E-book
28.35
drukowana A5
53.38
drukowana A5
Kolorowa
81.53
Czas na cappuccino. Zatrzymaj się i żyj…

Bezpłatny fragment - Czas na cappuccino. Zatrzymaj się i żyj…

Objętość:
337 str.
ISBN:
978-83-8324-486-0
E-book
za 28.35
drukowana A5
za 53.38
drukowana A5
Kolorowa
za 81.53

Rozdział 1

Kula śniegu spadła z niskiego parapetu pracowni Róży, co natychmiast zwróciło jej uwagę. Otwierała właśnie drzwi, a tego ranka sprawiało jej to nie lada trudność. Już nocą mróz pokazał swoje złowrogie oblicze. Z wysiłkiem wyciągnęła dłonią, odzianą w grubą rękawiczkę, klucze do pracowni i z równym trudem przekręcała je w zamku.

Wtedy właśnie zauważyła między płatkami śniegu białą kulkę, która stoczyła się z jej parapetu. Zmarszczyła brwi i pochyliła się nad nią. Spojrzały na nią dwa zielone migdały, szeroko otwarte, a z gardełka wydobył się cichy pisk.

— Kiciusiu! — Zawołała Róża, lekko przerażona, że kotek spędził minioną zimną noc w tym miejscu. — Co ty tu robisz, bidulo?! — Chwyciła maleństwo w dłonie i już wiedziała, że jej serce zostało skradzione.

Nie miała pojęcia, w jakim stanie był kotek, ani czy był to chłopiec czy dziewczynka. To, czego była pewna, to tego, że potrzebował się ogrzać i najeść. Od razu dostała energii, czując w sobie misję pomocy biedakowi, z impetem więc otworzyła drzwi wejściowe do pracowni.

— Od razu lepiej — powiedziała do kotka, którego natychmiast położyła na jednej z poduszek, leżących na niskim parapecie, i włączyła farelkę.

Niby grzejniki ogrzewały ten lokal, jednak spore okna sprawiały, że było tu dużo chłodniej niż zapewne w mieszkaniu piętro wyżej. Dzięki farelce, która świetnie sprawdzała się w takie dni, jak ten, po chwili w pomieszczeniu zrobiło się naprawdę ciepło.

Róża szybko się rozebrała, starła wodę z podłogi w miejscu, gdzie zostawiła swoje buty i natychmiast wróciła do kotka. Uklęknęła przed nim i pochyliła się nad zmarzniętą białą kulą z zielonymi ślepiami. Kotek miauczał przeraźliwie, ale nie ruszał się z poduszki. Pobliska farelka dawała mu ogrom ciepła.

— Głuptaku ty… — Szepnęła Róża, z rozrzewnieniem wpatrując się w kotka. — Gdzie podziała się twoja mama? To ona cię zostawiła, czy ty sam się oddaliłeś? Jeśli jest tak biała jak ty, to wcale się nie dziwię, że zginęła ci w tym śniegu, kiedy straciłeś na chwilę czujność…

Kotek dostał ciepłą wodę do picia i kawałek mięsa, które Róża przygotowała sobie do pracy. Zjadł ze smakiem, a kiedy jego brzuszek był już pełny, a ciało wreszcie się ogrzało, zasnął, zwijając się w białą kulkę.

Uśmiechnęła się na ten widok. Łapał za serce.

— I co ja mam teraz z tobą zrobić? — Powiedziała ni to do niego, ni do siebie. — Przydałoby się, żeby obejrzał cię jakiś weterynarz.

Kiedy tylko to powiedziała, przed jej oczami stanął Artur — wysoki, szeroko uśmiechnięty, żyjący w zgodzie ze sobą mężczyzna, którego poznała na wystawie jej prac w ubiegłym miesiącu. Serce zabiło jej mocniej. Chyba właśnie znalazła powód, aby się z nim skontaktować, choć szukała go przez ostatnie dwa tygodnie niemal non stop.

Pamiętała jednak, jak bardzo nachalna była wobec Marka, nie chciała więc, aby sytuacja się powtórzyła. Nie byłoby to dobre, gdyby odstraszyła od siebie mężczyznę, który tak bardzo ją zauroczył i na którego myśl robiło się jej natychmiast gorąco.

— Ale teraz mam pretekst, aby do niego zadzwonić — Wytłumaczyła się sama przed sobą i spojrzała na wizytówkę, którą jej wręczył na wystawie, szeroko się uśmiechając.

Nie czekała ani chwili dłużej. Nie zadzwoniła do niego, tylko zapakowała kotka do plastikowego pudełka, do którego włożyła tymczasowe poduszkowe legowisko zwierzaka, i ruszyła w drogę.

Trasa z Wrocławia do Bagna nie była łatwa. Śnieg cały czas sypał, wycieraczki pracowały na najwyższych obrotach, a mimo to musiała mrużyć oczy, aby cokolwiek zobaczyć. Wszędzie było biało, jakby ktoś pozbawił świat kolorów, i trzeba było być bardzo uważnym, aby nie zjechać z drogi na pola albo, co gorsza, do rowu.

Bardzo zmęczyła ją ta trasa, kiedy więc po godzinie wielkiego skupienia dotarła wreszcie pod dom Artura, wyłączyła silnik i na moment oparła głowę o kierownicę, nie wypuszczając jej z dłoni. Pooddychała tak chwilę, a gdy wreszcie serce się uspokoiło, a w aucie zaczęło robić się chłodno, założyła czapkę i wyszła na ośnieżony teren.

Tu, na wiosce, śnieg był jakby bielszy i większą ilością zasp otaczał drzewa i budynki. Przez moment zastanawiała się, jak dotrze do domu Artura przez te trzydziestocentymetrowe puchowe połacie, była jednak zbyt zdeterminowana, żeby zrezygnować.

Wtedy zauważyła wysoką postać, ubraną w wielką czapkę i gruby polar, stojącą na werandzie domu Artura. Dopiero po chwili zorientowała się, że to był on sam, mocno zaskoczony jej obecnością. Uśmiechnęła się nieśmiało i wyjęła pudełko z kotkiem. Okrywając go własnym ciałem pobiegła w stronę werandy, robiąc wielkie kroki, jakby brodziła w błocie.

— Dzień dobry! — Zawołała, wskakując na werandę. — Nie przeszkadzam?

— Dzień dobry — odpowiedział Artur i, choć był zdumiony, jego oczy wciąż się uśmiechały. — Co cię tutaj sprowadza w taką pogodę?

— Przepraszam, ale potrzebowałam skontaktować się z weterynarzem…

— I jechałaś taki kawał drogi? — Otworzył drzwi do domu i ją przepuścił.

Róża zarumieniła się i niepewnie spojrzała na niego. Nie pomyślała, że mógłby zadać jej akurat to pytanie.

— Jakoś pomyślałam od razu o tobie… — Wyjaśniła pokrętnie, na co Artur głośno się roześmiał.

— Miło mi to słyszeć, ale sądzę, że bez problemu znalazłabyś dobrego lekarza nieco bliżej! — Powiedział, wciąż się uśmiechając, i zamknął za nimi drzwi.

— Ale pomożesz? — Posłała mu ciepłe spojrzenie i uśmiechnęła się delikatnie.

Artur pokręcił ze śmiechem głową i rzekł:

— Oczywiście, że pomogę.

— To potrzymaj — podała mu pojemnik z kotkiem, który z ciekawością rozglądał się wokół, po czym zdjęła z siebie czapkę i buty, a potem uwolniła się od grubego płaszcza. — Od razu lepiej.

Roztrzepała w końcu wcześniej uwięzione włosy, na co Artur uniósł z ciekawości brwi, ale nic nie powiedział. Obserwował ją i delikatnie się uśmiechał, a wokół jego ust tworzyły się lekkie kręgi. Róża odwiesiła swoje ubrania i odwróciła się do niego.

To, co zobaczyła, mocno ją rozczuliło. Artur w międzyczasie nawiązał kontakt z kotkiem. Biała kulka siedziała na jego dłoni i ocierała się o nią. Róża roześmiała się.

— To bez wątpienia kobieta! — Zawołała.

— Bardzo możliwe — zawtórował jej Artur i gestem zaprosił do salonu, nie próbując zajrzeć kotkowi pod ogon.

To dosyć spore pomieszczenie było widoczne już z przedpokoju, ponieważ sam dom skonstruowany był tak, aby większa jego część była widoczna z każdego zakątka. Ciepły odcień drewna, z którego zbudowany był dom, sprawiał niezwykle przytulne wrażenie. Róża dyskretnie rozejrzała się i z salonu dostrzegła przestronną kuchnię oraz kawałek toalety, które znajdowały się po drugiej stronie przedpokoju.

— Bardzo tu przytulnie — uśmiechnęła się, siadając na miękkiej sofie, na której spał pies.

Rozpoznała go, to on bawił się ze swoim panem, kiedy w grudniu podjechała pod dom Artura i obserwowała go z auta. Pogłaskała go po łbie, a on jedynie uniósł jedno oko, po czym zaraz je opuścił.

— Widziałam schody, śpisz na górze? — Rzuciła, aby przełamać ciszę, która wprawiła ją nieco w zakłopotanie, a kiedy Artur uniósł brwi z zaskoczeniem i roześmiał się, mówiąc:

— Pytasz mnie o moją sypialnię?

…zrobiło się jej tak głupio, że poczuła mocne wypieki na policzkach. Usiadła na sofie, jakby uszło z niej powietrze. Błądziła wzrokiem, ale nic nie powiedziała, obawiając się, że znów palnie coś niemądrego.

Kątem oka zauważyła, że Artur dokładnie oglądał kotka i w końcu na nim skupiła swoją uwagę.

— Wszystko z nim dobrze?

— Tak, wygląda, że jest cała i zdrowa — stwierdził Artur i schował kotka do pudełka, położył pudełko obok Róży i usiadł nieopodal.

— Czyli to kotka, nie kocur? — Zawołała i klasnęła w dłonie. — Cudownie!

Jej radość była taka prawdziwa, że Artur wybuchnął śmiechem.

— Zrobię ci ciepłą herbatę, bo widzę, że zaczyna ci być zimno. — Spojrzał na jej dłonie, które schowała w rękawy.

— Dzięki, z chęcią skorzystam. — Patrzyła, jak kierował się do kuchni i przeniosła się bliżej kominka. — Skorzystam z twojego koca, nie masz nic przeciwko?

— Nie, częstuj się. — Artur uśmiechnął się do niej z kuchni, nie przerywając przygotowywania herbaty. — Czyli jesteś zadowolona, że to kotka a nie kocur? — Zerknął na nią.

— Szczerze mówiąc, tak — Róża podkurczyła nogi i szczelnie okryła się kocem. — Ale gdyby to był kocur, to też nie miałabym z tym problemów.

— Prawdziwa kocia mama — roześmiał się Artur i przyniósł do stolika dwie parujące herbaty. — Malinowa, z miodem, cytryną, goździkami i imbirem. Na rozgrzanie i dobrą energię — spojrzał na nią i usiadł obok na sofie.

— Dziękuję… Musi być bardzo dobra — ostrożnie wzięła kubek do rąk i upiła łyk. — I faktycznie jest pyszna.

— Moja mama zawsze mi taką robiła, kiedy byłem dzieckiem.

— Teraz to ty robisz taką innym kobietom?

— Właściwie to jesteś drugą kobietą, której zrobiłem tą herbatę — uśmiechnął się.

Róża pokiwała głową, wpatrując się w niego uważnie. Kto był tą pierwszą? Może on był w związku, ale czy wtedy tak ochoczo zapraszałby ją do siebie? Zdecydowanie nie chciał, aby wychodziła, a to oznaczało, że nie pojawi się u niego ktoś trzeci.

Artur uśmiechał się do niej, głaskał psa i popijał swoją herbatę, kiedy nagle rozkrzyczał się piekarnik.

— Przepraszam, robiłem obiad — rzekł, wstając. — Może masz ochotę zjeść ze mną? — Poszedł do kuchni. — To nic szczególnego, warzywa pieczone z udkami kurczaka, ale może miałabyś ochotę się poczęstować?

Róża uśmiechnęła się. Całą sobą czuła, że w jego życiu nie było innej kobiety. Czy gdyby była, Artur sam przygotowywałby sobie posiłek? Wszystko wskazywało na to, że mieszkał w tym uroczym domku jedynie z psem.

Z radością zasiedli do małego stołu, mieszczącego się w drewnianej kuchni. Byli bardzo blisko siebie, co na początku nieco ją krępowało, ale rozmowa z Arturem była tak swobodna, że szybko poczuła się jak u siebie. Bardzo go polubiła i odniosła wrażenie, że i on pałał do niej sympatią. Rzeczywiście tak było, czy tylko miała takie wrażenie…?

Rozdział 2

Róża dawno nie czuła się tak dobrze, jak w jego towarzystwie. Czas mijał tak szybko, że aż ją to przerażało. Nie chciała wyjeżdżać z tego miejsca, gdzie czas się zatrzymał. Stanęła przed jednym z okien, wychodzących z salonu na posesję i podjazd, gdzie zostawiła auto. Śnieg całkowicie go zasypał, ale na szczęście już nie padał i mogła w miarę bezpiecznie wrócić do domu. Tak bardzo tego nie chciała…

— Dopiero szesnasta, a wygląda, jakby zapadła noc… — Usłyszała nagle tuż nad uchem.

Odwróciła się gwałtownie i znalazła się blisko uśmiechniętego Artura. Zadarła głowę, by móc spojrzeć w jego uśmiechnięte oczy.

— Jakby co, na górze mam, poza własną sypialnią, jeszcze jeden pokój — roześmiał się, ewidentnie nawiązując do jej wcześniejszego pytania, które tak bardzo ją skrępowało.

— Ha ha — zawołała, przedrzeźniając go, i posłała mu sceptyczne spojrzenie. — Zastanawiałam się, po co są te schody na górę i jedyna opcja, jaka przyszła mi do głowy, to sypialnia. To było pytanie bez żadnych podtekstów — zerknęła na niego i przeszła w głąb salonu, choć nogi odmawiały jej posłuszeństwa, stając się miękkie, jakby nagle zamieniły się w plastelinę.

— Moja propozycja też jest bez podtekstów — roześmiał się Artur.

— Mimo to, dziękuję, wrócę do domu — skierowała się w stronę pudełka, w którym jeszcze niedawno spał kociak, a teraz buszował pod poduszką. — Obsikał poduszkę… — Skomentowała Róża i zdała sobie sprawę, że trochę czasu już minęło, odkąd tu przyjechała.

— Poczekaj, mam jakiś żwirek — rzekł Artur i od razu udał się do łazienki. — Poduszkę wyrzucimy, a nasypiemy jej tam piasku, żeby mogła normalnie skorzystać z toalety. A potem zapakujesz ją do transporterka, pożyczę ci — uśmiechnął się do niej, a ona odwzajemniła go, wiedząc, że oznaczało to, iż znajdzie nowy pretekst do spotkania.

— Dziękuję, bardzo mi pomogłeś. Widzę, że naprawdę lubisz to, co robisz.

— To prawda, natura jest mi bardzo bliska…

Przez moment wpatrywała się w jego jasne radosne oczy, ale kiedy powoli zaczęły się w niej pojawiać zawroty głowy, uznała, że czas się ewakuować. Róża zapakowała kotka do innego pudełka po tym, jak skorzystał z nowej toalety i ubrała się. Artur wziął do ręki nową kuwetę, a Róża tuliła do siebie pudełko z kotkiem i wyszła przed dom.

Ziąb owinął ją od razu, aż wstrząsnęło jej ciałem.

— Brrr… Zima mogłaby się już skończyć… — Szepnęła i skierowała się do auta.

— Stań z boku, usunę ten śnieg — rzekł Artur i zabrał się za zrzucanie śniegu z dachu za pomocą sporej szczotki.

Obserwowała, jak pracował i nie mogła oprzeć się wrażeniu, że już gdzieś widziała te sytuację. Czyżby deja-vu? A może znała go już z poprzedniego wcielenia? A może po prostu przyśnił się jej którejś nocy w takiej właśnie sytuacji?

Kiedy skończył i pożegnała się, było jej bardzo żal, że musiała wyjeżdżać. Ten teren wiosną na pewno był czarującym miejscem. Bardzo chciała je wtedy zobaczyć, a jednocześnie obawiała się, że wpraszając się zostanie odebrana jako ktoś nachalny. A to byłaby najgorsza rzecz, jaka mogłaby ją spotkać…

Uśmiechnęła się, kiedy pochylił się, zbliżając twarz do okna od strony kierowcy, i spuściła szybę.

— Uważaj na siebie — powiedział. — Daj znać, jak dojedziesz. Masz mój numer?

— Tak, dałeś mi wizytówkę — uśmiechnęła się lekko i pożegnała.

Do domu dotarła dosyć późno, bo wracała dużo wolniej. Góry śniegu leżały na poboczach w wielu miejscach, zepchnięte przez spycharki, ale spora część trasy była mimo wszystko mocno ośnieżona, jakby zapomniana. Jechało jej się trudno, ale kiedy wreszcie podjechała na Ostrów Tumski we Wrocławiu, gdzie znajdowało się jej mieszkanie, odetchnęła z ulgą.

Wzięła kotka pod pachę i pudełko z prowizoryczną kuwetą, po czym pędem wróciła do domu. Przygotowała kotkowi miskę z ciepłą wodą i suchą karmę, którą dostała od Artura, napisała do niego, że jest już w domu i że dziękuje za wspaniałe popołudnie, a potem, okrywszy się kocem, zabezpieczona gorącą parującą herbatą, usiadła do komputera, żeby zamówić wszystkie potrzebne kotu akcesoria. Nie zajęło jej to dużo czasu, a jednak, gdy zamykała komputer, poczuła się bardzo zmęczona.

— To był bardzo intensywny dzień, prawda, kiciu? — Pochyliła się nad białą kulką i podrapała ją pod bródką, na co kotka zaczęła się ocierać o jej palce.

Zdecydowała się wziąć szybki prysznic, na więcej nie miała siły, i położyć się z książką do łóżka. Z książką i kotkiem u boku, bo że biała kulka będzie z nią spała, nie miała wątpliwości. Położyła kotkę na piersi i przez chwilę spoglądały na siebie uważnie, nawiązując ze sobą bliższy kontakt.

— Wiesz, że to teraz będzie twój dom? — Zapytała kotkę, na co kulka przechyliła lekko głowę, jakby zastanawiała się nad tym, co usłyszała. — Jakby cię nazwać…? — Zaczęła się zastanawiać i nagle poczuła, że chce porozmawiać z Seleną o tym, co się działo tego dnia.

Spojrzała na zegarek. Zbliżała się godzina dwudziesta druga, ale była pewna, że jej przyjaciółka jeszcze nie spała. Odebrała po drugim sygnale.

— Co tam, kochana? Właśnie o tobie myślałam — uśmiechnęła się do słuchawki.

— Tak? — Zdziwiła się Róża, choć właściwie takie rzeczy już nie powinny jej dziwić. — A co myślałaś?

— Coś się u ciebie zmienia, tak czuję.

— To prawda… — Rozmarzyła się Róża i przypomniała sobie dzisiejsze przed i popołudnie. — Właśnie wróciłam od Artura.

— Jakiego Artura? — W pierwszym odruchu zapytała Selena, ale zaraz potem przypomniała sobie, jak po wystawie prac Róży przyjaciółka opowiadała jej o wysokim, szczupłym mężczyźnie. — To ten od śmiejących się oczu?

— Tak — roześmiała się Róża. — Jego oczy wiecznie są uśmiechnięte, naprawdę.

— Ale co ty u niego robiłaś? Z tego, co pamiętam, to on mieszka gdzieś daleko na wsi, a dziś pogoda nie była najlepsza do podróżowania w takie tereny.

— Pojechałam do niego, bo znalazłam pod swoją pracownią kotka i potrzebowałam weterynarza. To była godzina dziesiąta, a jeśli on spędził tam całą noc? — wyjaśniła, jakby to była najnormalniejsza rzecz na świecie.

— Za rogiem mamy weterynarza, wiesz o tym, prawda? — Roześmiała się Selena.

— Zapomniałam! Naprawdę!

— To się nazywa wyparcie — nadal śmiała się Selena. — No więc dotarłaś do niego i co? Rozpoznał cię?

— Tak, od razu wiedział, kim jestem. Przynajmniej tak mi się wydaje. W każdym razie także skomentował, że weterynarzy na pewno mamy też we Wrocławiu i nie było potrzeby jechać aż do niego w taką pogodę. Ale cały czas się uśmiechał i zaprosił mnie do środka.

— Pomógł ci z tym kotem?

— Tak. Dał mi nawet żwirek i trochę jedzenia dla kociąt.

— Ale domyślam się, że nie wyglądało to tak, że weszłaś do jego domu z kotem, on go obejrzał, a potem cię odprawił, jak zwykłą klientkę?

— Oczywiście, że nie — roześmiała się Róża i położyła się, kładąc obok swojego ciała koteczkę, która natychmiast zwinęła się w kulkę. — Zrobił mi herbaty, potem zjadłam z nim obiad.

— No proszę, w pełni cię ugościł — Selena cały czas się uśmiechała, co było mocno wyczuwalne w tonie jej głosu. — Sam zrobił ten obiad?

— Tak, mieszka sam.

