CREDKĄ
nigdy nie rozmyślałem o apostazji
możesz powiedzieć
tchórz
ale taka jest moja wiara
zawiesiła się u szyi
lecz nie udaję że to młyński kamień
bardziej przypomina matkę
niż ojca
idealnego narcyza
do końca życia prędzej zbuduję
krzywy dom niż zetnę gałązkę
z oliwnego drzewa
wyrasta daleko stąd
BEZ PRĄDU
to byłaby powtórka z historii
wynaleźć żarówkę o jasności
wiecznego miasta
tak samo
w porę odkręcić kran
by w strumieniu lodowatej wody
usłyszeć syrenę Titanica
i pomyśleć
jesteśmy wariatami
nawet dla innych
zagubionych
w czasie
HOMEOPATYCZNY
maksimum siedem
papierosów dziennie
przygotuje umysł
do zmiany jakości bytu
nie ma bowiem nic bardziej krępującego
niż cuchnące ubranie
w którym po zerwaniu z nałogiem
można wyglądać jak poukładany macho
albo stosownie do płci
rozważna business women
przeciętny(a) uzależniony(a)
liczy na odosobniony przypadek
przyjmuje na wiarę że jednostkę od tłumu
odróżni chęć załatwienia fizjologicznej potrzeby
wygodnie i w ciszy
wtedy samokontrola nie spowoduje
samobójczego obgryzania paznokci
i ocaleje chociaż jeden
(nawet mocno zażółcony)
ząb mądrości
DANCING
na ostatniej pięciolinii
zawiązuje się
pauza trębacza
monotonia kelnerek nie nudzi
w przedsionku końca wieku średniego
obiecywana wariacja
smakuje tatarem i białą wódką
czas teraźniejszy jako panaceum
na zgrubienia palców
w coraz bardziej wymuszonych pozach
trzecie C
COŚ WIĘCEJ NIŻ ROZPAD ATOMU
uczony jest człowiekiem który wie o rzeczach
nieznanych innym i nie ma pojęcia o tym
co znają wszyscy
powiedz jak bardzo jestem ważny
skwituję los uśmiechem pajaca
zaczepionego złotymi sznurkami
do kratownic nieczynnego mostu
wszyscy inni nad starym korytem
wpatrzeni z odrazą w mury
współczesnych świątyń
bez schodów na wieżę
niepełnosprawnych wozi winda
em ce kwadrat w nieskończoność
wstydzisz się za Einsteina
a właściwie tego że nie nosił brody
CYWILIZACJA
zgraja edypów na deskach letniego teatru
w każdym większym mieście czas przeszły
ponaglany nowożytnym wyznaniem
w imię ducha syna i ojca w odwrotnej kolejności
podaj laskę a wskażę miejsce odpoczynku
gdy południowy skwar i namiastka cienia
pod kolumnadą drzew zyskamy towarzyszy
majaczeń o pięknie klasycznej sztuki
której nie sposób pojąć
przy pustej butelce
i burczącym brzuchu
SIERPIENNIK
podpatrywanie oficyny
jeszcze chwila
zdarcie naskórka
piąta popołudniowa tajemnica
chwalebna i śmiech
między nami ażur czy horyzont
to nic że dzieci w hełmach przeklinają czasem
słomkowy kapelusz spadł z głowy
piaskownica została nad rzeką a pod mankietem
papieros i kanał
w tej samej linii
po latach żaden złodziej
nie tknie wyjścia na ulicę
TOWARZYSZE (BEZ) BRONI
nasz mały strach z nami
wciśnięty w tylne siedzenie
narzekamy na brudną klimatyzację i nową wojnę
którą zapowiedziano w radiu
urodzeni w dwudziestym wieku
bez wstępu ojców do szpitalnych porodówek
czekających na wiadomość o płci a potem
oby tylko zdrowe było
jedziemy na początek
międzymiastowej autostrady
szukać znaków
obszaru zabudowanego kawałami
o seksie blondynkach i cudzoziemcach
pan z wami
Z KOSĄ DO TWARZY
jeśli dobrze rozumiem jej grymasy i tiki
mamy wspólny pogląd na umieranie
najważniejsze to nie spłacać
wszystkich zobowiązań
by pozostał chociaż łut wspomnienia
dla tych co wiecznie z tyłu
nie będzie katastrofy mimo że wczoraj
skończyły się krwiste befsztyki
dzisiaj zabrakło na wódkę
a jutro
przyjdzie o świcie z odkrytym kapturem
trzymając w garści połamany trzonek
jakby ledwie po projekcji Sensu życia
według Monty Pythona
od dziesiątej otwarte
przymierzalnie czarnych ubrań
RDZA I BLUSZCZ
przed Józefem robotnikiem przypominają sobie
postulaty i przykazania do haseł na mury
stoją wokół nieczynnej fabryki
w której już nawet Boga nie ma
za bramą pogubiona duma
chcieliby wejść na zmianę
odkuć się za monologi między posiłkami
i kukułczą przeszłość zegarów
nastał kapitalizm z pyskiem jeża
rozjeżdżanego przez pijanych rowerzystów
w drodze na spoczynek
ZANIKANIE
oddech stworzenia przepełnia gdy siwieją
tracą zęby i pamięć niczym rzeszoto
jak ona jeszcze nieobrócona w proch
a już w przyziemnej ciszy
najbardziej pilnuje godzin połknięcia tabletek
całotygodniowy dzień siódmy
poświęcony czekaniu aż ktoś zapuka
nawet obcy w potrzebie
albo przez pomyłkę
byle nie bezduszny złodziej
czy roześmiany anioł
z kruczymi skrzydłami
tobie śpiewa żywioł wszelki
DAWIDKOWY
modelik z pudełka zapałek na widocznym miejscu
nazywa go arką przymierza z chłopięcych czasów
gdy interesował się swoim pochodzeniem
nie odczuwał podobieństwa do matki
słuchał narzekań na los jaki sprawił ojciec
nie mówiła kto nim jest
albo nazywając po imieniu
nie chciał być
dlatego modelik
można wytknąć brak logiki jednak
samym rozumem nie wypełni się dziur w pamięci
kiedy tylko chce bierze do rąk i liczy
przyklejone zapałki
SIERPNIOWE NIEBA
gdy przechodzę obok starego podwórza
przypomina się zabawa w wojenne podchody
zdobyczne schmeissery z drewna
Bóg jednak z nami a matki przeciw
zaplątane w bieliźniane sznury
nienawidzą zbierać szkła z okien pralni
z której w czasie ataku uciekają koty
przez letnie wieczory wspólnota
w zakurzonych kątach chcieliśmy tworzyć plany
i spróbować miłości do ojczyzny
tej naszej — szkicowanej kawałkiem cegły
na rozerwanym kartonie