E-book
7.88
drukowana A5
39.19
Coś mi tu Śmierci

Bezpłatny fragment - Coś mi tu Śmierci

Czyli dzień, w którym postanowiłem umrzeć i noc, która nastała potem


Objętość:
191 str.
ISBN:
978-83-8221-880-0
E-book
za 7.88
drukowana A5
za 39.19

Taka to sobie książka…

.

O czym jest ta książka?

Chciałbym, aby w tej książce każdy znalazł historię dla siebie… lub o sobie. Ta książka jest jak życie. Raz to zabawna komedia, innym razem ciężki dramat. Zdarza się, że to także bolesna, romantyczna historia lub dołujący wiersz. Ale są też wątki dla optymistów z happy endem, lekkie krótsze historie i dłuższe także. Przecież nikt nie płacze całe życie i nikt całe życie się nie śmieje. Chwile są różne, tak jak wątki w tej książce. Razem z Tymonem Dantejem wejdziesz to świata moich scenariuszy filmowych, skeczów, spotów reklamowych, wierszy, opowiadań, tekstów piosenek, żartów — wszystko połączone w jedne STORY! Chciałbym, żeby to było cool story, a nie literacka „kula u nogi”. Oto „Coś mi tu Śmierci”, czyli fabularna jazda bez trzymanki jakiej chyba jeszcze nie było.


Zapraszam do czytania, pozdrawiam i życzę powodzenia, zarówno podczas lektury, jak i w życiu.


Za przeproszeniem autor,
Rafał Wałęka

Rozdział 1. Serdeczny palec w kierunku życia

Dziś umrę. Tak postanowiłem.

Powyższy tekst widniał na komputerze Tymona. Upartego 70-latka, który w dniu swoich urodzin zdecydował się odejść z tego świata. Zanim to zrobi, chciałby napisać list pożegnalny.

Uważał, że musi być wyjątkowy, skoro całe życie pisał i dumnie mógł nazwać się pisarzem. Książki, scenariusze, wiersze lub też cokolwiek na czym dało się zarobić. Pisał dla pieniędzy i w głębi ducha żałował, że nie zdążył stworzyć wybitnego dzieła. Sukcesywnie karmił swoje konto bankowe, ale ego nigdy nie najadło się do syta.

Może teraz coś napisze? Na ostatniej prostej! Nie, w jego pisarskim umyśle brakowało już paliwa. A bez tego to i Ferrari nie pojedzie. Tak też mówił żonie, gdy pytała go dlaczego nie potańczy bez alkoholu… Kiedy to było? Nie pamiętał.

Tymom wpatrywał się w zdanie na komputerze. Dziś umrę. Tak postanowiłem.

Zastanawiał się jak umrzeć. To nie USA, nie miał więc pistoletu by strzelić sobie w łeb, a przecież te rozwiązanie miało dużo zalet. Proste, huczne i jak start do biegu, czyli symboliczne wyruszenie do innego świata. Poza tym sąsiedzi usłyszą strzał i go znajdą, nie będzie tu stare żarcie w lodówce, której ktoś odłączył prąd.

— Zaraz, przecież za chwilę mają być goście. Napisałem do nich, bo rozmowy niezbyt nam szły przez te ostatnie lata. Pogadamy, poświętujemy, może mnie przeproszą za to i owo. A później sobie pójdą i się zabiję. Połknę trochę tabletek, popiję dobrym Whisky i zasnę. Odejdę na swoich warunkach.

Tymon Dantej zamknął laptop nie mając teraz weny na list pożegnalny. Poczłapał więc powoli do salonu, w którym miała odbyć się jego impreza urodzinowa.

8 marca, dziś Tymon kończy 70 lat. Ostatnie urodziny, ostatnie rozmowy z rodziną. Okazja by wszystko naprawić? Jednak 10 krzeseł przy suto zastawionym stole pozostawało puste. Nikt nie przyszedł o 19. Ani jednego gościa nie było też o 20, gdy Tymon otworzył pierwszą butelkę wódki. Sam musiał opróżnić ją do połowy i działał tak nad nią do 21.00. A potem wciąż był sam.

Ponoć po 22 nie powinno się obżerać, ale przecież i tak Tymon miał dziś umrzeć, więc co mu szkodzi objadać się tym co dostarczono w zamówionym cateringu. Ale nic mu nie smakowało, dlatego, gdy o 23.00 wciąż był sam, całe jedzenie wylądowało na podłodze.

Wkurzony Tymon Dantej sięgnął po telefon z nadzieją na jakieś wyjaśnienie. Nikt nie zadzwonił, nikt nie napisał, żaden z zaproszonych gości się dziś nie pojawił. Sam jak palec. Charakter Tymona nakazywał, aby był to ten serdeczny, wystawiony w kierunku tych, którzy go wystawili.

— Nie chcecie? To ja wam dam. Miał być list pożegnalny, miało być przepraszam, ale nie. Dowalę wam wszystkim dziady, wyrzuty sumienia będą was podgryzały całe życie. Ja swoje dziś zakończę i was będę miał głęboko w odbycieniebycie.

Jak Tymon postanowił tak zrobił. Zasiadł do komputera i po zdaniach „Dziś umrę. Tak postanowiłem.”, zaczął po kolei wymieniać członków rodziny i spisywać do nich żale. Pisał jak najęty do północy. W tekście pojawiło mnóstwo zarzutów, ale wiedział co kogo zaboli. Jego list pożegnalny miał być wirusem, który zainfekuje sumienia bliskich, gdy on będzie już martwy. Będą myśleć, że może by go powstrzymali, gdyby jednak przyszli.

Tymon miał zamiar dotrzymać swojego postanowienia. Już chciał zacząć wysyłać tenże mail na adresy członków rodziny, aby swoje ostatnie dzieło pisarskie w życiu dotknęło ich w samo serce niczym nóż, ale… nagle kartki z notatkami leżące w nieładzie na biurku zwiał mocny wiatr.

Okno zastukało złowieszczo jakby za moment miała zagościć tu burza. Dantej podbiegł, aby zamknąć okno i wrócić do swoich wyrzutów rodzinnych, czyli otwartej rany, która przez dzisiejsze urodziny zapiekła go tak jak nigdy wcześniej. Ten zacietrzewiony, egocentryczny staruszek krwawił w duszy i nie chciał się do tego przyznać.

Gdy był już przy stukającej okiennicy, usłyszał szept, który dobiegał z podwórka. Powoli się wychylił, niemal ze strachem. Odetchnął, gdy nic nie zobaczył. Ale trwało to tylko 3 sekundy, bo pojawił się wielki, czarny cień przypominający kształtem dłoń i chwycił go za twarz by pociągnąć w dół. Tymon nie walczył. Poczuł, że spada, ale leciał stanowczo zbyt długo jak na 6 piętro…

Rozdział 2. Czerwona róża

Tymon nie czuł upadku. Nie było roztrzaskanych kości. Nie leżał we krwi na chodniku. Nie umarł, chyba.

Czuł się jakby zawieszony w przestrzeni, mimo, że stał twardo na jakimś podłożu. Pomieszczenie, w którym znalazł się Dantej wydawało się być nieograniczone. Krzyknął, przeklął, ale odpowiedziała mu cisza. Wiedział, że coś mu tu śmierdzi. A nawet śmierci, zważywszy na to, że przed chwilą podjął próbę samobójczą.

Po dłuższej chwili zobaczył jakąś kobietę. Siedziała przy biurku

i miała na głowie słuchawki z mikrofonem. Mimo nawoływań nie widziała Tymona. Natomiast on stał się widzem, który obserwował wszystko niczym duch. Jakby czytał scenariusz, oglądał film, a jednocześnie skądś wiedział co się za chwilę stanie i musiał tu grać jakąś rolę.

„Czerwona róża”

Scena 1. Mieszkanie Ewy. Domowe call center.

(Ewa siedzi na krześle przy biurku. Na głowie ma słuchawki z mikrofonem. Na scenę wchodzi mężczyzna, który staje do Ewy plecami i wyciąga telefon. Ewa odbiera połączenie przez słuchawki)


Ewa:

Life helpdesk, dział obsługi klienta. W czym mogę pomóc?


Mężczyzna z telefonem:

To już drugi raz jak życie odmawia mi posłuszeństwa. Proszę przełączyć mnie do kierownika.


Ewa:

Przełączam Pana do kierownika.


(Mężczyzna schodzi ze sceny. Jego miejsce zajmuje kobieta)


Ewa:

Life helpdesk, dział obsługi klienta. W czym mogę pomóc?


Kobieta z telefonem:

Dzień dobry. Kilka dni temu zgłaszałam swoją płeć do reklamacji, mogę zapytać jak ma się ta sprawa?


Ewa:

Przełączam do działu reklamacji.


(Kobieta schodzi ze sceny. W jej miejsce pojawia się mężczyzna z telefonem)


Ewa:

Life helpdesk, dział obsługi klienta. W czym mogę pomóc?


Kolejny mężczyzna z telefonem:

15 dni temu zgłosiłem chęć zwrotu.


Ewa:

Szanowny panie, czas na zwrot to 14 dni. Co Pan zamawiał?


Kolejny mężczyzna z telefonem:

Zamawiałem sobie samobójstwo.


Ewa:

Towar wykorzystany niestety nie podlega zwrotowi, poza tym, minęło 15 dni od zamówienia. Nie możemy pomóc.


Kolejny mężczyzna z telefonem:

Więc ja zawsze będę już martwy?


