„Kochać kogoś to przede wszystkim pozwalać mu na to, żeby był, jaki jest”
William Wharton
Rozdział 1
Kolejny raz spojrzała przez okno. Uśmiechnęła się mimo woli, ale od razu powściągnęła usta, bo nie chciała, aby ktokolwiek zauważył jej rozkojarzenie. Czekała na słowa magistra, które pozwoliłyby w końcu opuścić salę wykładową.
— Dziękuję państwu, widzimy się za tydzień.
Harmider wywołany odsuwaniem krzeseł i swobodnymi rozmowami wyzwolił w Alicji stłumioną niecierpliwość. W pośpiechu chwyciła kurtkę i ruszyła do drzwi. W locie po drodze niemal potrąciła Joannę.
— Przepraszam — rzuciła z porozumiewawczym uśmiechem, wiedząc, że przed nią nie musi niczego ukrywać.
— Czeka? — zapytała przyjaciółka, znając oczywiście odpowiedź.
— Tak, lecę, bo mi tam zamarznie.
Alicji już nie było. W tym momencie nie myślała ani o literaturze baroku, ani o pozostawionej w sali Joannie, która chyba miała zamiar z nią porozmawiać. Tak, na pewno tak było, widziała to w jej oczach, udała jednak, że nie dostrzega kryjącego się w ich głębi przygnębienia. Odrzuciła wyrzuty sumienia, obiecując sobie solennie, że wszystko naprawi później. To znaczy następnego dnia. Teraz zawładnęło nią tylko jedno pragnienie.
Przez ostatnie minuty zajęć siedziała jak na rozżarzonych węglach. Antek stał przed gmachem uniwersytetu już od jakiegoś czasu. Obserwowała go, rozkoszując oczy wysoką, lekko pochyloną sylwetką mężczyzny. Przyjechał po nią, czekał niecierpliwie, spoglądając co jakiś czas w górę. Zadzierając głowę, pewnie miał nadzieję, że wypatrzy swą dziewczynę w którymś ogromnym oknie. Widziała, że było mu zimno, bo potupywał nogami i co chwilę szczelniej otulał się grubym, wełnianym szalikiem. Nie ma co się dziwić, przecież to koniec stycznia, wyjątkowo mroźnego w tym roku.
Lekko zbiegała ze schodów, wyobrażając sobie promienny uśmiech na jej widok. Cieszyła się całą sobą, każdą cząsteczką swego ciała. Nie mogła się doczekać jego mocnych ramion i ciepłego oddechu, który za chwilę miała poczuć na swej twarzy. Do pokonania zostały jeszcze ostatnie stopnie. Nie wiadomo, jak to się stało, że nie zauważyła przed sobą doskonale jej znajomej, muskularnie zbudowanej postury. Wpadła na mężczyznę zupełnie zaskoczona. Mogłaby przysiąc, że wyrósł przed nią jak spod ziemi, choć było to przecież niemożliwe. Musiał tam stać wcześniej. To ona zaślepiona wyobrażeniami o błysku radości w oczach swej miłości nie dostrzegła przeszkody na drodze.
— Konrad? — wydukała zaraz po tym, jak obiła się o jego tors.
Mężczyzna trzymał ją za ramię. Gdy się zorientowała, że to robi, z nieukrywaną odrazą odtrąciła jego rękę i odsunęła na bok.
— Spieszysz się?
— Jak widać — rzuciła, wykrzywiając usta. Nie miała zamiaru z nim rozmawiać. Zrobiła unik i już kierowała się do wyjścia.
Cała się trzęsła. I to nie tylko dlatego, że na niego wpadła, ale też z tego powodu, że znalazła się tak blisko człowieka, którego od jakiegoś czasu usilnie unikała, a o którym wspomnienie wciąż wywoływało w niej burzę. Myślała, że już się uwolniła od tych uczuć na tyle, aby nie doznawać przeszywającego całe ciało bólu. A tu znów dopadł ją zapach mężczyzny wzmocniony charakterystycznym niskim tembrem głosu, który jeszcze kilka tygodni temu wprawiał ją w fazę uniesienia i dawał przekonanie o przeżywaniu chwil szczęścia. Skutecznie tłumiła w sobie wspomnienie tamtego okresu, nie chcąc cierpieć z powodu zawodu i zawstydzenia, że tak dała mu się zwieść.
— Alicja! Poczekaj! — Konrad krzyknął za nią, nie dając za wygraną.
Odwróciła się, przybierając minę osoby zupełnie niewzruszonej spotkaniem.
— Naprawdę się spieszę.
— Widzę… Czy moglibyśmy porozmawiać?
— Porozmawiać? Teraz? Tu?
— Tak myślałem… — zawiesił głos, uważnie badając jej reakcję. — Ale jeśli nie możesz teraz, to może kiedy indziej? W poniedziałek?
— Wszystko sobie wyjaśniliśmy. — Dziewczyna zrobiła mały kroczek w stronę mężczyzny, jakby chciała, aby dobrze ją zrozumiał.
Dla niej jednak ważniejsze było to, aby nikt nie usłyszał, o czym rozmawiają. Nie pozostawali sami w uczelnianym holu. Kątem oka dostrzegła, że po schodach zbiegł właśnie Tomasz, który obrzucił ich wzrokiem wyrażającym absolutny brak zainteresowania, co zdziwiło Alicję przyzwyczajoną do tego, że kolega z roku wobec niej nigdy nie był obojętny. Z góry powoli schodziła również Joanna, której spojrzenia tak bardzo nie chciała oglądać po raz kolejny, bo przecież przed momentem przed nim umknęła, tłumiąc niewygodne poczucie winy. Że też na jej drodze musiał stanąć Konrad. Nie mogła pozwolić na takie widowisko. Zrobiła gest wymownie pokazujący, że zamierza jak najszybciej odejść.
— Proszę, choć na krótko — Konrad wykrzesał z siebie wręcz błagalny ton.
Gdy zorientowała się, że mężczyzna ponownie przytrzymuje jej ramię, miała ochotę powtórnie zrzucić jego rękę. Jednak utkwiony w niej proszący wzrok nieoczekiwanie zmienił zamiar kobiety na tyle skutecznie, że zatrzymała się w półobrocie.
Niełatwo było zapomnieć o rozmowie, którą przeprowadzili kilka tygodni temu, gdy po świątecznej przerwie pojawił się na uniwersytecie. Alicja wiedziała wówczas, że związek z Konradem jest definitywnie skończony. On też powinien mieć tego świadomość. Przecież wszystko znalazło swój finał jeszcze przed Bożym Narodzeniem. Zniszczył ich relacje, pogrzebał plany o wspólnej przyszłości. Ukrywał przed Alicją, że spotyka się ze swoją dawną miłością, Malwiną, która co prawda była mężatką, ale borykała się z życiowymi problemami. Nie przyznał w porę, że wciąż utrzymuje z nią kontakt i nie wspomniał słowem o tym, że podczas wakacyjnego pobytu w Anglii doszło do sytuacji, której owocem mogło być oczekiwane przez dziewczynę dziecko. Dla dumnej, przekonanej o szczerości uczuć chłopaka, w którym się bez pamięci zakochała, Alicji Dobrzyckiej poznawanie długo skrywanych przez Konrada tajemnic było prawdziwą udręką. Nie chciała tego robić, wierząc naiwnie, że powinna kierować się zaufaniem. Bo przecież na nim buduje się związki. Tomasz, który znał jej chłopaka lepiej od niej, bo też pochodził z Barlinka i w Szczecinie mieszkał z nim w jednym akademickim pokoju, podsuwał koleżance z roku masę wątpliwości, które ta skutecznie odrzucała, wylewając złość na „posłańca złych wieści”. Z czasem jednak kolejne odsłony niedomówień rzucały coraz więcej cienia na nieskazitelne wyobrażenie o Konradzie i doprowadziły do ujawnienia prawdy. W jej obliczu ukochany spadł z piedestału księcia z bajki. W oczach Alicji związek, który miał być oparty na szczerości, dojrzałości i dawać jej upragnione poczucie bezpieczeństwa, rozbił się w drobny mak. Tak drobny, że nie było czego zbierać.
Konrad widział to zupełnie inaczej. Nie czuł się winny. W każdym razie nie tak, jak postrzegała to Alicja. Dla niego sytuacja była klarowna i prosta. Nie uważał, że zdradził dziewczynę, bo przecież, gdy przebywał z Malwiną w Anglii, właściwie jeszcze nie znał studentki ze Szczecina. Nie mówił jej o spotkaniach ze swoją byłą miłością tylko dlatego, że od razu wiedział, że Ala będzie snuć jakieś domysły. A on chciał tylko mieć pewność, że Malwina poradzi sobie ze znalezieniem mieszkania w niełatwej dla niej chwili, tym bardziej, że jej niedojrzały do roli opiekuna mąż wolał hulać z kumplami. Nie przyznał co prawda, że dopóty, dopóki z całą stanowczością nie oświadczyła mu, że ojcem dziecka, które nosi pod sercem, jest na pewno jej mąż, nie mógł mieć pewności, co z tego wyniknie. Wiedział, że gdyby okazało się inaczej, nie zostawiłby Malwiny. Tego jednak nie miał zamiaru nikomu ujawniać.
Po feriach świątecznych, gdy Konradowi w końcu udało się spotkać z Alicją, miał nadzieję, a nawet pewność możliwości wyjaśnienia jej, że od momentu, gdy się z nią związał, nie zbliżył się do Malwiny na tyle, aby mogła poczuć zazdrość. Sądził, że dąsy szczecinianki rozpłyną się wraz z upływem dni. Dostała przecież wystarczająco dużo czasu, aby ochłonąć, zrozumieć i przestać się wygłupiać.
Rozmowa z Alicją potoczyła się jednak zupełnie inaczej. Studentka polonistyki przyszła na uczelnię w towarzystwie jakiegoś chłopaka. Już na pierwszy rzut oka było widać, że ten niebieskooki blondyn nie był jej obojętny. Konradowi nie umknęło, że nieznajomego mężczyznę rozpierała duma, gdy czule żegnał się z kobietą przed budynkiem uniwersytetu.
Był wściekły. Nie spodziewał się tego po Alicji. To, że nie chciała z nim rozmawiać, nie wpuściła do domu, nie odbierała od niego telefonów było w miarę usprawiedliwione. Wiedział, że duma kobiety wymuszała wręcz takie manifestowanie emocji. Dając jej na to przyzwolenie, był jednak przekonany, że po upływie czasu serce Alicji zmięknie. Nie podejrzewał, że tak szybko się pocieszy. To dlatego rozmowę zaczął od oskarżeń. Rozjuszony tym, co zobaczył, zarzucił ją pytaniami o to, z kim się właśnie pożegnała przed drzwiami, od kiedy go zwodziła i jak miała czelność twierdzić, że to on ją zdradził, skoro sama nie była uczciwa. Nie potrafił się opanować, krzyczał, zaciskał pięści, co dla oszołomionej napadem agresji Alicji było gwoździem do trumny ich relacji. Jakichkolwiek relacji.
Rozmawiali wtedy dokładnie w tym samym miejscu, w holu. Dziewczyna w duchu dziękowała losowi, że przez ten moment pozostawali tam niemal sami, przynajmniej w odległości kilkunastu metrów. Nie zniosłaby świadomości, że ktokolwiek usłyszałby zarzuty Konrada, choć z drugiej strony nie mogła być pewna, że tak nie było. Każde kolejne słowo opętanego gniewem chłopaka uderzało w jej oszołomione ciało spiętrzonymi falami gorąca — oburzenia i gniewu, ale nie dawała tego po sobie poznać. Zachowywała kamienną twarz, zbierając i porządkując w głowie tornada myśli. W pewnej chwili otworzyła usta, żeby przerwać tyradę Konrada. Ten to zauważył i rzeczywiście przerwał, mając chyba nadzieję, że usłyszy coś, co go uspokoi. Alicja jednak nie miała zamiaru tłumaczyć mu się ze swoich poczynań. Wzięła głęboki wdech, przymknęła na chwilę oczy, szukając sił, by wyartykułować odpowiedź.
— I właśnie dlatego nie mogliśmy być razem — odparła w końcu. Odwróciła się na pięcie i z posągową miną ruszyła w głąb długiego korytarza, w stronę gromadki studentów czekających przed salą na rozpoczęcie zajęć.
Zostawiła wzburzonego Konrada ze słowami, które długo nie mogły mu wyjść z głowy. Zacisnął szczękę i z energią napędzaną wściekłością, również na samego siebie, bo nie tak miało być, wbiegł na piętro, przeskakując naraz po kilka stopni.
Alicja wolnym krokiem minęła studentów pierwszego roku polonistyki, ledwo dostrzegając ich zaciekawione spojrzenia, i skierowała się do toalety. Zamknęła drzwi od kabiny i dopiero wtedy dała upust emocjom. Zalała się potokiem łez. Płakała jednak bezgłośnie, łkała, tłumiąc szloch wyrywający się z rozszarpanego serca.
Nie sądziła, że właśnie tak rozpocznie się ten nowy etap jej życia. Wiedziała, że spotkanie z Konradem nie będzie dla niej łatwe, ale nawet w najczarniejszych scenariuszach nie malowała takiej sceny. Nie podejrzewała, że usłyszy od niego słowa oskarżeń o dwulicowość, które ubodły najmocniej. Jak mógł! Jakim prawem! I to kto?! Kolejny raz poczuła się przez niego upokorzona i zbrukana.
Najgorsze, że w tym wszystkim było skrzętnie ukrywane przez dziewczynę na dnie duszy ziarnko prawdy.
Gdy zrzuciła z siebie ciężar żalu po rozstaniu z Konradem i pozwoliła na to, aby do głosu doszło jej serce, gdy poczuła na sobie spojrzenie zakochanego w niej Antka i w końcu pozwoliła na odwzajemnienie tego błysku w oczach, a później z utęsknieniem przyjęła jego gorące wargi na swe spragnione pocałunku usta, zrozumiała, że to właśnie on dawał jej poczucie akceptacji i bezpieczeństwa, że przy nim mogła być sobą, nikogo nie udawać, że to w jego oczach była piękna i pożądana nawet wówczas, gdy nie siliła się na oryginalność i wyjątkowość. O nim myślała, z nim chciała się dzielić problemami i jego wizyt wyczekiwała. Pojęła, że czuła to już wcześniej, ale tłumiła w sobie rodzące się powoli uczucie, bo przecież Antek pojawił się w jej życiu jako wakacyjne zauroczenie Basi, przyjaciółki z Lublina. Zauroczenie, które Alicja najpierw usilnie próbowała wybić jej z głowy. A później ona sama związała się z Konradem, a Antek co jakiś czas znikał bez wieści na długie tygodnie.
Zastanawiała się nawet, jak by to było, gdyby nie zawiodła się na pewnym siebie studencie dziennikarstwa. Czy odkryłaby w sobie miłość do Antka?
Pojawił się na jej drodze nie bez powodu. Może właśnie musiała najpierw wpaść w sidła zakochania się w Konradzie, aby potrafić docenić prostotę miłości? Nie od razu to rozumiała. Dane jej było przeżyć fajerwerki, szał uniesień, by w końcu odkryć, że prawdziwe uczucie najbliższe jest normalności, codzienności i przede wszystkim autentyczności.
Myślała o tym tam wtedy w kabinie toalety, siedząc na podłodze i opierając głowę o ścianę. To wówczas zrozumiała, że Konrad wysysał z niej poczucie wartości i pewność, że jest wystarczająco dobra. Miał w sobie coś takiego, co wywoływało w niej konieczność permanentnego starania się, aby coś w sobie zmienić, poprawić, udoskonalić. Jak on to robił, że pomimo wypowiadanych szeregu słów podziwu dla jej osoby wzbudzał w niej poczucie niedosytu, który za wszelką cenę pragnęła zniwelować, czymś uzupełnić?
Obmyła twarz zimną wodą, wzięła kilka głębokich oddechów, osuszyła łzy i postanowiła powrócić do życia bez balastu złych emocji. Spojrzała w lustro, by uśmiechnąć się do odbicia. Zajrzała sobie w głęboko oczy i nie od razu odzyskała pewność, że jest gotowa, aby już wyjść z toalety. Zrobiła to jednak po chwili. Zawsze tak działała. Słabość trzeba stłumić w zarodku. Raźnym krokiem ruszyła do sali, w której od kilku minut trwały ćwiczenia.
Od tamtej pamiętnej rozmowy z Konradem nie zamieniła z nim ani słowa. Skutecznie unikała mężczyzny na uczelnianych korytarzach. On chyba robił to samo, bo rzeczywiście się nie spotkali, co wydawało się dość dziwne. Gdy więc wyrósł przed nią i poprosił o spotkanie, przemknęło jej przez myśl, że coś się wydarzyło, coś w nim zmieniło. Nie miała pojęcia, co sądzić o Konradzie łagodnie błagającym o chwilę rozmowy.
— W poniedziałek w bufecie? — zadała to pytanie, nie do końca będąc pewną, czy pyta siebie, czy mężczyznę.
— Doskonale.
— Kończę zajęcia o szesnastej — powiedziała, od razu żałując swej zgody na spotkanie. Miała wrażenie, że nie ma kontroli nad wydobywającymi się z jej ust słowami, nie potrafiła jednak wykrzesać z siebie ani krzty woli, aby się z nich wycofać.
— Jasne. Będę czekał. — Uśmiechnął się z zadowoleniem.
Na pożegnanie niedbale machnęła ręką i szybko zbiegła z ostatnich schodów prowadzących do wyjścia. Z trudem otworzyła masywne drzwi, przytrzymała je ręką, głęboko zaczerpnęła lodowate powietrze i odwróciła głowę w stronę Antka. Przymrużyła delikatnie oczy, chroniąc je przed promieniami styczniowego słońca. Stał tam, gdzie zapamiętała. Ucieszył się na jej widok, podbiegł i otulił ramieniem. Wiedziała, że tak ją przywita. Tak właśnie miało być. Poczuła błogość i radość płynącą z jego bliskości, cała reszta miała przestać się liczyć. Gdyby nie to, co przed chwilą zrobiła… Zamknęła oczy, nie chcąc, aby zdradziły ją rosnące z sekundy na sekundę wątpliwości i wyrzuty sumienia.
Rozdział 2
Ta niedziela zapowiadała się na wyjątkową. Alicja czekała na nią od tak dawna. Do domu Dobrzyckich miała przyjechać Basia. Rysą na tej wspaniałej wieści było to, że jedynie na kilka godzin.
Serdeczna przyjaciółka, mieszkająca w Lublinie, zawitała do Szczecina na dwa dni. Właśnie odwiedzała swoje wujostwo, które uroczyście obchodziło okrągłą rocznicę ślubu. Na tę okoliczność zaprosiło do siebie najbliższą rodzinę. Do Jerzego i Zosi przyjechali więc Włodek, jego brat, i Jagoda. Basia, ich jedyna córka, miała zabrać ze sobą do cioci i wujka Mateusza z Justynką, młodszą siostrą niedawno odzyskanego ukochanego, ale w ostatnim momencie plany uległy zmianie, ponieważ nastolatka złapała jakąś paskudną infekcję. Właściwie to dobrze się złożyło, bowiem wielokilometrowa podróż pociągiem z Lublina do Szczecina byłaby pierwszą tak daleką dla Justynki, co budziło niepokój Mateusza. Nie wiedział przecież, jak jego przyrodnia siostra, którą znał raptem od kilku miesięcy, gdy została oddana pod jego opiekę przez umierającą matkę dziewczyny, zniesie jazdę turkoczącym pojazdem, czy uda jej się zasnąć w kuszetce. Decyzję o rezygnacji z wyprawy podjął więc bez zastanowienia. Musiał zająć się siorbiącą nosem siostrą, a poza tym weekend mógł poświęcić na dokończenie remontu mieszkania.
Do Szczecina przybyli więc we troje — rodzice Basi i ona sama. W sobotę wszyscy ucztowali w restauracji Ryga, a w niedzielę lublinianka mogła w końcu odwiedzić Alicję.
Młoda kobieta nie posiadała się z radości. Przygotowywała się na to spotkanie pełna entuzjazmu i planów na przyjacielskie pogaduchy. Tak dawno się nie widziały. Co prawda nie ustępowały w namiętności opisywania swych najważniejszych kart życia w obszernych listach słanych nawzajem do siebie tak często, jak tylko im się udawało, ale mimo wszystko bardzo tęskniły za zwyczajnymi babskimi opowieściami, w których mogłyby wyrazić całymi sobą wszelkie radości, uniesienia serc, ale też lęki, czy skrywane wątpliwości. Od ostatniej wizyty Basi minęło kilka długich i niezwykle bogatych w rewolucyjne zmiany w życiorysach młodych kobiet miesięcy. Miały co nadrabiać.
