E-book
15.75
drukowana A5
56.43
Coś się kończy, coś zaczyna t. II

Bezpłatny fragment - Coś się kończy, coś zaczyna t. II

Ostatnie słowo


Objętość:
336 str.
ISBN:
978-83-8384-393-3
E-book
za 15.75
drukowana A5
za 56.43

Rozdział. I. CUD…

Jeden rzut oka wystarczył, bym zauważył, że nieznajoma dziewczyna, która nagle pojawiła się obok mnie, gdy robiłem zakupy w naszym wiejskim sklepie, była obca i… interesująca. Poprosiłem jeszcze o butelkę wina, a co tam, może się przydać, i powoli pakowałem wszystko do teczki, spoglądając ukradkiem na stojącą obok blondynkę. Moją uwagę od razu przykuły jej niesamowite piersi, wypełniające stanik, osłonięty jedynie białym, obcisłym i mocno przybrudzonym podkoszulkiem. Widoczne pod nim dwie półkule, jak piłki od szczypiorniaka, zdawały się zaraz wystrzelić spod tego stanika lub go rozerwać. Do tego sięgające ramion blond włosy, przyjemna, niebrzydka twarz, opalona skóra i wyraźny tyłeczek, opięty przez krótkie i obcisłe szorty, tak samo przybrudzone, jak podkoszulek. Robiła zakupy, a ja wpatrywałem się w nią ukradkiem. Musiała to zauważyć, spojrzała w moją stronę, jej usta drgnęły w niewielkim uśmiechu, oczy omiotły moją postać i na moment spotkały się z moimi. Zarumieniła się lekko, zaczęła pakować zakupy, po czym skierowała się w stronę wyjścia. Odwróciłem się za nią. Znikając w drzwiach spojrzała jeszcze w moją stronę i wyszła.

— Coś jeszcze? — zagadnęła sklepowa, śmiejąc się z mojej reakcji, bo wciąż stałem przed ladą, jak słup soli, trzymając w ręku torbę z zakupami.

Zaprzeczyłem i wybiegłem ze sklepu.

Coś musiałem zrobić, bo dziewczyna wsiadała już na rower. Ale co? Przecież nie mogłem wyskoczyć na środek drogi, jak wieśniak, po to, by ją zatrzymać. Na szczęście dziewczyna przystanęła, zsiadła z roweru i zaczęła poprawiać torbę z zakupami wiszącą na kierownicy. Przez moment zerknęła w moją stronę. Wtedy zaatakowałem.

— Spocisz się na tym rowerku zanim dojedziesz do domu — rzuciłem w jej stronę przejętym głosem i od razu pożałowałem.

Cholerka, co za wymyślna gadka, naprawdę, szczyt inteligencji — skrytykowałem sam siebie.

Jednak dziewczyna ponownie spojrzała w moją stronę, mierząc mnie wzrokiem. Pomyślałem, że zaraz usłyszę — a co cię to obchodzi — albo — martw się o siebie — lub mniej skromną odzywkę i tyle wyjdzie z mojej zaczepki, ale uzmysłowiłem sobie również, że w zasadzie, to nie muszę się spinać, bać się i przejmować tym, co ona zrobi, jak zareaguje na moją zaczepkę, co mi odpowie, ponieważ nie zależało mi aż tak bardzo. Jak chce, to niech sobie jedzie, pies ją drapał. Z drugiej jednak strony byłoby mi trochę szkoda, gdyby rzeczywiście odjechała.

A co tam, co ma być, to będzie, pełna swoboda, pełen luz — uspokajałem swoje emocje i wtedy poczułem w sobie ten luz, i odwagę do nawiązania z nią kontaktu.

— A co? To podryw czy troska? — spytała dziewczyna przyjaznym głosem.

Takiej normalnej odpowiedzi się nie spodziewałem.

— Powiedzmy… — odparłem i szybko dodałem: — Pewnie jesteś tu na wakacjach?

— Jakbyś zgadł. Już dwa tygodnie. A co? — odpowiedziała, opierając się o rower.

Nie bardzo miałem zamiar odpowiadać na to dziwne pytanie — a co? — i tłumaczyć jej o co mi chodzi, więc brnąłem dalej.

— To pewnie pomagasz przy żniwach?

— Trochę… Bardziej zajmuję się domem wujka i dzieciakami.

— Żniwa to tutaj jedyna rozrywka o tej porze, jak widzisz — dorzuciłem inteligentnie.

— Całkiem ciekawa, można się opalić i w ogóle… Mi się tu podoba — stwierdziła, wbrew moim oczekiwaniom.

— Tak? To chyba jesteś wyjątkowym wyjątkiem — zaśmiałem się. — A skąd w ogóle jesteś?

— Z miasta, a dokładniej, to z Chełmna.

— No, a teraz, to u kogo bawisz te dzieciaki? — dopytywałem.

Wskazała głową na drogę przed nią.

— Tam, u wujka. Mieszka paręset metrów stąd. Wiesz co… Muszę już jechać, zawieźć prowiant, bo czekają. Bez moich zakupów nie będzie obiadu. To co? — wsiadając na rower spojrzała na mnie raz jeszcze i zawahała się.

— Aaa… co później robisz? — spytałem, aby tylko ją powstrzymać, chociaż na chwilę.

Wciąż nie mogłem napatrzeć się na te jej niesamowite cycuszki, rozpalające moje zmysły, moją chęć obcowania z dziewczyną. Miałem już dość samotności, potrzebowałem towarzystwa, a tego dnia szczególnie, więc skoro los zrządził, że pojawiła się na mojej drodze i udało mi się nawiązać z nią kontakt, a nawet normalną rozmowę, to musiałem tę szansę wykorzystać. Musiałem…

A wszystko to przez Mirkę. A może dzięki niej…

*

Gdy wracaliśmy znad jeziora nie bardzo mogliśmy pogadać o naszych planach i umówić się na przyszłość. Dopiero tuż przed rozstaniem Mirka szepnęła do mnie, abym za tydzień do niej zadzwonił, to się umówimy.

— Jeżeli jeszcze chcesz, oczywiście — dodała.

Wobec tego w niedzielę, w przeddzień święta Wniebowzięcia, wracając z kościoła wstąpiłem do Sołtysa i poprosiłem o zamówienie rozmowy telefonicznej. Sołtys szybko zakręcił korbką czarnego telefonu i podał telefonistce w centrali przekazany mu numer. Minęło zaledwie trzydzieści minut mojego oczekiwania, gdy telefon się odezwał i w słuchawce usłyszałem — …łączę rozmowę… — a potem trzaski i daleki, cichy głos Mirki. Pierwsze, co od niej usłyszałem, to informacja, że nici z jej wyjazdu na obóz, wobec czego w sierpniu będzie częściej w domu. I chciała się ze mną koniecznie umówić, ale nie na następny dzień, jak planowałem, ponieważ wyjeżdżała z rodzicami na wieś, lecz zaproponowała spotkanie w tygodniu. Nalegałem na moją wersję proponując, aby została w domu, to będziemy mieli wolną chatę i może jakoś to wykorzystamy, ale nic nie wskórałem. Niestety, na spotkanie w tygodniu z kolei ja nie miałem szans. W tej fazie żniw nie mogłem zostawić rodziców i wyjechać na cały dzień. Zaproponowałem więc Mirce, że w takim razie zadzwonię za tydzień, bo może uda mi się wygospodarować wolne w kolejną niedzielę.

— Jak uważasz, twoja wola… To cześć — odpowiedziała i usłyszałem trzask słuchawki.

Tęskniłem przez cały tydzień mając świadomość, że Mirka chciała się spotkać, a ja miałem te swoje cholerne żniwa i nie mogłem się wyrwać. Wciąż też męczyły mnie natrętne myśli związane z jej przeżyciami na wakacjach w Juracie. Z drugiej jednak strony pocieszała mnie myśl, że nie pozostałem jej dłużny, miałem w tym czasie swoje chwile uniesienia z Karoliną, której postać wciąż, co pewien czas pojawiała się w moich myślach.

W sobotę wieczorem zamówiłem u Sołtysa kolejną rozmowę z Mirką, jednak w słuchawce usłyszałem głos jej matki. Najpierw musiałem wytłumaczyć kim jestem i dlaczego dzwonię, po to tylko, aby na koniec usłyszeć, że Mirka ponownie pojechała na wieś. Byłem zaskoczony, ponieważ umawialiśmy się na tę rozmowę, aby coś zaplanować. Nawet wywalczyłem już, po dramatycznej rozmowie z rodzicami, wolny poniedziałek i mógłbym się urwać z domu nawet na cały dzień. Gdy uprzedziłem o tym rodziców zaczęły się pretensje. Po kilku uwagach, że tylko bym jeździł, a o robocie nie myślę, że żyjemy z gospodarki, to powinienem patrzeć roboty, zdenerwowałem się i nie wytrzymałem. Kolejny raz wyrzuciłem przed rodzicami swoje emocje dotyczące pracy w gospodarstwie.

— A jakie ja mam przyjemności w wakacje, co? Bo raz poszedłem na festyn i raz wyjechałem do miasta w ważnej sprawie, to mam tyle przyjemności?! I w poniedziałek chcę gdzieś pojechać, to są te przyjemności? Całe wakacje, każdego roku zapieprzam, jak dziki osioł i co z tego mam? Trochę grosza, co łaska, jak jadę do internatu i czasami parę groszy od święta. Raz w życiu wyjechałem na wakacje nad morze i to tyle z moich przyjemności. Wielka mi sprawa. Róbcie co chcecie, ale skoro wolicie robić w niedzielę, to w poniedziałek się urywam! — wyrzuciłem z siebie i wybiegłem z domu zły, ze łzami w oczach.

W każde wakacje miałem zaledwie kilka dni na swoje wypady i to miały być te moje przyjemności. Co dnia to samo, przez cały tydzień, przez dwa miesiące, każdego roku.

A kiedy przyjdzie czas na wolność, szaleństwa, przygody, na życie pełną gębą i wszystko inne? — rozważałem w sobie, pełen buzujących emocji.

I wygrałem. Ojciec zmienił plany i w poniedziałek postanowił jechać po części do maszyn, a to oznaczało dzień wolny od pracy w polu. Okazało się jednak, że Mirka mnie wykołowała i wyszło na to, że w wolny od żniw dzień nie będę miał co robić. Nie poddałem się jednak. Jeszcze przed południem, zły na rodziców, na Mirkę i na cały świat, na całe moje do dupy życie, wprowadzony w przygnębiający nastrój przez smętne „Lato z Radiem”, wsiadłem na rower i pojechałem na wieś. Nie wiedziałem po co, ważne, aby wydostać się z domu, skosztować wolności, upić się z Romkiem albo coś jeszcze.

Może zdarzy się jakiś cud i coś mi się przytrafi? — łudziłem się iskierką nadziei.

Miałem w kieszeni kilka złotych, które mama wcisnęła mi do ręki na zgodę, więc postanowiłem zaszaleć. Jechałem, mijając wozy drabiniaste, pełne złotych snopków, ludzi i kolegów pracujących na polach, witając się z nimi tradycyjnym — Szczęść Boże! Wieś nie próżnowała, w upalnych promieniach słońca tętniła życiem i wytężonym wysiłkiem, nad polami unosił się gwar, kurz i żniwny zapach dojrzałych zbóż.

Zatrzymałem się dopiero przy sklepie. Tylko, co mogło się na wsi, w ten zwykły dzień przytrafić? No chyba, że naprawdę zdarzyłby się jakiś cud.

*

Czekając na reakcję dziewczyny utwierdzałem się w przekonaniu, że cuda jednak istnieją. Już samo to, że pojawiła się na wsi i stanęła na mojej drodze, było na to dowodem. Tymczasem dziewczyna na powrót zsiadła z roweru, mierząc moją postać wzrokiem.

— Co robię później? — zastanowiła się przez chwilę. — Różnie… Czasem pomagam krowy sprowadzać z pola, czasami co innego, ale zazwyczaj robię co chcę. Czasem łażę bez sensu albo… — zawiesiła głos i patrzyła na mnie tak, jakby oczekiwała propozycji z mojej strony. Zorientowałem się szybko. Teraz albo nigdy, mój Los nie da mi drugiej szansy. Więcej cudów na wsi na pewno się nie wydarzy.

— Słuchaj, to… może moglibyśmy połazić tak razem? — zaproponowałem, trochę niepewnie.

— No, a ty nie masz żniw?

— Wieczorem robię, co chcę, tak jak ty. To jak?

— A więc to jednak podryw — uśmiechnęła się. — Jak chcesz, mi to rybka — odpowiedziała obojętnie.

— To może przyjedź o 19:00 pod nasz dom kultury. Wiesz gdzie to?

— Dom kultury na wsi, dobre… — zaśmiała się. — No dobra, jak chcesz — skinęła głową, wsiadła na rower i kręcąc tyłeczkiem odjechała, znikając za zakrętem. Wtedy aż podskoczyłem z radości — kurka wodna, udało się, umówiłem się na wieczorny spacer z obcą dziewczyną, będę miał towarzystwo, pogadamy i może trochę napatrzę się na te jej cycuszki, i niczego sobie tyłek? Patrzenie i gadanie to nie grzech, ani zdrada, to tylko trening w obcowaniu z dziewczyną. A takim piersiom nie mogłem przecież odpuścić. Natomiast przy okazji zrewanżuję się Mirce za jej durne wygłupy na wakacjach. Niech ma za swoje, za te jej wszystkie grzechy, głupie zachowania i wymuszone na mnie obietnice za nie moje winy. Bo tym właśnie skończyło się jej wyznanie na plaży — moimi, wymuszonymi obietnicami.

Rozdział II. OBIETNICA

Było gorąco, pomimo, że od jeziora powiała lekka bryza, niosąc znad wody odrobinę chłodu, okrzyki i piski młodzieży, szalejącej na rowerach wodnych po jego środku. Mirka, opowiadając swoje wakacyjne wrażenia, penetrowała mnie co chwilę wzrokiem, jakby sprawdzała moją reakcję na jej słowa, unikając jednak spojrzenia w oczy. Na jej skórze zbierały się kropelki potu, które obserwowałem bezwiednie, słuchając jej wyznania. I czułem, jak wzbierała we mnie gorączka emocji.

— Oto i cała historia, na której tak ci zależało, uparciuchu — z rumieńcem na twarzy zakończyła swoją długą opowieść o wakacyjnej przygodzie. — I co, zadowolony teraz?

Poprawiła włosy i wpatrywała się we mnie oczami, które przenikały mnie na wylot, rozbrajały i zawsze powodowały, że miękłem i poddawałem się jej woli. A w tym momencie patrzyła w sposób wyjątkowy, szarymi oczami wilczycy, bez emocji, obojętnie — jak mi się zdawało. A może pełnymi napięcia? Patrzyła, czekając na moją reakcję, a gdy się jej nie doczekała, odezwała się ponownie:

— Nie wiem, co tam sobie wyobrażasz w tej swojej głowie, ale… Przecież to, że pewnie wariat się we mnie zabujał i latał za mną, to nie moja wina. Wiesz przecież, jaka jestem, więc… — poruszyła się niespokojnie, ponownie poprawiła włosy. — No i co, lepiej ci teraz? Przeszło ci? Czy dalej wydaje ci się, że robiłam tam niestworzone rzeczy? No słucham?

Długo milczałem zszokowany jej słowami. Wprost nie mogłem uwierzyć w to, co usłyszałem z jej ust, z wypowiadanych przez nią zdań, wyrażanych gdzieś w tle emocji. Trawiłem w sobie jej wyznanie, aż w końcu eksplodowałem emocjami z samej głębi duszy:

— Kurwa, Mirka! Co ty opowiadasz! Jak mogłaś!

Mirka tak, jak podejrzewałem, zadawała się na wakacjach z jakimś chłopakiem, chodziła z nim na plażę, razem z nim się opalała i kąpała, robiła jakieś głupie ćwiczenia, słuchała jego pitolenia w jakichś kawiarniach i nie wiadomo co jeszcze razem wyprawiali, a opowiadała o tym tak, jakby nic się nie wydarzyło, jakby to było normalne. I w dodatku tak była tym chłopakiem pochłonięta, że nawet nie miała czasu, aby do mnie napisać coś więcej, niż kilka prostych słów! I zmieniła się, traktując mnie bardzo chłodno od pierwszej minuty dzisiejszego spotkania. Czy również pod wpływem tego chłopaka?

I co ona sobie teraz myśli, że co? — kołatało w moim udręczonym umyśle, coś ściskało mi serce i żołądek, szalone myśli pałętały się po głowie, wyobraźnia rzucała przed oczy coraz to inne obrazy z Mirką w tle.

— Ja pierdziele, Mirka, jak mogłaś? — powtórzyłem ciszej, z przejęciem. — To ty taka głupia jesteś, na taki prosty lep dałaś się nabrać jakiemuś studentowi? Bo co, bo z Warszawy był? Co, komplementów nigdy nie słyszałaś?

Patrzyła na mnie zaskoczona moją reakcją, a może obojętna na moje emocje? Sam nie wiedziałem, co te oczy chciały mi powiedzieć. A może chciały ukryć więcej, niż wyznały jej słowa? — zastanawiałem się.

— Spokojnie, bo ci zaraz serce pęknie — odezwała się z lekką drwiną w głosie. — Przecież nic się takiego nie stało. Chciałeś wiedzieć, a w zasadzie, to zmusiłeś mnie do wyznań, to teraz wiesz już wszystko i sam widzisz, że nic takiego się nie wydarzyło. Nie wiem dlaczego się tak bulwersujesz, jakby nie wiem co. No i coś obiecałeś — przypomniała mi.

— Co obiecałem, bo już, kurwa, nie pamiętam — wciąż nie mogłem się uspokoić.

— Obiecałeś, że nic się nie stanie, jak ci wszystko powiem. Powiedziałeś, że nie odejdziesz, że nie zostawisz mnie tutaj. Zapomniałeś już?

Mierzyliśmy się przez chwilę wzrokiem. W tym momencie nie znałem odpowiedzi na swoje wątpliwości, nie wiedziałem co zrobię, co powinienem zrobić, nie wiedziałem nawet, co chciałbym zrobić. Natomiast Mirka czytała w moich myślach, jak w otwartej księdze, tego byłem już pewien.

— To co chcesz teraz zrobić? — spytała. — Zostawisz mnie tu samą? Pójdziesz sobie, bo co… bo jakiś chłopak na mnie leciał i myślał, że mu się ze mną coś uda? Zostawisz mnie dlatego, że spędzałam z nim czas na wakacjach? No powiedz, co zrobisz?

— Nie wiem, kurwa, nie wiem co zrobię — odparłem, pewnie zbyt emocjonalnie, ale nie umiałem ukryć swoich uczuć. Myślałem gorączkowo, ale cóż mogłem zrobić, aby uspokoić swoją roztrzęsioną duszę i nie stracić tej dziewczyny, czekającej na moją ostateczną reakcję?

— Przecież mogłam ci tego wszystkiego nie powiedzieć, tak. Skąd byś wiedział? Nigdy byś się nie dowiedział. I co? Przecież tylko spędzałam z nim czas i nic więcej. Co, sama miałam chodzić po mieście i plaży, tak uważasz?

— A to na pewno wszystko? Nic więcej nie zaszło miedzy wami? Skąd mam to wiedzieć? — wciąż gnębiły mnie wątpliwości.

— Och, głuptasie… Wszystko… Serio — zapewniła mnie łagodnym głosem i takim samym spojrzeniem. Wlepiała we mnie swoje zniewalające i niewinnie ślepia, poprawiając co chwilę włosy. Patrzyłem na nią, wciąż się zastanawiając… Wierzyłem jej, ponieważ musiałem wierzyć.

— Aaa, powiedz mi — przypomniałem sobie nagle pewną kwestię — o co ci chodziło z tym macaniem, z tą ręką w majtkach, co? Skąd to ci się wzięło? Bo ja przecież…

Spojrzała na mnie spłoszona. Tak, to strach błysnął przez moment w jej oczach.

— Macaniem? W majtkach? Co ty za głupoty znowu wymyślasz?

Przypomniałem jej własne słowa i to, że przecież pomiędzy nami nic takiego nie zaszło, nie miało szans zajść, ponieważ ja się tak nie zachowywałem. Więc skąd wzięła to porównanie?

Mirka zarumieniła się i zaśmiała, tak trochę sztucznie.

— Aaa, o to ci biega — zaczęła niepewnym głosem. — To nie było teraz na wakacjach, jak chcesz wiedzieć, tylko kiedyś, dawno temu. Pewien chłopak próbował mi, głupol, włożyć rękę, wiesz, ale dostał po łbie i tyle w temacie. W sumie, to było bez znaczenia, naprawdę. Pytałam, bo chciałam wiedzieć, czy ty też jesteś taki głupi, ale przecież wiem, że nie — wyjaśniała mi łagodnym, niewinnym głosem. — To tamten okazał się zboczeńcem.

Patrzyłem na nią, na ten mój skarb i ważyłem w sobie za… i przeciw. Z każdą chwilą uświadamiałem sobie, że jestem zbyt słaby, aby od niej odejść. A może za bardzo ją kochałem? Dopiero tego dnia, po tym, jak nagle pojąłem, że mogłem ją stracić, zrozumiałem, jak była dla mnie ważna.

— Nie wiem, co mam zrobić, ale chyba wiem, czego nie chcę zrobić — zdecydowałem.

Podniosła na mnie oczy w oczekiwaniu.

Wiedziałem, że prościej będzie powiedzieć, czego nie chcę zrobić, ale przecież wiedziałem to od samego początku — nie chciałem odejść, nie chciałem jej stracić, nie mogłem jej zostawić. Tylko, czy dam radę o wszystkim zapomnieć? — zastanawiałem się.

Mirka przez dwa tygodnie zadawała się z jakimś napalonym gościem, który wlepiał w nią oczy, spędzali razem czas na plaży i nie tylko, i nie wiadomo co jeszcze, a ja miałem ot tak sobie zapomnieć? To ona z natłoku wrażeń zapomniała na tych wakacjach o mnie, a nie ja o niej.

— To czego nie chcesz zrobić, co? Powiedz — spytała głosem, który mnie również uspokajał i był jak lekarstwo na moją rozdrażnioną duszę.

— Mówiłem już… Nie chcę cię zostawić — nie mogłem powiedzieć więcej, nie mogłem się otworzyć przed nią bardziej, bo pewnie wykorzystałaby to przeciw mnie, skoro już zastanawiała się nad wyborem: ja czy on, inteligent ze stolicy.

Jednak był to moment, w którym dokonałem wyboru. Czy słusznego? — czas pokaże.

