E-book
36.75
drukowana A5
63.79
Czerwone Piwonie

Bezpłatny fragment - Czerwone Piwonie

Rozum i skrucha to zawsze dwie rzeczy, które zjawiają się zawsze zbyt późno.


Objętość:
187 str.
ISBN:
978-83-8155-675-0
E-book
za 36.75
drukowana A5
za 63.79

I

,, By zapragnąć przyjaźni nie potrzebujesz wiele czasu, lecz sama przyjaźń jest owocem, który dojrzewa powoli””

Kawaler nie powinien mieć upadłość do swoich zachcianek wymijająco traktować tego co powinien na swój wiek. Choć uparty siedzący w nauce pod przymusem a patrząc z perspektywy na innych wolał wyjścia i przelotne romanse co potwierdzało różnicę od brata, który trzymał się żony, która go zawojowała całkowicie. Matthew nie patrzył na to na to tak jak Daniel co sprowadzało się czasem nie lada dyskusją a ucinali to żartując sobie z kobiet budząc nie smak siostry. Podejrzliwe spojrzenia gasił urokliwym uśmiechem, który działał na wszystkie. Widząc co jakiś czas z inną coraz to bardziej nawet można by powiedzieć nie reagującą na jego gorsze wady jak u każdego występujące a sam pozwalał sobie pozwalał na większe popicie alkoholu trzymając się na nogach popalając cygara ojca.

Podczas jednej z rozmów stwierdzenie uszło mimo chodem u matki na co odparła z zrozumiałym gestem matki.

— Może byś przestał chociaż mi wyciągać zamiast wypalać jedno po drugim ukrywając się przy otwartym oknie aby zasłonić zapach skoro nim przenikasz od początku jak zaczynasz?

— Tak, zasmakowały mi zwłaszcza te a brandy już traci smak przy tytoniu. Na coś się w końcu się umiera a nie żyje wiecznie.

— Za młody jesteś aby myśleć o tym i odłóż to chociaż na czas kolacji jeśli siostra cię zaprosiła.

— No niech będzie, ale proszę o te dwa i resztę zachowaj.- wziął w kieszonkę schowaną wewnątrz ubrania.

Spojrzał na na pozostałe zostawione i nie do końca zadowolony schował do szuflady na klucz następnie chowając w kieszenie grafitowego surduta.

Ruchem ręki pokazał drzwi, wiedząc ile nie lubią czekać zmusił się na przymilny choć chytry uśmiech na twarz i ruszył przed siebie przez co uderzył się Matthew nosem o drzwi.

Po czterech latach dobiegając trzydziestki siostra miała wobec niego zamiary tak niecne chcąc podstawić mu którąś z dziewczyn debiutujących i będących w towarzystwie tak długo aby zainteresowały go choć po trochu. Zapraszając do siebie na tydzień razem z matką Melindę Boyd choć nie aż tak urodziwą jak to ktoś zauważył do tej unikała kontaktów z większością nachalnymi mężczyznami. Była jednak bystra co różniło ją od kokieteryjnej siostry działającej na przekór matce a w zadowoleniu ojca, co twierdził, że jeśli coś chce to weźmie sobie sama odbijającą od siebie pewnością siebie w przeciwieństwie do Melindy co wolała skromniejsze i mniej szalone eskapady od Violett. Impulsywność i temperament Violett były widoczne od razu a mężczyźni od razu ulegali. U Melindy oczy pokazywały osobę ciekawą świata ale postawa została spokojniejsza i mniej otwarta pokazująca skromniej skrywane pragnienia wyrwania się z spod reprymendy etykiety wyglądając poza przyjęcia nawet te uprzejmościowe na zaproszenie znajomych ojca. Właściwie zaproszenie od strony znajomej.

W drodze do dworku pod cierniami kiedy Melinda spokojnie wyglądała za okno w powozie jej matka pytała za jakiś czas.

— Pamiętasz, o czym mówiłam w domu? Musisz to zapamiętać, szkoda że Violett nie jedzie. Pokazałaby ci jak flirtuje i kokietuje jeśli masz kiedykolwiek wyjść za mąż.

— Do czego potrzebna mi siostra skoro to rozmowa między dwoma lub więcej osób.

— Nie do końca taka to rozmowa.- zwróciła uwagę Moira na co zareagowała Melinda wpuszczając i wypuszczając na wiatr.

— Różnica to uwiedzenie osób nie pożądanych jak i pożądanych według własnych lub innych przekonań.-odparła spokojnie Mel gniotąc chusteczkę.

Z opanowaniem zniosła gromiące spojrzenia matki i czekała aż dłużący dojazd na miejsce będzie szybszy niż wolniejszy.

Poza słuchaniem Moiry chociaż nie do końca słuchała myślała o zaczerpnięciu świeżego powietrza i rozsznurowania ściskające się z głodu i ciasnoty brzucha. Strój choć wymagał gorsetu był zbyt ciasno ściągnięty i nie dopasowany do samego ubioru. Na życzenie wcisnęła się w okropną staromodną suknię co miała poprawki widoczne i bardziej wisiała na niej niż na wieszaku. Poprawki jeszcze bardziej obrzydły wygląd niż poprzednio. Nienaturalnie jak na lalce, chociaż lalki mają ładniejsze, pomyślała poprawiając nie zbyt dobrze zszyty materiał. Będzie wyglądała gorzej niż sierota, żałowała dając się w to wcisnąć. Mijając bramę rozejrzała się, spod ciemnych i ponurych murów wyrastały kwiaty wspinając się w przesmykach wyrobionych przez czas przechodząc na drugą stronę. Ze środka można było słyszeć gwar rozmów i śmiechy dzieci podczas zabaw. Przywitane przez Lilianę jako panią domu przestały z Martą rywalizować o to miejsce podczas gdy Artur zajął uwagę dzieci od drzwi frontowych. Na ścianie gdzie surowo wyglądający obraz dały cieplejszy odcień kwiaty z ogrodu.

— Witamy na miejscu. Jak minęła podróż? — powiedziała serdecznie Liliana widząc speszenie Melindy i nieskrywany zachwyt Moiry.

— Dobrze, Violett mówiła o remoncie i ogrodzie.

— Tak, odnowiono tyle pomieszczeń ile się dało a ogród to wykonanie pod okiem teścia. Nie jesteś zbyt podobna do siostry.

— Istotnie, dziękuję za zaproszenie.-przemówiła wtedy Moira.

— Proszę dalej. Jane zaprowadzi do pokoi żebyście mogły odświeżyć.

— Dziękujemy.-odpowiedziała Mel wtrącając się w słowo matce czując się bardziej swojo w towarzystwie pani domu zauważając mężczyznę z dzieckiem na ręku.

— Proszę potem zejść, pokaże gdzie jest wyjście na ogród. Z pewnością się spodobał jak wjeżdżałyście w te ostatnie tygodnie sierpnia. Wcześniej zakwitły jesienne kwiaty.

— Żona jak zawsze ma rację.- przyznał z lekką ironią Artur witając się z przybyłymi gośćmi.

— Jak to zostać? Melinda musi wrócić do domu. Ja zostanę.-odparła Moira.

Zszokowani spojrzeli na siebie słowami Moiry kiedy odsunęła troszkę na bok córkę.

— Prosimy aby obie panie zostały. Nie poślę do domu pani córki samej.-zabrał głos Artur nie sprzeciwiającym się tonem.

— Violett by zastąpiła siostrę.-odparła nie ustępliwie Moira.

— Jak równie dobrze by było towarzystwo panny Boyd. — odparł Matthew oparty o framugę.

Zacięta mina matki wobec tego była potwierdzeniem, że stawia w świetle młodszą niż starszą w przekonaniu domowników.

— Proszę zaprowadzić panią Boyd i pannę Boyd do pokoi.-odrzekła Liliana tonem wskazującym, że jej matka nie ma dyskutować. — Następnie podać herbatę do pokoju pani Boyd.

— Co to było? — spytał Artur kiedy odeszły za zakręt schodów.

— Młodsza jest ważniejsza i bystrzejsza niż skromność i nie zupełnie skrywany spokój starszej.

— To już zauważyłem. Mam zając jej matkę abyś mogła porozmawiać z Melindą?

— Jeśli zdecyduje się a bodaj żeby tak było aby została w pokoju będzie równie dobrze. Zrobić to możesz nieco później. Pójdę zobaczyć do Melindy.

Chwilę później zapukała w drzwi do pokoju gości gdzie Mel miała tymczasowo pokój.

— Przepraszam ale pomyślałam, że nie wzięłaś sukni na przebranie i przyniosłam trzy swoje.

— Nie trzeba.-odparła Mel.

— Nie się wymądrzać ale ta wygląda strasznie.

— Wiem.-uśmiechnęła się Melinda- Pomysł Violett z przerabianiem sukien nie wypalił.

— To może chociaż ci rozluźnimy gorset? Jest za ciasno spętany, widać jak odcina się gdzie najbardziej luźny materiał.

Zawstydzona Mel wbiła wzrok w podłogę ze wstydu.

— Nie mogę tego przyjąć.-przyznała się.

— Jak uważasz ale ich i tak nie ubiorę, przed też byłam taka szczuplutka.

— No dobrze, matka …

— Ma ostatni pokój w korytarzu a ty na początku.-potwierdziła Lilia.

— To pomożesz? — spytała śmiało Melinda- Gorset i tak jest za ciasno.

— Za chwilę będziesz inaczej wyglądać.-odparła kłopotliwie spoglądając na zapięcie z tyłu.

Tak jak powiedziała, Mel lepiej się czuła mając dopasowaną do siebie niż splątaną na różne sposoby.

— I jak? — spytała Lilia.

— Lepiej i mogę oddychać.-odpowiedziała Melinda-Dziękuje.

— To czyj to był kufer?

— Matki, był plan abym wracała kiedy przyjedzie tutaj.

— To raczej niemożliwe, zostaniesz troszkę dłużej.

— Widzę, że twój mąż rozmawia z Moirą.

— To nie twoja matka?

— Macocha i druga żona ojca, którą poznał po dziesięciu miesiącach żałoby kiedy byłam mała.

— Lubisz grać na fortepianie?

— Tak, chociaż …

— To wpierw zjesz coś na ząb a potem ci pokaże ci drogę jak wyjść na ogród. Nie musisz pytać o pozwolenie zanadto. A siostra?

— Córka ojca, pięć lat młodsza. Jak na szesnastolatkę za dużo jej pozwalają za szybko weszła w towarzystwo.

— Może i jestem zbyt ciekawska ale za dużo się słyszy. Lepiej spytać o fakty.

— Rozumiem. Plotki za dużo głoszą.

— Nie będę więcej pytać.

— Dobrze znasz Felicity i Aidana?”

— Dosyć, dużo opowiadała o was.

— I jak efekt?

— Inny niż czasem się wydaje.-odparł Liliana.

Widząc którym korytarzem idzie się na ogród, zostawiła Mel samą i poszła sprawdzić co w ogrodzie podczas gdy Moira rozmawiała z jej mężem pod altaną.

Wieczorem kładąc małego do snu Artur zaczął opowiadać o Moirze.

— Nie wygląda na jej matkę a zanadto się przewyższa osobą ponad męża i starszą córkę, rozmowa o modzie mi nie służy.

— Doprawdy? To wygląda na macochę ale czy to tak naprawdę jest tak to nie wiemy dokładnie.

— To dobrze trafiłem.-odparł śmiejąc się z poirytowanej miny żony.

— Dlatego zaprosiłem Melindę, po ostatnim razie z Violett było za głośno w towarzystwie a żeby to nieco uspokoiło to musi ktoś się pojawić od państwa Boyd.

