E-book
15.75
drukowana A5
57.7
Dalej niż donikąd

Bezpłatny fragment - Dalej niż donikąd


Objętość:
285 str.
ISBN:
978-83-8155-218-9
E-book
za 15.75
drukowana A5
za 57.7


Powieść pt. „Dalej niż donikąd” polecam wszystkim czytelnikom zmagającym się z codziennymi słabościami w dążeniu do marzeń. Nie ma bowiem nic piękniejszego niż wyznaczanie sobie celów i wspinanie się coraz to wyżej.

Na początku chciałabym podziękować Annie Grędzie za wykonanie profesjonalnej i pełnej tajemniczości okładki mojego debiutu literackiego: Kochana, wykonałaś kawał dobrej roboty i nigdy nie przestanę polecać Cię innym!

Wyrazy ogromnej wdzięczności kieruję również do M.K., dzięki któremu mogłam przybliżyć ciągnący się przez całą historię problem głównej bohaterki powieści. Liczne rozmowy z Panem i Pańskie drogocenne rady sprawiły, że nauczyłam się tańczyć w deszczu i cieszyć każdą, nawet najkrótszą chwilą. Jeszcze raz bardzo dziękuję i życzę wszystkiego, co najlepsze! Jest Pan prawdziwym lekarzem z powołania!

Nie mogę także zapominać o swoich ukochanych Rodzicach, którzy towarzyszą mi od początku narodzin. Wasze wychowanie i miłość sprawiły, że jestem tym, kim jestem, i ogromnie się z tego cieszę. Bardzo Was kocham i jestem dumna, że jesteście moją rodziną.

Tobie, Mężu, również dziękuję, gdyż swoją cierpliwością najbardziej przyczyniłeś się do powstania tej powieści.

„Dalej niż donikąd” dedykuję wszystkim tym, którzy we mnie nie wierzyli. Marzenia trzeba spełniać i jestem tego żywym dowodem. Informuję także, że napisana przeze mnie historia jest zmyślona, a wymienione w niej postacie nie mają nic wspólnego z życiem codziennym głównej bohaterki.


Przyjemnego czytania i niesamowitych wrażeń!

Magdalena Majchrzak

(Nadstawek)


Piątek, 9 maja 2014 roku

Magda

Zaczęło się od porannej kłótni. Zresztą jak zwykle.

— Gdzie jest moja koszula?! — krzyczał, jakby popadł w histerię.

— Tam, gdzie ją zostawiłeś — odpowiedziałam głosem całkiem spokojnym.

— Wiesz co?! Dość mam już tego twojego ciągłego milczenia i podejścia do wszystkiego!

— Ale o co ci chodzi? — zapytałam Karola, zapinając dwa ostatnie guziki granatowej koszuli w drobną kratę.

— Tego! — krzyknął, rzucając kopertą, którą otrzymał ode mnie kilka dni przed swoimi urodzinami. — Wyjazd do spa?! Kpisz sobie?!

— Ale co w tym złego? Przecież to tylko kilka dni. Odpoczniemy i pobędziemy trochę razem. — powiedziałam, starając się mu uświadomić fakt, że ostatnio coraz bardziej mi go brakowało.

Miałam dość jego ciągłej nieobecności i delegacji związanych z nową pracą, o której nie mówił mi zbyt wiele.

— Magda! Do cholery, kiedy ty w końcu zrozumiesz, że mnie takie wyjazdy nie rajcują?! Chcę szaleć, korzystać z życia, a nie tylko…

— A nie tylko co?! Dalej, dokończ, co masz na myśli! — krzyknęłam zdenerwowana.

— To mało ważne — jęknął pod nosem. — Po prostu chcę żyć normalnie. Cieszyć się z życia i czerpać każdą chwilę garściami. Nawet jeśli miałbym te urodziny spędzić bez ciebie to do żadnego spa nie pojadę. Tobie bardziej przyda się taki wypoczynek — wyjaśnił Karol, nie przejmując się łzami wypływającymi z moich piwnych oczu.

— Masz rację… — przyznaję, ocierając swoje wilgotne policzki. — Twoje życie polega jedynie na imprezowaniu ze znajomymi, upijaniu się i wyrywaniu półnagich kobiet! Masz gdzieś fakt, iż twoja dziewczyna nie może uprawiać sportu, chodzić po górach i żyć tak jak normalny, zdrowy człowiek. Nic cię nie cieszy, nawet to, że na głupi, wspólny weekend zarywałam nocki w pracy. Ale co ty możesz o tym wiedzieć, skoro jesteś jedynie studentem za pieniądze swojej matki! Masz gdzieś to, czego ja pragnę! Po co troszczyć się o kogoś, kto choruje, nie wiedząc na co, prawda?! Lepiej siedzieć przed telewizorem z piwem w dłoniach niż jeździć ze mną po lekarzach! — wykrzyknęłam.

— Sama powiedziałaś, że łapiesz tylko częste infekcje — wspomniał Karol.

— A gorączki i siniaki to niby skąd? Nie zauważyłeś, że ostatnio jestem przemęczona? — zapytałam, patrząc na niego z coraz większym gniewem.

— Przecież byliśmy niedawno u rodzinnego. Nic złego nie stwierdził. A co do tych kilku plamek na ciele… hmm… zapewne znów się gdzieś uderzyłaś.

Miałam dość tej rozmowy. Wyszłam z pokoju i zatrzasnęłam się w łazience. Czułam się strasznie. Nie mogłam opanować emocji i napływających łez.

Serce waliło mi coraz mocniej, a tętno ciągle przyspieszało. Wiedziałam, że nerwy mi szkodzą. Jednak co mogłam na to poradzić? Potrzebowałam Karola bardziej niż kiedykolwiek, a on po prostu się ode mnie odwracał. W głębi duszy czułam, jak coś rozrywa me wnętrze na kawałki. Słysząc, jak przeklina, chciałam wyjść do niego. Nagle usłyszałam telefon:

— Już wychodzę. Mam dość jej humorów. Oczywiście, że zaraz będę — powiedział do kogoś Karol, po czym wybył, trzaskając drzwiami do mieszkania.


Wyszłam z łazienki kilka minut później. Już nie płakałam, gdyż chyba spodziewałam się tego wszystkiego. Co mi się w nim podobało? Sama zaczęłam się nad tym zastanawiać. Może jego postawiona na żel, czarna czupryna i duże, brązowe oczy? Mężczyzna, z którym wynajmowałam mieszkanie w Warszawie, naprawdę miał klasę. Zawsze elegancki, pachnący drogimi perfumami marki Hugo Boss. Do tego krystaliczne, białe zęby i zabójczy uśmiech. Myślałam, że mam przy sobie prawdziwy ideał, ale on chyba nie do końca szedł w parze z charakterem. Chyba byłam zazdrosna? Kiedyś tak, gdyż od zawsze oglądała się za nim ogromna liczba kobiet, jednak później to wszystko jakoś stało mi się obojętne. Tak naprawdę nigdy nie poznałam prawdziwej osobowości Karola. Był mieszanką realisty z heretykiem. Uwielbiał narzucać swoje zdanie i poglądy, w jakich tkwiło jego ego. Nie wiem, dlaczego tak naprawdę uwikłałam się w ten związek. Chyba za mocno popłynęłam, szukając przystojnego faceta, a nie skupiając swojej uwagi na charakterze. Na miłość jednak nie ma rady. Po prostu go kochałam. Nie wiem, jak mocno, ale kochałam.

Nie spałam do jakiejś drugiej w nocy. Czekałam, z nadzieją że nie wróci zalany w trupa. Szczerze mówiąc, nie potrafiłam usprawiedliwić jego optymistycznego podejścia do alkoholu. Jedyne, co mogłam, to mieć ciche myśli, że tym razem będzie trzeźwy. Niestety, tak się nie stało. Paradowałam w obcisłej bokserce, podczas gdy Karol usilnie próbował dostać się do mieszkania, nie używając przy tym kluczy. Mając dość hałasu dochodzącego z przeciwnej strony frontowych drzwi, sama mu je otworzyłam. Przemoczone do suchej nitki nogawki ciemnych dżinsów, poplamiona jakimś napojem i strasznie wygnieciona, granatowa koszula oraz oklapnięte włosy wskutek powrotu w tak straszną ulewę — tego nie da się zapomnieć.

— Przepraszam — jęknął, trzęsąc się z zimna.

Nie wiedziałem wtedy, co mu odpowiedzieć, i wpuściłam go do środka. Nie pytałam, co robił, gdzie był i z kim. Jego widok mi wystarczył. Chciałam udać się do łóżka, kiedy nagle chwycił mnie za rękę.

— Poczekaj, proszę — powiedział półszeptem. — Nie możemy tak po prostu… — zaczął, nie kończąc.

Zanim w jakikolwiek sposób zareagowałam, trzymał już rękę na moim biodrze. Choć czułam od niego alkohol, nie potrafiłam tak po prostu się odsunąć. Gdy patrzyłam w jego pijane oczy, nasuwało mi się tyle myśli naraz. Kiedy zacisnął prawą dłoń na moim udzie, wstrzymałam lekko oddech. Czułam, że serce mi przyspiesza, a ciało zaczyna delikatnie drżeć. Dotknęłam jego mokrych od deszczu włosów, a on musnął swoimi zimnymi wargami moje usta. Gdy podciągnął delikatnie moją czarną bokserkę, miałam wrażenie, że zaraz zemdleję.

— Karol, co my robimy? — pytałam na wpół przytomnym głosem.

— Ciiiii… — wyjęczał, przykładając palec wskazujący do moich spragnionych pocałunków, delikatnie zaróżowionych ust.

— Pocałuj mnie, Ewka.

Ewka? Zastanawiałam się przez chwilę. Nazwał mnie imieniem kogoś innego — powiedziałam do siebie w myślach. Szczerze mówiąc, nie wiedziałam, czy powinnam zabrnąć aż tak daleko. Gdy usłyszałam, jak bierze mnie za inną kobietę, w mojej głowie zapaliła się czerwona lampka. Nie potrafiłam jednak zachować dystansu, o jaki prosił mnie w tamtej chwili rozum. Chyba za bardzo brakowało mi tej bliskości. Pragnęłam znów poczuć się kobietą u boku mężczyzny, którego kochałam, a który powoli, lecz wyraźnie, przestawał mnie dostrzegać. Kompletnie poddałam się tej chwili rozkoszy. Sama oparłam się o drzwi, wyginając w łuk plecy, pozwalając, by to Karol przejął kontrolę. Czułam, jak odgarnia za ucho moje sięgające aż do bioder blond włosy i zostawia delikatne pocałunki na mojej szyi. Byłam sparaliżowana na samą myśl, że będziemy się kochać. Czułam, że wykorzystuję fakt, iż mężczyzna, z którym przestawało mi się układać, jest pijany, ale tamtej nocy było to dla mnie mało ważne. Jedynie, o czym marzyłam, to, aby nie przestawał. Przyjmując na usta jego ciepłe pocałunki, postanowiłam, że to ja będę górą. Chwyciłam go mocno za kark i nawet się nie spostrzegł, kiedy to on stał pod drzwiami, a ja robiłam z nim, co chciałam. Był tak rozkojarzony tym, co się dzieje, że nawet nie odczuł odpinającej się od jego ciała koszuli. Pozbyłam się jej szybciej, niż myślałam. Chwytając skórzany pasek od jego dżinsów, całowałam namiętnie każdy kawałek klatki piersiowej. Moje palce prawej ręki, jeden po drugim, wchodziły i wychodziły z ust Karola. Kiedy guziki w spodniach były już zupełnie luźne, a pasek wisiał, odpięty z jednej i drugiej strony, podniosłam jego ręce w górę, opierając je o ciemnobrązowe drzwi do mieszkania. Palcami nagiej stopy zahaczyłam o jego krocze w taki sposób, że obcisłe, rurkowate spodnie same zsunęły się na podłogę. Nie pamiętam, jak trafiliśmy na łóżko. Kompletnie straciłam wątek i poczucie czasu. Tym razem Karol całował bez opamiętania moje nagie ciało z talią osy. Nie protestowałam, kiedy pieścił językiem moją szyję i uszy. To dziwne, ale nie przeszkadzał mi nawet palec stymulujący moją łechtaczkę. Tak bardzo go pragnęłam. Czułam, że popadam w obłęd, kiedy dociska mnie do siebie — raz delikatnie, a raz mocniej.

— Wejdź we mnie — jęknęłam, sama nie wiedząc kiedy.

Nie musiałam zbyt długo czekać na ten ruch, gdyż Karol zrobił to z taką perfekcją, że jedynie, co poczułam, to ogarniające mnie ciepło. Jego członek był bardzo ruchliwy, a ja nie potrafiłam nabrać powietrza. Pomimo że bardzo dawno się nie kochaliśmy, nie czułam fizycznego bólu, jednak z minuty na minutę coś mnie zaczynało odpychać od jego osoby. Stał się taki nachalny i mało uczuciowy. Seks z nim zaczął powoli sprawiać mi ból. Członek, którego wcześniej kontrolował, coraz mocniej wbijał się w moje wnętrze. W końcu nie wytrzymałam:

— Proszę, przestań! — krzyknęłam, próbując go od siebie odepchnąć.