— To nie zostawiaj, nie musisz — wyszeptała i zdawało mi się, że w jej oczach dostrzegłem błysk nadziei.

Patrzyła na mnie tymi ślepkami… Znałem już to spojrzenie, wiedziałem, co ono potrafi ze mną zrobić, znałem jego moc. Spuściłem wzrok, nie chciałem patrzeć w te oczy, więc patrzyłem na jej opalone, długie nogi i na tę intymną wypukłość, rysującą się pod jej obcisłymi majtkami koloru nieba.

— Marku, nic się nie stało, naprawdę. Powinieneś mnie znać, wiesz jaka jestem. To wszystko było bez znaczenia, zwykła znajomość. Daj mi szansę — zapewniała mnie pojednawczym głosem. — Zresztą, co ja plotę… Dajmy sobie szansę. Tylko warunek, nie ma lekko. Musisz się za siebie wziąć, musisz mnie zaskoczyć. Nie możesz być chłopakiem ze zwykłego grajdołka, takim zwykłym prowincjuszem, bez zainteresowań, ideałów. Stać cię na to, aby zabłysnąć. Obiecujesz? Co?

Niesamowite. To nie ona, tylko ja będę musiał spełniać warunki? W momencie, gdy zastanawiałem się nad tym, jak mam postąpić, ona stawiała mi warunki naszego dalszego bycia razem. Tak, jakbym to ja narozrabiał, a nie ona. Odwróciła kota ogonem, jak zwykle. Co za dziewczyna… No tak, wilczyca! Wilczyca alfa!

Klęczałem przed nią na kocu, więc Mirka podniosła się i uklękła naprzeciw, wsuwając swoje kolano pomiędzy moje. Uśmiechnęła się.

— Obiecujesz?

Skinąłem głową, nie miałem siły odwracać tego kota ponownie… Czy to zresztą miało znaczenie, gdzie ten pieprzony kot miał w tym momencie ogon?

— Panie Marku, skoro obiecałeś, to teraz proszę mnie objąć i przytulić — zażyczyła sobie takim miłym głosikiem, nieznoszącym sprzeciwu. Objąłem ją, poczułem przenikające mnie ciepło jej ciała i bijące pod jej piersią serce.

Czy to kochające serce bije tak mocno? — zastanawiałem się.

— Noo, może wystarczy już tych czułości, co! Nie jesteście tu sami! — usłyszeliśmy znajomy głos.

Razem obróciliśmy głowy w stronę, z której dobiegał.

— Tato!? A co ty tu robisz?! — krzyknęła zaskoczona Mirka, lekko mnie odpychając.

— Jesteście w miejscu publicznym, bo dalej w krzaki to już wam się nie udało wejść, na szczęście — oburzał się jej ojciec, gdy stanął przed nami.

Zmierzył mnie hardym wzrokiem.

— Właśnie się żegnaliśmy… A ty skąd tutaj?

— A ja jestem czujny, wolałem zobaczyć, co ty tu robisz. Ładne mi pożegnanie… gdzieś w krzakach. Ledwo was znalazłem.

— Przyjechałeś po nas, naprawdę? Tato, jesteś super — Mirka szczerze się ucieszyła, puszczając mimo uszu stwierdzenia ojca. Ponownie w sprytny sposób odwracała tego kota…

— Przyjechałem po ciebie, bo już późno — odpowiedział jej tato. — A nie wiem, czy jesteś w dobrych rękach — ponownie zmierzył mnie wzrokiem.

— Super, to my się zbieramy.

Rozdział III. IWONA

Wieczorem odstawiłem się w lepsze ciuszki i wpadłem jeszcze na pomysł, aby wziąć ze sobą trochę wina.

Może się przyda, jeśli dziewczyna okaże się normalna — pomyślałem.

Butelkę, „ćwiartkę” po wódce napełniłem kupionym winem, wsiadłem na rower i już po kilku minutach stałem pod bramą naszego domu kultury. Czekałem kolejne dziesięć minut, targany niepewnością, czy nie dałem się nabić w butelkę, gdy w oddali, na skrzyżowaniu pojawiła się biała postać na rowerze. Ubrana w białe szorty i białą bluzkę, blond-włosa dziewczyna zatrzymała się tuż przede mną. Półkule jej piersi starały się uwolnić spod zapiętej koszulki, zabujały się delikatnie, gdy zsiadała z roweru. Tego wieczoru wyglądała nieco inaczej, elegancko, przez co spodobała mi się bardziej, niż w sklepie.

— Nie byłam pewna, kurcze, czy mówiłeś na serio, ale ostatecznie postanowiłam się przejechać — powiedziała, nieco zdyszana.

Rowery zaprowadziłem do Romka i poszliśmy pospacerować. W naszej wsi nie było atrakcji, więc przyszedł mi do głowy pewien pomysł. Poszliśmy przez wieś boczną drogą, obok stawów, w kierunku kościoła wznoszącego się na wzgórzu.

— Iwona — odpowiedziała, gdy zapytałem ją o imię. — To gdzie idziemy? — spytała z kolei, gdy zdradziłem jej swoje.

— Kina u nas jeszcze nie ma, zabawy odwołane, więc przed siebie. Mam takie upatrzone miejsce z dala od ludzi — odparłem pewnym głosem i z uśmieszkiem na ustach.

— Dlaczego z dala od ludzi? — zdziwiła się.

— No, bo… wiesz jak jest. Mnie tu wszyscy znają i wiesz… Jak zobaczą mnie spacerującego z obcą dziewczyną, to jutro cała wieś będzie o tym gadać — wyjaśniłem.

— Boisz się tego?

Zaprzeczyłem.

— Ale, wiesz, lepiej nie rzucać się w oczy, po co ludzie mają sobie języki strzępić — wyjaśniłem. — A poza tym… — zawahałem się.

— Co poza tym? — Spojrzała na mnie zielonymi oczami, zaintrygowana.

— No… chyba lepiej spacerować z dala od wścibskich oczu, nie? Chyba, że się boisz?

— Ja? Nie, coś ty… Nie wyglądasz na zboczeńca, co liczy na to, że mnie dopadnie — zaśmiała się.

Minęliśmy kościół, starą, poniemiecką gospodę — przedwojenną „Oberżę” — oraz stary, poniemiecki dwór, w którym po wojnie znajdowała się szkoła, a teraz biblioteka wiejska. Jak wieść rodzinna niosła — po wojnie w tej szkole mój tato miał być nauczycielem, lecz zrezygnował z tej funkcji na rzecz prowadzenia gospodarstwa rolnego, na czym znał się lepiej. Zamiast nauczycielem został więc rolnikiem, czyli, według państwowej nomenklatury, chłopem. Zatem, zgodnie z tą nomenklaturą miałem chłopskie pochodzenie. Ale dlaczego rolnik nie był rolnikiem, tylko chłopem, tego do końca nie wiedziałem. Może dlatego, aby znał swoje miejsce w szeregu, jak kiedyś chłop pańszczyźniany?

W pewnym momencie, gdy już wymieniliśmy się kilkoma podstawowymi informacjami i opiniami, Iwona zapytała ile mam lat i czy cały czas spędzam tu, na wsi, czyli w domyśle — czy jestem właśnie tym zwykłym chłopem. Wytłumaczyłem jej co i jak, i dodałem sporo drobnostek o szkole, i o sobie, aby nie musiała już pytać.

— No dobra, ale ile masz lat? — dopytywała uparcie.

— Dziewiętnaście, a ty?

— Ooo, to jesteś już dorosły — zaśmiała się. — Chociaż nie wyglądasz na tyle. Sądziłam raczej, że jesteś młodszy ode mnie. A ja właśnie skończyłam zawodówkę, klasę ślusarską, a teraz zastanawiam się, kurcze, co dalej.

— Zawodówkę? To jesteś już ryczącą osiemnastką — zażartowałem. — A dlaczego akurat klasę ślusarską? — wyraziłem na głos swoje zdziwienie, aby podtrzymać rozmowę. — Nie było innych zawodów?

Przypomniałem sobie naraz dziewczyny z mojej zawodówki, zapieprzające w czarnych, ubrudzonych olejem i smarem kombinezonach przy stołach ślusarskich, z pilnikami i piłkami do metali w delikatnych dłoniach, bojących się szlifierek, nożyc, głośnych, sypiących iskrami przecinarek… I ich późniejsze obawy przed tokarkami, na których praca wymagała skupienia i precyzji.

Iwona spojrzała na mnie, zaskoczona moją reakcją.

— Chłopaki z podstawówki szli do ślusarskiej, to poszłam, kurcze, z nimi, a co — odparła. — Zresztą mój ojciec też jest ślusarzem. Robi w naszej fabryce akcesoriów, w Famie znaczy, i nie narzeka — przyglądała mi się przy tym tak, jakby nie rozumiała o co mi chodzi.

— No, to teraz jesteś ślusarzem. Masz męski i ciężki zawód — wyjaśniłem.

— I co z tego, bo nie rozumiem?

Jej sposób myślenia zaczynał mnie trochę irytować.

— Podobała ci się praca na warsztatach? — pytałem dalej.

— Źle nie było, chłopaki mi pomagali, to jakoś dawałam radę. Najgorsze było spawanie, bo nigdy nie widziałam, co spawam. To chyba robota dla niewidomych — zaśmiała się, nadal nie widząc problemu odnośnie swego zawodowego wyboru.

— To teraz będziesz szukać pracy ślusarza w jakiejś fabryce — stwierdziłem z przekąsem.

— Wszyscy po zawodówce chcą iść do Famu, to też pójdę, a co.

— To już chyba lepiej iść do sklepu za sprzedawczynię albo trzeba było wybrać fryzjerstwo.

— Co, fryzjerstwo? Pojebało cię, o… przepraszam — zbulwersowała się. — Grzebać w czyichś kłakach? Pogięło cię, czy co? Za nic. Fryzjerom śmierć! Co, nie znasz tego? — rzuciła naraz naszym hasłem, które funkcjonowało wśród nas, chłopaków, od dawna.

Chodziliśmy w zapuszczonych, długich włosach, latami omijając fryzjerów i szastając tym hasłem, a włosy podcinaliśmy sobie sami nawzajem. Jeszcze w zawodówce straszono nas z tego powodu wyrzuceniem z niej, albo co najmniej zawieszeniem. Później, jak to nie pomagało, wmawiano nam, że możemy nosić włosy, jakie chcemy, byle nie zachodziły na kołnierz — co było jeszcze bardziej śmieszne niż straszenie. Absurd. W końcu dyrekcja odpuściła, ponieważ wszyscy, bez wyjątku nosiliśmy długie, sięgające ramion włosy. I nigdy nie wiedziałem, czy to ze względu na modę czy na przekór tym, którzy nam wmawiali, że długie włosy to zło, że to jacyś hippisi na zgniłym zachodzie, w Ameryce tak wyglądali i coś tam jeszcze. A my po prostu chcieliśmy być niezależni i wolni, i te nasze długie włosy stanowiły właśnie namiastkę owej wolności i niezależności. Jednakże, abstrahując od naszych osobistych, pokoleniowych animozji — wbrew naszym hasłom — raz jeszcze zaproponowałem Iwonie zawód fryzjerki, bo uważałem, że był to babski zawód, a już na pewno lepszy od ślusarstwa. A ona, bidulka, wybrała ślusarstwo.

— Jak będę chciała, to pójdę do sklepu, kurcze, a co — odezwała się po chwili milczenia, gdy przemyślała w swojej sympatycznej główce moje słowa.

— Ale fryzjerką, to już raczej nie zostaniesz — osądziłem.

— To ty mnie jeszcze nie znasz, kurcze… Jak trzeba będzie, to zostanę i tyle. I chyba podsunąłeś mi właśnie świetny pomysł na to, co dalej.

— To życzę powodzenia — pokiwałem głową. — I myślę, że grzebanie się w czyichś włosach jest dla dziewczyny lepsze od pieprzenia się w żelazie i smarach.

Zmierzyłem Iwonę wzrokiem, co nie uszło jej uwagi. Wyglądała co najmniej na dwadzieścia lat, była rozwinięta, kobieca, chociaż mogłaby być nieco węższa w bioderkach, jak na mój gust. Ale ten jej tyłek też miał swój urok, zwłaszcza w obcisłych szortach. Poruszał moje zmysły tak samo, jak jej piersi. Poza tym miała być tylko towarzystwem, przerywnikiem, treningiem i przygodą w moim samotnym, wakacyjnym życiu, więc dałem sobie spokój z jej odstępstwem od mojego wzorca dziewczyny, jak też z zawodem.

— Co tak mi się przyglądasz… Podobam ci się? — spytała bez skrępowania.

— No… — zawahałem się. — Inaczej by mnie tu nie było i pewnie nie spacerowałbym z tobą przed całą wsią — odpowiedziałem z zawadiackim uśmieszkiem na ustach, wypróbowanym już dawno temu.

— A przed chwilą mówiłeś, że musisz unikać ludzi — zaśmiała się. — To jak, podobam ci się czy nie, co? — spytała raz jeszcze i spojrzała na mnie figlarnie, z błyskiem w oczach.

W zielonych oczach mojej dawnej Eli takich błysków nie widziałem. Oczy Eli skrywały inne tajemnice, świeciły innym blaskiem… Były nieśmiałe do granic możliwości. A te oczy wręcz prowokowały.

— Hej, chłopaku, pytałam o coś — wyrwała mnie z chwilowych wspomnień.

— A ja tobie? — spytałem, spoglądając w te oczka.

— Bo ja wiem? — odparła obojętnie, wzruszając ramionami.

Trochę mnie zdeprymowała jej „nijaka” odpowiedź, odarta z emocji, więc szliśmy dalej milcząc. Jednak już po chwili, nie patrząc na mnie, powiedziała zupełnie coś innego.

— A co tam… przyznam ci się, że spodobałeś mi się już w sklepie. A potem, jak tak normalnie się do mnie odezwałeś, to już całkiem. Bo chłopaki, to z reguły się boją, wiem to. Rzucają, kurcze, jakieś głupie hasła w stylu „wolniej, bo ci się mleko zwarzy…” albo coś, szczerzą głupio zęby, a jak się do nich odezwę, to baranieją. Idioci, normalnie. Boją się pogadać jak ludzie. — Dopiero teraz zerknęła na mnie. — No i… jesteś całkiem ładny, i modny w tych dżinsach, i długich włosach, i wyglądasz na spokojnego, więc… — zawahała się na chwilę — Chyba mi nie zrobisz krzywdy na tym odludziu, co? Bo to różnie bywa, kurcze.

— Ja? No coś ty… W życiu — uspokoiłem ją.

Zaśmiała się w głos, a ja zastanawiałem się, czy to nie byłby dobry pomysł z tą krzywdą, ponieważ pomysłu na tę randkę wciąż nie miałem, jak zwykle czekając na to, co los zrządzi. A może na to, co ona zrobi? Cieszyło mnie już to, że mogłem spędzić z nią ten wieczór, porozmawiać i popatrzeć na jej dziewczęce kształty. Zawsze to jakaś uczta dla zmysłów.

— Daleko jeszcze ten twój pomysł? — spytała w pewnym momencie, gdy wciąż szliśmy pustą drogą, otoczoną polami ściernisk po zwiezionych zbiorach. Gdzieś w dali gderał traktor, fałszywym akordem drażniąc wieczorną ciszę, poszczekiwały psy i porykiwało sprowadzane z pól bydło, ale wiejski, cichy gwar został już za nami.

Natomiast przed nami wyrosło niewysokie wzniesienie, otoczone drzewami i krzewami. Wewnątrz tego kręgu, porośniętego trawą i sporadycznymi krzakami, wznosiły się, widoczne z drogi, kamienne płyty nagrobne — stare, przekrzywione w różne strony, porośnięte wysuszonym mchem, z ledwo widocznymi po latach, wyrytymi w nich cyframi dat, literami imion i nazwisk. Niektóre z płyt leżały przewrócone na ziemi, wryte w nią głęboko, ukryte przez czas. To był stary, poniemiecki cmentarz, jak go nazywano, który zawsze świecił pustkami. Nikt tam od lat nie zaglądał.

Chwyciłem Iwonę za rękę i weszliśmy do tego zaklętego kręgu, minęliśmy kilka nagrobków i krzewów.

— Jezu, to stary cmentarz… — zauważyła dziewczyna. — Chcesz mi tu ducha, kurcze, pokazać, czy co? — dodała, rozglądając się wokół.

— Nie. Zakopać… — wyjaśniłem niskim głosem.

Spojrzała na mnie wielkimi oczami. Zaśmiałem się w głos.

— Spoko… Tu po prostu nikt nie przychodzi, więc nikt nas nie zobaczy — odpowiedziałem, bo właśnie dlatego przyprowadziłem ją w to miejsce, taki miałem pomysł i nie zamierzałem niczego owijać w bawełnę.

Ale co dalej? — tego wciąż nie wiedziałem.

— Aaa, nikt nas nie zobaczy… I co z tego? — Iwona rozejrzała się wokół, po czym usiadła na jednej z nagrobnych płyt.

Moryc Appelbaum — odczytałem napis na kamieniu i nagle skojarzyłem — to był stary, przedwojenny, żydowski cmentarz.

Iwona przyglądała mi się ciekawie, gdy tak stałem nad nagrobkiem i nad nią, i spoglądałem w jej dekolt, na unoszące się w oddechu, niesamowite piersi. Przysiadłem obok niej na wyrytych w kamieniu literach i wyciągnąłem z kieszeni spodni „ćwiartkę”.

— No, bo teraz cię upiję — odpowiedziałem, trzymając buteleczkę przed jej oczami.

— Wódkę wziąłeś?

— Wino… Kupiłem je dzisiaj, bo miałem przeczucie, że może się przydać. To co, po łyku?

Iwona zaśmiała się, obrzuciła mnie wzrokiem.

— Co? — spytałem zdziwiony.

— Aaa… to butelka sterczała ci w kieszeni, bo już myślałam, że to… — zachichotała ponownie, prężąc ciało. — No dobra, niech ci będzie, daj to wino. Na odwagę.

— To jednak się boisz? — zauważyłem.

— No tak… Najbardziej to ciebie, bo duchów to raczej nie.

Odległy, nieznany teren z dala od ludzi, porośnięty krzakami, obcy chłopak, pierwsza randka, alkohol i zbliżający się wieczór — z perspektywy dziewczyny nie wyglądało to zbyt pewnie. Mimo to Iwona wzięła butelkę i zrobiła kilka głębokich łyków, ja może dwa. Pośmialiśmy się, zażartowaliśmy na temat cmentarza i duchów, i nagle ona zsunęła się z kamiennej płyty na trawę, rozkładając szeroko ręce. Rozpięta na dwa guziki bluzka odsłoniła półkule jej piersi. Z tej pozycji spojrzała na mnie. Nie widziałem strachu w jej oczach, nawet odrobiny zaniepokojenia.

— Ale tu fajnie, spokojnie i jak pachnie latem. Nie to, co w mieście. I już chyba zaczyna mi się kręcić w głowie.

Miała rację, w ten nadchodzący wieczór pachniało zielenią i żniwami — skoszonym zbożem, słomą i sianem, świeżą trawą, liśćmi krzewów i drzew okalających to zapomniane cmentarzysko. Iwona spoglądała w moją twarz, a ja wpatrywałem się w jej postać, kontrastującą bielą ubioru z zielenią cmentarnej trawy, na której przed laty ktoś stawał, pochylając się nad grobem, na którym siedziałem. Patrzyłem na nią i analizowałem. Ta dziewczyna nie była taka, jak Mirka i Karolina, ale coś w sobie miała. Taką prostotę i luz, które udzielały się również mnie. I dziewczęce ciało, które ciekawiło, wyzwalało pragnienie dotykania go, całowania i ujrzenia jego tajemnic. Ciało, które było ze mną „tu i teraz”, leżało obok na wyciągnięcie ręki. Wystarczyło tylko tę rękę wyciągnąć i dotknąć. Na samą myśl o tym moje serce przyspieszyło bieg. Tylko moja odwaga wiąż tkwiła we mnie skulona.

— Masz jeszcze to wino? Całkiem dobre było — zapytała.

Podałem jej butelkę. Uniosła się, wypiła do dna i ponownie rozłożyła na trawie.

— No, to teraz chodź tu bliżej, nie bój się — wyszeptała.

W tej propozycji nie wyczułem obaw, a raczej byłem nią zaskoczony. Leżąc obok niej, zwrócony tak, aby móc przyglądać się jej postaci, widziałem dokładniej jej półnagie, jasne piersi pod bluzką, ledwo osłonięte skromnymi miseczkami stanika. Widok ten potęgował jeszcze bardziej moją chęć odkrywania jej tajemnic, a świadomość, że zdecydowała się przyjść tu ze mną, że akceptowała w pełni moją osobę i nie wstydziła się mnie, powoli pobudzała moją odwagę.

— Chyba robię się pijana — stwierdziła, patrząc na mnie. — Dziewczyna pijana, cnota sprzedana, ha ha… — zaśmiała się. — Ale głupia jestem… Pewnie teraz będziesz próbował się do mnie dobierać, kurcze, co?

Przypatrując się jej, odruchowo położyłem dłoń na jej miękkim brzuchu, a po chwili, już nie odruchowo, wsunąłem pod bluzkę. Nie mogłem się przed tym powstrzymać.

— Ojej, ale masz chłodne łapsko — powiedziała, ujęła moją dłoń w swoje ciepłe dłonie, przez chwilę przytrzymała i ku mojemu zaskoczeniu — ponownie wsunęła pod bluzkę.

— O, teraz lepiej — wyszeptała.

I co dalej? — pomyślałem z pewną obawą.

Odnosiłem wrażenie, że dziewczyna była gotowa pozwolić mi na więcej, niż pragnąłem. Czy byłem na to „coś więcej” przygotowany? Czy miałem w sobie na tyle odwagi, aby zrobić coś więcej? Gdyby to była Mirka albo może Karolina, które były mi bliskie i wyzwalały we mnie nieco inne emocje, ale to była Iwona, obca dziewczyna, nieznajoma. Czy powinienem próbować zrobić krok więcej właśnie z nią? — zastanawiałem się.