Alicja od rana szykowała ciasto, sałatki i przekąski, chcąc zapewnić sobie później czas tylko dla Basi. Miały zamknąć się w jej pokoju i spokojnie wygadać. Ale to nie wszystko, co ją ekscytowało. Alicji udało się kupić bilety do Teatru Współczesnego na ponoć wspaniale odgrywaną sztukę „Iwona, księżniczka Burgunda”. Polowała na nie, aż w końcu przed kilkoma tygodniami kupiła ostatnie trzy. Wtedy jeszcze nie wiedziała o odwiedzinach przyjaciółki z Lublina. Wybierała się do teatru z Antkiem i Arkiem. Ten ostatni jednak zrezygnował, gdy tylko usłyszał, że akurat na ten dzień przyjedzie do siostry Basia, i w związku z tym Alicja była gotowa wycofać się z wyjścia do teatru, aby nie skrócić sobie czasu spędzonego z przyjaciółką. Była niezmiernie wdzięczna bratu za jego gest, tym bardziej, że chłopak wcześniej zdążył ucieszyć się z propozycji odwiedzenia teatru i zobaczenia sztuki, o której mówił cały Szczecin. Była pewna, że chciał zobaczyć na scenie piękną Kasię Bujakiewicz. Udawał, że młoda aktorka grająca jakąś tam damę dworu w ogóle go nie interesuje. Wiernie przecież adorował Hanię, rudowłosą koleżankę z roku Alicji, dlatego nie mógł pozwolić sobie na potwierdzenie prześmiewczych insynuacji starszej siostry. Ta jednak wiedziała swoje.
Basia jak zawsze była witana w domu Alicji jak najbliższa rodzina. Od progu została najpierw wyściskana przez przyjaciółkę i jej mamę, panią Krystynę, a następnie zaskoczona radosnymi podskokami coraz to starszej Ani, oczka w głowie rodu Dobrzyckich, która też nie mogła doczekać się zapowiadanej wizyty.
— Pozwól mi chociaż zdjąć płaszcz. — Lublinianka zaśmiewała się, przyjmując czułe powitania dziewczynki. Pochyliła się do niej i uściskała. — Co kolejne moje odwiedziny jesteś coraz wyższa. Chyba, gdy przyjadę następnym razem, nie będziesz musiała do mnie podskakiwać — żartowała. — Przywiozłam coś dla ciebie. Wyszukałam na jarmarku. — Basia wręczyła sześciolatce paczuszkę. — Zobacz, co jest w środku.
Ania przykucnęła, odrzuciła do tyłu warkoczyki splecione z jasnych włosów i zręcznym ruchem rozwinęła prezent. Jej oczom ukazała się szmaciana lalka.
Dziewczynka aż westchnęła z wrażenia wywołanego miękkością tkaniny, feerią kolorów pięknych kwiecistych motywów wymalowanych na stroju, w który ubrana była złotowłosa lalka. Obejrzała się na mamę, chcąc podzielić się z nią radością. Ta skinęła na córeczkę i chwyciła za rękę.
— Piękny prezent. Podziękuj Basi.
Krystyna wiedziała, że przyjaciółki mają jedynie kilka godzin dla siebie. Nie zamierzała zabierać im ani minuty.
— Gdy zgłodniejecie, dajcie znać. Nastawię ziemniaki — dopowiedziała, uśmiechając się porozumiewawczo. Kochała, gdy w jej domu rozbrzmiewały głosy młodych, radosnych ludzi.
*
— Kto by pomyślał, że tak to się ułoży. Ciosałaś mi kołki na głowie, nie chciałaś zaufać mojej intuicji, a ja od razu wiedziałam, że jest wspaniałym facetem — Basia uśmiechnęła się do wspomnień sprzed kilku miesięcy. Szczecinianka wtedy niechętnie słuchała zachwytów nad Antkiem, którego Basia poznała w pociągu, gdy podróżowała do nadodrzańskiego miasta. Jak ona wtedy walczyła! Jak próbowała ostudzić emocje Basi, w obawie, że ta zadurzy się w chłopaku! I co? Sama wpadła w sidła miłości po uszy.
— Nie mam nic na swoje usprawiedliwienie. — Alicja siedziała na kanapie cała w pąsach.
Obydwie od jakiegoś czasu wtulone w poduszki i owinięte ciepłymi kocami dzieliły się przeżyciami ostatnich tygodni, siedząc na przepastnej sofie w przytulnym pokoiku rozświetlonym jedynie lampką nocną stojącą na stoliku. Młoda gospodyni raz jeszcze opowiedziała przyjaciółce o swoich i Antkowych sercowych perypetiach. Odkryła zakamarki duszy i z onieśmieleniem wyszeptała, że się tak cudownie zakochała. Czuła przy tym drżenie w każdej nawet najmniejszej cząsteczce swego ciała, potrafiła bowiem emocjonalnie przeżywać, nie umiała jednak swobodnie o tym mówić. Aby na głos wypowiedzieć słowa uzewnętrzniające jej głębokie uczucia, musiała mieć przed sobą kogoś, komu bezgranicznie ufała. Basia była jedną z nielicznych, którą mogła nazwać powiernicą najskrytszych tajemnic.
— Jak dobrze, że zakochałaś się właśnie w Antku.
Lublinianka wyczuła w nim dobrego człowieka. Wtedy sama była w jakimś amoku. Usilnie starała się zapomnieć o Mateuszu. Alicja wiedziała, że te próby były nieudolne i zupełnie nietrafione, dlatego wybijała jej z głowy przygodnego znajomego z pociągu. Jej rozwaga i chłodne myślenie nieraz irytowały Basię, ale tylko przez chwilę, bo później okazywało się, że wybawiały ją z wielu kłopotów. Tak było i tym razem.
Całe szczęście nie dała się ponieść chwili i znajomość z Antkiem skończyła się tak szybko jak zaczęła. Trzeba uczciwie przyznać, że to nie ona o tym wtedy zadecydowała. Teraz widziała to dokładnie. Ależ się przed nim wygłupiła tym zabieganiem o zainteresowanie. Powinna być rozsądniejsza. No tak, bo przecież ona… Ona przez cały czas kochała jedynie Mateusza. Dziś z perspektywy czasu myśli, że i Alicja, i Antek od razu to wiedzieli.
— A dziś wszyscy w trójkę idziemy do teatru.
Młoda gospodyni zaczęła się serdecznie śmiać.
— Wyobraź sobie, że wczoraj powiedział dokładnie to samo. Myślę, że się tym stresuje.
— Trochę mnie to nie dziwi.
— Mnie też nie. — Bawiło ją wyobrażenie Antka stającego przed nimi dwiema. Po chwili jednak się zasępiła. — Basia, ale ty…? Nie masz nam za złe…?
— No coś ty. Ani ciut ciut. — Złożyła palce, by zapewnić o prawdziwości swych słów. — Miałaś wtedy rację. Dzięki twojemu racjonalnemu myśleniu nie popełniłam kolejnego błędu. Jak miałabym dziś patrzeć Mateuszowi w oczy, gdyby wtedy… Nie, nie, nie chcę nawet o tym myśleć. Wszystko potoczyło się tak, jak powinno.
Alicja odetchnęła. Była pewna, że Basia nie ma do niej żalu, ale usłyszenie tego kolejny raz było jej potrzebne. Tym bardziej, że za kilka godzin spotkają się we troje.
— A ty i Mateusz? Zalałam cię opowieściami o sobie. Teraz czas na ciebie.
— Niewiele mogę ci powiedzieć. Od czasu, gdy wszystko sobie wyjaśniliśmy, upłynął raptem miesiąc. Dla mnie bardzo pracowity, bo po zdjęciu gipsu musiałam nadrobić zaległości na studiach. Sporo dałam radę zrobić podczas tego przymusowego siedzenia w domu, mam na myśli pracę nad projektem, ale gdy odzyskałam sprawność nogi, musiałam zdać zaległe kolokwia, zebrać zaliczenia i nawet już złożyć dwa pierwsze w tym semestrze egzaminy. Z Mateuszem widujemy się jedynie w weekendy. Ale to się wkrótce zmieni. — Basia wyciągnęła rękę w kierunku stolika po filiżankę z kawą zaserwowaną przez gospodynię wraz z pysznym sernikiem z morelami. — Jest szansa, że za tydzień się w końcu do niego przeprowadzę.
Alicja spojrzała na przyjaciółkę, nie kryjąc zaskoczenia.
— Taką podjęliśmy decyzję. Powróciliśmy do naszych planów sprzed rozstania. Moje mieszkanie wynajmiemy, a ja zamieszkam z Mateuszem. I z Justynką.
Przyjaciółka uśmiechnęła się ciepło, choć w sercu czuła nieokreślony niepokój. Od momentu, gdy przed kilkoma tygodniami spojrzała na zdjęcie Basi z Mateuszem i stojącą pomiędzy nimi nastoletnią siostrą mężczyzny, zastanawiała się nad ich przyszłością.
— A jak…? — zawiesiła głos, układając sobie w głowie pytanie.
— Jak mi się układa z Justynką? — Basia wybawiła ją z kłopotu. — Trudno powiedzieć. Widziałyśmy się kilka razy. Mateusz zabrał siostrę z nami do kina, raz na spacer po parku. Było bardzo przyjemnie. Myślę, że się polubiłyśmy.
— Ale wiesz, chodzi mi o to… — Alicja szukała odpowiednich słów — czy cię zaakceptowała. Jak przyjmuje wasze plany wspólnego zamieszkania?
— Cieszy się. Bardzo. Mateusz twierdzi, że dopytuje, kiedy w końcu się do nich wprowadzę. Ekscytuje się remontowanym dla niej pokojem. Byliśmy nawet razem wybierać nowe meble. Wiem, o co ci chodzi. O to, że ma zespół Downa.
Alicja potaknęła, oddychając z ulgą, bo nie wiedziała, jak zapytać o to, co ją nurtowało najbardziej.
— Myślisz, że nie dam rady?
— Nie, skądże — zapewniła. — Nie o to mi chodziło. Po prostu bardzo mało wiem o osobach z zespołem Downa. Przepraszam, nie chciałam, żebyś pomyślała, że nie dasz rady.
Basia pokiwała głową ze zrozumieniem.
— Przyznam, że dotąd niewiele interesowałam się osobami z tym schorzeniem, a właściwie w ogóle się nie interesowałam — ciągnęła Alicja.
— Ja też.
— Jestem na siebie zła. Dotąd żyłam tak, jakbym nie zauważała, że gdzieś obok są ludzie niepełnosprawni. Że w ogóle istnieją. I wiesz, co spostrzegłam? Że tych niepełnosprawnych po prostu nie widać. Siedzą w domach, są odizolowani od reszty społeczeństwa, zamknięci na życie. Nie wydaje ci się, że coś tu jest nie tak? — Spojrzała na gościa, szukając potwierdzenia. — Ostatnio próbowałam trochę się doedukować, bo my — dumni, zdrowi ludzie końca dwudziestego wieku — podkreśliła z ironią — nic o nich nie wiemy. Niestety, pomimo dobrych chęci dotarłam do ściany milczenia. O osobach z zespołem Downa trudno cokolwiek znaleźć. Istne tabu.
— Wiem, sama zaczęłam robić to samo. Choć… — Basia zawiesiła głos. W pełni zgadzała się z Alą, ale nie dopuszczała do siebie myśli, że nie jest przygotowana na krok, na który się zdecydowała. — Jedynie zaczęłam — podkreśliła. — Mateusz stał się moimi oczami i uszami. Bardzo dużo opowiada mi o Justynce — dodała już dużo pewniej. — Chce przygotować mnie do naszego wspólnego życia. Ona jest, jakby to powiedzieć… zwyczajną nastolatką. No prawie. Gdyby nie chorowitość, nadwrażliwość… Może bardziej egzaltowaną. Ale wiesz, ja też taka bywam, a raczej bywałam, czas przecież dorosnąć, nie powinno mi to więc doskwierać. Myślę, że ułożymy sobie nasze życie. Jestem dobrej myśli. Justynka bardzo szybko zaakceptowała nową sytuację, tak mi się w każdym razie wydaje. Mateusza pokochała, jakby znała go od urodzenia.
— Akurat to mnie nie dziwi. Mateusz na pewno obdarował ją tym samym.
— Nawet nie wiesz jak bardzo. Okazał się bardzo dobrym bratem.
— I człowiekiem — dodała, podziwiając w duchu mężczyznę, który z oddaniem zaoferował opiekę nad przyrodnią siostrą po śmierci jej matki, jedynej opiekunki.
— Jestem szczęściarą. — Basia uśmiechnęła się do swoich myśli. — Straszliwie go kocham.
Alicja z uwagą wsłuchiwała się w każde słowo przyjaciółki. Nie mogła pozbyć się wrażenia, że ta chciała powiedzieć coś jeszcze. I wcale nie to, co wyrzekła po chwili.
— Ją ubierasz do teatru? — Basia dopiero w tym momencie zauważyła, że na drzwiach szafy wisi długa suknia.
Gospodyni wyrwana z głębokiego zamyślenia przytaknęła z zadowoleniem. Ach, nie mogła się doczekać, kiedy ją włoży. Kilka dni temu sprawiła sobie taki kobiecy prezent i sama była nim zauroczona. Na domiar tego, gdy przymierzyła sukienkę poprzedniego wieczoru i pokazała w niej Antkowi, poczuła jak rozpaliła wyobraźnię mężczyzny. Dziś zamierzała zrobić to powtórnie.
— Piękny jest jej szafirowy kolor — Basia szczerze się zachwyciła. — I krój. Na pewno doskonale podkreśli twoją figurę. — Spojrzała na uśmiechającą się do niej brązowooką Alicję. — Ja idę w tym, w czym jestem. — Skromnie wskazała na swój czarny żakiet i krótką spódnicę w tym samym kolorze. Jedynym jasnym elementem jej stroju była błękitna koszula z falbankami.
— Wyglądasz bardzo dobrze. Przyznam, że lepiej niż w czasie wakacji.
— Jak to?
— Do twarzy ci z miłością.
Rozdział 3
Niepewnie zatrzymała się w progu uczelnianego bufetu. Nie powinna tu przychodzić. Co ją podkusiło, żeby się umawiać z Konradem?
Jeszcze nie ochłonęła po wczorajszym cudownym wieczorze spędzonym w teatrze razem z Antkiem i Basią. Przez cały długi dzień spędzony na uniwersytecie myślami była z nimi dwojgiem, z którymi ostatniej doby przeżyła kilka wspaniałych godzin, by po raz kolejny przekonać się, że przyjaźń to wspaniały dar, który można otrzymać od nielicznych. W najśmielszych wyobrażeniach nie domyślała się nawet, że Basia i Antek, oboje na początku nieznacznie stremowani swym spotkaniem, okażą się tak zgraną parą. Czuła się z nimi doskonale. W niepamięć poszły wakacyjne zawiedzione nadzieje i niezrealizowane wspólne plany, a na ich miejscu pojawiła się swoboda, która łączy jedynie starych, dobrych przyjaciół.
I jeszcze ta sztuka. Powaliła ją na kolana. Anna Augustynowicz intrygowała każdym wyreżyserowanym przez siebie elementem. Jej oryginalność dopełniała gra aktorów niepozwalająca na najkrótszą chwilę zwolnienia się z uwagi. Co to był za wieczór duchowych doznań! Zakończony spacerem przyjaciół po Wałach Chrobrego, a później, niestety, tęsknym pożegnaniem z Basią, która na noc wróciła do domu wujka i cioci, by dziś wyruszyć w drogę powrotną do Lublina.
Teraz ona, Alicja, powinna biec na dworzec, by raz jeszcze choć na chwilę spotkać się z Basią, a nie stać tu, w progu uczelnianego bufetu.
Czekał na nią przy tym samym co wtedy stoliku. Najpierw pomyślała, że to nawet dobrze, po chwili jednak znów boleśnie dotarło do niej wspomnienie rozmowy przy nim przed raptem kilkoma tygodniami. To wówczas podjęła decyzję. Wiedziała, że już nic jej nie zmieni, ale sam powrót do tamtych doznań rodził niewytłumaczalny skurcz w ciele i duszy. Zrobiła krok w tył, bo przemknęła jej myśl, że popełnia błąd. Zdała sobie sprawę, że nie powinna tu przychodzić.
Konrad odwrócił się i spotkał z jej spłoszonym spojrzeniem. Zauważył wahanie kobiety, dlatego zerwał się z krzesła, uniemożliwiając jej ucieczkę.
— Pięknie wyglądasz — powiedział, wskazując dłonią czekające na nią miejsce.
Nie myliła się. Mogła być pewna, że usłyszy te słowa. Zebrała się, by na nowo wzbudzić w sobie tę hardość, którą czuła, zanim przed momentem w siebie zwątpiła. Pozwoliła sobie na doznanie satysfakcji, potwierdzające w duchu przekonanie, że zna go na wskroś. Zawsze taksował ją swoim wzrokiem i wydawał opinię. Teraz też to zrobił, ale tym razem wywołując inny do zamierzonego efekt.
— Zmiana fryzury to zapowiedź zmian w twoim życiu?
— O tym chciałeś ze mną porozmawiać?
Zajęła miejsce przy stoliku. Założyła nogę na nogę i delikatnie przeniosła na mężczyznę, siadającego naprzeciw niej, niewiele mu mówiący wzrok. Poruszył się na krześle, zdradzając narastającą niepewność.
— Nie, ale trudno być obojętnym na taki widok. — Objął ją swym spojrzeniem.
„Nie wątpię” — pomyślała, ale ugryzła się w język, choć tego właśnie chciała. Chciała, aby się nią zachwycał, aby żałował i cierpiał tak jak ona. Jak ona jeszcze niedawno.
Antek zatrzymał w niej wiarę w miłość. Sama nie wie, jak to się mogło tak szybko stać. Czuła to, choć nie do końca rozumiała. Nie dowierzała. Łapała się na tym, że wciąż szuka potwierdzenia uczuć — swoich i jego. Czuła też coś, co w chwilach szczerości przed samą sobą mocno ganiła — chęć odwetu. Nie przyznawała się, że pielęgnowała ją w skrytości duszy. Chyba właśnie dlatego, że to marne uczucie odnalazło w niej sprzymierzeńca, umówiła się z Konradem i pragnęła podczas tego spotkania pięknie wyglądać, wzbudzić w nim żal i tęsknotę.
Fryzurę zmieniła już wcześniej. Podcięła włosy do ramion i po raz pierwszy w życiu je zafarbowała. Nie zdecydowała się na rewolucyjną zmianę, bo z natury była przecież szatynką. Ciemną szatynką o mocno kasztanowym odcieniu. Teraz jednak ich barwa stała się głębsza, czekoladowa. Dobrze się w niej czuła. Miała wrażenie, że ta nowa odsłona jeszcze bardziej podkreślała brązowy kolor oczu. Lubiła je, a najbardziej kochała słuchać o intrygującym błysku, ukrytych w nich iskrach i przepastności. Tylko Antek potrafił tak rozprawiać o tym, jak się w nich zatopił już wtedy na dworcu, gdy się poznali, choć wówczas spoglądała na niego gniewnie i wojowniczo. Mówił, że śnił i marzył, aby dane mu było zobaczyć w nich zupełnie co innego.
Alicja siedziała naprzeciw Konrada, który wciąż mierzył ją wzrokiem. Nie wiedziała, jak długo trwała ta chwila, ale znów poczuła się jak podczas jakiegoś egzaminu. Miała świadomość, że go zdała, ale im dłużej trwał, tym mniej jej się podobał. Znów przemknęło jej przez myśl, że musiała być totalnie zamroczona, gdy pozwalała mu na takie szowinistyczne ocenianie jej wyglądu. A ona, by sprostać stawianym przez mężczyznę wyzwaniom, czyniła starania, by czymś nowym zaskoczyć. Cieszyła się jak dziecko jego aprobatą kryjącą się w przymrużonych oczach i charakterystycznym grymasie ust. Zemdliło ją, gdy uświadomiła sobie, że znów to robiła. Poczuła ukłucie w sercu. Wstyd? Upokorzenie? Nie tylko. Wygrało niedowierzanie, że raz jeszcze na to pozwoliła.
Konrad chrząknął, poprawił się na krześle, prostując i sadowiąc się wygodnie. Czyżby usłyszał jej myśli?
— Miałaś rację. To nie było w porządku.
Alicja wpatrywała się w mężczyznę, nie dając po sobie poznać, co zaprząta jej myśli.
— Rozumiem, że nie miałaś ochoty ze mną rozmawiać. Zweryfikowałem wszystko. Wiem, że z twojego punktu widzenia wyglądało to tak, jakbym cię oszukiwał.
— Z mojego punktu widzenia?
— Nie, nie tak chciałem powiedzieć. — Oparł łokcie na stoliku. Poprawił włosy gestem, który doskonale znała. — Nie miałem zamiaru cię okłamywać. Po prostu nie chciałem cię skrzywdzić, nie chciałem, abyś snuła domysły i bała się, że to coś między nami zmieni.