Niestety, moje słowa całkowicie po nim spłynęły. Nie wiem, czy mnie nie słyszał, czy nie chciał usłyszeć. Czułam, jak łzy napływające do oczu delikatnie spływają mi po policzkach. Marzyłam jedynie o tym, aby to się skończyło. Jak można być takim tyranem? Zamiast sprawić mi przyjemność, czerpał korzyści jedynie dla samego siebie. Nie mogłam przy takiej bliskości dojść do orgazmu. Zaczynałam żałować, że dopuściłam do całej tej sytuacji. Modliłam się w myślach, aby ten koszmar w końcu się skończył. Nie sądziłam, że kiedykolwiek to powiem, ale przy Karolu nie czułam się prawdziwą kobietą.

Sobota, 10 maja 2014 roku

Magda

Kiedy się obudziłam, jego już nie było. Miejsce, w którym leżał tak blisko mnie, było zimne i tak bardzo mi obce. Po wczorajszej nocy nie mogłam się z tego wszystkiego otrząsnąć. Myślałam o tym, co się wydarzyło, próbując wyjaśnić samej sobie zaistniałą sytuację. Patrząc przez pryzmat miłości, starałam się go usprawiedliwić. Może ta cała Ewka to tylko zwykła koleżanka? — zastanawiałam się w myślach. Cholera, czy ona jednak była aż tak ważna w jego życiu, aby pomylić mnie z nią tamtej nocy?! Nie miałam pojęcia, o której Karol wymknął się z mieszkania i gdzie teraz przebywa. Jedynie, co dostrzegłam, to podłączoną do sieci ładowarkę. Widocznie strasznie się spieszył, skoro zabrał tylko telefon i klucze od auta. Nawet dokumenty zostały na brązowej, pokrytej delikatnym kurzem półce. Początkowo obwiniałam o to wszystko siebie. W końcu to ja chorowałam i on przy mnie nie mógł żyć własnym życiem jak kiedyś. Moje nastawienie zmieniło się jednak w momencie, gdy zobaczyłam kartkę wystającą z kieszeni jego brudnych dżinsów: „Było cudownie. Czekam, aż to załatwisz. Całuję. Ewka”. Cudownie?! Załatwisz?! O co tu, do diabła, chodzi?! — pytałam samą siebie.

Postanowiłam pojechać do niego do pracy, ale kiedy wyszłam z mieszkania, przypomniałam sobie, że nawet nie wiem, gdzie pracuje. W końcu ostatnio coraz mniej mówił mi o sobie i swoich życiowych planach. Mimo to stwierdziłam, że nie zostanę w tym pomieszczeniu ani chwili dłużej. Wróciłam po kilka rzeczy, wstawiłam ostatnie pranie i, pozostawiając na szklanej ławie pierścionek zaręczynowy, który otrzymałam miesiąc temu, wyszłam, zatrzaskując drzwi. Nie miałam pojęcia, co dalej. Dokąd mam się udać? — zastanawiałam się. Stałam na jezdni pogrążona we własnych myślach. Nagle mój spokój przerwał klakson samochodu i opuszczająca się od strony pasażera szyba.

— Panienka przechodzi, czy czeka na księcia na białym koniu? — zapytał obcy mężczyzna w wieku około trzydziestu lat. Nie odpowiedziałam na jego pytanie, tylko natychmiast przeszłam na drugą stronę ulicy.

— Wypada chociaż podziękować, urodziwa blondynko — zaczepił entuzjastycznie.

— Dupek! — powiedziałam pod nosem. — To raczej należy do obowiązków kierowcy, jednak wy, faceci, nie wiecie, co należy do waszych obowiązków — uświadomiłam dobrze zbudowanemu mężczyźnie o ciemniej karnacji, po czym poszłam przed siebie.

Nie zwróciłam uwagi, kiedy natrętny mężczyzna odjechał. Jedynie, co zapamiętałam, to ciemną czapkę z daszkiem i wyłaniające się spod niej kręcone, brązowe włosy. Szłam przed siebie, kiedy na drzwiach szarego budynku zobaczyłam ogłoszenie: Casting Bądź Piękna. Uśmiechnęłam się, czytając. Nagle ktoś wyszedł ze środka.

— Jeśli masz twardy tyłek, to próbuj, ale mają strasznie wielkie wymagania — powiedziała młoda kobieta, mierząc moją szczupłą sylwetkę wzrokiem z góry na dół.

Wyglądała na zdenerwowaną — dziwne, gdyż według mnie niczego jej nie brakowało. Szczupłe, opalone nogi, widoczne spod krótkiej, czerwonej spódnicy, oraz falujące, czarne włosy do ramion dodawały jej uroku.

— Aż tak źle? — zapytałam, widząc, jak dziewczyna zmienia wysokie, czerwone obcasy na płaskie balerinki.

— Przeszkadza im dosłownie wszystko. Nie przeszłam castingu, gdyż podobno jestem zbyt sztywna przed obiektywem. Mało tego, za miesiąc kończę dwadzieścia pięć lat i wychodzę za mąż.

— To nie możesz mieć życia prywatnego? — zapytałam bardzo zdziwiona. — Wybacz, że się nie przedstawiłam. Jestem Magda — dodałam, wyciągając po chwili rękę w jej stronę.

— Miło mi, Asia — odpowiedziała, odwzajemniając gest. — Nic więcej ci nie mogę powiedzieć, gdyż tak mnie zdenerwował jeden z jurorów, że po prostu wyszłam. Jeśli masz ochotę spróbować swoich sił, tutaj masz wizytówkę fotografa, który robi zdjęcia — oznajmiła, podając mi granatową karteczkę z aparatem fotograficznym w tle. — Nazywa się Max Borowicz. Jeśli zdecydujesz się na ten casting, to do niego zadzwoń. Ona ma tutaj decydujące zdanie, gdyż ocenia po zdjęciach, kto się nada, a kto nie. Pamiętaj tylko, że to bardzo ciężki kawałek chleba, choć podobno sporo można na tym zarobić. I proszę, nie mów nikomu, że mnie znasz i to ja podałam ci jego namiary.

Rozmawiałyśmy jeszcze chwilkę, aż nagle zadzwonił do mnie Karol. Chciał się spotkać w celu wyjaśnienia kilku spraw.

— Miło było cię poznać, ale czas mnie goni — oznajmiłam do nowo poznanej dziewczyny, po czym pożegnałam się i udałam się do mieszkania.


Drzwi były otwarte, więc weszłam. Nie wiem, czy cieszyłam się na tę rozmowę. Szczerze mówiąc, nie miałam czasu nawet pomyśleć o tym, co dalej. Karol siedział na skórzanej kanapie, bawiąc się telefonem i oglądając w telewizji program sportowy. Był ewidentnie zdenerwowany.

— Jestem — powiedziałam, odkładając na podłogę torbę pełną spakowanych wcześniej rzeczy.

— Co to jest?! Drwisz sobie ze mnie?! — zapytał podniesionym tonem, wskazując przy tym na pozostawiony przeze mnie na ławie pierścionek.

— Nie chcę czegoś, co nie jest dane od serca — jęknęłam, czując, jak ze zdenerwowania serce bije mi coraz szybciej.

— O co ci, do diabła, chodzi, co?! Wiesz, ile mnie to kosztowało?! — krzyczał, uderzając kilkakrotnie w szklaną szybę.

— Niech zgadnę… Tyle co ukrywanie związku z Ewą? Myślałeś, że się nie dowiem? Diament nie zamknie mi oczu. Trzeba mieć cholerny tupet, by swoją dziewczynę nazywać imieniem innej! — wykrzyczałam, odczuwając coraz bardziej przyspieszające tętno. — Wcale mnie nie obchodzi, dlaczego to zrobiłeś — kontynuowałam, widząc, jak siedzi ze spuszczoną głową. — Wyprowadzam się, nie będę mieszkała z kimś tak ohydnym jak ty. Kochałam cię!

Krzyczałam przez łzy, po czym poczułam, że powoli nogi robią mi się jak z waty. Zrobiło mi się ciemno przed oczami i nawet nie wiem, kiedy straciłam przytomność.

Karol

Nie mam pojęcia, dlaczego tak się zachowałem. Patrzyłem, jak leży na jaskrawych panelach w gościnnym pokoju naszego miłosnego gniazdka. Nie zabrałem jej nawet w ramiona, kiedy leżała taka bezbronna i nieprzytomna. Zadzwoniłem jedynie po pogotowie, czekając, aż ją stąd zabiorą. Nie byłem w stanie dłużej na nią patrzeć. Kochałem ją, ale to wszystko chyba mnie przerosło. Nie mogłem wyznać jej prawdy. Nie uwierzyłaby mi. Nie po tym wszystkim, co się wydarzyło. Tak naprawdę do wielu krzywd przyczyniła się moja matka, która od zawsze nie tolerowała Magdy. Była kobietą zbyt zimną i władczą. Nigdy nie liczyła się ze zdaniem innych, a mój tata nie miał tyle odwagi, by się jej postawić. Zresztą, ja byłem taki sam. Czego się bałem? Chyba odsunięcia mnie od majątku, który mógłbym odziedziczyć po ich śmierci. Byłem maminsynkiem, który wszystko dostawał ot tak. Miałem wszystko — pieniądze, świetne auto, firmowe ubrania i drogie perfumy. Brakowało jedynie kobiety, a gdy już trafiłem na Magdę, nie miałem pojęcia, że jesteśmy z tak różnych światów. Widząc ją na imprezie, w czerwonej, krótkiej sukience i z rozpuszczonymi blond włosami, stojącą na parkiecie z drinkiem w dłoni i gronem znajomych, nigdy bym nie pomyślał, że mogłaby być z ubogiej rodziny. Dopiero poznając jej tatę, pracującego za granicą jako kierowca, bezrobotną mamę, która zajmowała się domem, i brata, który dopiero co złapał jakąś robotę, zrozumiałem, że matce się to nie spodoba. Mylne było moje myślenie, że zaręczyny wszystko polepszą. Pamiętam, jak na wieść o ślubie bliscy wpadli w ogromną furię.

— Nie będę tego tolerować! — krzyczała w kuchni moja czterdziestopięcioletnia matka, upuszczając wycierany w tym momencie talerz na ziemię. — Ona nawet nie jest po studiach! Nie pozwolę, by tak biedna, prosta dziewczyna weszła z brudnymi butami w naszą rodzinę!

— Zastanów się jeszcze — wtrącił brat, wychodząc ze swojego pokoju.

— Kocham ją — oznajmiłem, po czym zabrałem klucze od auta, wpakowałem do bagażnika resztę swoich rzeczy i odjechałem.

Mieszkaliśmy w Warszawie od roku. Jej rodzice nie mieli nic przeciwko, gdyż Magda bardzo często i tak stawiała na swoim.

Niestety, kiedy zachorowała, zacząłem zastanawiać się nad słowami matki. I to chyba mnie zgubiło.


* * *

Pogotowie przyjechało jakieś piętnaście minut po moim telefonie. Nie wiem, dlaczego jej wtedy nie towarzyszyłem. Mam na myśli drogę do szpitala. To wszystko było dla mnie wówczas jeszcze zbyt świeże. Szczerze martwiłem się o nią, ale jej walka z chorobą mnie przerastała. Ciągnęło się to już kilka miesięcy, a ona jedyne, co robiła, to traciła pieniądze na konsultacje. Nie miałem ochoty, by w tym wszystkim uczestniczyć. Głupio mi to przyznać, ale wolałem wyjść na miasto niż siedzieć z nią pod jednym dachem. Po prostu brzydziło mnie towarzystwo chorych. Wieczorem chciałem się do niej odezwać. Zapytać, jak się czuje i kiedy wychodzi, ale nie miałem odwagi. Powoli zdawałem sobie sprawę z tego, że naprawdę jesteśmy z dwóch różnych światów. Przyznam szczerze, że podczas imprez, na których bywałem sam, poznałem kogoś. Była to kobieta z wyższych sfer, która na pewno przypasowałaby mojej matce. Sam nie wiem, kiedy i w jaki sposób wpakowałem się w to wszystko. Jedyne, co było pewne, to to, że zdradziłem Magdę, by móc nadal być synem godnym rodziny Pastuszaków.