Ewa:

Obecnie nie posiadamy w ofercie usługi, która przywróciłaby Panu życie. Natomiast mogę polecić nasze czasopismo, które umili Panu czas pozostały do sądu ostatecznego.


(Kolejny mężczyzna schodzi ze sceny. Na scenę wchodzi Mąż Ewy).


Ewa:

Life helpdesk, dział obsługi klienta. W czym mogę pomóc?


Mąż Ewy:

10 lat temu zamawiałem u Was miłość.


Ewa:

Rozumiem, czy chce Pan rozszerzyć pakiet o potomstwo?


Mąż Ewy:

Nie, przekazana przez Was miłość jest uszkodzona.


Ewa:

Piotr? To Ty?


Piotr, mąż Ewy:

Tak. Nie udźwignę tego dłużej.


(Scena ciemnieje)


Scena 2. Scena stylizowana na dom Ewy.

(Scena jaśnieje i widzimy Ewę siedzącą na wózku inwalidzkim. Ma na głowie słuchawki z mikrofonem. Zasnęła podczas pracy w domowym call center. Powoli budzi się ciężko dysząc — rozgląda się. Tymon Dantej wciąż jest widzem, który nie może ingerować w to co widzi. Nie chciałby pocieszać kobiety, wolałby zapytać jej czy go poznaje).


Narrator:

Gdyby życie było jak towar zamówiony przez Internet, Ewa z pewnością skorzystałaby z prawa do zwrotu. Czasem miała wrażenie, ze nastąpiła pomyłka w dostawie i otrzymała życie, którego nie chciała. Nawet, jeśli ona była w tym życiu wszystkim dla kogoś, to czuła, że dla niej…. Jest już po wszystkim.


(Pojawia się mąż Ewy i całuje ją w czoło. Mąż podaje jej kawę. Podwozi ją do stołu i w milczeniu jedzą posiłek, a narrator czyta tekst)


Narrator:

Piotr i Ewa byli małżeństwem od 10 lat. Choć jej zdawało się, że był przy niej od zawsze. Jakby ktoś wymazał jej życie „przed Piotrem”. Nie potrafiła sobie przypomnieć czasów bez niego.

Po co wzięli ślub? Wierzyła, że kiedyś się po prostu zakochali. Chciała, aby tak było, choć tu miłość zdała się być baterią, która była na wyczerpaniu od wielu lat. Rozwód nie wchodził w grę, a Ewa zdawała sobie sprawę, że Piotr zawsze już przy niej będzie. Przysięgał to niegdyś, a należał do tych ludzi, dla których była to świętość. Podobnie jak małżeństwo. Piotr i Ewa byli jak dwie całkiem różne planety, które jednak wybrały kiedyś wspólną galaktykę i musiały w niej żyć zgodnie z prawami fizyki, ale bez chemii. Ewa nie rozumiała czasem własnych myśli.


Ewa (do widza):

Te moje wieczne pretensje do Piotra. Opiekuńczy, zawsze uprzejmy, zawsze wierny mąż na każde skinienie. Więcej wad nie pamiętam, ale za wszystkie bardzo żałuję. A gdybym kazała mu skoczyć z okna? Po śmierci dałby mi w końcu święty spokój? Dlaczego wciąż przy mnie jest? Dlaczego ktoś chciałby wciąż wsiadać na rower, który już nigdy nie pojedzie?


Narrator:

Ewa czuła się popsuta, gorsza, a to paradoksalnie czyniło Piotra lepszym… innym, ale Ewa zakochała się w tym gorszym Piotrze. Mniej doskonałym, który dla niej odszedł w zapomnienie. Nie dlatego, że tak nakazywała mu miłość, lecz dlatego, bo tak kierowało nim sumienie. Piotr był Ewy tak dobry, tak opiekuńczy, że czasami miała dość — chciała wstać i wyjść. Ale nie mogła. Gdyby ją zdradził, uderzył, był dla niej zły… Dostałaby pretekst by odejść. Bez tego wciąż trwała w irracjonalnym małżeństwie z Panem doskonałym. Ewa zdała sobie sprawę, że to ona musi być to złą. Może to kiedyś złamie Piotra i w końcu odejdzie?


(Mąż podaje Ewie obiad i całuje ją czule w czoło. Uśmiecha się do niej, a Ewa jest myślami gdzieś indziej)


Ewa (mówi do siebie):

Cholerna egoistko. To by go zniszczyło. Nie odrzucaj tego co tak długo budowałaś. Budowaliście. Kochający, szanujący i wierny mąż. Masz to wszystko, ale czy tego pragniesz? Mentalna masochistko. Nie pomagaj życiu się krzywdzić. Zabrali Ci nogi, ale czy zabrali też prawo do decydowania o sobie?


(Ewa wyjeżdża na wózku pod okno i patrzy w dal. Ściemnienie)

SCENA 3. ADAM

(Adam budzi się zmęczony na biurku z komputerem. Odgrzebuje się ze śmieci i próbuje ogarnąć rzeczywistość. Nagle patrzy na zegarek i dostaje przyśpieszenia. Wybiega ze sceny)

SCENA 4. ADAM

(Adam stoi w autobusie z innymi statystami. Bawi się smartfonem)


Narrator:

Oto Adam. Informatyk, mol książkowy, fan gier komputerowych i próbujący odnaleźć spełnienie człowiek. Ale jak może być spełniony skoro sam do końca nie wie jakie ma marzenia? Zawiesił się wiele lat temu i został zainfekowany korporacyjnym wirusem. Był mrówką, która haruje dla dobra „królowej” i mrowiska. Samotny pośród ludzi bezlitośnie maltretuje swoje oczy, palce, klawiaturę i mózg, aby jego konto comiesięcznie zasilała odpowiednia liczba zer z tuż za wyższą od nich liczbą. Życiowa matematyka kazała wciąż liczyć na to, że przytrafi mu się coś lepszego, ciekawszego. Chciał też pisać, bo był w tym lepszy niż w mówieniu.


Adam (do widza):

— „Regionalne”, „Po trzydziestce”, „Randki”. Czego ty szukasz? Czaty wyszły z mody lata temu. Zainstaluj Tindera, przerzucaj kobiety na podstawie pierwszego wrażenia jak naleśniki na patelni. Nie smaruj dżemem, jeśli nie będziesz jej jadł, to proste. Ale nie, Ty wolisz czaty — eksperymentujesz na ludziach, szukasz tematu do książki czy scenariusza? 30 lat na karku, więc wypadałoby w końcu odpowiedzieć życiu, gdy pytało czego od niego chcesz. Biegasz po czatach bawiąc się w psychologa, wcielasz się w różne postacie. Ale po co? Jaki dziś będzie Twój nick? Może Przystojny Atrakcyjny Tomasz? W skrócie PAT… PAT, jak remis w szachach. Tak, to stan twojego życia. Nie znudziło Cię już wieczne bycie pionkiem?


Narrator:

W młodości Adam był bardziej towarzyski. Znajomi mieli go za idealnego kandydata na psychologa lub kogoś w ten deseń. Na przekór temu wybrał studia informatyczne. I to by było na tyle. Skończył studia, zdobył pracę, znajomości zanikały, a on stawał się coraz większym odludkiem, który pogrążał się w wirtualnym świecie. Czas i okoliczności wyrzeźbiły go na kogoś innego niż chciał. Zamknął się po to, aby ktoś kiedyś zechciał go otworzyć.

(Autobus dojeżdża do pracy, Adam wysiada. Ściemnienie)


SCENA 5.


Ewa:

(Ewa siedzi przy komputerze)

Czat, tutaj ja rządzę swoim losem. Jestem kim zechcę. Bez kontroli Piotra. Bez tych kółek, do których jestem przyspawana. Tak, moje małżeństwo to ten wózek. Jedno koło to Piotr, drugie to ja i siedzę tak, bo wstać nie mogę.

(Na scenie pojawia się Adam, siada do Ewy plecami — z komputerem)


Adam:

„DoktorAdam35” to mój pseudonim. Od pewnego czasu zawsze ten sam. Wcześniej było „Władam”, ale tu chyba oszukiwałem sam siebie. Miałem dość zgłoszeń zboków, bo wkradała się tam literka K. Tak, nick „Wkładam” wydawał się ludziom interesujący, ale nie tego szukam. Poza tym, czy ja serio tak władałem swoim życiem? Doktor brzmi lepiej — jak wezwanie pacjentek.


Narrator:

Po 30 minutach błądzenia po czatach Adam nie umiał wciągnąć się w żadną dłuższą rozmowę. To zmieniło się, gdy zgłosiła się „Ewa70”. Podjął zaproszenie, wyzwanie. Nie wiedział jeszcze jak kliknięcie w „Zaakceptuj zaproszenie” zmieni jego życie.


Ewa:

Witam. Nic oryginalnego. Po prostu witam.


Adam:

A może lepiej Dzień dobry. To trochę optymizmu.


Ewa:

Należysz to klanu optymistów?


Adam:

Chciałbym, ale nie dostałem od nich zaproszenia. Natomiast od Ciebie zaproszenie dostałem. Skoro przyjąłem to jest tu we mnie pewien optymizm pozwalający myśleć, że ta rozmowa nie będzie stratą czasu.


Ewa:

Nie mam ochoty na filozofię.


Narrator:

Użytkownik Ewa70 zamknął okno priva.


(Ewa zamyka laptopa, jeździ chwilę po scenie, po czym wraca do czatu i laptopa)


Adam:

Wróciłaś.