— Dlatego uznałeś, że należy mnie oszukiwać?
— No właśnie. Znów używasz tego słowa.
Podniosła brwi.
— Chciałem cię chronić. — Wysunął rękę w jej kierunku tak, jakby zamierzał dotknąć jej dłoni. Alicja odruchowo odchyliła się na krześle.
— Chronić? Przed czym? Przed prawdą? — zapytała, siląc się na zachowanie spokoju. Sama jednak usłyszała drżenie głosu.
— Przed niepewnością, wątpliwościami… Przecież gdybyś się nie dowiedziała, tobyś tego wszystkiego nie przeżyła… A ja i Malwina to daleka przeszłość, w ogóle bez znaczenia. W każdym razie bez znaczenia dla naszego związku — Konrad wypuszczał z siebie słowa, starając się, aby trafiły do kobiety. Musiał ją przekonać.
— Zupełnie inaczej rozumiemy pewne pojęcia.
— Może. Ale przecież było nam ze sobą dobrze, przyznaj. Wiele nas łączyło.
— Obawiam się, że jednak nie tak wiele.
Konrad chciał gwałtownie zaoponować, ale obawiał się, że spłoszy dziewczynę. Znał ją dość dobrze, a poza tym miał plan. Wiedział, że jedynie łagodnością może dotrzeć do kobiety. Przysunął się nieznacznie i powiedział miękko:
— Alicja, proszę, spróbuj na to spojrzeć moimi oczami.
Próbowała. Gdyby tylko wiedział jak usilnie. Czyniła to wiele razy. Nieprzespane noce oddały jej sporo swego czasu na przeanalizowanie wszystkiego wielokrotnie. Za każdym razem dochodziła do jednego wniosku. Nie można usprawiedliwić kilkutygodniowych kłamstw pragnieniem niesprawiania bólu. To tak nie działa.
Pokręciła przecząco głową.
— Wciąż nic nie rozumiesz — odparła półgłosem.
Nieprzejednanie dziewczyny nie podobało się Konradowi. Był przekonany, że to wszystko przez tego całego Antka. Tomek opowiedział mu o wszystkim. O chłopaku słyszał już wcześniej od Alicji, ale to przecież miał być jakiś amant Baśki. Wspominała o nim kilka razy. Tak, pamiętał, że odwiedzał ją, że uratował życie jej siostrze, nie podejrzewał jednak, że Alicja mogłaby z nim…
— Chodzi o tego twojego Antka?
Alicja poczuła, jak zasycha jej w ustach. Całą siłą woli próbowała opanować drżenie mięśni nóg. Zacisnęła palce dłoni na udach, mając nadzieję, że mężczyzna tego nie zauważy.
— Nie — wykrztusiła.
Czuła, jak serce gwałtownie przyspieszyło wybijanie rytmu życia.
— Mój Antek, jak go nazywasz, nie ma nic wspólnego z tym, co myślę o twoim zachowaniu i o tobie w ogóle. Nie rozumiesz albo nie chcesz zrozumieć, że bez względu na twoje intencje, w które nawet jestem w stanie uwierzyć, sprawiłeś, że straciłam do ciebie zaufanie. Bezpowrotnie. I właśnie dlatego nie mogę z tobą być. Dziwię się, że znów ci to tłumaczę. A Antek… — zawiesiła głos, odzyskując pewność siebie. Uśmiechnęła się łagodnie na samo wspomnienie chłopaka. Była z siebie zadowolona. W końcu spokojnie wyartykułowała to, co powinna, bez ubierania tego w słowa żalu i pretensji.
Konrad wbijał w Alicję przenikliwe spojrzenie.
— Nie zrozum mnie źle, ale myślę, że sama siebie oszukujesz. — Zmrużył oczy. — Z nim, oczywiście — dopowiedział.
Alicja poczuła, jakby dostała w twarz.
— Nie słyszałaś, że kaca nie leczy się klinem? Poza tym Tomek mówił, że on pracuje w pogotowiu, a ty przecież… — kontynuował, korzystając z konsternacji dziewczyny.
— On ma na imię Antek — weszła mu w słowo. W środku cała wrzała. — To po pierwsze. A po drugie, to nie jest żaden klin. A po trzecie, co oznacza, że się oszukuję, z nim?
— Nie obrażaj się. — Konrad pomiarkował, że przesadził. Miał uważać na to, co mówi, ale przyświecał mu też cel i musiał doprowadzić go do końca. Wiedział, że kolejnej szansy już nie dostanie. — Przepraszam, nie miałem na myśli niczego złego. Naprawdę — próbował ją ułagodzić. — Po prostu… przecież my… — Dotarły do niego pioruny słane mu przez kobietę. — Chciałem jedynie powiedzieć, że marnujesz się na polonistyce. Ja sam mam zamiar zmienić uczelnię, wyjechać do Gdańska. Rozmawialiśmy o tym. Pamiętasz? Mówiłaś, że Uniwersytet Szczeciński nie jest szczytem twoich marzeń. Moglibyśmy razem się stąd wynieść.
Zdumienie dziewczyny osiągnęło rozmiary, których wcześniej nigdy w sobie nie odkryła.
— Moglibyśmy zacząć wszystko od nowa. Powinnaś zmienić i uczelnię, i kierunek, bo niby kim będziesz po polonistyce? — mówił coraz zapalczywiej, pochylając się nad stolikiem. — Alicja, to naprawdę dobry pomysł. Przemyślałem wszystko.
— Wszystko? — powtórzyła głucho.
— Posłuchaj. Możemy odciąć się od dotychczasowego życia, możemy razem studiować, wynająć mieszkanie. Razem — ty i ja. Taki wyjazd da nam nowe możliwości, szeroki wachlarz perspektyw. Gdańsk to okno na świat. Moja siostra jest bardzo zadowolona. Zresztą sam sprawdzałem już, jak tam jest. Mam kumpla, który studiuje w Trójmieście. I on, i Karolina pomogą nam na początku się zorganizować — rozkręcił się na dobre.
— Konrad, co ty w ogóle mówisz? — Alicja była wzburzona i oszołomiona zalewem usłyszanych słów.
— Rozumiesz doskonale. — Powoli odchylił się do tyłu. — Proszę tylko, abyś spokojnie to przemyślała. — Znów wydawał się opanowany.
— Ty tak poważnie?
— Bardzo poważnie.
W sercu mężczyzny mieszała się niecierpliwość i nadzieja, że dziewczyna chociaż zastanowi się nad tym, co usłyszała. Nie liczył na to, że od razu przyjmie jego propozycję, wiedział, że musi dać jej czas. Zaplanował sobie zasianie w niej pragnienia zmian. Ziarna miały trafić na podatny grunt i wzrastać.
— I uznałeś, że zostawię tu swoje życie, Antka…?
Zaszumiało mu w uszach. Tego jednak nie zamierzał słuchać. Mogła sobie darować. Był absolutnie pewien, że ten cały Antek pojawił się obok dziewczyny tylko po to, aby dać jej możliwość uknucia zemsty. Przemielił w ustach zbierające się słowa gniewu.
— Przemyślałem wszystko i jestem przekonany, że o niektórych wydarzeniach możemy po prostu zapomnieć.
Ściągnęła mocno brwi. Zdołała już opanować drżenie ciała.
— Jesteś w błędzie. Nie jestem w stanie zapomnieć.
Alicja powoli się podniosła. Może mógł złapać ją za dłoń, może mógł próbować zatrzymać. Zdawał sobie jednak sprawę, że to nie przyniesie oczekiwanego efektu. Wtedy też nie dało. Była uparta i tak cholernie dumna. To przecież właśnie ta cecha tak go w niej intrygowała. Teraz wolałby, aby była inna, choć przez moment.
Nie wykonał żadnego gestu. Z trudem powstrzymywał grymas twarzy, który zdradziłby jego emocje. Nie chciał, aby zauważyła, że jest wściekły.
— Niepotrzebnie się upierasz. Możesz żałować — rzucił najłagodniej jak tylko potrafił.
Spojrzał jeszcze raz w jej oczy. W mig zrozumiał, że kobieta nie zareaguje.
Rozdział 4
Zmyła z siebie cały brud. Makijaż, tak starannie nałożony tego poranka, zaczął ją wręcz parzyć. Przebrała się, nie chciała w niczym przypominać dziewczyny, która jeszcze kilka godzin wcześniej pyszniła się wyobrażeniem reakcji wywartej na Konradzie. Po co jej to w ogóle było? Ileż razy musi jeszcze się sparzyć, aby zrozumieć. Boże! Przecież ona to wszystko wie, doskonale wie! Sama wielokrotnie tłumaczyła chociażby Basi, by nie ulegała pokusie powierzchowności i słodkich słówek. By zachować rozsądek i dystans. Czy to możliwe, by wiedzieć, a mimo to zachowywać się zupełnie inaczej?
Wciąż nie mogła ostudzić w sobie emocji. Gdy wróciła do domu, wszystko w niej się gotowało. Zamknęła się w swoim pokoju, komunikując mamie i rodzeństwu, że musi trochę się pouczyć w spokoju. Ach, jak bardzo musiała uważać, aby nie huknąć drzwiami.
Była wściekła na Konrada. Jak mógł? Co sobie wyobrażał? Kolejny raz sprawił, że poczuła się przy nim kimś gorszym. Jak on to robił? Potrafił pomieszać podziw z lekceważeniem, zachwyt z pogardą. Wychodziło mu to tak naturalnie.
Antek miał przyjść do niej około dziewiętnastej. Od kilku tygodni widywali się codziennie. Chłopakowi naprawdę nic nie stawało na przeszkodzie, aby choć na krótko odwiedzić Alę przed pracą albo po. Jak niesamowicie było czuć, że jej bliskość jest dla kogoś tak ważna.
Wizyty mężczyzny stały się na tyle oczywiste, że nawet mama Alicji zostawiała dla Antka porcję obiadu, a jej mała siostra Ania w określonych godzinach z niecierpliwością wypatrywała chłopaka przez okno. Lubiła jego odwiedziny, bo zawsze poświęcał jej sporo zainteresowania. Dziewczynce, pozbawionej na co dzień wiecznie nieobecnego ojca marynarza, bardzo brakowało uwagi mężczyzny. A Antek, nawet jeśli nie miał czasu, aby się z nią pobawić, to chociaż zaczepił, pociągnął za jasne warkoczyki lub połaskotał, albo rozczochrał nieuczesane, rozpuszczone włosy, którymi dziewczynka się przed nim chwaliła, mówiąc mu, że są już bardzo długie, prawie do pasa, jak u księżniczki. Jedynie Arek, młodszy brat Alicji, niekiedy burczał z niezadowoleniem, gdy adorator siostry pojawiał się w ich domu w porannych godzinach, w których przyjeżdżał do swej dziewczyny przed pracą i kręcił się w ich niewielkiej kuchni. Przebąkiwał wtedy, że gdy tata wróci z rejsu, chłopak nie będzie miał tyle swobody.
Antek pojawił się punktualnie. Alicja jak co wieczór zdążyła przygotować kolację. W jej pokoju czekał talerz wypełniony wymyślnymi kanapeczkami szykowanymi w wyjątkowym skupieniu. Pochylona nad kuchennym stołem gorączkowo analizowała wydarzenia minionego dnia.
— Zrobię herbaty. Idź do mnie — zakomenderowała i zniknęła w kuchni.
Gdy wróciła do swojego pokoju, zastała Antka zagłębionego w miękkościach jej kanapy. Głowę miał opartą o zagłówek, a oczy przymknięte. Mężczyzna na odgłos zbliżających się kroków delikatnie się podniósł.
— Zmęczony?
— Trochę — odpowiedział, przytulając dziewczynę do siebie, gdy tylko usiadła obok niego. Zajrzał jej w oczy, pochylił się nad twarzą i powtórnie złożył ciepły pocałunek.
— Nie tak bardzo zmęczony jakby się przed momentem wydawało — szepnęła zalotnie, sięgając po talerz z przekąskami. — Jedz, wczoraj późno wróciliśmy, a dziś jesteś po dyżurze.
— Hmm, smaczne — mruknął po chwili, połykając jedną kanapkę za drugą.
— Tylko się nie zakrztuś — zauważyła, ciesząc się, że sprawiła Antkowi przyjemność smakowitą kolacją.
Spokojne oblicze chłopaka nagle znieruchomiało.
— Coś się stało? — zapytała, dostrzegając jakąś nieokreśloną zmianę w wyrazie twarzy.
— A, ciężki dzień. Mieliśmy trudne wezwanie.
Alicja wzięła w rękę szklankę z gorącą herbatą, usiadła głębiej i podkuliła kolana. Patrzyła na chłopaka wyczekująco. Zazwyczaj Antek niezbyt chętnie opowiadał o szczegółach swej pracy. Wracał bardzo zmęczony, z pragnieniem, aby odpocząć, odciąć się od obrazów zapamiętanych z minionych dyżurów. W czasie ich trwania prawie nie miał przerw, więc po padał bez sił. Dziewczyna lubiła jednak dopytywać o ciekawe historie. Doświadczenia z pracy w pogotowiu bardzo ją interesowały, niekiedy bawiły, kiedy indziej oburzały, ale też często przerażały. Ostatnio na przykład Antek wspominał, jak to o piątej rano jechali na sygnale do czterdziestoletniego mężczyzny, który skarżył się, że po obudzeniu już kolejny dzień z rzędu jest mu strasznie duszno. Ledwo łapał powietrze, miał wrażenie, że za chwilę się udusi. Na miejscu okazało się, że wystarczyło poprosić pacjenta, aby porządnie oczyścił nos. Jedynie fakt zalegania wydzieliny powodował trudności w oddychaniu. Scenka jak z farsy — nad dorosłym mężczyzną stało trzech innych dorosłych, na czele z lekarzem, instruujących go, jak ma wydmuchać nos w chusteczkę. Ludzie potrafią wezwać pogotowie do wszystkiego, co bywa bardzo irytujące, choć oczywiście nie zawsze. Zdarzyło się na przykład, że zadzwoniono po karetkę do młodej dziewczyny, która przedawkowała insulinę. Wiele wskazywało na to, że świadomie. Sytuacja była poważna i mocno poruszająca, szczególnie Antka, ponieważ pacjentką była młodsza siostra jego dobrego kolegi. Kiedy indziej opowiedział o pewnej starszej pani, która upadła w swoim mieszkaniu i nie mogła wstać. Jakimś cudem sięgnęła do telefonu i wezwała pogotowie. Żeby jednak do niej wejść, strażacy musieli wyważyć drzwi. Okazało się, że kobiecina nie ma żadnej opieki, ma za to pieska i, niestety, nie jest w stanie zadbać ani o siebie, ani o niego. Historia skończyła się tak, że policja zabrała staruszce zwierzaka i znalazła mu nowe lokum, a ona po krótkiej wizycie w szpitalu została odwieziona do swego domu. Mieszkała w nim zupełnie sama, nie mając co liczyć na jakakolwiek pomoc. Nikt nie przejął się ani jej tęsknotą za czworonożnym pupilem, ani wyłamanymi drzwiami, których nie sposób było zamknąć na klucz. Antek opowiadał te historie z widocznym bólem i żalem do ludzi i systemu. Nieraz zarzekał się, że rzuci tę robotę. Najgorsze były dni, w których zdarzały się wypadki zatrzymujące na chwilę świat. Mężczyzna potrzebował wtedy sporo czasu, aby powrócić do normalności. Alicji wydawało się, że to właśnie jedna z takich chwil.
— Była bardzo młoda. Miała dwadzieścia lat. — Antek przesunął dłoń po głowie, odsuwając z oczu trochę przydługą jasną grzywkę.
— Co z nią?
— Byliśmy za późno. Nic się nie dało zrobić — wydusił z siebie z trudem. Przed oczami wciąż miał pacjentkę. — Reanimacja nie przyniosła skutków.
— Ale…?
Antek podniósł wzrok.
— Taka głupia śmierć. Zadławiła się landrynką.
Dziewczyna zasłoniła dłońmi usta. Znieruchomiała pod wpływem wypełniającego ją nagłą falą bólu, ledwo powstrzymując łzy napływające do oczu. Od razu powróciły do niej wspomnienia jak jej siostrzyczka, Ania, też o mało w ten sposób nie straciła życia. Dobrze, że wtedy w ich domu był Antek, który ją uratował. Wystarczyło pozbyć się cukierka z dróg oddechowych, jak jej później tłumaczył. Tak prosto to brzmiało. Prawdą jednak było, że gdyby nie szybka i prawidłowa reakcja mężczyzny, Ani mogłoby już z nimi nie być.
— Niedługo miała wyjść za mąż. W kwietniu, w czasie świąt. — Opuszczone ramiona Antka wydawały się jeszcze cięższe.
Alicją targnął dreszcz. Miała wrażenie, że jej serce zwalnia w wybijaniu słyszanego w uszach rytmu.
— Jedna z koleżanek tej dziewczyny niedawno skończyła kurs pierwszej pomocy. Taki paradoks. Płakała, bo nic nie zrobiła. Mówiła, że ją zupełnie sparaliżowało.
— Straszne…
— Ta dziewczyna była w pokoju obok — kontynuował. — Usłyszała jakiś głuchy huk. Nie od razu zareagowała, bo coś tam wypełniała w dokumentach, dopiero po chwili. Gdy do niej zajrzała, tamta już była nieprzytomna. Leżała na podłodze.
— Boże! — Alicja wydobyła z siebie szept.
— Nie pomogła jej, rozumiesz? Choć skończyła kurs pierwszej pomocy! Straszliwie płakała — dokończył.
— Jak z tym żyć?
— Nie wiem.
Alicja czule dotknęła jego dłoni. Chłopak przysunął się i objął ją ramieniem. Wyobrażała sobie sytuację, o której jej opowiedział. Jakież ludzkie istnienie jest kruche, jak nieprzewidywalne. A na końcu taka głupia śmierć. Dlaczego? Komu potrzebna? Dziewczyna dopiero zaczynała swe życie, rozkwitała dla tego świata. Alicja pomyślała o rodzicach tej nieszczęśnicy, o jej narzeczonym. Co musieli teraz przeżywać?
Wstrząsnęło nią współczucie dla zupełnie nieznajomych ludzi. Tak bardzo nie chciałaby, aby coś takiego jej się przytrafiło. Gdy się ma tych dwadzieścia, dwadzieścia kilka lat, wydaje się, że od śmierci dzielą człowieka lata świetlne, że do czasu, gdy stanie się ona naturalna, upłynie cały ocean życia. Cóż za naiwność. Powinni uczyć w szkołach, krzyczeć głośno z ambony, apelować we wszelkich dostępnych mediach, że żyć trzeba tu i teraz. Powinni trąbić, że każdą chwilę istnienia trzeba wypełniać treścią, kosztować jego smak, upajać się nim z zachwytem, zdziwieniem, oburzeniem czy czymkolwiek, oby tylko pełnym emocji, a nie obojętności, bo kolejny dzień może się już nie przydarzyć!
Jeszcze mocniej wtuliła się w ramiona Antka. Było jej przy nim tak dobrze. Oparła głowę na ciepłej, falującej oddechem piersi i zapadła w zadumę. Cisza, której nic nie mąciło, pozwoliła obojgu na ukojenie przygnębienia. Każde zatopiło się w rozważaniach o ulotności życia i kategoryczności śmierci, które łagodzili poczuciem bliskości, byciem razem tu i teraz.
Alicja przymknęła oczy i zapragnęła, aby ten moment trwał jak najdłużej.
Rozdział 5
Nie tak miał się zakończyć ten dzień.
W domu już od kilku godzin wszyscy spali, jedynie Alicja nie mogła zapaść w sen. Nocna cisza przewiercała jej głowę i sprawiała, że wszystko wydawało się jeszcze wyraźniejsze. Dziewczyna leżała w łóżku w całkowitej ciemności. W tym momencie bycie niewidzialną dla świata mogło stanowić jedyne pocieszenie.
Miała zamknięte oczy. Spod powiek wypływały powolne, samotne łzy. Nie ocierała ich, pozwalała, aby wraz z nimi wylał się z serca bezbrzeżny ból. Czuła go w całym ciele.
W myślach powracała do wieczornej rozmowy. W uszach dźwięczały jej słowa Antka.
— Nie wspominałaś o tym, że chcesz się z nim spotkać — wyrzucił z pretensją, gdy tylko zdradziła, że rozmawiała ze swoim byłym chłopakiem.
— To nie było dla mnie ważne, zrozum — wyjaśniała. O Boże, co ona w ogóle sobie myślała. Przecież takim samym usprawiedliwieniem próbował ją omamić Konrad.
— To po co w ogóle…?
— Chciał pogadać.
— Co ci powiedział? — Antek w trudem przełknął gorzką pigułkę.
— Mówił, że chce się przenieść do Gdańska — odparła powoli.
— A ty?