— Niezły plan. Ale zachowanie Moiry wobec Melindy jest dziwne a bez niej nie potrafi opanować sytuacji.

— Skąd ten wniosek? — spytała zamyślona Lilia.

— Opowiadała pewną sytuację i domyśliłem się, że opanowanie nie jest dobrą stroną Moiry a plotkować lubi za bardzo i sama by mogła rozprowadzić pewne sprawy jak i ukryć aby zakryć. -spostrzegł Artur-Więcej o innych niż o sobie.

Zgodziła się z mężem nie mówiąc głośno nic więcej. Następnego dnia z rana wyrwana ze snu przez uporczywe pukanie Melinda otworzyła drzwi. Zaskoczona zobaczyła Jane ze spuszczoną głową.

— Co się stało?

— Pani matka kazała posłać po panią, mnie wyrzuciła z pokoju oburzona.

Szybko ubrała porannik i poszła do Moiry.

— Masz przeprosić tę dziewczynę i to zaraz, Moira.-rozkazała Melinda sprzeciwiając się pomocy przy ubieraniu.-Jesteśmy w gościach więc powstrzymuj swój język i zachowanie.

Zaskoczona sprzeciwem kazała jej sobie pomóc ale nie doczekała pomocy. Jane zrobiła to co należało i odeszła pod reprymendą panny Boyd.

— To tylko służące.-skwitowała przeglądając się w lustrze.

— Dlatego u nas nie ma zbytnio rąk do pomocy przez twoje wygórowane ego. Ja służącą nie jestem nawet w domu.

Okręciła się i wyszła zadowolona zostawiając naburmuszoną macochę. Czując się lżej o to co zrobiła patrzyła na ogród ranem i z uśmiechem wróciła do łóżka.

Szelest wierzby poruszonej przez wiatr powoli budził zaspaną, świeże powietrze w pokoju sprawiało wrażenie nęcącej nuty połączenia kwiatów i powietrza. A ptaki siedzące na drzewach śpiewały. Schodząc nieco później nie przejmowała się macochą i przywitała się z Lilianą i Arturem.

— Dzień Dobry.

— Dzień dobry, jak się spało? Coś zaszło nad ranem? — spytała ostrożnie Lilia.

— Dobrze, drobne nieporozumienie.-odparła Melinda.

— W jadalni jest nakrycie poszykowane.-poinformowała ją.

— Też wolę później zjeść śniadanie, potowarzyszę młodej damie.-odrzekł Henry.

Po śniadaniu miło spędzonym na rozmowie z ojcem Artura lektura na świeżym powietrzu pod altaną była rzadką rozrywką. Wygodne siedzenie z lekko podniesionymi nogami na niewielkiej podpórce dały lepsze oparcie i zaczytana nie zauważyła jak druga osoba obok popija herbatę.

— Nie przepraszaj, ciekawa musi być skoro cię wciągnęła tak bardzo. -odparła Lilia widząc zmieszanie.

— Tak, jak długo tu jesteście popijając herbatę?

— Od krótkiej chwili.-odpowiedział Artur.

— Nie zauważyłam kiedy treść mnie wciągnęła.

— Liliana nie lubi tej książki.

— Jest mało interesująca, uwagę przyciągają dzieci, obowiązki i ty kiedy masz chwile.

— Oczywiście, damy dzieci dziadkom na jakiś czas. Matthew będzie tutaj a twoja matka pojechała do miasteczka i wróci o szóstej.

— Korzystaj z czasu. Zawsze cię woła?

— Tak, ale jest macochą tak podejrzewam; jakbym była prawą ręką chociaż służby do pomocy nie brakuje.

— Ale odchodzą poprzez obcięcie pensji. Pisałaś w liście o braku.

— Brak rąk dla Moiry to ręce nasze. Został tylko lokaj ojca co nie zwraca uwagi na nią a ojciec znosi to z anielską cierpliwością płacąc rachunki co tydzień.

— Cierpliwość zapewne ma ale co się stało z twoją matką jeśli nie chcesz mówić nie mów.

— Sama dokładnie nie wiem. Wiadomo mi tyle, że spotkało się po żałobie a według innych tej żałoby nie było więc nie wiem, która wersja jest odpowiedniejsza.

— Za dużo ludzi się zainteresowała.-stwierdziła Lilia.

Mając dla siebie całe popołudnie wykorzystała na zajęcia czując luz nie będąc wołana do najmniejszego elementu.

Tymczasem w domu Violet uciekła na cały wieczór poza miasto nie wracając na noc.

Nad ranem będąc w progu spotkała zagniewanego sir Richarda Boyda. Wtedy pierwszy raz widziała złość u ojca. Od wejścia zaproszona do salonu.

— Co masz na swoje usprawiedliwienie? — zaczął bez owijania.

— Nie mam nic, matka była w gościach i to ona dała mi zgodę.

— Zdanie ojca aż tak się nie liczy jak zdanie matki. Za swój rachunek ostatni z wczoraj zapłaciłem twoim kieszonkowym.

— Oszalałeś teraz? -krzyknęła zszokowana Violet.

— Nie, wystarczy spojrzeć na Moirę i tak jesteście na językach. Jeszcze bez przyzwoitki i za godzinę jesteś uporządkowana i przy stole.- powiedział tonem nie znoszącym sprzeciwu.

Przy obiedzie bez zbędnej uprzejmości wyrażała się śmiało mając na uwadze osobą na czele stołu. Strojem raczej skromniejszym wolała ujść za Melindę chociaż nie równała się z nią pod względem zachowania.

Na wieczór Moira wręcz nie dała się zagłuszyć pod względem nowych wiadomości co Liliana przyjęła z udawaną życzliwością kryjąc rozczarowanie wcześniejszym wieczorem.

Matthias uciekł na taras czując jakby ktoś się z niego śmiał kiedy Moira zwróciła mu uwagę na plotki. Od razu zapalając cygaro nie zwrócił uwagi na obecność Melindy obserwującej ogród podczas zmierzchu. Przyglądając się z boku zauważył, że ma więcej spokoju w sobie niż wtedy kiedy przyjechała chociaż miała ochotę wybuchnąć.

Wyjazd się kończył jutro a to oznaczało powrót do domu i zamieszania z Violet.

— Melinda, pamiętaj o moich szkatułkach. Tam będzie naszyjnik pasujący na przyjęcie siostry.

— Dla kogo konkretnie?

— Dla Violet. Ty masz po Antoninie, swojej matce.

— Matce? Antoninie? Kto to jest?

Więcej się nie odezwała, rozczarowana postanowiła, że bardziej spakuje siebie Moira niż ona siebie. Do końca kolacji unikała rozmów sztywno wyprostowana szła obok Moiry nie zdradzając ani słowa kiedy o coś była pytana.

Zaskoczeni wiadomością o znajomości imienia jej matki nazajutrz pożegnali je na schodach.

W domu cisza między ojcem a siostrą zdziwiła obie. Za co sąsiedzi mieli następne nowości na językach przez paplaninę Moiry uznając właściwie zachowanie Violet za szaleństwo jak u Moiry a nie męża co diametralnie ich różniło.

Richard widząc kolejne rachunki uciął wydatki żonie skąpiąc bardziej niż na początku. Zrozumienie od strony Melindy było lepsze niż pretensje żony i fochy Violet.

W Irlandii w niewielkiej wiosce Antonina krzątała się w niewielkim domu. Sąsiadka pomagała jej dając po części pieniądze za swoje utrzymanie.

— Słuchaj, jak znalazłaś się z Anglii w Irlandii skoro miałaś małą córkę i nagle zniknęła?

— Ja ją oddałam mężowi niedoszłemu po namowach kobiety, która chciała mieć bardziej pieniądze.

— To nie mogłaś zostać?

— Byłam … Właściwie ojciec zbankrutował i byliśmy zakochani z Richardem ale Moira, po urodzeniu córki dała mi na utrzymanie na wsi aż córka podrośnie i zostawię ją pod drzwiami a ona to wytłumaczy.

— Ty rozumiesz co zrobiłaś? — odparła oburzona.

— Tak, zostawiłam córkę i Richard ożenił się z biedniejsza ode mnie kobietą niż skredytowanego normalnego człowieka z jego klasy.-odpowiedziała z przykrością czując ukłucie w sercu.

— Wracaj tam. Masz na podróż tyle ile trzeba.-odparła ze zrozumieniem wiedząc jak boli rozstanie z powodu różnicy poglądów.

— Nie znam adresu a Amelka mnie nie pozna i nie pamięta.

— Kiedy pozna prawdę, a pewnie rozsądna z niej dziewczyna jeśli podobna do ciebie.

— Jak znajdę jeśli Moira zmieniła imię?

— Są inne sposoby, może go zobaczysz po dwudziestu czy piętnastu latach.-przypuszczenie Franceski zabrzmiało dziwnie.

— Zapomniał już mnie a ona miała pięć lat.

— Mężczyzna tak łatwo nie zapomina z byle powodu.

— A ty kogo?

— Innym razem opowiem.-odpowiedziała wymijająco Fran.

II

,, Nie śpieszy się ten, kto chce osiągnąć cel i swoje pragnienia spełnić”

Późnym popołudniem kiedy już słońce zaszło za horyzont Franceska przyglądała się zniszczonej rękawiczce i kilkoma wiadomościami od Franciszka. Wyjęła kartkę papieru i pióro, zaczęła pisać od początku gdy spotkała Franciszka.

„„Takie jak dzisiaj późne popołudnie na chodniku idący w pośpiechu młody mężczyzna wyprzedził zahaczając o łokieć i depcząc tyle co świeżo kupione buty. Szybkie spojrzenie i szybkie przepraszam na moment nie wiedziało się czy powiedzieć co on sobie wyobraża lub czy musiał być tak roztargniony, że się mu śpieszyło. Szczupły i dość przystojny by wzbudzić zainteresowanie okazał się znajomym. Przypadkowe spotkania w dzień sprawiały wrażenie, że jest miły i rozmowny a ludzi sobie zjednywał mając dobrą opinię.

Na przyjęciu gdy się miało pierwszy debiut i poznawało towarzystwo choć jeden lub paru nie wyglądało na napuszonych dandysów co wyglądem zdradzało modowe nowości przy skromniejszych frakach z grafitowej lub atłasowej czerni co równie dobrze wyglądało. Bardziej przystępnie niż rzucające się ubiory innych panów na sali. Wraz ze mną pozostałe debiutantki miały chociaż nie końca dobrane kolorystycznie stroje co by pasowały do nich. Prawie luźne bufki przy ramionach nie do końca były na miejscu a trzymanie postawy było jak połknięcie kija od miotły.

Jak na początek przebywania widziało się różnice między swoim środowiskiem a dandysami na przekór. Pierwsze rozmowy powoli zamieniały się we flirty a wieczór lżejszym przeżyciem od lekkiego zdenerwowania na początku. W czasie rozmowy zdradzał się przyjacielski stosunek do ludzi mieszający się ze zrozumienie.

Następne dni upływały spokojne póki się nie zauważyło jak inna niczym wąż uwieszona na ramieniu była obok; w rozmowie się wtrącała jakby chciała za każdym razem dopowiedzieć swoje zdanie.

Owijała lub on owijał sobie wokół palca co wreszcie dusiło tych dwoje wzajemnie. Z czasem z wyczuciem i radami matki się odchodziło kiedy przyszedł moment na to. Po trzech miesiącach zaproszona nas na obiad, na brak zainteresowania się nie narzekało od strony kawalerów. Ta, którą nazwałyśmy purpurową żmiją niby wybrała sobie cel ale było ich dwóch nie do końca podobnych do siebie.

