E-book
14.7
drukowana A5
24.99
Dar losu

Bezpłatny fragment - Dar losu


Objętość:
121 str.
ISBN:
978-83-8369-145-9
E-book
za 14.7
drukowana A5
za 24.99

1

Jesień 2008 roku.

Pewne niezbyt duże miasto skąpane było w rzęsistym deszczu. Popołudnie zapowiadało się ponure. Wracający z pracy czy szkoły starali się jak najszybciej dostać się do swoich domów, osuszyć i odpocząć.

W sali jednego z budynków w centrum miasta przy dwóch sąsiadujących biurkach siedziały dwie kobiety. Jedna z nich, Anna Nowak, była trzydziestopięcioletnią blondynką o miłej twarzy. Jej koleżanka, Barbara Rudnicka, miała sześć lat więcej. Jej ciemne, długie włosy opadały na duży biust. Miała lekką nadwagę, przez którą nie czuła się zbyt atrakcyjnie.

Obie wertowały stosy dokumentów. Anna z niecierpliwością spojrzała na zegar wiszący na ścianie i odetchnęła z ulgą.

— Piętnasta! Kończymy! — stwierdziła wesoło.

— Pewnie, mam już po dziurki w nosie tej roboty.

Uporządkowały papiery, schowały je do szafek, potem podeszły do wieszaka, by zdjąć płaszcze, i mogły w końcu wyjść i oderwać się od codziennej rutyny.

— Masz ochotę pochodzić po sklepach z ciuchami? — spytała Barbara.

— Wybacz, ale nie mogę. Obiecałam Jakubowi, że pomogę mu w lekcjach. Całe szczęście, że możemy z Witkiem liczyć na pomoc mamy, jeśli chodzi o odbieranie dzieci ze szkoły i robienie im obiadów. Gdyby nie ona, nie wiem, co zrobilibyśmy z dziećmi.

Kiedy obie się ubrały, Anna spojrzała na ekran komórki i powiedziała:

— Muszę lecieć. Dzieciaki są już pewnie w domu. To pa!

Wyszła szybko z pomieszczenia.

Barbara stała chwilę w smutnym zamyśleniu. W domu nie czekał na nią nikt.

— Nawet nie wiesz, jak cholernie ci zazdroszczę…

2

Kolacja w domu Anny i jej męża Witolda przebiegała jak zwykle w przyjemnej atmosferze. Anna przygotowała pyszną pieczeń, której zapach roznosił się po całym domu.

Witold był szczupłym, wysokim czterdziestoletnim szatynem o przeciętnej twarzy. Przypatrywał się z radością swoim dwóm synom — dziesięcioletniemu Jakubowi o bladej cerze i jasnych włosach oraz młodszemu o dwa lata Robertowi, który był wizualną kopią swojego ojca.

— Jakub, powtórzyłeś już z mamą lekcje na jutrzejszy sprawdzian? — zainteresował się Witold.

— Jeszcze nie, po kolacji.

— Jak się postarasz i dostaniesz dobrą ocenę, to będę miał dla ciebie niespodziankę — uśmiechnął się do syna.

Jakub mocno się ożywił.

— Niespodziankę? Jaką niespodziankę?

— Jak tata mówi, że niespodziankę, to niespodziankę. Naucz się, to się dowiesz — wtrącił się Robert.

— Robert, a jak ty pomożesz mi jutro w ogrodzie, to też będę miała dla ciebie niespodziankę — rzekła Anna i zwróciła się do Jakuba: — Jak tylko skończymy jeść, to przerobimy tę matmę na jutro.

3

Leżąc w łóżku, Anna i Witold cieszyli się, że dzień dobiegł końca. Ich synowie już spali, za oknem wiał silny wiatr, a oni czuli swoje wzajemne ciepło, nie tylko to fizyczne.

— Jaką niespodziankę przygotowałeś dla Jakuba?

— Chcę go zabrać na ryby.

— Myślisz, że jest na to wystarczająco duży?