Jednakże widok jej postaci leżącej na trawie, bezbronnej, zachęcającej mnie swoim spojrzeniem, zachowaniem i słowami, z lekka widocznymi piersiami i moja dłoń na jej brzuchu, to wszystko wyzwalało we mnie inne pragnienie. Pragnienie skorzystania z okazji, by dotykać tego ciała i poznawać jego kuszące tajemnice. Tylko tyle i aż tyle…

Pochyliłem się, spojrzałem odważnie w oczy dziewczyny i nie zastanawiając się dłużej przywarłem ustami do jej ust. Początkowo całowaliśmy się spokojne, delikatnie, tak jakby nasze usta chciały się jedynie oswoić ze sobą, poznać, wzajemnie dopasować, podrażnić drzemiące w nas zmysły. Dopiero po tych wstępnych pieszczotach stały się bardziej intensywne — Iwona całowała napastliwie, mocno, czasem wręcz dziko i wnet poczułem ruchliwy, gorący czubek jej języka pomiędzy moimi wargami, co było dla mnie nowym i niezwykłym doznaniem. Jej pocałunki wyzwalały we mnie zupełnie inne odczucia niż pocałunki Mirki. Igraszki jej ust trochę mnie zaskakiwały i zapadały głęboko w pamięć. Szybko odpowiedziałem tą samą pieszczotą i w ten sposób bawiliśmy się pocałunkami przez jakiś czas, łapiąc w przerwach oddech i zaglądając sobie w oczy.

Gdy w rozanielonych oczach i roześmianych ustach Iwony nie dostrzegłem sprzeciwu, a raczej aprobatę, wykonałem intuicyjnie kolejny krok… Rozpiąłem guziczki jej bluzki i moja dłoń poczęła buszować po półkulach jej piersi, obejmując i ugniatając łakomie, co prawda przez stanik, ten niesamowity, jędrny kształt. Nie broniła się przed tym. Jej oddech przyspieszył, moje serce zabiło mocniej, znana mi już energia, wraz z przyjemnym dreszczem, przeszyła ciało — byłem wniebowzięty, aż na tyle nie liczyłem. I rosła we mnie odwaga do działania.

Już po chwili przylgnąłem ciałem do jej bioder, obejmując jej uda swoimi, uciskając torsem pełne piersi. Moje zmysły zaczynały swój chocholi taniec i coś wciąż pchało mnie naprzód, pomimo, że wydarzyło się już tak wiele. Może nawet zbyt wiele?

Całowałem usta Iwony, dłonie wplątywałem w jej włosy, a zmysły podpowiadały mi zupełnie coś innego — odkrywaj… oglądaj… dotykaj, to jedyna okazja — więc pod naporem tych zmysłów zdobyłem się na kolejny krok. Moje usta poczęły łakomie pieścić twarde sutki i sprężyste piersi dziewczyny, wyłuskane ze stanika, buszowały po delikatnym i miękkim brzuchu, w zagłębieniu jej pępka, aż dobrnęły do szortów. Wtedy przysiadłem na jej udach i po chwili zastanowienia ściągnąłem szorty z jej bioder, odsłaniając różowe, obcisłe majtki. Przyglądając się im przez chwilę, wpatrywałem się w ten wyrazisty kształt pod ich materiałem, a Iwona, wciąż leżąc nieruchomo, wpatrywała się we mnie. Już nie zastanawiałem się nad tym, czy powinienem zrobić kolejny krok. Kierowało mną pragnienie, tłumione od dawna, które dodawało mi śmiałości. Pchany wciąż tą samą, wewnętrzną siłą, zapragnąłem ujrzeć jej tajemniczą, dziewczęcą kuciapkę i nic więcej. I czułem, że to własnie jest ten moment i ta dziewczyna, i nie obchodziło mnie to, co sobie pomyśli, jak zareaguje. Jednak w momencie, gdy chwyciłem za brzeg jej majtek, Iwona gwałtownie usiadła, zaglądając mi głęboko w oczy. Jej piersi, uwolnione częściowo ze stanika, drgnęły sprężyście, drażniąc intensywnie moje zmysły. Nie zasłoniła ich bluzką, ani dłońmi.

— Och ty szaleńcu jeden — powiedziała. — Już wiem, po co mnie tu przyprowadziłeś. Jesteś pewien, że się na to zgodzę?

— Nie… Ja… Niczego nie jestem pewien. To wszystko jakoś samo się dzieje… — wydukałem i pomyślałem, że to koniec naszej zabawy, nie pozwoli ściągnąć sobie majtek. Wszystko działo się zbyt szybko.

— Skoro jesteś taki szybki, to… niech się dzieje — wyszeptała, wciąż zaglądając w moje oczy, a ja odważnie patrzyłem w jej błyszczące ślepia.

Czego szukała w moich oczach, co starała się z nich wyczytać? Ja chciałem, by w nich dostrzegła to, że niczego się nie boję, a w jej oczach szukałem odpowiedzi na pytanie — na co mi jeszcze pozwolisz, odważna dziewczyno?

Iwona nie czekała na to, co wyczytam z jej oczu, tylko wyciągnęła ręce i ku mojemu zaskoczeniu zaczęła powoli rozpinać pasek moich spodni, potem guzik, zamek… To było dla mnie tak zaskakujące, że serce zaczęło we mnie łomotać, a oddech zamarł w płucach. Miałem wrażenie, jakbym się nagle czegoś wystraszył, ponieważ jednocześnie coś ścisnęło mi gardło. Skupiłem się przez chwilę na poczynaniach dziewczyny i na swoim nagłym przejęciu sytuacją, tym co się działo. Pragnąłem jej, czułem to, podniecenie zdawało się rozsadzać mi żyły, ale… Nieoczekiwane działania Iwony spowodowały zupełnie coś innego — coś mnie nagle sparaliżowało. Dotyk jej dłoni na moich slipkach był przyjemny, ale tylko spotęgował moją tremę. Zapewne oczekiwała u mnie imponującej erekcji, może spodziewała się czegoś wyjątkowego, co miało ją zaskoczyć, lecz mój organizm nie zareagował tak, jak tego oczekiwałem. Tak, jak przy Mirce, nawet wtedy, gdy tylko ją obejmowałem lub całowałem. A nawet wtedy, gdy tylko na nią patrzyłem.

Zaskoczony działaniem dziewczyny i tym, co działo się ze mną, chwyciłem za jej nadgarstki.

— Lepiej się połóż — wyszeptałem przy tym.

I ponownie całowałem jej usta, szyję, nagie piersi, skupiając się na reakcji własnego ciała i bojąc się posunąć dalej. Ale Iwona sądziła zupełnie coś innego, chwyciła uwolnionymi rękoma za moje spodnie i zaczęła się z nimi szamotać, próbując je zsunąć z moich bioder, jednak bezskutecznie. Po chwili usłyszałem jej głos:

— Poczekaj, zejdź ze mnie.

Zgrabnymi ruchami pozbyła się szortów ze swoich nóg i ponownie położyła na trawie, spoglądając na mnie. Pochyliłem się nad jej zarumieniona twarzą chcąc ją całować, ale wtedy usłyszałem jej kolejny szept:

— Czekaj… jak ty chcesz tak. Spodnie ściągnij…

Musiałem najpierw rozsznurować trampki, potem szarpałem się z nogawkami spodni… w końcu klęknąłem obok niej, ale te kilkanaście sekund tym bardziej rozwiało moją wewnętrzną energię i odwagę, które dotąd pchały mnie naprzód. A może to działania Iwony, wyprzedzające moje zamiary i jej niespodziewana ustępliwość studziły mój zapał? A może uczucie strachu, to przez to, że uświadamiałem sobie, iż to wszystko, co czyniliśmy, zmierzało w jednym kierunku i miało jeden cel tkwiący na końcu tej zabawy? I tym celem nie było wzajemne odkrywanie tajemnicy naszych ciał.

Czy byłem na to gotowy? Przecież jeszcze tego nie robiłem… Czy nie spalę się przed tą dziewczyną, czy się nie ośmieszę? — gryzłem się w sobie. I najważniejsze pytanie, które buszowało w mej świadomości — czy byłem gotowy, by brnąć naprzód właśnie z tą dziewczyną? Pójść dalej, niż mój cel i zrobić coś więcej właśnie z nią? Tu i teraz? Czy to ona właśnie miała być tą pierwszą? Nie Mirka?

— Co się stało? — spytała Iwona, widząc, jak zastygłem i jedynie przyglądam się jej prawie nagiemu ciału.

— Nic… Przyglądam się, bo jesteś taka… — odpowiedziałem i czekałem na ruch Iwony, który zachęciłby mnie do dalszych kroków, dodał energii i odwagi do czegoś więcej, bo to, że pragnąłem jej ciała czułem w sobie cały czas, ale jeszcze nie byłem na to gotowy, nie w momencie, gdy miałem w sobie tremę taką, jak przed życiowym egzaminem.

— Wstydzę się, jak tak się gapisz. Jestem prawie goła… To już lepiej coś zrób… — powiedziała spokojnym głosem, ale przyglądając mi się w dziwny sposób spytała nagle: — Coś nie tak, kurcze? Czy mam ci może pomóc, co?

Nie wiedziałem w jaki sposób chciała mi pomóc, ale sprowokowany zacząłem ponownie głaskać jej gładkie ciało i aksamitne wzgórza piersi z twardymi sutkami. Powoli, namiętnie… Wreszcie zdobyłem się na odwagę i położyłem dłoń na jej majtkach, wyczuwając pod delikatnym materiałem niesamowity, miękki kształt jej broszki, który przez chwilę masowałem odruchowo, zagłębiając się dłonią pomiędzy gorące uda. Była to pierwsza taka sytuacja w moim życiu i tak niesamowite doznanie, które rozbudziło wszystkie odmiany moich emocji i sprawiło, że nabrałem ochoty na jeszcze więcej…

Iwona nie powstrzymywała mnie. Leżąc nieruchomo, z zamkniętymi oczami, odbierała doznania płynące z mych pieszczot. Wpatrywałem się w jej skupioną twarz, w rozchylone usta, na odsłonięte piersi, a nie czując oporu z jej strony i wciąż pamiętając rady, i opowieści kolegów, zapragnąłem wsunąć dłoń w jej majtki, by dotknąć i wyczuć pod palcami ten tajemniczy, dziewczęcy kształt nagiej kuciapki, ale… zabrakło mi odwagi. Nie byłem jeszcze na to gotowy, to byłoby zbyt śmiałe. W zamian ponownie przywarłem ustami do jej nabrzmiałych ust, a moja dłoń wciąż delikatnie pieściła jej intymne miejsce, skryte pod materiałem majtek, co mniej mnie krępowało, a tak samo poruszało moje napięte zmysły.

Z każdym ruchem palców, z ekscytacją penetrujących przez cienki materiał jej broszkę, z każdym cichym jękiem i westchnieniem Iwony czułem w sobie przypływ energii, wypełniającej moje ciało. Wtedy uniosłem się i nagłym ruchem zsunąłem majtki z jej bioder, dostrzegając złoto blond włoski, jak łan dojrzałej pszenicy, na jej wzgórku łonowym, a pod nimi ten tajemniczy kształt jej ciała. Przyglądałem się temu widokowi pożądliwie, oszołomiony i zaskoczony, ponieważ w moim umyśle zakodował się inny wzorzec dziewczęcej, intymnej urody, zauważony kiedyś w internackiej łaźni i w filmach.

Veni… vidi… vici… — zabrzmiało z satysfakcją w moim umyśle. I nie zastanawiałem się dłużej… Wobec braku oporu zsunąłem majtki z nóg Iwony, to samo zrobiłem ze swoimi. Gdy jej ciało znalazło się pod moim, objęła rękoma moje plecy, udami moje biodra i po kilku ruchach jej ciała poczułem, jak zagłębiam się w nią, w jej gorące, delikatne ciało, w to gniazdko miłości… Przywarłem do niej mocno i zastygłem na chwilę czując, jak z jej ciała spływają na mnie nieznane mi dotąd doznania, jak moje zmysły skupiają się na naszym zespoleniu i odbieranych bodźcach.

— Och, ty… — szepnęła mi do ucha. — A jednak dopadłeś mnie, szaleńcu.

W odpowiedzi natarłem mocniej, aż cicho jęknęła i jeszcze raz, i znowu… mocno, jeszcze mocniej, tak aby to poczuła, skoro tego chciała, aby nie pomyślała, że nie umiem jej dogodzić. I już nic nie było ważne, żadne inne emocje… Całe moje jestestwo ogarnął jeden cel i czułem, jak gwałtownie przyspieszam swój galop, goniąc jakąś fizyczną rozkosz, która zdawała się rodzić w mojej męskości, zagłębionej w jej ciele i wędrować do mojej głowy. I już po chwili, nim poczułem tę rozkosz w sobie, jakaś siła napięła wszystkie moje mięśnie powodując, że moja energia nagle eksplodowała… Przywarłem do bioder dziewczyny z całej mocy, aż jęknęła głośniej niż dotychczas i zastygliśmy oszołomieni, dysząc głośno.

— Co… już? — usłyszałem po chwili jej szept.

— Już… — odpowiedziałem machinalnie.

Gdy już leżałem obok jej rozpalonego ciała czułem, że spłynęła ze mnie cała moc. Moje zmysły ochłonęły, ciało się rozluźniło, a miejsce chwilowej rozkoszy zajmowała satysfakcja. W głowie analizowałem to, co się przed chwilą stało, tę chwilową rozkosz, która jednak nie dotarła do mojego mózgu, i tę świadomość, że właśnie przeleciałem dziewczynę. Zrobiłem to, i to w najmniej oczekiwanym momencie, bez chodzenia ze sobą miesiącami, bez nalegania, zastanawiania się, jak i gdzie, i czy powinienem, czy wypada. Ot tak sobie, po prostu…

Szkoda tylko, że tą dziewczyną nie była Mirka, że to nie dzieje się właśnie z nią — pomyślałem. I w tym momencie zrozumiałem, że czegoś w tym wszystkim mi zabrakło, czegoś, co powinienem poczuć gdzieś w sobie, w duszy, ale tego nie poczułem… Jedyne, co wciąż odczuwałem, to coraz większa satysfakcja i radość, ogarniające mój umysł.

— No i zrobiłeś to… a tak się zastrzegałeś — usłyszałem cichy i wesoło brzmiący głos Iwony. Odwróciłem się w jej stronę i spoglądałem ciekawie na zwichrzone blond włoski jej wzgórka łonowego. — To było takie boskie poczuć cię w sobie, kurcze, ale… Trochę szybko ci to poszło — wyznała po chwili, odwracając twarz w moją stronę. — I skończyłeś we mnie, a nawet nie spytałeś, czy… no wiesz.

Nie wiedziałem. Musiała to wyczytać z mojej miny, ponieważ zaraz dodała:

— Czy nie powinieneś przypadkiem uważać.

— No… jakoś tak wyszło, wiesz — odpowiedziałem tylko, ponieważ koncentrując się na swoich doznaniach nie myślałem o niczym innym i nawet przez myśl mi nie przeszło, czym taka chwila przyjemności mogła grozić i co powinienem zrobić. Było mi głupio, bo wyszedłem na nowicjusza.

— Spoko, nie bój się — zachichotała. — Na szczęście jestem dorosła i nad wszystkim panuję, bo wiem, że z wami zawsze jest tak samo. Jak zaczynacie te swoje podchody, to wam rozum odbiera, kurcze. Zapominacie o bożym świecie, normalnie. Ale moja zapobiegliwa mama bardzo wcześnie nauczyła mnie matematyki.

— Matematyki? — zdziwiłem się.

— No tak, nauczyła mnie liczyć. Każda dziewczyna, powiedziała, musi umieć liczyć. Więc ja liczę i wiem kiedy mogę. I wiem też od mamy, że na was, to nie ma co liczyć — zaśmiała się ponownie, kończąc swój wykład.

W tym momencie przypomniałem sobie inną opowieść o matce i córce. O mojej dalekiej kuzynce, której matka nie chciała niczego z tych spraw wyjaśnić, strasząc ją obcowaniem z kolegami, przestrzegając przed wszystkim, co było przecież nieuchronne, a do czego była przez to nieprzygotowana. Moja biedna, kochana i nieuświadomiona Zuza, która bala się dotyku chłopca.

Na naszym starym cmentarzysku zapadał powoli mrok, chłodne powietrze wysnuwało się spomiędzy drzew i krzewów, ogarniając nasze, rozgrzane namiętnością ciała. Gdzieś w dali porykiwało wciąż bydło, poszczekiwały psy, ale ucichły już odgłosy traktora i maszyn. Poprzez gałęzie drzew i krzewów przedzierały się rzadkie promienie słońca, wiszącego nisko nad horyzontem. Gdzieś na gałęziach pogwizdywały melodyjnie spóźnione kosy. Zbliżał się wieczór, a wraz z nim zmrok.

Dla mnie był to jednak całkiem inny wieczór. Od tej chwili nawet rzeczywistość wokół zdawała się być inna.

Iwona wstała, stanęła nade mną, nie wstydząc się swojej nagości. Przyglądałem się ciekawie jej dziewczęcym kształtom. Wyglądała podniecająco — pełne piersi, zgrabna talia, zaokrąglone biodra, jędrne, kształtne pośladki… Szukałem oczami jej złotej broszki, wciąż czując zapach jej rozgrzanego ciała, zapach seksu i miałem w sobie ochotę do powtórzenia tego, co zaszło pomiędzy nami. Tym bardziej, że pomimo moich obaw i pierwotnej tremy stało się to tak, jakbyśmy robili to ze sobą po raz kolejny, a nie pierwszy raz, na pierwszej randce.

Iwona znalazła swoje majtki i szorty, ubrała się. Zrobiłem to samo i ruszyliśmy w drogę powrotną trzymając się tym razem za ręce. Wiedziałem, że w tygodniu nie będę mieć czasu na ponowne spotkanie, chociaż żniwa powoli dobiegały końca — pozostało tylko zwiezienie drabiniastymi wozami reszty zbiorów do stodoły — nie mniej tydzień zapowiadał się wciąż pracowity, więc umówiliśmy się na spotkanie w przyszłą niedzielę, przy kościele.

— Ludzie pójdą do kościoła, a my na spacer.

— Znowu na ten cmentarz? — spytała.

— Nie, nad wodę — odpowiedziałem.

— Mam wziąć strój?

— Kąpać się nie będziemy. Najlepiej nic nie ubieraj.

— Chciałbyś — odparła, ale spojrzała na mnie z błyskiem w oczach. — Widzę, że spodobało ci się i chciałbyś więcej, szaleńcu jeden.

Uśmiechnąłem się tylko, ściskając mocniej jej dłoń.

— Masz dziewczynę? — zapytała w pewnym momencie..

Przez chwilę zastanawiałem się, co mógłbym powiedzieć, ponieważ nie wiedziałem do czego zmierzała i bałem się, że zrezygnuje z naszego kolejnego spotkania, gdy usłyszy prawdę.

— Przyjaciółkę — odpowiedziałem. — Spotykamy się czasami po szkole.

— Aaa, czy… też to robicie?

— Niezupełnie — odparłem tajemniczo.

— Nie?

— No nie… W końcu to tylko przyjaciółka.

— To tym bardziej — stwierdziła. — Ja jestem dla ciebie tylko nową znajomą, a już mnie dopadłeś, na pierwszej randce.

Zaskoczyła mnie tym stwierdzeniem, prostotą wypowiedzi, odartej z emocji, zatem milczałem.

— Staraj się, kurcze, chłopaku — ciągnęła temat. — Dziewczyna pewnie ci się tak szybko nie odda, no bo wiesz, a przyjaciółki i koleżanki są właśnie od tego. U nas chłopaki tak robią. Niektórzy — objaśniała bez skrepowania.

— A znajome? — spytałem.

— Znajome tym bardziej — zaśmiała się. — Przecież w jakiś sposób musimy się poznawać, no nie? Swoje ciała, wiesz, odruchy, potrzeby… Gdzie chcesz się tego uczyć? Na swojej dziewczynie? To już za późno. Przy dziewczynie trzeba się wykazać, zaskoczyć ją, bo inaczej, to… — pouczała mnie.

Już miałem się pochwalić, że czytałem poradnik Wisłockiej, gdy Iwona ponownie zadała mi pytanie:

— To z kim to robisz, skoro nie z przyjaciółką i koleżankami?

Spojrzałem na nią zaskoczony. Nie wiedziałem, co mam odpowiedzieć. Oczekując, patrzyła na mnie zaciekawiona.

— Hej… Nie wierzę, byłam twoją pierwszą dziewczyną?

— Tak do końca, to… no, w zasadzie… to tak, jakby pierwszą — odpowiedziałem, trochę enigmatycznie, nie chcąc się wprost przyznać do swojego pierwszego razu.

Dziwny uśmieszek pojawił się na jej ustach.

— Dalej nie wierzę… Kurcze, chyba się w tobie zakocham, naprawdę.

*

Czas dłużył mi się strasznie, chociaż z każdą minioną dobą zbliżał się początek szkoły. Całymi dniami zwoziliśmy snopki zboża do stodoły. Byłem zmęczony, ale pełen energii, mając w sobie wewnętrzny spokój i zadowolenie. Nie myślałem o szkole, jak zwykle o tej porze, pod koniec sierpnia. Przed oczami wciąż miałem nagie ciało Iwony, czułem w sobie tamte emocje i pragnąłem doznań, których z nią doświadczyłem. I byłem dumny, że TO z nią zrobiłem… Może nawet lepiej, że nie z Mirką, ponieważ przed swoją dziewczyną, to trzeba się wykazać, jak stwierdziła Iwona — dziewczyna z doświadczeniem.

I czułem się wreszcie spełniony. Seks z Iwoną spowodował, że uspokoiła się moja psychika. Z Mirką byłem kwita, zrewanżowałem się za jej wyczyny na wakacjach, chociaż posunąłem się dużo dalej niż ona. Nie mniej ogarnął mnie spokój wewnętrzny i nie miałem przy tym wyrzutów sumienia, a wręcz przeciwnie — należało się jej, niech ma za swoje. Nie myślałem więc o spotkaniu z nią lecz o czekających mnie rozkoszach z Iwoną. W sobotę nawet mi przez myśl nie przeszło, aby biec do Sołtysa i próbować zatelefonować do Mirki, aby się z nią umówić. Myślami byłem już z dziewczyną, dzięki której uwierzyłem w cuda.

*

— O, patrzcie, idzie ta laska, co jest na wakacjach u Zielińskich — zauważył nagle Antek.

Stałem z chłopakami przed kościołem i czekałem na pojawienie się Iwony. Po słowach Antka spojrzałem na drogę. Od strony skrzyżowania zbliżała się postać w kremowej bluzeczce i szarych, krótkich spodenkach.

— A, to ta, Iwona — zauważył Mirek. — Fajna dupa, ale jakaś płochliwa — dodał.

Nie słuchałem dalszych komentarzy tylko ruszyłem naprzeciw dziewczyny. Przywitałem się z daleka, uśmiechnąłem, ale Iwona podeszła blisko mnie, objęła ręką moją szyję i pocałowała w policzek.

