Rozdział 1
Zanim świat się zmienił
Kasja
To był zwyczajny dzień na studiach. Był trzydziesty października, poniedziałek jak każdy inny do tej pory. Jutro był tak zwany dzień rektorski, więc mieliśmy mieć wolne.
Ja dopiero niedawno, na początku miesiąca, zaczęłam studiować swój wymarzony kierunek- filologię romańską. I mimo krótkiego stażu na uczelni miałam już przy sobie zgraną paczkę przyjaciół. Byli to Adi, Magda i Michał, pieszczotliwie zwany przeze mnie Miśkiem.
Z Adrianem, czyli Adim, spotkałam się już pierwszego dnia na uczelni, usiedliśmy koło siebie. A kilka dni później już razem pracowaliśmy nad pewnym zadaniem.
Z Magdą również poznałam się na jednym z pierwszych wykładów, gdy wytłumaczyła mi pojęcie, które było dla mnie nie do końca jasne.
Stosunkowo najkrócej, bo około dwóch tygodni, znałam się z Miśkiem. Poznaliśmy się na imprezie zapoznawczej gdy zaprosił mnie do tańca.
Ta trójka była dla mnie równie ważna jak moja rodzina. Choć owa rodzina nie była zbyt wielka. Była moja mama, Adela; nauczycielka Biologii w miejscowym liceum, zawsze wspierała mnie w moich marzeniach i troszczyła się o mnie.
Był mój tata, Adam. Lekarz internista, bardzo zajęty swoją pracą ale obecny zawsze, gdy go potrzebowałam. Nie miałam rodzeństwa, byłam jedynaczką. Dziadków już nie miałam, zmarli dawno.
Ostatnią z bliskich mi osób był wujaszek Jan, starszy brat mojej mamy, emerytowany lekarz Onkolog. Odkąd pamiętam byłam z nim bardzo blisko, w końcu byłam jego jedyną siostrzenicą. A wujek był strasznie samotny, nigdy nie miał żony ani dzieci.
Jednak nie było tak różowo i pięknie, jak mogłoby się wydawać. Poza rodziną i przyjaciółmi w moim życiu były też osoby, które były mi...nieco mniej przychylne.
Głównie dwójka z nich. Damian Nowak, kolega z roku, chyba nieco zazdrosny o moje sukcesy przy tak krótkim czasie na uczelni, Marta Łukasik; również koleżanka z roku; która chyba starała się ukryć, że mnie nie lubi...ale ustalmy sobie, robiła to wyjątkowo nieumiejętnie.
Przez grono pedagogiczne byłam na szczęście dość lubiana, pewnie dlatego iż byłam pilną i sumienną studentką.
Jednak poza życiem studentki potrafiłam się też nieźle wyluzować w gronie kumpli. Tak też miało być i dzisiaj. Razem z Adim, Miśkiem i Magdą mieliśmy wyjść po zajęciach na kurs rysowania na żywo, podczas którego mieliśmy rysować osobę, która miała nam pozować.
To nie był pierwszy raz, gdy wychodziliśmy na takie kursy. Przyjaciele wiedzieli, jak bardzo kochałam rysować więc starali się zabierać mnie na takie wydarzenia jak najczęściej. Nie spodziewałam się więc, że cokolwiek będzie w stanie zepsuć moje plany…
Rozdział 2
Niepewne kontury przyszłości
Kasja
Zajęcia się skończyły. Moi przyjaciele już na mnie czekali. Pierwszą zobaczyłam Magdę.
— Ej, Cass! Chodź no tu! — przyjaciółka zawołała mnie głośno, gdy tylko nasze oczy się spotkały. Obok niej stali już też Adi i Misiek.
— Magda! Adi! Misiek! Już idę!
To powiedziawszy podbiegłam do nich i… od razu po tym usiadłam osłabiona na ławce. Adi spojrzał na mnie zmartwiony
— Ej, Cass. Nic ci nie jest? Nagle strasznie pobladłaś.
— Hm? Nie, spoko Adi… Po prostu trochę mi… duszno. Nic więcej. — powiedziałam do kumpla próbując złapać oddech.
— Nie żeby coś, laska, ale zgadzam się z Adim. Wyglądasz serio nietęgo. — zagadnęła Magda.
— Uspokójcie się oboje. Zaraz mi przejdzie! — rozkazałam przyjaciołom. Oni jednak nie wyglądali na uspokojonych…
— A może jednak odwołamy dzisiejsze wyjście, co? Może potrzebujesz odpoczynku? Innym razem wyjdziemy.
— No co ty Misiek! Dam radę. Nic mi nie jest.
Nagle Magda podeszła do mnie, przyłożyła mi rękę do czoła i stwierdziła
— No dobra, Laska, jak chcesz. Ale robisz to na własną odpowiedzialność. Cała jesteś rozpalona, masz gorączkę.
Po chwili przyjaciółka przesunęła palce w okolice mojej szczęki i żuchwy i dodała
— I chyba masz powiększone węzły chłonne.
— A jesteś pewna, że żadna infekcja cię nie złapała, Cass? Może masz grypę? — spytał Adi.
— To jest prawdopodobne, że mnie coś złapało, w końcu mamy końcówkę października, sezon infekcyjny w pełni!
Moi przyjaciele próbowali zaprotestować, jednak ja nie przyjmowałam tego do wiadomości. Ku ich zmartwieniu poszliśmy więc na kurs rysunku.
Na kursie jednak nie mogłam się w ogóle skupić, strasznie bolała mnie głowa, czułam w ogóle straszne zawroty głowy, wirowało mi dosłownie wszystko dookoła. W pewnym momencie poczułam też, że strasznie bolą mnie kości i stawy.
Zaczęłam się zastanawiać, czy naprawdę nie złapałam jakiejś grypy. W pewnym momencie nawet poczułam jak zsuwam się z kanapy, na której siedziałam. A wokół mnie zaczęło się robić ciemno. Zanim całkowicie odpłynęłam to usłyszałam jeszcze tylko przerażone głosy przyjaciół.
Kiedy odzyskałam przytomność to przed oczami zobaczyłam nie swoich przyjaciół tylko rodziców i wujaszka Jana. A i otoczenie nie wyglądało jak pokój, w którym odbywał się kurs tylko jak...szpital?
— Co się stało? Gdzie jestem? — spytałam nieco niepewnie.
— Jesteś w szpitalu, zemdlałaś na kursie rysowania, Magda wezwała karetkę. Powinni zrobić ci badania. — stwierdził wujaszek Jan.
Nie podobało mi się to zbytnio, ale z wujaszkiem postanowiłam się nie kłócić. Tak się ciekawie zdarzyło, że badania przeprowadzał pan Hieronim, ojciec Adiego. Zaniepokoiło mnie to jednak z tego względu, że Adi często wspominał, że jego tata jest… hematologiem…
Rozdział 3
Wędrówka po korytarzach
Kasja
Pan Hieronim i cały zespół lekarzy przewozili moje szpitalne łóżko z jednej sali do drugiej. Miałam robione najróżniejsze badania. Pierwsze z nich jednak mnie nie zmartwiły.
Były to dość standardowe Morfologia krwi z ręcznym rozmazem, Badania biochemiczne i Badanie układu krzepnięcia, USG, RTG, Tomografia komputerowa.
Kolejne badania jednak naprowadziły moje myśli na nieco gorsze tory. Były to bowiem immunofenotypowanie, badania molekularne, cytogenetyka i...biopsja szpiku.
