E-book
15.75
drukowana A5
43.58
Dariusz — reinkarnacja

Bezpłatny fragment - Dariusz — reinkarnacja

Objętość:
169 str.
ISBN:
978-83-8273-600-7
E-book
za 15.75
drukowana A5
za 43.58

Opowiem wam historię życia pewnego mężczyzny, którego droga prowadziła przez kilka wcieleń. Zaczął jako człowiek i skończył jako człowiek, jednak to co działo się pomiędzy, to już całkiem inna historia. Wszystko zaczęło się od jego narodzin, przyszedł na ten świat nagi i krzykliwy. To nie spodobało się jego matce ani ojcu, albowiem okazał się piątym dzieckiem w rodzinie. Czyli takim nieplanowanym, niechcianym i jak się później okazało niekochanym. A nie ma nic gorszego od dziecka, zostawionego samemu sobie. Ponieważ rośnie i rozwija się całkowicie indywidualnie. Jego czwórka rodzeństwa, była już trochę podrośnięta. Najstarsza Ania miała piętnaście lat, Ewa dwanaście, Janek dziesięć, a Michał osiem. Więc co tu się dziwić, kiedy w rodzinie po kilku latach od ostatniego pożycia, pojawia się Darek. Bo tak mu dali na chrzcie, kiedy ksiądz przemywał jego główkę święconą wodą. Rodzice chrzestni też byli przypadkowi, bo czasy trudne a bachorowi trzeba coś na prezent dać. I to nie tylko na chrzcie, bo pozostaje też komunia, bierzmowanie, no i ślub, jeśli by kiedyś miało zamiar się ustatkować. Matka rodziła w szpitalu? Oczywiście że nie, komu by się chciało tam jechać taki kawał. Kiedy wody odeszły, wszyscy domownicy wyszli na dwór, została tylko rodząca i sąsiadka. Która od lat zajmowała się odbieraniem porodów, mówiono na takie akuszerka. Jeśli dziecko urodziło się zdrowe, chwalono za to Boga, jeśli chore, przeklinano ten dzień. Najlepiej jeśli rodziło się martwe, wtedy płód zakopywano w ogrodzie lub zwyczajnie wywalano na gnój. Z ewidencją takich porodów też różnie bywało, jak nikt o tym nie zapomniał, to zgłaszało się w urzędzie, jednak rzadko. Po połogu matka, szybko wracała do swoich obowiązków domowych. Poród to przecież nie choroba, żeby się z tym tak przejmować. Ojciec rodziny był kowalem, miał swoją kuźnię, podkuwał konie, naprawiał wozy, klepał lemiesze. Matka ogarniała dzieci i izbę, przynajmniej starała się to robić. Jednak ludzie byli biedni, więc i kowal za bardzo nie miał z czego żyć. Owszem, zdarzyło mu się czasem jakieś zlecenie, dla bogatego pana, jednak ten wymagał wiele a z zapłatą zwlekał w nieskończoność. Dwie starsze córki, starały się wyręczać matkę w obowiązkach, jednak ogólna bieda zniechęcała całą rodzinę do jakichkolwiek działań. Do szkoły żadne z dzieci nie chodziło, łykały wiedzę z tego co usłyszały, lub kto im co powiedział. Dawniej do tego włączali się dziadkowie, jednak kiedy ich zabrakło, wszystko spadało na gospodynię, czyli matkę dzieciaków. Piętnastoletnia Ania już wchodziła w taki wiek, że powoli zaczynali się nią interesować chłopcy. Jednak nie dla nich była przeznaczona, była w miarę ładna i rozgarnięta. Więc stanowiła świetną kartę przetargową, dla jakiegoś gospodarza. Czy to na ożenek, czy też jako służąca do bogatego domu. Innymi słowy, była pierwsza w kolejce do tego, aby opuścić dom. Gdy to w końcu nastąpiło, jej miejsce zajmowała Ewa, kolejna do pozbycia się z domu. Mały Darek, najpierw leżał, potem zaczął siadać. Kiedy już raczkował, sprawiał większy kłopot, ponieważ mógł ktoś na niego nadepnąć, coś wylać lub zwyczajnie niechcący zabić. Czy coś pamięta ze swojego dzieciństwa? Oczywiście że nie, może to i lepiej, bo co tu wspominać? Bose stopy, głodny brzuch i wiecznie cieknący gil z nosa, sięgający niemalże własnego pępka. Kiedy miał już te trzy latka, zabierano go do lasu na polanę. Plątał się wtedy pomiędzy pasące się krowy i dzieciaki, które tych zwierząt pilnowały. Tak mijały wiosny, lata i jesienie. Zima była najgorsza, nic się wtedy nie działo, śnieg napadał do wysokości parapetu w oknach. Więc trzeba było siedzieć w izbie, na piecu i grzać swoje zmarznięte stopy. Wieczorami, kiedy zbierały się kobiety aby drzeć pierze, mały Darek słuchał ich opowieści, a w myślach snuł już własne. Pewnej wiosny, kiedy śniegi stopniały i droga stała się przejezdna, pod kuźnię ojca podjechała kareta. Okazało się że pewien szlachcic, podróżujący przez kraj, zatrzymał się na chwilę aby w kole naprawić pękniętą obręcz. Podróżował on ze swoją żoną, więc kiedy ta kobieta zobaczyła małego chłopca. Który akurat bawił się przy psiej budzie, mocno się wzruszyła. Okazało się, że ci państwo już kilka lat są po ślubie, jednak do tej pory nie doczekali się potomstwa. Za namową swojej żony ów szlachcic, po prostu kupił od kowala i jego rodziny małego Darka. Ile wtedy miał kosztować? Kilka srebrnych monet, za które ojciec rodziny mógł resztę swoich bękartów żywić przez kolejny rok. A że chłopiec był niechciany, niekochany, więc bez żalu się go pozbyto. Czy płakał, jak odjeżdżał karetą, zaprzężoną w cztery konie? Nawet nie pierdnął w tym temacie, stare przysłowie mówi — jak Kuba Bogu, tak i Bóg Kubie. Szkoda mu było tylko tego psa przy budzie, bo to był jego jedyny przyjaciel do tej pory. Kiedy chłopiec opuszczał swój rodzinny dom, miał niespełna sześć lat. Czy jeszcze kiedyś w przyszłości odwiedzi tą wieś? Tego nie wiadomo, możliwe że przypadkiem zajrzy w te strony, jednak czy coś będzie pamiętał? Jechał teraz do innego świata, takiego którego nie widział i nie znał. W jego oczach nie było nic, oprócz zwykłej dziecięcej ciekawości.

— Jak myślisz kochanie.

— Tak? — Zapytał mąż.

— Czy uda nam się jeszcze go wychować?

— Ależ naturalnie moja droga, jeszcze będzie z niego dziedzic jak się patrzy.

Na te słowa kobieta uśmiechnęła się do męża, widać że potrzebowała otuchy, albowiem zabranie tego dziecka ze sobą było reakcją spontaniczną i do końca nie przemyślaną. Podróż trwała dwa dni, w końcu ich oczom ukazała się brama wjazdowa na dziedziniec pałacu. Kiedy kareta zajechała przed schody, z wnętrza pałacu wybiegła służba i kamerdyner, który powitał swoich państwa. Sługa ukłonił się nisko i i wypowiedział słowa powitania.

— Jakże się cieszę, że państwo już wrócili.

— Nam też jest miło gościć wreszcie w domu — odparł hrabia.

Z karety wysiadł mały chłopiec i jego przyszła matka. Na widok obdartusa, kamerdyner Jan mocno się zdziwił.

— A co to droga pani?

— Nasz syn Dariusz, oświadczyła z dumą hrabina.

— Ależ naturalnie!

Służba zajęła się bagażami, służąca Maria wzięła chłopca za rękę i poprowadziła wprost do łaźni.

— Dobrze go tam namocz i wyszoruj za uszami — zażartował hrabia.

— Ma się rozumieć jaśnie panie!

Po drodze poczyniono drobne zakupy względem chłopca, aby było go w co przebrać po przyjeździe. Ponieważ w pałacu nie było żadnych dziecięcych ubrań. Pora była obiadu, więc kiedy nakryto wreszcie do stołu, młody panicz zasiadł razem ze swoimi nowymi rodzicami. Posadzono go przy hrabinie, jednak to służąca Maria doglądała chłopca. Dla niego sztućce czy też rodowa porcelana, były czymś nowym i zarazem fascynującym. Pierwsze co zrobił, to wsadził swoją rękę do talerza i wyjął z niego ziemniaka.

— Ależ drogi Dariuszu, tak się nie robi! — odparła hrabina.

— Jeszcze dużo przed nami nauki — dodał jej mąż.

— Właśnie widzę kochanie.

— Bądźmy dobrej myśli.

Maria zaczęła instruować panicza, co i jak ma robić, jednak na niewiele to się zdało. Tak że obiad minął w mieszanej atmosferze. Podczas popołudniowej kawy, malca nie było z nimi, pobierał w tym czasie lekcję dobrych manier. W tym celu zatrudniono z miasta guwernantkę, która miała być odpowiedzialna za edukację chłopca. Owa panna Klara, miała wspaniałe referencje z ostatniej służby, więc nadzieje były na prawidłowy rozwój. Po południu do pałacu zajechał lekarz z miasta, miał on zbadać panicza, czy też nie cierpi on na jakieś schorzenia lub ukryte dolegliwości.