Po trzech kolejnych miesiącach dostaliśmy wiadomość od babki z Irlandii do której co roku wyjeżdżaliśmy. Na miejscu okazało się jednak, że zmarła a list wysłano po dwóch tygodniach od jej śmierci. Nic nie wiedząc patrzyli na nas dziwnie a różne rozgłoski wynikały z nieznajomości nas.

Po tygodniu pobytu okazało się celowym działaniem sąsiada. Co dzień przychodził i pytał jak się czuje uchylając kapelusz w wyśmiewanym geście przez niego samego. Wynikło to z rozmowy z sąsiadem za płotu.

— A co u naszej sąsiadki?

— Mieszka, mało rozmawia. Chyba nie chcę za dużo zdradzać dla ciekawskich.

— A tyś nie chciał aby przyjechali więc może miałeś swój cel w powiększeniu podwórka?

— A może gdyby przekonanie tej staruszki nie były tak mozolne.-odparł kwaśno.

— Nie była straszna a bardzo zaradna i nie potrzebowała tyle pomocy co ty dałeś a budowniczy z ciebie marny.

— Miała dużo a niewiele sobie radziła.

— Jak poważniej się pochorowała to skakałeś jak oparzony.

— A co u Alfreda? — szybko zmienił temat.

— A coś ostatnio mówił.-zauważył Elijah.

— Mówiłem co miałem na języku, nie spodziewał się kto, że tak zareaguje.

— Mściwość to ty masz w sobie i teraz jeszcze przejąć dom czy podwórze?

— A to zobaczymy czy narzeczony młodej podniesie te zbutwiałe wiaty.

— Prędzej twoje są upadłe niż te co stoją u sąsiadki. Budowniczy z ciebie żaden.

Nie zadowolony z uwagi przyjrzał się dokładnie własnej a mając wciąż nie dosyt chciał mieć więcej co było uporządkowane i dobrze wykarmione.

Obserwując z dnia na dzień robił pod kopki aby wyglądało, że robi to kto inny. Młoda równie wyczulona z niepokojem obserwowała co się dzieje.

Gdy przyjechał do niej z wizyta napuścił psa z czego wstyd dziewczynie było. Choć poszczuty wszedł w ostatniej chwili w progi widząc palącą ze wstydu Franceskę.

— Ojciec dał adres, więc chciałem sprawdzić? — zauważył czającego się w oknie Vincentego.- Rozumiem, że są podsłuchy. Jeszcze trochę zapewne pani zostanie.

— Podejrzewam, że podkopki i dziury w płocie również jego sprawka.-powiedziała ściszonym głosem na co Vincent wychylił się bardziej.

Kiwnął głową rozumiejąc o co chodzi, tylko bardziej wychylił okno a sąsiad dostał w nos chcąc więcej usłyszeć i widzieć. Następnego dnia Alfred Zobaczywszy zadarty nos zaśmiał się po nosem, chociaż tyle dostał od młodej, pomyślał.

— Wracając do rozmowy co tu robisz, Franciszek?

— Nie jestem Franc.-oznajmił Damian.

— To kim jesteś skoro jesteś podobny?

— Jego brat nie bliźniak, Damian.

Stanęła osłupiała z wrażenia puszczając na podłogę kubek z mlekiem.

Po następnym miesiącu dokuczania zrezygnował z domu obok i z obolałą kostką wyjechał biorąc swoje rzeczy zostawiając resztę sąsiadowi sycząc jak zbłaźnił się wpadając w dziurę przez siebie wykopana oraz upadając na twarz.

Po czterech miesiącach wezwany listownie wrócił do domu a potem już się nie pojawił. Franceska wtedy przyjęła pod dach Antoninę, załamaną i zalana łzami długo czekała aż towarzyszka choć powie co się stało albo najmniejszą informacje o sobie. Dopiero po dwudziestu latach powiedziała że miała dziecko i je zostawiła. A Vincent, sąsiad obok co mieszkał wrócił do żony od której uciekł uprzykrzając czasami własną osobą. Zostawił po sobie historyjkę jak wpadł do własnej dziury wykopanej nie uważając jak stąpa. Odłożyła pióro i kartkę zwinęła dołączając do listów.

Co do Antoniny Fran nie wtrącała się w to było, ustaliły zasadę, że nie wracają do tego co było.

Pewnej wiosny po zupełnych roztopach i zarwaniu się dachu w domu w urządzonej wiacie służące za lokum Franceska z nostalgią szyła firankę zasłaniającą okno przed ciekawskimi i pośpiewywała piosenkę cichutko. Gdy zaczynała od nowa Antonina wyszła na zewnątrz, wystraszyła się na widok nieznajomego. Liczący około czterdziestki spoglądał spokojnie.

— Chciał pan wystraszyć? Kim pan jest?

— A pani? Nie wiedziałem, że Franceska ma lokatorkę.

— Antonia? Co ty tam robisz? — zawołała z głębi Fran.

— Zaraz przyjdę. Znasz tego pana?

— Tak, był tutaj krótko.-odparła Fran chłodno.

— Dzień dobry, myślałaś, że może zapomnę adres.

— Owszem. Co ty robisz?

— Widziałem dom, za dnia udało by się to naprawić..

— Nie odpowiedziałeś.- odezwała się niecierpliwie.

— Nie dostałaś listu ani powiadomienia? To nie za dobrze.

— O co chodzi? — spojrzała lodowato obrzucając go zimnym spojrzeniem.

— O śmierć twoich rodziców.

— Tutaj aż tak często nie przychodzą listy.

— Dwa late temu, zanim twój ojciec zmarł spłacił dom i zebrane długi.- krótko i rzeczowo wyjaśnił.

— Nieszczęście, pewnie huczało, że zabrakło tam córki.-wskazała mu krzesło.

— Odkupiłem go od niego, myślałem, że wrócisz jak dostaniesz powiadomienie. Teraz tak łatwo nie oddam ci go.

— Antonia, może jednak wrócisz tam i znajdziesz córkę? Znasz … -uciszyła jej sprzeciw- może Richarda Boyda?

— Wyprowadził się z miasta a Amelia?

— Jej córka.

— Ma córki ale ona mają Melinda i Violet.

— Zmieniła Amelię na Melindę.-pomyślała.

Zaskoczony, że zobaczył odbicie Melindy w Antoninie zmyliło Damiana.

— Pozwolicie, że spytam ale skąd takie podobieństwo? Czyżby Melinda nie była córką Moiry?

— Innym razem się dowiesz.-przerwała Fran- Skoro zauważyłeś w jakim stanie jest dom to musi być przebudowany od nowa.

— Czas zmienić zasadę jeśli ten pan …

— Jestem Damian.-wtrącił się nieznacznie.

— Przyjechał tutaj. I tak zacznie wyjaśnienie się co od czego się zaczęło.

Franceska przyjęła tę propozycję z wahaniem, nie miała ochoty na wspominanie kiedy część ludzi już zapomniała albo zmieniła miejsce zamieszkania. To jak było i jest tam gdzie mieszkała chciałaby sprawdzić pod warunkiem, że odbudują dom jej babki.

— Zawsze zostawiasz sobie furtkę otwartą chociaż nie cofniesz tego co ma być.-powiedział Damian widząc, że Antonina ani Fran nie odezwą się do niego po imieniu niż per pan, licząc na szybszy powrót.

— Jeśli dom będzie odbudowany a wtedy może powrót o którym myślisz będzie możliwy.-odparła chłodno.

Po dwóch dniach zaaklimatyzowania się w wiacie aby nie przeszkadzać lokatorkom wzięli się za odbudowę domu, jedynie spełniając warunek Fran może uda się nakłonić do wyjazdu. Każdy z trójki miał własny cel w tym, Fran chciałaby wrócić tam gdzie babka jej zostawiła miejsce; Antonina zobaczyć córkę po kilku latach; Damian zostawić Fran dom na skraju miasta i się ożenić jeśli go zechce.

Dach zawalony okazał się większą szkodą niszcząc w znacznej części ściany i okna. Po rozebraniu znaczna część domu była do niczego a dach miał spróchniałe belki, które nie wytrzymały by dłużej niż do następnej zimy. Na ognisko posłużyły przy szykowaniu posiłków, prace szły dość szybko a przeciągające się tygodnie niecierpliwiły Damiana, przy stawianiu pieca co robił to pierwszy raz z kimś kto wiedział jak wyglądało dziwnie ale nikt nie rzucił uwagi w trakcie tylko się przyglądały po cichu.

Gotowy od zewnątrz i kończąc wewnątrz dodał zasłony na naoliwionych zawiasach; tylko wzmianki o powrocie wskazywały na nie tutejszego a cicho puszczające w nie pamięć w pewnym momencie Damian chwycił Fran i potrząsł nią mówiąc w twarz:,, Nawet jeśli chcesz zostać nie masz wyboru wyjazdu stąd i możesz już tu nie wrócić.””

Zaskoczona reakcją hardo patrzyła na niego co ujął za nadmierną kontrolę nad samą sobą Fran. Nic nie mówiąc wyrwanie się z uścisku było mało możliwe więc gdy się odsunął wyszła na padający deszcz.

— Więc nie odpuścisz jej wyjazdu to musi ci bardzo zależeć na innym celu niż tylko by oddać dom.-zauważyła Antonia.

Spojrzał na Antoninę, widząc, że rozszyfrowały go prawie do końca zachował większą czujność.

— Owszem a ty spotkasz się z córką, którą zapewne zostawiłaś pod naciskiem. Jeśli wciąż będziecie się opierać to sam spakuje was aż do dotarcia na miejsce będę pilnować.

— Niech ci będzie ale i tak chce zobaczyć córkę bez twojego nadzoru podczas wyjazdu.

— A Franceska jeszcze wiele dowie się w trakcie.-dopowiedział na koniec widząc Fran w drzwiach.

III

Ucieczka to nie rozwiązanie, ale daje trochę czasu Przynajmniej by dowiedzieć się, przed czym uciekamy…

Po zostawieniu i wyjściu z bagażami w tym momencie wolałyby wrócić ryzykując spotkanie z Moirą i Franciszkiem z którym nie kontaktowała się od kilku lat. Powrót do przeszłości powodowały obawy zniechęcające im bliżej celu podróży było. Wiadomości jakie przychodziły były przechowywane przez gospodynie, panią Kopertyn a cały plik listów uchowany pod schodami. Tylko korespondencja rodziców nie wysłana do córki podczas pobytu w innym miejscu dana w trakcie była lekturą dla Franceski.

W tym samym czasie Melinda, Violet i Richard bez Moiry wymawiając się bólem głowy wybrali do miasta właściwie jego skraj na zaproszenie sąsiadów Damiana. Przejeżdżający powóz pod dom na skraju zaskoczył Franceskę, dom był zachowany w dobrym stanie. Sąsiedzi przyjmujący gości byli zadziwieni jakby zobaczyli ducha nie osobę. Oniemiali na widok Franceski nie wyglądała jakby mieszkała na wsi, jakby wracała z długiej podróży. Zanim zniknęły za drzwiami Richard spostrzegł znajomą twarz ale nie był pewien czy to ta osoba.

Przy herbacie nic nie mówili o przyjezdnych jak tylko przygłuszając o różnych plotkach i nowinkach wliczając codzienność.

W domu obok Franceska poznawała na nowo dom odkąd mając siedemnaście wyjechała.

— Nic nie zmienione, oprócz pokoi.- poinformował ją Damian.

— Zostawiłeś panie, w ogrodzie wiele kwiatów od tamtego czasu w tym piwonie. Kto się zajmuje ogrodem i domem?

— Pani Kopertyn.

— Jaki miałeś cel kupując dom w zapisie? -spytała bezpośrednio zbijając go z stropu.

