Od redakcji
Człowiek, który uwierzył Biblii, posiada w sobie życie Jezusa Chrystusa, a zbawienie świętego Boga postrzega jako dzieło tylko laski, tylko przez wiarę, tylko w Chrystusie, oparte na autorytecie tylko Biblii, za które tylko samemu Bogu należy się cześć i chwała. Prawdy te jasno ukazuje Pismo Święte:
Tylko Biblia
A on odpowiadając rzekł: Napisano: Nie samym chlebem człowiek żyć będzie, ale każdym słowem, pochodzącym przez usta Boże. (Mt 4,4). Poświęćże je w prawdzie twojej. Słowo twoje jest prawdą. (J 17,17).
Zbawienie tylko łaską
Albowiem laską jesteście zbawieni przez wiarę. I to nie jest z was, dar to Boży jest: nie z uczynków, aby się kto nie chlubił. (Ef 2,8—9)
A ponieważ z łaski, tedy już nie z uczynków, inaczej laska już by nie była laską… (Rz 11,6) W którym mamy odkupienie przez krew jego, to jest odpuszczenie grzechów, według bogactwa łaski jego. (Ef 1,7)
Tylko przez wiarę
A oni rzekli: wierz w Pana Jezusa Chrystusa a będziesz zbawiony ty i dom twój. (Dz 16,31) Usprawiedliwieni tedy z wiary, pokój mamy z Bogiem przez Pana naszego, Jezusa Chrystusa. (Rz 5,1; BW )
Tylko w Chrystusie
Albowiem jeden jest Bóg, jeden także pośrednik między Bogiem i ludźmi, człowiek, Chrystus Jezus. (1Tm 2,5) I nie masz w żadnym innym zbawienia, albowiem nie masz żadnego imienia pod niebem, danego ludziom, przez które moglibyśmy być zbawieni. (Dz 4,12)
Tylko Bogu należy się chwała
…ku chwale majestatu swej łaski, w której przyjął nas w Umiłowanym. (Ef 1,6; KJV) A więc: czy jecie, czy pijecie, czy cokolwiek innego czynicie, wszystko czyńcie na chwałę Bożą. (1Kor 10,31)
Jako redaktorzy tej książki, staraliśmy się wybrać świadectwa, które odzwierciedlają te biblijne prawdy, a czyniliśmy tak w duszpasterskim pragnieniu zbawiania dusz. Owocem naszej pracy nie jest „teologiczny podręcznik biblijny”. Redakcja i osoby wspomagające wydanie książki niekoniecznie zgadzają się z każdym zaprezentowanym w niej poglądem; zgodnie jednak sławimy Pana za jedność wiary, jaka wśród nas istnieje. Także i dziś, podobnie jak w czasach Reformacji, Słowo Boże kieruje do nas jasny apel: tylko Biblia, tylko łaska, tylko wiara i tylko Chrystus — chwała zaś należy się tylko samemu Bogu!
Przedmowa
Lektura tej książki była dla mnie doznaniem wielce radosnym, lecz i smutnym zarazem. Radość budziło obecne w każdym rozdziale przypomnienie, czym jest prawdziwe chrześcijaństwo. W „Pierwszym Liście do Koryntian“ 15,3–4 apostoł Paweł ukazuje śmierć i zmartwychwstanie Jezusa Chrystusa jako fundamenty wiary. Chrześcijaninem jest zatem ten, kto rozumie sens śmierci, jaką poniósł w jego miejsce Chrystus, i kto zarazem poznał Chrystusa jako żyjącego Zbawcę. Królestwo Boże nie jest stanem, do którego przechodzi się po śmierci, ale — jak uczy sam Chrystus w trzecim rozdziale „Ewangelii Jana” — wchodzimy do niego w chwili, gdy rodzimy się na nowo i po raz pierwszy zaczynamy „widzieć“ sprawy duchowe. Książka zawiera świadectwa wielu ludzi, w przeważającej mierze nieznających się nawzajem, żyjących z dala od siebie, którzy dzięki łasce Bożej poznali żywego Chrystusa. Mówią o tym nie w celu pozyskania zwolenników, czy to swojej osoby, czy jakiejś organizacji, czy też konkretnego kościoła. Pragną, aby to sam Chrystus dawał się poznawać, i aby inni ludzie w każdym miejscu świata mogli zaznać tej samej radości, jaka stała się ich udziałem. Zarazem jest to jednak książka smutna, pokazuje bowiem, że uważając się za chrześcijanina, a nawet angażując się w pracę w żywych wspólnotach kościelnych, bywamy nieraz jak Nikodem z trzeciego rozdziału „Ewangelii Jana”: nie mamy pojęcia o prawdziwym zbawieniu. Składają tu świadectwa ludzie, którzy spostrzegli, że Kościół rzymskokatolicki nie jest wcale pewnym przewodnikiem ku Chrystusowi, co więcej, że odwodzi ich od Niego. Na łożu śmierci kardynał Heenan wyznał: „Kościół dał mi wszystko”. Świadectwo bohaterów tej książki postawi Czytelnika przed pytaniem: Czy Kościół rzymskokatolicki rzeczywiście daje człowiekowi to, co twierdzi, że daje? Na pytanie to zdołamy odpowiedzieć tylko wtedy, jeśli za probierz przyjmiemy Biblię. A gdy skierujemy do Boga szczerą modlitwę o światło i pomoc, skutki będą podobne jak w życiu autorów tych świadectw. Lecz pamiętajmy, że zejście na manowce może grozić członkowi każdego kościoła, nie tylko rzymskokatolickiego. Każdy kościół, który nie wpaja swoim członkom, aby pokładali ufność nie w człowieku, ale w samym Chrystusie, ulegnie temu samemu zaślepieniu. Wierzę, że słów spisanych na kolejnych stronicach użyje Bóg ku swojemu uwielbieniu. Nie są to bowiem słowa osób poszukujących własnego rozgłosu, ale świadectwa ludzi spragnionych chwały Chrystusa i Jego Słowa. Chrześcijanin to grzesznik, nędzny wprawdzie, ale odkupiony, dla którego Chrystus poświęcił wszystko. Oby książka ta rozgłosiła takie świadectwo po całym świecie!
Iain H. Murray, Edynburg 18 VIII 1993
Wstęp
Richard Bennett (jeden z pięćdziesięciu ośmiu)
Nietrudno dostrzec wątek biegnący przez doświadczenia tych blisko sześćdziesięciu byłych księży: Kierowało nami silne pragnienie odróżnienia się od otoczenia. Chcieliśmy być czystsi, bliżsi Bogu, mieć przed Nim nieskalane sumienie. Wybraliśmy kapłaństwo, licząc, iż pozwoli nam to krok po kroku udzielać zbawienia bliźnim. Fascynowały nas szacunek społeczny i romantyzm tego powołania; znani nam księża cieszyli się poważaniem i szczególnymi przywilejami. Wysłuchiwanie spowiedzi, odpuszczanie grzechów, sprowadzanie na ołtarz Chrystusa, niezwykłość roli „zastępcy Chrystusa“ — to nas pociągało. Mówiąc słowa- mi Grahama Greena z jego powieści poświęconej tej tematyce, pociągała nas „moc i chwała”. Nasze doznania związane z pełnieniem funkcji kapłana są różnorakie, lecz główny wątek jest wspólny. Dobrze oddaje go Jose Fernandez: „Chwała kapłańskiego życia, tajemniczość klasztoru i roztaczana przede mną perspektywa zbawienia duszy przytłumiły naturalny smutek, jaki budził się w sercu na myśli o opuszczeniu rodziny i dziecinnego domu”. Celso Muniz wspomina:
„Od dzieciństwa głęboko pragnąłem tego, co rzeczywiste i pewne. Jako młody chłopak doszedłem do wniosku, że kapłaństwo to najlepszy sposób, aby doświadczyć prawdy i uzyskać zbawienie duszy. Nauczyciel w szkole powiedział mi kiedyś: «Prędzej kamień pływałby po powierzchni wody, niż ksiądz miałby znaleźć się w piekle».
Decyzja o kapłaństwie wiązała się też z przywilejami przynależnymi księdzu rzymskokatolickiemu — z nadzieją na «moc i chwałę» systemu sakramentalnego, którego najoczywistszym szafarzem jest właśnie kapłan miejscowej parafii. Jako dzieci i nastoletni chłopcy, a nawet już jako młodzi kapłani, nie zastanawialiśmy się natomiast nad pewnymi podstawowymi tezami, których nikt nigdy nie wyjaśniał, ale i nikt nigdy nie kwestionował. A były to tezy następujące:
1. W Nowym Testamencie istnieje taki właśnie urząd kapłana składającego ofiary,
2. Życie kapłana obraca się wokół sakramentów,
3. Jesteśmy godni tego zaszczytu.
Mocno trudziliśmy się, aby być «świętymi» toteż uznajemy, że zasłużyliśmy sobie na nasz niepodważalny status przed Bogiem”.
Urząd kapłański
Czyż można więc wyobrazić sobie szok, jaki przeżył każdy z nas — zaszczycony honorem urzędu kapłańskiego — kiedy na początku lat siedemdziesiątych poznał opinię jednego z najlepszych biblistów katolickich Raymonda E. Browna?
Przejście z Testamentu Starego do Nowego zadziwia nas faktem, że choć na arenie pozostają kapłani pogańscy i żydowscy, to żaden pojedynczy chrześcijanin nie otrzymuje wyłącznie dla siebie tytułu kapłana. „List do Hebrajczyków” mówi o arcykapłaństwie Jezusa, porównując Jego śmierć i wstąpienie do nieba z czynnościami żydowskiego arcykapłana, który raz w roku wchodził do Miejsca Najświętszego w Przybytku z ofiarą krwi za siebie i za grzechy ludu (Hbr 9,6–7). Zauważmy, że autor nie kojarzy kapłaństwa Jezusa z pojęciem Eucharystii czy Ostatniej Wieczerzy, nie sugeruje też, że chrześcijanie są kapłanami na podobieństwo Jezusa. Wrażenie jedyności i ostateczności znamionujących kapłaństwo Jezusa, jakie emanuje z „Listu do Hebrajczyków” 10, 12–14, wyjaśnia, dlaczego w okresie nowotestamentowym nie ma kapłanów chrześcijańskich.
W dalszej części tego samego rozdziału Brown opowiada się za kapłaństwem na wzór klasy lewickiej w Starym Testamencie. Argumentację na rzecz takiego stanowiska doktrynalnego opiera jednak wyłącznie na pojęciu tradycji. Nawet jeśli o Biblii wiedzieliśmy niewiele, pamiętaliśmy, że to faryzeusze stawiali tradycję ponad Słowem Bożym. Brown więc miast ukoić nasze wzburzone myśli, zachwiał pewnością, iż istotnie jesteśmy kapłanami. Dziś wiem, że jego twierdzenia są zarówno z biblijnego punktu widzenia, jak i z bezwzględnego — prawdziwe. W Nowym Testamencie poza królewskim kapłaństwem, obejmującym wszystkich prawdziwie wierzących, nie ma miejsca na urząd kapłana. Jakże trafnie głosi „List do Hebrajczyków”:
Więc też onych wiele bywało kapłanów dlatego, iż im śmierć nie dopuściła zawsze trwać. Ale ten, iż na wieki zostaje, wieczne ma kapłaństwo, Przetoż i doskonale zbawić może tych, którzy przez niego przystępują do Boga, zawsze żyjąc, aby orędował za nimi. (Hbr 7,23–25)
Wspomniane tu „kapłaństwo nieprzechodnie” określono po grecku słowem „aparabatos“, „nieprzekazywalne”. Nie może być ono przekazane ludziom, bo w swej istocie należy do Pana, zgodnie z kolejnym wersetem: Takiegoć zaiste przystało nam mieć najwyższego kapłana, świętego, niewinnego, niepokalanego, odłączonego od grzeszników i który by się stał wyższy nad niebiosa.
Życie kapłana obraca się wokół sakramentów
Według drugiego założenia katolickie sakramenty to — jak głosiły nasze katechizmy — „zewnętrzne znaki wewnętrznej łaski”. Zgodnie więc z kanonem 840 wierzyliśmy, iż sakramenty w największym stopniu przyczyniają się do wprowadzenia „umocnienia i zamanifestowania kościelnej wspólnoty”. Stały one dla nas w centrum kwestii zbawienia i uświęcenia. Kanon 960 uczył, że spowiedź i rozgrzeszenie to „jedyny zwyczajny sposób, przez który wierny, świadomy grzechu ciężkiego, dostępuje pojednania z Bogiem”. Miast głosić dokonane dzieło Chrystusa Jezusa, jedynego Leku na problem naszej grzesznej natury i nagminnych upadków, zniewolono nas przekonaniem, iż każdy dzień ma się obracać wokół tych fizycznych znaków. Doznawaliśmy wstrząsu, czytając u Dollingera, najznakomitszego historyka rzymskokatolickiego, iż spowiedź nie była znana w Kościele zachodnim przez całe 1100 lat, a w kościele wschodnim nie występowała nigdy. Podobnie z pokutą. To, co uchodzi za zasadniczą formę tego sakramentu, nie było znane w Kościele zachodnim przez jedenaście stuleci, w greckim zaś nigdy. Jak to? Przecież arcykapłanami zostali ogłoszeni „najpierw biskupi!” (kanon 835). Czyż więc i my jako kapłani nie jesteśmy szafarzami sakramentów? Niestety, w świetle Słowa Bożego pogląd taki to raczej magia niż ewangeliczne poselstwo. W Nowym Testamencie znajdujemy dwa znaki ustanowione przez Pana; czołowe miejsce w Biblii zajmują jednak nie one, lecz głoszone poselstwo. Dla nas sakramenty miały wagę kardynalną; przecież każdy dzień rozpoczynał się mszą. Wątpliwości co do tak wielkiej wagi fizycznych znaków w życiu z Bogiem rodziły się z osobistych doświadczeń. Przez lata pracy kapłańskiej ochrzciliśmy rzesze niemowląt, a słowa: „Przez posługę Kościoła ja odpuszczam tobie grzechy” wypowiadaliśmy nad tysiącami głów. Namaszczaliśmy dłonie starych, chorych i ofiar wypadków, mówiąc: „Niech Pan, który odpuszcza ci grzechy, będzie ci ratunkiem i podźwignie cię”. Rok po roku patrzyliśmy, jak ochrzczone przez nas dzieci wyrastają na takich samych pogan, jakich można spotkać na najodleglejszej misji. Ludzie, którym udzielaliśmy rozgrzeszenia, podnosili się z klęczek jako tacy sami grzesznicy jak dotąd. Gdy zaś chorzy i starzy nie zostawali ani zbawieni, ani „podźwignięci”, niektórzy z nas decydowali się w końcu zajrzeć do Biblii. A tam odkrywaliśmy, że:
Duchci jest, który ożywia, ciało nic nie pomaga; słowa, które ja wam mówię, duch są i żywot są. (J 6,63)
Odpowiedział Jezus i rzekł mu: Zaprawdę, zaprawdę powiadam ci: Jeźli się kto nie narodzi znowu, nie może widzieć królestwa Bożego. (J 3,3)
Albowiem łaską jesteście zbawieni przez wiarę, i to nie jest z was, dar to Boży jest; Nie z uczynków, aby się kto nie chlubił. (Ef 2,8–9)
Największym zaskoczeniem były słowa z „Listu do Efezjan”. Główne definicje określały przecież sakrament jako „uczynek”, jak choćby kanon 8 soboru trydenckiego o sakramentach w ogólności: Jeśli ktoś twierdzi, że sakramenty Nowego Przymierza nie udzielają łaski mocą samego aktu (ex opere operato), ale że wystarcza wiara w obietnicę Bożą do uzyskania łaski, niech będzie wyłączony ze społeczności wiernych. Z trudem przychodziła nam próba podważenia wagi sakramentów — sprawowanie tych i innych fizycznych znaków zajmowało przecież większość naszego czasu. Oto w czasie Wielkiego Postu i Wielkiego Tygodnia musieliśmy dbać o nabycie i przygotowanie nowo poświęconych olejów, paschału, palm, popiołu z palm z ubiegłego roku, krzyża noszonego podczas procesji, kadzielnicy, węgli i kadzidła, szkarłatnych, czerwonych i białych szat itd. Jakżeby ktoś z nas mógł zdobyć się w tych okolicznościach na posłuszeństwo słowom Pana, brzmiącym tak jednoznacznie w „Ewangelii Jana” 6,63? Duch daje życie; ciało na nic się nie przyda. Słowa, które Ja wam powiedziałem, są duchem i są życiem. (J 6,63)
Lecz trudno było zatykać uszy na ich dźwięk — co potwierdza ponad pięćdziesiąt świadectw w tej książce. Ojciec pociągnął nas ku Sobie, obnażając naszą niegodność i objawiając Swą wystarczającą prawdę, zawartą w słowach: Poświęć je w prawdzie twojej; słowo twoje jest prawdą. (J 17,17)
Niegodni czci
Ostatnia z zasad była najdonioślejszą i najgłębiej w nas zakorzenioną. Już jako dziecko, nim jeszcze pomyślałem o kapłaństwie, starałem się być „świętym”. W Wielkim Poście rezygnowałem ze słodyczy i słodkich napojów, pragnąc być lepszym katolikiem. W ciągu jednego dnia odwiedzałem dziewięć kościołów, w każdym odmawiając po sześć „Ojcze nasz”, sześć „Zdrowaś Mario” i sześć „Chwała Ojcu”; w tym samym czasie moi rówieśnicy czynili ze „świętości” przedmiot zabawy, wkładając do ust klęczącym kolegom białe miętówki, tak jak ksiądz rozdaje komunikanty. Już jako księża, przyjęliśmy w większości z entuzjazmem II sobór watykański. Po ukazaniu się drukiem jego dokumentów wielu z nas głosiło na ich podstawie kazania. Do najpopularniejszych należała „Konstytucja Duszpasterska o Kościele w świecie współczesnym”. Ale gdy emocje nieco opadły, niejeden z nas spostrzegł, że poselstwo Vaticanum II jest tym samym, czym od lat żyliśmy i czego od lat nauczaliśmy: Ale człowiek zraniony przez grzech [… ] wraca do tych wewnętrznych głębi, gdy zwraca się do swego serca, gdzie oczekuje go Bóg, który bada serce, i gdzie on sam pod okiem Boga decyduje o własnym losie… [par. 14]. Wolność ludzka, zraniona grzechem, jedynie z pomocą łaski Bożej może to nastawienie ku Bogu uczynić w pełni skutecznym [par. 17].
Nowe nauczanie mocno przypominało stare poselstwo. Mogliśmy je również odnaleźć w nieco mniej znanym dokumencie: „Indulgentiarum Doctrina”. Jego paragraf 6 głosi: Od najdawniejszych czasów w kościele dobre uczynki były także ofiarowywane Bogu dla zbawienia grzeszników, zwłaszcza zaś uczynki trudne dla ludzkiej słabości [… ] modlitwom i dobrym uczynkom ludzi świętych przypisywano wartość tak wielką, iż można przyjąć, że grzesznik bywał obmyty, oczyszczony i odkupiony z pomocą całego ludu chrześcijańskiego.
Nauki te znalazły potwierdzenie w poselstwach z Lourdes i Fatimy. W ramach trzeciej, najważniejszej zasady mieściła się wiara, że wiele dusz idzie do piekła tylko dlatego, iż nikt nie modli się za nie i nie czyni pokuty. Nie zapominaliśmy o łasce, ale jednak to człowiek przez cierpienia i dobre uczynki miał wysłużyć zbawienie sobie i innym. W tej to, drogi Czytelniku, sieci zaciągniętej mocno przez rzymski katolicyzm tkwiliśmy, żyjąc podług ewangelii uczynków. Przeświadczenie, iż z jakiejś racji jesteśmy święci i sprawiedliwi w oczach świętego Boga, bo modlimy się i cierpimy, i że jako sprawiedliwi i święci będziemy nadal praktykować naszą religię, stało się naszą największą zgubą. Jeśli bowiem uważam się za sprawiedliwego i dobrego, tyle tylko że „zranionego”, powinienem przypomnieć sobie wersety 7,20–23 z „Ewangelii Marka”: I powiedział, że co pochodzi z człowieka, to pokala człowieka. Bo z wnętrzności serca ludzkiego pochodzą złe myśli, cudzołóstwa, wszeteczeństwa, mężobójstwa, kradzieże, łakomstwa, złości, zdrada, niewstyd, oko złe, bluźnierstwo, pycha, głupstwo. Wszystkie te złe rzeczy pochodzą z wnętrzności, i pokalają człowieka. A stamtąd wstawszy, poszedł na granice Tyru i Sydonu, a wszedłszy w dom, nie chciał, aby kto wiedział; lecz się utaić nie mógł.
Trudno pogodzić tak diametralnie różne podejścia; słowa z „Księgi Jeremiasza” 17,9: Najzdradliwsze jest serce nade wszystko i najprzewrotniejsze, któż je pozna? proponują nam bowiem zupełnie inne od katolickiego rozumienie ludzkiej natury.
Człowiek w oczach Bożych
Jeśli uświadamiamy sobie własne zmagania duchowe i pojmujemy, że skutkiem grzechu adamowego było nie tyle „zranienie“ co śmierć wszystkich ludzi — jak wyraźnie wynika z „Księgi Rodzaju“ 2,17 — to zaczynamy całkiem inaczej rozumieć własne położenie w oczach Bożych. Czytając „Księgę Ezechiela“ 18,20: Dusza, która grzeszy, ta umrze; i „List do Rzymian“ 6,23: …zapłatą za grzech jest śmierć, stajemy wobec dylematu. Dylemat ten musiałem rozstrzygnąć i ja: albo prawdą jest moja katolicka nauka, albo też prawdą jest Biblia. Jedno nie da się pogodzić z drugim.
Biblijne poselstwo o zbawieniu
Ustępy takie jak „1List Piotra“ 1,18–19: Wiedząc, iż nie skazitelnemi rzeczami, srebrem albo złotem, wykupieni jesteście od marnego obcowania waszego, od ojców podanego. Ale drogą krwią, jako baranka niewinnego i niepokalanego, Chrystusa; „Księga Izajasza“ 53,5–6: Lecz on zraniony jest dla występków naszych, starty jest dla nieprawości naszych; kaźń pokoju naszego jest na nim, a sinością jego jesteśmy uzdrowieni. Wszyscyśmy jako owce zbłądzili, każdy na drogę swą obróciliśmy się, a Pan włożył nań nieprawość wszystkich nas; oraz „1 List Jana“ 2,2: A on jest ubłaganiem za grzechy nasze; a nie tylko za nasze, ale też za grzechy wszystkiego świata; pozwoliły mi pojąć, iż według Biblii zbawienie jest bezsprzecznie dziełem samego Jezusa i tylko Jego. „List do Hebrajczyków“ 1,3 podsumowuje: …oczyszczenie grzechów naszych przez samego siebie uczyniwszy…
Wersety te otworzyły mi oczy na prawdziwą istotę zbawienia i odkupienia: dokończone dzieło Chrystusa Jezusa. Drogi Czytelniku, według Listu do Rzymian 3,26 Bóg jest sprawiedliwym i usprawiedliwiającym tego, który jest z wiary Jezusowej.
Zbawienie człowieka to dzieło tylko samego Boga, dzieło niepojęte, lecz dokończone. Świadectwo temu daje tych z górą pięćdziesięciu mężczyzn, którzy tylko Jemu zawierzyli. Odsłonili oni przed nami materię całego swojego życia, przetykaną w każdym przypadku szkarłatną nicią łaski Bożej. Dla Boga każdy człowiek jest martwy w swoich grzechach. Łaską jesteśmy zbawieni, przez wiarę. Jako katoliccy księża, byliśmy w tej posłudze szczerzy, pobożni i z serca oddani Kościołowi rzymskiemu. I wtedy właśnie — jak mówi Robert Julien — usłyszeliśmy Jego cichy „łagodny głos”. Serdecznie zachęcam do lektury świadectw o dziele łaski Bożej w życiu człowieka — gdyż w tym właśnie tkwi sedno książki. Stosunek biblijnej nauki o kapłaństwie do naszego dawniejszego rozumienia pojęcia „kapłaństwo” stanie się jasny w miarę lektury osobistych świadectw, złożonych przez ludzi, którzy doświadczyli zarówno kapłaństwa fałszywego, jak i kapłaństwa prawdziwego: kapłaństwa wszystkich wierzących w ofiarę Chrystusa Jezusa, złożoną raz na zawsze. Najlepsze podsumowanie doświadczeń, przez jakie bohaterowie tej książki przechodzili jako kapłani Kościoła rzymskokatolickiego, znajdziemy w słowach Drugiego Listu do Koryntian 4,1–2: Dlatego mając to usługiwanie, tak jakośmy miłosierdzie otrzymali, nie słabiejemy. Aleśmy się odrzekli skrytej sromoty, nie obchodząc się chytrze, ani fałszując słowa Bożego; ale objawieniem prawdy zalecając samych siebie u każdego sumienia ludzkiego przed obliczem Bożem.
Richard M. Bennett, Portland, Oregon 7 VIII 1995 roku
Podziękowania
Same świadectwa są dziękczynieniem Bogu i oddaniem Mu chwały za łaskę, dzięki której nastąpiły opisane wydarzenia. Dziękując Bogu, chcemy też wyrazić uznanie Jego sługom, którzy trudzili się nad niniejszym zbiorem. Jest wśród nich Janice Buckingham, żona Martina, od początku prac nad książką będąca dla niego ogromnym pokrzepieniem. Bez jej wytrwałości książki po prostu by nie było. Także przygotowania prowadzone w Stanach Zjednoczonych to dzieło zbiorowe, ze szczególnym jednak wkładem Carolyn Bennett. Sprawy wydawnicze, gospodarcze i finansowe spoczęły na barkach J. A. Tony’ego Tostiego (P. O. Box 2396 Vancouver, WA 98 668, USA), któremu jesteśmy głęboko wdzięczni w Panu. Za przekłady z innych języków, dokonane z takim zapałem, dziękujemy Michaelowi i Chris Reynoldsom z Wielkiej Brytanii. Gdy pękaty maszynopis był gotów do wpisania do komputera, Pan dał nam pomoc w Ameryce: oddanych, niestrudzonych Johna i Bonnie Tantanellów. Od początku aż dotąd, do drugiego wydania, wiernie wykonują oni tę pracę w Panu. Niech Pan błogosławi Sylvię Thompson i Denise Hiller za ich oddanie w pracy nad drugim wydaniem. Staranną korektę wykonał pastor Ed Bauer, któremu najszczerzej dziękujemy. Szereg świadectw opublikowano po raz pierwszy; inne ukazały się już w postaci broszur, bez zastrzeżenia praw autorskich. Część drukowano wcześniej w czasopismach, jeszcze inne są wyjątkami z wcześniej wydanych książek. Za możliwość druku wyjątków z książki-świadectwa Romana Mazierskiego „A Light Shines“ in Poland dziękujemy Księgarni Chrześcijańskiej „Mayflower“ z Southampton (Wielka Brytania). Za pozwolenie na wykorzystanie świadectwa Johna Prestona składamy podziękowania pismu „The Reformer“, publikacji Przymierza Protestanckiego (Protestant Alliance) z Bedford w Wielkiej Brytanii, i Towarzystwu Prawdy Protestanckiej (The Protestant Truth Society) z Londynu. Dziękujemy Wydawnictwu Uniwersytetu Boba Jonesa za możliwość reprodukcji okładki książki „Pilgrimage from Rome“ [tytuł polski: „Pielgrzymka z Rzymu“], a także samemu Bartowi Brewerowi za świadectwo i za przekazane nam zdjęcia. Nawrócony ksiądz Henry Gregory Adams wielce nas ubłogosławił, zezwalając na druk swego świadectwa i zdjęć oraz dając znać o siedmiu innych świadectwach zamieszczonych w piśmie Josepha Zachella „The Converted Catholic“. Podziękować za to możemy tylko Panu, gdyż Brat Zachello jest już u Niego, a praw autorskich tych świadectw nie zastrzeżono. Przybytkowi Metropolitalnemu (Metropolitan Tabernacle) z Londynu, wydawcom publikacji How Real Is Your Religion, pragniemy podziękować za sześć świadectw. Dziękujemy Rolandowi Hallowi i Włoskiej Wspólnocie Misyjnej (Italian Missionary Fellowship) z Londynu za kontakt z Salvatorem Gargiulem i Edoardem Labanchim i uzyskanie pozwolenia w sprawie świadectw i zdjęć tych Braci. Włoska Wspólnota Misyjna jest filią WEC International. Dziękujemy Loizeaux Brothers z New Jersey za pozwolenie na publikację okładek książek Josepha Zachella: „Secrets of Romanism“ i „The Ins and Outs of Romanism“. Wielebnemu Donaldowi Maconaghie z Ośrodka Nawróceń (Conversion Center) w Havertown (Pennsylvania) dziękujemy za możliwość druku świadectwa i zdjęć Jose A. Fernandeza. Wielką pomocą był Frank Eberhardt z Misji Ewangelii (Gospel Outreach).
Jesteśmy mu wdzięczni za pozwolenie na wykorzystanie świadectw Charlesa Mrzeny, Charlesa Boltona i Charlesa Chiniquy. Prawdziwą radością był kontakt z Sandym Carsonem. Dziękujemy mu za przeredagowanie świadectwa „Rzeczywiście wolny”, jego wydawcy zaś za pozwolenie na publikację. Dziękujemy też Huntington House z Florydy za pozwolenie na reprodukcję okładki książki Free Indeed. Wielką pociechą w pracy był Cornelius Bas, którego drobiazgowa dokładność i oddanie w dziele tłumaczenia świadectw braci z Holandii były szczególnie cenne. Mike Stevens okazał nam tak cenną w ostatnich chwilach pomoc. Niech sam Pan go wynagrodzi oraz wszystkich, którzy w jakiejkolwiek mierze trudzili się przy tej książce.
