Przygoda pierwsza
Ani nie był to maj, ani żadna kępa nie pachniała w okolicy. Świat zasnuła bura peleryna późnojesiennej pogody. To mżyło, to siekło deszczem. Na przemian. Kto nie musiał, nie wychylał nosa z domu. Ulice wydawały się wymarłe, jednak dobry obserwator dostrzegłby sunącą w zawierusze postać. Poruszała się powoli, lekko zgarbiona i jakby szurając nogami. Nie przeszkadzał jej przejmujący wiatr — jak czołg odpierała jego ataki.
Kto chciałby wychodzić w taką pogodę? Jaka powinność nim kierowała? Jaki miał cel?
Celem okazał się być osiedlowy pub, z nazwą wdzięczną, a obsługą fenomenalną. Co więcej, dający stałym bywalcom możliwość brania na kreskę w trudniejszych momentach życiowych. A to już było coś. Prawdziwy customer experience i ludzka twarz biznesu. Twarz ta należała do właściciela, którego imienia nie będziemy wymawiać, aby nie kusić licha. Jeszcze usłyszy (właściciel, bądź licho) i zrobi się licho.
Wróćmy do sunącej postaci. Już weszła w krąg światła dawanego przez wiszący nad wejściem lokalu neon. Już można było zauważyć jej płomiennorude wąsy oraz potarganą na wszystkie strony brodę. W jej oczach widać było dzikie pragnienie. Pragnienie napicia się porządnego, niechrzczonego piwa z dużą ilością gazu. Kolejny wprawny obserwator dostrzegłby, że postać ta, mimo panującej pogody, miała na stopach japonki. W lokalu, do którego zmierzała nikogo to jednak nie dziwiło. Był to bowiem Człowiek Andrzej.
— Cześć wam. — rzucił pod wąsem w stronę baru z fenomenalną obsługą i właścicielem, który siedział na swoim zwykłym miejscu, niby to schowany za filarem, ale jednak wszystkowidzący.
Człowiek Andrzej od zarania dziejów robił wszystko, aby stać się realnym bohaterem rodem z komiksu. Był rudy, był dobrze zbudowany (nie każdy bohater musi mieć kaloryfer, niektórym wystarcza bojler), miał brodę i wąs (a ten wąs nie jedną piczą trząsł!), a do tego charakteryzował się powolnymi ruchami, stoickim spokojem i zwichrowanym poczuciem humoru. No i nosił japonki cały rok, nawet zimą.
Człowiek Andrzej miał w życiu dwie pasje — piwo i cycki. Piwo musiało być koniecznie zimne i mocno gazowane, a cycki damskie. Za męskimi jakoś nie przepadał. Andrzej nie miał w życiu wielu kobiet, to wiele kobiet miało Andrzeja. I wiele wspominało to potem z rozrzewnieniem, stawiając go za wzór swoim facetom, mężom oraz kochankom.
Obie pasje mógł realizować we wspomnianym lokalu, który był jego domem bardziej, niż pokój w akademiku, w którym mieszkał od lat, mimo, iż od lat studentem nie był. Ale Andrzej potrafił się w życiu ustawić. Co więcej, do owego lokalu miał naprawdę blisko, zatem dotarcie do niego nawet w taką pogodę i do tego w japonkach, nie stanowiło dla niego problemu. Zresztą mało co stanowiło. Andrzej, jak prawdziwy stoik, godził się na to, co przynosiło mu życie.
Tym razem życie, pod postacią całkiem młodej, całkiem sympatycznej i nawet całkiem ładnej barmanki, przyniosło mu piwo i miseczkę solonych orzeszków. Zanurzył wąsa w piwnej pianie i poczuł, że to jest właśnie to, czego potrzebował. Rozsiadł się wygodniej przy barze i zanurzył w rozmyślaniach. Rozmyślał o życiu, wszechświecie i całej reszcie, ale mimo swojej bujnej wyobraźni, nie był w stanie przewidzieć tego, co stanie się prawie piętnaście lat później…
Przygoda druga
Siedząc nad kolejnym kuflem piwa Człowiek Andrzej popadł w refleksyjny humor. Ze względu na pogodę w lokalu nie było zbyt wielu gości, zatem nie miał też za bardzo z kim porozmawiać. Całkiem młoda, całkiem sympatyczna i nawet całkiem ładna barmanka zajęta była rozmową z Przystojniakiem, który dosiadł się do baru, a Właściciel z Ludzką Twarzą co rusz odchodził rozmawiając przez telefon.
Człowiek Andrzej z nudów przyglądał się Przystojniakowi, który zawzięcie bajerował barmankę, nie mając świadomości, że ta daje się bajerować tylko po to, by zrobić sobie na nim większy utarg. Wśród fenomenalnej obsługi lokalu panowała bowiem niepisana rywalizacja o to, kto z nich potrafi lepiej zbajerować przychodzących gości i tym samym zarobić więcej. Liczyły się przede wszystkim napiwki i utarg. Dziewczynie pracującej dzisiaj Człowiek Andrzej często w tym pomagał. Nie dlatego, że jakoś bardzo ją lubił, czy chciał zaciągnąć do łóżka. Po prostu miała fajne cycki, co podkreślała nosząc mocno wydekoltowane bluzki lub sukienki.
Kiedy tak obserwował zmagania Przystojniaka, nagle poczuł zapach jego perfum. Armani Acqua di Giò Pour Homme, z mandarynkowo-pomarańczową nutą. Jego myśli automatycznie przeskoczyły do pewnego lutowego wieczoru.
Siedział wtedy przy barze, podobnie jak teraz i w wiele innych wieczorów. Delektował się kolejnym zimnym piwem i przysłuchiwał rozmowie toczonej po przeciwnej stronie baru. Młody Człowiek konsultował z Właścicielem z Ludzką Twarzą pomysł na oświadczyny. Zbliżały się Walentynki i chciał to uczynić właśnie w ten dzień. Romantyk — skomentowała to barmanka. Młody i głupi — pomyślał Człowiek Andrzej. Właściciel z Ludzką Twarzą w specyficzny dla siebie sposób nie skomentował, tylko zamówił trzy kieliszki miętówki.