— Spytałaś, czy się domyślasz?

— Domyślam się, ale wiesz, skoro zaprosił mnie, bym została na noc, to…

— Słucham?! Tak od razu? — Zawołała Selena.

— Nie o to chodzi! — Sprostowała roześmiana Róża. — Zaproponował, że mogę zostać do rana, bo powrót w mroku w taką pogodę nie jest zbyt bezpieczny, a zanim się zorientowaliśmy, zrobiło się ciemno.

— A, rozumiem… Całe szczęście, ale wiesz, kochana, ty na siebie uważaj…

— Tak, wiem, ale zauważ, że wybieram coraz lepszych partnerów.

— Można tak powiedzieć — roześmiała się Selena, a Róża po chwili zrobiła to samo.

— Robert to była fatalna pomyłka, wtedy byłam kimś zupełnie innym.

— A to było zaledwie pół roku temu…

— Aż trudno w to uwierzyć… — Zamyśliła się Róża. — Nie chcę nawet wracać do tamtych czasów.

— Z Markiem też nie było zbyt dobrze.

— Ale przynajmniej mnie nie bił, a wręcz przeciwnie — nadal się przyjaźnimy.

— Tak, wiem… Ale właśnie przez wzgląd na swoje przeżycia i na to, że jesteś w trakcie procesu przemiany, dbaj o siebie — poprosiła Selena.

Porozmawiały jeszcze chwilę, po czym się pożegnały. Róża czuła, że to będzie cudowna noc. I rzeczywiście taka była. Przez kolejne godziny tuliła się z kotką, a jej gorące małe ciałko ogrzewało młodą kobietę. Róża zasnęła z uśmiechem na ustach i tak też zbudziła się następnego ranka, w pełni wypoczęta i gotowa do działania.

Rozdział 3

Selena miała nadzieję na równie spokojną noc, ale czuła w sobie dziwny niepokój połączony z czymś na kształt podniecenia. Od Sylwestra rosło w niej coś, czego do końca do siebie nie dopuszczała. Minęło kilka dni od tamtego dnia, a ona odnosiła wrażenie, jakby ten ciężar stawał się coraz większy. Przygniatał ją chwilami do tego stopnia, że brakowało jej tchu. Coś miażdżyło jej płuca, aż musiała się zatrzymać i uspokoić swoje zaniepokojone serce i pozwolić płucom na nowo wchłonąć garść powietrza.

Coś ją niepokoiło i z jednej strony zdawała sobie sprawę, co to mogło być, z drugiej jednak zupełnie tego do siebie nie dopuszczała. Nie chciała, bo mogłoby to spowodować zawalenie się jej dotychczasowego życia, które tak skrupulatnie, cegiełka po cegiełce, budowała.

Marszcząc brwi, zapatrzyła się przed siebie. W tym samym momencie jasny blask światła przedarł się przez rolety w przestronnym pokoju, pomalowanym na biało i urządzonym w stylu minimalistycznym, zarówno kolorystycznie, jak i pod względem ilości przedmiotów. Czuła się tam doskonale, jakby znała to miejsce od zawsze. Stała przed grupą kobiet, opierając się o jakiś mebel, a one wszystkie siedziały na miękkim dywanie z naturalnego jasnego włosia. Bez wątpienia przeprowadzała jakiś warsztat, bo każda z kobiet miała coś do powiedzenia.

Po kilku minutach rozstały się, a ona wyszła przed dom. Białe i szare płaskie kamienie tworzyły ścieżkę, którą zeszła w stronę zbliżającego się do niej Damiana. Uśmiechał się, jak zawsze, gdy ją widział, a gdy stanęli naprzeciw siebie, pochylił się i pocałował ją na powitanie, mocno do siebie przytulając. Jego usta były niezwykle miękkie i chłodne, idealnie dopasowały się do jej warg.

Selena zerwała się ze snu z ciężkim oddechem i szeroko otwartymi oczami.

— Co to było?! — Zawołała do siebie, choć wiedziała, że jest sama.

Jej mama miała wprowadzić się do niej dopiero tego wieczoru, kiedy Damian wreszcie zabierze się za remont w mieszkaniu, w którym się wychowywała. Miał to zrobić w miniony weekend, ale jakieś prace na budowie jego kliniki, która lada moment będzie miała odbiory, opóźniły się i przesunęli remont o tydzień.

Selena schowała twarz w dłoniach. Wciąż czuła na ustach smak ust Damiana, choć świadomość już zarejestrowała, że to był tylko sen. Czy jego usta rzeczywiście tak smakują? Cały czas cmokał ją w policzek, to jednak coś zupełnie innego. Nie miała pojęcia, jak by się czuła, gdyby jego wargi przylgnęły do jej ust. Nigdy dotąd nie miało to miejsca.

Dotknęła palcem własne usta, ale zaraz potem potrząsnęła głową. Nie chciała skupiać się na tym, od czego próbowała ostatnio uciec. Przeniosła uwagę na dom, w którym prowadziła swój warsztat i od razu zmarszczyła brwi.

Zupełnie nie kojarzyła budynku, który jej się przyśnił, ale czuła całą sobą, że to miejsce tylko na nią czekało. Każdą komórką własnego ciała czuła, jak ją woła do siebie. Postanowiła je odnaleźć i stworzyć w nim miejsce dla kobiet, o jakim od dawien marzyła, a na co nigdy dotąd nie miała odwagi.

Selena poczuła, że oto nadszedł ten moment, że to czas, aby otworzyła się na własne umiejętności i zaczęła pełniej służyć potrzebującym kobietom. Uśmiechnęła się do siebie, a jej serce wypełniło tak nagłe szczęście, że odniosła wrażenie, jakby zaraz miało od niego pęknąć.

Wyskoczyła z łóżka, choć była dopiero godzina piąta i mogła spokojnie pospać jeszcze z godzinkę, wzięła szybki prysznic, ubrała się i usiadła do komputera, aby sprawdzić, czy w najbliższej okolicy został wystawiony na sprzedaż dom, jaki widziała we śnie. Po ponad godzinie poszukiwań zamknęła komputer nieco zrezygnowana, ale jako skorpionica nie zamierzała się poddawać.

Założyła na siebie ciepły płaszcz w czerwonym kolorze i brązowe ciepłe kozaki, po czym pojechała do Damiana. Wciąż miała w pamięci sen z jego udziałem, ale emocje dotyczące ich pocałunku nieco już przycichły, zapewne wyparte przez te związane z lokalem dla kobiet. Ponieważ miała swoje klucze, nie musiała pukać ani dzwonić. Weszła do jego domu, jak do siebie, zdjęła buty i wpadła do salonu, rozglądając się.

Damian właśnie schodził z piętra, a kiedy zobaczył swoją przyjaciółkę z roziskrzonymi oczami, w płaszczu, głośno oddychającą, jakby biegła z wrocławskiego Psiego Pola, gdzie mieszkała, do podwrocławskiego Kiełczowa, zatrzymał się na schodach.

— Coś się stało? — Zapytał niepewnie, choć zapewne przeczucie mówiło mu, że to, co się działo, nie było niczym złym.

— Tak… Zaczynam nowe życie…! — Selena roześmiała się, na co Damian zareagował natychmiast.

— Ciiii… — Szepnął i podbiegł do niej, ciągnąc ją do kuchni za ramię. — Nicola jeszcze śpi.

Stali tak blisko siebie, ale w tej chwili umysł Seleny zaprzątały zupełnie inne myśli. Damian badał jej rozognioną twarz i tylko jedna możliwość przychodziła mu do głowy.

— Poznałaś kogoś? — Zapytał niepewnie.

— Nie, głuptasie, faceci mi teraz nie w głowie — znów się roześmiała. — Otwieram swoje Centrum! — Otworzyła szeroko oczy, z których wylewały się tony szczęścia.

— Czekaj… chyba nie nadążam. Jakie centrum?

— Moje. Dla kobiet. To, do którego wciąż mnie namawiałeś!

— Aaaa! — Nagle zrozumiał i też się roześmiał. — To, gdzie będziesz używać wszystkich pozostałych umiejętności, które nabyłaś?

— Tak — znów się roześmiała. — Jestem taka szczęśliwa! — Klasnęła w dłonie kilka razy, jak mała dziewczynka.

— Właśnie widzę — Damian uśmiechnął się szeroko. — Nie potrzebujesz nawet kawy.

— O nie, w ogóle — wciąż się śmiała.

— Chyba nigdy cię w takim stanie nie widziałem… — Zamyślił się Damian, przyglądając się z zainteresowaniem swojej przyjaciółce, chwytając w dłonie kubek z kawą, która, zrobiona już wcześniej, czekała na niego w kuchni, i opierając się tradycyjnie o meble plecami.

Przełożył nogę na nogę w swoich długich luźnych spodniach i przez krótką chwilę serce Seleny zabiło mocniej, ale odchrząknęła, poprawiła włosy i wróciła myślami do domu, który się jej przyśnił.

— Skąd ta nagła zmiana? — Zapytał przyjaciel.

— Przyśniło mi się — uśmiechnęła się do niego. — W moim śnie prowadziłam jakieś warsztaty w pięknym przestronnym pokoju — opowiadała, wracając oczami wyobraźni do sennej wizji. — Kobiety siedziały na jasnym dywanie z czegoś naturalnego i dyskutowałyśmy na jakiś ważny temat, ale ewidentnie ja trzymałam to wszystko w jakichś… ryzach — machała dłońmi zaaferowana, a on się tylko uśmiechał, przyglądając się, z jaką pasją mówiła ta zazwyczaj spokojna kobieta. — Dom był spory, biały, parterowy. I miał szprosy w oknach.

— A nie mówisz przypadkiem o moim domu? — Roześmiał się Damian, a ona odpowiedziała mu tym samym.

— Nie — pokręciła głową. — Otoczenie było zupełnie inne.

— Może jednak? Otoczenie można zmienić. Nie było nas przypadkiem w twoim śnie? — Ponownie się roześmiał.

— Byłeś ty — zaczęła Selena, ale przerwała, wpatrując się w niego.

Damian uniósł brwi i wyciągnął do niej rękę z kubkiem kawy.

— Widzisz, mówiłem ci.

— Nie — uśmiechnęła się delikatnie, potrząsając głową. — Przyszedłeś się ze mną przywitać. To był zdecydowanie zupełnie niezależny dom.

— W trakcie twoich warsztatów? — Zdziwił się. — Nie wiem, czy w rzeczywistości zrobiłbym coś podobnego. Podejrzewam, że nie chciałbym ci przeszkadzać.

Nic na to nie odpowiedziała. Cóż mogła powiedzieć? Że we śnie byli najprawdopodobniej parą i on po prostu chciał się z nią spotkać, bo się stęsknił za swoją ukochaną? Zdecydowanie nie mogła mu tego powiedzieć. Zaczęła natomiast zastanawiać się, jak Damian zareagowałby, gdyby wyznała mu prawdę…

Zawsze traktował ją jak przyjaciółkę, jak siostrę. Żadne z nich, nie licząc ostatnich tygodni, nie czuło skrępowania przed tą drugą osobą. Mogli spacerować przy sobie w samej bieliźnie i żadne z nich nie zwracało na to uwagi. Takie przynajmniej odnosiła wrażenie.

Po powrocie Damiana ze Stanów niespodziewanie wszystko zaczęło się zmieniać… Nagle momentami dostrzegała w nim po prostu mężczyznę i przestała czuć się tak swobodnie.

Czy wpłynie to na ich przyjaźń?

Czy i on zaczął dostrzegać w niej kobietę, a nie tylko bezpłciową przyjaciółkę?

Przez cały dzień, który z nimi spędziła, wydawało się, że nic między nimi się nie zmieniło. Po południu Nicola chwyciła Selenę za dłoń i obie wymieniły się ciepłymi spojrzeniami.

Damian powoli szykował się do remontu u jej mamy. Zastanawiali się, jak rozwiązać to logistycznie, aby Nicola nie musiała jechać do dzielnicy, w której kiedyś oni oboje się wychowywali.

— Pojadę po twoją mamę i przywiozę ją tutaj, a ty poczekasz z Niki — zaproponował Damian podczas obiadu, który Selena przygotowała z tego, co było w lodówce. — A potem pojadę do kliniki i zgarnę chłopaków, którzy zajmą się mieszkaniem.

Selena pokiwała głową. Także nie wyobrażała sobie, że miałaby zabrać Nicolę do dzielnicy, która obecnie przerażała wszystkich, którzy tam nie mieszkali, a i zapewne wśród mieszkańców znalazłby się niejeden, którego oblatywał strach na myśl o wieczornym spacerze.

— Tak zrobimy — przytaknęła. — O której wyjeżdżasz?

— Myślę, że dam im jeszcze z dwie godziny, niech skończą w klinice to, co mają skończyć.

— Napiszę mamie, żeby powoli się szykowała.

— Na szczęście nie ma zbyt wielu rzeczy, więc szybko się spakuje — Damian wstał od stołu i pozbierał puste naczynia.

— To prawda… Chciałabym, aby wyprowadziła się stamtąd na dobre… — Selena spojrzała na Damiana.

— Dlaczego? — zapytała Nicola, która z zainteresowaniem przysłuchiwała się tej rozmowie. — Aż tak tam strasznie?

— Lepiej, żebyś nie sprawdzała — Damian puścił jej oczko i wyszedł do kuchni.

Nicola przeniosła spojrzenie na Selenę, która tylko pokiwała głową. Obie zabrały się za sprzątanie po obiedzie i nie poruszały więcej tego tematu. Po porządkach wszyscy wybrali się na spacer po okolicy. Nicola nie potrafiła usiedzieć w miejscu. Nosiło ją po całym domu, aż Damian zdecydował, że czas wyjść się przewietrzyć.

Wyszli z domu ze śmiechem. Dorośli trzymali ją za dłonie, a ona podskakiwała najwyżej, jak mogła. Miała w sobie tak dużo energii, że ojciec tylko kręcił głową z niedowierzaniem, gdy w końcu puściła się biegiem przed siebie, zostawiając dorosłych z tyłu.

— Jest nie do poznania — skomentowała z uśmiechem Selena. — Zupełnie inne dziecko niż to, które odbierałam z lotniska trzy miesiące temu.

— To prawda! — Roześmiał się Damian. — Zmienia się z tygodnia na tydzień. — Zbliżył się do Seleny i objął ją ramieniem, jak często zwykł to robić.

Selena wciągnęła głośno powietrze, chociaż nigdy nie robiło to na niej wrażenia. Teraz chciała trzymać się od niego nieco z daleka, aby w spokoju poobserwować swoje emocje z nim związane.

Nagle zatrzymała się w pół kroku i otworzyła szeroko oczy. Nie mogła uwierzyć w to, co zobaczyła…

— To jest ten dom… I jest na sprzedaż… — Szepnęła, a Damian podążył wzrokiem za jej spojrzeniem.

Biały parterowy dom ze szprosami w oknach stał sobie na rogu skrzyżowania dwóch ulic, schowany nieco za zimozielonymi kilkuletnimi drzewami. Prowadziła do niego zakręcająca, wysadzana białymi kamykami ścieżka, dokładnie taka sama, jaką Selena widziała w swoim snie. Podeszła do bramki powoli, jakby z namaszczeniem, i niemal namacalnie czuła, jak mury tego domu mówią do niej:

— Wreszcie do nas dotarłaś…

Pokręciła głową i spojrzała na uśmiechniętego Damiana. Nicola, nie do końca orientując się, co się działo, biegała wokół nich i wzdłuż ulicy po jasnym, kamiennym chodniku, skacząc raz na jednej, raz na drugiej nodze.

— Znalazłam ten dom…

— Czekał tylko na ciebie… — Dodał Damian.

Selena z radości rzuciła mu się w ramiona, a on okręcił się wokół własnej osi, unosząc jej lekką postać w powietrzu.

— Co się dzieje? — Zapytała zaintrygowana Nicola, podbiegając do nich.

— Seri otwiera nowe miejsce swojej pracy, tutaj, w tym domu — wyjaśnił Damian, wskazując głową biały budynek.

— Bardzo ładny — Nicola uśmiechnęła się do Seleny i przytuliła do jej boku. — Możemy tam wejść i zobaczyć, jak wygląda w środku?

— Jeszcze nie, ale od razu zadzwonię do właściciela. — Selena zerknęła na tablicę z ogłoszeniem i numerem telefonu i wyciągnęła komórkę.

Podczas rozmowy Damian bacznie ją obserwował. Jej entuzjazm jakby odrobinę osłabł, ale wiedział, że Selena tak łatwo się nie poddawała. Była uparta, a to miało swoje plusy i minusy. W tym przypadku zdecydowanie było to zaletą.

— Czego się dowiedziałaś? — Zapytał, kiedy się rozłączyła.

— Spotkamy się w poniedziałek po południu, aby obejrzeć dom.

— Ale…?

Selena się roześmiała i westchnęła.

— Ale chce go sprzedać za sześćset pięćdziesiąt tysięcy. Ja mam w oszczędnościach około dwustu. Mam nadzieję, że dostanę kredyt na te czterysta bez problemu…

— Pożyczę ci dwieście, nie będziesz musiała się stresować rozmowami z bankami — zaoferował się Damian.

— Nie, nie chcę od ciebie pożyczać żadnych pieniędzy — pokręciła głową Selena i zamachała przez nim rękoma. — Masz teraz swoją własną inwestycję, w którą wkładasz masę pieniędzy.

— Tylko że ja w klinikę wkładam pieniądze na współkę z Maćkiem, a ty kupowałabyś ten dom sama. To jednak różnica. Dla mnie nie jest problemem pożyczyć ci te pieniądze, bo je mam, a na klinikę też dostaliśmy spory kredyt. Jak wolisz nie po przyjacielsku, to możemy spisać umowę, żebyś była spokojna. Chociaż ja wiem, że ty jesteś słowna i jak coś mówisz, to tak właśnie będzie — patrzył na nią ze zmarszczonymi brwiami i akurat w tym momencie nie podobał mu się jej upór.

— Poradzę sobie, ale dziękuję ci za propozycję — odpowiedziała, a on pokręcił głową.

— Na jakich zasadach pożyczyłabyś ode mnie te pieniądze? — Zapytał Damian, nie pozwalając jej odejść.

— Na żadnych, jesteś moim przyjacielem, wystarczająco mi pomogłeś.

— Ty mi także, gdybyś tego nie zauważyła.

— Damian, dajmy z tym spokój, w poniedziałek obejrzę dom, ale jestem pewna, że w środku będzie tak samo zachwycający. Podpiszę wstępną umowę, a potem umówię się do jakiegoś specjalisty, który znajdzie mi odpowiedni dla mnie kredyt na te czterysta tysięcy.

— Plus wykończenie albo remont.

— No tak… Plus wykończenie — Przytaknęła i zacisnęła usta.

— Na wykończenie możesz pożyczyć ode mnie. — Damian uśmiechnął się do niej, ale ona tylko się roześmiała.

To był piękny dzień i nie zamierzała go sobie psuć. Póki co chciała cieszyć się tym, że wstępnie, mimo że bardzo niezobowiązująco, ten dom należał do niej.

Rozdział 4

Kiedy późnym popołudniem Damian przyjechał z mamą Seleny do domu w Kiełczowie, nie miał za dużo czasu. Chciał jak najszybciej pojechać po pracowników, którzy zajmą się mieszkaniem pani Driny, by móc też w miarę szybko wrócić do własnego domu. Zatrzymał się jednak na chwilę, aby poobserwować swoją córkę, która przywitała mamę Seleny z zainteresowaniem, ale i szerokim uśmiechem, jakby znały się od dawna.

Selena stanęła obok Damiana i uśmiechała się delikatnie, Damian poszedł w jej ślady. Pani Drina, po rozebraniu się w wiatrołapie, weszła niepewnie do salonu. Okryła się szczelniej swoim wielkim swetrem, który skrywał równie chudą jak jej córki postać, i od razu się zatrzymała.

Nicola wstała od stołu w jadalni i podeszła do przybyłej. Wyciągnęła dłoń i, nie spuszczając kobiety z oczu, uśmiechnęła się szeroko.

— Dzień dobry — powiedziała, a pani Drina uścisnęła wyciągniętą drobną dłoń. — Jestem Nicola, ale niektórzy mówią do mnie Niki.

— Dzień dobry, Niki — odpowiedziała przybyła i uśmiechnęła się do niej.

Nicola pociągnęła ją do stołu, gdzie w miseczce leżały orzechy i inne bakalie, i poczęstowała ją. Damian zerknął na Selenę i uniósł brwi, wciąż się uśmiechając.

— Z moją mamą nigdy się tak nie witała — szepnął i wszedł głębiej do wiatrołapu.

— Widać, że złapały kontakt.

— Będę jakoś za dwie godziny, chcę im szczegółowo opowiedzieć, co ma być zrobione. — Powiedział, zanim cmoknął ją w czoło, i dodał — dziękuję.

Selena patrzyła za nim, jak odjeżdżał i dopiero, gdy zniknął z jej pola widzenia, weszła z powrotem do salonu. Zastała dwie kobiece postaci, siedzące na podłodze pod drzwiami tarasowymi z miską orzechów obok nóg, z fascynacją wpatrujące się w niebo. Podeszła do nich cicho i dosiadła się.

— A tam widać Wenus — mama wskazała palcem wschodnią część nieba.

