cierpienia


syn nie udźwignął ciężaru bękarta

zadawał Ci rany nie chciał wiedzieć

ile dla Ciebie znaczy i jak jest kochany


jego dzieci kochałaś nad życie


za Was dwoje

za siebie i za dziadka

którego poznać mi nie było dane


nie ugięłaś się choć mówiono

że jesteś obłąkana

choć taka nie byłaś


w wędrówkach szukałaś ukojenia

w swoim świecie żyłaś…


kirem spowita z księżycową poświatą na twarzy

przemierzałaś roztoczańskie doliny i wzgórza

nie obca Ci była śnieżyca i burza

do bosych stóp przypięłaś ostrogi

choć raniły Ci obolałe nogi

wędrowałaś po świecie

szukając swojej drogi


pokochałaś rozległe przestrzenie

zielne miedze leśne cienie psów ujadanie

głód i wyżebraną kromkę chleba

za wolność duszy tak wysoką cenę

zapłacić było trzeba…

‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎

‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎

‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎

‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎

‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎

‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎

‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎

‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎

Bez słów

miłość to dar

by ją wyrazić nie trzeba słów


kochany

mów do mnie spojrzeniem

dotykiem mów


blask oczu rozświetla mrok

muśnięcie ust

dłonie w podróży


budzą się dobre demony

tańczą zmysły

tchnienie zapach rytm

zatrzymał się czas

toni czar


kochany

mów do mnie jeszcze

spojrzeniem

dotykiem mów

Pod tamtym niebem

pojawiłeś się w moim życiu

jak promień słońca

na pochmurnym niebie

i pomalowałeś mój świat

barwami wiosny

radosna i lekka

wstęgę tęczy chwytać chciałam


szczęściem upojona płynęłam

nad lasem

i łąką kwiecistą

błękity obłoków muskałam

Wałbrzych tętnił życiem

dobiegał odgłos miasta

i perlisty dziecka śmiech

Ty i ja

ciepło rąk

czułe szepty

dotyk ust nieśmiały


trwaj chwilo szczęśliwa

darz dniem owocnym

i nocą

co snów pięknych

kosz zbiera


myśl która nie zna kresu

i za sercem płynie

z czaru doznań i marzeń

biały welon tkała

na Mlecznej Drodze

rydwany z weselnymi gośćmi

wielekroć widziałam


niespodziewanie

ponury cień

rozrzucił ciemną pajęczynę

zniknął słońca promień


odszedłeś tak nagle

nie mogłam nawet powiedzieć

jak brak mi Ciebie


tak trudno zapomnieć


przemierzałam puste ulice Świebodzic

w zaułkach małego miasteczka

serca mego bicie

ciszę mąciło‏‏‏‏‎


samotności smak


dworcowy zegar

odmierzał pusty czas

odjeżdżały pociągi

żaden nie zabrał mojego bagażu

stukot kół i deszcz

który na szybie

malował i rozmywał

zarys Twojej twarzy

jeszcze wierzyłam

że wrócisz

i coś dobrego się wydarzy


mijały dni tygodnie… i lata

było mało łez

i dużo tęsknoty

czas ran nie goił

intrygował i goryczą palił‏‏‏‏‎

Za dzień lub dwa

kiedy Purpurowy Anioł

światłem mnie przywoła

poproszę by zaczekał

nie jestem gotowa

zapewne zobaczę Kloto

będzie przędła wątłą nić

splątaną jak życie

noc poświęcę marzeniom

odejdę o świcie

nad wszystkim czuwa Natura…

w moim sercu

wciąż płonie ogień

ten sam

który pobudza do życia

długowieczne sekwoje

podziwiam pory roku

i ich barwne stroje

tej nocy

niespełnione marzenia

przekuję w zmysłowość

potrzebną właśnie teraz

będziemy we dwoje

zrzucę obyczajowy gorsecik

i z Tobą Kochany

będę wędrować przez lata słoneczne

i miłości łany

w Twoich oczach

zobaczę odbicie mojej twarzy

z szeptów

wyłowię czułe słowa

zapamiętam dotyk dłoni

i mocne ramiona

o brzasku jutrzenki

wyruszę…

w Świat nieznany i daleki

na Ziemię

wracać będę z Naturą

światłem księżyca

meandrami rzeki

‏‏ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎

‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎

‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎

‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎

‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎

‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎

‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎

‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎

‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎

‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎

‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎

‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎

‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎

Dotyk miłości

nie było miejsca dla mnie

nie było miejsca w sercu i przestrzeni

dzieckiem oddana Matce Ziemi

zebrałam dary natury


wietrze — wierny kochanku

chmuro — przyjaciółko serdeczna

rzeko — nosicielko trosk

— nie odchodzę

zaczynam życie od nowa


wygładziłam bruzdy trwania

przyjmuję niezwykły dar serca

wiarę w siebie

obraz miłości

dar który mnie zmienia


uwierzyłam…

że smutek to nie przeznaczenie

wszystko ma sens

spadają okowy czasu

słońce nigdy nie gaśnie

tylko drogę odmienia


niebieski obłok podał mi dłoń

ogrzał promykiem słońca

nimbem z brzozowych witek

ozdobił skroń


wędrowcu z dalekich stron

przyniosłeś dotyk miłości

czarowną zwiewną nutkę


wędrowcu z dalekich stron

nadałeś słowu kocham…

nowe znaczenie

dzisiaj o niebo gram…

‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎

‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎

‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎

‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎

‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎

‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎

‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎

‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎

‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎

‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎

‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎

‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎

‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎

‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎

‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎

Marcowy dzień

wstał dzień szarością oplątany

zdawał się podobny do innych

ni to zimowy ni to wiosenny

niepokojem pisany


Ojcze — znowu bym zapomniała

jak to już bywało

że to Dzień Twoich Urodzin


wspomnienia zburzyły niepojętą

geometrię Świata

logikę struktury

istnienia i zapomnienia


Ojcze Twój obraz maluję słowami

by trwała pamięć prawdą pisana…


miałeś znaczoną kartę

do czasu pełnoletności grałeś uczciwie

przedzierając się przez czas

niosłeś uśmiech

i męskie łzy goryczy

codzienności brzemię


mijały lata

Twojej dobroci i okrucieństwa

tamtych dni wymazać się nie da

brnąłeś przez życie


gdy Cię poczęto w splocie zdarzeń

nosiłeś już rys zapisany bólem

nie kochałeś — a byłeś kochany

‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎

‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎

‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎

‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎

‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎

‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎

‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎

‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎

‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎

‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎

‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎

‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎

‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎

‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎

‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎

Czym jest miłość

miłość to:

siła która garb życia jedwabiem okrywa

satynowym dotykiem zbiera rosę

nieprzespanych nocy


niepokój serca w dziurawcu obmyty

posłany ku odległym konstelacjom spokoju

powracający bez cienia niepokoju


miłość to:

rozpalona skroń w mirtowym wianku

między zdziwieniem a ciszą

błądząca wśród wspomnień


łza otarta pocałunkiem

pachnąca lasu tchnieniem

opleciona mchów zielenią


miłość to:

chmury nabrzmiałe deszczem słów

ciśnięte siłą mięśni — nie ranią

unoszą radości falą


uśmiech gdy czyta list

spisany na brzozowym listku

i cichuteńki szept — kochany


miłość to:

