Niebo tego ranka miało kolor spranej pościeli – ani błękitne, ani szare, jakby zawieszone pomiędzy snem a jawą. Marta siedziała przy kuchennym stole, oparła się łokciem o blat i patrzyła na parę unoszącą się znad kubka kawy. W domu panowała cisza, ta szczególna cisza, która pojawia się tylko wtedy, gdy wszystkie urządzenia są wyłączone, a w powietrzu unosi się zapach wilgoci po nocnym deszczu.
Coraz częściej łapała się na tym, że dłużej niż zwykle przygląda się zwyczajnym rzeczom – jakby nagle zaczęły przemawiać innym językiem. Biały obrus na stole z nową plamą, odcisk dłoni na szybie, skrzypienie drewnianej podłogi w korytarzu, które przypominało jęk. Wszystko wydawało się pełne znaczeń, choć sama nie potrafiła ich nazwać.
Marta miała czterdzieści dwa lata i coraz częściej czuła, że życie wymyka się z rąk. Kiedyś planowała przyszłość, teraz jej myśli krążyły wokół tego, co utracone. Była nauczycielką języka polskiego w liceum, znała na pamięć wiersze, które w młodości rozpalały jej wyobraźnię, ale dziś brzmiały jak wyblakłe fotografie. Uczniowie patrzyli na nią z obojętnością albo z lekkim politowaniem, a ona udawała, że to nie robi wrażenia.
Wstała, podeszła do okna i otworzyła je szeroko. Wciągnęła w płuca chłodne powietrze – pachniało mokrą ziemią i liśćmi. Ten zapach przypominał jej coś kończącego się, jak ostatnia nuta melodii, której nikt już nie zaśpiewa.
Na stole zawibrował telefon. Wiadomość od córki: „Nie mogę przyjechać w weekend, mam za dużo nauki. Kocham Cię”. Marta uśmiechnęła się blado, ale serce ścisnęło jej się boleśnie. Tak proste zdanie, a uświadomiło jej, jak bardzo ostatnio żyła sama.
Przymknęła oczy, chcąc na chwilę zatrzymać ten smutek. I wtedy usłyszała coś dziwnego – cichy szelest, jakby ktoś przesunął kartkę papieru tuż przy jej uchu. Otworzyła oczy gwałtownie i rozejrzała się po kuchni. Była pusta.
A jednak miała pewność, że ktoś — albo coś — właśnie próbowało zwrócić na siebie jej uwagę.Marta wciąż stała przy oknie. Czuła jak po plecach przebiega jej dreszcz, choć powietrze nie było chłodne. Zbyt dobrze znała ten dom, żeby pomylić zwyczajne odgłosy z czymś obcym. Wsunęła dłonie w kieszenie swetra i przez chwilę po prostu słuchała. Nic więcej się nie wydarzyło. Tylko cisza, tak gęsta, że aż bolały od niej uszy.
Odwróciła się i powoli przeszła do salonu. Książki leżały rozrzucone na stoliku, niektóre otwarte, jakby ktoś je przeglądał. Wczoraj wieczorem zasnęła na kanapie i nie pamiętała, czy miała siłę, by je odłożyć. Wzięła jedną do ręki. Był to tom poezji, jeszcze z czasów studiów. Kartki pachniały kurzem i czymś, co kojarzyło jej się z dawno minionymi chwilami.
Usiadła, otworzyła książkę na przypadkowej stronie i zaczęła czytać. Słowa nie chciały się jednak układać w sens, jakby patrzyła na obcy język. Westchnęła, zamknęła tom i odłożyła go obok. Miała wrażenie, że życie wymyka jej się nawet w tak prostych gestach jak czytanie.
Spojrzała na zegar. Była ósma trzydzieści. Do pracy powinna wyjść za pół godziny. Podniosła się, przeszła do łazienki i długo wpatrywała się w swoje odbicie. Twarz miała spokojną, ale oczy wydawały się inne. Jakby patrzyło z nich coś, co nie należy już do niej.
Przechyliła głowę i wtedy znowu usłyszała ten dźwięk. Tym razem nie był to szelest, ale coś bliższego, jakby ktoś stał tuż obok i odetchnął jej wprost do ucha. Odruchowo cofnęła się o krok, serce zaczęło bić szybciej. Obejrzała się za siebie, lecz w łazience była tylko cisza i zapach mydła.
Marta położyła dłoń na umywalce, żeby się uspokoić. Powtarzała w myślach, że to nic, że jest zmęczona, że wyobraźnia płata jej figle. A jednak w środku wiedziała, że coś się zmienia. Że to, co do tej pory było zwyczajnym porankiem, właśnie powoli zaczynało się rozpadać.Marta wyszła z łazienki i wróciła do kuchni, próbując udawać przed sobą, że wszystko jest w porządku. Kiedy stawiała kubek na stole, ręka lekko jej zadrżała i kawa rozlała się na obrus. Zmarszczyła brwi i szybko sięgnęła po ściereczkę, lecz krople już wsiąkały w tkaninę. Patrzyła, jak powstaje ciemna plama, a w jej kształcie dostrzegła coś, co przypominało twarz. Odrzuciła tę myśl, zamrugała kilka razy, ale wciąż miała wrażenie, że z obrusu spoglądają na nią oczy.