— Panie doktorze?

— Tak hrabino?

— Jaki jest stan zdrowia naszego synka? — Zapytała kobieta.

— Na pierwszy rzut oka, nic poważnego nie widzę.

— A na drugi rzut?

— Wszystko wyjdzie z czasem, jest trochę zabiedzony, jednak zęby ma zdrowe, kości też.

— A jak jego intelekt? — Zapytał zaś hrabia.

— No cóż, ciężko wyrokować, jest to dziecko chłopskie, więc wiele jest znaków zapytania.

Przez moment, atmosfera zrobiła się napięta. Sądzono że pochopnie wzięto dziecko na wychowanie. Jednak nie można się zniechęcać, pierwszego dnia po przybyciu do domu. Trzeba mieć nadzieję i powierzyć ufność w Bogu. Po odjeździe doktora, małżeństwo długo jeszcze rozmawiało między sobą na temat dziecka, Jednak klamka zapadła, wystarczyło teraz jedynie czekać na dalszy rozwój wydarzeń. Na kolacji panicz Dariusz, już nie wybierał jedzenia rękami z talerza, tylko próbował swoich sił widelcem. Co mocno zaciekawiło hrabinę i jej męża, oczywiście w tym pozytywnym stopniu. Hrabia Antoni Zubrzycki i jego żona hrabina Eugenia, byli małżeństwem od dziesięciu lat. Ich małżeństwo było planowane już wcześniej, przez zaprzyjaźnione rodziny. Więc praktycznie od młodzieńczych lat wiedzieli, że kiedyś się pobiorą. Czy to była miłość od pierwszego wejrzenia? Otóż nie, była to umowa między dwoma bogatymi domami, o przedłużenie szlacheckiego rodu. Więc kiedy minęły dwa lata od ślubu, a dzieci nie było, zaczęto się zastanawiać nad tym. Co jest tego powodem, i jak ewentualnie można tą sprawę rozwiązać. Do końca dawano nadzieję małżonkom na dzieci, jednak kiedy minęło dziesięć lat, czar prysł jak bańka mydlana. Hrabia ma brata, a ten syna, więc było rzeczą wiadomą, że w przyszłości ten syn przejmie ich posiadłości. Biorąc Dariusza na ich syna, zaiskrzyła się nadzieja, że pałac jednak pozostanie w rękach Zubrzyckich. Wieczorem hrabina Eugenia, zajrzała do pokoju syna, aby ucałować go do snu i ewentualnie poczytać mu bajki na dobranoc. Służąca Maria była cały czas obecna przy dziecku, w razie jakby czegoś potrzebowało, lub ewentualnie na inną okoliczność. W pałacu nie było innych dzieci oprócz Dariusza, więc chłopiec będzie skazany na obecność dorosłych już od samego początku.

— Jak się syn sprawuje? — Zapytała hrabina.

— Coraz lepiej droga pani.

— To dobrze.

— A kąpiele?

— Lubi się pluskać w wannie — odparła Maria.

— A zabawki?

— To mógłby robić przez cały czas.

— Nauka też jest ważna.

— Tak droga pani, dlatego robimy przerwy w zabawie.

— Doskonale.

Po wieczornym czytaniu bajek, matka ucałowała syna w czoło, życzyła dobrej nocy i udała się do swojej sypialni, zostawiając chłopca pod opieką niani. Po porannej toalecie i śniadaniu, za edukację Dariusza wzięła się guwernantka Klara. Oprócz czytania i pisania, chłopiec miał zajęcia z gry na fortepianie, z malowania, śpiewu i szermierki. Tak że cały dzień miał wypełniony po brzegi. Czy narzekał? Na razie nie, był ciekawy wszystkiego, wiadomo jedne rzeczy go nudziły, drugie interesowały, jednak ogólnie brnął do przodu z edukacją. W czasie takich zajęć miał wizyty, raz przychodził hrabia, innym razem jego żona.

— Jak się miewa nasz uczeń?

— Bardzo dobrze — odparła guwernantka.

— Jak postępy w nauce?

— Są widoczne.

— To znaczy?

— Zna już alfabet, powoli zaczyna składać literki.

— Tak? Co jeszcze?

— Wprowadziliśmy język obcy.

— Czyli?

— Uczy się francuskiego i angielskiego.

— Bardzo dobrze.

— Zna już jedną pieśń, potrafi zagrać na fortepianie.

— A szermierka?

— Ma zapał do walki — odrzekła Klara.

— Wyśmienicie!

Takich wiadomości oczekiwali rodzice chłopca, wiedzieli że ich decyzja była jedyna i słuszna. Co prawda w innych rodzinach wysoko urodzonych, dziwiono się że losy swojej dynastii, składają w ręce wiejskiego chłopca. Tak naprawdę obcego przybysza, nie związanego z rodem, w dodatku w jego żyłach nie było ani grama błękitnej krwi. Oczywiście mówili tak ci, którzy w swoich rodzinnych kręgach też mieli nie za wesoło. Co prawda jedna rodzina czy też druga, posiadała potomka rodu męskiego, jednak były to zazwyczaj dzieci chorowite i pozbawione jako takiej chęci życia. Co innego nasz Dariusz, choć chłop z krwi i kości, jednak zdrowy, prawidłowo się rozwijający i dający swoim rodzicom nadzieję na przyszłość. Gdy nastało pierwsze lato, zaczęto jeździć do ościennych pałaców na polowania i spotkania przy kawie. Pewnego przedpołudnia hrabia Antoni wraz z żoną i synkiem, wybrali się do sąsiadów z wizytą. Towarzyszyła im służąca Maria, woźnica Horacy i guwernantka Klara. Pałac rodziny Borowskich, znajdował się dwie godziny drogi id ich majątku. Kiedy dojechali na miejsce, woźnica zatrzymał karetę przed dziedzińcem. Na ich powitanie wyszli gospodarze, Maurycy i Zofia Borowscy, oraz ich dziesięcioletnia córka Aleksandra. Od ostatniego spotkania minęło kilka miesięcy, wtedy w domu Zubrzyckich nie było jeszcze Dariusza.

— Co za miła niespodzianka — przywitała ich żona Borowskiego.

— Witajcie drodzy sąsiedzi! — Odezwał się Antoni.

— A to wasz synek?

— Tak, to Dariusz.

— Bardzo miły chłopiec — zauważyła Zofia.

Aleksandra stała nieznacznie z tyłu, przyglądała się teraz chłopcu, była od niego o trzy lata starsza.

— Olu, przywitaj się ze swoim kolegą — zachęcała pani Borowska.

Córka podeszła do Dariusza i podała mu rękę na powitanie, ten uścisnął jej delikatną dłoń. Popatrzyli sobie w oczy, w ten sposób zawiązując znajomość.

— Zapraszamy do środka.

— Dziękujemy.

Wszyscy goście i gospodarze weszli do pałacu, oczywiście służba poszła za nimi, aby w danym momencie móc usługiwać swojemu państwu. Stół już był nakryty, porcelanowa zastawa widniała na honorowym miejscu. Wszyscy zajęli miejsca, siadając wygodnie.

— Jak podróż? — Zapytał Maurycy.

— Znośna.

— Rozumiem.

— Tyle zwierzyny w lesie, że często jakiś jeleń czy też sarna przebiegały nam przez drogę.

— To chyba dobrze?

— Też mi się tak zdaje — odparł Antoni.

— Będzie na co polować.

— Mięsa zabraknąć nie powinno.

— A i skóry na coś się przydadzą.

— Święta racja — dodał Maurycy.

Kobiety miały inne tematy do rozmów, prym wiodła moda rodem z Paryża, czym się zachwycały.

— Widziałaś moja droga te ostatnie suknie?

— Które?

— Te z dodatkami złota i purpury.

— Ach tak, są piękne.

— Też tak uważam — odparła Zofia.

— A te futra, lśniące i ciepłe.

— To prawda.

Dorośli byli zajęci sobą, nie zważali w tym momencie na dzieci, które jak to zwykle bywa nudziły się podczas takich spotkań. Dariusz spoglądał na Aleksandrę, ona wpatrywała się w niego, w końcu podeszła do chłopca i zaproponowała mu spacer po parku.

— Mamo, tato, możemy się przejść po parku? — Zapytała córka Borowskich.

— Jak macie ochotę.

— Tak, mamy.

— To idźcie, tylko nie sami.

— Mario pójdziesz z nimi.

— Tak, jaśnie pani.

— Dziękuję.

No i dzieci wybiegły na dwór, a za nimi podążyła służąca, jednak ni miała takiej szybkości jak one. Więc oddaliły się trochę od niej. Aleksandra trzymała za rękę Dariusza, tak szli przed siebie.

— Jak ci się u nas podoba? — Zapytała.

— Pałac podobny do naszego.

— A park?

— Też dużo drzew.

— A ja ci się podobam?