kamień o który zraniła stopę

podniesiony z uśmiechem

leżący na jej dłoni


odkłada go na pobocze drogi

— może będzie potrzebny

na budowę nowego domu

‏‏‎‏‏‎

Z roztoczańskich wzgórz i dolin

Tam gdzie próg

biegłam tam

biegłam gościńcem…

biegłam po bezdrożach


stanęłam…

otworzyłam oczy

to nie moja chałupa

nie moje dzieciństwo

tylko Mama ta sama

na ławeczce przed domem


te kochane oczy

spracowane dłonie

srebrne skronie

znany smak soli


przebudzenie

chałupa wciąż stoi

ta sama

tam się urodziłam

tam poznałam życie


tylko Mamy brak

cisza czasu

boli boli boli

Rodzinne krajobrazy

jesień srebrną nutką nostalgii

porusza struny życia

przesuwa granice niemożliwości

jest tyle szczytów do zdobycia


brzozo biała unoszę dłonie

wplatam złoto w twoje włosy

korą pieścisz moje skronie

na osnowie modlitwy tkam strofy


brzozo biała twoje wzgórza i doliny

eliksiru życia użyczysz w potrzebie

oddajesz dar z wdziękiem dziewczyny


brzozo biała unoszę ręce

ty przypominasz kołysanki nutki

pragnę w błękitach zobaczyć twarz

Rodzicielki usłyszeć szept… cichutki

‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎

‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎

‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎

‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎

‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎

‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎

Smutno mi Boże

wiatr tańczy w koronach drzew

śpiewają ptaki o każdej doby porze

kwiatów kobierce pod błękitnym niebem

a ja… myślami błądzę po Roztoczu

…smutno mi Boże


zebrałam poziomki w moim ogrodzie

te z dzieciństwa były z lasu

nanizane na źdźbła traw

...smutno mi Boże


byłam pokłonić się zielonej łące

paradowała w kwiecistej sukni

ale gdzie podziały się żaby i zaskrońce?