— Cześć — powiedziała i spojrzała w stronę grupki chłopaków. Byłem pewny, że zrobiła to na pokaz, może nawet komuś na złość i poczułem w sobie coś dziwnego.

— To chodźmy — mówiąc to chwyciła moją dłoń, co trochę mnie speszyło, bo przecież ludzie i koledzy patrzyli.

Ruszyliśmy w stronę mojego celu, najpierw szosą, potem polną drogą, która prowadziła pomiędzy polami do szerokiej doliny, zarośniętej trawą i licznymi krzewami. Idąc, spoglądałem ukradkiem na Iwonę, na drgające intensywnie pod bluzką piersi, odznaczające się sutki, obcisłe spodenki, mocno opinające jej tyłeczek i na poruszające się pod nimi, zmysłowe pośladki dziewczyny. Już sam ten widok mnie oszałamiał, czyniąc mnie szczęśliwcem. Iwona spoglądała na mnie i uśmiechała się, dumna z wrażenia, jakie na mnie robiła. A ja już byłem rozgorączkowany i gotowy na wszystko.

W dolinie, wokół bagiennych łąk rósł jeszcze łan nieskoszonego zboża, które dojrzewało tu znacznie później, niż na innych polach. Po łąkach spacerowały dumnie ostatnie bociany, spoglądając przekrzywionymi głowami w trawę. Pasące się nieopodal krowy patrzyły na nas z zaciekawieniem, przeżuwając pokarm. Pośrodku doliny znajdował się duży staw, otoczony trzciną i krzewami.

Usiedliśmy nad brzegiem wody, tam gdzie nie było trzcin i kiedyś z chłopakami łowiłem bagienne karasie. Stąd znałem to miejsce. Dzikie kaczki skrzeczały pośród zarośli, kilka pływało po wodzie, patrząc na nas nieufnie. Ta sceneria przypominała mi pierwszą randkę z Mirką, na której pocałowałem ją po raz pierwszy i taki byłem z tego dumny. A teraz? Teraz mogłem już uprawiać z dziewczyną seks i to dopiero był powód do dumy.

Mój cud wciąż trwał.

Idąc tu, rozmawialiśmy o byle czym, swobodnie, bo Iwona nie była milczkiem, a i ja miałem okazję wygadać się po wakacyjnych, samotnych dniach, jednocześnie obserwując jej intrygujące ciało. Dopiero nad brzegiem wody zapytałem ją nagle o to, czy ma chłopaka.

— Miałam — powiedziała — ale po to wyjechałam na wakacje, aby się od niego, zboczeńca, uwolnić — wyjaśniła. — To wariat był, jak się okazało. Kiedyś może nie, ale od jakiegoś czasu, kurcze, zaczęło mu odbijać, normalnie. Tak, że widzisz… skończyłam szkołę, zostawiłam chłopaka i jestem wolna, jak wiatr, kurwa! — wykrzyknęła i zaśmiała się do swej opowieści, strasząc dzikie kaczki w zaroślach. — Mogę robić co chcę i z kim chcę! — Uniosła wysoko ręce, jakby chciała tę swoją wolność chwycić w dłonie i pofrunąć wraz z nią w przestworza, w bezkres nieba, ku gwiazdom, ku jeszcze większej wolności — w kosmos.

— To był twój jedyny chłopak? — pytałem dalej, zaciekawiony jej historią.

— Niestety — odparła. — Już od pierwszej klasy zawodówki… A tak naprawdę, to jeszcze w podstawówce gapił się za mną i taki był napalony, kurcze, że ciągle za mną łaził. W wakacje, po pierwszym roku zawodówki, to zaczęliśmy nawet chodzić na łąki nad Wisłę i tam się trochę, kurcze, zabawialiśmy, no wiesz. Ale dla niego całowanie i moje cycki to było za mało, no to zaczął się do mnie dobierać, kurcze. No i w końcu uległam — tłumaczyła bez skrępowania. — A on chciałby mnie, no wiesz, prawie co dziennie… Nawet nie pytał, czy możemy czy coś tam… tylko się dobierał… A przecież nie zawsze mogliśmy, wiadomo, nie. Tylko w tym to była już moja głowa, głupia nie jestem, mówiłam ci, matematyka… A on miał wszystko gdzieś, popapraniec — zakończyła opowieść z pewną złością w głosie. — Interesuje cię to? — upewniła się po chwili i postanowiła kontynuować. — Muszę przyznać, że raz poszłam z jego kolegą, bo tak napierał na mnie, tak się, kurcze, jarał, wiesz, że… Musiałam, normalnie. Fajny był, to prawda, więc sobie pomyślałem, a dlaczego nie? I poszłam z nim. Ale on miał swoją dziewczynę… Mówił, że z nią jeszcze nie tego, normalnie… No i później jeszcze raz z nim poszłam, bo myślałam, że może on coś ze mną… Ale nic z tego. A ten mój, wariat, zaczął coś podejrzewać i zaczęło się. Normalnie sfiksował. Pobili się, a raz to mnie nawet uderzył, palant głupi — przerwała na chwilę, myśląc nad czymś. — Teraz to żałuję, bo ten kolega to nawet fajny był. Gdybym z nim zgodziła się na trochę więcej, to może… A tak, to zostałam z niczym — zakończyła i zwróciła twarz w moją stronę, przyglądając mi się. — Co, zgorszony jesteś? — zapytała, widząc moją minę.

Jej opowieść o przeżyciach z chłopakami trochę mnie oszołomiła.

— Nie, no coś ty… Tak bywa… — odpowiedziałem, pomimo to, i spojrzałem w jej zielone oczy. Nie było w nich wstydu lub zażenowania. — A teraz co… brakuje ci tego chłopaka? — spytałem jeszcze.

— Tego debila, to nie, ale tak w ogóle, to… czegoś mi brakuje — odpowiedziała. — Wiesz, tak to miałam o czym myśleć, kurcze. Czy dobrze, czy źle, czy go w myślach wyzywałam czy nie, to jednak miałam o czym myśleć, tak. A teraz co… — ponownie zerknęła na mnie. — No chyba, że teraz będę myślała o tobie.

— Naprawdę? No, to myśl.

— A ty będziesz o mnie myślał? — w jej głosie zabrzmiała niepewność.

— Będę myślał o tobie w kontekście tego, co zrobiliśmy i jeszcze zrobimy — uśmiechnąłem się do niej tajemniczo.

— Ooo, w kontekście… Naprawdę mądry jesteś. Zresztą na takiego wyglądasz.

— W końcu chodzę do technikum, dziewczyno, więc co się dziwisz? — zaśmiałem się ponownie.

— No tak, jasne. A ty… uderzyłbyś dziewczynę tak za byle co? — spytała naraz.

— Ja? Coś ty, w życiu — odparłem i wspomniałem sobie historię z Mirką i jej wakacyjną opowieścią oraz moją reakcję na jej wyznania.

— To widać po tobie — stwierdziła. — Ty jesteś całkiem inny, niż ci moi kumple, debile. Masz to w oczach. Bo te twoje oczy, to spojrzenie, to jest takie… Sama nie wiem, ale dobiłeś mnie tym swoim spojrzeniem. Dlatego chyba mi się spodobałeś tak od razu… A tak po prawdzie, to już przy ladzie zobaczyłam, że gapisz się na moje cycki. Ale co tam, pomyślałam, przecież wszyscy się na nie gapią — wzruszyła ramionami i przerwała.

— Bo jest na co, naprawdę — zapewniłem, obejmując ją ramieniem.

— Wiem, ale… To głupio tak, jak wszyscy tylko gapią się na nie, wiesz, albo pchają zaraz łapy pod bluzkę. Więc, jak zobaczyłam w tym sklepie, że też się tak gapisz, to nawet pomyślałam, że: o! następny jakiś wieśniak, zboczeniec, co piersi nie widział… Ale potem, jak ci się tak przez moment przyjrzałam i jak jeszcze spojrzałeś na mnie, tak wprost w oczy, to… Nawet mnie to ucieszyło, że mi się przeglądasz, no bo ty… Ty to jesteś z innej bajki, kurcze — wyznała, rumieniąc się chyba po raz pierwszy.

Zrobiło mi się jej żal, ponieważ czułem, że choć była prostą dziewczyną, to mówiła szczerze o sobie i na mój temat, a ja nie zamierzałem rewanżować się tym samym. Ciągnęło mnie do niej jej ciało, jej gorąca, złota broszka i pragnienie kolejnych doznań, i tyle.

— No, a próbowałaś do technikum? — spytałem nagle, chcąc zakończyć temat. Spojrzała na mnie zaskoczona. — Po zawodówce możesz iść przecież do technikum — wyjaśniłem, ponieważ była w podobnej sytuacji, jak jeszcze ja przed rokiem.

Jeszcze wtedy, gdy kończyłem podstawówkę okazało się, że ktoś tam, w Warszawie, wymyślił sobie jakąś reformę szkolnictwa i w związku z tym technika miały być jedynie trzyletnie, na podbudowie szkoły zawodowej. O problemie dowiedziałem się dopiero w momencie wyrażenia głośno chęci pójścia właśnie do technikum. Na szczęście, jak się okazało, ostało się jedno technikum, akurat to, do którego zamierzałem iść, aby w przyszłości zostać agronomem. Tyle, że okazało się również, iż na jedno miejsce do klasy pierwszej było dziesięciu chętnych. Wynik można było z góry przewidzieć. Pomimo zdanych egzaminów nie zostałem przyjęty.

A nieco później dowiedzieliśmy się, że bez wsparcia nie miałem żadnych szans do tej szkoły się dostać. Jeszcze później, w ogólniaku, pomimo wsparcia również zabrakło dla mnie miejsca. Została mi tylko szkoła zawodowa i to jeszcze ze wsparciem, po znajomości. Młodzież parła do tej szkoły, ponieważ innych szkół już w okolicy nie było. Widocznie kraj nie potrzebował ludzi wykształconych, po liceum lub technikum. Potrzebował robotników z wyuczonym zawodem, z opanowanym rzemiosłem, a nie mądralińskich z maturami, z jakimś większym pojęciem o świecie, którzy mogliby pchać się na studia, zajmując miejsce tym „lepszym”. To mnie wtedy bardzo dziwiło i pomyślałem nawet, że trzeba by o tym głośno komuś powiedzieć, poskarżyć się. Tylko komu? Natomiast mój tato stwierdził, że tak już jest i nic mi do tego, mam siedzieć cicho i głupot nie pleść.

Natomiast po szkole zawodowej musiałem z kolei przejść selekcję do technikum.

— Ja do technikum, popier… tego cię? — odparła Iwona. — Z matmy jestem noga, z fizy to samo… Nie dałabym rady, coś ty. To nie dla mnie.

— Mogłaś chociaż spróbować.

— W życiu… Szkoda energii. Zresztą po co? Czy z technikum czy bez, to potem i tak do fabryki albo sklepu… no bo gdzie indziej. Albo kudły czesać, jak ty mi proponujesz. To żadna kariera, szkoda fatygi — podsumowała moją propozycję. — Jedyne, co mi wychodzi i co naprawdę lubię, to rysowanie. Z rysunku technicznego miałam nawet czwórkę, chociaż to była inna bajka. I lubię rysować, szczególnie postacie w takich fikuśnych strojach, w sukienkach, wiesz, które sama sobie wymyślam — dodała. — Wiem, że to głupie, ale tak już mam, kurcze.

Zaległa cisza. Iwona spoglądała nieruchomo w wodę, coś tam w swoich myślach układając, ale po chwili spytała:

— To po co mnie tu przyprowadziłeś? I jeszcze kazałeś przyjść nago. Chyba nie chcesz mnie utopić w tym bagnie albo zobaczyć, jak pływam goła razem z kaczkami?

W odpowiedzi popchnąłem ją lekko, a gdy intuicyjnie położyła się na trawie, przylgnąłem do niej i zacząłem całować. Ona objęła rękoma moją szyję i przyjmowała pocałunki, a jej języczek buszował przy tym po mich wargach. Już od naszego pierwszego spotkania wiedziałem, że lubi się całować i była w tym lepsza od wszystkich dziewczyn, które całowałem, a nawet ode mnie. Długo pieściliśmy swoje usta, aż w pewnym momencie wyszeptała mi do ucha:

— Wiesz co? Ty w tej bajce, to możesz mi zrobić, co tylko chcesz. Z tobą mogę wszystko…

— Wiem — odpowiedziałem, ale nie bardzo wiedziałem, co mógłbym jeszcze z nią robić poza tym, co już zrobiliśmy.

Niemniej przylgnąłem do niej mocniej, aby wyczuła, że jestem już gotowy na to wszystko. Już się mojego podniecenia nie krępowałem tak, jak dawniej. Iwona uśmiechnęła się do mnie, zadowolona.

— Co, już cię wzięło? — szepnęła z błyskiem w oczach.

Rozejrzałem się wokół. Tu, na tej łące byliśmy widoczni z polnej drogi i jakiś gospodarz lub ktokolwiek inny mógłby nas zauważyć. Zresztą krowy już wpatrywały się w nas z daleka, pełne zaskoczenia, podobnie, jak kaczki pływające na wodzie.

— Chodź. — Poprowadziłem ją w złoty łan zboża, wydeptałem małe legowisko i stanąłem na przeciw niej. — Tu mamy jak w bajce.

— To teraz w tym życie opowiem ci swoją bajeczkę, mój królewiczu. Będziesz o niej śnił nocami, zobaczysz — uśmiechnęła się kokieteryjnie.

Najpierw rozpięła bluzkę, powoli, guziczek po guziczku, uwalniając swe magiczne piersi z drobnymi, różowymi i sterczącymi sutkami, które zakołysały się przede mną prowokacyjnie, oferując mi w pełni swą niesamowitą urodę. Już miałem ochotę dopaść ich, objąć dłońmi, ściskać, całować, ale powstrzymałem się. Jednakże ten widok już rozhuśtał moje emocje do granic możliwości. A to był dopiero, jak się za chwilę przekonałem, początek tej bajki.

Gdy po chwili rozpinała guziki spodenek, odsłaniając powoli swoje ciało, buzowało we mnie jak w kotle. To nie mogło dziać się naprawdę… to było jak sen… A gdy spodenki opadły do jej stóp spostrzegłem, że tak, jak stanika, nie miała na sobie również majtek. Jak zahipnotyzowany patrzyłem łakomymi oczami na jej złoto-blond włoski, ledwo widoczne w jaskrawych promieniach słońca, na jej prawie nagą postać, oświetloną złocistym blaskiem.

Naprawdę była szalona… Miała przyjść naga i oto jest, stało się. Marzenia się spełniają. Cuda jednak istnieją! — już w to wierzyłem. Trudno było mi uwierzyć jedynie w to, że to działo się naprawdę. Patrzyłem na ten występ z niedowierzaniem.

Jakież to szczęście, że mój Los postawił tę dziewczynę na mojej drodze, gdyż w innym przypadku nadal nie zaznałbym tej rozkoszy i nie ujrzałbym tego, co w tej chwili widzę — dziękowałem mojemu Losowi. I nie chodziło mi nawet o tę odrobinę rozkoszy, tylko o fakt, że stało się to, co się stało, że działo się to, co się działo, to na co patrzyłem, co do tej pory nie zdarzało się nawet w mojej wyobraźni. I zapewne nie przytrafiło się też moim kolegom z internackiego pokoju. Nawet w kinie nie widziałem takich momentów. A wszystko przez to, że Mirka wolała jechać do babki, niż spotkać się ze mną. I w ten oto sposób coś się w moim życiu zaczęło dziać i zdarzył się ten kolejny cud.

Tymczasem Iwona rozejrzała się wokół, a gdy stwierdziła, że możemy być wciąż widoczni, uklękła. Ja również. Potem rozpięła pasek, guzik i zamek w moich spodniach, powoli, tak jak kiedyś na cmentarzu i nagle zsunęła mi je na uda wraz ze slipkami. Zaskoczony, instynktownie zasłoniłem się dłońmi.

— No weź, kurcze, daruj sobie… — zareagowała cichym głosem na mój odruch. — Jesteśmy w szalonej bajce. Niech się dzieje, co chce…

Rozsunęła moje dłonie i przyglądała się przez chwilę mojej chłopięcej tajemnicy, co trochę mnie jeszcze krępowało, ale z lubością spoglądałem w tym momencie na jej zaintrygowaną twarz. Nie powiedziała słowa, tylko zbliżyła się i zaczęliśmy się całować. A gdy po chwili objęła ciepłą dłonią mój nabrzmiały klejnot, wystraszyłem się, że zaraz eksploduję tak, jak kiedyś przy mojej kuzynce. Zdawało mi się, że całe moje ciało pulsuje wraz z szalonym rytmem mego serca. I nie wiem co bardziej oszałamiało moje zmysły — jej gorące usta czy jej dłoń, obejmująca uściskiem intymną część mojego ciała. Było to tak niesamowite uczucie, aż gdzieś w głowie zaiskrzyły mi zakończenia nerwowe.

Tym razem o wiele szybciej ściągnąłem z ud spodnie, rzuciłem Iwonę na wydeptane zboże, po chwili jej uda objęły moje biodra i poczułem, jak wnikam w jej gorące, delikatne i wilgotne wnętrze, jak z tego wnętrza płyną falą, aż gdzieś pod moją czaszkę, nagłe doznania, rosną z każdą chwilą, kumulują się, przyspieszając mój szalony rytm i już po chwili uderzają z nagłą siłą ekstazy.

— I znowu mnie dopadłeś, ty szaleńcu. Normalnie jesteś niebezpieczny — usłyszałem cichy głos Iwony, gdy już leżałem obok niej z zamkniętymi oczami, w ogarniającej mnie błogości. — Tylko, kurcze… nie wiem, czemu tak galopujesz zawsze — dodała po chwili. — Nie obraź się, ale gonisz, jak za zającem — zaśmiała się cichutko.

— Co, nie podobało się? — dopytywałem niespokojnie. — Coś nie tak, za szybko, bo nie rozumiem?

— Nie no, spokojnie, takie bajki zawsze mi się podobają — uśmiechnęła się. — Ale startujesz, jak na wyścigach i pędzisz, że… Musisz trochę zwolnić, wiesz. Galopować dopiero przed metą.

Nie do końca zrozumiałem do czego piła. Myślałem, że to jednak dobrze, że się nie ociągam, tylko zabieram szybko do rzeczy, a potem szybkimi, głębokimi pchnięciami dążę do finału, do rozkoszy. Widocznie Iwona miała trochę inny pogląd na moje działania, może inny gust i lubiła inaczej.

Jeszcze nie otrząsnąłem się z błogostanu, gdy jej dłoń zamknęła się na moim penisie i zaczęła go pieścić delikatnymi ruchami. Ale jej pieszczoty w tej bajce nie były przypadkowe, Iwona musiała wiedzieć czym się skończą — bo to przecież była jej bajka… Pod wpływem tych pieszczot moje ciało zareagowało, wyrywając mnie z chwilowej drzemki.

— I już kogucik gotowy — stwierdziła zadowolona i przysiadła na moich udach. — Teraz przed galopem będzie mały spacerek, a potem truchcik. Wczuj się… — dodała tajemniczo i zaczęła poruszać majestatycznie biodrami.

Poczułem, jak jej wilgotna i gorąca broszka przesuwa się po mojej męskości, delikatnie i powoli, co nie było obojętne dla moich zmysłów. Tym bardziej, gdy mogłem przyglądać się ruchom jej ciała, drgającym piersiom i mimice twarzy. Długo tańczyła swoimi biodrami nade mną, aż w pewnym momencie uniosła się i poczułem ponownie, jak mojego penisa ogarnia aksamitna delikatność jej broszki, w którą się zagłębiłem… Biodra Iwony zaczęły powolny, majestatyczny taniec, to krążąc, to przesuwając się w przód i tył. Potem pochyliła się, wsparła dłonie na moich piersiach i pracowała całym ciałem, lekko wzdychając. Najpierw powoli, potem bardziej energicznie, coraz mocniej, coraz szybciej, falując w tym galopie biodrami i dysząc coraz głośniej. Jej jędrne piersi drgały jak na sprężynach, coraz mocniej obijając się o siebie w szalonym tańcu. Patrzyłem na jej falujące ciało, na zaciśnięte w grymasie usta, na tańczące piersi i moje doznania były teraz bardziej intensywne. I po chwili czułem już tylko fizyczną rozkosz, płynącą z jej ciała, wariacje moich zmysłów i wdzierające się do mojej głowy nagłe, obezwładniające doznania. I w momencie, gdy Iwona jęknęła głośniej niż dotychczas, doznania te uderzyły z jeszcze większą siłą niż poprzednio, spinając wszystkie moje mięsnie. Iwona wyprężyła się, przywierając mocno do moich bioder i zastygła, dysząc ciężko.

— To było właśnie to… — powiedziała zmęczonym głosem, kładąc się obok mnie, jej półnagie, rozpalone ciało przylgnęło do mego. — Najpierw spacerek, potem szalony, upajający galop… A na koniec skok w otchłań — dodała z uśmiechem.

— Czyli, że fajne było? — upewniałem się, ciekawy jej wrażeń.

— Teraz było naprawdę fajnie. Czułam cię w sobie i gdzieś w głowie tak mocno, że zapamiętam tę bajkę z tobą na długo, naprawdę — odpowiedziała.

— Przyznam, że dla mnie, to też było coś takiego, że… Fajniej niż za pierwszym razem. Będę śnił o tym po nocach, miałaś rację. I takie bajki możesz mi opowiadać co wieczór.

— Nie ma tak dobrze, kurcze — stwierdziła i po chwili kontynuowała: — A zresztą ty wyjeżdżasz już do szkoły i… I będzie po wszystkim. Tak w ogóle to szkoda, kurcze, bo wiesz… nie myliłam się. — W tym momencie spojrzała w moje oczy. — Jak cię zobaczyłam, jeszcze tam w sklepie, ale i potem przed sklepem, wtedy gdy się do mnie tak normalnie odezwałeś, coś ścisnęło mi żołądek i wiedziałam już, że z tobą mogę wszystko… Że ty, to właśnie ty… Tylko bałam się, że wsiądziesz na rower i sobie pojedziesz, a ze mną się nie umówisz.

— Ja też się bałem, że odmówisz, albo mnie wyśmiejesz.

Zaśmialiśmy się oboje w głos.

Co za ironia losu — pomyślałem. Oboje, mając takie same pragnienia baliśmy się tego samego — swoich wzajemnych reakcji. Fajna była ta Iwona… Lubiłem słuchać podobnych wyznań od dziewczyn. Dzięki nim rosłem, nabierałem pewności siebie i świadomości, że chyba się dziewczynom podobam. A także upewniałem się w tym, że dziewczyny również pragną relacji z nami i lubią się tarmosić. A po naszych wyczynach upewniłem się również, że umiem TO robić.

