E-book
5.46
Czarna — Krew sióstr

Bezpłatny fragment - Czarna — Krew sióstr


Objętość:
598 str.
ISBN:
978-83-8221-379-9

O tym, co zrodzone zostało z miłości, a co z nienawiści

Część czwarta


© Copyright by Krzysztof Bonk

Projekt okładki: Krzysztof Bieniawski

e-wydanie pierwsze 2020

Kontakt:

bookbonk@gmail.com

https://bonkbook.pl/

Wszelkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie, rozpowszechnianie części lub całości bez zgody wydawcy zabronione

Prolog

Czerń i moc, nieskończona noc. Wieczna noc, która dławi nawet cień. W niej demony i upiory z potworami, maszkarami. Między nimi ona — siostra krwi — z legendarnym mieczem oraz rogami. Czas i przestrzeń przekroczone, dla przyjaźni odmienione. Dla przyjaźni wszystko zmieni się — nawet w wiecznej nocy nastanie jasny dzień!

I. Brunatna

Nastąpił kolejny podmuch — nie wiadomo życia, czy śmierci, czegoś na skraju istnienia i nieistnienia, nieokreślonego, ale ze wszech miar przerażającego. Eteryczne tchnienie rozwiało cienistą postać, po czym jej strzępy, niczym stado brunatnych mustangów, pognało przez kasztanową prerię. Gdy energetyczny wiatr, jako sam upiorny kowboj, przestał dąć, fantomowe ciało zaczęło się na powrót scalać. Jego fragmenty opadały z nieba jak zeschłe liście, to niczym niewidzialną szuflą zgarniane były w jedno miejsce, tworząc na powrót kompletną istotę. Lecz ów eteryczny byt co raz poniewierany był przez prądy mocy, co sprawiało, że nigdzie nie mógł się na dłużej zakotwiczyć, by zaznać spoczynku, chwili wytchnienia. Był jak odcięte od korzeni drzewo, a równocześnie pozbawiony skrzydeł ptak. Wzlatywał, to upadał, przemieszczał się chaotycznie w każdym kierunku bez udziału swej woli. Tak raz za razem, bez końca.

Na krótki moment Brunatna w postaci cienia zawisła między konarami martwego kasztanowca. Stał na pustkowiu pośród ostrych głazów o hebanowym kolorze i miałkiego żwiru w barwie ochry. Jakimś cudem dziewczyna zdołała się chwycić gałęzi drzewa i zaczepić swą postać w martwej koronie chociaż na chwilę.

Była to niewymowna ulga, lecz fantomowa postać nie rozumiała w jaki sposób przelotnie zapanowała nad materią. Za to wiedziała, że rychło znowu porwą ją energetyczne wiry wespół ze zwykłym wiatrem. Będą rozrywać jej cienistą powłokę, która potem na powrót będzie się zespajać — bez wytchnienia, bez ustanku. Doświadczenie okrutnej ulotności nie ustąpi, a jeszcze się wzmoże. Wciąż na nowo czuła, że właśnie umierała, aby za chwilę się odradzać tylko po to, by konać. W postaci cienia jej towarzyszką na karku stała się sama śmierć, a przy piersiach tętniła namiastka życia. Te dwie siły bawiły się nią, przepychały pomiędzy sobą, a ona nie mogła z tym nic zrobić. Zupełnie nic!

Podobnie bezradna była, gdy żegnała istnienie ukochanej przyjaciółki. Wtedy sama powinna przestać istnieć, definitywnie! Jeszcze lepiej wyruszyć za Czarną nierzeczywistym pociągiem do nieistniejącego świata — prosto w wieczny sen. Tam odnalazłaby rogatą demonicę, by przenigdy już jej nie opuścić.

Na zawsze razem, na zawsze razem…

Już nigdy razem, już nigdy!

Uświadamiając sobie tę tragiczną prawdę, Brunatna wyzwalała w sobie autodestrukcyjne siły. Przez to nawet bez wichrów z zewnątrz wręcz implodowała od środka. W wyniku rozpaczy jej cieniste ciało się rozwarstwiało, prześwitywało przez nie światło, po czym zostawała rozrywana na drobne kawałki. Działo się to także teraz!

Nagle Brunatna nie była już w martwej koronie umarłego drzewa. Jej ulotna struktura się rozpadła, a energetyczne prądy rozproszyły strzępy cienistej powłoki na prawo i lewo, wschód i zachód, północ oraz południe. Dławiło ją poczucie śmierci. Pragnęła zniknąć, rozpaść się nieodwracalnie i już nie powstawać z popiołów, skoro nigdy więcej nie mogła być przy Czarnej. Lecz w zamian za dojmujący ból, nie dostawała nic. Zupełnie nic, niczego, jakby została przeklęta! Może rzeczywiście została?