Młody Człowiek wymyślał coraz to nowe sposoby, akcję umieszczając w lokalu z fenomenalną usługą, bo to miejsce Wybranka Jego Serca lubiła najbardziej. Ustalił już, że chciałby mieć loże przy barze tylko dla siebie (promocyjnie, ze wzgląd na stałą obecność pary w lokalu, Właściciel z Ludzką Twarzą wycenił rezerwację na jedyne 300,00 zł), do tego sto pięćdziesiąt świec, bo tyle tygodni spotykał się ze swoją ukochaną (100,00 zł) oraz stół obsypany płatkami róż (w gratisie). Wybrał także menu kolacji (zapiekanka mięso-ziemniak na dwoje oraz sałatka owocowa deser), nie wiedział jednak, jak zorganizować kulminacyjny punkt programu, czyli oświadczyny sensu stricte. Mętnie planował podarować Wybrance Swojego Serca prezent, w którym będzie ukryty pierścionek, jednak za nic w świecie nie był w stanie wymyślić czegoś oryginalnego. Odpadały kwiaty, bo Wybranka była uczulona, odpadały czekoladki, bo była na wiecznej diecie, odpadały w końcu perfumy, bo używała okropnie drogich i trudnodostępnych. Zaproponowanego przez barmankę pluszaka uznał za pomysł zbyt banalny. Proponowana przez Właściciela z Ludzką Twarzą butelka dobrego alkoholu odpadała, bowiem Wybranka była abstynentką.
Człowiek Andrzej przysłuchiwał się tej rozmowie z coraz większym zaciekawieniem, aż w końcu zrobiło mu się autentycznie żal chłopaka, zatem rzucił pod wąsem:
— Boczek i pomarańcze.
Po drugiej stronie baru zaległa pełna konsternacji cisza. Przerwał ją Właściciel z Ludzką Twarzą, znający oszczędność wypowiedzi Człowieka Andrzeja.
— Ale masz na myśli, żeby pierścionek zaręczynowy schował w paczce z boczkiem i pomarańczami?
— Tak.
— Dlaczego akurat taki zestaw? Co ma boczek do pomarańczy? — zapytał z nieskrywanym zaskoczeniem Młody Człowiek.
Wszyscy spojrzeli z zaciekawieniem, jak też Człowiek Andrzej uargumentuje swój pomysł. Ten zaś wziął spory łyk piwa, otarł pianę z rudego wąsa, westchnął, po czym wyjawił im sedno swojej wypowiedzi.
— Kiedy zobaczy boczek, będzie wiedziała, że potrafisz zadbać o jej podstawowe potrzeby. Każda kobieta kocha boczek, ale żadna, a zwłaszcza ta będąca na diecie, się do tego nie przyzna. Pomarańcze zaś symbolizują, że poza zapewnieniem jej dóbr podstawowych, stać cię także na coś bardziej luksusowego. Zatem boczek i pomarańcze.
Po jego wypowiedzi przy barze zapadła cisza. Nawet Stały Klient, który podszedł właśnie do baru po kolejną Warkę Jasną zatrzymał się wpatrzony w towarzystwo przy barze, a całkiem młoda, całkiem sympatyczna i nawet całkiem ładna barmanka bez słowa podała mu kolejne piwo. Wszyscy z wyczekiwaniem patrzyli na Młodego Człowieka, który myślał. Myślał tak intensywnie, że było wręcz słychać, jak zderzają się jego szare komórki. W końcu podjął męską decyzję.
— Dobre. Na pewno nietypowe. Raz kozie śmierć.
W trakcie, gdy później oświadczał się Wybrance Swojego Serca, Człowieka Andrzeja nie było w lokalu z fenomenalną obsługą. Jednak dzień później dowiedział się, że Wybranka Serca Młodego Człowieka była zachwycona i powiedziała tak. Tydzień później zaś dostał zaproszenie na jego wieczór kawalerski.
Przygoda trzecia
Z zamyślenia wyrwał go głos Właściciela z Ludzką Twarzą.
— Andrzej, Ziemia, pijemy! — zastukał kieliszkiem w blat baru. Człowiek Andrzej powoli wracał do realności. Przed nim stał pusty kufel po piwie i kieliszek miętówki. Naprzeciwko baru siedzieli Stały Klient oraz Właściciel z Ludzką Twarzą, natarczywie stukający trzymanym w dłoni kieliszkiem. Całkiem młoda, całkiem sympatyczna i nawet całkiem ładna barmanka krzątała się za barem.
Spojrzał na zegarek i stwierdził, że pora na napicie się czegoś mocniejszego jest już właściwie odpowiednia. Ujął więc stojący przed nim kieliszek, stuknął nim o blat i wypił.
Panowie siedzący naprzeciwko niego wyglądali, jakby już od dłuższej chwili delektowali się zimnym zielonym trunkiem. Że też tak pochłonęły go wspomnienia, że nic nie zauważył? Odwrócił się w stronę baru. Całkiem młoda, całkiem sympatyczna i nawet całkiem ładna barmanka czytała mu chyba w myślach, bo od razu podała napełniony złocistym płynem kufel. Ponad pół litra piwa wywołało uśmiech na jego twarzy. Pinta. Dokładnie 568 ml. Miał dwa takie kufle, przywiezione jeszcze z młodzieńczych wojaży po świecie. Oba przyniósł do lokalu z fenomenalną obsługą, bo właściwie tylko tutaj pijał piwo. I dzięki temu nie musiał czekać, aż barmanka lub barman napełnią ponownie naczynie.
Wzdrygnął się na wspomnienie barmana. Był tu taki jeden. Stasiu. Na szczęście nie zabawił długo. W dużej mierze właśnie dzięki Człowiekowi Andrzejowi. Wspomnienie przeleciało po nim jak błyskawica.
