W odległej krainie, otoczonej przez nieprzebyte lasy i zamglone góry, leżało miasteczko Everwyn. Niewielkie domostwa kryły się pod spiczastymi dachami pokrytymi drewnianymi gontami, a wąskie uliczki były wybrukowane nierównymi kamieniami, które pamiętały setki lat. Mieszkańcy Everwyn żyli w prostocie: uprawiali ziemię, hodowali zwierzęta i sprzedawali na targach plon swej pracy. Jednak nawet tutaj, wśród zwykłych ludzi, krążyły legendy i plotki o czarownicy, która mieszkała na skraju zakazanego lasu. Mówiono o niej szeptem, straszyli nią nieposłusznych dzieci, ostrzegali się nawzajem, by nie zbliżać się do gęstwiny wilgotnych drzew, w których ciemnościach kryły się tajemnicze istoty. Jej domek, jeśli można to było tak nazwać, stał na polanie nieopodal rzeki, a w nocy z komina wznosił się smolisty dym, pachnący ziołami i dziwnymi wywarami.
Czarownica, którą zwano Iriselde, była postacią równie fascynującą, co budzącą grozę. Wysoka, szczupła kobieta o błękitnych oczach, które w ciemnościach jarzyły się jak dwa małe księżyce. Jej włosy były srebrzyste, choć nie starcze; spływały kaskadą w dół, sięgając niemal ziemi. Ubrana w suknie utkane z cieni nocnych mgieł, nosiła przy sobie różdżkę wyrzeźbioną z krętego korzenia dziwnego drzewa rosnącego tylko w pobliżu kolebki gór — tam, gdzie ścieżki były strome, a powietrze przesycone naturą, jakiej nie spotkać nigdzie indziej. Iriselde była od dawien dawna, choć nikt nie znał jej prawdziwego wieku; niektórzy mówili, że już wtedy, gdy miasteczko Everwyn dopiero powstawało z drewna i gliny, ona błąkała się po okolicy, zbierając zioła i zachwycając się muzyką wodospadów. Inni twierdzili, że przybyła z zapomnianej krainy, gdzie czas płynął inaczej, a magia była codziennością. Ta niewiadoma natura czarownicy karmiła opowieści i sprawiała, że każdy, kto przekraczał granicę lasu, serce miał ściśnięte lękiem.
Pewnego poranka, kiedy rosa lśniła na liściach niczym diamenty, a słońce dopiero wspinało się nad horyzont, do bram Everwyn przybyła młoda dziewczyna o imieniu Elyra. Jej matka zmarła, gdy Elyra była jeszcze dzieckiem, a ojciec, rolnik z natury milczący, zginął w wypadku, gdy dziewczynka miała zaledwie jedenaście lat. Wzrastała więc dzięki uprzejmości sąsiadów i opiece starszej ciotki Melisandry, która, choć miała dobre serce, była osobą praktyczną, pozbawioną fantazji i bała się… wszystkiego. Pewnego dnia Melisandra, obawiając się zarazy, która rozprzestrzeniała się od sąsiednich wiosek, zaczęła chorować. Pięknie zielona, silna niegdyś, trwała w łóżku, skóra jej przybierała kolor woskowej bieli, a gorączka dusiła matczyny oddech. Mieszkańcy Everwyn próbowało wszystkiego: zioła z łąk, płukanie gardła naparem z gorczycy, kadzidła z kory drzew, ale nic nie pomagało. Wtedy Elyra, zdesperowana, przypomniała sobie słowa, które usłyszała, gdy była jeszcze małą dziewczynką: “Iriselde potrafi leczyć niejedną chorobę, ale każdy, kto odważy się wejść do lasu, musi liczyć się z ceną, jaką wyznaczy czarownica”.
Pewnego wieczora, gdy zmierzch kładł się cieniem na miasteczko, a pozostałości światła tańczyły na serpentynach rzeki, Elyra wyruszyła ku zakazanemu lasowi. W sercu miała różańcową modlitwę ku matce i ojcu, w dłoniach ciasno ściskała chustę ciotki i naczynie z woskiem, który zbierała, by zapalić lampki w grobie rodziców. I choć droga ku leśnej głuszy była pełna cieni i trzepotów skrzydeł nocnych ptaków, dziewczyna szła wytrwale, pamiętając, że nie ma już nic do stracenia. Przy wejściu do lasu stanęła przed ogromną bramą starych dębów, splątanych korzeniami, niby drzwi otwierające wrota do innego świata. Powietrze zmieniło się natychmiast: zrobiło się ciężkie, pachnące pinem, mchami i czymś… nieuchwytnym, tajemniczym. Szelest liści przypominał szept niewidzialnych istot, a pękające gałęzie zdawały się ostrzegać, by nie iść dalej. Elyra przymknęła oczy i westchnęła – albo było to westchnienie lęku, albo nadziei; trudno powiedzieć. Z każdym krokiem czuła, jak ziemia traci swoje dotychczasowe granice, a wokół niej rozpościera się świat pradawnej magii.