— Co ja? — obruszyła się.
— Co ty na to?
— Nic. — Wzruszyła ramionami, patrząc niedbałym wzrokiem za okno. — Niech się przenosi. To chyba dobrze? — odparła. Zaczęły jej drżeć mięśnie całego ciała. Nie cierpiała tego uczucia.
— Dlaczego dobrze? — usłyszała po chwili pytanie.
— Nie wiem, dlaczego. Tak mi się powiedziało. Jeśli uważa, że ma tam większe możliwości, to niech się przenosi. Po prostu.
— Zastanawiam się, po co ci to mówił. — Ton wypowiadanych przez Antka słów sprawiał, że Alicja czuła się coraz bardziej winna.
— Nie mam pojęcia. Dlaczego tak drążysz?
— Widzę przecież, że dla ciebie ta rozmowa nie była obojętna. Nie drążę, tylko chcę wiedzieć.
— Wiedzieć?! — podniosła głos. Wzburzenie powoli przejmowało nad nią kontrolę.
— Tak. Po co poprosił o spotkanie, w którym opowiadał o swoich planach?
— Nie wiem, chyba chciał się pochwalić — odparowała. — Mówił, że tam ma większe szanse na rozwój, szeroki wachlarz perspektyw — powtórzyła słowa Konrada. — No i… — zawahała się, ale tylko na moment — powiedział, że ja też powinnam.
Antek aż wstał z kanapy. Czuł, że szumi mu w głowie. Zrobił kilka kroków w kółko, nerwowo poprawił opadające na oczy włosy i znów usiadł obok Alicji. Zdawała sobie sprawę z tego, że wyznanie wszystkiego, co powiedział Konrad, będzie dla niej trudne. Z każdą chwilą stawało się coraz mniej przyjemne. A tak bardzo chciała być uczciwa.
— I co ty na to? — zapytał, patrząc jej w oczy.
Alicja poruszyła się niespokojnie. Siedziała w samym rogu kanapy, opierając się plecami o ścianę. W tym momencie wyjątkowo intensywnie odczuła, jak bardzo jest jej niewygodnie.
— Jak to? Dlaczego pytasz? Dlaczego w ogóle się tak denerwujesz? — wystrzeliła z siebie pytania.
— Alicja… — zawahał się, nie spuszczając z niej wzroku. Kobieta próbowała przeniknąć jego myśli, ale okazało się to niemożliwe. — Pytam… — znów zawiesił głos, wciąż ważąc, czy powinien to powiedzieć — bo sądzę, że mógł mieć rację…
Zamarła, boleśnie zaszumiało jej w głowie. Zupełnie nie spodziewała się takiego rozwinięcia rozmowy.
— Rację?!
— Gdańsk to nie Szczecin. Szczecin to nie Gdańsk.
— Przestań tak mówić! — Odsunęła się gwałtownie, jakby chciała uniknąć najmniejszego nawet dotyku. — Przecież wiem. Nie traktuj mnie jak dziecko.
— Nie traktuję. Może po prostu powinnaś to przemyśleć.
— Może — rzuciła gniewnie w odwecie.
— Może żałujesz.
Tego było jej za wiele.
— Czego miałabym żałować? Że nie studiuję w Gdańsku? Mówisz, że nie traktujesz mnie jak dziecko, a właśnie to robisz. — Alicja już na dobre była rozsierdzona. — Przecież znasz mnie, wiesz, że lubię swoje studia i Szczecin, i jak ważna jest dla mnie moja rodzina. Nie, nie wyjechałabym teraz do Gdańska ani nigdzie indziej. Może gdybym naprawdę widziała w tym jakąś perspektywę… — zawiesiła głos.
Chłopak, który dotąd siedział skierowany przodem do dziewczyny, odwrócił się bokiem i oparł o zagłówek. Zamknął na chwilę oczy.
— Widzisz — odezwał się cicho — nie wymieniłaś mnie w tych powodach, dla których nie możesz się rozstać ze Szczecinem.
Alicja zastygła w bezruchu. Kolejny raz tego dnia poczuła się, jakby dostała obuchem w głowę.
— Właściwie nie to miałem na myśli, mówiąc, że żałujesz. Może żałujesz, że rozstałaś się z Konradem?
Dziewczyna pokręciła głową. Zaczynało brakować jej powietrza.
— Spotkałaś się z nim. On zaproponował ci wspólny wyjazd, wspólną przyszłość… — kontynuował beznamiętnym głosem.
— Ty tak poważnie? — wydusiła po chwili z niedowierzaniem w głosie.
— Najpoważniej — odparł zdecydowanie. — Widziałem go pod uczelnią. Wiem, jak na ciebie patrzy. Wciąż nie jesteś mu obojętna. Też to czujesz, prawda?
Cisza, która zaległa w pokoju, tylko na pozór była bezdźwięczna. W obojgu dudniły słowa, te wypowiedziane i te jeszcze niewykrzyczane. Przenikali siebie nawzajem wzrokiem, próbując odgadnąć to, co nie znalazło werbalnego kształtu.
— Po co to wszystko mówisz? Chcesz mnie zranić?
Antek nieznacznie zaprzeczył. Odwrócił głowę i spojrzał za okno. Niewiele zobaczył, bo od dawna na zewnątrz panowała ciemność. Wieczór był pochmurny, a i latarnia, której zadaniem na co dzień było rozświetlać osiedlowe uliczki, akurat była uszkodzona. Mężczyzna powrócił wzrokiem do pokoju rozjaśnionego delikatną poświatą bijącą od lampki nocnej.
— On jest mi zupełnie obojętny — usłyszał ciche słowa kobiety.
— Nie mam pewności. Myślę, że ty też nie.
— Nie wierzę, że to od ciebie słyszę, że właśnie od ciebie. — Alicja odzyskawszy władzę w nogach, wstała i podeszła do okna. — Jak to się dzieje, że kolejna osoba wie lepiej, co powinnam robić, jak zaplanować sobie życie i co czuję?!
— Tego właśnie nie wiem.
Słowa mężczyzny powstrzymały narastającą eksplozję znów budzącego się oburzenia Alicji. Odwróciła się do niego, by po chwili przysiąść na skraju kanapy.
— Czego nie wiesz?
— Nie wiem, co czujesz — odpowiedział spokojnie. Spotkał się ze zdumieniem wypisanym w wzroku młodej kobiety. — Nie wiem, co do mnie czujesz — sprecyzował.
Patrzyła na niego rozszerzonymi oczami.
— Przecież wiesz.
Zaprzeczył ruchem głowy. Alicja przełknęła głośno ślinę, bo nagle zrobiło jej się w ustach bardzo sucho. Jeszcze burzyła się w niej złość na to, że próbował jej wmówić, co rzekomo miała czuć do Konrada i jak zareagować na jego propozycję, a teraz odniosła wrażenie, jakby wylał na nią kubeł zimnej wody.
— Nie wiem, kim dla ciebie jestem. Nie mam pewności, że o nim nie myślisz. Może żałujesz, że się rozstaliście — ciągnął.
— Przecież wiesz, że to nieprawda.
— Nie jesteś zbyt wylewna. Nigdy mi nie powiedziałaś…
— Czy muszę to mówić, abyś zrozumiał? — przerwała. — Nie czujesz, że jesteś dla mnie ważny?
— To czuję. Że ważny. Tak. Nie wiem jednak — zawahał się przez moment — czy najważniejszy.
— Oczywiście, że tak jest.
— Nie mówisz mi tego.
Znów ogarnęło ją znajome uczucie odrętwienia. Szum w uszach stał się nie do zniesienia, w pokoju zaczynało brakować powietrza.
— Dlaczego próbujesz mnie zmusić? — szepnęła.
— Nie, nie chcę zmuszać, sama zapytałaś.
— Myślałam, że to jasne. Mówiłeś przecież…
— Wiem, co mówiłem — przerwał jej łagodnie, dotykając delikatnie policzka. — I wiem, że ty nie powiedziałaś mi tego samego. Wiem, co czuję do ciebie, ale nie mam pojęcia, co ty czujesz do mnie.
Pod powiekami Alicji pojawiły się łzy. Jakiś ciężki kamień utkwił w jej sercu. Nie, nie teraz, nie od dziś uświadamiała sobie jego wagę. Chciałaby wykrzyczeć, co naprawdę kryje w wewnątrz, ale nie mogła wydusić z siebie niczego, co nosiłoby znamiona jasnej deklaracji uczuć. Z łakomą tęsknotą przyjmowała od Antka wyznania miłości i czułość, której jej nie skąpił. Sama jednak nie potrafiła otworzyć się na tyle, aby teraz gorącym zapewnieniem uśmierzyć jego pragnienie, by mógł mieć pewność. Nie lubiła siebie za to, ale też nie potrafiła zrzucić jakiegoś tajemniczego balastu ciągnącego ją niczym głaz w odmęty zimnej studni nieczułości.
Długa chwila milczenia stała się nie do zniesienia.
— Antek, nie potrafię tak na zawołanie.
Nie na takie słowa czekał.
— Rozumiem. — Pochylił głowę. — Będę już szedł — powiedział, podnosząc się powoli.
— Obraziłeś się? Prawda?
— Nie. Jesteś szczera. I to doceniam — mówił, patrząc gdzieś w bok. — Miałem ciężki dzień. — Potarł dłońmi czoło. — Jadę. Muszę się wyspać.
— Jasne. Rzeczywiście jest już późno — potwierdziła, spoglądając na zegarek.
Gdy stanęli przy drzwiach wyjściowych, Antek odwrócił się do kobiety. Podniósł jej dłoń do swych ust i delikatnie pocałował.
— Zastanów się. Może z nim będziesz szczęśliwsza?
Wypowiedział te słowa i szybko zniknął za drzwiami.
Rozdział 6
Właściwie nie bała się sesji. Miała już wszystkie zaliczenia za sobą. Dwa egzaminy zdała w terminie zerowym. Zostały jej kolejne dwa. Niestety te uznawane przez studentów pierwszego roku polonistyki za trudniejsze, ale Alicja czuła się dobrze przygotowana.
Gdy stała przed salą w oczekiwaniu na swoją kolej, zaprzątnięta była tylko jedną myślą. Wciąż rozbrzmiewały w jej głowie słowa Antka. W końcu zadzwonił. Tak bardzo się bała, że tego nie zrobi, a duma nie pozwalała jej wykonać pierwszego ruchu. Dobrze, że nie kazał zbyt długo czekać na swój telefon. Z trudem zmuszała się do nauki, gdy w sercu czuła wyrzuty sumienia, które zdążyły zrujnować jej pewność, że właściwie steruje okrętem swego życia.
W głosie Antka bezbłędnie rozpoznała powściągliwość, ale najważniejsze, że mogła go usłyszeć. Powiedział, że przyjedzie po południu. Na zapowiedź wizyty zareagowała z entuzjazmem, miała więc nadzieję, że zrozumiał, iż odpowiedź na jego pytanie zadane przed kilkoma dniami jest oczywista. Bardzo chciała, aby tak było.
Egzamin z SCS-u nie okazał się tak łatwy, jak zakładała. Gdy wychodziła z sali, nogi miała jak z waty. Była oszołomiona tym, co się właśnie wydarzyło. Ledwo udało jej się zdać. Poległa na odmianie rzeczowników, nieoczekiwanie nie poradziła sobie z obocznościami. Niby to wszystko wiedziała, niby znała różne warianty, ale coś zawiodło. Sama nie wie, jak to się stało, że im dłużej zastanawiała się nad odmianą, tym mniej miała pewności, jak powinny brzmieć tematy oboczne. Gdyby kierowała się intuicją, bo, jak się okazało, ta jej nie zawiodła, prawdopodobnie uniknęłaby kilku błędów. Niepotrzebnie zaczęła zmieniać, kombinować. To ją zgubiło.
W dłoni ściskała indeks z ciążącym jej poczuciem zawodu i rozczarowania. Powinna się cieszyć, że w ogóle zdała, ale świadomość, że ona, Alicja Dobrzycka, jedna z lepszych studentek na roku, ledwo uniknęła oceny niedostatecznej, mocno jej doskwierała.
Ciężko usiadła na krześle w uczelnianym przestronnym korytarzu. Musiała ochłonąć, a poza tym obiecała Joannie, że na nią poczeka. Oby przynajmniej jej poszło lepiej.
— I jak? — zapytała, gdy zobaczyła przyjaciółkę wychodzącą z sali egzaminacyjnej.
— Dobrze. Czwórka — odpowiedziała uradowana.
— To świetnie!
— Ty też dobrze sobie dałaś radę.
— Żartujesz. Ledwo wybrnęłam.
— No właśnie, wybrnęłaś. Ja bym poległa. Deklinacji bałam się najbardziej, a słyszałam jak profesor był dociekliwy.
— Tak, przemaglował mnie. Byłam pewna, że chce mnie oblać. Ale… — machnęła ręką — najważniejsze, że zdałam. No, a ty dostałaś czwórkę, więc tym bardziej mamy powody do radości — podsumowała, próbując wykrzesać z siebie entuzjazm.
Młode kobiety, pożegnawszy się z bracią studencką jeszcze czekającą na swoją kolej, wyszły z budynku i powoli zaczęły kierować się w stronę centrum. Ulica 5 Lipca nie należała do urokliwych. Od zawsze straszyła szarością starych, odrapanych kamienic, prowadziła jednak prosto do placu Sprzymierzonych, który jeszcze niedawno nosił nazwę Lenina. Stamtąd już bezpośrednio można było wejść w aleję Wojska Polskiego. Zaplanowały sobie spacer i po drodze dobrą kawę z ciastkiem. W końcu im się należało.
— Została nam jedynie literatura staropolska. Dziś wracam do domu i dalej zakuwam.
— Ja też, chociaż czuję się bardzo zmęczona. Muszę zajrzeć jeszcze raz do średniowiecza. Obym nie wylosowała jakiegoś psałterza czy kronik. Nie cierpię ich. Wolałabym chyba coś z baroku — zastanawiała się Alicja.
— Mam tak samo. Dla mnie najgorsza jest poezja średniowieczna. Straszliwe nudziarstwo.
— Mhm. Będziesz uczyć się sama, czy z Tomkiem? — zagadnęła, czując, że dotyka drażliwej struny.
— Raczej sama. Powiedziałam mu, że muszę dziś zregenerować siły po egzaminie. Nie chciałam, aby do mnie przyjeżdżał.
— Hm — mruknęła z przekąsem.
— Wiem, wiem do czego zmierzasz.
— Skoro wiesz, to mnie nie dręcz — powiedziała niemalże prosząco. — Już dawno chciałam cię zapytać, co z wami, bo przecież widzę, że coś się dzieje. Chodzisz ostatnio jak struta.
— Chyba niepotrzebnie się w to wdałam.
— Czyli?
— Wiesz, jaki jest Tomek.
— Niezupełnie.
Joanna spojrzała na Alicję z ukosa.
— No co? Wiesz, że gdy sobie wszystko wyjaśniliśmy, prawie nie mam z nim kontaktu. Tyle, ile na uczelni i to tylko, gdy ty jesteś obok. Asia, chyba nie sądzisz…
— Nie, nie sądzę — przyznała. — Wiem, że tak jest. Nie mogę jednak pozbyć się wrażenia, że on nie jest ze mną szczery, a to staje się dla mnie nie do zniesienia.
— Co masz na myśli?
— Nie potrafię tego sprecyzować — zastanawiała się głośno. — Raczej czuję, niż wiem, o co chodzi. Wydaje się, że niczego nie mogę mu zarzucić, ale ostatnio jest jakiś nieobecny, rozkojarzony. Wiecznie gdzieś się spieszy, jakoś lakonicznie z tego tłumaczy. Wkurza mnie tym. Po prostu. Gdy mu o tym mówię, to tak mnie zamota, że już nie wiem, o co mi chodzi i niby jest dobrze, a później znów wracają wątpliwości. Może to ze mną jest coś nie tak.
— Nie mów tak. Masz prawo do swoich emocji. Obwinianie się nie ma najmniejszego sensu. Może po prostu coś jest na rzeczy. — Alicja przypomniała sobie, jak podświadomie odczytywała kłamstwa Konrada, choć długo nie dopuszczała do siebie myśli, że mogłaby być tak naiwnie zaślepiona, jak się później okazało.
— Wiesz… — Joanna zawiesiła głos. — Ja mu chyba po prostu nie ufam. Pewnie to głupie, że mówię to właśnie tobie, ale gdzieś z tyłu głowy siedzi we mnie, że gdybyś nie dała mu wtedy kosza, on nie byłby mną zainteresowany.
— No coś ty. Od początku podobałaś się Tomkowi. Przecież to było widać gołym okiem. On po prostu nie potrafił wybrać — wypowiadając ostatnie zdanie, od razu pożałowała, że to zrobiła. Przecież w duchu przyznawała Asi rację. Mężczyzna zdradził się ze słabością do Alicji wiele tygodni po tym pamiętnym „koszu”, ale wolała o tym nie pamiętać, bo wspomnienia wciąż były zbyt świeże.
— To był z mojej strony błąd. — Joanna wydawała się zatopiona w rozmyślaniach. — Niepotrzebnie dałam nam szansę. Tak bardzo tego chciałam, że nie myślałam racjonalnie i teraz mam za swoje. Noszę się z zamiarem… — nie dokończyła.
Alicja domyślała się, o jaki zamiar chodzi Asi. Gorączkowo zastanawiała się nad tym, co powinna jej powiedzieć. Zdawała sobie sprawę, że żadna rada nie była w tej sytuacji dobra. Przyjaciółka sama się musi uporać ze swoimi wątpliwościami.
— …separacji — Joanna z trudem to z siebie wydusiła.
Chwila milczenia nagle została przerwana wybuchem śmiechu obydwu dziewczyn.
— Tak, właśnie separacji — kontynuowała rozbawiona wypowiedzianym przez siebie określeniem. — Niech się zastanowi, czego chce — ciągnęła wojowniczo — i ja też będę miała czas, aby wszystko na spokojnie rozważyć. Chyba po prostu muszę się od niego uwolnić. Na jakiś czas — dokończyła, spoglądając na Alę i uśmiechając się jakoś tak przewrotnie.
— Może to dobry pomysł. Na pewno da wam szansę na podjęcie przemyślanych decyzji — zgodziła się. Nie zazdrościła przyjaciółce. Sama nigdy nie dałaby sobie przyzwolenia na związek, w którym brakowałoby jej pewności, że jest się tą najważniejszą.
— Czeka mnie więc trudna rozmowa.
— Mhm — Alicja myślami przeniosła się do wyobrażenia Antka. Stał przed nią i patrzył, wyczekując deklaracji.
— Zostawię ją sobie na „po egzaminie” — usłyszała słowa, które wyrwały ją z wywołującego drżenie całego ciała obrazu.
— To co? Szukamy miejsca, żeby usiąść. — Alicja zmieniła temat, opędzając się od niepokojących myśli, które uparcie wracały do niej jak bumerang.
— Koniecznie, bo jest mi już i zimno, i nawet głodno.
— A może pójdziemy na pizzę?
— Nie wiem, trochę szkoda mi pieniędzy.
— Przecież niedaleko jest Piccolo. Weźmiemy po pół pizzy i do niej gorące herbatki. To nie będzie kosztowało majątek.
— Właściwie masz rację. Odpracujemy to szaleństwo dobrze zdanymi egzaminami. Mamy szansę na stypendium.
— No, ty może tak, ja z tą dzisiejszą trójczyną mam coraz mniejsze.
— Nadrobisz staropolską.
— Musiałabym dostać pięć. To mało możliwe.
— U ciebie bardzo możliwe.
Alicja nie potaknęła, choć w duchu liczyła, że tak właśnie się stanie.
— Bardzo lubię pizzę w Piccolo. Byłam tu ostatnio kilka razy z Antkiem. Zaraził mnie jej smakiem — powiedziała, wchodząc schodami do lokalu pachnącego gorącymi wypiekami.
— Ja jeszcze nie wiem, czy lubię, bo nie jadłam pizzy na grubym cieście. A skoro już wspomniałaś o Antku, to może uchylisz rąbka tajemnicy — zagadnęła, gdy rozsiadały się wygodnie w niewielkiej sali pizzerii. — Jak wam się układa?
Alicja powiesiła kurtkę na oparciu krzesła. Poruszenie tematu relacji z Antkiem w tej chwili było dla niej kłopotliwe.
— Jest dobrze — odpowiedziała krótko. — Chyba.
— No to się dowiedziałam.
Dziewczyna niemrawo się uśmiechnęła.
— Chyba, bo czeka mnie dziś z nim rozmowa i nie wiem, co od niego usłyszę.
Asia wpatrywała się w przyjaciółkę wyczekująco.
— Po prostu. Niepotrzebnie spotkałam się z Konradem. Powiedziałam o tym Antkowi i wszystko runęło.
— Jest zazdrosny. To oczywiste.