— Dziesięcioletni chłopak nie jest już takim małym dzieckiem. Mnie ojciec zabrał pierwszy raz na ryby, kiedy miałem właśnie dziesięć lat. I spodobało mi się. Może jemu też się spodoba.

— Jak Robert pomoże mi jutro w ogrodzie, to kupię mu jedną bluzkę. Kiedy ją ostatnio zobaczył, od razu chciał ją mieć. Byłam skłonna mu ją kupić, ale pomyślałam, że będzie dobrze, jeśli na nią zasłuży. W końcu w życiu nic nie ma za darmo.

Witold przewrócił się na bok w stronę Anny.

— Kiedy na ciebie patrzę, to zastanawiam się, dlaczego tyle nas łączy. Zasady życiowe, poglądy, temperamenty. Dobraliśmy się idealnie.

Anna odwróciła się twarzą do niego i uśmiechnęła promiennie.

— Nie tylko pod tymi względami do siebie pasujemy.

Pocałowała go czule w usta.

4

Kiedy kilka dni później Jakub przyniósł z radością do domu sprawdzian, Witold był pod wrażeniem. Zastanawiał się, na ile wpływ na to miała obiecana niespodzianka.

— Jestem dumny z twojej piątki! — pochwalił starszego syna, sprzątając naczynia po kolacji. Anna i Robert siedzieli przy stole, uśmiechając się do Jakuba.

— To głównie zasługa mamy. A co to za niespodzianka, którą dla mnie masz?

— Zabiorę cię w miejsce, w które kiedyś zabrał mnie twój dziadek. Zobaczymy, czy też je polubisz, tak jak ja. Jeszcze nigdy nie wziąłem cię na ryby.

— Na ryby? Super! Kiedy jedziemy? — Jakub aż podskoczył na krześle.

— W sobotę. Jeśli ci się spodoba, to kupię ci wędkę.

— Na pewno mi się spodoba! Nie mogę się doczekać!

— Tato, a mnie też zabierzesz na ryby? — wtrącił się Robert.

— Zastanowię się. A dostałeś niespodziankę od mamy?

— Pewnie, mama kupiła mi bluzkę, o którą ją prosiłem parę dni temu. Jest fajowa.

— Bluzka czy mama?

— Obie. Mam nadzieję, że się zgodzisz.

— No dobrze, masz to jak w banku.

5

Sobotni poranek przekreślił częściowo plany Witolda.

Anna siedziała przy łóżku Roberta. Trzymając w jednej dłoni termometr, drugą dłoń położyła na czole syna. Było rozpalone.

— Jesteś chory. Nie możesz dziś jechać z tatą i Jakubem na ryby — orzekła kategorycznym tonem i zabrała dłoń.

— Ale ja chcę! — w głosie Roberta zabrzmiała rozpacz.

— Nie możesz, masz gorączkę. Ta wyprawa może się dla ciebie skończyć bardzo źle.

Chłopiec spuścił wzrok i przykrył się mocniej kołdrą.

Do pokoju wszedł Witold.

— No i jak z nim?

— Trzydzieści osiem i trzy. Nie pojedzie z wami. Zaraz pójdę do apteki.

Witold spojrzał na Roberta ze smutkiem.

— Ajajaj, kolego. Słuchaj mamy. Wyzdrowiejesz i wtedy się z nami zabierzesz.

— Szkoda… Tato, a nakręcisz chociaż jakiś film z wyprawy?

— Oczywiście! — ojciec uśmiechnął się do syna.

— No, jedźcie już. Im szybciej pojedziecie, tym szybciej wrócicie i Robert zobaczy ten film — poradziła Anna.

— Dostaniesz dziś lekarstwa od mamy i film ode mnie. Umowa stoi?

Robert uśmiechnął się lekko i powiedział:

— Stoi!

6

Pomimo choroby Roberta i niezbyt ładnej pogody Witold i Jakub jechali na ryby w dobrych humorach. W sobotę o tej porze na drodze nie było dużego ruchu. Jakub od kilku dni mocno ekscytował się wyprawą.

— Żałujesz, że Robert nie jedzie z nami? — spytał go nagle Witold.

— Niezbyt.