Czas mijał, a może stał w miejscu? Brunatna tego nie wiedziała. Nie doświadczała upływu czasu w żadną stronę, podobnie jak jego stagnacji. Jej istnienie było zdominowane przez samą przestrzeń, która niepodzielnie władała jej niematerialnym ciałem.

Aż podczas ponownego scalenia się w jedność, zapewne równie przejściowego, kurczowo złapała się hebanowego kamienia. Znowu się jej udała ta sztuka, tylko jak? Odpowiedź pozostała nieodgadniona. Ale już nie dryfowała w powietrzu, a pomiędzy opuszkami palców odbierała twardą materię. Przynosiło to ulgę, poczucie pewnej kontroli. Choć z drugiej strony podsycało głód namacalnego ciała, co później przełoży się na jeszcze większe cierpienie, kiedy materii na powrót zabraknie. Jednak taki najwidoczniej był los cienistych istot, które nie potrafiły zapanować nad przestrzenią. Ze wszech miar okrutne było to istnienie. Zaś z powodu jego ciągłego doświadczania z eterycznego serca wypierane były pozytywne uczucia, a zastępowała je ślepa nienawiść. Nienawiść do wszystkiego, co materialne, a doznanie to kreowało poczucie krzywdy.

Tymczasem we wciąż trwającej chwili wytchnienia brunatny cień przyjrzał się obejmowanemu kamieniowi. Co niezwykłe, widniał na nim napis w języku astrix wymalowany czarnymi literami. Brunatna odczytała sentencję: „czarna i kasztanowa przyjaźń raz zrodzona jest wieczna, doskonała i ponadczasowa”.

Przeczytawszy te słowa, powtórzyła je w umyśle, a ich treść silnie zadrgała w jej eterycznym sercu, raniąc je. W efekcie ponownie niczym brązowo-czarny sztorm wezbrał w Brunatnej ocean rozpaczy. Czuła, że właśnie pękało jej serce. Ono naprawdę się rozpadało! Lecz czyniło to tylko po to, by się zespolić i znowu rozlecieć na kawałki, gdzie każdy naznaczony był czystym cierpieniem.

Jednak tym razem poniewierana istota ze zdumieniem odkryła, że nowe doświadczenie przyniosło jej nie tylko psychiczny ból. Oto kamień z sentencją zrosiły jej najprawdziwsze, bo materialne, łzy. Przyjrzała się im — mieniły się brązem i czernią. Dłużej spoglądała w całą już wypłakaną kałużę na nagim kawałku skały.

Nagle w ciemnej wodzie dostrzegła obraz Czarnej, jej odbicie, jak w lustrze. Rogata demonica się uśmiechała do niej w jedyny w swoim rodzaju sposób, obnażając kły. Ten demoniczny uśmiech… Ten najcudowniejszy na świecie mroczny grymas twarzy. Cień Brunatnej wręcz się roztopił w nim i to autentycznie. Utonął.

Wtem młoda Ochra gwałtownie się wynurzyła z wody. Zobaczyła, że ciecz się mieniła, jako złocista. Zaskoczona popatrzyła wokół. Okolica rozkwitała wręcz nieprzeliczonymi odcieniami żółci. Bursztynowe było niebo, kanarkowe łąki, słomkowe drzewa, a zbroje cytrynowe. Zbroje… poległych rycerzy, a na nich szafranowa… krew. Brunatna skonstatowała, że jej ulotna postać zawisła nad siarkowym jeziorem. Czyli akwenem gdzieś w złotym królestwie. Ponadto w miejscu, gdzie dopiero co rozegrana została śmiertelna bitwa.

Następnie używając siły woli, po raz pierwszy zdołała pokierować eterycznym ciałem tam, dokąd chciała, nie rozwiewając swej istoty. Stąpała nienaturalnie lekko po kanarkowej trawie i z przejęciem przyglądała się martwym rycerzom. Ich twarze zdążyły już stężeć, ale krew dopiero krzepła. Uprzednio niewątpliwie piękne zbroje były zdeformowane. Sugerowało to konfrontację z potężnym przeciwnikiem albo nawet ponadnaturalną siłą. Czyżby czerwoną?