Przesunęła dłonią po materiale, jakby chciała zetrzeć obraz, lecz to tylko rozmazało kontury. Uciekła wzrokiem do okna. Za szybą przechodziła sąsiadka z psem. Jej krok wydawał się zwolniony, nienaturalny, jakby poruszała się w gęstym powietrzu. Marta poczuła, że trudno jej oddychać.
Usiadła z powrotem na krześle i pochyliła się nad stołem, przyciskając palce do skroni. Chciała uwierzyć, że to tylko nerwy, może przemęczenie. Ale wtedy zadzwonił dzwonek do drzwi. Głośny, natarczywy, jakby ktoś niecierpliwie naciskał go raz za razem.
Serce podeszło jej do gardła. Spojrzała na zegarek. Była dopiero dziewiąta. Nikt o tej porze nie przychodził. Podniosła się i ruszyła powoli w stronę przedpokoju. Każdy krok wydawał się cięższy niż zwykle. Gdy dotarła do drzwi, przez chwilę wahała się, czy je otworzyć. Dzwonek ucichł. Nastała cisza, tak gęsta, że aż dzwoniło jej w uszach.
Oparła dłoń na klamce i uchyliła drzwi, ale na klatce schodowej nikogo nie było. Tylko zapach zimnego powietrza i echo kroków, które mogły być jej wyobraźnią. Zamknęła drzwi powoli i przekręciła klucz.
Kiedy się odwróciła, zobaczyła, że światło w salonie miga. Żarówka raz rozjaśniała pokój, raz gasła, zostawiając go w półmroku. Marta poczuła, jak włosy na karku stają jej dęba.Marta podeszła do włącznika i nacisnęła go kilka razy. Światło wciąż migało, jakby ktoś bawił się instalacją elektryczną. W końcu żarówka całkiem zgasła, zostawiając salon w półmroku. Kobieta westchnęła nerwowo i odwróciła się w stronę kuchni, żeby zapalić lampkę stojącą na stole.
Zatrzymała się jednak w pół kroku. Na lustrze w przedpokoju zobaczyła odbicie swojej sylwetki, ale coś w nim było nie tak. Stała dokładnie naprzeciw tafli, a mimo to odbicie zdawało się opóźnione. Jej własna twarz poruszała się z lekkim zwłoką, jakby obraz w lustrze żył własnym rytmem. Marta otworzyła usta, ale odbicie zrobiło to ułamek sekundy później. Poczuła jak serce ściska się w lodowatym uścisku.
Zrobiła krok do tyłu i zamknęła oczy. Wmawiała sobie, że to złudzenie, może efekt zmęczenia. Kiedy jednak spojrzała znowu, odbicie już było zwyczajne. Stała tam ona sama, zbyt blada, z oczami pełnymi strachu.
Nagle w kuchni zabrzmiał dźwięk. Krótki, metaliczny, jak upadek łyżeczki na podłogę. Marta drgnęła, pośpiesznie ruszyła w tamtą stronę, a serce waliło jej w piersi tak mocno, że czuła je w gardle. W kuchni jednak wszystko wyglądało normalnie. Tylko okno, które wcześniej zostawiła zamknięte, było teraz uchylone na oścież. Firanka poruszała się powoli, jakby ktoś dopiero co przeszedł przez pomieszczenie i zostawił za sobą ruch powietrza.
Marta cofnęła się i oparła plecami o framugę drzwi. Czuła, że nie jest sama, choć nie potrafiła wskazać źródła tej obecności. W powietrzu unosił się zapach, którego nie znała – słodki, mdlący, przypominający spalony wosk.
Szept. Delikatny, urwany, tak bliski, jakby ktoś mówił tuż przy jej uchu. Nie rozumiała słów, brzmiały jak język, którego nigdy wcześniej nie słyszała. Marta zacisnęła powieki, dłonie miała wilgotne od potu. Gdy ponownie otworzyła oczy, zobaczyła, że na stole obok kubka z kawą leży kartka. Była czysta, tylko na środku pojawiła się wilgotna smuga, przypominająca literę, której jeszcze nie umiała rozpoznać.Marta podeszła do stołu z bijącym sercem. Wzięła kartkę do rąk i przesunęła palcami po wilgotnym śladzie. Atrament? Krew? Tylko woda? Nie miała pojęcia, a jednak ślad układał się w kształt, który coraz wyraźniej przypominał literę M. Odrzuciła kartkę z nerwowym ruchem i ta spadła na podłogę, cicho szeleszcząc.
W tym samym momencie poczuła, że powietrze w kuchni zgęstniało. Nie było przeciągu, a jednak firanka drżała, jakby ktoś stał tuż obok i poruszał materiałem. Marta uniosła głowę i wtedy usłyszała to znowu — szept, już nie urywany, ale dłuższy, rozciągnięty w nieznanym języku. Było w nim coś melodyjnego, a jednocześnie lodowato zimnego.
