PAŹDZIERNIK
Rozdział 1
— Co za szalony dzień! — powiedziała do siebie Natalia i stanęła na środku restauracji, podpierając dłonie na biodrach.
Miała na sobie dopasowaną błękitną sukienkę z gładkiego materiału, kupioną specjalnie na ten dzień, chociaż ostatnio im się nie przelewało. Jasne włosy, zawsze pięknie wypielęgnowane, rozsypywały się na jej ramionach. Dużo czasu dziś spędziła w łazience, aby uzyskać zdrowy efekt. To był ważny dzień. Czuła to całym swoim ciałem. Zmęczonym okropnie…
Była żoną Maćka już dwa miesiące, a mimo to odnosiła wrażenie, że z każdym dniem była coraz bardziej zmęczona.
— Minie trzeci miesiąc ciąży, to odzyskasz siły — zapewniała jedna z pracownic w jej restauracji, która odchowała już trójkę dzieci, ale Natalia w tej chwili nie bardzo w to wierzyła.
Tak naprawdę liczyło się tylko tu i teraz. To, co będzie za miesiąc, to były zbyt odległe sprawy, by potrafiła się na nich skupić. A tego dnia miało się wydarzyć w jej życiu ponownie coś wielkiego, coś, co diametralnie je zmieni, a ona wierzyła, że na lepsze.
Dziś otwierali swoją restaurację z kącikiem kawiarnianym. Wiele miesięcy wyrzeczeń w końcu ziściło się w tym oto miejscu, przestronnym i przygotowanym na tłumy. Kiedy tylko Natalia zobaczyła ten teren, wiedziała, że właśnie tutaj powstanie ich wymarzone miejsce na ziemi. Projekt powstał tak szybko, że mogłaby podejrzewać Selenę o jakieś czary, ale nigdy z nią na ten temat nie rozmawiała. Przyjęła, że to jest jej czas i że powinna kuć żelazo, póki gorące.
O odpowiedni Public Relations zadbała już Maja, przyjaciółka Natalii, pracująca w pobliskiej redakcji jako redaktor naczelna dodatku dla kobiet. Natalia jedynie słyszała o PR na kursie, na którym poznała Maćka, szczegółami jednak nigdy nie miała okazji się zainteresować. Maja sama się zaoferowała z pomocą, jak tylko dowiedziała się o restauracji. Natalia była jej bardzo wdzięczna, potrzebowała dodatkowego wsparcia i miała poczucie, że Bóg dał jej ten czas właśnie teraz, zsyłając jej dobre okoliczności i dobrych ludzi.
Podczas przygotowań do otwarcia restauracji Natalia i Maja w czasie licznych spotkań ustalały wszelkie zadania, mające na celu wypromowanie „Czasu na Cappuccino” jako jednego z nielicznych punktów gastronomicznych, oddających urok i niepowtarzalny klimat Woch. Wypisywały wszystkie dobre i mocne strony restauracji, by je wzmocnić najbardziej, jak się da, bo w tym wszystkim zawsze chodziło o to, by klient wychodził zadowolony i miał ochotę wracać.
— Klient nasz pan, pamiętaj o tym — przypominała Maja podczas każdego ze spotkań.
I w związku z tym Natalia i Maciej zatrudnili prawdziwego włoskiego kucharza, by goście mogli naprawdę poznać smak włoskich potraw. Maja podsunęła też pomysł, by nie tylko używać makaronu z pszenicy durum, ale i bezglutenowe, aby klient mógł zdecydować, który rodzaj makaronu preferuje. W dzisiejszych czasach ludzie dbają o jakość, a mając do wyboru spożywanie zdrowego lub zdrowszego makaronu, będą w pełni usatysfakcjonowani. Natalia podeszła do tego entuzjastycznie i od razu wpisała to na listę zadań.
Lista ta powiększała się co spotkanie, ale jednocześnie na każdym z nich wykreślała jakiś punkt, który został już dopracowany i zrealizowany. Nie miały czasu na pogaduszki o głupotach, mimo że spotykały się w porze lunchu Mai, która w czasie spotkań jednocześnie jadła posiłek i opracowywała z blondynką najważniejsze punkty, zmierzające ku zadowoleniu klienta.
— Pamiętaj, żeby każdy z pracowników traktował klienta jak VIP-a — ciągnęła Maja podczas któregoś ze spotkań. — Uśmiech, miłe słowo, profesjonalizm. Tym ujmuje się człowieka. Twój sukces będzie zależał od zadowolenia klienta.
— Ale jak mogę sprawdzić, czy klient był zadowolony? — dopytywała się Natalia, siedząc nad niezliczoną liczbą kartek i trzymając długopis w pogotowiu.
— Możesz na stronie internetowej stworzyć ankietę badającą zadowolenie i taką, która daje możliwość klientom zasugerowania, co można zmienić na korzyść. Będziesz miała pogląd, gdzie tkwi problem w razie czego. Możesz też to wszystko ująć w jednej ankiecie. Twój wybór. Poza tym są różne fora, z których na pewno dowiesz się prawdy, co o twojej restauracji mówią inni.
Natalii głowa robiła się coraz bardziej kwadratowa, gdy słuchała wywodów Mai na temat punktów, które powinna wziąć pod uwagę, by zadowolić swojego gościa — że musi być zadowolony z serwowanych dań; że powinien mieć możliwość zamówienia dania przez Internet lub telefon; że ważne jest, aby telefony były odbierane w miarę szybko, a już na pewno nie ignorowane; że gość siedzący przy stoliku powinien być natychmiast obsłużony lub od razu powinien dostać kartę dań, a kelnerzy powinni umieć odpowiedzieć na każde pytanie gościa (w związku z tym Natalia jeszcze przed oficjalnym otwarciem restauracji zwołała zebranie z kelnerami i kucharzem oraz jego włoskimi pomocnikami, by omówić każde danie ze sporządzonej jakiś czas temu karty dań).
Dowiedziała się, że każdy musi być pewien tego, co mówi, bo dobrze i fachowo obsłużony klient to zadowolony klient; że musi dbać o wizerunek zewnętrzny personelu, w związku z czym krzykliwe paznokcie czy gotycki makijaż były wykluczone, a każdy pracownik powinien mieć firmowe, neutralne ubranie (Natalia zapisała sobie, by porozmawiać ze znajomą krawcową o propozycji ubrań dla poszczególnych grup pracowników z logo firmy); że uśmiech i uprzejmość nic nie kosztują, a dużo mogą zdziałać.
W związku z działaniami PR Maja przekazała Natalii jedno kluczowe zdanie:
— Do well and say about it. To kwintesencja tego, co robimy.
I tą kwestią głównie zajęła się Maja, opisując w swojej gazecie plany otwarcia lokalu na konkretny dzień, wychwalając pomysł, sugerując, że znajdą się na otwarciu sławy telewizji i nie tylko. Nie było to kłamstwem, a jedynie naciągniętą prawdą, bo w rzeczywistości zaprosiła mniej sławnych celebrytów z obietnicą upublicznienia ich u siebie w gazecie i zaserwowania wszystkiego na koszt redakcji. Dysponowała pewną pulą pieniędzy na tego okazje, dlatego nie miała skrupułów, aby wykorzystać je właśnie teraz.
Ogłosiła otwarcie restauracji na różnych stronach internetowych i nakazała Natalii wydrukowanie ulotek z tą informacją oraz zatrudnienie jakiegoś studenta lub dwóch, którzy mieliby te ulotki porozdawać, a także popowieszać na różnych słupach i ścianach w newralgicznych punktach Wrocławia.
Nad dopracowaniem PR-u Maja siedziała kilka dni w tej porze lunchu, gdy nie spotykała się z Natalią. Było tak dużo punktów do opracowania, że godzina w zupełności nie wystarczyła.
I dzięki tym wszystkim działaniom na dzień otwarcia restauracji wszystko wydawało się zapięte na ostatni guzik.
Zbliżała się godzina „zero”, kiedy drzwi wejściowe zaproszą do środka gości, a Maćka wciąż nie było. Natalia z niepokojem co jakiś czas sprawdzała parking przez duże okno, ale ciągle pozostawał pusty. Została zdana na siebie i ich pracowników.
— Natalia, brakuje sztućców! — z zaplecza wybiegła kelnerka, młoda dziewczyna o wielkich oczach.
— Jak to brakuje?! — zawołała Natalia z przerażeniem i podbiegła do niej.
— Były jeszcze niedawno, ale teraz brakuje! Sprawdzałam cztery razy! — załkała dziewczyna i obie skierowały się na zaplecze do kuchni.
Natalię nagle opuściły siły. Poczuła się jak napompowany balon, który właśnie został przekłuty. Już miała katastroficzną wizję porażki w pierwszym dniu otwarcia restauracji. Z takim początkiem przecież nic nie mogło się udać! Dokładnie tak samo, jak zepsuty poniedziałek psujący cały tydzień… Tak… Dziś właśnie był poniedziałek. Pięknie. Natalia załamała się już zupełnie i nawet odnalezione sztućce nie poprawiły jej pesymistycznego nastroju, który wpił się w jej skórę jak rzep w psi ogon.
Zadzwoniła do Maćka, ale nie odebrał. Najprawdopodobniej siedział w samochodzie i właśnie do niej jechał, ale pewności mieć nie mogła.
W ogóle wszystkiego była coraz mniej pewna.
Na parking zajechało jakieś auto. Miała pojawić się najbliższa rodzina oraz kilkoro przyjaciół, by uczcić ten wielki dzień.
Wyjrzała przez okno i zobaczyła swoją przyjaciółkę, wysiadającą z czerwonej Toyoty Yaris. Selena nie mogła mieć na sobie niczego innego, niż czerwone odcienie. Natalia uśmiechnęła się na ten znajomy widok. Przyjechała do niej, by podtrzymać ją na duchu w tej najważniejszej chwili, jak zawsze. Ciepła, słona łza zakołysała się na jej dolnych powiekach. To właśnie była przyjaźń.
— Cieszę się, że dotarłaś — uściskała czarnowłosą przyjaciółkę. — Myślałam już, że zostanę z tym wszystkim sama.
— Natala, przecież zawsze możesz na mnie liczyć. Skoczę jeszcze do domu przebrać się i przyjeżdżam do was — Selena pobłażliwie uśmiechnęła się. — A gdzie Maciek?
— No, właśnie, Maćka nie ma — blondynka załamała ręce.
— Spokojnie, ma jeszcze czas — Selena położyła dłoń na jej ramieniu. — Nie denerwuj się, bo to niewskazane w twoim stanie.
— Nie potrafię, wiesz o tym — rozłożyła ręce Natalia.
— Wiem — roześmiała się Selena i poprowadziła przyjaciółkę do pierwszego krzesła w ciepłym odcieniu szarości. — Usiądź i nie przejmuj się tak. Jakby co, dasz radę bez Maćka. Ja mogę ci pomóc, jeśli mi powiesz, co mam robić.
— Właściwie tylko być — stwierdziła Natalia. — Mam ekipę. Na razie skromną, ale kiedy staniemy na nogi, finansowo oczywiście, to zatrudnimy większą grupę.
— No, to jestem — Selena rozłożyła ręce i roześmiała się, jak zwykle chętna do pomocy Natalii. — Zaraz przyjdę.
Podeszła do drzwi prowadzących do kuchni i zapukała. Pracownicy znali ją, wpadała tu często podczas budowania i dekorowania restauracji, więc nie musiała się nawet przedstawiać. Poprosiła o herbatę z melisą dla ich szefowej i wróciła na miejsce.
— Jak myślisz, uda się? — zapytała Natalia; to wszystko było ponad jej siły, a na dodatek zaczął boleć ją brzuch.
— Zobaczysz, uda się. Wszystko zależy od nastawienia. Pamiętaj, po co właściwie powstało to miejsce.
— Masz rację — przytaknęła Natalia, ale mars z jej czoła nie zniknął, a pełne na co dzień usta wciąż były zaciśnięte w prostą kreskę.
Po chwili do środka wszedł Maciej, zdyszany i przegrzany od ogrzewania samochodowego.
— Jezu, ale ziąb na dworze! — zawołał od wejścia, ściskając poły bluzy polarowej, pod którą do ciała przylegała koszula w kolorze ecru.
— Gdzie byłeś? — zapytała Natalia z wyrzutem, ale Selena położyła dłoń na jej dłoni, sugerując, by dała sobie spokój.
— Korki — wyjaśnił Maciej i zdjął bluzę, po czym przywitał się cmoknięciem z przyjaciółką żony. — Myślałem, że nie dojadę.
— Prosiłam cię, żebyś skończył z prowadzeniem szkoleń — Natalia pokręciła głową. — W ogóle mnie nie słuchasz.
— Słucham cię, ale musiałem to jakoś zakończyć — Maciek usiadł na trzecim krześle przy ich stoliku. — Uzgodniliśmy, że zakończę te kursy, które trwają i odejdę.
— Ale, Maciek, ja potrzebuję cię tutaj teraz! — Natalia w panice rozejrzała się wokół, po czym spojrzała na zegarek, by mieć czas pod kontrolą. — Nie możesz zostawiać mnie tu samej!
— Natka, będę przy tobie — przekonywał mężczyzna, prawą rękę przesunąwszy po włosach, jakby ten gest miał przekonać ją do jego słów. — Mam zaległe grupy, powoli kończą się kursy, a pomiędzy nimi będę z tobą.
Natalia pokiwała głową z rezygnacją. Nie tak to wszystko miało wyglądać, ale mimo tego, jak bardzo Maciej zjednoczył się z jej marzeniem posiadania takiego miejsca, jakie w końcu oboje stworzyli, tak naprawdę to wciąż było tylko jej marzenie.
Przekręciła zamek w szklanych drzwiach wejściowych, zapraszając ewentualnych gości i poddała się losowi. Zrobiła wszystko, co mogła zrobić. Zareklamowała swoją oazę w gazecie Mai, zleciła założenie strony internetowej. Ogłosiła restaurację na wielu stronach, promujących tego typu miejsca. Wystarczyło czekać na efekty.
— Boję się, że to będzie klapa — opadła bez sił na oparcie krzesła.
— Jeśli będziesz tak myśleć, to rzeczywiście będzie — sucho stwierdziła Selena, na co Natalia zareagowała tak, jak zawsze w takiej sytuacji — po prostu zaczęła się śmiać.
— Czasem, jak coś powiesz, to już nie wiem, jak mam się zachować — stwierdziła blondynka, śmiejąc się, ale w środku odczuła kiełkujący zalążek ulgi.
— Ale ma rację — przyznał Maciej. — Pozytywne nastawienie to połowa sukcesu.
— Właśnie — Selena szeroko się uśmiechnęła. — Wiem coś na ten temat, w końcu sama też prowadzę własną działalność.
— Ale ty wierzysz w siebie bardziej niż ja — podsumowała te dywagacje Natalia i zmieniła temat, nie zainteresowawszy się uniesioną pobłażliwie jedną, wyregulowaną brwią Seleny. — Będziecie wieczorem na przyjęciu?
Natalia planowała w dniu otwarcia restauracji pod koniec dnia spotkać się z przyjaciółmi, kiedy o godzinie dwudziestej pierwszej wszyscy goście znikną, a ona zamknie drzwi wejściowe do następnego dnia. Poinformowała o tym pomyśle swoje bliskie koleżanki i każda obiecała pojawić się z partnerem, ale do tej chwili wszystko mogło się zmienić.
— Oczywiście — Selena uśmiechnęła się. — To znaczy ja będę na pewno — dodała szybko. — Marco zniknął gdzieś na cały dzień.
— Aha — Natalia delikatnie uśmiechnęła się pod nosem, pochylając twarz, by jej przyjaciółka tego nie zauważyła.
— Obiecał, że pojawi się tutaj, ale obawiam się, że się spóźni — z kwaśną miną stwierdziła Selena.
— Spokojnie — Natalia uspokoiła ją. — Nikt nie musi być tutaj dokładnie na wyznaczoną godzinę.
Maciej odwrócił plakietkę informującą, że oto restauracja została otwarta. Do środka wdarł się chłodny podmuch październikowego wiatru.
— No, to zaczynamy! — zawołał z uśmiechem i ułożył dłonie na biodrach w pozie gotowej do podjęcia tego ogromnego zadania.
Rozdział 2
— Kochanie, musimy się pospieszyć — Grzegorz uśmiechnął się pod nosem, poprawiając krawat przy dużym lustrze w przedpokoju mieszkania Patrycji.
Blondynka stanęła w progu łazienki i przyjrzała się swojemu mężczyźnie. Dokładnie dwa dni temu została jego narzeczoną i od razu rozpoczęli planowanie ślubu, a to było najcudowniejsze przeżycie w jej życiu, odkąd sięgała pamięcią. Przez te dwa poranki, od kiedy nosiła na swoim palcu serdecznym pierścionek zaręczynowy, budziła się z uśmiechem na twarzy, jakby właśnie osiadła na puchatych chmurach własnego, małego nieba.
— Jestem gotowa, Grzesiu — posłała mu zadziorny uśmiech zakochanej kobiety i podeszła do niego tanecznym krokiem, który zawsze wywoływał w Grzegorzu pożądanie.
Patrycja doskonale zdawała sobie sprawę, jak wyglądała. Założyła tę kusą spódniczkę z premedytacją wiedząc, jaką furorę wywołują jej długie, kształtne nogi. Specjalnie upięła włosy, aby opadały delikatnymi kędziorami na kark, niby niesfornie umykające dzieci. Stała przed lustrem trzy godziny, by uzyskać efekt, jaki w końcu osiągnęła. I była z niego bardzo zadowolona.
— Jesteś przepiękna… — szepnął Grzegorz, pożerając jej bijącą po oczach urodę.
— Wiem, kochanie — Pati roześmiała się.
Oczywiście, wiedziała doskonale, że była piękna, ale tak przyjemnych słów nigdy nie było za wiele. Patrycja nie dopuszczała oczywiście do siebie, że jej uroda mogłaby mieć jakiekolwiek mankamenty, a to owocowało efektem, w jaki sposób była odbierana. Zbierała wszystkie komplementy w złotej szkatułce samodoskonalenia, a kiedy odczuwała ich brak, sięgała do niej i wspominała, napawając się ich prostotą i niesamowitym blaskiem zarazem.
— Co jest w tobie takiego, że kocham cię aż tak bardzo? — Grzegorz objął swoją narzeczoną i przycisnął ją do siebie mocno, spoglądając jej głęboko w oczy.
— Może po prostu mnie sobie wyśniłeś? — zapytała tonem nie oczekującym odpowiedzi, a raczej wskazującym, że było to zdecydowanie stwierdzenie niezaprzeczalnego faktu.
— Może rzeczywiście — roześmiał się mężczyzna, po czym złapał Patrycję za rękę i tłumacząc, że powinni już wychodzić z domu, zabrał ją do swojego auta.
Pati usiadła z gracją na miejscu pasażera i, czekając, aż Grzegorz usiądzie za kierownicą, zaczęła zastanawiać się nad kolejnym punktem zorganizowania wesela. Grzegorz zostawił jej wolną rękę — mogła podejmować wszystkie decyzje sama, nie prosił nawet o możliwość ich zaakceptowania. Pragnął jedynie, by opowiadała mu o swoich pomysłach i w razie, gdyby potrzebowała jego pomocy, dała mu po prostu znać.
Szybko dotarli na miejsce. Już z daleka zauważyli oświetlony budynek i podświetlony olbrzymi szyld „Czas na Cappuccino”.
— O, popatrz! — zawołała Pati. — Coś się tam rozkręca. Ciekawe, czy ktoś z naszej ekipy już przyszedł.
— Nawet jeśli, to my jesteśmy na czas.
— Tylko dzięki tobie, bo ja akurat strasznie się guzdrałam — blondynka posłała mu swój uśmiech numer jeden — zawadiacki uśmiech sugerujący „taka już jestem”.
— Nie omieszkam przyznać ci racji, skarbie, bo rzeczywiście, gdybym cię nie poganiał, spędziłabyś przed lustrem cały wieczór — Grzegorz uśmiechnął się ciepło do swojej narzeczonej.
— Jak będziemy mieli dom, chciałabym mieć w sypialni toaletkę, przy której będę mogła siedzieć i wygodnie się pomalować — oparła się o oparcie miękkiego siedzenia w aucie Grzegorza, przymknęła oczy i zaczęła marzyć.
Nie rozmawiali wcześniej o tym, jak będzie wyglądało ich życie po ślubie — czy będą mieli własne lokum, czy jednak będą zmuszeni zamieszkać u któregoś z rodziców, ale Patrycja zawsze marzyła o dużym domu z tarasem wychodzącym na mały, przytulny ogródek, gdzie będzie przesiadywała wieczorami i porankami, popijając cappuccino lub wino. Miała nadzieję, że to zdanie, te kilka pozornie nic nie znaczących słów wbije się w umysł Grzegorza, zakorzeni i któregoś dnia wyda dorodne owoce, a ona będzie mogła zrealizować marzenia.
Zrobiła to z premedytacją, zdawała sobie z tego sprawę, jednak nie była w stanie, zanim zostanie oficjalnie żoną tego mężczyzny wyznać mu, że po prostu c h c e zamieszkać w domku i kropka!
Grzegorz nic nie mówił i przez dłuższą chwilę wjeżdżali na parking restauracji w milczeniu, później jednak Patrycja, która uwielbiała mówić, zaczęła opowiadać o tym, co działo się w pracy i w takim wesołym tonie weszli do restauracji Natalii.
Właścicielka „Czasu na Cappuccino” od razu ich zauważyła.
— Och, jak dobrze, że jesteście! — zawołała, idąc szybko w ich kierunku.
Rzadko się zdarzało, by Natalia aż tak emocjonowała się czymkolwiek, musiała zatem mocno przeżywać otwarcie swojej restauracji. Nikogo ze znajomych jeszcze nie było, tylko Marco pomykał czasem za barem.