Chłopiec spojrzał jej w oczy, zobaczył piękne niebieskie źrenice, które błyszczały w południowym słońcu.

— Tak, podobasz mi się — odparł Dariusz.

Ola się uśmiechnęła i mocniej ścisnęła jego dłoń, teraz już wiedziała że ten chłopiec w przyszłości zostanie jej mężem. Gdyby syn Zubrzyckich był starszy od Aleksandry, już za cztery lata mogli by się pobrać. A tak dziewczynka musi trochę dłużej poczekać, aż jej wybranek serca będzie pełnoletni. To trochę potrwa, zważywszy na to że obecnie ma dopiero siedem lat. Jednak na razie nigdzie im niespieszno, więc kiedy na chwilę zgubili swoją służącą. Aleksandra pociągnęła za pień drzewa swojego kolegę, i tam go pierwszy raz pocałowała. Chłopcu się to spodobało, do tej pory całowała go jedynie matka i to w czoło. Teraz dziewczynka swoje usta skleiła z jego ustami, stali tak przez chwilę aż nakryła ich Maria.

— A co tu się dzieje? — Zapytała zdziwiona.

— Nic takiego — odparła hrabianka.

— Właśnie widzę.

— Co Maria widzi?

— Że się całujecie.

— Nieprawda, my się tylko dotykamy ustami.

— A to nie to samo?

— Nie.

— Coś podobnego!

Ola chwyciła Dariusza za rękę i pobiegli dalej przez park.

— Poczekajcie na mnie! — Krzyczała służąca.

— Goń nas! — Śmiały się dzieci.

Jednak zdyszana Maria dała za wygraną, przystanęła na chwilę aby złapać powietrza w płuca. Dzieci zniknęły za którymś z drzew, aby znowu popróbować całowania. Spodobało się to chłopcu do tego stopnia, że zaczął coraz częściej o tym myśleć. Tego dnia Ola zasiała w jego sercu coś, co zaczęło kiełkować i rosnąć z ogromną siłą. W drodze powrotnej do pałacu, nie myślał już o niczym innym tylko o dziewczynce. Czy to możliwe, aby siedmioletni chłopiec się zakochał w tym wieku? No cóż wyjątki od reguły zawsze są, tak też było i w tym przypadku. Jeśli człowiek zakochuje się w dorosłym życiu, to przesłania mu logiczny punkt myślenia. Zaślepia i prowadzi do umartwień, jeśli się jest z dala od ukochanej osoby. Jednak w przypadku Dariusza, nie miało to na razie większego wpływu. Co prawda myślał o dziewczynce, jednak nie zaniedbywał nauki. Dlatego mógł się prawidłowo rozwijać i zyskiwać nowe zdolności i umiejętności. Więc kiedy ukończył czternasty rok życia, i znowu odwiedzili rodzinę Borowskich. To już był gotowy na wiele więcej, w stosunku do swojej wybranki. Aleksandra miała już lat siedemnaście, jej dziewczęce ciało nabrało kształtów, dekolt był widoczny, zrobiła się szersza w talii, od kilku lat regularnie przeżywała miesiączki. Mogłaby już wyjść za mąż, o jej rękę starało się kilku mężczyzn. Jednak ona myślała tylko o nim, ta dziecięca miłość trwała po dziś dzień. Jedynie jej rodzice bali się o to, że młodzieniec kiedyś z tego wyrośnie i straci zainteresowanie ich córką. Bo do osiemnastu lat Dariusza jeszcze cztery lata, a jak Aleksandra w tym czasie nie wyjdzie za mąż, to może zostać starą panną. Można by podpisać stosowne dokumenty, w sprawie przyszłego ożenku, jednak ślub to nie handel obwoźny czy też targ żywym towarem. Kiedy więc znowu spotkali się oboje w parku, i skryli między drzewami. To już nie poprzestali jedynie na całowaniu, bo doszły do tego pieszczoty. Aleksandra zrobiłaby w tym momencie wszystko dla swojego wybranka, jednak to ostateczne zbliżenie chciała zachować na noc poślubną.

— Kochasz mnie? — Zapytała go.

— Tak, kocham.

— A jak mnie kochasz?

— Bardzo mocno.

— Do utraty tchu?

— Tak.

Dziewczyna się uśmiechnęła na te słowa, Dariusz ukląkł przed nią, ta podniosła do góry suknię. Chłopak wszedł pod nią, nakryła go zwojem materiałów. Po chwili zaczęła przygryzać wargi z podniecenia, albowiem jego ręce dotarły teraz tam, gdzie jeszcze nikt nie myszkował. Oparła się więc o drzewo i przymknęła oczy, czekając aż jej wybranek zrobi swoje. Trwało to może z dziesięć minut, w końcu wypuściła go na powietrze. Chłopak był spocony na twarzy, ale uśmiechnięty z poczynionych przyjemności.

— Nie wiesz jaką rozkosz mi sprawiłeś.

— Doprawdy?

— Ależ tak najdroższy.

Aleksandra przytuliła go do siebie i pocałowała.

— Nie wiem jak wytrzymam jeszcze te cztery lata.

— Możemy zrobić to szybciej — odparł Dariusz.

— Nie uchodzi mój drogi, a jeśli zajdę w ciążę?

— To będę najmłodszym ojcem w okolicy — odparł z uśmiechem.

— To prawda.

— Tylko co ludzie powiedzą?

— A kto by się nimi przejmował.

— Moi rodzice by mnie chyba zabili — odparła dziewczyna.

— Nie byłoby tak źle.

— Skąd wiesz?

— Przecież są za nami.

— No tak, ksiądz by mi nie dał rozgrzeszenia.

— A co on ma do tego, sam pewnie też grzeszy na prawo i lewo.

— Tego nie wiemy.

— Ale się domyślamy.

— To już inna sprawa, może jemu wolno.

— Tak, akurat, co on święty?

— Na swój sposób.

— Dobra, koniec rozmów o plebanie.

— Jak wolisz.

— Wracamy do pałacu, pić mi się zachciało — odparł młodzieniec.

— Wracamy.

Aleksandra wzięła Dariusza pod rękę i spacerkiem udali się w drogę powrotną. W tym czasie w pałacu, trwała rozmowa pomiędzy rodzicami obu rodów.

— Jak wasz Dariusz się miewa?

— Dziękuję dobrze — odparła Eugenia.

— A wasza Aleksandra?

— To już prawdziwa panna.

— Tak, zauważyliśmy.

— I co, jakie plany na przyszłość? — Zapytała Zofia.

— Jeśli nic się nie zmieni, to zostaniemy rodziną.

— Oby tak się stało.

— Tylko ten wiek waszego syna, spowalnia nas w działaniu.

— Nic na to nie poradzimy, że ma dopiero czternaście lat — zauważył hrabia Antoni.

— Aleksandra gdyby tylko chciała, już mogłaby wyjść za mąż — odparła jej matka.

— A co, smali ktoś do niej cholewki?

— I to nie jeden.

— Kto taki? — Zapytała Eugenia.

— Sam książę Rochowicz.

— Joachim?

— Tak.

— Kto jeszcze?

— Hrabia Karol Małkowski.

— Ten zezowaty?

— Co tam wzrok, ale jaki majątek — zauważył Maurycy.

— To w czy problem?

— Ano w Oli.

— Bo co?

— Bo kocha waszego Dariusza, ot co.

— To chcecie szczęścia córki, czy też majątku przyszłego zięcia?

— Najlepiej jednego i drugiego.

— Ale to nie zawsze idzie w parze.

— W tym sęk — odparł Maurycy.

— My też nie jesteśmy biedakami — zauważył hrabia Antoni.

— Wiemy o tym, dlatego zgadzamy się czekać.

— A może zmienimy temat? — Zaproponowała Zofia.

— Świetna myśl.

W tym czasie nadeszli młodzi, uśmiechnięci i zadowoleni z życia.

— O czym rozprawiacie — zapytała Aleksandra.

— A o was.

— Naprawdę?

— Tak, to temat na czasie.

— I coście uradzili?

— Że jeszcze trochę wam zejdzie.

— A może pogadać z księdzem, żeby zmienił metrykę?

— Co też za pomysł?

— Zwyczajny, posmarować prałatowi to pewnie by się zgodził.

— Ale po co się tak spieszyć? — Zapytała Eugenia.

— No dobra, koniec tematu.

— Lepiej się napijmy, dobrego miodu trzeba skosztować.

— No to zdrowie!

— Nas wszystkich!

— Co racja to racja — zauważył Maurycy.

