< < < < < < < < < < < < < ∞ > > > > > > > > > > > > >
Żaden człowiek nie jest samoistną wyspą: każdy stanowi ułamek kontynentu, część lądu. Jeżeli morze zmyje choćby grudkę ziemi, Europa będzie pomniejszona, tak samo jak gdyby pochłonęło przylądek, włość twoich przyjaciół czy twoją własną. Śmierć każdego człowieka umniejsza mnie, albowiem jestem zespolony z ludzkością. Przeto nigdy nie pytaj, komu bije dzwon: bije on tobie.
John Donne
poeta angielski
(1573 — 1631)
Wronie
Zielone szkiełko
Znalazłem zielone szkiełko,
wygrzebałem butem z piasku,
przyłożyłem do oka.
Oto, co ujrzałem w zielonym jego blasku:
Starą lipę z ławką dookoła,
przyfolwarczny pałac Słońcu się kłaniał,
ciężkie konie zaprzęgnięte w wozy
i oracza za pługiem, w trudzie ziemię krajał.
Za wsią, za łąką jeziorko,
z pnia drzewa — tratwa, chłopcy się pławili,
w trzcinach stado nieporadnych kijanek,
na brzegu babki z piasku, dzieci lepiły.
Ostatnie płonie ognisko w obozie,
drużynowy opowiada starodawne dzieje,
siedzimy wpatrzeni w płonące polana,
Nad marzeniami wiatr szumny wieje.
Na skraju wsi szkółka mała,
wrześniowa mgła lato wygoniła,
grzechocze piórnik w tornistrze,
jesień na liściach kasztanów tańczyła.
Jeszcze przez szkiełko zobaczyłem
stalówkę, obsadkę, kałamarz,
w bajce o krasnoludkach wystąpiłem,
potem zieloną ławkę, klasę
i kaflowy piec pożegnałem.
A co z zielonym szkiełkiem? Zapytacie.
Tam gdzie magię znalazłem,
tam ją w piachu schowałem.
Może kiedyś, ktoś szkiełko znajdzie
i jak ja — drogę do krainy dzieciństwa odnajdzie.
Ostróda 22.12.2021.
Wąbrzeźno 1966
Skrzypiące, kręte, pachnące wilgocią murów schody,
drzwi ze staroświecką kołatką.
Przedpokój.
Może pokój.
Może salon.
Czarne przedwojenne meble.
Kredens pełen kryształów.
W białego słonia wmontowany zegar,
I jeszcze jeden zegar,
czarny, oszklony, z dwoma wahadłami.
Było też czarne pianino,
kiedyś…
Kiedyś grała na nim moja matka.
Miała białe podkolanówki,
lalki i jasne warkoczyki.
I była pękata, czarna, pachnąca naftaliną szafa,
pełna garderoby już niepotrzebnej,
obuwia, w którym nikt od dawna nie chodził,
książek dawno przeczytanych,
z którymi żal się rozstać,
karton po butach pełen pożółkłych zdjęć,
dawno nieoglądanych.
I stała tam wersalka wcale nie przedwojenna.
I były tam problemy powojenne.
A na Rynku
słońce to samo,
bruk ten sam,
pomnik na Placu Zwycięstwa
ten sam.
Dla mnie na zawsze ten sam.
Przepis na wiersz
Dojrzę kręgi na wodzie rybim pluskiem zrobione.
Ze skrzydeł motyla podmuch wiatru zdejmę.
Spadające ptasie pióro w dłonie pochwycę.
Ruch firanki lipcowego poranka w pamięci zatrzymam.
Zachowam pod powiekami trzcin falowanie.
Brzmienie ważki na źdźble siadającej usłyszę.
Spojrzenia biegnące do Wenus zawrócę.
Złapię do Jowisza płynące westchnienia.
Pył gwiezdny gestem siewcy zaczerpnę.
Tęsknoty na promień Słońca jak obwarzanki naniżę.
Z marzeniami tobołek z sierpa Księżyca zdejmę.
Drogę Mleczną po kraniec wzrokiem przeniknę.