Witold spojrzał na niego zdziwiony.

— Niezbyt?

— Gdyby z nami był, to pewnie robiłby mnóstwo hałasu.

— Nie przesadzaj, powiedziałbym mu, żeby był cicho.

— Dostał bluzkę od mamy. Ja na wyjazd na ryby musiałem zasłużyć, a wystarczyło, że cię tylko poprosił, a już się zgodziłeś.

— Jakub, nie przesadzaj. Nie bądź o niego zazdrosny. Ja i mama kochamy was tak samo.

Jechali w milczeniu. Witold dostrzegł jadący z naprzeciwka z dużą prędkością żółty samochód, poruszający się wężykiem.

— Co on robi, do cholery!? — mruknął do siebie Witold.

Zbliżający się szybko samochód zaczął niebezpiecznie zjeżdżać na ich pas.

Jakub spojrzał przerażony na ojca i krzyknął:

— Tato, zjedź na pobocze!

Witold wpadł w panikę. Samochód z naprzeciwka z impetem uderzył w ich samochód…

Po wielkim huku nastała cisza…

Po chwili do obu pojazdów podbiegło kilku zaaferowanych kierowców. Przednie szyby obu pojazdów były potłuczone w drobny mak. Witold i Robert leżeli nieruchomo z zakrwawionymi twarzami. Kierowca drugiego auta również.

Jeden z mężczyzn krzyknął do zebranej grupki:

— To ten z żółtego samochodu w nich rąbnął!

Podbiegł do samochodu i pochylił się nad kierowcą. Wyczuł jednoznaczny zapach.

— Kurwa mać, pijak jebany!

7

Na ceremonii pogrzebowej Witolda i Jakuba Anna cierpiała po raz drugi. Wiadomość o śmierci męża i syna ścięła ją z nóg i zniszczyła dotychczasowy porządek w jej spokojnym życiu.

Mogła liczyć na wsparcie swojej matki, Barbary i sąsiadów, jednak sama musiała być wsparciem dla swojego zapłakanego młodszego syna, który miał już nigdy nigdzie nie pojechać z ojcem i bratem.

Kilka dni po pogrzebie odwiedziła ją Barbara. Jako najbliższa przyjaciółka czuła, że poza samą obecnością na pogrzebie musi dodać otuchy zrozpaczonej Annie. Były same w domu i siedziały przy herbacie.

— Dziękuję ci, że byłaś na pogrzebie… To miał być pierwszy wyjazd Jakuba na ryby… — Anna mówiła z trudem.

— Jestem przy tobie. Masz moje pełne wsparcie.

— Gdyby Robert był zdrowy, to… — Anna wybuchła szlochem.

— Ale został w domu — Barbara położyła dłoń na ramieniu przyjaciółki.

— Sprawca wypadku też zginął. I dobrze, bo rozszarpałabym go na strzępy! Wyobraź sobie, że był pijany!

— Gdzie jest Robert i twoja mama?

— Poszli na spacer. Dobrze, że mama zabiera go na spacery, bo widziałby mnie ciągle płaczącą. Stracił ojca i brata.

— Masz przy sobie bliskich. Ja nie mam w ogóle rodziny. Jesteś najbliższą mi osobą. Nie zostawię cię bez pomocy.

Anna przytuliła się do Barbary.

— Dziękuję ci. Jestem na silnych lekach uspokajających. Teraz wszystko się zmieniło.

8

Miesiąc później Anna i Robert odwiedzili grób Witolda i Jakuba. Rana po ich stracie wciąż się nie zagoiła i nie mogli powstrzymać łez.

— Tęsknię za tatą i Jakubem. I dziękuję losowi, że byłeś wtedy chory — powiedziała Anna, ocierając łzy.

— Mamo, ja naprawdę kochałem Jakuba, chociaż kłóciłem się z nim często. Nie pojadę już ani z nim, ani z tatą na ryby…

Zaczął szlochać. Anna wyciągnęła z kieszeni kurtki chusteczkę i podała synowi. Robert otarł oczy.