Niedziela, 11 maja 2014 roku

Magda

Kiedy się ocknęłam, nie było przy mnie nikogo. Patrzyłam na wnętrze pomalowanego na biało pokoju, zastanawiając się, co się stało. Sine, zimne dłonie, kroplówka skapująca cienką, przezroczystą żyłką do mojej ręki, w którą miałam wbity wenflon. Leżąc na łóżku, widziałam w powieszonym naprzeciwko mnie lustrze swoje własne odbicie. Byłam blada jak nigdy dotąd i miałam podkrążone oczy. Rozglądałam się po pomieszczeniu — dopiero po dłuższej chwili dotarło do mnie, gdzie się znajduję. Tyle aparatury i różnych sprzętów odpowiedzialnych za mój stan zdrowia. Widząc kreski podnoszące się raz w górę, raz w dół, wyświetlane na jednym ze sprzętów medycznych, wiedziałam, że Bóg jeszcze mnie stąd nie zabrał. Czułam, że dostałam drugą szansę, choć w głębi serca byłam świadoma tego, że niewiele czasu mi pozostało. Wciąż miałam wrażenie, że pojawiające się siniaki, częste infekcje i to omdlenie to zły znak. Nie mogłam jednak nikomu o tym powiedzieć. Rodzice szukaliby najlepszych lekarzy, brat siedział w biurze po nocach, a przecież jedynym sposobem na to wszystko jest życie. Cieszy mnie każde moje otwarcie oczu nocą, wylana na świeży obrus kawa, poplamienie nowo kupionej sukienki. Nawet najgorzej spędzony dzień sprawia, że się uśmiecham. Pomimo kłótni z Karolem, która była dla mnie jednoznaczna z rozstaniem, nie czułam się skrzywdzona. Kochałam go, ale nie na tyle, by móc spędzić u jego boku resztę swojego życia. Nie mogłam być z kimś, kto ciągle kłamał i miał pretensje, kiedy tylko zrobiło mi się słabo. Mój, teraz już były, partner miał prawo żyć tak, jak chciał, a ja nie mogłam mu tego zabraniać. Zastanawiałam się przez dłuższą chwilę nad tym wszystkim. Nagle drzwi do pokoju się uchyliły i w progu stanął dojrzały mężczyzna z szerokim uśmiechem i dużymi, niebieskimi oczami. Zaśmiałam się, widząc wahanie, czy wejść do środka, czy zostać na uboczu.

— Proszę — jęknęłam, widząc, że nie wie, co dalej zrobić.

Skinął głową na znak wdzięczności i stanął naprzeciwko mojego łóżka. Ubrany był cały na biało, natomiast spod jego lekarskiego fartucha wystawała jasnoniebieska koszula w czarne groszki.

— Zastanawiam się, jak się czujesz — powiedział zmartwiony.

— Lepiej, doktorze Marku Chejterowiczu — zaczęłam, a widząc zdziwienie w jego oczach, dodałam:

— Spokojnie, pana imię odczytałam z plakietki, która widnieje na ubraniu.

Mężczyzna uśmiechnął się, po czym podszedł bliżej. Dotknął swoją chłodną ręką mojego czoła, po czym powiedział:

— Nie wiem, czy pamiętasz, co się stało, i czy interesuje cię, jak tutaj trafiłaś.

— Zapewne przywiózł mnie tutaj Karol. Mój były narzeczony, a niedoszły mąż. Może mnie pan stąd zabrać? Nie chcę tutaj być — jęknęłam, nie zastanawiając się nad jego reakcją.

— Przykro mi, ale wciąż czekam na twoje wyniki krwi.

— Niech mi pan nie odmawia i o nic nie pyta. Muszę się stąd wydostać, i to jak najszybciej. — Mężczyzna spojrzał na mnie z powagą.

— Jestem świadoma tego, że nie czuję się najlepiej, jednak mam dzisiaj urodziny i chciałabym zrobić coś, o czym od dawna marzyłam. Pomimo że w pańskich oczach widzę odmowę, to i tak stąd wyjdę, z pana pomocą czy bez niej.

Doktor Marek był zdumiony moim podejściem. Nie pytał mnie o nic więcej. Podał leżącą w rogu pokoju reklamówkę, o którą go nie prosiłam, po czym dodał:

— Obchód lekarzy właśnie się skończył. Akurat mam okienko, więc będę czekał na ciebie w niebieskim citroenie C5 z tyłu szpitala.

— Dziękuję — wydusiłam z siebie. — Nigdy panu tego nie zapomnę.

— Jestem Marek — przerwał i, kierując się w stronę drzwi wyjściowych, szepnął, spoglądając w moją stronę:

— A do twoich wyników badań zajrzę po południu.


* * *

Zostało mi dosłownie tylko kilka minut, abym opuściła to strasznie ponure i dziwne miejsce. Słysząc ciągle odgłosy pacjentów i nadzorujących ich pielęgniarek, domyślałam się, że niełatwo będzie mi się stąd wydostać. Wstanie z tego niewygodnego łóżka to było nic w porównaniu do wbitego w moją rękę wenflonu.

— Jak to się wyciąga? — mówiłam sama do siebie, starając się na siłę tego pozbyć.

Nie mając za dużo czasu, doszłam do wniosku, że jakoś przeżyję z igłą w żyle. Choć lekko kręciło mi się w głowie, znalazłam wystarczająco siły, by założyć obcisłe, granatowe dżinsy i czerwoną bokserkę, podkreślającą dekolt. Rozpuszczone włosy związałam w wysokiego koka, założyłam szpilki, w których paradowałam po ulicy dzień wcześniej i umalowałam usta na ostry, wręcz bordowy kolor. Zastanawiałam się, co dalej, gdyż nie mogłam wyjść tak zwyczajnie z tego pokoju. Uśmiechnęłam się na widok białego fartucha, przewieszonego przez poręcz drewnianego krzesła.

— Pomyślał o wszystkim — stwierdziłam, mając przed oczami sylwetkę Marka. Nie miałam pojęcia, kiedy zostawił to niezbędne do mojego wyjścia ubranie.

Teraz miałam już wszystko, co potrzebne, do opuszczenia szpitala. Jedyne, z czym byłam zmuszona się pożegnać, to torba ubrań, których nie miałam jak stąd wydostać. Z kopertówką już był problem, a co dopiero z tak sporą reklamówką. Idąc korytarzem, nie rzucałam się zbytnio w oczy. Wyglądałam bardziej na pielęgniarkę niż pacjentkę. Zanim się wydostałam z tego wielkiego budynku pełnego chorych i pełnych nadziei ludzi, było po godzinie trzynastej. Miałam nadzieję, że nowo poznany doktor będzie na tyle cierpliwy, że poczeka, i się nie zawiodłam. Auto, które dokładnie mi wcześniej opisał, stało po drugiej stronie ulicy.

— Zatem dokąd mam cię zawieźć? — zapytał, kiedy wsiadłam do wymytego na błysk pojazdu.

— Do Sochaczewa, do rodziny. Nie byłam tam jakieś dwa lata. — Spuściłam wzrok. Bałam się, że zacznie mnie przepytywać, ale całkowicie zmienił temat.

— A to co? Uciekłaś z igłą w żyle? — Zachichotał, po czym chwycił mnie za rękę, usuwając delikatnie wenflon.

— Dziękuję. — Skinęłam głową. — Pewnie narobiłabym sobie wiele bólu, starając się tego czegoś pozbyć. — Miałam wrażenie, że bawią go moje słowa.

— Wiesz… — zaczął, unosząc delikatnie mój podbródek.

— Nigdy nie poznałem kogoś tak zakręconego jak ty. Nie wiem, co w sobie masz, ale nigdy nie zdecydowałbym się na pomoc w ucieczce ze szpitala. To najbardziej zwariowany dzień w moim nudnym życiu.

Roześmiałam się, gdyż nie było nic bardziej zabawnego niż ucieczka pacjentki ze świeżo poznanym lekarzem.

— A swoją drogą, to wpisuj mi tutaj tę swoją miejscowość. — Podał mi nawigację, cierpliwie czekając, aż wstukam adres.

— To tylko godzinka drogi.

Odpalił silnik i ruszyliśmy w kierunku, który pokazywało to elektroniczne urządzenie. Nie było chwili, w której byśmy nie zamienili ze sobą zdania.

— Zatem miałeś ciężko — dodałam.

— To dlatego zdecydowałeś się mi pomóc? — zapytałam, choć nie do końca oczekiwałam odpowiedzi.

— Miałem siostrę — westchnął. — Anię. W lipcu skończyłaby dwadzieścia osiem lat. Była bardzo pogodną dziewczyną, tak jak ty, pełną pasji i niespełnionych marzeń.

— Nie bardzo rozumiem? — Spojrzałam na niego ze zdziwieniem.

— Ania zachorowała w wieku osiemnastu lat na nowotwór złośliwy. Choroba zniszczyła ją w przeciągu kilku miesięcy. Nie dało się nic zrobić, gdyż moi rodzice nie mieli odpowiedniej ilości pieniędzy na dalsze leczenie, a ja, jako student, niewiele mogłem pomóc.

— Przykro mi — przerwałam, lecz on mówił dalej.

— Pomagam ci, bo czuję, że powinienem. Intryguje mnie tak twoja osobowość, jak i upór w walce z chorobą. Jesteś pełna energii i masz marzenia. Chcę, abyś cieszyła się każdym dniem, a nie leżała w szpitalu, zamartwiając się, co dalej.

Nie wiedziałam, co odpowiedzieć. Cieszyłam się, że poznałam Marka. Był taki otwarty i szczery. Głupio mi się do tego przyznać, ale jadąc z nim do mojego rodzinnego domu, chciałam, by ta droga się nigdy nie skończyła. Naprawdę świetnie czułam się w jego towarzystwie. Muszę przyznać, że był bardzo przystojny. Jego szczupła, lecz dobrze zbudowana sylwetka oraz czesane na bok, krótkie, czarne włosy przykuwały moją uwagę.

— Możesz się na chwilę zatrzymać? — zapytałam, kładąc lewą dłoń na jego ramieniu.

— Pewnie. A co, źle się poczułaś? — zapytał zaniepokojony.

— Wręcz przeciwnie. — Uśmiechnęłam się. — Po prostu nigdy nie miałam okazji chwilę tutaj pobyć. Zawsze coś było do załatwienia i przejeżdżałam obok, obiecując sobie, że kiedyś w to miejsce przyjadę choćby na kilka minut.

Marek zatrzymał auto na poboczu. Spojrzał w moje piwne oczy, po czym szeroko się uśmiechnął. Kiedy mieliśmy wysiąść, zrobiło mi się duszno.

— Wszystko w porządku? — zaniepokoił się, gdyż nie mogłam złapać oddechu.

— Trochę mi słabo — jęknęłam, po czym chwyciłam go mocno za rękę. — Może tego po mnie nie widać, ale bardzo się boję, że nie zdążę przeżyć tego, na co zasługuję.

— Czy masz na myśli miłość? — zapytał, po czym wysiadł z samochodu i podbiegł, by szybko otworzyć mi drzwi od strony pasażera. — Postaraj się ostrożnie wydostać się ze środka. Pomogę ci — dodał, podpierając mnie swoim męskim, dobrze zbudowanym ramieniem. Oparliśmy się o maskę błyszczącej karoserii citroena.

Kołatanie serca zaczęło powoli się uspakajać. Poczułam się lepiej i było to widoczne w moich radosnych oczach. Patrzyliśmy przed siebie, a widok zapierał dech w piersiach. Ogromna przestrzeń pełna zieleni i kwitnących, kolorowych kwiatów. Śpiewy ptaków i ciepły, delikatny powiew wiatru. W oddali dwie pęknięte skały, z których wydobywał się strumień wody. Tego widoku nie dało się tak po prostu ominąć.

— Zawsze chciałam tutaj się zatrzymać — powiedziałam, widząc utkwiony w moją sylwetkę wzrok Marka.

Pomimo że nie dopuszczałam do siebie myśli o Karolu, brakowało mi jego obecności. Zastanawiałam się, czy kocha tę całą Ewkę. Nie byłam jednak na tyle zdesperowana, by dzwonić do niego i pytać, czy wyjął pranie z automatu i w ogóle co u niego słychać. Teraz, kiedy stałam wpatrzona w chwiejące się od wiatru kwiaty i wysokie trawy, odczułam dziwną ulgę. Nie miałam żalu o to, co się wydarzyło, gdyż widocznie właśnie tak miało być.

— Nie zapytasz, dlaczego nie złożę ci życzeń na urodziny? — zapytał Marek, przerywając dłuższą ciszę.

— Zabierając mnie ze szpitala, dałeś mi o wiele więcej niż puste życzenia zawarte jedynie w słowach. Jestem ci bardzo wdzięczna — oznajmiłam.

Kiedy ścisnął moją rękę, poczułam się jakoś dziwnie. Początkowo nieswojo, a potem… bezpiecznie? Wnętrze mówiło mi, że tak nie mogę. Odsunęłam się od Marka, po czym dodałam nerwowo:

— Wybacz, ale ja tak nie mogę… Zbyt wiele mnie to wszystko kosztuje. Chcę się przejść — oznajmiłam, zabierając z samochodu żółtą torebkę.

— Ale… — zaczął Marek.

— Do rodziców mam już zaledwie kilka metrów drogi. Nie martw się. — Poklepałam go po ramieniu. — Bardzo ci dziękuję — jęknęłam, po czym poszłam przed siebie.