Brunatnej przemknęło przez myśl, że być może była świadkiem klęski złocistego wojska w konfrontacji z czerwoną armią. Pomyślała, że zapewne tak. Przy czym miała przed sobą obraz totalnej katastrofy, bo jak wzrokiem sięgnąć, nie widziała różowoskórych ofiar, dosłownie nic czerwonego. Konkluzja takiego zdarzenia była druzgocąca. Mianowicie taka, że dotychczasowa walka z zachodnim najeźdźcą, w tym poświęcenie Czarnej, poszły na marne. Albowiem skoro to czerwień miała niepodzielnie zapanować na tym przeklętym kontynencie, to już może lepiej, aby wszyscy, zupełnie wszyscy na nim zginęli! Nastałaby nicość i przyszedł kres wszystkiego — absolutny spokój, pustka i cisza.

Jednakże co, jeśli zamiast tego po martwej ziemi, tak jak Brunatna, snułyby się w miejsce żywych istot tylko bezwolne dusze? Była to przerażająca perspektywa, podobnie jak nieustanne rozważania o życiu, śmierci oraz sensie przepełnionego cierpieniem istnienia.

Strumień negatywnych myśli młodej Ochry przerwał widoczny w dali ruch. Czyżby ktoś tu ocalał? Ponadto była to najwyraźniej czarna osoba, bo dostrzeżona postać taką właśnie przedstawiała sobą barwę odznaczającą się na złocistym tle.

Za moment Brunatna znów szybciej się przemieszczała i już była pewna. Plecami do niej klęczała wsparta na mieczu demonica. Ale ten miecz… Ten miecz! Młoda Ochra rozpoznała siedem wyrytych na nim symboli. Oto podziwiała przed sobą ostrze, które ostatnio zostało jej zaprezentowane. Był to miecz Srebrnej, srebrzystej siostry krwi! Czy zatem to właśnie jej złociste wojsko zostało tu rozgromione? Czy i ona poległa?!

Nagle demoniczna istota wykonała piruet, wstając z klęczek. Zaś Brunatna zastygła w miejscu z czubkiem ostrza przy gardle. O dziwo dla niej czuła to ostrze. Wyraźnie odbierała chłód i ostrość na eterycznej skórze. Następnie zdołała wyartykułować słowa:

— Masz miecz Srebrnej. To Srebrnej.

— To mój miecz. Zawsze był mój, dopóki mi go w przyszłości nie odebrano — rozbrzmiał tak złowrogi głos, jakby pochodził od samej Martwicy. Jednocześnie Brunatna przyjrzała się uważniej, z kim miała do czynienia.

Dorosła demonica posiadała imponujące rogi. Jej głowę okalał żałobny welon i korona cierniowa. Oczy przesłaniała opaska powyżej której, na czole, widniało martwe oko. Suknia przypominała mroczną pelerynę, a jedna dłoń się świeciła, przez co nie pasowała do reszty ciała. Była to dłoń po tej stronie cielesnej powłoki, gdzie okaleczona została Czarna. Zaś sama ta złowroga demonica w niepokojący sposób bardzo Czarną przypominała. Czyżby niezrozumiałym zrządzeniem przewrotnego losu to naprawdę mogła być…

Brunatna nie zdołała do końca wyrazić myśli, bo w przestrzeni się zerwał energetyczny wicher. Rozerwał on cienistą powłokę o kolorze brązu i jej strzępy rzucił w kierunku siarkowego jeziora. Młoda Ochra doświadczyła koszmarnego odczucia zasysania do wody i przenikania do uprzedniego wymiaru.

Wtem została pochwycona za rękę. Za moment znów stała przed demonicą i to w jednym kawałku. Mroczna istota cały czas trzymała ją za dłoń, uścisk się wzmagał, aż demonicznie wycharczała:

— Na zawsze razem… Na zawsze razem. Czy nie tak miało między nami być? Oto więc jesteśmy… razem. Na zawsze razem, ja i ty. Brązowa i czarna dziewczyna.

— Ale… To nie możesz być ty. To… nie jesteś ty. — Brunatnej stanęły w oczach materialne łzy.

— Razem… na zawsze razem, ja i ty — słyszała, jak mroczną mantrę, powtarzane słowa.

— Ale jak…? W jaki sposób to w ogóle byłoby możliwe? To nie jest możliwe — wydusiła z siebie Brunatna.

— To kolejny etap naszej wiecznej przyjaźni.

— Nie… nie, nie. — Młoda Ochra kręciła przecząco głową. — Ja nie poznaję ciebie. Nie znam cię.

— Ja nie znam ciebie i nie poznaję. Lecz czuję. — Demonica swym martwym okiem na czole jakby silniej przyjrzała się cienistej dziewczynie.

