Wstęp
Wiatr przegonił chmury i wyjrzało słońce. Trochę to trwało, ale pogoda naprawdę się poprawiła i można było już spokojnie wracać do swojego świata. Hanna niemalże wypełzła spod konaru wielkiego drzewa. Odlepiła od twarzy mokre włosy, starła grudki błota z szarego płaszcza i spojrzała w górę, mimowolnie się uśmiechając. Położyła jego ulubione kwiaty na marmurowym nagrobku, a następnie odgryzła potężny kawałek czekolady…
12.07
— Szyneczka, krewetki, angielskie wino, szampan; niech Kinga wie, że przyjechała do business woman — pomyślała Hanka, wyprostowała się dumnie i popchnęła swój do pełna napakowany wózek w kierunku kasy. Tam, jak to zwykle bywa, mina nieco jej zrzedła. Przypomniała sobie, że ma tylko drobne. Na szczęście operacja dokonania zakupów została zakończona sukcesem, gdyż jakimś cudem na wszystko wystarczyło. Z lekkim sercem powędrowała więc do siebie. Wkrótce, z dumą godną właścicielki swojego 60-metrowego mieszkania (którą z pewnością będzie za jakiś czas), otworzyła drzwi i zawołała do Kingi:
— Szykuj kieliszki! Musimy opić twój przyjazd i moją świetnie rozwijającą się firmę!
— Ok! Nie ma sprawy — usłyszała radosny głos koleżanki.
Gdy Hanka weszła do kuchni, przyjaciółka podała jej list. Odebrała go, choć listonosz nie za bardzo chciał dać, ale ładnie się uśmiechnęła i jakoś go przekonała. Niestety mina Hanki nie wyrażała wdzięczności, szczególnie kiedy przeczytała, że to kancelaria prawna z nią koresponduje. Nastrój na świętowanie całkiem jej przeszedł. Zdobywając się na resztki opanowania, powiedziała spokojnym i jednocześnie poważnym tonem:
— Kiniu, takich listów się nie odbiera.
— Dlaczego?
— Nie zdążyłam ci powiedzieć. Wiesz… tutaj wcześniej, przede mną, wynajmował taki jeden koleś. Z tego, co powiedział mi właściciel, on nie płacił za mieszkanie i media. Teraz ciągle przychodzą te upomnienia!
— Hania, ale tutaj jest przecież twoje nazwisko!?
— Yyy… no tak. Odpisałam im wszystkim, że ten gość już tu nie mieszka, a oni zaczęli adresować listy na mnie. Ale to tylko na kopercie, bo w środku pisma są na niego wystawiane! Muszę coś z tym w końcu zrobić! — dziewczyna udawała szczere oburzenie całą sytuacją.
— Dziwne! Pierwszy raz się z czymś takim spotykam — Kinga próbowała zrozumieć położenie koleżanki.
— No tak… nietypowa sytuacja. Podobnie jest z telefonami od tych firm. Mogłabyś nie odbierać stacjonarnego, please? — słodko uśmiechnęła się Hania.
— Hmm… jasne. Nie ma problemu!
***
Kiedy w pokoju obok światło zgasło na dobre, czyli koleżanka z pewnością już spała, Hanka wzięła do ręki list, przeczytała adres nadawcy i powiedziała na głos:
— Tej kancelarii jeszcze nie znam… Za gaz i czynsz ściga mnie inna firma. Za pożyczkę też… albo przekazali dług gdzieś indziej?
Być może dziewczyna była tak lekkomyślna, a może to wino sprawiło, że nie zamierzała tego wieczora psuć sobie nastroju jeszcze bardziej. Nie otwierając koperty, wyrzuciła ją do kosza.
13.07
Ciągle dzwonią te firmy. Ona blokuje numery, ale dobijają się z innych! Telefon wyrwał Hankę ze snu punktualnie o szóstej rano. Dokładanie tak, jak wtedy…
Zamiast odebrać, przypomniała sobie urywki wcale niedawnej rozmowy.
— Brat, ja śpię!…
— Tata odszedł…
— Gdzie?
— Nie no! Ja nie mogę! Ty masz, rozmawiaj z nią! — usłyszała Adama, mówiącego nie do niej a do Roberta. Pomyślała, że to dziwne. Była niemal pewna, iż wciąż śni. Już miała odłożyć słuchawkę, gdy usłyszła:
— Hanka, ogarnij się! Wstawaj natychmiast i przyjeżdżaj do nas. Trzeba zorganizować pogrzeb! — huknął Robert, który nie słynął z delikatności.
— Czyj? — zaśmiała się nerwowo Hanka.
— Naszego ojca! Dostałaś list? — krzyknął Robert!
— Yyy… dostałam.
— No to wszystko już wiesz. Ubieraj się i przyjeżdżaj jak najszybciej! Cześć!