— Gdzie? — Zainteresowała się Nicola i przykleiła nos do szyby.

— Nie dzisiaj, jest zbyt pochmurno. Ale w letnie dni będzie ją wyraźnie widać — pani Drina uśmiechnęła się do Nicoli i przeniosła wzrok na córkę. — Kiedyś oglądałyśmy ją razem z Seleną.

— To prawda… — Seri uśmiechnęła się rzewnie na to wspomnienie.

Pomimo bólu, jaki wtedy odczuwała, jej mama potrafiła zainteresować ją tak wieloma rzeczami, że obie choć na moment zapominały o głodzie albo niepokojach.

Nicola przenosiła spojrzenie raz na starszą, raz na młodszą kobietę i w końcu rzekła z fascynacją:

— Twoja skóra jest ciemniejsza od skóry Seri.

Obie kobiety roześmiały się na to stwierdzenie.

— Bo ja jestem czarną kawą, a Selena to kawa z mlekiem — wyjaśniła pani Drina, ale Nicola tylko zmarszczyła brwi. — Moi rodzice oboje mają tak ciemną skórę, jak ja, ale Selena ma mieszanych rodziców. Moja skóra ma ciemniejszy odcień, a jej tata jest biały jak ty.

— Aha! — Zawołała dziewczynka i już o nic nie pytała.

Wyglądało na to, że taka odpowiedź jej wystarczyła. Wszystkie trzy przeniosły się do stołu, kiedy Selena oznajmiła, że zrobi lekką kolację. Skierowała się do kuchni, ale kątem oka cały czas obserwowała jadalnię. Z jednej strony wiedziała, czuła to, że te dwie istoty złapały ze sobą niesamowity kontakt, z drugiej wciąż miała z tyłu głowy słowa matki Damiana i jej opinię o rodzinie przyjaciółki syna.

Zrobiła szybką sałatkę i grzanki z czosnkiem oraz kawę zbożową z roślinnym mlekiem, po czym zaraz dołączyła do pozostałych. Kiedy siadała do stołu, jej mama wpatrywała się w wewnętrzną część dłoni Nicoli.

— I co tam widzisz? — Zapytała dziewczynka, a pani Drina spojrzała na córkę.

Selena, mimo że bardzo tego nie chciała, zerknęła na linie na dłoni dziewczynki, i nic nie powiedziała.

— Widzę, że jesteś bardzo silną panienką i że poradzisz sobie w każdej sytuacji — powiedziała matka Seleny, za co ta była jej bardzo wdzięczna. — Cokolwiek będzie działo się w twoim życiu, ty masz w sobie moc, aby pokonać przeciwności.

Nicola uśmiechnęła się szeroko i spojrzała na Selenę, która posłała jej ciepły uśmiech. Zawsze będzie przy tej dziewczynce. W razie czego jej pomoże.

Gdy wrócił Damian, Nicola rzuciła się w jego ramiona, wyraźnie stęskniona. Zaczęła opowiadać mu o wszystkim, czego dowiedziała się od kobiety, która nie skończyła nawet szkoły podstawowej, a wiedza ta była wyjątkowo obszerna.

— Naprawdę? — Zdziwił się Damian, śmiejąc się razem z córką, wciąż trzymając ją w ramionach, i co chwilę zerkał na stojącą w przejściu do kuchni Selenę.

— A latem będziemy oglądać Wenus!

— Jaką Wenus? Z Milo?

— Nie! — Roześmiała się Nicola. — Planetę! Ją naprawdę widać i nie trzeba mieć lunety! — Otworzyła szeroko oczy.

— Coś takiego! Musisz mi to potem pokazać — zawołał Damian i postawił na podłogę córkę.

— Dobra! A Drina może ze mną dzisiaj spać? — Spojrzała błagalnie na ojca.

— Oczywiście, że może — odpowiedział, nawet nie patrząc na przyjaciółkę, bo spodziewał się, że zacznie oponować, widząc prostujące się ciało tam, gdzie chwilę temu Selena opierała się luźno o framugę szerokiego przejścia z jadalni do kuchni.

— Nicol, jutro was odwiedzimy, dziś pewnie jesteś zmęczona tym intensywnym dniem — rzekła Selena, ale zaraz została objęta przez dziewczynkę.

— Proszę, proszę, proszę, proszę… — Wołała bez przerwy Nicola, wpatrując się w nią szeroko otwartymi, błagającymi oczkami swojego taty.

Selena westchnęła i spojrzała na mamę, a potem przeniosła wzrok na roześmianego Damiana, który natychmiast uciekł spojrzeniem.

— No dobrze, skoro tata się zgadza…

— Dziękuję! — Zawołała dziewczynka i podbiegła do pani Driny, złapała ją za dłoń, po czym pociągnęła na piętro. — Chodź, pokażę ci mój pokój!

Damian podszedł do Seleny i objął ją ramieniem, wpatrując się w dwie wchodzące po schodach istoty. Uśmiechał się szeroko, bardzo szczęśliwy. Selena oparła odruchowo głowę na jego ramieniu, ale wtedy właśnie jej mama odwróciła się. Widząc młodych tak blisko siebie, uniosła znacząco brwi i posłała Selenie radosne spojrzenie.

Selena poczuła, jak po plecach przebiegły jej ciarki i odsunęła się od Damiana. Nagle zakręciło się jej w głowie, a żeby ukryć własne zmieszanie, poszła od razu do kuchni.

— Chcesz coś zjeść?

— Tak, jestem straszliwie głodny.

Nie patrząc na niego zabrała się za doprawianie sałatki, którą zostawiła dla niego, przekroiła na pół obrane wcześniej jajka, dosypała uprażonego słonecznika i przygotowała tosty z czosnkiem. Cały czas unikała jego wzroku, choć sama nie wiedziała, dlaczego.

— Co cię gryzie? Obecność twojej mamy w naszym życiu? Czy coś jeszcze? — Damian podszedł do niej i oparł się, jak zwykł to robić, o meble tuż obok miejsca, przy którym pracowała, nakładając jedną wyprostowaną nogę na drugą.

— Zastanawiam się, czy ten ich kontakt wyjdzie im na dobre. Twoja matka nie ma o nas zbyt dobrego zdania…

— Zdanie mojej matki nie jest tutaj ważne, wiesz przecież — Damian zmarszczył brwi.

Selena wzięła jego talerz z sałatką, on zabrał kubek z gorącą zimową herbatą, pachnącą na całe pomieszczenie, i przeszli powoli do jadalni.

— Wiem, ale mimo wszystko nie czuję się zbyt pewnie, pamiętając, co mówiła…

— Widzisz, jak Nicola cieszy się, że twoja mama tu jest — Damian zabrał się za jedzenie z wielką ochotą, ale nie mógł powstrzymać się przed zaprezentowaniem swojego zdania. — Ja się cieszę, że znalazła kolejną bratnią duszę — uśmiechnął się.

Selena oparła się o krzesło, lekko wzdychając. Przez moment obserwowała Damiana i zdała sobie sprawę, że czuła się w tym domu, jak u siebie, a jego rodzinę zawsze traktowała, jak swoją własną. Mocno ścisnęło ją w splocie słonecznym i ponownie zakręciło się jej w głowie.

— Nie wyglądasz dziś dobrze — skomentował Damian, obserwując ją uważnie. — Co jeszcze cię gryzie? Zrzuć to z siebie, będzie ci lżej.

— Mojej mamie marzy się, że jesteśmy razem — wyrwało się jej i natychmiast poczuła, jakby spadała w przepaść.

W tym samym momencie zadzwonił jej telefon, a ponieważ była to Natalia, dziękowała wszechświatowi za to, że uratowała ją od tej krępującej sytuacji. Odebrała połączenie, rzucając tylko Damianowi, że zaraz wraca, po czym skierowała się do kuchni, aby mógł w spokoju zjeść swój posiłek.

Damian jednak zastygł w bezruchu po tym, co usłyszał i wodził jedynie spojrzeniem za Seleną z ustami pełnymi jedzenia. Analizował te kilka słów, mierząc Selenę z góry na dół i tylko on był świadom tego, co działo się w jego sercu i głowie.

Powoli odwrócił głowę i spojrzał na swój talerz. Zjadł resztę posiłku w spokoju, odniósł puste naczynia do kuchni, kiedy to ich spojrzenia na chwilę się skrzyżowały, po czym zostawił ją z telefonem, udając się na górę do córki i jej nowej „koleżanki”.

Tego wieczoru Selena poszła spać bardzo szybko. Damian jeszcze przez jakiś czas siedział w ciemnym salonie, niby oglądając film, ale tak naprawdę jego myśli błądziły po zupełnie innych obszarach. To była dla niego przełomowa noc, w czasie której podjął decyzję i zamierzał trzymać się jej bez wyjątków.

Następnego dnia wydawało się, że Selena ochłonęła i na nowo widziała w nim swojego przyjaciela, co mocno go ucieszyło. Najgorsze dla nich obojga byłoby, gdyby ich relacje nagle się popsuły.

Na pożegnanie przytuliła się do niego.

— Jutro, kiedy będziesz rozmawiała ze sprzedawcą domu, spodziewaj się tam mnie — uśmiechnął się do niej. — Nie zostawię cię sam na sam z obcym mężczyzną.

Selena się roześmiała, jej mama uśmiechnęła i spojrzała w słońce, które wynurzyło się po raz pierwszy tej zimy między chmurami, a Damian cmoknął ją w czoło.

— Do jutra.

— Do jutra w takim razie.

— Jak będziecie miały ochotę u nas spać, to zapraszamy! — Zawołała Nicola, z fascynacją patrząc na panią Drinę.

— Dziękujemy, Nicolka — Selena przytuliła ją mocno.

Wracały z mamą do mieszkania Seleny w ciszy, choć młoda kobieta czuła całą sobą tą otoczkę, złożoną z niemal namacalnych myśli matki. Gdy weszły do mieszkania, nie wytrzymała już i rzekła:

— Co chcesz mi powiedzieć o mnie i Damianie, mamo? Bo widzę, że mocno chcesz.

Pani Drina uśmiechnęła się do niej lekko i rzekła:

— Nic ci nie muszę mówić, wszystko wiesz sama.

Selena pokręciła głową i przymknęła na moment oczy. Zaprosiła mamę do swojej sypialni, wniosła tam jej bagaże i pozwoliła jej się rozpakować.

— Nie ma potrzeby rozpakowywać się, mam bardzo mało rzeczy. Mam nadzieję, kochanie, że nie będę ci przeszkadzać?

— Mamo, absolutnie — Selena usiadła obok matki na łóżku i położyła dłoń na jej kolanie. — Chciałabym, abyś została tutaj na zawsze. Twoje mieszkanie sprzedałybyśmy albo wynajęły, jak byś wolała.

— Nie, Selenko, tam jest moje miejsce — matka posłała córce ciepłe spojrzenie.

— Tutaj byłybyśmy razem… Nie musiałabyś sama radzić sobie z problemami. Tutaj nawet nie ma takich problemów, jakie są tam… — Selena próbowała ją przekonać, ale mama nie poddawała się temu.

Tego wieczoru razem siedziały w salonie, ramię obok ramienia, głowa przy głowie. Wpatrywały się w świeczkę, którą Selena zapaliła w intencji oczyszczenia atmosfery i powodzenia wszelkich planów. Mama objęła ją i nie spuszczając oczu ze świeczki, rzekła:

— Jestem z ciebie bardzo dumna…

Selena uśmiechnęła się i spojrzała na mamę. Ich czarne spojrzenia zetknęły się i obie poczuły ogrom miłości, jaki nosiły w swoich duszach i sercach. Jej mama, pomimo że popełniła wiele błędów, wychowała ją najlepiej, jak umiała w sytuacji, w jakiej się znalazła. Oczywiście, duży wpływ na Selenę miał Damian, ale to mama sprawowała pieczę nad swoją córką. Zrobiła wszystko, pomimo biedy, pomimo szykan, totalnego niezrozumienia ich rodu, aby jej córka wyrosła na wspaniałego człowieka.

Dziś pani Drina mogła spojrzeć na córkę z dumą.

— Dobrze, że Damian wciąż jest przy tobie… — Dodała, a Selena lekko się spięła, spodziewając się, że zostanie poruszony temat, którego nie chciała.

Temat, który dotąd zarówno ją, jak i jego śmieszył, ale ostatnio wprawiał w lekkie zakłopotanie. Ale mama tylko się uśmiechnęła i nic więcej nie powiedziała. Swoje przecież wiedziała.

Rozdział 5

Drzwi po ostatnim kliencie wreszcie się zamknęły i Natalia mogła opaść na krzesło oraz zażyć chwilowej ulgi. Czasem miała wrażenie, że żyła w kołowrotku, który ktoś dla niej ustawił i teraz śmiał się widząc, jak wspaniale ona wypełniała jego wolę. Każdy jej dzień wyglądał tak samo. Została zaprogramowana i miała wypełniać konkretną rolę, bez możliwości wybicia się z tego niezależnego od niej planu.

Pobudka, śniadanie, szybkie zebranie się do restauracji. Pragnęła jej, zdawała sobie sprawę, że to było jej i nikogo innego marzenie, jednak opieka nad czymś tak ogromnym momentami ją przerastała.

„To wina ciąży” — pomyślała, ale zaraz się poprawiła. „Nie wina. Ciąża niczemu nie jest winna, ona tylko sprawia, że czuję się zmęczona noszeniem dodatkowych kilogramów.”

Pogłaskała swój wypukły już brzuch, co dało jej tak bardzo potrzebną energię, aby wstać i wykonać codzienny rytuał zamykania lokalu. I znów to samo… Po niemal identycznym jak poprzednie dniu w pracy, czekało ją wykonanie tych samym co zwykle czynności. A potem w miarę szybki powrót do domu, przygotowanie do spania i zebranie sił, aby przeżyć kolejny identyczny dzień.

Natalia westchnęła. Jak to możliwe, że marzenia, które nosiła w sobie przed ślubem, nagle prysnęły, jak bańka mydlana i zniknęły z jej oczu? Jak to się stało, że mając teoretycznie wszystko, czego tak bardzo pragnęła — męża, dziecko w drodze i restaurację w stylu włoskim — nie czuła się szczęśliwa??

Gwałtownie wciągnęła powietrze, gdy nagle zdała sobie sprawę z czegoś, czego dotąd do siebie nie dopuszczała.

Nie czuła się szczęśliwa…

Piękna, klimatyczna restauracja rozmyła się niespodziewanie, a po policzku Natalii spłynęła ciepła łza. Nie tego pragnęła całe życie — ani dla siebie, ani dla swojej córki.

Nagle poczuła na plecach delikatny dotyk.

— W porządku? — Zapytał cicho kobiecy głos.

Natalia odwróciła się do swojej najbardziej zaufanej pracownicy. Na Wiktorię zawsze mogła liczyć, była jak jej drugi umysł, co w obecnym stanie właścicielki restauracji stało się koniecznością. Natalii zdarzało się o czymś zapomnieć, Wiktoria natomiast trzymała zawsze rękę na pulsie.

Uśmiechnęła się do dziewczyny.

— Tak, jestem tylko zmęczona — odpowiedziała, z westchnieniem podnosząc się od stołu.

— Nie sądzisz, że powinnaś zostać w domu i nabrać sił? — Wiktoria uniosła brwi, dając jej do zrozumienia, że nie porzuci tego wałkującego się od kilku tygodni tematu, dopóki nie osiągnie celu.

— Nie, Wiki. Dziękuję ci za troskę, ale jestem dopiero w dwudziestym czwartym tygodniu. Za wcześnie na wolne. — Głos Natalii był twardy, jak zawsze, gdy prowadziły tego typu rozmowy.

Nie spojrzała na swoją pracownicę. Czuła, że gdyby ich spojrzenia się spotkały, poddałaby się. Od wielu dni marzyła bowiem o tym, aby wreszcie nie musieć zrywać się rano z łóżka i wypocząć. Poczucie obowiązku jednak sprawiało, że natychmiast odsuwała od siebie tę myśl. W przenośni, a bywało, że także dosłownie, zaciskała zęby, po czym szła do łazienki, aby przygotować się do kolejnego dnia pracy.

Teraz, kiedy ważyły się losy jej restauracji, nie mogła sobie pozwolić na lenistwo. Będzie miała na to czas, kiedy niejako z przymusu będzie musiała zostać w domu zaraz po porodzie. Nawet ona nie wyobrażała sobie, że z miesięcznym dzieckiem miałaby pojawiać się w restauracji każdego dnia.

Zwłaszcza w poniedziałki, w które restauracja była zamknięta dla klientów, ale przez właścicieli i kierowniczkę ten jeden dzień traktowany był jako czas na organizację, podsumowanie minionego tygodnia i plany na kolejny tydzień lub miesiąc. Ten czas był tak ważny, że spotykali się w trójkę — Natalia, Maciek, jej mąż, oraz Wiktoria, kierowniczka lokalu — i przez kilka godzin dyskutowali.

— Natalia, co myślisz o mojej pracy? — Spytała nagle Wiktoria.

Właścicielka „Czasu na Cappuccino” zatrzymała się i odwróciła w stronę kierowniczki, która szła tuż za nią. Poczuła lekki niepokój, zdawała sobie bowiem sprawę, że w ten sposób Wiki chciała ją sprawdzić.

Wiktoria zapracowała sobie na stanowisko kierownika restauracji i sprawdzała się w tej roli bez zarzutu. Natalia nie mogła sobie przypomnieć ani jednej sytuacji, w której jej prawa ręka ją zawiodła, a jednak zawsze czuła w sobie niepokój, kiedy Wiktoria poruszała takie tematy. Co mogła jej powiedzieć? Że ufa jej, ale chce wszystkiego dopilnować sama? Skoro jej ufała, dlaczego nie mogła zostawić Wiktorii wielu decyzji, zamiast próbować kierować wszystkim?

Natalia podejrzewała, co mogło być tego powodem. Lubiła, kiedy wszystko było tak, jak chciała, a to oznaczało, że koniecznie musiała mieć wszystko pod kontrolą.

— Wiesz, Wiki, że bardzo doceniam twoją pracę — westchnęła Natalia, patrząc jej prosto w oczy. — Ale ta restauracja jest moim dzieckiem zaledwie od kilku miesięcy. Wierzę w to, że dałabyś sobie radę sama, z pomocą mojego męża, ale trudno jest mi siedzieć w domu i zastanawiać się, co się tutaj dzieje tak krótko po otwarciu…

— Natalia, ja to rozumiem, ale jeśli na kilka dni zostawisz restaurację pod moim nadzorem, uwierz, że nic złego tu się nie stanie. A tobie przyda się te kilka dni, abyś w końcu nabrała sił.

— Wiem, Wiktoria. Wiem, że tak by było… Tylko że trudno mi to zrobić… Za wcześnie na to.

— Zdajesz sobie sprawę, że zadzwoniłabym do ciebie, gdyby sytuacja była inna niż te, z którymi stykamy się codziennie? — Zapytała dziewczyna, marszcząc brwi i z uwagą przyglądając się szefowej.

— Tak, wiem o tym… — Przytaknęła Natalia, po czym westchnęła po raz już kolejny i dodała. — Któregoś dnia przyjdzie taki moment, że nie będę w stanie tutaj przyjeżdżać, a Maciek będzie prowadził te swoje szkolenia i nie pozostanie mi nic innego, jak zdać się tylko na ciebie. Wiem, że świetnie sobie poradzisz. Ale daj mi jeszcze trochę czasu.

— Mówię to tylko dlatego, że się o ciebie martwię — stwierdziła kwaśno Wiktoria. — Patrzę, jak cię wykańcza to, że musisz tu siedzieć do wieczora, a Maciek przebywa tu coraz rzadziej.

Natalia pokiwała głową. Tak, Maciej, po tym, jak ustalili, że potrzebują więcej pieniędzy, zatem on wróci do swojej dawnej pracy szkoleniowca, zostawił Natalię z restauracją praktycznie samą. To właśnie wtedy Wiktoria stopniowo zamieniała się z kelnerki w menadżera, aż ostatecznie została kierownikiem restauracji, tak jak kiedyś ona sama, Natalia, w restauracji, w której zaczynała swoją karierę restauratora.

— Wiem i jestem ci bardzo wdzięczna. Gdyby nie ty, nie dałabym rady sama…

— Pamiętaj, że możesz na mnie liczyć i jeśli tylko poczujesz, że chcesz zrobić sobie kilka dni wolnego, wystarczy, że mnie o tym poinformujesz — rzekła rzeczowo Wiktoria i zabrała się za pomaganie kelnerom w sprzątnięciu lokalu, zanim zgasną w nim światła na całą noc.

Tej nocy Natalia wracała do domu sama. Maciek dał jej znać, że szkolenie w Krakowie, do którego został wysłany tego dnia, przedłużyło się, więc będzie w domu koło północy. Ona planowała już wtedy smacznie spać. Ostatnio wystarczyło, by przyłożyła głowę do poduszki, żeby odpłynąć kilka sekund później.

Rzeczywiście, kiedy Maciek, wziąwszy wcześniej szybki prysznic, położył się do łóżka niewiele po północy, Natalia nawet nie zareagowała. Spała twardo i nie wiedziałaby, że jej mąż wrócił do domu, gdyby jej o tym nie powiadomił. Pochylił się nad jej leżącym w pozycji embrionalnej ciałem i delikatnie odwrócił w swoją stronę.