— Nie, to znaczy pewnie tak. Tylko że przy tej okazji wyszło, że ja nie do końca… — zawiesiła głos.
— Że nie jesteś pewna? — zapytała zdumiona.
— No właśnie nie o to chodzi. To znaczy jestem pewna, że nie mogłabym już być z Konradem. Dla mnie to skończone. Jestem też pewna, że chcę być z Antkiem, ale…
Asia nie ponaglała przyjaciółki. Alicja ceniła w niej tę cierpliwość i umiejętność słuchania. Łapała się na tym, że rozmowa z nią była nie mniej wartościowa od tych prowadzonych z Basią. Przez lata uważała, że tylko tej ostatniej potrafi się zwierzać. Właśnie odkrywała, że i Joanna staje się jej coraz bliższa.
— Nie wiem. Boję się angażować? Nie ufam? Tylko nie mam pewności, czy bardziej jemu, czy sobie? — Na twarzy Alicji malowało się błaganie o znalezienie odpowiedzi na jej pytania. — Czuję się jakaś taka zblokowana, otoczona niewidzialnym murem. I właśnie podczas naszej ostatniej rozmowy mi to zarzucił, a ja nie potrafiłam zaprzeczyć, się obronić. Nie chciałam go zranić, ale po prostu nie zrobiłam nic, aby tak się nie stało.
— Trochę się temu nie dziwię.
Alicja podniosła zdziwiony wzrok. Zawsze bała się, że spotka się z oceną tego, jaka jest. Pewnie dlatego rzadko i przed niewieloma osobami w ogóle mówiła o swoich uczuciach.
— To wszystko potoczyło się tak szybko, że masz prawo do obaw.
— Może. Może to właśnie dlatego. Zastanawiam się… — zaczęła, ale nagle zrezygnowała z ujawnienia swojego niepokoju. Nie radziła sobie z nim i nie była jeszcze gotowa, aby go roztrząsać. Nawet przed Asią.
Pytający wzrok Joanny spowodował, że postanowiła dokończyć zdanie:
— …kiedy podejdzie do nas kelnerka — wybrnęła sprytnie.
— Ala, zobacz! — studentka niemal krzyknęła. Wskazywała ręką za okno.
Chodnikiem szybkim krokiem szli Tomasz i Konrad zatopieni w ferworze rozmowy. Na ich twarzach malowało się intensywne wzburzenie. Tomek zamaszyście gestykulował, wyraźnie tłumacząc coś koledze.
— Widzisz, mówiłam ci, że coś się z nim dzieje. On nie bywa taki zdenerwowany. Coś się musiało stać. Przecież, gdy żegnaliśmy się na uczelni, mówił, że jedzie do akademika, prawda? Sama słyszałaś.
— Może tylko tak rzucił, bo nie chciał nam przeszkadzać, gdy razem wychodziłyśmy.
— Nie, to nie to. Rozmawiałam z nim wcześniej. SCS zdał na 3 i mówił, że jedzie się chwilę zdrzemnąć, bo zarwał całą noc, a potem siada do staropolskiej. A teraz jest tu? Tym bardziej, że szli z Konradem z zupełnie przeciwnej strony. Nie od akademików. I to z właśnie z Konradem, który z domu, z Barlinka, miał wrócić dopiero na sam egzamin, czyli w czwartek.
— Akurat fakt, że Konrad jest nie tam, gdzie zapowiadał, w ogóle mnie nie dziwi — powiedziała gorzko, wspominając jego krętactwa.
— Rozumiesz, o co chodzi?
— Tak. Asia, może powinnaś jak najszybciej z Tomkiem szczerze porozmawiać? Po prostu zapytać wprost? Dasz radę się uczyć, snując domysły?
— Może powinnam. Boję się tylko, że jeśli powie mi coś, co mnie zaboli, to wtedy na pewno nie przygotuję się do egzaminu.
— Czy mogę przyjąć zamówienie? — usłyszały głos kelnerki, która niespodziewanie pojawiła się obok ich stolika.
Rozdział 7
Przywitał się z nią dość chłodno, ledwie musnął ustami rozpalony emocjami policzek kobiety. Gdy wszedł do pokoju, nie usiadł na kanapie, jak zazwyczaj, a zajął miejsce w fotelu. Spodziewała się tego, że będą zachowywać rezerwę, wydawało jej się, że była na nią przygotowana. Nic bardziej mylnego.
Nie mogła doczekać się, gdy przyjdzie, ale w tym momencie pożałowała, że jednak się pojawił. Miał prawo być na nią zły, ale jego powściągliwość jawiła się jak powiew mroźnego powietrza, który pozbawiał ją życia. Czuła, że w miarę upływu chwil milczenia ze stanu gorączkowego oczekiwania, poprzez łzawe wzburzenie, które z trudem pohamowywała, przechodziła w stan narastającego w niej gniewu. Musiała go powstrzymać, choć najchętniej wybuchłaby teraz płaczem i wykrzyczała pretensje do całego świata.
No, ale właściwie po co? Co by to zmieniło? Antek nie powinien być ich adresatem, bo przecież nie zrobił nic, czym by sobie zasłużył na eskalację złych emocji. Zdawała sobie z tego doskonale sprawę.
— Myślałem o tym wszystkim — wydusił w końcu. — O nas — dodał.
Przytaknęła, wyrównując swój oddech.
Powinna powiedzieć mu to samo, ale gula w gardle nie przestawała rosnąć. Widziała, że jest spięty. Z trudem przełykał ślinę i nie patrzył na nią jak zazwyczaj. W ogóle na nią nie spoglądał. Jego oczy gdzieś uciekały lub chowały się między ściągniętymi brwiami.
— Nie powinienem naciskać — wykrztusił z siebie. — Niepotrzebnie o tym wspomniałem. Nie można nikogo zmusić do odwzajemnienia uczuć.
— Ale, ale to nie tak — szybko zaoponowała. Była mu wdzięczna, że w ten sposób zaczął rozmowę. Obawiała się przecież, że usłyszy coś odmiennego. — Antek, ja jestem pewna swoich uczuć. Do ciebie — powiedziała, mocno akcentując ostatnie słowo. — Do niczego mnie nie zmuszałeś.
Spojrzał na nią z niejaką ulgą, ale i z niedowierzaniem. Na pewno chciał usłyszeć te słowa.
— Znasz mnie — kontynuowała. — Zawsze byłam z tobą szczera. Wydawało mi się, że to widzisz. Nie sądzisz chyba, że cokolwiek bym udawała?
— Nie udajesz, ale też… — zawahał się — nie jesteś otwarta.
Alicja pochyliła głowę. Nie miała nic na swoje usprawiedliwienie.
— Nie chodzi mi o to, żebyś robiła coś na siłę. Przemyślałem naszą ostatnią rozmowę i doszedłem do wniosku, że muszę to uszanować. Jestem gotów poczekać.
Uśmiechnęła się do niego.
— I właśnie dlatego jest mi z tobą dobrze — powiedziała, wyciągając rękę.
Chwycił ją za dłoń i przesiadł się na kanapę. Otulił ramieniem, co było dla Alicji balsamem na serce. Pragnęła zgody i poczucia bezpieczeństwa. Przymknęła powieki, opierając się o jego ramię.
— Dobrze, że zadzwoniłeś, że przyjechałeś. Strasznie się bałam, bo bardzo mi zależy… Po prostu tęskniłam.
— Ja też. Pewnie bardziej — wyszeptał i złożył na jej czole ciepły pocałunek.
— Nie powinieneś mieć żadnych wątpliwości. — Spojrzała mu prosto w oczy i położyła drżącą dłoń na jego policzku.
Przymknął powieki, delikatnie się uśmiechając, po czym pochylił się nad dziewczyną. Tym razem odszukał jej usta, by wtopić się w nie i zaspokoić pragnienie bliskości.
Nie słyszeli już nic poza swymi gorącymi oddechami i biciem serc. Zapamiętani w namiętności z trudem się od siebie oderwali, gdy usłyszeli pukanie do drzwi pokoju.
Ania zajrzała z dziecięcą radością wymalowaną na pogodnej twarzyczce.
— Antek, mamusia pyta, czy zjesz zupę.
— Z chęcią — odpowiedział, nieznacznie odsuwając się od Alicji, która w ekspresowym tempie zdążyła już od niego odskoczyć.
— To chodź! — rzuciła dziewczynka, wycofując się z pokoju.
— Chodź — powtórzyła młoda kobieta. — Też z chęcią zjem, bo nie udało mi się nic przekąsić po powrocie z uczelni. Nie byłam głodna, a teraz poczułam ssanie w żołądku — tłumaczyła, poprawiając włosy.
— Też poczułem głód, choć niekoniecznie na zupę — powiedział niedwuznacznie, raz jeszcze przyciągając dziewczynę do siebie.
— Przestań — strofowała go. — Drzwi są otwarte. Ktoś zobaczy. — Broniła się tylko pozornie, bo jednocześnie oddawała mu łapane w pośpiechu pocałunki.
Rozdział 8
— Wydaje mi się, że jednak mam jakieś szanse.
Alicja odwróciła się do niego ze wzrokiem wyrażającym niezrozumienie.
Siedzieli na kanapie u niej w pokoju i popijali herbatę. Wtuleni w siebie słuchali muzyki. W tle leciał Sting, którego Alicja wciąż odkrywała na nowo i nieustannie włączała jego płytę.
— Szanse? Na co? — zapytała, nie bardzo wiedząc, do czego Antek zmierza.
— Na to, że jeszcze kiedyś skosztuję zupy twojej mamy — powiedział z rozbawieniem.
— A — potaknęła. — Biorąc pod uwagę, że zachwalałeś ją pod niebiosa, to na pewno.
— Naprawdę była smaczna.
— Nie wątpię. Choć ja nie przepadam za szczawiową. Właściwie to w ogóle nie za bardzo lubię zupy. Jedynie rosół i pomidorową. Ale to pewnie jak większość ludzi.
— Trochę jesteś rozbestwiona. — Mrugnął do niej.
— Nieprawda — fuknęła z udawanym oburzeniem. — Nic nie poradzę, że nie przepadam za zupami. Nie przepadam, ale jem.
— Może za mną też nie przepadasz, ale mnie tolerujesz, jak szczawiową albo na przykład krupnik? — zapytał.
Alicja aż wstrzymała powietrze. Spojrzała na niego uważnie, nie będąc pewna, czy mówi poważnie. Ulżyło jej, gdy zorientowała się, że Antek się z niej naigrywa.
— Przeciągasz strunę — odparła. — A krupniku wręcz nie cierpię. Więc nie radzę ci się do niego porównywać, bo się doigrasz — skwitowała, cmokając go delikatnie w policzek.
— Dobrze, dobrze, pasuję. Tak naprawdę to chciałbym jeszcze o czymś z tobą porozmawiać. — Antek przesunął się trochę, zwracając przodem do dziewczyny.
— Zamieniam się w słuch — podciągnęła pod siebie kolana.
— Wiesz, pomyślałem, że może powinniśmy spędzać ze sobą więcej czasu, lepiej się poznać.
— Oj, zacząłeś śmiertelnie poważnie.
Zaśmiał się serdecznie. Położył ramię na oparciu kanapy.
— Bo wbrew pozorom mówię śmiertelnie poważnie, choć moja propozycja jest raczej radosna. Tak sądzę. Nie wiem tylko, co ty na to.
— Zaintrygowałeś mnie.
— Pomyślałem sobie, że należy nam się trochę odpoczynku. Ty zaraz będziesz po sesji, ja też z chęcią zrobię sobie wolne.
— I? Nie trzymaj mnie w napięciu.
— Może byśmy wyjechali?
Alicja zrobiła wielkie oczy.
— Jak to wyjechali? — zapytała z nieukrywaną obawą.
— Wyjechali na kilka dni oczywiście.
Odetchnęła z ulgą. W ciągu tych kilku sekund niepewności przewinął się w jej wyobrażeniu scenariusz kolejnej propozycji wyprowadzki do innego miasta i aranżowania jej życia według czyjegoś planu.
— Zaskoczyłeś mnie.
— Nie chciałabyś? — Mężczyzna wyraźnie sposępniał.
— Nie, to nie to. Chciałabym, ale jak, gdzie mielibyśmy jechać? I kiedy?
— Mogę wziąć kilka dni urlopu w przyszłym tygodniu. Ty będziesz miała już ferie, tak więc nic nie stanie nam na przeszkodzie, aby wyjechać w góry. Myślałem o Karpaczu.
— Nigdy tam nie byłam. Właściwie nigdy nie byłam w górach zimą, a zawsze bardzo chciałam zobaczyć zaśnieżone łańcuchy wzgórz. — Rozmarzyła się. — To świetny pomysł.
— Naprawdę? — Poweselał.
— No tak. Chociaż… Muszę się jakoś przygotować. I nie wiem, czy będzie mnie na taki wyjazd stać.
— O to się nie martw. Ja cię zapraszam.
— Nie, nie chciałabym tak. Wolę zapłacić za siebie. Muszę po prostu znać szczegóły.
— Wszystko ci zaraz powiem. Zdążyłem się zorientować, nie byłem tylko pewien, czy spodoba ci się sam pomysł. Załatwię nocleg. Kolega z pracy polecił mi fajne miejsce i ponoć za nieduże pieniądze.
— Muszę to przemyśleć i… porozmawiać z mamą.
Antek rzeczywiście miał plan na wyjazd. Okazało się, że nawet dzwonił do hotelu, w którym mogliby się zatrzymać, i dowiadywał o wolne pokoje. Wystarczyło jedynie potwierdzić rezerwację. O podróż Alicja się nie martwiła, bo do Karpacza mogli dojechać pociągiem. To znaczy bezpośrednio do Jeleniej Góry, a stamtąd PKS-em. Koszt podróży też nie byłby najwyższy, bo ulga studencka zdecydowanie obniżała cenę biletu. Martwiło ją jedynie, czy będzie ją stać na hotel, tym bardziej, że Antek wybrał jakiś blisko centrum miasteczka. Nie wyobrażała sobie, że chłopak będzie za nią płacił, chociaż z drugiej strony coraz bardziej przekonywał ją wysnuty przez Antka argument, że on pracuje i ma dochody, a ona studiuje i nie ma możliwości zarobku. Mężczyzna upierał się, że skoro to on ją zaprosił, nie powinna w ogóle pomyśleć o płaceniu za siebie. Nie do końca była przekonana, co do słuszności jego stanowiska, ale ostatecznie obiecała mu, że jeszcze się nad tym zastanowi.
Niepokoiły ją inne sprawy. Po pierwsze, musiałaby kupić sobie nowe buty, które byłyby konieczne w górach, a których nie brała pod uwagę w tegorocznych wydatkach, no i kurtkę. Mama obiecała jej, że dostanie na nią pieniądze, bo stara była już wyświechtana. Alicja planowała dołożyć sobie ze swoich pieniędzy ze stypendium socjalnego, które udało jej się otrzymać. Na naukowe, które było wyższe, jeszcze musiała zapracować i ewentualnie poczekać. Miała kupić sobie coś droższego, może nawet płaszcz, taki długi, wełniany, o którym od jakiegoś czasu marzyła. W obliczu wyjazdu płaszcz jednak nie wchodził w rachubę. Nie wiedziała, jak jej się to wszystko ułoży, a poza tym czasu zostało tak niewiele. Po drodze jeszcze egzamin i… rozmowa z mamą. Ciekawe, co rodzicielka powie na to, że Alicja zamierza wyjechać sama z chłopakiem.
Cała początkowa radość wywołana perspektywą wyjazdu z Antkiem w góry rozmyła się w gąszczu niepewności i jeszcze niespełnionych zamierzeń. Młoda kobieta wiedziała jednak, że zrobi wszystko, aby wybrać się w tę podróż.
Rozdział 9
Alicja postanowiła porozmawiać z mamą następnego ranka. Chciała mieć z głowy tę niewątpliwie trudną przeprawę, a poza tym musiała zacząć przygotowania do wyjazdu.
Po śniadaniu, gdy zgodnie z porannym rytuałem Krystyna zasiadła w salonie z kawą w ręku, córka dołączyła do niej z kubkiem kakao. Ania zdążyła już rozsiąść się przed telewizorem w oczekiwaniu na blok programów dla najmłodszych puszczanych jej z magnetowidu. Na kasetach VHS mieli nagrania różnych bajek.
— W czwartek mam ostatni egzamin — zaczęła studentka, popijając gorący napój.
— Tak. Denerwujesz się? Wiesz, że niepotrzebnie. Na pewno go zdasz. — Mama była niezawodna w swej wierze w powodzenie córki.
— Trochę się muszę jeszcze pouczyć, choć wydaje mi się, że nie ma zagadnienia, o którym bym nie miała zupełnego pojęcia. Chociaż po SCS-ie boję się, że znów polegnę na czymś banalnym.
— Dasz radę. Jestem tego pewna — pocieszała Krystyna.
— Zaraz siadam do książek. Wiesz… po egzaminie chciałabym wyjechać.
— Wyjechać? — Kobieta odstawiła szklankę z kawą na ławę. — Dokąd? Nic wcześniej nie wspominałaś. Ania, przycisz trochę telewizor — zwróciła się do córeczki.
— Wcześniej tego nie planowałam. Wczoraj Antek mi zaproponował.
— Z nim?
— No tak.
— A z kim jeszcze? — zapytała przeciągle.
— Z nikim innym. Sami chcemy się wyrwać na kilka dni. — Alicja wiedziała, w jakim kierunku zmierza rozmowa. Spodziewała się tego. Spostrzegła, jak przez twarz rodzicielki przebiegł grymas niezadowolenia.
— Nie wydaje ci się to… — mama szukała słowa — niewłaściwe? — dokończyła, niekontrolowanie wykrzywiając usta.
— Nie, dlaczego niewłaściwe? — Alicja nie miała zamiaru ułatwić jej sprawy. Czuła narastające zażenowanie.
— Po pierwsze dlatego, że chcesz jechać sama z chłopakiem. Po drugie, właściwie niewiele go znasz.
— Wydawało mi się, że go lubisz.
— Lubię, ale to nie zmienia faktu, że nic o nim nie wiem. Ty chyba też niewiele. Wiesz, gdzie mieszka, znasz jego rodzinę? Nie. A chcesz z nim jechać nie wiadomo dokąd.
— Do Karpacza.
— Nie łap mnie za słówka. — Krystyna nie potrafiła ukryć zdenerwowania. — Chodzi mi o to, że wspólny wyjazd może okazać się zobowiązujący.
— Zobowiązujący? Chcemy po prostu wyjechać, odpocząć, pobyć razem, lepiej się poznać.
— Powinnaś najpierw go lepiej poznać tu na miejscu, a dopiero później wyruszać z nim w podróż. Kto wie, co się może wam przytrafić. Czy masz pewność, że możesz mu zaufać w każdej sytuacji?
— Nie wiem, czy w każdej, ale żeby się o tym przekonać, powinnam z nim więcej przebywać. Poza tym, myślę, że wyolbrzymiasz problem. Znam Antka i mu ufam.
— Znasz na tyle, na ile ci pozwolił. Sama mówiłaś, że jego rodzice się rozstali, że ojciec miał problem alkoholowy i w domu u niego różnie bywało.
— I co w związku z tym? Co chcesz przez to powiedzieć?
— Jedynie tyle, że zbytnie angażowanie się w ten związek może okazać się dla ciebie zgubne. Jeszcze niedawno płakałaś po rozstaniu z… — mama ucięła zdanie, widząc piorunujące spojrzenie córki. — Nie chcę jedynie, żebyś się znów zawiodła — dokończyła odrobinę łagodniej.
— Nie musi być wcale tak, jak przewidujesz. — Alicja rozumiała obawy matki, choć głośno nie miała zamiaru się do tego przyznać. Sama niekiedy odganiała je od siebie, bo jakaś niezrozumiała siła kazała jej wierzyć, że Antek jej nigdy nie skrzywdzi. Historia z ojcem mężczyzny też ją niepokoiła, bo wyrosła w przekonaniu, że to dom rodzinny najmocniej kształtuje człowieka. Nie potrafiła przewidzieć, jakim jej mężczyzna okaże się w przyszłości, ale też zdawała sobie sprawę z faktu, że bez podjęcia ryzyka nigdy się o tym nie przekona. — Znam Antka od kilku miesięcy. Od kilku tygodni się spotykamy. Dużo mi o sobie opowiadał, o mamie, bracie. Nie jest dla mnie obcym człowiekiem. — Uspokajała rozemocjonowaną atmosferę rozmowy. — Wiesz, co mam na myśli.
— No właśnie wiem, dlatego nie podoba mi się, że zamierzacie jechać sami. — Krystynie nie udzielił się optymizm córki. — I gdzie będziecie nocować? — rzuciła w końcu pytanie, które zrodziło jej się już na samym początku burzliwej konwersacji.