— Selena nie przyjechała z Marco? — zapytał Grzegorz, obserwując Włocha, doskonale czującego się za barem.
— Nie, wpadła na chwilę i pojechała się przebrać. A Marco chce zrobić Selenie niespodziankę — Natalia uśmiechnęła się promiennie. — W ostatnim czasie narzekała trochę na niego, że nie potrafi znaleźć sobie pracy.
— I ty go zatrudniłaś — Patrycja trochę ironicznie przesunęła wzrok po giętkiej posturze Włocha i podążyła za Natalią, która zaprowadziła swoich pierwszych prywatnych gości do specjalnej loży, gdzie tej nocy mieli się bawić jedynie jej przyjaciele.
Patrycja zauważyła kątem oka kilku mężczyzn z aparatami fotograficznymi, popijających spokojnie cappuccino i rozmawiających z Maćkiem. Stwierdziła, że skoro prasa zainteresowała się otwarciem nowej restauracji, czekał ich wielki sukces.
— Wiesz, on potrzebował pracy, ja pracownika — ciągnęła Natala, wskazując im miejsca, na których mieli usiąść.
— Ale nie chodzi chyba o to, żeby mieć pracownika, ale żeby mieć d o b r e g o pracownika — stwierdził Grzegorz.
— Wydaje się być pracowity — Natalia spojrzała na Marco. — Maciek z nim rozmawiał i taką właśnie decyzję podjął.
Patrycja była innego zdania. Z jej własnych obserwacji wynikało, że Marco mamił otoczenie swoim czarem, uśmiechał się do wszystkich, wyolbrzymiał jakieś wyimaginowane pozytywne cechy, a tak naprawdę był perfidnym oszustem, karmiącym się duszami otaczających go osób. Nie powiedziała tego na głos. I tak nikt by nie wziął jej słów na poważnie sądząc, iż żywiła do niego osobistą urazę. Tylko ona jednak wiedziała, jak próbował ją oczarować, gdy byli w Karpaczu z resztą znajomych.
Od tamtej pory Pati przestała go lubić, a o szacunku nawet nie było mowy. Dziwiło ją, że Selena, wydawałoby się taka niezależna, przebojowa kobieta, godziła się na przyprawianie sobie rogów.
— No, cóż, skoro uważacie, że jest dobry — stwierdziła ironicznie i usiadła na wyznaczonym przez Natalię miejscu. — Nam nic do tego.
Zdecydowanie wolała zająć się sobą i swoim szczęściem. Rozpromieniła więc twarz w szerokim uśmiechu i zwróciła się z entuzjazmem do Natalii:
— Natalusiu, chcielibyśmy podzielić się z tobą nowiną — wyciągnęła przed siebie prawą dłoń z błyszczącym brylantem na palcu serdecznym, po czym na moment zerknęła na narzeczonego.
— Bierzecie ślub? — Natalia wydawała się zaskoczona, co Pati nie bardzo się spodobało, ale nie dała tego po sobie poznać, jedynie uśmiechnęła się promiennie.
— Tak, chcielibyśmy wziąć ślub w Sylwestra — odpowiedział Grzegorz, przytulając do siebie swoją śliczną narzeczoną.
— U ciebie — dodała Patrycja, zanim Natalia zdołała cokolwiek odpowiedzieć, wpatrując się w zdumioną koleżankę.
— Jak to u mnie? — blondynka otworzyła szeroko oczy. — To znaczy tutaj? — upewniła się.
— No, tak — Pati uniosła wysoko brwi, dając do zrozumienia, że to było raczej oczywiste
Patrycja w ciągu ostatnich dwóch dni przeszukała Internet, mając nadzieję, że uda się jej znaleźć jakąś ciekawą salę, kiedy jednak zwierzyła się narzeczonemu, że nic nie wpadło jej w oczy, Grzegorz zaproponował restaurację Natalii.
— Chyba zamierzasz tu organizować różne imprezy okolicznościowe? — zapytał Grzegorz tonem raczej sugerującym świetne rozwiązanie, niż zwykłe pytanie.
— Tak, tak, oczywiście! — Natalia roześmiała się. — Naturalnie, jest tu bardzo dużo miejsca, a dodatkowo mamy na tyłach małą salę okolicznościową. Wpiszę was na Sylwestra do naszego kalendarza — dodała śmiejąc się. — Tylko zaskoczyliście mnie po prostu!
— Czym? — zdziwił się Grzegorz. — Że chcemy zorganizować wesele u was?
— Nie — zaprzeczyła. — Tym, że bierzecie ślub tak szybko. Znacie się… ile? Trzy miesiące?
— Wiesz, my akurat jesteśmy pewni, że chcemy być razem — ton głosu Pati już nie brzmiał jak melodia, ale jak tarka zgrzytająca zardzewiałymi oczkami.
Natalia widocznie wyczuła to natychmiast, ponieważ uśmiechnęła się szeroko i zawołała:
— To co? Czas na cappuccino?
Rozdział 3
Selena wyjrzała przez okno. Przez cały dzień pogoda nie przypominała ostatnich ciepłych i słonecznych dni. Niebo przesiąkło szarością, jakby niedawny błękit wyblakł od deszczu. Grube krople spadły kaskadą na suchą ziemię, ale trwało to zaledwie dwadzieścia minut.
— Całe szczęście, że zrobiło się cieplej — powiedziała do wylegującej się na czerwonej sofie czarnej kotki, która uniosła jedną powiekę, dając do zrozumienia, że usłyszała i przyjęła do wiadomości słowa swojej pani, ale zaraz ją zamknęła, oznajmiając tym samym, iż mało ją to obeszło. — Ty to masz sielskie życie — uśmiechnęła się do swojej kotki i otworzyła szafę.
Uderzył ją czerwony koloryt, znacznie przeważający nad resztą odcieni, na co Selena uśmiechnęła się szeroko i pomyślała o tamtej pamiętnej dla niej chwili, kiedy Natalia w żartobliwej rozmowie zakomunikowała przyjaciółce:
— W tych czerwieniach bardziej przypominasz Hiszpankę, niż Cygankę.
Selena uradowała się tym wówczas, wiedząc doskonale, że z każdym rokiem swojego życia coraz mniej przypominała ten potępiany w Polsce romski naród, a coraz bardziej południową piękność. Tak, wstydziła się swojego pochodzenia, chociaż do końca nie potrafiła przyznać się do tego nawet sama przed sobą. Jednak jej zdeterminowane nieafiszowanie swojego ciała, odzianego w kolorowe sukienki sięgające ziemi, już dawno dało Natalii dużo do myślenia.
— Lena, wiesz, że dla mnie nie ma znaczenia, jaka krew w tobie płynie — powiedziała jej któregoś dnia, gdy już wyfrunęły z rodzinnych gniazd i Selena była po kolejnej wizycie u matki w brudnej, śmierdzącej dzielnicy, w której mówiło się niemal jedynie po romsku.
— Wiem, ale kiedy wchodzę między te bloki, szczerze ci powiem, że robi mi się niedobrze i wstyd mi, że z takiego bagna się wynurzyłam.
— Ale popatrz na to, kim jesteś teraz. Nikt nie skojarzyłby ciebie z tą dzielnicą. Jesteś elegancka, masz czysty, polski akcent, jesteś inteligentna. Masz talent, który wykorzystujesz uczciwie. Jaki znany tobie cygan postąpiłby tak?
— Nie znam takiego — przyznała Selena. — Wszyscy, których znam, kradną. Łącznie z moją mamą.
— Już pewnie tego nie robi, przecież dajesz jej część pieniędzy, które zarabiasz, wróżąc w swoim salonie.
— Nigdy do końca tego wiedzieć nie będę…
Tamten wieczór co jakiś czas przypominał się Selenie jako dowód na to, że rzeczywiście nie jest taka, jak jej rodzina. Odcięła się od nich całkowicie, utrzymując sporadyczny kontakt jedynie z matką, starą, biedną kobietą.
Uśmiechnęła się do siebie. Natalia miała rację. Ona była prawdziwą Europejką, po prostu. Założyła na siebie swoją ulubioną sukienkę, idealnie podkreślającą jej szczupłą figurę, nad którą tak intensywnie pracowała każdego dnia, później drobne dodatki, czekoladowo-bordowe kozaczki, poprawiła makijaż i związała włosy w długi, gruby koński ogon. Była gotowa.
Jedynie Marco jej brakowało. Nie emocjonalnie, tylko fizycznie. Mieli razem pójść na otwarcie restauracji Natalii i Maćka, tymczasem kilkadziesiąt minut temu Selena dostała sms od Marco, że on dołączy do niej jak najszybciej, ponieważ ma poważną ofertę pracy i nie chce jej zmarnować.
— No, dobrze — odpowiedziała mu, oddzwaniając do niego, z jednej strony czując żal, z drugiej radość, że jej facetowi w końcu udało się znaleźć coś ciekawego, jak deklarował. — A co to za praca?
— Barmana, oczywiście — roześmiał się Marco.
— No, tak, nic innego nie bierzesz pod uwagę — skomentowała i zaraz ugryzła się w język, ale swoje dodatkowo pomyślała:
„bo do niczego innego się w końcu nie nadajesz”.
— Dobra, kończę — Marco nie miał najwyraźniej ochoty dłużej rozmawiać, podobnie zresztą jak Selena.
Coś się między nimi psuło, z każdym tygodniem było coraz gorzej. Patrzyła na swojego faceta i zastanawiała się, co ich w ogóle ze sobą łączyło.
Łóżko. Tylko i wyłącznie seks był tą elementarną cząstką w ich wspólnym życiu, która ich łączyła w jakąś w miarę nierozpadającą się całość. Kiedy jej dotykał, zapominała o całym świecie. Kiedy błądził dłońmi po jej ciele, z każdym dotykiem chciała więcej. Znał się na tym, jak sprawić jej przyjemność, nie mogła temu zaprzeczyć.
— Porażka — szepnęła do siebie Selena i pokręciła głową, po czym zabrała torebkę, płaszcz i wyszła z mieszkania. — Coś z tym trzeba będzie zrobić.
Zerknęła jeszcze ostatni raz do lustra. Obcisła sukienka z obniżonym, niemal opadającym na biodra grubym paskiem, wyglądała spod rozpiętego, jesiennego płaszcza w kolorze bordowo-brązowym, a włosy wykwintnie związane czerwoną tasiemką z aksamitu opadały grubym ogonem na plecy. Natalia stwierdziła kiedyś, że, nawet gdyby Selena lubiła obwieszać się biżuterią, nie wyglądałaby piękniej niż na co dzień, całkowicie naturalna. Wystarczyło to, co sobą prezentowała — tajemniczość, pewność siebie, erotyzm, siłę…
Zawołała taksówkę, zamierzała dziś wypić wino za powodzenie funkcjonowania restauracji jak najdłużej, dlatego nawet nie spojrzała na swoje małe czerwone autko, stojące w boksie blisko jej mieszkania.
— Jakąś nową restaurację otworzono w centrum? — zdziwił się taksówkarz, gdy podała mu adres.
— Tak, we włoskim stylu.
— Nic o tym nie słyszałem — zdziwił się taksówkarz, a Selena pomyślała, że trzeba będzie bardziej popracować nad reklamą, ponieważ artykuł w gazecie Mai najwyraźniej nie dotarł do wszystkich.
W końcu „Kalejdoskop” czytają głównie kobiety…
Rozdział 4
Róża szykowała się na otwarcie restauracji od kilku godzin, a wciąż miała wrażenie, że nie wyglądała wystarczająco dobrze. Patrzyła na siebie oczami Roberta i za nic nie mogła się przekonać do żadnego ubrania. Przerzuciła całą szafę do góry nogami, łączyła ze sobą bluzki różnego rodzaju ze spodniami o różnym fasonie, ale nic jej nie pasowało.
— Cholera… — przeklęła i z rozpaczą opadła na podłogę, na rozrzucone ubrania.
Garderoba przedstawiała się tragicznie. Właściwie nie było wolnego miejsca na ciepłym i puszystym dywanie, jak po bojowisku, jak po wojnie, która toczyła się w niej samej, a później wyszła poza ramy ciała.
— Cholerny palant… — szepnęła do siebie, załamując się jeszcze bardziej, oparła się plecami o ścianę ciasnej garderoby, podkurczyła nogi i oparła łokcie na kolanach, obejmując ramionami głowę.
Tego dnia miała już wszystkiego dosyć. Najchętniej wzięłaby jakieś tabletki uspokajające i porządnie przespała tę noc. Pragnęła zatopić się w ciepłą kołdrę, która otuliłaby ją, jak łono matki, ciasno i przyjemnie. Wtedy już nic nie byłoby ważne.
Zerwała się więc z miejsca i pobiegła do sypialni w poszukiwaniu telefonu komórkowego. Zanim wybrała numer Natalii, spojrzała, czy przypadkiem jej chłopak nie próbował się do niej dodzwonić, ale nic takiego nie miało miejsca. Ogarniała ją coraz większa pustka, a ona miała wrażenie, że zapadała się coraz bardziej w bagno z każdą kolejną milczącą godziną.
— Natalia, przepraszam cię, ale nie przyjdę dziś — powiedziała do słuchawki po przywitaniu się.
— Stało się coś? — zaniepokoiła się przyjaciółka, a Róża widziała oczami wyobraźni, jak blondynka zmarszczyła brwi i otworzyła szeroko swoje jasne, czyste oczy.
— Źle się czuję — powiedziała zgodnie z prawdą, choć nie wyznała powodu swojego złego samopoczucia.
— Zatrułaś się, czy coś?
— Nie… — zająknęła się. — Hmm… Głowa mnie strasznie boli i z chęcią wzięłabym tabletki na sen i przespała tą noc.
— Róża… Co się dzieje? — zapytała łagodnie Natalia, wyczuwając zapewne, że koleżanka nie do końca była z nią szczera.
— Robert mnie wyrolował — wyznała niskim, beznamiętnym głosem.
Jak zwykle. To było do niego podobne — umawianie się, a później całkowicie obojętne zajmowanie się czymś zupełnie innym. Róża, odkąd pamiętała, nie mogła liczyć na tego mężczyznę. I do dziś nie nauczyła się tego, żeby nie przywiązywać uwagi do jego obietnic. Po prostu żyć obok niego, a nie z nim.
— Róża, czy on ci naprawdę jest potrzebny, żebyś się świetnie bawiła? — cichy, stanowczy głos Natalii działał niezwykle kojąco.
— No, nie, niekoniecznie…
— Tak też myślałam — uśmiechnęła się blondynka. — Więc zbieraj się i przyjeżdżaj do nas, zobaczysz, że to będzie jedna z najlepszych nocy w twoim życiu.
Uśmiechnęła się. Takich słów właśnie potrzebowała, takiego zastrzyku z endorfin, by z radością i chęcią ubrać się w pierwsze lepsze ubranie, bo przecież nie chodziło o to, by dobrze wyglądać, ale by dobrze się bawić, i w podskokach niemal udać się do restauracji Natalii.
Wszystko zrobiła w miarę szybko. Pochowała ubrania do garderoby, jako że nie chciała wrócić nad ranem do mieszkania, w którym panował taki bałagan.
Robert mógł sobie pić z kumplami, bo była pewna, że dla nich ją wyrolował — kompani nałogu zawsze zwyciężali — ona go nie potrzebowała. Już dawno odcięła tę pępowinę emocjonalnego przywiązania do tego mężczyzny, chociaż w jej sercu czasem odgrywały się wojny między sercem a rozumem, nie pozwalające na całkowite wyrzucenie z pamięci.
Po raz ostatni spojrzała na telefon komórkowy, milczący jak zaklęty w żabę książę, po czym wrzuciła go do torebki i wyszła z mieszkania. Jako że do „Czasu na Cappuccino” miała stosunkowo blisko, w dwadzieścia minut spacerkiem była na miejscu.
Śmietankowo-kawowy parterowy budynek o nieregularnym kształcie z wysokimi oknami wpuszczającymi za dnia bardzo dużo światła od razu rzucał się w oczy. Tym razem, o tej późnej październikowej porze, przez okno biło ciepłe światło wnętrza oraz licznie pozapalanych świec. Wszystko to zapraszało do środka, jakby wyciągało matczyne ramiona, w które przechodzień pragnął się wtulić i ogrzać w ich wnętrzu.
Róża minęła rabaty jesiennych kwiatów i krzewów niczym strażników, pilnujących wybetonowanej ścieżki prowadzącej do drzwi wejściowych i szepnęła pod nosem:
— Aster amellus, tagetes patula, rhododendron, betula pendula.
Weszła do środka. Z zewnątrz było widać kilka siedzących przy oknach osób, jej bliscy natomiast zajmowali miejsce dla vip’ów, niejako buduar oddzielony od reszty sali, jakby chował w kącie swoje tajemnice, niegodne spojrzeń innych gości.
Z uśmiechem skierowała się do Seleny, jak zwykle bijącej czerwienią ubrania, i do Patrycji, która w swej biało-różowej bluzeczce z odciętym stanem oraz rozkloszowanej, falbaniastej białej spódnicy wyglądała wyjątkowo dziecinnie, mimo że obok niej siedział Grzegorz, nagła miłość jej życia.
Zaraz podeszła do nich Natalia w swojej błękitnej sukience z gładkiego materiału, co sprawiało, że wyglądała jeszcze niewinniej niż zwykle. Jedynie rumieńce na policzkach ujawniały emocje, jakie pęczniały w niej, jak nadmuchiwany balon.
— Przyszła nasza zguba — roześmiała się Selena, wyciągając do niej ramiona.
W tej chwili Róża w ogóle nie żałowała, że zdecydowała się przyjść na otwarcie restauracji Natalii i Maćka. Potrzebowała towarzystwa tych ludzi. Gdzieś tam w środku przy nich czuła się najlepiej, najpewniej, najbezpieczniej.
— Jeszcze Mai nie ma — stwierdziła, siadając obok czarnowłosej przyjaciółki.
— Musi coś skończyć w pracy i przyjedzie najszybciej, jak jej się uda — odpowiedziała Natalia.
— To ona siedzi w pracy tak długo? — zdziwiła się Róża.
— Płaca zobowiązuje — Patrycja puściła jej oczko.
Róży akurat nie mieściło się w głowie, aby wyrzec się siebie i zarywać własne życie dla spełniania żądań innych osób. Od dawien dawna wiedziała, że nie będzie nigdy pracować dla kogoś, a jedynie dla siebie samej i tak też żyła, aby realizować swoje prawdziwe ja. Ponieważ ukończyła Akademię Rolniczą na kierunku ogrodniczym, zajmowała się niegdyś ogrodami innych osób. Obecnie jednak czuła w sobie bardzo intensywny głos, który wołał ją ku rękodziełom i to one zabierały jej czas w ostatnich miesiącach. Nie zarabiała na nich kokosów, ale była wolna. Dziś mogła zupełnie nie ruszyć pracy, kiedy emocje sięgały tak niskich wibracji, Maja natomiast nie mogła tego o sobie powiedzieć.
Ale zdawała sobie sprawę, że każda z nich miała inne priorytety, inne potrzeby, inne wartości. Dlatego nie skomentowała tego, tylko zawołała:
— No, to co? Czas na Cappuccino?
Rozdział 5
Po raz kolejny w telefonie Mai rozbrzmiał dźwięk, przypominający jej o tym, że już dawno nadszedł czas, by wrócić do domu i zacząć przygotowywać się do imprezy w restauracji Natalii.
— Cicho już bądź… — szepnęła Maja, nie patrząc nawet na mały ekranik telefonu i odruchowo kliknęła na drzemkę, co oznaczało, że dokładnie za dziesięć minut jej telefon ponownie zagra muzyczkę z filmu „Czasem słońce, czasem deszcz”, która to niepostrzeżenie wkradła się do jej serca, gdy pewnego wieczoru Konrad przygotował romantyczną kolację dla nich dwojga i wypożyczył ten pierwszy, najsłynniejszy bollywoodzki film.
Ten dzień, trzynastego października, mógł być dniem sądnym w jej karierze. Mogło się okazać, że zasłużyła na coś więcej, niż stanowisko dziennikarki w dodatku popularnej gazety. Ten dzień, a dokładnie praca, jaką włożyła w artykuł i sprawozdanie dzisiejszego dnia, mogły stać się początkiem rozwoju jej kariery. A ponieważ Mai bardzo zależało na rozwoju, ponieważ należała do ambitnych osób, nie chciała stracić tej okazji.
Telefon przypominał się co chwilę, a ona cały czas przesuwała godzinę wyjścia z pracy, jednak telefonu od Konrada nie mogła już zignorować. Wbijał się dźwiękiem w jej umysł sprawiając, że zaczynała czuć się winna.
— Gdzie ty jesteś, kochanie? — zapytał, nawet się nie witając. — O dwudziestej miałem cię zgarnąć z domu, a ciebie tu nie ma — dodał z wyrzutem.
— Jesteś pod moim blokiem? — zapytała lekko zdezorientowana, a po chwili zerknęła na zegar, migający na monitorze przed jej twarzą. — Już dwudziesta?! — zawołała, otwierając szeroko oczy.
— Tak, kocie, dwudziesta — rzekł Konrad, któremu nerwy już przeszły, ponieważ wiedział, że jego ukochanej nic złego się nie stało. — Nie mów mi, że jesteś w pracy…
— Czyli mam cię okłamać? — zapytała, delikatnie uśmiechając się, żeby udobruchać trochę swojego mężczyznę.
Nie zdarzyło się to pierwszy raz i Maja doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że krzywdziła w ten sposób Konrada. Jednak kiedy zasiadała przy swoim biurku w małym, wydzielonym kątku, otoczonym jedynie drewnianymi, niskimi ściankami od innych boksów, zapominała o całym świecie. Praca stanowiła dla niej zawsze, odkąd pamiętała, niesamowitą inspirację, spełniała się w niej i nigdy w życiu nie chciałaby pracować w innym zawodzie, ta pasja jednakże owocowała w pracoholizmie, którego Maja była w pełni świadoma.