Podziękowania do wydania polskiego
Z głęboką bojaźnią i sercem przepełnionym wdzięcznością przychodzę przed naszego Pana i przed Tron Jego łaski, bo zatroszczył się On o to, aby przedsięwzięcie się powiodło. Świadectwa zawarte w tej książce są relacją o niepojętej miłości i łasce Boga, jaką okazuje On dziś grzesznym ludziom. Dzięki niech będą Bogu za Jego niewyobrażalny dar ( 2 Kor 9,15). Dziękując Bogu, chcę też wyrazić wdzięczność wielu Braciom oraz Siostrom, którzy wspomogli nas w tej pracy. Dziękuję panu Martinowi Buckinghamowi i panu Richardowi Bennettowi, redaktorom angielskiego oryginału książki, za chętne udzielenie mi praw wydawniczych do polskiej edycji. Zwłaszcza pan Bennett od samego początku aż dotąd służył mi pomocą i radą jako miłujący Brat i Współbojownik w Chrystusie, pełen troski o zgubione dusze i o dzieło Chrystusowe. Dziękuję również wszystkim 61 byłym księżom katolickim, którzy zechcieli podzielić się doświadczeniami swojego życia. Niektórzy z nich wprawdzie już odeszli do Pana, ale ich świadectwa nadal żyją, bo uwierzyli oni w Jezusa Chrystusa, który jest Zmartwychwstaniem i Życiem. Prace nad polskim przekładem książki nie posunęłyby się tak daleko, gdyby nie cenny czas i wysiłek wszystkich, którzy trudzili się nad wersją oryginalną. Choć nie wymienię Was tutaj z nazwiska, przyjmijcie najserdeczniejsze podziękowania. Nie mogę też nie wspomnieć o pomocy, jakiej udzielił mi pan Gilbert Geraldo w chwili, gdy idea wydania książki po polsku była dopiero w zarodku. To on zaufał mi i skontaktował mnie z Oficyną Wydawniczą Tiqva. Podziękowania w Panu kieruję też do naszego Brata Adama Czwojdraka z Oficyny Wydawniczej Tiqva i jego żony Siostry Oli za ich śmiałość i podjęcie się dzieła przygotowania polskiej wersji książki pomimo trudności, jakie musieli przezwyciężyć, i wielu innych prac w służbie Panu. Chcę podziękować innym Siostrom i Braciom, którzy pomagali Oficynie Wydawniczej Tiqva: Magdalenie za doskonałą okładkę, Elżbiecie, Jarkowi, a zwłaszcza Tomkowi za konsultację merytoryczną oraz Jarkowi za poradę prawną. Dziękuję duńskim wierzącym: panu Nielsowi Olsenowi i panu Finnowi Nielsenowi, za pomoc w przygotowaniu komputerowym, oraz wiernej Siostrze w Panu Hanne Carstensen. Mojej żonie Evie dziękuję za niestrudzoną współpracę przy realizacji całego przedsięwzięcia i za posługę w moim życiu; za zawsze wytrwałą dla mnie pomoc w służbie Panu, za bycie wierną żoną i matką, troszczącą się o codzienne potrzeby i za niezliczone godziny modlitwy i wspólnoty. Ci wymienieni oraz i wielu, wielu innych pomagali w miarę swoich możliwości i modlili się wytrwale cały czas. Dziękuję Wam wszystkim raz jeszcze i niech Was Pan błogosławi. Mikołaj Rej powiedział, że Polacy nie gęsi i swój język mają. Chwalę Boga za to, że Polacy poszukujący prawdy mogą dziś swobodnie czytać prawdę zawartą w Słowie Bożym, Biblii, a także świadectwa o niej zawarte w niniejszej książce i czynić to W SWOIM WŁASNYM JĘZYKU.
BOGU NIECH BĘDZIE WSZELKA CHWAŁA ZA JEGO WIERNOŚĆ!
Suresh Jeyasingham
1. Gdy znalazłem Chrystusa, znalazłem wszystko
Świadectwo nawróconego księdza Anthony’ego Pezzotty
Anthony Pezzotta, urodzony na północy Włoch, od najmłodszych lat pragnął być misjonarzem. Aby zrealizować ten zamysł, w wieku 11 lat wstąpił do seminarium duchownego. Po 12 latach otrzymał tytuł magistra greki i bakalaureat z filozofii. Potem odbywał magisterskie studia teologiczne w Anglii, Niemczech, Hiszpanii, wreszcie w Rzymie, gdzie przyjął święcenia kapłańskie. Wysłany na misje na Filipiny, pracował tam 15 lat, pełniąc funkcję dyrektora szkół technicznych oraz rektora niższego i wyższego seminarium duchownego. W chwili swego nawrócenia był tam wykładowcą teologii.
Praca lekarstwem na wątpliwości
Na studiach teologicznych w Anglii zacząłem żywić poważne wątpliwości co do pewnych nauk mojego kościoła, których nie umiałem pogodzić z Pismem. Wątpliwości dręczyły mnie nawet po święceniach, ale tłumiłem je zajęty studiami i pracą wykładowczą. Plan zajęć miałem tak napięty, iż niewiele czasu zostało na zgłębianie różnych spraw i na modlitwę. Po dziesięciu latach wyczerpującego trudu pojechałem na rok do domu, do Włoch, aby odpocząć i podreperować zdrowie. Tam wątpliwości odżyły i rozmnożyły się jeszcze bardziej, umocniłem się też w postanowieniu, by szukać zadowalającej odpowiedzi na niepokojące mnie kwestie. Bez przerwy czytałem, wnikałem w słowa naszych wielkich teologów, wątpliwości jednak nie znikały, ciążąc coraz dotkliwiej.
Książki i Księga
Po powrocie na Filipiny postanowiłem odłożyć na bok całą moją bibliotekę teologiczną i poświęcić się studiowaniu jednej tylko Księgi: Słowa Bożego, w szczególności zaś Nowego Testamentu. We wszystkich praktycznych sprawach Biblia stała się jedynym moim przewodnikiem; to do niej odwoływałem się w ewangelizacji, nauczaniu, rozmyślaniach i lekturze. Niebawem wątpliwości zaczęły znikać: jedna po drugiej znajdowały bowiem rozwiązanie w moim studium Pisma.
Początek drogi krzyżowej
Pod koniec stycznia 1974 roku udałem się do Santa Cruz, na południe od Manili. Natkną- łem się tam na bardzo elegancką nową kaplicę Konserwatywnego Kościoła Baptystycznego. Nigdy dotąd nie byłem w kościele protestanckim, postanowiłem więc wśliznąć się do środka i rozejrzeć się. Ledwie znalazłem się wewnątrz, przywitał mnie jakiś sympatyczny wierzący, nalegając, że przedstawi mnie pastorowi. Pastorem tym okazał się Ernesto Montalegre, wspaniały mąż Boży. Rozmawialiśmy parę godzin. Ja starałem się z całych sił zrobić z niego dobrego katolika, on zaś spokojnie odpowiadał na moje pytania. Nie zdołałem nawrócić go na katolicyzm, ale i on nie przerobił mnie na protestanta. Mimo to wiele jego wypowiedzi uderzyło mnie, tak że po dwóch godzinach rozmowy miałem w sercu natłok wątpliwości. Zaczął się dla mnie czas gehenny: bezsenne noce, bezradność i przerażający brak odwagi, aby opowiedzieć się za prawdą Pisma. Powoli zaczynałem pojmować Prawdę, nie wiedziałem jednak, co mam począć. Aż nadeszła noc 20 lutego 1974 roku.
Moc łaski Bożej
Byłem w domu sam — i pierwszy raz w życiu szczerze się modliłem. Prosiłem Chrystusa, aby przejął panowanie nad moim życiem. Czułem się jak największy z grzeszników. Ktoś być może spyta: Jaki tam ze mnie mógł być grzesznik? Fakt, nigdy nie paliłem, nie piłem, nie złamałem ślubów czystości. Nie miałem na koncie żadnych występków, za to wiele zasług w roli proboszcza. Lecz moim grzechem była. pycha. To ona nie pozwalała Chrystusowi
zagościć w moim życiu, bo bałem się reakcji biskupa. Myślałem: „Jeśli uznam Chrystusa za swego Zbawiciela, co na to powiedzą przełożeni? Co sobie pomyślą koledzy, studenci? Szanują mnie; nie wolno ich zawieść!” Brakowało mi odwagi na szczerość; szacunek ludzi ceniłem wyżej niż umiłowanie Prawdy. W tę jednak noc podczas modlitwy wzrok mój padł na taki oto fragment z Ewangelii Jana: Wszakże jednak i z książąt wiele ich weń uwierzyło; ale dla Faryzeuszów nie wyznali, aby z bóżnicy nie byli wyłączeni. (J 12,42)
Te słowa przeszyły mi serce jak miecz obosieczny, ale dodały siły i odwagi. Byłem wolny! Tej nocy nie męczył mnie już ból i dojmująca niepewność strasznych ostatnich tygodni. Gdy obudziłem się nazajutrz, w głowie pojawił mi się obraz przyjacielskiego pastora baptystów. Ubrałem się szybko i pojechałem do jego kościoła. Rozmawialiśmy. Dał mi broszury i ulotki, które chętnie wziąłem. Już przy wyjściu odwróciłem się i spytałem: „Gdybym opuścił swój kościół, mógłbym zamieszkać zwami? Przyjęlibyście mnie?” Uśmiechnął się i odparł: „Mamy wolny pokój, wierzący się tobą zaopiekują”.
Prawda zwycięża
Pięć dni zwlekałem z decyzją modląc się i czytając Pismo. 26 lutego uznałem Chrystusa za swego Zbawcę i Pana. Poprosiłem, aby przejął władanie nad moim życiem, miałem bowiem zamiar zostawić wszystko: samochód, bibliotekę, majętności. Napisałem do biskupa list z rezygnacją i zamieszkałem wśród moich nowych duchowych przyjaciół w Santa Cruz. 3 marca o jedenastej publicznie wyznałem wiarę w Ewangelię i zostałem ochrzczony w rzece Santa Cruz, płynącej tuż za budynkiem kościelnym. Muszę koniecznie napomknąć, że od dnia, gdy przyjąłem Chrystusa, nigdy nie pożałowałem tego kroku i nie odczułem tęsknoty za dawnym życiem. Dosłownie przepełniony radością, poznałem nieopisany smak wolności od zwątpień. Parę dni po tym wydarzeniu odwiedził mnie pewien ksiądz, pytając: „Tony, jak mogłeś w ciągu zaledwie pięciu dni podjąć taką decyzję? Porzuciłeś kościół katolicki: dwadzieścia stuleci kultury, papieży, świętych, wszystkiego, czego się uczyłeś, co zawsze kochałeś!” Odrzekłem mu prosto z serca:, Nie czuję się tak, jakbym coś porzucił; to jest, raczej tak, że gdy znalazłem Chrystusa, znalazłem wszystko”. Katolik, który przyjmuje Chrystusa jako Zbawcę i Pana, opuści swój kościół, gdyż nie jest już rzymskim katolikiem. Jeśli wierzysz, że zostałeś zbawiony przez wiarę w Chrystusa, i jeśli uznałeś Jego Słowo za ostateczny autorytet, to nie jesteś rzymskim katolikiem, ale protestantem, nawet jeśli słowo „protestant” źle ci się kojarzy. Zbawienie przez wiarę i wyłączny autorytet Pisma to fundamenty protestantyzmu, przeciwstawne idei zbawienia dzięki uczynkom i sakramentom oraz autorytetowi tradycji, za którymi opowiada się katolicyzm. Na koniec chciałbym zauważyć, że wielu katolików żywi do swego kościoła głęboki sentyment, nazywając go często „Matką”. Taka postawa i takie uczucia znamionują osobę, która za dawcę życia duchowego uważa kościół, czyniący ją wierzącą przez chrzest i utrzymujący ją przy życiu duchowym dzięki pozostałym sakramentom. Z Biblii wynika jednak, że to nie kościół tworzy wierzących, ale wierzący tworzą kościół. A ponieważ to łaską przez wiarę stajemy się żywymi kamieniami Chrystusowego kościoła, to prawdziwym jego budowniczym jest Chrystus.
Anthony Pezzotta, Nawrócony ksiądz
Pastor Tony Pezzotta był misjonarzem w Konserwatywnym Baptystycznym Towarzystwie Misji Zagranicznych (CBFMS). Wykładał w Azjatyckim Seminarium Teologicznym w Quezon City.
2. Woda żywa i pokój z Bogiem
Świadectwo nawróconego księdza Mariana Rughiego
Wierzę, że Bóg pragnie, aby ci, którzy znaleźli w Chrystusie duchowe uzdrowienie, podnieśli głos i zaświadczyli o tym wobec innych, ażeby ludzie doświadczali Jego dotknięcia za pośrednictwem tych, którzy już wcześniej go doznali.
Dylemat z herezją
Moje przejście od rzymskiego katolicyzmu do Chrystusa nie nastąpiło nagle; był to długi i niestety bolesny proces, rozpoczęty jeszcze na studiach w Asyżu. Raz na wykładzie z historii kościoła profesor omawiał sylwetkę Honoriusza I (626–638), jednego z wielu papieży, którzy według Kościoła katolickiego głosili błędną naukę. Honoriusz I wdał się w spór co do herezji monotelityzmu, za którą sam się opowiadał, a wedle której Chrystus miał jedną wolę: swoją osobistą. Różniło się to od stanowiska Biblii, z której wynika, iż posiadał On wolę i ludzką, i boską. Trzeci sobór w Konstantynopolu (680–681 po Chr.) potępił wszystkich, którzy opowiedzieli się za monotelityzmem, a zatem także papieża Honoriusza I. Przeżyłem wstrząs na myśl o tym, że Kościół rzymski wiedząc o heretyckim zdaniu Honoriusza I sformułował mimo to na I soborze watykańskim w 1870 roku dogmat o nieomylności papieża i głosi, iż papież jest całkowicie nieomylny w definicjach i dekretach wygłaszanych ex cathedra w sprawach wiary i obyczajów. Dowiedziałem się, że wedle jasnego orzeczenia ojców tego soboru ten niedawno ogłoszony dogmat obowiązywał zawsze, nieomylni byli więc wszyscy papieże, od św. Piotra po ówczesnego Piusa IX. Wszyscy oni mieli być natchnieni przez Boga, a ich sukcesja miała pochodzić z tego samego boskiego źródła. Spytałem profesora, jak pogodzić z tym fakt, że poglądy Honoriusza I kłóciły się z nauką kościoła. Odparł, że Honoriusz I istotnie głosił błąd, ale czyniąc to, przemawiał nie ex cathedra jako papież, lecz jako prywatny teolog.
Rzym nie daje pewności
W seminarium nie wiedliśmy ściśle zakonnego trybu życia, choć musieliśmy podejmować pewne pokuty i ofiary. Należały do nich post i powstrzymywanie się od różnych rzeczy; musieliśmy też spowiadać się, praktykować medytację i uczestniczyć w rekolekcjach duchowych. Mimo to uczono nas, że nie możemy być pewni zbawienia; jeden bowiem z dogmatów kościoła głosi, iż ten, kto twierdzi, że jest pewien zbawienia, jest bezsprzecznie zgubiony.
Wątpliwości
Widziałem, iż kościół przeczy sam sobie; ale przez jakiś czas zmagałem się z wątpliwościami samotnie. Wreszcie, udręczony, postanowiłem zwierzyć się spowiednikowi. Odpowiedź była krótka i sucha: „Synu, te myśli to diabelska pokusa”. Pojąłem, że Kościół katolicki chce przekręcić prawdę, przekonanie płynące od Ducha Świętego zwąc dziełem diabła. Ale do pełnego przekonania było mi daleko. Wiedziałem co prawda, że werset 3,16 z „Ewangelii Jana”, który podałem na poparcie mych wątpliwości, to mocny fundament, a jednak przyjąłem kolejną lekcję pokory i ślepego posłuszeństwa wobec kościoła. Zalecano mi ślepe posłuszeństwo, ale nie Panu Jezusowi Chrystusowi, tylko kościołowi.
Konfesjonał
Zaprzestałem już wtedy regularnego spowiadania się. Prawdę mówiąc, nigdy nie przepadałem za tą praktyką, odbywając ją bardziej z przymusu niż z wewnętrznego przekonania. Czasami wizyta w konfesjonale okazywała się dokuczliwym brzemieniem i okrutną torturą sumienia. To ważne. Zdaniem Rzymu spowiedź daje grzesznikowi komfort psychiczny, bo wyrzuca on z siebie winy w obecności księdza, ten zaś rozgrzeszeniem uwalnia go od wyrzutów sumienia. Prawdą jest, że pociecha tego typu może nastąpić, ale nie trwa ona długo, będąc tylko ulotnym uczuciem. Pięć lat byłem księdzem. Może się wydać, że to niedługo; wystarczy jednak, by dowiedzieć się sporo o spowiedzi i konfesjonale. Wysłuchałem spowiedzi wielu ludzi; w tym niemało znajomych. W niektórych widziałem szczerość i pragnienie uwolnienia od tego lub innego dokuczliwego grzechu czy wady, mimo to zrozpaczeni musieli do mnie wracać tydzień w tydzień, wyznając wciąż te same grzechy, nieraz wstydliwe i dla nich samych wstrętne. „Czemu nie zaznam wyzwolenia?” — pytano mnie z boleścią. Jako spowiednik miałem zadanie uspokajać ich, nigdy jednak nie potrafiłem dać im pewności; nie potrafił tego zresztą nikt na moim miejscu. Ksiądz może powiedzieć grzesznikowi, że brak mu szczerości bądż, że nie spełnia on warunków ważnej spowiedzi. Czasami może zagrozić odmową sakramentalnego rozgrzeszenia za uporczywie popełniane grzechy. Nietrudno sobie wyobrazić skutki, jakie ta tyrańska metoda może wywrzeć na spragnionych, choć ślepych duszach.
Woda żywa
Przypomina mi się przepiękne wydarzenie z życia Jezusa: spotkanie z Samarytanką u studni Jakuba. Oto jest odpowiedź dla spragnionych dusz, ale ludzie zmuszani, aby u księdza szukać ugaszenia duchowego pragnienia, odpowiedzi tej nie znajdują.
…rzekł do niej Jezus: Każdy, kto pije tę wodę, zasię będzie pragnął. Rzymskokatolicka spowiedź jest jak woda ze studni Jakuba: jeśli ugasi pragnienie, to tylko na chwilę. Jezus natomiast mówi:
Odpowiedział Jezus i rzekł jej: Każdy, kto pije tę wodę, zasię będzie pragnął; Lecz kto by pił onę wodę, którą ja mu dam, nie będzie pragnął na wieki; ale ta woda, którą ja mu dam, stanie się w nim studnią wody wyskakującej ku żywotowi wiecznemu. (J 4,13–14)
Oto prawdziwe źródło wiecznego zaspokojenia: Jezus Chrystus. On zna ukrytą potrzebę grzesznika, jest wodą dla każdego z nas. On rzekł: Pójdźcie do Mnie wszyscy, którzy jesteście spracowani i obciążeni, a Ja wam dam ukojenie. (Mt 11,28; BW)
Wezwanie to płynie prosto z Bożego serca; żaden ksiądz, biskup, papież nie da nam tego wewnętrznego pokoju, którego sam nie posiada. Człowiek będzie spragniony, przytłoczony i bezradny dopóty, dopóki sam Bóg go nie napoi. A wtedy, jak strumień wypełniający studnię, dar Boży stanie się źródłem licznych błogosławieństw i obietnicy życia wiecznego.
Bolesne święcenia
W swych poszukiwaniach stanąłem przed osobistym problemem. Nieraz już chodziła mi po głowie myśl o porzuceniu kapłaństwa, ale odpychałem ją jak ohydną pokusę. Kończyłem akurat studia i szykowałem się do święceń. Wiedziałem, że będzie to honor dla bliskich, bo w kraju katolickim ksiądz w rodzinie to powód do wielkiej dumy. Wyobrażałem sobie, jak bardzo rodzice i przyjaciele wyczekują dnia prymicji. Wiem, że miałkie były to argumenty; ale wtedy nie znałem jeszcze Jezusa Chrystusa jako Zbawcy i Pana i nie czułem się na siłach, by podążyć za głosem sumienia. Przyjąłem święcenia i zostałem księdzem. Posłano mnie na wikariat do jednej parafii. Pracę zacząłem z zapałem; nowe sukcesy przyćmiły stare zwątpienie. Cieszyłem się atmosferą pracy parafialnej, a nowe otoczenie dawało swobodę, jakiej nie miałem w latach studiów. Zacząłem śmielej sięgać po Biblię oraz inne książki, zabronione przez kościół. Potem, już jako proboszcz miałem kontakt z różnymi ludźmi i nieraz wdawałem się z nimi w dyskusje na tematy religijne.
Boża Opatrzność
Raz, podczas szczerej rozmowy z pewnym franciszkaninem, doznałem wstrząsu: Rozmówca mój przechodził podobny do mojego bolesny proces wątpliwości co do zbawienia. Zacząłem się zastanawiać: „Jeśli Kościół rzymski to jedyny prawdziwy Kościół Chrystusa, to jak to możliwe, że jeden z jego najznakomitszych wyznawców, człowiek uczciwy i wstrzemięźliwy, wątpi w swe zbawienie i cierpi duchowe udręki?” Wątpliwości ożyły. Wpadłem w kolejny kryzys duchowy; tym razem miał on jednak doprowadzić do wyzwolenia. Bezpośrednim jego skutkiem było jednak to, że msza, konfesjonał i inne obowiązki kapłańskie stały się dla mnie dotkliwym brzemieniem.
Światłość z Bożej łaski
Jakiś czas szukałem zapomnienia w rozrywce. Zacząłem tracić poczucie obowiązku i ze wstydem patrzyłem, jak skłaniam się ku zwyczajom tego świata. A przecież potrzebowałem nie rozrywki, tylko oczyszczenia, nie przyjemności, lecz odnowy duchowej. Potrzebowałem po prostu Jezusa Chrystusa. Czy kościół był w stanie zaprowadzić mnie do Tego, który wyzwoli mnie z tej straszliwej sytuacji? Nie, Rzym potrafił tylko wymierzyć odpowiednią karę kanoniczną — zesłano mnie na tydzień do klasztoru. Nie była to jednak właściwa kuracja na mą dolegliwość. Nadal samotnie zmagałem się w bitwie, która z góry wyglądała na przegraną. Lecz jednego dnia błysk Bożej światłości obnażył ciemność mej duszy. Po namyśle postanowiłem opuścić parafię i rodziców i jechać do Rzymu. Nie miałem żadnego planu, nie miałem też w Rzymie nikogo, kogo mógłbym prosić o pomoc. Ale już pierwszego dnia moja determinacja została nagrodzona: nieoczekiwanie natknąłem się na Episkopalny Kościół Metodystyczny. Dane mi było od razu porozmawiać z pastorem, przed którym otworzyłem serce i zwierzyłem się z rozpaczliwego położenia. Wkrótce jednak miałem się przekonać, że opuszczenie kościoła rzymskiego nie jest proste.
Rzym przeklina nawróconych księży
Układy Laterańskie z 1929 roku stały się wielką przeszkodą na mej drodze. Punkt 2 artykułu 5 głosi: „Kapłanów-odstępców oraz osób poddanych cenzurze nie można pod żadnym pozorem wyznaczać na nauczycieli ani dozwalać, aby nadal prowadzili tę pracę; nie wolno im piastować urzędów ani też zatrudniać ich jako urzędników w miejscach, gdzie mają bezpośredni kontakt z ludnością”. Znaczyło to, że muszę wybierać między rezygnacją z wszelkiego życia publicznego a opuszczeniem kraju, rodziców, wszystkiego, co mi drogie. Wyjście drugie było bolesną ofiarą, ale otrzymałem dość siły, by je wybrać, Bóg zaś w przedziwny sposób otworzył przede mną drzwi. Pastor metodystów przedstawił mnie profesorowi E. Buonaiutiemu, byłemu księdzu, który na mocy Układów Laterańskich musiał opuścić stanowisko wykładowcy religioznawstwa i został poddany cenzurze kanonicznej. Człowiek ów porozumiał się w moim imieniu z towarzystwami protestanckimi w Szwajcarii, Francji i Niemczech, usiłując znależć miejsce, gdzie mógłbym się udać na wygnanie z Rzymu.
W światłości Jego widzimy
Mijały tygodnie i miesiące, i wydawało się, że nie ma szans. Ale Bóg postawił na mej drodze byłego księdza, pastora M. Casellę, pracującego wtedy w jednej z parafii Irlandii Północnej. Było to zaiste zrządzenie Boże. Doktor Casella pisał do profesora Buonaiutiego o jakiejś książce, napomknął jednak i o tym, jak z pomocą dublińskiego towarzystwa ewangelikalnego, zwanego Towarzystwem Ochrony Księży (The Priests’ Protection Society), zdołał opuścić Kościół rzymski. Odpowiadając na jego list, Buonaiuti opisał moją historię. Tak rozpoczął się ostatni etap mej wędrówki. Towarzystwo Ochrony Księży zapewniło mi gruntowny kurs z zakresu teologii reformowanej w Trinity College w Dublinie, opłacony przez Irlandzką Misję Kościelną (Irish Church Missions). Chcę wyrazić najgłębszą wdzięczność Towarzystwu Ochrony Księży, bo pomogło mi wyjść z ciemności Rzymu ku światłości Ewangelii. Opuszczenie Włoch, a zatem rodziców, przyjaciół i wszystkiego, co mi drogie, wiele mnie kosztowało; skoro jednak postanowiłem słuchać przede wszystkim głosu Boga, a nie głosu ciała i świata, cierpienia przemieniły się w radość. Zwłaszcza że skończyła się moja duchowa wędrówka od życia grzesznego ku osobistemu poznaniu Żywego Chrystusa. Chcę podziękować Irlandzkiej Misji Kościelnej, bo w jej dublińskich progach uczono mnie czytać Słowo Boże, a me oczy otwarły się na światło Ewangelii. Prorok Izajasz opisał właściwą postawę przed Bogiem:
Jedynie u Jahwe jest sprawiedliwość i moc. (Iz 45,24)
Apostoł Paweł wyjaśnia, że sprawiedliwość Bożą otrzymuje wierzący przez wiarę:
…Lecz teraz bez zakonu sprawiedliwość Boża objawiona jest, mająca świadectwo z zakonu i z proroków; Sprawiedliwość, mówię, Boża przez wiarę Jezusa Chrystusa ku wszystkim i na wszystkie wierzące; boć różności nie masz. (Rz 3,21–22)
Paweł ukazał jasno grzeszny stan człowieka, głosząc naukę o łasce Bożej, dawanej darmo, bez względu na zasługi.
Albowiem wszyscy zgrzeszyli i nie dostaje im chwały Bożej. A bywają usprawiedliwieni darmo z łaski jego przez odkupienie, które się stało w Chrystusie Jezusie. (Rz 3,23–24)
Dzięki łasce przez wiarę dokonała się między Bogiem a mną niezwykła transakcja. Mogę bez wahania rzec:
…Owszem i wszystko poczytam sobie za szkodę dla zacności znajomości Chrystusa Jezusa, Pana mojego, dla któregom wszystko utracił i mam to sobie za gnój, abym Chrystusa zyskał, I był znaleziony w nim, nie mając sprawiedliwości mojej, tej która jest z zakonu, ale tę, która jest przez wiarę Chrystusową, to jest sprawiedliwość z Boga, która jest przez wiarę. (Flp 3,8–9).
Bóg nienawidzi bałwochwalstwa
Tak zgłupiał każdy człowiek, że tego nie zna, iż pohańbiony bywa każdy rzemieślnik dla bałwana; bo fałszem jest to, co ulał, i niemasz ducha w nich. Marnością są, a dziełem błędów; czasu nawiedzenia swego poginą. (Jer 10,14–15)
Z bólem wspomnę tu o czymś, co wypada mi nazwać wielkim rozczarowaniem. Po przyjeździe do Anglii zawsze uważanej przeze mnie za „krainę Biblii”, dostrzegłem, że ostało się tu niewiele prawdy biblijnej. Nauka Rzymu wkrada się wszelkimi sposobami, a otwierają jej drzwi tak zwane kościoły biblijne. Praktyki katolickie rozgościły się w kościołach, a ludzie nie dostrzegają swej grzeszności, zasmucając Boga. Duch Święty smuci się z powodu rzymskiej czci dla obrazów, tak łatwo przejmowanej przez kościoły biblijne. Jakże wielka jest dziś potrzeba świadectwa protestanckich chrześcijan, którzy wskazaliby na grzeszność tego kultu! Wierzę, że póki członkowie kościołów nie zniszczą swoich bożków, póty nie doświadczymy prawdziwego biblijnego przebudzenia.
A nie spółkujcie z uczynkami niepożytecznemi ciemności, ale je raczej strofujcie. (Ef 5,11)
Mariano Rughi, nawrócony ksiądz
Po nawróceniu Włoch Mariano Rughi służył już Panu w Irlandii, Anglii, Stanach Zjednoczonych, a ostatnio w Kanadzie.
3. Ksiądz katolicki ewangelistą radiowym
Świadectwo nawróconego księdza Manuela Garrida Aldamy
…Musicie się znowu narodzić. (J 3,7)
Albowiem tak Bóg umiłował świat, że Syna swego jednorodzonego dał, aby każdy, kto weń wierzy, nie zginął, ale miał żywot wieczny. (J 3,16)
Bóg zaplanował to ku dobremu
Nieraz spoglądając na swe życie, zastanawiamy się, dlaczego przydarzyło nam się to czy tamto. Słowo Boże mówi:
Ale jako wyższe są niebiosa niż ziemia, tak przewyższają drogi moje drogi wasze, a myśli moje myśli wasze. (Iz 55,9)
Dziś widzę, że lata dzieciństwa, kapłaństwo, liczne wątpliwości i ciemność duchowa przygotowywały mnie do służby Ewangelii, a zwłaszcza do pracy przy ewangelizacji radiowej. Lubimy słuchać, co Bóg czyni w życiu innych; wrażenie robi opowieść kogoś, kogo zbawiła łaska Boża na podstawie doskonałego dzieła Pana Jezusa, i kto dzięki mocy Bożej wiedzie nowe życie. W Hiszpanii mawiamy: „Las palabras mueven, el ejemplo arrastra” (Słowa wzruszają, przykład pociąga). To, że byłem księdzem katolickim, nadaje memu świadectwu charakter szczególny. Ufam, że pokrzepi ono wierzących, innych zaś doprowadzi do wiary w Jezusa Chrystusa, któremu służę.
Ze względu na mamę
Urodziłem się w typowej katolickiej rodzinie na północy Hiszpanii, w domu o tradycjach baskijskich, uchodzących za najsurowsze i najpobożniejsze w całej Hiszpanii. Rodzice mieli sześciu synów i jedną córkę, najmłodszą z nas. Ojciec — prawnik postanowił dać nam najlepsze wykształcenie akademickie; matka zaś, żarliwa katoliczka, dbała o nasze życie duchowe. Regularnie odwiedzając mamę, pewien ksiądz przypominał jej, że otrzymała od Boga aż sześciu synów i powinna okazać wdzięczność, oddając co najmniej jednego do służby przy ołtarzu. „Jeśli ich pani kocha, niech im pani ofiaruje najwyższy zaszczyt, jaki matka może zapewnić dziecku. A zaszczytem tym jest kapłaństwo” — mawiał. Nic dziwnego, że kobieta o tak religijnym usposobieniu i tak pobożna uznała, iż istotnie jej obowiązkiem jest przeznaczyć niektórych synów w służbę Bogu. Ojciec, wcale nie ateista, nie przejmował się aż tak radami księdza, a nawet był całkiem innego zdania: Zaplanował, że jego chłopcy zdobędą solidne świeckie wykształcenie. I nie dopuściłby do tego, bym został księdzem, lecz… zmarł, gdy miałem zaledwie dziesięć lat. Nie minęło wiele czasu, a matka załatwiła niezbędne sprawy, i po kilku miesiącach niespełna jedenastoletni chłopiec przekroczył progi madryckiego seminarium duchownego. Obiecałem mamie, że będę się bardzo starał; za nic bowiem w świecie nie chciałem jej zawieść. Jak jedenastoletni chłopiec mógłby pojąć sens kapłaństwa? Rzym twierdzi, że, kto raz został księdzem „na zawsze nim pozostanie”. Taki oto los narzucono siłą wrażliwemu chłopcu z postanowienia kochającej matki.