Po rozmowie Wujaszka Jana z Panem Hieronimem dowiedziałam się, że na wyniki będzie trzeba poczekać kilka dni...jednak miałam wrażenie, że te wyniki nie będą dobre…
Moje rozważania przerwał dźwięk wiadomości SMS. Była od Magdy. Przyjaciółka pytała w niej krótko
„Hej Laska. I co? Co Ci dolega?”
Odpisałam więc przyjaciółce dosyć krótkim zdaniem
„Jeszcze nie wiem. Zrobili mi jakieś badania ale wyniki mają być dopiero za kilka dni.”
Miałam wrażenie, że to będzie najbardziej nerwowe kilka dni oczekiwania w moim życiu. A co gorsza, miałam wrażenie iż te wyniki będą… złe. Jeszcze tego samego dnia podzieliłam się swoimi spostrzeżeniami z wujkiem Janem. On powiedział tylko
— Nie bój się, Cassy. Jeśli coś jest nie tak to na pewno zrobimy wszyscy wszystko, co w naszej mocy aby Ci pomóc.
Słysząc te słowa uśmiechnęłam się mimowolnie. Po chwili jednak zapytałam mężczyznę niepewnie
— Wujku?
— Tak, Cassy?
— A myślisz, że to może być...białaczka?
Słysząc to słowo wujek wzdrygnął się, zresztą ja też to zrobiłam wymawiając je. Po chwili odpowiedział mi
—Cóż...Nie chcę cię straszyć, promyczku, ale...to jest prawdopodobne. Ale nie bój się...Wszystko będzie dobrze. Musi być.
Miałam nadzieję, że wujek ma rację i że nawet jeśli okaże się, że to białaczka to będzie dobrze…
Kolejne dni mijały nam w szpitalu na nerwowym oczekiwaniu. Wyniki jednak nie przychodziły, co wzbudzało nasz niepokój. Nikt nie mógł być pewien przyszłości.
Jednak zarówno Pan Hieronim jak i cały personel szpitala starali się podtrzymywać nas na duchu.
Jednak niestety była też wada tego, że to Pan Hieronim ze swoim zespołem wykonywał mi te wszystkie badania. Skoro był on ojcem Adiego to do chłopaka docierała pewnie każda najmniejsza informacja o moim stanie zdrowia. A to skutkowało tym, że zaczął do mnie notorycznie wypisywać z pytaniami o zdrowie i to do tego stopnia, że zaczęłam się bać że kumpel popadnie mi w nerwicę…
Kiedy więc dostałam od niego kolejną wiadomość to moje ciśnienie podskoczyło do takiego stopnia, że postanowiłam mu dość niewybrednie odpowiedzieć
„Adi, psiakrew! Opanuj się bo nie dość, że ja na zdrowiu podupadłam to jeszcze ty nam w nerwicę wpadniesz i Magda z Miśkiem już w ogóle nie wyrobią. Czuję się średnio, jeszcze nie wiem co mi jest, wyniki jeszcze nie przyszły. Ale gdybym jednak miała umierać to uwierz mi- dam znać!”
Po chwili doczekałam się odpowiedzi od kumpla
„Okej. Sorry, masz rację. Powinienem być spokojniejszy...ale w razie co daj znać…”
I tak mijały kolejne dni. Adi rzeczywiście przystopował z ciągłymi wiadomościami. Jednak wyniki dalej nie przychodziły. Wszyscy zaczęliśmy się martwić i zastanawiać czy to raczej dobry czy zły omen.
W końcu wyniki przyszły...Przynajmniej tak powiedział pan Hieronim. Ale sądząc po jego minie i po tym, że zaprosił na rozmowę Wujka Jana i moich rodziców a o mnie nawet słowem nie wspomniał to raczej dobre nie były. Zaczęłam się zastanawiać… W najlepszym przypadku co dokładnie mi dolega… a w najgorszym ile jeszcze życia mi zostało…
Rozdział 4
Biała Plama w Życiowej Historii
Kasja
W pokoju, w którym unosił się zapach środka antyseptycznego, słowa pana Hieronima odbiły się od ścian jak echa zagłady. W jednej chwili wszystko, co znałam, wywróciło się do góry nogami. Czyli jednak… ostra białaczka szpikowa.
O ile na zewnątrz wyglądałam jakby mnie to w ogóle nie ruszył to w środku roztrzaskałam się na tysiące, nie...Miliony kawałeczków. Teraz czekało mnie więc leczenie; chemioterapia, radioterapia albo...przeszczep.
W moim rodzinnym mieście przeszczepy szpiku odbywały się tylko w jednym miejscu. Było to Wojewódzkie Wielospecjalistyczne Centrum Onkologii i Traumatologii im. M. Kopernika w Łodzi a dokładniej Oddział Hematologii z Pododdziałem Chemioterapii.
Po kolejnych kilku rozmowach z panem Hieronimem jednak okazało się, że podczas pierwszych etapów diagnostyki zidentyfikowano u mnie specyficzne cechy genetyczne, które sugerują potencjalną oporność na standardową chemioterapię. To odkrycie, w połączeniu z brakiem jakiejkolwiek poprawy po ewentualnym rozpoczęciu terapii przeciwbiałaczkowej, skłoniło zespół lekarzy do rozważenia przeszczepu szpiku kostnego jako bardziej skutecznej opcji leczenia. A po przeprowadzeniu dokładnych badań diagnostycznych stwierdzono, że choruję na ostrą białaczkę szpikową w zaawansowanym już stadium.
Komórki nowotworowe rozprzestrzeniły się już poza szpik kostny do innych narządów, co zwiększało ryzyko nawrotów i utrudniało skuteczne zastosowanie tradycyjnej chemioterapii. Ze względu na to zaawansowanie choroby, zespół lekarzy podjął decyzję o rozważeniu przeszczepu szpiku kostnego jako jednej z opcji leczenia.
Natychmiast więc zaczęli szukać potencjalnego dawcy. Brani pod lupę byli wszyscy. Rodzice, wujek Janek, Magda, Adi i Misiek… W tym celu pobrali próbki krwi ode mnie i wszystkich wymienionych osób. Na wyniki czekało się jednak dobrych kilka tygodni.
Owe tygodnie dłużyły się niesamowicie jednak… w końcu wyniki przyszły i… Okazało się, że wśród mojej rodziny ani przyjaciół nie ma nawet jednego chociaż trochę zgodnego dawcy.
To podobno dlatego, że miałam jaki absurdalnie rzadki profil HLA. Możliwe, że wynikało to z pewnej rzadkiej kombinacji genów odziedziczonej przeze mnie od moich przodków. Jednak to nam wcale sprawy nie ułatwiało bo sprawiało, że potrzebny był mi dawca niespokrewniony.
A dawcy niespokrewnionego ze stuprocentową zgodnością HLA to ze świecą szukać…
Oczywiście Magda, Misiek i Adi się o tym dowiedzieli… i rozpętał się emocjonalny armagedon. Jedyna moja nadzieja była w tym, że w różnych bazach dawców ktoś się znajdzie.
Rozdział 5
Tymczasem po drugiej stronie globu
Preston
Miasto zasypiało pod kocem nocy, a ja siedziałem na dachu swojego apartamentowca, patrząc na pulsujące światła i zastanawiając się, ile tajemnic skrywa to miejsce. Życie to jedno wielkie skomplikowane puzzle, a ja, jak zawsze, starałem się znaleźć coś, co nadawałoby temu wszystkiemu sens.