— Skarbie… — jęknął Konrad, a Maja oczami wyobraźni widziała, jak opadły mu ręce.
— Już kończę, kocie. Właśnie się zbieram — rzekła szybko, żeby nie denerwować dodatkowo swojego lubego.
— Całe szczęście, że cię kocham… — Konrad uśmiechnął się do niej w tych słowach. — Przyjeżdżaj prędko, ale uważaj na siebie.
— Wiesz co, nie ma sensu, żebym wracała do domu, skoro restaurację mam pod nosem — stwierdziła Maja rezolutnie. — Przyjedź tutaj, ja zaraz wychodzę z redakcji i spotkamy się pod restauracją.
Konrad przystał na to bez zastrzeżeń. Maja także. Jednak, kiedy zobaczyła swoje przyjaciółki wyszykowane, jakby szły na bal sylwestrowy, zaczęła wątpić, czy nie lepiej było wrócić do domu i jakoś się ogarnąć.
— Przestań, dobrze wyglądasz — oburzyła się Selena, przytulając do siebie spóźnialską. — Zawsze jesteś taka elegancka, że nie widać, kiedy masz wolną sobotę, a kiedy dzień wypełniony służbowymi spotkaniami.
Maja miała na sobie dopasowane czarne spodnie z bawełny z odrobiną elastanu, włożone w wysokie czarne kozaczki na sześciocentymetrowym obcasie oraz idealnie dopasowaną bluzkę w kolorze fuksji, z rękawami trzy-czwarte z głębokim wycięciem w dosyć obfitym biuście, który, zdawałoby się, był jej największym i jedynym zmartwieniem. Rzeczywiście, strój jak najbardziej nadawał się na wypad na imprezę.
— Ależ mi kadzisz — roześmiała się jednak Maja i od razu poczuła się lepiej.
Coś było w tej kobiecie, że mogła powierzyć jej tajemnicę i wiedziała, że pozostanie to tajemnicą. Selena tego wieczoru nie wyglądała na szczęśliwą, ale nie dawała tego odczuć nikomu. Cały czas uśmiechnięte usta zdobiły jej twarz, mimo że oczy tchnęły jakąś niepewnością i smutkiem.
— Wszystko u ciebie dobrze? — zapytała Maja, siadając obok czarnuli.
— Tak — odpowiedziała odruchowo Selena, ale Maja jej nie uwierzyła, co pokazała unosząc jedną brew. — No, nie do końca. Miał tu być ze mną Marco, ale, jak zwykle, zawiódł.
— Może niekoniecznie specjalnie… — podsunęła Maja, myśląc o tym, ile razy ona zawiodła Konrada. — Może wypadło mu coś ważnego.
— Podobno sprawa związana z pracą — sprostowała Selena z wyczuwalnym niesmakiem.
— To źle? — zdziwiła się Maja.
— Powiem ci, że mam dość tego jego szukania pracy. Niby chodzi na te rozmowy kwalifikacyjne, niby są zadowoleni, niby mają go przyjąć, a potem okazuje się, że nawet nie zadzwonią, by go poinformować, że przyjęli kogoś innego — Selena wyrzuciła to jednym tchem i Maja widziała, że właśnie tego potrzebowała — wygadania się, zrzucenia z siebie tego stresu.
— Może tym razem będzie lepiej, nie ma co się na zapas martwić — Maja poklepała Selenę po ramieniu, a ta uśmiechnęła się do niej z wdzięcznością, po czym nagle wyraz jej twarzy całkowicie się zmienił.
Maja podążyła wzrokiem za koleżanką i to, co zobaczyła, ją także zaskoczyło, ponieważ akurat tego się nie spodziewała. Oto w ich kierunku szedł nie kto inny, jak Marco, w firmowym ubraniu barmana restauracji „Czas na Cappuccino”, z tacą uniesioną ponad jego barkiem, tacą, która nawet nie drgnęła. Mężczyzna uśmiechał się szeroko i patrzył z dumą na swoją kobietę, która nie mogła uwierzyć własnym oczom, że to, co widziała, działo się naprawdę.
Maja zerkała na wszystkich po kolei i reszta była tak samo zdziwiona, jak Selena. Jedynie Natalia uśmiechała się równie szeroko, jak jej pracownik i, kiedy Marco doszedł do ich stołu, rzekła z emfazą:
— Oto nasz nowy pracownik, którego, jak widać, znacie. A to drinki wykonane przez niego specjalnie dla was, oczywiście wszystko dzisiaj dla was na koszt firmy.
Natalia wyglądała na bardzo z siebie zadowoloną, Marco podobnie, Maja jednak spoglądała cały czas na zaskoczoną Selenę, która jakby nie mogła przekonać się do tego wszystkiego.
— Widzisz, jednak tym razem mu się udało — szepnęła czarnuli do ucha, żeby przypadkiem ani Natalia, ani jej pracownik nie usłyszeli, że rozmawiają właśnie o nich.
— Tak, tylko szkoda, że nikt mnie o tym nie poinformował — Selena odszepnęła jej, schylając głowę konspiracyjnie.
— Jak ci się podoba niespodzianka, skarbie? — zapytał Marco, ucieszony zapewne zaskoczeniem swojej dziewczyny.
— Rzeczywiście, niespodzianka — Selena uśmiechnęła się niepewnie, ale wydawało się, że nikt nie widział tej niepewności, poza wtajemniczoną Mają.
W tym momencie dziękowała losowi, że postawił na jej drodze takiego cudownego mężczyznę, jakim był Konrad…
Rozdział 6
To już był szczyt wszystkiego. Ile razy można znosić takie ignorowanie ze strony faceta, który deklarował, że chce mieć z nią dziecko, wspomniał raz czy dwa o ślubie, a nie pomyślał nawet o tym, by poprosić ją o rękę?!
Selena rzuciła się na łóżko i okryła kołdrą. Wróciła do domu od razu po tym, jak spotkanie przyjaciół się skończyło. Marco został, by pomóc innym pracownikom ogarnąć to wszystko po inauguracji i miał zaraz wrócić do mieszkania, w którym pomieszkiwał razem z Seleną.
Tak naprawdę było to mieszkanie Seleny. Marco przeniósł swoje rzeczy z wynajmowanego z innymi kumplami z Włoch mieszkania jakiś czas temu, gdy wraz z Seleną ustalili, że chcą spędzać ze sobą więcej czasu. Ostatnimi czasy jednak częściej go nie było, niż był…
— Ile czasu może zająć zamknięcie restauracji? — szepnęła do kotki, która naturalnie zajmowała się swoimi myślami i z lubością oddawała się spaniu na kołdrze swojej pani.
Selenie przeszło przez myśl, by zadzwonić do Natalii z pytaniem, o której Marco wyszedł z restauracji, bo przecież ona i jej Maciek musieli zostać do samego końca, ale zwątpiła, jak tylko przypomniała sobie swoje podejrzenia odnośnie romansu Natalii i Marco oraz wynik, jaki w rezultacie przybrała ta sprawa. Ciągle było jej głupio, że zrobiła taką scenę dwa miesiące temu, jednak poczucie „wystrychnięcia na dudka”, „zrobienia w balona”, czy jakkolwiek by to nazwać, okazało się dużo bardziej godzące w serce niż się tego spodziewała.
I dlatego właśnie, zamiast się cieszyć sukcesem swojego faceta, w głębi duszy była zła, że uknuł to wszystko za jej plecami.
Postanowiła zająć się sobą i przestać myśleć o Marco. Wzięła szybki prysznic, umyła zęby, a podczas płukania płynem antybakteryjnym swojej jamy ustnej zmyła dokładnie makijaż, po czym nałożyła kwas hialuronowy w serum pod oczy i skondensowaną witaminę C na całą twarz.
Wszystkie produkty były oczywiście ekologiczne i wegetariańskie. Innych kosmetyków nie stosowała, podobnie jak nie jadła niczego, co nie było sprawdzone i ekologiczne. Miała swój ulubiony targ, na którym kupowała warzywa i owoce od jednej pani, ale najpierw sprawdziła, czy rzeczywiście jej produkty są ekologiczne. Zdrowie to podstawa.
W końcu położyła się spać.
Obudził ją intensywny zapach perfum. Dotarł do nozdrzy, przedzierając się do jej umysłu i wywołując niepotrzebne skojarzenia, wzbudzające nerwówkę i uogólniony stres.
— Która godzina? — jęknęła, odwracając się w stronę mężczyzny, kładącego się obok niej.
W pokoju było ciemno, nie widziała nawet konturów jego ciała, jednak zapach jego skóry był jej tak znajomy, że nawet będąc w półśnie mogła bez problemów go rozpoznać.
— Czwarta trzy — odpowiedział zaspanym głosem i runął na łóżko w ubraniu, co Selena z niesmakiem stwierdziła po tym, jak wyciągnęła dłoń, by go dotknąć.
— Nie idziesz się wykąpać? — zapytała już bardziej przytomnym głosem i nie czekając na odpowiedź na to retoryczne pytanie, w końcu nie zdarzyło się to pierwszy raz, rzekła — Co robiłeś do tej pory?
— Zamykaliśmy restaurację — wymamrotał, będąc już jedną nogą w półśnie.
— Trzy godziny?! — zawołała Selena i usiadła, by doprowadzić swój umysł do większej trzeźwości.
— Kochanie, nie cieszysz się, że znalazłem pracę? — zapytał Marco resztkami sił.
— Co to za zapach? — Selena zmarszczyła brwi i pochyliła się nad mężczyzną. Czuła papierosy, o które wiecznie się kłócili, ale też coś więcej, jakąś ledwo wyczuwalną nutę…
— Jaki zapach? — otworzył jedno oko, ale ona tego zobaczyć nie mogła.
— Zapach kobiety… — szepnęła zdezorientowana i odsunęła się od niego.
— To twój zapach, kobieto — odpowiedział jej Marco trochę jakby zły i odwrócił się do niej tyłem. — Idź już spać, bo zaczynasz bredzić — dodał, po czym Selena usłyszała donośne chrapanie.
Jej zapach… Niemożliwe. To nie był jej zapach. A może wymieszał się z jego zapachem? Nie. Przecież oni się dziś nie przytulali! Jakim cudem ich zapachy miałyby się wymieszać???
Selena odsunęła się od Marco najdalej, jak tylko mogła, ale i tak nie wyleżała w łóżku zbyt długo. W jej głowie znów roiło się tysiące pytań i wątpliwości. Zaczęła zastanawiać się na poważnie, czy wszystko jest z nią w porządku.
Bo może znów odezwała się jej zaborcza zazdrość, a tak naprawdę nie było do niej powodów…? Myślała o tym bardzo intensywnie przez kolejne dwie godziny, niejedna łza spłynęła z jej oczu, a nadmiar złych emocji sprawił, że nie była już w stanie zasnąć, aż o szóstej Marco nagle wstał i poszedł pod prysznic.
Nie odzywała się do niego, udawała, że śpi, nawet wtedy, gdy wrócił do łóżka z wilgotnymi włosami, całkiem nago. Przytulił się do jej pleców, a ona nie zareagowała nawet drgnięciem. Nie reagowała też, kiedy zaczął składać na jej karku delikatne pocałunki, choć musiała mocno się powstrzymywać. Serce zabiło jej szybciej, mocniej zacisnęła oczy, ale nie ruszyła się, ani nie dała po sobie poznać, że sprawiało jej to coraz większą przyjemność. Jak zawsze zresztą…
Marco przesuwał dłoń po całym jej ciele, wsuwał ją pod jej koszulę nocną, sunął po nodze od kolan do biodra, a ona czuła, jak przenika ją dreszcz, aż do samego środka. Mimowolnie jęknęła, ale od razu szepnęła:
— Przestań…
— Podoba ci się, czuję to… — odszepnął jej i spróbował odwrócić ją w swoją stronę.
Przez chwilę szarpali się w łóżku, on nie przestawał jej całować, ona opierała mu się, ale z każdym dotykiem miękła i coraz więcej dawała z siebie. Marco szybko zdjął z niej koszulę nocną i przywarł do jej gorącego i chętnego ciała swoim. Jak zwykle, kiedy ich ciała się łączyły, mieli wrażenie, że cały świat eksploduje i nic, poza nimi, nie zostaje…
Rozdział 7
Róża czuła, jak szumiało jej w głowie od nadmiaru alkoholu — miała niezwykle słabą głowę i wystarczyło jedno piwo, by odnosiła wrażenie, że jest pijana — ale wciąż popijała wino, które dostała od Natalii, mimo że była coraz bliżej swojego mieszkania. Gdzieś po drodze zgubiła korek, który został wyciągnięty przez jakiegoś żartownisia na imprezie, pomimo że Róża wolała otworzyć to wino na jakąś specjalną okazję, a teraz zmuszona była nieść butelkę tak, by nic się nie wylało.
Wiedziała, że powinna sobie odpuścić podpijanie, zwłaszcza, że już nie czuła się dobrze, ponieważ przyjęte procenty dawno zaczęły działać, ale rozmowa na temat rozstania z Robertem, którą przeprowadziła z dziewczynami, nie nastroiła jej pozytywnie i wolała zapić smutki, tym bardziej, że otrzymała od Natalii prezent w postaci tego przesmacznego wina.
Noc była ciepła jak na październik mimo chłodnego dnia, dlatego zdjęła szal z cienkiego, kolorowego materiału, przy okazji roztrzepując swoje długie, ciemne włosy z kasztanowym połyskiem. Wszyscy jej ich zazdrościli, zwłaszcza Patrycja, która z kolei wiecznie miała problemy ze swoimi. Włosy Róży były niezwykle grube i błyszczące. Zawirowały na ciepłym wietrze, owijając się wokół jej twarzy, a ona nie zdawała sobie nawet sprawy z tego, jak seksowne wydawało się to otoczeniu.
Szła dalej wolnym, niepewnym krokiem, myśląc o tym, co właściwie powie Robertowi, wiedząc doskonale, że on spokoju na pewno jej nie da, gdy nagle poczuła za sobą zapach alkoholu. W pierwszym momencie pomyślała, że wylała wino, ale po chwili zdała sobie sprawę, że był to zapach wódki.
Gwałtownie odwróciła się, by zobaczyć, kto szedł tak blisko niej i otworzyła szeroko oczy. Tuż za nią kroczył menel, wyraźnie naćpany i pijany, jak stwierdziła Róża. Nie byłoby tak źle, gdyby był tylko on, ale za nim kroczyło jeszcze kilku innych chwiejnie poruszających się, chichoczących młodych mężczyzn, przypominających zombie. Róża była skłonna przysiąc, że młodszych od niej. Chciała rzucić im kilka kwiecistych słów, ale zanim zdążyła cokolwiek zrobić, mężczyzna tuż za nią złapał ją wpół i przy akompaniamencie śmiechu jego towarzyszy, zbliżył lubieżnie swoją twarz do jej odkrytej teraz szyi. Uderzyła go łokciem w brzuch, a on zwinął się z bólu, lecz jej nie wypuścił.
Zaczęła się szarpać, ale on był silniejszy, a za chwilę dołączyli inni i musiała zdać się na swój głos. Krzyczała, ile tylko sił w płucach jej starczyło, mając nadzieję, że ktoś o tej tragicznie późnej godzinie w ogóle ją usłyszy. Cisza panująca wokół jednak nie wróżyła nic dobrego. Rzucała się, rozbiła wino na głowie jednego z nich, ale i tak wciąż przegrywała.
Usłyszała w oddali silnik samochodu i w duchu miała nadzieję, że będzie przejeżdżał obok nich i się zatrzyma. Kiedy silnik nagle zamilkł, pomyślała, że to musiało być tylko złudzenie w tym szale szamotaniny. Poczuła powietrze w dolnej części brzucha i zdała sobie sprawę, że jej spodnie zostały rozpięte, a czarna, gorsetowa bluzka podciągnięta. Zwiększyła siły, by odgonić się od wydawałoby się tysiąca rąk, gdy nagle wszystko ucichło.
Zobaczyła uciekających chłopców i mierzącego do nich z pistoletu mężczyznę. Starała się podnieść, ale zawroty głowy nie pozwoliły jej na to. Mężczyzna przeniósł na nią wzrok, a wtedy właśnie zza ciemnych chmur wyłoniła się srebrna tarcza księżyca, rzucając błyszczące światło na twarz kobiety. Poraziły ją te promienie, więc spuściła głowę.
Zaraz poczuła silne ramiona, unoszące ją ku górze. Niepewnie stanęła na nogach, opierając się dłońmi o tors mężczyzny, odziany w kraciastą koszulę i skórzaną kamizelkę, po czym spojrzała mu w oczy. Stał tyłem do promieniującego, wydawałoby się pulsującego srebrem księżyca, więc nie widziała dokładnie jego twarzy, ona natomiast została cała zalana srebrem. Coś dziwnego, naelektryzowanego przeszyło jej ciało i miała nieodparte wrażenie, że i on to poczuł.
— Dziękuję — wyszeptała, wciąż wpatrując się w niego.
Mężczyzna zmarszczył brwi i rzucił spojrzenie na rozbitą butelkę po winie, wokół której unosił się zapach alkoholu.
— Wiesz, że picie w miejscu publicznym jest karalne? — rzekł nagle głośno, a dźwięk jego głosu wydał się Róży niezwykle męski w zaistniałej sytuacji, lecz wyrwała mu się i rzuciła równie głośno:
— A ty to kto? Glina? — roześmiała się ironicznie i zabrała za poprawianie niedoskonałości swojego ubrania, których dokonali młodzi gniewni i pijani.
— Komisarz Marek Skierniewski — odpowiedział jej mężczyzna i chwycił ją za ramię.
Róża zszokowana zrobiła krok w tył, ale zaraz się zatrzymała.
— Nie jadę na żaden komisariat — zawołała, wyrywając się mu, ale on trzymał ją mocno.
— Zawiozę cię do domu — odpowiedział spokojnie Marek, nie zwracając w ogóle uwagi na jej wrogie nastawienie. — Wsiadaj — otworzył jej drzwi pasażera.
— Sama sobie poradę — prychnęła mu prosto w twarz. — Nie potrzebuję pomocy jakiegoś gliniarza — zmierzyła go ponurym wzrokiem, ale poddała się jego dłoniom, które trzymały jej ramiona i wprowadzały zgrabnie do czarnego, nowiutkiego bmw.
— Wątpię — rzekł jeszcze Marek z powątpiewaniem, zanim zamknął za nią drzwi, blokując je rezolutnie, by nie przyszło jej przypadkiem do głowy wysiąść z auta, a kiedy usiadł za kierownicą, dodał, nie patrząc na nią — Jesteś zbyt pijana.
Róża, zanim się zorientowała, co robi, zwinęła w pół swój satynowy szal i trzepnęła nim swojego policjanta — obrońcę. Marek odwrócił się do niej gwałtownie i chwycił w mocny uścisk jej nadgarstki. Zmrużone oczy błyskały gniewem, a ton głosu był suchy i twardy, kiedy powiedział:
— Nigdy więcej tego nie rób. Zrozumieliśmy się?
Coś w tym głosie, Róża sama do końca nie była pewna, co takiego, kazało jej posłuchać. Spojrzała przed siebie, a kiedy zapytał o adres, podała mu go, po czym poddała się lekkiej i płynnej jeździe. Uwielbiała samochody marki bmw. Były ciche i poruszały się, jak koty, z delikatnym pomrukiem. Przymknęła oczy, przypominając sobie swoje stare, czarne bmw i lekko się uśmiechnęła.
Kiedy uniosła powieki, zobaczyła nad sobą znany, bordowy baldachim i zdała sobie sprawę, że znajdowała się w swojej sypialni.
— Jak to?! — zawołała, siadając gwałtownie na łóżku i rozglądając się wokół.
Przypomniała sobie nowe bmw i mężczyznę, który uratował ją przed zgrają pijanych młodzików. Jakimś cudem udało mu się znaleźć klucze do jej mieszkania w torebce i położyć do łóżka. Róża nie pamiętała niczego, co zdarzyło się po tym, jak uderzyła policjanta swoim szalem, a on zapowiedział jej, by więcej tego nie robiła.
Serce zabiło jej mocniej, ale zaraz skarciła się za to. To nie był mężczyzna dla niej, miała przecież Roberta. Póki co. Bo już niedługo się z nim pożegna na zawsze. Nie zmieniło to jednak faktu, że ten dziki, obcy jej człowiek nie chciał zniknąć z umysłu Róży.
Myślała o nim, kiedy udała się do łazienki, by zdjąć z siebie wczorajszą bieliznę i wziąć orzeźwiającą kąpiel. Był w jej myślach, kiedy stanęła na wadze, by sprawdzić, czy coś jej ubyło od poprzedniego dnia. Wspominała wczorajszą noc, kiedy parzyła kawę na śniadanie.
I wtedy zadzwonił telefon komórkowy. Spojrzała na ekran i zmarszczyła brwi.
— Co się stało, Selena? — zapytała od razu i wyciągnęła filiżankę, swoja ulubioną.
— Dzięki Bogu, odebrałaś! — zawołała, a Róża zmarszczyła brwi, po raz kolejny nie bardzo wiedząc, skąd w głosie koleżanki pojawił się niepokój. — Próbuję się z tobą skontaktować od wczoraj! Wszystko dobrze? — zarzuciła ją słowami.
— Tak… — odpowiedziała niepewnie. — A o co chodzi?
— Jakiś niepokój mnie wczoraj ścisnął, kiedy wyszłaś z kawiarenki i mówię sobie, że muszę zadzwonić, żeby się upewnić, że wszystko jest dobrze. Cały czas dzwoniłam, a ty nie odbierałaś tej cholernej komórki i chyba sama przyjdę i zamontuję ci ten telefon stacjonarny! — wyrzuciła z siebie jednym tchem.
— Przepraszam… — wydukała Róża, zszokowana tym wywodem. — Nie słyszałam, że dzwoniłaś — zalała kawę, gdy w końcu automat przestał pluć i charczeć.