Natalia lekko się przebudziła, a kiedy zobaczyła nad swoją twarzą szeroko otwarte oczy Maćka, które zbliżały się bardzo szybko, rozbudziła się już zupełnie.

— Co robisz? — Szepnęła i wyciągnęła błyskawicznie przed siebie rękę, aby zatrzymać opadające na nią ciało.

— Chcę się kochać ze swoją żoną — rzekł po prostu i chwycił dłoń Natalii, odsuwając od siebie przeszkodę.

Jej oczy otworzyły się jeszcze bardziej. W głowie tłukł się ból, który wzmacniał się zawsze, gdy istniało ryzyko, że się nie wyśpi przed kolejnym dniem pracy. Sobota i niedziela to były dwa najbardziej oblegane dni w jej restauracji i Natalia marzyła, żeby tę weekendową noc porządnie przespać. Tymczasem jej męża ogarnęły nagłe amory.

Nie dotykał jej może z miesiąc, jeszcze zanim pokłócili się w sylwestrową noc, i szczerze mówiąc Natalia cieszyła się z tego. Jej zmęczenie sięgało zenitu, dlatego każda noc przespana w spokoju była jej na rękę. Ta też taka miała być, zwłaszcza że Natalia ledwo dotarła do domu, tak bardzo kleiły się jej powieki.

— Ale ja nie chcę, jestem zmęczona — odpowiedziała mu cicho, choć twardym tonem.

— Kiedy stałaś się taka zimna…? — Zapytał ją Maciek i zmrużył oczy, tak wyraźnie widoczne w świetle pełnego księżyca, zaglądającego im do pokoju.

Natalię zatkało. Ona zimna? Tyle emocji gromadziło się w jej sercu, a jej mąż śmie powiedzieć jej coś takiego? Usiadła gwałtownie, wciągając głośno powietrze. Przez moment mierzyli się wzrokiem, zanim zdecydowała się mu odpowiedzieć.

— Cały dzisiejszy dzień byłam bez ciebie — wycedziła w końcu. — Gdyby nie Wiktoria, nie dałabym rady. Przypominam ci, że jestem w ciąży i to nie na początku, a wielkimi krokami zbliżam się ku końcowi. — Jej głos był zimny, co powodowało, że Maciek jeszcze bardziej mrużył swoje jasne oczy. — Więc wybacz, że nie spełnię twojej nagłej zachcianki, ale jutro czeka mnie równie intensywny dzień, bo jak wiesz, niedziele są u nas mocno oblegane.

Powiedziawszy to, odwróciła się do niego tyłem i położyła wygodnie, próbując na nowo zasnąć. Maciek tkwił w swojej pozycji przez chwilę, zaraz potem jednak Natalia poczuła, jak wstaje z łóżka i otwiera drzwi pokoju. Zamknął je za sobą z trzaskiem, co jedynie jeszcze mocniej zdenerwowało Natalię.

Teraz wiedziała już, że nie zaśnie tak szybko. Ciśnienie jej skoczyło tak wysoko, że z trudem oddychała, zwłaszcza że brzuch coraz bardziej uciskał jej przeponę. Odwracała się w łóżku kilka razy, w końcu jednak musiała się zdrzemnąć, bo z trudem otwierała oczy, kiedy drastyczny w jej mniemaniu tego ranka budzik, brutalnie wyrwał ją ze snu.

Maćka w domu nie było.

— Powiedział, że jedzie załatwić jakąś sprawę i że ustaliliście, że nie potrzebujesz dzisiaj pomocy — rzekła babcia, kiedy Natalia zeszła na dół do kuchni.

Zagotowało się w niej, ale nie skomentowała tego. Babcia, choć to oni mieszkali u niej, a nie ona u nich, nie musiała znać szczegółów ich związku, tym bardziej, że coraz większy brak zdrowia mocno ją nadwyrężał. Wciągnęła głęboko powietrze, nie zwracając uwagi na baczne spojrzenie staruszki. Żwawo podeszła do elektrycznego czajnika i włączyła go.

— Trzeba dolać wody… — rzuciła niby od niechcenia babcia.

Natalia jedynie zerknęła na nią i wciąż milcząc, dolała wody, po czym ponownie włączyła czajnik. Czuła, jak bardzo drżały jej ręce, dlatego szybko rozejrzała się, czym jeszcze mogłaby się zająć.

— Możesz opróżnić zmywarkę… — usłyszała znudzony głos staruszki.

Gwałtownie odwróciła się do niej, a kiedy zauważyła, że babcia odjeżdża na swoim wózku inwalidzkim, na którym jakiś czas temu została posadzona, nie dając rady samodzielnie się poruszać, usiadła przy kuchennym stole zrezygnowana.

Do jej jasnych, zwykle tak bardzo przejrzystych i czystych oczu, napłynęły łzy, które w końcu spłynęły strumieniem po rozpalonych policzkach. Natalia odprowadzała spojrzeniem babcię, która zaraz zniknęła za drzwiami swojego pokoju, nie zdradziła się jednak z tym, jak bardzo źle się czuła.

Po co martwić babcię?

Jakoś sobie poradzi z tymi emocjami, które od kilku miesięcy w niej narastały, wraz z rosnącym brzuchem.

Pogłaskała wypukłość pod biustem i od razu dostała kopniaka od rosnącej w nim istoty. To był dwudziesty czwarty tydzień ciąży, jej córeczka była już dosyć duża. Kilka razy dziennie prostowała nóżki, tworząc miejscami małe wybrzuszenia na brzuchu Natalii. Te chwile pomagały jej w trudnych sytuacjach, które zdarzały się coraz częściej.

W tej chwili teraz wystarczyło, aby pogładziła swój brzuch i spokój zaczął ją wypełniać. Zamknęła oczy i odetchnęła kilka razy nieco głębiej, aby dotlenić swoje ciało.

— Potrzebujemy miejsca, w którym taki spokój jest czymś naturalnym, Agusiu. — Natalia zwróciła się do swojego brzucha, wciąż go gładząc, po czym natychmiast chwyciła telefon komórkowy. — Ciekawe, czy w Wołowie są jakieś miejsca dla ciężarnych. Sprawdźmy…

Przez kilka chwil przeglądała mapę Wołowa, ale nic ciekawego nie znalazła. Postanowiła rozszerzyć obszar wyszukiwania i z zaciekawieniem stwierdziła, że w Brzegu Dolnym, miejscowości znajdującej się dosyć blisko jej własnej, odbywały się zajęcia w ramach szkoły rodzenia.

— Ciekawe… — Zainteresowała się.

Kilkanaście minut później miała ustalony pierwszy termin spotkania w grupie przyszłych mam. Czuła w sobie taką ekscytację, jakiej dawno nie odczuwała. Niemal na skrzydłach pobiegła do auta i pojechała do restauracji. Tam jednak jej entuzjazm lekko przygasł, kiedy stanęła twarzą w twarz z przyziemnymi problemami…

Rozdział 6

Róża, jadąc windą na trzecie piętro redakcji, czuła, że mogła spędzić tu chwilę, ale na pewno nie mogłaby pracować w takim miejscu. Rozejrzała się po stalowych ścianach windy i zrobiło się jej chłodno. Na trzecim piętrze wcale nie było przytulniej. Jasno szare ściany, na których nie znalazła nawet kawałka obrazka, białe płytki podłogowe z białą fugą, że aż strach było po nich chodzić, i te czarne drzwi…

Szukała takich, na których napisane było „Kalejdoskop”. W końcu, w tym dusznym długim korytarzu trafiła na odpowiednie. Zapukała, bo nie wiedziała, czy mogła tak po prostu wejść. Nie czuła się tam komfortowo. Rozejrzała się wokół, ale wciąż była sama. A drzwi nikt jej nie otworzył.

Postanowiła sprawdzić, czy w ogóle były otwarte. Nacisnęła klamkę, która uchyliła rąbka tajemniczego pomieszczenia. W środku w małych boksach siedziały osoby, które pracowały jak mrówki. Niektórzy wykonywali jakieś telefony, inni zawzięcie pisali coś na swoich komputerach.

Patrzyła tak, aż ktoś zwrócił na nią uwagę.

— Pani do kogo?

Otrząsnęła się z zamyślenia i wyprostowała.

— Szukam Mai Wieczorkowskiej — oznajmiła i chrząknęła.

Nie czuła się pewnie w takich sytuacjach, zwłaszcza w tak chłodnych miejscach. Najlepiej jej było na łonie natury, a redakcja przyjaciółki kompletnie nie miała z nią nic wspólnego.

— Tam, za tymi szklanymi drzwiami — wskazała ręką pracownica i uśmiechnęła się do Róży.

Brunetka odwzajemniła uśmiech i niepewnie weszła do środka. Nikt więcej nie zwrócił na nią uwagi, kiedy szła powoli bocznym przejściem ogromnej sali, podzielonej na boksy.

Na samym końcu znajdowało się biuro szefowej, Mai. Siedziała przy biurku i nie zwracając na nic uwagi niezmordowanie coś pisała.

Dopiero, kiedy Róża zapukała i otworzyła szklane drzwi, Maja zerwała się z krzesła i szybko do niej podeszła.

— Witaj, kochana! — Zawołała i przytuliła ją. — Chodź, usiądź.

Maja spodziewała się Róży, bo umówiły się dokładnie na ten dzień. W jej pracy niewiele spraw pojawiało się spontanicznie. Wszystko miało być zorganizowane profesjonalnie i perfekcyjnie. Maja doskonale czuła się w takim układzie od linijki. Róża już nie do końca.

Przycupnęła naprzeciw pani redaktor i wyciągnęła swoje szkice oraz notatki. Maja usiadła na swoim krześle, ale przesunęła się tak, aby siedzieć bardziej obok niż naprzeciwko odwiedzającej.

— Czyli potrzebujesz strony internetowej — stwierdziła redaktorka.

— Tak, chcę założyć firmę i skoro rozkręcam swój interes, to chciałabym mieć stronę z prawdziwego zdarzenia.

— Masz swoje portfolio w mediach społecznościowych?

— Mam, ale chciałabym mieć takie miejsce, przez które można by było składać zamówienia z konkretną datą realizacji i opcją płatności za to zamówienie.

— Rozumiem. — Maja zanotowała wszystko na kartce. — Widzę, że masz szkice strony, tak?

— Tak. — Róża wyciągnęła rękę do przyjaciółki i pokazała jej swoją wizję strony internetowej.

Dominowały kolory drewna, zieleni, szarych kamieni. Było bardzo naturalnie i bardzo ciepło. Maja uśmiechnęła się i spojrzała na Różę.

— Piękna. Ale czego się spodziewać po artystce? — Roześmiała się, na co Róża uśmiechnęła się z wdzięcznością. — Zatem przekazuję twoje szkice znajomemu, który ją wyceni, oczywiście ze zniżką po znajomości, i zabierze się do pracy.

— Próbuję jeszcze założyć przez Internet swoją firmę, ale idzie mi to opornie. — Pokręciła głową Róża. — Znasz się na tym?

— Szczerze, nigdy tego nie robiłam, ale mogę popytać wśród znajomych, czy ktoś będzie w stanie ci pomóc. A ten twój nowy obiekt westchnień? — Zmarszczyła brwi. — Jak mu na imię…? Artur? Może on ci pomoże? Będziesz miała pretekst, żeby się z nim zobaczyć — ponownie roześmiała się Maja, ale Róża pokręciła głową.

— Nie, to byłoby zbyt nachalne. Wystarczy, że z chorym kotem pojechałam do niego na wizytę, mając masę weterynarzy pod ręką…

— No tak, ale możesz to tak rozegrać, żeby wyglądało, jakby los zadecydował za was — puściła przyjaciółce oczko.

— Ty tak robisz z Konradem? — Zdziwiła się Róża.

— Czasem tak. I wszyscy są szczęśliwi — uśmiechnęła się.

Różę to niezbyt przekonywało, wolała być wobec Artura uczciwa. Trzeba będzie przemyśleć całą tę sytuację, choć wydawało się, że była zbyt trudna, aby bez problemu dało się ją rozwiązać.

Wyszła od Mai z poczuciem dobrze wykonanej pracy i od razu skierowała się do pobliskiego parku, który dzielił redakcję przyjaciółki i drewniany lokal Róży. Czuła olbrzymią potrzebę uziemienia się, kontaktu z naturą. Szklano betonowy budynek, który właśnie opuściła, pozbawił ją poczucia harmonii, którą czuła w sobie tego ranka.

Usiadła na ławce wśród drzew i postawiła stopy na ziemi, mocno je dociskając do podłoża. Zamknęła oczy i wsłuchała się w dźwięki tego miejskiego, ale zielonego parku. Gdzieś zatrąbił samochód, a towarzyszył mu śpiew ptaków. Powoli wyłączała się na dźwięki miasta, a wyłapywała tylko szum liści, przekomarzanie ptaków, delikatny śpiew wiatru.

Nie miała pojęcia, ile tak tkwiła, zanim dotarło do niej, że dzwonił jej telefon. Zamrugała oczami i zerknęła na ekran komórki.

— Artur? — Zdziwiła się i odebrała połączenie. — Cześć — powiedziała dosyć niepewnie do słuchawki.

— Cześć. Nie przeszkadzam? — Usłyszała jego uśmiechnięty głos.

— Nie, właśnie się relaksowałam w parku.

— O, to u mnie miałabyś gdzie się relaksować! — Roześmiał się.

— Czy to zaproszenie? — Róża rozluźniła się, jak zawsze, kiedy chwilę już z nim rozmawiała.

— Jak najbardziej, jeśli tylko masz ochotę! A tak serio, to dzwonię, bo pomyślałem, że może masz ochotę wyskoczyć w ten weekend na wystawę artystyczną w naszej wsi? Przyjechałbym po ciebie oczywiście.

Róża oniemiała. Liczyła na kontakt z Arturem, ale pragnienie to pozostawało w przestrzeni jej serca. A może właśnie dlatego wszechświat od razu wyciągnął do niej ramiona?

Postanowiła wykorzystać to spotkanie i zapytać go o pomoc w założeniu firmy. Z uśmiechem wypytała o szczegóły wystawy, a gdy uzyskała wystarczającą ilość informacji, zgodziła się towarzyszyć Arturowi w najbliższy weekend.

W sobotę z samego rana była już gotowa do drogi. Wystawa miała się odbyć w Bagnie, ale zjechali się na nią artyści nie tylko z tej wioski. Kobiety specjalizujące się w szydełkowaniu, decoupage, wyrobach z gliny czy tworzeniu makram, ale też wszelacy inni artyści mieli pojawić się tam i zaprezentować swoje dzieła.

Ta wystawa miała też na celu poznanie się nawzajem i nawiązanie ewentualnej współpracy, co w mieści nazywane było spotkaniami networkingowymi, a tam po prostu zacieśnianiem więzi.

Róża była zachwycona pomysłem. Za namową Artura postanowiła wziąć kilka mniejszych drewien z wypalanymi obrazami oraz wizytówki, które będzie mogła rozdać. Zapakowała to do swojego plecaka, wrzuciła portfel ze specjalnie na tę okazję wybranymi pieniędzmi oraz dokumentami, a telefon wsunęła w boczną kieszonkę. Dorzuciła jeszcze butelkę wody i usiadła w oczekiwaniu.

Nie mogła znaleźć sobie miejsca. Czuła ogromne podekscytowanie i nie mogła się doczekać, aż Artur wreszcie po nią przyjedzie. Wystawa miała się zacząć o czternastej, nie spodziewała się go zatem przed trzynastą. Ale przyjechał o dwunastej z pytaniem, czy jadła już obiad.

— Nie — przesunęła się, aby mógł wejść do jej małego, ale uroczego mieszkanka.

— Może zjemy razem? — Zapytał, rozglądając się.

Zanim zdążyła odpowiedzieć, podążyła spojrzeniem za jego wzrokiem. Patrzył na coś z wysoko uniesionymi brwiami i niepewnym uśmiechem na twarzy.

— Masz baldachim? — Spytał i zerknął na nią.

Odruchowo zamknęła drzwi sypialni, choć zaraz się za to skarciła. Przecież kochała baldachim po babci, tak jak i to mieszkanie po niej, i za nic by go nie zmieniła. Nie wyobrażała sobie, że mogłaby spać co noc w łóżku bez tego baldachimu.

— Tak, a co? Przeszkadza ci to? — Uśmiechnęła się i spojrzała mu prosto w oczy.

Artur roześmiał się. Róża miała wrażenie, że gdyby mógł, śmiałby się bez przerwy.

— Nie — uniósł jedną brew i nie rozwijał już tego tematu. — To, co? Idziemy na obiad?

— Już się ubieram.

— Znasz tu jakieś ciekawe miejsce ze smacznym jedzeniem?

— Tak, domowa kuchnia, widać, że kucharka lubi swoją pracę — odpowiedziała Róża, zamykając drzwi mieszkania na klucz.

Jeszcze tydzień temu na wspólnym obiedzie widziała ich tylko w marzeniach, a dziś prowadziła z nim ciekawe rozmowy o wystawie, o ludziach, którzy się tam zjeżdżają, o Bagnie i jego spostrzeżeniach co do tego miejsca. Nie mogła uwierzyć w swoje szczęście, w dar losu i była za to bardzo wdzięczna. Szła obok Artura z uśmiechem, słuchała i zadawała pytania, a Ostrów Tumski wydawał się jej tego dnia jeszcze piękniejszy.

Miała wrażenie, że ptaki w konarach drzew śpiewały ładniej, głośniej i jakby z nutą romantyzmu, pomimo tego, że był środek zimy i większość ptaków schowała się tam, gdzie było cieplej. Zza stalowych chmur wyszło słońce i oślepiło ich na długą chwilę, zanim weszli do poleconej przez Różę restauracji.

— Uroczo tutaj — skomentował Artur, przytrzymując Róży drzwi wejściowe i rozglądając się.

Styl restauracji nawiązywał do przeszłości. Vintage z elementami boho dawało poczucie bliskości z naturą i nieodparte wrażenie zatrzymania czasu. Stare radio zdobiło jedną z naturalnie wykonanych półek, stare w stylu doniczki mieściły wielkie, zdrowe kwiaty. W kącie stało pianino, na którym czasem ktoś przygrywał stare utwory.

— Słuchałaś tej muzyki kiedykolwiek? — Zapytał Artur, gdy usiedli przy jednym ze stolików w miękkich fotelach.

— Tak, zwykle gra tu taki starszy pan — odpowiedziała z szerokim uśmiechem.

— Często tu bywasz?

— Raz na kilka tygodni, ale rzeczywiście lubię tu przychodzić. Jedzenie nie jest skażone sztucznością, jak w wielu lokalach w obecnych czasach.

— Ciekaw jestem mojego dania, skoro tak bardzo polecasz to miejsce.

— Myślę, że będzie ci smakować — posłała mu szczęśliwy uśmiech i uniosła brew.

Kilka chwil później rozpływali się nad parującymi talerzami.

Rozdział 7

Natalia nie wiedziała, na czym powinna zatrzymać wzrok. Przez moment poczuła się lekko zagubiona — dawno nie przebywała w grupie, ludzi zwłaszcza w społeczności kobiet. A te, które w tej chwili ją otaczały, miały w sobie tak dużo energii, że wokół tworzył się chaos.

Bardzo przyjemny chaos.

Uśmiechnęła się do siebie, a uśmiech ten złapała od razu jedna z uczestniczek. Złote włosy lekko wiły się wokół jej twarzy, a zielone oczy błyszczały szczęściem. Kobieta była prawdopodobnie na podobnym etapie ciąży jak Natalia i stało się to idealnym tematem do rozpoczęcia rozmowy.

— Cześć, jestem Kasia — uśmiechnęła się i wyciągnęła rękę. — Na kiedy masz termin?

— Na dwudziestego drugiego kwietnia — odpowiedziała z szerokim uśmiechem, ściskając dłoń koleżanki, po tym, jak sama się przedstawiła.

Poczuła nagle, że coś się w niej zmieniało, stawała się odrobinę spokojniejsza. Uczucie to było tak niespodziewane i zaskakujące, że nie mogła się powstrzymać od roześmiania się. Z wdzięcznością jeszcze raz rozejrzała się wokół, spoglądając na rozgadane kobiety, które lokowały się na dużych poduszkach, porozrzucanych na podłodze. Tak bardzo się cieszyła, że się tu znalazła!

— Ja na osiemnastego kwietnia! — Roześmiała się nowa koleżanka.

— O, to prawie w tym samym czasie przyjdzie nam zostać mamami — Natalia posłała jej radosny uśmiech.

— Wybrałaś już szpital, w którym będziesz rodzić? Może tam się spotkamy. — Zagadnęła i pociągnęła Natalię na poduszki.

Ulokowały się wygodnie i oparły o ścianę, prostując plecy. Przyniosło to ulgę, obie jednak zdawały sobie sprawę, że jedynie chwilowo.

— Tak, tutaj w Brzegu Dolnym — Natala posłała Kasi delikatny uśmiech. — Mieszkam w Wołowie, do Brzegu mam najbliżej.

— Mieszkasz w Wołowie? — Kasia otworzyła szerzej oczy. — Ja w Urazie, też niedaleko.