Nie wiem, jak znalazłam siłę na to wszystko. Okłamałam prosto w oczy człowieka, który pomógł mi wydostać się ze szpitala. Zamiast się jakoś odwdzięczyć, czułam wyrzuty sumienia, gdyż źle go potraktowałam. Kiedy spojrzałam za siebie, samochodu Marka już nie było. Nie byłam zdziwiona, ponieważ sama go od siebie odepchnęłam. Tak naprawdę nie miałam blisko do rodziców. Czekało mnie jeszcze sześć kilometrów dreptania, gdyż nie byłam z Sochaczewa. Zdjęłam szpilki, które zaczęły lekko obcierać moje pięty, i trzymając je w lewej dłoni, szłam dalej. Łzy spływały mi po policzkach, gdy zaczęłam rozdrapywać to wszystko, co mi się przydarzyło. Towarzyszyła mi teraz jedynie choroba, która ciągle się we mnie rozwijała. Z minuty na minutę stawałam się coraz bardziej zmęczona i senna. W moim stanie normalny był fakt, iż organizm domagał się odpoczynku. Nie mogłam jednak tak po prostu się poddać. Musiałam iść dalej i zmierzyć się w końcu z rzeczywistością.


* * *

Marek

Zaintrygowała mnie już pierwszego dnia, kiedy przydzielono mi nad nią opiekę w szpitalu. Pomimo bladości i zaczerwienionych oczu miała swój urok. Była taka bezbronna i delikatna. Jej długie, złociste blond włosy wywijały się na końcach, co chyba jeszcze bardziej przykuło moją uwagę. Patrząc na nią, czułem, jakby czas stanął w miejscu. Choć nie wiedziałem zbyt wiele na temat choroby Magdy, chciałem pomóc. Czekałem na wyniki krwi z laboratorium, a czas ten dłużył mi się w nieskończoność. Rozmyślanie o jej przypadku było jak obsesja, której nigdy nie miałem — aż do teraz.

Co było najdziwniejsze? Chyba to, że jeszcze tego samego dnia, po rozmowie z tą upartą dziewczyną, zdecydowałem się na pracę w tym szpitalu.


* * *

Pomogłem mojej młodej pacjentce wydostać się z tego ponurego miejsca, gdyż zależało mi, aby zyskać jej zaufanie. Wiele ryzykowałem, zgadzając się na wspólną ucieczkę moim samochodem. Byłem świadomy, że jeśli ktoś nas zobaczy, mogę wylądować na dywaniku dyrektora szpitala w Warszawie i stracić posadę. Nie mogłem jednak postąpić inaczej. Cieszyłem się, że to mnie poprosiła o pomoc, a nie jakiegoś innego lekarza. Jej uśmiech sprawiał, że na dłoniach wychodziła mi gęsia skórka. Nic nigdy nie sprawiło mi tyle radości, co ta dzisiejsza, wspólna podróż. Mogłem jechać z Madzią nawet na koniec świata. Dalej niż donikąd… Choć odrzuciła moją rękę i zdecydowała się resztę drogi pokonać sama, nie zraziłem się tym. Byłem świadomy, że sytuacja, w jakiej obecnie się znajdowała, jest dla niej dość ciężka.

Wierzyłem, że to jeszcze nie koniec i kiedyś nasze drogi znów się zejdą. To przypadkowe spotkanie musiało mieć jakiś głębszy sens. W końcu w życiu nic nie dzieje się bez powodu. Cieszyłem się, że w swoje dwudzieste drugie urodziny trafiła w moje ręce.

Wróciłem do szpitala jeszcze tego samego dnia. Pomimo że mój nocny dyżur został odwołany, zabrałem wyniki laboratoryjne Magdy i udałem się do swojego gabinetu. Wszystko analizowałem bardzo powoli i dokładnie.

— Hmm… wyniki całkiem dobre. Jedynie, co widzę, to spory niedobór witaminy B12 będący powodem niedokrwistości. Nie pasują mi jednak towarzyszące temu objawy…

Zajrzałem do książek, ale chorób powiązanych z siniakami i zasłabnięciami było zbyt wiele. Nie pozostało mi nic innego, jak skontaktować się z młodą pacjentką, przepisać kilka zastrzyków uzupełniających niedobór witaminy B12 i wysłać na kolejne badania krwi.

Magda

Kiedy dotarłam, na wiosce nie było widać żywej duszy. Ostatni raz pojawiłam się tutaj dwa lata temu. Myślałam, że wpadnę na koleżankę bądź dawnego znajomego, ale tak się nie stało. Każdy za czymś biegał, nie zważając na to, że życie przecieka im między palcami. Może gdyby byli w takiej sytuacji jak ja, bardziej goniliby marzenia i cieszyli się z każdej chwili.

Dom rodzinny, przed którym właśnie stałam, był naprawdę ogromny. Dwupiętrowy z balkonowym widokiem od szczytu oraz czerwoną, a wręcz bordową dachówką. Zewnętrzny, żółty kolor ścian doskonale pasował do sporego, zielonego ogrodu, bogatego w żywe kwiaty.

— Wróciłaś! — krzyknęła mama, nagle dostrzegając mnie z okna.

Ucieszyłam się na jej widok. Wpadając w matczyne, ciepłe ramiona zauważyłam, że sporo schudła. To pewnie przez tarczycę, która towarzyszyła jej od dobrych sześciu lat. Nie skomentowałam tego widocznego spadku masy ciała, gdyż dawno mnie tutaj nie było. Osobiście jednak uważałam, że jak na swój wiek wyglądała świetnie. Zawsze zadbana i uśmiechnięta.

Po radosnym powitaniu weszłyśmy do rodzinnego domu. Poczułam kluskę w gardle, widząc ten porządek i mnóstwo rodzinnych zdjęć na ścianach. Choć nie było mnie tutaj tyle czasu, to tak naprawdę kompletnie nic się nie zmieniło. Wszystko stało w tym samym miejscu co dawniej. To niesamowite, że pomimo mojej dwuletniej nieobecności nadal miałam swój pokój. Gołym okiem widać było, że nikt w nim nie nocował i nie ruszał drogocennych rzeczy.

— Mam nadzieję, że wróciłaś na stałe — powiedział starszy ode mnie o rok brat, Maciek. — Rodzice strasznie się o ciebie martwili. Przez tyle czasu nie dawałaś znaku życia. Co się z tobą działo? — zapytał, kujnąwszy mnie palcem wskazującym w lewe biodro.

— Porozmawiamy na dole, dobrze? — oznajmiłam.

— Nie ma sprawy. Pamiętaj tylko, że jesteśmy rodzeństwem i zawsze będę po twojej stronie. — Uścisnął mnie mocno. — Bardzo za tobą tęskniłem.

Kiedy zeszliśmy na dół, tata już na mnie czekał. Trudno mi powiedzieć, czy ucieszył się z mojego chwilowego powrotu. Szczerze mówiąc, nawet się nie przywitał. Tak, jakby w ogóle za mną nie tęsknił. Był mężczyzną bardzo rygorystycznym i — tak jak mama — miał swoje zasady. Pomimo jego powagi nie mogłam ponownie zniknąć bez jakichkolwiek wyjaśnień. Usiadłam w fotelu i, patrząc na Maćka i rodziców, zaczęłam opowiadać o tym, co się wydarzyło. Wspomniałam o mieszkaniu w Warszawie, rozstaniu z Karolem i planach zostania modelką. Przedstawiłam nie tylko swoje cele i marzenia, ale również obawy z tym wszystkim związane. Niestety, chyba nikt mnie nie zrozumiał. Mama płakała, a tata zareagował gniewem.

— Co ty robisz ze swoim życiem, do cholery!? — krzyczał, nie dopuszczając mnie do słowa. — Chcieliśmy wychować cię jak należy, a ty chcesz pokazywać swoje nagie ciało przed obiektywem?! Nie sądziłem, że kiedyś to powiem, ale zawiodłaś mnie. Patrząc na ciebie, zaczynam się zastanawiać, gdzie z matką popełniliśmy błąd. Daliśmy ci wszystko, choć może nie było nas stać na aż tak wiele.

— Tato, ale ja… — próbowałam wyjaśnić, lecz nie dopuszczał mnie do słowa.

— Nie będę tego słuchał! Alicja, ubieraj buty, jedziemy do galerii! — krzyknął ojciec, po czym wyszedł z pokoju gościnnego.

Mama kompletnie nic nie powiedziała. Ucałowała mnie tylko w czoło i, udzielając błogosławieństwa, również opuściła pomieszczenie. Zostałam sama z Maćkiem, wpatrując się w jasnobrązową podłogę. Nie potrafiłam wydusić z siebie słowa. To było dla mnie zbyt ciężkie. W głębi serca coś mi mówiło, że nie powinnam tutaj dłużej zostać. Zabrałam więc kopertówkę, leżącą pod moimi nogami, i wyszłam.

Od przystanku autobusowego dzieliło mnie jakieś pół kilometra. Nie miałam zatem zbyt daleko, by ten kawałek przejść w szpilkach, a nie boso — jak wcześniej. Choć zrobiło się trochę chłodniej, mój strój był dość odpowiedni. Stojąc na chodniku, zastanawiałam się, co teraz będzie. Dokąd się udam i gdzie przenocuję? Nie mogłam przecież zadzwonić do Karola z prośbą o dach nad głową. Zmartwiona zaistniałą sytuacją zaczęłam szukać w torebce telefonu i nagle dostrzegłam w niej białą kopertę podpisaną moim imieniem. W środku znajdowały się równe dwa tysiące złotych i karteczka: „Wszystkiego najlepszego z okazji urodzin. Trzymam kciuki. Maciek”.

Nie miałam pojęcia, kiedy mi to włożył. Możliwe, że wykorzystał moment, gdy przeglądałam kąty domu rodzinnego. Mimo to byłam mu za to cholernie wdzięczna, gdyż potrzebowałam tych pieniędzy bardziej niż kiedykolwiek. Autobus do Warszawy miałam dokładnie za godzinkę. Zdążyłam więc zahaczyć o restaurację znajdującą się naprzeciwko przystanku autobusowego i zjeść obiad.


* * *

Mieszkanie znalazłam bardzo szybko. Zabawne było to, że do właściciela lokalu zadzwoniłam o szóstej wieczorem, a on od zaraz zgodził się na wynajem. Kawalerka licząca zaledwie trzydzieści metrów kwadratowych w zupełności mi wystarczała. Pomimo pokoju połączonego z aneksem kuchennym i łazienki, w której zamiast wanny znajdował się prysznic, było naprawdę przestronne. Żółte ściany, duże okno z widokiem na centrum Warszawy oraz wiszące na ścianach krajobrazy sprawiały, że czułam się tutaj bezpiecznie. Tak naprawdę to po raz pierwszy od jakiegoś czasu odniosłam wrażenie, że posiadam coś swojego. Fakt faktem, wynajem kosztował mnie połowę mojej miesięcznej pensji, ale mimo to uważałam tę kawalerkę za własną. Od rana do wieczora ciężko harowałam jako kelnerka, by zarobić na opłaty, jedzenie i swoje, do tej pory jeszcze niepoukładane, życie. Choć bywały dni, kiedy czułam się nie najlepiej, starałam się jakoś to przetrzymać. Dzięki swojemu uporowi i chęci realizowania własnych marzeń wierzyłam, że dam radę. Wykorzystując fakt, że to dopiero początek mojej ciężkiej do pokonania choroby, pragnęłam dojść w życiu jak najdalej. Wiedziałam, że zamartwianie się wpłynie niekorzystnie na moje zdrowie i muszę się czymś zająć. Niestety, to wszystko nie było takie proste, jak mogłoby się wydawać. Ucieczka w na pozór nowe otoczenie nie wyleczyła mojej miłości do Karola i tęsknoty za bliskimi. Tak naprawdę bardzo mi ich wszystkich brakowało.

Czwartek, 15 maja 2014 roku

Magda

Kiedy się obudziłam, dochodziła godzina dwunasta. Nie wiem, jak to się stało, ale albo nieświadomie wyłączyłam budzik ustawiony w telefonie, albo mnie on nie obudził. Jedyne, co było pewne, to fakt, że od godziny powinnam być na swoim stanowisku pracy. Mogli mnie wyrzucić z niej w każdej chwili, gdyż pracowałam tam na umowę zlecenie. Wyskakując z łóżka, myślałam tylko o tym, by jak najszybciej poinformować właściciela lokalu o dzisiejszym spóźnieniu. Niestety, moje działanie wyprzedziła nagła wiadomość SMS: „Witam. Z powodu Pani dzisiejszego spóźnienia, zapraszam na godzinę szesnastą do pizzerii na rozmowę. Musimy wyjaśnić sobie kilka spraw i zadecydować, co dalej. Pozdrawiam. Właściciel pizzerii — Adrian”.


— To jestem uziemiona — powiedziałam sama do siebie. — Za kilka godzin zapewne stracę pracę i zostanę z niczym.