Dziewczyna leniwie wstała i zaczęła szukać koperty. Chyba wciąż nie docierało do niej, co się stało. Jej ojciec chorował już długo, ale ostatnio czuł się lepiej. Przynajmniej ona miała takie informacje. Nie rozmawiała z nim. Miała swoje żale. Zrobiło jej się nieswojo. Usiadła i, gdyby nie przypomniała sobie o nieoczekiwanym piśmie, pewnie zaczęłaby płakać.
— Do cholery! Gdzie ja zazwyczaj wrzucam takie listy? — powiedziała szeptem. — Ach, no przecież muszą być… — nim zdążyła dokończyć myśl, już otwierała kosz na śmieci. Zapach, który wydostawał się z niego, przywróciłby do życia umarłego. Po niechcianej korespondencji wrzuciła tam jeszcze resztki arbuza, puszkę po makreli w pomidorach i kawałek pizzy. W tych wszystkich odpadkach znajdowała się szara koperta. Wyciągnęła ją i szybko otworzyła. Treść listu nie docierała do Hanki. Zamurowało ją. Nie mogła uwierzyć… To nie mogła być prawda! I ona dowiedziała się o tym dopiero teraz? I w ogóle w ten sposób? Przecież miała jeszcze tyle do powiedzenia ojcu… Za późno!
14.07
List z kancelarii wydawał się być dla dziewczyny wybawieniem, co nie znaczy, że chciała śmierci ojca. Spadek z pewnością przydałby jej się w tym momencie, czyli gdy co chwilę jacyś wierzyciele dobijają się do drzwi, nie chcąc zrozumieć, że przecież każdemu odda pożyczone pieniądze, tylko… nie teraz. Komornicy i przedstawiciele zewnętrznych firm windykacyjnych, nie wiedzieć czemu, nie chcieli czekać, aż obecna działalność Hanki rozkwitnie. Tak samo było przy jej poprzednich przedsięwzięciach. Pewnie dlatego staruszek nie chciał finansować tego (pożal się Boże — jak miał w zwyczaju mówić) biznesu. Na samą myśl o tym, jaką miał minę, gdy prosiła go o wsparcie, aż się zatrzęsła. Nie lubiła także wracać myślami do tej rozmowy z bratem.
— Gdybym czuł, że jest cień szansy, że twój pomysł wypali, naprawdę dostałabyś przelew jeszcze dziś. Weź przykład z Adama. Założył firmę, która ma jakąś przyszłość. Zresztą już mu świetnie idzie — tłumaczył łagodnie mężczyzna.
— Przedstawiłam ci biznes plan, próbuję pozyskać dotację. Naprawdę nie potrzebuję dużo na start. Wiesz, że nie mam od kogo pożyczyć — przekonywała Hanna.
— Nie masz, bo to już twój kolejny „złoty” interes. Gdybyś spłaciła wcześniejsze długi, może miałabyś od kogo! — Robert podniósł głos. — Spróbuj zwrócić się do ojca. Jeśli tylko go przeprosisz, z pewnością ci pomoże!
— Przestań! Nie będę się prosić. Gdybym urodziła się facetem, każdy mój pomysł byłby genialny. Ojciec jest taki niesprawiedliwy! — grzmiała Hanka.
— A ty jesteś całkiem w porządku? Naprawdę nie masz sobie nic do zarzucenia?
— Wiesz… Mam was wszystkich gdzieś. Jakoś sobie poradzę!
***
Trudno było nie zauważyć, że w tej rodzinie nie działo się najlepiej. A może to była tylko perspektywa Hanki? Czy naprawdę wszyscy uwzięli się na nią? Ojciec, rodzeństwo… matka, która też nie stanęła w jej obronie. Ale czy kiedykolwiek to zrobiła? Póki była na tym świecie, miała wygodne życie, którego nie chciała zmieniać. Ale Hanna nie wdała się w nią…
Teraz to już nie ma znaczenia. Jej kłopoty wkrótce się skończą. Za kilka dni będzie pić szampana. Może nawet kupi sobie najdroższego w sklepie i wypije z miejscowymi menelami. Tak… na złość!