— Życie jest przewrotne — okrutne w najmniej oczekiwanych momentach. Teraz zostaliśmy tylko ja, ty i babcia. Ale tata i Jakub będą w nas żyć, dopóki będziemy o nich myśleć i pamiętać. Nie wolno ci o nich zapomnieć.

— Ale ja nie chcę o nich zapomnieć… chcę ich mieć przy sobie.

— I będą zawsze przy tobie. Dopóki będziesz o nich pamiętać. Musimy sobie z tym poradzić. Chcę, żebyśmy ze sobą rozmawiali. O wszystkim, nawet o najmniejszych bzdurach. Życie jest kruche. Dowiedziałeś się o tym stanowczo za wcześnie. Dlatego trzeba je cenić, szanować każdy dzień życia, jakby był ostatni…

— Przeraża mnie to życie.

— Życie nie jest straszne samo w sobie. Jest w nim wiele piękna, chociaż brzydoty również. Ale póki żyjesz, zawsze możesz coś zrobić. Doświadczyć czegoś nowego, spotkać ciekawych ludzi.

— Ale w każdej chwili może się skończyć… — powiedział Robert z przygnębieniem.

Anna pochyliła się i mocno przytuliła syna.

— Nie myśl tak. Gdyby wszyscy bali się życia, to ten świat byłby straszny. Nikt nie chciałby żyć. Oczywiście nie da się wszystkiego przewidzieć. Tata nie mógł przewidzieć, że tak szybko odejdzie z Jakubem, ale mimo to żył normalnie. Ryzyko śmierci jest wpisane w nasze życie. A teraz obiecaj mi, że będziesz na siebie uważać. Jesteś dla mnie bardzo ważny.

— Obiecuję. Ty też na siebie uważaj.

Anna uśmiechnęła się delikatnie.

9

Nastał styczeń.

Po smutnym sylwestrze Anna i jej matka siedziały rano w kuchni. Przez okno widziały grubą pokrywę śnieżną na podwórku. Pół godziny wcześniej Anna odśnieżyła chodnik, jednak padający ciągle śnieg zdążył już zniweczyć jej pracę.

— Mam nadzieję, że ten nowy rok będzie dla nas wszystkich łaskawy — odezwała się matka Anny, starsza kobieta o łagodnej, smutnej twarzy.

— Ja również. Dziękuję ci jeszcze raz za twoją pomoc.

— Aniu, przecież jesteśmy rodziną. Teraz musimy się trzymać jeszcze bardziej razem.

Anna westchnęła.

— Ja nie wiem, co teraz będzie ze mną i z Robertem. Od czasu tego wypadku strasznie się o niego boję. Wpadłam chyba w jakąś paranoję. Nie umiem się uspokoić.

— Mówiłaś mu o tym?

— Chyba żartujesz? Z Basią o tym rozmawiałam, ale stwierdziła, że przesadzam. Nie mogę stresować Roberta. Za dużo przeszedł. Ma tylko osiem lat. W tym roku dziewięć. Zadzwonię do niego.

Wyciągnęła komórkę i wybrała jego numer. Po chwili odebrał.

— Cześć, Robert. Babcia jest w domu. A ty długo będziesz u Mariusza?

— Nie, zaraz wracam.

— Uważaj na siebie.

— Mamo, ciągle na siebie uważam. Nie musisz mi o tym przypominać.

— Wiem, kochanie, ale po prostu się martwię.

— Zaraz będę. Nie martw się.

— To pa!

— Pa!

Rozłączyła się i spojrzała smutno na matkę.

— On sam zauważył, że panicznie się o niego boję.

10

Minęło kilka dni. Matka Anny wróciła już do siebie.

Ostatniej nocy mocno padało, a temperatura spadła poniżej zera.

Idąc rano w kierunku furtki, Anna z rozczarowaniem spojrzała na oblodzony chodnik. Nie pomyślała, by posypać go wcześniej solą.

Ślizgając się, próbowała złapać równowagę, ale szybkie dojście do przystanku autobusowego nie wchodziło w rachubę.

W pewnym momencie poczuła szarpnięcie do tyłu.