— Uwikłanie w podstęp kuzynki po przyjeździe tutaj a żebyś pani wróciła wcześniej byłby w całości twój.

— Co takiego uwiła?

— Zamataczyła aż byłem domniemanym kochankiem, co efektem był i tak życzono jej ślub z Baronem przez rodziców. Nie wytrzymała i rzuciła się z okna na ulicę po trzech miesiącach. A Baron ożenił się ponownie mając szczęście w nieszczęściu.

— Skąd ten portret? -zmieniła temat rozmowy wskazując na obraz.

— Był na poddaszu. Może kiedyś wisiał tutaj.

— Ciekawe czy pod jest podpis? — dźwignęła lekko szukając małej kartki.

— Tego nie wiedziałem.

— Moja babka, Franceska po której dostałam imię.- powiedziała widząc zapisane dane.

— Tak się zająłeś aż wyciągnąłeś nawet z poddasza. A gdzie pani Kopertyn?

— Przychodzi o dziewiątej razem z Emmą.

— Pokojówka?

— Tak, zajmuje się pokojami.

— Tobą również? Żartuje.

— To nie było śmieszne.-odparł niecierpliwie-Nie obrażaj tej dziewczyny. Ja miałem pokojowego.

— Dlaczego nie masz żony? — pytała prosto z mostu.

— Nie trafiła się taka, którą bym chciał. A jak chciałem to ona mnie nie chciała.

— To was nie zniechęca wręcz zachęca do zdobywania raczej. Ponadto twoja kuzynka miała plan jak zaskarbić męża a zwłaszcza domniemanego kochanka? -spojrzała z pół przymkięntych powiek.

— Ale szybko łączysz fakty z humorem oportunisty.

— Dla każdego potwora znajdziesz adoratora.- rzuciła krótki uśmiech.

— Ani razu nie byłem kochankiem. Ty tylko były jej kłamstwa.

— Zapewnienia nic nie dają.-odparła chłodno.

— Nie wierzysz mi. Nie dziwię się jeśli tak długo cię tutaj nie było a mężczyzna co cię tu przywiózł próbuje ciebie tu zostawić na dobre.

— To nic pewnego, nie łudź się lepiej.

— A nadzieja?

— Umiera ostatnia. Gdybym cię chciała i tak bym zdobyła po trupach.

— Sarkazm na mile bije. Skończysz z tym przesłuchaniem przeskakując z tematu na temat?

— Wole wybadać grunt z kim do czynienia a nie mówienie jaki ma się cel jest dobrym wyjściem.

— Chcesz faktycznego powodu?

— Owszem.- słuchała nie tracąc czujności.

— Wtedy byłaś młoda a dla zapewnienia twojego posagu namówiłem twoich rodziców aby przepisali na mnie…

— Jednocześnie licząc, że ciebie zechce na męża. Kontynuuj.

— Jeśli sama byś się zgodziła na małżeństwo z rozsądku ale widocznie zaszły zmiany nawet dotycząc małżeństwa. Dom jest po części twój, mogę się wyprowadzić i zostawić cię tutaj. A pieniądze na jego utrzymanie dostaniesz.

— Nie proszę cię o nie. Nie planuje nawet tutaj zostawać. A pierwsza młodość ci i tak minęła.

— Ty dojrzałaś wystarczająco.

— A tobie nie brak jak zwykle uroku osobistego, który nie do końca na mnie działa.

— Czy jest coś co jeszcze chcesz wiedzieć? — spytał zmęczony.

— Jak zmarli rodzice?

— Ojciec zaczął chorować na serce i dostał zawał przy stole. A matka miesiąc później zasnęła i nie obudziła się.

— Jedno drugiego pociągnęło. A ty gdzie byłeś wtedy?

— Kiedy było wiadomo, że się nie zjawisz zanim zmarli przepisali na mnie i częścią dla ciebie; z czego twoja część podlega mnie. Czyli dogadałem się układem aby ciebie ściągnąć.

— I być kartą przetargową kiedy wywinąłeś się kuzynce?

— Tak tylko dla ciebie to wygląda? Chciałem ci się oświadczyć a ty sama nie zdradzasz swoje cele.-powiedział nie wytrzymując narzuconego tempa pytań.

— Musiałeś mieć powód ale pewnie znajdzie się wyjście dla obu stron.-odparła pod wpływem własnej nie pewności.

Widząc jej zachowanie zwątpił czy ją w ogóle zna.

— Sprawdzę jak reszta pokoi.-oznajmił wychodząc, a za drzwiami biorąc głęboki wdech.

— Panie Damianie, wszystko dobrze? -spytała się pani Kopertyn.

— Tak, proszę nakryć do stołu.

— Dla ilu osób? Widzę, że przyjechali goście.

— Czterech.-odparł krótko idąc do sąsiadów po kogoś.

Spostrzegając dosyć duże grono przywitał się kiwnięciem głowy z szacunku.

— Czy mógłbym prosić Richarda? Potrzebuje męskiej rady.

— Proszę, jeśli jest potrzebna to nie wahać się spytać o nią.-odparła gospodyni.

— Przepraszam, wrócę po córki jeszcze. Co się dzieje? -skierował pytanie do Damiana, ten pokazując mu żeby inni nie słyszeli wyszli na zewnątrz.

— Jest problem z pewnym gościem, może ty go skojarzysz? Nie miej urazy ale ten gość ponoć ciebie zna.

— To chodźmy jeśli ma ci to w czymś pomóc.-odparł idąc z nim.

Zamykając drzwi za nim odszedł widząc zaskoczenie na obydwóch. Stanęli oniemiali naprzeciw a zaraz po tym Richard mówił potokiem pytań.

— Witam, czy to ty Richard Boyd?

— Spytałbym o to samo, Antonino. Gdzie byłaś przez te piętnaście? Co się działo? Dlaczego zniknęłaś? Melinda się o tobie dowiedziała, pytała się o ciebie. Co mam jej odpowiedzieć skoro nie dałaś mi znaku życia? Gdzie mieszkałaś?

— Za wiele pytań. Przypuszczałam, że spytasz o to ale odpowiem ci na parę pytań. Proszę usiądźmy, chyba, że wolisz przy wejściu się tego dowiedzieć. -odrzekła przytłumiona.

— Czekaj, czy Melinda, dziewczynka, którą zostawiłaś pod drzwiami to nasza córka? Zostawiłaś ją mnie bo byłaś zmuszona czy nie chciałaś wychować córki?

— Nie zrozumiesz.-odparła ponuro.

— To wyjaśnij. Rozjaśnij mi to.

— Więc Amelia to Melinda dla ciebie po zmianie imienia jest twoją córka. Następne pytanie to dlaczego to zrobiłam … -wyjaśniała siedząc naprzeciwko niego.- z powodu szantażu Moiry. Chciałam ci powiedzieć o dziecku ale wyprzedziła mnie i chciała przekupić mając bardziej majętnego męża by odejść spod skrzydeł rodziców. Kiedy zamieszkałam tymczasowo na wsi dawała pieniądze na dziecko i utrzymanie aby ukryć w tajemnicy kogo dziecko noszę.

— Ożeniłbym się z tobą nawet jeśli byś nie była. To na tamten adres wysyłała pieniądze co znalazłem. Przeszkodziłem, mów dalej.

— Kiedy Amelka miała pięć lat kazała mi ją zostawić na ulicy pod drzwiami abyś mnie nie zauważył.

— Pamiętam wtedy przyszła z dziewczynką mówiąc, że znalazła ją na ulicy szukając matki.

— To już szczyt obłudy z jej strony, aż do tamtej pory nie zostawiałam samej Amelki. Po wyjeździe zamieszkałam u Franceski, przyjęła mnie pod dach i dzisiaj przyjechałyśmy z powrotem nie wiem na jak długo.

— Dlatego nie dawałaś mi znaków życia. Szukałem cię ale Moira powiedziała, że uciekłaś z innym.

— Uciekłam ale pod wpływem szantażu Moiry. Żadnego innego nie było, do tej pory żałuje, że nie zostałam a twój romans by się wydał.

— Nasz, zapomniałaś. Nic nie łączy oprócz papieru z Moirą a nawet nie jestem pewien czy Violet jest moją córką. Skandal by wyszedł a ty byś została zbrukana przez Melinda miałaby inne życie niż do tej pory. Upewnij mnie w jednej kwestii skoro już mówisz, że tak się stało. Melinda to naprawdę moja córka i żadnego innego nie było? Urodą mi przypominała ciebie ale wtedy to żadna pewność.-odparł ze zastanowieniem.

— Tak, to twoja córka. Żałuję, że nie widziałam jak dorastała. Ma dwadzieścia lat już. Powiedz czy choć trochę podobna do ciebie jest?

— Owszem, oczy i rozsądek ale uroda zdjęta z matki.-mówił zadowolony z faktu pewności, że córka jest jego.

— Tak dawno jej nie widziałam.-odparła ukrywając smutek.

— To możesz wyobrazić sobie ciebie wtedy młodą tak jak ona teraz. Jest zawiedziona, że nic jej nie powiedziałem o matce nic nie wiedząc ale teraz może się powoli dowiedzieć.

— Jesteś tego pewien? Będzie zaskoczona, że znów się zjawiłam.

— Moira nią pomiata, jest prawą ręką w domu. Z czasem mam nadzieje, że ucieszy się z powrotu własnej matki.

— Nie będzie rozumieć dlaczego to zrobiłam.

— Melinda Amelia sama widzi jaka jest Moira więc nie przepadamy sobie do gustu. Przedstawiła się jako Amelka.

— Melinda Amelia?

— Tak, zdecydowałem tak nawet jeśli Moira naciskała na zmianę imion.

— Dziękuje. Dbaj o Amelkę.

— Może i ty będziesz. Tutaj będziesz przebywać? Wkrótce poznasz ją to sama ją zobaczysz.

— Nie dzisiaj, będzie dla niej szokiem a kiedy Moira się dowie znów się mnie pozbędzie albo ladacznicę jej męża.

— Dla mnie nią nie byłaś i nie jesteś. Pójdę po nie i będziemy wracać. Będę pisać na adres Damiana, on ci przekażę wiadomości.

Wyszedł zostawiając to zaskoczonych, to nie do końca rozumiejących słuchaczy ich rozmowy.

— Nie było tak źle na początek. Zjedz coś jeszcze. -odparła wreszcie pozytywnie Frances.

— Bardziej się obawiam co ona zrobi jak się dowie.

— Nie myliłem się co ciebie, a stań koło okna nie wychylając się to zobaczysz je obydwie.- wskazał na dwie młode dziewczyny.

Jedna starsza podobieństwo niemalże jak kropla wody a druga bardziej śmiała i bezpośrednia jak się ją widziało. Euforia Richarda powiedziała jej wiele ale nie spodziewała się tak, że zachowa jej imię. Nie dowierzała a coś zaczynało w niej zmieniać decyzję aby zostać i odzyskać córkę oraz byłego partnera.

Jedna dobra wiadomość, dała mu zadowolenie będąc pewnym co do córki. Melinda dawno go takim nie widziała, przyglądała się mu ale nie pytała. Przy żonie tak nachmurzony czasami, że nie chce rozmawiać.

— Kto to był? –spytała wreszcie zaciekawiona.

— To był sąsiad, Melinda.

— Taki dobry sąsiad? -spytała z niedowierzaniem.

— Tak, skąd tyle pytań?

— Zawsze są pytania i będą. Z czego tak się cieszysz?

— Przestań, Mel. Dawno nie był w wyśmienitym humorze.-trykła ją Violet w bok.

Pod koniec wychodząc z powozu zatrzymała ojca mówiąc ściszonym głosem aby Violet nie słyszała.

— Czy to związane z Antoniną, matką?