— A kiedy wyjeżdżasz? — spytałem, kładąc dłoń na włoskach pełnych rosy, okrywających jej muszelkę i delikatnie zacząłem je pieścić.

— O, jak fajnie… tak mi rób — mruknęła, uśmiechnęła się i po kilku pieszczotliwych pomrukach dodała: — Zostaję do… do przyszłej… niedzieli… A wiesz, że w sobotę ma być zabawa? — dorzuciła energicznie.

Nie wiedziałem. Natychmiast zaproponowałem, abyśmy poszli na nią razem. W jej oczach dostrzegłem błysk zadowolenia.

— No, golasie, przestań się tak gapić na moją myszkę i ubieraj się, czas na nas, bo jeszcze nas tu krowy zjedzą — zareagowała w pewnej chwili.

— Przyglądam się tej twojej blondyneczce, żeby ją zapamiętać.

— Ooo! A ja to cię już nie interesuję, tylko moja cipka, tak? No ładnie… — udawała obrażoną.

— Cipka? — zdziwiłem się. — Tak ją nazywasz, tę swoją blondynkę?

— Nazywam ją myszką, jak chcesz wiedzieć, ale tak normalnie to mówi się cipka, no nie.

I w ten oto sposób dowiedziałem się od dziewczyny z miasta, jak w dalekim świecie nazywano tę dziewczęcą tajemnicę.

— A masz coś może przeciwko takim blondyneczkom, jak moja, kurcze? — spytała nagle, sięgając po swoje spodenki. — Bo może wolisz te czarne?

— Wolę ciebie — odparłem. — Razem z twoją blondyneczką i twoimi bajkami.

— To masz szczęście. Dobra, czekaj tu i nie gap się, idę do wody się umyć…

Gdy odchodziła patrzyłem na jej nagie, tańczące pośladki. To było silniejsze ode mnie i jej rozkazów.

— Tylko się nie utop — zwołałem za nią. — Szkoda byłoby takiej fajnej cipki — zaśmiałem się, wpatrzony w nagą, oddalającą się postać dziewczyny.

Rozdział IV. SZKOŁA

Spakowałem najpotrzebniejsze rzeczy i drobiazgi, i byłem gotowy do wyjazdu, który oznaczał koniec moich kolejnych wakacji.

— To na mnie już czas — powiedziałem, patrząc na mamę.

Ojca w domu nie było, podorywał już pierwsze pola. Zza stodoły słychać było ciężki, drażniący terkot naszego traktora.

— Pieniądze masz? — spytała mama.

— Jasne, że nie mam, przecież wypłaty od was nie dostaję — odpowiedziałem. Takie pytania zawsze mnie złościły.

— Mam dwieście złotych, to powinno ci chyba wystarczyć?

— Co? To chyba na autobus… — zażartowałem.

— No przecie, chyba do Ameryki — mama również odpowiedziała żartem. — Dwa tygodnie temu dałam ci pięćdziesiąt złotych i co? — dorzuciła argumentem nie do podważenia.

— Nie bój się, nie przepiłem… Jadę do szkoły, będę miał wydatki, wiadomo. Zeszyty muszę pokupować, książki i inne potrzebne bzdety. I jakaś kasa za pracę chyba mi się należy, no nie? Jak zaoszczędzę, to wpłacę na Pekao, nie zgubię — argumentowałem.

Mama pogrzebała w torebce i podała mi kolejny banknot.

— Od ojca trza było wołać, a nie tylko ode mnie. Ale ty, jak trza do roboty, coś ojcu pomóc, to cię nie ma, to i boisz się od niego pieniędzy wołać — narzekała. — Do mnie zawsze przychodzisz.

— Nie narzekaj mamo, bo jak naprawdę przestanę wam pomagać, to dopiero zobaczycie, co to znaczy — powiało groźbą w moim głosie.

— Nam? — zdziwiła się mama. — To na swój chleb robisz, na swoje zachcianki i na swoją szkołę, te zeszyty i książki, i te twoje zabawy.

— No właśnie… To te pieniądze mi się w końcu należą, jak wypłata, a nie co łaska. A poza tym, to tych zachcianek mam tyle, mamo, że w głowie się nie mieści. Już nie wiem, z której skorzystać, a z której nie — ironizowałem, słusznie zresztą.

— Dobra, dobra. My wypłaty też nie dostajem, mądralo. Mamy tyle ile zbierzem i sprzedamy. No, zbieraj się, bo nie zdążysz na autobus. — stwierdziła, wręczając mi jeszcze dwadzieścia złotych.

— To do widzenia. Będę w sobotę po resztę rzeczy — oznajmiłem i wyszedłem z domu z dwiema torbami w ręku.

— Idź z Bogiem — rzuciła mama za mną.

Kiedyś odpowiadałem: zostańcie z Bogiem… Ale to było kiedyś.

Wyszedłem na drogę, spojrzałem za siebie na las, omiotłem wzrokiem swojski krajobraz chcąc go zapamiętać, jakbym wyjeżdżał na bardzo długo, po czym skierowałem się ku wiosce. Tym razem wyjeżdżałem w całkiem innym nastroju, niż w poprzednich latach. Było we mnie coś nowego, innego. Przez te wakacje wydoroślałem, dojrzałem, stałem się mężczyzną. Sprawiło to kilka wydarzeń i moich przemyśleń nad nimi.

Po pierwsze: zachowanie Mirki na plaży, wyrażona opinia o mnie i mój zachwyt jej osobą oraz jej wyznania na temat wakacyjnych przeżyć, które mną wstrząsnęły, ale też mnie zahartowały. Zrozumiałem, że Mirka jest cudowną dziewczyną, chociaż zarozumiałą, ale też wymagającą i jeżeli mam ją zatrzymać przy sobie, to muszę o nią walczyć i coś w sobie zmienić. I postanowiłem się zmienić ze strachu, że ją stracę. Z tym, że nie do końca wiedziałem, jak mam o nią walczyć i co w sobie zmienić. I miałem plan — koniecznie pragnąłem ją dopaść i przeżyć z nią coś więcej, niż z Iwoną.

Po drugie: Karolina. Dziewczyna tkwiąca gdzieś głęboko w mojej wrażliwości, wyzwalająca we mnie emocje, których nie umiałem nazwać. Bliska mi w jakiś niepojęty sposób. I byłem pewien, że również nie byłem jej zupełnie obojętny. Ale coś nas wciąż dzieliło. Najpierw była to moja nieśmiałość, potem Jasia, a teraz Mirka. I bez wątpienia — dziwne zrządzenia losu. Ale świadomość jej istnienia i sympatii do mnie działała na mnie kojąco.

I Iwona. Prosta, skromna, odważna i wyluzowana dziewczyna, która dała mi poczucie spełnienia. Dzięki niej zrobiłem to, o czym wciąż marzyłem, a o czym z Mirką jedynie rozmawiałem. Stałem się mężczyzną. Dzięki niej przez kilka ostatnich dni wakacji nabrałem pewności siebie, napełniłem swój umysł radością, która wypierała tęsknotę za tym wszystkim, czego tu, na wsi mi brakowało. Byłem dumny z siebie. Dziewczęce, nagie ciało przestało być dla mnie tajemnicą. To było zupełnie coś innego, niż kilkusekundowy widok nagiej studentki, praktykantki w internackiej umywalni czy półnagiej Mirki przed łazienką. Ciałem Iwony mogłem nasycić oczy, dłonie i wszystkie zmysły, a i tak wciąż było mi mało.

*

Z radością zawitałem do naszego internackiego pokoju, gdzie czekali już moi koledzy — Stefan, Piotrek, Marcin i Janek oraz jego brat, który w internacie rozpoczynał swoją karierę. Przywitaliśmy się uradowani ze spotkania i jak to zwykle bywało, od razu zaczęliśmy snuć opowieści z wakacyjnych przeżyć, śmiać się z nich, dowcipkować, dogadywać sobie. Każdy miał tyle wrażeń, tyle do przekazania, tyloma zdarzeniami chciał się pochwalić, że ja ze swoją przygodą nie pchałem się przed szereg. Były opowieści o nowych znajomościach, wyjazdach i o rozwoju zespołu muzycznego BRAWO, w którym Janek i jego brat grali. Jednakże najwięcej emocji wyzwolił temat rzucony przez Stefana:

— Czy ktoś, coś na tych wakacjach przeleciał?

— Ja tak, swój pierwszy w życiu kilometr — zaśmiał się Piotrek.

— A mnie, po przeleceniu w czerwcu osiemsetki nic się więcej nie trafiło, na szczęście — dorzuciłem.

— Chodzi mi o laski, matoły, a nie… — wyjaśnił Stefan, ale przecież wszyscy wiedzieliśmy o co mu chodziło.

Pierwszy ze swoją opowieścią wyskoczył Marcin, opowiadając, jak to poznał u siebie dziewczynę, prosił ją, namawiał, zabiegał, ale ona tylko się chichrała, dała pomacać po piersiach i nic więcej.

— I wyobraźcie sobie, że dopiero po tygodniu chodzenia z nią po mieście, za rączkę i ciągłej mojej perswazji wreszcie pozwoliła złapać się za piczkę — opowiadał. — Ale dalej nic, sztaba. Oj, czekaj, myślę sobie, jak ty już raz dałaś się złapać za tę swoją psiochę, to znaczy, że to nie pierwszyzna dla ciebie i już ci nie odpuszczę, znajdę na ciebie sposób — opowiadał.

W końcu w swej opowieści dobrnął do momentu, gdy na dyskotece uraczył dziewczynę winem, wyprowadził do parku, ściągnął jej majtki i dopiął swego — jak mówił. Dumny skończył opowieść, a my — jak to chłopaki — zaczęliśmy go podpytywać o szczegóły, co i jak, jaką miała, czy była cnotką i te pe…

Piotr z kolei opowiedział nam historyjkę o jego zmaganiach z pewną dziewczyną z sąsiedztwa, która, jak zauważył, nagle wydoroślała i chyba nabrała ochoty, aby zobaczyć, jak to jest, bo ciągle się za nim snuła. To Piotrek, usłużny kolega, zajął się nią któregoś wieczoru w polu kukurydzy, ale, jak stwierdził, to dla niego nie pierwszyzna, więc nie było co za dużo o tym gadać. Trafiło się, więc umoczył z cnotką, ledwie szesnastką i tyle.

Przerwał nam dzwonek na kolację.

Na stołówce — jak zwykle — najpierw musieliśmy przegonić koty od naszego stolika, który nam zajęli. Tradycją było też to, że na stołówkę wpadał wychowawca, aby trochę pokazowo postraszyć zagubioną młodzież, kociarnię, która pojawiła się po raz pierwszy w naszym internacie. To dawało im od razu do zrozumienia kto tu jest kim i kto tu rządzi, aby sobie przypadkiem nie pomyśleli, że wszystko tu kręci się wokół nich, zwykłych kotów. A my mieliśmy ubaw, jak zawsze.

— Co się tak kręcicie, jak smród po gaciach. Nie macie miejsca, to wynocha na korytarz, cholera, i czekać tam na drugą zmianę — pokrzykiwał na nich wychowawca, puszczając do nas oko, a oni wystraszeni, czerwoni na twarzach, nie wiedzieli co się dzieje.

Gdy wróciliśmy do pokoju przyszła kolej na mnie, bym opowiedział coś o swoich wakacjach.

— Tylko nie gadaj o żniwach i jakichś tam laskach, które gdzieś widziałeś z daleka i miałeś zamiary. Mów, jak dobrałeś się do tej swojej — pouczał mnie Piotrek.

Opowiedziałem więc w skrócie, jak to poderwałem przed sklepem dziewczynę z miasta, jak jeszcze tego samego dnia wyprowadziłem ją na stary cmentarz za wsią i co później zaszło między nami. Słuchali z niedowierzaniem.

— Nie no, nie piernicz, że tak za pierwszym razem od razu poszła z tobą, jak w dym i dała się wygrzmocić? — Piotrek mi nie dowierzał, a inni mu zawtórowali, przyznając rację.

— A może ducha żeś przeleciał na tym cmentarzu, a nie dziewczynę — zauważył Stefek.

— Tak dobrze, to nie ma nawet na wsi — dorzucił Marcin.

— Chyba za bardzo się rozpędziłeś, nie nam taki kit wciskać, kolego jebako — stwierdził z kolei Janek.

— Chcecie, to wierzcie, albo nie, to już wasza sprawa — odpowiedziałem. — Ale muszę zauważyć, że jak się ma dar przekonywania i prezencję, to nawet na pierwszej randce można normalną laskę skołować i przekonać do seksu. Ale trzeba mieć prezencję i bajer, a nie jak wy… — zaśmiałem się.

— O, proszę, prezenter bajerant się znalazł — zauważył uszczypliwie Piotrek. — I już nie wygrzmocił, wydymał czy wyruchał, tylko przekonał do seksu. Zauważyliście?

Wszyscy pokiwali głowami na znak, że zauważyli.

— Bo wy, to może się grzmocicie, pieprzycie czy co tam jeszcze, a ja uprawiam z dziewczynami seks i to na trzeźwo. Nie ściągam im majtek, jak leżą pijane — odparłem uszczypliwie. — Raczej one same ściągają majtki.

— No, a ta twoja ze stadionu, to co? Też sama majtki ściąga? — spytał naraz Janek, a reszta zachęcała mnie do wyznań.

— Mirka, to inna bajka, dziewczyna z wyższej półki, do innych celów. I od niej, to z daleka… — odpowiedziałem, zamiast snuć opowieści na jej temat, na co czekali.

— No tak, jak dymać to prostaczki — wyskoczył ze swoją mądrością Piotr.

— Jak jej namiętnie nie wyseksujesz, to długo się nią nie nacieszysz, chłopie. Sama przed tobą majtek nie zdejmie, ale pójdzie w długą i tyle będziesz ją widział — to mądrości Marcina. — Jak ktoś jej kiedyś zrobi dobrze koło piczki, to zapomni o tobie w tri miga. Zobaczysz.

— Ooo, mądrego to i przyjemnie posłuchać — podsumował Stefan, najbardziej tajemniczy chłopak z całej naszej piątki. On historyjek o swoich dziewczynach nigdy nam jeszcze nie wyjawił. I tu, w internacie też za żadną nie chodził tak, jak inni. Owszem, pogawędził z tą czy tamtą, ale żeby jakieś ciche spotkania na uboczu, za garażami, to raczej nie on. Ale naszych opowieści zawsze lubił słuchać, a dogadywać najbardziej.

— Wy się lepiej martwcie o wasze laski, a nie o moją, znawcy — odpowiedziałem — A po drugie — dodałem — to powiem wam, matoły, że to, na co wy wciąż wołacie kuciapka, piczka, albo jeszcze gorzej, w szerokim świecie nazywa się teraz elegancko cipką albo myszką.

— Niesamowite. To chyba u ciebie na wsi — odparł któryś ze znawców. — Myszek tam na pewno nie brak.

— Oczywiście — odpowiedziałem — bo do mojej wsi ten szeroki świat już dawno dotarł, w przeciwieństwie do waszych grajdołków, ciemniaki.

I tak minął nam pierwszy dzień w internacie — na wspomnieniach z wakacji, na rozmowach o dziewczynach i „o dupie Maryny” — jak to całkiem niedawno uświadomiła mi Mirka. I jak się okazało, miała zupełną rację.

*

Pierwszy dzień w szkole rozpoczął się podobnie, jak poprzedni wieczór w internacie. Powitania, krótkie opowieści, śmiech i radość ze spotkania. I w końcu apel na boisku, na którym przemawiał do nas dyro, a my w tym czasie przyglądaliśmy się znajomym dziewczynom, jak też pierwszakom w naszym technikum. Ciekawiło nas kto z czterech klas w zawodówce załapał się do jednej klasy w technikum, ponieważ przesiew, jak zwykle, był duży. Naszą większą uwagę przykuwały jednak dziewczyny z pierwszej klasy Liceum Zawodowego, bo był to świeży narybek. Nieopierzone małolaty, mające po piętnaście lat, które wzbudzały naszą ciekawość. Ale, jak zauważyliśmy, wszystkie one były jeszcze zwykłymi smarkulami i wypatrzyliśmy wśród nich zaledwie kilka perełek — dziewczyn o odpowiednim dla nas, znawców, wyglądzie. Koledzy już ostrzyli sobie na nie apetyty, no bo młode, to podatne na dobrą bajerę i na pewno nie ruszane, natomiast ja skupiłem się na zupełnie czymś innym. Zastanawiałem się, czy uda mi się skontaktować tego dnia z Mirką, ponieważ od naszej ostatniej rozmowy telefonicznej nie mieliśmy ze sobą żadnego kontaktu, a minęło już tyle czasu.

Po apelu rozpoczęły się lekcje. Już na pierwszej z nich okazało się, że w szkole pojawiła się nowa polonistka. Młoda, szczupła — może nawet za bardzo — ale całkiem zgrabna, co nie uszło naszej uwadze. Pełna energii, mile i ciekawie do nas przemawiała, mówiąc, cóż to czeka nas w tym roku w klasie przedmaturalnej, bo — jak pełna nadziei stwierdziła — miała zamiar doprowadzić nas do samej matury z tego przedmiotu. Po sprawach organizacyjnych zaczęła z nami poważnie rozmawiać, uświadamiając nas, podobnie jak mnie kiedyś Mirka, i próbując zaszczepić w nas miłość do literatury, poezji, muzyki i całej tej kultury, i sztuki.

— Bo sztuka nie bierze się z powietrza, tylko płynie z czyjegoś serca, z czyjejś duszy. Jest dziełem i wyrażeniem czyichś uczuć, zawartych w obrazach, słowie, wierszu, w nutach, a nawet w tańcu — mówiła.

Stawiała jednak na literaturę, ponieważ literatura — jak mówiła — opisuje czyjeś życiowe doświadczenia, nawet wtedy, gdy zdarzenia i ich bohaterowie są, z punktu widzenia czytelnika, fikcją.

— A wiersze są, jak wyznania… czyjeś osobiste wyznania, dlatego trzeba umiejętnie do nich podejść, aby je zrozumieć, poczuć zawarte w nich emocje. A co to są wyznania i emocje, to w tym wieku chyba już wiecie, pierwsze wyznania powinniście mieć za sobą, prawda?

Po klasie przeszedł cichy szmer, bo tak naprawdę co to jest, to każdy z nas wiedział, ale żeby od razu mieć to za sobą? Pewnie różnie z tym było. W tym momencie pomyślałem o mojej pierwszej próbie wyznań, skierowanej do Mirki, ponieważ wcześniej coś podobnego mi się nie przytrafiło, nikomu żadnych wyznań nie czyniłem, bo zdradzanie swoich emocji i uczuć przed kimś, tak wprost, było trochę poniżające. A koledzy uważali, że to zwykły obciach.

Tymczasem polonistka wędrowała już dalej w swych opowieściach o sztuce.

— W literaturze, tak naprawdę, nie ma fikcji, tak jak nie ma jej w życiu i niebawem się o tym przekonacie.

Wypisz wymaluj — Mirka, jej słowa, które miały mnie przekonać do książek. Rodzina jakaś, czy co? — pomyślałem.

— Niebawem będziecie musieli wybrać własną drogę życia i nauczyć się dokonywania wyborów, sztuki wyborów, a będzie to niełatwe, o czym również się przekonacie — kontynuowała polonistka.

— Przecież my już dokonaliśmy wyboru w ósmej klasie — odezwał się Roman, kolega z ostatniej ławki. — Wybraliśmy zawód i cofnąć się tego już nie da.

Szmer aprobaty przeszedł przez klasę.

— Tak, to prawda, w życiu niczego cofnąć się nie da, dokonanych wyborów i czasu również. Ale wybór w ósmej klasie, to było tylko preludium do koncertu waszego życia i szeregu w nim wyborów — skomentowała nauczycielka.

Na pewno ma rację — pomyślałem. Mówiła, jak kobieta z doświadczeniem, która już swoje wybory życiowe miała za sobą, więc mogła nas pouczać. Tyle tylko, że nie wyglądała na taką osobę. To dało mi do myślenia — skąd ona jest taka pewna swoich tez?

— Przepraszam — wyrwałem się i już w następnej sekundzie byłem zły, że to zrobiłem.

— Tak? — zwróciła na mnie uwagę polonistka.

Wstałem.

— Czy… może nam pani zdradzić ile ma pani lat?

Klasa gruchnęła śmiechem.

— I tak za młody jesteś… — zażartował ktoś z tyłu.

Ponownie głośny śmiech klasy.

Odpowiedzią był uśmiech polonistki i chyba delikatny rumienieć na jej twarzy. Podeszła do końca klasy, szukając oczami dowcipnisia.

— Wiek nie ma znaczenia, moi drodzy, chociaż nie wiem, co macie na myśli — powiedziała, cofnęła się do mojej ławki i stanęła przede mną. — A skąd ta ciekawość? — spojrzała mi śmiało w oczy, co nie dodało mi odwagi do dyskusji.

— Mówi pani o życiowym doświadczeniu, to dlatego.

W klasie zapanowała nagle cisza, jak makiem zasiał.

— Jak masz na imię? — zapytała.

— Marek.

— I masz zapewne osiemnaście albo dziewiętnaście lat, tak?

— Coś koło tego… — odparłem.

— Ja ma dwadzieścia siedem, Marku, to zapewne niezbyt duża różnica.

— To w sam raz… — rzucił ponownie ktoś z tylnych ławek.

Trochę się zarumieniłem, bo polonistka wciąż patrzyła mi prosto w oczy, klasa coś sugerowała, a ja musiałem dalej ciągnąć swoje wątpliwości.

— To skąd u pani to… to życiowe doświadczenie? — dokończyłem swoją myśl.

Nauczycielka uśmiechnęła się, przeszła po klasie, przyglądając się kolejno wszystkim, po czym ponownie stanęła przede mną.

— Najpierw powiem tak, do całej klasy. Zapamiętajcie to sobie na przyszłość. To ludzie inteligentni zadają zazwyczaj pytania. Rozmyślając nad przekazem innych, mając wątpliwości pytają. I to jest normalne. Ci, którzy nie myślą, niewiele rozumieją, nie wiedzą o co pytać, więc milczą albo się śmieją. To bardzo prosty przekaz, myślę, że wiecie o czym mówię — powiedziała, patrząc na klasę.

Zaległa głęboka cisza.