— To dobrze, że jesteś cała — stwierdziła z wyraźną ulgą Selena. — Nie wiem, skąd wziął się ten niepokój — ciągnęła, a Róża milczała, nie chcąc jej dodatkowo martwić. — Co robisz?
— Właśnie sobie kawę zaparzyłam — odpowiedziała ucieszona zmianą tematu. — Pić mi się chce.
— No, tak, wczoraj trochę zabalowałyśmy — stwierdziła Selena. — A co będziesz jadła na śniadanie? Może wpadniesz do mnie?
— Niee… Mam kaca, nie chce mi się teraz jeść, ale to dobry pomysł, wpadnę któregoś dnia na pewno — odpowiedziała ochoczo.
— Uhm — usłyszała tylko mruknięcie i nastała cisza.
Róża widziała, jak poprzedniego dnia Selena obserwowała ją, kiedy ta zamówiła sobie owoce i tony kawy, podczas gdy reszta kobiet i ich towarzysze zjedli coś normalnego i pożywnego. Selena patrzyła na nią, siedząc naprzeciw, ale milczała i swoje myślała.
Tego ranka już nie poruszyły tematu odżywiania. Róża poopowiadała przyjaciółce o swojej działalności hand made, o pomysłach na rozwinięcie tego i pożegnały się. Stanęła przy oknie kuchennym z ciepłą filiżanką kawy i zapatrzyła się na widok, który rozpościerał się przed nią.
Ostrów Tumski zawsze był miejscem uwielbianym przez rzesze mieszkańców Wrocławia, a Róża miała naprawdę ogromne szczęście, że odziedziczyła to mieszkanie po zmarłej babci. Lubiły kiedyś, jeszcze za czasów, kiedy odwiedzała babcię jako mała dziewczynka, a później nastolatka, siedzieć razem na balkonie wśród kwitnących surfinii i obserwować zakochane pary, przechadzające się wolno między starymi kościołami. Marzyła wtedy o tym, by pewnego dnia z ukochanym człowiekiem przespacerować się po Moście Zakochanych, usiąść na ławeczce na Bulwarze i wdychać zapach kwiatów. Ale Robert wolał spędzać z nią czas w łóżku, a nie na spacerach.
Robert… Przymknęła oczy. Czekała ją nie lada przeprawa do rozumu jej chłopaka, co na pewno będzie ją dużo kosztowało.
Rozdział 8
Ostatnie przekręcenie klucza i restauracja została zamknięta na kilka godzin do następnego otwarcia. Natalia uśmiechała się, kiedy wracali autem do mieszkania teściów, Maciej z ulgą trzymał swą prawą dłoń na dłoni żony, którą ona z kolei trzymała na jego udzie.
— Zadowolona? — zapytał, chociaż zdawał sobie sprawę, że Natalia była wielce usatysfakcjonowana tym, jak minął im pierwszy dzień istnienia „Czasu Na Cappuccino”.
— Jak na początek, lepiej być nie mogło — stwierdziła szeptem, bardzo już zmęczona całym tym dniem zarówno fizycznie, jak i psychicznie.
Ludzie wchodzili do środka restauracji z ciekawości, a widząc różnorodność wyboru i niższe, niewiele, ale jednak, ceny, zostawali na dłużej, zwłaszcza, że tego konkretnego wieczoru wszystkie napoje były o dwadzieścia procent tańsze.
Wszystko zaczęło się, jak w zegarku. Inni widząc przez duże okna bez żadnej osłony, ozdobione jedynie egzotycznymi kwiatami, radosnych ludzi, popijających w ten chłodny dzień parujące czekolady lub kawy, wchodzili, by się ogrzać. Niektórzy zamawiali typowo włoskie dania, w których specjalizowali się kucharze.
Natalia nie spodziewała się tłumów, wystarczyło jej, że chociaż kilka stolików zostało zajętych. Jej pracownicy spisywali się bardzo dobrze, kelnerki uśmiechały się do każdego klienta, barman używał magii, bawiąc się shaker’ami. Natalia nie przypuszczała, że Marco jest w tym tak dobry. Nie miała w tej chwili żadnych wątpliwości, że zatrudnienie chłopaka przyjaciółki było doskonałym pomysłem.
Fotoreporterzy dawali z siebie, co mogli. Nagrywali popisy barmanów, przeprowadzali wywiady z szefostwem, robili zdjęcia rozbawionym i zadowolonym klientom. To oni stanowili dla Natalii i Maćka najlepszą reklamę.
Tej nocy, pomimo zmęczenia, nie mogła spać. Emocje wypełniały ją głęboko od wewnątrz i rozpływały się wokół niej, tworząc kolorową, buchającą aurę. Tuż obok drzemał jej mąż, jakby nie patrzeć — mężczyzna jej życia.
Położył dłoń na brzuchu Natalii, odwracając się ku niej i westchnął głośno. Uśmiechnęła się. Tyle wspólnych nocy spędzili już ze sobą od tamtej pamiętnej nocy poślubnej, że zdążyła się przyzwyczaić do jego czasem gwałtownych ruchów i westchnień, których świadom nawet nie był.
Noc poślubna… Natalia poczuła na policzkach rumieniec nawet teraz, gdy pomyślała o tamtym dotyku swojego męża, o błądzeniu jego dłoni po jej rozpalonej skórze, o tańcu języka w każdym zakamarku jej ciała. To był przełomowy moment w życiu Natalii. Oto oddała swoje serce, a potem ciało jedynemu mężczyźnie swojego życia.
Podczas przyjęcia weselnego zastanawiała się nad tym, jak właściwie będzie wyglądał jej pierwszy raz. Na samą myśl o tym czuła podniecenie, a kiedy znalazła się w pokoju hotelowym, do którego udali się na noc poślubną, cała płonęła. Każdy fragment jej ciała żył własnym pulsującym życiem i kiedy Maciej zostawił w niej najcenniejszą część siebie, wiedziała, że oto stworzyli nowe, odrębne życie.
Dwa tygodnie później kupiła test ciążowy i jej przeczucia zamieniły się w realne dwa paski. Teraz czekała tylko na badanie USG, w czasie którego mieli się dowiedzieć, czy spodziewali się dziewczynki czy chłopczyka.
Zawsze marzyła o dziewczynce, o miniaturce siebie samej, ale takiej, która zostanie wychowana zupełnie inaczej, niż ona sama była. Jej własna rodzina była duża, przez co zarabiający na godne życie rodzice nie poświęcali swoim pociechom wystarczającej uwagi. To ona, Natalia, była najstarsza z rodzeństwa, i kiedy tylko mogła, była oparciem i pomocą dla ciężko pracujących rodziców.
Tak naprawdę nie miała normalnego dzieciństwa, być może właśnie dlatego tak doskonale rozumiała się z Seleną. Obie bardzo dobrze wiedziały, co znaczy zapracować sobie na coś. Natalia chciałaby, aby jej własne dziecko było spełnieniem marzeń jego rodziców, by żyło w warunkach lepszych niż ona żyła.
Natalia poczuła na sobie zimne palce przeszłych wizji, a każda z nich była chłodniejsza od pozostałej. Zwinęła się w kłębek, jak dziecko w łonie swojej matki, ale to nie pomogło. Widocznie tylko embriony miały prawo do tej pozycji.
Pomyślała zatem o domu, do którego wprowadzą się prawdopodobnie już niedługo, o dużym, pachnącym radością domu, gdzie z każdego kąta pokoi wydobywać się będzie śmiech zmarłego męża babci, a na komodach na fotografiach osiądzie po raz kolejny kurz małymi drobinkami jako świadkowie szczęśliwego pożycia dziadków.
Natalia poczuła dreszcz emocji, przebiegający tysiącem stóp po jej ciele. Ten dom miał duszę, miał w sobie głęboko zakopaną tajemniczość, które ceniła w budynkach. Nie lubiła nowobogackiego stylu teściowej, choć w tej chwili mieszkanie u kobiety, dzięki której miała obrączkę na palcu i spodziewała się dziecka, jako że to jej ciało sprowadziło na świat Macieja, było jedynym wyjściem.
Ale już niedługo zapewne zajmie z mężem całe piętro domu babci, która wyprowadziła się z głównej sypialni na piętrze na dół przez wzgląd na chore nogi, coraz mniej sprawne. Te kilka pokoi na poddaszu będzie należało tylko do nich.
Natalia już wybrała pokój, który zajmie ich maleństwo. Chciała urządzić je w pastelowych kolorach, Selena bowiem kiedyś przepowiedziała jej, że urodzi dziewczynkę, malutką, słodziutką blondyneczkę, a Natalia zawsze wierzyła w przepowiednie Seleny. Maćkowi było to obojętne, czy zostanie ojcem chłopca czy dziewczynki, cieszył się po prostu swoim przyszłym ojcostwem, chociaż na wieść, że nie będzie miał syna w pierwszym odruchu zmroził spojrzeniem Selenę.
Przyszła mama położyła obie dłonie na brzuchu i uśmiechnęła się. Już nie mogła się doczekać porodu i tej magicznej chwili, kiedy dwa spojrzenia zetkną się, buchając do siebie odwieczną miłością.
Rozdział 9
Następnego dnia Selena niewiele zdążyła ruszyć w swoim magicznym gabinecie. Właściwie zupełnie nic, ponieważ natychmiast po tym, jak położyła na fotelu torebkę, zapaliła świece i kadzidełka o jej ulubionym zapachu opium, otrzymała telefon od Marco, że znalazł się w szpitalu i znajdował się na izbie przyjęć. Mówił do niej, a ona zrozumiała tylko jedno zdanie.
„Jestem na izbie przyjęć na Brochowie…” — te słowa brzmiały w jej uszach przez najbliższe dwadzieścia pięć minut.
— Dlaczego wywieźli go na sam koniec świata? — mówiła do siebie, chwytając torebkę i zamykając salonik.
Jako szefowa samej siebie nie musiała zwalniać się u nikogo, mimo że przygotowała już swój salon do spotkań z klientami. Bez zastanowienia zostawiła zapalone świeczki i kadzidełka przy kartach tarota. Teraz liczyło się dla niej jedynie to, by jak najszybciej dotrzeć do Marco.
Wyskoczyła przed drzwi wejściowe i od razu obmacało ją ciepłe, październikowe powietrze tak gęste, że Selena miała wrażenie, jakby znalazła się w jakiejś parnej mazi. Przedzierała się przez nią do postoju taksówek, znajdujących się nieopodal za zakrętem, będąc pewną, że własnym samochodem nie dotrze na miejsce, gdzieś po drodze powodując wypadek.
— Dzień dobry — wsiadła szybko do pierwszej taksówki. — Proszę do szpitala na Brochowie, zdaje się to jest ulica Warszawska.
W tej samej chwili zadzwonił jej telefon.
— Cześć, mała — usłyszała głos Róży. — Masz dziś czas?
— Cześć, Różyczko — Selena zdziwiła się, że jej głos drżał, choć wydawało się jej zawsze, że była niezwykle opanowaną osobą. — Jadę właśnie do szpitala. Marco jest na izbie przyjęć.
— Co się stało? — zaniepokoiła się Róża, a Selena już sobie wyobraziła, jak jej przyjaciółka zmarszczyła brwi.
— Właściwie nie wiem — Selena roześmiała się przez łzy, które dopiero teraz, gdy rozmawiała o tym na głos, zaczęły płynąć. — Marco coś mówił przez telefon, ale nie pamiętam.
— Bo się zdenerwowałaś…
— Na pewno. Na początku nawet zapomniałam natychmiast, gdzie w ogóle leży, musiałam go zapytać jeszcze raz — wytarła spocone czoło.
— Ale skoro z tobą rozmawiał, oznacza, że nie jest tak źle — stwierdziła Róża, pocieszając przyjaciółkę.
— Tak właśnie myślę. Ale dopóki go nie zobaczę, nie uwierzę.
— Naturalnie, to zrozumiałe — potwierdziła brunetka. — Chciałam się z tobą umówić na wieczór, ale skoro tak wyszło, spotkamy się w „...cappuccino”. Daj mi tylko znać, czy wszystko w porządku.
— Jasne, trzymaj się kochana — Selena odłączyła się, ale nie zdążyła schować telefonu do torebki, ponieważ otrzymała sms’a.
Odczytała go i natychmiast zmarszczyła brwi.
„Lenuś, miałabyś czas spotkać się dziś około drugiej? Będę we Wrocławiu, jestem umówiona do ginekologa, chciałabym, żebyś ze mną poszła wybrać jakieś ubranka dla maluszka :). Natalia”
Tego dnia była wstępnie umówiona z Natalią, ale musiała odmówić to spotkanie do czasu, aż dowie się, co działo się z Marco, tymczasem jej przyjaciółki, jakby wyczuwały, że nie chciała być pozostawiona samej sobie, próbowały wyciągnąć ją na spotkanie.
Zadzwoniła do Natalii i z żalem odwołała zakupy. Porozmawiała z nią chwilę, wyjaśniła sytuację, uroniła kilka łez i potwierdziła spotkanie, które miało się odbyć w restauracji Natalii. Poprzedniego dnia ustaliły, że raz na jakiś czas będą spotykać się na pogaduchy i naturalnie na cappuccino.
Czas mijał, a ona coraz bardziej zbliżała się do szpitala, w którym nigdy nie była. Całym swoim ciałem czuła ten strach o życie ukochanej osoby, chociaż głęboko w sercu wiedziała, że wszystko będzie w porządku. Na izbie przyjęć nie zauważyła Marco, zadzwoniła więc do niego.
— Gdzie jesteś? Ja jestem na izbie — powiedziała jednym tchem, rozglądając się wokół.
— W środku — odpowiedział słabym głosem.
— Jeszcze? — zdziwiła się.
— Leżę na jednym z łóżek, w tej chwili przyjmują kogoś innego.
— Ale ty masz już wszystko zrobione? Przebadali cię?
— Tak. Zrobili mi EKG i pobrali krew na badania.
— I co?
— Podobno mam niski potas.
Selenie, która z medycyną miała niewiele wspólnego, nic to nie mówiło. Postanowiła za chwilę zadzwonić do Patrycji, a tymczasem chciała jak najwięcej dowiedzieć się od Marco, żeby choć trochę rozwiały się jej najgorsze obawy.
— A EKG? — zapytała, bo akurat o tym badaniu miała jako takie pojęcie.
— Niby stan przedzawałowy — usłyszała w słuchawce cichy szept i poczuła, jak nogi ugięły się pod nią.
— Słucham…? — przysiadła na brzegu metalowego krzesła izby, czując nagły ból głowy; jej umysł nie pojmował tego wszystkiego w tak dużej ilości.
— Tak mi powiedzieli.
— Ale dlaczego?! — zawołała i od razu poczuła na sobie spojrzenia innych oczekujących. — Co się stało? — szepnęła, odchodząc na bok, w głąb korytarza, gdzie ponownie przysiadła, czekając na kolejne rewelacje.
— Zdenerwowałem się po prostu.
Selena przykryła dłonią czoło i spuściła głowę. Musiała wyjść z tego szpitala. Miała wrażenie, że powoli zaczynała się dusić, więc natychmiast poderwała się z miejsca i niemal wybiegła przed budynek. Ciepło dnia przykleiło się do jej zmrożonej nerwami skóry, a płuca chłonęły zapachy wczesnej jesieni. Stopniowo wracała równowaga.
— Kiedy będę mogła wejść do środka do ciebie? — zapytała już bardziej opanowana.
— Ja zaraz do ciebie wyjdę — poinformował ją Marco, więc Selena szybko wróciła na izbę.
Przyszli pacjenci dziwnie się jej przyglądali. Zapewne wydawało im się, że jej problemem, z którym zjawiła się w szpitalu, były problemy psychiczne. Nie przejęła się nimi, ponieważ ludzi ci sami wręcz nie wyglądali na normalnych, zresztą cała ta izba nie należała do miejsc przyjemnych. Przytłumione światło przywodziło Selenie na myśl stare szpitale z horrorów, zwłaszcza psychiatryczne. Linoleum na podłodze, ciemne kafelki na ścianie zupełnie bez wyrazu były właściwie nijakie.
Selena marzyła, by odejść stąd jak najdalej, ale w tej chwili z gabinetu wyszedł Marco. Selena rzuciła mu się w ramiona i poczuła na policzku pierwsze ogromne tego dnia łzy. Nagle zdała sobie sprawę, że omal go nie straciła. Wtedy zostałaby zupełnie sama na tym świecie…
Mocno ścisnęła mężczyznę, a on pogłaskał ją po głowie, choć to ona powinna pocieszać jego w tej chorobie.
— Ciii… No już… — ujął jej zapłakaną twarz w dłonie i spojrzał na nią.
— Nie waż się więcej napędzać mi takiego strachu… — szepnęła, na co Marco roześmiał się głośno, choć Selena wiedziała, że nie przyszło mu to tak łatwo.
— Moja dziewczynka — rzekł cicho i ponownie przytulił ją do siebie, czując ciepło bijące z jej ciała.
Do domu wrócili w południe po wielu powtarzanych badaniach, by mieć pewność, że wszystko jest już w porządku. Selena zaparzyła mu szałwię z dodatkiem asafetydy, mięty i gałki muszkatołowej na uspokojenie i wzmocnienie, ale, ponieważ Marco nie pijał żadnych herbat poza gotowymi słodzonymi herbatami w plastikowych butelkach, popijała ją sama. Zapaliła świeczki w sypialni, cicha muzyka relaksacyjna została już włączona, jak tylko weszli do mieszkania. Mężczyzna położył się na łóżku, opierając głowę na udach swojej kobiety i wpatrywał się w jej ciemne, pełne przejęcia oczy.
— Myślałam, że to koniec… — szepnęła. — Nigdy nie bałam się tak, jak dziś.
— Znaczy, kochasz mnie — roześmiał się.
— Oczywiście, głuptasie — pacnęła go w nos.
— Wiesz, czasem mam wątpliwości — uśmiechnął się.
Selena jedynie odpowiedziała mu uśmiechem i pomyślała, że ona sama miała wątpliwości co do jego miłości, ale wolała zachować tę informację dla siebie.
Miała też chwilami wątpliwości co do własnych uczuć… Z jednej strony nie wyobrażała sobie, że miałaby znów zamieszkać sama, że jego nie byłoby przy niej. Czyżby była od niego uzależniona? Możliwe, że stał się jej narkotykiem, na który często się wściekała, ale nie potrafiła wyrzuć go ze swojego życia, bo dawał jej to, czego pragnęła — kiedy był z nią, to był całym sobą. Pragnął jej, kochał się z nią zapalczywie i choć chwilami zastanawiała się, czy nie jest z nią właśnie przez wzgląd na ich namiętny seks, to nawet jeśli tak było, on także ją w pełni zaspokajał.
Kiedy zostawiła go w mieszkaniu, a sama wróciła do swojego salonu i klientek, przeszło jej przez myśl, że właściwie nie byli przyjaciółmi, a jedynie kochankami. Z jednej strony ją to zasmuciło, z drugiej uznała, że lepiej tak, niż być samej… Tak jak jej mama…
Rozdział 10
— Musiałam wyrwać się między klientami — zakomunikowała Selena, kiedy weszła do restauracji Natalii i została obrzucona pytaniami, dlaczego tak długo nie pojawiała się na wezwanie. — Nie, to nie przez klientów. Marco znalazł się w szpitalu…
— Wiemy… — rzekła Patrycja. — Natalia nam mówiła, że zemdlał im tutaj rano, jak przyjechali, żeby posprzątać przed pracą, i wzywali karetkę.
— Przyjechała nad wyraz szybko — dodała Natala.
— Czyli dotarł do pracy? — zdziwiła się Selena, bo była przekonana, że Marco został zgarnięty z ulicy.
— Tak, Maciek wezwał szybko pogotowie. Marco zemdlał zaraz jak wszedł do środka — dopełniła informacji Natalia.
— Wszystko z nim ok? — zapytała Róża. — Miałaś mi napisać, ale rozumiem, że w tym wszystkim mogłaś zapomnieć.
— Tak, przepraszam, zupełnie wyleciało mi z głowy — Selena zdjęła swój płaszczyk, który zarzuciła na siebie tego popołudnia, ponieważ chłód był już dosyć odczuwalny. — Jest w domu, do końca tygodnia na zwolnieniu, Natala. Przyniosłam jego zwolnienie — podała przyjaciółce świstek cienkiego papieru.
— Jasne, niech odpoczywa — blondynka wzięła dokument i położyła przed sobą na stole. — Wiadomo, co dokładnie mu było?
— Tak, stan przedzawałowy. Podobno czymś się zdenerwował, ale nie mam pojęcia czym — Selena skrzywiła się.
Róża obserwowała ją wnikliwie i nagle doszła do wniosku, że Selena wyglądała tego wieczoru bardzo niekorzystnie. Cienie pod oczami zdradzały problemy, widać, że tego dnia nie należała do osób szczęśliwych.
— Ale mówcie lepiej, co u was — rzekła czując, że zrobiło się jakoś pogrzebowo i upiła łyk ciepłego cappuccino, które właśnie doniosła jej kelnerka.
— Chyba jestem w ciąży — rzuciła Patrycja, patrząc intensywnie na swoje palce u rąk.
— Co?! — zawołały dziewczyny.
— No. Nie wiem, jak to się stało, bo przecież się zabezpieczaliśmy, ale stało się. Zrobiłam dziś test ciążowy i wyszedł pozytywnie. Jeszcze pójdę do lekarza, żeby potwierdził — wyrzuciła z siebie Pati, jakby chciała mieć za sobą poinformowanie o tym dziewczyn. — Jutro będę wiedziała na pewno.
— No, proszę, ale nas zaskoczyłaś — roześmiała się Natalia. — To będziemy miały obie maluszki mniej więcej w tym samym wieku!
— Tak… — szepnęła Pati.