— Ty jesteś jak matka.

— Nie rozumiem skoro ledwo pamiętam.

— Jesteś bardzo podobna do niej jak dwie krople poza detalami, kwiatuszku.

— Szaleju się najadłeś? Nie poznaję cię. Nie mówiłeś tak kwieciście w życiu.

— Może i tak.-gdyby tylko wiedziała też, domyśla się to dobry znak, pomyślał widząc konsternację córki.

Równie zaskoczona Moira długo oprócz wrogości do niej widząc rachunki traktował jak powietrze. Nie zauważał jej nawet jeśli przedłużała herbatę udając, że pije podczas śniadania. Wtedy znalazł wymówkę a Melinda zajęła się szukaniem o czym już wiedziała a własna głupotę powiedziała czegoś na temat matki. Richard umiejąc podrobić pismo Moiry pisał notatki z pamięci co się działo a własną rozmowę z nią sprzed trzech dni zostawiając w szufladzie biurka. Przeszukując biurko Melinda nie zadowolona z efektów została przyłapana. Udając, że wpadł w złość był zniesmaczony zachowaniem.

— Może ty wreszcie sobie przypomniałeś? Kim jest Antonina Patchwork?

— Powiem, ale zamknij drzwi. Ściany mają uszy.-wskazał na drzwi.- Siadaj.

— Więc? Skoro dla Violet daje a mnie mówi, że mam po kimś.

— Bo to było dla niej a ja ci podsunąłem nie zauważając to przez ciebie.

— Składało się w całość, tylko wywołanie szumu będzie szkalowaniem Melindy lub jego; Może nawet obydwóch.-dokończyła cicho.

— Słuchaj, Antonina Pitch werk była prawie narzeczoną dopóki nie pojawiła się Moira.

— W czym lepsza jedna od drugiej?

— Nie porównywalnie, sama powiedziała, że nim jestem chcąc odkuć się od rodziców. A Antonina wychowała cię do twoich pięciu lat i rzeczywiście jestem twoim ojcem.

— Ty chyba żartujesz? Miałam wrażenie, że podrzutek z ulicy.-wstała gwałtownie- Traktuje cię jako pana domu ale nie ojca. Nie powiedziałeś przez lata.

— No cóż, dopiero teraz zdałem sobie sprawę żebyś się dowiedziała będąc dorosłą niż dzieckiem.-mówił aż za nadto spokojnie.

Prychnęła na to.

— Jeśli ona żyje wywołasz burzę z udziałem Moiry.

— Owszem ale ojcem Violet jest przyjaciel Moiry.

— Ale to pomieszane.-odparła gubiąc się w wątkach.

— Dlaczego?

— Bo wychodzi, że mieszkasz z żoną, która cię zdradziła; córką i przybraną córką.

— To bardzo wiele się zdarza. Jak ty po upewnieniu się.

— Skoro tak to kto to jest?

— Brat Damiana, Franciszek.

— Przecież ma trójkę dzieci i jest wdowcem. To wychodzi, że Moira to była kochanka Franciszka. Od kiedy wiesz? Był baronem donżuanem.

— Odkąd Violet skończyła osiem lat. Franciszek jej nie uznał. A ty skąd to wiesz?

— A ty uznałeś, dosyć szlachetne posunięcie.-powiedziała z wahaniem.- Tak jak mnie.

— Wtedy kogoś przypominałaś. Nie słuchaj za dużo.-upomniał Mel.

— Rozumiem. Będzie burza i to wielka. Co zamierzasz? Ktoś jeszcze wie?

— Dziadkowie ale nie wydali do tej pory. Dobre pytanie. Zacznę od tego, że poznasz matkę a potem pojedziesz z wizytą.

— Jesteś tego pewien? –spytała z obawą.- Ona pewnie mnie nie pamięta.

— Podejrzewam, że obserwowała cię z okna.

— Nieładnie tak robić.-pogroziła. Chociaż też bym tak zrobiła.

— Dużo o ciebie pytała, jak ty o nią.-zaśmiał się mówiąc dalej.

— Może to i lepiej ale co powiesz skoro już wyczaiła zmianę.

— Melinda, jest tyle pomysłów ile ludzi na świecie a każdy ma ich wiele. Nie po to ich tyle aby mówić całkiem prawdę ale ukryć ja kłamstwem, chociaż ma krótkie nogi. A ty jaką wymówkę miałaś?

— Zszokowana spojrzała na ojca.

— Ja … powiedziałam. Że namawiam cię na lody.

— No to … -spojrzał na zegar na biurku.-Chodźmy na lody inaczej wyjdę na kłamcę. A ma wyjść?

Pokiwała przecząco głową.

Następnego dnia Damian próbował znowu porozmawiać choć na błachy temat ale milczała. Dziwna atmosfera po powrocie była zbyt napięta.

Franceska nie wiedziała dotąd wiele rzeczy a kiedy się dowie nie będzie chciała zostać. On sam nie wie jak ma to powiedzieć a tylko dla niego będzie wyjściem gra na czas.

— Mam wrażenie, że mało mi mówisz. Co się tu działo? -spytała wstając od stołu zrzucając chustkę.

— Długa historia.-odpowiedział odwracając wzrok.

— To mamy trochę czasu, posłucham.

Patrzył na nią cały spięty jakby miał szpilki zamiast siedzenia. Lekko rozwiązała węzeł po czym mocno chwycił ją za nadgarstek co spowodowało odsunięcie.

— Chcesz się dowiedzieć -zagrzmiał w złości- to zostań. Wtedy by nie było panny już.

— Miałam być twoją żoną bez własnej zgody, niemożliwe. No chyba, że ty pisałeś listy podpisując się imieniem brata aby się nie wydało.

— Jesteśmy bardzo podobni.-powiedział złagodniały.

— I bardzo nie podobni. Masz inny charakter niż brat wdowiec co truł arszenikiem żonę mając kochankę. Założę, że Violet to jego córka.

— Byłaś na zewnątrz domu? Dobra wiadomość do tej pory. -odparł nagle zadowolony Damian.- Coś jeszcze mówili?

— Coś jeszcze?! O czym nie wiem jeszcze? To nie po katolickiemu oszukiwać. O czym ja mówię.

— To się dowiesz.-stwierdził z zadowoleniem.- Proszę. I takie uznają.

— Jeśli chcecie być sami to powiedzcie.- po zapukaniu weszła Antonina widząc sytuację stanęła w półkroku.

— Dziękuję za poparcie. Twierdzisz, że jesteś dorosła więc możesz być obecna sama przy mnie.

— To dosyć ryzykowne posunięcie.-odparła z wahaniem.

— Wręcz bardzo korzystne dla dwojga.-stanął przed nią dwa kroki w tył.

Widząc to zostawiła ich samych.

Będąc kilka dni w mieście Liliana skorzystała z wizyty u rodziców choć porozmawiać z rodzeństwem. Na froncie pokoju czując zapach cygara na które wyczulona jest

— Znów palisz, wziąłbyś się za jakieś zajęcie.-powiedziała od frontu pokoju.

— Też się cieszę, że cię widzę, siostro.-odparł swobodnie.

— Chociaż otwórz okna, matka przewietrzy każdy pokój znów.

— Kobiety mają racje. Zaraz to zrobię.-odparł przekornie otwierając na oścież okna.-Jesteście okrutne.

— Żebyś wiedział jak bardzo.

— Kto tu tak nadymił? Widocznie trzeba zawołać kominiarza aby sprawdził cug.-powiedział żartem Daniel.

— Nikt inny jak człowiek.-roześmiała się Liliana.

Matthew zrobił kwaśną miną widząc żarty z niego.

— Dosłownie sama radość was widzieć w komplecie.-odrzekł Matthias z cwaniackim uśmiechem.-A Tiana wsiąkła z nowym adoratorem.

— Jest na spacerze z Jamesem Claustem.-powiedział Oliwer.

— Coś za długo. Czy nie robią coś zakazanego? — spytał Daniel.

— No cóż, chyba z lekka przesadzacie. Oliwer lub Matthias powinni być bynajmniej przyzwoitkami? -trykła w bok starszego brata.

— Dobry pomysł.-zaśmiał się Daniel widząc jawne oburzenie u braci.- Jak dzieciaki?

— Pytają o twoje. Jak żona?

— Za chwilę się pewnie zjawi. Była u brata i rodziców. Bastien ma synka i następne w drodze. Częściej niż my rozmawia z nimi.

— Nie przesadzaj, Danielu.-droczyła się Tiana wchodząc do pokoju- A gdzie reszta rodzinki?

— Wiemy o co chodzi, nie zaczynaj.-wtrącił się Oliwer.

— Chociaż Matthew miałby kogo odwiedzić i rozmawiać zamiast sam ze sobą.

Liliana puściła oczko do niego po czym przewrócił oczami.

— Tylko się droczy ale ty … -wskazała na starszego.

— Dajcie im czas, zjawi się tutaj. Prędzej czy później.-bronił się Daniel.

— Dawno nie byliście tutaj.

— Dlaczego mnie męczysz skoro możesz ich? Gdzie rodzice?

— Wyszli. Zawsze wtedy gdy domyślają się, że zjawicie się.

Tymczasem przypadkowo usłyszane przez panią Kopertyn, zaskoczona gospodyni nie pytała o nic póki Emma nie posprzątała co do okruszka. Ostatnie czynności zajęły więcej czasu. Znalezione przez nią listy i dokumenty dotyczące Franceski i domu odłożyła na małe biureczko na wierzch. Sąsiedzi nie trzymając się dłużej z dala zaczęli się interesować powrotem córki zmarłych. Pani Sauberton rzadko wychodząc z domu skorzystała widząc Damiana. Bez słowa ale gestem przez uchylenie kapelusza przywitał się mijając się po drodze. Kierując się do drzwi sąsiednich z zaciekawieniem przyglądał się czy ciekawość sąsiadki będzie nasycona odpowiedzią Fran.

Czy jej przyjazdem, czy jej widokiem widząc po latach zmienioną osobą pomimo że to jedna i ta sama.

Niespokojnie przeglądając dokumenty zostawione dla niej czytając kluczowe detale przerwał jej dzwonek do drzwi. Nie spodziewając się gości, Antonina poza domem a gospodyni już przyzwyczajona do jej obecności była w kuchni zobaczyła w drzwiach panią Henriette Sauberton uśmiechając się na przywitanie. Zaprosiła do środka do saloniku użyczonego jej przez Damiana.

— Miło zobaczyć z powrotem. Ostatnio mało rozmowna byłaś. Czy zostaniesz tutaj? -zagadnęła od razu ją.

— Dzień dobry, nie pamiętam pani dobrze.-potarła czoło- Sama zadaję sobie te pytanie?

— No tak, czas. A sąsiadowi przydała by się kobieta w domu. Nie chciałam, żeby zabrzmiało staromodnie ale kawaler, który zajmuje się dziećmi brata potrzebuje mieć kogoś obok siebie.

— Nie mówił o tym. Widocznie dopiero miał powiedzieć.-zamyśliła się przez moment.

— Ostatnio nie wyglądało na to żebyś dobrze się czuła.

— Byłam przyzwyczajona do tamtego otoczenia ale przyzwyczajam się do przywyknięcia tutejszego. Co tu się działo?

— To co wszędzie, romanse i skandale, upadki i wzloty.

— A Damian, kiedy się wprowadził?

— Wprowadził się tuż po śmierci twoich rodziców bez bagażów jakby zaczynał od zera po skandalu od strony kuzynki.

— Dziwne, jadąc tam miał bagaż, widocznie już sobie sprawił niezbędne rzeczy.

— Czy próbujesz wrócić?