27.07
Uroczystość pogrzebowa odbyła się już kilka dni temu. Aż trudno uwierzyć, że tak szybko jest po wszystkim. I to bez żadnych większych emocji czy chociaż jakichś zakłóceń. Nic się nie wydarzyło. Świat nie stanął w miejscu, nie uderzył grom z jasnego nieba, nawet ksiądz się nie pomylił ani nawet nie zaciął przy wygłaszaniu laudacji na cześć zmarłego. Cóż… z pewnością te formułki miał już wyćwiczone do perfekcji. Firma organizująca ostatnie pożegnanie także stanęła na wysokości zadania. Przybyło bardzo wiele osób, które, tak jak ona, były bardzo zdziwione, że tak szybko Najwyższy powołał go do siebie. Mógł jeszcze trochę pożyć… Przecież trzymał się nie najgorzej. Hance było żal, a szczególnie było jej przykro, że nie wykonała wtedy telefonu. Miała zadzwonić do ojca… Bo przecież świętował imieniny, ale zapomniała! Akurat opijała rocznicę otwarcia kolejnej firmy. Impreza nieco wymknęła się spod kontroli… A gdyby zatelefonowała, zdążyłaby z nim porozmawiać, zanim… Ma mu jeszcze tyle do opowiedzenia! Za późno… Mimo tego, iż szczerze próbowała skupić się na rozmyślaniu o zmarłym, przypominając sobie wspólnie spędzone chwile, pośród których wiele było naprawdę dobrych, to jednak jej myśli nieustannie krążyły wokół czegoś zupełnie innego — listu od notariusza. To on nie dawał Hance spokoju. W napięciu wyczekiwała dnia, w którym jej wszystkie problemy z długami znikną. A ona udowodni braciom, że też potrafi prowadzić biznesy.
4.08
W końcu nadszedł oczekiwany dzień — moment przekazania spadku. W kancelarii prawnej zgromadzili się bracia ze swoimi żonami oraz ona. Wszyscy rozsiedli się wygodnie na najwyższej klasy krzesłach i w skupieniu zaczęli przyglądać się prawnikowi. Ten, jak na złość, wcale nie śpieszył się w przekazaniu ostatniej woli zmarłego. Dosyć ślamazarnie szukał testamentu, a gdy go wreszcie znalazł, powiedział nieśpiesznie:
— Dowody osobiste poproszę. Sprawdzić tożsamość muszę, takie wymogi — dodał znudzonym głosem.
Nigdy jeszcze z takim pośpiechem Hanka nie szukała swoich dokumentów, a i tak odnalazła je jako ostatnia, gdyż w czeluściach jej olbrzymiej torebki ciężko było znaleźć cokolwiek.
Po dopięciu spraw formalnych, notariusz postanowił przeczytać ostatnią wolę zmarłego:
„Drogie dzieci, jeśli to słyszycie, to znak, że mnie już nie ma pomiędzy Wami. Nie smućcie się, taka jest kolej rzeczy. Chcę, żebyście wiedzieli, że bardzo Was kocham. Postawiłem podzielić swoje dobra między Was, bo mnie już one się nie przydadzą. Pamiętajcie jednak, szczególnie kieruję te słowa do Hani, że pieniądze nie są najważniejsze! Trzeba umieć znaleźć balans pomiędzy tym, co materialne a niematerialne. Trzeba rozwijać swoje talenty. Zawsze Wam to powtarzałem, ale już nie będę. I nie chcę się rozpisywać i tak narzekaliście, że wiecznie za dużo mówię.
Kochani, postanowiłem, co następuje: dom rodzinny pragnę przekazać najstarszemu mojemu dziecku Robertowi, moje najnowsze auto oraz wszystkie oszczędności w gotówce daję Adamowi, a mojej najukochańszej córeczce chciałbym przekazać tabliczkę najwspanialszej na świecie czekolady”.
Na te ostatnie słowa Hania otworzyła ze zdziwienia oczy. Czyżby się przesłyszała? Nerwowo powiedziała więc do notariusza:
— Mógłby pan przeczytać ostatnie zdanie, bo chyba nie dosłyszałam!?
— Ojciec zapisał pani w spadku tabliczkę czekolady. Już ją daję! O… proszę — wyjął pudełko z szuflady i wyciągnął rękę ku Hannie, dodając — hiszpańska z migdałami, z pewnością smaczna! — zaśmiał się jeszcze.
Hankę zatkało. To nie może być prawda; jakiś sen. Koszmar w zasadzie. Przecież obiecała pracownikom, że jak tylko wróci ze sprawy spadkowej, to wypłaci im zaległe pensje. Czy ten człowiek w garniturze żartuje sobie z niej??? Usłyszała rozbawione szepty rodzeństwa. No nie, a ich jeszcze to śmieszy!
— Panie notariuszu, pewnie zaszła jakaś pomyłka — powiedziała Hanka niepewnym głosem.
— Nie wydaje mi się. Wszystko jest napisane w testamencie, może pani sobie sprawdzić — powiedział spokojnie i podsunął jej dokument do przeczytania.
— Ale ja nie cierpię czekolady!!! — zawołała żałośnie.
— Współczuję — odparł beznamiętnie notariusz, po czym powoli zaczął się zbierać do wyjścia.
— No cóż, Haniu. Ojciec miał szczególne poczucie humoru. Musisz mu wybaczyć! — powiedział Robert, usiłując powstrzymać śmiech.
— Hanka, w zaistniałej sytuacji, uważam, że nie musisz nam zwracać pieniędzy za pogrzeb. Ja pokryję je za ciebie — dodał Adam całkiem poważnie.
