Wstęp
Właśnie masz przed sobą część mojej duszy.
Twoją decyzją jest to, co z nią zrobisz i co z niej wyniesiesz.
To będzie twoje.
Moja będzie jedynie satysfakcja,
jeśli choć jeden z napisanych przeze mnie wierszy,
odciśnie ślad na twoim sercu.
Z otwartym umysłem
przechodząc przez moje myśli,
spróbuj odnaleźć swoje własne.
Aleksandra Rogala
„Taki jest potrzask. Ani co wziąć stąd
Ani z czym dobiec na koniec:
Strych mój i powrót,
Zguba i miłość,
Której zabić nie umiem
Ani obronić."
Kazimierz Wierzyński „Kufer”
Atrapa
Wszystko czego dziś mi trzeba
Pary dłoni niczyich
Jakichś skroni przy twarzy
Byle jakich ust
Czyiś dwoje oczu
Jakiejś koszuli
Jakiejkolwiek nadziei
By stworzyć twoją atrapę
Byleby żyć
Byle co
Gdzie
Jak
Kto
Byleby tylko kochać
Nic nie warte
Bylejakości
W imię popapranej miłości
Bóg tak chce
Patrzyła na mnie ozięble
Kąciki ust jej zadrżały
Oczy poprzewracane
Rzewnymi zalały się łzami
Dość płaczu
Dość żalu
Dość nienawiści do Ciebie
Przebacz mi jak ja tobie
Już nie wrócimy do siebie
Oszczędź mi swoich czułości
Już minął piekielny ich głód
A jeśli zapytasz czemu
Odpowiem
Deus vult
Broń
Spotkałem ją kiedyś
Chociaż rozumiała życie
Skórę miała tak delikatną
Jak gdyby nigdy nie doznała cierpienia
Wierzyła w to
W co inni nie wierzyli
Mówiła że miłość
To jej największa broń
Którą zwalczy całe to zło
I chociaż świat był przeciwko niej
Ciągle chciała zbawiać ludzi słowem
Odeszła
Czas mija
A zmartwychwstania jeszcze nie było
Burza
Nocami bardzo chce się płakać
Lecz często brakuje łez
Wszystkie zużyte już dawno
Wsiąknęły w pościel
Gniewu już nie widać
A smutku nie słychać
Tylko żal
Czasami przechodzi po ciele
Wzdłuż lewego ramienia
Do końców palców
Przeskakuje na brzuch
Biegnie mostkiem
I nagle przebija skórę
Ściska serce i gardło
Ucieka ustami
Z wielkiej burzy mały deszcz
Najwyżej trzy łezki
Deszcz
Na wielkim pustkowiu
Wielka susza
Niedopowiedzenia powodują odwodnienie
Serce
Popękana ziemia
I ja
Ze szklanką wody
Która paruje w upale
Przewracając ziarenka piasku
Czekam na deszcz
Dotyk
Halinie Poświatowskiej
za kradzież jej myśli
Bezwstydnie rozchylam ramiona
Byś złożył na piersi swą głowę
Dłońmi upajam swą duszę
Ustami sycę mą mowę
I nie mów że dotyk
Płoszy spokój
Bo kwitnę wielobarwnym ogrodem
Wśród kropel deszczu czułości
Budzę się ciepłym wschodem
Szczelnie zamkniętym motylem
Jestem w mydlanej bańce
Polecę na lekkim wietrze
Zabłysnę
Rozetlę się
Zgasnę
Z miłości
Dwa słońca
W twoje oczy wpatrzona
Jak w dwa ostatnie słońca wszechświata
Co rozpalają duszę i trawią lęk
Przy tobie nie boję się niczego
Śmierci ani tym bardziej życia
Jednym słowem odebrałeś nocy mrok
A dzień obdarowałeś pogodnym niebem
I zleżały kurz zleciał z moich rąk
Gdy zaczęłam wyciągać je ku tobie
Uwierzyłam w coś czego nie widać
Ani dłonią niepewną dotknąć nie można
Uwierzyłam
Choć wszyscy już zwątpili
Dziewięć żyć
W całym tym stadzie
Tylko ona była kotem
Futro miała miękkie
A pazury ostre
Uwielbiała spać w ciepłych miejscach
Dlatego tuliła mnie w nocy
Nie miała własnych dróg
Bo cały ten świat nie był jej
Nie przywiązywała się do niczego
Odchodziła od złych ludzi
Oczy miała takie
Że potrafiła zatrzymać biegnące życie
Spoglądała groźnie jak tygrys
I nieczęsto kochała
Miała dziewięć żyć
I to właśnie mi
Oddała każde z nich
Galaktyka
I nagle wszystko wybuchło
Wydzieliła się energia nieporównywalnie większa
Od energii atomowej
Nieporozumieniem było błądzenie w czasoprzestrzeni
Gdzie i czas i przestrzeń były pojęciami względnymi
Bezwzględne było jedynie moje wariactwo
Zdarzyło mi się kiedyś wpaść w twoją atmosferę
Przyznam że odnalazłem się tam jak nigdzie indziej
Od tej pory krążę wokół Ciebie pilnując swojej orbity
Oddalony o setki kilometrów od twojego wnętrza
Mimo wszystko czuję emitujące ciepło
I chyba już tak zostanie
Kiedyś to wszystko nas pochłonie
Pozostanie jedynie wielka czarna dziura
Bólu żalu i niespełnienia
Póki co będziemy przez lata świetlne krążyć
Ja twój księżyc wokół Ciebie
I my razem
Jedna galaktyka wędrująca wokół słońca
Nazywanego miłością
Herbata
Herbata w kubku zimna
Jak twoje ręce drżące
I jak serce moje
Od chłodu martwe
Myśli w słowa
Ubierać już nie będę
Bo takie nagie
Są bardziej przystępne
I pojąć je łatwiej
I chociaż mówiłam że nie odejdę
Odchodzę
Bo już nikt nie woła
Nikt nie ma mnie w pamięci
I wracać nie ma już do kogo