— Chciałabym się dowiedzieć co się działo ale może będzie to powrót na dobre. Pewnie panią szuka ktoś skoro nie zawiadomiła nikogo.

— Racja, może i jestem stara wiekiem ale nie znaczy, że nie widzę jak patrzycie czasami za sobą.

— Na ten moment wystarczy, muszę jeszcze przejrzeć coś ważnego.

— Niedługo jest kolacja na które zaproszenie mają nieliczni sąsiedzi. Już teraz was zapraszam. Przypomnę o tym w domu. Powiadomisz go?

Skinęła głową Franceska i odprowadziła do drzwi. Zdezorientowana w swojej sytuacji nie umiała wyklarować co się dzieje z nią. Raz się cieszy, że znów go częściej widzi a raz roztargniona i rozdrażniona jego osobą. Czyżby zaczęła być zauroczona nim pomimo tego co jeszcze nie wie i nim, zastanawiała się Fran. Co się wydarzyło wtedy gdy jej nie było przecież dom wygląda na taki sam ale z innymi detalami.

Zajrzała z powrotem po wyjściu gościa i powoli się objaśniało śledząc tekst do godzin wieczornych.

— Ile czasu minęło od śmierci? -głośno myślała licząc w pamięci.

— Z dziesięć.-odezwał ktoś z cienia pokoju.

Nie zwróciła uwagi tak zajęta, że przyglądanie sprawiało przyjemność.

— Wychodzi w tym czasie śmierć, nie właściwie otrucie żony przez męża.

Muszę jej go wybić z głowy, pomyślał Damian.

— Trzeba dołożyć pojawienie się Violet. Och, co tu robisz? Zresztą po co pytam skoro tu mieszkasz.

— Nie było cię na kolacji a nawet nie słyszałaś nikogo tak skupiona.

— To już późno. Przegryzłam bym coś.-zażaliła się lekko z głodu.

— Coś wyniosłem.-podstawił kanapkę i ciasto marchewkowe.

— Dziękuje. Damian, nie chce się kłócić ale dlaczego nie powiedziałeś wtedy?

— To nasza sprawa a przeczuwałem, że nie będzie tak łatwo cię ściągać tutaj. Pałaszuj się.

— Zjem i idę. Zostawię cię tutaj, przesiadujesz kiedy nie możesz spać.

— Możesz równocześnie z niego korzystać.-zaoferował Damian.

— Dobrze.-odpowiedziała zaskoczonemu Damianowi jej odpowiedzią.-Zostań chwilę.

Stanął w miejscu w półkroku. Frances podeszła i lekko w policzek dała mu całus. Pomimo spięcia w całym ciele poczuł lekkie mrowienie, cóż- uznał za dobry znak po czym wyszła do siebie. A jednak dla niego był to dzień zakończony dobrze, pomyślał.

IV

„„Co jednemu lekarstwem drugiemu trucizną.””

Czując się na kacu niezadowolony Matthew szukał co ugasi jego kaca ale zamiast tego obudził trzaskaniem drzwiczek i strzaskanym szkłem inne osoby. Na ten widok Oliwer chętnie by go udusił, była dopiero piąta rano; ze złożonymi rękami podszedł do barku i wziął butelkę. Wylał jej zawartość za okno co zauważył brat i wściekły, że ostatnią butelkę wylał chwycił go za koszulę. Dalszą część tej sytuacji widział ojciec stojąc w drzwiach zaraz potem rozdzielając synów. Strzepując ubranie do porządku wyszedł Oliwer a Matthew kipiał ze złości wciąż. Upadając zahaczył o stolik łamiąc jedną nogę stolika.

— Alkohol ci odbija do głowy, ogarnij się chłopie.-podniósł głos Preston.- Omal nie przejechany szukasz zaspokojenia promili tym samym. To cię zniszczy od środka razem z tytoniem.

Nie odezwał się adresat słów patrząc na ojca podniósł się trzymając się nie do końca na nogach.

— Masz się ogarnąć inaczej znajdziesz się w rynsztoku, wtedy mało kto zareaguje. Lepiej sobie przemyśl to wszystko.-ostra reakcja ojca spotęgowała ból głowy.

Przy śniadaniu bez słowa lub zdawkowe słowa między nimi nie dziwiła matki ale reszta rodzeństwa czuła inną atmosferę ale nie zaczynali dyskusji na tema dziwnego zapachu, który czuli od paru dni. Nikt poza tymi osobami nie wiedział porozumiewawczo zgrywali dobrą minę. Oliwer śmiał się z lekka na co ojciec na pół poważnie, półżartem mało rozmawiał.

— Daniel, zobaczysz te listy? -spytała Liliana brata kładąc na stole przesuwając na stole do niego na co porozumiewawczo odpowiedział.

— Nie przy stole sami nie jesteście.-odezwał się Preston na zszokowanych reakcją.

— Nie aż tak ostro, Preston.-odezwała się Regina- To tylko listy, są schowane do kieszeni.

— Przepraszam, dziękuję.-odparł Preston odchodząc od stołu.

W ciszy kończąc śniadanie rozeszli się do swoich zajęć. Później Daniel delikatnie pytająco co chodziło domyślił się, że ojciec nie rozmawiał przy stole z powodu upicia i przewrócenia się na ulicy pod koła jadącego powozu widząc to z ojcem. Poszedł do gabinetu, zastał tam milczącego podpartego jedną ręką o fotel głowę domu.

— Chodzi o Matthew?

— Omal nie pobił brata za wylanie ostatniej whisky na ugaszenie kaca. Jakbyś zareagował gdyby to twój syn to zrobił?

— Podobnie. To niech nie będzie alkoholu w domu.

— Nie za wiele ale może coś to da. Nie można go już poskromić, wystarczy kropla.

Teraz współczuł ojcu, sam będąc ojcem złość kierowana na dziecko jest powodem jego troski o nie nawet jeśli nie rozumie a ma to wymagane od rodzica. Dzieci nie rozumieją i póki nie przekonują się na własnej skórze. Rozumiejąc o co poszło wyobraził sobie i przyznał w duchu racje.

— Powiedz, jakby co.

— Zadbaj o własną, Isabelle ma urwanie głowy.

— Kobiety mają osobowość wielo szufladkową i tak chcą pomocy. A my pomagamy nawet jeśli to nie wychodzi.

— Też nie daliście nam spać oprócz dziewczynek.

— Za przyjemności się płaci.

— Dużymi dziećmi, dużymi kłopotami.-podsumował Preston uśmiechając się kącikami ust.

Roześmiał się Daniel słysząc jedne z wielu krzyków dzieci wydzierające sobie zabawkę. Westchnął i poszedł zobaczyć. Rose ugryzła Jamesa w rękę a James rzucił zabraną jej zabawką co skończyło się płaczem obu.

Odciągnęli od siebie bliźniaki ale zaraz po tym ojciec trzymał swoje dzieci. Nawet chcąc pomóc synowi żadne z wnuków nie chciało iść do dziadków. Zniesmaczony na widok głupkowatego uśmieszku brata poszedł do żony.

— Nie przesadzajcie, nie wygląda źle.-podsumował Matthias siedząc w nieprzepranych rzeczach.

— To już wygląda źle, nie tak jakbyś ty sobie wyobraził. Zabieram cię.

Wyprowadzili go z domu na tyły za stajnie, Oliwer pilnował go a Daniel poszedł po cztery wiadra wody. Stawiając je nie daleko podkasał rękawy i wiadrem po kolej lał nie bezpośrednio na głowę. Taką kąpiel zgotowali mu bracia, rzeczy i ręczniki wzięte z domu starczyły mu na resztę czynności a pokój jego był od razu wietrzony i wymieniane na świeże.

Może i niezadowolony ale nie przytępiony już świeżo ubrany Matthias wyszedł na czekających braci. Dostał tylko jedno ostrzeżenie, dotyczące jego ostatnich używek inaczej będzie miał znowu taką kąpiel.

Korzystając z czasu poza domem Antonina rozglądała się za za czymś nowym a mając nieco powiększony budżet mogła pozwolić sobie na kupno więcej niż dwóch strojów. Chociaż nawet przyjąć nie chciała to była to tak zwana nie oddany pożyczka od Damiana.

Po godzinie wybierania jednej a drugiej wzięła trzy inne, które od razu krawcowa poprawiła i dopasowała. Tak spędzając następne dwie godziny wróciła krótko przed kolacją mijając dom gdzie wciąż mieszkała jej babka i ojciec. Dowiedziała się pytając nie chełpliwie sąsiadki, że matka już nie żyje od dwóch lat. Nie będąc pewna obserwowała ale nikt nie poruszał się po domu, może wyszli, pomyślała.

— Szukasz kogoś? -spytała Fran.

— Nikogo. Dzień dobry. A jak modystka?

— Dzień dobry. Jak długo można stać jak manekin? A tak dobrze, za niedługo będę miała nowe stroje. A ty jak widzę się obkupiłaś.

— Dzięki. Nie chcę wyglądać jakbym była z tym nieznajoma. Zaczynacie się dogadywać.

— Jak człowiek jest uparty i tak nie dopuści do głosu, prawda?

— Przyznaję. Ale to chyba zauroczenie już teraz.

— Nie gadaj, to tylko facet jak każdy inny.

— A nigdy nie wiesz. Lepiej powiedz czy to na widzenie się z córką? -wskazała na wystający skrawek materiału.

— A ty się nie stroisz? -zachichotała się Antonina na widok rumieńców Fran.

Nie zmieniając tematu umknęła do saloniku.

— Zauroczona nie Franciszkiem.-powtórzył Damian.

— To tylko głupoty co mówiłyśmy.-odparła wymijająco.

— Może nie, może tak. Coś jeszcze brakowało wam?

— Nie, strój będzie gotowy niedługo.

— To może zobacz się z wujem i kuzynem co żyją.-zaproponował Damian.

— Pod warunkiem, że będziesz nie daleko.-spojrzała na niego.

Zgodził się gestem pochylając głowę na aprobatę chwytając za rękę. Spodziewał się, że zabierze ale lekko uścisnęła nie wyrywając. To już postęp ale spodziewał się pokonywania oporu z jej strony.

— Zjemy? -wskazał na stół.

— Wygląda pysznie.-aż ślinka jej ciekła na widok ciasta z malinami.

— Miałem taką nadzieję.- odparł zadowolony.- To wcinaj.

— A ty nie? -spytała kiedy zauważyła przyglądanie się jej.

— Tak, pytałaś poprzednio o wydarzenia. Mam zając się dziećmi brata.

— Z jakiego powodu?

— Są w sierocińcu. Zostawił je w nocy pod opieką gospodyni.

— A ty chcesz?

— Być wujkiem i poznać bratanków a nie wiedza o tym jest dziwnym zajściem.

— Nie mieliście kontaktu.

— No tak. Otwarte karty?

— Na jakich zasadach? -zapytała obojętnie.

— Szczerość za szczerość.

Ujęła twarz w dłonie i całą premedytacją pocałowała go zbliżając się do niego.

— Nie wiesz co ty zdziałasz tym na siebie.-odparł ochryple.

— Każdy ma potrzeby, prawda? -kokietowała go.

— Tu się z tobą zgadzam.- odparł przekluczając drzwi.

Posadził na stole i dał się ponieść instyktowi a myślenie wyłączył. Zaspokojenie głodu ciała była większa wyciszając rozum zupełnie.

— Dobrze cię widzieć rozwichrzoną.-odparł słysząc kroki.

— Dopiero teraz to mówisz.

Po wyprostowaniu ubrań rozeszli się na swoje miejsca.

— To co z dziećmi brata?

— A co z nami?

— A jaki ma to związek ze mną? -spytała Fran.

— Sam wuja nie ma być. Potrzebna ta kobieta, jak myślisz która?