Niesprawiedliwy Bóg?
Przez pierwsze sześć, siedem lat wszystko szło mi dość gładko; zaczęło się to zmieniać, gdy nadszedł czas zgłębiania dogmatów kościoła. Zajęcia z teologii prowadzono po łacinie; wykładowca, który doktoryzował się w Rzymie, dawał nam zawsze pod koniec czas na pytania i wątpliwości oraz prośby o lepsze wyjaśnienie spraw poruszonych na wykładzie. Gdy nadszedł czas na dogmat o nieomylności papieża, zadałem pytanie. Nie chciałem niczego kwestionować, licząc tylko na to, że wykładowca pomoże mi pogodzić prawdę o Bożej sprawiedliwości z dogmatem nieomylności papieża, ogłoszonym przez kościół nie tak dawno. Nie rozumiałem, dlaczego z biegiem dziejów Bóg coraz bardziej utrudnia człowiekowi zbawienie; a nie jest to sprawiedliwe. Dlaczego przed rokiem 1870 można było uzyskać zbawienie i iść do nieba bez wiary w ten dogmat, skoro, żyjąc dziś, nie mam szans na zbawienie, jeśli weń nie uwierzę? Czy nie dowodzi niesprawiedliwości Boga to, że co parę lat dodaje On kolejną przeszkodę na naszej drodze do zbawienia i żąda od nas przezwyciężenia większej liczby trudności doktrynalnych niż od naszych przodków? Pytania nie przypadły wykładowcy do gustu. Kiedy innym razem poprosiłem go o lepsze naświetlenie innej kwestii, odparł rozgniewany: „Jeśli nie porzucisz tak niebezpiecznego sposobu myślenia, to jeszcze zostaniesz heretykiem!” Inny za to nasz wykładowca często spacerował po korytarzu z Nowym Testamentem w ręku, czytając go i rozważając. Na kazaniach zawsze głosił Chrystusa, nigdy nie wspominając świętych. Raz na zajęciach stwierdził parę razy: „Obawiam się, że gdzieś tu zbłądziliśmy. Nasz Chrystus nie jest tym samym, którego ukazano w Nowym Testamencie. Być może dlatego właśnie nasze nauczanie znajduje oddźwięk głównie w sentymentach kobiet, a mężczyźni raczej trzymają się z dala”. Bez wątpienia człowiek ów wiedział coś o prawdzie, która jest w Chrystusie Jezusie, bał się jednak mówić o niej głośniej.
Święcenia i radość matki
Przyszedł czas święceń kapłańskich. Nie czułem wcale radości, choć sprawa była wielkiej wagi i czekały mnie rozmaite zaszczyty. Moja wiara w kościół, a nawet w Boga, topniała. Uroczystość odbyła się w Madrycie; przybyli mama i inni członkowie rodziny. Przyjmowałem święcenia wraz z innymi studentami, przechodząc przez wymyślne rytuały pośród niezwykłej pompy, jaką rzymscy eksperci obmyślili dla takich sytuacji. Kilka dni po święceniach odprawiłem pierwszą mszę, udzielając komunii własnej matce i siostrze. Widziałem łzy na matczynych policzkach i sam ledwie opanowałem przypływ uczuć, jakie ceremonia ta ma budzić w uczestnikach.
Ludzie jak myszy
Po kilku miesiącach odpoczynku i beztroski w domowym zaciszu znalazłem sobie posadę na pewnej uczelni na północy Hiszpanii, w prowincji Santander. Wykładałem literaturę hiszpańską; poza tym co dzień, rzecz jasna, odprawiałem mszę, nieraz wysłuchiwałem spowiedzi. Wiedząc, że według dogmatu o Przeistoczeniu codziennie dzierżę w dłoniach samego Boga, i słuchając ludzi spowiadających się z grzechów, coraz bardziej oddalałem się od Boga. Mężczyźni silni jak dęby kornie klękali w konfesjonale, trzęsąc się ze strachu jak myszy. Nie mieli wcale ochoty wyznawać grzechów i nie wiedzieli, jak to robić, ale bali się wiecznego potępienia, którym im grożono, jeśli co najmniej raz w roku się nie wyspowiadają. Ludzie pracy, ludzie czynu, nie umiejąc się zabrać do tej procedury, prosili: „Niech mi ksiądz pomoże i zada pytania”. Musiałem zatem wymyślać, o jakież to grzeszne czyny podejrzewam tego czy owego. Choć nie wierzyłem w ludzką moc ich odpuszczania, nigdy nie odmówiłem wypowiedzenia słów rozgrzeszenia nad tymi, którzy przychodzili do mnie w dobrej wierze.
Niewygodne położenie
Na uczelni byli i inni księża, z którymi siłą rzeczy dość blisko się przyjaźniłem. Nieraz pytałem ich: „Czy naprawdę wierzycie, że gdy mówimy kawałkowi chleba: «To jest ciało moje», a grzesznikowi: «Twe grzechy są ci odpuszczone», to chleb zmienia się w ciało, a grzesznik otrzymuje odpuszczenie grzechów?” Raz któryś odparł: „Co się tak gryziesz? Jesteśmy w takim położeniu i nic tu już nie zmienisz. Nie ma rady”. Wtedy zdecydowałem już, iż porzucę kapłaństwo; ale nie miałem odwagi stawić czoła reakcji na ten krok i publicznemu potępieniu, jakie czekało mnie w Hiszpanii; wiedziałem, że zagrożone będzie nawet moje życie. Postanowiłem więc, że aby swobodnie wyznawać swe przekonania, wyjadę z Hiszpanii. Jakiś czas spędziłem jeszcze jako wykładowca na jednej uczelni w Ameryce i po powrocie do kraju mocno odczułem, jak nieznośnie przytłacza mnie tutejsza atmosfera religijna. Pojechałem do Londynu i stwierdziłem, że to najlepsze miejsce, aby opuścić kościół bez hałasu; nieźle zarabiałem jako nauczyciel i wsparcie finansowe nie było mi potrzebne. Postanowiłem zatem: tu i teraz. Zawiadomiłem o swej decyzji władze rzymskokatolickie w Londynie, prosząc, by wyznaczyły kogoś na moje miejsce. W ten oto dość prosty sposób urzeczywistniłem pragnienie, jakie tkwiło we mnie od kilku lat: Zdecydowałem raz na zawsze zerwać z wszelką religijnością. Nie tak jednak miało być. Bóg postanowił przyciągnąć mnie do Siebie.
Wiara tylko w Chrystusa
Jeden pastor anglikański, prawdziwy mąż Boży, usłyszawszy o moim stanie duchowym, zaprosił mnie do rozmowy na tematy religijne. Odważył się ukazać mi prawdę, i to nie dlatego, że opuściłem Kościół rzymski, ale dlatego, że, czyniąc to, chciałem na dobre uciec od religii, a zwłaszcza od Boga. Rozmowę zawsze kończył wnioskiem: „Pomimo całego pańskiego wykształcenia o jednym nie ma pan pojęcia, jednego panu brak: Nie zna pan Chrystusa jako swego Zbawcy, nie ma Go pan w sercu”. Nie mogłem się nadziwić jego szczerości i gorliwości, przyznawałem też, iż istotnie nigdy nie słyszałem o Bożym planie zbawienia, o jakim on opowiada. Nie mogłem także zaprzeczyć, że potrzebuję poznać Jezusa Chrystusa i żywić serdeczną wiarę, że to On w pełni zapłacił cenę za mój grzech, i że jest to dzieło dokończone: usprawiedliwienie dostępne dla każdego grzesznika poprzez wiarę w Chrystusa. Otóż temu, który pracuje, poczytuje się zapłatę nie tytułem łaski, lecz należności. Temu jednak, który nie wykonuje pracy, a wierzy w Tego, co usprawiedliwia grzesznika, wiarę jego poczytuje się za tytuł do usprawiedliwienia, zgodnie z pochwałą, jaką Dawid wypowiada o człowieku, którego Bóg usprawiedliwia niezależnie od uczynków: „Błogosławieni, których odpuszczone są nieprawości, a których zakryte są grzechy”. (Rz 4,4–7)
Dżentelmen ów wiele razy mówił mi o Bożym planie zbawienia, aż w końcu pojąłem; łaskawy Bóg udzielił memu duchowi światłości. Poczułem łaknienie Boga, nie wiedząc, skąd też się ono wzięło. Sam Bóg mnie dotykał i pociągał ku Sobie.
Skuteczna modlitwa
Raz w sobotnie popołudnie pastor zaprosił mnie do siebie. Po kolejnej rozmowie o tym samym zaprowadził mnie do pokoju obok, gdzie modliło się parę osób z jego kościoła. Zdumiałem się, słysząc, że modlą się za mnie, żarliwie zatroskani o moją duszę. Poruszeni opowieścią pastora, zebrali się specjalnie ze względu na mnie. Jak wszedłem, tak stanąłem, a oni się modlili. Naprawdę wierzyli, iż Chrystus jest wśród nich obecny; czegoś takiego jeszcze nie widziałem. Nie sądziłem, że można modlić się z takim zapałem, tak szczerze; modlitwa katolika, także księdza, polega niemal zawsze na recytowaniu formuł ułożonych przez kościół bądź osobę, która poczuła pragnienie przelania na papier swych uczuć do Boga lub świętych z myślą o użytku przez innych. Zostałem poruszony do głębi; Bóg dał mi wiarę w Chrystusa i wolę skruchy. Modlitwa nasuwała się sama: „Boże, jeśli prawdą jest, że Jezus zbawia i daje pokój duszy, to pragnę, aby do mnie przyszedł i dał mi ten pokój”. Nie wiedziałem, co się ze mną dzieje, lecz wątpliwości i ciemność duchowa, dręczące mnie od dawna, znikły; doznałem pokoju i ukojenia, o jakich nie marzyłem. Pan spełnił swój zamiar: Przeszedłem ze śmierci do życia wiecznego.
Usprawiedliwieni tedy z wiary, pokój mamy z Bogiem przez Pana naszego, Jezusa Chrystusa. (Rz 5,1)
W którym mamy odkupienie przez krew jego, to jest odpuszczenie grzechów, według bogactwa łaski jego.(Ef 1,7)
„Nie jest dobrze, żeby mężczyzna był sam…”
Wkrótce potem spotkałem panią, która później miała zostać moją żoną, uczennicę jednej z hiszpańskojęzycznych grup, jakie prowadziłem. Gdy poprosiłem ją o rękę, zrazu odrzuciła oświadczyny, przekonana, że, kto raz został księdzem „na zawsze nim pozostanie”. Była katoliczką, choć w praktyce zerwała więzy z kościołem. W końcu przyjęła oświadczyny, stawiając warunek, bym nigdy nie próbował nawracać jej na protestantyzm. „Nie przejdę do obozu przeciwnika!” — powtarzała. Ale ja wiedziałem, że jeśli łaska Chrystusa była tak wszechpotężna, iż zdołała mnie do Niego przyciągnąć, to zbawi i moją żonę. Tak się stało. Wyprowadzenie jej z błędów Rzymu nie okazało się ciężkim zadaniem, a Pan przyciągnął ją do Siebie.
Potrzeba Ewangelii
Pan położył mi na sercu wielką troskę o Hiszpanię i o świat hiszpańskojęzyczny; wreszcie powierzył mi pracę ewangelisty radiowego w południowoamerykańskiej misji radiowej „Głos Andów”. Dzięki jej pracy wielu katolików poznało Chrystusa. Wierzę, że powinniśmy na jak najszerszą skalę głosić Ewangelię, gdyż jest ona mocą Bożą ku zbawieniu (Rz 1,16), i wykorzystać każdy możliwy środek do jej propagowania, zaspokajając potrzeby duchowe naszego konającego świata.
Wiara tedy jest z słuchania, a słuchanie przez słowo Boże. (Rz 10,17)
Manuel Garrido Aldama, nawrócony ksiądz
W 1925 roku Manuel Garrido Aldama odszedł z katolickiego kapłaństwa ku biblijnemu chrześcijaństwu. Jak Miguel Carvajal, służył Panu wiele lat w radio HCJV w Quito w Ekwadorze. Teraz jest już u Pana.
4. Z głębi piekła i czyśćca
Świadectwo nawróconego księdza Petera Alphonsusa Sequina
Urodziłem się w Kanadzie, w hrabstwie Rigand (prowincja Vaudreuil w Quebecu). Rodzice moi, francuskiego pochodzenia, byli katolikami. Przyszedłem na świat jako dziewiąte spośród dziesięciorga ich dzieci: ośmiu chłopców i dwóch dziewczynek. Rodzice, ludzie pobożni, poczciwi, trzeźwo myślący przedsiębiorczy, bardzo starali się dobrze wychować dzieci: dla Boga i dla ojczyzny. Lecz jak bardzo tkwili w niewiedzy, poprzestając na liczeniu paciorków różańca, chodzeniu do spowiedzi, uczęszczaniu na mszę i wypełnianiu poleceń księży. Nie oskarżam tu pojedynczych katolików, ale system rzymskokatolicki i ludzi, którzy doglądają jego działania. Już w dniu moich narodzin przyniesiono mnie do miejscowego kościoła do chrztu. W wieku siedmiu lat zaprowadzono mnie do spowiedzi. Księża zadawali mi pytania tak nieprzyzwoite, iż nie odważę się przytoczyć ich na piśmie. Potem przystąpiłem do pierwszej komunii, a następnie zostałem bierzmowany przez biskupa Montrealu. Po mniej więcej latach spędzonych w Kolegium Bourget z ust księdza kanonika Charlesa Edouarda, wówczas doradcy starego biskupa Bourgeta, usłyszałem, że Bóg oraz on sam powołali mnie na księdza. Postanowiłem być posłusznym przełożonemu i udałem się do wyższego seminarium duchownego w Montrealu. Spędziłem tam cztery długie lata: od roku 1862 do 1866. Na ten czas urwał się zupełnie mój kontakt ze światem zewnętrznym. Dzień po dniu oddawałem się studiom nad teologiami Liguoriego i Perrone’a. Jako student byłem bardzo skrupulatny, a jako seminarzysta uważny w wypełnianiu moich powinności. 22 grudnia 1866 roku przyjąłem święcenia kapłańskie z rąk biskupa Bourgeta, w obecności 60 kapłanów. W ciągu 14 lat posługi ujrzałem wiele rzeczy niepokojących. W końcu tak bardzo przybiły mnie grzech i niegodziwość, z jakimi stykałem się w mych parafiach w Montrealu, Nowym Brunszwiku, Massachusetts, Nowym Jorku i Minnesocie, że zestawiwszy 150-stronicowy dokument, przesłałem go na ręce papieża Leona XIII, wykazując, jak tragicznie chory jest krąg jego przedstawicieli na kontynencie amerykańskim. Lecz w końcu opuściłem Kościół rzymski. Stało się to podczas tygodniowej wizyty w Detroit. Po raz pierwszy, we francuskojęzycznym kościele baptystów, przemawiałem tam przeciw naukom Rzymu. Kazanie poświęciłem nowemu dogmatowi z 1870 roku, wedle którego papież miał być nieomylny. Nie byłem jeszcze nawrócony. W tym czasie dotarła do mnie wieść o Charlesie Chiniquy, który po 25 latach kapłaństwa stał się Bożym narzędziem, wiodąc do Chrystusa wiele zabłąkanych dusz z kościoła rzymskokatolickiego. Dowiedziałem się, że Chiniquy gości w u siebie w domu księży, którzy jak ja zaczynają dostrzegać światłość i którzy nie są w stanie dalej dźwigać ciężkiego jarzma rzymskiego papieża. Napisałem do Charlesa Chiniquy, prosząc o gościnę i o podzielenie się ze mną bogactwem swoich doświadczeń — gdyż nie wiedziałem, jak radzić sobie z nagłym ogromem trudności. W odpowiedzi napisał: „Przybywaj, drogi bracie Sequin, zaopiekuję się tobą”.
I zaopiekował się mną bardzo szlachetnie, jak przystało na prawdziwego sługę Chrystusa. Prócz mnie w jego domu mieszkało jeszcze dwóch księży, którzy jak ja szukali pokoju przewyższającego wszelkie zrozumienie. Staruszek Chiniquy… Jakże modlił się do Boga, aby dał mi do serca szczere przekonanie o tym, że jestem zgubiony, póki się nie nawrócę i nie oddam Temu, który przyszedł zbawić grzeszników. Pewnego dnia po obiedzie, gdy jak zwykle czytaliśmy rozdział z Pisma Świętego i modliliśmy się, pierwszy raz w życiu spostrzegłem, jak bardzo jestem wstrętny i brudny w oczach Bożych wskutek moich grzechów. Na kolanach, ze łzami w oczach zawołałem do Boga: „Co mam czynić?” Przez resztę dnia na klęczkach błagałem Boga, aby w imieniu swego drogiego Syna ukazał mi drogę do Siebie. Otworzyłem Nowy Testament i przeczytałem:
Albowiem łaską jesteście zbawieni przez wiarę, i to nie jest z was, dar to Boży jest; Nie z uczynków, aby się kto nie chlubił. (Ef 2,8–9)
Nagle pojąłem, że zbawienie to dar Boży, i spojrzałem ku Panu Jezusowi Chrystusowi. I Bóg mnie zbawił. W niezwykłej chwili mego nawrócenia do Boga, gdy rozproszyły się chmury i padły na mnie promienie słońca, wylałem wiele łez. Lecz jak w przypadku niewiast opisanych w Ewangelii, nie były to łzy goryczy, ale radości. Pobiegłem do mego przyjaciela Chiniquy i powiedziałem mu o wszystkim, zawołałem też przyjaciół i sąsiadów, mówiąc: „Radujcie się ze mną — bo dzisiaj znalazłem pokój, klejnot, perłę, którą zagubiłem. Znalazłem dar”. Zapanowała radość w całym domu.
Zasię podobne jest królestwo niebieskie człowiekowi kupcowi, szukającemu pięknych pereł; Który znalazłszy jednę perłę bardzo drogą, odszedł, i posprzedawał wszystko, co miał, i kupił ją. (Mt 13,45–46)
Zbawienie jest tylko w Chrystusie.
Peter Alphonsus Sequin, nawrócony ksiądz
Kanadyjczyk Peter Alphonsus Sequin odszedł już do Pana. Zamieściliśmy jego świadectwo jako bezcenną perłę odbijającą blask światłości Pana.
5. Moja historia
Świadectwo nawróconego księdza Henry’ego Gregory’ego Adamsa
Jakiej ulgi i niebieskiego pokoju doznała moja dusza, kiedy mnie, zgubionego grzesznika, znalazł Chrystus. Oto moja historia. Urodziłem się w rodzinie katolickiej w Wolseley (Saskatchewan w Kanadzie), wychowano mnie w ścisłej zgodzie z religią rzymskokatolicką. Choć od najmłodszych lat starałem się być dobrym, coraz bardziej popadałem w grzech. Jak wszyscy wokół, zmierzałem prosto do zguby. Powiedziano mi, że zakonnik i kapłan mogą uciec od grzechu i zyskać większą pewność zbawienia. Z serca pragnąc zbawienia, wstąpiłem do zakonu benedyktynów, przywdziałem czarną szatę, przyjąłem imię po św. Hilarym z Poitiers i złożyłem śluby zakonne. Na studiach zwracano się do mnie „bracie Hilary”, po święceniach zaś „ojcze Hilary”. Bardzo pragnąłem służyć Panu Jezusowi. Wiodąc życie zakonne, byłem pewien, że robię właśnie to, co potrzeba. Wypełniałem wszystkie klasztorne obowiązki w najdrobniejszym szczególe. W każdą środę i każdy piątek wieczorem biczowałem się, aż nieraz plecy spływały krwią, za pokutę częstokroć całowałem podłogę, nieraz spożywałem skromniutkie posiłki, klęcząc na posadzce bądź zupełnie z nich rezygnowałem. Stosowałem wiele wyrzeczeń i umartwień, gdyż naprawdę pragnąłem zbawienia, a uczono mnie, że niebo mogę sobie w końcu wysłużyć. Nie wiedziałem, że Słowo Boże mówi:
Albowiem łaską jesteście zbawieni przez wiarę, i to nie jest z was, dar to Boży jest; Nie z uczynków, aby się kto nie chlubił. (Ef 2,8–9)
Po latach studiów i ciężkiej fizycznej pracy w klasztorze przyjąłem święcenia kapłańskie. Pełniłem posługę w pięciu parafiach w Lamont na terenie Alberty, co dzień odprawiałem msze, spowiadałem, odmawiałem różaniec oraz wiele modlitw do różnych świętych, codziennie odmawiałem też brewiarz, a jako zakonnik gorliwiej niż zwykle umartwiałem się. Jednakże moja udręczona dusza nie doznawała wcale pokrzepienia; więcej, cierpiałem jeszcze większą rozterkę niż w młodych latach. Chrystus jednak wiernie nade mną czuwał. Na studiach przygotowujących nas do kapłaństwa posługiwaliśmy się trzema podręcznikami na temat Biblii, nigdy jednak samą Biblią. Po święceniach zapoznałem się z katolickim przekładem Biblii i natrafiłem tam na pewne zaskakujące wersety, które przeczyły słuszności moich wierzeń i praktyk. Boża Księga mówiła jedno, mój kościół drugie. Kto miał rację: Kościół rzymski czy Bóg? W końcu uwierzyłem Słowu Bożemu. Życie klasztorne i sakramenty zalecane przez kościół rzymskokatolicki nie pomogły mi osobiście poznać Chrystusa i znaleźć zbawienia. Po dwunastu i pół długich latach uciekłem z klasztoru, zgubiony grzesznik, bez pokoju w duszy. Wciąż była we mnie stara natura „dawnego człowieka”; potrzebowałem nowej natury, nowego serca…, zgodnie z prawdą, jaka jest w Jezusie […] trzeba porzucić dawnego człowieka, który ulega zepsuciu na skutek zwodniczych żądz, odnawiać się duchem w waszym myśleniu i przyoblec człowieka nowego, stworzonego według Boga w sprawiedliwości i w świętobliwości prawdy. (Ef 4,22–24)
To może się dokonać tylko w nowym narodzeniu z Ducha Bożego, tylko przez wiarę w Jezusa Chrystusa, nie zaś przez monotonne powtórzenia modlitw, pokut, ofiar, dobrych uczynków.
[…] Jeźli się kto nie narodzi znowu, nie może widzieć królestwa Bożego. (J 3,3)
Wierz w Pana Jezusa Chrystusa, a będziesz zbawiony, ty i dom twój. (Dz 16,31)
Zrozumiałem, że wymyślone przez człowieka sakramenty mojego kościoła i moje dobre uczynki nie mają wartości, jeśli idzie o zbawienie; dają złudne poczucie bezpieczeństwa. Niebawem uwierzyłem, że Chrystus umarł za mnie, gdyż sam nie mógłbym zbawić swej duszy. W sprawie zbawienia zaufałem tylko Jemu. Kiedy odwróciłem się od grzechów i przyjąłem Go do serca, wierząc, że na krzyżu poniósł za mnie pełną karę, wiedziałem, że moje grzechy zostały nie tylko odpuszczone, ale i zapomniane; zostałem usprawiedliwiony przed obliczem Bożym.
[…] Albowiem wszyscy zgrzeszyli i nie dostaje im chwały Bożej. (Rz 3,23)
Albowiem zapłata za grzech jest śmierć; ale dar z łaski Bożej jest żywot wieczny, w Chrystusie Jezusie, Panu naszym. (Rz 6,23)
Krew Chrystusa obmyła mnie ze wszystkich grzechów: […] krew Jezusa Chrystusa, Syna jego, oczyszcza nas od wszelkiego grzechu. (1J 1,7).
Teraz zaś mam pokój Boży. […] Będąc tedy usprawiedliwieni z wiary, pokój mamy z Bogiem przez Pana naszego Jezusa Chrystusa. (Rz 5,1)
Przyjacielu, jeśli i Ty usiłujesz zyskać niebo po swojemu, to chciałbym, abyś zapamiętał słowa: „nie z uczynków, aby się nikt nie chlubił”. Niebo to coś nieskończonego i nie można sobie na nie nijak zarobić. Jesteśmy ograniczeni i grzeszni. Tylko Chrystus jest drogą, tylko On jest odpowiedzią.
Boć jeden jest Bóg, jeden także pośrednik między Bogiem i ludźmi, człowiek Chrystus Jezus. Który dał samego siebie na okup za wszystkich, co jest świadectwem czasów jego. (1Tm 2,5–6)
Przyjdź do Niego takim, jakim jesteś, nie ukrywając swoich grzechów. Poproś o przebaczenie i przyjmij Go jako Zbawcę i Pana. Zaufaj Mu w sprawie swego wiecznego losu, bo to On nabył dla Ciebie zbawienie. A dziś wzywa:
Pójdźcie do mnie wszyscy, którzyście spracowani i obciążeni, a Ja wam sprawię odpocznienie. (Mt 11,28).
Wtedy i Ty rozradujesz się wraz ze mną z powodu swego nowego Przyjaciela i Zbawcy, żywego Chrystusa.
Henry Gregory Adams, nawrócony ksiądz
Od czasu swego nawrócenia Henry Gregory Adams czynnie udzielał się na polu chrześcijańskiej apologetyki oraz ewangelizacji. Mieszkał w Oshawie w Kanadzie, przewodząc Misji Ewangelicznej.
6. Nawrócenie księdza
Świadectwo nawróconego księdza Charlesa Berry’ego
Jako praktykujący katolicy, poświęcaliśmy w niedziele przynajmniej pół godziny na udział we mszy; poza tym religia nie odgrywała w naszej rodzinie większej roli. W młodych latach wstydziłem się wiary i pod byle pretekstem unikałem kościoła. Lecz stało się coś, co całkiem odmieniło moje życie.
Do nieba przez cierpienie
Pilnując raz dziecka u sąsiada-protestanta przeczytałem mimochodem broszurkę „Piekło i kara wieczna” i uświadomiłem sobie — czego jestem świadom po dziś dzień — straszliwą rzeczywistość piekła. Odtąd, zdecydowany za wszelką cenę zbliżyć się do Boga, oddałem się gorliwie wszelkim praktykom katolickim i katolickiej drodze zbawienia. Zacząłem chodzić na mszę i co dzień odmawiać różaniec, nosiłem szkaplerz i medaliki. Powiedziano mi, że chcąc wiedzieć, jak dostać się do nieba, muszę czytać życiorysy katolickich świętych i uczyć się na ich przykładzie. Z czasem wywnioskowałem więc, że najpewniejszą drogą do nieba są cierpienia. Ból stał się mym nieodłącznym towarzyszem, ale dbałem o to, by nie dać po sobie poznać, jak cierpię. W wieku 19 lat zostałem augustianinem i przez 17 lat żyłem według reguły św. Augustyna, przechodząc szczeble od postulanta, przez nowicjusza i ojca zakonnego, po kapłana. Przez pierwsze dziesięć lat (było to jeszcze przed II soborem watykańskim) nie ujrzałem nawet wnętrza normalnego klasztoru, nie miałem też okazji przebywania i szczerej rozmowy z mnichami i kapłanami; przygotowującym się do kapłaństwa nie wolno było bowiem przebywać w gronie przełożonych i nauczycieli. Ciężkich prób nie brakowało, ale w miarę upływu lat i zbliżania się święceń ich uciążliwość malała. Niewielu skarżyło się na kiepskie jedzenie, małą ilość snu czy upokarzające, nieludzkie formy dyscypliny, gdyż czuliśmy, iż za status męża Bożego cenę taką warto zapłacić. Posłuszeństwo władzy było wątkiem dominującym w naszym życiu. Nie tylko zrzekliśmy się prawa do wszelkiej własności, ambicji i prywatności, ale i do umysłu, intelektu i prywatnych myśli. Powiedziano nam, że Bóg przemawia do nas bezpośrednio ustami przełożonych, i że każda wątpliwość i wahanie w uznaniu ich pełnej władzy nad nami to grzech ciężki przeciwko Bogu.
Świętymi bądźcie, jak Ja jestem Święty
Moje pierwsze zadanie jako księdza katolickiego różniło się nieco od przeciętnych. Zamiast posłać mnie do jakiegoś klasztoru do pomocy w pracy parafialnej czy nauce, polecono mi kontynuować studia aż do uzyskania doktoratu z chemii, tak abym mógł wykładać na uniwersytecie katolickim. Klasztor, gdzie mnie posłano, był luksusowo wyposażony we wszelkie wygody i szczycił się najwyśmienitszą kuchnią. Nie po to jednak poświęcałem się przez tyle lat, by teraz opływać w dostatki — lecz po to, aby stać się prawdziwym mężem Bożym, świętym. Wielce mnie rozczarowało wejście w kręgi duchowieństwa, bo spostrzegłem, że u tych, którzy uchodzili za przykłady świętości i miłości do Boga, Bóg wcale się nie liczył. Część dnia poświęcona pracy dla Pana uchodziła za nader nieprzyjemną. Zauważyłem (nie tylko tam, ale wszędzie, gdziekolwiek udawałem się później), że jedynymi duchownymi, którzy szli do kościoła, by odprawić nabożeństwo, byli kapłani do tego wyznaczeni, a dyżur wypełniali z prawdziwą przykrością. Poprosiłem, żeby wysłano mnie gdzie indziej, i ucieszyłem się z przenosin do opactwa zakonu augustianów w Stanach Zjednoczonych. Ale na miejscu wcale nie znalazłem „duchowej elektrowni”, tylko „przechowalnię”, gdzie sprowadzano księży prowadzących się tak skandalicznie, iż przynosili kościołowi wstyd. Zastanawiałem się:
„Gdzież jest ów kościół, który mi opisywano i któremu oddałem życie przez wzgląd na jego czystość i piękno? Być może w Ameryce nie istnieje on w ogóle wskutek złych wpływów protestanckich? Chyba w pełni swej czystości działa tylko w krajach katolickich, gdzie cieszy się pełną swobodą wyrazu i wolnością od ograniczeń?”