— W hotelu. Antek zarezerwował nam pokój. — Alicja poczuła, jak oblewa ją fala gorąca.
W uszach dudniła jej cisza, która zaległa pomiędzy kobietami. Mierzyły się wzrokiem, jednocześnie próbując ujarzmić kotłujące się w ich głowach myśli.
— Nie wstyd ci? — Krystyna w końcu wydusiła z siebie to pytanie, ledwo hamując narastający wybuch emocji.
Nie dopatrzyła się w Alicji krztyny oczekiwanej reakcji, nie miała więc zamiaru dłużej kryć oburzenia. Znacząco spojrzała w stronę Ani i ściszyła głos, jakby wierzyła, że dzięki temu dziewczynka nic nie zrozumie z jej słów.
— Wiadomo, że każdemu mężczyźnie zależy tylko na jednym i szuka okazji, aby do tego doprowadzić. A ty się decydujesz na wyjazd z chłopakiem do hotelu. Wydawało mi się, że jesteś mądrą i porządną dziewczyną. Powinnaś się szanować. W przeciwnym razie on ciebie też nie będzie szanował. Nie tak cię wychowywałam.
— Myślę, że przesadzasz. — Alicja z ledwością powstrzymywała drżenie głosu. Na przemian czuła obezwładniającą ją słabość i chęć eksplozji. — Rozmawiasz ze mną jak z nastolatką. Przecież jestem już dawno dorosła i wiem, co robię. — Broniła swej decyzji, próbując resztką sił zdobyć się na opanowanie.
— Dorosła? Jak dorosła? Nadal z nami mieszkasz, studiujesz, nie pracujesz! Co ty wiesz o dorosłości?! Co wiesz o prawdziwym życiu? Nie masz pojęcia, czym jest dorosłość! — Mama była coraz bardziej wzburzona. Mieszały się w niej sprzeczne uczucia. Czuła bezsilność, zdawała sobie sprawę, że nie jest w stanie już nic zmienić, choć wciąż wydawało jej się, że jako matka ma prawo, nie, nie prawo, obowiązek właściwie zareagować.
— Ty w moim wieku miałaś już męża i dziecko.
— Jesteś bezczelna! — krzyknęła w odwecie. Po sekundzie Krystyna zmitygowała się, gdy zobaczyła oczy Ani zamiast na ekranie skupione teraz na przemian na niej i na Alicji. — Właśnie, jak zauważyłaś, miałam męża, mogłam więc mieć dziecko — dopowiedziała, z całej siły próbując opanować drżenie głosu. — Nie wyobrażam sobie, żebyś z nim wyjechała.
— Muszę odpocząć. — Dziewczyna nie ustępowała. Właściwie już podjęła decyzję. Zależało jej jedynie na tym, aby mama nie miała nic przeciwko. — To był dla mnie trudny semestr. Poza tym chciałabym zobaczyć góry zimą. Naprawdę nie widzę niczego złego w tym, że chcę tam pojechać. Z Antkiem. Chcę z nim być, chcę go jeszcze lepiej poznać. Jestem pewna, że mogę czuć się z nim bezpieczna. I w ogóle… Nie rozumiem, dlaczego doszukujesz się złych intencji. Rozmawiamy o zwykłym kilkudniowym wyjeździe w góry.
— Bo znam życie, a ty udajesz, że nie wiesz, o co mi chodzi — odpowiedziała z goryczą w głosie. — A zresztą… rób, co uważasz. Zawsze robisz po swojemu, jak twój ojciec — dorzuciła po chwili z gorzką rezygnacją. — Ja do tego ręki nie przyłożę. Jestem pewna, że tata, jak wróci i się dowie, też nie będzie tego pochwalał. W każdym razie nie dostaniesz ode mnie pieniędzy na taki wyjazd.
Dla Alicji był to cios, którego się obawiała, choć miała nadzieję, że go jednak nie otrzyma.
Z trudem schowała dumę do kieszeni i zapytała:
— A dasz mi przynajmniej pieniądze na kurtkę, tak jak rozmawiałyśmy?
— Skoro jesteś taka dorosła, to sobie sama radź. Ode mnie nie dostaniesz ani grosza. — Krystyna zakończyła rozmowę. Zimnym wzrokiem wpatrywała się w ekran telewizora, dając znać, że już nie jest zainteresowana wymianą kolejnych argumentów.
Alicja chwilę jeszcze siedziała, zbierając myśli i próbując opanować emocje. Nie tak chciała zakończyć rozmowę. Wiedziała, że mama może nie być zadowolona z faktu, że jej córka wyjeżdża sama z mężczyzną. Do tej pory zawsze podróżowała w gronie koleżanek. Znała podejście rodzicielki do kwestii relacji damsko-męskich. Przed ślubem, w jej mniemaniu, nie mogło być mowy o niczym więcej niż trzymanie się za rękę, no, ewentualnie cmoknięcie w policzek. Nieraz dziewczyna zastanawiała się nad tym, czy rzeczywiście jej rodzice byli tak powściągliwi, gdy sami byli młodzi.
Dla Alicji sfera intymności była nie mniej ważna. Spędziła wiele godzin nad rozmyślaniem o tym, jak daleko może posunąć się w oddaniu się mężczyźnie. Dojrzewała w niej namiętność, która pod wpływem najmniejszego dotyku Antka rozpalała ją do granic kontroli. Wiedziała doskonale, że jej uczucie do chłopaka i przekonanie o wzajemności otwierają w jej sercu i ciele kolejne furtki. Nie broniła się przed tym.
Czuła żal do mamy, że ta nie tylko jej nie rozumie, ale też nie ma do niej zaufania, że powiedziała jej tyle upokarzających ją słów, aż w końcu po prostu ucięła rozmowę. Doskonale zdawała sobie oczywiście sprawę z tego, co mamę najbardziej niepokoi. Pewnie obawa przed zbyt wczesną ciążą. Pewnie też względy religijne. Od jakiegoś czasu Krystyna mocno zbliżyła się do Kościoła i jej pobożność nie pozwalała na inne stanowisko. Tak, to wszystko dla Alicji było jasne, ale zabrakło jej w tych matczynych obawach myślenia o niej, jej pragnieniach, potrzebach i też niepewnościach. Zabrakło chęci zrozumienia, woli wysłuchania. Musiała poradzić sobie z nimi sama.
Nie powiedziała już ani słowa. Powoli wstała z fotela i ruszyła do swego pokoju. Cicho zamknęła za sobą drzwi i tak samo bezgłośnie zaczęła płakać. Zatopiła się w miękkości kanapy, otuliła poduszkami i chwyciła za pierwszą z brzegu książkę. Tak dla niepoznaki, gdyby ktoś zechciał zajrzeć do jej pokoju i zobaczyć, co robi. Zatopiona w lekturze mogła doskonale udawać, że nic takiego się nie wydarzyło. Wystarczyło raz na jakiś czas obetrzeć policzki zlane płynącymi łzami.
Rozdział 10
Planowany odjazd pociągu był o ósmej dwadzieścia sześć. Alicja zaczynała się niecierpliwić, bo Antek już powinien być na dworcu, a ona wciąż stała tam sama. Ściskała w dłoni bilety z nadzieją, że ich zakup, dokonany dobę wcześniej, nie okaże się daremny.
Przestępowała z nogi na nogę. Och, przecież wiedział, że tak bardzo nie lubiła czekać. Dreptała w tę i we w tę, nerwowo wpatrując się w przybywających na peron. Chciałaby już zająć miejsce w przedziale, aby mieć pewność, że nie będą całą drogę stać w korytarzu.
To dziwne, że się spóźniał, to zupełnie do niego niepodobne. Alicja kręciła się w kółko i zupełnie bezwiednie zaglądała do okien pociągu stojącego od kilku minut na wyznaczonym torze. Liczyła na wyłapanie wzrokiem przedziału, w którym byłoby jeszcze wolne miejsce dla ich dwojga. Co chwilę gorączkowo obracała się w kierunku schodów, po których już dawno powinien wbiegać jej chłopak.
Trochę zaczynała marznąć. Dobrze, że miała nowe buty. Była przeszczęśliwa, że udało jej się je kupić i to za zupełnie korzystną cenę. Skórzane, na grubej podeszwie, w sam raz na taką pogodę i spacery w górach. Kurtka też była w miarę ciepła. Co prawda wciąż ta sama co w ostatnich dwóch sezonach, ale ostatecznie nie było się czym martwić. Dobrą robotę robił niezawodnie ciepły szafirowy szal, a do niego czapka z pomponem w podobnym kolorze.
Alicja uśmiechnęła się do siebie, gdy wspomniała swoje poranne wyjście z domu. Na pożegnanie mama wcisnęła jej w rękę zwitek banknotów i życzyła miłego wyjazdu. Widać było, że szczerze. Od razu Alicji zrobiło się lżej na sercu. Poczuła ogromną wdzięczność za ten gest, dzięki któremu już nic nie mąciło radości, z jaką ruszała w podróż. Gdyby tylko Antek się nie spóźniał.
Zaczęła już tracić nadzieję, że chłopak pojawi się przed odjazdem ich pociągu, gdy spostrzegła znajomą sylwetkę biegnącą wprost w jej stronę. Zrobiła szybki zwrot. Stanęła za filarem i zaczęła się modlić w duchu, aby jej nie zobaczył. Czuła, że szumi jej w uszach, a w piersi zaczyna brakować powietrza. Co on tu robił? Czy naprawdę nie może dać jej spokoju?
Konrad nie zauważył Alicji. W każdym razie tak jej się wydawało. Wyglądało na to, że się spieszył i gdy tylko wskoczył do pierwszego z brzegu wagonu, zniknął jej z oczu. Z ostrożnością próbowała dostrzec, w którą poszedł stronę, tak, aby za chwilę skierować się z Antkiem w przeciwną. O ile oczywiście jej chłopak się w ogóle zjawi. Wypuściła w końcu powietrze i raz jeszcze spojrzała w stronę schodów.
Na jej wątpliwości odpowiedział sam winowajca niepokoju. W końcu i on wbiegł na peron. Obserwował ją już od kilku sekund i gdy tylko odwróciła się w jego stronę, pomachał, wskazując wagon, do którego mieli wsiąść. Zdawał sobie doskonale sprawę, że ledwo uniknął spóźnienia mogącego przekreślić zaplanowaną podróż.
Alicja szybkim krokiem podeszła do drzwi wagonu. Z wyrazu jej twarzy łatwo można było odczytać zdenerwowanie. Mężczyzna chwycił ją w pół, przysunął do siebie i złożył na ustach gorący pocałunek. Zupełnie ją tym rozbroił.
— Przepraszam cię mocno — powiedział z czułością. — Wszystko zaraz wyjaśnię. Wsiadajmy — zakomenderował.
Dziewczyna nie miała zamiaru oponować, od razu jednak postanowiła być bardzo czujna, by nie natknąć się przypadkiem na Konrada. Nie wiedziała, w którą stronę tamten się skierował, dlatego, przemierzając wagon i sprawdzając, czy w którymś przedziale znajdzie się dla nich miejsce, przejęła inicjatywę. Przemknęła obok Antka, włożyła mu w ręce swoją torbę i szła pierwsza. Nie chciała dopuścić do tego, aby natknęli się na niemile widzianego mężczyznę.
Ku jej radości dość szybko znalazła dwa wolne miejsca. W przedziale rozgościła się rodzina z czworgiem dzieci w wieku przedszkolnym i wczesnoszkolnym. Być może właśnie z tego powodu pozostałe siedzenia wciąż były niezajęte. Zapewne podróżni pragnęli uniknąć towarzystwa gwarantującego nieustanny jazgot. Ona nie zamierzała się tym przejmować. Nie mieli przecież zamiaru spać, a znalezienie miejsca dość szybko i nieprzemieszczanie się w dalsze przestrzenie pociągu minimalizowały ryzyko niechcianego spotkania.
Antek wrzucił torby na półkę nad siedzeniem. Zajęli fotele przy drzwiach naprzeciwko siebie. Alicja zdjęła kurtkę, zawiesiła ją za głową i klapnęła z westchnieniem. Wraz z powietrzem wypuściła z siebie cały poranny stres.
— To przez mojego brata — usłyszała po chwili szept Antka, który pochyliwszy się w jej stronę, chwycił za rękę i tłumaczył się ze spóźnienia. — Nie było go całą noc, mama odchodziła od zmysłów. Nad ranem już mieliśmy dzwonić na policję, ale wiesz… — zawiesił głos. — Jemu się już takie zniknięcia zdarzały. Szczerze to nie wiedziałem, co robić. W końcu wrócił, ale był w takim stanie… — Antek jeszcze bardziej ściszył głos, spoglądając dyskretnie na współtowarzyszy podróży. — Wyszedłbym wcześniej, od razu jak się pojawił w drzwiach, ale małolat, zamiast z podkulonym ogonem, wrócił pełen energii i wojowniczego nastroju. Zaczął się stawiać mamie, która od progu ciosała mu kołki na głowie za te hulanki i jej całonocny stres. Musiałem dopilnować, żeby się uspokoili, oboje, i żeby poszedł spać.
Alicja kiwała głową ze zrozumieniem, choć jednocześnie robiła wielkie oczy. Niemożliwie, żeby aż tak się dobrali. Opowieść Antka bardzo przypominała historie z jej młodszym bratem. Co prawda od jakiegoś czasu Arek się zmienił i przestał fundować rodzinie atrakcje tego typu, ale ona doskonale pamiętała jego powroty w stanie wskazującym na młodzieńcze szaleństwa. Przed oczami stanęła jej mama pełna niepokoju i narastających z każdą godziną czekania na syna dramatycznych wizji. Sercem wstrząsnęło współczucie. Rozumiała, że to była trudna noc. Nie dopytywała Antka o szczegóły, bo uznała, że przyjdzie na to czas później. Nie chciała, aby ich sąsiedzi w przedziale zbyt wiele usłyszeli.
Pewnie i tak by się im nie udało, bo czworo dzieci było niestrudzonych w dopytywaniu o to, jak to będzie w podróży pociągiem, dlaczego jadą tak powoli i kiedy dotrą na miejsce. Już zdążyły zaproponować wyciągnięcie przygotowanych przez mamę kanapek i zaczęły prosić o napoje.
Alicja spoglądała na tę scenę z pogodnym wyrazem twarzy. Z rozrzewnieniem przysłuchiwała się paplaninie dzieci i wyobrażała sobie, że kiedyś też mogłaby tak podróżować ze swoją rodziną. Spojrzała spod ciemnych rzęs na Antka i rozszerzyła usta w promiennym uśmiechu. Odpowiedział jej tym samym, przysuwając do niej swoje nogi tak, aby poczuła jego bliskość. Nie wiedziała, czy myślał o tym samym, ale dla Alicji najważniejsze było, że był obok. Na moment zapomniała o tym, że gdzieś niedaleko jest Konrad, którego pojawienie się mogło zatrząść jej poczuciem szczęścia.
Rozdział 11
Mimo iż nie miała takiego zamiaru, usnęła.
Jednomiarowy stukot kół pociągu sprzyjał ukołysaniu do snu. Mogła sobie na niego pozwolić. Naprzeciwko siedział Antek, który prawie nie spuszczał jej z oczu. No prawie, bo jednak co chwilę je od niej odrywał, od czasu do czasu dokazując z rozbrykanymi dziećmi. Wygłupiał się z nimi jak mały chłopiec, doprowadzając cały przedział do wybuchu salw śmiechu. Miał cudowny kontakt z dziećmi, co nie umknęło Alicji i połechtało jej skrywane wyobrażenia. Maluchy były niestrudzone nie tylko w zadawaniu pytań, robieniu sobie psikusów albo w potyczkach na najśmieszniejszą minę, ale też w kłótniach o najmniejszą błahostkę, co sprawiało, że atmosfera wśród sympatycznej rodzinki zmieniała się z minuty na minutę. Rodzice nie mieli łatwo, szarżowali pomiędzy wyrozumiałością a zdecydowanym studzeniem rozbuchanych emocji. Całe szczęście radzili sobie całkiem nieźle, choć nie pomniejszało to nieustannego gwaru.
Alicja sama nie wiedziała, kiedy w tym rozgardiaszu zupełnie odpłynęła. Przysłuchiwała się zabawom dzieci, w które wkręcił się Antek, przymknęła oczy i zapadła w błogi sen. Coś jej się śniło, na pewno coś miłego. Później próbowała sobie to przypomnieć, bo czuła, że chciałaby podzielić się tym z Antkiem.
Obudziła się nagle w chwili, gdy usłyszała kłujący w uszy pisk kół zatrzymującego się pojazdu. Stanęli gdzieś w polu. No cóż, to dość normalne i częste na dłuższych trasach. Ciekawe, ile będzie wynosiło spóźnienie pociągu. Czy zdołają dotrzeć na miejsce przed nocą?
Pociąg jakby usłyszał obawy pasażerów i po chwili ruszył, wzbudzając zachwyt dzieci, które z przyklejonymi do szyb nosami obserwowały coraz szybciej mijany równinny krajobraz. Dwoje starszych wyszło na korytarz, by nie tłoczyć się na kolanach rodziców siedzących przy oknie. Te miejsca zajęły młodsze dziewczynki.
— Wyjdę do toalety — Alicja dyskretnie poinformowała Antka.
— Pójdę z tobą.
— Nie musisz — uspokoiła go. — Mamy blisko. Nic mi się nie stanie.
Wyszła z przedziału i uśmiechnęła się do małych towarzyszy podróży. Dwaj chłopcy najwyraźniej coś knuli. Szeptali sobie wprost do uszu, a w oczach kryli łobuzerskie iskierki, które mimochodem wystrzeliwały jak fajerwerki.
Wzbudzili w Alicji rozbawienie, które tak jak szybko się pojawiło, tak momentalnie prysło, kątem oka bowiem spostrzegła Konrada. Właśnie wyłonił się z sąsiedniego przedziału i zmierzał chyba w tym samym co ona kierunku, sprawiając, że znów poczuła ten niewygodny szum w głowie.
Zatrzymała się, zastanawiając, co powinna zrobić. Najchętniej by uciekła, ale nie było dokąd. Obejrzała się za siebie, bo pomyślała, że może pójść w przeciwną stronę. Szybko jednak zrezygnowała z zamiaru, ponieważ korytarz był dość zatłoczony, musiałaby się przeciskać i pokonać długą drogę.
Konrad stanął przy końcu wagonu, oparł o ścianę i zaczął się jej przyglądać. Czy to możliwe, że widział ją już wcześniej i tylko czyhał na moment, gdy wyjdzie z przedziału?
Zmrużył oczy, nieznacznie przekrzywił głowę i zastygł z ledwo dostrzegalnym uśmiechem. Znała ten wyraz twarzy zbyt dobrze.
Nie miała wyjścia, musiała do niego podejść, choć odniosła wrażenie, że mięśnie w całym ciele przeszył bolesny skurcz.
— Co za spotkanie — powiedział, gdy była wystarczająco blisko, by móc go usłyszeć.
— Cześć — przywitała się chłodno.
— Cześć. Dokąd to się wybierasz?
— Jedziemy do Jeleniej Góry. A ty? — zapytała kurtuazyjnie, nie patrząc mu w oczy i sprawdzając wzrokiem, czy toaleta jest wolna.
— Jedziemy? Jesteś z nim? — Ostatni wyraz zaakcentował wyjątkowo dobitnie.
— Tak, z Antkiem — odpowiedziała dosadnie. — A ty? Dokąd?
— Do Poznania. Do kumpla.
— Czekasz w kolejce? — wskazała na zamknięte drzwi toalety.
— Tak, nie. To znaczy nie wiem, czy ktoś tam jest.
Alicja chwyciła za klamkę i z ulgą stwierdziła, że może wejść do środka. Nie przejmowała się tym, że zostawiła chłopaka za drzwiami. Trzasnęła nimi z impetem i kolejny raz tego dnia mocno wypuściła z siebie powietrze.
Nie spieszyła się, łudząc się naiwnie, że Konrad zniknie — znudzi się lub zrozumie, że nie jest przez nią mile widziany, po prostu zniknie jej z oczu. Niestety, myliła się. Gdy wyszła, wciąż tam stał. Na domiar wszystkiego nie sam. Obok niego ujrzała chmurne oblicze Antka.
Mężczyzna bezbłędnie wychwycił jej zmieszane spojrzenie.
— Długo cię nie było. Chciałem sprawdzić, czy wszystko w porządku — wyjaśnił.
Kiwnęła głową skonsternowana.
— Też wchodzisz? — zapytała Antka, zupełnie nie zwracając uwagi na Konrada. Ile by dała, aby go tam nie było.
Ten nie miał jednak zamiaru ustąpić. Łudziła się nadzieją, że wejdzie do toalety, ale mężczyzna przyglądał się parze z nieukrywanym rozbawieniem.
— Romantyczny wyjazd we dwoje? — rzucił.