Wieczorem świecę w izbie zapalę,
przy glinianym piecu chlebowym usiądę.
Pod drewnianą powałą myśli się będą unosić.
Jak w moździerzu zioła ucieram starannie,
tak słowa, co gładsze, na kartce układam.
Drew dorzucam, płomień świecy przygasa.
Nad ranem w fotelu, w koc zawinięty,
przebudzi mnie deszcz w szyby stukając,
nie chcę powiek podnosić, chcę marzyć.
Chcę wierzyć, że to, co śniłem,
to przepis na wiersz odnalazłem.
Chcę myśleć, że wiersz przecudny stworzyłem.
Ostróda 18.05.2023
Podsłuchane w eska cafe
Siedziały w kawiarni
Trzy panie i pan
I nie była to café parisien
Snuli opowieści
O miasteczkach i siołach, o naszym kraju.
Gdzie byli, gdzie będą, a gdzie warto być.
O Żabim Rogu, Zawrotach i Bramce.
O Słoneczniku, Wenecji i Raju.
A ja w fotelu trzy stoliki dalej
zamykam oczy i widzę
opuszczony pałac w lesie,
do wsi zapomnianej aleję lipową,
głaz przydrożny na rozstajach.
I płyną w powietrzu
wspomnienia, refleksje, doznania
trzech pań i jednego pana.
I do Działdowa mnie zabrali
tam gdzie graniczą Prusy z Mazowszem,
gdzie czarny orzeł pod złotą koroną,
naprzeciw orła białego staje.
Nim myśli z zapachem kawy uleci,
notuję wiersz na serwetce.
Nim zgasną światła kawiarniane,
nim się pożegnają i znikną
zaczarowani — pan i trzy panie.
Ostróda 13.07.2023
Byłem- jestem- będę
«Oto jestem. Wczepiony kurczowo we włosy świata,
forma uwierająca człowieka, który ją zamieszkuje»
/Oto jestem. Bogdan Loebl/
Zaprę się nogami o głębokiej wody dno kamieniste.
Zaprę się rękami o niebo świetlnymi latami świetliste.
Wzrok na krzywiźnie widnokresu zatrzymam,
gdzie Krzyż Południa naprzeciwko stóp moich.
Zamknę oczy, wstrzymam oddech,
o podróży w nieznane podumam.
Wiatr wieści ze świata do ucha mi wtłoczy,
gdzie śmierć, gdzie zaraza,
gdzie głód, gdzie wojna się toczy.
Nie dźwignę sam firmamentu,
nie dźwignę choćbym i Herkulesem i Tytanem był,
nie zagarnę ręką horyzontu.
Ocean w mig mnie pochłonie, rzeka dość wody wybroczy.
Ośmiornice z traw morskich wieniec mi uplotą,
delfiny wyniosą me ciało na brzeg,
odpłyną, nie pomnąc, że człekiem jam był.
Albatros zaskrzeczy nad ludzką lichotą.
Wiatr pustynnym piaskiem szkielet mój zakryje,
archeolog — europoidalny, dziesięć wieków wstecz,
nie wiedząc, że ja nadal żyję,
że dźwigam niebo, by do wody nie wpadło,
że wicher zawracam, gdy paszcza trąb wyje,
że Jutrzenki pilnuję, by, co ranek była,
Gwiazda Wenus ze sklepienia,
które dźwigam, świecił.