Kasia opowiedziała Natalii o miejscu, w którym mieszkała, o zalewie nad rzeką, do którego w sezonie przybywała cała masa osób, o Zamku Książąt Wrocławskich, którego ruiny pięknie zdobią okolicę, zwłaszcza jesienią. Opowiedziała jej o swoim domu, który także był ruiną, gdy go kupowała z mężem, a teraz stanowił cudowne miejsce relaksu.

Natalia słuchała z zachwytem, choć dotąd zawsze miała coś do powiedzenia. Życie Kasi jednak było tak relaksujące, że z przyjemnością słuchała jej zwierzeń. Oczy koleżanki błyszczały, kiedy opowiadała o swoim domku i ogrodzie z widokiem na rzekę.

— Jeśli tylko będziesz miała ochotę mnie odwiedzić, z radością cię ugoszczę — zakończyła z uśmiechem. — A ty? Gdzie mieszkasz i co robisz na co dzień?

— Mam wrażenie, że moje życie jest takie monotonne, jak ciebie słucham… — Zaczęła i niepewnie spojrzała na koleżankę.

Kasia roześmiała się.

— Nie wierzę!

— Naprawdę… Prowadzę restaurację z kącikiem kawiarnianym we Wrocławiu.

— Wow! I to uważasz za nudne życie? — Kasia uniosła brwi.

— Sama praca nudna nie jest, raczej wszystko to, co dzieje się wokół. Rozumiesz — rano wstaję, jadę do restauracji, pracuję, późnym wieczorem wracam do domu i szykuję się do spania. Codziennie to samo, a przy tak dużym brzuchu robi się to nie tylko nudne, ale też niewygodne. Szybko dopada mnie zmęczenie, ale nie chcę zamknąć tego miejsca. Jest jak moje pierwsze dziecko…

— Całkiem sama zajmujesz się restauracją? Nie masz nikogo do pomocy? — Kasia zmarszczyła brwi.

— Mam Wiktorię, jest kierowniczką w restauracji. I moją prawą ręką. Mój mąż raczej nie pomaga, zajmuje się szkoleniami i bywa, że znika z domu na kilka dni, kiedy wyjeżdża do innej części Polski na przeszkolenie jakiegoś zespołu.

— Dziś zostawiłaś restaurację Wiktorii?

— Tak. Byłam tam od rana, teraz zostawiłam restaurację pod opieką Wiktorii i pewnie jest już tam mój mąż.

Maćkowi nie podobało się to, że Natalia uparła się, aby ją zastąpił w restauracji. Od kłótni kilka dni temu między nimi wciąż panowała napięta atmosfera. Odzywali się do siebie tylko, jeśli musieli, a Natalia uznała, że to był właśnie bardzo ważny temat.

Wymusiła na nim obietnicę, że pojedzie do Wrocławia i pomoże Wiktorii, choć w jego mniemaniu ich menadżerka świetnie sobie radziła i bez niego.

Natalia miała nadzieję, że rzeczywiście wywiązał się z danej jej obietnicy. Nie powiedziała tego jednak koleżance. Dopiero się poznały, a tak prywatne tematy wolała póki co zachować dla siebie. Może kiedyś…

Spotkanie przebiegło tak sympatycznie, że gdy minęło te osiemdziesiąt minut, każda z uczestniczek ogromnie tego żałowała. Cieszyła je perspektywa ponownego spotkania za tydzień, jednak do tego czasu miały wrócić do swojej codzienności.

I to było dla Natalii najtrudniejsze.

Wyszła na parking z Kasią u boku. Rozmawiały nadal, choć Natala myślami była już w domu, do którego nie chciała wracać. Liczyła, że Maćka nie będzie i wróci dopiero późnym wieczorem, kiedy ona najprawdopodobniej będzie już spała. Babcia jednak w ostatnim czasie komentowała ich odburkiwanie do siebie nawzajem, a Natalia nie miała ochoty rozmawiać na ten temat akurat tego wieczoru.

Popołudnie było zimne, zima pełną parą oszraniała wszystko, czego dotknęła. Chciało się wrócić do środka i napić ciepłej herbaty rozgrzewającej. Spojrzała jednak na swoje auto i westchnęła.

— Dobrze, znikam, bo zamarznę — roześmiała się Kasia, kuląc się w sobie i drepcząc w miejscu dla rozgrzania ciała.

— Ja też. — Natalia uśmiechnęła się, wyciągając kluczyki do auta. — Bardzo się cieszę, że się poznałyśmy — dodała.

— Też się cieszę — Kasia wyciągnęła ramiona, aby przytulić nową koleżankę.

Kiedy ruszały autem z parkingu, pomachały jeszcze do siebie, a chwilę później każda wróciła do swojego życia.

Kasia do odnowionego starego domu z duszą.

Natalia do domu babci Maćka, w którym z jednej strony czuła się jak u siebie, a z drugiej miała już dość tego, jakie tematy tam poruszano.

Jechała powoli nie tylko dlatego, że zaczął padać śnieg, ale także dlatego, że chciała odłożyć w czasie powrót do domu. Zastanawiała się, czy jechać do Wrocławia do restauracji, ale Wiktoria odpisała jej na sms, że Maciek jest z nimi, więc nie ma potrzeby.

Postanowiła w takim razie ogrzać się w domu z książką, gorącą herbatą z cynamonem i goździkami, pod ciepłym kocykiem. Tak też zrobiła, gdy zdjęła z siebie ośnieżony płaszcz i ciepłe kozaki.

Położyła się na sofie w salonie, w którym w kominku trzaskał ogień, roznosząc rozżarzone podmuchy. Odłożyła rozgrzany kubek na podręczny stolik i okryła się kocem.

— Brakuje mi tylko kota — szepnęła do siebie z uśmiechem i oparła głowę o dużą poduchę.

Westchnęła z przyjemnością. Idealne popołudnie, o jakim nie raz marzyła. Szkoda wielka, że nie mogła korzystać z nich częściej.

To nie o to chodziło, że nie chciała już swojej restauracji. Chwilowo straciła do niej serce i jeździła tam każdego dnia raczej z obowiązku niż z pasji. Liczyła, że kiedy sytuacja z Maćkiem się ustabilizuje i kiedy urodzi się Agusia, wszystko się w niej wyrówna i „Czas na cappuccino” ponownie stanie się jej drugim domem.

Liczyła na to, że Agusia okaże się spokojnym dzieckiem i rzeczywiście będzie mogła zrealizować swój plan na najbliższe miesiące.

— Już po szkółce? — Usłyszała nagle głos babci.

Zerwała się z sofy, siadając gwałtownie i wbiła wzrok z staruszkę, która sunęła cichutko i powoli w jej kierunku. W ostatnim tygodniach mocno posunęła się w zdrowiu, unieruchomienie jej w wózku nie było dla niej korzystne. Natalia prześlizgnęła się wzrokiem po jej pooranej zmarszczkami twarzy i zatrzymała się na wyblakłych jasnych oczach, niemal przezroczystych. Nagle ogarnął ją dziwny niepokój.

„Oby to tylko kwestia moich zszarganych nerwów…” — pomyślała, a na głos powiedziała:

— Tak, chwilę temu wróciłam do domu. Zdążyłam zaparzyć herbatę i się położyć, zanim przyjechałaś. Może też masz ochotę na taką samą? Z goździkami i cynamonem. — Uśmiechnęła się do niej zachęcająco.

Babcia również się uśmiechnęła.

— Z chęcią.

Natalia odkopała się z koca i lekkim krokiem skierowała do kuchni. Miała z niej widok na salon, dlatego przygotowując herbatę mogła jednocześnie prowadzić rozmowę ze staruszką.

— Zajęcia w szkole rodzenia były wspaniałe. — Natalia parzyła herbatę i opowiadała, a jej głos z każdym kolejnym zdaniem był coraz głośniejszy i pełny pasji.

— I ta Kasia jest z Urazu? — Dopytała cicho. — Dobrze zapamiętałaś?

— Tak, z Urazu — Natalia postawiła kubek na stoliku kawowym przed babcią, po czym ponownie zakopała się pod kocem.

Upiła łyk swojej herbaty i z zainteresowaniem obserwowała babcię. Zdecydowanie coś ją nurtowało.

— Dlaczego pytasz?

Na dźwięk głosu Natalii babcia lekko drgnęła.

— Znałam kiedyś kogoś z Urazu…

Natalia uniosła brwi.

— To… ktoś ważny…? — Zapytała cicho.

Babcia uśmiechnęła się, a jej wzrok stał się mętny, jakby ponownie była w tamtym innym świecie z własnych wspomnień.

— Tak… To była moja pierwsza miłość. — Babcia spojrzała przytomnie na Natalię, na co ta posłała jej ciepły uśmiech.

— A dziadek był drugą miłością?

— Tak.

— Co się stało z tą pierwszą? — Natalia zaintrygowana aż usiadła.

— Wyjechał, żeby zarobić na dom, który chciał nam wybudować, ale ponieważ nie pojawiał się przez pięć lat i nie dał znaku życia, a koło mnie zaczął się kręcić dziadek Maćka, wybrałam stabilność i pewność… Nie chciałam już czekać w nieskończoność… — Zakończyła cicho, a jej oczy okryły się smutkiem.

— Żałujesz…? — Zapytała z napięciem Natalia.

Babcia spojrzała na młodą kobietę i przez moment zastanawiała się, czy odpowiedzieć jej na tak osobiste pytanie. Uznała w końcu, że komu, jak komu, ale Natalii wyznać prawdę mogła.

— Tak…

Rozdział 8

Kiedy Róża i Artur jedli obiad, na zewnątrz zaczął padać śnieg. Płatki o niezwykłych kształtach tanecznym ruchem opadały na ziemię, przykrywając ją i otulając miękką pierzynką. Kot, który właśnie przechadzał się po dachu jednego z aut, zapewne zdawał sobie sprawę, że nie jest to ciepła kołderka ani nawet kocyk, a mimo to, przyzwyczajony do panującej temperatury, zignorował chłód, wbijający się w poduszeczki jego stópek i wskoczył na pobliski mur.

Róża obserwowała przez chwilę to zajście, uśmiechając się pod nosem. Widok zwierząt i ich sposoby radzenia sobie w świecie były jedną z jej pasji, które potrafiły pochłonąć ją bez reszty. Między innymi dlatego tak bardzo zafascynował ją Artur, weterynarz z sercem na dłoni. Oczywiście, przede wszystkim zwróciła uwagę na jego wiecznie radosne oczy i ciepłą, prawdziwą, dobrą energię, jaką wokół siebie roztaczał. Ale fakt, że z ogromnym zaangażowaniem zajmował się zwierzętami, nie pozostał niezauważony.

Odwróciła się w jego stronę, przyłapując go na wpatrywaniu się w nią. Nieznacznie się zmieszał, co i ją nieco zawstydziło, ale chwilę później Artur uśmiechnął się szeroko i rzekł:

— Faktycznie, jedzenie tutaj mają bardzo dobre. Dawno nie jadłem tak dobrego posiłku.

— Cieszę się, że ci smakuje. — Róża uśmiechnęła się szeroko i rozejrzała po lokalu. — Uwielbiam to miejsce. Jest takie klimatyczne.

— Ma się wrażenie, jakbyśmy cofnęli się w czasie…

— Szczerze, wolałabym się nie cofać. Nie każdy czas był dobry dla kobiet. — Róża uniosła brew i z ciekawością spojrzała na Artura.

Mężczyzna posłał jej lekki uśmiech, po czym oparł się wygodnie o oparcie swojego fotela i, nie spuszczając z niej wzroku, zapytał:

— A gdybyś miała cofnąć się do jakiegoś okresu, to jakie by to były lata? Jakie miejsce?

Róża zmarszczyła brwi. Nagle odczuła w centrum swojego ja coś na kształt niepokoju. Ucisk w splocie słonecznym, który pojawiał się czasami, gdy myślała o przeszłości. Bywały dni, kiedy ucisk był tak silny, że trudno jej było oddychać. W tej chwili przyszedł taki moment i aż ją lekko cofnęło. Odniosła wrażenie, jakby się podduszała.

Artur spojrzał na nią z niepokojem i już miał wstać, ale pokręciła głową, dając znak, że wszystko jest pod kontrolą. Kilka razy wciągnęła głęboko powietrze i w końcu odczuła, jak jej ciało wracało do normy, odżywione cennym tlenem.

— Przepraszam, czasem tak mam, jakby panika mnie ogarniała… — Zaczęła.

— Wyglądało to dość przerażająco, ale widziałem, że kontrolowałaś wszystko, więc domyślam się, że to nie pierwszy raz — Artur wciąż marszczył brwi i patrzył na nią z troską.

— Są takie tematy, które czasami wywołują w moim ciele stres. Jak choćby pytanie o przeszłość, zwłaszcza tą, której nie pamiętam.

— Mówisz o wczesnym dzieciństwie czy jakichś poprzednich życiach?

— Wierzysz w reinkarnację? — Zaciekawiła się Róża.

— Wiesz, nikt nie udowodnił istnienia ani nieistnienia reinkarnacji czy nieba i piekła, więc teoretycznie możemy mieć jakieś poprzednie wcielenia — Artur uśmiechnął się.

— Rozumiem. Masz rację — odpowiedziała mu uśmiechem. — Miałam na myśli własne dzieciństwo, ale kto wie, czy któreś z poprzednich żyć też się nie odzywa w takich sytuacjach? Trzeba by było pogadać z Seleną.

— Ona jest prawdziwą czarownicą? — Oczy Artura roześmiały się, a jego cała twarz promieniała.

Zdecydowanie nie spotkał w swoim życiu nikogo takiego, jak Selena, a ponieważ był człowiekiem ciekawym świata, intrygował go ten temat.

— Nie czarownicą — Róża roześmiała się. — Ona ma dar wyczuwania rzeczy, których większość nie czuje.

— Ah, myślałem, że spotkam prawdziwą czarownicę — Artur też się roześmiał.

— Zapoznam cię z nią, sam sobie wyrobisz o niej zdanie. — Róża szeroko się uśmiechnęła. — Selena pracuje między innymi na energii innych osób, zwierząt albo przedmiotów. Kiedy pracuje się na energii, to czas i miejsce przestaje istnieć, dlatego może połączyć się z jakimkolwiek okresem twojego życia, także z poprzednimi wcieleniami.

— Czyli ona zdecydowanie wierzy w reinkarnację?

— Tak, ona nie ma co do tego wątpliwości, bo doświadcza jej w praktyce ze swoimi klientkami — Róża z uśmiechem pokiwała głową.

— Ciekawa ta twoja znajoma.

— Przyjaciółka — sprostowała.

— Przyjaciółka — Artur posłał jej szeroki uśmiech.

W spokoju i radosnej rozmowie dokończyli posiłek i zebrali się do Bagna na jarmark. Impreza miała zacząć się dopiero za jakiś czas, ale już teraz widać było duże zgromadzenie ludzi, krzątających się wokół drewnianych budek.

— Ojej! A ja nie rezerwowałam takiej budki! — Krzyknęła nagle Róża i spojrzała na Artura.

— Spokojnie, rozłożysz się w moim domku — Artur posłał jej uspokajający uśmiech i chwycił za dłoń, ciągnąc w stronę miejsca, gdzie miał wystawić swoje własne produkty.

drugiej dłoni trzymał wielką torbę z produktami Róży. Gdy dotarli na miejsce, Artur położył na ladzie torbę swojej towarzyszki i rzekł:

— Skoczę szybko do domu po swoje rzeczy i zaraz wracam. W tym czasie możesz zająć część lady i poukładać swoje drewniane obrazy.

Róża posłała mu uśmiech wdzięczności i kiwnęła głową. Artur z uśmiechem odszedł w stronę auta, ale ona zabrała się do pracy dopiero, kiedy widziała, jak odjeżdża z parkingu, na który miała doskonały widok.

Wciągnęła głęboko rześkie styczniowe powietrze i, nie przestając się uśmiechać, przystąpiła do pracy. Jeszcze miesiąc temu nie przyszłoby jej do głowy, że ta nowa pasja przerodzi się w coś tak ciekawego i intratnego. I że dzięki niej pozna tak wspaniałego mężczyznę…

Choć Artur przede wszystkim traktował ją jak przyjaciółkę, bywały momenty, kiedy czuła się przy nim jak jego dziewczyna. Przecież chwilę temu wziął ją za rękę i mocno trzymał, kiedy szli do jego budki! Koleżanek raczej tak nie trzyma… A może jednak? Przyłapała go nie raz na tym, jak wpatrywał się w nią z fascynacją, ale czy to mogło być oznaką jego zainteresowania jej osobą? Selena i Damian też zachowują się jak para, a parą nie są…

Drobne wątpliwości ogarnęły Różę i wtedy właśnie zdała sobie sprawę, że Artur absolutnie nie był jej obojętny… I nie, nie chodziło o to, że miała na jego punkcie obsesję, jak to było z Markiem, czy była uzależniona od niego, jak w przypadku Roberta. To było coś zupełnie innego… Coś subtelnego, co sprawia, że kiedy jego nie było obok, robiło się jakoś pusto i nijak…

Coś, co dawało jej radość i od czego jej serce rosło.

Nigdy wcześniej nie czuła niczego takiego. I nagle bardzo mocno ją to przestraszyło. Dreszcz przebiegł jej po plecach, a palce skostniały ze stresu. Sama była zaskoczona swoją reakcją na własne uczucia, tym bardziej, że obserwowała swoich rodziców, którzy darzyli siebie niezwykłą miłością.

Przypomniały się jej jednak chwile, kiedy nie było tak różowo. Była wtedy malutka, a jednak gdzieś tam w podświadomości pojawiły się fragmenty wspomnień, kłótni i bardzo niskich wibracji. Zmarszczyła brwi. Po raz kolejny tego dnia wracała do niej przeszłość i nie były to wcale miłe wspomnienia.

— Wszystko w porządku? — Usłyszała nagle obok siebie i natychmiast wróciła do rzeczywistości.

Przed nią stała młoda kobieta, wpatrująca się w nią z niepokojem. Gruba puchowa kurtka i wielka czapka skutecznie skrywały osobę, która znajdowała się w środku. Gdyby Róża spotkała ją następnego dnia już bez tych wszystkich ubrań, absolutnie by jej nie rozpoznała.

— Tak, trochę mi się w głowie zakręciło, ale już jest ok, dziękuję.

— Artura nie ma? — Zapytała kobieta, a Róża natychmiast się wyprostowała.

— Zaraz przyjdzie. Pojechał po swoje rzeczy — odpowiedziała automatycznie.

— Aha — kobieta uśmiechnęła się. — Dzięki.

I już jej nie było. Róża z niepokojem obserwowała, jak kobieta kierowała się w stronę parkingu, a chwilę później wracała z Arturem do stoiska. Zrobiło się jej gorąco na myśl, że to mogłaby być dziewczyna Artura, choć logicznie myśląc, nic nie wskazywało, że był w związku. Artur niósł część swoich produktów, młoda kobieta targała jakąś torbę z kocem i czymś, co nie było z zewnątrz widoczne. Czyżby mieli siedzieć w tej budce w trójkę…?

— Poznajcie się — rzekł od razu Artur, jak tylko podeszli do stoiska i wskazał na towarzyszkę. — To moja siostra, Ela, a to… Róża. — Uśmiechnął się do nich obu i przez chwilę dłużej zatrzymał spojrzenie na Róży.

Gdyby Róża miała gdzie usiąść, teraz właśnie by to zrobiła. Odczuła tak ogromną ulgę, że natychmiast zapałała sympatią do towarzyszącej im kobiety. Wyciągnęła rękę w grubej rękawicy i uścisnęła ze śmiechem jeszcze grubszą rękawicę.

— Zachciało im się robić jarmarki w taką pogodę! — Roześmiała się Ela.

— Trzeba porozmawiać z organizatorami — stwierdził Artur. — Może w przyszłym roku zrobią wiosną. Idę jeszcze po krzesła i wracam. — Dodał i od razu skierował się na parking.

— Artur mówił, że też pracujesz w drewnie — Ela weszła do budki i zaczęła rozpakowywać produkty Artura.

Były tam ręcznie robione noże z wygrawerowanymi wzorami — każdy w innym stylu i różnej wielkości, drewniane i metalowe breloki i wisiory z wzorami, które miały własne znaczenie i emanowały własną energią. Pojawiły się też skórzane wyroby, jak pochwy na noże czy etui na podręczne przedmioty, na przykład klucze.

— Tak, wypalam w drewnie obrazy — Róża pokazała Eli pierwszy z brzegu obraz.

Z każdego z nich była bardzo dumna, nie musiała szukać takiego, który byłby jej wizytówką. Nad każdym z nich spędziła ogrom czasu, w każdy włożyła dużo pracy i całą siebie. Wszystkie obrazy były cząstką jej, jak dzieci.

Ten, który wybrała, przedstawiał cieniowany zarys twarzy kobiety z rozwianymi włosami. Była z niego szczególnie dumna, choć nie do końca wiedziała, z jakiego powodu. W kobiecie, którą wypaliła na okrągłym kawałku brzozy, wyczuwała kogoś bliskiego. Może niekoniecznie żyjącą krewną, ale kogoś z dalekiej przeszłości, kogo pamięta się raczej podświadomie niż świadomie.