Niby niczego mi nie brakowało, byłem przecież właścicielem nieźle prosperującego rodzinnego biznesu, miałem sporo pieniędzy...Byłem jednak strasznie samotny. Dobiegałem pięćdziesiątki, nie miałem jednak żony ani dzieci. Rodzice i dziadkowie nie żyli.
Moją jedyną rodziną, która mi została było wujostwo od strony ojca. Wujek John i ciotka Theresa. Mieszkali całkiem blisko mnie, więc widywaliśmy się regularnie.
Miałem też bardzo mało przyjaciół. Jedynie trójkę...ale nie zamieniłbym tej trójki na nikogo innego na świecie. Był Daniel, w skrócie Dan, którego poznałem gdy oboje byliśmy na życiowym rozdrożu i od tamtego czasu, a upłynęło już wiele lat, bardzo sobie cenię.
Była Sarah, moja osobista „psychoterapeutka” której zawsze mogłem się wygadać.
Był też Michael, nazywany przeze mnie po prostu Mike’m. Spoko facet, mój osobisty coach jeśli chodziło o pewność siebie.
Miałem jednak tez i wrogów. A jakże. Jednym z nich był Richard Black. Prowadził konkurencyjną firmę jednak to nie były czyste interesy w przeciwieństwie do moich.
Była też Victoria Monroe, upierdliwa dziennikarzyna, która się na mnie uwzięła i chce za wszelką cenę udowodnić jakieś moje rzekome tajemnice.
Ale przypałętała się dopiero, kiedy przeniosłem się do Toronto. Kiedy dorastałem w stosunkowo niewielkim miasteczku na północy Kanady to było zupełnie coś innego. Czasami myślę, że chciałbym tam wrócić… Tam, albo do Vancouver; gdzie się urodziłem. Byle jak najdalej od tej zarazy, dziennikarki od siedmiu boleści!
Choć mojego dzieciństwa nie można uznać za do końca szczęśliwe. W wieku kilkunastu lat straciłem matkę, zmarła na białaczkę. Nie znaleźli dla niej dawcy.
To była też jedna z przyczyn, które zdecydowały o tym, że niedługo po osiągnięciu pełnoletności zdecydowałem się zarejestrować jako potencjalny dawca. Miałem nadzieję uratować czyjeś życie, aby jakaś rodzina mogła uniknąć dramatu, przez który przeszedłem ja…
Jednak od momentu, gdy zapisałem się do bazy minęło już prawie trzydzieści dwa lata… a do tej pory telefon milczał. Z jednej strony wiedziałem iż jest to dobry znak bo jeśli miałem „bliźniaka genetycznego” to milczący telefon oznaczał iż ów bliźniak jest zdrowy...ale z drugiej strony już od tylu lat byłem gotowy, tak bardzo chciałem komuś pomóc…
Nazajutrz mieli przyjść do mnie moi przyjaciele. Raz w miesiącu spotykaliśmy się u mnie na kawie na nieco dłużej aby podsumować mijające kilka tygodni. W ciągu miesiąca nie mieliśmy dla siebie tyle czasu, bo każdy z nas oprócz naszej przyjaźni miał też swoje życie prywatne, w tym wymagający zawód.
Ja oczywiście prowadziłem firmę. Dan był wziętym prawnikiem, Mike był mechanikiem, zaś Sarah była fizjoterapeutką.
W końcu nastał kolejny dzień. Ja zdążyłem już wszystko przygotować na przyjście moich przyjaciół. I w końcu...usłyszałem pukanie do drzwi. Otworzyłem więc.
Moim oczom ukazała się cała trójka moich przyjaciół. Weszli po kolei do mojego mieszkania.
— Hej. Jak leci? Jak miesiąc minął? — spytała Sarah, gdy tylko rozsiedliśmy się w salonie. Na to Dan i Mike natychmiast zaczęli opowiadać. Sarah też co i raz wtrącała w wypowiedzi kumpli to, co przez ten miesiąc stało się u niej.
Po chwili Dan zwrócił się do mnie
— Ej, Kolego. A ty co taki milczący?
— Dalej nie dzwonią? — zagadnął mnie Mike.
— A dajcie spokój. Od trzydziestu lat nie dzwonią to już nie zadzwonią.
— Hej. Nigdy nie mów nigdy. Znając życie zadzwonią w najmniej oczekiwanym momencie. — stwierdziła Sarah.
— Sam już nie wiem. Moje życie już od tylu lat pisze dla mnie najdziwniejsze scenariusze...Sam chciałbym wiedzieć, czego jeszcze mogę się po tym swoim życiu spodziewać.
Pogadaliśmy jeszcze parę godzin, jednak w końcu moi przyjaciele musieli zmywać się do domów. Znowu zostałem sam ze sobą. Było już dość późno, więc zamierzałem położyć się spać, ale...moje niedoczekanie. Nagle bowiem…
Rozdział 6
Telefon, który zmienił wszystko
Preston
Nagle bowiem rozdzwonił się telefon.
— Kto na Boga próbuje się do mnie dobić o takiej porze?!
Zadałem to pytanie samemu sobie. Aby poznać odpowiedź musiałem tylko spojrzeć na wyświetlacz.
I kiedy to zrobiłem...doznałem szoku. Jednak zadzwonili. Byłem potrzebny. Odebrałem więc ten telefon, zapominając całkowicie o senności, która jeszcze przed chwilą mnie ogarniała.
Czyli Sarah miała rację. Zadzwonili w najmniej oczekiwanym momencie. Był ktoś, kto potrzebował mojego szpiku. Oczywiście byłem gotów stawić się natychmiast tam, gdzie trzeba.
Najpierw jednak czekało mnie kilka testów i pytań, aby mogli się dowiedzieć, czy na pewno będę w stanie oddać swoje komórki macierzyste. Najpierw musiałem oddać kilka mililitrów krwi, aby mogli sprawdzić, czy na pewno jest zgodność tkankowa. Potem jeszcze oznaczenia grupy krwi z czynnikiem Rh oraz wykluczenia chorób zakaźnych.
Generalnie od momentu pierwszego telefonu do momentu, gdy faktycznie oddam szpik mogło minąć od jednego do trzech miesięcy. Był to długi okres oczekiwania...ale czekałem trzydzieści dwa lata na ten telefon, więc jeszcze chwila czekania wcale mnie nie zbawiała…
Minęły dwa tygodnie. Według wyników badań HLA byłem najzgodniejszym dawcą, na jakiego osoba potrzebująca w tym momencie pomocy mogła trafić. Było w zasadzie sto procent zgodności, co mnie ciekawiło bowiem wiedziałem iż mam bardzo rzadki profil HLA…
Dowiedziałem się także, że szpik pobiorą ode mnie metodą pobrania z krwi obwodowej. Miałem stawić się już cztery dni później, bo najpierw przez te cztery dni, a także w dniu pobrania szpiku musiałem przyjmować zastrzyki z czynnikiem wzrostu.
Było tak dlatego, że liczba krwiotwórczych komórek macierzystych we krwi jest w normalnej sytuacji bardzo niska. W celu przeprowadzenia pobrania konieczne jest zwiększenie ich liczby właśnie poprzez podanie wcześniej tzw. czynnika wzrostu. Dawca przyjmuje go na 4 dni przed pobraniem oraz w dniu pobrania.