— Takie jest twoje zdanie a między nami jest czysta chemia.

— Nie dla mnie. Skoro masz obawy to czego dotyczą?

— Ciebie. Nie wiem dokąd mnie to zwiedzie.-odparła z lekką obawą.

— To już wchodzę w grę. A z jakich powodów?

— Jakby to nie było widoczne?

Domyślił się dlaczego był jeden powód już ale czy zaproponował coś odpowiedziała tak jak by chciał.

— Wzajemny pociąg i przyzwyczajenie się do tej osoby bywa mylne ale jeśli dla kogoś to zostanie już zawsze.

— A jak mam rozumieć? -spytała go.

— Chociażby tak aby tobie to przyszło do głowy.-odpowiedział szeptem tak aby ona usłyszała tylko odprowadzając na górę.

Czując emanującą energię za sobą zostając już sama w pokoju usłyszała ciche otwieranie drzwi. Zamiast Emmy Damian zaczął rozwiązywać splecione na plecach sznurki. Czując powiew powietrza została w halce odprowadzana wzrokiem z jego strony.

Nad ranem wstając Melinda już po śniadaniu była gotowa jechać na zakupy. Po godzinnej wędrówce po sklepach z nowym czepkiem i sukienką na którą odłożyła część pieniędzy od dwóch miesięcy. Przechodząc przez ulicę zauważona przez Lilianę idącą z Tianą przywitała Mel zapraszając na herbatę.

— Witaj, tym razem daj się zaprosić.

— Witaj, nie dzisiaj.-próbowała się wymigać.

— Przyjdź z siostrą. Nie dam się zwieść. Przepraszam, -zwróciła się do ich ojca.-Czy mogą pańskie córki pójść z nami?

— Wyślę około szóstej woźnicę z panią Lowyn.-odparł zgadzając się nie wtajemniczając przyjaciółki Melindy skupiony nad czym innym.

— No to chodźcie a Artur zajmie się dziećmi.-spojrzała Mel na nią pytająco.-Przyjechał również jego ojciec.

— A to ten któremu towarzyszyłaś? -zauważyła Mel pytając Tianę.

— Wystarczy jeśli to są spacery i wizyty?

— Owszem.-odparła Lilia.

— Może Matthew będzie milszy na wzgląd gości. Chyba cię nie uraził?

— Nie, skądże. Zachowywał się stosownie.

Widząc ojca Mel i Violet Liliana podeszła do niego.

— Witam, Czy mogłybyśmy wziąć córki na cały dzień znaczy spędziły by ze mną i siostrą?

— Witam, możecie. Wrócę sam, postaram się załatwić jak najszybciej.-spojrzał na Melindę.- Przyślę powóz.

Kiwnęła głową wiedząc o co chodzi i poszły z Violet razem z Lilianą. Widząc w progu gości Regina dała znak służącej. Przeszły do salonu zostawiając młodsze od siebie rozmawiające. Przechodząc do salonu zauważyła niewiele bibelotów i kolorystycznie miło czuło się w tym pomieszczeniu. Wygodne kanapy z ozdobnymi drewnianymi elementami z marmurowym stolikiem pomiędzy fotelami i kanapami ozdobiony miniaturowymi trzema orchideami, bardzo spodobał się Melindzie.

— Dzień dobry, to panny Boyd. Melinda i Violet.

— Dzień dobry, przepraszam za bałagan. Rose, nie rozrzucaj zabawek.

— A James?

— Z ojcem. Daniel wolał go wziąć po ostatniej bójce.

— A twoje? -spytała Isabella Lilię.

— Artur i dziadkowie. I świat nie istnieje poza nimi.

— Matthias zamknął się w pokoju po następnych zapasach.

— Z kim?

— Pewnie sprzeczali się z Olivierem i który silniejszy.

— Zrozumiałe. Ogarną się. Częstujcie się.

— Violet, chodź tutaj.-zawołała Melinda speszoną Violet.

— Nie spodziewaliśmy się gości.-odezwał się Oliwier.- Przepraszam.

— Nic się nie stało.-odparła Violet jak Mel przez moment była myślami gdzie indziej.

— Dzień dobry, miło ponownie widzieć tym razem w tych progach.-odezwał się Matthias widząc obie.- Pogoda dopisuje, może posiedzicie w ogrodzie a my zajmiemy się dziećmi?

— Właśnie, dobre wujaszki wezmą dzieci a panie będą mogły poplotkować byle nie za głośno.-spojrzała na synową i córki.

Franceska zamiast powozu wsiadła w siodło i z obawą pojechała do ciotki, która została z niewielu żyjących krewnych nie wiedząc czy zostanie ją w domu. Zostawiając coś w rodzaju długiej notatki na biurku Damianowi próbując się przebić spisała to co w głowie układało się.

„„Damianie, dziwnie to zabrzmi ale prosisz o granie w otwarte karty. Mieszkanie pod jednym dachem ze świadomością- nie wiadomo co dalej i jak potoczy się dalej. Jest to gra, w której ja sama do końca nie wiem co tu było wiedząc jak się dobrze żyło na wsi i dbało o dom oraz ogródek.

Twoje plany mnie przerażają, nie chce być zależna od ciebie a to nie nieuniknione jeśli będziesz podobny do brata, który wpierw poślubił tą którą wykorzystał a potem odtruwał zostawiając dzieci udając ojca chociaż nim nie był. Nie powinnam porównywać ale nie chce być całkowicie zdana i ograniczona przez ciebie bo możecie decydować z kim chcecie być w danej chwili. Skąd mam wiedzieć czy nie zrobisz coś podobnego do brata. Trudno jest mi tu zostać ale twoja cierpliwość jak każdego ma swoje granice co do pewnych wyborów. Nie wiem czy nadaje na tą właściwą.

Wyjechałam na całe popołudnie zobaczyć czy żyją inni krewni od strony najbliższej rodziny, od rodziców. Wrócę nie długo.

Franceska.”

Zdziwiony przypuszczeniami Fran co jego brata i jego samego zastanawiał się czy w ogóle zrobiłby to co on-wykorzystał i zgubił na same dno. Nie chciał być taki jak on ale mieć kogoś przy boku nie będąc sam. Ale czy ona w to uwierzy i jego zamiary? Domyślił się, że ma obawy i miała spokojniejsze na swój sposób tam życie. Chociaż jej się wydaję to on też ma obawy ale zaryzykował by. Zaczekał aż do powrotu co bardziej zamieniło się w późny wieczór. Prosząc o nieduży posiłek składający się z kanapek i herbaty z mlekiem. Słysząc pukanie tylnych drzwi nasłuchiwał kto wszedł. Rozpadało się co domyślił się, że była przemoknięta.

— Nie śpisz? -spytała gdy oparł o framugę pokoju niedaleko schodów.

— Nie, ogrzej się przed kominkiem.

— Pójdę do siebie.

— Czekałem na ciebie. Zjesz?

Podczas gdy Franceska jadła wyciągnął spinki upinające fryzurę i rozczesywał aż przeschły. Pachniały deszczem a Franceska powoli pod wpływem ciepła bijącego od kominka czuła się senna. Kładąc do łóżka rozebrał do halki. Widząc, że śpi kamiennym snem cicho wyszedł. Nadal nie mogąc usnąć siedział w fotelu patrząc na gasnący ogień.

Słysząc szloch przez sen w pokoju obok sprawdził a zastał mamroczącą przez sen. Potrząsnął nią aż się obudziła. Nad ranem nie chętnie się przebudzając widząc nie do końca jak Damian siedzi na fotelu w kącie pokoju i spał oparty głową na oparciu.

— Damian? Co tu robisz?

— Miałaś koszmar. Sam przysnąłem kiedy usnęłaś.-powiedział przecierając oczy.

— A ty spałeś?

— Nie bardzo. Pomóc ci czy zawołać Emmę?

— Możesz.

— Jak możesz to nosić? To bardziej dusi.

— Dla urody wszystko się robi.

Zaśmiał się przeciągając palcami po linii karku i kręgosłupa co spowodowało mrowienie gdzie dotknął.

— Następnym razem masz mieć inny krój.

— Wtedy będę łatwiejsza. Pośpiesz się inaczej zauważą.

— Niech zauważą. Pesymistka czy zaczęłaś uważać, że oszukuję?

— Ja przepadnę. A ty zrobisz jak uważasz.-odparła bezbarwnie co Damian wykorzystał na własny cel.

Podarty materiał upadł na podłogę czując najmniejszy dotyk nie zważając na otoczenie a tylko z kim się było. Po całym zajściu czując satysfakcję z zadowoleniem przedłużali czas wstawania.

— Teraz lepiej wstańmy. Chociaż nie mam ochoty na to.- odparł napawając się chwilą.

— Mhm.- zamruczała podczas gdy wyobraźnia podsuwała coraz śmielsze pomysły o jakie siebie nie podejrzewała.

Po zjawieniu się w jadalni Antonina zauważając zmianę u obydwóch gestem przywitała ich kończąc śniadanie. Nie spodziewając się gości sama otworzyła drzwi. Stała tam Melinda widząc zaskoczona osobę, którą sama nie wiedziała jak przywita.

— A gdzie Richard?

— Jestem sama. Powiedziałam, że jestem na zakupach.

— Amelka, wejdź.

— Dziękuje i przepraszam, powinnam była zawiadomić.

— Nie wiedziałaś do końca jak. To nic. Miło cię widzieć po tylu latach.

— Moira się wygadała nie spodziewanie jak się postawiłam.

— Ja nie potrafiłam. Chodź do salonu.

Siadając w salonie w wiktoriańskim wyposażeniu z przytulnym kominkiem i bibelotami co były obecnością kobiecej ręki. W drzwiach stała Franceska, przywitała się choć była całkiem obcą osobą dla niej.

— Dzień dobry, zapewne Amelia?

— Melinda Amelia Boyd. Nie zwracają się do mnie zbytnio tym imieniem. A pani to?

— Franceska, znajoma twojej matki. Przyjęłam Antoninę gdy się zjawiła w obcym miejscu.

Wyraz twarzy Melindy był mieszanką zaskoczenia i nie rozumienia co było naprawdę.

— Dzień dobry. Sama się puściłaś czy macocha coś wie?

— Dzień dobry, skądże. Nic nie wie inaczej by nie puściła. Oby nie.

— Pozwól, że zawiadomię twojego ojca wymyślając wytłumaczenie, zgoda?

— Zgoda. Byle nie kiepskie.

— Nie ma problemu, wezmę na siebie.

Poczuła się zakłopotana gdy powiedział te słowa.

— Kiedy dowiedziałaś się prawdy o ojcu? -wtedy za mocno chwyciła uszko filiżanki.

— Przypadkiem. Przepraszam, ułamałam uszko filiżanki.

— Nic nie szkodzi, było już prawie ułamane całkowicie. Porcelana jest krucha.

— Wychowana na pannę z dobrego domu. Zbyt wrażliwa o poczuciu siebie.

— I śmiała i silna duchem. Nie bądź taka surowa jak Moira.-odezwał się Damian znając Richarda od kilku lat.

— Nie można być wiecznie wrażliwym.

— Słuszna uwaga.-podkreśliła Melinda.-Chociaż każdy ma swoją wrażliwość.

Słowa Melindy pokazały ją w nieco innym świetle wyrażając słowa bez wahania zrobiłaby coś dzięki czemu zmieniłaby przeznaczenie młodych kobiet co szukają przyszłych mężów.

— Co masz na myśli? -spytała Fran.

— Trzeba podchodzić różnie do ludzi tak różni są ludzie nie będąc do końca czułym dla wszystkich.

— Dobra jesteś, wiesz jak uniknąć pogłosek?