Ewa:

Czekałeś? Zacznijmy raz jeszcze.


Adam:

Nie masz ochoty na filozofie, a na co masz ochotę?


Ewa:

Odwykłam od tego pytania. Chciałam dziś wyjść, pobiegać. Ale tak cholernie leje, jakby los nade mną płakał.


Adam:

Poetycko. A pisałaś, że nie masz weny na filozofię..


Ewa:

A ty należysz do tych, co zawsze słuchają rozkazów innych?


Adam:

Czasem tak jest łatwiej. A ty kogo słuchasz?


Ewa:

Dziś klasyka, Hans Zimmer.


Adam:

Mnie jego muzyka jakoś nie uspokaja, raczej nastraja mnie bojowo.


Ewa:

Ja mam dość tego ciągłego wojowania z samą sobą.


Adam:

Ewa70 kontra świat? Jaki wynik na tablicy?


Ewa:

Przegrywam sromotnie, na własne życzenie.


Adam:

A dlaczego wcześniej się rozłączyłaś? Jakoś Cię uraziłem?


Ewa:

Aleś ty dociekliwy…


Adam:

Ciekawy ciekawej osoby.


Ewa:

Nie jestem ciekawa.


Adam:

Większość kobiet taki tekst, pełen romantyzmu, bardzo cieszy. Zachęca do dalszej rozmowy. U ciebie jest inaczej, rozłączyłaś się. Postąpiłaś oryginalnie, a to jest ciekawe.


Ewa:

Nie jestem jak reszta kobiet. Ale wygrałeś, uśmiecham się.


Adam:

Miło jest wywoływać uśmiech na czyjejś twarzy.


Ewa:

Udało ci się. Często bywasz na czacie?

Adam:
Zdarza mi się. Pracuję przy komputerze. Lubię też rozmawiać. To znaczy pisać.


Ewa:

Dlaczego czat? Lubisz anonimowość? Kontrolę?


Adam:

Po prostu uważam, że ładniej piszę niż mówię.


Ewa:

Każdy ma jakieś wady, to czyni z nas ludzi.


Adam:

„Zalety łatwo pokochać, ale prawdziwa miłość to też kochanie wad”. Mądry cytat czy usprawiedliwianie się z wad?


Ewa:

Być może oba. Masz chyba jakieś tendencje romantyczne. Gdzie pracujesz?


Adam:

Jestem informatykiem. Mrówka jakich wiele. Chwała mrowisku.


Ewa:

Nieźle, dotąd nie znałam informatyka-romantyka.


Adam:

A chcesz poznać? Sam się dziwię własnej śmiałości.


Ewa:

Zobaczymy. Może to pozytywny wpływ rozmówcy?


Adam:

Zastanawiam się, co zrobić by rozmowa trwała jak najdłużej.


Ewa:

Aż nas administrator wygna, może tak?


Adam:

Trochę jak z raju, prawda?


Ewa:

Aż tak ci tu dobrze? Szukasz owocu zakazanego?


Adam:

W sumie Ewę już znalazłem.


Ewa:

A czy mam przyjemność z Adamem?


Adam:

Głęboko w to wierzę.


(Adam i Ewa uśmiechają się. Na scenę wchodzi Piotr z kwiatami i całuje Ewę w czoło. Ewa przestraszona zamyka laptopa. Następuje ściemnienie)


Scena 6. Mieszkanie Ewy.

(Ewa chce nakryć do stołu, ale pojawia się Piotr i ją w tym wyręcza. Piotr przynosi też garnek z jedzeniem i nakłada Ewie po czym zasiada naprzeciwko)


Piotr:

Nie lubię, gdy gotujesz.


Ewa:

Nie smakuje ci?


Piotr:

Danie jest pyszne, tylko… To cię męczy. Mogłem ci pomóc.


Narrator:

Zastanawiacie się czy uprzejmość Piotra może drażnić? Ewa na pewno zamieniłaby się, więc z wami miejscami, bo ona jest tego pewna. Boli ją ta świadomość, zawstydza, że ma o to pretensje. To jakby mieć żal do Papieża Polaka, że był aż tak dobry. Ewa zdążyła pogodzić się z własnym kalectwem, poradziła sobie z tym, więc dlaczego miałaby nie dać rady ze zwykłym obiadem? Chciała to powiedzieć, ale jak zwykle ugryzła się w język. Na czacie nie musiała, a tu? Ileż to już razy powstrzymywała się przed krzyczeniem mężowi w twarz. Nie miała ochoty na kłótnię.


Ewa:

Czy małżeństwo bez kłótni nie jest czymś sztucznym? Nieprawdziwym, a przez to może i nietrwałym? Żeby była tęcza najpierw musi być deszcz. Czy gdybym nie była przykuta do wózka to Piotr by odszedł? To miłość czy litość? To już od wielu lat nie jest przebywanie ze mną, to jest opieka nad chorą. Sztuczne uśmiechy przy znajomych i rodzinie. Po co nam te maski? Jemu jest to na rękę? Na czacie po prostu zamknęłabym okno, poszła do innego pokoju. Tu nie mogę, jestem przykuta do wózka, do Piotra, do tego domu, do małżeństwa, którego przecież chyba kiedyś chciałam. A chciałam czy po prostu dałam się namówić?


Narrator:

Ewa nie mogła doczekać się kolejnej rozmowy z „DoktoremAdamem35”. Od kiedy zaczęli pisać ze sobą na czacie, w obojgu zaczęło coś odżywać. Tak jakby kiedyś ktoś wygnał ich z rajskiego ogrodu, rozłączył, a teraz pozwolił wrócić, aby w tymże ogrodzie znów coś rosło. Każda kolejna rozmowa na czacie była ich przepustką to innego świata. Nie musieli mówić sobie wszystkiego, wystarczyło tyle ile wymagała odpowiedzi na zadane pytanie. Adam, tajemniczy mężczyzna na czacie, budził w Ewie zaciekawienie, później pociąg i zrozumiała, że chętnie sięga po ten owoc zakazany. Ich rozmowy najpierw były ucieczką od rzeczywistości, a potem stały się tych ich szczęśliwą rzeczywistością. Dla Ewy czat zmienił się z hobby w uzależnienie. W tych wirtualnych spacerach między słowami nie potrzebowała nóg, Adam dodawał jej skrzydeł.


SCENA 7.

(Adam w autobusie, ze smartfonem. Ewa na wózku plecami do Adama. Oddziela ich ściana)


Narrator:

Adam czuł się odmieniony. Stawał się bardziej otwarty i żywszy. To wprawiło w zdziwienie wielu ludzi w firmie. Większość zobaczyła go po raz pierwszy. Okazało się, że nie musi być hermetyczny i zamknięty jak stara konserwa. A może bardziej poetycko, czyli jak puszka pragnień zamknięta na klucz rutyny. Tak to ujął opowiadając swoje ostatnie dni Ewie. Odmiana. Tego potrzebował. To mu dała. Pisali coraz bardziej osobiście. Na przeróżne tematy. Od tych najpoważniejszych do tych najbardziej błahych. Ewie rozmawiało się z nim zupełnie inaczej niż z mężem. Jeśli miała jakieś pretensje do Adama, o jakieś zdanie lub się z nim nie zgadzała, to po prostu to pisała. Nie dusiła nic i to sprawiało, że przy Adamie mogła oddychać.


Adam:

Czytałaś „TO” Stephena Kinga? Ja się waham. Siostra dała mi tę książkę w prezencie.


Ewa:

No to nie wypada nie przeczytać. Nie ma się czego bać.


Adam:

Przecież to horror i to od Kinga, króla gatunku.


Ewa:

Ja traktowałam tę powieść jako motywację do poznania tego czego się boimy.


Adam:

I czego się dowiedziałaś?


Ewa:

Że to nie morderczego klauna trzeba się w życiu obawiać.


Adam:

A samotność? Jej się nie boisz?


Ewa:

Nigdy nie pytaliśmy siebie czy kogoś mamy.


Adam:

A czy to ważne? Skoro nas do siebie ciągnie mocniej niż do kogoś innego, trochę jak prawa fizyki. A prawom się nie zaprzecza, po prostu są i chyba trzeba się do nich stosować.


Ewa:

Ach tak, a Ty zawsze jesteś taki prawy i grzeczny?


Adam:

Kiedyś słyszałem, że słowo „grzeczny” wypowiedziane po pijaku „grzeszny”.


(Ewa zamyka laptopa, podjeżdża do stolika i sięga po butelkę. Nalewa sobie dwa drinki po czym wraca do czatowania)


Ewa:

Tak, a czatowanie po pijaku to jak czarowanie? Nie wiem czy to do mnie przemawia.


Narrator:

Ewa uświadomiła sobie, że to ona jest problemem Piotra. Przywiązała go do siebie łańcuchem litości i poczuciem winy. Czuła się niepełnosprawna uczuciowo i naprawdę bała się samotności.

A mąż? Gdyby Piotr był złym człowiekiem, gdyby nie był taki dobry. Gdyby zdradził, gdyby był złym człowiekiem. Łatwiej byłoby ten „łańcuch litości” zerwać. Piotr jednak był idealny, zbyt idealny… Zbyt opiekuńczy, zbyt wrażliwy. Po prostu „zbyt”. Ewa miała go w swoim życiu za dużo. Chciała kogoś pokochać za wady. Zrozumiała, że to ona musi być tą złą, to ona musi zdradzić, aby zakończyć swoją agonię. Postanowiła umówić się z Adamem na żywo.