Tego było już za wiele dla biednych uszu dziewczyny. Zerwała się z krzesła, zabrała z biurka czekoladę i wybiegła z gabinetu.
5.08
Zapowiadał się niezły upał. Hanka i Ola umówiły się przed wejściem do galerii. Zakupy miały poprawić humor im obu. Niestety u Hani było krucho z pieniędzmi. Ciągle nie mogła uwierzyć, że ojciec zrobił jej takie świństwo. W torebce miała jeszcze tę cholerną czekoladę. Co za farsa! Tak ją potraktować. Była w końcu jednym z jego dzieci. Szczerze mówiąc, wcale nie miała ochoty nigdzie wychodzić, ale Oli odmówić nie mogła. Narzeczony kilka dni temu oznajmił jej, że wyjeżdża za granicę na kontrakt i jest to dla niego znacznie ważniejsza umowa niż ta zawarta z nią.
— To już chyba lepiej mieć ojca łotra — pomyślała głośno Hanka i zaśmiała się złowrogo. Otworzyła lodówkę i zaklęła — Cholera jasna! Co jest?
***
Upał naprawdę dawał się we znaki, więc nawet dobrze, że musiała zostać w domu. O pierwszej miał przyjść chłopak od lodówki. Działał jedynie zamrażalnik. Wrzuciła więc do niego, co mogła, jednak najbardziej przydały jej się kostki lodu. Czekoladę starannie omijała. Kiedy miała przeczytać jeszcze raz przekazany przez notariusza list, usłyszała dźwięk domofonu. Otworzyła bramę, a już po chwili spoglądała na niezłego przystojniaka. Niestety był nieco za młody dla niej. Nie przypominał fachowca, ale tylko on miał czas.
***
— Proszę pani, spalił się agregat. Tego już się nie da uratować — powiedział z poważną miną.
— No teraz to pan żartuje. Pan się w ogóle na tym zna? — zapytała Hanka niezbyt uprzejmie.
— Raczej tak. Rozumiem, że jest pani zła, ale nie opłaca się tego naprawiać. Lepiej kupić nową. Ta, to już tylko na złom.
***
Umówili się jeszcze tego samego dnia o siedemnastej. Chłopak miał zabrać starego grata. Dobrze, że nie musiała mu dopłacać. I tak było u niej naprawdę krucho. Wkrótce to ją wyniosą z tego mieszkania tak, jak tę lodówkę. Zimną, starą i nikomu niepotrzebną.
Kiedy opróżniała zamrażalnik, usłyszała pukanie do drzwi.
— Już? — zdziwiła się. — Nie miałeś być później!?
— Tak, ale przejeżdżaliśmy akurat w okolicy i bez sensu było się wracać — powiedział młody znawca lodówek.
— Aaa… ok. No to wchodźcie. Czym chata bogata! — powiedziała ironicznie, mając na myśli przeklęty, bezużyteczny już sprzęt AGD.
6.08
— Panie Maciusiu! Tam są jeszcze jakieś rzeczy do zabrania! Pan weźmie, zobaczy!
— Słucham?
— No z tej lodówki, co to wczoraj przywieziona. Ten łachudra już się z łapami pchał, ale go pogoniłem; tam jakieś rarytasy. Leżą w kanciapie w kącie, bo gorąco, a to się rozpuścić może — z troską w głosie powiedział stróż.
— A to trzeba było mu dać — odpowiedział Maciek wesoło.
— Każdemu, ale nie jemu! Panie Maciusiu, nie takiemu… tfu!
— Spokojnie, panie Zbyszku! Taki upał, a pan się denerwuje! Muszę już znikać. Robota czeka.
— Już, już! — zawołał i po chwili wrócił z siatką. — Niech się pan obróci, to do plecaka włożę — zadyrygował chłopakiem. — No. I gotowe! Do jutra, chłopcze!
— Do jutra! — odpowiedział Maciek i popędził rowerem w kierunku centrum miasta.
***
— O dzień dobry. Co podać? — zapytała wyraźnie zadowolona ekspedientka.
— To, co zwykle, pani Olu. Trzy bułeczki z maczkiem i trzy z sezamem — odpowiedział klient. Zapłacił, podziękował i wyszedł.
Dziewczyna na chwilę przysiadła, bo upał był okropny. Klimatyzacja nie wyrabiała. Ola czuła, że tusz jej się topi i spływa wraz z trzema warstwami starannie nałożonych fluidów. Postanowiła zmyć to wszystko i pozwolić skórze odetchnąć. Ruchu prawie nie było, więc wyciągnęła kosmetyczkę, ale nie znalazła w niej mleczka do demakijażu. Postanowiła po prostu umyć twarz. (Jeśli ktoś kiedyś próbował zmywać w ten sposób tzw. tapetę, wie, że to nie jest proste).