Iława, nad brzegiem Jezioraka, 27.07.2021
Opowieść jednego drzewa
ramionami rozłożystymi
rosłem
dla was
opierałem się mrozom
mężniałem w deszczu
targany wiatrem
ptasie plemię liśćmi otulałem
i wędrowiec w moim cieniu przysiadł
teraz czekam
przyjdzie drwal z silnymi rękoma i toporem
może będę ścianami waszego domostwa
krzyżem przydrożnym
czterema obliczami Światowida
albo ramą świętego obrazu nad waszym łóżkiem
drzwiami za którymi cisza i spokój
i wieszak na twoje okrycie
może będzie ze mnie stół
jak wyśpiewał Pan Gintrowski
«Stół taki, co sam pisze wiersze,
a jak zechce może zaśpiewa» *)
i krzesłem przy tym stole będę
i rozmów waszych nocnych będziemy słuchali
i łzy wasze pić będziemy i wódkę rozlaną
tak — skrzypcami też mógłbym być
wysoko w C-dur skocznie bym muzykował
czy też zwycięskim hetmanem
na szachownicy zmagania toczącym
mogę być wiórem
ziemię użyźniającym
albo radość z płonącego ogniska
w świat ze skrami ponieść
jakkolwiek losy się moje potoczą
w nowym życiu wrócę
w wodzie
w ziemi
w powietrzu będę
*) Stół Mordechaja Gebirtiga. Słowa Anna Kamieńska
Ostróda 13.08.2022
Fantasmagoria
A gdybym był tylko w wodzie lustrzanym odbiciem?
Tylko życia przemijającego odzwierciedleniem?
Rósłbym w tej wodzie wraz z drzewem,
jak bracia nierozłączni stopami zrośnięci.
Jego konary w niebo wysoko,
moje w zwierciadlanej toni.
W zakochaniu byśmy się w sobie przeglądali,
gałęziami, w wiatru poszumie rozmawiali.
Liść spadający od niego
i ode mnie by się odrywał.
Frunęłyby dwa listki symetrycznie,
jeden z góry do dołu, drugi przeciwnie.
Spotkałyby się liście na powierzchni wody,
ten z dołu do góry i ten z góry na dół.
Maleńki żagielek wiatrem pchany,
albo z nurtem rzeki w nieznane zabrany.
Potem zła zima wodę lodem skuje,
od siebie odgrodzi bratanków.
W ciemności tkwi ten do dołu od góry,
a ten u góry swój cień na śniegu rysuje.
I tak tkwią w marazmie,
czekając, aż lód staje,
dwa na siebie skazane życia.
Odbicie drzewa i drzewo odbicia.
Wiosną zazieleni się jego/moja korona.
O brzasku spostrzegę bez smutku,
to jednak do niego ptak przylatuje,
a ja go tylko naśladuję.
Ostróda 30.06.2023
Chcę umrzeć z tym zdjęciem w dłoni
Gdzie jestem?
W domu?
Kiedyś miałem dom.
Z telewizorem, meblami i łazienką.
Nie jestem w domu.
Nigdzie nie jestem.
Głowa zmęczona nocnymi koszmarami,
a może dobrymi snami, których nie chcę pamiętać,
zaczyna pracować — niestety.
Nie obchodzi mnie, czy jest zima, czy lato.
Zawsze jest odpowiednia pora by umrzeć.
Idę przez miasto.
Nie patrzę na ludzi.
Patrzę na chodnik pod stopami.
Patrzę na kwiaty w ogródkach.
Kiedyś miałem ogródek.
I jabłonie i truskawki i altankę.
Kwiaty nie mają pogardliwego spojrzenia.
I pachną.
Nie patrzę na ludzi.
Kiedyś miałem syna.
Sadzałem go na swoich kolanach.
Oglądaliśmy dobranocki.
Potem wpadał na obiad i za chwilę już go nie było.
Może gdzieś tu jest, w tym mieście.
Może jest gdzieś.
Nie poznałbym go już chyba.
On mnie nie poznaje.
Może gdzieś tu jest.
Nie spieszę się nigdzie.
Tam gdzie byłem rano, nie było nic.
Tam gdzie podążam, też nie ma nic.
Nie mam marzeń.
Nie mam spraw do załatwienia.
Nie mam dokumentów.
Nie. Jeden, jedyny dokument mam.
Zawinięte w foliowy woreczek zdjęcie.
Pomięte, połamane, stare.
Zdjęcie chłopca.
Bogactwo?
Co to jest?
Nie wiedziałbym jak korzystać.
Mój majątek to dwie foliowe torby.
I to, co gdzieś tam znajdę.
Siadam z tym na ławce.
Koło baru.
Jedząc chleb, czuję zapach.
Kiedyś taki jeden przyniósł mi obiad
w styropianowym pudełku.