Przyszedł kiedyś z Bardzo Ważnym Człowiekiem załatwiać bardzo ważne sprawy. Za barem akurat był Stasiu. Człowiek Andrzej westchnął i postanowił uzbroić się w cierpliwość. Jeszcze większą niż zwykle. Sprawa była bowiem tego warta.
Zamówił u Stasia butelkę wódki i dwie zapiekanki. Stasiu przyniósł zamówiony napój, ale ciepły. Spokojnie wytłumaczył mu w czym rzecz i odesłał do baru. Po chwili Stasiu wrócił z wódką mrożoną, za to bez kieliszków. Człowiek — Andrzej poprosił jeszcze o popielniczkę. Stasiu wrócił z kieliszkami, ale o popielniczce zapomniał. Poleciał po popielniczkę, zabierając przy okazji kieliszki. Wrócił z popielniczką, za to bez nich.
Po kilku takich przelotkach na stole wreszcie stanęło wszystko, co niezbędne. Wódka zrobiła się już nieco ciepła, ale z Bardzo Ważnym Człowiekiem zgodnie stwierdzili, że nie mają czasu czekać na podmiankę. Nie wiadomo ile to może potrwać i co jeszcze po drodze Stasiu pomyli.
Wypili pół butelki, załatwili co trzeba i zdążyli już nawet zapomnieć o zamówionych zapiekankach, kiedy przytruptał Stasiu, dzierżąc w rękach talerze z pieczywem czosnkowym. Nie zareagowali. Zjedli. Było dobre. Ale następnego dnia Człowiek Andrzej opowiedział całą historię Właścicielowi z Ludzką Twarzą, a tydzień później Stasia już nie było.
Jak się później okazało, ucieszyło to wielu stałych bywalców lokalu z fenomenalną obsługą. Resztę fenomenalnej obsługi także.
Z zamyślenia wyrwał go ponownie stukot kieliszka o bar. Wspominając zdążył chyba wychylić kilka kieliszków, bo czuł, że zaczyna mu się kręcić w głowie. Ale właściwie nie miał nic do stracenia. Była niedziela, późny wieczór, a on zaczynał nazajutrz pracę teoretycznie o siódmej. Teoretycznie, bo ze względu na swoją fachowość bywał w pracy kiedy chciał i od której chciał, a szefostwo przymykało na to nie tylko jedno, ale oboje oczu. Ślepli i głuchli na wszystkie uwagi innych pracowników, a Człowiek Andrzej, jak to Człowiek Andrzej, przyjmował ze spokojem wszystko, co przynosił mu los.
Postanowił więc wypić jeszcze dwa kieliszki i wdać się w pogawędkę z towarzystwem przy barze. Pogawędka z jego strony składała się głównie z kiwania głową i wydawania z siebie pomruków o różnym natężeniu. O dziwo, Właściciel z Ludzką Twarzą doskonale go rozumiał i rozwijał jego pomruki w dłuższe wypowiedzi. Tym sposobem, do drugiej w nocy udało im się opróżnić trzy butelki miętówki.
Kiedy Stały Klient wytoczył się resztką sił, wspomagany przez własną żonę, która przed momentem przybyła po niego oraz Właściciela z Ludzką Twarzą, Człowiek Andrzej dopił resztę piwa, otarł wąsa i także postanowił wrócić do domu. W ferworze walki z miętówką, zgubił gdzieś jednak swoje japonki i stanął boso na płytkach.
— Zimniusie płytusie. — westchnął i udał się nieco chwiejnym krokiem w stronę wyjścia. Po chwili dogoniła go całkiem młoda, całkiem sympatyczna i nawet całkiem ładna barmanka i wręczyła mu zagubione obuwie. Założył je nie bez trudu i ruszył w drogę powrotną do domu.
Przygoda czwarta
Pogoda nie poprawiła się niestety ani o jotę. Nadal mżyło i wiało. Człowiek Andrzej jednak, podobnie jak podczas drogi w przeciwną stronę, zdawał się nie przejmować ani coraz silniejszymi podmuchami wiatru, ani wilgocią wdzierającą mu się za kołnierz. Krok miał jednak nieco bardziej chwiejny. Nie wiadomo czy to z powodu wtankowanych w siebie procentów, czy namokniętych japonek, w których ślizgały mu się stopy. Parł jednak do przodu niezrażony. Byle w stronę domu.
Czy to jednak pogoda spłatała mu psikusa ograniczając widoczność, czy strona była nie ta, co powinna, Człowiek Andrzej wciąż nie mógł do wymarzonego pokoju w akademiku dotrzeć.
Zmarzł mu nos, zmarzły dłonie. O stopach w zdecydowanie źle na daną pogodę dobranym obuwiu nie wspominając. Zatrzymał się. Potupał. Roztarł dłonie. Znał te sposoby na ogrzanie jeszcze z czasów studenckich, gdy wraz ze znajomymi wyjeżdżali na górskie wyprawy. Mieli swoją ulubioną miejscówkę w postaci chatki, która była świetną bazą wypadową. Choć już dawno nie był studentem, do tej pory zdarzało mu się na takie wyjazdy zbierać stałą od lat ekipę. Z tym, że wojaże ograniczali do trasy między wspomnianą chatką, a najbliższym sklepem monopolowym.
Kiedy już się lekko rozgrzał, rozejrzał się w koło. Zdziwił się, a zdziwić Człowieka Andrzeja wcale nie jest tak łatwo. Okazało się bowiem, że znajdował się w zupełnie obcej okolicy. Nie rozpoznawał w niej nic. Ani budynków, ani ułożenia ulic, ani tym bardziej zieleni. Zresztą zieleń człowiek Andrzej preferował tylko w jednej dostępnej formie. No dobra, dwóch. Pod postacią miętówki wypijanej z Właścicielem z Ludzką Twarzą oraz innymi przyległościami barowymi w lokalu z fenomenalną obsługą, a także w postaci małych suszonych listków. Niestety nielegalnej.