Usłyszałem wtedy o uniwersytecie katolickim w pewnym katolickim kraju, gdzie potrzebowano uczonego, który zająłby się ułożeniem programu studiów nauk przyrodniczych i technicznych. Z zapałem zgłosiłem się i wkrótce zostałem dziekanem wydziału inżynierii chemicznej Katolickiego Uniwersytetu Kubańskiego. Nie muszę mówić, że i tam nie znalazłem kościoła, jakiego pragnąłem. Amerykański katolik udający się do kraju stricte katolickiego jest zażenowany i zdumiony tym, co widzi. Atakowany przez licznych przeciwników i krytykę, Kościół rzymskokatolicki w Stanach Zjednoczonych sprawuje się wyjątkowo dobrze, prezentując, co ma najlepszego. Ale w krajach katolickich, gdzie ma niewielu krytyków, sytuacja wygląda inaczej. Panuje niewiedza, przesąd, bałwochwalstwo, i czyni się niewiele bądź zgoła nic, aby to zmienić. Zamiast stosować się do chrześcijaństwa ukazanego w Biblii, wierni koncentrują się na kulcie obrazów miejscowych patronów. Przez wiele lat gorliwie zwalczałem pogląd, że katolicy oddają cześć bałwanom — ale oto na własne oczy ujrzałem, że nie ma różnicy między katolikiem i jego obrazami a poganinem i bałwochwalstwem. Gdy natknąłem się na Kubie na autentycznego poganina oddającego cześć bożkom (religię tę przywieźli z Afryki przodkowie Kubańczyków), spytałem, dlaczego uważa, że gipsowe bóstwo może mu pomóc. Odparł, iż nie oczekuje pomocy od samego posążku, gdyż ten tylko reprezentuje pewną moc niebieską. Przeraził mnie fakt, że jego odpowiedź pokrywała się idealnie z wyjaśnieniem, jakim katolicy usprawiedliwiają cześć oddawaną wizerunkom świętych.
Uczynki bez wiary
Coraz bardziej pochłaniała mnie praca na uczelni. Pod moim kierownictwem zbudowaliśmy i wyposażyli zespół przestronnych budynków, mieszczących katedry inżynierii chemicznej, inżynierii mechanicznej, architektury, farmacji i psychologii. Po rozruchu kolejnych katedr oddawałem je pod kierownictwo dziekanów wyspecjalizowanych w tych dziedzinach, ja zaś zostałem prorektorem do spraw nauk przyrodniczych oraz członkiem czteroosobowego zarządu czuwającego nad całością uniwersytetu. Największym moim sukcesem było zapewne utworzenie Biura Norm Jakości. Pod jego wpływem przedstawiciele przemysłu dobrowolnie zgodzili się respektować pewne minimalne normy i współpracować z naszymi laboratoriami, które miały prowadzić ciągłą kontrolę ich wyrobów, aby dbać o utrzymanie wysokiej jakości. Najpotężniejsi, najbogatsi ludzie — od prezydenta kraju poczynając — obsypywali mnie zaszczytami i podarunkami, by zapewnić sobie mą życzliwość i poparcie przy realizacji swych planów i ambicji. Lecz w głębi serca wiedziałem, że bez względu na wszystkie zaszczyty nie osiągnąłem wcale celu, który sobie wytyczyłem. Niegdyś Augustyn wyraził to tak trafnie: „Dla siebie uczyniłeś nasze serca, Boże, i nie zaznają spokoju, póki nie spoczną w Tobie”. Dręczyły mnie wątpliwości. Zdawałem sobie sprawę, że wiele naszych nauk, wiele powierzchownych odpowiedzi, jakich udzielamy ludziom, jest przedmiotem zażartych polemik między teologami, a zarazem śmiechu i szyderstw wśród znacznej części duchowieństwa. Wstydziłem się za tych wszystkich księży, którzy przez stulecia okradali ludzi, pogardzali ubogimi, wspierali możnych ciemiężców i wsławili się długą listą skandalicznych zachowań. Postanowiłem nie tracić reszty życia i opuścić kapłaństwo i kościół, gdy tylko otrzymam doktorat z fizyki i chemii. Myślę, że każdy kapłan w pewnym momencie życia staje przed taką decyzją. Kościół obiecał, że uczyni nas mężami Bożymi, a mimo to wcześniej czy później każdy musi się zmierzyć ze swym sumieniem i dokonać bilansu. I uświadamia sobie, że jest w stanie gorszym, niż kiedy zaczynał, i to pomimo dostępu do wszystkich środków, jakie może zaoferować kościół.
Cena opuszczenia kościoła
Opuszczenie kościoła oznacza rozstanie z wieloma, a może i wszystkimi tymi, którzy nas kochali i szanowali, a nadto, co gorsza, także tymi, których sami kochaliśmy i którym służyliśmy. Każdy ksiądz na pewno zna księży, którzy próbowali odejść, ale z tej czy innej przyczyny decydowali się na powrót. Ja znałem. Opowiadali mi o tych powrotach — następujących nie z miłości ku kościołowi, lecz między innymi przez wzgląd na „trzy porządne posiłki dziennie i przyzwoity pochówek”. Starannie zaplanowałem odejście, wpierw prosząc przełożonych o urlop w Europie. Potem, po otrzymaniu doktoratu, kupiłem w Miami używany wóz z zamiarem zaszycia się w jakiejś mieścinie, gdzie nikt mnie nie zna. Nie czułem radości z wyzwolenia. Wszyscy znajomi byli daleko — bo pozostali w kościele. Byłem obcym, przybłędą na tym świecie — i bardziej niż kiedykolwiek czułem się obcy Bogu. Poszukując w myślach kogoś, kto pomógłby mi znaleźć pracę, przypomniałem sobie chemiczkę, która pracowała ze mną w Biurze Norm, a teraz mieszkała w Meksyku. Gdy upewniłem się, że będą na mnie czekać życzliwe dusze, spakowałem się i pojechałem na południe od Rio Grande. Martha, moja znajoma, mieszkała z ciotką z Hiszpanii. Obie były dla mnie bardzo miłe, a ja nie zdawałem sobie sprawy, jak wielki wpływ wywrą na moje życie. W końcu Martha i ja pobraliśmy się. Jej ciotka bardzo się starała o pojednanie z mężem, który zszedł na złą drogę. Wrócił do niej; ale wkrótce potem znaleziono ją martwą w łóżku. Wiele poszlak wskazywało na jego winę i chcąc nie chcąc zostaliśmy wciągnięci w jeden z najbardziej sensacyjnych procesów kryminalnych w dziejach Meksyku. Ponieważ moje nazwisko stało się z tej racji powszechnie znane, kilku katolickich dziennikarzy z czołowych gazet meksykańskich przypuściło atak na mnie jako na kapłana-zdrajcę. Pracodawca w obawie o dobro firmy zwolnił mnie. Mimo kłód rzucanych nam pod nogi zdołaliśmy przenieść się do San Diego. Po kilku miesiącach pracy w Convair Astronautics dowiedziałem się, że mają dla mnie kierownicze stanowisko w korporacji-matce General Dynamics. Spędziłem kilka tygodni na konferencjach i wywiadach. Musiałem oczywiście podać szczegółowy życiorys, wykształcenie, przebieg kariery zawodowej oraz referencje. Wszystko to opisałem w najdrobniejszych szczegółach, pomijając jeden fakt: iż byłem księdzem katolickim. I nagle, może dzień czy dwa przed terminem rozpoczęcia pracy, otrzymałem telegram, że wszystko odwołane. Nigdy nie dowiedziałem się oficjalnie, jak doszło do dymisji; ale kilka dni po wszystkim otrzymałem od władz kościelnych list z ostrzeżeniem, bym nigdy więcej nie starał się o rekomendację ze źródeł kontrolowanych przez kościół, gdyż zawsze zaprzeczą, że w ogóle mnie znali. Już nigdy nie trafiłem na stanowisko godne mego wykształcenia i doświadczenia.
Dar zbawienia
Przez całe życie wpajano mi lęk i nieufność do pastorów protestanckich. Mówiono, że polują zwłaszcza na byłych księży, aby wykorzystać ich do propagowania swych niecnych celów. Mimo wszystkich uprzedzeń w akcie rozpaczy postanowiłem zaryzykować — i przekonałem się, że na całym świecie już od czasów Jezusa byli i są ludzie, których należałoby określić jako chrześcijan biblijnych. Ludzie, którzy nie tylko wierzą, że Biblia jest księgą natchnioną przez Boga, ale i uznając ją za osobiste poselstwo skierowane do nich przez miłującego Boga, czynią z niej życiowy drogowskaz. Od pewnego pastora pożyczyłem książkę o doktrynie chrześcijańskiej i spostrzegłem, że powołują się tam tylko na Pismo Święte — nie na ludzką logikę i tradycję. Po raz pierwszy w życiu zwróciłem uwagę na proste słowa Biblii, mówiące o tym, jak dostać się do nieba i uniknąć piekła. Uświadomiłem sobie, iż na Pismo Święte nie można spoglądać beznamiętnym okiem uczonego, ale okiem dziecka, które słucha ojca i wierzy w jego każde słowo, uznając, że Bóg powiedział dokładnie to, co chciał, i że wiedział, co chce powiedzieć. Odwracając stronę za stroną, spostrzegałem prawdy, których całe życie pragnąłem. Nauczanie o zbawieniu było jasne:
Albowiem łaską jesteście zbawieni przez wiarę, i to nie jest z was, dar to Boży jest; Nie z uczynków, aby się kto nie chlubił. (Ef 2,8–9)
Rozmawiałem o tym z Marthą i zgodziliśmy się, że uczyniłem chyba więcej niż ktokolwiek na świecie, aby uzyskać zbawienie — ale nie uczyniłem jednego: nie poprosiłem o nie Boga. Postanowiliśmy poprosić Boga o dar Jego łaski. Uklękliśmy i po raz pierwszy modliliśmy się razem. W pokorze i skrusze poprosiliśmy Boga, aby nas zbawił, nie z powodu czynów, których dokonaliśmy czy obiecaliśmy dokonać, lecz z powodu dobrego czynu, którego dokonał Jezus, swoją śmiercią na krzyżu czyniąc przebłaganie za nasz grzech. Nie mieliśmy wtedy pojęcia, że oto narodziliśmy się na nowo. Byliśmy duchowo tak młodzi, że nie wiedzieliśmy nawet, kim jesteśmy w Chrystusie. Zaczęliśmy zauważać zmiany w naszym myśleniu; zaczęliśmy kochać wszystko, co wiąże się z Bogiem. Odtąd Bóg w ten czy inny sposób wykorzystuje nasze świadectwo i zwiastowanie Jego Słowa, zyskując wieleset dusz dla Pana Jezusa Chrystusa i biblijnego chrześcijaństwa.
Aleście przystąpili do góry Syon i do miasta Boga żywego, do Jeruzalemu niebieskiego, i do niezliczonych tysięcy Aniołów; Do walnego zgromadzenia, i do zebrania pierworodnych, którzy są spisani w niebie, i do Boga, sędziego wszystkich, i do duchów sprawiedliwych i doskonałych; I do pośrednika nowego testamentu, Jezusa, i do krwi pokropienia, lepsze rzeczy mówiącej niż Ablowa. (Hbr 12,22–24)
Charles Berry, nawrócony ksiądz
Charles Berry wykładał i organizował seminaria na temat prawdy biblijnej i katolicyzmu. Słynął z błyskotliwości intelektualnej, która daje o sobie znać także w jego książkach.
7. Biskup odkrywa w Chrystusie prawdziwą odpowiedź
Świadectwo nawróconego księdza Charlesa Mrzeny
Przyszedłem na świat w Austrii, w katolickiej rodzinie chłopskiej. Dorastałem już wybrany przez Boga, z danym mi przez Niego pragnieniem poznania tego, co niewidzialne. Wiedziałem, że w życiu liczy się nie tylko ciało, że przede mną wieczność — lecz gdzie było moje miejsce, gdzie miałem ją spędzić? Chciałem poznać Boga, ale nie wiedziałem, jak się do Niego zbliżyć. Zacząłem poszukiwania. Po gimnazjum przyszedł czas na studia kapłańskie w Szwajcarii, później kilka lat posługi kapelana, studia prawnicze i praca wykładowcy historii i religii.
Bóg okazał miłosierdzie
Kiedyś podczas wojny moich żołnierzy i mnie przerzucono późną jesienią na front wschodni i ulokowano w ogromnej jaskini w zboczu góry. Nagle rozpoczął się wzajemny ostrzał obu armii i nim ktokolwiek zdążył się zorientować, zostaliśmy w tej jaskini pogrzebani żywcem. Po raz pierwszy w życiu modliłem się do Boga z głębi serca. Osiem długich dni. Zrozpaczony, głodny, spragniony, mimo wszystko wierzyłem, że Bóg mnie uwolni. Moja wiara rosła, aż wydawało mi się, że mógłbym góry przenosić. I wtedy zdarzyło się, że ktoś z zewnątrz znalazł nas. Spośród 130 mężczyzn przeżyłem tylko ja i jeden wierzący chłopiec. Jak dobrze było być blisko Boga. Zaraz po wojnie trzech zdesperowanych rzezimieszków nieomal nie wysłało mnie na tamten świat: gotowi byli posiąść moje ubranie nawet za cenę mego życia. Gdy jeden zbliżał się do mnie z nożem — narzędziem śmierci — modliłem się: „Panie mój i Boże mój!” Mężczyzna stanął jak wryty, rzucił nóż na ziemię i powiedział: „Zabiłem już wielu, ale tego człowieka zabić nie mogę”. Znów doświadczyłem Bożego miłosierdzia. Przenosiny do Ameryki były bardzo owocne dla mojej kariery. Z rąk arcybiskupa Williama Francisa i biskupa Marsette przyjąłem sakrę biskupią. Długie lata dobrobytu materialnego, sukcesów towarzyskich i umacniania pozycji w kręgach kościelnych napełniły mą głowę wiedzą, do- świadczeniem — i pychą. I wyjałowiły serce. Nie szedłem do przodu, lecz cofałem się; nie piąłem się w górę, ale zsuwałem w dół. W końcu zdrowy rozsądek zwyciężył i rozbudziło się we mnie pragnienie poznania Jezusa Chrystusa i podążania Jego drogą. Rozczarowany zepsuciem w kręgach religijnych i zniechęcony postawą fałszywych braci — doznałem jednak wspomożenia od Boga. Zrezygnowałem z urzędu biskupa. Straciłem wszystko, co posiada- łem. Mój dom splądrowano, pozbawiono mnie wszystkiego, co miałem. Niesprawiedliwie prześladowano mnie bez wytchnienia. W końcu śmiertelnie zaniemogłem i znów stanąłem twarzą w twarz z wiecznością.
„Stwórz we mnie serce czyste”
Byłem chrześcijaninem tylko w nazwy. Ileż to razy czytałem słowa, jakie Pan wypowiedział do Nikodema: „Trzeba wam się powtórnie narodzić”, nigdy nie rozumiejąc ich znaczenia. Kiedyś zdawało mi się, że jestem na nowo narodzony, lecz nie była to prawda. Żyłem jak człowiek tego świata; nie mieszkał we mnie Duch Chrystusowy. Uznawałem prawdę, na tyle, na ile mogłem ją pojąć, lecz nie miałem co do niej pełnego przekonania. Miałem pewne zrozumienie wiary, ale nie była to wiara zbawiająca. Umiałem pouczać innych, lecz nie byłem w stanie stosować się do własnych pouczeń. Śmiertelna choroba dopadła mnie w kwietniu. Rozeszła się wieść, że mam raka; rodzinie oznajmiono, że w ciągu trzech miesięcy mają się spodziewać mojej śmierci. Dowiedziawszy się o swym beznadziejnym stanie, postanowiłem złożyć całą nadzieję w Panu. Teraz albo nigdy. Na drugi dzień czytałem Psalm 51, modląc się cicho. Oczyma duszy ujrzałem Golgotę i Chrystusa umierającego za liczne moje grzechy. Zstąpił na mnie Duch Święty. W głębokiej skrusze wyznałem grzechy Bogu, ufając Jezusowi Chrystusowi jako Zbawcy. Spowiła mnie niepojęta cisza i poczułem obecność wielkiej mocy z niebios. Mocą tą był Chrystus. Narodziłem się z Ducha Świętego. Stara natura zmieniła się i stałem się nowym człowiekiem. Bóg w swej wielkiej miłości uczynił jeszcze więcej: zostałem cudownie uzdrowiony. Skończyły się moje poszukiwania, moje pragnienie zostało ugaszone, los zapieczętowany. Należałem już do Pana, a On był mój. Jakież to niezwykłe: znać Jego pokój, doświadczać Jego obecności, żyć razem z Nim i wiedzieć, że to On kieruje moim życiem! Owszem, zmarnowałem wiele lat, lecz w przyszłości czeka mnie tylko chwała. Nakłońcie serce ku cudownemu Zbawcy i przyjmijcie obietnicę Jego Słowa:
Lecz którzykolwiek go przyjęli, dał im tę moc, aby się stali synami Bożymi, to jest tym, którzy wierzą w imię jego. (J 1,12)
Charles Mrzena, nawrócony ksiądz
Charles Mrzena z wielkim zapałem służył Panu w latach po II wojnie światowej. Dziś jest już u Pana, wielu jednak, jak choćby H. Gregory Adams, dobrze pamięta jego gorliwość dla prawdy Ewangelii.
8. Wczoraj ksiądz, dziś misjonarz
Świadectwo nawróconego księdza Daria A. Santamarii
Urodziłem się 22 czerwca 1942 roku w Kolumbii, w Belle w departamencie Antiequio. Przez sześć lat chodziłem do szkoły przy Instytucie Manuela Jose Caicido, prowadzonej przez Księży Orionistów, zakon zajmujący się oświatą. Potem pięć lat uczyłem się w szkole salezjanów. Ostatni rok gimnazjum spędziłem w stolicy-Bogocie, u dominikanów.
Po drabinie hierarchii
Uzyskałem tytuł licencjata filozofii, a 8 grudnia przywdziałem habit zakonu kaznodziejów, zwanego także dominikanami. Rozpoczął się nowicjat. Chodziłem w białym habicie i brązowym płaszczu, głowę miałem wygoloną, z pozostawionymi tylko resztkami włosów. Przez rok studiowałem regułę zakonną, zwyczaje, obowiązki i przywileje związane z życiem religijnym w kościele rzymskokatolickim. Był to rok ciężkiej pracy i surowego reżimu; nie wolno było rozmawiać z nikim z zewnątrz. Nie wolno też było jeść mięsa, z wyjątkiem pewnych świąt; co piątek pościliśmy. Codziennie modliliśmy się i śpiewaliśmy Psalmy po łacinie. Wstawaliśmy o czwartej rano i aż do 12.30 po południu obowiązywało nas milczenie. Co niedziela wyznawaliśmy grzechy przed naszymi towarzyszami i przełożonymi. Grzesznicy nieraz musieli leżeć na progu, tak aby inni mogli przechodzić po ich ciałach. Złożyłem ślub, że pozostanę w zakonie kolejne trzy lata; rozpocząłem też studia filozoficzne. Przez trzy lata zgłębiałem metafizykę, kosmologię, psychologie, metodologię, historię filozofii oraz grekę i język hebrajski. Potem uroczyście złożyłem śluby zakonne i rozpocząłem studia teologiczne. W roku tym, 1961, miałem okazję poznać najbardziej postępowych myślicieli katolickich. Pod koniec roku przyjąłem pierwsze święcenia — był to zatem pierwszy mój szczebel kościelnej hierarchii. Na drugim roku teologii przyjąłem kolejne dwa święcenia zgodnie z Kodeksem prawa kanonicznego. Na trzecim roku, studiując dogmatykę, historię i Trójcę, otrzymałem pierwsze ze święceń głównych: akolity. Na ostatnim roku przerabiałem kurs teologii moralnej i obowiązków duszpasterskich; na koniec przyjąłem święcenia kapłańskie. Lecz Pan powołał mnie do innej drogi i chcę opowiedzieć o tym, co działo się ze mną przez te lata przygotowań.
Żywe Słowo Boże
Przeczytałem rozprawę o Biblii, dzieło Hiszpana Donosa Corteza, gdzie była mowa o wielkości Biblii i jej wkładzie w literaturę światową. Ostatni rozdział poświęcono Biblii jako Księdze danej przez Boga człowiekowi. Pojąłem wtedy jej wagę jako Księgi zbawienia. W domu mieliśmy piękny egzemplarz Pisma, w którym odnotowywaliśmy małżeństwa, zgony i narodziny. Biblia ta była milczącym świadkiem wszystkich wydarzeń w naszej rodzinie; świadkiem, który nigdy do nas nie przemówił, gdyż nie uczono nas, że należy ją czytać. Zacząłem więc czytać ją fragmentami, a lektura wzbudziła we mnie wiele wątpliwości. Zapragnąłem je rozstrzygnąć. Pomyślałem, że powinienem zbliżyć się do tych, którzy żyją według Biblii; udałem się zatem do znajomego protestanta, od którego zresztą nabyłem mój egzemplarz Biblii i z którym prowadziłem już wiele dyskusji. Zapisałem się na ich kurs korespondencyjny, lecz nie otrzymałem odpowiedzi na wszystko. Raz udałem się na protestanckie spotkanie młodzieżowe. Zdziwiła mnie wiedza tych ludzi na temat Biblii. Na urodziny ów znajomy protestant podarował mi zakładkę z wersetem biblijnym, tekstem z „Ewangelii Jana” 3,16, który stał się kluczowym Słowem w moim życiu:
Tak bowiem Bóg umiłował świat, że Syna swego Jednorodzonego dał, aby każdy, kto w Niego wierzy, nie zginął, ale miał życie wieczne.
Poszedłem do seminarium, sądząc, że w ten sposób zbliżę się do Boga. Wybrałem sobie jeden z najwyżej cenionych zakonów kościoła, słynący z teologów, kaznodziejów i obrony wiary katolickiej, zakon Tomasza z Akwinu — i zakon Inkwizycji. Lecz w seminarium nie znalazłem pokoju ducha. Pan zawsze przypominał mi o tekście z „Ewangelii Jana”. Zacząłem się zastanawiać, po co w ogóle jestem w klasztorze, skoro Pan może mnie zbawić zupełnie sam. Wszystkie praktyki klasztorne i kościelne były dodatkiem zgoła niepotrzebnym w sytuacji, gdy zbawienie było przez wiarę. Starałem się odszukać je w Ewangeliach — i wątpliwości zaczęły się mnożyć.
Droga wiary
Od drugiego roku studiów przywykłem czytać Nowy Testament po grecku. Niektóre sformułowania „Listu do Rzymian” i „Listu do Galatów” zdziwiły mnie. Bezpieczną drogą dla chrześcijanina wydawała się droga wiary; gdy jednak zagadnąłem na ten temat profesora egzegezy, odparł mi słowami św. Jana Chryzostoma: „Im więcej czytam Pawła, tym mniej rozumiem”. Moje wątpliwości tak się rozmnożyły, że pochłonęły mnie zupełnie. Nie wierzyłem wtedy w zmartwychwstanie Jezusa, bo czołowym autorytetem był dla mnie Bultmann. Dalsza lektura Pisma rozproszyła wątpliwości. Odpowiedź znalazłem w „Pierwszym Liście do Koryntian” 15,14:
A jeźlić Chrystus nie jest wzbudzony, tedyć daremne kazanie nasze, daremna też wiara wasza.
Zmartwychwstanie Jezusa stało się dla mnie najważniejszym faktem w dziejach. W środku byłem już chrześcijaninem wierzącym według Ewangelii; nie wierzyłem w rytuały swego kościoła, choć dalej w nim trwałem. W końcu nabrałem przekonania, że moje życie to wielkie oszustwo: robię przecież coś, do czego nie mam przekonania. Raz udałem się z wizytą do jednego pastora; było to podczas pierwszego od siedmiu lat urlopu spędzanego w domu. Zaczęliśmy studiować Słowo Boże, głównie 11 rozdział „Listu do Hebrajczyków” — o wierze. Zapytałem: „Jeśli wierzę w to, to co powinienem zrobić?” Zaczęliśmy modlić się i przyjąłem Jezusa Chrystusa jako Zbawcę, który uczynił dla mnie wszystko, i mego Pana. Stałem się nowym człowiekiem. Odtąd zaczęły się problemy, zwłaszcza rodzinne. Ksiądz w rodzinie to dla katolika zaszczyt większy, niż gdyby ofiarował kościołowi ołtarz z litego złota. Od ojca usłyszałem: „Przez ostatnie 200 lat w rodzinie Santamariów nie było ani mordercy, ani złodzieja, ani prostytutki, ani protestanta. Ty jesteś pierwszy”. Ze względu na Ewangelię musiałem więc opuścić ukochanych bliskich — sześć osób. W zamian za to zyskałem jednak rodzinę tysięcy osób, prawdziwych wierzących w Jezusa. Władze Kościoła rzymskiego próbowały wtrącić mnie do więzienia, ale wspomogło mnie wielu na nowo narodzonych misjonarzy i wierzących i Pan w cudowny sposób mnie uwolnił. Musiałem wyjechać z Kolumbii, lecz Pan zatroszczył się o moje potrzeby i dał mi sposobność studiowania swego Słowa w seminarium biblijnym. Pan włożył mi też do serca troskę o naród hiszpański. Dziś pracuję jako misjonarz w Hiszpanii, z ramienia organizacji The Conversion Center (Ośrodek nawróceń), starając się nieść poselstwo Ewangelii do pogrążonych w ciemności serc Hiszpanów. Codziennie potrzebuję Waszych modlitw o to, aby wielu Hiszpanów odnalazło pokój w Jezusie.
Będąc tedy usprawiedliwieni z wiary, pokój mamy z Bogiem przez Pana naszego Jezusa Chrystusa. (Rz 5,1)
Dario A. Santamaria, nawrócony ksiądz
Po nawróceniu Dario A. Santamaria poświęcił się pracy wydawniczej i ewangelizacyjnej w Hiszpanii i Stanach Zjednoczonych.
9. Z klasztoru do służby Bożej
Świadectwo nawróconego księdza Jose Borrasa
— Niech ojciec wyda wojnę tym protestantom! Strasznie się panoszą — oznajmiła Dolores, siostra z klasztoru, gdzie w niedziele ja, młody ksiądz i nauczyciel szkolny, odprawiałem msze i mówiłem kazania.
— Zwodzą prosty lud. Podarkami zwabili do tych heretyków najporządniejsze osoby! — dodała.
Pragnąc bronić Ewangelii Chrystusowej, postanowiłem rozpocząć walkę z protestantami. Wiedziałem o nich tyle, że są źli, a ich nauczanie roi się od błędów i herezji. Raz któryś uczeń przyniósł na zajęcia grube tomisko.
— Biblia protestancka, proszę ojca — oznajmił.
— Jakaś pani dała mamie i mama boi się trzymać, bo to grzech. Spali ojciec?
— A jakże, spalę — odparłem.
— Trzeba raz na zawsze skończyć z tą protestancką propagandą.
Ale wyrwawszy kilka pierwszych kartek, zmieniłem zdanie. Chcąc zwalczać protestantów, a nie znając ich błędów, musiałem przecież przejrzeć ich Biblię i poznać ważniejsze herezje. Po lekturze kilku dłuższych ustępów Nowego Testamentu i porównaniu ich z moją Biblią stwierdziłem, że niczym właściwie się nie różnią. Zbiło mnie to z tropu. Nie pojmowałem, skąd różnice między katolikami a protestantami, skoro ich Biblie zawierają to samo. Pomyślałem, że protestanci widać nie czytają tej swojej Biblii, a jeśli nawet, to się do niej nie stosują. Postanowiłem przyjrzeć się osobiście życiu i zwyczajom protestantów. Udałem się do jednej protestanckiej rodziny i przedstawiłem się jako nauczyciel, który chce lepiej poznać ich naukę, aby wierniej wykładać, na czym polega protestantyzm. Zdumiałem się, bo przyjęli mnie życzliwie. Zdziwiło mnie, że znają Biblię lepiej niż ja. Było mi wstyd. Mówili o Chrystusie z zapałem, jakiego ja, ksiądz, nigdy nie czułem. Odpowiedzieli na parę pytań i zasugerowali rozmowę z ich pastorem, baptystą. Poznałem go nazajutrz i zaraz ostrzegłem:
— Proszę mnie nie nawracać, bo straci pan czas. Wierzę, że Kościół katolicki to jedyny prawdziwy kościół. Chciałbym się tylko dowiedzieć, czemu pan nie jest katolikiem.