— Czujesz… Ja też to w głębi siebie chyba… odczuwam. Ty naprawdę jesteś… Czarną? — Brunatna z zachwytem, niedowierzaniem, bólem, to obawą, spoglądała na demonicę. Szczególnie na ich splecione razem dłonie. Te same, które w innej rzeczywistości straciły. Oddały je jako cenę przyjaźni. Już do niej docierało, że przelana wtedy kasztanowo-czarna krew być może przypieczętowała ponadwymiarowy pakt przyjaźni. Takiej, która przekraczała nawet granice przestrzeni oraz czasu i nie istniały dla niej ograniczenia. Może więc nie tylko krew sióstr miała niezwykłą moc, ale i krew oddanych sobie przyjaciółek? — I co teraz…? — zapytała, powoli dochodząc do siebie. O ile w tej sytuacji w ogóle było to możliwe. Następnie w postaci litanii pytań wyartykułowała swe lęki, obawy, niepewność: — Co dalej zrobimy? Gdzie my jesteśmy? Co tu się wokół stało? I… co ze mną? Wszak jestem obecnie… cieniem.

Demonica dłużej milczała, jakby spoglądając gdzieś za zasłonę samego wszechistnienia. Aż inaczej niż dawna Czarna, nie figlarnie czy naiwnie, a z miażdżącą powagą rzekła:

— To nie jest twój pierwotny czas. To odległa przeszłość. Bardzo odległa. Przyzwałam cię tu, do siebie, czując cierpienie bliskiej mi istoty. Bo to cierpienie stało się i moim. Przy mnie jesteś bezpieczna, ochronię cię. I nie tylko ochronię. Nauczę panować nad cienistą powłoką. Przy mnie, jeśli pokonasz przeciwności, staniesz się potężna. Nie wyobrażasz sobie, jak wszechmocna. Staniesz się…

— Kim…?

— Kolejnym Wichrzycielem Czasów. Ponadnaturalną istotą, która w przyszłości dokonała już swego żywota ku czci odrodzenia siedmiobarwnego brata. Ale tamten Wichrzyciel nie zapełnił sobą całej przeszłości, a przyszłość pozostawił otwartą dla swego następcy. Zatem za moją sprawą możesz zostać właśnie nim. Pierwotnym bytem niezależnym od boskich kaprysów, który ochrania wielobarwny świat. Jak nową szatę przywdziejesz wcielenie Wichrzyciela. Kogoś, kogo potęga przewyższy nawet moc sióstr krwi. Jam to uczynię, dla mej przyjaciółki, jeśli tylko mi, i sobie, na to pozwolisz.

— Odzyskam… materialną postać?

— Formy materialne i eteryczne będą ci pokornie służyć, a nie ty im.

— To wszystko się dzieje… naprawdę? Czy… to jakaś imaginacja, manipulacja z twej strony kimkolwiek w rzeczywistości jesteś?! — warknęła Brunatna, raptem się zastanawiając, czy jako cień nie została zabawką w rękach demonicznych bytów. To wszystko bowiem, co słyszała z czarnych ust, brzmiało zbyt nierealnie, zbyt dobrze. Przez to nie przystawało do cierpienia, jakie ostatnio ją dotykało. Idąc za tym impulsem, gniewnie wybuchła: — Ty kłamiesz, kłamiesz, kłamiesz! Czarna się poświęciła, odeszła! A ty nie jesteś Czarną! Szydzisz ze mnie, by dać mi złudną nadzieję, a potem się pastwić! Chcesz żywić się moim upokorzeniem! Nie pozwolę ci na to! Gardzę tobą! Nienawidzę cię!

W odpowiedzi na słowną agresję demonica mocniej ścisnęła cienistą dłoń, która drżała. Następnie przestrzeń wypełnił ponury głos rodem z Centralnej Czeluści:

— Na drodze do stania się Wichrzycielem Czasu przeszkód czeka cię bez liku. Oto pierwsza z prób. Pokonasz swe uprzedzenia, ograniczenia i wrodzony twej istocie sceptycyzm? Oddasz się wierze w ponadczasową przyjaźń oraz odnajdziesz ją dla mnie w swym sercu? Czy tu i teraz zawiedziesz? Zawiedziesz siebie, mnie, naszą przyjaźń. Zawiedziesz wszystkich i wszystko zaprzepaścisz. Decyduj. — Demonica rozluźniła uchwyt ręki. Korzystając z tego, młoda Ochra już miała wyszarpnąć swą dłoń. Ale w tej samej chwili pomyślała z uczuciem o Czarnej. Wspomniała jej śmierć, ostatnie tchnienie. W rezultacie, jakby za podszeptem tamtej Czarnej, a obecnie ciągle trochę wbrew sobie, sama ścisnęła dłoń demonicy i z determinacją syknęła:

— Na zawsze razem, na zawsze razem. Nigdy nie zawiodę zawartej przyjaźni. Więc jestem tu, stoję przed tobą i dla dobra przyjaźni zrobię, co każesz.