Tej jesieni pierwszy raz, Dariusz brał udział w polowaniu. Dobrze jeździł konno, no i oko miał celne. Potrafił z trzydziestu kroków zestrzelić liścia z gałęzi, wcześniej oznaczonego. Do nagonki wzięto okolicznych chłopów, którzy dobrych kilka kilometrów płoszyli zwierzynę z zarośli. Na przeciw nich jechali myśliwi, zebrani na tę okazję z kilku okolicznych dworów. W śród nich byli też ojciec Dariusza i on sam. Konie rżały, psy ujadały, widocznie poczuły zbliżającą się zwierzynę. Wtem na wprost młodzieńca zaczął biegnąć odyniec, koń się spłoszył, stanął dęba jednak nie strącił jeźdźca. Dariusz utrzymał się w siodle, kiedy zwierzę było już na odległość strzału, chłopak wycelował z dwururki i oddał strzał. Najpierw jeden, potem drugi, odyniec padł na pysk dwa metry przed kopytami konia. Ledwo go uspokoił, kiedy to zrobił, zszedł z konia i zbliżył się do dzikiej świni. Bestia już dogorywała, jedynie wywaliła język na znak poddania. Do Dariusza dobiegł ojciec i inni współbiesiadnicy. Zobaczywszy co ustrzelił, zaczęli mu gratulować.

— Dobra robota synu!

— Niezły strzał — odparł ktoś z boku.

— Że cię koń nie poniósł?

— Zuch chłopak!

Pochlebstwom i gratulacjom nie było końca, podczas ogniska z tej okazji wypowiedział się sam książę Maliszewski.

— Drogi hrabio Antoni, macie odważnego syna.

— Dziękuję książę.

— Drobiazg, mówię to co widzę.

— Mimo jeszcze młodego wieku, zachował zimną krew i opanowanie.

— Co rzadko się zdarza u starszych braci, a co dopiero u młodzieńca.

Dariusz stał tylko z boku i się rumienił od tych pochwał. Oczywiście inni młodzieńcy biorący udział w polowaniu, szczerze mu tych pochwał zazdrościli. Jednak nie dawali tego po sobie poznać.

— Będziesz miał u siebie na ścianie, pierwszy łeb dzika i to z szablami.

— Dziękuję książę za wyróżnienie — odparł młodzieniec.

— Ależ drobiazg, mówię to co widzę.

Po powrocie do domu, całą historię Antoni opowiedział swojej żonie. Ta o mało się nie popłakała ze strachu.

— Przecież mógł zginąć!

— Ale tego nie uczynił — zauważył hrabia.

— Mówisz to z takim spokojem.

— A co mam go karcić, za taki wyczyn?

— No nie, ale …

— Chcesz go moja droga chować pod spódnicą? Co potem z niego wyrośnie?

— A jak dojdzie do wypadku, kaleką może zostać?

— Nic z tych rzeczy, to urodzony bohater — odparł Antoni.

— Na drugi raz uważaj synu.

— Dobrze matko — odparł Dariusz.

Po wypchaniu, głowa dzika faktycznie zawisła nad kominkiem w salonie. W zimowe wieczory, kiedy ogień trzaskał w palenisku, było na co spoglądać. Pierwsze trofeum ich syna, da Bóg że nie ostatnie. I tak faktycznie było, ponieważ na następnym polowaniu, młodzieniec ustrzelił jelenia i to z pokaźnym porożem. Tak więc do łba dzika dołączył teraz rogacz, który także zawisł nad kominkiem.

— Ty się synu tak nie rozpędzaj.

— Dlaczego ojcze?

— Bo zabraknie miejsca na ścianach, jak tak dalej pójdzie — zażartował hrabia.

Oczywiście ścian w pałacu było pod dostatkiem, więc Dariusz do woli mógł się wykazywać swoim męstwem i celnością. Lata mijały, młodzieniec rósł w siłę, nim się spostrzeżono, wybiła mu osiemnastka. Czyli ten wiek, w którym to mógł się ożenić z Aleksandrą. Dziewczyna stała się w tym czasie kobietą, gotową na zamążpójście. Kiedy w końcu nadszedł ten dzień, oboje stanęli na ślubnym kobiercu, ceremonia zaślubin pary miała miejsce w katedrze. Więc błogosławieństwa udzielił im sam biskup. Po mszy w kościele, państwo młodzi udali się karetą do pałacu Borowskich. Za nimi oczywiście, pojechały powozy z zaproszonymi gośćmi. A było ich trochę, bo zjawili się wszyscy ościenni sąsiedzi, jak i dalsza rodzina, która pofatygowała się z zagranicy. Parę młodą tradycyjnie przywitano chlebem i solą, wesele urządzono na dworze. W tym celu ustawiono rzędy stołów i krzeseł na łączną liczbę stu sześćdziesięciu gości. Pogoda była słoneczna, więc nic nie stało na przeszkodzie, aby w plenerze zjeść obiad i inne posiłki. Co do prezentów, to składano je w salonie, wręcz na podłodze, tyle tego się uzbierało. Aleksandra była ubrana w białą suknię z długim welonem. Jej mąż Dariusz, w frak i cylinder, wszystko zgodnie z ówczesną modą. Tańczono na specjalnie do tego ułożonej podłodze, z dębowych desek heblowanych i woskowanych. Do tańca przygrywał kwartet smyczkowy, ze skrzypcami, wiolonczelą i kontrabasem. Impreza trwała do późnych godzin nocnych, tak więc państwo młodzi poszli na spoczynek dopiero nad ranem. Jednak panna młoda nie dała pospać wybrankowi jej serca. Po kąpieli i zażyciu pachnideł, czekała na swojego męża w łożu z baldachimem. Kiedy się w końcu u niej zjawił, zastał ją całą nagą, leżącą na kołdrze. Położył się więc obok niej i zaczął ją całować. Nie spieszył się z tym, chciał bowiem dobrze jej dogodzić, tyle lat na niego czekała. Kiedy w końcu wszedł w jej wnętrze, kobieta krzyknęła z rozkoszy, oplatając go swoimi nogami.

— Mój kochany Dariuszu.

— Tak najdroższa?

— Wreszcie jesteś cały mój!

— A ty moja!

— Już myślałam że to nigdy nie nastąpi.

— Dlaczego?

— Tak długo na to czekałam.

— Ale doczekałaś się.

— To prawda i za to jestem ci wdzięczna.

— Dałeś mi rozkosz, o jakiej tylko śniłam do tej pory.

— Ja także.

Tej nocy Dariusz jeszcze raz posiadł swoją żonę, drugi raz przyprawiając ją o orgazm. Kochali się na wszystkie możliwe sposoby, nie poprzestali jedynie na jednej pozycji, chociaż wedle nauk kościelnych grzeszyli. Jednak kto by się teraz tym przejmował, liczyło się ich szczęście i przyjemność w okazywaniu uczuć. Zasnęli nad ranem, całkowicie wyczerpani, dlatego na śniadanie nawet nie schodzili. Część gości spała w gościnnych pokojach, reszta rozjechała się do swoich domów. Aleksandra i Dariusz pokazali się dopiero na obiedzie, widać po nich było, jak się kochali, cali uśmiechnięci i wpatrzeni w siebie, jak dwa gołąbki na dachu.

— Jak tam nasi młodzi? — Zapytał Maurycy.

— Bardzo dobrze — odparła córka.

— Małżeństwo skonsumowane? — Zapytał Antoni.

— Ależ mój drogi, to nie wypada — dodała Eugenia.

— Dlaczego nie?

— Bo to sprawa młodych.

— Niby tak, ale warto wiedzieć, czy będzie z tego jakieś potomstwo.

— Wszystko w swoim czasie.

— Da Bóg, obdarzą nas wnukami.

— Jeśli tylko będzie łaskaw.

— Będzie, będzie.

— Zdrowy on, zdrowa ona, więc co tu gdybać.

— Lepiej bierzmy się za jedzenie — odparła hrabina Zofia.

— Racja, bo nam wystygnie.

Po obiedzie młodzi wzięli się za rozpakowywanie prezentów, a było co oglądać. Bo i trafiły się zastawy obiadowe z porcelany, do tego sztućce ze srebra. Futra, pościele z jedwabiu, i wiele innych przyjemności. Widać że goście się postarali, hojność duża i konkretna.

— To gdzie teraz zamieszkacie? — Zapytał Maurycy.

— Ma się rozumieć że u nas — odparł Antoni.

— Chyba że jest jeszcze inne miejsce?

— Zostajemy u nas — zauważył Dariusz.

— Tam gdzie ty, tam ja kochanie.

— Dzięki najdroższa.

Dwa dni po weselu Aleksandra przeprowadziła się do pałacu Zubrzyckich, z całym swoim dobytkiem. Młodzi zajęli całe prawe skrzydło, ale posiłki jadali z rodzicami Dariusza. Nie chcieli się całkiem odizolowywać, ponieważ dalej tworzą rodzinę, teraz trochę większą. Mimo małżeństwa z dziewczyną, Dariusz nie zrezygnował z dalszej nauki. Nadal się kształcił, ponieważ w przyszłości miał zamiar zastąpić swojego ojca. A czym się zajmował hrabia Antoni? Otóż miał tartak drzewny, ogromny areał swojego lasu, który doglądał. Oraz dwa młyny, w którym pracowali jego ludzie ze wsi. Więc było co robić i czego pilnować. Więc powoli wciągał w to swojego syna, który chętnie uczestniczył w tych wyjazdach w teren. Wiadomo, żeby były jakieś efekty w pracy, trzeba było trzymać wszystko żelazną ręką. Nie raz Antoni skarcił jakiegoś pracownika, nawet wychłostał batogiem, kiedy zaszła potrzeba, aby reszta czuła respekt i nie kombinowała niczego na boku. Po dwóch miesiącach żona Dariusza oświadczyła, iż jest przy nadziei i spodziewa się dziecka. Radość była wielka, tym bardziej że to jej pierwsza ciąża. Teraz obchodzono się z nią jak z jajkiem, wyręczano nawet z najdrobniejszych obowiązków. Choć wcale o to nie zabiegała, chciała coś robić, żeby z nudów nie zwariować. Ograniczyła się więc do spacerów i haftowania, w czym była prawdziwą mistrzynią. Doktor wezwany do pałacu, należycie zbadał przyszłą matkę, zalecił dużo odpoczynku aby nie zaszkodzić dziecku.