Najchętniej zostawiłaby ten obraz sobie, ale jednocześnie czuła, że jest gdzieś osoba, która jeszcze bardziej potrzebuje opiekuńczej mocy kobiety z obrazu.

Ela, kiedy spojrzała w świetliste oczy bohaterki obrazu, aż otworzyła usta. Z namaszczeniem wzięła do rąk okrągły plaster drewna i z zachwytem wpatrywała się w obraz. Róża uśmiechnęła się pod nosem. Chyba właśnie znalazła swoją pierwszą tego dnia klientkę, a obraz miał trafić akurat do siostry Artura.

Mężczyzna właśnie wrócił do nich z taboretami, a kiedy spojrzał na swoją siostrę w stanie całkowitego oderwania od rzeczywistości, roześmiał się głośno.

— Właśnie zdobyłaś wierną fankę! — Zwrócił się do rozradowanej Róży i podał jej taboret, na którym natychmiast usiadła i skuliła się w sobie, aby zachować resztkę ciepła.

Artur pogrzebał w torbie, którą wcześniej niosła Ela, i wyciągnął z niej coś, co wyglądało jak lampa oliwna. Róża uniosła szeroko brwi i spojrzała na niego pytająco.

— Żeby nie było nam zimno — wyjaśnił i zerknął na siostrę, która usiadła na drugim taborecie i wciąż wpatrywała się w obraz.

— Kto to jest? — Zapytała nagle i spojrzała na Różę, marszcząc brwi.

— Właściwie to nawet nie wiem… — Lekko wzruszyła ramionami artystka. — Którejś nocy mi się przyśniła i następnego dnia ją wypaliłam.

— Całkowicie z pamięci? — Zdziwił się Artur, a jego siostra podzielała to samo zdanie.

— Tak, cały czas miałam ją przed oczami.

— Niesamowite… — Pokręciła głową Ela. — To dopiero talent…

— Myślę, że raczej intensywna praca.

— Te obrazy na pewno. Widać, ile pracy w to włożyłaś. — Ela wstała i oglądała każdy po kolei. — Ale umiejętność zapamiętania rysów twarzy kobiety ze snu, to już jest dar. Ja nawet nie pamiętam snów, a co dopiero rysów twarzy ich bohaterów… A ta pani jest jak żywa… I powiedziałabym, że trochę przypomina ciebie. — Ela zerknęła ponownie na Różę.

— Tak…? — Róża wstała i zerknęła na obraz.

Nigdy nie przyszło jej to do głowy, ale faktycznie kobieta z obrazu miała coś z niej samej. Po raz kolejny przeszedł ją dreszcz…

— Nie sprzedałaś jeszcze nikomu tego obrazu, prawda? Chciałabym go kupić. — Ela z nadzieją spojrzała na Różę.

— Nie, jeszcze nie… Jest twój — uśmiechnęła się i przyjęła pełen zachwytu uścisk Eli.

— Dobra, zostawiam was i idę się ogrzać — zawołała i odłożyła obraz na bok. — Wrócę z pieniędzmi za obraz — zwróciła się jeszcze z szerokim uśmiechem do Róży.

Róża zapakowała obraz dla Eli i poprosiła, aby zabrała go od razu ze sobą. Szkoda, aby stał w kącie, skoro i tak nie będzie sprzedany. Uściskały się jeszcze na do widzenia i artystka została znów sama z mężczyzną, który w jakiś sposób zawrócił jej w głowie.

— Bardzo cię polubiła — stwierdził z uśmiechem Artur, zerkając na lekko poddenerwowaną Różę, na nowo kulącą się na krześle. — Chodź, ogrzejesz się przy moim małym grzejniku.

Stara lampa oliwna okazała się nowoczesną wersją mocnego grzejnika. Działała na baterie i na kabel, co było bardzo wygodne w użytkowaniu. Artur zabierał ją ze sobą wszędzie, gdzie spodziewał się braku i ogromnej potrzeby ciepła — jak właśnie w tym zamrożonym miejscu, mimo że osłoniętym od zimowej aury ściankami drewnianego domku.

Róża była zachwycona tym wynalazkiem. Małe, a tak mocne, jakby rozpalili ognisko. Chwila i zaraz zrobiło się tak ciepło, że Róża zdjęła rękawiczki. W ten sposób dużo łatwiej było jej układać pozostałe rzeczy na ladzie.

Tak mocne światło przy ich stoisku i ogrom ciepła, jakim emanował, przyciągał rzesze ludzi. Róża wierzyła, że powodem była także dobra energia, która wypływała prosto z ich serc. Zarówno ona, jak i Artur tworzyli swoje produkty z miłością i pasją. Nagromadziło się w nim tyle wysokowibracyjnej energii, że nie sposób było przejść obok ich stoiska obojętnie.

Przez te cztery godziny Róża rozmawiała z tak dużą liczbą osób, że miała wątpliwości, czy było ich sto czy tysiąc. Usta jej się nie zamykały, mięśnie policzków bolały od ciągłego uśmiechu albo śmiania się. Róża czuła wreszcie, że odżyła.

— Cudowni ludzie! — Zawołała, kiedy pakowali niesprzedane sztuki. — Zazdroszczę ci, że mieszkasz w takim miejscu!

— To prawda, mam czasem wrażenie, że to raj na ziemi. — Uśmiechnął się do niej. — Ale żebyś nie myślała, że wszystko jest tutaj takie idealne — dodał. — Czasem nie jest łatwo, nie wszyscy mieszkańcy są tacy idealni.

— Trudno w to uwierzyć — Róża roześmiała się i spojrzała na dwa obrazy, których nie sprzedała. — I w to, że wracam z dwoma małymi obrazkami, a reszta znalazła nowe domy…

— Nie wracasz. Chciałbym je od ciebie kupić. Będą idealnie pasować — sięgnął po portfel i spojrzał na nią pytająco.

— Nie, Artur — pokręciła głową. — Jeśli chcesz je mieć u siebie, chciałabym dać ci je w prezencie. Tak dużo zrobiłeś dla mnie… Chciałabym ci się odwdzięczyć… Zrobisz mi ogromną przyjemność, jeśli je przyjmiesz — wyciągnęła rękę z dwoma drewienkami i uśmiechnęła się lekko.

Artur spojrzał na jej dłonie, po czym schował portfel do kieszeni i posłał jej ciepłe spojrzenie.

— Z przyjemnością je przyjmę. Dziękuję… — Wziął od niej obrazki i wyciągnął ramiona, aby ją przytulić.

Niezwykłe ciepło rozpłynęło się w sercu Róży, kiedy tuliła się do wysokiej postaci Artura. Chciałaby, żeby ta chwila trwała wiecznie. Zamknęła na moment oczy i dała się ponieść swoim emocjom. Wciągnęła mocno jego zapach wiedząc, że pozostanie z nią już na zawsze.

— To jak? — Szepnął nagle Artur w jej włosy. — Jedziemy do mnie założyć ci tą firmę?

Rozdział 9

Ostry promień słońca przebił się przez drewniane żaluzje i opadł prosto na przymknięte powieki Róży. Zmarszczyła lekko brwi, po czym, odsuwając się nieco od plamy słońca, uchyliła powieki.

To zdecydowanie nie był jej sufit. Nad jej prywatnym łóżkiem rozciągał się baldachim, a tutaj przywitała ją biel. Usiadła gwałtownie, bo nagle przyszła jej do głowy jedna myśl.

Białe ściany z orzechowymi belkami, pięknie rzeźbione drewniane meble, ręcznie wykonane z drewna łóżko i te jasne drewniane żaluzje…

— O cholera… Przecież to dom Artura… — Szepnęła i zajrzała pod kołdrę.

Z ulgą stwierdziła, że miała na sobie ubranie, w którym poprzedniego dnia przyjechała na jarmark. Tylko co ona tutaj robiła?

Wyskoczyła z łóżka, poprawiła włosy, na tyle, na ile była w stanie bez lusterka, i lekko uchyliła drzwi. Z dołu dobiegła ją spokojna muzyka Patience zespołu Guns and Roses i pogwizdywanie Artura do rytmu. Słychać było, że był czymś zajęty w kuchni, a zapachy, jakie roznosiły się po tym niewielkim domu, zdradzały, czym.

— Kawa… — Róża wciągnęła ten aromatyczny zapach i zeszła na dół powoli.

— Dzień dobry! — Artur, słysząc ją, wychylił się z kuchni i posłał jej szeroki uśmiech.

Odpowiedziała mu tym samym, choć na moment straciła swobodę ruchów. Zatrzymała się na schodach, zastanawiając się, dlaczego została u niego, a nie wróciła do własnego mieszkania.

Pamiętała, że po zebraniu wszystkich swoich rzeczy z budki, przyjechali do Artura, aby pomógł jej założyć stronę internetową firmy. Raczyli się ciepłą herbatą z goździkami, którą tym razem przygotowała Róża, i jednocześnie rozmawiali. W którymś momencie zostawiła Artura przy komputerze, a sama usiadła przy ciepłym kominku i przykryła się kocem. Artur zadawał jej różne pytania, potrzebne do wypełnienia formularzy, a ona skrupulatnie mu odpowiadała.

I nagle obudziła się w nieznanym pokoju na piętrze w jego domu. Była pewna, że musiała zasnąć w tym wszechogarniającym ciepełku, które dopadło ją nagle po wcześniejszym ziąbie, a Artur po prostu zaniósł ją do jednego z pokoi na górze. Widziała, że były tam trzy pomieszczenia i domyślała się, że mogły to być trzy pokoje lub dwa pokoje i łazienka.

Miała tylko nadzieję, że nie znalazła się w jego łóżku, bo porażką byłoby spędzić noc z takim mężczyzną i nawet tego nie pamiętać…

Zeszła całkiem na dół i stanęła w progu, spoglądając na świetnie zorientowanego we własnej kuchni Artura. Zachowywał się, jakby spędził tam całe swoje życie. To był bardzo przyjemny widok i Róża mimowolnie się uśmiechnęła.

— Co zjesz na śniadanie? — Zapytał Artur, odwracając się nagle i posyłając jej uśmiech, który zdecydowanie świadczył o tym, iż zdaje sobie sprawę z tego, że go obserwowała.

Wyprostowała się gwałtowanie.

— Cokolwiek. Nie chcę ci robić problemów — zmieszała się nieco. — Już i tak nadużyłam twojej gościnności…

— Co masz na myśli? — Zapytał marszcząc brwi, ale Róża widziała, że jego oczy nadal się uśmiechały.

Jakże dobrze się przy nim czuła! Tak swobodnie, tak naturalnie. Artur przeszedł obok niej i położył na stole dwie herbaty, które zapachniały jej goździkami i czymś, przypominającym czekoladę.

— Nie powinno mnie tu być… — Odpowiedziała. — Ale jak czuję ten czekoladowy zapach, to nie żałuję!

Artur roześmiał się i wrócił do kuchni po śniadanie. Wziął do rąk dwa talerze z jajecznicą i zapytał:

— Nie wiem, czy jadasz, ale osobiście nie znam nikogo, kto by nie jadł, więc postanowiłem zrobić.

Róża posłała mu uśmiech i poszła za nim do stołu.

— Lubię jajecznicę.

— To dobrze! Moja podobno jest bardzo dobra.

— Tym bardziej spróbuję. — Posłała mu uśmiech pełen wdzięczności. — Ale potem naprawdę wracam do domu, nie chcę ci przeszkadzać.

— Ależ ty mi nie przeszkadzasz! — Zawołał radośnie Artur. — Cieszę się, że nie pojechałaś do domu. Pogoda temu nie sprzyja, a ja mam dwa pokoje na górze, więc spokojnie mogłaś tam się przespać, w miarę wygodnie, mam nadzieję.

Róża odetchnęła z ulgą — czyli spała całkiem sama. To wyjaśniałoby, dlaczego obudziła się w tym samym ubraniu, w którym chodziła poprzedniego dnia. Posłała mu uśmiech i zabrała się za śniadanie.

— To miłe z twojej strony — dodała tylko.

Przez chwilę jedli w milczeniu, każde zanurzone we własnych myślach. Róża, choć czuła się przy Arturze bardzo swobodnie, chwilami odczuwała skrępowanie. Naturalnie było to spowodowane sympatią, jaką do niego czuła. Zależało jej na nim, na jego zdaniu na jej temat. Zależało jej, aby wypaść w jego oczach dobrze, a jednocześnie tak bardzo pragnęła być po prostu sobą…

Trudno to było pogodzić. Wymagało od niej nieustannej koncentracji, o czym momentami zapominała. Najlepszym wyjściem byłoby po prostu wrócić do domu. Ale przecież nie o to chodziło. Ona miała nieodpartą ochotę spotykać się z nim bez przerwy. I jak to pogodzić…?

Zerknęła na niego. I po raz kolejny przyłapała go na przyglądaniu się jej. Uśmiechnął się lekko zmieszany, po czym zapytał:

— Masz ochotę pójść ze mną i Kiro na spacer? Zaraz będzie potrzebował załatwić swoje codziennie potrzeby.

Roześmiała się i bez zastanowienia odpowiedziała:

— Pewnie! Z chęcią zobaczę tę dzikszą stronę Bagna.

Ale zaraz potem pomyślała, że powinna przecież wracać… Uśmiech zniknął z jej twarzy.

— Spokojnie, zdążysz wrócić do domu, chyba że czeka tam ktoś na ciebie. Wtedy nie będę cię zatrzymywać. — Spojrzał na nią uważnie.

— Nie, poza kotkiem nikt na mnie nie czeka, ale jego też nie chcę zostawiać na długo. Miałam wrócić wczoraj po jarmarku, ale widać byłam bardzo zmęczona…

Artur posłał jej lekki uśmiech, przypominając sobie śpiącą kobietę na jego sofie w salonie. Włosy rozrzucone na poduszkach, powieki przymknięte, usta lekko uchylone… Długo wpatrywał się w nią, zanim zdecydował, że nie będzie jej budzić, tylko zaniesie do pokoju gościnnego. Przygotował świeżą pościel, a potem po prostu wziął ją na ręce i zaniósł do łóżka. Przykrył dokładnie kołdrą i pozwolił spać dalej.

Róża czuła, jak zmieniała się między nimi energia. Nie miała natomiast pojęcia, jak sobie z tym wszystkim poradzić. Zgodziła się na spacer i kiedy szli leśną drogą nieopodal jego domu, odczuwała ogromną radość z możliwości obcowania z naturą, taką świeżą i nieskażoną sztuczną cywilizacją. Ale obawiała się też, że przekroczy pewną granicę, za którą kryła się niewiadoma…

Kiro biegał wokół nich, szczęśliwy, że może skorzystać ze świeżego powietrza. Poszczekiwał na ptaki, które przemieszczały się w lesie, zmieniając co chwilę drzewa. Róża patrzyła na niego z zachwytem. Był taki wolny. Taki beztroski…

— Przyniesiono go do mnie do lecznicy jakieś cztery miesiące temu — odezwał się nagle Artur. — Był wychudzony i przestraszony.

Róża zmarszczyła brwi i spojrzała na mężczyznę. Nie tego się spodziewała. Była przekonana, że pies ten od samego początku żył życiem pełnym szczęścia.

— Ktoś go znalazł na drodze, zranionego tak, że nie był w stanie się poruszać. — Ciągnął Artur. — Aż dziw, że nie pogryzł tego człowieka, kiedy brał go do auta, aby przywieźć go do mnie.

— Musiał był zupełnie bez sił…

— To był straszny widok. Kilka dni dochodził do siebie, ale na szczęście udało się go uratować.

— Domyślam się…

— Kiedy wrócił do formy, nie miałem pojęcia, gdzie powinien się podziać. W międzyczasie tak bardzo zadomowił się w moim domu, do którego go w końcu zabrałem, że zaczął traktować go jak swoje nowe miejsce zamieszkania.

Róża uśmiechnęła się i ponownie spojrzała na psa.

— Musiałeś otoczyć go wielką miłością, bo w ogóle nie sprawia wrażenia aż tak pokrzywdzonego.

— Bardzo się zgraliśmy. Jest mi chyba najbliższy, dwa samotne wilki — uśmiechnął się i rzucił jej rozbawione spojrzenie.

— On to rzeczywiście przypomina wilka, ale ty? — Roześmiała się Róża.

— Jakbym założył puchaty kożuch, który kiedyś mama kupiła mi na gwiazdkę, to mówiłabyś inaczej — Artur też się roześmiał.

Czas mijał im szybko, przede wszystkim dlatego, że w bardzo przyjemnej atmosferze. Słońce wznosiło się ponad ośnieżonymi szczytami drzew coraz wyżej i wyżej, aż Róża uznała, że maksymalnie napięła już swój grafik i stwierdziła, że pora wracać do domu.

— Dziękuję ci za ten czas — uśmiechnęła się do niego, gdy podjechał pod jej dom.

— Ja również. Mam nadzieję, że za jakiś czas znów mnie odwiedzisz — posłał jej szeroki uśmiech.

— Z wielką chęcią, uwielbiam to miejsce i twojego psa! — Zawołała Róża, sięgając po torbę, po czym wyszła z auta, a on udał się za nią.

— Miałem nadzieję, że raczej dla mnie miałabyś ochotę odwiedzić Bagno. — Artur ponownie się roześmiał.

— Dla ciebie też — jej oczy śmiały się tak samo, jak jego.

Nagle poczuła na policzku jego chłodne od zimna usta i od razu zrobiło się jej gorąco. Lekko odsunęła się od niego, przestraszona tym, co właśnie się z nią zadziało i co stało się między nimi, ale widząc niepokój w jego oczach, uśmiechnęła się ponownie i pisnęła:

— To… do pogadania! Umówimy się na kolejne spotkanie! Pa!

Artur roześmiał się i poczekał chwilę, aż wejdzie do bramy, po czym z szerokim uśmiechem na ustach odjechał w stronę swojego miejsca na ziemi.

Rozdział 10

Słońce błysnęło w wypolerowanej szybie nowego centrum Seleny. Przetarła przedramieniem pot z czoła, uśmiechnęła się i oparła dłonie na biodrach, wpatrując w swoje dzieło.

Pani Drina parsknęła śmiechem.

— Wyglądasz, jak kot, który zjadł kanarka — powiedziała i spojrzała na swoją szybę. Myła akurat drugie okno w salonie, wcale nie mniejsze. — Ale faktycznie, twoja jest czystsza. — Przyjrzała się uważnie smugom na swoim oknie.

— Nawet nie wiesz, mamo, ile mnie energii kosztowało wypolerowanie jej. W końcu nie ma smug.

— U mnie są, ale nie uważam, żeby ich brak był aż taki ważny — roześmiała się pani Drina.

Selena spojrzała na nią z zainteresowaniem. W ciągu tych kilku tygodni, które jej mama zdecydowała się spędzić w mieszkaniu córki, wynajmując swoje dawne, wyremontowane już, lokum, odżyła i nabrała energii. Skulona kiedyś starsza pani, ubrana na kolorowo, teraz ubierała się na czarno z małym jaśniejszym dodatkiem, a uśmiech niemal nie znikał z jej twarzy. Wyglądała naprawdę elegancko.

To był piękny widok i Selena pomyślała, że będzie wdzięczna Damianowi do końca życia, że przekonał jej mamę do tego remontu. Przez cały ten czas nie rozmawiały ani razu na temat relacji Seleny i jej przyjaciela, ale Seri doskonale widziała, jak świeciły oczy mamy, gdy tylko wspomniały o nim lub po prostu się z nim widziały.

Pani Drina i Nicola bardzo zbliżyły się do siebie i ani Damian, ani Selena nie przeszkadzali im w tym poznawaniu siebie nawzajem. Zdarzało się, że obie kobiety nocowały w weekendy u Damiana i jego córki. Bywało też tak, że pani Drina spędzała z Nicolą cały dzień, kiedy Selena i Damian pracowali.

Babcia Nicoli zadzwoniła do syna tylko raz, aby dowiedzieć się, czy wszystko u nich w porządku. To było tydzień temu, na samym początku lutego. Cały styczeń jednak nie próbowała nawet kontaktować się z synem i wnuczką, po awanturze w czasie Gwiazdki. Z tatą Damian miał regularny kontakt i być może dlatego mama nie czuła potrzeby telefonowania, czerpiąc informacje od swojego męża.

Damian doszedł do wniosku, że sam nie będzie szukał z nią kontaktu. Miał tak dużo spraw na głowie, a dodatkowo chciał pielęgnować przyjaźń z Seleną, że nie miał zupełnie czasu na zastanawianie się, czy warto albo czy wypada. Robił zawsze to, co uznawał za słuszne, nawet jeśli powszechnie nie było to akceptowane.

Selena czerpała z jego pewności i siły za każdym razem. I tego dnia, kiedy po intensywnej pracy w środku budynku obie kobiety wyszły na zewnątrz, aby odetchnąć świeżym, choć chłodnym powietrzem, widząc Damiana, zbliżającego się do nich spokojnym krokiem z uśmiechem na twarzy, serce zabiło jej mocniej. Słońce padało na jego ciemno blond włosy, a w oczach błyskały ogniki radości, kiedy uśmiechał się do obu kobiet, siedzących na kamiennym schodku.

— Co to za leniuchowanie? — Roześmiał się, zbliżając się do nich i cmoknął Selenę w policzek, a później przytulił panią Drinę.