Nie załamywałam się jednak. Doszłam do wniosku, że nic nie dzieje się bez przyczyny i muszę iść na to spotkanie z podniesioną głową. Otworzyłam okno w mieszkaniu, wstawiłam wodę na herbatę i poszłam pod prysznic. Musiałam doprowadzić się do porządku. W końcu byłam kobietą z pazurem, która od zawsze potrafiła walczyć o swoje. Wyszłam z łazienki w rozpuszczonych włosach i delikatnym makijażu, podkreślającym moje piwne oczy i delikatne, różowe usta. Założyłam na siebie niebieską, dżinsową sukienkę na ramiączkach, kupioną kilka dni temu w galerii, i czerwone, dość wysokie szpilki. Nie mając ochoty na śniadanie, wypiłam jedynie ciepłą herbatę i, zabierając z wieszaka torebkę oraz telefon komórkowy, opuściłam kawalerkę. Postanowiłam, że pojawię się w pizzerii wcześniej, gdyż miałam przeczucie utraty posiadanego stanowiska. Choć wiedziałam, co mnie dzisiaj czeka, nie opuszczało mnie poczucie humoru. Byłam nie tylko realistką, ale i optymistką. W końcu nie ma sytuacji, z jakiej nie byłoby wyjścia. Zbliżając się do lokalu pokrytego brązowym tynkiem, zrobiłam głęboki wdech.

— Cześć — powiedziałam do pracującej za ladą ekipy. — Jest może Adrian? — zapytałam jednego z kucharzy.

— Tak. Siedzi na końcu sali, po prawej stronie przy stole. Obecnie je pizzę i pije kawę. Radziłbym, abyś … — zanim dokończy, zdążyła odejść.

— Witam — odezwałam się do czterdziestoletniego mężczyzny, który na mój widok spojrzał na zegarek.

— Wiem, mam jeszcze dwie godziny. Proszę sobie nie przeszkadzać i jeść w spokoju. Przyjechałam wcześniej, gdyż w porównaniu z panem mam cele i marzenia. Praca tutaj nigdy nie była czymś fascynującym. Prawdę mówiąc, gdyby nie kontakt z klientami, nigdy bym tutaj nie zostawiła swojego CV.

— W takim razie musi pani mnie zrozumieć i wybaczyć, ale już mam kogoś na pani miejsce. Nie można być tak… — zawahał się.

— Proszę pozwolić, że sama dokończę. Nie można być tak… hmm… niekompetentnym i nieodpowiedzialnym pracownikiem. To chciał pan powiedzieć?

Kiwnął głową.

— Nie sądziłam, że przypadkowe spóźnienie stanie się dla mnie powodem utraty środków do życia. Nie przeszłoby mi przez myśl, że można tak nagle przekreślić zaufaną kelnerkę, a zarazem kierowniczkę, która pilnowała interesu, podczas gdy pan siedział z kochanką na wakacjach.

— Pani częste infekcje… — znów zaczął.

— To moja sprawa i moje życie. Czy kiedykolwiek przyniosłam L4 albo naraziłam ten lokal na straty? Nie! Skoro pan w swoim nudnym życiu nigdy nie zaspał, to już nie mój problem. Proszę się cieszyć, że nie jestem aż tak podła, by nasłać tutaj sanepid i Państwową Inspekcję Pracy. Na pewno zainteresowaliby się czystością i osobami zatrudnionymi na czarno. Błędne jest pana myślenie pod względem materialnym, a proszę pamiętać, że karma zawsze wraca. A teraz pozwoli pan, że wyjdę, gdyż niedobrze mi od tej rozmowy. Do widzenia.

Odchodząc od stolika byłego już szefa, poczułam ulgę. Stałam się wolna jak ptak, a uśmiech nie znikał z mojej twarzy. Miałam wrażenie, że zrzuciłam z siebie ciężar, który od pewnego czasu ciążył na moim życiu. Choć wiedziałam, że właśnie straciłam pracę, cieszyłam się, że zaczynam od zera. Po raz pierwszy to ja decydowałam o własnym losie, a nie najbliższe mi osoby. Bóg dał mi szansę na ułożenie życia według własnego scenariusza. Metodą prób i błędów mogłam dosięgnąć zatopionych w moim wnętrzu marzeń. Nareszcie zostałam panią swojego losu.

— Oj, przepraszam! — wykrzyknął mężczyzna, zahaczając lekko łokciem o przewieszoną przez moje prawe ramię torebkę. Głos wydał mi się znajomy. Kiedy spojrzałam na rysy twarzy, zdałam sobie sprawę, że to ten sam typek, co zaczepił mnie kiedyś na przejściu dla pieszych. Chyba mnie rozpoznał, gdyż po dłuższej chwili dodał:

— Czy my się przypadkiem nie znamy?

— Jeśli potraktowanie kobiety stojącej na brzegu ulicy uważasz za poznanie… — nie zdążyłam dokończyć, bo mi przerwał.

— Czyżbym aż tak uraził damę stojącą z podniesioną głową i zastanawiającą się, czy rzucić się pod samochód, czy może nadal stać jedną nogą na pasach? — zapytał, śmiejąc mi się w twarz.

— Heh — zadrwiłam. — Szkoda by ci było błyszczącej karoserii samochodu, dlatego mnie strąbiłeś.

— Kobieto! — krzyknął, stojąc w wejściu do pizzerii. — Dziękuję się mówi, gdyż jakby nie ja, to nadal czekałabyś na księcia, który łaskawie pozwoli ci przejść na drugą stronę ruchliwej ulicy.

Zdenerwowałam się, nie mając pojęcia, czego oczekuje ode mnie ten facet.

— Wolę stać na ulicy nawet rok niż patrzeć, jak zatrzymuje się przy mnie kolejna żaba.

Kiedy to powiedziałam, nastała cisza. Uśmiechnęłam się na widok zażenowanego moją odpowiedzią mężczyzny i wpatrzonych w nas oboje klientów oczekujących na swoje zamówienia. Poprawiłam torebkę na ramieniu i wyszłam, nie dodając nic więcej.

Piątek, 16 maja 2014 roku

Magda

Obudziłam się o czwartej nad ranem. Tej nocy czułam się chyba bardziej zmęczona niż wypoczęta. Koszulkę miałam całą mokrą od potu, a poduszkę, na której spoczywała moja głowa, dziwnie wilgotną. Stojąc w łazience półnaga przed lustrem, spostrzegłam, że mam mocno podkrążone i zaczerwienione oczy. Starałam się doprowadzić je do porządku, przemywając twarz zimną wodą — niestety bezskutecznie. Schylając się po ręcznik, który zsunął się właśnie z kabiny prysznicowej, rzuciły mi się w oczy siniaki na moich nogach. Im dłużej na nie patrzyłam, tym więcej się ich pojawiało. Byłam przerażona tak nagłą zmianą koloru swojej skóry. Kolejny raz nie mogłam założyć sukienki czy krótkich spodenek, gdyż wtedy zbyt mocno rzucałby się w oczy mój z dnia na dzień pogarszający się stan zdrowia. Przez moment zakręciło mi się w głowie. Oparłam mokre ze zdenerwowania dłonie o porcelanowy, biały zlew i schyliłam ostrożnie głowę. Krew wypływała z mojej jamy ustnej szybciej, niż mogłabym się tego spodziewać. Była taka gęsta i ciemna. Momentami aż się dusiłam, takie wylatywały skrzepy. Gdy wszystko minęło, udałam się do pokoju. Położyłam się na prawym boku, na brzegu łóżka, i zasnęłam.

Sobota, 17 maja 2014 roku

Marek

W warszawskim szpitalu nie widziałem Magdy prawie tydzień. Cieszyłem się, że nie musi tutaj przebywać, ale mimo to nadal interesował mnie jej stan zdrowia. Każdego wieczoru, siedząc przed komputerem i przeglądając wyniki badań innych pacjentów, zastanawiałem się, jak ona się czuje i co teraz robi. Moja zmarła siostrzyczka zapewne wyśmiałaby fakt, że jej trzydziestodwuletniemu bratu wpadła w oko jakakolwiek kobieta. Tak naprawdę sam się sobie dziwię, gdyż jestem strasznie wrogo nastawiony do płci przeciwnej. Moi rodzice nigdy się nawzajem nie szanowali, stąd zapewne mój wstręt do związków. Kobietę łatwo usidlić czułymi słówkami, urodą i pieniędzmi, a ja nie posiadałem żadnego z tych walorów. Byłem raczej prostym, zwykłym facetem, który patrzył jedynie, by dobrze zjeść i wrócić do swoich obowiązków. W moim życiu nigdy nie pojawiła się osoba, która potrafiłaby do mnie dotrzeć. Nie okazywałem uczuć. Chyba miałem to po ojcu. W końcu to on sprawował opiekę nade mną i Anią, podczas gdy nasza matka urzędowała z bogatym architektem we Włoszech. Koniec końców i on przestał się nami interesować, a moja mała siostra traktowała mnie bardziej jak rodzica niż brata. Powierzała mi swoje największe sekrety, opowiadając nawet o swoim pierwszym pocałunku ze starszym o trzy lata kolegą ze szkoły. Kiedy zmarła na nowotwór, coś we mnie pękło. Godzinę po pogrzebie, wyjechałem do Anglii, aby zrobić specjalizację i zostać najlepszym specjalistą w dziedzinie onkologii, hematologii i chorób wewnętrznych. Choć nigdy nie potrafiłem tego przyznać, to tylko Anię tak naprawdę kochałem. Była moim oczkiem w głowie.


* * *


Karol

Odkąd tylko się wprowadziła, poczułem się dziwnie nieswojo. Choć mieszkanie to w stu procentach należało do mnie, odnosiłem wrażenie, że nie jest mi tutaj dobrze. Szybko zdałem sobie sprawę, że Ewę traktowałem bardziej jak współlokatorkę niż swoją nową dziewczynę. Tak bardzo różniła się od Magdy. Nie była skromna i ciągle oczekiwała ode mnie wsparcia zarówno finansowego, jak i psychicznego. Kiedy jej czegoś odmawiałem, zachowywała się jak mała dziewczynka i obrażała się na cały świat. Korzystając z chwili, kiedy ulubienica mojej matki brała prysznic, wziąłem do ręki telefon. Kontakty… Madzia… Zadzwoń…

— Yyy… Chyba lepiej nie — powiedziałem sam do siebie, rzucając na łóżko to niewielkie urządzenie. Nie miałem prawa dzwonić do niej po tym wszystkim. Zbyt wiele się wydarzyło. Po co rozgrzebywać tak świeże rany.

— Coś się stało? Masz dziwnie kwaśną minę — zadrwiła stojąca w drzwiach Ewa.

— Nie kap tak tą wodą po panelach i wytrzyj się porządnie. Na włosach masz jeszcze pełno piany — jęknąłem, po czym zabrałem klucze od mieszkania i po prostu wyszedłem.


Zastanawiałem się, jak mogłem tak popłynąć. Skrzywdziłem kobietę, która była dla mnie naprawdę ważna. Zastąpiłem ją kimś, kto nie ma pojęcia o prawdziwym życiu. Chyba powoli zaczynałem rozumieć, dlaczego Magda nigdy nie chciała mojej pomocy. Nie oczekiwała ode mnie niczego prócz miłości i odrobiny zrozumienia. Jej upór i spontaniczność dawały mi do myślenia. Imponowała mi swoim podejściem do życia i wyrażaniem własnego zdania. Jedynie ja byłem tchórzem, gdyż bałem się postawić swojej własnej matce.

Niedziela, 18 maja 2014 roku

Magda

Pogoda była wymarzona jak na ten niedzielny spacer. Wychodząc spod prysznica, byłam bardzo szczęśliwa, gdyż siniaki na moich nogach nie były już tak widoczne jak w piątek. Czułam się o wiele lepiej. Dosłownie jakbym narodziła się na nowo. Na śniadanie zjadłam dwa kawałki ciemnego, razowego chleba z żółtym serem i jogurt o smaku truskawkowym. Wypiłam również herbatę, gorzką co prawda, gdyż skończył mi się cukier, ale to mi nie przeszkadzało.

Tej niedzieli było tak bezchmurne, błękitne niebo i tyle słońca, że nie mogłam darować sobie tej niebieskiej sukienki. Wisiała w szafie już od tygodnia, czekając na właściwą okazję — i w końcu się doczekała. Idealnie pasowała do moich zgrabnych, długich nóg. Jej prostota doskonale komponowała się z długością przed kolana i sama w sobie miała urok. Nic nie pasowało do tego stroju bardziej niż czerwone szpilki i malinowa pomadka na ustach.

Drzwi kawalerki zamknęłam na dwa razy, klucze wrzuciłam luzem do torebki i opuściłam budynek. Do centrum miałam zaledwie dziesięć minut drogi. Nie śpieszyłam się. Ten dzień należał tylko i wyłącznie do mnie. Gdy szłam chodnikiem, mężczyźni mnie podziwiali, a kobiety ignorowały, rzucając zazdrosnym spojrzeniem. Nie rozumiem: co takiego im się we mnie nie podobało? Przecież każdy miał prawo ubierać się tak, jak lubi.