Czynnik wzrostu podawany jest poprzez zastrzyki podskórne. To bardzo proste i praktycznie bezbolesne, mogłem nawet robić sobie te zastrzyki sam. Tak też właśnie się stało. W dniu pobrania dowiedziałem się również, dlaczego w tym przypadku wybrali tę konkretną metodę.
Materiał do przeszczepienia pobrany z krwi obwodowej zawierał bardziej „waleczne” białe krwinki i limfocyty, które mogły pomóc zwalczyć chorobę resztkową, pozostającą w organizmie Pacjenta. Ale taki „silniejszy” preparat mógł atakować także zdrowe tkanki powodując chorobę „przeszczep przeciw gospodarzowi”. W przypadku tej metody lekarze mieli większą kontrolę nad liczbą pobranych krwiotwórczych komórek macierzystych. Preparat pobrany z krwi było bogatszy w te komórki, co przyspieszało u chorego regenerację układu krwiotwórczego po transplantacji, tym samym skracając okres podatności organizmu na infekcje.
Miało to bardzo istotne znaczenie dla chorych z upośledzonym układem odpornościowym, zwłaszcza po chemioterapii. Ważnym był również efekt „przeszczep przeciw białaczce”, stąd metoda ta preferowana jest w przeszczepieniach wykonywanych u pacjentów z nowotworami układu krwiotwórczego. Cały zabieg miał trwać ponad 240 minut, a ja przez ten czas miałem jedynie leżeć.
W obie moje ręce zostały wbite dwa dożylne dojścia w obydwa przedramiona. Z jednego krew wypływała, trafiała do specjalnej maszyny, która odseparowywała krwiotwórcze komórki macierzyste, a następnie krew wracała do organizmu drugim dojściem. Taki zabieg trwa, jak już wcześniej wspomniałem ok. 4—5 godzin, po których mogłem od razu wrócić do domu.
Czasami zdarza się, że organizm Dawcy nie wyprodukował wystarczającej ilości komórek macierzystych i konieczne jest powtórzenie pobrania. Jednak w tym przypadku na szczęście nie było to potrzebne. Mój organizm powinien odbudować komórki macierzyste w ciągu dwóch tygodni, szczerze mówiąc ja nawet tego procesu nie odczułem.
Jeszcze tego samego dnia lekarz, który pobierał ode mnie szpik spytał, czy chcę otrzymać informacje o Biorcy. Było tego niewiele, bo mogłem poznać tylko płeć, grupę wiekową i kraj pochodzenia. Jednak to mi wystarczyło. Chciałem znać te informacje!
Zostało mi więc powiedziane, że biorcą mojego szpiku będzie dziewczyna w wieku około dwudziestu lat pochodząca z Polski. Kiedy to usłyszałem to coś mną niesamowicie ruszyło.
Z mojego oka poleciała drobna łza. Miałem nadzieję, że przeszczep się przyjmie i ta młoda, kimkolwiek by nie była, będzie żyć. Po powrocie do domu nie mogłem przestać o niej myśleć...Modliłem się o to, aby przeżyła…
Rozdział 7
Szansa od losu
Kasja
Byłam w szoku, bowiem okazało się, że dawca dla mnie znalazł się niesamowicie wręcz szybko. I to niesamowicie zgodny, sto procent zgodności HLA. A to podobno było rzadkością. Po przeszczepie, który nastąpił zadziwiająco szybko, mogłam poznać o dawcy kilka informacji...choć mało. Dowiedziałam się tylko, że był to mężczyzna w wieku około pięćdziesięciu lat pochodzący z Kanady.
Mimo, że na ostateczne potwierdzenie tego, czy przeszczep się u mnie przyjął, było trzeba poczekać kilka miesięcy to już teraz byłam wdzięczna osobie, która postanowiła oddać mi cząstkę siebie. Kimkolwiek ten człowiek by nie był, dla mnie już teraz był bohaterem. Zastanawiałam się, czy kiedykolwiek będzie nam dane się poznać. W różnych krajach obowiązywały bowiem różne regulacje na ten temat.
Przez pierwsze dwa lata po przeszczepieniu krwiotwórczych komórek macierzystych Dawca i Biorca muszą zachować całkowitą anonimowość. Wynika to z faktu, że stan zdrowia Pacjenta po transplantacji jest ściśle monitorowany i kontrolowany przez lekarzy, a sam Biorca często czuje się wyczerpany i stopniowo nabiera sił — zarówno fizycznych, jak i psychicznych. Tak było w moim przypadku, czułam się do cna wyczerpana psychicznie i fizycnie.
Pacjenci dochodzą do zdrowia w różnym czasie, a powrót do normalnych aktywności, takich jak praca czy nauka, zajmuje wiele miesięcy. Ja prawdopodobnie do końca pierwszego roku na studia miałam już nie wrócić. Po upływie dwóch lat można mówić o względnym wyzdrowieniu.
Dwuletni okres anonimowości obowiązuje w większości państw np. w Niemczech, Słowacji czy Kanadzie, skąd też pochodził mój dawca. Dwa lata to również okres „rezerwacji” Dawcy w bazie, na wypadek, gdyby Pacjent potrzebował ponownego przeszczepienia, co czasami się zdarza; w ok. 10% przypadków. Oznacza to, że ten konkretny Dawca nie jest widoczny dla ośrodków poszukiwawczych, które zajmują się przeszukiwaniem baz potencjalnych dawców szpiku w celu znalezienia „bliźniaka genetycznego” dla potrzebującego przeszczepienia Pacjenta.
Ryzyko nawrotu choroby u Biorcy maleje wraz z czasem, który upłynął od przeszczepienia.
Wiedziałam jednak, że po upływie minimum 100 dni od pobrania krwiotwórczych komórek macierzystych, Dawcy mogą otrzymać informacje na temat stanu zdrowia Biorcy, jeśli prawo obowiązujące w kraju Pacjenta na to pozwala. Gdy Dawca wyrazi taką chęć, może zwrócić się do ośrodka transplantacyjnego z zapytaniem o stan zdrowia Pacjenta. Trzeba wziąć pod uwagę, że w przypadku niektórych krajów, może otrzymać informacje znacznie później niż po 3 miesiącach, np. najwcześniej po 6 miesiącach w przypadku Pacjentów z Wielkiej Brytanii, Brazylii czy Macedonii.
Mój dawca więc za trzy miesiące mógł otrzymać pierwsze informacje o moim stanie zdrowia.
Są jednak kraje, w których informacje na temat stanu zdrowia Pacjenta są automatycznie udostępniane w formie zbiorczego raportu. Dzieje się tak np. w przypadku Pacjentów z USA — po 9 miesiącach. Niektóre państwa, takie jak np. Austria, nie pozwalają na przekazanie jakichkolwiek informacji o stanie zdrowia Biorcy, a w przypadku Pacjentów z Włoch i Francji takie wiadomości przekazywane są jednorazowo w sposób automatyczny.
Uzyskanie informacji zwrotnej na temat stanu zdrowia Pacjentów często jest bardzo trudne. Dodatkowo, w zależności od kraju i ośrodka przeszczepiającego, uzyskanie odpowiedzi może wiązać się z różnym czasem oczekiwania. Po transplantacji niektórzy Pacjenci są poddawani dalszemu leczeniu w innych placówkach, niż ta, która dokonała przeszczepienia, i wtedy otrzymanie takiej informacji jest trudniejsze — a czasem nawet niemożliwe. W zależności od kraju i kliniki uzyskanie odpowiedzi może potrwać, ponieważ po przeszczepieniu Pacjenci często są poddawani dalszemu leczeniu w innych placówkach. Niektóre kliniki i kraje nie udzielają żadnych lub tylko jednorazową informację na temat stanu zdrowia Pacjenta albo też w określonym momencie kończy się możliwość kierowania takich zapytań.