Zaproponował mi cotygodniowe spotkania na studium Nowego Testamentu, na których moglibyśmy spokojnie omawiać nasze punkty widzenia. Zgodziłem się. Na wszystkie me pytania pastor cytował Nowy Testament; moimi zaś argumentami były wypowiedzi papieży i definicje soborowe. Choć na pozór nie chciałem uznać jego racji, to w duchu wiedziałem, że słowa Ewangelii mają większą wagę niż postanowienia soborów, a słowa Piotra i Pawła liczą się bardziej niż nauki papieży. Pod wpływem tych rozmów zacząłem pilniej zgłębiać Nowy Testament, szukając argumentów przeciw nauce protestantów. Chciałem nie tylko dowieść, że pastor myli się, ale i zdobyć go dla Kościoła katolickiego. Mimo to po kolejnej rozmowie wyszedłem z uczuciem pokonanego. Długi czas mnie to gryzło; czytałem Nowy Testament, prosząc Boga o umocnienie wiary i o rozproszenie wątpliwości, bym nie popełnił błędu. Lecz im więcej czytałem i modliłem się, tym większy czułem zamęt. Czyżby Kościół katolicki mógł nie być kościołem Chrystusa? Czyżbym mylił się w swej wierze? A jeśli tak, to co czynić? Słyszałem, że pod wpływem Biblii niektórzy księża i zakonnicy zostali protestantami, ale ja nie mógłbym tak postąpić! Ja protestantem? Heretykiem? Zdrajcą wiary? Przenigdy! Co by powiedzieli rodzice, uczniowie, znajomi? Jedenaście lat nauki na marne! Jak zarobiłbym na życie? Strapiony, nie chciałem jednak zmieniać wiary, żałując decyzji o spotkaniu z pastorem i wmawiając sobie, że to on się myli. Pilnie czytałem Nowy Testament, szukając potwierdzenia swych poglądów, lecz tylko coraz jaśniej widziałem, że nie mam racji. Bałem się jednak opuścić kościół i postanowiłem w nim pozostać, choć nie wierzyłem już w jego naukę. Pewnej niedzieli siostra Dolores odezwała się do mnie:
Zaproponował mi cotygodniowe spotkania na studium Nowego Testamentu, na których moglibyśmy spokojnie omawiać nasze punkty widzenia. Zgodziłem się. Na wszystkie me pytania pastor cytował Nowy Testament; moimi zaś argumentami były wypowiedzi papieży i definicje soborowe. Choć na pozór nie chciałem uznać jego racji, to w duchu wiedziałem, że słowa Ewangelii mają większą wagę niż postanowienia soborów, a słowa Piotra i Pawła liczą się bardziej niż nauki papieży. Pod wpływem tych rozmów zacząłem pilniej zgłębiać Nowy Testament szukając argumentów przeciw nauce protestantów. Chciałem nie tylko dowieść, że pastor myli się, ale i zdobyć go dla kościoła katolickiego. Mimo to po kolejnej rozmowie wyszedłem z uczuciem pokonanego. Długi czas mnie to gryzło; czytałem Nowy Testament, prosząc Boga o umocnienie wiary i o rozproszenie wątpliwości, bym nie popełnił błędu. Lecz im więcej czytałem i modliłem się, tym większy czułem zamęt. Czyżby kościół katolicki mógł nie być kościołem Chrystusa? Czyżbym mylił się w swej wierze? A jeśli tak, to co czynić? Słyszałem, że pod wpływem Biblii niektórzy księża i zakonnicy zostali protestantami, ale ja nie mógłbym tak postąpić! Ja protestantem? Heretykiem? Zdrajcą wiary? Przenigdy! Co by powiedzieli rodzice, uczniowie, znajomi? Jedenaście lat nauki na marne! Jak zarobiłbym na życie? Strapiony, nie chciałem jednak zmieniać wiary, żałując decyzji o spotkaniu z pa- storem i wmawiając sobie, że to on się myli. Pilnie czytałem Nowy Testament, szukając potwierdzenia swych poglądów, lecz tylko coraz jaśniej widziałem, że nie mam racji. Bałem się jednak opuścić kościół i postanowiłem w nim pozostać, choć nie wierzyłem już w jego naukę. Pewnej niedzieli siostra Dolores odezwała się do mnie:
— I co, nic ojciec nie głosi przeciw protestantom. A obiecał ojciec. Z dnia na dzień rosną, coraz więcej ludzi tam chodzi. — Siostro — odparłem — dalej badam doktrynę protestancką i widzę, że nie są oni tacy źli, jak się sądzi. Opierają się na Biblii, a nie możemy przecież grzmieć przeciw Słowu Bożemu. — Myli się ojciec — odrzekła. — Są bardzo źli. Wilki w owczej skórze. Wrogowie ojczyzny. Nienawidzą Maryi. Podkopują wiarę w papieża. Trzeba się za nich zabrać. Powiedziałem, że niektórzy księża, chcąc walczyć z protestantami, sami się nawrócili na protestantyzm, gdy bezstronnie, w świetle Pisma Świętego zabrali się za badanie jego doktryny. — Co mi ojciec opowiada — przerwała. — Oni się nie nawrócili, ale wykoleili. Przeszli na protestantyzm, bo mieli coś nie tak z głową albo chcieli się ożenić. Ojciec może bez obaw zająć się badaniem tej ich nauki — dodała — bo jestem pewna, że ojciec do protestantów nie przejdzie. Z głową u ojca wszystko w porządku i nie zamieni ojciec Chrystusa na kobietę. — Też tak sądzę, siostro — odparłem. — Zbadam sprawę. Jeśli dojdę do przekonania, że się mylą, rozpocznę z nimi walkę. Ale jeśli odkryję, że mają rację, sam zostanę jednym z nich. — Spokojna głowa — uśmiechnęła się, zadowolona z obietnicy. — Nie zostanie ojciec protestantem.
I znów zabrałem się za Nowy Testament, czytając go wciąż na nowo. Z całego serca prosiłem Boga o mądrość i prowadzenie, abym doszedł do jasnego i prawdziwego wniosku. Wiedziałem, że nic innego mnie nie zadowoli. Trzy miesiące po tym opuściłem Kościół katolicki, nie mogąc już spełniać praktyk i wierzyć w nauki, o których fałszu byłem z głębi serca przekonany. Rozważyłem wszelkie możliwe skutki, lecz mimo to postanowiłem iść za Jezusem Chrystusem. Najważniejsze w mym życiu było spotkanie Jezusa Chrystusa, poznanie Go jako mojego Zbawcy. Nie wystarczy być dobrym katolikiem; istotne, niezbędne jest narodzić się na nowo w Chrystusie. Doświadczyłem tego. Gdy Chrystus wszedł do mego serca, uwolnił mnie nie tylko od grzechów, ale i od dotkliwego brzemienia, pod jakim uginałem się w mym zakonie. Dziękujcie Bogu za tych licznych, którzy szukali odpocznienia i znaleźli je. Ten sam Bóg, który na drodze do Damaszku przemienił życie Szawła — prześladowcy kościoła — i który w klasztornej celi przemienił życie ojca Jose Borrasa, jest zdolny przemienić Twoje życie, gdziekolwiek się znajdujesz.
Jose Borras, nawrócony ksiądz
Hiszpan Jose Borras nawrócił się w swym rodzinnym kraju. Przez 30 lat pracował jako rektor i wykładowca Hiszpańskiego Baptystycznego Seminarium Teologicznego w Alcobendas (Madryt), podróżując z Ewangelią po wielu krajach (był w 27). Napisał dwie książki; dwie inne zredagował.
10. Dusza kapłana
Świadectwo nawróconego księdza Leo Lehmanna
Oglądałem rzymski katolicyzm w akcji aż na trzech kontynentach. Niejeden raz wraz kardynałami w ich luksusowych limuzynach mijałem wyprężoną Gwardię Szwajcarską, przejeżdżając przez Bramę Damasceńską ku prywatnym apartamentom papieskim. Widziałem umierającego papieża, byłem świadkiem jego pochówku oraz wyboru i ingresu następcy. Stałem u boku przyszłego papieża Piusa XI, gdy ówczesny papież Benedykt XV mianował go kardynałem, kładąc mu na głowie płaską jak naleśnik czapeczkę. Podtrzymywałem wtedy długi purpurowy tren nowego kardynała. Pełniłem posługę kapłana nie tylko w przepysznych katedrach Europy, ale iw holenderskich gospodarstwach na rozległych przestrzeniach afrykańskich sawann i w walących się chatach florydzkich ostępów.
Dom
Urodziłem się w 1895 roku w Dublinie. Nie mam przyjemnych wspomnień z dzieciństwa — pamiętam tylko nieustanny strach. Strach towarzyszył każdemu aktowi religijnemu, jaki wiązał się z księdzem, spowiedzią, uczęszczaniem na niedzielną mszę, niejedzeniem mięsa w post i „suche dni”, piekłem, niebem, czyśćcem, śmiercią i sądem rozgniewanego Boga. W klasie, w kościele, w domu — Biblia była księgą niedostępną. Brakowało pieniędzy, by kupić wersję katolicką, zwykle o dość słonej cenie, a nie mieliśmy odwagi przyjąć darmowej Biblii od pewnego towarzystwa protestanckiego. O moim wyborze kapłaństwa zadecydował w głównej mierze właśnie strach, jaki napawał mnie wobec wszystkiego, co wiązało się z religią rzymskokatolicką. Ubiegałem się o przyjęcie do szkoły misjonarskiej Mungret koło Limerick i przyjęto mnie.
Rzym
Już na studiach seminaryjnych w Rzymie nawiedziły mnie pierwsze wątpliwości i niepewność co do papieskiej wersji chrześcijaństwa. Zastanawiałem się na przykład: Jeśli Rzym jest jedynym ośrodkiem prawdziwej wiary, dlaczego obywatele tejże prawdziwej religii prezentują tak niski poziom? Skąd tyle ateizmu, nieprzyzwoitości, bezprawia? Rzymskie pospólstwo nie miało dla nas krzty szacunku; gdy przechodziliśmy ulicą, obelgami obrzucały nas nawet rzymskie dzieci. Poza tym, dlaczego tak gromko zachęcało się księży irlandzkich i innych do wyjazdu na misje do Chin, Indii i Afryki w roli propagandzistów papiestwa, skoro tu, w Rzymie, aż roiło się od tysięcy księży snujących się leniwie po watykańskich biurach i z najwyższym trudem znajdujących wśród 400 rzymskich kościołów jakiś wolny ołtarz, aby odprawić mszę. Zapytywałem też siebie, czemu szumną liczbę 300 milionów katolików świata ma w Rzymie reprezentować grono kardynałów, z których prawie dwie trzecie to Włosi. 40 milionów Włochów było katolikami tylko z nazwy, a nie z serca. Tymczasem na przykład 20 milionów amerykańskich katolików nie tylko wiernie uczęszczało na mszę, ale i zasilało pokaźnymi sumami watykańskie skarbce. Wśród kardynałów znalazło się jednak tylko trzech Amerykanów, ludzi miernego pokroju, acz lojalnych wobec Rzymu, nigdy nieważących się na podważanie jego wyroków. Dane mi było poznać intrygi rzymskiego duchowieństwa zmierzające do zaskarbienia sobie łask osób wpływowych w Watykanie, widziałem łaknienie papieskich honorów i wysokich stanowisk; spostrzegliśmy wśród najwyższych dostojników kościelnych zawzięcie zwalczające się frakcje. Codziennie natrafiałem na rozliczne przejawy chciwości i ambicji wojowniczych papieży oraz ich niegodziwej polityki. Widziałem Zamek Świętego Anioła, czyli Mauzoleum Hadriana, z murami noszącymi ślady pocisków jednego papieża, zamkniętego w swej watykańskiej twierdzy, ostrzeliwującego drugiego papieża, kpiącego sobie z jego klątw. Nadszedł dzień święceń. Była to wyjątkowo długa ceremonia — nie mogłem wyjść z podziwu nad mnogością czynności, jakie nade mną wykonywano, modlitw, śpiewów. Konsekrowano palce, by mogły odprawiać mszę, i owinięto je gęstym płótnem lnianym; namaszczono głowę i też owinięto ją w lniane bandaże. Dotknąłem pierwszy raz złotego kielicha, otrzymałem obowiązek słuchania spowiedzi i odpuszczania grzechów, namaszczania chorych i grzebania zmarłych. Pierwszy raz skosztowałem wina z kielicha mszalnego, które wedle wiary katolickiej zostało dzięki formule konsekracji przeistoczone w krew Chrystusa. Święceń udzielił mi kardynał Basilio Pompiljo w bazylice św. Jana na Lateranie. Radość, której doznałem tego dnia, przyćmił jednak pewien przykry wypadek, którego stałem się świadkiem wieczorem. Jeden z moich towarzyszy doznał zaburzeń umysłowych. Napięcie wywołane mechaniczną rutyną, mnóstwo mniejszych i większych ograniczeń, powtarzanie niezliczoną ilość razy modlitw i formuł często prowadzi do zachwiania równowagi umysłowej, doprowadzając do pewnego typu obłędu na podłożu religijnym, określanego mianem „wąskiego sumienia”. Pamiętam inny podobny incydent. Podczas pełnienia posługi kapłańskiej na Florydzie odwiedzałem od czasu do czasu ośrodek dla dzieci opóźnionych w rozwoju w Gainesville. Pewnego razu ordynator przyprowadził do mnie 14 letnią dziewczynkę, której zaburzenie psychiczne polegało na gorączkowym powtarzaniu i liczeniu „Zdrowaś Maryjo”. Jej umysł był kompletnie pochłonięty myślą, że musi tę modlitwę odmawiać po sto razy codziennie, lecz aby upewnić się, że zdąży je wypowiedzieć, miała już na koncie ponad tysiąc dodatkowych rund. Najwidoczniej jakiś ksiądz zadał jej odmawianie tych „zdrowasiek” przy spowiedzi jako pokutę. Po 3,5 letnim okresie posługi w Afryce Południowej zostałem wezwany do Rzymu, do pracy w Watykanie. Z biegiem czasu dręczyło mnie coraz więcej wątpliwości co do genezy instytucji papiestwa. Wątpliwości co do chrześcijańskiego charakteru praktyki katolickiej, drobiazgowa znajomość brudnych szczegółów życia moich kolegów-kapłanów i niknąca nadzieja na szansę poprawy kościoła pod władzą papieża już wcześniej budziły we mnie dojmujący niepokój. Z duchowego, doktrynalnego, prawnego i osobistego punktu widzenia z dnia na dzień kruszyła się we mnie wizja rzymskiego papiestwa jako wyznaczonego przez Boga stróża chrześcijaństwa. Stanąłem wobec gorzkiej prawdy: iż chcąc zachować swą wiarę chrześcijańską, muszę z tym całkowicie zerwać.
Ameryka
Z Rzymu przeniesiono mnie do Ameryki. Jako obcy w nowym otoczeniu, pomyślałem, że przed zupełnym rozczarowaniem zdoła uchronić mnie oddanie się pokornej pracy na rzecz duchowych potrzeb prostych ludzi. Smak porażki zilustruję przykładem. Pewnego dnia musiałem spełnić nadzwyczaj smutne zadanie: towarzyszyć młodemu człowiekowi skazanemu na śmierć na krześle elektrycznym. Było to we Florydzkim Więzieniu Stanowym w Raiford, na terenie mojej parafii. Chłopak pochodził ze wschodu Stanów Zjednoczonych, urodził się i wychował w rodzinie katolickiej, uczęszczał też do katolickiej szkoły. W młodości nauczono go wszystkich praktyk rzymskokatolickich uważanych za niezbędne do pobożnego życia. Sąd w Tampie skazał go za współudział w zabójstwie pierwszego stopnia, kiedy to podczas napadu na restaurację zginął jej właściciel. Uczyniłem, co mogłem, aby przygotować go na „ostatnią drogę”. Udzieliłem mu wszystkiego, co w takich przypadkach zaleca kościół katolicki, a dzięki czemu do potrzebującej duszy ma się wlać Boża łaska i siła. Już gdy leżał bezwładny i martwy w chwilę po tym, gdy przez krzesło przepłynął śmiercionośny prąd, namaściłem jego czoło olejem, jak należy to czynić podczas udzielania sakramentu „ostatniego namaszczenia”. Mimo to zdawałem sobie sprawę, że nie zdołałem grzesznej, udręczonej duszy biedaka dać prawdziwego pocieszenia. Odwiedziłem go w celi śmierci w ostatnim tygodniu przedśmiertnej agonii i wielekroć żegnałem znakiem krzyża na odpuszczenie grzechów. Ostatniego ranka zjawiłem się u bram więzienia wczesnym świtem z całym zestawem ciężkich paramentów liturgicznych potrzebnych do odprawienia mszy. Postawiłem je na stole koło podwójnej kraty jego celi. Włożyłem lśniące szaty liturgiczne i z całą godnością, na jaką tylko pozwoliła groza sąsiedztwa celi potępionych, rozpocząłem „ofiarę” mszy. Biedny chłopak, przerażony, chodził po celi tam i z powrotem paląc jednego papierosa za drugim. Odrzucił papierosa, aby przyjąć do ust opłatek komunii świętej, który podałem mu przez kraty. Nic to nie pomogło. Uspokoił go nieco dopiero zastrzyk morfiny, zaaplikowany przez lekarza na dziesięć minut przed egzekucją. Olśniło mnie: jeden zastrzyk sprawił chłopakowi większą ulgę niż wszystkie udzielone przeze mnie sakramenty, które mają przecież dawać ukojenie i ciału, i duszy. Poszliśmy na miejsce egzekucji. Gdy prąd przeszedł ciało chłopca, wyrzucając je gwałtownie w górę i trzymając tak naprężone i sztywne, moja ręka poruszała się z góry na dół w znakach krzyża, a usta szeptały ciągle łacińską formułę rozgrzeszenia, tak jakbym i ja mógł przeszyć jego odchodzącą duszę prądem przebaczającej łaski. Gdy prąd ustał, a ciało opadło bezwładnie, podszedłem tam z naczynkiem oleju w dłoni. Poprosiłem strażnika, aby zdjął z głowy chłopca żelazne nakrycie, i olejem używanym do ostatniego namaszczenia posmarowałem czoło, jeszcze mokre od śmiertelnego potu. Ponieważ nie przybył nikt z krewnych, poprosiłem o wydanie mi ciała i pochowałem je w katolickiej części cmentarza ściśle wedle obrządku — mimo że zaprotestowali niektórzy pobożni parafianie, nie chcąc, by w sąsiedztwie ich bliskich spoczywał skazany morderca. Przypomniałem im, że i Jezus Chrystus umierał pomiędzy dwoma łotrami. Muszę jednak wyznać, że mimo iż moje konsekrowane palce jak najstaranniej wykonały te podobno pełne mocy sakramenty święte, czułem, iż zawiodłem nieszczęśnika w jego najstraszliwszej godzinie. Była to właściwie w pełni moja wina, tak naprawdę nie miałem mu bowiem co dać, wszystko to było jałowe i sztuczne. A jednak musiałem wysłuchiwać wyrazów uznania od wiernych, którzy chwalili mnie za wypełnienie prawdziwie kapłańskiej misji wobec biednego skazańca. Wszystkie te rytualne manewry teologowie katoliccy wymyślili po to, aby zilustrować swoją podstawową naukę: iż zbawienie można zyskać tylko dzięki „uczynkom dokonywanym” przez kapłana. Łaska zbawienia jest według doktryny katolickiej czymś, co wlewa się w ludzkie dusze poprzez specjalnie zaprojektowane „przewody” siedmiu sakramentów. Te zaś funkcję „kanałów” wychodzących ze zbiornika łaski, na który wyłączny monopol ma rzymski papież. Na takiej to inżynierii zewnętrznych nierzeczywistości — mającej swą magiczną siłą wywołać duchowy skutek — opiera się cały system teologii katolickiej. Czynności kapłańskich dłoni muszą być uznane w wymiarze zarówno wiary jak organizacji i praktyki. Ale nie takiej przecież natury jest moc królestwa niebieskiego. Paweł apostoł ogłasza prawdziwą moc Ewangelii:
Bo ja nie wstydzę się Ewangelii, jest bowiem ona mocą Bożą ku zbawieniu dla każdego wierzącego, najpierw dla Żyda, potem dla Greka. W niej bowiem objawia się sprawiedliwość Boża, która od wiary wychodzi i ku wierze prowadzi, jak jest napisane: „że sprawiedliwy z wiary żyć będzie. (Rz 1,16–17)
Za Jezusem
Pozbawiony ludzkiej pociechy i zrozumienia, samotnie podążałem trudną ścieżką, która wiodła mnie coraz dalej od kościoła mego dzieciństwa i od kapłaństwa. Jedynym mym towarzyszem i przewodnikiem był Jezus Chrystus. Jakże słusznie uchwyciłem się Jego wyciągniętej dłoni i podążyłem za Nim. Kiedy oderwałem się od Rzymu, Pan Jezus objawił mi się jako mój Zbawiciel — poprzez lekturę Słowa Bożego. Ujrzałem, jak liczne są błędy rzymskiego katolicyzmu. Od chwały kapłaństwa runąłem w dół, na kolana, aby wyznać, że jak wszyscy ludzie jestem grzesznikiem, potrzebującym wybawienia przez Pana Jezusa Chrystusa. Na ścieżce, która wiodła mnie coraz dalej od Rzymu, spotykałem takich, którzy co tchu biegli w odwrotną stronę, inni zaś, już w jego szeregach, głośno opiewali jego fałszywą chwałę. Spoglądali ku temu, od czego ja się odwróciłem; system religijny, który rozczarował mnie nie tylko jako jego członka, ale i pracownika, stawał się lub już się stał ich iluzją. Z ulgą zdawałem sobie sprawę, iż to, co w ich oczach wygląda na tchórzliwą ucieczkę, dla mnie jest zwycięstwem. Nie zawahałem się ani chwili, mimo świadomości, że gdy oni zostaną okrzyknięci przez wszechwładną propagandę Rzymu bohaterami wiary, ja będę musiał cierpieć z ich rąk prześladowania i szyderstwa. W odróżnieniu od kardynała Newmana, Chestertona i innych moje nawrócenie nie było ucieczką przed domem wariatów, ale dążeniem do duchowej trzeźwości. Balansując między obszarem elokwentnych spekulacji rzymskiego dogmatyzmu a sferą liberalizmu religijnego, znalazłem rzeczywistość Chrystusa. Nie miałem już wątpliwości, czemu Chrystus jasno potępił wszelkie systemy kościelne w rodzaju rzymskiego papiestwa, obnażając judaistyczny „kościół” tamtych czasów. Dla mnie różnica między Kościołem papiestwa a tym, co bez cienia litości ośmieszył Chrystus, tkwiła tylko w nazwie. Była to przecież organizacja pontyfikalnych arcykapłanów, pełnych przepychu dostojników o szerokich filakteriach, organizacja krótkowzrocznych uczonych w Piśmie i pobielanych faryzeuszów, był to kościół, który „[wiązał] ciężary wielkie i nie do uniesienia i [kładł] je ludziom na ramiona”, który ustalał wiele przepisów dotyczących postów i zewnętrznych obmyć, wedle którego grzechem było spożycie mięsa w pewne dni, lecz który mało uwagi poświęcał brudowi, jaki codziennie wychodzi z ludzkiego serca. A gdyby nie dane mi było naśladować Chrystusa w Jego głośnym, bezlitosnym potępieniu takiego kościoła, to wiedziałem, że i tak będę jedno z Nim w mym cichym proteście, porzucając mój urząd kapłański. Nad odstraszające „warunki zbawienia” arogancko ustalone przez papiestwo stawiam słodycz prostego zaproszenia wypowiedzianego przez Jezusa Chrystusa, a zapisanego w „Ewangelii Mateusza” 11,28–30:
Pójdźcie do mnie wszyscy, którzyście spracowani i obciążeni, a Ja wam sprawię odpocznienie; Weźmijcie jarzmo moje na się, a uczcie się ode mnie, żem Ja cichy i pokornego serca; a znajdziecie odpocznienie duszom waszym; Albowiem jarzmo moje wdzięczne jest, a brzemię moje lekkie jest.
Nowina, którą usłyszeliśmy od Niego i którą wam głosimy, jest taka: Bóg jest światłość, a żadnej ciemności w nim nie masz. Jeźlibyśmy rzekli, iż społeczność mamy z nim, a w ciemności chodzimy, kłamiemy, a nie czynimy prawdy. A jeźli w światłości chodzimy, jako on jest w światłości, społeczność mamy między sobą, a krew Jezusa Chrystusa, Syna jego, oczyszcza nas od wszelkiego grzechu. (1J 1,5–7).
Leo Lehmann, nawrócony ksiądz
Irlandczyk Leo Lehmann nawrócił się na początku XX wieku. Działał jako kaznodzieja, ewangelista i pisarz, przez większość czasu, przed II wojną światową, w jej trakcie i po niej, mając siedzibę w Nowym Jorku, w „Misji Chrystusa”. Do najsłynniejszych jego książek należą „Out of the Labyrinth” (Z labiryntu), porównująca katolicyzm z Biblią oraz świadectwo „The Soul of the Priest (Dusza kapłana)”. Przez wiele lat był redaktorem naczelnym pisma „The Converted Catholic Magazine (Pismo nawróconych katolików)”. Wiele jego artykułów zachowało swą wymowę po dziś dzień.
Do najsłynniejszych jego książek należy „Out of the Labyrinth (Z labiryntu)” porównująca katolicyzm z Biblią oraz świadectwo „Why I left the Church of Rome (Dlaczego opuściłem Kościół rzymski)”. Przez wiele lat był redaktorem naczelnego pisma „The Converted Catholic Magazine (Pismo nawróconych katolików)”. Wiele jego artykułów zachowało swoją wymowę po dziś dzień.
11. Pielgrzymka z Rzymu
Świadectwo nawrócenia księdza Bartholomew F. Brewera
Miliony, może nawet większość katolików to katolicy z nazwy, z wychowania, siłą bezwładu. Nasza rodzina była katolicka z przekonania. Dobrze rozumieliśmy i pilnie wcielaliśmy w życie naukę kościoła, widząc w nim „jedyny prawdziwy kościół” założony przez Jezusa Chrystusa. Bez wahania uznawaliśmy wszystko, czego uczyli księża. Wówczas, jeszcze przed II soborem watykańskim, powszechnie wierzono, że poza kościołem rzymskokatolickim nie ma zbawienia. Dawało nam to poczucie bezpieczeństwa, słuszności naszego stanowiska. Było nam dobrze w ramionach „świętej Matki Kościoła”.
Kiedy zmarł ojciec (nie miałem jeszcze 10 lat), matka zaczęła co dzień uczęszczać na mszę i przez ponad 24 lata nie opuściła ani jednej. Co wieczór cała rodzina wytrwale odmawiała różaniec; zachęcano nas też do częstego nawiedzania „przenajświętszego sakramentu”. Katolickie wychowanie nie kończyło się na domu, szkoły bowiem, do których uczęszczaliśmy, też były katolickie. Ksiądz prałat Hubert Cartwright i inni księża z naszej parafii — katedry św. Piotra i Pawła w Filadelfii — mawiali, że nasza rodzina jest bardziej katolicka niż sam Rzym.
Nic dziwnego, że jako nastolatek poczułem powołanie kapłańskie. Miast jednak zostać księdzem diecezjalnym i służyć Bogu w parafiach, postanowiłem ubiegać się o przyjęcie do karmelitów bosych, starego zakonu monastycznego o jednej z surowszych reguł. Od pierwszego dnia w Holy Hill (Wisconsin) pokochałem życie religijne i miłość ta motywowała mnie do przedzierania się przez zakamarki łaciny i innych przedmiotów, których nauka szła mi z trudem. Bezprzykładne oddanie ze strony księży wykładowców uświadamiało mi, iż warto ponieść każdą ofiarę, aby dostąpić święceń kapłańskich.
Podczas czterech lat nauki w niższym seminarium duchownym, dwu lat nowicjatu, trzech lat studiowania filozofii i czterech lat studiów teologicznych (te ostatnie już po święceniach) otrzymałem bardzo gruntowne przygotowanie. Wytrwale stosowałem rozmaite umartwienia, nigdy też nie wątpiłem w swe powołanie ani w nic, czego mnie uczono. Złożyłem śluby ubóstwa, czystości i posłuszeństwa, wyrażając wolę oddania całego życia Bogu. Głosem Boga był dla mnie głos kościoła.
Inny Chrystus
Święcenia kapłańskie przyjąłem w waszyngtońskim Sanktuarium Niepokalanego Poczęcia Maryi, siódmym co do wielkości kościele świata. Kiedy „Jego Ekscelencja Ksiądz Biskup” John M. McNamara kładł dłonie na mojej głowie, cytując słowa Psalmu 110,4: Tyś jest kapłanem na wieki według porządku Melchisedechowego […] ledwo doszedłem do siebie, świadomy, że odtąd jestem pośrednikiem między Bogiem a ludźmi. Namaszczenie i związanie mych rąk stułą znaczyło, że zostają one namaszczone, by zmieniać chleb i wino w prawdziwe (dosłownie) ciało i krew Jezusa, aby we mszy nieustannie powtarzać ofiarę Golgoty i być szafarzem zbawiennej łaski w pozostałych sakramentach katolickich, jak chrzest, spowiedź, bierzmowanie, małżeństwo i namaszczenie chorych. W chwili święceń ksiądz katolicki ma otrzymać niezatarte znamię, pozwalające mu pełnić obowiązki kapłańskie „na wzór Chrystusa” (alter Christus), jako ktoś będący „w osobie Chrystusa” (in persona Christi). Przekonanie to było tak silne i powszechne, że zaraz po święceniach podchodzono do nas i całowano świeżo namaszczone dłonie. Po ostatnim roku teologii, ostatecznie przygotowującym do głoszenia kazań i wysłuchiwania spowiedzi (oraz udzielania rozgrzeszenia), spełniło się moje długoletnie marzenie: aby zostać misjonarzem na Filipinach.
Misje i powiew wolności
Zamiana uporządkowanego, klasztornego życia na prostotę i wolność życia misjonarskiego była wyzwaniem, na które nie byłem gotowy. Bardzo lubiłem podróże do niektórych spośród osiemdziesięciu paru prymitywnych barrios, osiedli stanowiących moją parafię, z zapałem prowadziłem też lekcje religii w liceum karmelickim w miasteczku. Dotąd moje życie toczyło się niemal wyłącznie wśród mężczyzn; teraz z zaciekawieniem przyglądałem się, jak roześmiane dziewczęta flirtują z chłopcami. Niebawem spostrzegłem, że moja uwaga skupia się na jednej z pilniejszych uczennic. Młoda, bardzo ładna dama wydawała się dojrzalsza od innych, zapewne z powodu obowiązków, jakie musiała przejąć po zmarłej matce. Chętnie, acz nieśmiało, wdawała się w rozmowy ze mną po lekcjach religii. Było to zupełnie nieznane mi przeżycie i rychło doszedłem do wniosku, że nowo odkryte przeze mnie uczucie to miłość. Nic dziwnego, że biskup — choć rezydował wiele kilometrów ode mnie — wkrótce się o tym dowiedział i co prędzej odesłał mnie do Stanów. Bolesność kary była trudna do zniesienia dla nas obojga — ale życie, jak to ono, potoczyło się dalej. Po przeżyciach i posmakowaniu wolności na Filipinach nie chciałem już wracać do życia klasztornego. Ojciec prowincjał pozwolił mi pracować w parafii karmelitów bosych w Arizonie i praca ta sprawiała mi przyjemność. Rzym jednak dał mi dyspensę na opuszczenie zakonu i posługę księdza diecezjalnego w wielkiej parafii w San Diego (Kalifornia). Zadanie nie okazało się tak atrakcyjne; toteż poprosiłem o pozwolenie na posługę kapelana w Marynarce Stanów Zjednoczonych. Dano mi je. W nowym miejscu nowe perspektywy, porządek i podróże stały się dla mnie ucieczką od coraz jałowszego, zrytualizowanego i zsakramentalizowanego życia w parafii. Moja religijność ubogaciła się dzięki kontaktom z kapelanami protestanckimi. Po raz pierwszy poruszałem się po obszarze kultury niekatolickiej. W ekumenicznej atmosferze moja postawa niepostrzeżenie się neutralizowała. A gdy II sobór watykański otworzył okna rygorystycznej tradycji i wpuścił nieco świeższego powietrza, wziąłem głęboki, orzeźwiający oddech. Nastał czas zmian. Niektórzy liczyli na ich radykalność, inni woleli nieznaczną tylko modernizację.