— A teraz, wracając do tematu mojego doświadczenia… — Spojrzała na mnie. — Skąd się wzięło? Właśnie z tych ośmiu lat różnicy między nami. Z tego, co zdążyłam przez ten okres w życiu doświadczyć i z literatury, którą zdążyłam w tym czasie przeczytać, i ze studiów, które w tym czasie ukończyłam.

— No tak, ale przed nami i przed panią jeszcze całe życie, i cała masa wyborów — zauważyła Marysia z pierwszej ławki.

— Dlatego, widzicie, trzeba mieć świadomość, że życie to wybory i trzeba być do nich przygotowanym. — Polonistka zakończyła dyskusję, a na koniec lekcji przygotowała nam niespodziankę.

— W takim razie po dzisiejszej dyskusji zadam wam pierwsze wypracowanie. Temat: Moja teraźniejszość i moje wybory na przyszłość. Napiszcie, jak chcecie, co chcecie, w dowolnej formie, byle na temat i niech to będzie praca o was, waszych planach i decyzjach. W ten sposób bliżej się poznamy.

W klasie rozległ się szmer niezadowolenia i głosy sprzeciwu, ale polonistka miała to gdzieś. Wstała i wyszła z klasy.


Po lekcjach miałem dylemat — iść z chłopakami do internatu spacerkiem, oglądając się za dziewczynami, czy też czekać na przystanku na tramwaj? Czy może pójść na przystanek pod ogólniak? Nie wiedziałem, gdzie mógłbym spotkać Mirkę, więc zostałem na przystanku i rozglądałem się za nią, ale przejechała „jedynka”, potem „dwójka”, a Mirka się nie pojawiła. Poszedłem zatem na przystanek pod liceum. Czekając przepuściłem dwa tramwaje, ale tu Mirki również nie zauważyłem. Pozostała mi ostatnia możliwość — musiałem pojechać do jej mieszkania, tylko tam mogłem ją spotkać. Trochę się tego obawiałem, lecz nie miałem innego wyboru.

Wchodziłem już po schodach w jej bloku, wciąż pełen niezrozumiałych obaw, jakbym robił coś, czego mi nie wolno było, gdy powyżej usłyszałem pośpieszne kroki. Zatrzymałem się na półpiętrze, patrząc w górę. Chwilę później na schodach pojawiła się postać Mirki w krótkiej, letniej sukience, na którą nałożyła rozpinany sweterek. Zwolniła kroku, zaskoczona moją osobą i stanęła kilka schodków powyżej, wlepiając we mnie szare, wielkie oczy. Oczy wilczycy patrzące na mnie z wysokości, chłodno. Zmierzyłem ją wzrokiem, koncentrując się na jej ponętnych udach i na ten widok robiło mi się miękko w brzuchu. Po przygodach z Iwoną potrafiłem już wyobrazić sobie Mirkę zupełnie nagą i odniosłem miłe wrażenie, że taka właśnie przede mną stoi, a ja wpatruję się w jej nagie piersi, brzuch i to tajemnicze, niezwykłe miejsce…

— To ty? Tutaj? — zdziwiła się, wykrzywiając swoje kształtne usta, a jej głos rozwiał w mig moje „nagie” wizje.

I ziściły się moje obawy — poczułem się, jak intruz, który wdarł się na jej prywatny teren, do jej bloku, do jej życia.

Czyżby już na mnie nie czekała i nie miała zamiaru więcej mnie spotkać? — pomyślałem. Stałem więc, wpatrując się w nią i szukając w myślach obojętnej odpowiedzi, takiej, aby nie zdradzić się tym, że jej chłodne powitanie mnie zabolało. Odniosłem wrażenie, że Mirka również zastanawia się nad tym, jak ma się zachować, co powiedzieć.

— W końcu jesteś… — Spuściła z siebie powietrze wraz z tą krótką wypowiedzią. — Już myślałam, że gdzieś zaginąłeś tam, na tej swojej wsi, albo co.

Trochę mi ulżyło, bałem się, że raczej powie — czego tu szukasz?

— Cześć — odpowiedziałem, zastanawiając się, co mogę jeszcze dodać, jakich słów użyć, aby wypadło normalnie. — Też się cieszę, że cię widzę. Wpadłem, bo… długo się nie widzieliśmy i nie wiedziałem, co się z tobą dzieje.

— I wzajemnie — odpowiedziała pospiesznie. — Ale raczej nie spodziewałam się ciebie dzisiaj, trochę mnie zaskoczyłeś. — Wciąż patrzyła na mnie z wysokości kilku schodków. — No, ale… Dobra, skoro już jesteś, to… Masz czas?

Przytaknąłem.

Przez chwilę coś w swojej głowie rozważała, po czym spojrzała na mnie ponownie i nagle, szczebiocząc jak zwykle, wyjaśniła mi, że wybiera się właśnie na szkolny koncert, bo w auli ogólniaka gra zespół z jej szkoły i ona musi koniecznie tam być.

— I dobrze, że się zjawiłeś, bo… w sumie, to możemy pójść razem, spędzimy jakoś czas.

Zaskoczony taką perspektywą i nagłą odmianą Mirki zgodziłem się i już za jakiś czas jechaliśmy tramwajem w stronę ogólniaka. Jednak, gdy już było wiadome, co dalej robimy, zabrakło nam słów na podtrzymanie rozmowy. Milczeliśmy oboje, niby to zainteresowani innymi pasażerami albo widokiem kamienic za oknem tramwaju, tym co działo się obok nas. Nie śmiałem pierwszy zapytać o to, co robiła przez prawie cały sierpień i miałem wrażenie, że Mirka boi się tego samego. Coś jednak pomiędzy nami pękło, wyrósł jakiś mur obaw lub jeszcze inna, niezrozumiała przeszkoda, która zaczęła nas dzielić. Wiedziałem, że powinienem ten mur zburzyć, jak najszybciej, ale bałem się ewentualnego upokorzenia, ponieważ mogłoby się okazać, że nie jesteśmy już razem, a jedynie się przyjaźnimy.

— A co za zespół ma grać? — spytałem, aby przerwać to pozornie obojętne lecz jednak nieprzyjemne milczenie.

— Nasz z ogólniaka, mówiłam przecież — odpowiedziała.

— Ale coś więcej. Zespół, to chyba jacyś ludzie, no nie? — nalegałem, aby tylko podtrzymać konwersację, zmusić ją do rozmowy, która mogła przełamać lody.

— Chłopaki, znasz ich…. Ci z Kaprysu, którzy podeszli wtedy do mnie — odpowiedziała i wreszcie spojrzała na mnie, ale z pewnym niepokojem na twarzy.

— Ten dryblas z kolesiami? — dopytałem.

— No właśnie… i jeszcze inni. Dryblas, znaczy Paweł, prowadził u nas zawsze dyskoteki lub inne imprezki muzyczne… Grał też na gitarze, a że każdy z chłopaków grał również na czymś, no to zeszli się i utworzyli zespół. Dyrektorka ich lubi, to wspiera, wiesz jak jest — Mirka się rozgadała, a mnie w tym momencie przypomniała się rozmowa tego Dryblasa ze mną, na temat Mirki: „to nasza kumpela…” — zabrzmiało mi w uszach.

Gdy weszliśmy do niezbyt dużej auli, zapełnionej uczniami, przed nami wyrósł nagle on — Dryblas. Nie spojrzał nawet na mnie, tylko chwycił Mirkę pod rękę i mocno przyciągnął do siebie.

— Cześć, Mirka, fajnie, że jesteś — usłyszałem jego głos, gdy pochylił się nad twarzą Mirki tak blisko, iż pomyślałem, że zaraz ją pocałuje. — Dziś gramy specjalnie dla dziewczyn z naszej budy, a ja prywatnie specjalnie dla ciebie — dodał, robiąc głupią minę i wpatrując się w oczy mojej Mirki, a co najgorsze, ona wpatrywała się w jego ślepia.

— Tak? Och dziękuję ci Pawełku — odpowiedziała Mirka, uszczęśliwiona. — Jesteś niemożliwy. Nie rozumiem doprawdy tej Zochy. Na jej miejscu już dawno zakochałabym się w tobie po same uszy.

— Ciągle masz szansę — odparł Dryblas. — Pierwsza miłość nie rdzewieje.

Mirka wręcz rozpływała się pod wpływem jego słów, a rumieniec oblał jej twarz. Stałem tuż za nią, wpatrywałem się w gębę tego chłopaka i udawałem, że mnie to nie rusza, ale gdybym miał w sobie coś z awanturnika, chociaż odrobinę, rzuciłbym się temu facetowi do gardła. Natura obdarzyła mnie jednak spokojnym usposobieniem, dlatego stałem tylko, patrzyłem i gniotłem w ręku sweterek Mirki, który dała mi do potrzymania.

— Widzę, że przyszłaś ze swoim kolegą ze stadionu — spojrzał na mnie spod oka. Mirka również się obejrzała. Zdawało mi się, że nie bardzo wie, co może Dryblasowi odpowiedzieć, więc zamarła z otwartymi ustami.

— Jak tam sportowe osiągnięcia, kolego? Dajesz radę? — rzucił w moją stronę.

Spojrzałem na niego czując, jak wzbiera we mnie fala gorąca i wręcz brakuje mi słów do riposty, jakiejś zmyślnej odpowiedzi, by mu dogryźć. Zanim cokolwiek w głowie ułożyłem, Dryblas ponownie pochylił się nad Mirką.

— No dobra, moja droga, na mnie czas, zaraz zaczynamy. Zajmuj miejsce tu, z przodu — powiedział i zniknął.

Zajęliśmy jedne z ostatnich miejsc, zaraz za gronem nauczycielskim. „Prymusi” — taka nazwa wisiała na ścianie za zespołem — rozłożyli się na niewielkim podwyższeniu auli. Najpierw zespół zapowiedziała kobieta w średnim wieku, Dyrektorka, jak wyjaśniła Mirka, wychwalając go pod niebiosa. Potem, wprost do mojego ucha wychwalać zaczęła Mirka.

— Oni są świetni, grają cudownie, sam zobaczysz. A Pawełek śpiewa i gra przepięknie, naprawdę — mówiąc to, wpatrywała się w zespół pełna zachwytu, ale zauważyłem też, że szczególnie wodziła oczami za tym swoich Dryblasem.

Po chwili ucichły bezładne dźwięki poszczególnych instrumentów, po czym zabrzmiała muzyka. Usłyszałem spokojne dźwięki znanej mi melodii.

— To Michaele, „Bitelsów”. Świetnie, nie? — Mirka pochyliła się do mojego ucha i ujęła mnie za przedramię, ściskając je z emocji.

Wysoki, ciemnowłosy chłopak — Dryblas, którego nie wiem dlaczego, ale już od dawna nie lubiłem — z gitarą klasyczną na piersiach grał i pochylając się nad mikrofonem wydawał z siebie przyjemnie brzmiący głos, śpiewając kolejne utwory Beatlesów.

— Pięknie śpiewa, jak Lennon, normalnie — zachwycała się Mirka przy każdym następnym utworze.

Faktycznie, Prymusi grali i śpiewali, jak na mój gust, całkiem ładnie i wykonywane przez nich utwory były przyjemne dla ucha. Mogli śmiało stawać w konkury z zespołami słyszanymi na zabawach i festynach. Nie mogłem Mirce zaprzeczyć. Obok Dryblasa, przy drugim mikrofonie tańczył, śpiewał i grał na gitarze elektrycznej, robiąc wstawki solowe, drugi chłopak, którego również pamiętałem z Kaprysu.

— Darek też jest fantastyczny — to opinia Mirki na temat tego chłopaka.

Rzeczywiście, muszę przyznać, że wydawał się być dobry w tym, co robił i miał w sobie tę iskrę, fantazję, w przeciwieństwie do Dryblasa, który w występ zdawał się wkładać całą swoją powagę.

Po drugiej stronie Dryblasa — lidera grupy — grał na gitarze basowej trzeci członek zespołu, krępy, niewysoki, co jakiś czas tylko włączając się do wokalu. Za trzema gitarzystami stał chłopak grający na organach, a w kącie tej małej sceny ułożył barykadę ze swych bębnów i talerzy perkusista.

Ale co to był za perkusista.

Przez cały występ zespołu przyglądałem się temu chłopakowi, obserwując jego rytmiczne przejścia, gdy uderzał pałeczkami po swoich bębnach i talerzach. Po raz pierwszy widziałem z bliska grę na perkusji i przyznam, że mnie zachwyciła. Chłopak, siedzący gdzieś w kącie sceny, prawie niewidoczny zza swojej barykady, a jednak słyszalny. Jak odgłosy palby karabinowej dochodziły stamtąd całe serie trzasków, jęków talerzy, warkot werbli, dudnienie bębna, a iluminofonia w sprytny sposób dopełniała całości, podświetlając ten stos instrumentów niby płomienie płonącej reduty. Jego gra na perkusji była, jak dla mnie, niesamowita i chociaż wydawać by się mogło, że była tylko dopełnieniem gry gitarzystów i organisty, elementem całego utworu, w rzeczywistości była jego opoką, podstawą, bazą, na której opierały się pozostałe dźwięki.

Zauważyłem, że tak, jak Mirkę zachwycały dźwięki gitar i głos Dryblasa, tak mnie poruszały odgłosy perkusji i praca jej operatora. Tak, jak różniły się nasze charaktery, tak w sposób odwrotnie proporcjonalny różniły się, w tym momencie, nasze upodobania muzyczne. Z natury byłem spokojny, a uwiodła mnie ekspresja, płynąca ze sposobu gry i dźwięków perkusji. Natomiast pełną ekspresji i temperamentu Mirkę zniewalał śpiew chłopaka i dźwięki gitary, napiętnowane żywiołowym romantyzmem.

Kolejny utwór skończył się porywającą „puentą” perkusisty, rozległy się brawa, ale artyści dali znać, że jeszcze nie skończyli.

— A teraz ostatni już utwór tego wieczoru — zabrzmiał głos Dryblasa. Po auli przebiegł szmer zaskoczenia. — Chcielibyśmy go dedykować wszystkim naszym dziewczynom w liceum, również w imieniu wszystkich chłopaków naszej szkoły — kontynuował Dryblas.

Przez aulę przebiegł z kolei szmer zadowolenia, a gdzieś z tyłu dały się słyszeć sporadyczne piski dziewczyn.

— Cisza tam! — rozległ się natychmiast głos Dyrektorki. — Cicho, powiedziałam!

— Ja natomiast, tak prywatnie — kontynuował Dryblas — chcę go zadedykować mojej koleżance, Mirce i autorowi polskich słów do tego utworu, oczywiście.

Oczywiście… — skąd ja znałem to powiedzonko?

Rozległy się brawa i ponowne piski dziewczyn, co sprowokowało Dyrektorkę do obejrzenia się za siebie.

— Słyszałeś?! — Mirka podskoczyła na swoim krzesełku. — To dla mnie. On jest po prostu niemożliwy.

— A ja… — rozległ się nagle głos gitarzysty basowego, krępego chłopaka — ja chcę prywatnie utwór ten zadedykować mojej nauczycielce matematyki! Brawo!

Ponownie rozległy się brawa i nim umilkły zespół zagrał kolejny utwór Beatlesów, z tym, że aula zabrzmiała tym razem polskimi słowami.

Była noc, ciemna noc, ktoś zapukał do mych drzwi,

Pośród ciemnej nocy stałaś ty…

Oll maj loving… skradłaś moje sny,

Oll maj loving… to na pewno ty…

— śpiewał Dryblas, a Mirka aż podskakiwała na swoim krzesełku, wpijając palce w moje przedramię.

— To Krzysiu napisał te słowa — oznajmiła, gdy zaległa cisza, którą po chwili wypełnił hałas odsuwanych przez publiczność krzeseł.

— Ale twój Dryblas nie raczył tego powiedzieć, natomiast jakoś specjalnie wyróżnił tylko ciebie — powiedziałem do jej ucha.

Mirka spojrzała na mnie srebrnym swych oczu, zaskoczona. Może w końcu zrozumiała, że dla mnie całe to dzisiejsze zajście i jej zachwyt Dryblasem było niezbyt miłe?

— To jeden z moich najlepszych kumpli — odpowiedziała po chwili. — I w dodatku nie byle kto, jak chcesz wiedzieć. I to on dał mi nagrania „Bitelsów”, wiesz? — oświeciła mnie.

— I twój dawny chłopak, którym się wciąż zachwycasz — wystrzeliłem nagle, jak z armaty.

— Co? Skąd to wiesz? — zdziwienie pojawiło się w jej srebrnym spojrzeniu.

Nie odpowiedziałem, a Mirka przyglądała mi się tak, jakby wciąż nie mogła uwierzyć, że wiem coś tak tajemniczego. Tak, jakby chciała tym spojrzeniem zmusić mnie do odpowiedzi na pytanie — gadaj, mów co wiesz i skąd! A ja wciąż milczałem udając, że nie widzę jej spojrzenia.

Jako ostatni wstaliśmy z krzeseł i wraz ze wszystkimi ruszyliśmy w stronę wyjścia. Gdy uniosłem głowę w szerokich drzwiach auli ujrzałem Krzysia, a obok niego drobną postać Karoliny. Poczułem coś dziwnego…

Wyszliśmy na zewnątrz. Na ulicy było mokro. W czasie koncertu spadł drobny, wrześniowy deszczyk, powietrze pachniało teraz przyjemną świeżością i liśćmi sporadycznych drzew. Rozejrzałem się wokół, ale Karoliny już nigdzie nie dostrzegłem.

Na przystanku było mnóstwo młodzieży, więc poszliśmy w stronę centrum na piechotę. Nadal nie miałem zamiaru się odzywać i tłumaczyć Mirce skąd wiem o niej i Dryblasie, to raczej na jej słowa wytłumaczenia czekałem. Idąc rozglądałem się wokół, próbując dostrzec w tłumie tę postać, tak podobną do Mirki, a jednak zupełnie inną i wciąż tajemniczą. I prawie tak samo mi bliską.

— Jak chcesz wiedzieć, to przyszłam tu tylko dlatego, że lubię słuchać muzyki, a oni fajnie grają — usłyszałem wyjaśnienie Mirki. Gdy nie zareagowałem na jej wypowiedź, rozglądając się jedynie wokół, ponownie usłyszałem jej głos, jednak brzmiący zupełnie inaczej. — Co, za Karolinką tak się oglądasz?

— Ja? — udałem zdziwionego. — A co, była tu?

— A co, nie widziałeś jej?

— Nie, a szkoda. Moglibyśmy z nią pogadać, to twoja koleżanka przecież.

— I twoja też… Siedziała za nami z Krzysiem, jak chcesz wiedzieć — wyjaśniła i ponownie zapanowała pomiędzy nami cisza.

Gdy za nami rozległ się zgrzytliwy hałas i minęły nas dwa tramwajowe wagony, pełne ludzi, dostrzegłem, że w oknie ostatniego wagonu ktoś do nas macha.

— O! To oni! — wykrzyknęła Mirka.

Poznałem, to Karolina i Krzysztof stali w ostatnim wagonie. Mirka wysłała im szeroki uśmiech, który szybko znikł z jej twarzy. Patrząc za tym znikającym, hałaśliwym stworem, uświadomiłem sobie, że być może Mirka jest zazdrosna o Karolinę? Jeżeli tak było w istocie, to oznaczało, że pomiędzy nami nie było aż tak źle. Gdy to zrozumiałem z każdą chwilą nabierałem coraz większej rezerwy w stosunku do tego, co działo się pomiędzy nami. Dlatego chwyciłem jej dłoń i uścisnąłem mocno. Spojrzała na mnie zaskoczona.

— To ciekawe — odezwałem się. — Opowiedziałaś mi kiedyś o Krzysztofie, z którym masz chłodne relacje, a jakoś zapomniałaś zupełnie wspomnieć cokolwiek o Dryblasie, za którym wciąż oczy wypatrujesz, nie mówiąc już o tym, że rozpływasz się na jego widok — wyrzuciłem z siebie spokojnym głosem.

Na twarzy Mirki pojawił się jakiś grymas i przez chwilę próbowała uwolnić swoją dłoń z mojej, wręcz wyrwać ją, ale trzymałem ją mocno, więc zrezygnowała. A ja czekałem na odpowiedź z jej strony, gdyż wiedziałem, że bez rozwiązania tej kwestii nie zrobię kroku naprzód w poprawie naszych relacji.

— A co, zazdrosny jesteś? — wypaliła po dłuższym milczeniu.

— Ja? Zazdrosny? Weź przestań… — odpowiedziałem obojętnym tonem, nie chcąc dać po sobie znać, że tak było w istocie i ponownie zapanowała pomiędzy nami długa cisza. Wtedy zdecydowałem się postawić wszystko na jedną kartę, niech będzie co ma być, w końcu Mirka musi się określić i powiedzieć, czy ponownie ma jakieś „odchyłki” co do nas, czy tylko jest nadąsana przez to, że nie mogliśmy w sierpniu się spotkać i próbuje w odwecie sprawić mi ból, złośnica.

— Mirka — zacząłem, ważąc każde słowo tak, jak kiedyś na plaży. — Tu, moja droga, nie chodzi o moją zazdrość, tu chodzi o zupełnie coś innego.

I chociaż starałem się być w tej sytuacji przysłowiowym wilkiem, pamiętałem wciąż, że to ona była wilczycą alfa i w każdej chwili mogła sprawić, że wszystko obróci się przeciwko mnie. Albo dokona wyboru nie takiego, jakiego bym chciał.

— Czyli o co, wyjaśnij mi w końcu, bo nie wiem — Mirka już stanęła na pozycji obronnej po to, by za chwilę móc zaatakować, dlatego musiałem wyłożyć ten nasz problem tak, aby nie pomyślała, że ją atakuję.

— Po prostu chcę wiedzieć, czy… — zawahałem się. — Czy jesteś nadal ze mną i tylko jesteś jakaś obrażona na mnie czy może…

— Czy co? — przerwała mi gwałtownie.

— Po prostu, czy jesteśmy jeszcze razem czy może chcesz wrócić do tego Dryblasa, twojego Lennona? — wyrzuciłem z siebie zupełnie nie tak, jak zamierzałem.

— Gdybym chciała, to dawno by mnie tu nie było, rozumiesz głupku? — odpowiedziała gwałtownie i zamilkła, ale te słowa wystarczyły mi za całe wyjaśnienie. Nie musiałem więcej pytać czy też oczekiwać dowodów jej sympatii. Jej gwałtowna reakcja świadczyła, w moim mniemaniu, o jej zamiarach.

Zupełnie bezwiednie zatrzymaliśmy się na przystanku, wypatrując kolejnego tramwaju. Przypomniało mi się pewne majowe popołudnie, to samo miejsce i pewna nieznajoma, która w roztargnieniu i zagubiona pytała mnie o kursy tramwajów.