— Ej, ty się cieszysz w ogóle? — zapytała Maja, marszcząc brwi, ponieważ zachowanie blondynki ewidentnie sugerowało, że nie była to dla niej wymarzona sytuacja.
— W ogóle — powtórzyła Patrycja fragment zdania Mai, ale w jej ustach znaczył zupełnie coś innego.
— No, co ty! — zawołała Natalia. — Przecież to najpiękniejszy okres w życiu kobiety!
— Wiesz, zależy dla kogo — Patrycja spojrzała na Natalię z ukosa, nie przypominając tej zalotnej blondyneczki, którą spotkały w Karpaczu. — Ja marzyłam o innym życiu. Chciałam się wyszaleć.
— Faceci tak mówią — stwierdziła Róża.
— A ty chciałabyś teraz być w ciąży? — zapytała ją blondynka, a brunetka zmarszczyła brwi.
— Wiesz, jakbym miała faceta, z którym chcę być do końca swoich dni, to dlaczego nie?
— A nie masz? Robert nie jest tym facetem? — zapytała Selena, choć zdawała sobie sprawę, że mężczyzna ten nie mógł być facetem z jej marzeń.
— Nie — opowiedziała Róża, dziwiąc się, że powiedziała to tak pewnym głosem. — Powiem wam, że spotkałam świetnego faceta — uśmiechnęła się zawadiacko.
— Gdzie?!
— Kiedy?!
Dziewczyny były żądne informacji, zaskoczone oświadczeniem Róży.
— Jak wracałam z imprezy z okazji otwarcia twojej restauracji, Natala, spotkałam policjanta — Róża wciąż się uśmiechała.
— I…? — domagała się Selena.
— I nic. Pomógł mi w dotarciu do domu, bo byłam tak pijana, że nie potrafiłam sama — roześmiała się Róża.
— I…? — uśmiechnęła się Maja.
— I nic. Nie pamiętam, co się działo — Róża wciąż się uśmiechała niczym dziecko, które coś zbroiło. — Rano obudziłam się w bieliźnie, więc musiał mnie rozebrać i położyć do łóżka.
— Aha… — Patrycja wydała z siebie jęk zawodu.
— Szkoda — stwierdziła Selena. — Skoro taki bohaterski był, szkoda, że nie pociągnęliście tej znajomości.
— No, nawet nie pamiętam, jak się nazywa — rzekła Róża, już się nie uśmiechając. — Ale śnił mi się.
— No, tak, to jest jakieś pocieszenie — roześmiała się Maja.
— A co u ciebie? — zapytała Natalia Maję.
— W sumie niewiele się dzieje. Dziś w pracy poszły plotki, że zaręczyłam się z Konradem — Maja wymownie spojrzała na Patrycję, która uśmiechnęła się, nie czując żadnej skruchy. — Patrycja rozpowiada swoim klientkom rewelacje tego typu.
— No, co ty! — roześmiała się Róża i spojrzała na Patrycję, która też się roześmiała.
— Nie opowiadałam im, że bierzecie ślub, ale że pewnie weźmiecie — wyjaśniła Patrycja.
— Wiesz, wolałabym, żebyś w ogóle o mnie nie rozmawiała — sprostowała Maja.
— Ok, wedle życzenia.
— A Konrad co? Nie oświadczył się jeszcze? — zapytała Natalia bardziej z ciekawości, niż żeby zdołować Maję jeszcze bardziej.
— Jeszcze nie, ale myślę, że zrobi to niedługo — uśmiechnęła się Maja. — Za miesiąc, dwa, max pół roku.
— Skąd wiesz? — zdziwiła się Pati.
— Czuję, że niedługo będę nosić pierścionek zaręczynowy po prostu.
— Jak w romansie — roześmiała się Pati, a wszystkie kobiety uśmiechnęły się, słysząc ten znajomy tekst, którym Patrycja posługiwała się dosyć często.
— A u ciebie, Natala? — zapytała Maja, która z Natalią miała słaby kontakt. — Jak wam się prowadzi to cudo?
— Wiesz, to dopiero drugi dzień! — roześmiała się Natalia. — Ale na razie wygląda dobrze, poza tym, że mało dziś klientów mamy.
— Może zmieni się wszystko, jak zaczniecie robić tutaj imprezy masowe — stwierdziła rzeczowo Maja.
— Jak nasze wesele — uśmiechnęła się Pati.
— No właśnie — potwierdziła Róża. — Coś robicie w tym kierunku?
— Na razie nie — odpowiedziała Pati. — Zajęłam się swoim złym samopoczuciem i zapomnieliśmy w związku z tym o naszym ślubie.
— Na następne spotkanie postaram się przygotować Ci katalog z kompozycjami bukietów — zaproponowała Róża, która znała się na kwiatach, jak nikt inny. — Jesteś szczupła, więc możesz sobie pozwolić na bukiet okrągły, z dodatkami.
— A kolor jaki do mnie pasuje? — zainteresowała się Pati.
— Różowy, fioletowy, błękitny, biały. Jesteś typem kobiety — lato, więc takie ciepłe jasne, pastelowe odcienie do ciebie pasują.
— A do mnie? — Selena także zainteresowała się tematyką.
— Ty jesteś zimą — odpowiedziała Róża. — Ciemna karnacja, czarne włosy, intensywny odcień oczu. Do ciebie pasują róże, żółcie, także barwa biała i niebieska.
— Ja bym się najlepiej czuła w czerwieniach — stwierdziła Selena, niezbyt usatysfakcjonowana tym opisem.
— Czerwień pasuje podobno do wiosny — wyjaśniła Róża, czując lekki niesmak po wypowiedzi Seleny, chociaż do końca nie wiedziała, dlaczego.
— A ktoś z nas jest wiosną? — zapytała Maja.
— Najbardziej do wiosny pasuje Natalia.
— Ja też jestem blondynką, jak Natala — wtrąciła Pati.
— Ale ty masz ciemniejszą karnację, ciepły odcień oliwki, natomiast Natalia ma jasną cerę — dalej wyjaśniała Róża.
— Czyli do mnie pasuje czerwień? — zdziwiła się Natala. — Osobiście wolę jasne, pastelowe kolory — roześmiała się.
— Poza czerwienią pasuje do ciebie też niebieski, zielony, żółty.
— No, to już lepiej — śmiała się dalej Natalia.
W takim oto tonie minęły dwie godziny i koleżanki rozeszły się po domach, wracając do swojego codziennego życia. Choć mogły rozmawiać ze sobą całą noc, to wiedziały, że ich prywatne życie je wzywało do siebie.
Rozdział 11
Kilka dni później Selena i Marco wybrali się na weekend do Karpacza. Z jakiegoś powodu czuli do tego miejsca sentyment i często tam wracali. Od wakacyjnego wypadu wyjechali tam już dwa razy, zawsze do tego samego pensjonatu. Właściciele znali ich już i z radością witali za każdym razem.
Marco zaskarbił sobie ich serce. Był niezwykle uprzejmy, szarmancki. Nikt nie wiedział, jak on to robi, ale gdziekolwiek się pojawiał, ludzie lgnęli do niego, jak muchy do miodu.
— Cieszysz się, że tu jesteśmy? — zapytał Marco, kiedy po południu wyszli na spacer po okolicy, kierując się do ich ulubionej restauracji, w której często jadali obiady.
Marco przytulał mocno do siebie swoją kobietę, krocząc obok z dumą. Choć Selena była przeraźliwie chuda i koścista, zbyt chuda, aby mogło to być uznane za coś pięknego latem na basenie, jesienią, kiedy jej ciało okryte było wełnianą, rudą sukienką, na którą narzuciła swój czerwono-brązowy płaszcz, wyglądała naprawdę atrakcyjnie.
— Tak, cieszę się, że jesteśmy tutaj razem — uśmiechnęła się do niego, a on mocniej przytulił ją do siebie. — Lepiej się czujesz, jak widzę — rzuciła mu zalotnie.
— O tak, czuję się już doskonale — uśmiechnął się. — Chyba że mnie czymś zdenerwujesz i znów się pokłócimy — roześmiał się, a ona mu zawtórowała.
— Myślisz, że taki związek, jak nasz, ma w ogóle sens? — zapytała go, gdy już usadowili się w swojej ulubionej restauracji.
Selena już dawno sprawdziła, że właściciele zaopatrują się u gospodarzy, stosujących ekologiczne metody uprawy roślin i hodowli zwierząt, nie dała się zatem nigdy przekonać do odwiedzin w innych miejscach gastronomicznych. Tutaj serwowano domową kuchnię i to się czuło w każdej potrawie. Selena była wegetarianką i cieszyła się, że w tej restauracji miała wiele potraw do wyboru, które dodatkowo zostały przygotowane z ogromną pieczą.
Marco zmarszczył brwi, słysząc jej pytanie.
— Taki, czyli jaki? — zapytał, odkładając na bok kartę dań; znał ją na pamięć i doskonale wiedział, na co ma dziś ochotę.
— Taki burzliwy — uśmiechnęła się Selena i również odłożyła kartę na bok, po czym pochyliła się nad stołem w kierunku chłopaka, wciąż się uśmiechając.
— A, ok… — Marco jakby odetchnął z ulgą. — Myślę, że ma, przynajmniej nie jest nam nudno.
— O, tak, nudno nam nigdy nie było — zgodziła się, ale nagle poczuła coś dziwnego w splocie słonecznym.
Coś ją ścisnęło, jak niezbyt dobre przeczucie. Marco poszedł do toalety, po drodze witając się z właścicielami, którzy byli zachwyceni, że go widzą, a Selena siedziała i coraz bardziej uciekała świadomością z rzeczywistości, zagłębiając się w siebie. Stanie się coś, co mocno nią wstrząśnie, czuła to niemal namacalnie. Nie miała tylko pojęcia, co to będzie i kiedy nastąpi. Co jakiś czas w jej umyśle pojawiały się fragmenty wizji, jej rozpacz, złość i rozczarowanie. Ale nic poza tym…
Siedzieli jeszcze w restauracji przez godzinę, w spokoju jedząc obiad i rozmawiając o codzienności, planach Seleny na rozwój jej Poświaty Księżyca i planach Marco na rozwój swojej kariery barmana. Selena była obecna tylko połową siebie, druga połowa cały czas szukała przyczyn tego niepokoju. W którymś momencie zapytała Marco:
— Co takiego zdenerwowało cię we wtorek, że miałeś stan przedzawałowy?
To było zwykłe pytanie, nie łączyła tego z niczym przerażającym, ale wyglądało na to, że Marco wietrzył jakiś podstęp.
— Dlaczego chcesz to wiedzieć? — zapytał.
— Bo mi na tobie zależy…? — odpowiedziała pytaniem na pytanie.
— Zadzwoniła do mnie moja była i chciała, żebym do niej wrócił. Pokłóciliśmy się, bo powiedziałem jej, że mam dziewczynę i nie zamierzam z niej rezygnować — mówił to i badał zachowanie Seleny.
Obserwowała go i przeczucie jej mówiło, że kłamie, ale bała się poruszyć tę kwestie, bo to oznaczałoby, że ich związek właśnie dobiegł końca. Była przekonana całą sobą, że to on zadzwonił do swojej byłej i to ona nie chciała mieć z nim nic wspólnego, co mocno go zdenerwowało. Nie powiedziała tego na głos. Nie miała dowodów, jedynie swoje przeczucia i wizje, które oczywiście zawsze się sprawdzały, ale dla Marco mogły nie być wystarczające.
Przypomniał się jej moment, kiedy ojciec rozstawał się z jej mamą. To było coś strasznego… Miała wtedy trzy latka, ale pamiętała tamtą chwilę ze szczegółami. Śnił się jej co jakiś czas ten dramatyczny dla niej moment. Wisiała na nogawce taty, a on patrzył na nią ze łzami w oczach, ale był nieugięty. Płakała, lamentowała, a on tylko prosił, by była silna i zaopiekowała się mamą… Selena do dziś nie mogła zrozumieć, jak można było prosić o coś takiego trzyletnie dziecko, ale mocno wzięła to sobie do serca.
Rozstania z mężczyznami były dla niej zawsze trudne, nigdy jednak nie zależało jej na nikim tak, jak jeszcze niedawno zależało jej na Marco. Wydawał się z jednej strony inny, bo kiedy był z nią, to miała wrażenie, że istnieje tylko ona. Ale było w nim coś takiego, co ją niepokoiło. Nie chciała ryzykować kolejnego dramatycznego rozstania w swoim życiu, bo mogło to zniszczyć resztki pewności, jakie w niej zostały odnośnie relacji z mężczyznami.
Postanowiła zagłuszyć w sobie ten niepokój, który się w niej zrodził, i w pełni być z Marco w ten jesienny weekend w Karpaczu, czerpać z tego wypadu jak najwięcej dobrej energii.
Po obiedzie wybrali się na spacer po okolicznym parku. Czerwone i żółte liście spadały z drzew prosto na ich głowy, szeleściły pod ich stopami, kiedy wtuleni szli wolno ścieżką. Selena czuła, że ciśnienie z niej spada, kiedy rzucając się liśćmi i śmiejąc się, opadli w końcu na górę szeleszczącego kolorowego dywanu.
Marco pochylił się nad nią i spojrzał na nią z uśmiechem.
— Jesteś przepiękną kobietą… — szepnął i cmoknął ją w usta.
Wiedziała, że mu się podoba. Zresztą podobała się wielu mężczyznom, którzy, niestety, zwracali na nią uwagę ze względu na jej egzotyczny wygląd, co już nie do końca jej odpowiadało. Dlatego między innymi zawsze walczyła o to, aby rozwijać się intelektualnie, ale także dbała o rozwój psychiczny. Chciała zwracać uwagę przede wszystkim na swój profesjonalizm.
Miała poczucie, że w wielu przypadkach jej się to udało. Marco jednak wciąż był zachwycony jej ciałem, co dawał jej do zrozumienia niemal na każdym kroku…
Tę noc w pensjonacie spędzili kochając się. Selena czuła się spełniona — tej nocy Marco dał z siebie więcej niż brał od niej. Nigdy wcześniej nie odczuwała aż takiej radości, kiedy Marco padł na nią zdyszany. Wdzięczna była losowi, że pozwolił mu żyć.
Chwilę później, minutę przed północą, Marco wyciągnął spod poduszki małe pudełeczko. Selena zmarszczyła brwi czując, jak jej serce przyspieszyło. Czyżby…?
— Co ty na to, by zostać moją żoną? — zapytał Marco z uśmiechem.
Ledwo widział ukochaną w bladym blasku księżyca, który bezwstydnie zaglądał do ich pokoju, ale to mu w zupełności wystarczyło, żeby dojrzeć w jej oczach błyski łez. Nie widział natomiast zaskoczenia i niepewności, jaka pojawiła się w chwili, gdy usłyszała te tak niecierpliwie wyczekiwane słowa. Selena, choć dotąd tak bardzo pragnęła i chwilami naciskała na oświadczyny, nagle poczuła, że ktoś zamykał ją w złotej klatce. Obiecywał miłość i szczęście, ale tak naprawdę miała w konsekwencji zostać zamknięta do końca życia. I w ułamku sekundy, który jej wydał się wiekiem, przeszło jej przez myśl, że nie chciała tego, że wolała już żyć z nim na „kocią łapę”.
— Tak… — usłyszała swój własny głos, po czym gdzieś w głowie rozbrzmiał dźwięk zatrzaskiwanych z hukiem drzwi.
Marco z namaszczeniem założył na palec wybranki, błyszczący w mdłym świetle księżyca pierścionek, śmiejąc się i mówiąc jednocześnie.
— Wiele razy chciałem to zrobić. Ale zaraz potem się kłóciliśmy i rezygnowałem — pocałował ją, nie widząc, że Selena leżała w łóżku zupełnie osłupiała, jakby ta chwila podmieniła jej ciało, jakby nie rozpoznawała siebie, jakby gdzieś się zatraciła.
Nie skomentowała tego, co powiedział, uniosła jedynie prawą dłoń, by móc zobaczyć, jak zamigotał rubin, którym był wysadzony pierścionek, co nadało mu romantycznego uroku.
— Kocham cię, maleńka… — szepnął Marco i zatopił twarz w jej długich, czarnych, pachnących miłością włosach, a ona przymknęła oczy w oczekiwaniu na to, co teraz przyniesie jej los.
Rozdział 12
Natalia otworzyła oczy i pierwsze jej spostrzeżenie dotyczyło dobrego samopoczucia. Każdego poprzedniego ranka odczuwała mdłości, które towarzyszyły jej od mniej więcej czwartego tygodnia ciąży, dziś natomiast nic takiego się nie pojawiło. Uśmiechnęła się, zdając sobie nagle sprawę, że oto nadszedł dla niej najwspanialszy okres ciąży. A przynajmniej taką miała nadzieję…
Był poniedziałek, Maciek udał się do restauracji, której teraz poświęcał maksimum czasu, aby zająć się sprawami papierkowymi. Tego dnia restauracja była zamknięta i mogli swobodnie przeanalizować działania pierwszych dni ich lokalu.
Natalia wyskoczyła z łóżka w ich małym pokoiku, gdzie jej mąż spędził dzieciństwo, usiadła przed komputerem i wpisała w wyszukiwarce:
„12-ty tydzień ciąży”
Gdzieś tam w tle krzątała się jej teściowa, Natala jednak nie miała ochoty wychodzić z pokoju. Przywita się ze starszą kobietą później, teraz nie chciała psuć sobie humoru.
— Widzisz, maluszku, masz już prawie dwanaście tygodni — szepnęła i pogłaskała swój ledwo wystający brzuch. — Zobaczymy, jak teraz wyglądasz — i zaczęła czytać na głos niektóre fragmenty, jakby chciała swojemu, jeszcze nienarodzonemu dziecku, przedstawić jego prawdziwy obraz. — „Najważniejszy okres dla rozwoju twojego malucha właśnie dobiega końca. Przed końcem tego tygodnia to ważne zadanie rozwijania nowych struktur ciała będzie ukończone. Wszystkie części już się pojawiły, od palców u rąk do palców u stóp. Nawet narządy płciowe się rozwinęły, jednak jest jeszcze za wcześnie, aby określić, czy spodziewasz się dziewczynki czy chłopca.”
Natalia dotknęła swojego brzucha. Ona wiedziała, czuła, że to dziewczynka. Coś w środku, w sercu jej mówiło, że nie mógł to być chłopiec.
— O, dzień dobry — nagle usłyszała za swoimi plecami i przerażona odwróciła się gwałtownie.
Ale to była tylko jej teściowa, obcięta na krótko niska, chuda kobieta, która zawsze pojawiała się w najmniej odpowiednim miejscu w najmniej odpowiednim czasie. Takie napady kontroli w ich pokoju zdarzały się nie pierwszy raz, ale od tamtej chwili, gdy Natalia wprowadziła się do pokoju swojego męża tuż po ślubie, nie była w stanie przyzwyczaić się do tych dziwnych przyzwyczajeń teściowej.
— Dzień dobry, mamo — odpowiedziała zdezorientowana.
— Co czytasz? — teściowa podeszła do komputera, a kiedy zobaczyła obrazek z przekrojem brzucha kobiety i płód, zaśmiała się i dodała: — Kiedy ja była w ciąży, nie czytało się takich rzeczy.
Natalia nie chciała się kłócić, chociaż zagotowało się w niej w środku odrobinę. Uśmiechnęła się i powiedziała:
— Na szczęście, kiedy ja jestem w ciąży czyta się o ciąży bardzo dużo — wstała z krzesła. — Głównie dlatego, że teraz lekarze mają większą wiedzę.
Natalia była uprzejma, nie krzyczała, nie obrażała, mówiąc te słowa, dlatego zapewne teściowa w ogóle nie zauważyła tego, co chciała jej przekazać synowa między wierszami, ale to już nie było zmartwienie blondynki.
— Pójdę się umyć — dodała i wyszła z sypialni, licząc na to, że teściowa wyjdzie zaraz za nią.
Mieszkanie u teściów było tematem spornym jeszcze przed ślubem, ale wtedy nie czuli potrzeby dokończenia tej sprawy i odstawili ją na później. Po ślubie było jasne, że nie będą mieszkać w maleńkim wynajmowanym przez Natalię pokoiku, ale przeniosą się tymczasowo do rodziców Maćka. Mieli tam zostać tydzień, do miesiąca, a w tym czasie poszukać sobie jakiego mieszkania do wynajęcia, choć woleliby wziąć kredyt i po prostu kupić. Okazało się jednak, że ceny ich przerosły i tym sposobem minął drugi miesiąc, a oni wciąż pomieszkują u teściów, którym i tak muszą płacić za „wynajem” dawnego pokoju oraz za obiady, które czasem ugotuje teściowa.
Natalia tłumaczyła, prosiła, żeby jednak zdecydowali się na kredyt, ponieważ doszła do wniosku, że na wynajem ich nie stać, ale Maciek uporczywie wyszukiwał kolejne tanie oferty wynajmu nie do końca atrakcyjnych mieszkań. I tak temat ciągnął się i żadne z nich nie było w stanie go zakończyć.
Któregoś dnia Natala stwierdziła, że nie będzie się tym przejmować, nie ruszy palcem, skoro Maciek nie czuł obowiązku zapewnienia swojej rodzinie bezpiecznego lokum. Dusiła w sobie niechęć do teściowej, znosiła niechęć teściowej do siebie, nie skupiała się na monologach Maćka, który co noc rozprawiał o tym, jak ciężko mu w restauracji i że przydałaby mu się pomoc.
Skupiła się na ciąży. Stanęła w łazience, jedynym miejscu, gdzie mogła zamknąć się na klucz i czuć się bezpieczną, że nikt nieproszony nie pojawi się tam znienacka. Spojrzała w duże lustro, sięgające niemal przez całą długość ściany. Jej twarz wyraźnie się zaokrągliła, to samo stało się z brzuszkiem, który teraz wystawał, jakby wciągnęła do płuc wieksze ilości powietrza.