(ściemnienie)


SCENA 8. „Łańcuch”

(Rozjaśnienie. Ewa stroi się z trudnością, ale i radością)


Narrator:

Ewa patrząc w lustro widziała jedną wielką wadę. Wózek. Jedna z niewielu tajemnic, jakie ma przed Adamem. Ale ten sekret wyjawi mu już na żywo. Nigdy o to nie pytał, a też nie wiedziała co by mu odpowiedziała. Może by skłamała z obawy, że piękny sen zwany Adamem po prostu zniknie? A może w tym wirtualnym świecie była zdrowa nie tylko fizycznie, ale i psychicznie? Dość pytań, czas działać, czas żyć.


Ewa (w głowie):

W mojej fantazji jest Adam, nie ma wózka i kalectwa. Pływamy nadzy w jednym z mazurskich jezior, spacerujemy po plaży przy zachodzie słońca, biegamy po łące. Teraz wszystko będzie inaczej. A może niepotrzebnie chcę się z nim spotkać? Po co psuć tę bajkę? Za późno na żale. Spotkanie. Randka? Trzeba zmierzyć się z prawdą, ale czy te uczucie jest prawdziwe? Może tylko wirtualne?

SCENA 9. PLENER. PARK

Narrator:

Adam i Ewa mieli spotkać się w parku. Widzieli to w jakimś filmie i liczyli na happy end, bo może lepiej happy begining. Ewa trzymała w dłoni czerwoną różę. To był ich uzgodniony znak rozpoznawczy.


(Ławka w parku, dookoła przechadzają się ludzie. Ewa siedzi pośród nich niezauważona. Czerwona róża czeka w jej dłoni)


Narrator:

Ewa spoglądała zniecierpliwiona na zegarek, a Adama jak nie było tak nie ma. Czekała uparcie dwie godziny, rozglądała się wszędzie pełna nadziei. Przeszukiwała wzrokiem dłonie przechadzających się ludzi. Liczyła, że znajdzie tę upragnioną czerwoną różę aż zdała sobie sprawę, że choć wózek nie jest przeszkodą dla niej to z pewnością jest przeszkodą dla kogoś innego…


Ewa:

Adam, przeklęty Adam. Pewnie widział mnie z daleka. Ubezpieczył się i spóźnił się umyślnie. Drań, nie miał odwagi podejść. Gdy zobaczył wózek inwalidzki, różę… Stchórzył. Jak mogłam być tak głupia? Wydawał się inny, lepszy niż reszta. Wyjątkowy. Nie widział mnie, widział tylko wózek. Najadłam się nadziei i odbiło mi się czkawką rozczarowania. Jestem żałosna, szukam miłości? Mam ją w domu. Jest miłość i miłość. Ja przez ostatnie dni żyłam w świecie fantazji. W krainie gdzie nawet nie biegam, ja tam latam.

Z Adamem. Myślałam, że… Nie, w ogóle nie myślałam. Ja marzyłam. Bo przecież marzenia się spełniają, ale my niekoniecznie…


(Ewa łamie różę, rzuca ją na ziemię i zjeżdża ze sceny. Ściemnienie. Całkowita ciemność)

SCENA 10. DOM EWY

Narrator:

Powrót do domu to pokuta Ewy za chęć zdradzenia męża. Dała się skusić ucieczką. Wykorzystała pretekst, by być tą złą, byleby poczuć znów tę kontrolę nad swoim życiem. Adam i Ewa? Nie wyszło w Raju, nie wyjdzie i teraz. Ewa sięgała po owoc zakazany i spotkała ją kara. Kocha Piotra, ale inaczej niż kiedyś. Więcej szacunku, mniej uczucia. Jej Piotr był niemal święty. Ona, jak się okazało, nie. Wiedziała, że teraz musi, chce być lepszą żoną i osobą. Taką na jaką jej mąż zasługuje. Adam nigdy już nie do niej nie odezwał. Ewa znienawidziła czerwone róże i parki, a teraz walczyła, aby nie znienawidzić samej siebie. Sama czuła się jak czerwona róża. Mężowi nie przeszkadzały te jej ciernie, a nawet złamana łodyga trzymała go przy niej jeszcze mocniej. Ewa w końcu postanowiła to docenić.

(ściemnienie)


SCENA 11. Kilka dni wcześniej…

Narrator:

Cofnijmy się o kilka dni i spójrzmy na to co zaszło oczami Adama.


(Rozjaśnienie. Oboje znów przed komputerem. Adam i Ewa)


Adam:

„Ewa70” to wiek czy waga?


Ewa:

Bardzo śmieszne. A jeśli oba? Może ciężko mnie znieść?


Adam:

Nie sądzę.


Ewa:

Idealizujesz mnie.


Adam:

Rocznik?


Ewa:

Możliwie. To przeszkoda?


Adam:

Życie to jest bieg z przeszkodami. Ale dzięki Tobie chce mi się biec.


Ewa:

A co byś w swoim życiu poprawił?


Adam:

Humor, nastrój, samopoczucie.


Ewa:

Mówię poważnie. Nigdy nie podjąłeś decyzji, której byś żałował?


Adam:

Właśnie to jest problem, wiecznie kalkuluję. Wiem, że porażki kształtują tak samo jak sukcesy, ale ja po prostu zawsze bałem się ryzyka. Nauczyłem się go unikać. Stąd ten czat.


Ewa:

Myślę, że oboje możemy sobie pomóc.


Adam:

Spotkanie jest aktualne?


Ewa:

Myślałam o tym. Nie możemy się już wycofać, nie chcę. Trochę optymizmu. Jak się poznamy? Może klasyka i czerwona róża w dłoni?


Adam:

W sumie bez siebie możemy uschnąć jak róża bez wody. Metafora, więc pasuje.


Ewa:

Róże mają ciernie, a ja też je mam. Bywam ostra. Nie mogę ci się nie spodobać. Nie rosnę dziko jak polny kwiat. Tkwię w doniczce, w domu, jestem uwięziona, mówiłam Ci.


Adam:

Wiem, masz męża, ale dawno brałaś pod uwagę rozwód. Wasze uczucie gaśnie, a nasze płonie coraz mocniej.


(długa chwila milczenia z obu stron)

Ewa:

Nie żałujmy tego.


Scena 12. PARK. PLENER.

Narrator:

Nadszedł dzień spotkania w Parku. Trochę filmowo, ale przyjemnie. Adam pozna Ewę po czerwonej róży. Zdawał sobie sprawę, że właśnie zmienia swoje życie, oby na lepsze. Bez wątpienia. Ewa jest kimś na kogo czekał i za chwilę ją pozna, dotknie, nabierze realnego kształtu. Wiedział to i nawet nie potrzebował narratora do takich podpowiedzi. W końcu czuł, że chce zaryzykować, dokonywać wyborów i nie bać się żyć.


(Adam widzi Ewę siedzącą na wózku inwalidzkim. Trzyma czerwoną różę i rozgląda się nerwowo. Adam odruchowo chowa czerwoną różę za plecami i kryje się, aby Ewa go nie zobaczyła)


Adam:

Ewo, tego mi nie powiedziałaś. To dlatego Piotr tak się Tobą opiekuje. Dlatego czujesz, że z jego strony to nie miłość, a litość. Ten łańcuch małżeństwa nie jest jak ten, który trzyma psa przy budzie. Nie, ten jest jak lina w górach. Taka życiowa wspinaczka.

A ja mam to rozbić? Jedno spadnie w przepaść, abym ja mógł się teraz wspinać z Ewą? A jeśli nie dam rady? Co jeśli nie jestem tak silny jak Piotr Ewo? Jeśli nie jestem tak dobrym i cierpliwym człowiekiem jak Twój mąż? Jeśli stanę się tak opiekuńczy jak on to ta miłość umrze tak jak i Wasza, małżeńska. Ewo, nie mogę, wybacz.


(Adam ściska czerwoną różę aż leje się krew po czym wrzuca ją do kosza. Adam odchodzi, Ewa zostaje sama w parku. Ściemnienie)


SCENA 13 Park. Plener.

(Ewa jedzie na wózku, poirytowana sięga po telefon, dzwoni do męża)


Ewa:

Za ile będziesz?


Piotr:

Mówiłem ci kochanie, już jadę. Odbiorę cię jak tylko dojadę. Prosiłem, abyś z koleżankami spotykała się w domu, a nie na mieście, co ty…


Ewa:

Potrzebuję cię. Ty mnie nigdy nie oszukałeś, zawsze mogę na Ciebie liczyć. Czekam.

Scena 14. PLENER. PARK, ulica.

(Adam snuje się po scenie)


Adam:

Ty tchórzu. Ty egoisto. Przestraszyłeś się wózka, ale wcześniej miałeś gdzieś, że ma męża. Myślisz, że Cię oszukała? Przecież nie pytałeś czy chodzi. Tyle mówiłeś, że najważniejsza jest dusza nie ciało, a teraz dajesz działa koncertowo. Ciągłe gadki o tym, że chcesz żyć, zaryzykować, a tu wielka lipa. Twój owoc zakazany tam czeka, z różą w dłoni. Wracaj idioto. Wracaj i bądź mężczyzną. Postąpiłeś nie fair.


Narrator:

Adam postanowił wrócić do Ewy, wiedział, że ta bajka nie może się tak skończyć.