Rzym traci blask
Zdaniem wielu wiara katolicka nie dawała odpowiedzi na najpowszedniejsze problemy współczesności. Wielu nękała samotność, niezrozumienie. Zwłaszcza księży. Kapłaństwo traciło blask. Wykształcenie księdza niekoniecznie już uważano za lepsze niż wykształcenie zwykłego parafianina; nie był też już ksiądz ceniony wyżej niż większość wiernych. Księża dużo częściej, niż byli skłonni się do tego przyznać, przeżywali kryzys tożsamości. Działo się to nawet w środowisku kapelanów. Przeżyłem kolosalny wstrząs na wieść, że niektórzy katoliccy kapelani spotykają się z dziewczętami. Z ciekawością przysłuchiwałem się swobodnym dyskusjom o nieżyciowości obowiązku celibatu. Wkrótce zdobyłem się na odwagę, by podważyć zdanie władz mojego kościoła, obstających przy tradycji będącej wśród księży przyczyną wielu rozterek moralnych. Po raz pierwszy zwątpiłem w autorytet mojej religii, i to nie powodowany intelektualną pychą, ale z głębi sumienia, szczerze. W ramach przygotowań do kapłaństwa zapoznano nas dokładnie ze starą tradycją rzymską nakazującą kapłanowi celibat. Wiedzieliśmy, że nieliczni księża, którzy dostali od Watykanu pozwolenie na małżeństwo, nie mogli nadal pełnić posługi. Ale czasy się zmieniały. Kwestie, o których dotąd milczano, były dziś podnoszone na II soborze watykańskim. Zdaniem wielu żonaci księża posiadaliby — jak protestanccy pastorzy — większą wrażliwość i zrozumienie spraw małżeńskich i rodzinnych. Dyskusje na te tematy były nieuniknione, ilekroć zebrała się razem grupka księży; toczyły się też w moim mieszkaniu poza terenem bazy, które zajmowałem wraz z mamą. Mama nie stroniła od tych rozmów. Miała dużą wiedzę, była inteligentna; ceniłem sobie jej zdanie. Pamiętam jej zdumienie na wieść, że w szkołach katolickich naucza się teorii ewolucji i że Rzym nawiązał dialog z komunistami. Od dawna dręczył ją rozdźwięk między zasadami wyłożonymi w Piśmie świętym a brakiem zasad przejawianym przez wielu przywódców naszego kościoła. Dawno temu prałat Cartwright pocieszał mamę przypomnieniem, że choć kościół ma wiele problemów, to Jezus obiecał, że bramy piekielne nie przemogą go. Mama zawsze traktowała Biblię z wielką atencją. Choć czytywała ją regularnie od lat, to w tym czasie poświęciła się jej ze szczególnym zapałem. I gdy wśród mych kolegów obserwowałem tendencję ku liberalizmowi religijnemu, mama zaczęła podążać w całkiem odwrotną stronę. Było to dla mnie niepojęte. Gdy inni wyrażali nadzieję na liberalizację i poluźnienie tradycyjnych zasad i rytuałów, mama nie kryła pragnienia, aby kościół kładł większy nacisk na Biblię, na sprawy duchowe i na Jezusa, na osobistą z Nim więź.
Rzym traci wiarygodność
Z początku nie rozumiałem, co się dzieje, ale później zacząłem dostrzegać w mamie cudowną zmianę. To pod jej wpływem dojrzałem w Biblii drogowskaz wiary. Nieraz rozmawialiśmy o różnych rzeczach: prymat Piotrowy, nieomylność papieża, kapłaństwo, chrzest niemowląt, spowiedź, msza, czyściec, niepokalane poczęcie Marii i jej wniebowzięcie. Z czasem zauważyłem, że o naukach tych nie tylko nie ma mowy w Biblii, ale są one sprzeczne z jej jasnym poselstwem. W końcu pękła bariera powstrzymująca mnie przed posiadaniem swoich przekonań. Nie miałem już wątpliwości co do poglądów zgodnych z Pismem — lecz jak wpłynie to na moje kapłaństwo? Szczerze wierzyłem, że Bóg powołał mnie do swojej służby — ale stałem wobec dylematu sumienia. Co miałem począć? Owszem, byli księża, którzy nie wierzyli w każdy dogmat Rzymu. Owszem, byli księża cichcem zawierający małżeństwa, posiadający dzieci. Owszem, mogłem pozostać katolickim kapelanem i nadal pełnić posługę bez głośnego wyrażania swych przekonań. Mogłem dalej otrzymywać wynagrodzenie i cieszyć się przywilejami przynależnymi mej randze wojskowej. Mogłem dalej otrzymywać zasiłek i inne świadczenia dla matki. Było wiele racji, dla których powinienem był zostać, zarówno zawodowych, jak i materialnych — ale byłoby to obłudne i nieetyczne. Od młodości starałem się postępować uczciwie; tak też postanowiłem uczynić i teraz.
Zerwanie z katolicyzmem
Choć biskup dał mi pozwolenie na dwadzieścia lat pracy w wojsku, zrezygnowałem po zaledwie czterech. Bez rozgłosu przenieśliśmy się z mamą w sąsiedztwo mojego brata Paula i jego żony, w okolice Zatoki San Francisco. Na krótko przed przeprowadzką mama zerwała na dobre więzy z katolicyzmem i ochrzciła się u Adwentystów Dnia Siódmego. Wiedziałem, że studiuje Biblię wraz z jednym z pracowników tego kościoła, o chrzcie powiedziała mi jednak dopiero wtedy, gdy postanowiłem porzucić kapłaństwo. Decyzja o rezygnacji z kapłaństwa okazała się trudna. Twierdzenie Rzymu, że nie istnieją obiektywne powody, aby opuścić „jedyny prawdziwy kościół”, dało mi oczywiście wiele do myślenia. Dla tradycjonalnych katolików jestem „Judaszem, potępionym, wyklętym, od którego należy trzymać się z dala”. Owszem, opuszczenie bezpiecznej owczarni rzymskokatolickiej wiązało się z licznymi przeszkodami, przekonałem się jednak, iż Jezus nigdy nie zawodzi.
Autorytet Biblii
Strząsnąwszy z sandałów rzymski proch, stanąłem przed doniosłą kwestią: Gdzie więc szukać autorytetu? Metodą eliminacji doszedłem do wniosku, iż jedynym trwałym autorytetem jest Biblia. Wiele systemów — w tym i katolicki — próbowało już podważać jej wystarczalność, skuteczność, doskonałość, a nawet to, iż powstała nie z woli człowieka, że spisywali ją mężowie Boży z natchnienia Ducha Świętego.
Albowiem nie z woli ludzkiej przyniesione jest niekiedy proroctwo, ale od Ducha Świętego pędzeni będąc mówili święci Boży ludzie. (2 P 1,21)
Cóż za szczęśliwy byłby to dzień, gdyby wszyscy, którzy wzywają imienia Jezusa Chrystusa, pojęli, że Biblia to jedyne niezmienne źródło autorytetu. Jest to autorytet ostateczny z racji swej pełnej identyfikacji z niezmiennym Autorem. Bóg wyraził się jasno. Tragedią jest więc, że katolicyzm, a także większość tradycjonalnego protestantyzmu oraz wiele grup zielonoświątkowych i innych odrzuca wystarczalność Biblii; wolą ufać niepewnej tradycji, wizjom, objawieniom, „proroctwom”. Tymczasem nie tylko nie można dowieść, iż źródła te są „od Boga”, ale wiele z nich wręcz przeczy nauce Biblii. Przyczyną, dla której wielu uważa Biblię za źródło niepełne, jest fakt, iż nie przestudiowali jej dość starannie. Notatki z 13 lat nauki w zakonie karmelitów bosych pokazują, iż przebyłem jedynie 12 godzin kursu biblijnego. Już to dowodzi, iż nie Pismo Święte jest podstawą nauczania Kościoła rzymskiego.
Przedwczesna decyzja
Opuszczając Kościół rzymskokatolicki, pragnąłem studiować Biblię. Byłem człowiekiem „kościelnolubnym” i nie miałem oporów, aby przystać do innej denominacji. Po przyjrzeniu się kilku wspólnotom protestanckim ze smutkiem spostrzegłem, iż w swej ekumenicznej naiwności stawiają współpracę z Rzymem ponad biblijną prawdę. Zetknięcie z mnóstwem najróżniejszych kościołów to dla byłego katolika, poszukującego prawdy, przeżycie nieraz załamujące, a nawet niebezpieczne. Ale spotkanie z adwentystami — przyjaciółmi mamy — okazało się przemiłym doświadczeniem. Byli to ludzie zapaleni w wierze, a ich umiłowanie Pisma współbrzmiało z moim pragnieniem, aby oddać się jego studiowaniu. To zadecydowało o nieco pochopnej decyzji przyłączenia się do Adwentystów Dnia Siódmego. Pastor, który mnie chrzcił, postarał się, aby Rada Południowej Kalifornii tego kościoła posłała mnie na rok do seminarium — na Uniwersytet Andrews. Szykując się do wyjazdu, poznałem Ruth. Już od około roku modliłem się o żonę, żywiąc nadzieję, że ją znajdę. I od pierwszej chwili, gdy Ruth zjawiła się w naszym kościele, wiedziałem, że to właśnie będzie moja towarzyszka. Pobraliśmy się na krótko przed wyjazdem do seminarium.
Narodzony z Ducha
Ruth też zapisała się do adwentystów i jak wszyscy znajomi uważała, że skoro chcę iść od seminarium, to jestem chrześcijaninem. Ale raz, uświadomiwszy sobie, że nigdy nie wspominałem o swym nowym narodzeniu, zapytała: „Bart, a kiedy ty zostałeś chrześcijaninem?” Odpowiedź wprawiła ją w osłupienie: „Ja się urodziłem jako chrześcijanin!” W rozmowach, jakie potem prowadziliśmy, usiłowała wyjaśnić, że każdy rodzi się grzesznikiem i że w pewnym punkcie życia musi dostrzec, iż potrzebny mu Zbawiciel. Że musi duchowo narodzić się na nowo, w wierze, i tylko Chrystus może uwolnić go od skutków grzechu. Gdy odparłem, że zawsze wierzyłem w Boga, przypomniała mi o Liście Jakuba 2,19:
Ty wierzysz, iż jeden jest Bóg, dobrze czynisz; i dyjabli temu wierzą, wszakże drżą.
Dzięki takim rozmowom i dzięki uniwersyteckim kursom z „Listów do Rzymian”, „Galacjan” i „Hebrajczyków” pojąłem, iż polegam na własnej sprawiedliwości i wysiłkach religijnych, nie zaś na dokonanej, w pełni wystarczającej ofierze Jezusa Chrystusa. Religia rzymskokatolicka nie pokazała mi, że moja własna sprawiedliwość jest cielesna i nie liczy się przed Bogiem, nie nauczono mnie też, iż muszę zaufać tylko sprawiedliwości Chrystusa — bo On uczynił już dla wierzącego wszystko, co konieczne. Jednego dnia podczas nabożeństwa Duch święty zachęcił mnie do nawrócenia i przyjęcia daru Bożego. Jako zakonnik w klasztorze, wierzyłem, że łaskę dadzą mi sakramenty i że one mnie zbawią, ale teraz z Bożej łaski narodziłem się na nowo, duchowo: zostałem zbawiony. Dotąd, nie wiedząc nic o sprawiedliwości Bożej, niby Żyd w czasach apostoła Pawła chciałem budować na fundamencie własnej sprawiedliwości, nie zważając na sprawiedliwość Bożą (Rz 10,2–3). Nie znam Cię, Czytelniku, i nie wiem, jaka więź łączy Cię z Bogiem; ale pozwól zadać sobie najważniejsze pytanie w życiu: Czy jesteś chrześcijaninem biblijnym? Czy zaufałeś tylko doskonałej ofierze Jezusa, tylko na jej mocy oczekując odpuszczenia grzechów? Jeśli nie, może nadeszła chwila, by rzecz tę uporządkować? Jak w niezwykłej uroczystości zaślubin, obiecaj Mu miłość, oddanie i ufność. Przyjęcie Jezusa jako Zbawcy w niczym nie przypomina religijnego rytuału, to decyzja o powierzeniu Mu życia na zawsze. Gdy dokonamy tego wyboru, Chrystus zamieszka w nas jako Ten najważniejszy, a my otrzymamy życie wieczne dostępując odpuszczenia całego naszego grzechu. Zaczną się zmiany. W Biblii czytamy: „Pewien tego będąc, iż ten, który począł w was dobrą sprawę, dokona aż do dnia Jezusa Chrystusa”. (Flp 1,6).
Przekręcanie Ewangelii
Pod koniec mojego czwartego roku u adwentystów kilku braci namówiło mnie na udział w spotkaniach charyzmatycznych, mówiąc, iż dziś, w czasie poprzedzającym powrót Chrystusa, Duch święty przełamuje bariery między wyznaniami. Spragniony wszystkiego, co Bóg ma dla mnie w zanadrzu, wszedłem do sali modlitewnej — i otrzymałem „dar języków”. Byłem jednak nastawiony dość podejrzliwie, zwłaszcza że nie doznałem wcale uczuć, jakie wielu opisywało. Prywatnie modliłem się językami, ale nie mogłem się zmusić do tego, by zachęcać innych do uczestnictwa w ruchu. Za dużo ważniejsze uznałem zachęcanie do czytania Biblii, głoszenia innym Chrystusa i życia według Pisma świętego. Ruch charyzmatyczny zaintrygował mnie głównie dlatego, iż wydawał się rodzić w ludziach troskę o innych. Właśnie to oraz spontaniczność i zapał robiły na mnie wrażenie, przypominając o biblijnym stylu życia, którego w wielu kościołach wydawało się brakować. Wkrótce po mojej ordynacji u Adwentystów Dnia Siódmego Rada Południowej Kalifornii rozpoczęła promocję pism Ellen G. White, jednej z twórców adwentyzmu, uważanej przez ten kościół za prorokinię. Kursy dla pastorów wydały się mnie i Ruth ciekawe i pomocne… aż do ostatniej ich części. Wykładowca, przybyły z Rady Generalnej w Waszyngtonie, wygłosił stwierdzenia, z których kilka mocno nas zatrwożyło, a jedno stało się dla mnie punktem zwrotnym. Orzekł bowiem, że pisma Ellen G. White są „równie natchnione jak pisma Mateusza, Marka, Łukasza i Jana”. Wzburzony, porozumiałem się z pewną bardzo szacowną osobistością, ale rozmowa ta nijak nie pomogła mi zgodzić się z tą tezą. Już wcześniej dostrzegłem w adwentyzmie elementy legalizmu i elitaryzmu — teraz jednak musiałbym się jeszcze pogodzić z dodawaniem do objawienia samego Pisma świętego. Gdy postanowiłem, że cykl spotkań pod hasłem „Sukcesja świadectwa” w naszym kościele nie odbędzie się, niektórzy członkowie zaprotestowali. Wkrótce nabrałem w sumieniu przekonania, że nie mogę dalej być pastorem adwentystów. Gdyby nie wsparcie i pomoc kilku przyjaciół — także duszpasterzy, ale nie adwentystów — ta zmiana w moim życiu okazałaby się nader trudna do przebrnięcia. Przez kolejne cztery lata, gdy sprawowałem opiekę duszpasterską nad dwoma kościołami, rosła prędko moja znajomość Biblii, zauważyłem też, jak trudno zajmować się ludźmi, którzy nie żyją w systemie autorytarnym. Miałem wiele sposobności składania świadectwa; nabrałem też przeświadczenia, że Bóg „uznał mnie za godnego wiary, skoro przeznaczył [mnie] do posługi” — ale że nie będzie to posługa duszpasterska.
Misja dla katolików
Po modlitwie o tę sprawę postanowiłem wrócić do San Diego, gdzie pracowałem kiedyś jako kapelan. Wiedząc, że po II soborze watykańskim wielu katolików przeżywa zamęt i rozczarowanie, pomyślałem, że wesprę ich w staraniach o wyjście z katolicyzmu. Nie minęło dużo czasu, a Pan dał mi sposobność zabierania głosu. Ludzie pytali, jak się nazywa nasza misja; odpowiadaliśmy, że jest to rodzaj misji dla katolików. Wzrastając duchowo, zwróciliśmy wraz z Ruth uwagę na ekumeniczny charakter ruchu charyzmatycznego i postanowiliśmy ten ruch opuścić. Mniej więcej wtedy natknęliśmy się na biblijnych fundamentalistów, którzy szczerze wierzyli poselstwu Biblii i wiernie wprowadzali je w czyn. Choć mieliśmy wielu przyjaciół w niezależnych kościołach biblijnych, przystaliśmy do pewnego fundamentalistycznego kościoła baptystycznego, w którym też ordynowano mnie na kaznodzieję. Mission To Catholics International (Międzynarodową Misję dla Katolików) zarejestrowano jako organizację o charakterze niedochodowym. Rozpowszechniliśmy już miliony broszur, książek i taśm ukazujących różnice między katolicyzmem a Biblią i prezentujących biblijne zbawienie. Każdy ofiarodawca może na życzenie otrzymywać nasz comiesięczny list informacyjny. Pan dał nam pewne możliwości w radio i telewizji; cieszę się też, że ukazała się moja książka „Pielgrzymka z Rzymu”, i że jej wersja angielska i hiszpańska spotkały się z doskonałym przyjęciem. Organizujemy spotkania w wielu krajach i zawozimy tam literaturę biblijną; codziennie też z naszego domowego biura w San Diego wysyłamy pocztą zamówione materiały. Wielość spotkań nie pozostawia nam wiele czasu; często przez 10 tygodni non stop objeżdżamy Stany Zjednoczone czy inne kraje. Szkoła Ewangelizacji wśród Katolików (A School of Roman Catholic Evangelism) organizuje tygodniowe i dłuższe intensywne kursy dla pastorów i innych osób chcących tworzyć wyspecjalizowane misje, skutecznie świadczące wśród społeczności rzymskokatolickiej. Do udziału w zajęciach zachęcamy też misjonarzy i byłych katolików (zwłaszcza byłych księży i byłe zakonnice, by przygotować ich dobrze do posługi w środowisku biblijnego fundamentalizmu). W Misji dla Katolików żywimy przekonanie, iż nie jest miłością ukrywanie prawdy przed tymi, którzy są w ciemności. Katolicy potrzebują zachęty do zastanowienia się nad tym, w co wierzą, do studiowania Biblii i porównywania treści swojej religii z prawdą Pisma świętego. Jedynie wtedy będą mogli doświadczyć wolności i światłości prawdy Bożej.
…poznacie prawdę, a prawda was wyswobodzi. (J 8, 2)
Bartholomew F. Brewer, nawrócony ksiądz
Do biblijnego zbawienia doszedł Bartholomew Brewer w rodzinnej Ameryce. Następnie służył Panu na terenie całych Stanów Zjednoczonych, regularnie podróżując też do Europy i na Filipiny. Jest założycielem Misji dla Katolików.
12. Niegdyś jezuita, teraz dziecko Boże
Świadectwo nawróconego księdza Boba Busha
Moje katolickie dzieje rozpoczęły się w rolniczym miasteczku na północy Kalifornii. Miasteczko było tak małe, iż mszy nie odprawiano co niedziela; ksiądz przybywał raz w miesiącu (jeśli w ogóle mógł) i msza odbywała się w wielkiej sali służącej publicznym zgromadzeniom. Byłem średnim z trzech braci. Ponieważ ojciec kształcił się niegdyś na Uniwersytecie Santa Clara, rodzice doszli do wniosku, że powinni zapisać nas do katolickiej szkoły z internatem. Szkołę prowadzili jezuici; uczyłem się tam cztery lata. Z akademickiego punktu widzenia reprezentowała ona niezły poziom, jakkolwiek oświata religijna opierała się tam wyłącznie na teologii i tradycji katolickiej, bez odwoływania się do Biblii.
Z tęsknoty za Bogiem
Gdy zbliżał się czas ukończenia szkoły, zastanawiałem się, co począć z życiem. Pomyślałem, że zostając jezuitą, mógłbym czcić Boga i służyć Mu, a zarazem pomagać ludzkości. Tak to sobie wyobrażałem. Wtedy i już po ukończeniu liceum pałałem tęsknotą za Bogiem, pragnieniem, aby Go poznać. Pamiętam nawet, jak raz w ostatniej klasie poszedłem po ciemku na boisko, i ukląkłszy wzniosłem ramiona ku niebu, wołając: „Boże, Boże, gdzie jesteś?” Naprawdę pragnąłem Boga. W 1953 roku, po ukończeniu liceum, wstąpiłem do zakonu jezuitów. I od razu usłyszałem, że muszę zachowywać wszystkie zasady i przepisy, bo to podoba się Bogu i tego Bóg ode mnie wymaga. Obowiązywała maksyma: „Zachowaj zasadę, a zasada zachowa ciebie”. Czytaliśmy dużo życiorysów świętych i od początku wpajano nam, że to właśnie są wzory do naśladowania. Nie zdawałem sobie wówczas sprawy, że zostali oni świętymi, gdyż służyli Kościołowi katolickiemu. Studia seminaryjne trwały 13 lat; przerabiałem kurs za kursem, przedmiot za przedmiotem. Zakończyłem je kursem teologii i w 1966 roku przyjąłem święcenia kapłańskie. Dalej pragnąłem Boga, tęskniąc za Nim w głębi serca. Nie znałem jeszcze Pana — i nie znałem wewnętrznego pokoju. Nałogowo paliłem papierosy i byłem bardzo nerwowy; miałem zwyczaj chadzać tam i z powrotem po pokoju, trawiony niepokojem i nerwami, wypalając jednego papierosa za drugim. Udałem się na studia podyplomowe do Rzymu, licząc, że dzięki nim wdrapię się na szczyt — ale tęsknota i duchowe pragnienie nie znikły z serca. Rozmawiałem z pewnym księdzem, przełożonym misjonarzy w Afryce, bo chciałem jechać tam na misje; pojąłem jednak, że jeśli pojadę do Afryki, będę mógł ludziom opowiadać tylko to, czego się nauczyłem o doktrynach i nauce Kościoła katolickiego, mimo że mnie samemu nie dały one satysfakcji. Pomyślałem więc, że nie zadowolą i innych. Studia teologiczne odbywałem w latach II soboru watykańskiego (1962–1965); rok po soborze otrzymałem święcenia kapłańskie. Z Rzymu docierały do nas wciąż dokumenty soborowe, wydawało się, że wszystko się zmienia. Był to czas odkryć. Sądziłem, że zdołam przegryźć się do samego sedna prawdy i że od tego zmieni się świat; dawało mi to bodziec do działania. Lecz nie zdołałem zauważyć żadnych zmian: znajome doktryny z soboru trydenckiego nie zostały unieważnione. Nie pojechałem zatem do Afryki, ale wróciłem do Kalifornii, gdzie jak się okazało, Bóg szykował dla mnie niespodziankę.
Boża niespodzianka
W domu rekolekcyjnym, gdzie odprawiałem msze, poproszono mnie o prowadzenie domowej grupy modlitewnej. Nie prowadziłem dotąd takich spotkań i nie miałem pojęcia, jak to robić, ale pomyślałem, iż tyle lat studiów na pewno mnie na to przygotowało. Odparłem więc pani, która się do mnie zwróciła, że poprowadzę spotkanie w jej domu. Zaczynało się co czwartek o 10.00, trwało dwie godziny. Grupka ludzi czytała tylko Pismo Święte, śpiewała na chwałę Bogu i modliła się o siebie nawzajem. W dzień spotkania od samego rana przemierzałem pokój w tę i z powrotem (wtedy nadal paliłem) mrucząc: „Po co się godziłem!” Nie cieszyłem się wcale perspektywą spotkania; gdy jednak nastało południe, nie miałem ochoty z niego wychodzić! Moc Słowa Bożego zaczęła działać w mym sercu i życiu. A oto jak doszło do wielkiej niespodzianki, którą Pan mi uszykował. Pewnego wieczoru wraz z grupą osób ze spotkania modlitewnego udałem się do domu rekolekcyjnego. Przemawiający powiedział na koniec kazania: „Jeśli jest tu ktoś spragniony Boga, kogo Bóg jeszcze nie dotknął, a chciałby on tego, niech przyjdzie tu do przodu, będziemy się za niego modlić”. Wtem podeszła do mnie pani imieniem Sonia prosząc:
— Niech ksiądz idzie do mojego męża Joe i każe mu iść do przodu, do modlitwy. Odparłem:
— Nie mogę, Soniu. To nie byłoby uczciwe, bo za mnie też się nie modlono. Jak więc mógłbym nakazać to komu innemu?
Mam około 180 cm wzrostu, Sonia natomiast jest malutka. Nigdy tego nie zapomnę: Spojrzała mi prosto w oczy, wymierzyła palec prosto w mój nos i powiedziała:
— Coś mi się zdaje, że ksiądz sam potrzebuje modlitwy. Roześmiałem się i odparłem:
— Owszem.
Sonia nie zdawała sobie sprawy, że jest w mym sercu wielki głód. Po tylu latach studiów wciąż nie znałem Boga. Na spotkaniach modlitewnych czytałem Biblię, ale nadal nie znałem najwyższego Boga w niej przedstawionego, nie zdawałem sobie też sprawy, że w Jego oczach jestem grzesznikiem. Lecz nastała chwila, o którą prosiłem Boga. Wyszedłem do przodu, położono na mnie dłonie i się modlono. I nie przez żadne czyny — czy to modlących się, czy to moje własne — lecz prawdziwie dzięki Bożej łasce narodziłem się na nowo. Jezus stał się dla mnie realny. Rozpaliłem się w miłości Bożej. Bóg zmienił moje życie. Chcę Wam powiedzieć szczerze: On jest prawdziwy i On zmienia życie. JEZUS ZMIENIŁ MOJE ŻYCIE. Boża łaska dotknęła mnie w sierpniu 1970 roku. Działałem w ruchu charyzmatycznym, który w Kościele katolickim był nowością. Choć z Rzymu płynęły wciąż nowe dekrety i dogmaty, ruch ten na początku starał się mieć tylko jeden podręcznik: Biblię. Stworzyliśmy grupę modlitewną w liceum; rozrosła się tak, że trzeba się było przenieść do sali gimnastycznej. Nie minęło dużo czasu, a na piątkowych spotkaniach zjawiało się 800–1000 osób. Kładliśmy duży nacisk na chwalenie i uwielbianie Boga. Spotykając się w miejscu, gdzie nie było figur, świętych obrazów itp., staraliśmy się trzymać Biblii.
Konflikt sumienia
Musiałem się dużo nauczyć. Dopiero po latach pojąłem, że pozostając w Kościele katolickim idę na kompromis. Cały czas głosiłem, że zbawienie daje nam wyłącznie dokończone dzieło Chrystusa na krzyżu, a nie chrzest; że istnieje tylko jedno źródło autorytetu, a jest nim Biblia, Słowo Boże; że nie ma czyśćca, a po śmierci udajemy się albo do nieba, albo do piekła itd. Tu następował konflikt. Ze zgrozą patrzyłem, jak wielu szuka zbawienia w tych fałszywych, zwodniczych ideach. Myślałem, że być może Bóg posłuży się mną, by zmienić różne sprawy w Kościele katolickim. Modliłem się nawet o to wraz z ludźmi, którzy odczuwali podobnie, prosząc Boga, aby zmienił Kościół katolicki, tak byśmy mogli w nim pozostać. Dziś widzę, że pozostawanie katolikiem oznacza kompromis. Długo przekonywany przez Ducha Świętego, pojąłem wreszcie, że nie oddając Mu się w pełni, na sto procent, zasmucam Pana i grzeszę kompromisem. Uświadomiłem też sobie, że Kościół rzymski nie może się zmienić, tak jak pragnę. Gdyby się bowiem zmienił, nie byłoby tam papieża, różańca, czyśćca, kapłanów, mszy. Po 17 latach urabiania umysłu pozwoliłem, by w końcu umysł mój urobił i oczyścił Duch Święty. Moje dzieje w tym czasie dobrze oddaje ustęp z „Listu do Rzymian 12,1–2:
Proszę was tedy, bracia! przez litości Boże, abyście stawiali ciała wasze ofiarą żywą, świętą, przyjemną Bogu, to jest rozumną służbę waszę. A nie przypodobywajcie się temu światu, ale się przemieńcie przez odnowienie umysłu waszego na to, abyście doświadczyli, która jest wola Boża dobra, przyjemna i doskonała.
W Indiach
Znałem księdza (opuścił on już Kościół katolicki), który głosił to samo co ja. Przez pół roku mieszkał w Indiach, a drugie pół w Ameryce. Ponieważ Victor Affonso też był jezuitą, zwierzyłem się, że z przyjemnością udałbym się do Indii i popracował na misjach. Moglibyśmy także wspólnie badać dogmaty i naukę Kościoła rzymskiego. I tak w 1986 roku pojechałem do Indii i poświęciłem pół roku pracy misyjnej. Spędziliśmy również nieco czasu z grupą osób badających dogmaty katolickie w świetle Pisma. Postanowiliśmy podążać za Biblią, to znaczy: jeśli doktryny katolickie przeczyłyby jej, odrzucilibyśmy je. Wiedzieliśmy, że Jezus mówi: „Pójdźcie do MNIE”, a Ewangelie polecają prosić Ojca w Jego imieniu, nigdy zaś świętych i Marii. Pierwsi wierzący nie modlili się do Szczepana, umęczonego na początku „Dziejów Apostolskich”, ani do wkrótce zabitego Jakuba. Po co zresztą mieliby to robić, skoro był z nimi Zmartwychwstały? Rzekł On przecież:
Albowiem gdzie są dwaj albo trzej zgromadzeni w imię moje, tam jestem w pośrodku ich. (Mt 18,20)
Uczniowie modlili się do Jezusa i do Ojca, prowadzeni przez Ducha Świętego, przestrzegając przykazań Bożych. Odkryliśmy, że katolicki katechizm zmienił biblijną postać Dekalogu. Pierwsze przykazanie zostało; ale drugie w katechizmie brzmi: „Nie będziesz brał Imienia Pana Boga swego na daremno”. Zmieniono więc Słowo Boże: biblijne trzecie przykazanie przesunięto na miejsce drugiego, pierwotne zaś biblijne drugie przykazanie w ogóle pominięto. W zasadzie w każdym katechizmie jest to samo. Nowy Katechizm Baltimorski pod pytaniem 195 podaje odpowiedź: Przykazania Boże to następujące dziesięć: Jam jest Pan Bóg twój, nie będziesz miał innych bogów przede mną; Nie będziesz brał Imienia Pana Boga twego na daremno itd. Przykazanie drugie Dekalogu w Biblii głosi: Nie będziesz czynił żadnej rzeźby ani żadnego obrazu tego, co jest na niebie wysoko, ani tego, co jest na ziemi nisko, ani tego, co jest w wodach pod ziemią! Nie będziesz oddawał im pokłonu i nie będziesz im służył, ponieważ Ja Jahwe, twój Bóg, jestem Bogiem zazdrosnym, który karze występek ojców na synach do trzeciego i czwartego pokolenia względem tych, którzy Mnie nienawidzą. Okazuję zaś łaskę aż do tysiącznego pokolenia tym, którzy Mnie miłują i strzegą Moich przykazań. (Wj 20,4–5) Bóg zakazał kłaniać się bożkom i służyć im — lecz oto na wielu zdjęciach widać papieża, który kłania się posągom i całuje je. Zatrwożyło nas usunięcie tego przykazania; i zadaliśmy pytanie: Jak mimo wszystko osiągnięto dziesięć przykazań? Otóż podzielono ostatnie, dziesiąte przykazanie robiąc z niego dwa: dziewiąte i dziesiąte. Nie będziesz pożądał żony bliźniego swego wyodrębniono spośród zakazów pożądania własności bliźniego, zniekształcając Pismo Święte. Odkrywałem szereg dogmatów i doktryn, które ewidentnie przeczyły Pismu. Przyjrzeliśmy się też doktrynie o Niepokalanym Poczęciu, mówiącej, że „Najświętsza Maryja Panna od pierwszej chwili swego poczęcia [… ] została zachowana nietknięta od wszelkiej zmazy grzechu pierworodnego”. Przeczy to wersetowi 3,23 „Listu do Rzymian”, zgodnie z którym
Albowiem wszyscy zgrzeszyli i nie dostaje im chwały Bożej.