Każdego dnia oglądała siebie i starała się wyłapać różnice w wyglądzie, jednak zauważała je dopiero po pewnym czasie, a nie od razu. Tak płynnie wszystko się zmieniało.
Natalia była wciąż zaskoczona naturą, która ukształtowała kobietę, by ta zmieniała się dla dobra rosnącego w niej maleństwa. Patrzyła na siebie i nie mogła uwierzyć, że ten większy już brzuch w porównaniu z tym sprzed trzech miesięcy mieścił w sobie maleństwo, cząstki jej i jej męża, że z ich miłości może stworzyć się namacalne, nowe życie.
— Już niedługo będziesz u mamusi i tatusia — szepnęła Natalia i zabrała się za poranną toaletę.
Kiedy wróciła do sypialni, teściowej już nie było. Nie było jej też słychać w mieszkaniu, musiała zatem wyjść na jakieś zakupy. Natala poczuła się wreszcie swobodnie. Gdy jednak weszła głębiej do ich pokoju, zobaczyła zaścielone łóżko, a jej wczoraj rzucone na oparcie fotela ubranie złożone w kostkę i ponownie zrobiło się gorąco z nerwów. Musiała usiąść i pooddychać głęboko, żeby się uspokoić. Ile jeszcze czasu zniesie to wszystko…? Ile czasu Maciek będzie się zastanawiał nad przeprowadzką?
Dotknęła swojego brzucha. Teraz jedynie to maleństwo było dla niej opoką.
— Musimy coś zrobić, Agusiu, żeby tata w końcu zajął się nami odpowiednio — szepnęła i wiedziała już, że jej córka tak właśnie będzie miała na imię.
Natalia nie wspominała Maćkowi o tym wydarzeniu przez dwa dni, lecz w środę poruszyła ten temat wieczorem, gdy już oboje szykowali się do spania. Wykorzystała moment, kiedy Maciek rzucił się na łóżko zmęczony. Dochodziła godzina dwudziesta trzecia. Natalia wpadła tego dnia do restauracji na kilka godzin odciążyć męża, wróciła jednak do domu znacznie wcześniej niż on.
— Maciek, musimy o czymś porozmawiać — usiadła na brzegu łóżka i spojrzała na swojego męża.
Jakże bardzo zmieniło się jej życie, odkąd wzięli ślub i zamieszkali razem! Skończyły się romantyczne wieczory, na które wcześniej tak czekała. Maciek przestał starać się o to, by Natalia czuła się tą najbardziej kochaną osobą na świecie. Ona sama już się nie starała, zaczęły bowiem przytłaczać ją sprawy życia codziennego.
Jeśli miała być ze sobą szczera, nie tak sobie wyobrażała wspólne życie z Maćkiem…
— Musimy teraz? — wymamrotał jej mąż, bez wątpienia zanurzając się w coraz głębszym śnie.
— Musimy. Czekałam już długo i mam tego dość.
— Czego? — Maciek starał się skupiać na tym, co mówiła jego żona, nie miał jednak na tyle mocy w sobie, by otworzyć oczy i usiąść, jak prawdziwy partner do rozmowy.
— Nie mam już siły mieszkać z twoją matką — rzekła Natalia beznamiętnie, choć tak naprawdę w środku czuła żar, rozpalający ją niczym płomień.
— Nie musisz się nią już martwić — odpowiedział Maciek, wciąż nie otwierając oczu. — Mniej więcej za tydzień się wyprowadzamy.
— Skończyli?! — zawołała Natalia, ożywiając się nagle.
— Tak. Dziś rozmawiałem z robotnikiem. Została sama końcówka, więc bez żadnego problemu będziemy mogli wyprowadzić się stąd w ciągu kilku dni.
— Och! Jak się cieszę! — Natala nie miała już ochoty rozmawiać o teściowej, tak bardzo rozradowała ją informacja o zbliżającej się wyprowadzce.
Kiedy któregoś dnia babcia Maćka podsunęła im pomysł, by z nią zamieszkali, zamiast gnieździć się u jej synowej, Maciek nie przyjął tego entuzjastycznie. Dopiero babcia oraz jego własna żona przekonały go, że tak będzie najlepiej dla wszystkich.
Maciek wraz ze swoim ojcem od razu zabrali się za obejrzenie stanu domu, podejmując liczne decyzje. Nowożeńcy zmuszeni byli wziąć nieduży kredyt gotówkowy, by przerobić piętro na swój użytek. Za zgodą babci unowocześnili też kuchnię, w weekend zatem Natalia i Maciek byli gotowi do wprowadzenia się.
— A o co chodzi z moją mamą? — chciał jeszcze wiedzieć Maciek.
— A, nic takiego. Po prostu najwyraźniej zapomniała, że jesteśmy małżeństwem, a nie jej małymi dziećmi, bo wchodzi do naszego pokoju bez pukania, ale nie przejmuj się, jeszcze wytrzymam te kilka dni, które zostały.
Maciek tylko westchnął, nic nie mówiąc.
Rozdział 13
Róża stanęła na wadze i otworzyła szeroko oczy. Od wczoraj przybrała pół kilo.
— Cholera — zeskoczyła szybko z wagi, zarzuciła na ramiona szlafrok i intensywnie myślała, co takiego mogła zjeść poprzedniego dnia, że zaowocowało to takimi skutkami?
Wzięła do ręki zeszyt z notatkami swojego odchudzania, które rozpoczęła w dniu, w którym usłyszała w Karpaczu od Roberta, że powinna schudnąć i z paniką w oczach spojrzała na wczorajszy dzień.
— Śniadanie, kawa, obiad, kalafior, kolacja, pomidor — przeczytała i załamała się.
Usiadła na krześle kuchennym, wpatrując się w zapiski, w te kilka słów, które w rzeczywistości zawierały tak mało kalorii, a ona i tak przybrała na wadze. Podniosła się szybko z krzesła i podbiegła do lustra, dużego lustra w przedpokoju, w którym przeglądała się każdego dnia. Może udało się jej nie przytyć w centymetrach?
Stanęła naga, szlafrok ciężko zsunął się do jej stóp. Patrzyła na swoje odbicie i coraz bardziej marszczyła brwi. Czy to się jej wydawało, czy ona naprawdę rosła w oczach?! Przesunęła dłonią po obojczykach, wyczuwając pod palcami kości, w lustrze zupełnie niewidoczne. Miała wrażenie, że cała jest jakaś opuchnięta.
Złapała się za głowę. Przecież nie oszalała! Schowała twarz w dłoniach i załkała cicho. Naprawdę oszaleje z tym wszystkim któregoś dnia. Nie miała już sił na to odchudzanie. Dlaczego inne kobiety chudły, a ona wciąż widziała w lustrze kobietę przy kości, coraz bardziej opuchniętą, im dłużej się odchudzała?!
Chciała być piękna, tylko piękna, a odniosła wrażenie, że stawała się coraz odleglejsza temu celowi. Przesunęła dłonią po rozpuszczonych włosach i po raz kolejny wyciągnęła ich garść. Straciły ostatnio blask, mimo że zafundowała sobie preparat odżywiający włosy. Martwiło ją to, ponieważ wiedziała, że ograniczenie jedzenia było tego główną przyczyną. Nie mogła jednak przestać, nie potrafiła. Nawet za cenę wyglądu największego atutu swojego ciała.
Postanowiła się wyciszyć i uspokoić. Miała w zanadrzu wiele takich elementów, które ją wyciszały. Jednym z nim było wypicie kawy na balkonie.
Balkon nie był duży, jednak jako pasjonatka roślin i artystyczna dusza zamieniła go w cudowne miejsce relaksu. Zmieścił się tam niski fotel bujany, na który narzuciła miękki koc, stanął tam nawet mały stolik, na którym zawsze znalazła się filiżanka z kawą, a dodatkowo to, czym się akurat zajmowała. Czasem była to książka, czasem pirograf, kiedy akurat zajmowała się swoją obecną pracą.
W spokoju już wypiła kawę, zastanawiając się, co dalej. Miała dziś trochę spraw do załatwienia, choć nie wiedziała, czy zajmie jej to cały dzień czy wyrobi się do południa, wszystko zawsze w tym mieście zależało od korków.
Kiedy wracała do domu o godzinie czwartej po południu, marzyła tylko o dobrej kawie i wypełnieniu żołądka całą zawartością lodówki, choć miała tam zaledwie dwa jogurty naturalne i trzy pomidory, a później o kąpieli relaksacyjnej.
I właśnie wtedy zobaczyła szyld „Ogród Afrodyty — Salon SPA”. Zatrzymała się gwałtownie tuż przed wejściem, a później bez zastanowienia zaparkowała na parkingu tuż obok. Przypomniała sobie szczątki rozmów z Patrycją i te drobne informacje, które udało się jej zapamiętać na temat pracy koleżanki. Jakieś masaże, zabiegi. Patrycja się tym szczyciła, więc musiały działać efektywnie.
Sam budynek przypominał świątynię Afrodyty, równie jak ona erotyczną. W holu naprzeciw drzwi wejściowych w kształcie muszli całą ścianę pokrywał obraz Afrodyty, wynurzającej się z piany morskiej u podnóża Cypru, a przed nim stała łukowata lada, za którą siedziała kobieta, zapewne recepcjonistka. Po obu stronach recepcji ciągnęły się kolumny w kolorze piaskowym. Całe wnętrze utrzymane było w podobnych odcieniach. Gdzieniegdzie ustawione były olbrzymie palmy, co jeszcze bardziej podkreślało egzotyczny styl pomieszczenia.
— W czym mogę pomóc? — uśmiechnęła się do Róży recepcjonistka.
— Szukam koleżanki, pracuje tutaj — podeszła do młodej, idealnie wypielęgnowanej kobiety. — Nazywa się Patrycja Paprocka.
— Tak, masażystka.
— Dokładnie — pokiwała głową Róża. — Mogę się z nią zobaczyć?
— Teraz ma klienta, ale za pięć minut powinna kończyć — zakomunikowała kobieta. — Proszę usiąść i poczekać. Może zrobić pani coś do picia?
Kiedy kilka minut później rozmawiała z Patrycją, wiedziała już, czego potrzebuje.
— Te masaże, które wykonujesz, są wyszczuplające? — zapytała.
— Większość tak — przyznała Patrycja. — Ale mamy specjalny zestaw zabiegów, endermologia, masaż i drenaż limfatyczny. W efekcie po serii zabiegów masz mniej tkanki tłuszczowej i cellulitu, szybszą przemianę materii, ogólnie ładniejszą sylwetkę.
— Piszę się na to — Róża uśmiechnęła się radośnie.
— Ewela! — Patrycja zwróciła się do młodej recepcjonistki. — Kiedy mamy jakąś lukę w terminarzu?
Recepcjonistka zerknęła do kalendarza, leżącego tuż przed nią.
— W tej chwili — odpowiedziała. — Klientka odwołała chwilę temu wizytę, więc masz godzinę wolnego.
— W takim razie mogę zacząć wykonać te zabiegi teraz, jeśli jesteś zainteresowana — zaproponowała Patrycja z błyszczącymi oczami.
Róża zgodziła się natychmiast. Przeszły do gabinetu, w którym Patrycja zostawiła ją, aby się rozebrała. Sprawiło to pewien kłopot Róży, bo nigdy nie rozbierała się przed innymi, poza jej chłopakiem Robertem i własnym ginekologiem, którym jednak była kobieta. Pokonała w końcu swój lęk i ubrana jedynie w ręcznik, jaki dostała od Pati, położyła się na plecach na łóżku.
— Gotowa? — zapytała Pati, uchylając drzwi.
— Tak. Możesz wziąć mój tłuszczyk w obroty — roześmiała się Róża.
— Nie przesadzaj z tym tłuszczykiem. Chyba nie widziałaś tłustego ciała! Ja je oglądam prawie codziennie! — Pati śmiała się, przygotowując do pracy.
— Wiesz, mam trochę na boczkach, za duży tyłek, ramiona nie są zbyt kształtne… — wymieniała Róża, ale Patrycja jej przerwała.
— To są elementy kobiecości, jakbyś nie wiedziała — uniosła pobłażliwie brwi. — Ale popracujemy nad tymi miejscami, żeby się ujędrniły.
— A to nie ćwiczenia siłowe ujędrniają ciało? Można to zrobić za pomocą masaży?
— Oczywiście. Wcale nie trzeba chodzić do siłowni, żeby mieć jędrne ciało.
Róża zerknęła na brzuch i uda Patrycji. Fakt, jej ciało było jędrne, a nie wyobrażała sobie, żeby ta kobieta, lubiąca luksus, pokalała się choć raz na siłowni i dopuściła do niepotrzebnego spocenia. Coś w tym widocznie było, dlatego tym bardziej cieszyła się na te zabiegi.
— Zastanawiałam się, czy w ogóle będziesz jeszcze tutaj — zmieniła temat Róża. — Widzę po Natalii, że początek ciąży wcale nie jest taki fajny.
— To prawda, nie czuję się dobrze, ale potrzebujemy teraz pieniędzy. Chcemy kupić dom, dłużej nie wytrzymam w tym małym mieszkanku.
— O, dom to naprawdę cudowna sprawa. Gdzieś na wsi? — zainteresowała się Róża, podekscytowana.
— Nie, absolutnie! — z niesmakiem zawołała Pati, a Róża pokiwała głową i pomyślała: „No tak, jak mogłam w ogóle pomyśleć, że wieś wchodzi w grę…”. — Koniecznie we Wrocławiu, ale takie domy są bardzo drogie. Szukam i szukam, ale wszystko jest ponad nasze możliwości. Pomyśleliśmy, że może jak uzbieramy pieniądze na wkład własny, to damy radę wziąć kredyt, który będziemy mogli spłacać. Dlatego właśnie nie organizujemy wesela z pompą, a skromną imprezę w restauracji Natalii. Za dużo osób się tam nie zmieści, ale przynajmniej będzie taniej niż przy zwykłym weselu na olbrzymiej sali.
Patrycja mówiła i mówiła, a Róża w którymś momencie miała wrażenie, że odpływa. Zrobiło się jej tak błogo, że była pewna, iż po powrocie do domu znajdzie jeszcze siłę, aby wypalić coś w drewnie. Miała trochę zleceń, które czekały na realizację, więc miała co robić.
Po godzinie zabiegów od razu zapisała się na dziesięć z góry, ponieważ niemal czuła namacalnie, jak spadała jej tkanka tłuszczowa z ud i pośladków, a później pognała swoim czarnym BMW do domu na Ostrowie. Rzuciła torebkę na puf, który stał w przedpokoju, po czym poszła bezpośrednio do pracowni. Zapomniała o tym, że była głodna. Jej pasja i praca jednocześnie tak bardzo zawsze ją pochłaniały, że nie słyszała ani dzwonków telefonów, ani niczego innego.
Chwyciła w dłonie rozgrzaną wypalarkę z cienką końcówką do cieniowania i pochyliła się nad grubym plastrem drzewa. Najbardziej lubiła wypalać w buku — to drzewo było twarde, a obrazy tworzone na nim profesjonalnie odzwierciedlały to, co Róża chciała przekazać.
Tym razem wypalała pięknego jasnookiego czarnego kota. Cieniowanie na jego sierści było niezwykle ważne, bo dodawało głębi obrazowi. Róża tak bardzo skupiła się na tym, że nie zauważyła dziewiętnastej na zegarku. Gdyby nie to, że zaczęło jej się kręcić w głowie, pracowałaby nadal.
— Dobra, dość na dziś… — szepnęła i ledwo wstała z krzesła.
Prawie nic nie jadła tego dnia, pora, aby podkarmiła swój organizm, zanim padnie.
Rozdział 14
Coś pękło w Selenie. Niczym porcelanowa filiżanka, do tej pory kusząca swym urokiem, która w rezultacie okazała się cienką podróbką, nie nadającą się do chwycenia za jej delikatne uszka. Marco był szczęśliwy, a przynajmniej na takiego chwilami wyglądał, ale poza tym nie zmienił w ogóle swojego zachowania. Ciągle znikał w niektóre noce, pachniał damskimi perfumami i wciąż wypierał się, jakoby to były perfumy kogoś innego niż jej samej, jego narzeczonej.
Selena nie lubiła tego słowa. Nie lubiła mówić o sobie „narzeczona”. Nie czuła się nią. Pamiętała euforię Natalii, kiedy ta oznajmiła jej, że zaręczyli się z Maćkiem, że będą planować ślub. Selena nie planowała. Natalia tryskała energią w tamte dni, na jej policzkach wciąż wypływał rumieniec.
Nawet Patrycja jako narzeczona wyglądała dużo korzystniej, niż wcześniej. Uśmiechała się częściej, stała się dużo pewniejsza siebie, chociaż czasami zadzierała nosa, a przynajmniej Selenie tak właśnie się wydawało. Wszyscy dookoła cieszyli się swoim narzeczeństwem lub małżeństwem, ona jednak nie potrafiła wykrzesać z siebie odrobinę radości.
— Nie wyglądasz jak przyszła panna młoda — stwierdziła Róża, gdy rozmawiały przez telefon następnego dnia. — Po tonie twojego głosu można raczej wnioskować, że będziesz miała w rodzinie pogrzeb.
— Wiem… I przeraża mnie to — wyznała Selena. — Nie tak powinnam się czuć.
— Może ty go nie kochasz? — zapytała ostrożnie Róża, ale Selena sama przed sobą nie chciała wyznać, że tak mogło być, więc odpowiedziała szybko:
— Oczywiście, że kocham. Tyle czasu ze sobą jesteśmy, znamy się dobrze.
Z jakiegoś powodu sama nie wierzyła w to, co mówiła. Tego dnia zadzwoniła do Damiana do USA, chociaż rzadko to robiła z racji wysokich cen za minutę połączenia. Gdyby miała pewność, że nie był w pracy, połączyłaby się z nim przez komunikator, korzystając z wi-fi.
— Poczekaj, oddzwonię — zaproponował Damian, jak zwykle zresztą. — Co się stało? — zapytał zaraz, gdy to ona odebrała telefon.
— Szczerze, to mam „doła” i potrzebuję pocieszenia.
— Dawaj, przejdziemy na komunikator to będziemy mogli na siebie popatrzeć — wyczuła, jak się uśmiechał i sama się uśmiechnęła.
Po ponownym połączeniu się ze sobą, Damian uśmiechnął się do niej szeroko, zza jego pleców wystawała ciekawska głowa jego córki.
— Cieszę się, że was widzę — uśmiechnęła się ciepło.
— Nie ma to, jak nowoczesność — roześmiał się Damian.
— Oj, tak… Aż trudno sobie wyobrazić, że kiedyś po prostu pisało się listy albo stało w kolejce na poczcie, by móc gdzieś zadzwonić.
— No, dobra, dosyć tego gadania o głupotach. Co tam ci dolega? Mam cię zbadać?
— Gdybym była małą dziewczynką, to pewnie tak…
— Wiesz, to, że jestem pediatrą, nie znaczy, że nie znam się w ogóle na dorosłych — Damian ponownie się roześmiał, co miał w nawyku i dzięki czemu był osobą powszechnie lubianą.
— Wybacz, panie doktorze, że podważyłam pana kompetencje — Selena poczuła wzbierające w niej siły, a tego właśnie było jej trzeba.
— Więc co cię boli, ty wiedźmo, która nie umie pomóc sobie sama?
— Dusza. Wiesz, jak to jest z czarownicami. Na sobie wolą nie praktykować czarów.
— No, tak. Dobrze, że się chociaż do tego przyznajesz! — Damian roześmiał się głośno, na co ona odpowiedziała uśmiechem.
Rzeczywiście, każdego dnia stawiała obcym ludziom tarota, stawiała też znajomym, ale sobie wolała nie wróżyć. Czuła, że w buncie karty pokazałyby się od tej najgorszej strony. Zapewne wieża i śmierć byłyby wiodące w rozkładzie i to tylko zafałszowałoby wyniki.
— Co to za weltschmerz, co? — dopytywał się Damian.
— Zaręczyłam się z Marco.
Nastała cisza, niczym nie zmącona. Selena zauważyła tylko na ekranie lekko zmarszczone brwi Damiana i dopiero po chwili usłyszała:
— Nie powinnaś się z tego cieszyć?
— Powinnam, ale się nie cieszę. I tu jest problem.
— Hmm…
— Bo ja chyba nie chcę z nim być.
— Lena, ja za ciebie nie podejmę decyzji. Pamiętaj tylko, że kiedy zakładasz sobie obrączkę na palec, to przyrzekacie sobie bycie ze sobą do końca życia — wciągnął głośno powietrze i dodał — Musisz być pewna tej decyzji…
— Tak, wiem…
— Ja i Kamila myśleliśmy, że jesteśmy w sobie zakochani — ciągnął Damian swoją opowieść. — Widziałaś nas wtedy, gdy się spotykaliśmy. Kiedy mi ją przedstawiłaś, pomyślałem, że to świetna dziewczyna. Nie tak świetna, jak ty, ale rozumiesz, niedojrzałość męska odezwała się we mnie zbyt szybko i to mnie powaliło na kolana.
— Pamiętam, w pewnym momencie nie widziałeś świata poza nią — Selena przypomniała sobie te chwile, kiedy Damian szalał za jej dawną przyjaciółką, ona natomiast mamiła go swoim czarem niczym czarownica.
— Ale to wszystko to była iluzja — Damian zmarszczył brwi, widocznie nie sprawiało mu przyjemności wracanie do tego, co było, ale chciał, by Selena podjęła słuszną decyzję. — Wydawało mi się, że jestem szczęśliwy, że tak wygląda prawdziwe życie z kobietą. Więc naturalną konsekwencją tego był ślub.
— Dosyć szybki — dodała Selena.
— Wiesz, skoro dziecko było w drodze…
— Znaliście się niecałe pół roku.
— Wystarczyło, żeby ona zaszła w ciążę — Damian odwrócił się do przyglądającej się ekranowi Nicoli. — Na szczęście, owoc tamtej przygody jest dla mnie czymś wspaniałym.