(Adam zawraca. Biegnie do Ewy)

Scena 15. Plener, ulica przy parku.

(Adam snuje się po scenie. Rozgląda się poszukując Ewy. Nagle wybiega na ulicę i zostaje potrącony przez auto. Ściemnienie. Odgłosy kraksy samochodowej, piski ludzi. Rozjaśnienie. Na scenę wchodzi Piotr, to on prowadził auto. Na scenie leży zakrwawiony, martwy Adam. Piotr pochyla się nad nim załamany)


Narrator:

I tak oto przysięgali przed obliczem najwyższym: Póki śmierć nas nie rozłączy.

KONIEC „CZERWONEJ RÓŻY”

Rozdział 3. O powieści kilka słów

Światło na chwilę zgasło, by po chwili znów zabłysnąć nikłym blaskiem. Nie było sceny, nie było Piotra, Adama czy Ewy. Narrator zamilkł, a Tymon został sam ze swoimi myślami.

— Co to było? — te pytanie dudniło w jego głowie.

Powtarzane rytmicznie, niczym uderzenia w bęben. Czas był teraz dla niego pojęciem względnym, podobnie jak przestrzeń. Najpierw samotny wieczór w dniu 70 urodzin, własne mieszkanie, przeciąg i… wielka dłoń z cienia, która wciągnęła go… gdzieś. No właśnie, gdzie?

Tymon zastanawiał się czy tak właśnie wygląda śmierć. Ile razy słyszy się, że życie przelatuje nam przed oczami, gdy umieramy. Tymon czekał na jakieś światło na końcu tunelu, ale wciąż był tylko ciemny tunel, z którego próżno szukać wyjścia. Było to na swój sposób przerażające. Taka pustka, ta wieczność, którą ma tu spędzić za karę. No raczej, że nie w nagrodę.

— Czerwona róża, z małej chmury wielka burza. Błyskawice i pioruny, ale któż to szarpie do tej melodii struny?

Tymon Dantej odskoczył odruchowo, a potem zaczął rozglądać się nerwowo w poszukiwaniu źródła powyższych słów. Głos jednak zdawał się dobiegać zewsząd i znikąd.

— Kto tu jest? — pytał Tymon coraz bardziej spanikowany.

— Czarna złość w sercu gości, mury zimne nie wpuszczą radości. Zasieki strachu, skutecznie ją tamują. Niszczą, depczą, rujnują.

— Pokaż się! Gdzie jesteś? Gdzie ja jestem? — wołał Tymon kręcąc się wokół, ale postaci nie zauważył. Rymujący głos nie przestawał przemawiać wierszem.

— Dźwiękami głuchymi, niknąc w rozpaczy, tak ciemnej, że nikt nie zobaczy. Tę cichą melodię buntu orkiestra gra zbyt cicho. Za to zwycięsko śpiewa Licho.

— Kim jesteś? Demonem? Bogiem? Diabłem? — Tymon dopiero teraz zauważył jakieś światło. Ciężko było powiedzieć skąd dochodziło, ale ruszył ostrożnie w kierunku jego źródła.

Czy to te światełko w tunelu, do którego mają iść martwi? Tymon się zawahał. Nie czuł się pewny pobytu w niebie, nie było mu też śpieszno do piekła. Z drugiej strony, co ma za wybór?

Ruszył w stronę coraz większego światła, a niewidzialna postać wciąż mówiła wierszem.

— Muzykę tłumiącą, mantrę trapiącą. Niech też zacznie krwawić. Nie daj, nie daj mu się bawić. Nie żałuj już wcale, czuj się doskonale. To ostrze niedoli, niech ciut zaboli. Z biegiem czasu przyjdzie odpuszczenie, uciekniesz z niewoli — brzmiał głos, coraz agresywniejszy, szybszy. Lecz Tymon nagle zatrzymał się i powiedział:

— Ciasnoty umysłu, marazmu, braku pomysłu. Bo wszystko trwa w ruchu, tak jak Ty słyszysz żalu melodię w uchu. Rytmy niedoli, autor Tymon Dantej.

Oświecenie Tymona pojawiło się nagle, tak jak chuderlawy mim w cylindrze i białym fraku. Miał smutną twarz pomalowaną na biało i czarne łzy na policzkach. Mim patrzył teraz na Danteja ponuro.

70-latek był pewien, że jeśli jeszcze nie umarł to w tym momencie na pewno padnie na zawał. Coś ścisnęło go w klatce piersiowej, nie mógł oddychać, a po chwili znów gdzieś spadał. Ale tym razem tylko sekundę.

Tymon wylądował w parku. Od tak. Otaczała go teraz piękna, wiosenna sceneria. Jakby wszystko budziło się do życia. Oprócz niego.

— Czy to cholerna reinkarnacja? — zastanowił się Tymon.

Nagle zapiekło go przedramię. Podwinął rękaw i zobaczył pojawiające się na skórze napisy. Jakby ktoś wycinał mu je żyletką, choć nie czuł bólu.

Czerwona róża. Rytmy niedoli. Szala samobójcy. Scenariusz, wiersz, znów scenariusz. Tymon, niczym duch, rzucany był w odmęty swojej świadomości. Historie, które niegdyś z jakiegoś powodu napisał, ożywały, a on miał być ich biernym świadkiem. Teraz nadszedł czas na kolejną opowieść.

Rozdział 4. Szala samobójcy

Scena 1. Dzień. Dach bloku.

Piękne, pogodne niebo. Słońce wyjątkowo pozytywne.


Narrator:

Jako dzieci podziwiamy wszystko. Chmury w kształcie takim jakim chcemy. Słońce, które jest tylko wielką, ognistą kulą, nam wydaje się ciepłym, uśmiechniętym bytem rodem z Teletubisiów. Dzięki drzewom mamy czym oddychać, mamy co czytać, nawet durny, spadający liść nas cieszy jakby nam wodę na pustyni podali. A potem co? Rozpieprzamy się o zasraną ścianę dorosłości.


Scena 2.

Patrzymy na świat oczami głównego bohatera, który podchodzi do skraju budynku. Wchodzi na gzyms i patrzy w dół. Tymon jest przy nim, ale może tylko obserwować te surrealistyczną przygodę.


Narrator:

Tak, wczoraj rozpieprzyłem życie o ścianę dorosłości.


Scena 3.

Dziewczyna krzyczy.


Z offu:

Rzuciła mnie dziewczyna. Co się tak drzesz jak szmata?

Bo on bogatszy? Bo lepszy w łóżku? Tobą też pojeździ, zatankuje swoimi czułymi słówkami, rozpędzi się w stronę marzeń i też się rozbijesz o tę pieprzoną ścianę.


Widzimy jak na dwudziestoparoletniego chłopaka wydziera się szef. Ten pierwszy to nasz bohater.


Z offu:

Szef wywalił mnie z pracy. Nawet się nie wysilasz na grzeczność? Głodnemu chleb zabierasz, a wmawiasz mu, że dzięki temu schudnie. Spragnionemu wodę odbierasz i mówisz, że w ludzkim ciele i tak jest wody od cholery. A idź… A wy co się patrzycie? Was też zwolnią, kiedyś… Jesteście tykającą bombą, sami nie wiecie kiedy wybuchniecie.


Widzimy zdechłego psa, mężczyzna chowa go na podwórku.


Z offu:

Zdechłeś mi piesku. Jakbyś i ty przeczuwał mój upadek. Nie mogłeś na to patrzeć, co? Jak Twój Pan ma życie bardziej pieskie od Twojego.


Widzimy jak współlokator przedstawia mężczyźnie dziewczynę, to ta jego była. Oboje nakazują mu wyprowadzkę. Nasz bohater pakuje się, a potem wynosi rzeczy do auta. Niewiele tego jest. Jeden karton i już go nie ma.


Z offu:

A Ty? Najgorszy z nich. Zabrałeś mi dziewczynę. Zabrałeś mieszkanie. Pomagałem ci ze studiami zarywając pracę. Teraz nie mam nic. Zresztą za tyle mnie macie, niczym nędzny robak, którego trzeba przepędzić.


Mężczyzna z rzeczami wsiada do auta, próbuje je uruchomić. Na próżno.


Z offu:

No chociaż ty mnie nie zawiedź, zabierz mnie stąd magiczny wehikule. Cofnij do czasu, w którym mnie jeszcze nie było. Bym mógł stworzyć się od nowa. Lepszy, ciekawszy, wart uwagi.


Auto nie chce zapalić, dokłada się do feralnego dnia. Przeważa szalę samobójcy.


Z offu:

No masz. I Ty Brutusie przeciwko mnie?

Mężczyzna jest załamany, pada twarzą na kierownicę. Rozmyśla chwilę, po czym wychodzi trzaskając drzwiami auta. Patrzy na pobliski blok. Czas to skończyć.


Scena 4. Dach bloku. Dzień.

Mężczyzna podchodzi do krawędzi i patrzy. Tymon nie ma zamiaru go od tego odwieść. Przyszły samobójca słyszy głos, ale nie należy on do Danteja. Do mima z białą twarzą też nie.


„E, chłoptasiu ptasiu, masz ognia?”


Skonsternowany mężczyzna i Tymon szukają źródła głosu. Zdaje się nim być gołąb człapiący przy stopach chcącego skoczyć mężczyzny. Nazwijmy go Jan, pokraczny skrót od Ja Nie Chcę Żyć.


Jan Samobójca:

Ty do mnie mówisz?