— Jak widzisz. — Uśmiechnęła się szeroko i chwyciła Antka z rękę. Miała świadomość, że robi to zbyt teatralnie. Wierzyła, że jej chłopak nie będzie miał jej tego za złe.
— Właściwie to się do tej pory nie poznaliśmy. — Konrad wyciągnął rękę w stronę Antka. — Jestem Konrad. Byłem…
— Wiem, kim byłeś. — Antek niedbale szarpnął dłonią rywala. Rozpoznałby go w każdych okolicznościach. Widział Konrada kilka razy przed uczelnią, gdy odprowadzał tam Alicję lub po nią przychodził. — Antoni — przedstawił się. — Dziwny zbieg okoliczności, że spotkaliśmy się w pociągu. — Spojrzał gniewnym wzrokiem na intruza.
— Takie życie. Jadę do Poznania. Tam studiuje mój stary kumpel. Po egzaminach połazimy trochę po mieście, skoczymy do jakiegoś klubu. Wiesz, studenckie życie.
Alicja miała absolutną pewność, że uwaga Konrada była zamierzona. Z satysfakcją zaczął opowiadać o swoich planach na imprezowanie w Poznaniu. Wstrząsnęło nią oburzenie, ale wiedziała, że nie może dać się sprowokować. Jak mogła kiedyś nie dostrzegać tej małości charakteru? Nie miała zamiaru wciągać się w żadne gierki, postanowiła więc jak najszybciej zakończyć rozmowę, przerywając słowotok mężczyzny i robiąc subtelny zwrot w tył.
— Słyszałem, że świetnie zdałaś sesję. — Konrad nie odpuszczał. Widać wciąż było mu mało. — Tomek mówił, że masz najlepsze wyniki na roku. Wiedziałem, że tak będzie.
— Dobrze słyszałeś, dzięki. — Delikatnie zwróciła się w stronę korytarza. — A tobie jak poszły? — zapytała wydobywając z siebie resztkę grzeczności, konsekwentnie jednak robiąc kolejny kroczek do tyłu.
— Nieźle. Prawie tak dobrze jak tobie.
— Świetnie, gratuluję. Miłej podróży. — Próbowała zakończyć spotkanie, ciągnąc Antka za rękę. — Chodź, kochanie.
— Wam też życzę miłego wypadu. Do zobaczenia po feriach! — rzucił Konrad z krzywym uśmiechem.
Alicja ostatkiem opanowania pozostawiła pożegnanie bez komentarza, choć czuła w jego tonie jad. Wszystko w środku niej się gotowało, z chęcią wyskoczyłaby z tego pociągu, by być jak najdalej od tego człowieka, jego cynicznego spojrzenia i złośliwości. Szła z Antkiem w stronę przedziału, analizując to, co się wydarzyło i jednocześnie gorączkowo się zastanawiając nad tym, jak on przyjął to dziwne spotkanie.
Obejrzała się na chłopaka, próbując uchwycić jego spojrzenie, ale ten uciekał wzrokiem gdzieś na bok. Pragnęła, by choć na moment popatrzył jej w oczy, chciała poczuć bliskość.
Rozdział 12
Milczeli od kilku minut. Przymknęła powieki i próbowała zapomnieć o tym, co się stało. Nie potrafiła jednak. Wciąż powracał do niej ten kuriozalny obrazek, gdy stali w troje w ciasnym zaułku przy drzwiach do toalety. W głowie echem odbijał się cały dialog, a w ciele na nowo rodziły się niechciane doznania.
Antek ani razu na nią nie spojrzał. Jak zahipnotyzowany zwrócony był twarzą w stronę okna. Znała go na tyle dobrze, że domyślała się jego myśli. Chmurne czoło i granatowe w tym momencie oczy mówiły same za siebie. Postanowiła, że da mu czas na ostudzenie emocji. Każda kolejna minuta oczekiwania stawała się jednak dla niej niełatwą do zniesienia wiecznością.
— Może wyjdziemy na chwilę na korytarz? — zapytała po dłuższej chwili. Z trudem wytrzymywała napięcie, które między nimi narastało. Wydawało jej się, że zbliżają się do apogeum, traciła pewność, że mu podoła.
Widziała, że się waha, ale ostatecznie podniósł się i ruszył za nią.
— O co ci chodzi? — zapytała, gdy stali w bezpiecznej od innych odległości, szczególnie od przedziału, w którym przebywał Konrad. Raczej nikt nie miał szans usłyszeć ich konwersacji.
— O nic — odpowiedział, wciąż nie obdarzając jej spojrzeniem. Wzrok miał wbity w próżnię.
— Przecież widzę. — Alicja była bliska utraty kontroli nad sobą. — O co masz do mnie pretensje?
— O nic — odparł, przesuwając się nieznacznie, by mógł ich minąć niecierpliwy podróżny.
— Przestań udawać! — prawie krzyknęła.
Zdziwił się. W końcu spojrzał na nią przytomnym wzrokiem.
— O nic mi nie chodzi. Po prostu mocno mnie to zaskoczyło.
— Czyli jesteś zaskoczony i w związku z tym się do mnie nie odzywasz?
— Odzywam się. — Antek patrzył już prosto w oczy dziewczyny. — Po prostu zastanawiam się nad tym…
— Nad czym? — wpadła mu w słowo na dobre rozjuszona.
— Jak to się stało, że jedziemy nie tylko tym samym pociągiem, ale też tym samym wagonem i w sąsiednich przedziałach?
— To rzeczywiście wyjątkowy zbieg okoliczności — powiedziała z nieukrywaną ironią w głosie. — Tylko wiesz co? Ja nadal nie rozumiem twojej zmiany nastroju i wymalowanego na twarzy gniewu. — Skrzyżowała ręce w oczekiwaniu na odpowiedź.
— Skąd on wiedział? — zadał pytanie, jakby nie do końca słyszał, co przed chwilą powiedziała.
— Co wiedział? — dopytała z irytacją.
— Że my jedziemy?
— Raczej nie wiedział. Nie sądzisz chyba… Nie podejrzewasz mnie chyba o to, że mu powiedziałam, ba, a może nawet zaprosiłam do wspólnego podróżowania?
— Nie wiem.
Wielkie oczy Alicji zrobiły się jeszcze bardziej okrągłe. Rozpierający ją gniew zmienił ich barwę na niemalże czarne. Antek jakby się ocknął. Otworzył usta, aby coś powiedzieć, ale kobieta go uprzedziła.
— Wiesz co. Mam dość. To jest po prostu chore. Co ty sobie w ogóle myślisz? Że zaprosiłam go do pociągu, żeby, no właśnie, sama nie wiem, po co…? Żeby nas zdenerwował, żeby popsuł nam wyjazd? Wyjazd, na który tak się cieszyliśmy? O który tak walczyłam z mamą? Naprawdę?
— Alicja… — Próbował ją uspokoić. Zbliżył się do dziewczyny i chciał ją do siebie przytulić, ale ta nie pozwoliła na zrobienie kolejnego najmniejszego kroczku.
— Nie, nie Alicja. Zastanów się, co ty w ogóle robisz. — Nie kryła silnego wzburzenia. — Zastanów się, czy mi ufasz. Jeśli nie… Jeśli nie przestaniesz mnie obciążać swoimi urojonymi wyobrażeniami, to nasz wspólny wyjazd nie ma sensu — oddychała szybko. — A ja obiecuję, że na najbliższej stacji wysiadam i wracam do Szczecina. Sama! — podkreśliła dobitnie, mierząc w niego palcem.
— Już, już — mówił do niej kojącym głosem. W końcu udało mu się ją ujarzmić i objąć ramieniem. — Nie wysiadaj. Nie mam zamiaru nigdzie bez ciebie jechać — zapewniał, głaszcząc dziewczynę po głowie. — Przepraszam. Naprawdę przepraszam. Ufam ci. Oczywiście, że ufam, ale jak go zobaczyłem… To głupie, co pomyślałem.
Jeszcze przez chwilę próbowała się wyrwać z jego ramion, ale robiła to bez przekonania. W końcu skapitulowała. Powoli słabło w niej całe napięcie. Pod wpływem przepraszającego spojrzenia i spokojnego oddechu Antka, a także jego delikatnych muśnięć, które przyjmowała z przymkniętymi oczami, powracało do niej przekonanie, że zmierza w dobrym kierunku. Nie tylko pociąg, ale i ona. Oni razem.
— Mam prośbę — usłyszała słowa wypowiedziane półgłosem wprost do ucha.
— Jaką? — Podniosła na niego wyczekujący wzrok.
— Mogłabyś częściej nazywać mnie swoim kochaniem? — zapytał, mrużąc oczy w uśmiechu. — Powiedziałaś tak do mnie po raz pierwszy. To było niezwykle miłe.
— Hm — mruknęła znacząco. — Muszę to przemyśleć — odparła przewrotnie. — Może znów przy okazji odciągnięcia cię od jakiegoś mojego byłego.
— Nie przeciągaj struny. — Tym razem on pogroził palcem i pocałował ją w czubek nosa.
— Zrobię wszystko, co w mojej mocy — odpowiedziała, wtulając się mocniej w jego ramiona.
Pomyślała sobie, że zadziwia samą siebie. Jeszcze przed momentem miała ochotę najpierw go ostro złajać, a następnie wyskoczyć z pociągu, a teraz mogłaby tak stać z Antkiem aż do samej Jeleniej Góry. Westchnęła głęboko, obserwując krajobraz migający jej za oknem.
Stracili rachubę czasu połączeni czułym objęciem i ze złudnym poczuciem, że są sami w tej podróży. W pewnym momencie z ich przedziału wyłoniły się głowy dwóch nicponi.
— Mama zaprasza państwa na ciasto — powiedział głośno jeden z nich, ten starszy, który wydawał się grzeczniejszy.
— Czekamy — zaprosił drugi. — No chodźcie, bo mama nie pozwala bez was zacząć — dokończył z niecierpliwością.
Rozdział 13
Basiu, kochana Przyjaciółko,
wiem, że nie masz teraz zbyt wiele czasu i dlatego nie piszesz. Rozumiem, choć z drugiej strony bardzo mi brakuje wieści od Ciebie. Od Twojej ostatniej krótkiej wizyty nie dostałam żadnego listu. Dobrze, że udało nam się wczoraj pogadać, ale to wciąż za mało. Mam wrażenie, że jakoś nieudolnie kradniemy ten czas dla siebie, prawda? Słyszałam w oddali głosy Mateusza i jego siostry. Brzmiały wesoło. Basiu, cieszę się, że Ci się układa. Wciąż jednak znam tylko ogólniki. Najlepiej byłoby, gdyby znów udało nam się spotkać, abyś mogła mi powiedzieć coś więcej o tym, jak Ci się mieszka z Mateuszem, czy przyzwyczaiłaś się do tego, że wraz z odzyskaniem swojego ukochanego otrzymałaś w darze siostrę. Wczoraj mówiłaś o niej bardzo ciepło. Czuję, że staje Ci się coraz bliższa. Chciałabym Was zobaczyć, poznać Justynkę, po prostu pobyć z Tobą, ale obawiam się, że w najbliższym czasie będzie to trudne. Może dopiero podczas majówki, a jak nie… To w wakacje? O Boże! Tyle czasu?!
Dobrze, już dobrze. Nie ma co smucić się na zapas. Piszę więc do Ciebie, bo mam tyle do opowiedzenia.
Nie wiem, od czego zacząć.
Trudno znaleźć mi słowa, aby wyrazić to, co czuję po naszym wyjeździe do Karpacza.
Zacznę od początku. No prawie.
Podróż minęła nam szybko i właściwie bardzo przyjemnie. Był jeden incydent, który na chwilę wytrącił mnie z równowagi, ale dziś myślę, że nie warto o nim wspominać.
W Karpaczu powitała nas piękna zima. Wiesz, byłam w górach po raz pierwszy o tej porze roku. Zaśnieżone góry zrobiły na mnie niesamowite wrażenie. Był taki moment, w którym stanęłam jak zaklęta, wpatrywałam się w ten niemal baśniowy widok. Brakuje mi słów, aby go opisać i oddać w pełni jego urok. Chciałabym zatrzymać podziwiane krajobrazy w mej pamięci na zawsze, nie pozwolić im na zapomnienie, nie wiem jednak, czy to możliwe. Muszę po prostu tam jeszcze wrócić.
Pewnie powinnam Ci napisać o wyprawie na Śnieżkę, o kościele Wang, wodospadach Szklarki i Kamieńczyka. Ale nie zrobię tego, bo po pierwsze, wiem, że znasz je doskonale, a po drugie, nie dlatego chwyciłam za długopis i papier. Prawda jest taka, że nie piękno gór zachwyciło mnie najbardziej.
Antek… Jak wspomnę, iloma wątpliwościami dotyczącymi Antka Ciebie obdarzyłam, to aż mi wstyd. Właściwie to nie lubię wspominać tamtego czasu, bo… Wybacz, drży gdzieś we mnie nutka zazdrości. Basiu, w końcu to Ty się na nim najpierw poznałaś, prawda?
Antek zamiast w hotelu przy głównej ulicy, ostatecznie zarezerwował dla nas pokoik w małym pensjonacie. Musieliśmy dostać się do niego taksówką, bo nie dojeżdża tam żaden autobus. Miejsce okazało się urocze, usytuowane na dalekich peryferiach Karpacza, na wzgórzu, nieopodal lasu, z pięknym widokiem na łańcuch górski. Krajobraz jak w bajce. Za oknem roztaczały się obrazy, które dotąd widziałam jedynie na ilustracjach w książkach, zdjęciach w albumach albo filmach. A, i na widokówkach otrzymywanych od Ciebie.
Pokoik był niewielki, ale nie to przecież było najważniejsze. Na dole pensjonatu do naszej dyspozycji mieliśmy przestronną izbę, w której prawie co wieczór można było grzać się przy kominku. Schodzili do niej pozostali goście. Trochę na początku mnie to krępowało, znasz moje dziwactwa, nie czuję się swobodnie przy zupełnie obcych osobach, ale później okazało się, że trafiliśmy na niezwykle miłych i pogodnych ludzi. Naszymi najbliższymi sąsiadami była para z Lublina. Tak, tak, Twoi ziomkowie. Nie znają Cię jednak, o co nie omieszkałam ich zapytać.
No i w końcu mój Antek. Basiu, nikt o mnie w życiu jeszcze tak nie dbał jak on właśnie. Chwilami nawet myślałam, że przesadza. Rozumiesz, nie jestem przyzwyczajona do tego, żeby ktoś wsłuchiwał się w moje oczekiwania, potrzeby aż tak uważnie. Lubię sama o siebie zadbać, a on uparł się czytać mi w myślach. Przy tym jeszcze za wszystko płacił. Nie wydałam na wyjeździe ani złotówki. Początkowo więc byłam i zaskoczona, i zafrapowana, i sama nie wiem, jaka jeszcze. Łapałam się jednak na tym, że jego uwaga tak bardzo na mnie skupiona, a także męska duma, która go rozpierała za każdym razem, gdy uznał, że mnie uszczęśliwił, sprawiają mi przyjemność. Oddałam się takiemu traktowaniu. Dobrze mi było, gdy czułam, że dla Antka jestem ważna, w jego oczach wyjątkowa. Zrozumiałam, co Goethe miał na myśli, pisząc: „Chwilo, trwaj!”. Ileż bym dała za zatrzymanie tego, co razem przeżyliśmy, na zawsze. Nawet teraz, gdy przymykam oczy i przenoszę się w tamten czas i miejsce, czuję się wręcz niebiańsko.
Wszystko okazywało się piękne. Pogodne, ciepłe poranki, smaczne i obfite śniadania przygotowane przez gospodarzy, spacery po okolicy, wyprawy w góry, podziwianie krajobrazów, kąpiele słoneczne, bo jakimś cudem nie zdarzył się dzień bez słońca, a i mróz nam nie dokuczał, bo nie był zbyt silny, zabawy w śniegu, podczas których czułam się jak małe dziecko, długie przesiadywania w knajpkach i wieczory najpierw przy kominku w towarzystwie, które dostarczało nam milionów powodów do śmiechu i w końcu tylko nasze noce.
Basiu, gdy to piszę, myślę sobie, że opowiadam cudowny sen, z którego nie mogę się wybudzić. Nie mogę… nie chcę go zapomnieć. Niesamowite było to, że ani przez moment się nie nudziłam, że czułam powiązanie z Antkiem niewidzialną nicią. Nie musieliśmy nic mówić, aby czuć, że to, czego doświadczaliśmy, widzieliśmy, podziwialiśmy, jest dla nas obojga ważne. Nie musiałam udawać, że coś mi się nie podoba albo, przeciwnie, że zachwycam się czymś, co mnie nie interesuje. To samo nas bawi, nudzi i to samo oburza. Już zrozumiałam, dlaczego nie wyszło mi z Konradem, czy wcześniej z Jakubem. Pojawienie się w moim życiu Antka wyjaśniło, dlaczego tamci byli pomyłką.
Wiem, że życie jest piękne tylko przez chwilę, domyślam się, że ten boski stan ducha, owe uniesienie, które jeszcze we mnie buzują, mają trwać tylko jakiś czas. Wiem to, ale jednocześnie pytam, dlaczego tak musi być?! To my jesteśmy kowalem własnego losu, to my decydujemy, jacy jesteśmy dla innych. I jeśli spotkałyśmy na drodze swego życia kogoś, kogo tak kochamy, a oni nas, to dlaczego nie miałoby być pięknie cały czas? Jeśli dwie strony pragną tego samego, to musi być dobrze, prawda? Widzisz, i znów mi Ciebie brakuje tu i teraz. Chciałabym z Tobą porozmawiać. Zobaczyć Twą reakcję i posłuchać.
Basia, a czy Ty jesteś szczęśliwa? Zasypałam cię moimi wspomnieniami i radościami, a Ty? Czy zmiany w Waszym życiu są tylko dobre? Często myślę o tym, jak sobie radzicie. Jestem absolutnie pewna, że Mateusz jest wspaniałym człowiekiem, który robi wszystko, abyś czuła jego miłość.
Może uda Ci się znaleźć chwilę. Napisz do mnie. Proszę.
Pozdrowienia dla wszystkich Twoich Bliskich
Alicja
Basia złożyła kartkę na dwoje i schowała ją do koperty. Siedziała w bibliotece już od kilku godzin i poczuła się bardzo zmęczona nauką. List od Alicji przeczytała kolejny raz, aby móc się wzruszyć, uśmiechnąć do tego, co dzięki niemu mogła sobie wyobrazić. Jak dziwnie potoczyły się ich losy. Jak nieoczekiwanie. Jeszcze kilka miesięcy temu obydwie były samotne, pełne niepokoju, że nie znajdą tego jedynego, a teraz mają obok siebie wyczekiwane drugie połówki. Marzyły o nich. Gdyby wtedy ktoś im przepowiedział, że zwiążą się z tymi właśnie mężczyznami, nie dałyby temu wiary.
Uśmiechnęła się do swych myśli. Tam daleko w Szczecinie ma przyjaciół, dla których wciąż jest ważna. Przeżywają swe chwile szczęścia, a ona może o nich jedynie poczytać. Szkoda, że nie ma ich bliżej. Nagle poczuła, jak bardzo są jej potrzebni.
Rozdział 14
Jak to się mogło stać? Przecież wiedział, że nie przyjmie jego decyzji z radością. Naprawdę nie przyszło mu do głowy, że właśnie zburzył tak ważne dla kobiety poczucie bezpieczeństwa?
Alicja w środku cała wrzała, nie mogła uwierzyć w to, co usłyszała. Los sobie z niej zadrwił.
Mężczyzna wpatrywał się w dziewczynę ze zdumieniem. Gdy się do niej wybierał, był pełen przekonania, że podjął słuszną decyzję, że jego plan jest dobry. Dla niej, dla nich obojga. Nie do końca chciał zrozumieć, dlaczego nie podziela jego entuzjazmu.
— To szansa na wyższe, dużo wyższe zarobki.
Słowa Antka pogrążały go w jej oczach. Nie mogła pojąć, dlaczego nagle wyższe zarobki stały się dla niego tak ważne. A ona? Co ona ma teraz zrobić? Znów zostać sama? Dzielić się nim z czasem, który będzie samotnością. Czekać na jego telefony, przyjazdy raz na kilka tygodni, miesięcy? Nie! Nie zniesie tego! Nie ma takiego zamiaru! Gdy patrzy na swoją mamę, która od zawsze czeka i czeka, która mierzy swe małżeństwo od przyjazdu do odjazdu jej ojca, od powitania do pożegnania, a pomiędzy tylko krótkie chwile radości, a później niepokój, nerwy, bo na horyzoncie kolejne pożegnanie, wie, że nie zgodzi się na powtórzenie takiego scenariusza w swoim życiu.