— Na zawsze razem — powtórzyła z nutą ulgi w głosie demonica i dodała: — Zatem krocz u mego boku przez meandry minionego czasu. Będziemy w nim dwie, ale tak naprawdę jak jedna dziewczyna. Potem kobiety, staruszki i tak dalej…

— Czarna… — Na wspomnienie wypowiedzianych przez demonicę słów Brunatna ponownie poczuła wzruszenie. Na tej złocistej ziemi przeżywała prawdziwą karuzelę uczuć. Lecz coraz bardziej przeważały w niej te pozytywne i autentycznie nastrajały wiarą w sens dalszego istnienia oraz lepszą przyszłość. Wszak pojawiały się też pytania. Ażeby uzyskać odpowiedzi, zwróciła się do istoty z Czeluści:

— Zauważyłam, że raz za razem spoglądasz martwym okiem na złocistą kobietę w przepięknej zbroi. Mam na myśli tę zabitą istotę ze słonecznym diademem zamiast hełmu. Czemu to czynisz, czemu na nią tak patrzysz, kto to taki?

— To moja siostra.

— Siostra?

— Tak.

Wobec tego wyznania młoda Ochra poczuła niechęć do demonicy. Próbowała przezwyciężyć to negatywne odczucie, ale przychodziło jej to z trudem. Wiedziała do czego była zdolna także i jej Czarna, lecz mimo wszystko…

— Czemu zabiłaś kogoś z własnego rodzeństwa? Dlaczego uśmierciłaś tych wszystkich ludzi o złotym kolorze skóry? — zapytała z bólem. Odpowiedź sprawiła, że z powodu swych pochopnych oskarżeń poczuła palący wstyd.

— Nie ja zabiłam mą siostrę Złotą. Nie ja uśmierciłam złocistych rycerzy — wychrypiała demonica. — Oglądasz dzieło Mokrej Wrony, Wodnej Wrony, w twoich czasach odrodzonej i zwanej Srebrną. W czasach przed jej upadkiem, tych czasach, to istota, której każdy powinien się lękać, nawet Wichrzyciel Czasów. Dobrze zapamiętaj to i się jej strzeż, bo stała się wszechpotężna. Nie stawaj z nią do konfrontacji, nigdy. Ja natomiast się spóźniłam. Przybyłam tu, gdy moja szara siostra dokonała już dzieła zniszczenia. Przepraszam za to mą siostrę Złotą. Przepraszam, że nie ochroniłam istnienia tej, której złocista miłość promienieje do każdego, również Mokrej Wrony.

— Czemu srebrzysta siostra to robi, zabija rodzeństwo?

— By zyskać moc, zabijała swe siostry już przed pokonaniem czerwonego demona. Potem jej życzenie tyczące się wskrzeszenia sióstr nie zostało spełnione. Popadła przez to w szaleństwo nienawiści. Nienawiść zrodzona przez poczucie krzywdy nią zawładnęła, kształtując ją na swój wzór i podobieństwo. Od tamtej pory Mokra Wrona służy nienawiści. Ta pragnie być niepokonana i nieśmiertelna. Drogą do tego jest uśmiercanie odradzających się sióstr i pożywianie esencją ich krwi. Mokra Wrona ją pije, krew własnych sióstr, została siostrzanym wampirem. Z kolei co do dobroci i miłości złotej siostry, która wybacza nawet Wodnej Wronie, to spójrz, co złocista dama trzyma w rękach zamiast miecza. Spójrz. — Brunatna poszła za wskazaniem demonicy. W złożonych jak do modlitwy dłoniach jasnej kobiety dostrzegła splecione ze sobą kwiaty. Ponad lśniące palce wystawały ich zwrócone ku sobie kielichy: złoty oraz srebrzysty. — Złota siostra nawet się nie broniła. Złota siostra niosła jedynie orędzie pokoju i miłości. Złota siostra się dla tych idei ponownie poświęciła. Ale ja, kiedy przyjdzie pora, to Mokrą Wronę zabiję. Albo też Wodna Wrona zabije mnie.

II. Srebrna

Zatem się dokonało. Choć okupiona wielkim poświęceniem i niepowetowanymi stratami to walka w republice scaliła wielobarwny sojusz, ziszczając się, jako zwycięska. Jednak w rezultacie tej batalii kasztanowa ziemia legła w gruzach, zginęły tysiące żołnierzy oraz dziesiątki tysięcy cywili, a Srebrna pożegnała istnienie Czarnej, swej rogatej siostry, legendarnej siostry krwi.

