wnikanie w czas
równoległy obok dzisiaj
przenosi zapachem rumianków
smak malin na ustach
coraz bardziej słone
Czas równoległy
jeszcze te pozostałe chwile
w niebieskim odcieniu
wypisać piórem
przyszłych zdarzeń
tęsknoty w kluczach ukryte
po domu którego już nie ma
w krajobrazie pozostał w sepii
rodzinnego albumu
wnikanie w czas
równoległy obok dzisiaj
przenosi zapachem rumianków
smak malin na ustach
coraz bardziej słone
przypomnienie o genach
przetrwaniu wpisanym w blizny
wokół serca wciąż równo bije
może dlatego że wchodzę
od czasu do czasu
w ten pomiędzy
dla nabrania wody
wcale mnie nie znasz
często zmieniam kolor włosów staję w oknie
chociaż wciąż tak samo mam lęk wysokości
pod językiem zatrzymuję strach i smak wiśni
w deszczu chodzę bez parasola a ty dziwisz się
niezmiennie miasta które nigdy nie były moimi
kryją w swoich zakamarkach uliczkach spełnienia
na placach szukam kasztanów układam nowe wzory
dla identyfikacji wspominam sukienki w groszki
od czasu do czasu piszę wiersze o niczym
w snach śpiewam piosenki nie takie grzeczne
jak przystało na jesienne melancholią wieczory
nie zatrzymuję się nawet w znanych miejscach
teraz lubię patrzeć jak rosną nowe drzewa
przy piątej kawie
rozbieram zegary z niepotrzebnych
zaprzątających głowę szczegółów
o kształcie mojej szarej chmury
pozostawione w locie myśli
redukuję do prostych kresek
wpisanych w szarość chodnika
obcasy potęgują reakcję
idealną na wyczucie miejsc
niewypełnionych słowem
przy każdym ciągle szukam więzów
które pozwolą na misterne ułożenie
w dłoniach czasoprzestrzenne
historie przeszłe przyszłe
teraz unosi się nad filiżanką
bez logicznego tłumaczenia
wyglądam przez okno by odnaleźć
myśli wyrzucone zbyt pochopnie
wiem ta wiosna nie będzie już taka sama
zmienia się świat na trójwymiarowy
pełen gwiezdnych i nie gwiezdnych wojen
tylko rzeka wciąż płynie tym samym korytem
prawda niezmienna od lat wpisana w tęczówkę
jesieni kamieni i tym podobnych
zaczepione na ostrych krawędziach
wyrównuję myśl za myślą słowo za słowem
skreślam zimnokrwiste poranki
próbuję zatrzymać niedokończone sny
i jak tylko mogę pielęgnuję ciszę
dzisiaj niebo jest niezdecydowane
wykracza poza ciszę
skupiam się na zapachu
gdy wybieram pasujący
do granatowej patery
odbija się w lustrze
jak ruch powietrza
z większą zawartością tlenu
pełniej oddycham
zrywam błony między palcami
wypełniam wersami
puste przestrzenie
pokoje mają ten sam wymiar
tylko w tych jasnych
kot liczy oczka w firance
jutro zadbam o konkrety
tkwią w największej kropli
na szybie od zachodu
woda
nad moją rzeką jest tak cicho
nawet kaczki jakby spokojniejsze
od początku niepewne dreptanie
obok zdarzeń w zdarzeniach
nawlekam słowa na sznurek
okręcony wokół lewej kostki
myliliśmy się oboje na temat koloru
nie wybarwił się do końca
w naszych dłoniach
nie ma już miejsca na umieranie
z miłości to takie nieracjonalne
w czasach gdy rozliczamy już grzechy
nieodkryte przez nas ścieżki
wiatr który nie nam wiał w oczy
w zwyczajnej spokojnej przystani
pozostały niewypowiedziane słowa
rzucone na głęboką wodę bez czekania
na odpowiedzi spływające z nurtem
uśmiecham się do podpływających kaczek
ogień
wiesz przecież mogło tak być
wydarzyć się w naszych wspólnych snach
liczyłabym spadające gwiazdy
każdą nocą wykradałabym ogień
Hefajstosowi ku radości Afrodyty
bo w jaskini zawsze pełnia
szeptania dotyków i wybuchów
każdy kolejny jak ten pierwszy
obraz spływającej gorącej lawy
opisanie za chwilę straci swoją moc
kładzie się na przymkniętych powiekach
słucham uważnie jak pada deszcz
liczę wolno pojedyncze krople jak lata
i wyrzucam zastygłe myśli za okno
sprawdzam czy nie wracają pod drzwi
kiedyś pogubiliśmy klucze celowo
czy przez nieprzewidziane sytuacje
za późno na szukanie po omacku
tylko wciąż wykradam ogień bogom
powietrze
mówią że w czystym powietrzu wyraźniej
patrzymy na wszystko z rezerwą
pełną bezgłośnych pytań i odpowiedzi
prostych na wyciągnięcie dłoni
w których można zbudować szczęście
niebo nade mną niezmienne od lat
przecinają ptaki na kolejną wiosnę
i samoloty pełne skrywanych tęsknot
za domem z pięknym ogrodem fontanną
psem dobrze ułożonym chodzi przy nodze
po parku pełnym spokoju nie pustych ławek
nawet mgła nie przeszkodzi przechadzkom
z księżycem pod rękę i panem w kapeluszu
przejdziemy na drugi brzeg ścieżki
aleją wśród podbiegających wiewiórek
spacerują głównie czarne koty mruczą
jeszcze zakrytą przed nami tajemnicę
odkryjemy gdy ułożymy równo kamienie
ziemia
noce w kolorze dojrzałej węgierki
dawno przestały być w zasięgu dłoni
pewne rzeczy stały się constans
za naszym wspólnym przyzwoleniem
wbrew zawirowaniom w naszych godzinach
nad morzem teraz zdecydowanie wolę rzeki
wiem przywiązałam się do rozłożystych drzew
w ich cieniu łatwiej mówi się w ciszy
i układa nikomu niepotrzebne wiersze
z zapachem jaśminu smakiem poziomek
zawsze je lubiłam i pasują do zamyśleń
o zachodach słońca w kolorze sepii
jesienią łatwiej jest wracać do było
w kościach zapisane daty budzą niepokój