Gołąb:

A do kogo ptasi móżdżku? Co się tak gapisz zesrany jakbyś cudzego ptaka za plecami zobaczył?


Jan Samobójca:

No ładnie, to jeszcze mi się w głowie porąbało od tego wszystkiego.


Kominiarz:

E, to co z tym papierosem? Długo jeszcze okolicę będziesz podziwiać?


Gołąb odlatuje. Okazuje się, że za Janem Samobójcą stoi kominiarz, ma w gębie nadpalonego papierosa.


Jan Samobójca:

A to Pan do mnie mówi. Myślałem…


Kominiarz:

Nie wiem o czym myślałeś, ale chyba nic nie wymyśliłeś skoro tu stoisz i gadasz do gołębia.


Jan Samobójca:

Miałem cholernie ciężki dzień. Nawet ten gołąb nie mógł znieść mojego towarzystwa. Odleciał, też tak bym chciał…


Kominiarz:

No na moje oko to ty chłopie za daleko nie ulecisz. Grawitacja jak ZUS, zawsze cię udupi. Kim byś nie był.


Jan Samobójca:

A Pan to nie ma jakiś kominów do przetkania?


Kominiarz:

Mózg ci trzeba przetkać. Teraz, to ja mam przerwę. A ty mi ją zaburzasz. Wiesz co będzie jak skoczysz cholerny egoisto? Zbiegnie się tu całe osiedle, mnie będą ciągać po sądach jako świadka. Jakiś dziennikarz dopowie sobie, że cię zepchnąłem. Wywalą mnie z roboty, żona zostawi i wiesz co, może od razu stanę obok ciebie?


Kominiarz staje na krawędzi dachu niedaleko Jana Samobójcy.


Jan Samobójca:

Co Pan odwala? Spadnie Pan!


Kominiarz:

A ty niby polecisz w górę? Chwała na wysokości, chwała na wysokości…


Jan Samobójca:

Niech Pan przestanie za przeproszeniem śpiewać. Nienawidzę jak ktoś śpiewa kolędy nie w czasie świąt. To znaczy w czasie nieświąt. Kurde.


Kominiarz patrzy na Samobójcę lekceważąco.


Kominiarz:

Każdy dzień to święto. A co mi będzie przyszła mokra plama z chodnika rozkazywać?


Jan Samobójca:

Nie wiem do jakiej szkoły pomagania obcym Pan uczęszczał, ale chyba się Pan do nauki nie przykładał.


Nagle dzwoni telefon Jana Samobójcy. Odbiera.


Jan Samobójca:

Nie mogę teraz rozmawiać, jestem w trakcie samobójstwa.


Kobiecy głos z Life helpdesk:

Dzień dobry, tu Ewa. Czy rozmawiam z właścicielem telefonu?


Jan Samobójca:

A jak jestem złodziejem, który ukradł ten telefon i aktualnie go posiada, to czyni mnie jego właścicielem?


Kobiecy głos z Life helpdesk:

Drogi Panie, w celu zadbania o bezpieczeństwo naszych abonentów, zadam teraz kilka…


Jan Samobójca:

Stoję na dachu budynku. Co to za bezpieczeństwo?


Kobiecy głos z Life helpdesk:

Jeśli naprawdę chce się Pan zabić, proszę wcisnąć jeden. Jeśli chce Pan usłyszeć naszą ofertę proszę wcisnąć 2.


Jan Samobójca:

Tyle? Nie ma innych opcji.


Kominiarz zabiera telefon Samobójcy i rzuca go w dal.


Jan Samobójca:

Co Pan zrobił? Przecież, kurde…


Kominiarz:

Są inne opcje debilu. Nawet jeśli nikt ci ich nie proponuje. Sam musisz je znaleźć.


Kominiarz schodzi z gzymsu i siada kawałek dalej na starym taborecie. Zapala papierosa i po chwili znów się odzywa.


Kominiarz:

Powiedz chłopcze, dlaczego w ogóle tu wlazłeś i w Małysza bez happy endu się bawisz?


Jan Samobójca:

Straciłem pracę, dziewczyna zostawiła mnie dla kumpla, ten wywalił mnie z mieszkania, zdechł mi pies. Mało?


Kominiarz:

Smutne, ale nie straciłeś roboty tylko zyskałeś wolność wyboru co do nowej pracy. Jak kumpel cię tak zrobił, to nigdy nie był kumplem… Więc technicznie rzecz biorąc nie straciłeś dziś kumpla. Dziewczyna mimowolnie zezwoliła ci na pukanie innych, a pies… no tak, psa żal. Ale chciałbyś dwa psy?


Jan Samobójca:

Nie, jeden wystarczył.


Kominiarz:

No widzisz, więc zdychając pies dał ci zezwolenie na przygarnięcie innego, ze schroniska.


Samobójca:

A Pan jak Batman chodzi po dachach i ratuje ludzi?


Kominiarz:

A Ciebie uratowałem?


Jan Samobójca patrzy w dół, przełyka ślinę. Waha się. Po chwili obraca się i nie ma kominiarza. Samobójca dostrzega za to jakąś karteczkę, jakby wizytówka, pewnie kominiarz zostawił.


Jan Samobójca:

No i poszedł sobie. Tak jak sobie poszło z dymem moje życie. Z dymem… no ten chociaż idzie w górę. Może taki właśnie jestem? Nie ma dymu bez ognia. Jest czegoś częścią. Jednym śmierdzi, drudzy z pasją go wdychają. Może właśnie takie jest życie? Kwestia spojrzenia i…


Nagle przelatuje gołąb, Jan Samobójca wpada w panikę chcąc go odgonić. Traci równowagę i spada.

Scena 5. Dzień.

Kontener na śmieci. Pełno worków z plastikami, które zamortyzowały upadek, a wśród nich człowiek. Jan Samobójca wpadł tutaj i w ten sposób przeżył. Nie wierzy w to co się stało. Do Jana podchodzi Pan Śmieciarz z papierosem, wygląda tak samo jak Kominiarz.


Śmieciarz:

Czujesz się jak śmieć? Pamiętaj, lepiej być niż mieć!

KONIEC „Szali samobójcy”

Rozdział 5. Mimochodem

Tymon spoglądał z dachu jak Pan Śmieciarz pomaga wyjść Janowi Samobójcy z kontenera. Dantej patrzył w dół, ale nie odczuwał strachu. Zastanowił się czy może też skoczyć, gdy zabiorą ten kontener z dołu? Czy może umrzeć skoro już nie żyje?

Na pewno jednak może się bać, bo strach przepełnił Danteja, gdy na dole zobaczył mima z białą, smutna twarzą. Mim patrzył na niego i po chwili wskazał na swoją kieszeń spodni, a potem na Danteja. Tymon zastanowił się chwilę, po czym sięgnął do własnej kieszeni spodni, w środku była kartka.


Zęby zatapiasz w głowie mojej. Jadem napełniasz żyły. Dłonie uczuć krępujesz. Podle umrzeć nakazujesz? Wyzwól mnie, uwolnij mnie. Bez kajdanów kłamstw, bez łańcuchów niewiedzy, uciec chcę od śmierci do życia zza miedzy. Pozostać nie chcę żywy pośród umarłych, ostałych rozbitków na wyspie nienawiści.

Uciec do nadziei od zgliszczy, od złej jesieni, pasma zawiści.

Nie opuszczaj mnie smutku, pełny do innych nienawiści.


Dantej, po odczytaniu na głos powyższego tekstu z karteczki, zastanowił się nad tym co go dotychczas spotkało. Ewa, którą przedstawił mu kiedyś syn, jeździła na wózku. Tymon stopniowo perswadował synowi kochającemu podróże, że będzie ona dla niego hamulcem. Kochał syna i jego pasje, aż w końcu sprawił, że Ewa odeszła. Kłamał, podsycał ich sprzeczki, aż w końcu zabił tę ich miłość, a później jego syn…

Danteja rozmyślania zostały przerwane, gdy mim z białą twarzą zepchnął go z bloku. Tymon spadał bardzo długo.

Rozdział 6. „Łyżka”

Tymon znów wylądował w miejscu, które powinien znać. W takim, które wymyślił. Już się nie bał, właściwie nie wiedział co czuje. Wsłuchał się w głos lektora.

Piotr i Paweł, dwaj główni bohaterowie to bracia. Trwają w świecie, w którym umarły wszystkie zasady, prócz jednej, przeżyje najsilniejszy. Mogą liczyć tylko na siebie i wierzyć, że kiedyś coś się zmieni.

SCENA 1. DROGA

Walka braci, a chwilę później spokojny ich spacer w milczeniu. Wygrali jeszcze jeden dzień życia. Rozglądają się po okolicy, nigdzie żywego ducha, powinno się już do tego przyzwyczaić.

Tę alienację braci przerywa mała dziewczynka trzymająca w dłoniach podniszczonego misia bez oka.

Piotr:

Tam stoi jakiś dzieciak.


PIOTR wskazuje palcem DZIEWCZYNKĘ.

Paweł:

Nie mój dzieciak, nie moja sprawa.


PIOTR kręci głową i mimo obojętności brata podchodzi do dziewczynki, kuca przy niej.

Piotr:

Jak masz na imię?

DZIEWCZYNKA nieco spłoszona, milczy, boi się. Paweł dołącza do brata.

Paweł:

Gdzie są twoi rodzice?


DZIEWCZYNKA wciąż milczy.

Piotr:

Zgubiłaś się?