Wspominając bohaterską demonicę, popatrzyła na zakrzepłe rozcięcie od miecza we wnętrzu dłoni. Obok innych barw odznaczał się tam czarny strup, a srebrzysta dziewczyna czuła w sobie bijącą od niego złowrogą aurę.

Co to oznaczało, posiadanie czarnego elementu niczym znamienia? Niewątpliwie to, że tak długo, jak sama będzie istnieć, będzie jej towarzyszyła namiastka Czarnej, co przekładało się w prostej linii na jej większą bezwzględność. Dawała już temu wyraz, ostro strofując prowadzone na północny wschód wojsko. Miała bowiem teraz w sobie czarną i demoniczną przeciwwagę dla światła dobroci Złotej. Przez to coraz częściej dawała się ponieść bardziej drapieżnej naturze. Rzadziej myślała o wspieraniu kontynentu, a raczej o brutalnej walce o niego, nie przebierając w środkach. Na dalszy plan spychała myśli o wspieraniu niewinnych. Za to wypełniała się fantazjami na temat uśmiercania kolejnych wrogów. Wcześniej w nawiązaniu do morskiego świata czuła się trochę jak szlachetny delfin czy dumny płetwal srebrzysty. Na ten czas bardziej utożsamiała się z przebiegłą mureną czy krwiożerczym rekinem. Była to znacząca odmiana charakteru. Lecz może tylko jego naturalna ewolucja albo uzupełnienie po wzbogaceniu się o mroczny pierwiastek? Zapewne tak i żywiła nadzieję, iż z czasem wszystkie barwy w jej krwi się zintegrują, aby wspólnie tworzyły harmonijny związek.

— Sprowadź do mnie tą… Bezię — warknęła do Popiela Srebrna. Uczyniła to, jadąc konno szarymi pustkowiami na czele alabastrowego legionu i srebrzystych wojowników. Zaś drapieżnego dźwięku swego głosu aż się przestraszyła. Jednak wspomniana Bezia, jej obecna przyboczna, ciągle przypominała jej o odejściu Burego. Boleśnie przypominała o śmierci, z którą się nie mogła pogodzić i za którą się obwiniała. Negatywne odczucia z tego tytułu przenosiła na brązową poganiaczkę bydła. Początkowo ignorowała ją, każąc się trzymać z daleka od siebie, najlepiej na końcu kolumny wojsk. Lecz przecież dała słowo Bursztyn, że ta republikańska wieśniaczka będzie jej przyboczną. Skoro dała, to wypadało go dotrzymać.

Kiedy beznosa kobieta zrównała z przywódczynią swego kasztanowego rumaka, Srebrna mimowolnie się skrzywiła na łuskowatej twarzy. Chciała coś powiedzieć, ale sobie odpuściła i po prostu pozwoliła jechać Bezi koło siebie. To wszystko na co było ją stać. Ale niebawem poza swoistą emocjonalną pustką poczuła też irytację. A to z powodu zachowania przedstawicielki republiki, która gapiła się na jej łuskę niczym szara sroka w srebrzysty gnat.

— Czego? — syknęła do niej dziewczyna.

— Szarzy ludzie są tacy inni, podziwiam — odparła prostolinijnie Bezia.

— Mało masz tu szarości do podziwiania? — Srebrna z wyrzutem pokazała na tonącą w mysiej mgle bezkresną równinę klanu Srebrzystych Traw. Zaś niezrażona kobieta bez nosa stwierdziła:

— Ty jesteś wyjątkowa nawet w szarości. Masz rybią twarz.

Srebrna nawet się nie zorientowała, a klingę miecza przystawiła do kasztanowej szyi.

— Jaką mam twarz…? — wycedziła gniewnie przez zęby, a jej oczy przybrały antracytową barwę.

— Lico jest rybie, ale tym bardziej ciekawe. Nigdy nie widziałam ludzkiej ryby. — Bezia zdawała się zupełnie nie doceniać powagi sytuacji z ostrzem przy gardle. Za to mówiła z nutą zachwytu. Słysząc brzmienie jej głosu, Srebrna poskromiła wzburzenie. Wynikało ono z tego, że kasztanowej siostrze krwi może i dała się obrażać, co nie oznaczało, iż także pierwszej lepszej wieśniaczce. Schowała miecz i dumnie skorygowała:

— Nie mam rybiej twarzy. Me lico i ciało jest po części syrenie. Tak masz je postrzegać.

— Kiedy łuska kojarzy mi się tylko z rybą. Nigdy nie widziałam syreny.

— Więc teraz widzisz! Widzisz pół-syrenę! Dociera to do ciebie beznosa kasztaniaro?!