— Panie doktorze? — Zapytała Eugenia.

— Tak hrabino?

— Co z naszą synową?

— Wszystko w porządku.

— To znaczy?

— Płód rozwija się prawidłowo, matka dziecka jest zdrową kobietą.

— A co z porodem?

— Myślę że za sześć miesięcy rozwiązanie.

— A czy wiadomo, jakiego rodzaju będzie niemowlę?

— Chodzi pani o płeć dziecka?

— Tak.

— Trudno określić, trzeba czekać na poród i tyle.

— Rozumiem doktorze.

— To tyle z mojej strony, przyjadę za miesiąc na kontrolę.

— W takim razie dziękujemy i do widzenia.

— Moje uszanowanie hrabinie.

Czas płynął, mijały tygodnie za tygodniami, miesiące za miesiącami, aż w końcu przyszedł ten dzień. W nocy Aleksandrze odeszły wody, więc wezwano akuszerkę, która cały czas czuwała przy brzemiennej. Kiedy pokazało się rozwarcie na trzy palce, wezwano doktora. Przyjechał niemal natychmiast, z całym swoim sprzętem. Przygotowano gorącą wodę i świeże prześcieradła. W końcu zaczął się poród, krzyki kobiety było słychać w całym pałacu. Dariusz nerwowo chodził za drzwiami, to w jedną stronę to w drugą. Po dziesięciu godzinach parcia, w końcu dało się słyszeć płacz dziecka. Wszyscy domownicy teraz nasłuchiwali, co też się wydarzy. W końcu drzwi się otworzyły i wyszedł przez nie doktor.

— I jak panie doktorze? — Zapytał przyszły ojciec.

— Moje gratulacje, zdrowy chłopiec się urodził.

— A co z matką?

— Jest zmęczona, ale nic jej nie będzie, powoli dojdzie do siebie.

— Dziękuję doktorze.

— Można wejść, ale tylko na chwilę — odparł lekarz.

Mężczyzna wszedł do pokoju, akuszerka akurat skończyła myć niemowlę, owinęła je w prześcieradło i podała na ręce ojcu. Ten wziął je jak największy skarb, spojrzał na nie i się uśmiechnął. Było jeszcze czerwone i pomarszczone od płaczu, jednak już żyło i czekało na pokarm matki. Dariusz spojrzał na Aleksandrę, leżała wymęczona ale szczęśliwa, że dała swojemu mężowi powód do dumy.

— Kochanie spisałaś się na medal — odparł z uśmiechem.

— Dziękuję, mój drogi.

— Widzę, że drogo cię to kosztowało.

— Ale warto było cierpieć.

— Jak je nazwiemy?

— Może Antoni, po dziadku?

— Świetna myśl.

Dariusz z dzieckiem wyszedł z pokoju, aby pochwalić się rodzicom z tego wszystkiego. Na ich widok matka zalała się łzami, ojciec też był bliski płaczu, jednak się wstrzymał.

— Pięknego masz syna Dariuszu.

— A wy wnuka.

— To prawda.

— Jak go nazwiecie?

— Antoni, po dziadku.

— Bardzo ci dziękuję — odparł hrabia.

— Nie ma za co, należy ci się.

— Mogę go potrzymać?

— Ależ proszę.

Teraz maluszek przeszedł w ręce dziadka, ten przyjrzał mu się uważnie i w końcu stwierdził.

— Cała babcia.

— Nie możliwe? — Zapytała Eugenia.

— To sama zobacz.

— Faktycznie ma moje oczy.

— A twój nos — dodał Dariusz.

— Jeszcze za wcześnie na porównania.

— Z czasem się okaże, czyje cechy przejął mały Antoni.

— To prawda.

Po chwili Dariusz odniósł dziecko matce, pora była pierwszy raz nakarmić maleństwo. Aleksandra odsunęła koszulę na bok, wyciągnęła swoją pierś i przystawiła do niej niemowlę. Mały Antoni natychmiast chwycił za brodawkę i zaczął ssać. Był to cudowny widok, wart każdych pieniędzy tego świata. Następnego dnia po narodzinach, przybyli z wizytą rodzice Aleksandry. Na widok malca żywo się wzruszyli, nawet popłakali, taka była radość.

— Jaki on piękny — odparła hrabina Zofia.

— Jaki duży — zauważył Maurycy.

— Waży prawie cztery kilogramy.

— Naprawdę?

— Tak.

— To kawał chłopa!

— Wiadomo w kogo się wdał.

— No właśnie.

— Jak mu dacie na imię?

— Antoni, po dziadku.

Hrabia Maurycy nieco się skrzywił na tę wiadomość, wiadomo też chciałby aby ktoś po nim odziedziczył imię.

— Nie martw się drogi teściu, jeśli będzie następny syn, to nazwiemy go twoim imieniem — zauważył Dariusz.

— Trzymam cię za słowo.

— A będzie następne? — Zapytała Aleksandra.

— Wiadomo że tak — odparł jej mąż.

— Ciekawe, nikt się mnie o zdanie nie pyta.

— A co, chcesz poprzestać na jednym?

— No nie, ale po co zaraz gdybać.

— Masz rację kochanie, jeśli Bóg pobłogosławi, to będzie kolejne.

— Właśnie.

— Oj nie kłóćcie się drogie dzieci.

— Szkoda na to życia.

— To prawda — odparli rodzice.

— To kiedy chrzciny?

— Myślimy że za dwa miesiące, jak dziecko nieco podrośnie.

— Z tym nie ma pośpiechu.

— Właśnie.

I tak też się stało, kiedy mały Antoni nieco podrósł, rodzice wraz z teściami i chrzestnymi pofatygowali się do pobliskiego kościoła. Aby tam ochrzcić małego i nadać mu imię, wedle starego zwyczaju. Nie obyło się więc bez ofiary, którą to złożono na ręce tutejszego księdza dobrodzieja. Na widok srebrnych monet aż mu się źrenice zaświeciły, przełknął tylko ślinę i jeszcze raz pobłogosławił dziecko. Po powrocie do pałacu, odbyła się mała uroczystość. Kto został chrzestnym dziecka? Oczywiście kuzyn i kuzynka rodziców, bo kogo szukać dalej? Najlepiej kogoś po rodzinie i to najbliższej. Od tej pory mały Antoni rósł jak na drożdżach, tak że w pewnym momencie mleko matki już nie wystarczało. Więc postanowiono dokarmiać małego, kaszkami na mleku i przetartymi warzywami.

— Straszny łakomczuszek z tego malca — zauważyła hrabina.

— Ma to po swoim ojcu.

— Możliwe, Dariusz też lubi sobie pojeść — odparła Aleksandra.

— Ale nie ma co wypominać.

— To prawda, do prawidłowego rozwoju potrzebne jest jedzenie.

— I to duża ilość.

— Nie będziemy mu przecież żałować.

— Gorsze są takie niejadki, co to tylko marudzą przy jedzeniu.

— Właśnie, a Antoś nie wybrzydza, je wszystko.

— I o to chodzi — dodał Hrabia.

Na spacery po parku chodzono różnie, wózek pchała matka, potem babcia z dziadkiem, czasem sam ojciec, kiedy żona chciała odpocząć. Zdarzyło się że i teściowie poszli z małym na spacer, kiedy akurat byli z wizytą. Kiedy mały Antoni skończył roczek, zaczęła się nim zajmować niania. Matka miała już więcej czasu dla siebie, mogła zacząć żyć jak przed porodem. To nie znaczy że się wyrzekła dziecka, po prostu tak było w zwyczaju i to po prostu wykorzystywano. Kiedy więc Aleksandra odżyła, i wróciła jako tako do formy sprzed porodu. Znowu zaczął się nią interesować mąż, w kwestiach łóżkowych. Zaczęli więcej czasu spędzać ze sobą, poświęcając się igraszkom damsko-męskim. A co za tym idzie, znowu żona Dariusza zaszła w ciążę. Oznajmiła mu to pewnego wieczoru, kiedy spodziewany okres nie nadszedł.

— Kochanie.

— Tak najdroższa?

— Coś mi się zdaje.

— Tak?

— Że znowu zostaniemy rodzicami.

— Niemożliwe?

— A jednak!

— To wspaniale!

— Cieszysz się?

— Ależ oczywiście, przyda się rodzeństwo dla synka.

— Mi też się tak zdaje.

— Nie będzie już sam, tak jak to mieliśmy my.

— To prawda, jedno dziecko to nie dziecko, tylko sierota.