Mówiła mu to. Nie wspomniała co prawda o tym, że kiedyś zakończyła spotkania z chłopakiem, którego poznała w liceum i który nawet był interesujący, ale tylko dopóty, dopóki dowiedziała się, że jest studentem Akademii Morskiej i zamierza pracować jako marynarz. Mówił jej o tym z dumą, myśląc pewnie, że wzbudzi u dziewczyny podziw. Zawiódł się, bo skutek był odwrotny do zamierzonego. Alicja, przeczuwając, że mogłaby poważniej zaangażować się w relacje z adeptem marynarstwa, bo był intrygującym mężczyzną, jednym ciosem zakończyła znajomość, zrażona wizją jego przyszłości. Sprzedała mu zazwyczaj skutecznie działającą bajkę o tym, że ma chłopaka i nie jest zainteresowana żadnym innym. Już dawno postanowiła, że jeśli związek, to realny, na co dzień, tu i teraz, a nie wystawiany na próbę sił, cierpliwości i okupiony oczekiwaniem. Ona po prostu nie miała zamiaru zostać Penelopą.
— Trzeba było wcześniej mi powiedzieć, że masz takie plany — powiedziała w końcu, siląc się na zachowanie spokoju.
— Wcześniej nie miałem ich sprecyzowanych — odrzekł, wciąż nie domyślając się, co jego „nowina” uczyniła w głowie i sercu dziewczyny.
— To co się zmieniło?!
Antoni spojrzał Alicji głęboko w oczy, próbując odgadnąć, czy pyta poważnie. Niemożliwe, żeby nie rozumiała.
— Po naszym wyjeździe dla mnie bardzo wiele. Myślałem, że dla ciebie też.
— Tak, dla mnie też. Dlatego nie wiem, jak mogłeś pomyśleć, że się ucieszę. Po tym wszystkim chcesz wyjechać?
— Przecież robię to dla nas.
— Dla nas?! — podniosła głos. — Wytłumacz mi w takim razie, gdzie w tym wszystkim jestem ja? — Nie potrafiła opanować gniewu. — Właśnie mi oświadczyłeś, że wyjeżdżasz do pracy do Holandii. Przypominam ci, że ja jestem tu, w Szczecinie!
— Nie mogę przecież wiecznie pracować w pogotowiu. Nie chcę dłużej jeździć w karetce. Mówiłem ci, że to tymczasowe zajęcie, że planuję je zmienić. Zarabiam tam grosze.
— Nie sądzisz chyba, że dla mnie to ma znaczenie.
— Nie sądzę, ale chciałbym móc ci zaoferować więcej niż dziś jestem w stanie. Rozmawialiśmy o tym.
— O czym, niby o czym?!
— Że chcielibyśmy tworzyć naszą wspólną przyszłość.
Alicja kiwała głową z niedowierzaniem. Przyszłość? Jaką? On tam, ona tu?
— Bez pieniędzy niewiele jestem w stanie ci dać. A teraz nie jestem w stanie nic odłożyć. Muszę zmienić pracę, bo inaczej nie zagwarantuję nam jakiejkolwiek przyszłości.
Drgnęła na te słowa. Przypomniała sobie, z jaką przyjemnością zgadzała się na to, aby Antek płacił za ich rozrywki w górach. Proponowała co prawda, że sama będzie pokrywać rachunki za posiłki, była gotowa też zwrócić mu pieniądze za noclegi, ale nie chciał o tym słyszeć, a ona się tym specjalnie nie zmartwiła. Imponowało jej, że jej mężczyzna płaci za cały pobyt i jest szczodry w sprawianiu jej radości drobnymi upominkami zakupionymi w góralskich budkach, smakołykami wynajdowanymi w kartach dań, czy atrakcjami typu kolejka górska lub zjazd saneczkami. Teraz poczuła się winna. Nie myślała wcześniej o tym, że dla Antka ten wyjazd mógł być niemałym wydatkiem. Przyzwyczajona, że za bezpieczeństwo materialne odpowiedzialny jest mężczyzna, podświadomie przyjęła to za normę. Zawstydziła się swojej bezmyślności i próżności.
— Nie oczekuję od ciebie wiele. Mam na myśli oczywiście kwestie finansowe. Mówiłam, że najlepiej będzie, jeśli rozliczymy się za wyjazd do Karpacza.
— Alicja, ale to przecież nie o to chodzi! — Przerwał jej gwałtownie. — Ten wyjazd nie miał znaczenia.
Konsternacja w oczach dziewczyny ostudziła jego poruszenie.
— To znaczy miał znaczenie — poprawił się. — O rozliczaniu się za koszty nie ma mowy. Zaproponowałem ci urlop i jestem szczęśliwy, że się na niego zgodziłaś. — Przysunął się do dziewczyny i ujął dłońmi jej ramiona, tak jakby chciał, aby bardzo uważne go wysłuchała. — Chodzi mi o pieniądze, które… — szukał odpowiedniego słowa — dadzą nam szansę na… — zawiesił głos.
Spojrzał w oczy Alicji. Zastanowił się, czy czegoś nie pomylił. Czy powinien się tak spieszyć? Może źle odczytał sygnały.
— Posłuchaj, mówiłem ci, że chciałbym być z tobą nie na chwilę, nie na jakiś czas, ale na zawsze. Na zawsze — powtórzył mocniej. Patrzył na kobietę, próbując wyczytać z jej oczu, co naprawdę myśli. Nie mógł jej przejrzeć. — Jeśli i ty tego chcesz, to proszę, zrozum, że ja muszę zarobić więcej pieniędzy niż dziś tu w Polsce jestem w stanie. Mam szansę popracować przez jakiś czas w restauracji w Holandii. Wincent, ten znajomy mojej mamy, mi to już dawno proponował. Wcześniej nie chciałem wyjeżdżać. Musiałem pomóc mamie przy remoncie, no i to, że wciąż miałem nadzieję, że może coś między nami się zadzieje. Już kilka razy prawie pakowałem torbę, ale coś mnie zatrzymywało. Za każdym razem, gdy się spotykaliśmy, a ty wciąż należałaś do innego, wracałem do domu i dochodziłem do wniosku, że nie ma sensu łudzić się nadzieją. Byłaś dla mnie nieosiągalna. Może i bym już w listopadzie wyjechał, no ale jeszcze remont mieszkania. Nie mogłem zostawić mamy. Dziś wszystko się zmieniło.
— No tak… — Alicja weszła mu w słowo. — Wszystko się zmieniło — powtórzyła. — Remont zrobiony, ja już nie „należę do innego”, tylko do ciebie — mocno wyartykułowała niemalże każde słowo. — Można pomyśleć o większej kasie. Czy tak?! Posłuchaj! — Wyprostowała się, strącając delikatnie jego dłonie. — Po pierwsze, pamiętaj, że ja do nikogo nie należę. Ani nie należałam do Konrada, ani nie należę do ciebie. Po drugie, po drugie… — Gniew odbierał jej jasność umysłu. Gorączkowo szukała słów, które wyraziłyby to, co czuła i myślała. — Dla mnie nie istnieje związek na odległość. Mówiłam ci o tym, że nigdy nie zostałabym żoną marynarza. Zapomniałeś? Nie zwróciłeś uwagi na taki niuans? Chcesz jechać, proszę, droga wolna. Dla mnie sytuacja stała się jasna.
W tym momencie otworzyły się drzwi do pokoju.
— Antku, czy mógłbyś mi pomóc? — Mama Alicji nieśmiało zajrzała do środka. W ręku trzymała słoik. — Nie mogę go odkręcić — dokończyła, gdy młodzieniec sięgnął po naczynie.
— Jasne — powiedział uprzejmie. Wzrokiem jednak uciekał przed czujnym spojrzeniem pani Krystyny. — Proszę — dodał po chwili, oddając słoik z odkręconym wieczkiem.
— Bardzo ci dziękuję. Zapraszam na zapiekankę, już ją wyjęłam z piekarnika. Lubisz ogórki kiszone? — zwróciła się do gościa.
— Oczywiście, kto ich nie lubi — odpowiedział z wymuszonym uśmiechem, próbując ukryć zdenerwowanie.
— To chodź, wyjmiesz je ze słoika — zakomenderowała mama Alicji, powtórnie wciskając zdezorientowanemu chłopakowi naczynie do rąk. — Ala, jesteś mi potrzebna.
Dziewczyna niechętnie podniosła się z kanapy. Była zaskoczona tym, co zrobiła jej mama. Nigdy wcześniej nie zdarzyło jej się wejść do pokoju córki bez pukania. Ponadto ta niecierpiąca zwłoki potrzeba, aby oboje poszli za nią do kuchni wydała jej się mocno podejrzana. Pomaszerowała jednak posłusznie za rodzicielką i chłopakiem, który nie śmiał sprzeciwić się gospodyni.
W kuchni stół był już nakryty do posiłku. Mama z nieodgadnioną miną zaczęła nakładać na talerze kawałki ziemniaczanej zapiekanki. Szło jej to trochę niezgrabnie. Co chwilę upadały na boki kawałki gorącej potrawy. Kręciła głową, popatrując ukradkiem na zebrane wokół towarzystwo.
Alicji dotąd wydawało się, że nie jest głodna, ale zapach lubianego przez nią dania skutecznie pobudził kubki smakowe. Gdyby nie przerwana rozmowa z chłopakiem, na pewno z entuzjazmem zasiadłaby do stołu. Spojrzała z ukosa na Antka, nie przestając chaotycznie analizować w głowie to, co się przed momentem między nimi wydarzyło.
Mężczyzna siedział już przed swoim talerzem, trzymając na kolanach szczebioczącą Anię. No tak. Dziewczynka wykorzystywała każdą chwilę, aby się z nim pobawić. Teraz próbowała grać z gościem w łapki.
— Trochę tu za mało miejsca na te klaskanki — zauważyła Krystyna. — Aniu, usiądź na taborecie obok. Później się pobawicie.
— Nie wiem, czy później Antek będzie miał czas, właściwie już wychodził. — Alicja nie wytrzymała.
Poczuła na sobie uważne spojrzenie mamy i zmieszany wzrok chłopaka.
— Tak — potwierdził, wstając z miejsca. — Racja, powinienem się zbierać, jest późno.
— Nie ma mowy. Siadaj, jesteś po pracy. Zjesz i jak będziesz chciał, dopiero wtedy pójdziesz.
Alicja nie poznawała swojej mamy. Jak rzadko kiedy zdecydowanie kierowała każdym ich krokiem.
— Dobrze, ale tylko trochę. Naprawdę się spieszę. Jest późno — powtórzył.
Młoda kobieta wstawiła wodę na herbatę, nerwowo zaczęła przygotowywać szklanki.
— Mnie nie rób — usłyszała głos Antka. Odwróciła się do niego. — Dziękuję — powiedział krótko, kosztując kawałek placka.
Dziewczyna wiedziała, że powinna ugryźć się w język. Co ją podkusiło, żeby zasugerować mu wyjście? Wolałaby przecież dokończyć z nim rozmowę, ale duma nie pozwalała jej uczynić najmniejszego gestu.
Rozum wołał, aby dopuściła do siebie jego argumenty, aby choć spróbowała go zrozumieć, ale serce nakazywało ucieczkę. Im szybciej to zrobi, tym mniej będzie bolało.
Rozdział 15
Usłyszała delikatne kroki mamy. Drzwi były lekko uchylone, dlatego nietrudno było zauważyć, że Ala siedzi na kanapie z książką na kolanach, ale ze wzrokiem utkwionym za oknem. Było już zupełnie ciemno. Krystyna wiedziała, że córka rozpamiętuje miniony wieczór. Doskonale znała ten jej stan.
— Nie chciałam, ale samo tak wyszło — zaczęła mówić, gdy usiadła już obok córki. Wzrok dziewczyny utwierdził ją w przekonaniu, że przeżywa wewnętrzne rozterki. — Dość głośno rozmawialiście, dlatego usłyszałam…
Alicja się domyśliła, że niecodzienne zachowanie mamy nie było przypadkowe. Teraz otrzymała tylko potwierdzenie swych przypuszczeń. Nieznacznie wzruszyła ramionami.
— Jesteś zdenerwowana.
— Tak. Wręcz wściekła. On chce wyjechać do Holandii.
— Domyśliłam się. Do pracy?
— Uhm — przytaknęła.
— A ty nie chcesz, żeby jechał.
— Nie, nie chcę — rzuciła nerwowo. — Zawiodłam się na nim — dodała kategorycznie. — Tylko, proszę, nie mów, że mnie przestrzegałaś.
— Nie, nie mam zamiaru. — Pamiętała, jak broniła córce wyjazdu w góry, ale od tego czasu zdążyła odrobinę zmienić nastawienie. Gdy obserwowała Antka, nabierała do niego coraz większego zaufania. Widziała, że chłopakowi bardzo zależy na budowanym przez nich związku, jak jest wpatrzony w jej pierworodną, dlatego zaniepokoiło ją dzisiejsze zachowanie Alicji, które wydało jej się zbyt emocjonalne i po prostu nierozsądne. — Z tego co się zorientowałam, on chce jechać, aby móc lepiej zarabiać. Chcesz mu zabronić?
— Niczego mu nie bronię. Chce, niech jedzie. Jego sprawa, jego życie.
Krystynie trudno się było przyznać, że słyszała dość dużo z rozmowy młodych. Podniesione głosy Alicji i jej gościa zwróciły jej uwagę i mocno zaskoczyły, bowiem, jak dotąd, młodzi nigdy się nie kłócili. Wiedziała, że córka będzie na nią zła, gdy dowie się, że wsłuchiwała się w ich wymianę zdań z pełną premedytacją.
— A dlaczego zostawia tę pracę? — próbowała zachęcić córkę do szczerej rozmowy. Zazwyczaj nie było to łatwe, bowiem Alicja rzadko mówiła o swoich sprawach, chyba że były one błahe albo neutralne.
— Twierdzi, że myśli o nas. O naszej przyszłości. Ale ja ją widzę zupełnie inaczej, to znaczy przede wszystkim nie chcę zostać sama jak… — Nie dokończyła, bo głos jej się załamał. Spojrzała na mamę, co wystarczyło, aby zrozumiały się bez słów.
— Jesteście młodzi. Zaczynacie swoje dorosłe życie. Ty masz studia, realizujesz się, rozwijasz, inwestujesz w swoją przyszłość, on chce zdobyć pracę, która pozwoli mu na planowanie rodziny. To chyba dobrze o nim świadczy. Zachowuje się dojrzale. — Krystyna dokończyła niepewnym głosem. Nie chciała wkraczać zbyt mocno w osobiste życie córki, ale bardzo zmartwiło ją, że Alicja tak zdecydowanie odrzuca wizję wyjazdu chłopaka za granicę. — Wiem, że porównujesz tę sytuację do mojej i taty, ale wasza historia wcale nie musi tak wyglądać.
— Jak nie? On tam, ja tu. Mam na niego czekać? Jak często będzie przyjeżdżał? Na ile? Na weekend? Na urlop raz na pół roku? Przecież jesteśmy ze sobą dość krótko, a on już planuje życie na odległość.
— Tego nie wiem, a co o tym mówił?
— Nic. Tak daleko w rozmowie nie doszliśmy. Nie mam pojęcia, jak to sobie wyobraża. — Dziewczyna bezradnie wzruszyła ramionami. Bała się, że się zaraz rozklei. Łzy stały w progu jej wielkich smutnych oczu.
— Może warto jeszcze porozmawiać, przedyskutować. Przecież Holandia nie jest daleko. Pewnie mogłabyś do niego czasami jeździć. — Alicja gwałtownie obróciła w jej stronę głowę. Kilka tygodni temu mama zajadle walczyła o to, żeby pod żadnym pozorem nie wyjeżdżała z Antkiem w góry, a tu taka przemiana. — Oczywiście gdybyś chciała — Krystyna kontynuowała, domyślając się, co córce zaprząta głowę. — Wiesz… świat się zmienia. Ja nie miałam możliwości, żeby pływać z tatą. Załatwienie rejsu przez całe lata było bardzo trudne, dla nas właściwie niemożliwe. Na tyle miesięcy, z dziećmi na pokładzie. A bez was przecież też nie. W twojej sytuacji to zupełnie co innego. Teraz możecie podróżować, poznawać nowe kraje, szukać możliwości również za granicą. Antek nie musi jechać tam na zawsze. A gdyby pojechał tylko na trochę?
Alicja nie chciała tego słuchać. Nie, mama się myliła, nic nie rozumiała, to się nie uda. Ona nie ma zamiaru zostać sama.
— Pojedzie na trochę, później na dłużej, może na zawsze. A ja mam czekać, usychać z tęsknoty, wierzyć, że wróci, obsypie mnie złotem i będziemy szczęśliwi? Nie wierzę w takie bajki. Jeśli mam być sama, to naprawdę sama.
Krystyna się zamyśliła. Może córka miała rację? Ona coraz bardziej lubiła Antka i czuła, że chłopak nie miał złych zamiarów, wymyślając sobie pracę gdzieś w dalekiej Holandii, wiedziała, że chciał dobrze, szkoda jednak, że nie rozumie lęków Alicji. Serce jej się krajało, gdy widziała zawód w oczach pierworodnej. A była taka szczęśliwa, gdy wróciła z gór. Taka rozpromieniona i pełna miłości. Chyba po raz pierwszy w życiu. Bolało ją, że teraz jej dziecko cierpi, że panicznie boi się losu takiego, jaki ona wiodła. Nie podejrzewała, że może być przyczyną dramatycznych rozterek Alicji. Niby je rozumiała, ale jednocześnie poczuła dojmujący smutek. Robiła przecież wszystko, co mogła, aby jej dzieci były szczęśliwe, by wzrastały w poczuciu miłości, uwagi i troski. Stanowiły treść jej życia. Kiedyś sądziła, że ją wypełniła wszystkim co dobre, że osiągnęła tym samym cel swej misji jako matki i żony. Okazuje się, że chwile radości i satysfakcji bywają złudne i trwają niezwykle krótko. Pogubiła się w tym wszystkim, tracąc pewność, że rozumie sens istnienia.
Jeszcze raz spojrzała na Alicję, na jej podniesioną głowę i gniewną minę. Nie potrafiła jej pocieszyć. Westchnęła ciężko i powoli podniosła się z kanapy.
Rozdział 16
Joanna od jakiegoś czasu była markotna. Alicja domyślała się, że musi chodzić o Tomasza. Nie było go od kilku dni na uczelni. Ponoć z powodów rodzinnych musiał pozostać dłużej w Barlinku. Coś się jednak musiało stać. Permanentne zamyślenie Joanny mówiło samo za siebie.
Wychodziły właśnie z budynku uczelni.
— Może przejdziemy się na Turzyn? — zaproponowała.
— Na Turzyn? — Joanna nieprzytomnie spojrzała na przyjaciółkę.
— Tak, chcę kupić w zielarskim bratek i krwawnik. Pomyślałam, że przy okazji możemy sobie pochodzić i może coś nam tam jeszcze rzuci się w oczy. Na przykład jakaś ciekawa książka w tej budzie z używanymi?
— No dobrze — niechętnie przytaknęła studentka. — W końcu na to dostajemy stypendium. — Uśmiechnęła się nieprzekonująco.
— Otóż to. Ostatnio udało nam się z „Królem szczurów”, prawda? Przeczytałam jednym tchem. Może i dziś coś upolujemy. Chciałabym trafić na Kirsta.
— Powinnyśmy raczej polować na jakieś tomiska z historii literatury. — Joanna próbowała zażartować.
— Na to też, ale niekoniecznie dzisiaj. Sprawmy sobie frajdę. Chyba potrzebujesz jej bardziej niż kiedykolwiek.
Przyjaciółka drgnęła. Nieznacznie odwróciła głowę, nie chcąc przyznać się do tego, co działo się w jej głowie i duszy.
— Dlaczego bardziej? — zapytała niewinne, nie umiejąc jednak ukryć drżenia głosu.
— No przestań. Przecież widzę, że coś się dzieje. Od poniedziałku jesteś nieswoja.
— Trochę mi smutno, że nie ma Tomka. Wiesz, przyzwyczaiłam się, że jesteśmy prawie cały czas razem — brnęła, czując już, że Alicja jej nie odpuści.
— Mhm. I to tylko o to chodzi?
— Tak. Przecież ty też tak miałaś, gdy… — Joanna ugryzła się w język, bo wiedziała, że wspominanie czasów związku Alicji z Konradem nie jest dla przyjaciółki przyjemne.
— …gdy byłam z Konradem — dokończyła Ala. — No niby tak, ale to dlatego, że czułam, że coś się kryje za tym jego „Muszę tam być”. I, jak się okazało, miałam rację.
— Nie, nie martw się, ja się o to nie boję.
— Nie o to? A o co?
— To dlatego chciałaś, żebyśmy się przeszły? — Asia niepewnie się uśmiechnęła.
— Przecież nie ukryjesz tego, że coś cię dręczy. Aż żal na ciebie patrzeć. — Alicja chwyciła ją pod ramię.