Żałował, ze nie ma przy sobie jakiegoś kompasu, czy mapy. Albo najlepiej obu tych rzeczy na raz. Z tego co pamiętał, całkiem nieźle radził sobie w biegach na orientację, na które jeździł jeszcze w szkole podstawowej. Siłą rzeczy przypomniała mu się geografka i otrząsnął się zniesmaczony.
— Jezu, prawie wytrzeźwiałem… — westchnął i ruszył przed siebie. Początkowo trochę się rozglądał, ale wciąż nie kojarzył okolicy. Doszedł więc do wniosku, że to bez sensu, zwłaszcza że wiatr się wzmógł i siekł go zimnymi kroplami po twarzy. W końcu skoro się zgubił idąc przed siebie, w ten sam sposób powinien się gdzieś odnaleźć. Idąc prosto, nie będzie przynajmniej błądził bez celu. Zawsze gdzieś dojdzie.
Bez oporów zapytał by o drogę pierwszą napotkaną osobę, bo choć nie należał do najrozmowniejszych ludzi, wyznawał zasadę „koniec języka za przewodnika”. Koniec języka wykorzystywał także do innych celów, jednakże tylko w towarzystwie płci przeciwnej. I to tylko tej, spełniającej odpowiednie wymogi. No dobra, nie czarujmy się, wymóg był jeden — fajne cycki. Niestety, na swojej drodze nie napotkał jak do tej pory żadnego człowieka. Nawet takiego bez cycków.
Szedł zatem i szedł. Przesuwał nogę za nogą przy akompaniamencie kłapiących japonek. Wiatr zelżał, zimna mżawka przerodziła się w lodowaty deszcz, zaczęło świtać. Człowiek Andrzej przemarzł i przemókł do suchej nitki. Już miał się poddać, usiąść pod najbliższym drzewem i czekać, aż ludzie zaczną wychodzić do pracy, kiedy dojrzał w oddali zarys akademika. Okazało się bowiem, że wracał do domu całkowicie okrężną drogą i dotarł do domu od strony, którą nigdy nie chodził. Nie chodził, bo nie musiał. Nie prowadziła ona ani do jego miejsca pracy, ani do baru z fenomenalną obsługą.
Westchnął zadowolony i ruszył przed siebie, pokonując ostatni, dzielący go od upragnionej mety odcinek. Kiedy już przebrał się w wygodny dres i usiadł z kubkiem herbaty, pomyślał:
„Jednak miałem rację. Idąc przed siebie, zawsze gdzieś dotrzesz”.
Przygoda piąta
To był kolejny fenomenalny wieczór w jego ulubionym lokalu. Siedział przy barze i popijał piwo, przysłuchując się rozmowie Stałego Klienta z Właścicielem z Ludzką Twarzą. Oczywiście na barze przed nimi stał nieodłączny atrybut takich spotkań — trzy kieliszki miętówki.
Rozmowa dotyczyła sprzętu, który w swoim domu powinien mieć każdy mężczyzna — kosy spalinowej. Było to o tyle dziwne, że Stały Klient mieszkał w bloku. Ale to nie zraziło go do wykorzystania nowego nabytku, zaraz po jego odebraniu. Przezornie, w tajemnicy przed żoną, zamówił bowiem dostawę na adres lokalu z fenomenalną obsługą.
I teraz właśnie, wraz z Właścicielem z Ludzką Twarzą, oglądali nabytek i dyskutowali o jego możliwościach, podlewając konwersację zielonym napojem wysokoprocentowym.
— Czyli wlewam mieszankę? — upewniał się Stały Klient.
— Tak, bo to dwusuw. — przytaknął Właściciel z Ludzką Twarzą, uderzając przy okazji rytmicznie kieliszkiem w bar. Wypili wszyscy trzej, a całkiem młoda, całkiem sympatyczna i nawet całkiem ładna barmanka momentalnie uzupełniła im szkło.
— Jeden do pięćdziesięciu?
— Do dwudziestu pięciu.
— No to chlup.
Powtórzyli degustację.
— Czyli benzyna z olejem?
— Tak, to dwusuw.
Właściciel z Ludzką Twarzą znów zastukał kieliszkiem o bar. Wypili, a całkiem młoda, całkiem sympatyczna i nawet całkiem ładna barmanka ponownie uzupełniła szkło.
— No dobra, przetestował bym ją. — westchnął Stały Klient, popijając poprzedni trunek piwem.
— Uhm. — mruknął pod nosem Człowiek Andrzej.
— Ja w sumie też jestem ciekawy jak chodzi. — dodał Właściciel z Ludzką Twarzą. — Tutaj za bramą nie kosiłem, trawa jest.
— Ale to przecież nie twój teren. — zdziwił się Stały Klient.
— Uhm. — mruknął Człowiek Andrzej. — To teren tego, co wzywa policję, bo mu głośno na ogródku dwie sekundy po dwudziestej drugiej.
— No to ja w to wchodzę. — uśmiechnął się Stały Klient.
Właściciel z Ludzką Twarzą uśmiechnął się i popukał kieliszkiem w blat. Wypili. Potem wypili jeszcze po jednym i wyszli z lokalu, aby przetestować nowy sprzęt Stałego Klienta.
Na zewnątrz panował już mrok, a w wybranym przez nich miejscu nie świeciła żadna latarnia. Ciemno było jak w dupie.
— Ciemno tu jak w dupie. — Właściciel z Ludzką Twarzą wyraził na głos myśli całej trójki.
— Mam latarkę. — Stały Klient pobiegł do lokalu z fenomenalną obsługą i po chwili wrócił ze wspomnianą latarką. — No co, nie mam światła w piwnicy, a tam piję jak teściowa przyjeżdża. — odpowiedział na zdziwione spojrzenia towarzyszy.
— Uhm.. — Człowiek Andrzej pokiwał głową i spojrzał na leżącą na ziemi kosę.
— Masz rację, odpalamy. — Właściciel z Ludzką Twarzą pomajstrował chwilę przy urządzeniu, po czym je uruchomił. Przejechał płynnym ruchem w jedną stronę, a potem w drugą. Cały zaułek wypełnił się przyjemnym zapachem koszonej trawy. Wszyscy trzej odetchnęli głęboko i przyjrzeli się dziełu Właściciela z Ludzką Twarzą. Kawałek trawnika, po którym przejechał był idealnie skoszony.