z nadrzecznych kwiatów wiązankę zrobiłam

jak dawniej zachwycona piękną przyrodą

z koncertem ważek nad cichą wodą

oczarowana śpiewem miodnej braci

kwiatów urodą

nostalgia na obcej ziemi…


tylko dusza i serce polskie

i nic tego nie zmieni

Tamte dni

w smakach i zapachach z dzieciństwa

tkwi pamięć miła

we wspomnieniach są razem i to jest ich siła

myśli wracają w progi rodzinnego domu

do zapachów kopru macierzanki mięty

warkoczy cebuli i czosnku

zawieszonych na ścianie pod strzechą


nie wiem co mi najbardziej w pamięci utkwiło

wszystko jest ważne żywe jakby się wczoraj wydarzyło

to co zebrano z pól bogactwem było

nad wyraz cennym

bo w pięćdziesiątych powojennych latach

ludziom ciężko się żyło


wciąż czuję ciepło i zapach dłoni mojej Mamy

gdy z wiadrem pełnym mleka z porannego udoju

podawała mi kubek kotu do miseczki wlewała

pamiętam tak wiele choć byłam jeszcze mała


pamiętam

zapach gromnicy która z burzą się kojarzy

zapalała ją babcia z niepokojem na twarzy

chleb na zakwasie zagniatany w skupieniu

znakiem krzyża znaczony wędrował do pieca


„Zdrowaś Mario…” kilkakroć zmówiono w pokorze

wyjęty z szacunkiem w odpowiedniej porze

chlebowa mgiełka wokół domu się unosiła

wabił głodne dzieci

dostawały jeszcze ciepłą piętkę

często z przyklejonym węgielkiem

którego kociuba wygarnąć nie zdołała

choć usilnie nad tym pracowała mama


na smakowitą zupę dzieci zbierały szczaw na łące

gdy ją zabielono i jeszcze jajko w niej było

dzieciom to jadło po nocach się śniło


niepowtarzalny smak miały amoniakowe placki

bezpośrednio pieczone na kuchennej płycie

podane z serem

nie krojone a rwane na małe kawałki

rarytasem były gdy jeszcze trafiły się skwarki


wiele tracą ci którzy nie znają zapachu ziemi

gdy babie lato snuje się nad głowami

klucz żurawi lecąc na południe

klangorem oznajmia że lato za nami

a kto nie próbował kartofli z żaru ogniska

pod miedzą rozpalonego

nie ubrudził sobie palców skórką kartofla

patyczkiem z żaru wygrzebanego

nie poznał smaku parzącego usta

nie będzie wiedział że nad królewską

jest wspanialsza taka chłopska uczta


pozostałe kartofle do domu niesiono

i do kolacji zasiadało utrudzone rodzinne grono

do tego podawano szczypiorkiem przybrany

surowy chlebowy kwas

w ciszy spożywano posiłek

a potem był spoczynku czas

wciąż żywa pamięć tamtych lat

choć zmieniłam się ja i zmienił świat

‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎

‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎

‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎

‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎

‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎

‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎

‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎

‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎

‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎

‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎

‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎

‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎

‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎

‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎

‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎

‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎

‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎


‏‏‎

‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎

‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎

Srebrna droga

wracam z dalekiej podróży na roztoczańskie wzgórza

ciche doliny w cieniste wąwozy

do krainy zielnych łąk złotych pól czerwonej kaliny


wracam… by zachwycić się smakiem razowego chleba

podzielić kromkę na pół na pięć części i więcej…

na tyle — ile było potrzeba

wracam do zapachu wapnem bielonych ścian

pochyłej gruszy i miodnej lipy


mateńko kochana — jak kiedyś

będę śledzić krążącego jastrzębia

zbierać do koszyka piskliwe kurczęta

będę pamiętać o nafcie do lampy

o kijance do prania w rzece

podam babci gromnicę by zapaliła płomyk

odstraszający piorunów moc


wracam do krainy zroszonej łzą

tam gdzie czarnoziemów skiba śpiewa

pieśnią urodzaju dźwięczą żniwne kosy

widzę przygarbione plecy i mocne ręce ojca

pług i jak skiba za skibą rośnie

grzbiety parujące znojem parskające umęczone konie

w bruzdach walcząc o łup podskakujące wrony


wśród chat i starych drzew wiatr śpiewa pieśń

starą jak świat — o starych ludziach

o starych ludziach i ich mądrych dłoniach


o zmęczonych wypłowiałych oczach

które nie widzą lotu jaskółek kopczyków kreta

na tej ziemi spędzili całe życie

przemierzając ją wzdłuż i wszerz


siedzą przed domem zatopieni w czasie

czują przestrzeń dotykiem ogrzewają słońcem twarze

szepczą modlitwy — prosząc o dobrą śmierć

szczęśliwi że jest godny dziedzic z ziarnem na siew

gotowy oddać serce ziemi gotowy trzymać straż

‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎


‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎

‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎

‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎

‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎

‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎

‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎

‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎

‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎

‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎

Pierwszy krzyk w porze żniw

słońce rozlało niecierpliwe promienie

lipcowe dni witają sierpień

upalnym spojrzeniem


pod obłokami płynie żniwna nuta

dialogu ze wspomnieniami


drżeniem serca przebiegam dekady

na ziemi ojców zbieram pokłosie czasu

nabrzmiałe dziękczynną modlitwą

rozpościeram na perlistej rosie

poranków roztoczańskiej krainy


wędruję ze słońcem

zaprzeszłymi ścieżkami dzieciństwa

z pejzażem pod mokrą powieką

pola śpiewają urodzaju pieśń


pozdrawiam „Szczęść Boże”