Kiedyś też dał mi 10 złotych.
Widziałem go z kobietą.
Trzymali się za ręce.
Miałem kiedyś dziewczynę.
Chodziliśmy na potańcówki.
Kiedyś miałem żonę.
Jutro nie jest ważne.
Wszystko było «kiedyś».
«Kiedyś» też już jest nieważne.
Mam jeden dokument w kieszeni.
Adagio
Nie myśl, że okno otwieram,
aby świeżego powietrza łyk zaczerpnąć.
Robię to, aby widzieć gwiazdy.
Nie myśl, że oczy otwieram, aby widzieć gwiazdy.
Oczy otwieram, aby widzieć nieskończoność.
Nie myśl, że nie patrzę na ciebie, bo cię nie kocham.
Kocham ciebie, nie widząc cię.
Nie myśl, że siedząc w ciszy, nie chcę nic słyszeć.
W ciszy więcej słychać.
Nie myśl, że klangor żurawi jest dla mnie nadchodzącą jesienią.
Jest nadzieją na kolejne lato, za chwilę.
Nie myśl, że gram na pianinie, aby zapełnić ciszę.
Dźwięki klawiszy dają ukojenie poharatanej duszy,
W brzmieniach pianina jest łyk rześkiego powietrza.
Jest bezkres nieba i gwiazdy tuż tuż.
Jest klucz dzikich ptaków.
Jest miłość spełniona.
Jesteśmy i ty i ja.
Jest nadzieja.
Jest cisza.
Ciągle jeszcze niedoskonale gram na pianinie.
Moje umieranie
Kiedy ci powiem, że cię już nie kocham,
rozpocznie się moje umieranie.
Na nic zbroja złota,
w pawie pióra strojna.
Na nic koń bojowy.
Rozpocznie się moje umieranie.
Sokołem nad Ziemią się wzniosę,
zatoczę kręgi nad plażą.
Śladów naszych stóp nie dostrzegę.
Rozpocznie się moje umieranie.
Inną ławkę w parku wybiorę,
wzrok ku niepamięci odwrócę.
Maj nozdrza urazi.
Rozpocznie się moje umieranie.
Zwiędły róże, które ci dałem,
twój zapach uleciał z pościeli.
Nasze cienie pójdą osobno.
Rozpocznie się moje umieranie.
Pójdę nad rzekę w naszą rocznicę,
rozłożę szeroko ramiona.
Twarzą do Słońca, nurt mnie poniesie.
Rozpocznie się moje umieranie.
Z głębin rzeki dostrzegam wyraźnie,
ta zbroja jest rdzawa, a rumak — Rosynant.
Mą Dulcyneę cierń róży skaleczył.
Dzień pochmurny wspólnych cieni nie stworzy.
Łez w wodzie nie widać,
rozpoczęło się moje konanie.
Ostróda 02.01.2022
Kwiaciarnia na Przechodniej
Od jeziora w górę,
czy z góry w dół,
dojdziesz do miejsca,
gdzie stopień krzywy,
poręcz żelazna
i Pani Wiosna taczką przyjechała.
Jesteś w kwiaciarni na Przechodniej.
Sny złapane w ptasie pióra
szepczą tobie — śnij, śnij
o miłości,
o łódce na wodzie,
o podróży do krainy dzieciństwa.
Śnij, śnij, złe sny pochwycimy.
I zapomnisz o nich.
Jesteś w kwiaciarni na Przechodniej.
Zaczarowanym kajakiem lato przypłynęło.
Zaczarowany kot rozmawia z dziewczynką.
Zaczarowany ptak zaklęty w rysunek.
W zaczarowanej szybie kamienica i wieża kościoła.
Jesteś w kwiaciarni na Przechodniej.
Jesteś przechodniem na Przechodniej.