— Co Kamila na to, że chcesz wrócić do Polski?
— Kamila odeszła, Leno — powiedział cicho Damian. — Pogadamy o tym później. Póki co skupmy się na tobie.
Selena nie bardzo wiedziała, jak ma wrócić do przerwanego wątku o niej samej, skoro dowiedziała się takiej sensacji. Wiedziała, że między jej przyjacielem a jej byłą przyjaciółką nie układało się najlepiej, jednak informacja o tym, że jego żona odeszła, trochę nią wstrząsnęła.
— Więc, Seri, pamiętaj, zanim podejmiesz ostateczną decyzję, zastanów się, czy naprawdę tego chcesz. Teraz, bo później będzie za późno.
— Wiem, Damian, i wiem, że nie chcę być z Marco…
Selena poczuła się tak zestresowana całą tą sytuacją i poczuciem winy, że zrobiło się jej niedobrze. Damian próbował ją pocieszyć, jednak to ona sama musiała sobie poradzić z tym, co działo się w jej sercu.
— Mam poczucie, że kiedy od niego odejdę, przestanę istnieć… — wyszeptała; tylko jemu mogła opowiedzieć to, co działo się w jej sercu.
— Zdajesz sobie sprawę, jak absurdalnie to brzmi? — zapytał cicho Damian, unosząc brew.
— Mój rozum wie… — przyznała. — Ale wiesz, pamiętam wciąż, co stało się z moją mamą, kiedy tata odszedł…
— Twoja mama sama sobie na to zapracowała… — powiedział Damian cicho.
Nie raz już rozmawiali o tamtej sytuacji, gdy w liceum spotykali się, aby pogadać i się wyżalić. Selena przychodziła do niego, bo jego nie bardzo miała gdzie zaprosić. Ich mieszkanko było malutkie, zaledwie jednopokojowe — w tym jednym pokoju mieszkali na początku w trójkę, a potem ona z mamą. Leżeli na jego łóżku, głowa obok głowy i omawiali ważne dla nich kwestie. Ta przyjaźń była dla niej jak spełnienie marzeń, jak jasna plama na jej ciemnym i trudnym życiu.
Tego dnia nie chciała już o tym rozmawiać. Porozmawiali o powrocie Damiana i Nicoli do Polski, Selena dowiedziała się, że Kamila odeszła i zrzekła się praw do córki, zatem to ojciec miał zajmować się z nią przez następne lata.
Kiedy się rozłączyli, postanowiła zrobić jedną z dwóch rzeczy, które ją uspokajały — upichcić jakieś nowe danie.
Kuchnia była jej oazą — w małym mieszkanku nie była ona zbyt duża, ale za to zaprojektowana według własnego pomysłu i tak, aby układ szafek był przemyślany i praktyczny. Nigdy nie miała problemów z odnalezieniem czegokolwiek, wszystko bowiem miało swoje miejsce w szufladach z przegródkami, czy w szafkach wypełnionych koszykami.
Podążyła więc do kuchni, słysząc za sobą dreptanie kotki, która czasem zachowywała się jak koń i to Selena potrafiła poruszać się ciszej. Odwróciła się do swojej małej współlokatorki i pogłaskała ją, na co kotka zareagowała wygięciem kręgosłupa i intensywnym mruczeniem. Selena roześmiała się, czując gwałtowny przypływ miłości do kotki.
Już sam fakt pogłaskania tej puszystej sierści sprawił, że Selena poczuła się odrobinę spokojniejsza. Włączyła radio z muzyką klasyczną i filmową, które zawsze jej towarzyszyło podczas pracy w domu, po czym zabrała się za sprawdzenie zapasów w lodówce i spiżarce, by zorientować się, co takiego mogłaby upichcić.
— Ok, warzywa są, a to podstawa — rzekła do kotki, zerkając na nią. — Zobaczymy, co mamy w spiżarce — wysunęła wąską, długą szufladę z licznymi półkami, na których poukładane były zapasy — mąki, makarony, ryże, kasze i strączki.
Chwyciła słoik z ugotowaną przez siebie jakiś czas temu białą fasolą i pomidory, które pasteryzowała sama. Wyciągnęła też mung dal i ryż, swoje ulubione produkty węglowodanowe — zdrowe i ekologiczne.
— Zrobię sobie kiczeri z fasolą. Co ty na to? — zwróciła się do kotki, lecz ta była całkowicie pochłonięta myciem swojej łapki. — Ciekawe, czy Marco wróci dziś do domu na noc i będzie miał na to ochotę.
Selena wyciągnęła z lodówki cukinię, żółtą paprykę, łodygę selera naciowego, cebulę i czosnek. Pokroiła czosnek i cebulę na malutkie kawałeczki i wrzuciła na rozgrzaną patelnię opryskaną masłem ghee, zmieszanym z hinduskimi przyprawami. W kuchni zaczął roznosić się zapach cebulki, który na Selenę zawsze działał pobudzająco.
W międzyczasie oczyściła cukinię i paprykę, pokroiła w równe kosteczki i wraz z pomidorami wrzuciła na patelnię. Zaraz też opłukała księżyce fasolki oraz ryż i dorzuciła do warzywnej mieszanki.
Po kilkunastu minutach duszenia dodała do potrawy mieszankę wody, zagotowała i doprawiła garam masalą, by nadać potrawie nieco bardziej indyjski posmak.
Po kilkunastu minutach danie było gotowe, chwyciła więc jedną z razowych bułeczek upieczonych tego ranka w jej własnym piekarniku i usiadła przy małym dwuosobowym stoliku w kuchni. Zjadła obiad sama, napawając się jego egzotycznym smakiem mając nadzieję, że Marco posili się w pracy i wróci do niej wieczorem.
Rozdział 15
Natalia sięgnęła po telefon. Miała już trochę dość tego dnia. Czekała, jak na zbawienie na ten dzień, kiedy będą mogli przeprowadzić się do Wołowa i, choć wiązało się to ze wcześniejszym wstawaniem i późniejszymi powrotami do domu, ona widziała w mieszkaniu u babci Maćka same superlatywy. Przede wszystkim — miała nie widywać codziennie teściowej.
Wysłała wiadomość w ich grupie na komunikatorze:
„Dziewczyny, czas na cappuccino :)”
Selena oderwała się od laptopa, mieszczącego się w małym pokoiku na tyłach jej gabinetu wróżb i powędrowała od razu do Natalii.
— Jak ty to robisz, że zapraszasz nas wtedy, gdy akurat mam lukę między klientami? — uśmiechnęła się do blondynki i uścisnęła ją czule.
— Zamontowałam u ciebie kamerę, żeby wiedzieć, kiedy mogę pisać — skomentowała Natalia i puściła jej oczko, po czym wzięła pod pachę i zaprowadziła do ich stolika w głębi części kawiarnianej.
Po drodze natknęły się na Marco, który wyszedł zza lady, aby przywitać się z narzeczoną. Przyciągnął ją do siebie i pocałował namiętnie.
— Cześć, skarbie… — szepnął i wypuścił z ramion.
Selena była trochę oszołomiona jego zachowaniem. Co prawda nigdy nie przejmował się tym, że inni na nich patrzą, całował ją w różnych miejscach, ale teraz zachowywał się, jakby była jego własnością. Poczuła się mocno osaczona, co nie umknęło uwadze Natalii.
— Widzę, że masz wątpliwości? — zapytała, kiedy usiadły obok siebie na kremowych, miękkich fotelach z eko skóry.
— Co sądzisz o tym, że ja i Marco będziemy małżeństwem? — odpowiedziała Selena na pytanie Natalii szeptem, żeby przypadkiem ich rozmowa nie doszła do uszu Marco.
— Wiesz, jesteście ze sobą prawie dwa lata, narzeczeństwo i ślub to kolejny krok.
— Natala, nie chodzi mi o to, jak to powinno wyglądać — pokręciła głową Selena. — Chodzi o to, czy ja i Marco w ogóle do siebie pasujemy.
— Moim zdaniem tak, ale to ty musisz to w sobie czuć.
— I tutaj jest problem, bo to, co czuję, to osaczenie… Tylko zastanawiam się, czy to kwestia mojego dzieciństwa, czy Marco…
W tym momencie do restauracji weszła Róża. Szara twarz mocno rzucała się w oczy, na co Selena natychmiast zmarszczyła brwi. Już od dłuższego czasu zastanawiała się, czy jej przyjaciółka przypadkiem nie skupia się aż za bardzo na odchudzaniu, ale dotąd nie mówiła o tym na głos. Tego dnia jednak nie była w stanie zatrzymać komentarza dla siebie.
— Czy ty przypadkiem nie świrujesz za bardzo z tym odchudzaniem? — przytuliła ją na powitanie, po czym, wciąż marszcząc brwi, usiadła z powrotem na swoim miejscu.
— To raczej ty jesteś za chuda, nie ja — Róża uniosła swoje brwi i przesunęła spojrzenie po kościstym ciele Seleny. — Poza tym dziś nie wyglądasz dobrze. Narzeczeństwo chyba ci nie służy… — zmartwiła się Róża już naprawdę.
— Obawiam się, że rzeczywiście mi nie służy… — wyszeptała Selena i zerknęła w stronę baru, sprawdzając, czy przypadkiem Marco nie zbliżał się w ich stronę.
— Moim zdaniem powinna dać szansę tej miłości — stwierdziła Natalia i uśmiechnęła się, jak tylko zobaczyła za zakrętem Marco z tacą, na których parowały kawy cappuccino. — Ciii… — szepnęła tylko.
Marco postawił na stole białe filiżanki, uśmiechnął się do Seleny, po czym obdarzył równie szerokim uśmiechem pozostałe kobiety i odszedł. Spojrzały po sobie, uniosły znacząco brwi i ponownie skupiły uwagę na Selenie.
— Uważam, że jeśli masz opór, to trzeba się zastanowić, czy to rzeczywiście jest to, czego pragniesz — stwierdziła cicho Róża i upiła łyk cappuccino. — Mmm… cudowne…
— Podejrzewam, że Marco nie będzie się spieszył ze ślubem — Selena upiła swoją kawę. — Będę miała trochę czasu, żeby poobserwować swoje uczucia.
— Koniecznie. Nie ma co się spieszyć. To nie jest maraton, nie musisz wychodzić za mąż, bo jesteś zaręczona — ciągnęła nowo przybyła.
— Róża… — szepnęła ostrzegawczo Natalia.
Dla niej nie do pomyślenia było zgadzać się na ślub i jednocześnie nie czuć, że to ten jedyny. Jeśli Selena nie czuła się dobrze w tym związku, miała dwa lata na rozstanie się z Marco. Mącenie w głowie mężczyźnie przez tyle czasu w oczach Natalii był nieporozumieniem.
— Natala, nie wierzę, że pchasz ją w ramiona kogoś, kogo ona nie widzi w u swojego boku do końca życia — Róża uniosła brew, dając do zrozumienia, jak absurdalnie to brzmi.
— Ona sama nie wie, czego chce… — odpowiedziała na to blondynka.
— Dziewczyny, jakbyście zapomniały, siedzę koło was… — Selena lekko zapadła się w fotelu.
Do lokalu wbiegła Maja, rozwiązując swoją apaszkę, bo nagle zrobiło się jej gorąco. Energicznym ruchem szefowej, którą była od niedawna, podeszła do trzech dziewczyn, wpatrujących się w nią, jak oczarowane. Roześmiała się.
— Co się dzieje? Mam coś na nosie? — zapytała i usiadła na najbliższym wolnym fotelu, odkładając swoją torebkę na podłogę, tuż obok.
— Zawsze jesteś taka elegancka, że aż głupio mi, jak cię widzę — skomentowała Róża.
W rzeczywistości nie miała powodów do stresowania tak błahymi kwestiami, jak strój, nie odbiegała bowiem od Mai aż tak bardzo. Róża miała na sobie czarny długi, zwężany w pasie sweter z dekoltem w łódkę oraz czarne spodnie, na nogach natomiast czarno srebrne kozaki na czterocentymetrowym obcasie.
Maja z kolei założyła także czarne dopasowane spodnie oraz czarne kozaki, z taką jednak różnicą, że miały dziesięć centymetrów. Na górę nałożyła kaszmirowy sweterek, idealnie dopasowany do jej ciała, z dekoltem w serek, a na to narzuciła grubszy żakiet, udający kurtkę. Do tego dorzuciła apaszkę w kolorze fuksji.
Niewielka różnica, a jednak Róża poczuła się gorsza… Westchnęła i zmarszczyła brwi, bo ją samą to zaskoczyło. Nie miała powodów do tego, aby tak bardzo obniżać swoją wartość, a jednak na każdym kroku to robiła. Maja relacjonowała, jak bardzo była zapracowana i jak mało miała czasu od momentu, kiedy otrzymała awans i dostała pod swoją władzę cały dodatek dla kobiet, a Róża słuchała jej właściwie jednym tylko uchem. Przeszło jej nawet przez myśl, że chciałaby mieć takie problemy, jakie miała Maja.
— A Patrycji nie będzie? — zapytała w którymś momencie.
— Nic nie odpisała w naszej grupie — stwierdziła Natalia.
— Nawet nie odczytała tej wiadomości — dodała Selena.
— Pewnie ma pacjenta — podsumowała Maja i ciągnęła przerwany wątek na temat serii artykułów, które aktualnie były w centrum uwagi w ich redakcji.
W pewnym momencie, kiedy Róża dopijała akurat ostatni łyk swojego cappuccino, do restauracji wbiegła Patrycja. Włosy, o które tak dbała i które stanowiły największy problem jej zadbanego ciała masażystki, rozwiały się na wszystkie strony, a na jej policzkach wypłynął ogromny rumieniec. Usiadła z rozmachem i od razu zakomunikowała:
— Dziewczyny, musimy ustalić jakiś stały dzień i godzinę spotkań, bo ja czasem nie mam możliwości wyrwania się do Was. Wyskoczyłam między pacjentkami, mogę być tylko na dziesięć minut — mówiła cały czas, jakby bez oddechu, i rozbierała się z jesiennego płaszcza, już siedząc na ostatnim wolnym fotelu. — Następna jest za pięć minut, chwilę na mnie poczeka po prostu. Dziękuję — powiedziała do kelnerki, która podała jej cappuccino, po czym upiła łyk.
— Dobrze, to może te wtorki o czternastej? Nie ma wtedy zbyt dużo klientów — zaproponowała Natalia, a wszystkie dziewczyny wyraziły zgodę.
— Super, też wolę jeden konkretny czas, choć mam możliwość wyjścia o niemal każdej porze, ale wolałabym nie zostawiać dziewczyn tak znienacka — przytaknęła Maja i zanotowała sobie w telefonicznym kalendarzu, że za tydzień o czternastej znów się widzą.
Selena wyciągnęła swój czerwony planner i wpisała w odpowiednim miejscu notatkę, podobnie Pati, i tylko Natalia i Róża nic nie zanotowały. Natalia nie musiała, i tak była tutaj na miejscu, Róża natomiast nie potrzebowała plannera, aby zapamiętać taką informację.
Jej dzień upływał właściwie na tworzeniu produktów i kontaktowaniu się z klientami poprzez maile. Nie było tych zajęć aż tak dużo, by musiała używać plannerów. W domu miała w pliku zrobiony kalendarz z danymi klientów i datami wysyłki zamówionych przez nich produktów z adnotacją, co dokładnie zamawiają, ale to jej w zupełności wystarczyło.
— Znacie może jakieś lokum, gdzie mogłabym się przenieść z domu z moimi produktami? — zapytała Róża wiedząc, że dziewczyny mogą szybciej orientować się w tym temacie.
— O, idzie zmiana — uśmiechnęła się Maja, a Natalia rzuciła:
— Tu blisko nas, na tej samej ścianie, gdzie Selena ma swój salon jest lokal do kupienia, taki nieduży.
— Tak, dwa lokale za moim salonem jest to miejsce — przytaknęła Selena. — Na szybie wisi ogłoszenie. Zrobię ci zdjęcie i wyślę, zadzwonisz sobie i pogadasz. Lokal ma dobrą energię — uśmiechnęła się do Róży, a ta odwzajemniła uśmiech.
Tego potrzebowała — lokalu z dobrą energią. Poczuła, że serce zabiło jej mocniej, a oczami wyobraźni widziała, jak tam pracuje…
— A jak relacje z Robertem? — zapytała Selena i dokończyła swoje cappuccino.
— Nie wiem. Jedziemy w weekend do Międzygórza. Robert wymyślił, że chce spędzić ze mną więcej czasu — Róża uniosła brwi, dając do zrozumienia, że nie do końca była pewna jego intencji. — Liczę, że coś się zmieni na lepsze.
— Myślisz, że to jeszcze możliwe? — zapytała Natalia.
— Mam taką nadzieję… — Róża spojrzała na dno swojej pustej już filiżanki, jakby chciała wywróżyć sobie przyszłość, jednak nic ciekawego tam nie znalazła… Tylko co to oznaczało?
Rozdział 16
To musiał być wyjątkowy czas! Róża zamknęła oczy i poprosiła swojego tajemniczego, niewidzialnego opiekuna, by spełnił jej oczekiwania na najbliższe dwa dni, po czym ponownie zabrała się za pakowanie swojego plecaka.
— Prawie ósma — rzekła do siebie, zerknąwszy na zegarek, stojący na biurku w jej sypialni. — Mamy tam być przed jedenastą, dwie godziny drogi autem, więc mamy jeszcze czas — przeliczyła i ze spokojem wróciła do pakowania.
Dwa dni temu, kiedy wróciła od Patrycji z gabinetu, Robert odwiedził ją i poinformował, że zarezerwował pokój w pensjonacie w Międzygórzu i że najbliższy weekend spędzą właśnie tam. Róża była zdumiona jego nagłą aktywnością w ich związku, ale, żeby nie zapeszyć, przyjęła tę informację z radością.
— A co z uczelnią? — zapytała, kiedy w końcu uwiesiła mu się na szyi.
Robert uśmiechnął się swoim uśmiechem amanta, przyciągnął ją do siebie gestem właściciela, przeczesał jej włosy, które wciąż go fascynowały, odkąd na nią spojrzał, i powiedział teatralnym głosem:
— Wziąłem sobie wolne. Zaoczni sami potrafią sobie radzić, wierz mi.
— Skoro tak uważasz… — uśmiechnęła się, pozwalając mu na pierwsze pieszczoty tego wieczoru.
Wtedy kochali się z intensywnością i namiętnością — z jego strony naturalną, kiedy tylko mógł gładzić jej włosy, z jej nieco wymuszoną, dawno bowiem nie czuła niczego podczas tych zbliżeń — i Róża podejrzewała, że to samo będzie się działo w Międzygórzu, ale teraz, pakując się na weekend, uśmiechała się na tę myśl. Coś się między nimi zmieniło na lepsze i chciała, by to trwało jak najdłużej, tak, jak to miało miejsce w przypadku jej rodziców. Niedługo będą obchodzić trzydziestą rocznicę ślubu, a to przecież szmat czasu, zważywszy, że wciąż kochali się mocno.
Spojrzała ponownie na zegarek, kwadrans po ósmej. Ona zdążyła się spakować, a jego wciąż nie było. Z samego rana przyjechał do niej, zostawił swoją torbę i wyruszył do sklepu po świeże bułki.
Róża posprzątała jeszcze mieszkanie, chodząc po nim niczym wulkan, który zaraz miał wybuchnąć, gdy usłyszała klucze, przekręcające się w zamku drzwi wejściowych. Odetchnęła z ulgą.
— Gdzie ty byłeś? — zapytała już spokojnie, ciesząc się, że w końcu dotarł do domu. — Już myślałam, że cię porwali — wzięła od niego siatkę z bułkami i … butelką wódki. — Po co ci ten alkohol? — włączyła się jej żółta lampka i stała się dużo ostrożniejsza.
— A po co jest alkohol? — uniósł znacząco brwi.
— Jeśli zabierasz ją ze sobą, ja nie jadę — rzekła stanowczym tonem i poszła do kuchni. — A jeśli spróbujesz mnie zmusić biciem, nie będziesz miał kierowcy.
Róża odwróciła się do stojącego wciąż w przedpokoju Roberta, zaciskającego usta. Trawił wiadomość, zastanawiając się, co mu się bardziej opłaca, aż w końcu stwierdził, że alkohol zostanie w domu. Zawsze przecież można kupić na miejscu, w razie nagłej potrzeby.
Jego luba zabrała się zatem szybko do przygotowywania śniadania i po jednej bułce na drogę, chociaż wiedziała, że obie zostaną zjedzone przez Roberta, ale było jej to zdecydowanie na rękę. Teraz, kiedy mogła być tak blisko celu, nie mogła sobie pozwolić na słabostki.
Poskubała na śniadanie połówkę bułki fitness z orkiszem i lecytyną, wypiła kawę i zasiadła za kierownicę swojego starego bmw.
— Grzesiek mi mówił, że jego panna jest w ciąży — odezwał się Robert, jak tylko ruszyli.
— Uhm — Róża pokiwała głową. — Tydzień temu wysłała mi sms’a — dodała, choć nie bardzo wiedziała, po co właściwie poruszył ten temat.
Nie przepadał za Patrycją. Wydawała mu się zbyt infantylna. Najczęściej mówił o niej „Lolitka”, bo za taką właśnie ją uważał. Natomiast Grzegorz w jego oczach w porównaniu z jego blond narzeczoną był ideałem cnót.
— Kurde, facet jest autentycznie szczęśliwy — ciągnął Robert.
— To normalne. Będzie miał dziecko z ukochaną kobietą.
— Hmm… — Robert pokręcił przecząco głową. — Myślę, że tu chodzi o coś głębszego.
— To znaczy? — zmarszczyła brwi, czując, jak niepokojące przeczucia przeszyły jej ciało, i zerknęła na niego przelotnie.