Gdy dziewczyna była mniej więcej w połowie, ktoś z impetem otworzył drzwi. Ola łypnęła kątem oka i zamarła. To był ten jej smarkaty adorator.
— Hej, młody, poczekaj chwilę! Ok? — zawołała nie całkiem życzliwie.
— Jasne. Nie spieszy mi się — odpowiedział chłopak. Następnie otworzył plecak, żeby napić się coli. Wtedy dopiero zobaczył, że dźwigał na plecach jakieś mangowate owoce, słoik z dżemem i smakowicie wyglądającą, hiszpańską czekoladę z morzem migdałów. Musiał to wszystko wyjąć, żeby dokopać się do butelki z piciem. Kiedy już miał pakować rzeczy z powrotem, pomyślał — Teraz albo nigdy!
Śliczna ekspedientka wciąż miała głowę pochyloną nad umywalką. Chłopak wyciągnął długopis, chwycił kartkę, która leżała na ladzie i coś na niej napisał. Następnie położył ją wraz z czekoladą tuż przy kasie i cały purpurowy na twarzy szybko opuścił sklepik, rzucając jedynie krótkie — Nie mogę już się doczekać!
***
— Olka!!! Co to tutaj robi!? — wrzasnęła Hanka.
— Nie wrzeszcz tak! Głowa mi pęka! — powiedziała dziewczyna, wracając z łazienki. — No już ci mówię. W końcu zmyłam to dziadostwo, podchodzę do lady, a tam karteczka i ta czekolada. Słodkie prawda? Myślisz, że powinnam pójść z nim na randkę? On jest chyba trochę młodszy, ale wysoki, przystojny i ma takie piękne, zielone oczy — rozmarzyła się Ola.
— Czy ty jeszcze trzy dni temu nie rozpaczałaś po swoim jakże podłym narzeczonym? — zapytała złośliwie Hanka.
— Może, ale minęły już trzy dni, jak słusznie zauważyłaś. To iść czy nie? — zastanawiała się, trzymając w rękach smakołyk od chłopaka. Miała ochotę spróbować pysznie wyglądających migdałów w czekoladzie, ale nie zdążyła. Hanka wyrwała jej z ręki opakowanie i zabroniła otwierać przy sobie. Wyraźnie była wściekła. Nie panowała nad emocjami.
— To jest ta czekolada! Ją dostałam od ojca w spadku! Rozumiesz!? Skąd ty ją masz!? Jak wyglądał ten chłopaczek? Mów! — krzyczała, a Ola pękała ze śmiechu. Nagle zadzwonił jej telefon. Odebrała, zrobiła poważną minę i wybiegła, poprosiwszy koleżankę o chwilowe zastępstwo.
Hanna została sama ze swoimi myślami. W jej ręku wciąż tkwiła czekolada. Dziewczyna była zła i smutna jednocześnie. Najbardziej jednak przerażał ją fakt, że w skrzynce na listy piętrzą się białe koperty. Wkrótce listonosz nie będzie miał gdzie je wrzucać.
7.08
Szare uliczki, szare kamienice, szare chodniki, szare życie… Dziś nie świeciło słońce, ale padał rzęsisty, ciepły deszcz. Powietrze było gęste i nieprzyjemnie wilgotne. Hania miała wszystkiego dość. Myślała nawet, aby zjeść kawałek tej głupiej czekolady w celu poprawienia sobie humoru, ale jakoś nie mogła się przemóc. Sytuację pogarszał fakt, w jakich okolicznościach znalazła się w jej posiadaniu.
Kiedy podchodziła do swojej klatki, zobaczyła listonosza. Chciała czym prędzej zniknąć z jego pola widzenia, ale na to było już za późno. Zauważył ją i zaczął wymachiwać kopertami. Musiała do niego podejść i odebrać kilka kolejnych listów.
***
To nie był miły dzień. W kopertach bynajmniej nie znajdowało się zaproszenie na Galę Kobiety Biznesu i informacja o przyznaniu jej pierwszej nagrody. Fakt, że ani Hania nie była do niej wytypowana, ani pora roku nie była ku takim imprezom odpowiednia. Siedziała na małym balkoniku i ponownie pocieszała się białym winem. Coraz tańszym i jakby coraz mniej słodkim. Nie miała kompletnie pomysłu, jak wybrnąć ze swojego fatalnego położenia. Przede wszystkim będzie musiała zrezygnować z wynajmu mieszkania. Było jej przykro. Gdyby tylko ojciec postąpił inaczej… Mogłaby przez chwilę pomieszkać u Oli. Przynajmniej nie będzie generować kolejnych długów za rachunki i czynsz, ale przecież musi jakoś spłacić poprzednie. Jej rodzina nawet nie wie, ile tego jest, a ona w życiu się nie przyzna. Będzie musiała też zamknąć biznes, a ten naprawdę jej wychodził. Gdyby wtedy ojciec albo bracia pożyczyli jej kasę na start, nie miałaby teraz pożyczki z olbrzymim oprocentowaniem. Wszystkie te myśli kotłowały się w głowie Hanki. Skołowana wróciła do pokoju, położyła się na sofie i zasnęła.