W głębi lasu, w miejscu, gdzie sosny ustępowały miejsca wiśniom o białych kwiatach, zza gałęzi wyłoniła się postać Iriselde. Otaczała ją aura bladozielonej poświaty, jakby każdy jej ruch rozpalał powietrze do życia. Na szyi miała naszyjnik z klejnotów, mieniących się kolorami pradawnych zorzy: purpura, szmaragd, błękit, a w każdym skrawku błyszczała maleńka iskierka płomienia. Jej różdżka, wygięta i spleciona żyłkami miedzi, zdawała się pulsować rytmem serca świata. Iriselde spojrzała na Elyrę i uśmiechnęła się łagodnie, choć dziewczyna wiedziała, że w jej oczach kryje się głębsza tajemnica. “Czego pożądasz, dziecko?” — zapytała cichym, letnim głosem, który mógłby przekonać każdy kamień, by zaczął trwać. Elyra odpowiedziała drżącym głosem, opisała chorobę siostry, prosiła o ratunek. Iriselde skinęła głową, a w głosie pojawił się cień namysłu: “Czy znasz cenę, jaką trzeba zapłacić za moje usługi? Życie nie jest wolne od ofiar. Opowiedz mi, co jesteś gotowa oddać”.
Elyra zawahała się. Co mogłaby ofiarować? Serce jej było puste: już nie miała rodziny, a mały domek ciotki Melisandry był wszystkim, co pozostało z jej dawnego życia. “Oddam ci wszystko” – szepnęła. Iriselde zaniosła się cichym śmiechem, delikatnym i złowieszczym jednocześnie. “Słowa łatwo wypowiadać, córko ziemi. Czy jesteś w stanie oddać swoją przyszłość? Przysięgnij, że wszystkie ścieżki twego losu będą sprowadzać cię z powrotem do mnie”. Elyra wstrzymała oddech. W myślach przewinęły się obrazy spokojnych nocy z ojcem, matczynych rąk czule czule głaszczących jej włosy, świętach przy kominku, podczas których śpiewy niosły nadzieję. Jednak patrząc na cierpiącą Melisandrę, wiedziała, że nie może się cofnąć. “Przysięgam” – powiedziała przez łzy. Iriselde skinęła, a powietrze zalał zapach pieprzu syberyjskiego, rozmarynu i czegoś, co przypominało wonną żywicę, wydobywaną z kory zaginionych drzew Deltarii. “Dobrze” – ciągnęła czarownica. “Stworzę miksturę, która przywróci siły twojej siostrze. Ale ostrzegam cię: tajemnica tego eliksiru przerasta zwykłe potrzeby. W jego środku gorzeją iskry pradawnej magii, a jego smak ucieszy i przeraża. Gdy ją skosztuje, jej serce odmieni się na zawsze. A ty – nieważne, gdzie pójdziesz i jak bardzo będziesz chciała zapomnieć – będziesz musiała wrócić do mnie, póki smak dławiącej prawdy nie rozsadzi twoich ust”.
Gdy Iriselde skończyła mówić, luna wyjrzała zza chmur, oświetlając ich srebrzystym blaskiem. Essence nocy wydawało się zobojętniałe na śmiertelne troski ludzi, a jednocześnie wypełnione magnetycznym urokiem, pod którym trzepotały skrzydła nocnych sów i ujadanie dzikich wilków w oddali. Elyra skinęła głową, a kropla łzy spłynęła po jej policzku. “Niech tak będzie” – wyszeptała, a Iriselde uśmiechnęła się triumfalnie. Po chwili milczenia czarownica odwróciła się i bezgłośnie ruszyła w stronę swojego domku, a Elyra – niepewnie, lecz zdeterminowana – podążyła za nią.
Domek Iriselde wyrastał z ziemi jak ornament natury. Jego ściany były utkane z cienkich pni drzew, splecionych konarów i żywych pnączy, które nieustannie rosły, oplatając całość mchem i drobnymi kwiatami. Dach pokrywał mech lśniący niczym skrzydła chrząszczy, a okna zdawały się być oczami domu, migocząc w półmroku jak latarnie mrocznych zakamarków lasu. Elyra przekroczyła przysadziste drzwi, które otworzyły się bez dźwięku, odsłaniając wnętrze wypełnione stojącymi wszędzie stosami pustych fiolatek, półkami z buteleczkami, słoikami i flakonikami, w których migotały płyny w każdym odcieniu tęczy. W powietrzu unosił się gęsty aromat: świerk, kardamon, gwajakowiec, biała szałwia, opuncja i — co najważniejsze — potężna woń wrzosowego miodu, równie słodka, co podstępna. Płomienie w szerokim kominku rozjaśniały całość, rzucając tańczące cienie, jakby ściany żyły własnym, ukrytym życiem.
Iriselde zaprosiła Elyrę, która usiadła na niskim krześle zdobionym motywami wilczych kłów. Czarownica zaparzyła herbata z liści ambrowych drzew, zabarwioną rubinową czerwienią, i podała dziewczynie, by ukoić trwogę. Następnie przystąpiła do pracy. Wyjęła starą księgę oprawioną w ciemnoszary aksamit, której nici wciąż tętniły energią. W jej wnętrzu, na pergaminie zrobionym z trocin nieziemskich drzew, zapisane było, jak wykonać Eliksir Odrodzenia Cienia — miksturę, która potrafiła wskrzeszać ducha w ciele, a jednocześnie wiązać go z mrokiem, z którego się zrodził. Iriselde zaczęła czytać inkantacje, jej głos stawał się głębszy, a słowa wyrywały się ze ust wibracjami, które poruszały powietrze niczym drgania strun pradawnej harfy.