— Teraz ja! — Stały Klient wyrwał kosę z rąk poprzednika i odpalił. Zaryczało, zadymiło, ale on nic sobie z tego nie robił. Ruszył przed siebie, wymachując kosą na wszystkie strony i nie bacząc na nic. Skosił dwa słupki parkingowe. Skosił kawałek ogrodzenia sąsiada. W końcu, gdy próbował skosić krawężnik, urządzenie zacharczało, zadymiło jeszcze bardziej, aż w końcu zawyło i zgasło.
Na skwerku zapanowała głęboka cisza. Stały Klient stał w pozycji, w jakiej zastała go awaria sprzętu, a Właściciel z Ludzką Twarzą i Człowiek Andrzej wpatrywali się w niego z niemałym zaskoczeniem. Po chwili Stały Klient odłożył kosę na ziemię i spojrzał wyczekująco na towarzyszy.
— Uhm… — mruknął podchodząc do sprzętu Człowiek Andrzej.
— Hmmm… — zawtórował mu Właściciel z Ludzką Twarzą, wręczając trzymaną do tej pory latarkę Stałemu Klientowi. — Spaliłeś silnik. Albo coś się przycięło. — zawyrokował zaglądając do środka. — Poświeć.
Człowiek Andrzej także nachylił się nad urządzeniem i pomagał Właścicielowi z Ludzką Twarzą w wydziobaniu czegoś spomiędzy ostrzy. Nagle maszyna zawyła, a ostrza ruszyły. Człowiek Andrzej zdążył jednak odsunąć dłoń i teraz z niedowierzaniem patrzył na miejsce, w którym jeszcze przed chwilą się znajdowała.
— Krwawa miazga. — westchnął.
— Na szczęście się odsunąłeś. — odpowiedział na to Właściciel z Ludzką Twarzą, po czym zwrócił się do Stałego Klienta. — Po jaki chuj ją odpalałeś?
— Bo widziałem, że teraz ten kamień co się zaklinował wyleci. — odpowiedział nonszalancko stały klient.
— Mogło urwać Andrzejowi palce.
— Mogło. Ale nie urwało.
— A no nie. Możemy za to wypić.
Człowiek Andrzej nadal stał, przyglądając się to swojej dłoni, to leżącej, już wyłączonej kosie.
— Alkoholika nie tyka. — mruknął wreszcie pod wąsem i ruszył w ślad za towarzyszami do lokalu z fenomenalną obsługą, aby ukoić nerwy miętowym napojem wysokoprocentowym.
Przygoda szósta
Człowiek Andrzej idąc w stronę baru w lokalu z fenomenalną obsługą myślał o życiu, wszechświecie i całej reszcie. O tym, jak łatwo jest coś stracić (na przykład dłoń za pomocą kosy spalinowej) i jak ważna jest w życiu odrobina szczęścia.
Był tak pochłonięty swoimi myślami, że podniósł wzrok dopiero wtedy, kiedy przed jego stopami, jak zwykle w japonkach, ujrzał cegły będące podstawą baru. Spojrzał na bar i zobaczył napełniony kufel piwa, a za nim uśmiechniętą całkiem młodą, całkiem sympatyczną i nawet całkiem ładną barmankę. Odwzajemnił uśmiech i obrócił się, żeby usiąść na swoim stałym miejscu przy barze. Nie ruszył się jednak. Stało się bowiem coś niebywałego — jego miejsce było zajęte.
W normalnej sytuacji Człowiek Andrzej podszedł by do osoby, która zajęła jego miejsce i stojąc obok wpatrywał się w nią tak długo, aż zrozumiała by swój błąd. Był to sposób podpatrzony u babć w autobusach i tramwajach, kiedy jeszcze w czasach studenckich korzystał z tego typu środków transportu. Nic nie działało tak dobrze, jak niema perswazja, niewerbalny nacisk stania obok i patrzenia. Milczenie ma większa moc niż ostre słowa.
Ale to nie była normalna sytuacja. Zdecydowanie nie. Na miejscu Człowieka Andrzeja siedziała bowiem dziewczyna. Ale nie jakaś zwykła dziewczyna. Dziewczyna z najpiękniejszymi cyckami, jakie Człowiek Andrzej w życiu widział. Nie były ani za duże, ani za małe. W sam raz, aby zmieścić się w dłoni. Jędrne i foremne. Przykuły jego wzrok tak, że nie zwracał uwagi na nic więcej.
— Cześć. — powiedziała Dziewczyna z Pięknymi Cyckami. — Jestem Aneta.
Człowiek Andrzej powoli podniósł wzrok na jej twarz.
— Andrzej. — wymamrotał pod wąsem. Usiadł naprzeciwko dziewczyny. — Jesteś tu pierwszy raz? –zapytał.
Całkiem młoda, całkiem sympatyczna i nawet całkiem ładna barmanka spojrzała zza baru zdziwiona. Nie słyszała jeszcze, żeby Człowiek Andrzej powiedział do kogoś nowo poznanego aż tyle słów. Na raz.
— Tak. — odpowiedziała Dziewczyna z Pięknymi Cyckami. — Przyjechałam na szkolenie z firmy i jutro już wracam do domu. Znajoma poleciła mi ten lokal. Mówiła, że jest tu dobre piwo i fenomenalny klimat. Miała rację.
— Uhm… — odpowiedział Człowiek Andrzej.
— A ty? Jesteś stąd, czy tylko przejazdem?
— Stąd.
— Podoba mi się to miasto. Dużo starych kamienic, ale też nowoczesnych budynków. Dużo zieleni. I ludzie bardzo sympatyczni. Mogłabym tu zamieszkać.
— Zamieszkaj.
— Ale musiałabym mieć ładny dom z ogrodem. W dobrej dzielnicy.
— Będziesz miała.
— Będę?
— Będziesz.
— I musiałabym znaleźć dobrą pracę.