Ja musiałam poczekać na informacje o tym, jak i gdzie miało przebiegać moje dalsze leczenie. Było w tym wszystkim jednak coś pocieszającego. Informacje o stanie zdrowia Biorcy nie są jedynymi, które mógł otrzymać Dawca.
Zdecydowana większość krajów, w których leczeni są Pacjenci, zezwala na wymianę anonimowej korespondencji między Dawcą a Biorcą. Niektóre kraje posiadają dodatkowe wytyczne w kwestii korespondencji. Przykładem może być Austria, która pozwala na przekazanie listu, jeśli pierwszy kontakt zostanie zainicjowany przez Pacjenta, natomiast Irlandia, Norwegia i Hiszpania pozwalają na wymianę tylko jednego listu. Dodatkowo, część państw zezwala również na jednorazowe przekazanie drobnego upominku, należą do nich m.in. Niemcy, Włochy i Polska — z kolei wytyczne krajów takich, jak USA, Francja, Anglia czy Kanada na takie upominki nie zezwalają.
To, w jakiej formie i jak często będzie można wymieniać korespondencję, zależy od regulacji kraju Pacjenta. Np. USA zezwala na anonimową korespondencję tylko i wyłącznie w formie elektronicznej (e-mail). Anonimowa korespondencja nie może jednak zawierać informacji, które pozwoliłyby na identyfikację Dawcy lub Biorcy, tj.: imię, nazwisko, dane adresowe, kontaktowe czy też inne dane, po których można odnaleźć drugą stronę np. za pomocą mediów społecznościowych.
List napisany przez Dawcę do Pacjenta powinien zostać przesłany do odpowiedniej organizacji, która sprawdzi, czy nie zawiera danych, umożliwiających bezpośredni kontakt z Dawcą oraz jego identyfikację. Jeśli Dawca nie mówi w języku Pacjenta, list może zostać napisany po polsku, a organizacja zajmie się jego przetłumaczeniem oraz przesłaniem do ośrodka transplantacyjnego z prośbą o przekazanie go Pacjentowi.
Jak już wcześniej wspominałam, po upływie minimum 2 lat od przeszczepienia, część krajów dopuszcza możliwość bezpośredniego kontaktu Dawcy i Biorcy, jeśli tylko obie strony wyrażą chęć wymiany danych. Dawca uzupełnia wówczas stosowny formularz, w którym podaje swoje dane kontaktowe, a odpowiednia organizacja na wniosek Dawcy, kontaktuje się z ośrodkiem, w którym leczył się Biorca, z prośbą o wymianę danych. W formularzu Dawca wpisuje wyłącznie te dane, które chce przekazać Biorcy — nie musi podawać szczegółowego adresu zamieszkania czy danych personalnych, natomiast powinien wskazać przynajmniej jeden sposób kontaktu np. adres email lub numer telefonu.
Co ważne, Biorca również musi wyrazić analogiczną zgodę, zanim możliwa będzie wymiana.
Zgadzając się na udostępnienie danych, Dawca musi wziąć pod uwagę pewne kwestie takie jak to, że Kontakt może zostać zainicjowany zarówno przez Biorcę, jak i Dawcę i przybrać formę korespondencji mailowej, telefonicznej lub spotkania. Ważne było również to, że to, czy kontakt będzie podtrzymywany — oraz z jaką częstotliwością — zależy od obu stron.
Trzeba pamiętać o tym, że pomiędzy Dawcą a Biorcą istnieje zgodność na poziomie genetycznym, ale to nie musi oznaczać, że w różnych aspektach życia będą do siebie podobni. Mogą wystąpić różnice w poglądach, wyznawanych wartościach czy upodobaniach.
Pacjent może nie chcieć nawiązać kontaktu z wielu różnych powodów, a wówczas Dawca powinien uszanować wolę Pacjenta. Jedno jest pewne: każdy chory, którego udało się uratować dzięki przeszczepieniu, do końca życia będzie wdzięczny swojemu Dawcy, niezależnie od tego, czy pozna go osobiście czy nie. Ja jednak chciałam poznać człowieka, dzięki któremu żyłam, gdy tylko przyjdzie na to czas.
Kolejną ważną kwestią o której trzeba było pamiętać było to, że wymiana danych kontaktowych może nieść za sobą ryzyko wystąpienia trudnych sytuacji zarówno dla Dawcy, jak i Biorcy. Jeśli w przyszłości u Pacjenta wystąpi nawrót choroby lub inne problemy zdrowotne, to wiadomość o jego stanie zdrowia może stanowić dużo większe obciążenie psychiczne dla Dawcy, niż w przypadku, gdyby zachowana była pełna anonimowość. Pod uwagę należy wziąć również ewentualną potrzebę ponownej donacji.
W przypadku, gdy obie strony będą się znały, podjęcie swobodnej decyzji o kolejnym pobraniu może okazać się trudniejsze dla Dawcy niż w chwili anonimowego oddawania materiału przeszczepowego po raz pierwszy. Byłam więc niezwykle ciekawa, czy mój dawca zechce mnie poznać, gdy przyjdzie na to odpowiedni czas.
Dowiedziałam się jednak, że anonimowy kontakt między Dawcą a Pacjentem możliwy jest od momentu przekazania komórek macierzystych. Również w tym przypadku w niektórych krajach istnieją wyjątki. Kontakt anonimowy jest prowadzony w formie pisemnej.
Odpowiednia organizacja i Ośrodek Transplantacyjny pełnią rolę pośrednika. Każdy list musi zostać przeczytany przez pracownika organizacji, żeby sprawdzić, czy nie zawiera informacji, które łamałyby zasadę anonimowości.
Pamiętać należało o tym, że na odpowiedź zazwyczaj trzeba poczekać.
Zastanawiałam się więc, czy nie mogłabym napisać choć jednego listu do mojego dawcy. Skontaktowałam się więc z przedstawicielem fundacji, która była zaangażowana w szukanie dla mnie dawcy i z organami ośrodka transplantacji gdzie miał miejsce ten przeszczep.
Na szczęście okazało się, że nikt nie widzi przeszkód. Wzięłam więc szybko w ręce kartkę i długopis i… zaczęłam pisać. Nie wiedziałam jak długi może być ten list, toteż po prostu pozwoliłam wyobraźni i słowom płynąć prosto z mojego serca. Po około półtorej godzinie postawiłam ostatnią kropkę w liście.
Przekazałam go odpowiednim osobom do przeczytania. Na szczęście nie łamał zasady anonimowości. Brzmiał tak :
„„Drogi Dawco,
Chciałabym zacząć ten list od najgłębszego ukłonu wdzięczności, jaki tylko jestem w stanie wyrazić. Czasami słowa wydają się niewystarczające, aby oddać to, co naprawdę czuję, ale chcę, abyś wiedział, jak bardzo cenione i ważne jest dla mnie Twoje bezinteresowne działanie.
Kiedy dowiedziałam się, że istnieje osoba tak niesamowita jak Ty, gotowa podzielić się częścią swojego życia, aby uratować inne, moje serce zapełniło się ogromną wdzięcznością. To, co dla wielu ludzi może wydawać się rutynowym gestem, dla mnie stało się darem życia. Dostałam drugą szansę, a Ty stałeś się dla mnie aniołem stróżem.