— Tu raczej chodzi o prehistoryczny pociąg do zachowania ciągłości gatunku — zamyślił się Robert. — Wiesz, tak myślę, że właściwie ciągle nam o to chodzi. Tak jak kiedyś królowie zmieniali żony w oczekiwaniu na tą, którą urodzi mu potomka, następcę tronu, tak teraz ludzie produkują dzieci, by pozostało coś po nich na tym świecie, kiedy oni przeniosą się do innego — zerknął na nią, ale ona wpatrywała się w drogę przed sobą. — Niby mamy te śluby, te papierki, ale po co to komu? Niby zakładamy rodziny, a tak naprawdę boimy się, że wyginie nasz gatunek. Weźmy na przykład Grześka. Jest katolikiem do przesady, a już dawno, już w średniowieczu było widoczne, że kościół manipuluje ludźmi na swoją modłę, że chce kontrolować świat, kierować ludzkością tak, jak chcą tego ludzie kościoła — Robert rozkręcił się. — Żyła w XVI w. Lukrecja Borgia, córka papieża.
— Papieża?! — zawołała zszokowana Róża.
— Papieża Aleksandra I — uzupełnił mężczyzna, ucieszony, że zainteresował swoją pasją własną kobietę — Co prawda urodziła się, zanim kardynał Rodrigo Borgia został papieżem, ale był człowiekiem kościoła. Lukrecja miała trzech mężów, kilkoro kochanków, w tym ojca i dwoje braci.
— Ble! — skrzywiła się jego towarzyszka. — Nie opowiadaj mi o takich rzeczach.
— Chcę ci tylko pokazać, jaka hipokryzja panuje w kościele i wśród tych, którzy do niego należą — Robert rozsiadł się wygodniej w fotelu. — Giorolamo Pruli i Matarazzo, kronikarze, uznali Lukrecję na największą kurtyzanę Rzymu — Na jego ustach wykwitł uśmiech kota, który właśnie schrupał kanarka.
— Dużo jest takich historii? — zapytała Róża bardziej z grzeczności, niż z ciekawości.
— Trochę się znajdzie. Ale najważniejsze jest to, że Grzesiek w to brnie i to bardzo głęboko. Lata do kościoła prawie codziennie. To jego sprawa, oczywiście, ale za tym wszystkim idzie przyszłość, bo przecież oni się nie zabezpieczają!
— Skąd wiesz? — Róża uniosła brwi w geście zaskoczenia. — Rozmawiasz z nim o jego seksie z Pati?
— Tak jakoś zeszło na ten temat, jak mi powiedział o ciąży Lolitki. I co? Będą teraz płodzić dzieciaki, jak króliki. Kościół przecież zabrania gumek i innej antykoncepcji.
— To już ich sprawa — stwierdziła Róża; dziwiła się, że Patrycja nie zwierzała się przyjaciółkom z rewelacji łóżkowych z narzeczonym, a podobno to była domena kobiet.
— Wiesz, u nich to nie problem — Robert pokiwał głową i westchnął. — Ich na to stać. Po ślubie Grzesiek chce wziąć kredyt na dom. Gdzieś pod Wrocławiem powstaje małe osiedle domków jednorodzinnych, nie za dużych, ale jednak domek.
— Będą ustawieni — powiedziała i pomyślała o swoim małym mieszkanku po babci i pokoju u rodziców Roberta; w żadnym z tych miejsc nie mogliby założyć dużej rodziny, gdyby mieli być razem do końca życia. — Dlaczego nie bierze już teraz tego kredytu?
— W styczniu dopiero dostanie umowę na stałe, a i tak będzie wtedy szukał banku, który udzieli im pożyczki.
— Aha.
— Ale wracając do tego dziecka.
— Tylko mi nie mów, że chcesz mieć dziecko — zerknęła na niego.
— A dlaczego nie? — zdziwił się i przesunął dłonią po jej ciemnych włosach. — Przemyślałem sobie wszystko, że, kurde, jestem tu, a zaraz może mnie nie być! — fascynował się swoim spostrzeżeniem, jakby odkrył, że w układzie słonecznym jest tylko Ziemia. — Stwierdziłem, że szkoda marnować czas na pierdoły, a zająć się tym, co ważne. Pora zostawić po sobie jakiś ślad w tej ludzkości.
— I dlatego zarezerwowałeś ten pokój? — zapytała ostrożnie.
— Tak, właśnie dlatego — potwierdził, a ona miała nadzieję, że właśnie otworzyły się dla niej drzwi niebios; już oczami wyobraźni widziała na swoim palcu pierścionek zaręczynowy, szczęśliwą rodzinę, niepijącego męża. — I pomyślałem, że zrobimy sobie dziecko.
Tej informacji jednak nie potrafiła zaakceptować. Nie była narzędziem do produkowania dzieci. Poza tym w tej chwili nie czuła się gotowa na macierzyństwo, dzieci ją póki co przerażały. Może i zmieniłoby się to, gdyby miała swoje, ale obecnie nie widziała siebie w roli mamy, a już na pewno nie widziała Roberta w roli ojca.
— Co ty na to? — zapytał ją.
— Chcesz mieć dziecko ze mną? — spytała naiwnie, by zyskać na czasie.
— A z kim? Jestem z tobą chyba, nie? Inna ma mi urodzić dziecko i oddać je tobie? Nie mam na tyle kasy, by zapłacić potencjalnym chętnym ladacznicom. A poza tym, chcę, żebyś to ty urodziła moje dziecko — dodał, a ponieważ ona nic nie odpowiedziała, poinformował ją jeszcze: — Dziś wieczorem nie weźmiesz pigułki.
— Nie czuję się gotowa na posiadanie dziecka — szepnęła czując, jak jej serce próbowało uciec, galopując w jej piersi.
— Jak urodzisz, poczujesz się gotowa — stwierdził i wpisał w GPSie adres ich pensjonatu.
Kiedy on rozmawiał w recepcji z młodą, śmiejącą się kobietą, Róża łyknęła pigułkę wierząc, że zadziała i tak, mimo że wzięła ją kilka godzin wcześniej niż zwykle. Wiedziała doskonale, że od tej chwili Robert nie będzie spuszczał z niej oka i na pewno dopilnuje, by nie sięgała do kosmetyczki w niepożądanym celu.
A mimo to wierzyła, że ten wyjazd zrobi dobrze im obojgu, a na pewno ich związkowi.
Robert od jakiegoś czasu, od momentu, kiedy Grzesiek z taką radością i nabożeństwem poinformował go o tym, że zostanie tatą, myślał tylko o tej sprawie. Chciał mieć potomka. Ta myśl nie dawała mu spokoju, aż w końcu zdecydował się coś z tym zrobić. Stwierdził, że zarezerwowanie pokoju w górach to dobry początek na poprawienie swoich kontaktów z Różą.
Ostatnimi czasy stała się jeszcze bardziej nerwowa niż wcześniej. Drogą dedukcji połączył to z jej odchudzaniem, wyglądało na to, że służyło ono jedynie ciału. Chudła w oczach, co osobiście bardzo mu się podobało. Lubił chudziny, mimo że dwa lata temu związał się z Różą, kobietą o ponętnych kobiecych kształtach. Pomyślał sobie, że na tym etapie spokojnie mogłaby zakończyć odchudzanie.
Zadowolony z siebie i z tego, że miał u swego boku taką laskę, wprowadził ją do pokoju w pensjonacie.
— Jak ci się podoba? — zapytał, pochylając się, by wtulić nos w burzę jej ciemnych włosów, jako że uwielbiał ich korzenny zapach. — Kazałem zarezerwować najładniejszy.
Rzeczywiście, jak na tak niską cenę, pokój był urządzony gustownie i elegancko. Dominowały odcienie jasnego drewna, co uspokajało skołatane nerwy. Duże niskie łóżko stało nieopodal okna, a po jego obu stronach tuliły się do niego dwie małe, drewniane toaletki, na który stały proste lampy. Pod ścianą naprzeciw stała wąska szafa, a obok niej niska komoda. Z okien zwisały półdługie białe firanki, a po obu stronach okna delikatnie spływały czekoladowe zasłony, dopełniając ciepła.
— Tak, bardzo mi się podoba — szepnęła z przejęciem i odwróciła się do niego, trzepocząc włosami. — Dziękuję — cmoknęła go w usta.
Robert poczuł pulsowanie między udami tak gwałtowne, że aż zachwiał się ledwo dostrzegalnie z nadmiaru hormonów. Nawet nie wiedziała, jak bardzo działały na niego jej włosy, falujące wokół twarzy, opadające na jędrne piersi, które na szczęście mało ucierpiały na jej odchudzaniu.
W ogóle nie zdawała sobie sprawy, z jakim erotyzmem się poruszała. Podeszła właśnie do łóżka, kołysząc biodrami, i położyła na nim swoją torbę. Kobieta o talii osy. Prawdziwa kobieta.
Stanął za nią zapatrzoną w widok zamglonej góry za oknem i objął dłońmi jej talię. Bez problemów mógł połączyć ze sobą palce. Oparła się o niego i położyła głowę na jego ramieniu, cicho wzdychając. Robert przytulił twarz do jej włosów i wciągnął ich zapach.
— Będzie dobrze, prawda? — szepnęła.
Przełknął ślinę. Oczywiście, że będzie dobrze. Dlaczego miałoby nie być?
— Nie będziesz już pił? — zapytała, niedoczekawszy się żadnej odpowiedzi na poprzednie pytanie.
— Przecież ja nie piję — obruszył się i zmarszczył brwi.
— Pijesz, Robert.
— Sporadycznie.
— Chciałabym, żebyś przestał — ponownie odwróciła się do niego. — Zrobię wszystko, żeby ci pomóc. Będę cały czas przy tobie. Przestaniesz pić i wtedy postaramy się o dziecko!
Mówiła do niego z przejęciem, oczy jej błyszczały jasnym blaskiem i właściwie wyglądało na to, że mówiła rozsądnie. Może faktycznie niedotykanie alkoholu w ogóle, bo tego, że nie pił zbyt dużo, był pewien, było drogą do szczęśliwego życia?
— Obiecaj mi! — zawołała Róża i wpiła się palcami w jego sweter.
— Obiecuję, obiecuję — powiedział, chociaż w jednej chwili zapomniał, o czym w ogóle mówiła.
Ale ona była usatysfakcjonowana tą odpowiedzią i to go uspokajało. Natychmiast też zabrał się za realizowanie swojego własnego planu, który miał do zrealizowania w tym miejscu. Będzie musiał mieć Różę na oku, by przypadkiem nie łyknęła tej pigułki. I jutro i pojutrze…
Chwilę później ze zdumieniem stwierdził, że tym razem nie była bierna, jak rozjechana żaba, ale i z siebie coś niecoś dała. Mało, ale jednak zawsze coś. Uśmiechnął się, czując całkowite spełnienie.
Rozdział 17
Nieśmiałe promienie słońca przedarły się przez żaluzje w dawnym pokoju Maćka, na co Natalia zareagowała entuzjastycznie. Kto by pomyślał, że nadejdzie jeszcze tej jesieni taka chwila, gdy stalowoszare niebo rozbłyśnie blaskiem słońca, bladego i niemrawego, jakby pozbawionego życia, ale jednak!
Natalia rozsunęła żaluzje, by wpuścić do małego pokoju odrobinę słońca. Zmarzła wracając tego popołudnia z restauracji, na szczęście jednak mogła ze swobodą poruszać się po mieszkaniu, ponieważ teściowa wybrała się na spotkanie ze swoją grupą znajomych, natomiast teść oraz Maciek naturalnie byli jeszcze w pracy.
Jej mąż został w restauracji do wieczora, jak codziennie, ona jednak była zbyt wyczerpana, by odbierać telefony albo kierować zespołem kelnerów, barmanów i kucharzy.
Ciąża, choć była dla niej błogosławieństwem, stanowiła też drobną uciążliwość, jak kamyk w bucie, którego nie możesz zdjąć, ponieważ właśnie spacerujesz po wybiegu i jesteś obserwowana przez tysiące oczu. Z trudem podnosiła się z sofy, jakby ważyła tonę, choć to był dopiero trzynasty tydzień, ledwo wdrapywała się na ich trzecie piętro budynku bez windy, natomiast każdego wieczora od kilku tygodni marzyła o tym, by położyć się i zasnąć.
— Pierwszy trymestr jest najgorszy — powiedziała jej kiedyś klientka w restauracji, również ciężarna. — Gdy zacznie pani czwarty miesiąc, wszystko wróci do normy.
Natalia z radością przyjęła tę informację i zaczęła wyczekiwać tego dnia, tymczasem nastał trzynasty tydzień i nic się nie zmieniło. Wewnętrzny smutek pogłębiała dodatkowo pogoda, która nastrajała jedynie do długiego wylegiwania się w łóżku.
— Jakbym chciała, żeby już była wiosna! — marudziła poprzedniego wieczoru Selenie do słuchawki telefonu komórkowego, grzebiąc łyżką w tak zwanej „szybkiej kolacji”, czyli odmrożonym i odgrzanym risotto.
— Moja droga, dopiero zaczęła się jesień — roześmiała się Selena, na co Natalia głośno westchnęła i podparła głowę na dłoni, w której trzymała widelec.
— Co jesz? — zapytała przyjaciółkę, marszcząc nagle brwi, gdyż usłyszała w słuchawce mlaśnięcie pełne zachwytu.
— Lody. A co? Chcesz trochę? — roześmiała się ponownie Selena i z przesadną euforią zaczęła wydawać z siebie dźwięki pełne ekstazy.
— Matko, ale mam ochotę na lody! — zawołała blondynka. — Poczekaj, sprawdzę w zamrażalniku.
Odłożyła słuchawkę i podbiegła z podnieceniem do lodówki. Tak, zostało jeszcze prawie pół pudełka owocowych lodów w litrowym opakowaniu. Natalia z radością odłożyła resztę risotto do zlewu, po czym chwyciła telefon i z triumfem zakomunikowała przyjaciółce, że teraz mogą spokojnie zjeść lody i trochę poplotkować.
W nocy było jej niedobrze, uznała jednak, że sama była sobie winna. Dawno już nie miała takiej ochoty na lody!
— Może jak zwymiotujesz, to poczujesz się lepiej? — poradził jej Maciek, zapewne pełen dobrych chęci, jednakże jego pytanie i dobra rada nie spotkała się z aprobatą.
— Maciek, ty się lepiej nie odzywaj — rzekła, odwracając się do niego plecami.
W ostatnim czasie wciąż się na niego denerwowała i doskonale wiedziała, dlaczego. Po prostu był pod ręką, a Natalia gdzieś musiała odreagować udrękę, spowodowaną porannymi wymiotami i ogólnym, uciążliwym zmęczeniem.
Wiedziała to wszystko i miała wyrzuty sumienia, jednak kiedy przychodziło co do czego — nie potrafiła się powstrzymać.
— To hormony — tłumaczyła sobie, ale wcale jej to nie uspokajało.
Tego popołudnia miała nadzieję, że wszystko wreszcie się unormuje. W końcu wyszło słońce!
Poczłapała do kuchni, by przygotować sobie jakiś obiad — dziś zupa na szybko — i usiadła przy małym, dwuosobowym stoliku ze szkicami pokoju malucha, pokoju, który czekał już na niego w dużym, choć starym domu babci Maćka.
Całe szczęście, że decydowali się wyprowadzić do Wołowa i zamieszkać ze staruszką. Cała trójka zgodnie stwierdziła, iż wyjdzie to wszystkim na zdrowie. Babcia będzie miała opiekę, oni przestronny dom i całe piętro do wyłącznej dyspozycji, a dziecko — ogród, gdzie będzie mogło swobodnie się bawić.
Planują wprowadzić się już dziś, wszystko zostało przygotowane, łącznie z babcią, która odliczała dni i godziny już od dłuższego czasu. Natalia zapakowała kilka pudeł swoimi drobiazgami i rzeczami dla dzieciaczka, które już zdążyła kupić. Mówiono jej, żeby niczego nie kupowała, Natalia jednak tak bardzo cieszyła się swoją ciążą, że nie potrafiła oprzeć się maleńkim spodenkom i buciczkom, w których mieściły się ledwo jej trzy palce.
— Skąd wiesz, że to będzie dziewczynka? — zapytał ją Maciek któregoś dnia, gdy podczas zakupów zaciągnęła go do sklepiku z artykułami dziecięcymi.
— Bo wiem. Kobieta wie takie rzeczy — posłała mu pełne tajemniczości spojrzenie, Selena też była tego pewna.
Nie zamierzała jednak mówić tego Maćkowi, ponieważ nie wierzył on w te „czary mary”, jak nazywał pracę Seleny. Kilka rzeczy spakowała po kryjomu, by Maciek nie dowiedział się o ich istnieniu, np. książka o tym, jak utrzymać przy sobie męża albo jak schudnąć bez wyrzeczeń. Akurat ta ostatnia miała przydać się jej bardziej, jak przypuszczała Natalia, ponieważ kilogramy, które rejestrowała waga podczas każdej wizyty położniczej rosły w zastraszającym tempie.
Przeglądała zatem swoje szkice w zupełnej ciszy, dlatego dźwięk telefonu wyrwał ją nagle z tego kokonu skupienia, który uwiła wokół siebie.
— Halo? — odezwała się, wciąż jeszcze myśląc o pokoiku dziecka.
— Powiedz mi, Natalio, czy uważasz, że ja, twoja matka, nie jestem godna tego, byście zamieszkali u mnie? — usłyszała od razu.
— Cześć, mamo — powiedziała, ale nie dane jej było nic dodać.
— Kiedy dowiedziałam się, że dzieckiem ma się zajmować jego prababcia, uszom nie wierzyłam!
— Czekaj, czekaj… — zaczęła Natalia, zdezorientowana kręcąc głową.
— Nie sądzisz, że babcia, to znaczy ja, mam więcej siły? Naprawdę, nie jestem w stanie zrozumieć twojego toku myślenia. A myślałam, że wychowałam cię na rozsądną osobę.
— Mamo, możesz w końcu przestać i dać mi się wypowiedzieć? — zawołała Natalia, sapiąc ze zdenerwowania.
Starała się zachować spokój, lecz w obliczu tego, co usłyszała, nie potrafiła. Zacisnęła mocno usta, a z jej nozdrzy wydobywał się głośny dźwięk oddechu, jak zawsze, kiedy próbowała nie wybuchnąć.
— O czym ty mówisz? Jakie wychowywanie dziecka przez prababcię? Nie rozumiem nic z tego, co mi wykrzyczałaś właśnie do słuchawki!
— Uspokój się, dziecko — skarciła ją matka, na co Natalia zareagowała wywróceniem oczu. — Pomyśl o tym maleństwie, które w sobie nosisz. Nie możesz się tak unosić.
— Będę się unosić, kiedy chcę! — krzyknęła Natalia, czując jednocześnie, że emocje w końcu zaczęły jej opadać, kiedy tylko dała im upust. — O co ci chodzi z tą opieką? Bo nadal nie rozumiem.
— Dowiedziałam się, że zamierzacie wyprowadzić się do Wołowa, do babci Maćka — zakomunikowała matka Natalii, podkreślając słowo „babcia” i „Maciek”.
— I? Co w związku z tym? — dopytywała się Natala, wciąż nie rozumiejąc.
— No, jak to co? To znaczy, że jak urodzi ci się dziecko, to opiekować się nim będzie ta stara kobieta!
— Mamo! — krzyknęła oburzona Natalia, ponieważ babcia Maćka była dla niej bodajże jedyną osobą w rodzinie Maćka, którą ona polubiła. — Wypraszam sobie takie teksty. Nikt nie będzie się zajmował naszym dzieckiem. Ja sama zaopiekuję się moją córeczką.
— Jak to sama? — zdziwiła się jeszcze niedoszła babcia.
— Sama.
— A co z pracą?
— Przysługuje mi macierzyński, a potem wychowawczy.
— Ale pieniądze? Skąd weźmiecie pieniądze?
— Mamo, restauracja jest zapisana na mnie. Wypłata będzie spływała na moje konto, czy będę w restauracji, czy mnie tam nie będzie. Wszystkim zajmuje się Maciek, więc o pieniądze się nie martw.
— Hmm.. No nie wiem… — Natalia usłyszała znany tekst matki, który sugerował, że wcale się z nią nie zgadzała.
— Dobra, nie zamierzam się z tobą kłócić, lepiej skończmy tą rozmowę.
— To, czy chcesz, czy nie chcesz nie oznacza, że nie jesteś kłótliwa — stwierdziła kwaśno matka i dodała z nostalgią: — Nie poznaję cię, Natusia. Stałaś się… złośliwa — głos matki sugerował, jakby nagle odkryła najczystszą prawdę i wszystko stało się jasne.
— Mówiłam ci, to hormony. A może zawsze taka byłam? — zastanowiła się Natalia, choć doszła do wniosku, że jednak nie.
Pamiętała siebie z czasów, gdy wszyscy uważali ją za aniołka.
— Zdecydowanie nie — stwierdziła matka na koniec, po czym pożegnała się dosyć chłodno i rozłączyła się.
Kiedy Natalia skończyła wyczerpującą rozmowę z matką, opadła bez sił na łóżko. Miała dosyć — nie mogła uwierzyć, że jej własna matka miała pretensje, że Natalia z mężem nie przeniosą się do zapadłej wsi, by zamieszkać z drugimi teściami, zamiast w pobliskim Wołowie u boku przemiłej babci! Pokręciła z niedowierzaniem głową i zabrała się za pakowanie reszty rzeczy, których nie było znowu tak dużo, gdy w końcu usłyszała klucz przekręcony w zamku.
Wówczas zdała sobie sprawę, że była godzina dziewiętnasta i że od rozmowy z matką minęły trzy godziny. Ze zdumieniem też stwierdziła, że do domu wrócił jej mąż. Zaniepokoiła się natychmiast, że stało się coś złego. Z przerażeniem w oczach spojrzała na Maćka, zdejmującego kurtkę.