— Asysta w osobie kawalera satysfakcjonuje?

— Cwana dziewczyna. Nie obraź się Antonino ale nie lubisz uciekać? -zwracając się raz do Antoniny a potem do Melindy.

— Nie chce uciekać skoro kłopoty jak będą chciały to i tak dogonią.

— Rozum po ojcu z mieszanką uroku. Kiedy tu będzie?

— Lada chwila. Może powiesz jak mnie zostawiłaś i gdzie byłaś? Są jeszcze nie całe dwie godziny.-skierowała słowa do Antoniny.

— Była to ucieczka pod wpływem szantażu aby zyskać materialną opiekę, tak to rozumiem a potem chciałam powiadomić o twoim urodzeniu ale przechwyciła list do niego mówiąc …

— że znalazła cię przed drzwiami na ulicy. -dokończył Richard.

— Szkoda, że nie zostałaś pomimo to. A twoja rodzina?

— Żałuje, że tego nie zrobiłam. Dziadkowie może jeszcze żyją.

— To może ojciec pomoże, ma może jakieś kontakty?

— Może. A znów uciekniesz jeśli się wyda co się wydarzyło?

— Już się domyśla? -odpowiedział pytaniem na jego pytanie.

Kiwnęła głową Melinda widząc niepokój u nich obydwóch.

— Już podejrzewa ale nie wiem co dokładnie.

— Ktoś czeka na ciebie.

— Więc co powinnam zrobić.

— Zostać i pokazać Moirze, że się myliła co do ciebie i nie uciekasz przed nią. Nie może zabronić bycia szczęśliwym jemu skoro będziesz ty z nim i córkami. Violet nie chce iść do matki. Myślisz, że nie czułam się odsunięta jak wprowadziła wcześniej niż to robią inni w towarzystwo Violet mając więcej uwagi niż ja.

— Przepraszam, nie wiedziałam o tym.

— Ja też. -dodał Richard.-Nie mówiłaś nic.

— Powinnam nie robić wyrzutów ale kiedy wróciłaś mam dwadzieścia lat robisz przewrót życia. Miałam matkę co uciekła przed uboższą od siebie kobietą i okazała się bardziej strachliwa niż tamta co ukartowała. -mówiła kończąc przez łzy.

— Cii, wtedy twój ojciec był tylko po mojej stronie. Gdyby tylko wiedział wcześniej.-tuliła do siebie Melindę.

— To zostań nawet jeśli wydaje się to nie możliwe.

Zaskoczeni z Franciszką i Damianem słuchali słów jak bardzo wierzy, że wszystko jest możliwe.

— Zaryzykuj, Violetta nie jest jego a nie stracisz wiele co jedynie zyskasz coś dzięki czemu coś ci brakowało.

Popatrzył znacząco na Antoninę Richard.

— Jest lepszym ojcem niż ona matką i gospodynią.

— Tyle lat brakowało mi poczucia matki nawet jak się nie zgadzamy. Ojciec tego nie zastąpił.

— Strach paraliżuje.

— To go pokonaj i spróbuj. Napędza do działania nie wiedząc co się stanie po danym wyborze. Ktoś mówił, że nie warto się bać marzeń, one nic nie kosztują jeśli kobieta, która urodziła jego dziecko chce z nim być nadal. A tego to wy się przekonacie sami.

— Zależy czy chcesz.-odparł Richard.

— A co z Violettą?

— Będzie rozbita jak ty do teraz ale nadal jest twoją siostrą.-odparła Antonina.

— Powiadom mnie, że widzisz się z matką następnym razem.-odparł z wyrzutem.

— Nieme przeprosiny przyjęte. Wracaj do domu, sąsiedzi za dużo usłyszeli i kazała się Violetcie pakować. Bez więcej krzyków.

— A co z Antoniną?

— Jej decyzja.-odparł patrząc na nią.- Jedźcie już.

— Napisze do ciebie poprzez Damiana.

— Dobrze.-odpowiedział żegnając się wiedząc jak w małej szklance zrobiła burzę Moira chcący chronić Antoninę.

Podjeżdżając pod dom Melinda w ostatniej chwili pobiegła do Violetty i wciągnęła ją z powrotem nie wiedzącą co się dzieje. Widząc co się dzieje ojciec Moiry pomógł Melindzie zabrać jej pakunek podczas gdy Moira ciskała gromami.

— I ot tak odjechała. Co się dzieje? -odezwała się Violetta.-Nie będzie jej długo?

— Zobaczymy.-odezwał się Richard wchodząc do pokoju.-Wiecie gdzie jechała?

— Nie. Przyszedł list o unieważnieniu małżeństwa.-rozmawiali ciszej.

— A matka Melindy?

— Żyje, czegoś nie rozumiem. Popierasz mnie nie córkę?

— Tak, wystarczy żebyś wiedział, że widziałem jak żyjecie obok siebie. Głowa mnie boli jak patrzyła na każdego innego. Nawet rozsądny facet nie jest dla niej. Obyś miał szansę.

— Jest szansa.

— Więc wygląda to tak. Żona spodziewała się takiego rozwoju sytuacji kiedy Melinda się dowie. Równie uparta co ty.

— No cóż, plusy i minusy ale niech znajdzie się do podpisu i do podziału stanu dotychczasowego.- spoważniał Richard.

— Ściągniemy ją do nas. A co z Violettą? Dla niej ty jesteś ojcem a innego nie zna.

— Zostanie a Melinda będzie miała siostrę.

— Zajmijcie się nimi ale Melinda chce pomagać w domu dla dzieci.

Obie siedziały w pokoju, Violetta pytała o Antoninę.

— Czy to ta, której portrecik jest schowany o ojca w szufladzie?

— Podobna do mnie oprócz włosów i oczu.

— Poznam ją? Kiedy już moja nie wróci z tego co mówiła to woli innych mężczyzn.

— Kto wie? Zobaczymy.

— Czyli ta dobra.

— Jak to rozumiesz?

— Ojciec będzie z twoją matką a moja uciekać do tej pory jak to robiła.

— Moja też uciekła ale wróciła. Więc może zostanie na dobre.

— Wydaje się wierna. Mówi do ciebie Melinda?

— Amelia. Ty miałaś rok jak się zjawiłam.

— Urocze imię. Pasuje i nie będziesz widziana jako córka kochanki.

— Skąd te stwierdzenie? -spytała zaskoczona widząc jej punkt widzenia.

— Jesteś ciekawa ale skromna i potrafisz być bardziej elegancka niż te co za dużo się perfumują. We własnej skórze bez narzucania kogoś. Ten Matthew jest w porządku? Przyglądałam się trochę.

— Uroczy i nader poważny.-uśmiechnęła się lekko.

— Ojciec się o was pyta, panienki.-powiedziała Marina.

— Za chwile zejdziemy.-poinformowała Melinda ściągając Violettę na ziemię.

Nie chętnie zeszły do pokoju na parterze orientując się w jakiej znaleźli się sytuacji. Zastały go z założonymi rękami patrzącego w okno skupiony nad daną myślą.

— Violetta, twoim ojcem jest kochanek matki który nie uznał cię za córkę.

— Rozumiem ale ty uznałeś pomimo tego. Matka i tak nie chciała być z tobą jak wychodziliście.

— Więc lepiej było jak szła sama.

— Nie byliście razem na poważnie? -spytała Melinda ojca.

— Tak, nie mogłem z powodów osobistych.-skrępowanie pokazało się u niego.

— Dom pewnie na ciebie więc skoro odzyskałeś stan kawalera musisz się ożenić mając dwie córki na wydaniu.

— Na wydanie za wcześnie.

— Idź do zakonu albo pomagaj tym dzieciom, na pewno ci to zajmie czasu.

— I tak dokończ? -odparł Richard.

— Ożeń się z tą, którą chcesz być mówiąc tą całą przysięgę.

— To nie byle jaka przysięga.-upomniał Richard córkę.

— Ale część robi z tego kpinę i to jest przykład z poprzednim związkiem.

— Chcesz pozbyć się mojej matki?

— Zostawiła cię a ja nie to zostawi u kogoś. Gdzie wolisz być?

— Tutaj.-odparła z przekąsem Violetta.-Aż tak nie zwracała uwagi?

— Tak, i resztę też.

— Miałyśmy coś obie. Uwagę i pamięć ojca, z tobą rozmawiał gdy odsunęła ciebie więc wiem i odczuwam na własnej skórze jak być porzuconą przez kogoś.

— Słuchajcie, dużo zawinięte było przez każdego ale nie musimy skakać sobie do gardeł.

— Racja u każdego po części.-odparł Carston.

— Wystarczy mi, położę się.-odparła Melinda wychodząc a za nią Violetta.

— I znowu ucieczka? -spytał retorycznie Richard czując się bezradnie.

— Przyznam ci coś.

Podniósł wzrok na teścia.

— Melinda nigdy nie nazwała nas dziadkami mówiąc per pan i pani. Jej dziadkowie to ojciec Antoniny żyjący a od ciebie nie żyją. Umarli na zarazę.

— Nie chętnie do was szła trzymając dystans.-jeszcze tak się nie czuł, teraz zauważył buntowniczą naturę córki nie zauważając jej dotąd.

Zmiany zaszły w codzienności zmieniając tryb podzielony na każdego własny. Melinda przesiadywała w książkach i ogrodzie, trochę w kuchni. Violetta pytała się Richarda o wiele spraw lub zachowań na co dotąd tyle nie odpowiadał na pytania pod naciskiem pytań. Zapominając napisać do Antoniny lub ją odwiedzić. Coraz rzadziej widywał starszą córkę będąca poza domem całymi dniami nie zgadzając się do końca z jej zdaniem. Wolał tradycję, wydać za mąż i miałaby swój dom i rodzinę tak jak to się dzieje potem. Wzięła przykład z kogoś obcego pomagając innym, myślał czekając wieczorem w pokoju siedząc naprzeciwko okna.

Tymczasem u Fran i Damiana rozkwitało a Antonina nie cierpliwie czekała na jakąś odpowiedz od Richarda ale zamiast tego widziała go w ten dzień w drzwiach salonu.

— Dlaczego nie odpowiadałeś?

— Jestem zmęczony tą sytuacją od dwóch tygodni.

— A jak Melinda?

— Melinda… pomaga w domu dla trudnych dzieci.

— Co? Tam pomaga również w kuchni?

— Na to wygląda.

— I nie ma jej w domu długo. Puszcza się sama o zmroku? -spytała ukrywając lekkie zadowolenie z niezależności jej, którą chciała mieć na tyle by pomagać innym.

— Tak i to mnie martwi, nie powinna sama jeździć.

— Chce być niezależna i dąży do tego. Posiwiałeś lekko, może tak sobie radzi.

— Myślicie, że tak szuka sposobu aby sobie poradzić z przewrotem zamiast go spokojnie znosić i patrzeć jak sobie gruchacie? -odparł Damian znacząco patrząc na Franceskę.

— Zdecydowanie, nie jest ona do końca spokojną osobą dla wszystkich. Porozmawia z wami ale dajcie czas a pewnie ten młody kawaler ją przywiezie.

— Chce z tobą zamieszkać.-oznajmiła Antonina.

Zaskoczony spojrzał na nią nie dowierzając temu co powiedziała.

— Nawet pomimo szumu o wyjazd Moiry?

— Nie wymawiaj jej imienia przy mnie.-zagroziła mu zmieniając oczy w szparki.

— Jesteś zazdrosna, kobieto.-ucieszył się Richard widząc jej minę nie dowierzania.- Wprowadź się, może Violetta ciebie również wypyta o masę różnych rzeczy.

Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.
E-book
za 36.75
drukowana A5
za 63.79