Nie znam Cię osobiście, ale cząstka Ciebie, którą mi podarowałeś sprawia, że czuję się silniejsza każdego dnia. Twoja bezinteresowność, odwaga i dobroć są dla mnie nie tylko inspiracją, ale także mocą, która napędza moją walkę o zdrowie.
Chciałabym wiedzieć, że jesteś obok mnie w tej podróży do zdrowia. Twoje poświęcenie dało mi szansę na pełne życie, na chwile, które jeszcze nie tak dawno temu wydawały się niemożliwe. Dzięki tobie mogę marzyć o przyszłości, budować plany i cieszyć się każdym nowym dniem.
Rozumiem, że istnieją zasady i procedury, których musimy przestrzegać, ale chciałabym, abyś wiedział, że zawsze będziesz w moich modlitwach i myślach. Jeśli kiedykolwiek zechcesz podzielić się swoimi myślami, doświadczeniami lub po prostu dowiedzieć się, jak się czuję, otwarta linia komunikacji zawsze będzie dla Ciebie dostępna.
Ponieważ słowa są niewystarczające, pragnę wyrazić swoją wdzięczność i szacunek w najgłębszy sposób, jaki potrafię. Dziękuję Ci, że stałeś się moim Aniołem i pozwoliłeś mi odzyskać zdrowie.
Z największym szacunkiem
Wdzięczna biorczyni”
List został przetłumaczony na francuski i wysłany w świat. Miałam nadzieję, że szybko dotrze do adresata. Miałam również nadzieję na to, że doczekam się odpowiedzi.
Miałam jednak pewne poczucie satysfakcji z powodu samego napisania listu.
Rozdział 8
Pierwszy list
Preston
Minął jakiś czas od momentu, gdy oddałem szpik. Podobno informacje o stanie zdrowia biorcy mogłem zyskać najwcześniej po nieco ponad trzech miesiącach.
Jakież więc było moje zdziwienie, gdy dotarł do mnie...list, przekazany mi przez organizację, która organizowała cały przeszczep. Był to podobno list, który napisała do mnie biorczyni.
Wróciwszy do domu otworzyłem i przeczytałem ów list. Mimo anonimowości autorka owego listu miała jakiś swój specyficzny styl pisania, który łatwo wyczułem. Dowiedziałem się, że jeśli mam ochotę to mam pełne prawo jej odpowiedzieć… I oczywiście ochotę miałem, jednak...nie wiedziałem, co mógłbym jej odpowiedzieć. Myślałem nad tym kilka kolejnych dni, aż w końcu wymyśliłem.
Zacząłem więc pisać. Zajęło mi to co prawda kilka godzin. Potem musiałem jeszcze przekazać list do fundacji, aby sprawdzili czy nie łamię zasady anonimowości. Nie łamałem.
Mój list wyglądał następująco :
„Droga Biorczyni,
Otrzymałem Twój list i chciałem wyrazić moją głęboką wdzięczność za słowa, które do mnie napisałaś. To dla mnie niesamowite doświadczenie otrzymać tę wiadomość od Ciebie.
Chociaż utrzymanie anonimowości sprawia, że nasza komunikacja jest specyficzna, czuję, że masz swój własny, charakterystyczny styl pisania, który łatwo wyczułem. Twoje słowa przynoszą mieszankę uczuć, zarówno dzięki za to, co zrobiłem, jak i za to, co dla Ciebie oznacza mój wkład.
Cieszę się, że masz ochotę podjąć tę formę komunikacji, dając nam możliwość dzielenia się myślami i doświadczeniami. Mam nadzieję, że ta wymiana przyniesie nam obu wsparcie i zrozumienie w tej wyjątkowej podróży.
Muszę szczerze przyznać, że otrzymując Twój list, poczułem pewne zakłopotanie. Nie wiem, co mógłbym odpowiedzieć, ale jednocześnie chciałbym, aby moje słowa miały dla Ciebie znaczenie. Mam nadzieję, że z czasem znajdziemy wspólny język i będziemy mogli dzielić się ze sobą więcej.
Pamiętaj, jestem z Tobą myślami w tej trudnej, a zarazem wyjątkowej sytuacji. Dziękuję Ci za otwarcie linii komunikacji.
Z szacunkiem, Twój Dawca, twój przyjaciel ( mam nadzieję).”
Miałem nadzieję, że list po wysłaniu szybko dotrze do adresatki. I już nie mogłem doczekać się odpowiedzi, bo… wiedziałem, że nadejdzie. Miałem przeczucie.
Ta noc była jednak nieco dziwna, bowiem przyśniła mi się...moja mama. W tym śnie była ona dokładnie taka jak ją zapamiętałem. Uśmiechała się i powiedziała tylko
— Dobrze zrobiłeś. Jestem z ciebie dumna.
To było co najmniej dziwne, ale cieszył mnie ten sen. Spełniłem obietnice daną samemu sobie i matce, że nie pozwolę aby jakakolwiek rodzina cierpiała tak jak ja po jej śmierci.
Zastanawiałem się tylko, jaka jest ta dziewczyna, biorczyni… i czy przeszczep na pewno się przyjmie. Bo o ile ona mogła do mnie napisać niemal od razu po przeszczepie to na oficjalne informacje o jej stanie zdrowia musiałem obowiązkowo zaczekać trzy miesiące.
Modliłem się w duchu, aby stan jej zdrowia szybko ulegał poprawie.
Minęło znowu kilka dni. Za jakiś czas znowu planowałem anonimowo wysłać list do mojej biorczyni, ale wciąż byłem też właścicielem firmy, którą musiałem prowadzić. Właśnie szedłem do swojego biznesu...Jednak w drogę weszła mi ta...sekutnica, Victoria Monroe.
— A gdzie to się ostatnio zniknęło, co? — zaczęła mnie zagadywać, gdy tylko mnie zobaczyła.
— Nie twój interes, kobieto… Zniknąłem gdzie zniknąłem. Miałem swoje powody. Tobie o nich mówić nie muszę.
— Ach tak? Jakieś tajemnice próbujesz ukryć?
— Ja nic nie ukrywam! Już sobie kobieto nie dopowiadaj. Ale nie musisz wiedzieć, gdzie byłem. To moja prywatna sprawa. A teraz bardzo się spieszę więc po dobroci cię proszę, zejdź mi z drogi jeśli łaska.
— A co to za koperta wystaje Ci z kieszeni? — dopytywało dalej to dociekliwe babsko.
— Dla twojej informacji, po pracy muszę pilnie wysłać list. Żyjemy w wolnym kraju więc wydaję mi się, że mam takie prawo i nikomu nie muszę się z tego tłumaczyć.
— List mówisz? A do kogóż to?
— Do przyjaciółki. — uciąłem krótko bo nie chciałem wdawać się w szczegóły. Następnie oddaliłem się szybkim krokiem zostawiając tę bźdźągwę daleko za sobą. Coś tam jeszcze za mną krzyczała ale już miałem to gdzieś...Chciałem tylko spokojnie dotrzeć do pracy a potem wysłać list, który napisałem dziś rano.
W końcu jednak tego dnia nie zdążyłem wysłać drugiego listu do biorczyni mojego szpiku. Obiecałem sobie jednak, że zrobię to nazajutrz.
Rozdział 9
Drugi list
Kasja
Minęło około miesiąca od przeszczepu. Ja powoli odzyskiwałam siły. Z całą pewnością pomagała mi w tym całkiem regularna jak do tej pory komunikacja z moim dawcą.