Jakże to było dawno i ileż się od tego czasu zmieniło — pomyślałem.

— Pamiętasz? — spytałem, stając na wprost Mirki i łapiąc ją za nadgarstki, aby nie mogła się cofnąć i odsunąć ode mnie.

Uniosła głowę i spojrzała na mnie. Wreszcie jej usta rozjaśnił uśmiech, ten sam uśmiech, który potrafił przełamywać lody. Pod wpływem tego delikatnego uśmiechu objąłem jej postać ramionami i przytuliłem do siebie.

— To pamiętasz tę zagubioną dziewczynę, która szukała tramwaju czy już nie, co? — spytałem ponownie.

— Raczej pamiętam zagubionego chłopaka, który nic nie jarzył i nie wiedział, biedak, co się wokół niego dzieje — zaśmiała się cicho, poddając się moim objęciom i wtuliła we mnie swoją twarz.

I nadal nie wiem, co tak naprawdę wokół mnie się dzieje — pomyślałem, przytulając ją mocniej. Byłem z Mirką, byliśmy ze sobą, chociaż tego nigdy otwarcie sobie nie powiedzieliśmy, ale byliśmy. Tylko, że nigdy nie byłem pewny, czy Mirka tak naprawdę, bez żadnej rezerwy, była ze mną czy też była ze mną, ponieważ na tę chwilę nie miała wyboru lub też komuś na złość? Czasami zachowywała się tak, że byłem pewien, iż jest tylko moja i kropka. Czasem jednak jej zachowanie budziło moje wątpliwości. Z tego, co kiedyś mi opowiedziała wynikało, że dawniej takie same wątpliwości przeżywał Krzysztof, a Mirka potraktowała jego zachowanie, jako bezzasadną zazdrość i ich romans się skończył. Ot tak sobie, bez bólu z jej strony.

Gdy już spokojnie jechaliśmy tramwajem i poczułem, że ten mur pomiędzy nami właśnie runął bez zbędnych wyjaśnień, a w zasadzie bez żadnych wyjaśnień ze strony Mirki, usłyszałem jej ciepły głos:

— Słuchaj. Tak sobie myślę właśnie…

— No w końcu zaczęłaś myśleć, cieszę się — zaśmiałem się, przerywając jej.

— Bo wiesz co? — to już było jej stereotypowe pytanie, które powinno wzbudzić mój niepokój, dlatego spojrzałem na nią z wielkimi znakami zapytania na nieświadomej twarzy. — Tak sobie pomyślałam, że przecież ty też mógłbyś zacząć grać.

— Ja??? A niby w co?

— Och, ty tępaku — klepnęła mnie w głowę. — Nie w co, tylko na czym.

— Zaraz, zaraz, poczekaj — coś zaczynało do mnie docierać. — Znaczy się ty chcesz, abym zaczął grać na czymś tam, tak? — Już rozumiałem, że to nowy, zwariowany pomysł Mirki.

— Dokładnie, głuptasie. I nie na czymś tam, tylko na gitarze. A gitarę, ewentualnie, ma mój brat, pogadam z nim… Tak, że nie masz co się tłumaczyć, że nie masz instrumentu. Na początek ci wystarczy.

— No dobra, a co z moją fotografią, co? Dla niej rzuciłem sport, a teraz mam rzucić fotografię dla jakiejś tam gitary? — nie mogłem wyjść ze zdumienia dla jej pomysłu.

— A to uprawiałeś jakiś sport? Wybacz, nie wiedziałam — stwierdziła przepraszającym tonem. — I pomimo sukcesów rzuciłeś go i zająłeś się fotografią? Też nic o tym nie wiem. Kiedy zdążyłeś to zrobić? — Teraz dopiero wyczułem w jej tonie dużą dozę ironii.

— Właśnie zapisałem się do kółka fotograficznego, jak chcesz wiedzieć, już składam pieniądze na własny aparat, może nawet na własną ciemnię — wyrzuciłem z siebie jednym tchem i trochę się przy tym zagalopowałem, odbiegając nieco od rzeczywistości.

— Aaa, o to ci chodzi… — odezwała się. — Tyle tylko, że przecież możesz i grać, i pstrykać sobie zdjęcia, no nie. Co za problem? A nawet wspominałeś mi kiedyś, że twoi koledzy grają i założyli zespół. Spróbuj może z nimi. Będzie prościej, nie muszę brata namawiać na pożyczki.

— Tak, jasne. I jeszcze pewnie mam biegać i do tego uczyć się angielskiego, i brać lekcje śpiewu, żeby śpiewać, jak twój Lennon. I co jeszcze dla mnie wymyślisz? Jesteś normalnie nienormalna. Po prostu, jak cię słucham, to mózg staje.

— Co ci tam znowu staje? — żachnęła się i naraz krzyknęła, że to właśnie nasz przystanek. Ledwo zdążyliśmy wyskoczyć z tramwaju i to wprost pod kolejny, wrześniowy deszczyk, jeszcze ciepły i pachnący świeżością. Schowaliśmy się pod skromną wiatą, czekając, aż przestanie padać. Wtedy, aby skończyć temat gitary, wspomniałem o naszej nowej nauczycielce z polskiego.

Mirka aż podskoczyła.

— Właśnie, całkiem zapomniałam ci powiedzieć. Nasza nauczycielka od polaka przeszła właśnie do was. Ubolewam nad tym, bo to fajna babka, sam zobaczysz — powiedziała podekscytowana.

No i wszystko stało się jasne. Mirka nadawała na tych samych falach, co jej dotychczasowa nauczycielka. Stąd to podobieństwo ich wypowiedzi. Mirka, wymądrzając się przede mną, po prostu powtarzała jej sentencje, a ja myślałem, że ona sama to wszystko wymyśliła. Ale, skoro już byliśmy przy temacie polskiego wspomniałem jej o zadanym przez nową polonistkę wypracowaniu na temat wizji naszej przyszłości i życiowych wyborów. Pomyślałem nawet, że Mirka mogłaby podsunąć mi jakieś pomysły, a może nawet coś dla mnie napisać lub też moglibyśmy wymyślić coś na temat naszej wspólnej przyszłości. Zakończyłem propozycją, że mogłaby mi pomóc, na przykład jutro.

— Jutro raczej nie… To może zostań na niedzielę w internacie, to w sobotę wieczorem sobie posiedzimy i coś wymyślimy — stwierdziła.

Szybko wymigałem się z tej propozycji swoim wyjazdem do domu. Przecież w sobotę miałem spędzić pożegnalną noc z Iwoną. Pomimo całej mojej miłości do Mirki, z przygody z Iwoną nie mogłem w żaden sposób zrezygnować. To było silniejsze ode mnie.

*

Zgodnie z założonymi pod koniec wakacji celami, poszedłem do chłopaka, Sławka, który kierował internacką ciemnią fotograficzną i kółkiem fotograficznym, działającym w szkole. Zapisałem się do tego koła wyjaśniając, że mam już jako taką podbudowę teoretyczną i praktykę z prostym aparatem. Sławek, chłopak z trzeciej klasy technikum, wysłuchał mnie, pokazał ciemnię, objaśnił co tam się robi i na koniec zapytał, czy w tym zakresie mam praktykę. Niestety, nie miałem. Zapewnił mnie, że podstaw nauczę się szybko, ale żeby dobrze wywoływać filmy i robić dobre odbitki na papierze, potrzebuję doświadczenia i wiedzy teoretycznej, a do dobrego kadrowania potrzebne jest też oko znawcy. No i zdradził mi, że swoje najlepsze fotki będę mógł udostępniać w kole, to może zawisną kiedyś na którejś ze słomianek. A na koniec zapytał, jaki mam aparat i sprzęt. Niestety, nie miałem niczego, startowałem od zera. Nie omieszkałem jednakże zaznaczyć, że taki aparat mam zamiar kupić.

— To masz chłopie farta — stwierdził — bo po co ci do nauki nowy? Ja właśnie sprzedaję swojego Feda. Jest prawie nowy i na początek w sam raz, wystarczy ci. Tylko będziesz musiał przestudiować obsługę i nauczyć się korzystać z jego możliwości — dorzucił i wyciągnął z szafki ów aparat, dla mnie nieziemski. — Zobacz… Masz w nim światłomierz, ustawienia czułości filmu, odległości, przysłonę… wszystko, co potrzebne. Jak dobrze ustawisz, do tego dodasz dobre oko i dobra fota murowana, bez kitu.

Zamurowało mnie. Tyle różnych parametrów, które trzeba ustawiać, do tego dobre oko, aby zrobić fotkę? Jakoś te stare aparaty robiły fotki bez tego wszystkiego.

— No dobra, a za ile? — zaniepokoiłem się.

— Na pewno taniej, jak nowy. Masz kasę, to się dogadamy — odpowiedział.

I to był właśnie kolejny szkopuł.

— Z kasą, to u mnie jeszcze krucho, ale gdzieś za dwa tygodnie powinienem coś mieć — improwizowałem.

Chłopak przez chwilę się zastanawiał, popatrzył na mnie, zerknął na moje dżinsy.

— Słuchaj, stary — odparł. — Znamy się przecież nie od dziś, na biedaka mi nie wyglądasz. Bierz aparat, próbuj, ucz się, a jak będziesz mieć kasę, to pogadamy. Nie zedrę z ciebie.

Do pokoju wróciłem już z własnym aparatem fotograficznym w ręku, więc od razu zacząłem studiować jego obsługę, ku ponownemu zaskoczeniu moich kolegów, wylegujących się na pryczach. Tylko Janek brzdąkał na gitarze jakąś znaną mi melodyjkę, nucąc:

Te wspomnienia w mej pamięci pozostaną

I na zawsze schowam w sercu je

Jestem, Beatko, zakochany,

Pragnę z tobą jeszcze spotkać się.

— Coś ty znowu wymyślił? Fotografem chcesz zostać, czy jak? — wyskoczył z pytaniem Piotr, gdy tylko Janek przestał nucić, zaintrygowany moją zabawą z aparatem.

— Oby nie takim, jak sportowcem — zaśmiał się Marcin.

— Pewnie tę swoją chce obfotografować — dorzucił Stefan — póki go jeszcze nie kopnęła na dobre.

— O, to, to, to… Ty dobrze kumasz… Bo z niej, trzeba przyznać, to całkiem niezła dupa — zauważył Piotr. — Na modelkę do gołych fotek się nada.

— To może, Maro, zrób jej te fotki, jak będzie ściągać przed tobą majtki, co? — odezwał się znad gitary Janek.

— No właśnie, to wtedy uwierzymy w te twoje opowieści, które nam pociskasz — zauważył Marcin.

— Spokojna wasza durna głowa — odpowiedziałem. — Jeszcze będziecie się prosić, aby wasze durne gęby uwiecznić na kliszy, ale nic z tego, duraków nie uwieczniam. Wolę gołe cycuszki dziewczyn. I tyle w temacie.

Rozdział V. POŻEGNANIE

Wystroiłem się w dżinsy, biały, cienki golf, na który założyłem niebieską koszulę — ostatni krzyk mody — i czarną, skóropodobną kurtkę, angielkę, ponieważ było już chłodno, a noc mogła być jeszcze chłodniejsza, po czym zwróciłem uwagę na leżącą na kredensie książkę. Szerszeń — Ethel Lilian Voynich. Przerzuciłem kilka kartek i odłożyłem z powrotem.

Przeczytam cię po napisaniu wypracowania — postanowiłem.

Wyprosiłem od mamy trochę grosza i odliczałem minuty do wyjścia. Już od rana ekscytowałem się spotkaniem z Iwoną i naszymi późniejszymi igraszkami, za którymi tęskniłem przez cały tydzień. To było takie niezrozumiałe pragnienie, które mnie opanowało i nic w tym momencie nie miało znaczenia.

Mama, krzątając się po kuchni i szykując kolację nie zaprzepaściła szansy, aby mi zarzucić, że skoro przyjeżdżam do domu raz w tygodniu, to mógłbym coś w obejściu tacie pomóc, a nie całe popołudnie szykować się na głupią zabawę. Ojciec wykonywał codzienne, gospodarskie obowiązki, a przechodząc przez podwórko spoglądał w okno, oczekując kiedy się pojawię obok niego przebrany na roboczo. Wiedziałem, że gdy wejdzie do domu i zobaczy mnie wystrojonego, to będzie zły, ale już nic nie powie. Tej soboty miałem zabawę na wsi, to była moja jedyna rozrywka i nikt nie miał prawa mnie od niej oderwać, nawet groźbą. A ta zabawa zapowiadała się na wyjątkową.

Oglądałem właśnie dziennik telewizyjny, gdy ojciec wszedł do pokoju. Spojrzeliśmy po sobie, ja spłoszonym wzrokiem, tato z wyrzutem.

— A ty, jak zwykle… Zabawa najważniejsza — mruknął i zasiadł przed telewizorem z kromką chleba w ręku.

Nie czekałem na dalsze pretensje, wyszedłem na zewnątrz, wskoczyłem na rower i po kilku minutach zbliżałem się do rozświetlonego i tętniącego życiem celu. Najpierw, jak zwykle, zostawiłem u Romka rower i ruszyłem dalej. Przed salą było już sporo ludzi. Na schodach dostrzegłem kolegów stojących w kręgu i popijających wino. Szybko do nich dołączyłem i rozmawiając, żartując i śmiejąc się z byle czego, raczyliśmy się trunkiem. Gdy trzymałem w ręku kolejną szklankę z winem przysunął się do mnie Mirek.

— Słuchaj — odezwał się. — A ty z tą Iwoną, to już może coś tego…? Bo byłeś z nią ostatnio w niedzielę, widziałem.

Spojrzałem na niego zaciekawiony o co może mu biegać.

— Byłem i coś tam już z nią tego… jeśli ci o to chodzi. Wiesz, jak jest. Spacerki, pogaduszki… Coś trzeba na wsi robić, no nie? — odpowiedziałem i chociaż wypiłem już trochę wina, to wciąż trzeźwo myślałem i nie miałem zamiaru dzielić się z Mirkiem swoimi przeżyciami.

— No, ale czy… przeleciałeś ją może? — dopytywał dalej, przypatrując mi się uważnie. Ta jego ciekawość uświadomiła mi, że zapewne on również miał z Iwoną do czynienia.

Czyżby robiła z nim to samo, co ze mną? — zaniepokoiłem się. Zdawało się to wręcz niemożliwe, ale z drugiej strony, znając Mirka i pamiętając śmiałość Iwony, to… wszystko było możliwe.

— No wiesz, próbowałem, ale… — odparłem, zastanawiając się, co mogę wyznać — Niby jest oswojona, ale dała się tylko wymacać i tyle. Daremny trud, powiem ci.

Mirek pokiwał głową.

— No tak, to ona chyba wszystkich tak podpuszcza. Cwana jest. Mi też, wyobraź sobie, uciekła spod noża, normalnie. A niby wydawała się taka chętna — wyjaśnił i zaproponował mi kolejną szklaneczkę wina, ale tym razem odmówiłem, a gdzieś w sobie poczułem zadowolenie, że jednak Iwona tego z Mirkiem nie zrobiła.

— A nie wiesz przypadkiem, czy dzisiaj będzie? — pytał dalej. — Jakby co, to może teraz ja spróbuję się do niej dobrać?

— Będzie, bo umówiła się ze mną — odparłem z satysfakcją. — Ale nie wiem, czy w ogóle przyjdzie — powiedziałem na odczepnego i wtedy w bramie ujrzałem znajomą postać.

Blond włosy, czarne, długie spodnie, biała bluzka i biała katanka — strój może nie najlepszy na wiejską zabawę, ale wyglądała świetnie, chociaż to mało powiedziane. Wyglądała zjawiskowo, a jej pełne, zaokrąglone kształty rzucały się w oczy z daleka. Wszyscy wokół spojrzeli w jej stronę.

— To może jednak po szklaneczce, co? — zaproponował Mirek ponownie.

— Może później — odparłem na odczepnego i poszedłem w stronę Iwony, wpatrując się w nią z zachwytem.

I pomyśleć, że z tą dziewczyną, za którą teraz oglądali się wszyscy wokół, kilka dni wcześniej całowałem się, pieściłem jej bujne piersi, a potem leżałem na jej nagim ciele, dotykałem jej cipki i uprawiałem z nią seks. Gdybym w tej chwili zobaczył ją po raz pierwszy, to nie wiem, czy zdobyłbym się na odwagę, aby ją zaczepić, a nawet przez myśl by mi nie przeszło, że mógłbym się z nią przynajmniej całować. A jednak tak się stało… Czyż to nie cud? Pierwszy cud w moim życiu, a może nawet w naszej wsi.

Iwona, w geście powitania przytuliła się do mnie, a zapach jej ciała od razu zrobił na mnie wrażenie. Chwilę później kupiłem bilety i weszliśmy na duszną salę pełną ludzi tańczących w rytm muzyki lub siedzących na ławkach i przy stolikach ustawionych wokół parkietu. Przy stoliku w pobliżu sceny zauważyłem Hanię w towarzystwie swoich znajomych, która, przypatrując się nam pomachała do mnie ręką. Odwzajemniłem się jej tym samym.

— To co, zatańczymy? — spytałem, powiodłem Iwonę w miejsce, gdzie było trochę przestrzeni, objąłem w pół, przyciągnąłem blisko siebie i zaczęliśmy tańczyć. Bałem się, że Iwona zna jakieś inne kroki, ale na szczęście tańczyła tak, jak ja i wszyscy wokół, więc taniec z nią był już tylko przyjemnością. Bliskość ciał, jej spojrzenia w moje oczy i moje zerkanie w jej dekolt, na bujne piersi — czułem się wybrańcem. Iwona robiła na mnie coraz większe wrażenie.

— Co nic nie mówisz? — odezwała się pierwsza.

W odpowiedzi przycisnąłem ją mocniej do siebie, czując ucisk jej piersi na sobie.

— No co? Powiesz coś, kurcze, czy…? — pytała, chcąc zapewne, abym rzucił jakimś problemem, albo coś wyznał. Do głowy przyszedł mi tylko jeden temat, który trochę mnie dręczył i musiałem to z siebie wyrzucić.

— Nic mi nie mówiłaś, że spotykałaś się z Mirkiem.

Nie spojrzała na mnie, nie zareagowała, dopiero po chwili usłyszałem jej głos:

— A powinnam, królewiczu z bajki?

— Nie mówię, że powinnaś, tylko… Skoro już opowiadałaś mi o swoich chłopakach, to mogłaś coś o nim wspomnieć — wyjaśniłem swój punkt widzenia.

— A co on ci naopowiadał? — Uniosła głowę i dopiero teraz spojrzała na mnie wiosennymi oczami.

— Że byłaś z nim i cię wydymał… prawie, ale wystraszyłaś się i mu nie dałaś — odparłem prowokująco.

Wpatrywała się we mnie, jakby chciała się upewnić, czy przemawia przeze mnie zazdrość czy zwykła ciekawość. Z mojej marsowej miny na pewno nic nie wyczytała.

— Tak ci powiedział, kurcze? To słuchaj. Po pierwsze, to nie było o czym opowiadać, bo on nigdy nie był moim chłopakiem. A po drugie, to było jeszcze przed tobą… — wyjaśniła.

— Domyślam się — wszedłem jej w słowo.

— I tylko raz i w dodatku nie wydymał mnie, bo nie miałam zamiaru się z nim dymać, a po prostu uciekłam, kurcze, i to dlatego, że okazał się chamski, w przeciwieństwie do ciebie — dokończyła. Po chwili zdecydowała się wyznać więcej. — Ty myślisz, że gdybyś tam, na tym twoim cmentarzu próbował coś ze mną bardziej na siłę, to by ci się udało? Na pewno nie. A on myślał, że skoro poszłam z nim na jakąś żwirownię czy gdzieś tam i zaczął mnie macać, to już może wszystko, kurcze, i to jeszcze po chamsku. Na takie numery ja się nie piszę, niestety.

— A ty myślisz, że ja tam, na tym cmentarzu, to coś planowałem? Nawet mi przez myśl nie przeszło, że… że dobiorę się do twojej myszki — zaśmiałem się cicho do jej ucha. — Chociaż, nie powiem, trochę o tym marzyłem — zrewanżowałem się wyznaniem swojej prawdy.

— Tak też myślałam — odpowiedziała i przysunęła usta do mego ucha. — Za to spotkała cię nagroda — szepnęła, a ja poczułem, jak rośnie we mnie moja męska energia, więc przywarłem do niej tak, aby wyczuła tę energię. Wino z lekka buszowało w mojej głowie, więc nie czułem żadnego skrępowania. Nasza bliskość i dotyk jej ud na moich spotęgowały moje pożądanie.

Iwona spojrzała na mnie z błyskiem w zielonych oczach.

— No weź… czuję to… — szepnęła mi do ucha i jej dłoń z mego ramienia przesunęła się na moją szyję, piersi mocniej zafalowały na moim torsie, jej skroń dotknęła mojej twarzy.

— To nie moja wina, tylko twoja zasługa — udawałem niewiniątko. — Ja nic przecież nie robię, to ty tak na mnie działasz.

— Lepiej tańczmy — odpowiedziała i lekko cmoknęła mnie w policzek, a po chwili, lekko wspinając się na palcach, przysunęła usta do mojego ucha. — Za to dzisiaj będzie całkiem inaczej, wiesz. Zrobię ci, kurcze, coś specjalnego — wyszeptała.

W przerwie, zapowiedzianej przez lidera zespołu muzycznego, wyszliśmy na zewnątrz zaczerpnąć trochę tlenu. Czułem w sobie coraz mocniejsze działanie wypitego wina i na sali było mi już za gorąco. Gdy stanęliśmy na schodach wyjąłem z kieszeni spodni małą karteczkę i włożyłem zaskoczonej Iwonie w dłoń.

— Póki pamiętam… to mój adres. Gdybyś chciała, to… Bo to zapewne nasze ostatnie spotkanie — wyjaśniłem.

Patrzyła na mnie z taką nieukrywaną radością na twarzy i w wiosennych oczach.

— O, kurcze… Myślałam, że raczej nie będziesz chciał. Dzięki. Napiszę na pewno, chociaż nie lubię pisać, a listów zwłaszcza.

— Nie przejmuj się, ja też — odpowiedziałem. — Ale na kartkę od ciebie liczę. Z całuskami. Gorącymi.

Spodobała mi się w niej ta promienność, malująca się na jej twarzy. Czyżby aż tak się ucieszyła z mojego adresu czy tylko z gestu, który mógł świadczyć o tym, że coś dla mnie znaczyła i nie była tylko przelotną dziewczyną do wakacyjnych igraszek?