— Właśnie — dodała Aleksandra.

Rano przy śniadaniu, rodzice pochwalili się wiadomością z dziadkami, którzy na tą wiadomość czekali od dawna.

— To prawda?

— Tak moi drodzy.

— Jednak moje modlitwy zostały wysłuchane — odparła hrabina.

— Modliłaś się o to?

— Ależ oczywiście!

— No dobrze, nie wiedziałem — odparł Antoni.

— Bez błogosławieństwa Bożego ani rusz.

— To prawda.

— To co teraz?

— Nic, czekamy na kolejne rozwiązanie.

— To nasze gratulacje!

— Dziękujemy.

Faktycznie brzuszek przyszłej mamy, rósł powoli każdego dnia, nabierając realnego kształtu. Jednak ból pleców dawał znać o sobie, na co narzekała kobieta przy każdej nadarzającej się okazji. Widać że było jej ciężej niż za pierwszym razem, czyżby kobieta się starzała? Wszystko możliwe, teraz więcej odpoczywała, jednak nie do końca się to jej udawało. Ponieważ pierwsze dziecko też pragnęło matczynej opieki, co raz wchodząc matce na kolana i pragnąc się bawić. Co prawda niania starała się wyręczyć młodą hrabiankę, jednak nie zawsze się to udawało. Mały Antoś był ruchliwym dzieckiem, coraz częściej wszędzie zaglądał i trzeba było na niego uważać. Żeby czasami nie zrobił sobie krzywdy, o którą przecież nie trudno. Lekarz który prowadził pierwszą ciążę, tym razem też odwiedzał przyszłą matkę. Jednak nie był tak optymistycznie nastawiony. Jak się go zapytano, co się stało, to mówił że wszystko w porządku, jednak kobieta nie do końca mu wierzyła. Czyżby wiedział o czymś, a nie chciał tego ujawnić?

— Państwa synowa może mieć problemy z rodzeniem — odparł doktor z rozmowie z dziadkami.

— Jak to?

— Nie do końca wiem, o co chodzi, jednak spodziewam się komplikacji.

— Czy to prawda?

— Pragnę się mylić, droga pani, dlatego nie mówię tego głośno.

— W takim razie nie ma co wspominać o tym młodym.

— Właśnie, po co mają się martwić.

Jednak doktor zasiał niepewność tego dnia, kiedy był w pałacu Zubrzyckich. Dni mijały, brzuch Aleksandry robił się coraz większy. Z jednej strony wszyscy się cieszyli, z drugiej strony był niepokój u hrabiny i jej męża.

— Mamo.

— Co synu?

— Co jesteś taka smutna nie raz?

— Wydaje ci się Dariuszu.

— Znam cię na tyle, żeby wiedzieć kiedy się smucisz a kiedy weselisz.

— Doprawdy?

— Tak.

— Czym się przejmujesz?

— Oj Darku, nie męcz mnie.

— Nie chcę cię męczyć, tylko mi powiedz co cię trapi?

— Nie mogę.

— Dlaczego?

— Bo.

— Bo co?

— Bo doktor zabronił.

— A więc to chodzi o ciążę Aleksandry?

— Niestety tak.

— Co takiego mówił?

— Nie jest pewny, czy dziecko urodzi się zdrowe.

— Ale przecież Ola czuje się dobrze.

— Ona tak.

— A co z dzieckiem?

— Właśnie nie wiadomo, musimy czekać do rozwiązania.

— To już niedługo.

— To prawda.

Dariusz posmutniał, oddalił się od matki i udał się do pokoju gdzie odpoczywała jego żona. Położył się obok niej i ręką zaczął gładzić jej brzuch.

— Kopie? — Zapytał kobietę.

— Czasami.

— Boli to?

— Da się wytrzymać.

— Może to drugi chłopiec?

— Możliwe — uśmiechnęła się żona.

— Dobrze by było.

— A co, nie lubisz dziewczynek?

— Lubię, zresztą teraz to już bez znaczenia.

— Dlaczego?

— Ważne aby urodziło się zdrowe.

— To prawda.

— A co doktor mówi?

— W zasadzie niewiele.

— Jak to?

— Za pierwszym razem się uśmiechał, żartował, teraz jest bardziej poważny — odparła.

— Może coś wie?

— Co takiego?

— Nie wiem.

Przy następnej wizycie, kiedy doktor badał przyszłą matkę, zadał Aleksandrze pytanie.

— Droga pani.

— Tak doktorze?

— Kiedy dziecko przestało się ruszać?

— Nie rozumiem?

— No, czy kopie, rusza się w łonie?

— Bo ja wiem, może ostatnio przedwczoraj.

— Słabo czy mocno?

— Tak jakby słabo — odparła kobieta.

— To nie dobrze.

— Jak to?

— Trzeba natychmiast operować.

— Ależ?

— Muszę zabrać panią do szpitala.

Doktor poinformował rodzinę, że zmuszony jest zabrać pacjentkę do szpitala. Potrzebna jest natychmiastowa operacja, aby ratować dziecko i matkę. Zrobiło się ogromne poruszenie, zaczęto szykować karetę, zaprzęgnięto konie. Powoli zapakowano kobietę do środka, doktor usiadł obok niej. Dariusz powoził końmi, razem z woźnicą, nie chciał opuszczać ukochanej, więc też pojechał do szpitala. Droga prowadziła traktem przez las, strasznie się teraz dłużyła. Kiedy w końcu dojechali na miejsce, ze szpitala wybiegli pielęgniarze z noszami. Ułożyli ciężarną na nich i ponieśli do środka, doktor i Dariusz podążyli za nimi. Jednak gdy byli już przed salą operacyjną, zatrzymano przyszłego ojca.

— Dalej nie wolno.

— Ale doktorze?

— Proszę tutaj zaczekać, muszę się przygotować do operacji.

Młody hrabia zaczął nerwowo spacerować wzdłuż korytarza, po godzinie dotarli do niego rodzice oraz teściowie.

— Co się stało? — Zapytali tamci.

— Będą operować.

— Coś więcej wiadomo?

— Na razie nic.

— Co się mogło stać?

— Ponoć z dzieckiem coś nie tak — odparł Dariusz.

— Przecież tak dobrze wszystko szło.

— Do czasu.

— Nie rozumiem? — Zapytał Maurycy.

— Ponoć doktor już wcześniej coś przeczuwał.

— Mówił tak?

— Mojej matce — odparł Dariusz.

Czas się strasznie dłużył, od czasu przyjazdu do teraz minęły cztery godziny, w końcu do strapionych rodziców i ojca dziecka wyszedł doktor. Miał fartuch pobrudzony krwią, jakby szlachtował prosiaka a nie operował człowieka. Jego twarz była spocona i bardzo poważna. Pierwszy odezwał się do niego Dariusz.

— Panie doktorze, co z moją żoną?

— Straciła dużo krwi.

— Ale żyje?

— Jeszcze.

— Co to znaczy? A dziecko?

— Niestety, dziecka nie udało się uratować.

— Jak to?

— Pańska żona nosiła w sobie martwy płód.

— Od kiedy?

— Prawdopodobnie od trzech dni.

— Ale przecież dziecko kopało, sama mi mówiła.

— Może jej się zdawało — odparł doktor.

— A dziecko, to był chłopiec czy dziewczynka?

— Chłopiec.

— Tak mi przykro.

— Doktorze, jak do tego doszło? — Spytali rodzice Aleksandry.

— Prawdopodobnie dziecko miało chore serce, wada wrodzona.

— Czyli jakby przeżyło, było by chore?

— Tak, najprawdopodobniej nie przeżyłoby pierwszego roku.

— A co z matką dziecka, naszą córką?

— Tak jak mówiłem, straciła dużo krwi, jest w ciężkim stanie.

— Czy ona też może umrzeć?

— Wszystko teraz w rękach Boga — odparł doktor.

— Czy mogę ją zobaczyć? — Zapytał Dariusz.

— Może później, teraz niech odpoczywa.

— A jak umrze? Chcę ją widzieć żywą doktorze.

— W takim razie proszę ze mną, ale tylko pan hrabio — odparł doktor.

Obaj mężczyźni przeszli przez białe drzwi, dotarli do miejsca gdzie leżała kobieta. Stanęli przy jej łóżku, Dariusz spojrzał na swoją żonę i zapłakał. Aleksandra leżała nieprzytomna, jej szara twarz wydawała się jakby martwa.

— Doktorze czy ona?

— Tak, jest nieprzytomna.

— Czy odzyska przytomność?

— Trzeba się modlić i mieć nadzieję.

— Czy ja mogę przy niej czuwać?

— Nie wiem czy powinien hrabia, to jest niezgodne z regulaminem.

— Bardzo proszę.

— No dobrze, niech tak będzie.

— Dziękuję.