— Cholera jasna! — zdążyła krzyknąć i upadła do tyłu, uderzając głową o chodnik.

Straciła przytomność.

11

Szpitalna sala była ostatnim miejscem, w którym Anna wyobrażała sobie siebie tego dnia. Bandaż na jej głowie i ból doprowadzały ją do złości. Przez swoje niedbalstwo znajdowała się teraz właśnie tu i musiała tu spędzić najbliższe dni.

Przy jej łóżku stała jej matka oraz siedemdziesięcioletni sąsiad, który widział wypadek i wezwał pogotowie.

— Jak się czujesz? — spytała ją z troską matka.

— Głowa mnie strasznie boli. Ale to nic dziwnego, skoro walnęłam głową o oblodzony chodnik. Panie Józefie, bardzo panu dziękuję.

Józef uśmiechnął się do niej życzliwie. Wyraz jego dobrotliwej twarzy nieco uspokoił Annę.

— Napędziłaś mi stracha! Dobrze, że tylko tak się to skończyło.

Anna spojrzała zaniepokojona na matkę.

— Mamo, co z Robertem?

— Spokojnie, jest teraz w szkole. Zajmę się nim. Zostaniesz tu kilka dni na obserwacji. Lepiej dmuchać na zimne.

— Dzwoniłam już do szefa. Na szczęście Basia przejmie na chwilę moje obowiązki.

12

Po obserwacji Anna wróciła do domu.

Zjadłszy parę kawałków pysznego powitalnego ciasta, zrobionego przez jej matkę i Roberta, postanowiła zadzwonić do Barbary.

Anna siedziała właśnie wygodnie w fotelu. W jednej ręce trzymała kubek z gorącą herbatą, a w drugiej komórkę.

— Właśnie dziś wypuścili mnie ze szpitala. Miałaś pewnie dużo więcej roboty przez ten wypadek?

— Daj spokój, to była wyjątkowa sytuacja. Nic już cię nie boli?

— Nie, chociaż mam jeszcze krwiak. Ale zagoi się. Najgorsze za mną.

Usłyszała pukanie do drzwi.

— Basiu, przepraszam cię, ale ktoś puka. Pogadamy później. To pa!

13

Wstawiła wodę na herbatę, podczas gdy Józef siedział na krześle i przyglądał się jej uważnie.

— Widziałem przed chwilą, że wróciłaś do domu. Wszystko w porządku? — zaczął radośnie.

— Dlatego mnie wypuścili — odpowiedziała podobnie Anna.

— Jak się wtedy przewróciłaś, to myślałem, że będzie gorzej. A teraz widzę, że został tylko krwiak.

Usiadła koło Józefa.

— Panie Józefie, dobrze, że to się tylko tak skończyło. Jutro wracam do pracy.

— To świetnie.

Przez chwilę milczeli, patrząc na siebie. Nagle na twarzy Anny pojawił się strach. Wyglądała, jakby ogarnął ją paraliż. Józef przestraszył się.

— Czy wszystko w porządku? Dobrze się czujesz?

— Taaak… Trochę mnie głowa rozbolała, ale to nic poważnego. Zaraz przejdzie.

— Gdyby coś było nie tak…

— Wszystko już w porządku — przerwała jego wypowiedź ze sztucznym uśmiechem.

Czajnik wyłączył się. Anna wstała, zalała herbatę, po czym postawiła szklankę przed Józefem.

— Słodzi pan?

— Nie. Od dziecka nie słodzę i nie będę słodził aż do śmierci.

Anna usiadła powoli na krześle z przestraszonym wyrazem twarzy.

14

Następnego dnia Barbara przyglądała się uważnie Annie. Dotychczas nie widziała u niej tak dziwnego wyrazem twarzy.

Anna siedziała przy swoim biurku ze stertą papierów, jednak nie mogła się skupić na pracy. Z jej twarzy biło przerażenie.

— Jakoś dziwnie wyglądasz. Jesteś pewna, że możesz dziś pracować? — zaniepokoiła się Barbara.