8.08
Biznes, który prowadziła Hanka, nie był niczym wyjątkowym. Niestety nie pisała spersonalizowanych powieści na zamówienie, nie wypożyczała kur z akcesoriami do ich hodowania i nie wynalazła wódki w tubce. Wiedziała, że biznes rządzi się swoimi prawami i po klapach związanych z prowadzeniem dziecięcej galerii sztuki, a następnie wypożyczalni klocków lego, postawiła otworzyć miejsce, w którym będzie karmić ludzi. Postawiła na zwykłą kawiarenkę z bezglutenowymi ciasteczkami. Sama skończyła Akademię Sztuk Pięknych, więc można powiedzieć, że miała jakieś tam przygotowanie manualne do zawodu, bo ciastka chciała piec sama, tzn. może z niewielką pomocą. Udało jej się i w małym mazurskim miasteczku otworzyła bardzo przyjemny punkt. Niestety przez większą część roku utargi były kiepskie.
— Moi drodzy. Zaprosiłam was tutaj, ponieważ sprawa jest bardzo ważna. Niestety nie wróciłam jako bogata dziedziczka i… — tu polały jej się łzy — będę musiała zamknąć kawiarenkę! — wyłkała.
Jej załogę wprost zatkało. Liczyli na zupełnie inną wiadomość. Hania, choć smutna z powodu śmierci ojca, wyjeżdżała z Ełku w dość dobrym nastroju. Miała wypłacić im zaległe pensje, spłacić część innych długów i naprawić ekspres do kawy. A teraz oświadczała, że po prostu zbiera manatki i wraca na wieś?
— No po prostu świetnie! Hanka, jesteśmy jak rodzina, ale ty nam wisisz kupę pieniędzy! Ja mam dzieci! Za co będę żyć? Też się zapożyczyłam, bo obiecywałaś coś zupełnie innego! — krzyczała pani Alicja.
— Pani Alu, coś wymyślę. Przepraszam was wszystkich!
— Coś wymyślę, coś wymyślę! — kobieta przedrzeźniała Hankę. — Mój Boże, dziewczyno, ty już wymyślasz od miesięcy. Zaufaliśmy ci!!!
— Hanka, twój ojciec miał przecież mnóstwo forsy. Zbankrutował czy jak? A może cię wydziedziczył? — głupkowato zarechotał Tomciu.
— Nie chcę o tym rozmawiać! — krzyknęła wściekle dziewczyna. — Zostawił mi to! — powiedziała i wyjęła z barku przeklętą czekoladę. — Ma ktoś ochotę się poczęstować? Możecie sobie osłodzić to przykre życie. Tatuś zrobił taki żarcik!
— Zwariowałaś? Ojciec dał ci w spadku czekoladę? — pani Ala aż wybałuszyła oczy ze zdziwienia.
— Ej… ty przecież nienawidzisz czekolady. Musiałaś nieźle podpaść staruszkowi! — znowu dociął jej Tomek.
— Idźcie już… Jak tylko będę mieć jakąś kasę, to wy jesteście pierwsi w kolejce. Słowo! — zapewniała żarliwie Hania.
— Jasne! Będziesz mieć kasę — z pogardą powiedziała kobieta. — To była ostatnia szansa. Teraz ty się idź, kobieto, na bezrobocie zarejestruj! Biznesów się gówniarze zachciało, psia mać!!! A my jej uwierzyliśmy. Panienka z bogatego domu. Pieniążki po tatusiu dostała, a nam wciska jakieś brednie o czekoladzie — krzyczała pani Ala — Tak najlepiej! Zostawić nas bez kasy, oszukać i pewnie sobie gdzieś wyjechać w siną dal! A żeby cię tak szlag trafił tak, jak mnie trafia w tej chwili!
— Pani Alu, ja mówię prawdę — próbowała bronić się dziewczyna.
— Prawda, nie prawda! Do sądu cię pozwę! — odgrażała się kobieta na odchodnym.
— No, to ja już też będę leciał, ale ja mogę poczekać na pieniądze. Pani Ali też przejdzie. Kawiarni szkoda — próbował ratować sytuację Tomek.
— Jesteś kochany. Wiem, że mówisz to z litości — odpowiedziała Hania.
— Trzymaj się! — powiedział i już miał wyjść, ale przypomniał sobie o smakowicie wyglądającej czekoladzie — A czy jak ty jej nie chcesz, to mogę ją zjeść? — zapytał.
— Hę? — Hanka nie bardzo wiedziała, co Tomek ma na myśli.