Mieliśmy więc do czynienia z doktryną przekazaną przez tradycję, uroczyście określoną mianem niepodważalnej prawdy, ale przeczącą treści Biblii. Dotarliśmy do jednego z najbardziej spornych obszarów: do mszy, ofiary eucharystycznej. Według oficjalnej katolickiej nauki ofiara mszy św. jest kontynuacją ofiary Chrystusowej złożonej na Golgocie. Sobór trydencki zdefiniował to następująco:
A ponieważ w Boskiej tej ofierze, dokonującej się we Mszy św. „jest obecny i w sposób bezkrwawy bywa ofiarowany ten sam Chrystus, który na ołtarzu krzyża, ofiarował samego siebie” (Hbr 9,28) w sposób krwawy, przeto naucza święty Sobór, że ta ofiara jest prawdziwie przebłagalna [… ] Jedna i ta sama jest bowiem Hostia, ten sam ofiarujący obecnie przez posługę kapłanów, który wówczas ofiarował Siebie na Krzyżu, a tylko sposób ofiarowania jest inny…
Według niektórych sobór trydencki już się nie liczy, sprawy uległy zmianie; ale w „Raporcie o stanie wiary” prefekt Kongregacji Nauki Wiary (dawniej Święte Oficjum) kardynał Ratzinger pisze: Po pierwsze — jest nie do przyjęcia, by katolik opowiadał się za Soborem Watykańskim II, a przeciwko Soborowi Trydenckiemu lub Watykańskiemu I. [… ] Kto odrzuca Sobór Watykański II, neguje jednocześnie władzę, która zwołała i prowadziła tamte dwa sobory „i w ten sposób odrywa te sobory od ich fundamentu. W katechizmach msza jest tym samym co ofiara krzyżowa Jezusa. Nowy Katechizm Baltimorski uczy: „Msza jest tą samą ofiarą co ofiara krzyża, bo we Mszy św. ofiara jest ta sama i główny kapłan ten sam: Jezus Chrystus”. Ale „List do Hebrajczyków” 10,18 głosi:
A gdzieć jest [grzechów] odpuszczenie ich, jużci więcej ofiary nie potrzeba za grzech.
Pismo mówi jasno. Na przestrzeni czterech rozdziałów (od siódmego do dziesiątego) „Listu do Hebrajczyków” aż ośmiokrotnie użyto słów „raz jeden”, „raz na zawsze” w odniesieniu do ofiary za grzech złożonej raz na zawsze!!! Kto uczęszczał na mszę, pamięta słowa kapłana: „Módlcie się, aby moją i waszą ofiarę przyjął Bóg, Ojciec Wszechmogący”, wymawiane z wielką powagą i prośbę wiernych, by Pan przyjął ofiarę. Ale kłóci się to z Pismem Świętym, bo ofiara już została przyjęta! Konając na krzyżu Jezus zawołał: Wykonało się! (J 19,30), a wiemy, że wykonało się, bo Ojciec przyjął doskonałą ofiarę Jezusa, który zmartwychwstał i zasiadł po Jego prawicy. Według Dobrej Nowiny, którą głosimy, Jezus zmartwychwstał, Jego ofiara jest spełniona, zapłacił On za każdy grzech. Gdy z łaski Bożej uznajemy tę ofiarę za nasze grzechy za dokonaną, otrzymujemy zbawienie i życie wieczne. Pamiątka to przypominanie tego, czego dla nas dokonano. Jezus polecił: To czyńcie na Moją pamiątkę. Każdy czytający te słowa — w tym ksiądz odprawiający mszę — musi z powagą rozważyć błąd zawarty w modlitwie: „Módlmy się, aby [… ] ofiarę przyjął Bóg…” Ofiara już została przyjęta, dokonała się w pełni. Podczas nabożeństwa z komunią przyjmujemy ją tylko na pamiątkę tego, czego dokonał Jezus, rozumiejąc, że ofiara, którą złożył On na krzyżu, była wystarczająca i ostateczna. Nie można nic do niej dodać, nie można jej też odtwarzać. Rzym głosi, że msza to ofiara przebłagalna zdolna gładzić grzechy tych na ziemi i być przebłaganiem za zmarłych. Dlatego do dziś — choć zdaniem niektórych miejscami nie wierzy się już w czyściec — zasadniczo każdą mszę odprawia się w intencji kogoś zmarłego, ufając, iż skróci ona jego cierpienia w czyśćcu. A przecież według Biblii gdy człowiek umiera, od razu idzie na sąd:
A jako postanowiono ludziom raz umrzeć, a potem będzie sąd. (Hbr 9,27)
Jeśli jest to człowiek zbawiony, podąża prosto do nieba, jeśli do ostatniej chwili trwał w grzechach, pójdzie do piekła. Nie ma potem możliwości zmienić piekła na niebo. Katolik wierzy, że ofiara przebłagalna mszy skróci pobyt grzesznika w czyśćcu. Ale przecież wszelkie konieczne cierpienia i przebłaganie za grzechy dokonały się w Jezusie na krzyżu. Uznajmy tę prawdę. Przyjmijmy życie wieczne i narodźmy się na nowo, póki jeszcze żyjemy. Treść Pisma Świętego nie potwierdza, że po śmierci mamy szansę na zmianę. W Indiach zaczęliśmy analizować katolicką naukę na temat uzyskiwania zbawienia. Jak z niej wynika, można być zbawionym przez chrzest w wieku niemowlęcym. Prawo kanoniczne podaje: „Chrzest, brama sakramentów, konieczny do zbawienia przez rzeczywiste lub zamierzone przyjęcie, który uwalnia ludzi od grzechów, odradza ich jako dzieci Boże i przez upodobnienie do Chrystusa” (kanon 849). Wedle Rzymu więc niemowlę jest zbawione przez chrzest i mocą tego obrzędu otrzymuje życie wieczne. Nie jest to prawdą. Jezus tak nie powiedział i nie ma w Słowie Bożym ani słowa na potwierdzenie tego poglądu. Nie istnieje miejsce, gdzie przebywają dusze nieochrzczonych! Jezus rzekł: „Pozwólcie dzieciom przychodzić do Mnie”. Według Pisma zostajemy zbawieni z chwilą uznania, iż Chrystus w pełni zapłacił cenę za nasz grzech, tak że Jego sprawiedliwość przed Bogiem staje się naszym udziałem.
Albowiem on tego, który nie znał grzechu, za nas grzechem uczynił, abyśmy się my stali sprawiedliwością Bożą w nim. (2 Kor 5,21)
Kościół katolicki uczy, że do zbawienia trzeba przestrzegać jego praw, zasad i przepisów. Gwałcenie ich (na przykład prawa małżeńskiego, postów, obowiązku coniedzielnego udziału we mszy) jest grzechem. Według obecnego prawa kanonicznego grzech ciężki może być odpuszczony tylko przez wyznanie kapłanowi: Indywidualna i integralna spowiedź stanowią jedyny zwyczajny sposób, przez który wierny, świadomy grzechu ciężkiego, dostępuje pojednania z Bogiem i Kościołem (kanon 960). Według Rzymu to właśnie jest zwykła droga do uzyskania przebaczenia grzechów. Lecz Biblia głosi, że jesteśmy zbawieni, jeżeli w sercu żałujemy za grzech i wierzymy w dokonane dzieło Jezusa. Jesteśmy zbawieni łaską, a nie przez własne uczynki. Rzym dodaje zatem uczynki — konkretne rzeczy, które trzeba spełnić, aby być zbawionym; Biblia jednak głosi, że łaską jesteśmy zbawieni, a nie z uczynków, jasno dając do zrozumienia, że to dar udzielany przez Boga dobrowolnie, nie z powodu żadnych naszych uczynków.
Albowiem łaską jesteście zbawieni przez wiarę, i to nie jest z was, dar to Boży jest; Nie z uczynków, aby się kto nie chlubił. (Ef 2,8–9)
A ponieważ z łaski, tedyć już nie z uczynków, inaczej łaska już by nie była łaską; a jeźli z uczynków, jużci nie jest łaska; inaczej uczynek już by nie był uczynkiem. (Rz 11,6)
W Indiach sprawdzaliśmy te i wiele innych nauk; a w chwili wyjazdu wiedziałem już, że nie mogę dłużej reprezentować Kościoła katolickiego. Z wolna docierało do mnie, że te dogmaty rzymskie, które przeczą Pismu Świętemu, są zbyt głęboko zakorzenione, by je zmienić. Ruch charyzmatyczny wrócił do fundamentalnych dogmatów i nauk Rzymu; pielęgnuje je i mocno się ich trzyma. Naruszeniu uległa więc jego istota: przestał być świeżym powiewem, skłaniającym Kościół katolicki ku Biblii. We wszystkim nie może on do Biblii wrócić, Rzym na to nie pozwoli. Nie zrezygnuje z mszy i nie dopuści, by była ona tylko — jak polecił Jezus — pamiątką; zawsze będzie głosił, że to kontynuacja Jego ofiary. Nie odstąpi też od nauki, wedle której małe dzieci zostają w chrzcie odrodzone i otrzymują życie wieczne, mimo że idea chrztu niemowląt była obca pierwszemu kościołowi; zaczęto ją stosować w III wieku, a powszechniejsza stała się dopiero w wieku V. Rzym nie porzuci ani tego, ani innych wymogów, jakimi obciąża swoich wiernych. Chcę zaznaczyć, że serdecznie miłuję katolików i pragnę im pomóc. Oby znaleźli wolność zbawienia, życie i błogosławieństwo, płynące z posłuszeństwa Pismu Świętemu! Nie żywię do katolików i księży żadnej osobistej urazy — krępują ich bowiem dogmaty i doktryny. Ale Bóg chce ich uwolnić.
Uchyliliście przykazanie Boże, a trzymacie się ludzkiej tradycji (Mk 7,13 BT) — przed takim oto problemem stoimy. Tradycja godzi w Słowo samego Boga, bo przeczy prawdzie, którą tam zapisano.
Decyzje
Wróciwszy z Indii, stanąłem przed największą zmianą w życiu. Był to okres udręki i duchowej agonii, bo od lat z serca wierzyłem w Kościół katolicki, służąc mu wiernie aż dotąd. Wiedziałem, że po powrocie do domu będę musiał go opuścić. Jestem wolnym człowiekiem, bo wyzwoliła mnie Boża prawda. Już nie kuleję na obie nogi — jedną ku Biblii, drugą ku tradycji. Kroczę po fundamencie absolutnego autorytetu Słowa Bożego. Jestem posłuszny Pismu Świętemu jako jedynemu źródłu rozsądzania prawdy objawionej. Jezus modlił się: Poświęć je w prawdzie twojej; słowo twoje jest prawdą. (J 17,17)
Wróciwszy do domu, do rodziców (oboje byli już po osiemdziesiątce), odbyłem z nimi poważną rozmowę. Wyjawiłem swe zamiary i wyjaśniłem, że dzięki łasce Bożej otrzymałem zbawienie i postanawiam opuścić Kościół katolicki z powodów doktrynalnych. Zapadła długa cisza. Wreszcie ojciec odezwał się z wolna:
— Wiesz, Bob? Matka i ja myślimy podobnie.
Poszli na jeszcze jedną mszę, a po powrocie ojciec spytał:
— Czy ty wiesz, że z przodu kościoła jest ołtarz? Przecież ołtarz to miejsce ofiary! I dodał:
— Widzę jasno, że nie potrzeba już ofiary.
Rodzice zaczęli czytać Biblię i żyć według niej. W 1989 roku mama zmarła podczas lektury Słowa Bożego, w pokoju i pewności życia wiecznego i tego, że na zawsze będzie z Panem. 6 czerwca 1992 roku Bóg dał mi największy dar, jaki może otrzymać człowiek oprócz zbawienia: piękną żonę Joan. Tato zmarł w 1993 roku, modląc się za tych, których pozostawia. Spisał świadectwo działania łaski Bożej w swoim życiu i jeszcze w tak podeszłym wieku opowiadał o tym innym, nawet w Domu Emeryta. W 1987 roku formalnie opuściłem Kościół katolicki, przedkładając list z rezygnacją i korespondując ze wszystkimi mymi przełożonymi — chciałem każdemu złożyć świadectwo. Napisałem też do Rzymu, ze świadectwem i wyjaśnieniem, czemu odchodzę. Chciałem być posłuszny Słowu Bożemu. Papież, ukazywany jako przywódca chrześcijaństwa, trwa bowiem w naukach sprzecznych z Biblią. Warto wiedzieć, iż kanon 333 Kodeksu prawa kanonicznego głosi: Przeciwko wyrokowi lub dekretowi Biskupa Rzymskiego nie ma apelacji lub rekursu (§3). Znaczy to, że papież posiada pełnię władzy i autorytetu. Kanon 749 podsumowuje: Nieomylnością w nauczaniu, na mocy swego urzędu, cieszy się Biskup Rzymski, kiedy jako Najwyższy Pasterz i Nauczyciel wszystkich wiernych […] w sposób definitywny głosi obowiązującą naukę w sprawach wiary i obyczajów (§1). Niestety, papież opowiada się za poglądami sprzecznymi z Biblią, a ostatnio ostro wystąpił przeciwko ewangelikalnym wierzącym w Ameryce Południowej, tak jakby byli nieprzyjaciółmi Biblii. Twierdzi, że podkopują autorytet kościoła; ale przyczyną jego wrogości jest w istocie ich nieugięta wierność idei ostatecznego autorytetu Pisma Świętego i odmowa poddania się jego władzy. Stanowisko papieża to wynik błędnego rozumienia wersetu 16,18 z „Ewangelii Mateusza”:
A Ja ci też powiadam, żeś ty jest Piotr; a na tej opoce zbuduję kościół mój.
Rozważmy te słowa uważnie: O jakiej skale mówi Pan? Przed chwilą pytał uczniów: Za kogo ludzie uważają Syna Człowieczego? Piotr zabrał głos za wszystkich: Ty jesteś Mesjasz, Syn Boga żywego. Jezus odparł: Ciało i krew nie objawiły ci tego, lecz Ojciec Mój, który jest w niebie, i dodał: Ty jesteś Piotr, i na tej Skale zbuduję Kościół Mój. Kościół Jezusa Chrystusa wznosi się na Skale, którą jest sam Chrystus! Piotrowi tego objawienia udzielił Bóg; i każdy prawdziwie wierzący, kto narodził się na nowo, otrzymuje objawienie, kim jest Jezus Chrystus. Jego krew przelana na krzyżu zgładziła nasze grzechy. Nawracając się i składając ufność tylko w Nim, zyskamy życie wieczne. Będziemy na wieki żyć i królować z Jezusem: to ON jest Skałą. Skałą nie jest ów Piotr, którego Jezus wybrał na ucznia, w całej jego słabości, nie jest nią też dzisiejszy papież. Skałą jest Chrystus. Sam Piotr zapisał te słowa Boże:
A przetoż mówi Pismo: Oto kładę na Syonie kamień narożny węgielny, wybrany, kosztowny; a kto w niego uwierzy, nie będzie zawstydzony. (1P 2,6)
W łasce swej Bóg mi to objawił, toteż wiarę moją oparłem na tej właśnie Skale, na Jezusie, na fakcie, że umarł, aby zgładzić moje grzechy i dać mi życie wieczne. Jako duszpasterz żyję dziś we wspólnocie z tymi, którzy wiarę oparli na Biblii. Nie idźcie za tłumem; wchodźcie przez ciasną bramę. Niech was nie gorszy zwiastowanie Ewangelii łaski Bożej. Nie istnieje inny sposób zbawienia. Bez łaski Bożej każdy jest zgubiony, do cna zepsuty, bez nadziei. Nie mamy sami z siebie nic, co moglibyśmy Bogu dać; jak głosi pieśń: „W dłoniach nie mam nic cennego, tylko lgnę do krzyża Twego”. Ze skruchą zaprzestań własnych wysiłków, które miałyby wysłużyć Ci niebo — zaufaj przelanej krwi Chrystusa, tylko jej. Łaska to dar Boży, ofiarowujący nam coś, na co nie zasłużyliśmy. A skoro Bóg usprawiedliwia nas sprawiedliwością Chrystusa, oddajmy Mu cześć i czyńmy wszystko Ku chwale sławnej łaski swojej, którą nas udarował w onym umiłowanym. (Ef 1,6)
Tą Dobrą Nowiną chcę się dzielić z Czytelnikiem. Gdy nawrócisz się i uznasz, że na krzyżu Jezus umarł też za Twój grzech, Jego życie stanie się Twoim przez wiarę. Przed obliczem Boga proś, aby nie iść na kompromis i aby Pan uświęcił Cię w prawdzie; Jego Słowo, Biblia, jest prawdą. Módl się, aby śmiało stawać w obronie Słowa, i tylko jego, i aby głosić to, co niegdyś psalmista:
Twoje słowo jest lampą dla moich stóp i światłem na mojej ścieżce. (Ps 119,105 BT)
W dobie kompromisów módl się tak, jak modlił się Pan i Jego apostołowie, aby Twym najwyższym autorytetem było Słowo Boże. Pokonuj każdą pokusę kompromisu, jak to czynił Pan, mówiąc: „NAPISANO…”
Bob Bush, nawrócony ksiądz
Po odejściu z kapłaństwa i kościoła katolickiego Bob Bush zaczął pracę ewangelizacyjną w Stanach Zjednoczonych i Ameryce Łacińskiej. W 1992 roku po operacji kręgosłupa doznał rozległego paraliżu. Radosne znoszenie tak ciężkiego brzemienia jest samo w sobie wspaniałym świadectwem łaski Bożej.
13. Rzeczywiście wolny
Świadectwo nawróconego księdza Alexandra (Sandy’ego) Carsona
Wszystko Pismo od Boga jest natchnione i pożyteczne ku nauce, ku strofowaniu, ku naprawie, ku ćwiczeniu, które jest w sprawiedliwości; Aby człowiek Boży był doskonały, ku wszelkiej sprawie dobrej dostatecznie wyćwiczony. (2Tm 3,16–17)
Od dzieciństwa aż do wieku 44 lat, w tym podczas 17 lat posługi kapłańskiej (1955–1972), Kościół rzymskokatolicki był dla mnie filarem prawdy, nieomylnym przewodnikiem do Boga. Filar ten wnosił się nie tylko na nieomylnym Piśmie Świętym, ale i na ludzkiej tradycji odmiennej od Pisma, uznanej za objawienie Boże, lecz w istocie sprzecznej z jasną nauką Biblii. Na początku naszej ery, w czasach Apostołów, prawdę głoszono na jerozolimskich ulicach i wokół świątyni, a słowa te złożyły się na Nowy Testament. Zaświadcza o tym księga „Dziejów Apostolskich”:
I rosło słowo Boże, i pomnażał się bardzo poczet uczniów w Jeruzalemie: wielkie też mnóstwo kapłanów było posłuszne wierze.(6,7)
Za cenę wielkich ofiar w życiu osobistym ci starotestamentowi kapłani żydowscy porzucali wszystko, by pójść za Jezusem. Bo serca ich przenikła prawda, ów miecz obosieczny (Hbr 4,12 BT), Słowo Boże.
Wszyscy byli księża katoliccy, którzy przyjęli wiarę, z pewnością utożsamiają się z tym ustępem Pisma (Dz 6,7), poczynając od Wyklifa, Husa i Lutra aż do dziś. W różnych epokach i na różne sposoby używał Bóg swego Słowa, by wyzwalać ludzi, także księży!
Tedy mówił Jezus do tych Żydów, co mu uwierzyli: Jeźli wy zostaniecie w słowie mojem, prawdziwie uczniami moimi będziecie; Poznacie prawdę, a prawda was wyswobodzi. (J 8,31–32).
A oto, jak spotkało to mnie, proboszcza parafii Przenajświętszego Serca w Rayville w Luizjanie.
Pobożne wychowanie, pobożne pragnienia
Ochrzczono mnie w Kościele katolickim wkrótce po urodzeniu w 1928 roku. Gdy skończyłem rok, rodzina przeniosła się ze stanu Nowy Jork do New Milford w Connecticut. Wzrastałem w nauce Rzymu, wierząc niezachwianie w każdą jej praktykę i doktrynę i bardzo poważnie traktując więź z kościołem, a zatem i z Bogiem; pierwsza komunia i bierzmowanie były dla mnie dniami wyjątkowymi. Po gimnazjum pojechałem do kolegium medycznego Tufts w Bostonie, mając nadzieję pójść w ślady jednego z moich wujów, którego szczególnie podziwiałem, i zostać lekarzem. Lecz po dwu latach nauki zapragnąłem zostać księdzem, sądząc, że ludziom bardziej potrzebna jest pomoc duchowa niż medyczna. We wrześniu 1948 roku wstąpiłem do Seminarium św. Jana w Brighton (Massachusetts). Ależ mi się tam podobało; wszystko było takie „święte”! Mimo to po pierwszym roku zrezygnowałem; pomyślałem, iż nigdy nie dorosnę do tego, co uważałem za najzaszczytniejsze powołanie dla młodego człowieka. Poszedłem więc do jezuickiego Boston College; prawie co dzień służyłem też do mszy w miejscowym klasztorze. W tym okresie — na jesieni 1949 roku — Bóg zbawił mnie swą łaską (to jedyny sposób!), mimo iż nie wiedziałem o Biblii wiele. Jezus zbawia wierzącego i skruszonego, nawet jeśli człowiek taki przeżywa zamęt i duchową ciemność. Znalazłem się w punkcie, gdzie nie byłem pewien swojej więzi z Bogiem, a pragnąłem nade wszystko mieć pokój w tej sprawie.
Dziwna spowiedź
Gdy wyraziłem żal, a ksiądz udzielał mi rytualnego „rozgrzeszenia”, całym sercem wołałem do Boga: „Boże, jeśli przebaczysz mi grzechy, uznam Cię za Pana mego serca i będę Ci służył do końca życia!” Każdy bowiem, kto by wzywał imienia Pańskiego, zbawiony będzie. (Rz 10,13) Opuszczając konfesjonał i mijając transept, czułem wielki pokój, a serce wołało: „Abba, Ojcze!” Wiedziałem, że między mną a Bogiem istnieje przyjaźń! Nie dzięki księdzu i liturgicznemu rozgrzeszeniu — lecz dzięki obecności Jezusa Chrystusa, naszego Arcykapłana, który wstawił się za mną i obdarował mnie łaską i zmiłowaniem.
W którym mamy odkupienie przez krew jego, to jest odpuszczenie grzechów, według bogactwa łaski jego. (Ef 1,7)
Albowiem łaską jesteście zbawieni przez wiarę, i to nie jest z was, dar to Boży jest; Nie z uczynków, aby się kto nie chlubił. (Ef 2,8–9)
Następnego roku wznowiłem naukę w seminarium, postanawiając zostać księdzem — był to najlepszy znany mi wtedy sposób służenia Bogu. 2 lutego 1955 biskup Lawrence Shehan z Bridgeport w Connecticut udzielił mi święceń i rozpocząłem posługę kapłańską w diecezji alexandryjskiej w Luizjanie. Po kilku jednak latach zapał i radość związane z pracą zaczęły gasnąć. Choć bardzo się starałem robić wszystko jak najlepiej, stawało się to pustym, nic nieznaczącym rytuałem.
Biblia-nowy probierz
W 1971 roku, po latach błagania Boga o ukazanie sensu życia, me łaknienie zostało ukojone. Jezus i Słowo Boże (Pismo Święte) stali się dla mnie realni. Ponieważ…
A nadzieja nie pohańbia, przeto iż miłość Boża rozlana jest w sercach naszych. (Rz 5,5)
Duch Boży sprawił, że teologię katolicką zacząłem oceniać według probierza Biblii. Dotąd zawsze oceniałem Biblię miarą doktryny i teologii katolickiej; w moim życiu zaszło więc zupełne przewartościowanie. W niedzielną noc w lipcu 1972 roku zacząłem czytać „List do Hebrajczyków”, wynoszący Jezusa, Jego kapłaństwo i ofiarę ponad wszystko, co było w Starym Przymierzu. Przeczytałem, że Jezus…
Który by nie potrzebował na każdy dzień, jako oni najwyżsi kapłani, pierwej za swoje grzechy własne ofiar sprawować, a potem za ludzkie; bo to uczynił raz samego siebie ofiarowawszy. (Hbr 7,27)
Zdumiony, pojąłem, że ofiarę złożono tylko raz jeden na Golgocie, i że może ona pojednać z Bogiem mnie i wszystkich wierzących na przestrzeni wieków. Zrozumiałem, że „święta Ofiara Eucharystii” składana co dnia przeze mnie i tysiące księży katolickich na całym świecie jest zupełnie bez znaczenia, jest fałszem. A skoro, ofiara, którą co dzień składam jako kapłan, jest bez znaczenia, to bezsensowne i bezpodstawne jest moje „kapłaństwo”, z nią przecież związane. Wnioski te prędko znalazły potwierdzenie w dalszej lekturze Hebrajczyków. W rozdziale 10 przeczytałem:
Lecz ten [Jezus] jednę ofiarę ofiarowawszy za grzechy, na wieki siedzi na prawicy Bożej, Na koniec oczekując, ażby położeni byli nieprzyjaciele jego podnóżkiem nóg jego. Albowiem jedną ofiarą doskonałymi uczynił na wieki tych, którzy bywają poświęceni. (wersety 12–14)
A gdzieć jest odpuszczenie ich [grzechów], jużci więcej ofiary nie potrzeba za grzech. (werset 18)
Zbawiony łaską
Tej nocy kościół katolicki stracił w moich oczach wiarygodność, bo jako prawdę głosił coś, co wyraźnie przeczyło Biblii. Postanowiłem za probierz prawdy uznać Pismo Święte, a nie magisterium, czyli nauczycielski autorytet kościoła. W pisemnej rezygnacji z członkostwa w kościele i kapłaństwa wyjaśniłem biskupowi, że porzucam kapłaństwo, bo nie mogę już odprawiać mszy wbrew Słowu Bożemu i swemu sumieniu. Było to w 1972 roku. Niebawem zostałem ochrzczony przez zanurzenie, rozpocząłem studia biblijne i zostałem ordynowany do posługi ewangelizacyjnej. Już od przeszło 20 lat żyję w wolności, o której mówił Jezus:
Tedy mówił Jezus do tych Żydów, co mu uwierzyli: Jeźli wy zostaniecie w słowie mojem, prawdziwie uczniami moimi będziecie; Poznacie prawdę, a prawda was wyswobodzi. (J 8,31–32)
A przetoż jeźli was Syn wyswobodzi, prawdziwie wolnymi będziecie. (J 8,36)
Alexander (Sandy) Carson, nawrócony ksiądz
Do roku 1994 Amerykanin Sandy Carson zajmował się głównie pracą w seminarium, ewangelizacją i służbą kaznodziejską na Florydzie. W roku 1995 odbył długą podróż misyjną po kilku krajach wschodniej Europy. W marcu 1996 roku był na sześciotygodniowej wyprawie misyjnej na Syberii. Jak wyjawił podczas rozmowy radiowej z Bobem Bushem, skontaktował się z nim pewien wierzący Rosjanin mieszkający dziś w Kalifornii.
14. Ścieżka ku radości Chrystusowej
Świadectwo nawróconego księdza Charlesa A. Boltona
Pamiętam, jak pewnego dnia od świtu do wieczora pracowałem na polu w wielkim skwarze, a o zmierzchu, całkiem wyczerpany, ze spaloną słońcem skórą, poszedłem do czystego stawu położonego w lesie, zdjąłem brudne ubrania i zanurzyłem się w orzeźwiającej niebieskiej toni. Poczułem się tak, jakbym doświadczył cudu uzdrowienia, jak zupełnie nowy człowiek. Tak samo poczułem się w dniu, gdy po latach niewolniczej pracy i mozolnej służby opuściłem Kościół rzymskokatolicki. Uwolniony od przykrych przesądów i od zwodniczych pułapek służalczości, zostałem obmyty żywymi wodami miłości Chrystusa. Uzdrawiająca radość i pokój zbawienia, jakie otrzymujemy w darze od Boga, a nie dzięki własnym zasługom, były niczym balsam i lekarstwo wylane na zranione ciało, jakby Dobry Samarytanin opatrzył rany na pół żywego człowieka pchniętego w przydrożny rów. Nastąpiło odmłodzenie serca i umysłu. Dzięki niech będą Bogu za Jego uzdrowieńcze miłosierdzie. Dziś z głębszym zrozumieniem mogę powtórzyć słowa, które wydrukowano kiedyś na pamiątkowej karcie z okazji mych święceń kapłańskich:
Którego nie widziawszy, miłujecie, którego teraz nie widząc, wszakże weń wierząc, weselicie się radością niewymowną i chwalebną. (1P 1,8)
Ksiądz i profesor
Urodziłem się w hrabstwie Lancaster na północy Anglii, tam też ukończyłem liceum (jezuickie). Studiowałem między innymi w Oksfordzie, gdzie otrzymałem tytuł magistra nauk humanistycznych i — za prowadzone przez siebie badania historyczne — bakałarza literatury. Przyznano mi też Oksfordzki Dyplom Edukacji, jako dyplomowanemu nauczycielowi. Przygotowując się do kapłaństwa, studiowałem w paryskim Instytucie Katolickim i w Belgii na Uniwersytecie Louvain, słynnej uczelni rzymskokatolickiej, gdzie otrzymałem tytuł bakałarza teologii. Święceń kapłańskich udzielił mi 30 lipca 1930 roku rektor Louvain biskup Paulinus Ladeuze. Planowałem wtedy zostać misjonarzem, apostołem Kościoła rzymskokatolickiego w Rosji, było to jednak próżną nadzieją, gdyż władza sowiecka nie kwapiła się wpuszczać misjonarzy. Kolejne 20 lat przepracowałem więc w Kolegium św. Bedy w Manchesterze jako starszy wykładowca historii; uczyłem też języków nowożytnych. Na przestrzeni lat zdążyło mnie poznać wieluset studentów; poza tym podróżowałem po północnej Anglii, wygłaszając kazania w celach charytatywnych. Później powierzono mi wiejską parafię, gdzie miałem więcej czasu na kontynuowanie badań. Opublikowałem szereg prac, w tym oficjalną historię mojej diecezji, szkice o św. Patryku oraz o innych dawnych świętych z Wysp Brytyjskich.