Kiedy dotarłam na miejsce, odczułam lekkie zmęczenie. Zatrzymałam się w małej kawiarni na rynku, aby trochę odetchnąć. Nie zdążyłam nawet otworzyć menu, a już podszedł do mnie wysoki kelner z bujną czupryną.

— Jeszcze chwilę, dobrze? — jęknęłam, zanim zdążył cokolwiek powiedzieć. Szczerze mówiąc, nie miałam ochoty nic zamawiać. Koniec końców poprosiłam o zieloną herbatę i dwie gałki lodów czekoladowych.


Jak na tak piękną niedzielę stoliki tutaj były dziwnie puste. Oprócz mnie siedziały może ze trzy, cztery pary. Oczekując na złożone chwilę temu zamówienie, zabrałam gazetę z sąsiedniego stołu i zaczęłam ją przeglądać. Strona po stronie szukałam jakichkolwiek ofert pracy. Niestety, nic ciekawego nie rzuciło mi się w oczy.

— Pani herbata i lody — oznajmił kelner, a ja wzdrygnęłam się na białym, drewnianym krześle.

— Dziękuję — mruknęłam pod nosem, a młody chłopak skinął grzecznie głową i odszedł.


Jedząc zimne, spore gałki wyśmienitego deseru, zaczęłam się uśmiechać. Mimika mojej twarzy zmieniała się bez konkretnego powodu. Słodkości od zawsze poprawiały mi humor, a najbardziej działała na mnie czekolada. Kiedy dotykałam ustami gorącej filiżanki, błysnęło mi coś przed oczami. Początkowo miałam wrażenie, że jestem przewrażliwiona, ale nie.

Stolik obok siedzi znów ten mężczyzna. Czyżby robił mi zdjęcia tym wielkim, czarnym aparatem z wysuwanym obiektywem? Zdenerwowałam się. Trafiam na niego po raz trzeci w przeciągu jakiegoś tygodnia — miałam go już po dziurki w nosie. To niemożliwe, że kolejny raz na niego wpadłam. Warszawa była tak ogromnym miastem, a mimo to siedzimy oboje w tej samej kawiarni. Udałam, że go nie zauważam, i przeczesując swoje włosy od góry głowy, wpatrywałam się nadal w gazetę. Ogłoszenie: „Poszukiwana modelka do sesji w plenerze…”

Szybko wystukałam numer telefonu na dotykowym ekranie i po kilku sekundach usłyszałam niedaleko siebie głośną melodię i wibrację.

— Niemożliwe. — Zatkałam lewą dłonią swoje usta. Zostawiłam należność za złożone wcześniej zamówienie pod białą filiżanką, chwyciłam nerwowo torebkę i natychmiast opuściłam kawiarnię. Nagle ktoś krzyknął za moimi plecami:

— Zawsze tak uciekasz? Odpuszczasz, mimo że wiesz, iż to jedno z twoich największych marzeń? Jak długo będziesz biegła przed siebie, nie czerpiąc korzyści z tego, co daje ci los?

Głos ten doskonale znałam. Nie miałam wątpliwości, że to ten sam typek, którego spotkałam na pasach, a potem w pizzerii. Przyśpieszyłam kroku i zniknęłam w gęstym tłumie obcych mi ludzi.


* * *

Fotograf

Nie miałem pojęcia, gdzie się podziała. Myślałem, że uda mi się z nią porozmawiać — niestety, bezskutecznie, gdyż przepadła bez śladu. Ta dziewczyna była tak interesująca, a zarazem i dziwna… Potrzebowałem kogoś na już, a jej twarz to ideał do tego rodzaju zdjęć. Nie mogłem tak po prostu odpuścić.

Poniedziałek, 19 maja 2014 roku

Magda

Po raz pierwszy otworzyłam oczy kilka minut przed budzikiem. Miałam jeszcze ponad piętnaście minut, aby zmrużyć oczy. Uznając jednak, że to bez sensu, pobiegłam boso do łazienki. Moje włosy, o dziwo, nie potrzebowały porannego mycia i wyglądały dość świeżo. Szybko nakładałam tusz na rzęsy, delikatnie je przy tym podkręcając, usta pomalowałam matową, malinową pomadką, a na kości policzkowe nałożyłam odrobinę różu. Założyłam na siebie to samo co dzień wcześniej i — zjadając w pośpiechu śniadanie –opuściłam kawalerkę.

Marek

— Potrzebuję dane dziewczyny, która leżała u nas na obserwacji z soboty na niedzielę.

— Pamięta pan doktor numer pokoju, albo chociaż imię? — zapytała starsza kobieta, siedząc za biurkiem w rejestracji.

— Dwadzieścia cztery. Magda. Nazwiska niestety nie znam.

— Hmm… — zajrzała do tajnej bazy danych. — Tak, widzę, ale niestety nie mogę panu doktorowi pomóc, gdyż ta dziewczyna zastrzegła swój numer telefonu.

— Pani Gosiu — położyłem ręce na blacie jej wysokiego biurka — to bardzo ważne.

Kobieta pokręciła głową na znak odmowy.

— Naprawdę nie mogę doktorowi pomóc. Sam pan wie, że nasi pacjenci mają prawo do zastrzegania swoich danych osobowych.

Ręce mi opadły, a jeszcze do tego wszystkiego przyszedł dyrektor szpitala.

— Dzień dobry. Czy jest jakiś problem, pani Gosiu? — zapytał, widząc jej zmieszaną minę.

— Staram się wyjaśnić, że nie mogę podawać osobistych danych pacjentki.

— Panie Marku! — zwrócił mi uwagę. — Dobrze pan wie, jakie panują u nas zasady. Proszę odpuścić ten temat i zająć się osobami, które naprawdę potrzebują naszej pomocy. — Następnie odszedł w kierunku oddziału onkologii.

Postanowiłem działać, a nie czekać, co będzie dalej. Zaczepiłem kolegę z pogotowia, który przywiózł Magdę do naszego szpitala. Na szczęście był w porządku i podał mi adres mieszkania, z którego przyjęli wówczas zgłoszenie.

Magda

Kiedy weszłam do kafejki internetowej, przed komputerami siedziało mnóstwo ludzi. Postanowiłam zaczekać, aż zwolni się miejsce, i usiadłam na krześle, tuż przy wejściu do tego niewielkiego pomieszczenia. Wyjęłam z torebki gazetę kupioną wcześniej w kiosku obok i, kartka po kartce, przeglądałam umieszczone w niej ogłoszenia. Wczytywałam się w każde słowo napisane czarnym, tłustym drukiem. Ręce mi opadły na widok tak ogromnego zapotrzebowania na mężczyzn do pracy, większego aniżeli kobiet. Swój wzrok zawiesiłam na dwóch, maksymalnie trzech ogłoszeniach i choć wydawały się całkiem ciekawe — to wymagania pracodawców były powyżej moich predyspozycji. Nie miałam studiów podyplomowych i nie mówiłam po angielsku w stopniu zaawansowanym. Zamknęłam gazetę i bezwładnie krzyżując na kolanach swoje dłonie, głośno westchnęłam.

— Szuka pani pracy? — zapytał znacznie starszy ode mnie mężczyzna w okularach.

— Tak, ale nic tutaj nie znalazłam. — Spojrzałam na gazetę.

— Hmm… — Podrapał się po brodzie. — Komputery stacjonarne będą zajęte jeszcze przez jakąś godzinkę. Bardzo się pani śpieszy? Może poszukamy czegoś wspólnie na moim laptopie? — Uśmiechnął się.

Skinęłam głową na znak akceptacji jego propozycji i po chwili usiedliśmy razem przy jego biurku. To było naprawdę bardzo miłe, że zupełnie obca osoba zaoferowała mi swoją pomoc w tak trudnej dla mnie sytuacji. Podczas przeglądania setek przeróżnych ogłoszeń udało nam się powysyłać kilka listów motywacyjnych wraz z moim CV. Przy okazji poznaliśmy się nieco bliżej. Kiedy komputery się pozwalniały, ja nie miałam już potrzeby skorzystania z któregokolwiek z nich. Miałam wszystko, czego potrzebowałam, i jedyne, co mi pozostało, to czekanie na telefony od zainteresowanych moją osobą pracodawców.


— Tomek, bardzo ci dziękuję! — Uścisnęłam jego rękę z sympatią.

— Cała przyjemność po mojej stronie. — Uśmiechnął się. — Nawet nie próbuj — ostrzegł, widząc, jak wyjmuję z torebki portfel. — Gdyby nie chciał, to bym ci nie pomógł. A teraz uciekaj, bo moja żona jest strasznie zazdrosna i nie chciałbym mieć nieprzyjemności w swojej kafejce internetowej.

— Dobrze — oznajmiłam, po czym ucałowałam go w prawy policzek i poprawiając torebkę na ramieniu, wyszłam, nie odwracając się.


Mijając czteroosobową rodzinę, przechodzącą obok mnie chodnikiem, poczułam smutek i dziwną gulę w gardle. Choć ciężko było mi się do tego przyznać, to ogarnęła mnie nagła potrzeba kontaktu z rodzicami. Zastanawiałam się, czy powinnam zadzwonić do nich i opowiedzieć o znalezionym mieszkaniu, odejściu ze starej pracy i rozpoczęciu wszystkiego od zera. Czy oni też tak często o mnie myślą? Czy się martwią? Nadal kochają? Zadawałam sobie te pytania w drodze do wynajmowanego mieszkania, ale nie odważyłam się do nich zadzwonić. Wszystko dlatego, że ostatnia rozmowa była dla mnie zbyt bolesna. W głowie wciąż dźwięczały mi ostre słowa taty, a przed oczami stał obraz rozczarowanej mamy. Żyłam nadzieją, że kiedyś oboje zaakceptują podjęte przeze mnie decyzje i będą dumni, że mają taką córkę. Za bratem także tęskniłam, jednak to nie był odpowiedni czas, aby zaprosić go do siebie. Ledwo wiązałam koniec z końcem. Musiałam jak najszybciej dostać pracę i zacząć rozwijać się w kierunku, o jakim marzyłam.

Wtorek, 20 maja 2014 roku

Magda

Przewracałam się właśnie na drugi bok, gdy nagle usłyszałam głośny dźwięk telefonu. Z przerażenia wzdrygnęłam się na łóżku i natychmiast wyciągnęłam po niego rękę. Byłam tak zaspana, że na wyświetlacz aparatu patrzyłam jednym, w połowie otwartym, okiem. Początkowo obraz bardzo mi się rozmazywał, jednak po dłuższej chwili mój wzrok przyzwyczaił się do ostrości kolorów i widziałam już wszystko wyraźniej.

— Niemożliwe — burknęłam pod nosem.

Spostrzegłam cztery połączenia i siedem SMS-ów, a wszystko to było od jednej i tej samej osoby. Mężczyzna, który wyrządził mi tak ogromną krzywdę, do którego miłość pochowałam na dnie swojego serca, nagle dał mi się we znaki. Czego on może ode mnie chcieć? — pytałam sama siebie, a wyobraźnia słała różne scenariusze. Postanowiłam nie oddzwaniać i nie odczytując wiadomości zawartych w skrzynce odbiorczej, natychmiast je usunęłam. To życie było dla mnie już zamknięte i nie mogłam pozwolić sobie na to, aby Karol wszedł w nie z powrotem z brudnymi butami. Zegar ścienny pokazywał godzinę szóstą czterdzieści, co bardziej mnie zdenerwowało, aniżeli ucieszyło. Odłożyłam więc komórkę na stolik nocny i — rozmyślając o byłym narzeczonym — ponownie zasnęłam.

Karol

Głowa jakby miała mi pęknąć po tak hardkorowej domówce u znajomych. Kac dawał się we znaki, gdyż od ósmej rano piłem jedynie wodę gazowaną. Wczorajszej nocy totalnie przegiąłem z ilością alkoholu i czułem się fatalnie. Nie pamiętałem powrotu do mieszkania, a najgorsze, że zgubiłem dokumenty. Od rozstania z Magdą zacząłem palić papierosy i imprezować więcej niż kiedykolwiek. Ewa nadal mieszkała ze mną, ale chodziliśmy własnymi drogami. To, co nas łączyło, okazało się być zbyt sztuczne, by miało jakąkolwiek przyszłość. Rozmyślanie przerwał mi nagle wibrujący na podłodze telefon.

— Cześć, stary! Żyjesz?! — zapytał Grzesiek. — Od dwóch godzin staram się do ciebie dodzwonić, i to bezskutecznie.

— Nawet mi nie mów. — Chwyciłem się za głowę. — Kompletnie nic nie pamiętam.

— Jak to nie pamiętasz? — Zachichotał.

— Normalnie. Urwał mi się film i jedyne, co mam, to przebłyski picia whisky z colą. Ponadto zapodziałem gdzieś dokumenty i nie mam bladego pojęcia, jak znalazłem się w swoim mieszkaniu — westchnąłem.

— Poczekaj chwilę — przerwał. — Tak też myślałem! Twój portfel jest w mojej skórzanej kurtce. Musiałeś przypadkowo włożyć do niej swoje dokumenty.