— Czekoladę! Chociaż, to może dla ciebie cenna pamiątka…
— A bierz, tylko się nie udław! Bo jak widzisz, raczej przynosi pecha niż szczęście! — to mówiąc, wypchnęła za drzwi zdziwionego Tomka, trzymającego w rękach cały jej spadek po ojcu.
9.08
Na wyspie zamkowej można było znaleźć ukojenie dla zbolałej duszy. Tutaj magia miejsca brała górę nad wszystkimi problemami. Hania siedziała nad brzegiem jeziora i w myślach penetrowała wnętrze zamku, szukając sekretnego tunelu, który pod dnem głębin prowadził do położonego w pobliżu kościółka. Uwielbiała tutaj przychodzić, kochała pozostałości po niegdyś okazałej budowli, której historia przypominała nieco jej własne życie. Najpierw zamek był drewniany, później murowany, a teraz wciąż jeszcze daleko mu do dawnej świetności. Z interesami Hanki było tak samo. Początkowo nie dawano jej szans, następnie naprawdę wszystko szło w dobrym kierunku, by na końcu runąć… Tak było jej żal wyjeżdżać. Na szczęście mogła zostać do końca miesiąca. Obawiała się jedynie spotkania z panią Alą.
Nad wodą było pięknie, niesamowicie! Intensywnie zielone drzewa odbijały swoje oblicza w turkusowej tafli. Z mostu, z którego przed chwilą zeszła, rozciągał się widok na zacienioną, szmaragdową i nieco mroczną, północną część jeziora oraz południową — jeszcze oświetloną zachodzącym słońcem i mieniącą się niezliczoną ilością barw — błękit, purpura, złoto…
— Tego będzie mi brakowało najbardziej! — pomyślała na głos i wtedy ktoś odpowiedział jej tubalnym głosem. — Napijesz się ze mną piwa, skoro już tutaj jesteś?
— Słucham? — była prawie pewna, że się przesłyszała. No, chyba że zmartwychwstał jakiś mieszkaniec zamku.
— Pytam, czy chcesz się napić piwa! Nie mam kubeczków, jaśnie pani, lecz jedynie nietknięty czteropak. Mogę cię poczęstować w zamian za… — zaśmiał się grubiańsko.
— Spadaj i nie zbliżaj się nawet w moim kierunku, bo… — Hanka nabrała powietrza w usta, ale nie zdążyła nic powiedzieć, bo kudłata postać już trzymała ją w ramionach i brała zapłatę za rzeczony, choć jeszcze niepodarowany, browar.
Chłopak delikatnie ją całował, a ona nie protestowała. To było naprawdę nienormalne. Może jej się przyśniło? Tysiące myśli przebiegało przez głowę dziewczyny, a jednocześnie nie chciała przestawać. Magia miejsca?
— Haniu, nie poznajesz mnie? — powiedziała gęsto owłosiona istota o czarnych, błyszczących oczach. Głos zupełnie nie pasował do jej wyglądu. Był miękki i delikatny.
— Jak śmiałeś mnie… tak… no… Jak śmiałeś, pytam się, bez pytania! Ty… — nawet nie krzyczała, a jąkała się Hanka. I chyba zaczynało jej coś świtać.
— Ile ty masz lat? — zapytała ni stąd, ni zowąd.
— Całe trzydzieści. Dzisiaj są moje urodziny. Wiedziałem, że przyjdziesz — powiedział pewnym tonem mężczyzna.
— Nie wierzę! Ja chyba śnię! — krzyczała Hania, piszcząc jednocześnie z radości — Wróciłeś do Ełku? Kiedy? — zarzuciła go pytaniami.
— Hanka, jestem już od trzech miesięcy, ale czekałem. Umowa to umowa! Pamiętasz!?
— Hm… niby pamiętam, ale dzisiaj to ja jestem tutaj naprawdę przypadkiem. Przepraszam cię. Mam tyle na głowie… — powiedziała smutno.
— Wiem!
— Skąd?
— Ludzie gadają. Od Tomka parę informacji mam. Poza tym byłem kilka razy w kawiarni.
— Naprawdę? Czemu ja nic o tym nie wiem!? — oburzyła się dziewczyna.
— Zabroniłem im mówić! Przyglądałem ci się z daleka. Chciałem wiedzieć, czy jesteś jeszcze taka sama…
— I co? Już wiesz, że nie jestem! Mam zmarszczki, nieudane małżeństwo za sobą, sporo długów i… — nie zdążyła dokończyć, bo znowu ją pocałował.
— Hanka… ja wszystko o tobie wiem! — powiedział, kiedy już przestał, by zaczerpnąć powietrza.
— Jesteś jakimś pieprzonym stalkerem? Nie widzieliśmy się siedem lat! Co ty możesz o mnie wiedzieć? Usłyszałeś w miasteczku kilka plotek i udajesz, że mnie znasz! Że mnie rozumiesz! — dziewczyna podniosła głos.