Zrobiła krok w stronę okna, a głos ucichł. Wtedy poczuła, że coś musnęło jej ramię. Odskoczyła, uderzając biodrem o stół. Drżała cała, bo była pewna, że ktoś stał obok niej.
— Kto tam…? — jej głos był cichy, zduszony.
Odpowiedziała jej cisza. Ale w tej ciszy było coś więcej. Jak echo, które trwało za długo. Marta zdała sobie sprawę, że słyszy własny oddech, a zarazem jeszcze jeden, cichszy, obcy.
Spojrzała z powrotem na kartkę, która leżała na podłodze. Smuga rozlała się bardziej i teraz układała się w wyraźniejsze znaki. Litery były kaligraficzne, obce, ale jedna z nich była znajoma — przypominała krzyż. Marta uklękła, dotknęła kartki i nagle poczuła, jakby przez jej ciało przeszedł prąd.
W głowie odezwał się głos. Nie przez uszy, ale od wewnątrz, jakby ktoś mówił prosto do jej myśli.
„Słyszysz mnie.”
Marta gwałtownie podniosła głowę, oddech rwał jej się w krótkich seriach.
„Słyszysz mnie” — powtórzyło echo.
Zacisnęła powieki, próbując wyrzucić ten głos ze świadomości. Ale on był coraz wyraźniejszy. Nie mówił pełnymi zdaniami, raczej pojedynczymi słowami, które wbijały się w jej myśli jak ostrza: „Czekaj… idź… zobacz…”.
Marta zatkała uszy dłońmi, choć wiedziała, że to na nic.
„Już czas” — szepnęło coś, a słowo zawisło w jej głowie jak dźwięk, który nie chce zgasnąć.Marta cofnęła się pod ścianę i osunęła na podłogę. Siedziała skulona, obejmując kolana ramionami, jakby mogła w ten sposób odgrodzić się od tego, co działo się w jej wnętrzu. Oddychała szybko i płytko, ale głos nie ustępował.
„Nie bój się.”
Zacisnęła powieki mocniej, jak dziecko, które wierzy, że jeśli niczego nie zobaczy, to i samo pozostanie niewidzialne.
„Nie bój się” — powtórzył głos, tym razem łagodniej.
— Kim jesteś? — wyszeptała, nie otwierając oczu.
Cisza trwała chwilę zbyt długo. Potem pojawiło się słowo, które zadrżało w niej jak struna.
„Pamiętasz mnie.”
Marta otworzyła oczy. Serce waliło jej tak mocno, że miała wrażenie, iż zaraz rozedrze jej klatkę piersiową. Rozglądała się po kuchni, ale wszystko wyglądało zwyczajnie. Tylko światło zgaszonej żarówki nie chciało się zapalić, choć naciskała przełącznik raz po raz.
— Nie pamiętam… — wymknęło jej się cicho.
„Pamiętasz.”
Kartka, która leżała na podłodze, nagle poruszyła się, jakby pociągnięta niewidzialną dłonią. Przesunęła się w jej stronę powoli, centymetr po centymetrze, aż zatrzymała się tuż przed jej stopami. Marta nie chciała jej dotykać, ale nie mogła oderwać od niej wzroku. Smuga, która wcześniej przypominała krzyż, rozlała się teraz w wyraźne słowo: „wróć”.
Marta zasłoniła usta dłonią, czując jak gardło zaciska się w panicznym odruchu.
„Wróć” — powtórzył głos w jej głowie.
Nie wiedziała, co to znaczy. Dokąd miała wrócić? I skąd ten głos mówił? Nie brzmiał ani groźnie, ani łagodnie. Był jak echo, które pochodziło z miejsca, do którego jeszcze nie sięgała pamięcią.
Powoli podniosła się z podłogi, chwiejnie, jakby jej nogi straciły siłę.
— Jeśli to sen, chcę się obudzić — powiedziała na głos.
„To nie sen” — odpowiedział głos natychmiast, pewnie, bez wahania.
Marta poczuła, jak coś zaciska się w jej piersi. Wiedziała, że nie wymyśla tych słów. Ktoś naprawdę tam był. Ktoś, kto znał ją lepiej niż ona sama.Marta weszła powoli do salonu. Czuła, że każdy krok odbija się w niej echem, jakby podłoga była pusta w środku. Zasłony drżały lekko, choć powietrze było nieruchome. Spojrzała na zegar stojący na komodzie. Wskazówki nie poruszały się. Zatrzymały się na dziewiątej dziesięć i trwały w miejscu, jakby czas w całym mieszkaniu został zawieszony.
Podniosła rękę do twarzy i spojrzała na swój zegarek. Wskazywał tę samą godzinę, nie drgnął ani o sekundę. Marta poczuła, że zaczyna brakować jej tchu.
„Nie patrz na czas” — odezwał się głos. Tym razem był bliższy, wyraźniejszy, jakby stał tuż obok.