Ostróda. Maj 2019
Niemy krzyk
podrzędny przyautostradowy motel
bar z mętnymi żarówkami
i z mętnym wzrokiem kelner
w szklance z whisky odbijają się światła latarni
wariacja kolorowych neonów razi oczy
dwie małoletnie prostytutki
liczą na darmowego drinka
zaraz przyjadą Hell’s Angeles na Harleyach
obrazy jak w jakimś porypanym filmie Tarantino
szeryf z Fort Benton zawsze sprawiedliwy
i wszystkim przyjazny lekarz z Detroit
Karol Gordon, w wolnych chwilach traper
mustangi preria przygoda
odwaga i szlachetność w parze
ostatnie co pamiętam
huk i łoskot
patrzę w sufit biały sufit
robi się jasno — dzień
gaśnie światło — noc
mówią do mnie
«TAK» — mrugnij dwa razy
«NIE» — mrugnij raz
czasami nie chce mi się «rozmawiać»
wolę zmyślać nowe zakończenia
obejrzanych filmów
przeczytanych książek
wymyślać nowe historie
zawsze szczęśliwe
męczą mnie
krzyczę
mrugam do bólu powiek
wiele razy
nie wiedzą
niemego krzyku nikt nie słyszy
gdybym był tam w tym barze
postawiłbym dziewczynom drinka
Platon na przystanku autobusowym
A wieczorem
jedwabną woalką
Pani Mgła okrywa świat
W perspektywie ulicy
płyniesz
w jasnym płaszczu
z parasolką
Bez słowa
przytulasz się
obejmuję cię za szyję
Stoimy w milczeniu
Nasze usta nieodważne
nie znajdują się
jeszcze
powstrzymujesz moje
niesforne dłonie
Pani Noc
w welurowej pelerynie
gasi światła w oknach
Płomień świecy
roztapia w czerwonym winie
nasze pożądanie
Zsuwa się biała sukienka
Wzrok obejmuje każdy
zakątek twego ciała
Leżymy
pomni
swej czystości
W perspektywie ulicy
płyniesz
w jasnym płaszczu
z parasolką
Wiem
jak co wieczór
miniesz mnie
wpatrzona w telefon
Ostróda 20.11.2021
Niebieski autobus
uciekł mi autobus
biegłem za nim
w lusterku widziałem kierowcę
uderzyłem pięścią w blachę
matowy odgłos
przyspieszenie
widziałem pasażerów
patrzeli przed siebie
nikt się nie odezwał aby poczekał
uciekł mi autobus
zrozpaczony pobiegłem za zakręt
szara pusta ulica
mdłe latarnie
był niebieski
08.08.2021
W samolocie,
gdzieś pomiędzy
GDA, a DUB
Glasgow nocą
Miasto widziane z przydrożnego parkingu
jest sznurami bursztynowymi korali,
jest błyskami kolorowych reklam.
Jest ciche, bezszelestne, intrygujące.
Miasto wciąga łapczywie.
Przetłacza aortami wodę.
Pochłania, przetwarza.
Nabrzmiewa, puchnie.
Jestem w mieście, jestem miastem.
Śmierdzę, tonę w śmieciach.
Jelitami rurociągów wydalam.
Płucami parków wentyluję.
Ciżba ciągle spóźniona.
W autach, na rowerach,
na chodnikach, w autobusach,
pędzi, goni, pogania, ochrzania.
W dole koralowy porządek ulic.
Ferie świateł mówią «przyjdź do mnie».
Zachęcają, próbują omamić.
Z góry gwiazdy mówią «zostań, gdzie jesteś».
Jestem na przyautostradowym parkingu.
Jestem widzem.
Jestem zachwytem.
Jestem zadumą.
Powrót z nocnej zmiany
Monotonia miarowych kroków
odmierza czas między latarniami.
Jasno, półmrok,
ciemno.
ciemno.
Półmrok, jasno.
Jest przy mnie, jak zawsze.
Najpierw krótki, wyraźny.
Z każdym kolejnym krokiem,
wydłuża się i szarzeje. Zanika.
Wyłania się za mną, rozciągając od stóp.
Dogania mnie, idzie obok.
Teraz podążam posłusznie za nim.
Dokąd idziemy?
Zanim odpowiedział, schował się w szarości.
Zniknął tam, gdzie ścieżki łatwo pomylić,
a korzeń nogę podstawia.