Dariusz usiadł przy łóżku swojej żony, patrzył teraz na nią i prosił Boga o cud uzdrowienia. Rzadko się modlił, jednak teraz gorliwości mu nie brakowało. Tylko czy nie za późno to wszystko, całe to wołanie o pomoc, skoro dziecko zmarło a i matka jest w stanie krytycznym. Rodzice widząc że ich syn pozostał w szpitalu, udali się w drogę powrotną do pałacu. Pocieszali teraz jedni drugich, rodzice Dariusza swoich swatów, a ci swoich. Żałoba nastała w obu rodzinach, a tak wszystko dobrze się zapowiadało. No cóż, niezbadane są wyroki boskie, jak to w życiu. Co teraz mają począć? Jedynie się modlić o uzdrowienie córki i synowej, jeśli jest jeszcze nadzieja. Całą noc spędził Dariusz przy łóżku swojej ukochanej, nad ranem kobieta na chwilę odzyskała przytomność, jednak na krótko. Wypowiedziała jedynie kilka słów do męża.

— Dariuszu.

— Tak najdroższa?

— Co z dzieckiem?

— Nie ma.

— Jak to?

— Zmarło.

— Dlaczego?

— Miało chore serce — odparł smutny.

— Tak mi przykro.

— To nie twoja wina kochanie.

— Tak się cieszyłam.

— Jak też.

— Co teraz?

— Nic się nie martw, musisz wrócić do zdrowia — odparł mężczyzna.

Jednak w tym momencie oczy kobiety zmętniały, powieki zaczęły powoli opadać i jej ręce zrobiły się bezwładne.

— Kochanie nie umieraj, nie zostawiaj mnie samego!

Zaczął ją potrząsać, jednak to nic nie dawało, w tym momencie wbiegł doktor.

— Niech ją doktor ratuje — krzyczał Dariusz.

Lekarz zbadał puls kobiety, spojrzał na zegarek, który wyciągnął z kieszeni surduta. Jednak nic już nie wyczuł, delikatnie położył jej dłoń na pościeli.

— To już koniec, odeszła w zaświaty.

— To niemożliwe!

— Przykro mi hrabio, pańska żona umarła.

Mężczyzna się rozpłakał, trzymał dłoń swojej żony i całował ją, głaszcząc co chwila. Jednak z każdą minutą ciało kobiety robiło się coraz chłodniejsze. W końcu jej skóra pożółkła jak wosk ze świecy. Doktor widząc co się dzieje, poklepał jedynie mężczyznę po ramieniu.

— Tak mi przykro.

Po godzinie w końcu wyproszono hrabiego, nie można było dłużej zwlekać z przeniesieniem ciała do kostnicy. Mężczyzna wyglądał teraz jak żywy trup, jego wzrok zrobił się zimny i martwy. Udał się na zewnątrz budynku, przy wejściu czekał na niego powóz, wsiadł do niego i dał znać woźnicy aby jechał. Po przyjeździe do pałacu, obskoczyli go rodzice wraz z teściami. Jednak kiedy go zobaczyli, zrozumieli że to już koniec, że ich córki nie ma wśród żywych. Najgorsze jest jednak to, że mały Antoś nic o tym nie wiedział. Dobrze że jeszcze dziecko nie mówi, bo zapewne pytałoby się o matkę. A tak siedziało w swoim pokoju z nianią, i bawiło się nieświadome tego co nastąpiło. Tego dnia mało rozmawiano, czekano na wydanie zwłok z kostnicy, aby rodzina mogła pochować Aleksandrę i jej zmarłe dziecko. Pośmiertnie nazwano je imieniem Maurycy, po drugim dziadku. Gdyby żyło, radościom nie byłoby końca, a tak smutek zapanował w obu pałacach. W końcu nadszedł dzień pogrzebu, matkę z dzieckiem włożono do jednej trumny. Aby nie rozdzielać ich po śmierci, w końcu stanowili jedność, tak zażyczył sobie mąż zmarłej. Zwłoki złożono w rodzinnym grobowcu, który znajdował się na tyłach pałacowego parku. Spoczywali już tam pradziadkowie i dziadkowie, do nich dołączyła Aleksandra z Maurycym. Na stypie zjawili się inni krewni, kuzyni i kuzynki z obu stron rodu. Wszyscy składali kondolencje na ręce Dariusza i jego rodziców oraz teściów. Wszyscy ubolewali nad tragedią, jaka ich dotknęła. Doszukiwali się różnych przyczyn, jednak byli zgodni co do tego, że Bóg się mógł nad nimi zlitować. I skoro zabrał do siebie niemowlę, to chociaż mógł oszczędzić matkę dziecka. A tak powiększył tragedię rodziny dwukrotnie, to wydawało się im niesprawiedliwe. Trzy dni po pogrzebie Dariusz wszedł do pokoju małego Antosia, wziął go na ręce, mocno ucałował i zostawił pod opieką niani. Następnie udał się do stajni, osiodłał konia i ruszył na nim galopem przed siebie. Było to przed obiadem, więc skoro do wieczora się nie zjawił, zaczęto się o niego martwić. Kiedy następnego dnia, koń wrócił sam do pałacu, myślano już o najgorszym. Wszczęto więc poszukiwania, zwołano okolicznych chłopów i posłano w las za hrabią. Znaleziono do martwego, jego ciało wisiało na sznurze, na jednym z drzew w lesie. Matka Dariusza jak się o tym dowiedziała, zemdlała z wrażenia. Kiedy ją ocucono, zaczęła rzewnie płakać i zawodzić. Najgorzej było jednak, kiedy przywieziono jego zwłoki powozem. Wtedy hrabina Eugenia rzuciła mu się na szyję i zaczęła całować, płacząc cały czas. Antoniemu o mało serce nie pękło na ten widok. Teściowie jak się dowiedzieli o samobójstwie zięcia, to z tej zgryzoty już nie przyjechali do pałacu Zubrzyckich. To było dla nich zbyt wielkie nieszczęście, najpierw córka, a teraz zięć. Jak można przejść do porządku dziennego z taką tragedią? Po prostu się nie da. Zjawili się dopiero na pogrzebie, wcześniej nie mieli siły, aby na to patrzeć. Oczywiście ciało Dariusza spoczęło obok jego żony i synka. Wieść o potrójnym nieszczęściu obiegła okolicę. Ludzie nie mogli się nadziwić, jak do tego doszło. Widocznie młody hrabia tak kochał swoją żonę, że nie mógł żyć bez niej. Dlatego wolał ze sobą skończyć, niż cierpieć samotność. Tylko pozostaje pytanie, co z małym Antonim? Kto go będzie chował, rodzice Dariusza, czy też rodzice Aleksandry? Pozostał jednak pod opieką dziadków, w pałacu Zubrzyckich. Minęło wiele miesięcy, nim Antoni i Eugenia podnieśli się po tak wielkiej żałobie. Oni przecież nie mogli popełnić samobójstwa, ktoś musiał przecież wychować wnuka. To jest teraz ich jedyna nadzieja na przyszłość. Znowu zostali rodzicami, własnego wnuka. Największym bólem okazało się nie to, że oboje rodzice nie żyją. Ale to że kiedy Antoś zaczął mówić, to do swojej babci powiedział — mamo! Nie tak miało być, oni powinni żyć i cieszyć się synkiem, a nie leżeć w ziemi i rozkładać się. Jednak Bóg miał inne plany wobec tej rodziny, dlatego tak potoczyły się ich losy.


Tymczasem przed oblicze Stwórcy, przybyła dusza młodego hrabiego, Bóg spojrzał na niego i zapytał donośnym głosem.

— Coś uczynił chłopcze?

— Skończyłem ze sobą.

— Dlaczego tak postąpiłeś?

— Z żalu i zgryzoty.

— Twoja żona i syn są tutaj szczęśliwi — odparł Bóg.

— Nie wierzę.

— Dlaczego mi nie wierzysz?

— Ponieważ widziałem jak cierpiała.

— Kiedy to było?

— W szpitalu.

— Doprawdy?

— Tak.

— No to popatrz.

Przed Dariuszem ukazał się obraz, pięknej polany w niebieskiej poświacie. Na tej polanie spacerowała jego żona, która trzymała małe dziecko na ręce. To dziecko uśmiechało się teraz do niego, jego matka także się uśmiechnęła. Oboje pomachali rękami w jego stronę. Mężczyzna nie wierzył własnym oczom, to co zobaczył przekraczało jego wyobrażenie o niebie. Po chwili cały ten obraz znikł, jak bańka mydlana która pęka po jakimś czasie.

— To niemożliwe.

— Co takiego?

— To co teraz widziałem.

— Myślisz że zmyślam — odparł Bóg.

— Nie ale …

— Ale wydaje się nierealne?

— Właśnie.

— To co uczyniłeś, jest nierealne.

— Czyli śmierć?

— Tak mój chłopcze.

— Dlaczego to uczyniłeś?

— Z żalu za nimi.

— Ale przecież widzisz, że nic im nie jest.

— To dlaczego mi ich zabrałeś?

— Bo miałem wobec nich swoje plany.

— To dlaczego nie wziąłeś i mnie? — Zapytał Dariusz.

— Bo twój czas jeszcze nie nadszedł.

— A kiedy nadejdzie?

— Na pewno nie teraz.

— To kiedy?

— Strasznie jesteś męczący Dariuszu.

— Powiedz mi Panie, co mam uczynić aby się z nimi spotkać?

— Przez swoją samowolę, jeszcze bardziej się od nich odsunąłeś.