Paweł:

Wszyscy się cholera pogubili. Daj jej spokój, nie chcesz mieć problemów z jej ojcem.


Dziewczynka:

Nie mam taty, już nie mam. Ogień go zabrał.


Piotr:

Czyli jednak umiemy mówić.


PIOTR widzi, że dziewczynka patrzy się na małą łyżeczkę wystającą z jego kieszeni. Ofiarowuje ją dziewczynce, ta nieśmiało przyjmuje prezent i w zamian daje Piotrowi swojego misia.


Piotr:

To dla mnie? Pan misio gdzieś mieszka, prawda? Zgubił się jak ty?


DZIEWCZYNKA kiwa głową.


Paweł:

Bo się rozpłaczę, zbierajmy się. Nie mam ochoty mieć na karku jej ojca z siekierą.


PIOTR zabiera brata na bok. Mówi do niego półszeptem.


Piotr:

Ojca z siekierą? Masz jakąś fobię czy…


Paweł:

Kurwa, serio? To ten świat ma fobię. Nasza cholerna planeta chce nas wykończyć jak ludzkość była jakąś chorobą, a ty mówisz, że mam fobię?


Piotr:

Pamiętaj kto to zaczął. To zwykły dzieciak, słyszałeś, nie ma ojca. Na pewno gdzieś niedaleko ma jakieś schronienie. Matka okaże wdzięczność, nakarmi. Nie mamy już zapasów, zapomniałeś?


Paweł:

I tak nie poruchasz. I ja tej gówniary nieść nie będę.


PIOTR się uśmiecha, bo przekonał gburowatego brata. Wraca do dziewczynki i znów przy niej kuca. Dziewczynka zainteresowana przygląda się otrzymanej łyżce.


Piotr:

Wiesz co to jest? To magiczna różdżka, zaprowadzi cię do domu. Chcesz wrócić do domu, prawda?


Dziewczynka kiwa głową. Piotr bierze ją na ręce.

Piotr:

Skąd przyszłaś? Pokaż magiczną różdżką.

Dziewczynka wskazuje kierunek. Piotr wedle życzenia idzie z dziewczynką, a Paweł jakby zmuszony kroczy za nimi. Kilka scen jak dziewczynka wskazuje kolejne kierunki, szukają jej domu.

W końcu docierają do opuszczonej chatki.

SCENA 2. LAS

Piotr:

Tutaj mieszkasz?


Paweł:

Niezły bajzel. Może uciekła z tej rudery?


Z chatki wychodzi kobieta. Na jej widok dziewczynka uśmiecha się, biegnie do rozpłakanej ze szczęścia mamy. Tulą się. Piotr i Paweł podchodzą ostrożnie.


Mama:

Julka, mówiłam ci tyle razy byś nie odchodziła sama od chatki.


Piotr:

Więc ma na imię Julka. Miła dziewczynka się zgubiła.


Mama:

Nie wiem jak mam wam dziękować. Julka to mądre dziecko, ale czasami ma głowę w chmurach.


Dziewczynka pokazuje mamie łyżkę.


Dziewczynka:

To prezent od Pana. To magiczna różdżka, dzięki niej wróciłam do domu.


Mama:

No myślę, że Panowie ci pomogli.


Piotr wyciąga rękę na przywitanie.


Piotr:

Mam na imię Piotr, a to mój brat Paweł. Dawno nie mieliśmy nic w ustach, wiem jakie nastały czasy, ale…


Mama:

Oczywiście, oczywiście. Zrobiłam zupę, nie ma tego wiele, ale zasłużyliście. Obaj.


Obaj mężczyźni idą w kierunki drewnianej chatki w lesie.

Scena 3. WNĘTRZE. CHATKA.

Kobieta podgrzewa zupę w małym kociołku, a Paweł czujnie ogląda okolicę.


Mama:

Zaraz będzie gotowe. Mam pułapki na zające, czasem trafi się grubszy okaz.


Piotr:

Dobry zając nie jest zły.


Paweł:

Dlaczego nie poszłaś szukać dziecka, tylko wolałaś gotować zupę?


Piotr:

Paweł, nie bądź ciekawski.


Mama:

Inny świat, inne zasady. Zostałam tutaj gdyby wróciła. Często tak odchodzi i za nic nie mogę jej oduczyć tych spacerów.


Paweł:

Spacerów? Tam nie jest bezpiecznie, to już nie jest świat dla małej dziewczynki. Ktoś mógłby…


Mama:

Ktoś mógłby, ktoś może. Zawsze, nieważne tu czy tam. Dla Pana wiadomości nie mieszkamy tu same. Na poszukiwania Julki poszła moja siostra, niedługo pewnie wróci. Lepiej zna się na tych wędrówkach po lesie. Nie zostawiłabym swojej córki na pastwę losu, jestem jej matką. Niezależnie od tego, w jakich czasach żyjemy. Więc proszę usiąść kurde i pozwolić mi się odwdzięczyć za przyprowadzenie mojej córki całej i zdrowej.


Pawłowi robi się trochę głupio. Brat podśmiewuje się z Pawła Wszyscy siadają przy kociołku na ogniu. MAMA każdemu nalewa zupy. Paweł podejrzliwie patrzy na MAMĘ, która nie je.


Paweł:

Pani nie skosztuje?


Mama:

Ja nie muszę. Więcej dla was, poczekam na siostrę, może upoluje coś innego niż te cholerne zające.


Paweł:

Nalegam.


Piotr czuje napięcie. Łagodzi sytuację, bo Paweł podejrzewał otrucie.


Piotr:

A ty Julciu zjesz prawda?


Piotr nalewa zupy dziewczynce. Julka zjada ją z ochotą swoją łyżką. Pawłowi znów jest głupio.

SCENA 4. WIECZÓR

Paweł drzemie na boku, ale budzi go jakiś hałas. Słyszy odgłosy z drugiego pokoju. Piotr zabawia się mamą Julki. Starają się być cicho, ale nie wychodzi im to. Tłumione odgłosy seksu nie pozwalają mu spać choćby zakrywał uszy szmatami. Po chwili orientuje się, że tuż przy nim siedzi dziewczynka. Wpatruje się w niego. Milczą.


Dziewczynka:

Śpi Pan?


Paweł:

A śnisz mi się?


Dziewczynka:

Nie wiem. Czasami mam wrażenie, że to wszystko sen.


Paweł:

Chyba koszmar. Przykro mi, że musisz dorastać w takim świecie.


Dziewczynka:

Mama mówi, że nie ma co płakać, bo to jedyny świat jaki mamy.


Paweł:

Kiedyś miałem córkę, była do ciebie podobna i… Nieważne.


PAWEŁ znów próbuje zasnąć.


Dziewczynka:

Co jej się stało? Porwał ją ogień jak mojego tatę?


Paweł:

Ogień, chmura. To prędzej czy później porwie nas wszystkich.


DZIEWCZYNKA robi się senna. Hałasy seksu ucichły. Widocznie Piotr zasnął, Paweł także robi się senny. Wszyscy idą spać.

SCENA 5. PLENER. LAS. DZIEŃ

Mama czule całuje Julkę w czoło, wręcza misia i żegna się z nią pod chatką.


Mama:

Jak wrócisz nie będziesz już musiała jeść zająca. Zjemy coś lepszego. Inne mięso. Powodzenia.


Jakiś czas później widzimy już jak dziewczynka stoi przy znajomej drodze. Z oddali widzi jak zbliża się kobieta i jej pies. Podchodzą do dziewczynki. Kobieta kuca przy smutnej Julce.


Kobieta:

Gdzie jest twoja mama albo tata? Zgubiłaś się?


Dziewczynka ociera łzy i interesuje się jakimś przedmiotem wiszącym na piersi kobiety. To łańcuszek.

Kobieta:

Podoba ci się?

Dziewczynka macha głową i delikatnie się uśmiecha. Wyciąga łyżkę i pokazuje kobiecie.


Dziewczynka:

To magiczna różdżka, pokazuje gdzie jest mój dom.


Kobieta:

Różdżka mówisz. Zgubiłaś się?


Dziewczynka kiwa głową.


Dziewczynka:

Mama robi pyszny rosół z zająca. Nauczyła się, kiedy tatę porwał ogień.


Kobieta bierze dziewczynkę na ręce.


Kobieta:

Mama na pewno się martwi, trzeba wracać prawda?

KONIEC ŁYŻKI

A było to tak… Wielkie pożary po III Wojnie Światowej strawiły większość kuli ziemskiej. Populacja dziczeje, obumiera. Ludzkość, aby przeżyć musi stać się zwierzętami. Muszą polować by żyć. Różnie można tę historię interpretować, ale Tymon Dantej doskonale ją pamiętał.

Mama wyszkoliła córkę by ta sprowadzała zbłąkanych wędrowców. Smutna, udaje zagubioną ofiarę i przyprowadza ludzi do domu. Tam mama przygotowuje zupę z zająca używając pewnych ziół. Ofiara po kilku godzinach pada nieprzytomna, a ona podrzyna im gardła. Następnie ćwiartuje ciała i przyrządza z nich jedzenie. Matka jest w stanie stać się bestią, aby przeżyć z córką

w tym dzikim świecie… Wilczyca, Lwica — one też mordują, aby młode przetrwały…

— I co Tymon, ty zawsze umiałeś sobie wymyślić usprawiedliwienie. Czy to miłość czy tylko jedzenie — powiedział mim z białą twarzą do Tymona Danteja, ale ten już się go nie bał.