— Każdemu należy się przerwa w pracy, a wierz mi, sporo zrobiłyśmy. — Selena uśmiechnęła się do niego. — A gdzie zgubiłeś Nicolkę?

— Jest u dziadków — odpowiedział tonem, sugerującym, że nie do końca czuł się z tym dobrze.

Selena poczuła, jakby ktoś na ułamek sekundy zmroził jej ciało. Zerknęła na mamę, ale ta od razu uciekła spojrzeniem. To jednak tylko potwierdziło, że złe przeczucia Seleny nie były wymysłem.

— Aha — skomentowała tylko, a Damian od razu zaczął się tłumaczyć, marszcząc brwi.

— Mama wczoraj zadzwoniła. — Rzekł, przeczesując włosy. — Była miła, pytała o Niki, o to, czy nie miałaby ochoty ich odwiedzić. Zapytałem córkę i o dziwo chciała zobaczyć się z dziadkami. Nie mogłem jej tego zabronić.

— Oczywiście. — Selena przytaknęła, bo całkowicie się z nim zgadzała, co nie zmieniało faktu, że uczucie niepokoju nie zniknęło.

— Uważaj na nią. — Powiedziała tylko mama i poszła do domu.

Damian zmarszczył brwi i przeniósł spojrzenie na swoją przyjaciółkę. Spuściła oczy, nie potrafiła mu spojrzeć prosto w twarz, bo musiałaby powiedzieć, aby nie woził do rodziców Nicoli. Złe przeczucie się wzmagało, powodując odrętwienie jej ciała.

— Co to znaczy? — Zapytał Damian. — Moi rodzice nie wywiążą się z opieki?

— Nie wiem, Damian, ale czuję, że Nicoli grozi niebezpieczeństwo. — Spojrzała wreszcie na niego.

Mężczyzna przez moment wpatrywał się w nią ze zmarszczonymi brwiami, po czym sięgnął po telefon i zadzwonił do matki.

— Wszystko w porządku, mamo? — Zapytał i spojrzał na Selenę. — Nie, nic się nie dzieje. Dzwonię, żeby się upewnić. Dawno się nie widziałyście. Uhm, rozumiem. Dobrze, zadzwonię za jakiś czas — dodał i się rozłączył.

Selena obserwowała go uważnie. Mocno się spiął, choć wyglądało na to, że wszystko było w porządku. Schował telefon do kieszeni i usiadł obok niej, opierając łokcie na kolanach i łącząc dłonie pomiędzy nogami.

— Myślisz, że lepiej będzie, jeśli po nią pojadę? — Zapytał i spojrzał na nią uważnie.

— Myślę, że dziś nie musisz tego robić, ale bądź uważny i ograniczaj póki co ich kontakty.

Pokiwał głową, zastanawiając się nad tym, co powiedziała Selena. Ciepłe promienie słońca przesunęły się po jego spiętej twarzy, choć temperatura jeszcze nie rozpieszczała. Czuć jednak było, że zima miała się ku końcowi. Wreszcie.

— Pojadę jednak po Niki. — Wstał i westchnął. — Na niczym się teraz nie skupię.

Selena również wstała i pokiwała głową na zgodę. Nie przypuszczała, że tego dnia miało się stać coś niepokojącego, na pewno jednak dzień ten rozpoczął inny etap w życiu Nicoli, nadając mu nową wibrację. Coś wisiało w powietrzu, jakby na ramionach kobiety, a ona nie mogła się tego pozbyć.

Pożegnała się z przyjacielem i wróciła do sprzątania swojego centrum. Dużo już było za nią, od marca jednak chciała ruszyć pełną parą, nie miała zatem czasu na zbyt długie przerwy.

Jakiś czas temu zrobiły z mamą roboczy biznesplan, w którym ujęły wszystkie etapy pracy, jakie je czekały oraz dokładny opis tego, jak ma wyglądać to miejsce. Jeszcze poprzedniego dnia omawiały obszary, które będą kluczowe dla nowego centrum rozwoju osobistego i duchowego.

— Znalazłaś już kobiety, które będą tu z tobą pracować? — Zapytała poprzedniego wieczoru mama, zanim rozeszły się do łóżek.

— Na razie jestem tylko ja z moimi konsultacjami.

— Wróżbiarstwa?

— Wróżbiarstwa, w tym też chiromancji, czyli tego, co robiłam dotąd, ale też wsparcia w rozwoju duchowym, feng shui w domu, ogrodzie lub biurze. Chcę też jakieś godziny przeznaczyć na uzdrawiające zabiegi reiki. — Wymieniała Selena. — Ale i tak trzeba będzie w miarę szybko poszukać osób do pozostałych obszarów, w jakich będziemy się poruszać.

— Na początek sporo tego będzie, a ty masz swoich stałych klientów, dla których przyjechanie tutaj nie będzie problemem. Zwłaszcza, że tu mogą w spokoju zaparkować, a w centrum miasta zawsze był z tym problem. — Podsumowała pani Drina.

— To prawda — roześmiała się Selena.

— Podjęłaś już decyzję, co zrobisz z lokalem we Wrocławiu?

— Wciąż mam wątpliwości… Nie chcę całkowicie się go pozbywać…

— Może po prostu zrób tam sklep, taki z nutą magii… — Rzuciła mama, unosząc zachęcająco brwi i posyłając córce szeroki uśmiech.

Selena spojrzała na nią gwałtownie, bo od razu pojawiła się w niej wizja sklepu z nie tylko magicznymi akcesoriami, ale i oprószonymi zdrową energią przyprawami, które na klientów działałyby w sposób niezwykły. Każdą z tych przypraw doładowałaby energetycznie i dzięki temu miałyby one jeszcze mocniejsze właściwości zdrowotne.

— Mamo… Jesteś wielka! — Oczy Seleny błyszczały, jak dwa świecące czarne obsydiany. — To jest genialny pomysł!

Jeszcze tego wieczoru ustaliły, że to pani Drina będzie sprzedawać w sklepie Seleny w centrum miasta, używając swoich czarów i umiejętności przewidywania przyszłości na klientach tak, aby poprawiać ich jakość życia.

Tej nocy nie mogły zasnąć z nadmiaru wrażeń, mimo że wiedziały, jak intensywny będzie kolejny dzień w nowym centrum rozwoju Seleny. Kiedy następnego dnia wróciły wieczorem do domu, zmęczone jak rzadko, miały poczucie, że zbliżyły się do celu o wiele kroków. Selena przygotowywała im ziołową herbatę z rozgrzewającymi przyprawami, gdy rozprawiały o sklepie w centrum miasta. Pani Drina zapisywała wszystkie pomysły w specjalnym notesie, założonym tylko dla tego lokalu. Selena miała swój osobny segregator z dokumentami i pomysłami o nowym centrum pod Wrocławiem.

— Na pewno kardamon — uzupełniała listę przypraw Selena. — Poza tym, że działa antyrakowo i usuwa stany zapalne, ma kilka innych właściwości, które można wzmocnić. Nie wiem, czy wiesz, ale obniża ciśnienie krwi i działa moczopędnie, a dzięki temu może pomóc w przypadku podwyższonego ciśnienia. Zamiast brać te moczopędne leki, które poprzez oddanie moczu uwalniają od nadciśnienia, można zastosować kardamon.

— Nie wiedziałam, ale rzeczywiście będę go polecać osobom z nadciśnieniem — pokiwała głową pani Drina.

— Kardamon przez to, że jest ostry, poprawia krążenie — ciągnęła Selena. — Dodaje energii i poprawia nastrój, możesz zatem zaproponować go osobom przygnębionym i smutnym. Pamiętaj jednak, że osoby z chorobą refluksową, kamieniami żółciowymi oraz z wrzodami powinny stosować kardamon ostrożnie.

— Będę potrzebowała od ciebie więcej takich informacji — pani Drina uśmiechnęła się z dumą do córki.

Selena mogła o przyprawach i ziołach opowiadać bez końca. Nigdy nie kończyła żadnego kursu na ten temat — po prostu interesowała się tym w ramach własnej praktyki gotowania. Zdobywała wiedzę na ten temat sama dla siebie i nigdy nie przypuszczała, że kiedykolwiek przyda się jej to w innym celu.

Ciągnęły temat przez kolejne dni, podczas których pani Drina nie rozstawała się z notesem. Sprzątały centrum, przyjmowały zamówione meble, nadzorowały ich składanie, dobierały dekoracje, które miały wprowadzać harmonię do życia klientek już od progu. Wokół roznosiły się zapachy naturalnych olejków, uwalnianych za pomocą dyfuzorów albo kadzideł pyłkowych.

Selena, wchodząc do centrum, miała wrażenie, że przenosiła się do zupełnie innego wymiaru.

— Z chęcią bym tu zamieszkała… — Szepnęła któregoś dnia i posłała mamie ciepły uśmiech.

— Myślę, że jak położysz się któregoś dnia na kanapie w tym małym pokoiku, to nic się nie stanie — przytaknęła mama, przytulając córkę. — Jestem z ciebie bardzo dumna — dodała i mocno ją objęła.

— To także twoja zasługa… Dziękuję… — Selena spojrzała w czarne oczy mamy, zawsze pełne miłości, choć łatwe życie przyszło do niej dopiero na starość.

Wyglądało jednak na to, że wreszcie obie odzyskały spokój i radość życia w pełni harmonii. Dopiero teraz czuły, że niczego nie muszą, a wiele mogą.

— Cóż za piękny widok — usłyszały nagle u progu drzwi wejściowych.

Obie gwałtownie obróciły się w stronę przybyłej. Do domu wpadło chłodne powietrze lutowego wieczoru, kobieta więc weszła do środka i zamknęła za sobą drzwi.

Jej oczy błyszczały bursztynowo lub piwnie, w zależności od tego, jaki promień światła dostał się do środka. Były to bardzo mądre oczy — takie, które wiele już widziały i wiele przeżyły w tym czy w poprzednich życiach. Kolorowe ubranie zupełnie niekonwencjonalnie sugerowało, że w tym życiu była wolna, co od razu zainteresowało Selenę.

Podeszła do przybyłej z uśmiechem i lekko zmrużyła oczy.

— Dzień dobry, czy my się już gdzieś nie widziałyśmy? — Od razu odniosła wrażenie, jakby skądś znała te oczy.

— Bardzo możliwe… — Przybyła uśmiechnęła się tajemniczo i wyciągnęła rękę, przyozdobioną bransoletkami z grubych nici. — Jestem Sławomira.

— Sławiąca pokój… — Szepnęła Selena i zmarszczyła brwi.

Wciąż nie opuszczało jej wrażenie, że gdzieś już spotkała tę kobietę. Pani Drina ponownie zabrała się za umieszczanie dekoracji, które przygotowała jej córka, a Selena zaprosiła przybyłą do gabinetu, w którym mogła już przyjmować swoich gości. Pomieszczenie nie było duże, ale wypełniała je tak wielka energia, że każdy, kto tam wchodził, na chwilę zatrzymywał się i zamykał oczy, pozwalając jej dotrzeć do własnego serca.

Sławomira zrobiła to samo, ale z uśmiechem, błąkającym się po jej ustach. Kiedy usiadła w miękkim, musztardowym fotelu, posłała właścicielce delikatny uśmiech.

— W czym mogę pani pomóc? — Zapytała Selena, siadając w drugim fotelu z dziwnym uczuciem entuzjazmu.

— Chciałabym móc pracować w tym miejscu — odpowiedziała Sławka z radością.

— Pasujesz tutaj… — Szepnęła Selena. — Mam wrażenie, jakby to miejsce na ciebie czekało…

Sławomira posłała jej szeroki uśmiech. Obie nie spuszczały siebie z oczu. Pomiędzy nimi wytworzyła się dziwna nić porozumienia, której Selena na pewno się nie spodziewała, ale która stanowiła dla niej coś tak naturalnego, jak to, że w jej życiu istniała Nicola i jej tata.

— Czym chcesz się dzielić z kobietami? Jakie masz talenty albo umiejętności, które wniosą je na wyższe wibracje? — Zapytała Selena.

— Chcę pokazywać kobietom, jak wyrażać emocje poprzez sztukę. Jestem malarką.

— Cudownie… Potrzebuję kogoś takiego jak ty…

— Wiem… — Sławka uśmiechnęła się do nieco zaskoczonej, ale nadal podekscytowanej Seleny. — Masz świetlistą aurę… — Zmieniła nagle temat. — Kiedy przechodziłam tędy jakiś czas temu i cię zobaczyłam, wiedziałam, że chcę tu z tobą pracować.

— Skąd wiedziałaś, że tu powstaje centrum dla kobiet, a nie jest to zwykły remont domu? — Zapytała właścicielka zaintrygowana.

— Znam twojego sąsiada — roześmiała się kobieta. — Zapytałam go, czy wie, co się tutaj dzieje, a on mi zdał całą relację. Byłym właścicielem, od którego odkupowałaś dom, jest jego teść.

— Ah, rozumiem… — Selena uśmiechnęła się do swoich myśli, bo spodziewała się przepowiadania przyszłości, jakiegoś widzenia z aury albo czegoś w tym stylu. Na pewno nie tak przyziemnego wytłumaczenia.

Sławka poprawiła swoje złote włosy, poprzetykane ognistymi pasmami i posłała Selenie wesołe bursztynowe spojrzenie. To wydało się czarnuli tak znajome, że aż poczuła ucisk emocji w splocie słonecznym. Wiedziała, że któregoś dnia dowie się, co tajemniczego kryło się za tym wszystkim.

To spotkanie było dla Seleny czymś nierealnym. Ustaliła ze Sławką zasady, uzgodniły konkretne godziny jej warsztatów i stworzyły na portalach społecznościowych wpisy dotyczące nowości o centrum. Wszelkie inne przyziemne sprawy zostały uzgodnione, ale mimo to Selena wciąż miała wrażenie, że to spotkanie odbyło się jakby w innym wymiarze rzeczywistości…

Rozdział 11

Czajnik elektryczny wyłączył się sygnalizując, że woda właśnie zawrzała. Natalia czuła, że jej mąż też zawrzał, odkąd zaczęli rozmowę o szkole rodzenia w kontekście restauracji. Z trudem przełknęła ślinę, przysięgając sobie, że nie da się wyprowadzić z równowagi, ale i w niej powoli się gotowało.

„Jeden… dwa… trzy… cztery…” — liczyła w myślach, dbając nawet bardziej o dziecko niż o siebie.

Sporo czytała o stresie w czasie ciąży — szkoda, że nie dotarła do tych artykułów przed ślubem. Być może jej życie potoczyłoby się inaczej i odłożyłaby otwarcie restauracji na później? Każdy na pewno zdaje sobie sprawę, że prowadzenie takiego miejsca nie jest pozbawione stresu, a pierwsze miesiące ciąży u Natalii zbiegły się praktycznie z początkami restauracji — trudnymi początkami.

Westchnęła. Słyszała za sobą odgłosy, dobiegające z toalety, do której wyskoczył Maciek. Zyskała parę chwil, aby ochłonąć. Zalała sobie rozgrzewającą herbatę i skierowała się do salonu.

Zanim Maciek zdążył wrócić do salonu, zerknęła szybko na zamknięte drzwi pokoju babci, z racji jej inwalidztwa mieszczącego się na dole. Było to praktyczniejsze, niż znoszenie wózka z góry na dół i odwrotnie, zwłaszcza, że większość dnia babcia spędzała sama.

Staruszka zawsze zamykała się w swoim pokoju, kiedy Natalia i Maciek się kłócili. Młoda kobieta podejrzewała, że babcia w tej chwili żałowała, że jednak nie mieszka na górze, z dala od tych niezbyt miłych rozmów wnuka i jego żony.

— Nie chcę się z tobą kłócić, babcia źle to znosi — odezwał się nagle Maciek, wychodząc z toalety, jakby czytał jej w myślach.

— Też nie chcę się kłócić — blondynka zgodziła się, ale sama wyczuła, jak chłodny był jej głos.

Maciek zmarszczył brwi. Usiadł w fotelu naprzeciw niej i sięgnął po swoją kawę, po czym wbił twardy wzrok w swoją żonę. Natalia poczuła, jakby przybił ją do sofy, którą okupowała ostatnimi czasy. Nie było to zbyt komfortowe.

— Coś się między nami zmieniło… — Powiedział tonem, który wywołał w Natalii gęsią skórkę.

— To prawda.

— Ty się zmieniłaś. — Dodał, lekko mrużąc oczy.

Natalia wciągnęła gwałtownie powietrze. Ona się zmieniła? Rzeczywiście w ciągu ostatnich miesięcy zaszło w niej dużo zmian! Przecież pojawiły się w jej życiu trzy nowe role! Została żoną, przyszłą matką i na dokładkę właścicielką restauracji połączonej z kawiarnią. Nie było szans, żeby się nie zmieniła!

To samo powiedziała Maćkowi, lekko już podnosząc głos. Czuła narastające w niej ciśnienie, które potrzebowało upustu.

— Mam na myśli, że zmieniłaś się wobec mnie. — Sprecyzował Maciek ze znużeniem i oparł się wygodnie o oparcie fotela.

— To ty się zmieniłeś wobec mnie! — Zawołała Natalia. — W którymś momencie przestałam czuć twoje wsparcie.

— W którym? W tym, w którym moje zdanie przestało się liczyć? — Uniósł jedną brew i wciąż twardo spoglądał na żonę.

— Twoje zdanie zawsze się liczyło, Maciek.

— Nieprawda. Wszystko zostało zrobione tak, żeby tobie to pasowało. Bo to twoja restauracja, prawda? Zawsze to była twoja restauracja, a ja byłem dodatkiem.

Natalia nacisnęła zęby, bo na usta cisnęły się jej słowa, których powiedzieć nie chciała. Za to Maćkowi usta się rozwiązały.

— A teraz co się dzieje? Coraz mniej cię to twoje pierwsze dziecko obchodzi. Nagle wymagasz ode mnie, żebym cię tam zastępował, kiedy ty idziesz się relaksować z innymi kobietami.

Dla Natalii tego było już za dużo. Wciągnęła gwałtownie powietrze i jednocześnie poczuła, jak gorąco rozchodzi się w niej, wylewając się plamami na skórze dekoltu.

— Przypominam ci, że jestem w ciąży! — Zaczęła, ale Maciek jej przerwał.

— Wszyscy wokół o tym wiedzą…

— Jak możesz tak mówić?! Nie żyję tylko pracą, chcę też zadbać o siebie, na co zupełnie nie mam czasu!

— Zarzucasz mi, że wróciłem do szkoleń, abyśmy nie zadłużyli się na śmierć i żeby t w o j a restauracja nadal funkcjonowała? — Maciek trzymał nerwy na wodzy, ale każdy stojący z boku widziałby, jak bardzo musiał się pilnować, żeby nie wybuchnąć.

— Nie, nie zarzucam ci tego, jestem ci za to wdzięczna. — Natalia trochę zeszła z tonu, choć nerwy wciąż ją trzymały. — Ale nie czuję z twojej strony wsparcia. Ani w kwestii restauracji, ani w kwestii ciąży. Na żadnej wizycie u ginekologa nie byłeś ze mną. To, jak rozwija się nasza córka, widzę sama. Zdajesz sobie sprawę, jak jest mi przykro? — Głos Natalii lekko się załamał, dlatego przerwała i zaczerpnęła więcej powietrza, aby wyciszyć emocje.

— Wystarczyło powiedzieć mi o tym wcześniej, że w ogóle jest taka możliwość, bo dotąd byłem przekonany, że do ginekologa kobiety chodzą same… — Powiedział zimnym tonem, wstał i skierował się do wiatrołapu.

Natalia słyszała, jak szybko założył buty, zarzucił na siebie kurtkę i wyszedł, trzaskając drzwiami. Głośny dźwięk wyciągnął babcię z jej pokoju. Jej mina nie wróżyła nic dobrego. Choć Natalia lubiła staruszkę, teraz czuła od niej chłód. Poruszyła się niepewnie, nie spuszczając jej z oczu.

— Naprawdę się zmieniłaś, Natko — rzekła cicho babcia. — Stałaś się w ostatnim czasie bardzo nieprzewidywalna.

Te kilka słów wystarczyło, żeby młoda kobieta poczuła mocny ucisk w sercu. Babcia wróciła do swojego pokoju, Natalia natomiast, łykając łzy, które potoczyły się po jej policzkach, skierowała się do swojego pokoju. Pragnęła położyć się i zasnąć. W tej chwili nawet nie chciała się obudzić…

Na szafce nocnej zabrzęczał telefon, sygnalizując nadejście smsa. Natalia sięgnęła po niego, wyciągając jedynie rękę. Z niechęcią włączyła komórkę, ale kiedy ujrzała imię Kasi ze szkoły rodzenia, od razu usiadła i przeczytała wiadomość.

„Nudzisz się? ;) Może wpadniesz do mnie na bezkofeinową kawę z bitą śmietaną i korzenną posypką? ;)”

Natalia poczuła, jak jej usta rozszerzają się w szerokim uśmiechu. Ani przez moment się nie wahała. W to niedzielne popołudnie w restauracji szefowała Wiktoria. Oboje z Maćkiem ustalili, że czas dać jej przestrzeń, aby mogła się sprawdzić. W niedziele wieczorami klientów nie pojawiało się dużo, był to więc idealny czas na taki eksperyment.