— Tak, chyba tak. — Widząc gniew przywódczyni, Bezia nieco odbiła rumakiem w bok. Jechali pewien czas w ciszy. Aż zażenowana swym emocjonalnym rozchwianiem Srebrna postanowiła się zrehabilitować. Przecież w głębi siebie, szczególnie tej złocistej, rozumiała, że Bezia nie miała złych intencji, przez co sama nie powinna tak ostro reagować. Dlatego uczyniła do niej gest dłonią, by się zbliżyła, po czym neutralnym głosem zapytała:

— Umiesz walczyć? Władać jakąś bronią?

— Nie — padła szczera odpowiedź.

— Jako moja przyboczna powinnaś! — syknęła znowuż Srebrna. Zaraz obojętnie dodała: — Powiedz Popielowi, że poleciłam mu cię szkolić. On dobierze ci broń i co dzień przed wieczerzą macie ćwiczyć walkę. Dotarło?

— Tak.

— To dobrze. — Srebrzysta dziewczyna kwaśno się uśmiechnęła, kąśliwie obnażając syrenie zęby. — A… co ty w ogóle potrafisz? — zagaiła jeszcze, nieufnie spoglądając na oszpeconą kobietę.

— Umiem wiązać sznurki.

— Wiązać sznurki… — powtórzyła kpiąco srebrzysta dziewczyna. Odetchnęła głębiej i wreszcie wyrzuciła z siebie, co jej leżało na srebrzystym sercu: — Bury Mężny, twój poprzednik, znał ślepego mędrca, prawdziwego proroka. Opowiadał mi też ogrom wspaniałych historii o kontynencie Unton i tchną we mnie wiarę w moc sióstr krwi. Także podróżował przy mnie przez różnobarwne krainy, zdradzał sekrety i służył radą. Nawet mi oraz mym kompanom podczas bitwy na Cmentarzysku Golemów uratował życie. To potrafił Bury Mężny. Za to w jego miejsce ty umiesz… wiązać sznurki. Zejdź mi z oczu. — Srebrna wbiła wzrok daleko przed siebie, aby nawet kątem oka nie widzieć Bezi.

— Znam się też na koniach — wtrąciła beznosa kobieta.

— A ile widzisz tu koni?! — Srebrna wskazała z wyrzutem za siebie na kroczącą pieszo jej armię. Przeniosła iskrzący wzrok na Bezię i z pretensją powiedziała: — Jeszcze tu jesteś? — Ona, o dziwo, dalej dotrzymywała jej jazdy. — Nie prowokuj mnie, szpetna kobiecino. — Srebrna położyła dłoń na rękojeści miecza. Jednak beznosa kobieta i tym razem nie dała się zastraszyć, co jeszcze rozdrażniło przywódczynię. Za to pokazała na jej złocistego rumaka, zauważając:

— Twój koń ma za ciasno założony popręg i ogłowie, do tego krzywo uzdę. Przez to skręca w lewą stronę, a ty ciągle szarpiesz za kiełzno. Za mocno szarpiesz — zaznaczyła z wyrzutem. Srebrzysta dziewczyna już chciała ją zwymyślać, przecież umiała jeździć konno. Ale się zorientowała, że jej rumak rzeczywiście co i raz zbaczał z drogi. Nerwowo też parskał podczas korekty jazdy. — Zatrzymaj się — poleciła beznosa kobieta. Srebrna wybałuszyła na nią oczy, że ta śmiała jej rozkazywać. Bezia nie ustępowała: — Powiedziałam wstrzymaj wierzchowca, poprawię uprząż. — Zaintrygowana przywódczyni spełniła polecenie. Następnie z pewnym zaciekawieniem obserwowała, jak Bezia wyjątkowo sprawnie uporała się z uprzężą, szybko też się spoufalając z rumakiem. Dała mu brązową kostkę cukru i powróciła na swego wierzchowca. Srebrna chciała jej podziękować, ale ona, zgodnie z otrzymanym uprzednio poleceniem, już kierowała się na tyły kolumny wojsk. Tak zakończyło się pierwsze spotkanie srebrzystej dziewczyny z Bezią, którego głównym beneficjentem okazał się koń.

W kolejne szare dni naznaczone siąpiącym deszczem wojskowy pochód przemieszczał się przez bezkresne równiny. Poszarzała ziemia z mysią trawą co pewien czas przeplatana była zimnymi strumieniami o kolorze platyny czy zagajnikami burych drzew. Uczestnikom wyprawy towarzyszyły widoczne na niebie mysie myszołowy, grafitowe jastrzębie, a w dali pierzchające stada srebrzystych reniferów. Te ostatnie stanowiły główne pożywienie maszerującego wojska. Przy czym zwierzyna łowna uważana tu była za własność klanu Traw. Jednak pomna zawarcia wstępnego sojuszu z owym klanem Srebrna niejako rościła sobie prawo do gościny na jego ziemiach. Zresztą nie miała wyboru. Którędyś na mroźną północ musiała dotrzeć i czymś swych ludzi wyżywić.