pochyloną postać z sierpem

rozpoczynającą zbiory na obrzeżu łanów


cudowny dźwięk kosy zmysły budzi

znam tą melodię i tych ludzi

spod między dobiega kwilenie niemowlęcia

matka w ramionach je tuli

kołysze


strome wzgórza złotem płoną

majaczą sylwetki słychać rżenie koni

wre praca dziesiątki stają w szeregu


po przednówku zapach chleba

snuje się pod obłokami

umęczone ludzkie cienie

pełzają stokami


ziemia wchłonie strumień znoju

ścierniska pokryje skiba brązowa

z wiosną obudzi się nowa nadzieja

cykl płodności natura zapisze od nowa

‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎

‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎

‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎

‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎

‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎

‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎

‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎

‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎

‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎

‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎

‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎


‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎

‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎

‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎

‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎

Zielone Świątki

zapach lepiechu brzozowe witki

zielenią szumią drzewa

wiosenne święto płodności Ziemi

z pogańskich tradycji wyrosło


teraz z głęboką wiarą lud śpiewa

barwnych procesji korowód

modlitwy brzmienie

by ziemia wydała dobry plon


śpiewną melodię nuci

czeremcha i kalina

słyszę je — to moja kraina


w takie dni wracam tam

gdzie pierwszy krzyk wydałam

wciąż ja — lecz nie ta sama


rozmawiam z płaczącymi wierzbami

pozdrawiam makami pola płonące

wkrótce zaszumią złotem chlebem pachnące


przysiadam na zielnych miedzach

przyglądam się rzece kwiatom na łące

słyszę babci dobrotliwe gderanie

terkot maszyny do szycia

uśmiech posyłam mamie


pamięcią maluję stare chałupy

pochylone czapy dachów

okna do których zerkają pokrzywy

płoty których już nie ma

chwytam pierzaste obłoki

i groźne burzowe chmury

dzieło wspaniałej wszechmocnej Natury


smużka dymu przywołuje wspomnienia

błękitno-szara ocalona od zapomnienia


patrzę na moje doliny i wzgórza

nie ma mnie — a jestem

wracam do domu — do Zaburza

‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎

‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎

‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎

‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎

‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎

‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎

‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎

‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎

‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎

‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎

‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎

‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎

‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎

Powroty

między tchnieniem świtu

…zachodu purpurą

jawisz się odsłon bogactwem

kraino

mych marzeń i snów


widzę cię

w burzy gromie

błądzącym

wśród wąwozów

i polnych kamieni


widzę cię

z promykiem słońca

w pszennych pasmach pól

w koralach

nocnej rosy

i o brzasku dnia

spowitą szalem mgieł


widzę cię

w ulotnej sprzeczce

trąconych wiatrem ziół

i w tęczy kwiecistych łąk

ze wstążką wody

wśród aksamitnej ciszy


widzę cię

w welonie babiego lata

i przy księżycu

wplątanym we włosy

pożółkłych traw


widzę cię

w szarym płaszczu

jesiennej słoty

i w białej sukni

srebrem przepasanej


widzę cię

z chatami okrytymi

zamieci żywiołem

kraino

mych marzeń i snów

‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎

‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎

‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎

‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎

‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎

‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎

‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎

‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎

‎‏‏‎

Stoją żołnierze na Ojców polach

Drogi Przyjacielu zza wielkiej wody

Sąsiedzie zza miedzy

gdybyście mogli poświęcić mi chwilę

pragnę Wam opowiedzieć o pięknej Krainie

szukamy Cudów Świata po szerokim globie

one są tutaj w Polsce


jest miejsce gdzie słońce wstaje i na południe zerka

Zamość tam zbudowano

że klejnot to wśród miast świata — mało powiedziane

hetmańskim rodem i walką o wolność

w historię — to miasto wpisane


Szczebrzeszyn z nazwy słynie

gdy ją wymawiać będziecie

usłyszycie szelest trzcin

którymi wiatr trzepocze


miasteczko urokliwe

czas tu wolno płynie

nie ma zgiełku pośpiechu

może tego spokoju właśnie Wam potrzeba