— Cała ty! Wściekła, nieprzystępna i złośliwa! Naprawdę nic a nic się nie zmieniłaś! I dobrze, że tu dzisiaj przyszłaś. Obiecałaś, że w moje trzydzieste urodziny będziemy świętować razem na wyspie. Ja napiję się piwa…
— Którego nienawidzisz — zaśmiała się Hania.
— A Ty… pamiętasz? — zapytał Michał
— A ja… zjem czekoladę.
— Mam dla ciebie coś specjalnego — powiedział kudłacz i wyciągnął z reklamówki hiszpańską czekoladę.
— Nie wierzę! Nie wierzę! To jest jakieś „Mamy Cię”? ! — krzyknęła oburzona Hanka.
— Hę? — zdziwił się chłopak.
— Skąd to masz? Przecież ona mnie prześladuje!
— Haaania! Z tobą nie jest dobrze!
— Pytam się, skąd ją masz!?
— A jak powiem, że z Hiszpanii, to co? — dalej ironizował, niczego nie rozumiejąc.
— Palant! Błazen! Cały ty! — popchnęła go, ale był tak duży, że nawet nie drgnął.
— Siłaczka! — zaśmiał się tubalnie, a jego ciemne oczy świeciły jeszcze bardziej intensywnie, ponieważ w tzw. międzyczasie zapanował kompletny mrok.
— Jeśli to takie ważne, wstyd się przyznać, rąbnąłem Tomusiowi z auta. Pewnie będzie wkurzony, kiedy odnotuje stratę — Michał pękał ze śmiechu.
— Jesteś idiotą! — krzyknęła Hanka i zaczęła biec w kierunku błękitnego mostu.
— Jestem! Do jutra! Dzięki za życzenia urodzinowe! Na ciebie zawsze można liczyć! — krzyczał wesoło, a echo niosło jego słowa nad taflą czarnej wody jeziora Ełckiego.
10.08
Michał kilka lat spędził na lukratywnych kontraktach za granicą. Wrócił, bo nie ułożył sobie życia. A może zawsze chciał wrócić… Wciąż był w Hani zakochany. Znał ją ponad dwie trzecie swojego życia. Przyjeżdżała wraz z braćmi na wakacje do babci, która miała swoje gospodarstwo w Bieniach. Poznał ją w swoje siódme urodziny. Jak ona mu się podobała. Miała złote warkocze i ogromne, brązowe oczy, na które spadała krzywo przycięta grzywka. Podobno właśnie wtedy po razy pierwszy stwierdziła, że nie potrzebuje fryzjera. Dobrze, że nie zajęła się tak całą czupryną. Była nieduża i chuda. Nie miała górnej jedynki, ponieważ wybiła ją sobie, grając w piłkę z Robertem, Adamem i miejscowymi dzieciakami.
Michał w Bieniach też miał babcię, tyle że ona wciąż tam mieszkała… Te i inne wspomnienia krążyły po głowie mężczyzny. Był kompletnie zdezorientowany zachowaniem Hanki nad wodą. Liczył, że pamiętała i że już teraz będzie tylko lepiej, może nawet dobrze. Marzył o zamieszkaniu z nią w małym domku nad jeziorem — takim, o jakim dawno, dawno temu mu opowiadała…
Jechał autem, wspominał, marzył… Nie podobne to do dużego, kudłatego faceta, a jednak. Gdzieś tam pod warstwą ubrania, naskórka oraz skóry właściwej, może też i odrobiny tłuszczu, biło jakieś wyjątkowo romantyczne serce.
***
— Oooo… To pan, panie Michałku! — uśmiechnął się szczerze policjant i dodał — słyszałem, że otwiera pan smażalnię rybek przy molo?
— Dzień dobry! Nie zaprzeczam, nie potwierdzam. Planuję!
— No dobrze, dobrze. Szkoda czasu! A pan wie, czemu my sobie tu teraz pogaduszki takie razem ucinamy?…
— Właśnie… próbuję zgadnąć! — zaśmiał się mężczyzna.
— To zgadujemy,… a może koło ratunkowe? — tym razem policjantowi było jakby weselej.
— Wolę zadzwonić do przyjaciela — odpowiedział nieco bezczelnie.
— Taki pan mądry!? A pieniążki pan ma? To… mandacik będzie mniejszy, jak się dogadamy.
— Nie mam, ale… widzę moją przyjaciółkę. O… tam idzie! Może ona ma, to mi pożyczy. Mogę wysiąść? — zapytał Michał.
— Cwaniaczek — mruknął policjant i powiedział z kpiną w głosie — ta Hanka? Ona to podobno groszem nie śmierdzi. Stachu ją nieźle wyrolował… Dawaj, co masz, albo bilecik piszę! — coraz mniej miłym tonem mówił policjant.