— Znajdziesz.
— Pomógłbyś mi?
— Tak.
— I z domem i z pracą?
— Tak.
— A co z wakacjami? Lubię jeździć w ciepłe kraje. Opalać się i popijać drinki z palemką.
— Będziesz.
— I nie ubieram się w byle co, potrzebuję dobrych ciuchów. Mnóstwa dobrych ciuchów.
— Uhm.
— I porządnego samochodu.
— Dobrze.
— I ty możesz mi to wszystko obiecać?
— Tak.
Dziewczyna z Pięknymi Cyckami zmierzyła Człowieka Andrzeja od stóp do głów. Od japonek na jego stopach, aż po rudą czuprynę. Co prawda nie wyglądał jej na zabójczo zamożnego, ale często przecież zamożni mężczyźni nie obnoszą się ze stanem swojego portfela. Pomyślała chwilę, po czym wyciągnęła z torebki karteczkę i zapisała na niej swój numer telefonu.
— Teraz muszę już lecieć, ale zadzwoń do mnie w wolnej chwili. — powiedziała wręczając kartkę Człowiekowi Andrzejowi.
— Uhm.
— To ciao. — cmoknęła go w policzek i wyszła kołysząc biodrami.
Człowiek Andrzej siedział rozmarzony nad prawie pustym kuflem piwa. Z zamyślenia wyrwała go całkiem młoda, całkiem sympatyczna i nawet całkiem ładna barmanka.
— Andrzejku… — zagadnęła stawiając przed nim napełniony kufel. — Nie podsłuchiwałam, ale siłą rzeczy słyszałam twoją rozmowę…
— Uhm…
— Przecież ty nie masz domu w dobrej dzielnicy, wypasionego auta, ani nawet kasy na markowe ciuchy…
— Uhm…
— Czyli okłamałeś tę dziewczynę? Zbajerowałeś?
— Nie.
— Jak to nie?
— Pytała, czy mogę jej to obiecać, prawda?
— No tak. A ty potwierdziłeś.
— Tak.
— Czyli oszukałeś?
— Nie.
— Jak to?
— Pamiętaj, nikt ci nie może tyle dać, ile ja ci mogę obiecać. — Człowiek Andrzej uśmiechnął się i zanurzył rudego wąsa w piwnej pianie. Całkiem młoda, całkiem sympatyczna i nawet całkiem ładna barmanka zamyśliła się chwilę, pokiwała głową i wróciła do polerowania szkła.
Przygoda siódma
To był kolejny sympatyczny niedzielny wieczór w lokalu z fenomenalną obsługą. Dochodziła godzina dwudziesta druga, a gości, jak to w niedzielny wieczór, było niewielu. Na sali zajęta była jedynie loża i dwa pojedyncze stoliki. W loży urzędowali kibice lokalnego klubu piłkarskiego, którzy racząc się piwem i zapiekankami świętowali zwycięstwo ich drużyny, nad drużyną klubu, z którym mieli odwieczną kosę. Co rusz słychać było przyśpiewki wychwalające ich klub śpiewane na przemian z tymi, które oczerniały klub przeciwnika. Nikomu to jednak nie przeszkadzało.
Przy jednym z dwóch pojedynczych stolików siedziało trzech studentów Akademii Muzycznej raczących się pizzą oraz piwem. Jedną pizzą oraz jednym piwem. Małym. Na trzech. W lokalu z fenomenalną obsługą jednak nikogo to nie dziwiło. Co więcej, ubodzy studenci budzili sympatię, zarówno w pracownikach, jak i Właścicielu z Ludzką Twarzą. Chyba, że marudzili (a i tacy się niestety czasem trafiali), to wtedy nie. Ale dla marudzących zazwyczaj był to jedyny wieczór w tym miejscu, zakończony magicznym palcem Właściciela z Ludzką Twarzą wskazującym drzwi wyjściowe oraz krótkim, acz soczystym z jego strony „Spierdalaj”. Tak potraktowany delikwent nie miał już więcej wstępu do lokalu z fenomenalną obsługą.
Drugi stolik zajmowała zakochana para. Przychodzili często, zwłaszcza w niedzielne wieczory. On miał na imię Radek, a ona miała blond włosy. Nikt z fenomenalnej obsługi nie usłyszał nigdy jej imienia, zatem mówiono, że przyszedł Radek z Blondynką. Byli to goście cisi, bezproblemowi i bardzo przewidywalni. On pijał Żywca, ona Paulanera. Wiadomo było, że na jednego Paulanera przypadają dwa Żywce, zatem barmani, widząc że Radkowi kończy się trunek, a Blondynka nadal popija swój, donosili kolejne piwo bez pytania.
Przy barze zaś siedziała stała ekipa w komplecie. Właściciel z Ludzką Twarzą, jak zawsze na swoim zwykłym miejscu, niby to schowany za filarem, ale jednak wszystkowidzący. Stały Klient, popijający jak zwykle Warkę Jasną. Muzyk, który niedawno dołączył do przybarowej ekipy, popijający zimne lane piwo. A także Człowiek Andrzej, nurzający wąsa w piwnej pianie.
Wieczór był spokojny, wręcz leniwy. Rozmowa przy barze toczyła się na tematy lekkie i przyjemne — Właściciel z Ludzką Twarzą, wraz ze Stałym Klientem i Muzykiem dyskutowali na temat różnicy między whisky, a whiskey. Całkiem młoda, całkiem sympatyczna i nawet całkiem ładna barmanka przysłuchiwała się jej siedząc po swojej stronie baru i przygotowując przy okazji zamówienia na brakujące napoje i alkohole.
— To zależy od kraju pochodzenia. Czy nazwiesz to whisky, czy whiskey. — twierdził Muzyk.
— Nie, to zależy od tego, z czego jest zrobiona. Z jęczmienia jest whisky, a z kukurydzy whiskey. — odpowiedział na to Stały Klient.
— A nie przypadkiem od procesu destylacji? — wtrąciła się całkiem młoda, całkiem sympatyczna i nawet całkiem ładna barmanka. — Whisky destylowana jest dwukrotnie, a whiskey tylko raz?