Tego ranka Natalia chodziła po domu mocno zestresowana. Maćka nie było. Pojechał do Wrocławia, podobno na zakupy, ale w rzeczywistości chciał być blisko, w razie gdyby Wiktoria potrzebowała natychmiastowej pomocy.

Menadżerka jednak ani razu nie zadzwoniła ani nie napisała z prośbą o pomoc. To nie uspokoiło Natalii, lecz raczej wywołało w niej dodatkowy stres. Dwa razy więc zadzwoniła do Wiktorii, ale słysząc jej uśmiechnięty głos, pełen spokoju, odetchnęła z ulgą.

Wtedy jednak pojawił się Maciek, a wraz z nim kłopoty i kłótnia, która wykończyła Natalię psychicznie. Ponieważ i tak nie planowała jechać do restauracji, postanowiła ten wieczór spędzić z Kasią.

„Jak mogłabym odmówić takim pysznościom??:D Napisz mi adres, będę za pół godziny.”

Wygramoliła się z łóżka i spojrzała na siebie w lustrze. Skrzywiła się na ten widok. Rozmazany makijaż wymagał ewidentnej poprawy, pszeniczne włosy także. W domu nosiła luźne wygodne ubranie, w którym nie wyszłaby jednak na dwór, pomijając fakt, że końcówka stycznia mocno straszyła zimą. Koniecznie musiała się przebrać.

W szafie wisiało sporo sukienek, ale Natalia zdecydowała się na praktyczniejsze o tej porze roku jeansy w kolorze indygo z pasem dla ciężarnych. Do tego włożyła cienki biały sweterek, a na niego wełnianą, ciepłą tunikę, sięgającą połowy ud. Bez wątpienia nie zmarznie.

Szybko ogarnęła włosy i spięła je w luźny kok, po czym zmyła makijaż. Trzeba go było nałożyć na nowo. Natalia nie malowała się agresywnie, raczej podkreślała swoją naturalną urodę blondynki. Wygładzający krem, tusz do rzęs i błyszczyk były jednak elementem koniecznym.

Uśmiechnęła się do siebie. Choć podkrążone oczy wydawały się grać pierwsze skrzypce, poczuła się odrobinę lepiej.

— Zawsze coś… — Szepnęła do siebie i zeszła na dół.

Babcia robiła sobie herbatę. Widząc Natalię, zmarszczyła brwi.

— Wychodzisz gdzieś, Natka? — Zapytała z niepokojem.

— Tak, do koleżanki, o której ci opowiadałam. Tej z Urazu.

Natalia chwyciła swoją torebkę i skierowała się do wiatrołapu.

— Będę za jakieś dwie godzinki. Jakbyś czegoś potrzebowała, babciu, dzwoń.

— Dobrze…

Staruszka patrzyła na zmęczoną postać Natalii i po raz pierwszy pomyślała, że przyda się tej zapracowanej dziewczynie taka odskocznia. Postanowiła nie stwarzać powodów do ściągania jej z powrotem do domu.

Natalia z uśmiechem podjechała pod dom Kasi. Nie było to daleko. Uraz znajdował się nieopodal Wołowa, więc w ciągu kilkunastu minut była na miejscu.

Przez chwilę siedziała w aucie, podziwiając otoczenie.

Dom rzeczywiście przypominał nieco skansen. Odrestaurowanie go musiało kosztować dużo pieniędzy i dużo energii. Tego nie robi się ot tak. To musi być pasja i zarówno Kasia, jak i jej mąż musieli ją w sobie czuć.

Dom pomalowano na odcienie szarości oraz szarego niebieskiego. Aby znaleźć się w środku, należało najpierw wejść na werandę z białą balustradą. Obejmowała ona drzwi wejściowe oraz dwa okna po obu jego stronach, przyozdobione okiennicami w odcieniu ciemniejszego brudnego błękitu. Pozostałe dwa okna po obu stronach werandy wychodziły bezpośrednio na ogród przed domem, gdzie paliły się uroczo lampy ogrodowe.

Sprawiało to nierealne wrażenie, jakby ujrzała kadr z baśni, a nie skrawek realnego życia.

Uważnie przyjrzała się domkowi. Dach wyłożony był szarymi dachówkami. Wychodziły z niego równomiernie ułożone trzy okna wykuszowe z okiennicami. Przed domem rozciągał się naturalnie prowadzony ogród, rodem z czasów prababć, który Natalię chwycił za serce. Drzewa owocowe z pobielanymi nóżkami, krzewy tworzące schronienie dla potencjalnych zwierzątek. Był nawet kącik na zioła i warzywa. Na niskich pieńkach stały doniczki.

Natalia zapragnęła stworzyć takie naturalne miejsce w swoim ogrodzie przy restauracji, jak tylko nadejdzie wiosna. Na parapetach domu Kasi stały puste doniczki, które w sezonie zapewne czerwieniły się pelargoniami. Innych kwiatów Natalia nie wyobrażała sobie w tym miejscu. W swoim ogrodzie także posadzi pelargonie.

W drzwiach pojawiła się Kasia. Pomachała do koleżanki, zachęcając ją do wejścia, więc Natalia szybko, w miarę swoich możliwości, wysiadła z auta i skierowała się do domu. Wyłożona płaskimi kamieniami ścieżka jeszcze bardziej rozczuliła Natalię.

— Ależ piękny masz ten dom! — Zachwyciła się i uścisnęła koleżankę, kulącą się nieco z zimna, bo narzuciła na siebie jedynie długi wełniany kardigan, na dłuższą metę nie chroniący od mrozu.

— Kocham go bardzo. Jest spełnieniem moich marzeń.

Kasia uśmiechnęła się szeroko do koleżanki i wzięła od niej płaszcz, po czym powiesiła go w solidnej szafie w starym stylu. Każdy szczegół w tym domu był dopracowany. Nic nie znalazło się tutaj przypadkiem. Natalia rozglądała się wokół z ogromnym zainteresowaniem. Białe ściany gdzieniegdzie poprzecinane były belkami o kremowym odcieniu brązu. Wszystkie meble także wykonane zostały z podobnego drewna. Naturalne kwiaty, dekoracyjne elementy drewniane dopełniały wnętrza.

Natalia była zachwycona. Dokładnie w takim stylu wyobrażała sobie wnętrze o dobrej energii. W podobnych klimatach zresztą urządzona była jej restauracja. Kiedy wspomniała o tym Kasi, ta była wręcz zachwycona.

— Czuję, że spotkałam bratnią duszę! — Roześmiała się, wchodząc z Natalią do salonu. — Spodziewaj się mnie w niedługim czasie w swojej restauracji.

— Zapraszam! Tymczasem przyniosłam kawałek ciasta, dziś upieczony. — Natalia wyciągnęła dłonie ze schludnie zapakowaną paczuszką.

— Super! Ja też coś upiekłam, ale nie jestem w tym zbyt dobra — roześmiała się radośnie Kasia i wzięła paczkę od przybyłej.

— Za to na pewno robisz genialną kawę! — Odpowiedziała na to Natalia z szerokim uśmiechem.

Jakże inaczej czuła się tutaj, poza własnym domem i mieszkającymi w nim negatywnymi emocjami, które wyczuwało się od progu! Miała wrażenie, jakby nagle odżywała, jakby na nowo budziła się w niej ta iskierka energii, która wypełniała kiedyś każdą komórkę jej życia.

Chciałaby wrócić z nią do domu, jednak tam czekał na nią naburmuszony mąż i zniesmaczona sytuacją małżonków babcia. Wystarczyło, aby przekroczyła próg domu staruszki, by ogarnęło ją znużenie i apatia.

Mimo to nie chciała teraz zaprzątać tym sobie głowie. Pragnęła czerpać z tego pięknego energetycznie miejsca. Uśmiechnęła się szeroko do koleżanki.

— Zostawię cię na chwilkę i pokroję ciasto. Zaprosiłam też swoją przyjaciółkę, ciężarną — roześmiała się Kasia. — Ale to dopiero dziesiąty tydzień, więc nie kwalifikowała się do szkoły rodzenia. Chciałabym jednak, abyście się poznały.

— Bardzo chętnie poznam twoją przyjaciółkę — rzekła Natalia i drgnęła, zauważając kątem oka przemieszczającą się po przedpokoju postać, która wydała się jej znajoma.

Serce odrobinę jej przyspieszyło, a nogi nieco odmówiły posłuszeństwa i stały się tak miękkie, jakby dopiero rozpoczęto proces ich formowania. Momentalnie zrobiło się jej gorąco.

Tylko jedna osoba mogła wywołać w niej takie emocje…

Tyle że nie widziała się z nią od czasów ukończenia liceum, do którego razem chodzili, i było bardzo mało prawdopodobne, by spotkała ją po tych kilku latach.

A jednak Kasia zawołała nagle:

— Daniel, chodź, poznasz moją nową koleżankę, tą ze szkoły rodzenia!

Natalia miała wrażenie, że wszystko działo się w zwolnionym tempie. Te ciemne oczy rozpoznałaby wszędzie… Nawet fryzury nie zmienił, wciąż obcinał swoje ciemne włosy tak samo krótko. Przybyło mu jedynie kilka zmarszczek na twarzy, ale kiedy szedł w ich kierunku, nawet chód miał taki sam.

Jego oczy wyrażały coraz większe zdumienie, a brwi coraz mocniej unosiły się w geście zaskoczenia. Wysoki, potężny mężczyzna był równie zdumiony tym spotkaniem, co Natalia, która z każdym jego krokiem pociła się coraz bardziej.

— Natalia…? — Usłyszała jego, zapomniany już dawno, głos.

Podobno brzmienie głosu zapominamy najszybciej… Najwolniej natomiast zapach i teraz wydobył on całą gamę wspomnień, które Natalia już dawno pogrzebała głęboko w swoim sercu.

— Daniel…? — Wyszeptała równie zaskoczonym tonem.

Kasia spoglądała na oboje, nie do końca rozumiejąc, co się właśnie zadziało.

— Znacie się…? — Zapytała zaskoczona.

— Chodziliśmy do jednego liceum — wyjaśnił natychmiast Daniel, po czym zerknął na Natalię.

— Tak, właśnie… — Odpowiedziała tylko blondynka i poczuła, jakby grunt usunął się jej spod nóg.

— Ale niespodzianka! — Roześmiała się Kasia. — Jaki ten świat mały!

Natalia i Daniel pokiwali tylko głowami, uśmiechając się niepewnie. Zerkali to na siebie, to na Kasię nie do końca wiedząc, jak zareagować. Na szczęście nagle zadzwonił dzwonek do drzwi.

— O, to pewnie moja przyjaciółka! — Kasia pobiegła do wiatrołapu, zostawiając koleżankę i męża samych.

Daniel spojrzał na Natalię i rzekł przyciszonym tonem.

— Rzeczywiście niespodzianka…

Natalia lekko się roześmiała, nieco z przymusem. Z chęcią zapadłaby się pod ziemię, ale niestety solidna dębowa podłoga nie umożliwiała jej tego.

— Myślałem, że więcej cię nie zobaczę…

— A tu proszę, wyrastam prawie spod ziemi — zawołała nerwowo.

— Mam do ciebie prośbę, abyś nie mówiła Kasi o… nas. — Daniel nieco ściszył głos, na co Natalia zmarszczyła brwi.

— Przecież to było dawno temu… — Zaczęła, ale on jej przerwał:

— Wiem, ale wolę okrojoną wersję, bez szczegółów. Chodziliśmy do jednej szkoły i to wystarczy.

— Ok, jak wolisz. — Natalia lekko zacisnęła usta.

Nagle poczuła się tutaj niekomfortowo. Gdyby wiedziała, że spotka w tym miejscu swoją dawną miłość, pewnie nie zdecydowałaby się na tę wizytę. Po prostu zaprosiłaby Kasię do siebie. Daniel, na szczęście, zostawił dziewczyny same, ale Natalia do końca swojego pobytu u koleżanki nie mogła skupić się na wizycie.

— Mmmm… Cudowne ciasto… — Rozpływały się dziewczyny, na co Natalia jedynie się uśmiechała…

Rozdział 12

Kiedy Róża podjechała pod dom Artura i z radością, z kotkiem w transporterku pod pachą, podbiegła pod dom, usłyszała, dobiegający ze środka, wesoły śmiech. Zatrzymała się gwałtownie na pierwszym schodku, prowadzącym na niewielką werandę, a w jej głowie zaczęły krążyć różne myśli.

Tego ranka rozmawiała z Arturem, który podobnie, jak ona, szukał pretekstu, aby się z nią spotkać. Ostatecznie ustalili, że jeszcze tego dnia Róża odwiedzi go z kotkiem, którego trzeba było zaszczepić i wysterylizować, a ponieważ koteczka przedwczoraj dostała ruję, był to idealny moment.

Artur wiedział, że przyjedzie do niego, a mimo to zaprosił do swojego domu jakąś kobietę. Róża przełknęła z trudem swoją gorycz i poczuła, jak opadły jej ramiona. A może ta kobieta sama się wprosiła? Tylko dlaczego tak świetnie się ze sobą bawili? Może Artur chciał jej przedstawić wreszcie swoją dziewczynę, która skądś wróciła i dlatego wcześniej nie miała okazji jej poznać?

Rozejrzała się po okolicy, którą tak ukochała. Wszędzie niczym nieskażony śnieg, gdzieniegdzie naznaczony śladami łap lisów. Po drugiej stronie ulicy, tam, gdzie zwykle parkowała, rozciągał się las, pełen bogactw fauny, pomimo zimowej pory.

Róża oczami wyobraźni wielokrotnie widziała siebie spacerującą wiosną i latem po tym lesie. Musiało tam być naprawdę pięknie…

Westchnęła i zrobiła krok do tyłu, wtedy właśnie drzwi wejściowe do domu otworzyły się, a w progu stanął Artur. Wyszedł, aby wziąć z werandy jakieś pudełko. Róża zatrzymała się, a Artur uniósł brwi, zaskoczony.

— O, już jesteś! — Zawołał. — Zapraszam — wskazał dłonią wnętrze domu.

— Tak… Trochę szybciej udało mi się zebrać… — Wyjaśniła, po czym w duchu skarciła siebie, że przecież nie musiała mu się tłumaczyć.

Weszła powoli ponownie na schodki, mocno ściskając transporterek.

— To dobrze, będziemy mieć więcej czasu na rozmowy — Artur posłał jej szeroki uśmiech, jakby rzeczywiście ucieszyła go ta wiadomość.

Nieco zbiło ją to z tropu i nieświadomie nałożyła na siebie ochronny płaszcz, żeby przypadkiem nie doznać kolejnego rozczarowania. Powoli weszła do środka, mijając Artura, który przytrzymywał jej drzwi z uśmiechem. Róża, zaraz po tym, jak przekroczyła próg, stanęła niepewna, co powinna dalej zrobić. Artur odebrał jej transporterek, cmoknął ją w policzek i jak gdyby nigdy nic polecił, by się rozebrała, bo w domu rozpalony był kominek.

Wykonywała te czynności mechanicznie, słuchając dobiegającego z góry kobiecego głosu. Róża domyślała się, że towarzyszka Artura właśnie rozmawiała przez telefon. Postanowiła ją zignorować i zwyczajnie zobaczy, jak wybrnie z tego Artur.

— To drugi dzień rui, więc jeśli masz dziś czas, to możemy ją wysterylizować — weszła powoli do części salonowej.

Mężczyzna oglądał właśnie kotkę z każdej strony, jakby zabieg miał się zacząć lada moment. Spojrzał na nią lekko nieprzytomnie i rzucił tylko:

— Tak, umawialiśmy się, że dziś będzie wysterylizowana — a potem ponownie wrócił uwagą do kotki. — Jest gotowa, niedługo będziemy mogli pojechać do kliniki. — Artur posłał Róży radosny uśmiech i wstał z klęczek.

Włożył kotkę do transporterka, aby nie zapodziała im się w międzyczasie, i podszedł do Róży, lekko marszcząc brwi.

— Wszystko w porządku? — Zapytał i schował dłonie do kieszeni jeansów.

— Tak, jak najbardziej! — Zawołała Róża, bo co miała powiedzieć?

— Cześć, kochana! — Usłyszała nagle głos z góry i tupot bosych stóp.

Odwróciła się w stronę zbiegającej po schodach kobiety, która zaraz pojawiła się tuż przed nią. Uśmiechnęła się szeroko i wyciągnęła ramiona.

— Jak dobrze znowu cię widzieć! — Ciągnęła przybyła. — Twój obraz wisi w mojej sypialni naprzeciwko mojego łóżka i kiedy tylko się budzę, widzę go i od razu myślę o tobie!

Róża zmarszczyła brwi, po czym roześmiała się.

— Ela…? — Zapytała niepewnie.

— A myślałaś, że kto? — Siostra Artura wybuchła śmiechem. — Tak, wiem, wtedy byłam okutana ubraniami jak astronauta, więc trudno było rozpoznać jakąkolwiek postać pod tymi fałdami ubrań — śmiała się.

Róża także się zaśmiała, ale zaraz ucichła z obawy, że ktoś usłyszał dźwięk uderzenia o podłogę kamienia, który spadł z jej serca.

— Rzeczywiście cię nie rozpoznałam… — Potwierdziła i uściskała siostrę Artura.

Młoda dziewczyna o jasnych włosach i błękitnych oczach była drobną istotą, czego zupełnie nie było widać podczas jarmarku. Róża, tak jak wówczas przypuszczała, w życiu nie rozpoznałaby Eli na ulicy bez tamtejszego ubrania.

— Dobra, ja znikam, a wy zajmujcie się koteczką — odezwała się Ela, podchodząc do kontenera. — Jaka słodka śnieżna kula! — Zachwyciła się kotkiem i wsunęła dłoń do środka, aby ją pogłaskać. — Ale ci się kotek trafił! — Odwróciła się z zachwytem w stronę Róży, która już całkiem wyluzowana, usiadła tuż obok na sofie.

— Fakt, śliczna jest — przyznała z radością.

— Podobno zwierzęta same wybierają sobie opiekunów — wtrącił Artur i odprowadził siostrę do drzwi.

— A to nie dzieci wybierają sobie rodziców? — Roześmiała się Ela i nałożyła swoją wielką czapkę na złociste włosy.

— Tak? Nie słyszałam o tej teorii — wtrąciła Róża, marszcząc brwi.

— Podobno tak jest, że dusza sama sobie wybiera rodzinę, w której ma się rozwijać — wyjaśnił Artur z uśmiechem. — Ale nie wiem, na ile to prawda — roześmiał się. — Trzeba by było zapytać twoją przyjaciółkę — puścił jej oczko.

— Też o tym pomyślałam — przyznała Róża z uśmiechem.

— A to ktoś, kto zajmuje się duszami? — Zainteresowała się Ela.

— Między innymi — Róża uśmiechnęła się do niej. — Któregoś dnia ci opowiem.

— Z chęcią, to powodzenia podczas zabiegu! — Zawołała i wyszła na mróz, zarzucając na głowę kaptur.

Artur odwrócił się do Róży.

— To jak, zbieramy się do kliniki? — Zapytał, na co ona od razu przytaknęła.

Chciała mieć to za sobą, raczej nie spodziewała się po tej operacji czegoś przyjemnego. Kiedy jechali do kliniki, Róża zmarszczyła brwi. To, co działo się z nią, gdy przybyła do domu Artura, było tak zaskakujące, że do tej pory nie mogła wyjść z oszołomienia.

Zazdrość, jaka ją ogarnęła, niemal zawładnęła jej ciałem. Spięła i odsunęła emocjonalnie, a jednocześnie ciągnęła w stronę Artura za pomocą niewidzialnej nici. Róża odnosiła wrażenie, jakby dwie siły rozszarpywały ją od środka — ta, która spinała jej serce, niczym wielka dłoń zaciskająca palce na tym wrażliwym mięśniu, oraz ta, która rwała się do niego z ogromną dawką złocistej łuny.

To było trudne. Zamiast ją wyciszać, wzbudzało wewnętrzny chaos, który objawiał się też fizycznie. Róża dawno już nie czuła wewnątrz siebie takiej walki. Spojrzała na swoje dłonie — trzęsły się, jakby była na odwyku. Dobrze, że mocno je ze sobą ściskała, dzięki temu nie było to aż tak widoczne.

A jednak emanowała zaburzoną energią, bo Artur co chwilę na nią zerkał, lekko zaniepokojony.

— Wszystko dobrze? Nie stresuj się, to rutynowy zabieg — zapewniał.

Róża uśmiechnęła się. Gdyby tylko o to chodziło!

— Wierzę, że jesteś dobrym specjalistą — rzekła, na co on się roześmiał.

Mała klinika mieściła się w Bagnie, ale ponieważ po zabiegu kotka potrzebowała ciepła i spokoju, wygodniej było zabrać ją do domu w aucie. Róża bardzo chciała być obecna przy operacji. Zapewniała weterynarza, że krew nie jest dla niej niczym strasznym i faktycznie nie zawadzała, a wręcz chwilami okazała się pomocna, mimo że towarzyszył im przy zabiegu jeszcze jeden weterynarz, kolega z okolicy.

Gdy zapakowali nieprzytomną kotkę do kontenerka i skierowali się do auta, Artur ciągnął.

Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.
E-book
za 28.35
drukowana A5
za 53.38
drukowana A5
Kolorowa
za 81.53