— Dzięki. Kamień spadł mi z serca, gdyż nie chciałbym biegać za ponownym wyrabianiem tych papierów. Jak się czujesz? — wtrąciłem.

— O to samo chciałem właśnie zapytać ciebie. Masz ślady pod okiem? — zapytał Grzesiek.

— Co? Niby po czym?

— Wdałeś się w bójkę z moim bratem, kiedy przyprowadził do Marcina swoją dziewczynę.

— Nadal nic nie rozumiem — zdziwiłem się, gdyż miałem wrażenie, że mnie wkręca.

— Stary, ogarnij się! Uroiłeś sobie, że to Madzia, i zacząłeś szarpać się z Andrzejem. Tak go uderzyłeś, że wyszedł z rozciętą wargą, poirytowany całą tą sytuacją. Mało tego, od pierwszej w nocy ciągle wydzwaniałeś i pisałeś do swojej byłej, nalegając na spotkanie. — Po tych słowach gwałtownie się rozłączyłem. Nie mogłem uwierzyć w taki obrót spraw. Musiałem jak najszybciej przejrzeć skrzynkę nadawczą i historię połączeń. Miałem nadzieję, że to, co mówił Grzesiek, było jednym wielkim kłamstwem.

Magda

Miałam już wychodzić, gdy nagle do drzwi mojego mieszkania zadzwonił listonosz.

— Poczta dla pani — oznajmił i podając dwie zaadresowane do mnie koperty, odszedł. Nie miałam czasu na sprawdzenie ich zawartości, dlatego wrzuciłam je na szybko do torebki i opuściłam mieszkanie. Śpieszyłam się, ponieważ zostałam zaproszona na rozmowę kwalifikacyjną. Tak naprawdę miałam jeszcze ponad godzinę, ale wolałam być wcześniej niż się spóźnić. Nie miałam bladego pojęcia, dlaczego to właśnie biuro nieruchomości zaproponowało mi spotkanie. W końcu doświadczenia w tym zakresie nie miałam żadnego, a kontaktu z klientem doświadczyłam jedynie w pizzerii. Na rozmowę kwalifikacyjną ubrałam się skromnie, lecz gustownie. Biała bluzka z kołnierzykiem i podwiniętymi mankietami doskonale komponowała się z czarnymi rurkami i czółenkami na niewysokim korku.

— Powinnam zrobić na nich wrażenie — mówiłam pod nosem, idąc pewnie przed siebie.


* * *

Siwy budynek, do którego zmierzałam, z kroku na krok robił się coraz bardziej olbrzymi. Ogromna liczba okien umieszczonych jedno obok drugiego. Zlewały się ze sobą, tworząc błękitne lustra, w których doskonale widziałam każdy kawałek swojej drobnej sylwetki. O ile mnie wzrok nie mylił, od dołu do góry naliczyłam jakieś piętnaście pięter. Patrząc na ten piękny wieżowiec, mogłam zaobserwować pracę setek znajdujących się w nim osób. Nie musiałam wchodzić do środka, by móc stwierdzić, kto naprawdę się tam do pracy przykłada i siedzi po kolana w papierach, a kto po prostu spija sobie kawki i śmieje się z żartów świeżo poznanego klienta bądź dobrego kolegi ze szkolnych lat. Moje dalsze wyobrażenia o pracownikach przerwało nagłe otwarcie się drzwi frontowych budynku.

— Serdecznie witamy w biurze nieruchomości pana Andrzeja Dworca. — Skinął głową dwumetrowy portier, uśmiechając się szeroko. — Zapraszam do recepcji znajdującej się po pani prawej stronie.

— Dzień dobry. Dziękuję serdecznie — odpowiedziałam i udałam się przed siebie.

— Nazywam się Angelika Narcyz. W czym mogę pomóc? — zapytała kobieta stojąca za drewnianym, ciemnobrązowym biurkiem.

— Byłam umówiona na rozmowę kwalifikacyjną w sprawie pracy. Nie wiem jednak, czy dobrze trafiłam. Tyle tutaj pięter…

— Spokojnie — przerwała recepcjonistka. — Zaraz wszystko sprawdzimy. Mogę prosić pani godność?

— Magdalena Przypadek. — Zerknęłam na zegarek. Miałam jeszcze dobre dwadzieścia minut.

— Oczywiście, jest pani zapisana — oznajmiła młoda kobieta, po czym dodała:

— Do rozmowy został co prawda jeszcze dobry kwadrans, ale proszę udać się na drugie piętro pod salę numer dwadzieścia pięć. Pan Andrzej Dworzec będzie wywoływał po nazwisku. Zarówno winda, jak i schody znajdują się kawałek dalej za recepcją, po pani lewej stronie.

— Dziękuję. — Uśmiechnęłam się lekko i udałam się przed siebie. Ściany budynku, w którym obecnie się znajdowałam, były w zimnym odcieniu szarości, obwieszone licznymi certyfikatami i tabelami pracowników. Podłoga wykonana została z matowych, biało-czarnych płytek, przypominających swoim ułożeniem szachownicę.

Usiadłam na jednym ze skórzanych foteli, czekając na rozmowę kwalifikacyjną. Pomimo lekkiego zdenerwowania postanowiłam podejść do tego z dystansem. Z uwagi na to, że miałam jeszcze trochę czasu do tego spotkania, zerknęłam do torebki i wyjęłam jedną z dwóch zaadresowanych do mnie kopert.

— Pora na ciebie — parsknęłam do znajdującej się w środku kartki.

16 maja, 2014 roku

Kochana Siostrzyczko,

nie miej mi tego za złe, ale powiedziałem rodzicom, co mi leży na sercu, i wstawiłem się za Tobą. Mama oczywiście się popłakała, a tata wysłuchał z dumą wszystkiego, co miałem im do zarzucenia. Wydaje mi się, że emocje już opadły, więc lada chwila możesz otrzymać od nich telefon. Niczego się nie obawiaj i broń Boże się nie obwiniaj. Choć nie bardzo mamy możliwość porozmawiania ze sobą przez telefon, to pamiętaj, aby nie odkładać swoich marzeń i planów na później. Jeśli już znalazłaś pracę, to gratuluję, a jeśli jeszcze się nie udało, to masz tutaj ode mnie i rodziców tysiąc złotych. Zapłać czynsz, kup coś fajnego i uciekaj na casting. Jestem z Ciebie bardzo dumny i czekam, aż wyślesz kilka zdjęć z sesji modelingowych. Buziaki!


Twój pokręcony brat, Maciek

Nagle usłyszałam lekkie chrząknięcie i intensywny zapach męskich perfum. Spojrzałam przed siebie i aż podskoczyłam.

— Przepraszam, zaczytałam się — oznajmiłam, natychmiast chowając list wraz z kopertą do torebki.

— Pani Magda, tak? — zapytał wysoki mężczyzna z delikatnym zarostem. Kiwnęłam głową na znak potwierdzenia. — Otóż nie mamy tutaj czasu na tego typu sytuacje. U swoich pracowników cenię sobie przede wszystkim punktualność. — Zmierzył mnie wzrokiem. — Pani ubiór dzisiaj… — przerwał, drapiąc delikatnie swój podbródek. — Zapraszam do gabinetu.

Pomieszczenie, do którego weszłam tuż przed nieznajomym mężczyzną, niezbyt mnie zachwyciło. Porozrzucane na biurku sterty dokumentów i rozlana kawa dawały mi różne znaki.

— A więc? — zaczął kpiącym głosem. — Dlaczego właśnie tutaj miałaby pani pracować? Nie widzę pani potencjału, a w dostarczonych do mnie dokumentach doświadczenia. — kontynuował, przeglądając moje CV.

— Hmm… — zastanowiłam się przez chwilę. — Jeśli pamięć mnie nie myli, to państwa firma zaprosiła mnie na to „miłe spotkanie”. O tym, że to nie moja branża, pana firma doskonale wiedziała, jednak być może ktoś niekompetentny źle przekazał panu informacje o mojej osobie.

— Pani Magdo, cenię sobie w ludziach przychodzenie na czas i głównie tego wymagam od innych — oznajmił mężczyzna.

Zaśmiałam się.

— Czy ja dobrze rozumiem? Wymaga pan punktualności? — Zrobiłam zdziwioną minę na widok jego kiwającej się głowy. — Może zatem najpierw powinien pan zacząć od siebie? — Podniosłam lekko głos. — Przyjął mnie pan dziesięć minut później od zaplanowanego spotkania. Kazał mi pan czekać za drzwiami, podczas gdy…

— Dość! — Nagle przerwał, uderzając ręką w ciemnobrązowe biurko. — Przypominam, że jest pani na rozmowie kwalifikacyjnej.

— Bardzo śmieszne. — Parsknęłam śmiechem, po czym oparłam dłonie na jego biurku, kontynuując: — Ma pan rację, liczyłam na pracę w tej firmie, jednak widząc i poznając osobiście szefa tego całego bałaganu, stwierdzam, że wolę zostać sprzątaczką warszawskiego rynku niż z panem współpracować. Jeżeli każdy traktowany jest tutaj właśnie w taki sposób, to ja dziękuję bardzo!

Poirytowana całym tym zdarzeniem wyszłam z gabinetu pana Andrzeja, nie mówiąc nawet do widzenia. Byłam wściekła, że okazał się takim dupkiem. Jak można wymagać czegoś od innych, samemu tego nie przestrzegając? Już prawie opuszczałam budynek, kiedy nagle trafiłam na Marka Chejterowicza.

— Madzia! — krzyknął z niedowierzaniem. — Gdzie ty się podziewasz? Musimy wykonać kolejne badania i jak najszybciej udać się do szpitala — mówił niemalże jednym ciągiem.

— Marek, nie teraz. — Zrobiłam głęboki wdech. — Mam dosyć na dzisiaj. Muszę odpocząć.

— Podrzucę cię. Niedaleko mam samochód. Dobrze? — zaproponował.

— Chętnie skorzystam z twojej pomocy, gdyż ta rozmowa kwalifikacyjna kompletnie mnie wykończyła. — Spojrzałam na Marka, delikatnie chwytając go za prawe ramię. — Cieszę się, że cię widzę — dodałam, idąc obok niego.

— Ja również się cieszę. Proponuję wspólną kawę i deser. Masz ochotę? — Uśmiechnął się z nadzieją, że się zgodzę.

— Nie mam dziś innych planów, więc chętnie się wyrwę z tego ciągłego życia pod górkę.


* * *

Spotkanie przebiegało bardzo przyjemnie. Marek bardzo dużo mi o sobie opowiadał, a ja czułam, że nadajemy na tych samych falach.

— Poważnie mnie szukałeś? — Zachichotałam, pijąc sok pomarańczowy.

— Tak — potwierdził.

— Ooo… czyli wpadłam ci w oko? — palnęłam nieświadoma wypowiedzianych przez siebie słów. Marek delikatnie się zaczerwienił.

— Przepraszam. — Przyjaznym gestem chwyciłam jego rękę. — Nie chciałam tego powiedzieć. Ja po prostu… Ech… — Nagle wstałam. — Powinnam już iść.

Marek natychmiast wstał, odsuwając za sobą krzesło. Zastawił sobą drogę i gwałtownie chwycił mnie w talii.

— Co ty robisz? — zapytałam półszeptem, po czym pozwoliłam, by delikatnie musnął moje wargi. Miałam ciarki na całym ciele, kiedy Chejterowicz odgarniał moje włosy. Robiło mi się słabo, a zarazem ciepło od tego namiętnego i porywczego pocałunku. — Marek… ja…

— Przepraszam. — Przerwał, wypuszczając mnie ze swoich umięśnionych ramion. — To nie powinno się wydarzyć. Jestem twoim lekarzem, a zachowałem się nieracjonalnie. Wybacz, nie miałem złych intencji. Podobasz mi się jako kobieta, ale jesteś tylko pacjentką, która potrzebuje dalszego leczenia.

— Słucham?! — zdenerwowałam się. — Całujesz mnie, a potem nagle przypominasz sobie, że jesteś hematologiem i wykonujesz jedynie swoją pracę? Jeśli to, co się teraz wydarzyło, masz zamiar nazwać terapią, to idź do diabła!

Marek

Nie udało mi się wyjaśnić Magdzie celu naszego spotkania, gdyż zdążyła mnie spoliczkować i odejść, zostawiając niedopity do połowy sok. Było mi tak bardzo wstyd, że natychmiast uregulowałem rachunek i opuściłem restaurację. Choć poczułem się nieco ośmieszony przez pyskatą pacjentkę, szybko oprzytomniałem. Ślad jej dłoni na moim policzku w stu procentach mi się należał, gdyż to ja dałem się ponieść emocjom, a ona tylko się broniła. Byłem na siebie strasznie zły i nie potrafiłem wyjaśnić tego, co się stało. Po raz pierwszy w życiu zdarzyło mi się pocałować kobietę, która była moją najmłodszą pacjentką i na dodatek tyle o niej myśleć. Spotkałem się z nią w celu przekonania jej do wykonania kolejnych badań i poinformowania o niedoborze witaminy B12, a wyszło całkowicie inaczej. Zdecydowałem, że odczekam trochę, licząc na to, że Magda sama się odezwie albo znów na siebie wpadniemy.