— Wszyscy macie rację. — do rozmowy wtrącił się Właściciel z Ludzką Twarzą. — Whisky produkuje się ze zbóż, w tym jęczmienia i przechodzi proces co najmniej dwukrotnej destylacji. Po tym procesie leżakuje zazwyczaj w dębowych beczkach przez minimum trzy lata. Pochodzi głównie ze Szkocji. Whiskey także jest wytwarzana ze zbóż, z tym że głównie z kukurydzy. Destylacji poddawana jest tylko jeden raz, ale za to w kolumnie przeznaczonej do destylacji ciągłej, co sprawia, że może leżakować w dębowych beczkach nieco krócej, bo przez dwa lata.
— A smakują tak samo. — mruknął pod wąsem Człowiek Andrzej. — Chyba.
— Whisky powinna mieć bardziej torfowy smak od whiskey, choć nie zawsze jest to tak mocno wyczuwalne. — odpowiedział Właściciel z Ludzką Twarzą.
— To tak, jak z wódką.
— W sumie masz rację. Wódkę też się destyluje kilka razy, w zależności od marki i też ponoć ilość destylacji daje różnicę w smaku.
— Powiem wam panowie — całkiem młoda, całkiem sympatyczna i nawet całkiem ładna barmanka zamyśliła się na chwilę. — że ciężko chyba wyczuć różnicę smaku czystych wódek.
— Spróbujmy. — zaproponował Właściciel z Ludzką Twarzą.
Całkiem młoda, całkiem sympatyczna i nawet całkiem ładna barmanka szybciutko postawiła przed nimi kieliszki i poszła na zaplecze po butelki.
— Ja dziękuję. — mruknął Człowiek Andrzej obracając swój kieliszek do góry dnem. Nie zrobiłby na przybarowej ekipie większego wrażenia nawet gdyby nagle wskoczył na bar i zaczął stepować deklamując przy tym poematy po chińsku. Jednym słowem, zapadła pełna zaskoczenia i niedowierzania cisza. Na tę właśnie ciszę wróciła całkiem młoda, całkiem sympatyczna i nawet całkiem ładna barmanka.
— Co się stało? — spytała, po czym ujrzała przed Człowiekiem Andrzejem odwrócony kieliszek. — Jak to? Andrzeju, ty odmawiasz alkoholu?
— Tak.
— Dlaczego?
— Nie chcę być alkoholikiem recydywistą.
Stały Klient, Właściciel z Ludzką Twarzą oraz Muzyk parsknęli śmiechem.
— Kim nie chcesz być? — zapytał rozbawiony Właściciel z Ludzką Twarzą.
— Alkoholikiem recydywistą.
— Rozwiń.
— Jestem alkoholikiem, tego nie ukryję. Ale nie muszę być zawsze. Czasem mogę nie być. Dzisiaj cały dzień nie byłem, bo pierwsze piwo wypiłem tutaj. Czyli jak bym się napił teraz z wami, byłbym recydywistą.
— I naprawdę odmówisz napicia się z nami wódki? — zapytał niedowierzająco Muzyk.
— Nie piję wódki, w wódce jest alkohol.
— Ale przecież piłeś już piwo… — zauważyła trzeźwo całkiem młoda, całkiem sympatyczna i nawet całkiem ładna barmanka.
— Piję piwo, bo w piwie nie ma wódki. — Człowiek Andrzej uśmiechnął się i sięgnął po swój kufel.
Przygoda ósma
Człowiek Andrzej, poza życiem prywatnym miał także pracę. Nie było tego po nim widać na pierwszy rzut oka. Na drugi w sumie też. Ale zdarzały się momenty, kiedy musiał porzucić swój ustabilizowany tryb życia, kręcący się głównie wokół akademika, pobliskiego sklepu spożywczo — monopolowego oraz lokalu z fenomenalną obsługą i zająć się pracą zawodową.
Taki moment nadszedł w poniedziałkowe popołudnie. Po raz pierwszy od dawna, Człowiek Andrzej został zawezwany do miejsca pracy w trybie pilnym, co zaowocowało tym, że spędził w pracy praktycznie cały tydzień.
W piątkowe przedpołudnie wykulał się z czeluści serwerowni, zdał raport szefostwu i ruszył w drogę powrotną. Był zły, był głodny, był nieziemsko zmęczony. Nie przypominał sobie, kiedy musiał pracować cały tydzień. Jak normalny człowiek. Chyba jeszcze na studiach, ale i co do tego nie miał pewności.
Najpierw pomyślał, że pójdzie prosto do domu. Zje coś, wykąpie się i pójdzie spać. Potem przypomniał sobie, że jest już piątek, a w piątek nie wypada siedzieć w domu. Nie w jego wieku. I nie w jego stanie cywilnym. Stan ducha może by i przyjął błogą samotność, zwłaszcza po tygodniowym obcowaniu z innymi ludźmi, jednak myśl o pincie zimnego, mocno gazowanego piwa pokierowała jego krokami w stronę ulubionego lokalu z fenomenalną obsługą.
Za barem zastał całkiem młodą, całkiem sympatyczną i nawet całkiem ładną barmankę. Dziś wyjątkowo miała ranną zmianę.
— Andrzeju, ty już? — zdziwiła się na jego widok.
— Po 12, już można. — odpowiedział siadając z ulgą na swoim stałym miejscu przy barze. Zawsze powtarzał, że gentelman nie pije przed 12, chyba że zaczął po północy, to wtedy się nie liczy. A Człowiek Andrzej starał się być gentelmanem.
— To co zawsze? — spytała całkiem młoda, całkiem sympatyczna i nawet całkiem ładna barmanka.
— Uhm. — odparł Człowiek Andrzej i wyciągnął paczkę czerwonych Westów. Całkiem młoda, całkiem sympatyczna i nawet całkiem ładna barmanka postawiła przed nim jednocześnie popielniczkę i piwo.