Próżne wielomówstwo
Badania historyczne zaczęły z czasem coraz mocniej wpływać na mnie i moje poglądy; wiązało się to zwłaszcza ze studiami nad ruchem jansenistów w łonie Kościoła rzymskiego w XVII i XVIII wieku. Podzielałem ich umiłowanie Biblii i prostoty w kościele i też bolałem nad kształtem, jaki, poczynając od średniowiecza, przybrały teologia i pobożność chrześcijańska. W kazaniach nie potrafiłem sławić mocy, prymatu i nieomylności papieży, których idee — jak wyczytałem — już w III wieku potępiał wielki męczennik chrześcijański Cyprian z Kartagi. Nie umiałem też zmuszać wiernych do monotonnej recytacji różańca, tak sprzecznej ze wskazówką Chrystusa:
A modląc się, nie bądźcie wielomówni, jako poganie; albowiem oni mniemają, że dla swojej wielomówności wysłuchani będą. (Mt 6,7)
Inna ewangelia
Zauważyłem, że o kilku spośród 14 stacji Drogi Krzyżowej, jakie wiszą na murach świątyń katolickich, wcale nie ma mowy w Piśmie Świętym — na przykład „Św. Weronika ociera twarz Jezusowi”: Weronika to postać fikcyjna, a mimo to czci się ją prawie w każdej parafii katolickiej. Nie mogłem dostrzec żadnego pożytku w odpustach, rozdzielanych niczym zdewaluowana waluta: jedna krótka modlitwa mogła zastąpić długie dni, a nawet miesiące pokutowania. Doszedłem też do wniosku, że medaliki, figurki i szkaplerze pełnią funkcję analogiczną do pogańskich amuletów i totemów. Nie potrafiłem dostrzec, jaki związek z prawdziwą pobożnością ma palenie lamp i świec wotywnych i kropienie wodą święconą. Komunia, ustanowiona przez Chrystusa podczas Ostatniej Wieczerzy, ma dla nas wielką wartość jako pamiątka Jego męki i ofiary, jaką złożył na krzyżu z Siebie samego. Pismo Święte nie daje jednak podstaw, aby chleb spożywany podczas komunii zastąpić białym opłatkiem i adorować jak bożka, palić mu kadzidło i obnosić w procesjach, na przykład w Boże Ciało. Jezus dał chleb i wino na symbole swego umęczonego ciała i krwi; mimo to Kościół rzymski od stuleci zastępuje je kawałkiem suchego opłatka, którego nawet człowiek konający z głodu nie byłby skłonny uznać za pokarm. Tak oto wykoślawił Rzym tradycję tego Chrystusowego ustanowienia, roszcząc sobie na dodatek pretensje do tytułu jej prawowitego strażnika.
Zbawienie tylko w Chrystusie
Moje studia pokazały, iż żaden faktyczny autorytet nie jest w stanie uzasadnić dogmatów o Niepokalanym Poczęciu i cielesnym Wniebowzięciu Maryi. Na dodatek w ostatnich dziesięcioleciach Kościół rzymski ulega modnemu szaleństwu, zrodzonemu głównie na gruncie rzekomych objawień w Lourdes i Fatimie, czyniąc z Maryi boginię, królową nieba i ziemi. Wielu biskupów oraz samozwańczych teologów maryjnych usiłuje forsować naukę o odkupieniu świata przez Maryję, wbrew takim choćby słowom Pawła apostoła:
Boć jeden jest Bóg, jeden także pośrednik między Bogiem i ludźmi, człowiek Chrystus Jezus. Który dał samego siebie na okup za wszystkich, co jest świadectwem czasów jego. (1Tm 2,5–6)
To stwierdzenie przeczy też bezzasadnej teologii rzymskiej, wedle której wszelkie łaski przychodzą do człowieka za pośrednictwem Maryi. Tymczasem Pismo jednoznacznie wyjaśnia, że tylko przez Chrystusa otrzymujemy zbawienie:
I nie masz w żadnym innym zbawienia; albowiem nie masz żadnego imienia pod niebem, danego ludziom, przez które byśmy mogli być zbawieni. (Dz 4,12)
Cenzura
Badając Biblię i historię kościoła, rozgryzłem wiele tajemnic, o których większość chrześcijan i wielu księży katolickich nie ma pojęcia. Przedtem nie mogłem takich tajemnic publikować z powodu rzymskokatolickich praw o cenzurze. Przeglądając jakąś książkę z Imprimatur, nie mamy żadnej pewności, iż prezentuje ona faktyczne stanowisko autora i że nie przerobili jej po swojemu rzymscy cenzorzy, tak na wszelki wypadek. Jeśli książce uda się prześliznąć mimo cenzury, może trafić na indeks ksiąg zakazanych na mocy dekretu Kongregacji do Spraw Wiary, od którego w praktyce nie ma odwołania. Bezlitosna inkwizycyjna dyktatura, dalej grająca pierwsze skrzypce we władzach kościoła, to tylko jeden przykład brutalnych, totalitarnych, jaskrawie niechrześcijańskich metod Rzymu. Nikt się nie skryje przed wzrokiem jej szpiegów, obecnych w każdej diecezji i obowiązanych napiętnować każdego podejrzanego o nieposłuszeństwo wobec Rzymu. Walka z Rzymem to walka z jedną z najbogatszych korporacji międzynarodowych, bogacącą się z milionów ofiar zwanych podatkiem na Stolicę Apostolską, sprzedażą kanonizacji (koszty wstępne wynoszą prawdopodobnie 50 000 dolarów; sama kanonizacja drugie tyle). Biskupi, przybywając na audiencje płacą słone kwoty, prałaci podobno po kilkaset dolarów. Trzeba płacić za rozmaite dyspensy, i to narzucone przez prawo kościelne, płaci się ofiary za błogosławieństwo papieskie itd. Relikwii wprawdzie sprzedawać nie wolno, ale płaci się ofiary na relikwiarze. W prawie każdym kościele Rzymu są ołtarze ze wbudowanymi rzekomymi relikwiami: kawałkami kości nieznanych męczenników znalezionymi w katakumbach; mimo że już w XVII wieku katoliccy uczeni wykazali błędność poglądu, iż kości z tych podziemnych miejsc pochówku to kości męczenników. Ogromna liczba „świętych ołtarzy” zawiera najprawdopodobniej fałszywe „relikwie”.
Nadużycia władzy
Tym, co nastawiło mnie szczególnie wrogo do nadużyć władzy w kościele rzymskim, było zamęczenie na śmierć takich ludzi i świętych Bożych jak Joanna d’Arc, setki męczenników albigenskich w XII-wiecznej Francji, Templariusze, Jan Hus, dominikanin Savonarola, dominikanin Giordano Bruno czy biskupi anglikańscy Cranmer, Ridley i Latimer. Inkwizycja celowo doprowadziła do co najmniej dwu ludobójstw w pełnym sensie tego słowa: rzezi protestanckich waldensów na północy Włoch i masakry protestanckich hugenotów w noc św. Bartłomieja 24 sierpnia 1572 roku. We Francji wymordowano wtedy ponad 30 tysięcy najszacowniejszych obywateli wyznających protestantyzm. Na wieść o tym wypaliły z triumfem papieskie działa, papież ogłosił święto i w dziękczynieniu nakazał odśpiewać Te Deum. Wybił też medal upamiętniający chwalebne „zwycięstwo”. Przez długi czas obchodziłem święto św. Bartłomieja jako dzień szczególnych modlitw za protestantów, w wyrazie miłości i zadośćuczynienia.
I widziałem niewiastę onę pijaną krwią świętych i krwią męczenników Jezusowych; a widząc ją, dziwowałem się wielkim podziwieniem. (Obj 17,6)
Sola Gratia
Dziękuję Bogu, że zetknął mnie z pracami wielkiego uczonego luterańskiego profesora F. Heilera, nawróconego księdza rzymskokatolickiego. Wyjaśniły mi one wartość wiary w Jezusa i w zbawienie sola gratia — tylko Jego łaską. Mysterium Caritatis Heilera, wspaniały zbiór kazań, przez wiele lat był przedmiotem mych rozważań, aż Duch Święty dał mi odwagę, aby przez wzgląd na me własne zbawienie zastosować się do tej nauki. Opuszczenie kościoła, w którym się urodziłem i tyle lat pracowałem, odwrócenie się od rodziny i przyjaciół to trudna walka — lecz zarazem cudowna łaska od Boga. Niektórzy moi znajomi, którzy już wcześniej porzucili katolicyzm i doznali ciepłego przyjęcia wśród braci w Jezusie, opowiadali, jak inna jest atmosfera w kościele, który nie zna intryg, szpiegowania, donosów i przekleństw, typowych dla systemu rzymskokatolickiego.
Poznacie ich po ich owocach
Rzym stoi przed trybunałem historii tego świata — a potem stanie przed sędziowskim tronem Boga — za to, że założył, wspierał i propagował — co czyni po dziś dzień nikczemną Świętą Inkwizycję, a później zakon jezuitów, niegdyś wprawdzie odsunięty od łask, lecz później, co ze smutkiem trzeba stwierdzić, obdarzony wpływem jeszcze większym. Moja ścieżka ku radości Chrystusowej była długa i nieraz trudna, lecz okazała się pielgrzymką wartą zachodu. Po okresie pracy wykładowczej w Waszyngtonie i innych miastach USA dane mi było w końcu zaznać pełni radości Chrystusa jako mego Zbawcy i wiecznego Odkupiciela; znalazłem też grupę prawdziwie wierzących przyjaciół: sług Ewangelii i członków ich kościołów, młodych i starszych, którzy byli odtąd dla mnie bezcennym źródłem siły, pomocy i zrozumienia. Wśród chrześcijan ewangelikalnych, zrodzonych na nowo w odkupieńczej miłości Chrystusowej przez wiarę w doskonałą ofiarę Jego krwi, żyjemy w miłości, radości, pokoju, cierpliwości, cichości, łagodności i wzajemnym zaufaniu. Mamy w sobie tę prostotę, o której mówił Jezus Chrystus:
Oko twoje jestci świecą ciała twego; jeźliby tedy oko twoje było szczere, wszystko ciało twoje jasne będzie. (Mt 6,22)
To światło, pochodzące od Chrystusa, to radosna jasność prawdy, która nas — odkupionych i oświeconych — napełnia niewypowiedzianą i chwalebną radością. Z tych to racji oddałem się Jezusowi Chrystusowi, wszechmocnemu Zbawcy, a przyjmując Go, przeszedłem ze śmierci grzechu do życia:
Usprawiedliwieni tedy z wiary, pokój mamy z Bogiem przez Pana naszego, Jezusa Chrystusa, dzięki któremu też mamy dostęp przez wiarę do tej łaski, w której stoimy, i chlubimy się nadzieją chwały Bożej. (Rz 5,1–2; BW).
Drogi Czytelniku, jeśli przypadkiem nie ma jeszcze w Tobie niezachwianej pewności i radości zbawienia, jeśli wciąż pokładasz ufność w rytuałach, obrzędach i w pobożnych uczynkach, to zechciej poznać Jezusa Chrystusa jako Zbawiciela. Módl się, aby najwspanialszy dar wiary znalazł się w Twym sercu i abyś mógł oddać się Jezusowi całkowicie i bez zastrzeżeń — a On przyjmie Cię i zachowa teraz i na wieki.
Jeżeli więc ustami swoimi wyznasz, że JEZUS JEST PANEM, i w sercu swoim uwierzysz, że Bóg Go wskrzesił z martwych — zbawiony będziesz. (Rz 10,9).
Charles A. Bolton, nawrócony ksiądz
Pracując w St. Louis (Missouri, USA) Anglik Charles A. Bolton, usłyszał o Alexie Dunlopie, nawróconym księdzu z Havertown w Pennsylvanii. Udał się tam i przyjął biblijne poselstwo o łasce. Tam też napisał niniejsze świadectwo. Przepracował około dwudziestu lat jako wykładowca w Kolegium Chrześcijańskiego Związku Misyjnego w Nyack (stan Nowy Jork). Teraz jest już u Pana.
15. Byłem księdzem w Hiszpanii
Świadectwo nawróconego księdza Enrique Fernandeza
W 1960 roku byłem kapelanem w klasztorze żeńskim w Navelgas, cichym miasteczku w Asturii. Po wczesnej kolacji często odwiedzałem miejscowego księdza, sympatycznego i towarzyskiego starszego mężczyznę. Raz pokazał mi on broszurkę zatytułowaną „Dar”, z fragmentem życiorysu byłego księdza Charlesa Chiniquy z Kanady. Poprosiłem, by mi ją pożyczył. Po lekturze zapragnąłem przeczytać Biblię; chciałem się dowiedzieć, czy istotnie jest jakaś różnica między Biblią katolicką a protestancką. Nie wyjawiając, że jestem księdzem, napisałem pod adres z broszurki, prosząc o Biblię bądź Nowy Testament. Badając Nowy Testament, głównie „Dzieje Apostolskie”, powoli nabierałem przekonania, że Kościół rzymski odszedł od Biblii, a kapłani uzurpują sobie miejsce Chrystusa. Odkrycia w Słowie Bożym były pasjonującą przygodą. W dalszej lekturze mocno przeżyłem werset 4,12 „Listu do Hebrajczyków”:
Boć żywe jest słowo Boże i skuteczne, i przeraźliwsze nad wszelki miecz po obu stronach ostry, i przenikające aż do rozdzielenia i duszy, i ducha, i stawów, i szpików, i rozeznawające myśli i zdania serdeczne.
Teologia, a nie Biblia
Urodziłem się w Madrycie w 1929 roku w bardzo religijnej rodzinie. 12 lat studiowałem w Seminarium Metropolitalnym w Oviedo; święcenia kapłańskie przyjąłem 30 maja 1954 roku. Przez cztery lata studiów teologicznych nigdy na serio nie czytałem Biblii; traktując ją co najwyżej jako pomoc przy zgłębianiu dogmatów katolickich. Znałem tylko te jej ustępy, które umieszczono w tekście liturgii mszalnej i brewiarzu. Zbawienie — głosił kościół — zależy od rozgrzeszenia, którego udziela kapłan; kto odmówi wyznania mu grzechów śmiertelnych, tego czeka wiekuiste potępienie. Ale w Dziejach ani w żadnej innej księdze Nowego Testamentu nie znalazłem tekstu, który by to potwierdził; natchnieni autorzy podkreślają, że po przebaczenie musi się człowiek udać wprost do Boga. W „Liście do Hebrajczyków” napisano, że Chrystus został za grzeszników ofiarowany raz jeden na zawsze. „Zatem” — myślałem — „jakże mógł sobór trydencki w 1562 roku ogłosić, że we mszy Chrystus ofiarowuje siebie przez ręce kapłana na prawdziwą i rzeczywistą ofiarę Bogu?”
Tylko wiara
Wyczytałem, że usprawiedliwienie grzesznika dokonuje się z wiary. Pomyślałem: „Skoro w Kościele katolickim nie znalazłem pokoju duszy, to może dlatego, że oczekiwałem pokoju jako nagrody za swoje wysiłki?” Pojąwszy, że Jezus nie wymaga ode mnie zapłaty, zarzuciłem próby zapracowania na zbawienie. Chrystus stał się moim jedynym Panem i Zbawicielem. Dzięki holenderskiej misji „De Spaanse Evangelische Zending” poznałem byłego hiszpańskiego księdza, a ten skierował mnie do holenderskiej fundacji „In de Rechte Straat” (Na Ulicę Prostą), która od lat pomagała księżom opuszczającym Kościół rzymski, przestrzegając zasad XVI-wiecznej Reformacji i głosząc powrót do Pisma. 2 maja 1961 roku przyjechałem do Brukseli, skąd udałem się do Hilversum w Holandii. Stamtąd napisałem do mego arcybiskupa: „Odkryłem Słowo Boże, a Jezus Chrystus objawił mi Siebie jako jedyny Pan i Zbawca. Rzym twierdzi, że katolicyzm skupia się wokół osoby Chrystusa, ale w istocie katolicyzm odwrócił się do Niego tyłem”. Pojechałem do San Jose w Kostaryce i w Seminarium Teologicznym Ameryki Łacińskiej otrzymałem 25 listopada 1963 roku tytuł bakałarza teologii. Tuż przed wyjazdem do Stanów Zjednoczonych spędziłem kilka miesięcy w Gwatemali z pruczenia Luterańskiego Synodu Missouri. Od 1 czerwca 1964 roku głoszę Ewangelię ludności hiszpańskojęzycznej w USA.
Moje pragnienie
Pragnę służyć Jezusowi Chrystusowi, nieść ludziom Ewangelię łaski i opowiadać o rzeczach, jakie uczynił mi Pan. Bo to, co uczynił dla mnie, może uczynić i dla innych. Dla Ciebie też.
Ludu Mój, wyjdźcie z niej, byście nie mieli udziału w jej grzechach. (Ap 18,4) Pokutujcie więc i nawróćcie się, aby grzechy wasze zostały zgładzone. (Dz 3,19)
Enrique Fernandez, nawrócony ksiądz
16. Ostatnia noc w klasztorze
Świadectwo nawróconego księdza Miguela Carvajala
Była czwarta nad ranem. Włożyłem na siebie jak najwięcej ubrań, resztę rzeczy upchnąłem w walizce. Decyzja opuszczenia klasztoru była nieodwołalna. Ostrożnie uchyliłem drzwi, nie zapalając światła, bo przyłapanie na ucieczce mogłoby się dla mnie skończyć dość przykro. Udałem się w stronę kościoła w miasteczku i nie wiedząc, co począć, wszedłem do środka. Przed ołtarzem głównym płonęła czerwona lampka. Na palcach szedłem wzdłuż nawy głównej. Postanowiłem przez boczne drzwi wejść do wirydarza, gdzie panowała głucha cisza. Nie miałem dokąd iść i liczyłem na to, że ta chwila spokoju da mi szansę zastanowienia się, co dalej. Zdjąłem już habit franciszkanina i byłem ubrany po cywilnemu. Nawróciłem się w wieku 32 lat i raduję się z więzi ze Zbawcą. Niegdyś, w klasztorze, wołano na mnie „brat Fernando”, dziś używam prawdziwego imienia i nazwiska: Miguel Carvajal. Po opuszczeniu klasztoru zaświtał dla mnie nowy dzień wolności. Stanąłem na rozstajach, zamknąłem za sobą drzwi ciemności; musiałem postanowić o dalszym kierunku życia.
Niepewność jutra
Zamknięcie drzwi nie przyszło mi łatwo. Męczyły mnie wątpliwości, targała wewnętrzna walka — lecz wiedziałem, że nie mogę wrócić do niewoli. Cały ten proces zmagań przechodziłem właśnie w cichym kościelnym wirydarzu. Gdy wychodziłem z kościoła na rynek miasteczka, zmroził mnie do szpiku kości zimny poryw od strony wulkanu Cayambe, wysokiego na 6000 metrów. Opadły mnie chłód i lęk przed przyszłością. Tak, znalazłem wolność — ale gdzie się teraz udać? Ostatni raz spojrzałem na okienko klasztornej celi, przypominając sobie wątpliwości, walkę wewnętrzną, modlitwy, badania w poszukiwaniu pokoju duszy. Mury klasztoru były niemym świadkiem rozpaczy, duchowego chaosu, lęku, że Bóg może nigdy nie odpuści mi grzechów. I zrozumiałem, że ofiary i posty nie wystarczą, że niezbędne jest narodzić się na nowo.
Odpowiedział Jezus i rzekł mu: Zaprawdę, zaprawdę powiadam ci: Jeźli się kto nie narodzi znowu, nie może widzieć królestwa Bożego. (J 3,3)
Przemknąłem się przez rynek miasteczka, świadomy, że mieszkają tu biskup i księża i nie mogę dać się zobaczyć. Myśli biegły ku przyszłości, pędząc przez cichą, wyludnioną ulicę… Było tak wcześnie. Dyszałem ciężko, przez dwie godziny to wspinając się, to schodząc po pagórkach, z walizką na barkach, ku Quito, gdzie mieszkała matka. Dobiegł mnie dźwięk dzwonów w miasteczku, które opuściłem. Byłem taki zmęczony; siadłem i zacząłem płakać. Na poranne ekwadorskie niebo wypłynęło słońce. Pokusa, by wrócić, była bardzo silna. W klasztorze przeżyłem dziesięć lat. Ogarnęły mnie wspomnienia: studenci, księża, zakonnicy, z którymi dzieliłem problemy życiowe. Znałem zakonników złych i dobrych, ich rozmowy i tajemnice, znałem smak skąpych codziennych racji żywnościowych. Jakżebym chciał, by towarzyszył mi ten czy ów; droga wydawała się tak samotna. Oczywiście, opuszczając klasztor, naraziliby się na gniew kościoła. Gdyby opuścili klasztor, tak jak ja musieliby stanąć wobec przeciwności życiowych, duchowych presji i prześladowań ze strony kościoła. Chcąc opuścić Kościół katolicki, trzeba się liczyć z dezaprobatą najbliższych, krewnych i przyjaciół, ciągłą krytyką, niepewnością życia i brakiem pracy. Przed nowym wierzącym wyrasta góra prób i zmartwień, ale mamy przecież obietnicę, a za przewodnik — Biblię:
Poznacie prawdę, a prawda was wyswobodzi. (J 8,32)
Wolałem opuścić kościół i być niezależnym. Zmęczyła mnie obłuda i religia pozbawiona duchowości. W końcu dotarłem do jednego miasteczka ze stacją kolejową, lecz byłem bez pieniędzy i zupełnie sam. Ponieważ jako ksiądz nie miałem zwyczaju podróżować w cywilnym ubraniu, nie chciałem pokazywać się publicznie. Dla ludzi przykry byłby widok księdza, który ich zdaniem upadł tak nisko. Toteż pieszo przebyłem blisko dwie godziny drogi do Quito, stolicy Ekwadoru, gdzie mieszkała matka.
Płacz matki
Na wieść, że opuściłem klasztor, matka rozpłakała się. Nie miała pojęcia, jak bardzo pragnąłem znaleźć Zbawcę. Natrafiłem więc na kolejną pokusę. Ze względu na mamę postanowiłem jednak pozostać katolikiem, ale nie wracać do klasztoru. W klasztorze spędziłem tyle lat, że trudno było przywyknąć do życia poza nim; życie zwykłych ludzi mocno się różni od życia księży. Nastał dla mnie czas wyjątkowej udręki i załamania. Szukałem radości w młodzieńczych pożądliwościach: alkohol, papierosy, taniec, miejsca o złej sławie. Nie widziałem w tym nic złego; w klasztorze na takie sprawy patrzono przez palce. Znalazłem sobie pracę nauczyciela w katolickiej szkole, ale nie zagrzałem tam miejsca dłużej niż przez dwa miesiące. Chciałem się dalej kształcić, ale Bóg, widząc moje serce, pokrzyżował te plany. Znajomy z radia HCJB złożył mi listownie świadectwo o zbawieniu, które jest w Jezusie. Wyśmiałem go w duchu, myśląc sobie, że bądź co bądź ksiądz wie, co jest dla ludzi dobre. Podczas lat nauki wzbudzono we mnie odrazę do Kościoła protestanckiego; uważałem go za zły. W dodatku dostałem list od księdza, który w klasztorze uczył mnie historii. Pisał, że jeśli zaraz wrócę, nie spotkają mnie żadne konsekwencje.
Nowe stworzenie w Chrystusie
Chrześcijanie w Ekwadorze nazywali siebie ewangelikanami. Jednego wieczora miałem okazję rozmawiać z wierzącą dziewczyną; przegadaliśmy dwie godziny o Panu i zbawieniu.
Tak bowiem Bóg umiłował świat, że Syna swego Jednorodzonego dał, aby każdy, kto w Niego wierzy, nie zginął, ale miał życie wieczne. Albowiem Bóg nie posłał swego Syna na świat po to, aby świat potępił, ale po to, by świat został przez Niego zbawiony. kto wierzy w Niego, nie podlega potępieniu, a kto nie wierzy, już został potępiony, bo nie uwierzył w imię Jednorodzonego Syna Bożego (J 3,16–18). Te zaś zapisano, abyście wierzyli, że Jezus jest Mesjaszem, Synem Bożym, i abyście wierząc mieli życie w imię Jego. (J 20,31)
Uwierzyłem. I przyjąłem Jezusa Chrystusa jako mego Zbawiciela. Stałem się nowym stworzeniem. Moje życie zmieniło się; poznałem smak nowego narodzenia — zbawienia. Żadne słowa nie opiszą mego szczęścia. Ale sąsiedzi zaczęli wyśmiewać moją matkę i rozgłaszać, że oszalałem. Myśleli, że zmuszą mnie do powrotu do kościoła katolickiego. Nie wiedzieli, że dla mnie wszystko stało się nowe. Nadszedł Wielki Tydzień. A ja nie bardzo wiedziałem, co począć; odzywały się stare sentymenty. Był kwiecień 1960 roku. Choć właściwie nie miałem pieniędzy, postanowiłem jechać do Guayaquil. Na miejscu dopadła mnie malaria. Pomyślałem, że jak syn marnotrawny powinienem wrócić do matki i klasztoru; Bóg jednak posłał jednego ze swych wiernych sług, który zabrał mnie do siebie i zaopiekował się mną.
Moje świadectwo
Gdy wydobrzałem, rozpocząłem pracę, zacząłem też służyć Panu i studiować w seminarium. Cieszę się, że mogę dziś głosić zbawienie Pana i służyć w Kościele Bereańskim w Ekwadorze. Chciałbym razem z wami odczytać słowa Pana z „Ewangelii Jana” 6,47:
Zaprawdę, zaprawdę powiadam wam: Kto w mię wierzy, ma żywot wieczny.
Sens tych słów jest jasny. Lecz nie jest łatwo uwierzyć tylko w Chrystusa. Trzeba wyrzec się wszystkich błędów tradycji ludzkiej i religijnej i złożyć ufność tylko w Nim. Na podstawie Jego doskonałej ofiary mamy życie wieczne. Katolik musi uwierzyć w taką Ewangelię, jaka została ogłoszona w „Pierwszym Liście do Koryntian” 15,3–4:
Albowiem naprzód podałem wam, com też wziął, iż Chrystus umarł za grzechy nasze według Pism; A iż był pogrzebiony, a iż zmartwychwstał dnia trzeciego według Pism.
Jeśli naprawdę wierzysz, że Jezus Chrystus zapłacił w pełni za twoje grzechy, i w wierze zaufałeś Mu z całego serca, to jesteś wolny od grzechu i masz życie wieczne.
Miguel M. Carvajal, nawrócony ksiądz
Miguel Carvajal, był później pastorem ewangelikalnego kościoła w Quito, prowadził też zajęcia z duszpasterstwa małżeństw w tamtejszym seminarium i działał w hiszpańskojęzycznym radio HCJV „Głos Andów”. Jeździł po osadach Indian, głosząc Ewangelię zbawienia. Jego pragnienie, aby katolicy znali prawdę, widać w hiszpańskiej wersji filmu dokumentalnego Catholicism: Crisis of Faith, gdzie jest jednym z głównych występujących. (Wydawca: Lumen Products, P. O. Box 595, Cupertino, CA 95 015, USA).
17. Gdybym pozostał katolikiem, nie znalazłbym Jezusa
Świadectwo nawróconego księdza Anibala Pereiry dos Reisa
Sao Joaguim da Barra w brazylijskim stanie Sao Paulo to miejsce moich narodzin. Przyszedłem na świat 9 marca 1924 roku w rodzinie głęboko katolickiej. Ojciec był Portugalczykiem, i żeby nie odstawać od reszty, dołączył do grona czcicieli Matki Bożej Fatimskiej, losu i dobrego wina. Matka, Włoszka z pochodzenia, zawsze szczyciła się złotym tronem papieża na Półwyspie Apenińskim. Dziadek ze strony matki, gorliwie praktykujący swą religię, od najmłodszych mych lat zabierał mnie na uroczyste nabożeństwa Matki Kościoła. Jeszcze przed ukończeniem siedmiu lat regularnie uczęszczałem na kościelną katechezę. Raz pewien otyły ksiądz z zapałem i godną pozazdroszczenia plastycznością wyrazu odmalował przed nami piekło. Ukazał nam, co nam grozi, lecz nie wspomniał ani słowem o poselstwie zbawienia, zdolnym nas przed tą groźbą ocalić.
Pierwsza komunia
Moja pierwsza komunia 1 maja 1932 roku nie odbiegała od normy i nie obyła się bez mnóstwa słodyczy. Przyjmując opłatek na język, byłem bardzo wzruszony. Podniosły nastrój chwili zakłóciło tylko jedno zajście: Nasz kolega zwany Toadem, gdy ksiądz włożył mu opłatek do ust, zawołał: „Proszę księdza, opłatek mi się przylepił!” Ksiądz podszedł do zdenerwowanego chłopca i polecił mu być cicho i nie wyjmować opłatka z „niebios ust” palcami. To byłoby świętokradztwo. Po wyjściu z kościoła koleżanki i koledzy zgodnie złajali biedaka za to, że nie umie świętemu Panu okazać należytego szacunku. Szkołę powszechną ukończyłem w 1936 roku. Przenieśliśmy się wtedy do sąsiedniej miejscowości — Orlandii — tak abym wraz z braćmi mógł uczęszczać do gimnazjum. Ojciec chciał dać synom wykształcenie, którego sam nie miał okazji zdobyć. Już od dzieciństwa dręczył mnie problem zbawienia mojej duszy; myślałem o tym bez przerwy. Trzęsąc się ze strachu, przypomniałem sobie słowa księdza, który przygotowywał nas do pierwszej komunii. Poinformował nas o wszystkich pobożnych czynnościach zalecanych przez proboszcza. Był Hiszpanem z Orlandii i — bardzo surowym księdzem. Sam stosował się do tych wskazówek w najdrobniejszym szczególe. Pragnienie służenia Bogu zrodziło się we mnie już w wieku dziecięcym. Nie znając żadnego innego sposobu jego wypełnienia, postanowiłem zostać księdzem.
Seminarium i święcenia
W wieku 17 lat, po ukończeniu gimnazjum, zostałem przyjęty do seminarium duchownego. Nie okazało się ono miejscem idealnym; nigdzie dotąd nie spotkałem się z tak nieprzyjemną atmosferą. Poświęciłem się zupełnie studiowaniu wszystkich przedmiotów; ale wcale nie czułem się zadowolony. 8 grudnia 1949 roku przyjąłem święcenia kapłańskie w mieście Montes Claros, na północy stanu Minas Gerais. Ordynariusz diecezji powierzył mi organizację i prowadzenie duszpasterstwa ludzi pracy. Zadanie to odpowiadało moim pragnieniom; praca w pomocy społecznej koiła wewnętrzny niepokój. Rozwinąłem działalność na szeroką skalę, zyskując duże uznanie robotników z całej okolicy oraz hierarchii kościelnej.
Działacz społeczny