Zaglądam w mijane okna.
Zazdrostki strzegą tajemnic
domu, w którym nikt na mnie nie czeka.
Jest tu, wynurza się z nieistnienia.
Pomagam Mu przetrwać w kręgu światła.
Czuję, że się przygląda.
Naciągam głębiej czapkę.
Wskazał kierunek wyciągnięciem ręki.
Krople deszczu spływające z powiek
skrzą się,
rozszczepiają światy.
Rozbryzgując kałużę,
wskoczyliśmy na drugi stopień werandy.
Mdłe światło żarówki każe Mu zostać w tyle.
Spoglądam jeszcze raz na ulicę.
Zamykam przed Nim drzwi.
Wiem, że będzie tu jutro czekał.
Mój cień.
Ostróda 9.07.2020
Zwątpienie
Właściwie… jestem…
Nikim? Niczym?
Może Czymś, Kimś, kogo nie ma?
Może jestem wymysłem Świata Wirtualnego?
Albo Czasoprzestrzeń wydała na Świat swoje dziecko
jakże niedoskonałe, ze wszystkimi ludzkimi ułomnościami.
Może nie przypadkowo mam na imię jak patron wędrowców?
Może razem podróżujemy w Przestrzeni?
Nieskończoności Przestrzeni — chylę przed Tobą czoło.
Może to prawda, co mówią o Równoległych Światach?
Światach niezrozumiałych, dziwnych w dziwnym czasie.
Czas? Czym jest Czas?
Nieprzemijającą Wiecznością, podzieloną na sekundy?
Zamkniętym zbiorem godzin między Narodzinami a Śmiercią?
Może zagubiliśmy się w Pętli Czasu?
Może nie ma nas tam, gdzie jesteśmy?
Miłość?
Czy naprawdę istnieje?
Może to nasze pragnienia ją stworzyły?
Poeci opisali?
Święty Paweł zdefiniował?
Może Życie to fikcja?
Może fikcja jest piękna, a my chcemy wierzyć w to, co jest:
— cudowne?
— nieskazitelne?
— nieosiągalne?
Może Życie jest dopiero po życiu?
Może po życiu już nic nie ma?
Może nie ma światła w Tunelu?
Może jest Pustka?
N I C O Ś Ć…
Taka jak tam, gdzie kończy się Kosmos?
Czy Kosmos się gdzieś kończy?
Kto wie, gdzie kończy się Kosmos?
Kto wie?
Ja nie.
Nikt nie wie.
Pytania, pytania, pytania.
Ostróda 03.03.2018
Przemyślenia starej studni
Stary Człowiek
podnosi moją powiekę
pochyla się
wiadro z szybkim szczękiem łańcucha
marszczy mój idealny wygląd
te same poranne odwiedziny
od wielu dziesiątek lat
Patrzę w niebo
wysłuchuję pogwarek
wrzucacie do studni
słowa
owa
owa
troski
oski
oski
radości
ości
ości
Nie jestem studnią
jestem powierniczką waszych tajemnic
Nie jestem studnią
jestem życiodajną wodą
Nie jestem studnią
jestem żywym źródłem
Nie jestem studnią
jestem waszym odbiciem
Nie jestem studnią
jestem waszym życiem
Ja jestem życiem
Jestem w was
Jesteście we mnie
Nie jestem studnią
jestem waszymi
lękami
ami
ami
Stary Człowiek
kołowrotem unosi wiadro
Bierzcie i pijcie z niego wszyscy.
Pisano w:
Dublin 03.01.2022
Ringaskiddy 04.01.2022
Galway 05.01.2022
Cichość myśli
Pogrążam się w nieistnienie, w niebyt, w jesienną tęsknicę.
Zanurzam się w leśne ostępy.
Ptaki zamilkły, drzewa kołyszą się leniwie przy monotonnym poszumie.
Liście szeleszczą pod stopami.
Przenikam do cudownego świata braku potrzeby czegokolwiek.
Mogę nie mieć myśli.
Mogę nie mieć marzeń.
Mogę tu zostać, albo mogę iść.