W lokalu panował spokój. Studenci zdążyli już rano wydać wszystkie swoje oszczędności na piwo i darta, a dorośli goście jeszcze nie skończyli dnia pracy. Całkiem młoda, całkiem sympatyczna i nawet całkiem ładna barmanka nie miała specjalnie nic do roboty, więc zagadnęła Człowieka Andrzeja:
— Ciężki tydzień?
— Uhm…
— Domyśliłam się, jak nie pojawiłeś się ani w poniedziałek, ani później. Praca?
— Uhm…
— Wiedziałam, że mimo wszystko podchodzisz do niej poważnie. Ale żałuj, że cię nie było we środę. Chłopaki urządzili tu sobie strzelnicę.
— Hmm?
— Paweł, nasz stały klient, kupił sobie wiatrówkę i strzelali do świeczek. Stąd, z baru, do tych świeczek na ostatnich stolikach.
— I jak?
— Najpierw trafiali, ale potem szło im coraz gorzej.
— Miętówka?
— Dokładnie. Dwie parki, które chciały zrobić sobie chyba romantyczne wieczory, wyszły jak tylko się zorientowały, że latają kule. I telewizor zestrzelili. Ale działa.
— Hmmm… — westchnął Człowiek Andrzej. Oczyma wyobraźni widział, jak Stały Klient z Właścicielem z Ludzką Twarzą bawią się podczas strzelania do świeczek. Żałował, że musiał być wtedy w pracy.
Wstał i poczłapał na koniec sali, aby obejrzeć osobiście zestrzelony telewizor. Faktycznie, niemalże w samym środku ekranu pojawiła się niewielka dziura. Postał chwilę, przyglądając się zniszczeniom dokonanym przez jego kolegów w ferworze dobrej zabawy, która go ominęła i ruszył z powrotem do baru. Tam czekało na niego kolejne piwo oraz Właściciel z Ludzką Twarzą.
— Cześć Andrzejku, długo cię nie było. Praca?
— Uhm… — Człowiek Andrzej pokiwał smętnie głową.
— Musimy to w takim razie nadrobić. — zdecydował Właściciel z Ludzką Twarzą i poprosił barmankę o butelkę miętówki. A później o drugą. A później o jeszcze kolejną. I kolejną. W pewnym momencie Człowiek Andrzej stracił rachubę.
Nadszedł wieczór. Towarzysze przy barze zmieniali się jak w kalejdoskopie, ale Człowiek Andrzej z Właścicielem z Ludzką Twarzą trwali twardo na swoich stanowiskach, popijając miętowy trunek wysokoprocentowy. W pewnym jednak momencie Człowiek Andrzej poczuł przejmujące zmęczenie i postanowił wracać już do domu. Wstał. I natychmiast usiadł. Odetchnął i po chwili ponowił próbę. Skutek był ten sam.
— Andrzeju, dobrze się czujesz? — zapytała całkiem młoda, całkiem sympatyczna i nawet całkiem ładna barmanka.
— Uhm… — odparł Człowiek Andrzej, ponownie próbując wstać. Ponownie z tym samym efektem. Zauważył to także Właściciel z Ludzką Twarzą.
— Żyjesz? — zapytał zmartwiony.
— Żyję. — odsapnął Człowiek Andrzej, ponownie siadając po nieudanej próbie wstania. — Tylko nogi mi umarły.
— Wezwać ci taksówkę?
— Uhm…
Po niespełna pięciu minutach Człowiek Andrzej odjechał zamówioną taksówką spod lokalu z fenomenalną obsługą.
— Jak burżuj. — pomyślał. — A w sumie… Pracowałem jak nigdy cały tydzień, to mogę sobie pozwolić…
Przygoda dziewiąta
Człowiek Andrzej nie był kurduplem. Nie był pierdołą, która nie poradzi sobie z przeniesieniem cięższych rzeczy. Nie był też chudziną, którą mógłby porwać pierwszy większy podmuch wiatru. I choć zamiast kaloryfera na brzuchu miał bojler, zawsze wychodził z założenia, że może się podobać kobietom. Co więcej, wskazywało na to także jego doświadczenie.
W chwilach trzeźwości zdarzało się, że patrząc w lustro sam się temu faktowi dziwił, ale w końcu kto zrozumie kobiety.
I choć kobiet w życiu Człowieka Andrzeja było wiele, nie natrafił jeszcze na tę Jedyną. Na tę, która oprócz bezwzględnie fajnych cycków (takich na 11 w skali od 1 do 10) miałaby jeszcze poczucie humoru tak specyficzne jak on sam, lubiła by piwo i nie narzekała, że lubi spędzać czas w lokalu z fenomenalną obsługą. Wręcz przeciwnie — doceniała by to miejsce tak samo jak on i chętnie spędzałaby tam czas wspólnie. I, co najważniejsze, nie żądała by od niego długich monologów, zwłaszcza tych z wyznaniami miłości. Człowiek Andrzej nie był bowiem typem klasycznego romantyka. Owszem, kiedy dopadało go zauroczenie, starał się przychylić nieba swojej wybrance. Ale oczywiście robił to na swój sposób, serwując jej boczek i pomarańcze oraz niezapomniane wspomnienia łóżkowe. Poza tym był sobą, zatem po niedługim czasie każda znajomość zaczynała go męczyć.
Ostatnimi czasy jednak dopadł go melancholijny nastrój. Zatęsknił za kimś przy swoim boku. Kimś z cyckami i wymienionymi wyżej cechami. Przez ową melancholię stał się jeszcze cichszy, a przy barze w lokalu z fenomenalną obsługą siedział niemalże ciągle zamyślony. Nie umknęło to czujnemu oku całkiem młodej, całkiem sympatycznej i nawet całkiem ładnej barmanki.
— Andrzeju, co się dzieje? — spytała któregoś wieczoru, gdy przy barze siedział tylko on sam, bo Właściciel z Ludzką Twarzą omawiał właśnie w loży przy barze szczegóły organizacyjne jakiejś większej imprezy.
— Ehh… — westchnął Człowiek Andrzej. — Szkoda gadać…