Anna ocknęła się z marazmu.

— Słuchaj, może uznasz mnie za wariatkę, ale kiedy wczoraj rozmawiałyśmy, zapukał mój sąsiad, który wezwał do mnie pogotowie. Zaprosiłam go do środka i po chwili rozmowy poczułam coś strasznego.

Barbara spojrzała uważnie na przyjaciółkę.

— Co takiego?

— Nagle zobaczyłam w wyobraźni, jak umiera na zawał serca. Wiem, że to dziwaczne, co mówię, ale to właśnie zobaczyłam.

Barbara roześmiała się.

— Ania, myślę, że po prostu jeszcze nie doszłaś do siebie. Mnie też często nachodzą dziwne myśli.

— Ale to nie była myśl! To była… wizja.

— Hm, myślę, że to wynik stresu. Nie bierz tego tak na poważnie. I nie myśl o tym już. Bierzemy się do pracy.

15

Wiszące z dachu sople tworzyły obraz prawdziwej zimy. Anna stała już kwadrans pod domem, patrząc na nie i robiąc im zdjęcia.

Postanowiła, że nie będzie wpadać w histerię z powodu swojej wizji. Barbara na pewno miała rację, że była ona wynikiem wstrząśnienia mózgu.

Anna przez ostatnie dni pracowała normalnie, starając się nie niepokoić. Umówiła się już z Barbarą na oglądanie ubrań w galerii handlowej.

Już miała zrobić kolejne zdjęcie, kiedy usłyszała za sobą czyjeś szybkie kroki. Odwróciła się i zobaczyła swoją zdyszaną matkę.

— Aniu, mam złe wieści!

— Jakie?

— Pan Józef nie żyje!

Anna poczuła, jakby ktoś uderzył ją czymś ciężkim w głowę.

— O, Boże!

— To był zawał! Musiałaś słyszeć karetkę pogotowia. Przyjechali pół godziny temu. Pani Stefania jest zrozpaczona.

Anna złapała się za głowę. Po chwili osunęła się na ziemię. Jej matka podbiegła do niej i zaczęła ją klepać po twarzy.

— Aniu, wstawaj!

— Ta wizja… spełniła się… — zdążyła wyszeptać.

16

Minęły trzy miesiące. Dla Anny trzy najdziwniejsze w jej życiu. Jej wizje stały się coraz częstsze i zawsze się sprawdzały, jednak nikomu o nich nie mówiła.

Poza wizjami przyszłości pojawiały się czasem także obrazy przeszłości. Patrząc na matkę czy Roberta, Anna nagle przypominała sobie rzeczy, które dawno wypadły jej z pamięci.

Po początkowym szoku próbowała sobie zracjonalizować swą obecną sytuację. Niepokój mijał z wolna, ustępując miejsca na rozważenie istotnej zmiany w życiu Anny. Postanowiła, że zrobi użytek ze swojego nowego daru. Wkrótce powie matce i Robertowi, dlaczego.

Siedziała właśnie naprzeciwko swojego dyrektora w jego gabinecie. Patrzyła na niego bardzo poważnie. Dyrektor, dojrzały, przystojny mężczyzna, przyglądał się jej z wielkim zdziwieniem.

— Pani Anno, jak mam to rozumieć?

— Panie dyrektorze, zastanawiałam się długo nad tym, ale podjęłam ostateczną decyzję.

— Czy dostaje pani za małe wynagrodzenie? Jest pani moją wieloletnią pracowniczką i dobrze wywiązuje się ze swoich obowiązków. Jeśli to kwestia pieniędzy, to jestem otwarty.

Anna poruszyła się nerwowo.

— Tu nie chodzi o pieniądze. Po prostu… od czasu tego wstrząśnienia mózgu trzy miesiące temu coś się zmieniło. Nie chcę o tym mówić. Chcę zmienić swoje życie, póki nie jest za późno.

Dyrektor spojrzał na nią badawczo.

— Czy ma pani jakieś problemy ze zdrowiem?