Sama droga przemarszu z premedytacją wiodła przez serce trawiastego klanu, bo srebrzysta dziewczyna za sprawą gołębi już zapowiedziała swą wizytę w siedzibie Srebrona Etrawy. Obozowisko nie tak łatwo było odnaleźć, ponieważ ten akurat szary lud wiódł koczowniczy tryb życia i nie zatrzymywał się długo w jednym miejscu. Lecz Srebrna szczęśliwie otrzymała wiadomość zwrotną, że setek jurt powinna wypatrywać w zakolu rzeki Traszarni w jej środkowym biegu. Była to jedna z największych na północy rzek, wyjątkowo przecinająca szarą krainę z południa na północ. Czyli inaczej niż większość cieków wodnych, które ciągnęły się ze Srebrzystych Gór aż do złotego królestwa ze wschodu na południowy zachód. Po drodze przywódczyni nie omieszkała nająć napotkanych traperów w roli przewodników. Dzięki nim dość pewnie przemierzała dzikie ustępy, kierując się na umówione spotkanie.

Wszak na miejscu obok Mysi i Srebrona spodziewała się zastać również inną osobę, z którą pragnęła wejść w sojusz. Stanowiła ją niestety olbrzymka, której z wielu względów nie darzyła sympatią, za to antypatią zdecydowanie. Jednak w ocenie Srebrnej zagrożenie dla kontynentu ze strony czerwieni przewyższało to ze strony olbrzymki. Dlatego na pewien czas postanowiła schować urazy.

Kontakt z władczynią północy nawiązała za pośrednictwem nieba i alabastrowej szkatułki, gdy po wygranej wojnie olbrzymka się zadomowiła w pałacu wielkiej księżnej. Nad nim bowiem było anielskie niebo i kursujące na tym odcinku gołębie utrzymywały korespondencję między Srebrną, a Srebrną Olbrzymią. W rezultacie obie się zgodziły na spotkanie w obozie Srebrona Etrawy. Choć, co srebrzysta dziewczyna przyjęła z trudem, jej potencjalna sojuszniczka zapowiedziała się pojawić u celu za sprawą Aezona, zastrzegając, że Srebrna nie miała prawa się do niego zbliżać. Taki postawiła warunek, a siostra krwi musiała na ten dyktat przystać.

Ona sama przemierzyła jeszcze szmat szarych ziem, aż dotarła w pożądane zakole rzeki Traszarni. Patrząc na wyłaniające się na dalekim horyzoncie góry, pomyślała, że powróciła do szarej krainy po raz pierwszy od Bitwy Dnia i Nocy. Od tamtego czasu tak wiele się wydarzyło. Przebyła żmudną drogę nie tylko przez różnobarwne krainy, ale i zawiłe meandry własnego serca oraz umysłu. Trasa ta usłana była licznymi ofiarami, zdradami, ale też poświęceniem. Przemknęło jej przez myśl, że w drodze ochrony kontynentu i walki o niego nie była zapewne nawet na półmetku. Zaś jakie poniesie wyrzeczenia i ilu jeszcze pożegna martwych przyjaciół nawet nie chciała wiedzieć. Wspomniała Złotą, Zieleń, Czarną, także Marrenga, czy Burego.

Z kolei co czekało ją na końcu misji, jako potencjalny owoc zwycięstwa? Jak miałby smakować ów triumf? Stanowiło to zagadkę, ale taką, która też nie nastrajała jedynie optymizmem. Ponoć za swe osiągnięcia, gdyby to jej dane było przetrwać i wygrać ostateczną konfrontację, mogłaby wypowiedzieć życzenie. Lecz już wiedziała, iż nie posiadałoby ono nieograniczonej mocy sprawczej i wcale nie musiałoby się ziścić. Więc o przywróceniu do życia zmarłego rodzeństwa musiała w zasadzie zapomnieć. Nigdy więcej nie wypowie takowej prośby, albowiem raz już to uczyniła, swe życzenie zaprzepaściła, a z martwych nie powstała żadna z sióstr.

Jej siostry. Jak się okazywało posiadała o wiele liczniejsze rodzeństwo niż początkowo jej sugerowano. Czy wprowadzono ją w błąd? Niekoniecznie, bo legenda o siostrach krwi była ponoć stara niemal jak sam świat. Ciężko więc było znaleźć kogoś, kto niezbicie poświadczyłby prawdę o sprawach mających swe źródło w tak zamierzchłej przeszłości.

Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.