Przed kilkoma dniami dostałam od niego drugi list, którego treść brzmiała
„Droga Nieznajoma,
Otrzymałem Twoje słowa pełne ciepła i wdzięczności, a za nimi stoi cała masa nieznanych mi uczuć. To niezwykłe, że mogę komunikować się z Tobą w ten sposób, pozostając w pewnym sensie anonimowym, a jednocześnie dzieląc się pewnym rodzajem więzi.
Twoje słowa są dla mnie jak promyk światła, świadczący o czymś więcej niż tylko biologicznym połączeniu. Cieszę się, że mogłem wnieść coś wartościowego do Twojego życia. Twoje uczucia są dla mnie motywacją, by kontynuować tę niezwykłą podróż.
Pragnę podziękować za otwarcie się na tę formę komunikacji. Twoje myśli są dla mnie cennym darem, nawet jeśli pozostajemy w pewnej tajemnicy. Mam nadzieję, że nasza wymiana listów stanie się miejscem, gdzie będziemy mogli dzielić się myślami, refleksjami i doświadczeniami.
Choć nie znamy swoich imion, a nasze tożsamości są ukryte, mam nadzieję, że ta wymiana przyniesie nam obu pokój, zrozumienie i wsparcie w trudnych chwilach. Jesteśmy połączeni w sposób wyjątkowy, przekraczający granice zwykłej ludzkiej relacji.
Z szacunkiem, Twój Dawca”
Był to list ponownie pełen ciepła. Postanowiłam więc szybko na niego odpisać. Choć odpisałam krótko
„Drogi Dawco
W ostatnim liście wyrażałeś nadzieję, że zostaniemy przyjaciółmi. Moja odpowiedź brzmi: TAK.
Z pozdrowieniami z głębi serca, biorczyni. Twoja przyjaciółka”
Po kilku dniach od wysłania tego listu zapadła decyzja, że mój stan zdrowia poprawił się na tyle, że mogę zostać wypisana ze szpitala...Jednak tutaj moje leczenie wcale się nie kończyło! Co to to nie. W domu również musiałam przestrzegać miliarda restrykcyjnych zasad!
Mój osłabiony jeszcze z lekka układ odpornościowy wymagał szczególnych środków ostrożności po powrocie ze szpitala do domu. Po przeszczepieniu powinnam była m.in. unikać kontaktu z osobami z zewnątrz; więc moje kontakty z Magdą, Adim, Miśkiem a także Wujaszkiem Janem ograniczały się póki co do komunikatorów na mediach społecznościowych, SMSów i dzwonienia, powinnam też stosować się ścisłych dietetycznych zasad, unikać kontaktu ze zwierzętami czy zrezygnować z ciężkich fizycznych aktywności.
Zasadom higieny i ostrożności powinni zostać podporządkowani wszyscy domownicy.
Początkowo tak drastyczna zmiana trybu życia i ograniczenia były przytłaczające zarówno dla mnie i mojdj rodziny. Ale była to konieczna droga do wyzdrowienia. Leczenie ambulatoryjne, tj. w warunkach domowych było niejako kolejnym etapem transplantacji, koniecznym do mojego pełnego „dojścia do siebie”. W procesie leczenia niezwykle ważne było dla mnie wsparcie ze strony rodziny i bliskich.
I na szczęście tego od wszystkich dostawałam wręcz na pęczki. Nie tylko od rodziców, Wujka, Magdy, Adiego i Miśka. Od mojego dawcy także…
Tak bardzo chciałam móc już go poznać osobiście!
I tak mijał sobie spokojnie dzień za dniem. Ani się spostrzegłam a minęły już dwa miesiące od przeszczepu. Ja czułam się z dnia na dzień coraz lepiej, to musiało oznaczać, że szpik się już przyjął.
Potwierdziły to zresztą badania kontrolne, na które udałam się niedługo później. A na drugi dzień po powrocie z owych badań czekała mnie miła niespodzianka… Kolejny list od mojego dawcy.
Treść owego listu brzmiała
„Droga Przyjaciółko,
Otrzymałem wiadomość o poprawie Twojego stanu zdrowia i przyjęciu przeszczepu, co przyjąłem z ogromną radością i ulgą. To dla mnie niesamowite wieści, które naprawdę napełniają mnie szczęściem. Dowiedzieć się, że moje działania przyczyniły się do poprawy Twojego zdrowia, to dla mnie ogromna nagroda.
Cieszę się, że możemy dzielić tę radosną chwilę razem. Twoje zdrowie jest dla mnie priorytetem, a myśl, że przeszczep się przyjął, przynosi mi ogromną satysfakcję. To niezwykłe doświadczenie dzielić się tą podróżą z Tobą, nawet jeśli pozostajemy w pewnym sensie anonimowi.
Twoja siła i determinacja są inspiracją dla mnie samego, i chociaż nadal nie znamy swoich imion, czuję, że nawiązujemy szczególną więź poprzez tę wymianę listów. Mam nadzieję, że nasza komunikacja będzie kontynuować się w duchu wzajemnego wsparcia i zrozumienia.
Dziękuję Ci za zaufanie i otwarcie się na tę wyjątkową formę relacji. Moje myśli są zawsze z Tobą, a Twoja wytrwałość jest dla mnie źródłem wielkiej inspiracji.
Z najserdeczniejszymi życzeniami, Twój Przyjaciel”
Ta wiadomość była niezwykle miła. Cieszyłam się bardzo. W końcu dawca był dla mnie zupełnie obcym człowiekiem, dzieliły nas tysiące kilometrów… A jemu na mnie autentycznie zależało…
Zastanawiałam się długo, co odpisać mojemu Aniołowi, bo tak właśnie traktowałam tego człowieka — jak mojego anioła stróża. W końcu postawiłam na jedno krótkie, acz wiele w tej sytuacji znaczące słowo. „Dziękuję”. To była cała treść kolejnego listu, który wysłałam swojemu dawcy.
Ani się spojrzałam a minęły już cztery miesiące od przeszczepu. Ja z każdym dniem czułam się o niebo lepiej, jednak do pełnego wyzdrowienia była jeszcze długa droga.
Na szczęście nie przechodziłam przez nią sama. Wokół mnie była cały czas rodzina i przyjaciele, nawet jeśli nie fizycznie bo dalej musiałam się powstrzymać przed kontaktami z osobami z zewnątrz to cały czas dzwonili lub pisali do mnie.
Zresztą tak samo jak Dawca. Bowiem po kilkunastu dniach od wysłania przeze mnie listu zawierającego jedno, jedyne słowo; „dziękuję”, przyszła odpowiedź brzmiąca
„Droga Przyjaciółko,
Twoje jedno słowo „Dziękuję” jest dla mnie jak najpiękniejsza melodia. Cieszę się, że mogłem być dla Ciebie Aniołem Stróżem w tej wyjątkowej podróży. Twoja wdzięczność jest dla mnie najcenniejszym darem.
Jestem przekonany, że przed nami wiele jeszcze pięknych chwil i wspólnych doświadczeń. Twoja siła inspiruje mnie każdego dnia. Razem pokonamy każdą przeszkodę.
Z wyrazami szacunku, Twój Przyjaciel”
Nie był to wybitnie długi list, ale mocno emocjonalny…
Rozdział 10
Więź spisana na papierze
Preston
Mijał właśnie piąty miesiąc od przeszczepu. Ja i moja biorczyni dalej korespondowaliśmy. Zresztą odkąd tylko zaczęliśmy korespondować, od pierwszego listu który od niej dostałem...czułem się w życiu nieco mniej samotny.