— Trudno powiedzieć. Jeśli powiem panu prawdę, to wyjdę na wariatkę. A nie jestem nią. Nic mnie nie boli i nie mam żadnych dolegliwości, ale… panie dyrektorze, ta praca czasem doprowadzała mnie do szewskiej pasji. Po wyjściu ze szpitala uświadomiłam sobie, że za długo tu jestem. No i odkryłam w sobie coś niecodziennego, dzięki czemu mogę postawić na samodzielną działalność. Proszę mnie nie pytać, co to jest, bo nie powiem. Wiem, że pewnie stawia to pana w kłopotliwej sytuacji, ale moja decyzja jest ostateczna.

Dyrektor wstał, a zaraz po nim zrobiła to Anna. Podszedł do niej.

— Pani Anno. Skoro jest pani zdecydowana na zmianę miejsca pracy, to co mogę zrobić? Ze swojej strony dziękuję za dotychczasową pani pracę i mam nadzieję, że w nowej pracy osiągnie pani sukces.

Uśmiechnął się do niej i podał jej rękę.

17

Anna miała już pięćdziesiąt lat i od czasu zwolnienia się z biura prowadziła własny gabinet wróżbiarski w swoim mieszkaniu. Cieszył się dużą renomą. Podczas wizyt klientów dla pozorów wróżyła im z kuli, która tak naprawdę do niczego nie była jej potrzebna.

Nikomu poza matką, Robertem i Barbarą nie powiedziała o swym darze. Nie chciała być męczona ciągłymi prośbami o przepowiedzenie najbliższej przyszłości. I tak jednak informacje o sprawdzalności jej wróżb trafiły do miejscowej policji, która czasem prosiła ją o pomoc. Robiła to niezbyt chętnie z uwagi na drastyczność niektórych spraw.

Było lato. Anna siedziała naprzeciwko swojej nowej klientki, zadbanej i bogatej, prawie czterdziestoletniej kobiety o ostrych rysach twarzy, na której obecnie gościł grymas złości.

— Proszę absolutnie odwołać tę wycieczkę. Absolutnie! — rzekła do niej zaaferowana Anna.

— O co pani chodzi!? Zazdrości mi pani pieniędzy, czy co!?

— Proszę pani, mam dość gruby portfel. Zresztą proszę sprawdzić opinie o mnie w internecie. Jestem bardzo dobrą wróżką, a moje wróżby zawsze się sprawdzają.

— Żałosne… nie wiem, po co tu przyszłam!

— Przyszła pani po to, by dowiedzieć się, czy w Tunezji pozna pani miłość swojego życia, a ja pani powiedziałam, że prywatny samolot, którym pani poleci, rozbije się na lotnisku. Chciała pani prawdy, to ją pani ma.

Kobieta wstała, po czym rzuciła zmięty banknot na stół.

— „Wróżka Lukrecja”, dobre sobie! Niech sobie pani wybierze pseudonim „Wróżka Podpucha” — bardziej do pani pasuje! A do Tunezji i tak polecę!

Wyszła z ostentacyjną urazą z mieszkania.

Po chwili do pokoju wszedł Robert. Miał już dwadzieścia trzy lata i średniej długości brodę. Mocno przypominał Witolda.

— I co, nie udało się?

— Robert, ona za siedem dni wsiądzie do tego samolotu, a potem będą z niej zbierać zwęglone szczątki. Widzę to bardzo wyraźnie.

Robert podszedł bliżej i usiadł na fotelu, na którym wcześniej siedziała klientka.

— Powiedziałaś jej prawdę, ale zmusić jej do niczego nie możesz. Każdy jest kowalem swojego losu.

— Nawet nie wiesz, jak nienawidzę takich sytuacji! Sceptycyzm niektórych klientów ściąga na nich zgubę! Zresztą nieważne. Jestem dumna, że twoje wiersze zostały wydane!

— Poezja to coś, co pozwala mi się wyciszyć, zajrzeć w głąb siebie i swoich przeżyć. Mój pierwszy tomik to moja duma. Szkoda tylko, że mało ludzi dziś czyta poezję.

Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.
E-book
za 14.7
drukowana A5
za 24.99