Nie było tu strachu, raczej pojawił się smutek. Tymon czuł, że przesiąknął dramatem, który wiele lat temu stworzył.

— Chroniłem swoje dziecko — mówił Tymon nie chcąc dopuścić do siebie wyrzutów sumienia. To on chciał się zabić i listem pożegnalnym wywołać je u rodziny, która go pozostawiła. Tak jak ja chciałem. Takie nasze przekleństwo.

— Czy na pewno taki był cel Twój czyś to zwykły zbój? Syn twój podróże wybrał samotne, ale jego życie, jakże ulotne.

— Próbował się zabić, ale mu nie wyszło. To nie przez to, że Ewa odeszła. To przez tamtą wyprawę, zginęli ludzie, ale nie z jego winy. On przeżył i… zaczął mnie winić. Ale cholera, sam wybrał. Gdyby z nią był to skończyłby jako opiekunka domowa, na tym wózku byliby uwięzieni razem. Jak cholerny Piotr!

— A czy Ty Tymonie, zamknięty w twardym schronie. Czytałeś kiedyś, co napisał Twój syn w smutnym tonie? Nie żyłem póki cię nie spotkałem, Nie byłem póki cię nie ujrzałem. Płakałem, gdy cię straciłem, cierpiałem, bo się myliłem. Chciałem wiele, straciłem więcej, strach samotności ogarnął me serce. Szukałem leku, uczucia w innym człowieku, nie znalazłem niczego, tylko samotność… nic innego. Lecz leżeć nie będę w objęciach depresji, nie będę się bał, jak student w czasie sesji. Żal jedynie przelewam na papier, gdyż w sercu miejsca szkoda, po deszczowym uczuciu

i kiedyś przyjdzie pogoda — mim ze smutną białą twarzą odczytał wiersz, który miał należeć do syna Tymona Danteja. Znanego influencera, podróżnika i fotografa.

Lata temu Michał Dantej spotykał się z Ewą, studentką na wózku inwalidzkim. Nadopiekuńczy ojciec ze strachem słuchał jak syn przebąkuje o porzuceniu kariery podróżnika, fotografa

i pisarza. A przecież Michał miał zrobić to, czego Tymon nigdy nie uczynił. Przeżywać przygody, podróżować, pisać o tym, co naprawdę go spotkało, a nie wymyślać powieści jak ojciec. Dantej wrobił więc Ewę w zdradę, a z czasem zapomniał już o co w tym wszystkim chodziło. Zazdrosny, młody Dantej uwierzył ojcu i nawet, gdy prawda wyszła na jaw, nie udało mu się odzyskać zaufania Ewy. Tak oto rozpadł się nie tylko związek młodych, ale i więź na linii ojciec-syn.

— I co, o tym też jest historia? Ja ją napisałem? Mój syn? A może ta Ewa? Długo będziecie mnie tak katować?! Wyjaśni mi ktoś czy ja nie żyję czy… — Dantej krzyczał, ale po chwili został oślepiony mocnym światłem, a ziemia zadrżała. Jakby coś wybuchło i miało zniszczyć ścianę uporu, którą lata temu postawił sobie Tymon.

Rozdział 7. Przetrwać lub zasnąć

Scena 0. Futurospekcja. Plener. Polana.

Młoda kobieta kopie łopatą dół, wygląda jak grób. Kobieta kładzie się w nim, sięga po pistolet i wkłada go do ust. Zamyka oczy, palec spoczywa na spuście. Tymon patrzy na kobietę z obojętnością. Po chwili ją rozpoznaje i chce jej przeszkodzić, ale nie zdąży. Strzał, huk i znów błysk. Po chwili Tymon znajduje się już w innym miejscu, jakby ten sen nie miał mieć końca.


Scena 1. Retrospekcja. Plener. Wieczór. Ta sama polana co scena 0. 3 lata wcześniej.

Mężczyzna i Agata, czyli kobieta ze sceny 0, spacerują po polanie. Trzymają się za dłonie i przytulając oglądają zachód słońca. Jest romantycznie, jest pięknie, jest prawie nierealnie. Ale to było prawdziwe, ona to wie. Para zamyka się w namiocie i zaczynają cieszyć się sobą, miłością, która ich połączyła także fizycznie. Kochają się aż do utraty tchu.


Scena 2. Teraz. Namiot ze sceny 1. Świt.

Agata budzi się ze snu trafiając prosto do koszmaru. Jest bardziej zaniedbana niż w poprzednich scenach, a w pobliżu nie ma jej towarzysza. Oddycha głęboko i zdaje sobie sprawę, że znów jest w szarej, samotnej rzeczywistości. Ubiera się i wychodzi z namiotu. Rozgląda się, sprawdza uzbrojenie (maczeta i pistolet) i rusza w las.


Scena 3. Teraz. Plener. Las. Świt.

Agata sprawdza leśne wnyki, złapały się w nie króliki. Nie śmieszy jej ten rym, beznamiętnie wyciąga je z pułapki. Jeden królik jeszcze oddycha. Twarz Agaty nie pokazuje litości — dobija królika maczetą. Uważa, że to lepsze niż skręcenie mu karku. Takie mają teraz wybory, umrzeć w sposób A lub umrzeć w sposób B. W opcjach nie ma życia.


Scena 4. Teraz. Plener. Dzień. Przy namiocie Agaty.

Agata gotując zupę z królików, zagapiła się w ogień. Kamera zbliża się do płomienia, powracają wspomnienia. Słychać złowieszcze szepty: To koniec, oni nie żyją, wszyscy, zabiłaś ich, Twój świat, on spłonął jak i ty spłoniesz.

Z zawieszenia wyrywa Agatę krzyk kobiety. Agata chwyta za broń i biegnie do lasu. Nie wie czy po to by zabić czy żeby bronić.


Scena 5. Teraz. Las. Dzień.

Agata dobiega do krzyczącej kobiety. Weronika, bo tak ma na imię, złapała się we wnyki. Agata pomaga się jej wydostać. Weronika mimo wszystko atakuje Agatę odruchowo. Przez chwilę się szamotają, ale Agata wychodzi z tego zwycięsko. Agata patrzy na nieprzytomną Weronikę i myśli co z nią zrobić. W końcu postanawia zaciągnąć ją do swojego obozowiska.


Scena 6. Teraz. Plener. Dzień. Przy namiocie Agaty.

Gdy Agata jest blisko obozowiska, trzech mężczyzn je jej zupę i przetrząsa namiot. Agata chowa nieprzytomną kobietę w krzakach. Sprawdza broń, sięga po maczetę i oddycha głęboko kucając za drzewem.


Scena 7. Retrospekcja. Plener. Noc. Droga polna.

Weronika maszeruje drogą wśród łąk i lasów. Ma plecak, ma pecha, ale w tym świecie to normalność. Napada ją 3 mężczyzn

(Ci sami, którzy później zjawią się w obozie Agaty). Weronika zostaje zgwałcona i pozostawiona sama sobie, bez swoich rzeczy. Zbrukana, zasypia płacząc i czeka by umrzeć. Mężczyźni piją alkohol i obiecują wrócić do Weroniki… Później Weronika widzi, że pijani mężczyźni zasnęli. Nie zabija ich, lecz wymyka się do lasu. Jakiś czas później wpada we wnyki, spotyka Agatę, szamocze się z nią i traci przytomność.


Scena 8. Teraz. Plener. Świt.

Weronika ma przebłyski z wizjami koszmaru. Jest ciągnięta przez Agatę, a później przebudza się. Widzi 3 mężczyzn, którzy ją tak skrzywdzili. Potem ciemność, 4 strzały, krzyki i cisza. Jak śmiercią zasiał.

Gdy Weronice wzrok wraca do normalności, widzi Agatę z bronią, a wokół niej leżą 3 trupy. Agata idzie z bronią w stronę Weroniki.


Scena 9. Retrospekcja. Plener. Dzień.

Agata biega po polanie ze swoim mężczyzną. Nagle gdzieś się potyka i upada. Mężczyzna zajmuje się jej nogą, czule ją opatruje po czym bierze na ręce i niesie. Patrzą sobie w oczy, czuje się bezpieczna. Kobieta wie i wierzy, że zabierze ją w bezpieczne miejsce. Tak po prostu. Jak zwykle.


Scena 10. Teraz. Plener. Dzień. Przy obozowisku Agaty.

Agata w pośpiechu bandażuje nogę Weronice, po czym zaczyna zwijać obóz. Weronika milcząco wpatruje się w Agatę. Agata ignoruje jej spojrzenie. Nie potrzebuje wdzięczności, potrzebuje świętego spokoju. Nie, w tych czasach nie ma już Świętych. Gdy Agata zwija swoje rzeczy i chce już chce odchodzić z dobytkiem w końcu odzywa się Weronika.


Weronika:

Zaczekaj, nie możesz mnie tu tak zostawić.

Agata nie zatrzymuje się.


Weronika:

To przez Ciebie, przez Twoje wnyki, zdechnę tu.

Lepiej zabij mnie od razu.


Agata odwraca się i waha się. Podchodzi do Weroniki z pistoletem. Zagląda do magazynka, wkłada go z powrotem i daje go Weronice. Ta patrzy na Agatę pytająco.


Agata:

Dlaczego tak bardzo chcesz żyć?


Weronika:

A ty nie chcesz?


Agata:

Masz w tym pistolecie jedną kulę, możesz strzelić mi w plecy,

Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.
E-book
za 7.88
drukowana A5
za 39.19