Magda

Co za dupek! Jak on mógł?! — mówiłam sama do siebie. Przecież niedawno zakończyłam związek z Karolem… — rozmyślałam. — Chyba powinnam się dzisiaj tak porządnie odstresować.

Weszłam do sklepu monopolowego i po raz pierwszy kupiłam czerwone, półwytrawne wino. Przy kasie zabrałam również paluszki solone i pudełko lodów czekoladowych. Może alkohol niezbyt pasował do tak słodkiego deseru, ale wówczas chyba tego potrzebowałam. Kiedy dotarłam do mieszkania, znów dopadła mnie samotność. Te puste cztery ściany coraz bardziej mnie przygnębiały. Coś we mnie pękło i rozpłakałam się tak nagle, bez powodu.

— Twoje zdrowie, Madzia. — Uśmiechałam się przez łzy, sama sobie polewając wino do szklanki. Nigdy nie lubiłam pić z kieliszka przeznaczonego do tego typu trunków, a co dopiero z butelki.

Patrzyłam w okno, obserwując ludzi tułających się po ulicach Warszawy. Jedząc lody i popijając je cierpkim napojem alkoholowym, zaczęłam się zastanawiać, czy są szczęśliwi…

Środa, 21 maja 2014 roku

Magda

Nigdy nie miałam kaca, ale dzisiejszej nocy to on nie pozwolił mi kontynuować dalszego snu. Głowa jakby miała mi pęknąć, a ręce drżały, jakbym nie wiadomo, ile wypiła wczorajszego wieczoru. Chwilami było mi tak słabo, że aż zbierało się na wymioty. Szybko zaczęłam żałować, że doprowadziłam się do takiego stanu i byłam pod wrażeniem, widząc opróżnioną do zera butelkę po winie i roztopione lody w pudełku. Odczułam ogromne samoloty w głowie, a pokój nagle zaczął mi wirować. Położyłam się z powrotem do łóżka i nie pamiętając kiedy — zasnęłam.

Na śniadanie zamówiłam pizzę z gyrosem, gdyż nie miałam ochoty na przyrządzanie sobie czegokolwiek. Kosztowało mnie to jedyne dwadzieścia złotych z dowozem i doskonale nadawało się również na obiad. Postanowiłam przesiedzieć cały dzień w mieszkaniu i policzyć wydatki związane z pobytem w Warszawie. Nie miałam ani sukienki, ani zrobionego makijażu. Siedziałam w zielonym dresie z gorącą herbatą w ręku i porozrzucanymi wokół siebie rachunkami. Licząc sumę kosztów utrzymania, przypomniałam sobie o drugim liście pozostawionym w torebce. Zerwałam się z łóżka i natychmiast po niego pobiegłam. Koperta, którą otrzymałam dzień wcześniej od listonosza, zawierała dokument potwierdzający opłatę za mieszkanie do końca grudnia bieżącego roku. Zastanawiałam się, kto mógł coś takiego dla mnie zrobić, lecz moją myśl przerwał dzwonek do drzwi. W progu stanęło dwóch mężczyzn z białoszarymi kartonami na rękach.

— Pani Przypadek? — zapytał jeden z nich.

Skinęłam głową i ze zdziwieniem zrobiłam niewielki krok do tyłu.

— Przyjechaliśmy z kilkoma sprzętami AGD.

— Słucham? Przecież ja niczego nie zamawiałam — oznajmiłam grzecznym tonem.

— Otrzymaliśmy zlecenie ze sklepu pod ten adres. Musi nam pani wybaczyć, ale wykonujemy jedynie swoje obowiązki. A teraz pozwoli pani, że rozpakujemy to wszystko i podłączymy?

— Oczywiście — powiedziałam zakłopotana, gładząc dłońmi włosy.

Mężczyźni natychmiast zabrali się do roboty. Wyjęli drogie sprzęty, które — jak się później okazało — zostały opłacone z góry dużo wcześniej, i zajęli się ich podłączaniem. Patrzyłam z niedowierzaniem, jak moje mieszkanie nagle zaczyna się zmieniać. Zastanawiałam się, co jeszcze mnie dzisiaj czeka, podczas gdy monterzy starali się ustawić kanały telewizyjne.

— Gotowe, pani Magdo — poinformował z uśmiechem niebieskooki mężczyzna. — Teraz może pani korzystać do woli z szybkiego internetu i nowego laptopa, przełączając pilotem z jednego programu na drugi.

— Ile płacę? — zapytałam, lekko przy tym wzdychając.

— Nasza usługa jest darmowa. Do widzenia! — Skinęli głowami, po czym obaj opuścili wynajmowaną przeze mnie kawalerkę.

Nadal byłam w ogromnym szoku, gdyż nie docierało do mnie to, co się dzieje. Opłacony z góry czynsz, nowy telewizor i laptop z szybkim internetem LTE. Zadzwoniłam do właściciela mieszkania, by dowiedzieć się czegoś więcej na ten temat, ale odmówił mi jakiejkolwiek odpowiedzi. Doskonale wiedział, kto jest dla mnie tak hojny, ale nie puścił pary z ust. Trzeba przyznać, że był człowiekiem niezwykle lojalnym i potrafił dochować tajemnicy.

Poniedziałek, 26 maja 2014 roku

Magda

Nie dość, że weekend spędziłam przed telewizorem, to i poniedziałkowy poranek zaczęłam tak samo. Wciąż czekałam na telefon z ofertą pracy, a seriale świetnie zabijały mój czas. Pogoda nie była dzisiaj zbyt przyjazna. Pomimo że na zewnątrz było jakieś szesnaście stopni, słońce nie miało możliwości wydostania się zza chmur. Przez okno dostrzegłam, jak młoda kobieta odgarnia z twarzy swoje długie włosy, które tańczyły pod wpływem silnego wiatru. Musiało być naprawdę mało przyjemnie, a ja niezbyt przepadałam za taką pogodą.

Zrobiłam dwa łyki kawy, kiedy nagle dostałam wiadomość SMS: „Przepraszam. Dupek ze mnie. Zgłoś się do szpitala na badania, niekoniecznie do mnie. Marek”.


Zastanawiałam się nad odczytaną treścią, ale mimo to nie odpisałam. Chyba byłam zbyt uparta i to dlatego nie potrafiłam się tak po prostu przełamać. Nie wiem dlaczego, ale pocałunek ten tak bardzo utkwił mi w pamięci, że nie mogłam go wyrzucić z głowy, a co dopiero o nim zapomnieć. Z jednej strony przeraziła mnie bliskość Marka, z drugiej natomiast poczułam się tak lekko i bezpiecznie. Za nic w świecie nie potrafiłam tego wszystkiego zrozumieć. Aby wyrzucić Marka ze swoich myśli, włączyłam laptopa i założyłam sobie konto na stronie internetowej promującej modelki. Uzupełniłam dane niezbędne do aktywacji swojego profilu, a jako zdjęcie profilowe wstawiłam jedynie swój uśmiech. W ten sposób nie zdradzałam swojej sylwetki i liczyłam, że natrafię na normalną agencję.

Wtorek, 27 maja 2014 roku

Magda

Obudziłam się dzisiaj wyjątkowo późno, gdyż było po godzinie jedenastej. Nie mogę sobie przypomnieć treści swojego snu, ale musiało być w nim coś niezwykłego. Dawno bowiem nie miałam od rana tak świetnego humoru i tak widocznego uśmiechu. Śniadanie zaczęłam od gorącej herbaty i tabliczki czekolady. Dbałam o swoją szczupłą sylwetkę, jednak nie na tyle, by całkowicie odmówić sobie słodkiej przyjemności. Miałam cichą nadzieję, że dziś los się do mnie uśmiechnie i otrzymam telefon w sprawie pracy. Nie czarujmy się — ciągłe siedzenie w czterech ścianach stawało się coraz bardziej męczące.

Na portalu modelingowym nie otrzymałam ani jednej wiadomości prywatnej. Co dziwne, pod zdjęciem profilowym, jakim było jedynie moje spojrzenie, dostrzegłam kilka pozytywnych komentarzy z prośbą o dodanie fotografii całościowej. Przeglądając profile obcych kobiet, byłam pod wrażeniem ich sposobu pozowania. Głębokie spojrzenie i zmysłowo wyciągnięta do przodu noga działała na wyobraźnię. Wiele modelek miało zdjęcia w dość skąpym, niezwykle wyzywającym ubraniu. Nieliczne natomiast ukazywały swoją nagość w sposób zarówno subtelny, jak i odważny. Profile były tak liczne, że aż sprzykrzyło mi się ich przeglądanie. Poza tym zaczęłam odnosić wrażenie, że ja wśród tylu pięknych kobiet to taka czarna owca. Konkurencja była naprawdę spora, ale ja nie mogłam tak po prostu, bez walki, odpuścić. Wróciłam do Warszawy, aby spełnić swoje największe marzenie, a nie po to, aby porównywać się z rówieśniczkami. Każda z nas miała w sobie coś, co przyciągało niczym magnes, a fotografowie i sponsorzy wybierali według własnych potrzeb i kryteriów. Postanowiłam zrobić duży krok do przodu i wystawić więcej swoich zdjęć…

Marek

Skończyłem właśnie poranny dyżur w szpitalu, kiedy w mojej kieszeni niespodziewanie zawibrował telefon. Widząc nadchodzące połączenie, stanąłem jak wryty na środku korytarza.

— Panie Marku… — Szturchnęła mnie młoda pielęgniarka. — I jak będzie z tym poniedziałkiem? Naprawdę muszę wyjechać — oznajmiła.

— Nie mam dzisiaj do tego głowy. Możemy wrócić do tematu w piątek? — zapytałem, chowając telefon do białego fartucha.

— To niemożliwe, gdyż piątek mam odgórnie wolny, a wyjechać planuję najpóźniej w sobotę rano. Wie pan doskonale, że bardzo rzadko odbieram tutaj urlop. — Kobieta spuściła wzrok, próbując ukryć napływające do oczu łzy. — Nie chcę, by wyjechał tak bez pożegnania.

— No już — powiedziałem, podając jej paczkę chusteczek higienicznych. — Uśmiechnij się i nie płacz, proszę. — Uniosłem dłonią jej podbródek. — Spójrz mi w oczy — kontynuowałem. — Masz wolne od jutra do przyszłej środy. Cały tydzień przed tobą, więc pakuj się i uciekaj do ukochanego.

— Panie doktorze, ale ja tyle wolnego nie potrzebuję.

— Niezależnie od tego, kiedy wrócisz, miejsce będzie na ciebie czekało. Jakoś sobie poradzę tutaj bez ciebie. — Uśmiechnąłem się, kładąc swoją dłoń na jej ramieniu. — Jestem z ciebie bardzo zadowolony — powiedziałem, po czym udałem się w stronę wyjścia.

Za swoimi plecami usłyszałem słowo „Dziękuję”, ale już się nie oglądałem za siebie, tylko lekko uniosłem w górę lewą rękę.

Choć zadzwoniła tylko raz, a ja nie odebrałem, pozostawiła wiadomość z adresem zamieszkania. Co jak co, ale dla mnie był to bardzo dobry znak — i miałem cichą nadzieję, że przekonam ją do dokładniejszych badań laboratoryjnych.

Magda

Nie miałam pojęcia, czy dobrze robię, po tym wszystkim zapraszając go do siebie. Prawdę mówiąc, oprócz niego, nie znałam w Warszawie kompletnie nikogo. Zanim zadzwonił dzwonek do drzwi, zdążyły pojawić się w mojej głowie wątpliwości i myśli o ośmieszeniu się w jego oczach. Na wycofanie się było już jednak za późno.

— Witaj — powiedziałam, otwierając na oścież frontowe drzwi kawalerki.

Granatowe dżinsy i czarna koszula doskonale komponowały się z elegancką marynarką z jedwabiu. Skórzany pasek był tylko dodatkiem, a jego uśmiech kropką nad „i”. Nigdy nie widziałam Marka w takiej stylizacji. Byłam pod ogromnym wrażeniem jego wyglądu i kompletnie mnie zatkało.

— Mogę wejść? — zapytał, stojąc niepewnie w progu.

— Yyyy… — Zaczerwieniłam się, po chwili dodając: — Oczywiście, zapraszam.

— Kawa czy herbata? — zapytałam, widząc, jak rozgląda się po kątach mojego małego gniazdka.

— Myślę, że wystarczy woda niegazowana i trochę twojego uśmiechu. — Puścił oczko, po czym usiadł na złożonym wcześniej łóżku. — Fajnie się tutaj urządziłaś — kontynuował. — Duża przesuwana szafa, i to pionowe lustro… Musisz mieć sporo ubrań. — Uśmiechnął się.

Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.
E-book
za 15.75
drukowana A5
za 57.7