by posłuchać śpiewu ptaków

i spojrzeć na drzewa


przez Szperówkę do Zaburza droga wiedzie

wieś wśród wzgórz i lasów w dolinie leży

po lewej w głębi Latyczyn

a z przodu…

zaburskich łąk zielone kobierce


jeżeli będzie to wiosny tchnienie

zobaczycie coś czego zapomnieć nie sposób

— złote przestrzenie

to kaczeńce brodzą w wody rozlewiskach

a słońce promykami jej taflę muska


szara wstążka wody wśród traw się skryła

przydrożny krzyż pozdrawia tych co tu przystanęli

gdy usłyszycie czajki wołanie rozejrzyjcie się wokół

piękno tego miejsca w pamięci zostanie


z prawej napłynie dźwięk dzwonu

lipskiego kościoła

głosi chwałę rodu Zamojskich

na modlitwę woła


po lewej nieco dalej na wysokim wzgórzu

inny dzwon opowieść snuje o braciach zakonnych

którzy piękną kartę w dziejach tej ziemi zapisali

ten klasztor to kultury i wolności ostoja


latem na stokach zaburskich wzgórz

stoją pszenni żołnierze dziesiątkami… w szeregu

to najpiękniejsza armia świata

armia pokoju i dostatku


zapraszam — zobaczcie sami widok to już rzadki

i powiem szczerze — gdzie im do nich

z terakoty chińscy żołnierze


Niagary urok przyćmią Tanwi szumy

ukoją duszę — znajdziesz miejsce do zadumy

malownicze wąwozy także o spojrzenie proszą

a może pokłonicie się góreckim dębom

siła w nich pod niebo się wznoszą

ale to nie koniec mocno wierzę że w Zwierzyńcu

na nocleg Was przygarną podadzą wspaniałą wieczerzę


smaku i zapachu polskiego chleba zapomnieć się nie da

i może za lat wiele gdzieś na krańcach świata

Wasz wnuk swoim dzieciom powie

— znam przepiękną Krainę — Roztocze się zowie

‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎

‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎

‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎

‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎

‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎

‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎

‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎

‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎

‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎

‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎

‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎

‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎

‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎

‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎

‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎

Tu i tam

w czerni nocy

nad ziemią zawisł ponury cień

na rozstaju duszy pojawił się strach

choć szalał wiatr słota szlochała

on trwał


oddalić bym go rada

lecz sił nie stało

doświadczeń wspólnotą

on ze mną związany


błądzę w labiryncie zdarzeń

płoszę mary senne

skrywam za kurtyną zapomnienia

słota choć płacząca rosi nadzieję…

budzi świt maluje zorzy rumieniec

wstęgi drogi snuje


z krainy snu wyruszę

przystanę na skraju wsi

gdzie cmentarne wrota


pochylę głowę nad mogiłą cichą

o przebaczenie poproszę

z podniesioną głową

pójdę tam…

gdzie na rozległej świata przestrzeni

rozsiadła się ma wieś rodzinna


ogarnę wzrokiem…

i zabiorę to co najdroższe

matki spojrzenie

starą chatę

lasy i pola zielone

pagórki

miedze z ziół aromatem

pszenny kłos

ptaków śpiew

świerszczy granie


a gdy tęsknota zapyta

— gdzie twoje miejsce?

to jej odpowiem — tu i tam

gdzie myśl moja błądzi

‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎

‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎

‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎

‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎

‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎

‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎

‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎

‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎

‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎

‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎

‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎


‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎

‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎

‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‏‏‎

Pytanie bez odpowiedzi

pośród łanów

skąpanych w rosie

przygaszonym

rumieńcem płonących

spod pszennych rzęs

łzą ciężkich

spoglądały na mnie

smutne chabrów

oczy

zachwyciłam się

ciszą

pozostałą z nocy


złotem skrzące kłosy

muskał

wietrzy senny

zaśpiewny szelest

w dal unosił

a świt

już barwił kwiaty

na zielonej łące


na ugorach i wzgórzach

rozbudził dziewanny

ciemne oczy

już przemyły

strojne

w suknie złote

korowodem

całe wzgórze okrążyły


bezchmurny

jasny błękit

śle

pierwsze złote promienie

a senna ściana lasu

rzuca

pożegnalne cienie


złotem bogata

ziemia Ojców

a ja wciąż na rozdrożu

nim skrzydło metalowego ptaka

uniesie mnie w przestworze

na pola

i dom rodzinny

rzucę

mokre spojrzenie

i zapytam po raz kolejny

pożegnania

to dzieło przypadku

czy przeznaczenie?

‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎

‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎

‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎

‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎

‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎

‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎

‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎

Modlitwa o jutro

gdybyś Panie mnie usłyszał

gdybyś spojrzeć chciał

obudź Panie siłę ducha

wiarę w jutro

Panie daj


mocą Bożą

prowadź Panie

gościńcem szerokim

ku marzeniom

skrytym

wśród chmur


masz Panie siłę cudów

więc taki Panie spraw

przywołąj

moje obie melancholie

i od słabości

uwolnij mnie Panie

a tej drugiej skrzydlatej

moc daj


podążę

ku połoninom zielonym

gdzie wiatr

w krzewach kruszyny gra

a urdzik karpacki

fioletem dzwoni

tam

gdzie przemyskie kurhany

o modlitwę proszą

a dobry los

darzy ludziom i miastu


potem zwiedzę

śpiewne Kresy

i wrócę

na pola Ojców

pozdrowię moją wieś

okolicę całą

tak wiele dziecięcych wspomnień

i marzeń

tam pozostało

wzdłuż i wszerz

Roztocze przemierzę


Panie

proszę o tak niewiele

i aż tak dużo

z nadzieją

uśmiecham się do jutra

bo w Twoją łaskę

Panie wierzę

Krajobrazy serca

Garstka wspomnień

patrzysz na twarz której nie poznajesz

układasz mozaikę zaprzeszłych dni

bez słów

drżące usta

grymas bólu

taniec rzęs


rozsypały się srebrnych gwiazd korale

wczesny zmierzch oblepia skronie

czas przecieka przez sito dłoni


cisza dzwoni rytmem doby

powleka szronem ściany

w kubku do kawy

małe okruszki wspomnień

powiązanych wstążeczką

-pamięci-

pozostałe gdzieś się zapodziały

‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎

‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎

‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎

‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎

‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎

‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎

‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎

Parasol zapomnienia

ty nie wiesz co to deszcz

kroplą błądzący po twarzy


ty nie znasz porannej rosy

pereł pieszczących bose stopy


ty nie czujesz zapachu bzów

zapatrzony w szkarłatną różę


ty nie ogrzewasz chłodu serca

ciepłem domowego ogniska


w kokonie ego hodujesz spleśniałe dążenia

nie zakwitną spełnieniem


w tyglu samotności wśród obcych twarzy

krople piołunu drążyć będą skałę starości


spotkamy się znowu na drodze przeznaczenia

czy się poznamy — to już bez znaczenia

‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎

‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎

‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎

‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎ ‎‏‏‎

Miłosierni 2021

ziemia na wpół uchylona

drży pod chmur okapem

las szemrze łzami broczy

śmiertelnym żarem płoną oczy


niebo jeszcze nie zwarło rubieży

zielone światełko jak błędny ognik

gaśnie w mroku nocy


zduszone kwilenie dziecka

zagłuszył skrzydłem czarny ptak

katedra pierwszej wieczerzy

na ścianach różowe lustra


mamiące kościelne witraże

mdłych woni kadzideł

czarci uśmiech zdobi twarze

w mackach strachu zastyga czas


w bruzdach bólu zamarzają kałuże

karabin rzuca długi cień

śmierć już ich nie zuboży

żyją nocą i rosą


umierają odarci z godności

na drodze nadziei

która ich tu przywiodła

żegna ich milczenie nieba

śpiewa polska jodła

Oczy

słone krople prawdy rzekami płyną

wezbrane rwą bezpieczne tamy

strofą zapomnienia szemrzą

nim w martwym morzu zginą


oczy szeroko rozwarte

zwierciadłem istnienia

ekranem niemego filmu

kalejdoskop dni kadry zmienia


oczy przysłonięte mgieł woalem

spłowiałą rzęsą strzegą tajemnic

oczy zwierciadłem istnienia

oczy bogate tremo duszy


rozpalają ogień życia

kruszą bryły lodu

zbierają okruchy dobra

empatia wydobywa kolor


delikatną nutką nostalgii

spogląda w podniebne błękity

snuje nitkę babiego lata

zbiera czasu cienie

oczy zwierciadłem duszy

kiełkuje przeznaczenie

Życie w potrzasku

na zardzewiałym gwoździu

karteczka przypomnienia…

— znoszony płaszczyk codzienności

przenicować trzeba


krawcy odmówili…

a w takim

nie wpuszczą mnie do nieba

zwątpiłam w przychylność losu

do walki wiele sił potrzeba


blade słońce wciąż cyklicznie wschodzi

po sklepieniu wędruje

pozornym ruchem zwodzi


z motyli tylko bielinek

przysiada w ogrodzie

owocem pyli oset

wspomnieniem o urodzie


zezem spogląda wirtualny świat

chichotem przywołuje mnie imieniem

ani drgnę…

na szachownicy — pozycja mat

Lato z marzeniami

promień słońca tańczy na mojej twarzy

unoszę dłonie ku pierzastym obłokom

…serce śpiewa dusza marzy


ptak mnie wita na złotych polach

pozdrawia trzepotem skrzydeł

listek zrzuciła wyniosła topola

w powietrzu aromat kwitnącej lipy

nektaru nutką śpiewają pszczoły

wtóruje im bąk tenor znamienity


wśród kwietnych łąk wstążka wody

meandrem się snuje obmywa kamienie

zielnymi brzegami czaruje

świadoma swej urody


moje serce za wzrokiem w dal wędruje

wyrywa się z piersi… z westchnieniem

zachwyca przyrodą nowy powiew czuje

czekając na ciebie przesunęłam czas

Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.
E-book
za 3.68
drukowana A5
za 59.99
drukowana A5
Kolorowa
za 91.49