Miałem wrażenie, że nie tylko ja pomogłem jej, oddając swój szpik. Ona na swój sposób pomogła także mnie, bo dzięki specyficznej więzi, która się między nami zawiązała, sprawiła iż poczułem, że mam jakiś cel w życiu, że dla kogoś jestem ważny...nawet jeśli ten ktoś był po drugiej stronie globu.
Postanowiłem...co za niespodzianka, napisać jej o tym w liście
„Droga Przyjaciółko,
Mija piąty miesiąc od naszego pierwszego listu, od momentu, kiedy zaczęliśmy dzielić się myślami i uczuciami, choć oddzielają nas tysiące kilometrów. Muszę Ci powiedzieć, że od tego czasu czuję się w życiu znacznie mniej samotny. To niesamowite, jak taka subtelna więź, jaką zbudowaliśmy, może wpłynąć na moje codzienne doświadczenia.
Gdy po raz pierwszy otrzymałem Twój list, nie spodziewałem się, że coś takiego może się wydarzyć. Czułem, że oddając szpik, pomogłem Ci w walce o zdrowie, ale nie zdawałem sobie sprawy, że Ty także wniosłaś coś do mojego życia. Dzięki tej wyjątkowej więzi zacząłem czuć, że nie jestem sam, że mam znaczenie dla kogoś, kto jest tak daleko, a jednocześnie tak blisko.
Twoja siła i determinacja były dla mnie inspiracją, ale teraz, gdy patrzę wstecz, widzę, jak ta wymiana listów sprawiła, że moje życie nabiera sensu. Czuję, że mam jakiś cel, że dla Ciebie jestem ważny, nawet jeśli to tylko kropla w morzu potrzeb. To niezwykłe uczucie, za które Ci serdecznie dziękuję.
Chociaż nie znamy swoich imion, to ta więź jest dla mnie czymś niezwykłym. Dzięki Tobie odkrywam nowe aspekty samego siebie, ucząc się, jak ważna jest empatia i wsparcie. Mam nadzieję, że ta wymiana listów będzie trwać dalej i przyniesie nam jeszcze wiele pięknych chwil.
Kocham, Twój Przyjaciel,”
Napisanie na końcu tego listu słowa „Kocham” przyszło mi bardzo tak...naturalnie. Bo mimo że nie znałem tej dziewczyny osobiście...to naprawdę czułem, że ją pokochałem. Ona stała się częścią mojej rodziny, w końcu w jej żyłach płynęła cząstka mnie…
Zastanawiałem się, czy ona również czuła się podobnie. Kilka dni później moje rozważania dobiegły jednak końca, bowiem...nadeszła odpowiedź!
„Drogi Przyjacielu,
Twoje słowa dotarły do mnie jak promyk światła, wlewając ciepło prosto w moje serce. Cieszę się, że nasza korespondencja ma tak pozytywny wpływ na Ciebie, bo musisz wiedzieć, że również Ty byłeś dla mnie źródłem siły i inspiracji przez ostatnie pięć miesięcy.
Gdy otrzymałam Twój list, poczułam, jakbyś był obok, pomagając mi przekroczyć kolejne etapy mojej drogi do zdrowia. Twoja obecność, choć jedynie na papierze, stała się dla mnie niezastąpioną towarzyszka.
Twoje słowo „Kocham” na końcu ostatniego twojego listu było jak najpiękniejsza melodia, która wypełniła przestrzeń między nami. To magiczne słowo, które uchwyciło ogrom uczuć, jakie między nami istnieją. Również ja czuję, że nasza więź jest wyjątkowa i cenna.
Twoje myśli dotykają mojego serca, a wymiana listów z Tobą przynosi mi radość i ukojenie. Mam nadzieję, że nasza relacja będzie się rozwijać, przynosząc nam obu wiele pięknych chwil. Dziękuję za to, że jesteś moim Przyjacielem.
Z miłością, Twoja Przyjaciółka”
I ona miała rację, mimo iż nasza więź była póki co spisana tylko na papierze to była silna i...bardzo dla nas wyjątkowa.
Rozdział 11
Powrót do żywych
Kasja
Mijało właśnie sześć pełnych miesięcy od przeszczepu. Według lekarzy moje zdrowie poprawiło się na tyle, że mogłam powoli i stopniowo wracać do życia społecznego. Postanowiłam więc to wykorzystać i w końcu po sześciu długich miesiącach wyjść na krótki spacer, oczywiście w towarzystwie Magdy, Adiego i Miśka.
Przyjaciele czekali już na mnie pod moim domem. Była końcówka kwietnia, jednak było zaskakująco ciepło i ładna pogoda.
— Laska! Jesteś! — zawołała Magda na mój widok.
— No jestem, jestem. W końcu wracam do żywych.
— Jak się czujesz? — spytał przejęty Adi.
— Lepiej. O wiele lepiej.
— A o dawcy szpiku coś wiesz? — spytał zainteresowany Misiek.
— Niewiele. Wiem tylko, że to mężczyzna z Kanady w wieku około pięćdziesięciu lat. Możemy wymieniać listy, ale tylko za pośrednictwem organizacji i w stu procentach anonimowe. Spotkać możemy się najwcześniej za półtora roku. To znaczy jeżeli on wyrazi taką chęć.
— A ty chciałabyś go poznać? — spytała Magda.
— Pewnie, że tak. Poznać i przede wszystkim osobiście podziękować za to, co dla mnie zrobił. W końcu jakby nie patrzeć to dzięki niemu żyję.
— Mówiłaś, że wymieniacie listy, nie? — spytał zaintrygowany Adi.
— No mówiłam.
— I co on w nich pisze?
— Niewiele w sumie. Jednak z dotychczasowych listów, które do mnie wysłał jestem w stanie wywnioskować, że jest sympatycznym człowiekiem.
— A o swojej rodzinie pisał coś?
— W kilku listach wspominał, że dzięki listom ode mnie czuje się mniej samotny w życiu, więc przypuszczam, że raczej nie ma rodziny…
— To dość smutne, nie uważacie? — spytał Misiek.
Przytaknęliśmy wszyscy. To było naprawdę smutne, zwłaszcza dla mnie. Niby to był dla mnie obcy człowiek, jednak kiedy pomyślałam, że prawdopodobnie jest w życiu sam to zrobiło mi się go strasznie żal.
Postanowiłam, że jeszcze tego samego dnia napiszę do niego list. Kiedy więc wróciłam ze spaceru z przyjaciółmi to natychmiast siadłam do biurka i zaczęłam pisać. Zajęło mi to kilka godzin, bo tym razem list był o wiele dłuższy niż zazwyczaj. Miałam jednak nadzieję, że mój Bohater nie będzie miał mi tego za złe.
List brzmiał tak
„Drogi Przyjacielu,
Mam nadzieję, że te słowa do Ciebie dotrą i znajdziesz w nich odrobinę ciepła i wdzięczności. Dla mnie jesteś jak anioł stróż, który przyniósł nadzieję i szansę na nowe życie.
Mija właśnie sześć miesięcy od tego, jak Twoja niesamowita ofiara połączyła nasze życia. Chciałam Ci serdecznie podziękować za to, co dla mnie zrobiłeś. Twoje bezinteresowne wsparcie i decyzja o oddaniu szpiku sprawiły, że znów mogę odczuwać radość z każdego nowego dnia.