Mogę obrać dowolny kierunek na leśnych rozstajach.
Nie liczą się dni przyszłe.
Nie liczą się dni minione.
Przysiadłem na omszałym pniu.
Piję gorącą herbatę.
Wpatruję się w falujące korony drzew.
Z listopadowego zamyślenia wyrywa mnie dobiegający
zza lasu,
zza jeziora
gwizd parowozu.
Rozglądam się dookoła.
Złamana brzoza.
Posępny widok drzewa przedwcześnie obumarłego.
Słoje tego drzewa, liczydło lat, pozostaną już niezmienne.
Teraz będzie postępować stała, powolna degradacja.
Nie chcę być jak ta brzoza.
Odrzucam liczenie dni niegdysiejszych.
Leśna ścieżka zawiodła mnie nad brzeg śródleśnego jeziora,
które szykuje się do zimowego trwania.
Ale odrodzi się.
Wszystko odżyje w dniach przyszłych,
w pluskających rybach
i ważkach na trzcinie,
w radości ptaków
i konwaliach na polanie.
Te chwile,
te godziny,
te dni przyszłe,
wyczekiwane,
najważniejsze,
tylko one się będą liczyły.
Miałem to zrobić wczoraj
Miałem wczoraj po lesie pochodzić,
wgniatać butami miękki mech,
kostur zrobić z gałęzi,
przez strumień przeskoczyć.
I oddychać, oddychać, oddychać.
Miałem wczoraj książkę przeczytać,
na barykadzie stać ze sztandarem,
maszerować w upale i słocie,
zdobyć Twierdzę Na Skale.
I zwyciężać, zwyciężać, zwyciężać.
Miałem wczoraj iść polną drogą,
falującym łanom się przyglądać.
wiosennych treli skowronka wysłuchać,
przed zapomnianą kapliczką głowę pochylić.
I być pokornym, pokornym, pokornym.
Miałem wczoraj spotkać dziewczynę,
w zwiewnej sukience miała być,
na karuzeli włosy wiatr miał nam targać,
miałem jej w oczy patrzeć.
I wyjechała bez słowa, bez słowa, bez słowa.
Ostróda. Styczeń 2020
Krótka historia pewnej znajomości
«…jak jeszcze długo
skrzypiący frazes «takie jest życie»
jedynym będzie usprawiedliwieniem
niedorzecznej śmierci Człowieka»
/Czesław Niemen. Epitafium (Pamięci Piotra)/
Anna była lekarką.
— przyjdź na kawę
— mam dyżur
— zadzwoń
— jak zejdę z dyżuru
Potem krótkie SMS-y
— miałam atak wyrostka
— jestem po operacji
— boli mnie serce
— jestem na kardiologii tutaj nie można używać telefonu
opowiem jak się spotkamy
Kilka moich telefonów, których nikt nie odebrał
Kilka SMS-ów, na które nie było odpowiedzi
— -…
— -…
— Ania jest w śpiączce będę informować
— -…
— -…
— Ania odeszła…
Odeszła?
Odeszła??
Odeszła???
Zaraz… Chwila… Jak to — odeszła?
Odeszła
a jej mali pacjenci?
Nigdy pewnie nie będą zastanawiać się
kto ich powitał na tym świecie
Nazywała je «kochane maleństwa»
Jeszcze słyszę jak mówi” kocham je jak swoje»
Odeszła?
Miała zadzwonić miała przyjść na kawę,
miała zrobić sernik mieliśmy pić czerwone wino
mieliśmy się śmiać
Mieliśmy…
Zeszłoroczna dziewczyna
Zaskoczona wiosną.
Znajduje w szafie, w zeszłoroczną sukienkę zawinięty
pęczek żali nieutulonych i odłożone tęsknoty „na kiedyś”.
Stuk obcasów na bruku.
Serce zaczyna bić żywiej, to nie zeszłoroczny kochanek szedł,
na parapecie obok trzykrotki wystygła wczorajsza, owocowa herbata.
Rozpuści włosy przed lustrem.
Wygładzi zeszłoroczne zagniecenia sukienki, spojrzy na piersi.