— Koledzy cię chyba wołają — zwróciła się do mnie, chowając kartkę z adresem.

Odwróciłem się. Stojący za mną koledzy machali do nas rękoma, przywołując. Podeszliśmy do nich, ich czerwone twarze skierowane były w naszą stronę.

— Napijesz się z kolegami, jak zwykle, czy już udajesz porządnego? — wyskoczył z propozycją Mirek i od razu wyczułem tę złośliwość w jego głosie.

Zamiast odpowiedzi wskazałem na Iwonę.

— To Iwona, koleżanka.

— Znamy ją, chłopie, dłużej niż ty — pochwalił się Romek.

— Buszuje tu, po naszej wsi, już od dłuższego czasu — dodał Stefek, kolega z podstawówki.

— I wprowadza zamęt w ludziach — dorzucił Mirek, mierząc dziewczynę pożądliwym wzrokiem.

Wszyscy zaśmiali się w głos, a Iwona wraz z nimi.

— Czyli rozumiem, że zdążyliście się już dawno poznać, tak? To tylko ja, biedny, pod tym lasem nie wiem, co się na wsi dzieje. Jak zwykle zresztą — odpowiedziałem, a wszyscy ponownie głośno zarechotali.

— Tak naprawdę, to poznałam tylko Mirka — wtrąciła się naraz Iwona, odważnie. — Kilku chłopaków, to owszem, kojarzę z widzenia i ze sklepu, kurcze — spojrzała po twarzach kolegów stojących w kręgu — ale większość, to raczej tylko pokrzykiwała coś za mną, gdy jechałam rowerem — zaśmiała się, ale tym razem nikt, poza mną, jej nie zawtórował.

I zapanowała cisza.

— No, to po szklaneczce — przerwał tę ciszę Witek, napełnił szkło i podał Iwonie.

Dziewczyna spojrzała na mnie, wypiła połowę i oddała mi szklankę.

— Nie, nie, tak dobrze to nie ma — wtrącił się Witek. — Pijemy do dna, kurde.

— Tak jest, do dna, Iwona — dorzucił Mirek, gdy dziewczyna pokręciła głową.

— Dziewczyny w naszym towarzystwie piją ile chcą — zawyrokował Antoni, rozsądny chłopak, a pozostali nagle zaaprobowali jego stanowisko, chcąc najwidoczniej błysnąć przed dziewczyną swoją kulturą, co mnie rozbawiło do reszty.

— To ty w takim razie pijesz za nią — wtrącił się Mirek.

Wypiłem, tak dla świętego spokoju.

— A teraz za siebie, nie ma cwaniaków — Mirek nie odpuszczał, a Witek ponownie napełnił szklankę.

Potem, na hasło Witka wypiliśmy na drugą nogę. Iwona pół szklanki, ja resztę za nią i jeszcze swoją porcję, aby nie było gadania.

— No, a teraz idziemy coś wyrwać, bo zaraz wszystkie dziewuchy będą zajęte — odezwał się Witek, gdy z sali dobiegły nas dźwięki muzyki.

— Ty, jak zwykle, do podrywania dup… znaczy dziewuch, to pierwszy — zaśmiał się Romek.

Iwona pociągnęła mnie za rękę, więc poszedłem za nią. Koledzy — pomimo wyrażonych zamiarów — zostali na schodach. Na sali było jeszcze bardziej duszno i gorąco, niż przed przerwą, w wielkim tłoku panowała prawie beztlenowa atmosfera. W powietrzu wisiał zapach dymu, potu i alkoholu.

Nie było się czemu dziwić takiej liczbie uczestników tejże zabawy, ponieważ była to pierwsza impreza od czasu rozpoczęcia wielkiej kampanii żniwnej, w czasie której panowała na wsi kulturalna pustka. Tylko w telewizji wciąż brzmiały szczytne hasła o chłopskim wysiłku. Chłopi i ich rodziny mieli zająć się robotą w polu, a nie tracić czas i siły na imprezy — tak uważała nasza władza — a my byliśmy dumni, że ktoś się o nas w tym czasie troszczył, że był z nami myślą, dbał o to, by przysłowiowego już sznurka i wina na wsi nie zabrakło. Tylko ojciec wciąż wyzywał, że do dupy z takim sznurkiem, co się ciągle plątał i zrywał, spowalniając przez to pracę.

Już w trakcie pierwszego tańca zlał nas pot, więc rozpiąłem koszulę i tańczyliśmy dalej. Z każdą jednak chwilą czułem, jak kolejna dawka wypitego wina zaczynała oddziaływać na moje zmysły, jak robiło mi się coraz goręcej i zaczynało brakować tlenu w płucach. Moje nogi pracowały na luzie, pomimo to parę razy zmyliłem kroki, zachwiałem się, aż Iwona zaczęła mi się badawczo przyglądać.

— Co ci jest? — spytała, widząc moje zachowanie. — Upiłeś się?

— Nie, tylko gorąco… i duszno tu… jak diabli — trochę już bełkotałem.

No tak, ona pomyślała, że wypiłem tyle, co przy niej, nie wiedziała o poprzednich szklaneczkach.

— To może się przejdziemy? — zaproponowała i bez wahania na to przystałem.

Wzięliśmy z parapetu nasze kurtki i już po chwili byliśmy na zewnątrz.

— O! Dawaj tu Maro, dawaj! — krzyknął w naszym kierunku Mirek, ale ja tylko machnąłem z rezygnacją ręką i pociągnąłem Iwonę za gmach, za którym panowała ciemność, rozjaśniona tylko bladymi refleksami odbitych świateł, migocących w drucianych oczkach siatki w płocie i w liściach okolicznych krzewów bzu. Za budynkiem znajdowało się miejsce na ognisko, a wokół niego ułożone pnie drzew, służące za siedziska, tonące teraz w ciemności. Usiedliśmy na jednym z pni, przytulając się do siebie, ponieważ było już chłodno.

— Jak się czujesz? — spytała Iwona.

Trochę kręciło mi się w głowie i mdliło, ale świeże powietrze już napełniało mi płuca i dodawało sił, otrzeźwiało, rozjaśniało myśli. Gdy po dobrych kilku minutach mój stan się poprawił, dostrzegłem w ciemności błyszczące oczy Iwony i jej lśniące usta. Od razu do nich przylgnąłem. Iwona miała takie delikatne, aksamitne usta, które mocno zasysały moje wargi, a jej języczek buszował wraz z moim, co przeszywało mnie dreszczem emocji i rozkołysało do reszty moje zmysły. Wcisnąłem rękę między jej gorące uda, przylgnąłem dłonią do krocza, ale przez materiał spodni nie wyczuwałem jej dziewczęcych kształtów.

— Co będziemy dzisiaj robić? — zapytała dziewczyna, gdy przerwaliśmy całowanie. — Będziemy jeszcze mogli być ze sobą, kurcze, co?

— Będziemy się kochać — potwierdziłem cichutko, lekko muskając jej wilgotne usta.

— Tak? Ciekawe gdzie? — dopytywała.

Gdzieś za nami, na trawniku, tam, gdzie również nie docierały światła, usłyszeliśmy ciche głosy, potem jakąś szamotaninę, ciche, dziewczęce popiskiwania, a po chwili westchnienia, które z każdą chwilą stawały się coraz intensywniejsze i bardziej emocjonujące. Patrzyliśmy na siebie, wsłuchując się w te podniecające odgłosy czyjejś miłości, uprawianej na trawie.

— Chyba nie myślisz, że tutaj, tak jak oni? — szepnęła Iwona.

— Przecież już robiliśmy to na trawie, zapomniałaś?

— Ale nie tutaj… Na to nie pójdę, na pewno.

— Dobra… U Romka w stodole, na słomie, z pełną kulturą. Może być? — odpowiedziałem, trącając ustami jej usta i czując przedziwną ekscytację, wywołaną przelotnym dotykiem naszych warg.

— Gdzie? W stodole?

— W stodole — potwierdziłem — To może już tam pójdziemy, co? Tak mi się chce twojej blond myszki, że…

Za sobą ponownie usłyszeliśmy przeciągłe, dziewczęce westchnienia i wszystko naraz ucichło. Nasze usta, sprowokowane podniecającymi odgłosami ponownie zwarły się w namiętnych pocałunkach. Iwona przygryzła na moment moją wargę, raz zębami chwyciła koniuszek mojego języka, który zawędrował zbyt daleko i wpadł w jej sidła, i raz dłonią przylgnęła na chwilę, poprzez spodnie, do mojej rozdrażnionej męskości. Zamruczała przy tym znacząco.

— Daj mi dotknąć swojej broszki — wyjęczałem po tej pieszczocie i próbowałem rozpiąć guzik jej spodni.

— Dobra, czekaj, później — broniła się przed moim działaniem. — I mówiłam ci już, kurcze, że dzisiaj to raczej nie poszalejesz. Za to może… Jak będziesz grzeczny, to coś wymyślę innego, bo wiesz, matematyka — tłumaczyła mi zawiłości swoich planów. — A teraz chodźmy jeszcze potańczyć, znowu ładnie grają.

— Matematyka? — jęknąłem, a gdy wstaliśmy, objąłem ją w pół ramionami i przytuliłem się do jej ciała.

— Niestety… Za to mam ochotę na coś wyjątkowego, czego… czego jeszcze nie próbowałam, ale z tobą… Z tobą, to… — próbowała mi coś wyznać.

— Czyli, co ze mną?

— No… Z tobą mogę wszystko — wyznała, nic nie wyjaśniając — więc czuj się wybrańcem, królewiczu z bajki.

— No, to może chodźmy już teraz — nalegałem. — Tęsknię za tą twoją blondyneczką, jak nie wiem co.

— Nie, nie. Później, kurcze. Teraz chcę tańczyć, a ty sobie tęsknij, jak chcesz.

Poszliśmy w stronę sali, ale na schodach zauważyliśmy Mirka z Witkiem. Witek chwiał się przy nim na nogach, gestykulując, a Mirek rozglądał się wokół, jakby kogoś wypatrywał. Gdy tylko nas zauważył wyłaniających się z ciemności, zawołał byśmy podeszli. Pomimo oporu pociągnąłem Iwonę za sobą i zbliżyliśmy się do nich. Chciałem tylko zobaczyć minę Mirka na widok Iwony wracającej ze mną z ciemności, należącej tylko do mnie i tańczącej wciąż jedynie ze mną. Niech wie, że nie ma na co liczyć. Ale od tego momentu mój plan wziął w łeb i wszystko potoczyło się lotem błyskawicy.

Obok nas zjawił się ponownie Romek z Antkiem, a wraz z nimi chłopaki z sąsiedniej wsi, z którymi dawniej grywaliśmy w piłkę. Zaczęły się powitania, wspominki, żarty i śmiech. I ponownie polało się wino… Iwona raz szarpnęła mnie za rękaw chcąc, abyśmy poszli tańczyć, ale nie zwróciłem na to uwagi. Przy kolejnej szklaneczce wina, podanej mi przez Mirka, szepnęła do mnie mówiąc, abym już więcej nie pił, bo jestem pijany. Ponownie nie zareagowałem. Gdy po raz kolejny szarpnęła mnie za rękaw i usłyszałem jej ciche słowa, abyśmy już poszli do stodoły Romka, zareagowałem, ale koledzy mnie powstrzymali.

— Co to Maro, kolegów chcesz zostawić? Czekaj, noc jest długa, dziewczynę za tyłek jeszcze zdążysz potrzymać, a nas możesz już nie spotkać — śmiali się ci z sąsiedniej wsi, widząc nalegania dziewczyny.

— Nie bój się, jak nie dasz rady, to my się dziewczyną zajmiemy — zażartował Mirek, reszta chłopaków zaśmiała się wesoło, a ja wraz z nimi.

Wybrałem kolegów. Iwona stanęła z boku, rozglądając się niecierpliwie. Po kolejnej szklance wina świat wokół mnie zaczął falować, wirować, znikać gdzieś za mgłą. Twarze osób zamazywać się i rozpływać w jakiejś przedziwnej toni. Odgłosy zlewać w jeden głośny, chaotyczny dźwięk. Nie wiedziałem już, czy to ja do kogoś coś mówię czy to do mnie ktoś mówi… W chwilę później wydało mi się, że się unoszę i… poczułem już tylko nagły ból w plecach i głowie.

I wszystko wokół naraz ucichło.

*

Nie wiem, co się stało i ile czasu minęło zanim przeszył mnie nagły atak chłodu i oprzytomniałem. To chyba dzięki temu chłodowi obudziłem się i odzyskałem nikłą świadomość. Wciąż jednak nie wiedziałem, gdzie jestem i co się ze mną dzieje. Stałem przy jakiejś ruchomej przeszkodzie, której kurczowo się trzymałem, aby nie wpaść w otchłań i cały drżałem. Widziałem tylko błyski świateł i słyszałem jednostajny gwar, zmieszany z odgłosami dalekiej muzyki. Co chwilę nagły skurcz żołądka powodował ból w moich wnętrznościach, ale pusty już żołądek nie miał czym wymiotować, więc tylko kurczył się co chwilę, jakby chciał wyrwać się z mych trzewi. Cierpiałem, wciąż mając tylko przebłyski świadomości.

Z czasem, gdy zacząłem odzyskiwać pełniejszą władzę w umyśle zorientowałem się wreszcie, gdzie jestem — przy płocie okalającym nasz dom kultury, kurczowo trzymając się dłońmi falującej pod moim ciężarem siatki. Ostrożnie ją puściłem i wsparłem o nią plecami, kołysząc się w przód i tył. Przed sobą widziałem jedynie blask świateł i przesuwające się cienie. Gdy próbowałem przypomnieć sobie co się stało, zauważyłem, że naprzeciw stanęły dwie postacie. Uniosłem z wysiłkiem głowę, przypatrując się im.

— Co… jest, kur… wa… — wyjęczałem niepewny, zdezorientowany.

— Hej, to ja, Mirek. Żyjesz? — usłyszałem znajomy głos. — I co, jak się czujesz? Nie bawisz się już?

Tak, poznałem, to był Mirek, a obok niego dziewczyna w połowie czarnym i w połowie białym stroju, niby półanioł. Iwona. Stała, wpatrując się we mnie.

— To co, idziesz jeszcze się pobawić? Dasz radę, chłopie? — Głos Mirka dobiegał do mnie jakby z zaświatów, drażnił skurczony umysł.

— Nie dam… rady kur… wa — wybełkotałem. — Coś mnie… ścięło… Może pó… później.

Pomimo mojego stanu dostrzegłem ten istotny szczegół — Mirek obejmował ramieniem Iwonę i oboje wpatrywali się we mnie, jak w widziadło.

— Ale wyjebałeś orła, chłopie — stwierdził Mirek. — Dobrze, że na glebę, nie na schody. Ledwo cię zostawiłem na trochę, żeby z Iwonką zatańczyć, to się zalałeś. Dobra, powiem Romkowi, żeby zaprowadził cię do stodoły. Zamarzniesz tu… Zaraz koniec zabawy — wciąż drażnił mnie ten dziwny, daleki głos. — Chodź. Sama widzisz, chciałem pomóc, ale już po chłopie, nic z niego nie będziesz miała. Zabawimy się za to razem — usłyszałem.

— Hej, Marek, naprawdę taki pijany jesteś, kurcze? — usłyszałem troskliwy głos Iwony.

— Nie… wiem. Może… pó… później dam… radę — wybełkotałem.

— Zostaw go. Chodź. Sama widzisz, że już po nim — Mirek nie odpuszczał.

— Tylko, żeby nie było jak ostatnio, kurcze, bo wiesz — usłyszałem jeszcze głos dziewczyny.

— Spokojnie, Żabo, będzie dobrze — odparł Mirek.

Iwona długo spoglądała na mnie, czekała, może wierzyła jeszcze w to, że oderwę się od tego płotu, chwycę ją w objęcia i pofruniemy razem do stodoły Romka. Ale nie mogłem oderwać się od falującej siatki, ponieważ padł bym zaraz na glebę i już bym się z niej nie podniósł. A tak, opierając się trzymałem jako taki pion. Dopiero, gdy moja Iwona zorientowała się, że nie jestem w stanie nic zdziałać, odwróciła się, podążyła za Mirkiem i oboje zniknęli gdzieś w blasku światła.

*

Obudziłem się wciąż pijany, zmarznięty na kość, z obolałymi wnętrznościami i bólem w całym ciele. W gębie miałem cuchnącą Saharę, ściśnięty żołądek w sobie i mętlik w głowie. Cały dygotałem. Nade mną struktura drewnianych belek, wokół słoma… Rozpoznałem przynajmniej gdzie byłem — w stodole Romka. Z trudem usiadłem na słomie i od razu spostrzegłem swoje ubrudzone, poplamione od wymiocin spodnie i buty.

Byłem sam…

A gdzie Iwona? — zastanawiałem się przez chwilę.

Pożegnanie z nią dobiegło końca, chociaż nic z tej zabawy, z tego pożegnania nie pamiętałem. Jednak z każdą minutą ożywały w mojej głowie kolejne obrazy z wczorajszego wieczoru. Moje oczy, a raczej mój umysł zdawał się widzieć, jak całowałem Iwonę, jak pieściłem jej ozłoconą broszkę… słyszałem jęki rozkoszy… Jęki… Nie, coś nie tak… To nie to, nie ten film… Wszystko mi się w głowie mieszało. Całowałem Iwonę, ale to nie ona przecież jęczała z rozkoszy. Nie było upojnej nocy, nic nie było…

Z czasem zacząłem sobie uświadamiać, że najzwyczajniej to wino musiało mi zaszkodzić, czy też może po prostu dałem się upić, zachłanny na to paskudne wińsko, które miało dodawać odwagi i pewności siebie, pomagać w tańcu i w rozmowie z dziewczynami, które miało podtrzymywać koleżeńskie kontakty, miało bawić, rozweselać, przyciągać dziewczyny…

Więc co się stało, gdzie są te dziewczyny, gdzie jest Iwona? — zastanawiałem się.

Moje myśli zaczynały powoli, ale w miarę normalnie funkcjonować. Mój umysł już pracował, ponieważ kołatały się po nim jakieś obrazy, strzępy zdarzeń, zdania wyrwane z kontekstu, cała lawina dziwnych słów. Widziałem przed sobą na wpół białą postać Iwony, wpatrzoną we mnie, Witka z butelką wina w dłoni, a wokół śmiejących się chłopaków i Mirka, który wciskał mi do ręki kolejną szklankę z winem.

— Pij, pij wino, pij, chłopie, pij… — zachęcał Mirek w tych scenach.

Piję wino, piję do utraty zmysłów… — kołatały we mnie słowa, skądś nagle przypomniane. A potem kolejne, dziwne słowa, napływające gdzieś z przestrzeni, z otchłani, z kosmosu, napełniały moją ciężką głowę.

Czyje to myśli, czyje słowa…? — zastanawiałem się, ogłupiały.

Już po chwili kolejne myśli rozpoczęły w mojej głowie swój chocholi taniec, drażniąc mój umysł pytaniami: dlaczego do cholery piłem to paskudne wino, dałem się na nie namówić Mirkowi i chłopakom? Bo co? Bo oni też pili? A może dlatego, że chciałem mieć odwagę do pocałunków, do wpychania dziewczynom rąk pod bluzkę albo w majtki? Czy może dlatego, że chciałem być inny niż jestem?

Głowa mi pękała, a dziwne myśli wciąż nie dawały spokoju.

*

Był czas „sumy” w kościele, więc droga do domu, wyboista, trudna, bo wybrukowana jeszcze za Niemca kamieniami, kocimi łbami, była na całe szczęście pusta. Chyba nikt mnie nie widział, gdy słaby, obolały, spragniony i z kołatającymi wciąż w głowie myślami jechałem rowerem do domu, ledwo mieszcząc się na wąskiej, wydeptanej ścieżce. Gdy wpadłem do kuchni napiłem się wody wprost z kranu — i to był błąd. Ścisnęło mi żołądek i zwymiotowałem. Minęło trochę czasu nim doszedłem do siebie, znalazłem kartkę i długopis, i pognałem na siano. Póki jeszcze pamiętałem, póki miałem to w głowie…

Piję wino, piję do utraty zmysłów… Pijcie…

— pisałem…

W pewnym momencie długopis zawisł nagle nad kartką… Pustka…. Moje myśli nagle opustoszały, uspokoiło się w nich, słowa przystały napływać gdzieś z przestrzeni, z kosmosu. Czy może z zakamarków mojej duszy? Czułem już tylko zwykły, rozsadzający skronie ból.

Musiałem usnąć, bo obudziło mnie natrętne gdakanie kury. Patrzyła na mnie, przekrzywiając głowę i gderała, jak najęta.

— Poszła ty, bydlaku! — przegoniłem ją machnięciem ręki. Z jeszcze większym krzykiem sfrunęła na klepisko, nadal drąc dziób, jak najęta.

Spojrzałem na kartkę, trzymaną w dłoni. Oto moje ostatnie myśli — przypomniało mi się — skarga mojego zniewolonego umysłu.

Przeczytałem zapisane w pośpiechu słowa. Nie, to się nie klei, to takie bez sensu, jakieś wariactwo — skrytykowałem swoje zapiski i nagle uświadomiłem sobie, że przez Mirka, przez kolegów, przez wypite wino, coś tej nocy straciłem — upojną noc z dziewczyną. I Iwonę, dziewczynę, która uniosła mnie do bajkowego świata seksu. Świadomość tego trochę zabolała.

Upiłem się, ale przecież nie po raz pierwszy. Zdarzało się już, że wracałem podpity z zabawy, kładłem się na sianie albo w sadzie pod gruszą i spałem. Po raz pierwszy jednak upiłem się tak, że odleciałem… I po raz pierwszy przy tym coś straciłem, a może kogoś — kto by to nie był. Każda strata boli, a każda następna może być większa i zaboleć mocniej — uświadamiałem sobie. Strata Iwony, dziewczyny, która była moją pierwszą, również bolała. Zrobiło mi się wstyd przed samym sobą, ale i przed nią, przed dziewczyną, która uwierzyła, że jestem królewiczem z innej bajki.

Nigdy więcej… — przyrzekałem więc sobie. — Nigdy więcej alkoholu… no, najwyżej symbolicznie.

Gdy ponownie się obudziłem, czułem się jak wypluty, wyżymany przez wyżymaczkę i wyrzucony nagle z łodzi za burtę. Tonąłem i musiałem walczyć o przetrwanie, o utrzymanie się na wodzie i o to, aby ponownie dostać się na łódź, by móc popłynąć dalej lub wrócić do portu.

*

Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.
E-book
za 15.75
drukowana A5
za 56.43