— Jak to?

— Bo sam zadecydowałeś o swoim istnieniu.

— Czyli co?

— Nie wolno ci decydować o swoim życiu za mnie — odparł Stwórca.

— To co mam zrobić?

— Wrócisz z powrotem na ziemię.

— Jak to?

— Normalnie, urodzisz się na nowo.

— Jeszcze raz?

— Tak, a jeśli będzie trzeba, to kilka razy.

— Aż zrozumiesz, że to co Boskie, nie powinno cię obchodzić.

— A nie mogę zostać tutaj, z nimi?

— Nie.

— Dlaczego?

— Bo sobie na to nie zasłużyłeś.

— Chyba że wolisz patrzeć na ich szczęście z piekła?

— A jest taka możliwość?

— Jest, tylko co ci to da?

— Będę ich widzieć.

— Ale oni ciebie nie zobaczą.

— Czyli, że jeśli zasłużę, to się z nimi połączę?

— Tak, ale to nie nastąpi za rok czy dwa — odparł Bóg.

— A kiedy?

— Wszystko w swoim czasie.

— To niech tak będzie.

— Czyli pragniesz zasłużyć /

— Tak, pragnę.

— To wracaj na ziemię, tylko uważaj.

— Dobrze Panie!

Rozmowa Boga z Dariuszem dobiegła końca, obraz Stwórcy znikł mu sprzed oczu, tak samo jak jego żona i dziecko. Poczuł ogromną pustkę, jakby zawisł w nicości, jakiejś próżni, której w żaden sposób nie może ogarnąć swoimi myślami. Wtedy zobaczył światło, które go oślepiło, zaczął marznąć i płakać z tego powodu. Jednak jego płacz nie był taki jak ostatnio, tylko bardziej podobny do płaczu dziecka. Wtedy usłyszał głos lekarza.

— Ma pani pięknego synka!

— Dziękuję doktorze.

— Drobiazg, przecież to pani go urodziła.

— Jak mu pani da na imię?

— Myślę że Dariusz.

— Ładne imię.

— Mi też się podoba.

— Teraz proszę odpoczywać, najgorsze już za nami — odparł lekarz położnik.

Po godzinie przyniesiono kobiecie, jej dziecko do pierwszego karmienia. Marta, bo tak się nazywała matka, przebywała na porodówce cztery dni. Na piąty dzień wypisano ją i dziecko do domu. Niestety nikt na nich nie czekał, ojciec dziecka wypiął się na niego i matkę. Wolał z inną kobietą teraz przebywać, co prawda proponował Marcie usunięcie ciąży, jednak ta nie chciała o tym słyszeć.

— Sama wychowam maleństwo, jak będzie trzeba.

— Jak chcesz, ja nie przyłożę do tego ręki.

— Nie musisz.

— Żebyś mnie potem o nic nie prosiła.

— Nie będę.

— Zobaczymy.

To były ostatnie słowa mężczyzny, który z nią był, potem się wyprowadził i kontakt się urwał. W rubryce ojciec dziecka, napisano nieznany. Marta dała Darkowi swoje nazwisko panieńskie — Witkowski. Po przyjeździe do mieszkania, kobieta musiała się jakoś zorganizować. Przed porodem pracowała jako nauczycielka, uczyła dzieci w podstawówce. Teraz była na macierzyńskim, a potem planowała przejść na wychowawcze. Czyli pierwsze dwa lata ma zaplanowane, co będzie potem to się zobaczy. Teraz nie wybiegała myślami tak daleko. Co z jej rodzicami? Wychowywała się w domu dziecka, to cud że skończyła ogólniak a potem studia. Jakoś się jej poszczęściło, choć nie do końca. Ze związkiem nie wypaliło, trudno, nic na siłę. Ważne że malec urodził się zdrowy, i to się teraz liczyło najbardziej. Następnego dnia odwiedziły ją koleżanki z pracy, Alicja i Ewa. Przyniosły trochę pampersów, śpioszków i zabawek.

— Masz czym go karmić? — Zapytała Ewa.

— Coś mi tam leci z sutka.

— To dobrze, pokarm matki w pierwszych tygodniach życia jest najważniejszy.

— A co potem?

— Potem mleko w proszku, kaszki przeciery z warzyw.

— Znaleźli już za mnie zastępstwo? — Zapytała Marta.

— Jest taka jedna stażystka, Anka.

— Rozumiem.

— Teraz się tym nie martw, masz płacone, więc zajmuj się dzieckiem.

— A ten twój Piotr?

— Co on?

— No czy cię odwiedził?

— Coś ty, nawet nie chcę.

— Byłoby ci lżej.

— Akurat, jeszcze jego musiałabym niańczyć.

— To prawda, duże dziecko i tyle — odparła Alicja.

Kawalerka Marty nie była zbyt duża, jednak na razie musiała wystarczyć. Dziecko dopiero się urodziło, nie potrzebny jest drugi pokój, przynajmniej na razie. Kiedy obie kobiety zabawiały malca, Marta udała się do łazienki aby się trochę ogarnąć, jeszcze czuła na sobie zapach szpitala. Wzięła więc kąpiel i zmieniła ciuchy na świeże.

— Będziesz go chrzciła?

— Jeszcze nie wiem.

— A jak z twoją wiarą? — Zapytała Ewa.

— Kiepsko, mam żal do kościoła i jego przedstawicieli.

— Tak jak my wszystkie.

— Na razie zostawiam to na boku, może kiedyś przyjdzie na to pora.

Marta poczęstowała swoje koleżanki kawą, sama nie piła aby kofeina nie przedostała się do mleka. Potem dziecko będzie pobudzone, a tego wolała uniknąć. Po wyjściu kobiet, nakarmiła małego i położyła się obok niego aby odpocząć. Jednak po upływie trzech godzin, znowu domagał się karmienia. I tak przez całą dobę, siedem dni w tygodniu. Kiedy Dariusz skończył dwa miesiące, jego karmienie nieco się unormowało. Przerwy w posiłkach robiły się dłuższe, co prawda jadł więcej, ale za to dłużej spał. Był początek maja, więc chodzili na spacery. Dobrze że mieszkała na parterze, to przynajmniej nie musiała targać wózka po schodach. A tak byłby z tym kłopot, nie mogła co chwila kogoś wołać o pomoc. Krępowała się po prostu, zaczepiać obcych mężczyzn i się nimi wyręczać. Raz w miesiącu miała wizytę pielęgniarki środowiskowej, która skrupulatnie zapisywała wszystkie postępy w rozwoju malca. Gdyby coś było nie tak, pierwsi wiedzieliby o tym ludzie z opieki społecznej. Zaraz zabrano by jej dziecko i umieszczono w rodzinie zastępczej. A tego wolała uniknąć, miała przykre doświadczenia z domem dziecka, kiedy sama tam była. Czas przy dziecku szybko jej mijał, nim się obejrzała, malec skończył rok, potem drugi. Kiedy miał dwa i pół roku, Marta zapisała go do przedszkola. Był jeden warunek, aby tam się dostał. Musiał już sam siadać na nocnik i załatwiać swoje potrzeby. Dariusz był wyrośnięty jak na swój wiek, więc panie z przedszkola przyjęły go do siebie. Matka dziecka mogła więc wrócić do pracy. Uczyła dzieci w klasie początkowej, więc zaczynała po ósmej, a kończyła przed trzynastą. Więc mogła spokojnie zaprowadzić malca do przedszkola, a potem go stamtąd odebrać. Zdarzało się że chłopiec podłapał jakąś infekcję, od innych dzieci, jednak zdarzało się to rzadko.

— Wreszcie jesteś! — Wiwatowały koleżanki na jej cześć.

— To prawda, trochę mi się zeszło, ale jestem.

Nawet dyrektor był z tego tytułu zadowolony, ponieważ zastępczyni nie miała stosownego podejścia do dzieci.

— Pani Marto, dobrze że już pani jest — odparł dyrektor.

— Ja też się cieszę.

— Jak synek?

— Dziękuję, dobrze.

Dyrektor był starym kawalerem, kiedyś nawet starał się bardziej zaprzyjaźnić z Martą. Ale nic z tego nie wyszło, widocznie nie nadawali na tych samych falach. W dodatku dzieliła ich różnica wieku, kobieta miała dwadzieścia dziewięć lat, jej amant czterdzieści pięć. Jednak nie miał jej tego za złe, nie mścił się i nie podrzucał kłód pod nogi. Po prostu nie wyszło im i tyle, co tu dużo gadać. Nawet jej koleżanki wspomniały ten temat.

— Wiesz Marto.

— Tak?

— Może byś sobie kogoś znalazła.

— Ja?

— No, ty.

— Gdzie, kogo?

— Mało to portali randkowych.

— Kto mnie zechce z małym dzieckiem?

— Już nie takim małym.

— Dwa i pół roku to nie wiek, jeszcze era pieluszek.

— Byłoby ci lżej — odparła Ewa.

— Tam faceci potrzebują kobietę do łózka, a nie tworzyć rodzinę.

— Nie wszyscy.

Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.
E-book
za 15.75
drukowana A5
za 43.58