Dla mojej kochanej mamy, która od początku wspierała mnie w dążeniu do celu, który sobie postawiłam.
I dla pani Marzenki, mojej ulubionej nauczycielki języka polskiego, za to, że pomagała mi rozwijać swoje zainteresowania i dostarczała inspiracji, na każdym kroku pisania.
Prolog
Był ciepły, letni wieczór. Od jakiegoś czasu, a konkretnie od dwóch dni już siedziałam przy komputerze, na portalu randkowym. Właściwie z nudów, bo pod nieobecność mojej współlokatorki, która wyjechała na weekend do swojego chłopaka, założyłam sobie tam konto, a w opisie napisałam „Samotna szuka przygody”.
Niedługo po opublikowaniu swojego profilu, napisał do mnie niejaki Michał 124. Rozmawiało mi się z nim bardzo przyjemnie. Używał bardzo wyszukanych słów, przez co w moich oczach uchodził za dżentelmena.
Od dwóch dni byłam cały prawie czas przyklejona do monitora, a dłonie już powoli zaczynały mi drętwieć od ciągłego stukania w klawisze.
Na dźwięk odebranej wiadomości, momentalnie rzucałam to czym akurat byłam zajęta i biegłam do laptopa.
Rozmowa z nim bardzo mnie intrygowała i wręcz wciągała. Nie chciałam kończyć.
W końcu, kiedy słońce już chyliło się ku zachodowi, zaproponował spotkanie.
Zgodziłam się bez wahania, mimo, że w ogóle go nie znałam.
Z uśmiechem na twarzy i tworzącą się w głowie wizją jutrzejszego wieczoru, sięgnęłam po komórkę i napisałam szybkiego smsa do Kasi:
„Jutro wreszcie się z nim spotkam! Nie mogę się doczekać!”
Odpowiedź nadeszła prawie natychmiast:
„Nie gorączkuj się tak :) Co ubierasz i gdzie się spotykacie?”
Dopiero teraz uświadomiłam sobie, że w mojej szafie wisi tylko kilka bluzek i podartych jeansów.
„Wyobraź sobie, że zaprosił mnie do »Edenu«! A co do ubrań… wiesz, że nigdy się nie stroję.”
„»Eden?!« Dziewczyno, to najdroższy klub w mieście! Ale masz farta :) Co do ubrań… zajrzyj do mojej szafy. Ta zielona jest dla ciebie ;)”
Szybkim krokiem podeszłam do szafy Kasi i otworzyłam ją. Na samym wierzchu wisiała oliwkowozielona sukienka do połowy uda i z odkrytymi plecami.
Zakryłam usta dłońmi.
— Śliczna… — szepnęłam do siebie.
Usiadłam na łóżku i zaczęłam pisać:
„Boże, jest cudowna! Dziękuję:* Skąd ją masz?”
„Nie dziękuj. Ważne, że padnie jak cię zobaczy. A skąd… to już tajemnica :)”
— Cała ona — zaśmiałam się.
Rozdział 1
Wchodząc do klubu w pierwszej chwili ogłupiły mnie kolorowe światła, głośna muzyka, ogrom ludzi i nastrój jaki tam panował.
Ten luksus, przeszło mi przez głowę.
Niepewnym krokiem, szłam w kierunku baru, bo tam właśnie miał na mnie czekać mężczyzna, z którym się umówiłam.
Z początku nie mogłam go zauważyć, aż wreszcie to on odwrócił się i pomachał a mnie ręką, dając tym samym znak, bym podeszła.
A więc to prawda. Nic mi się nie śniło. Jest tam. Przyszedł.
Tak, był tam. na pierwszy rzut oka, facet wprost idealny.
Serce zaczęło mi mocniej bić z przejęcia.
Kiedy już oswoiłam się z myślą, że to właśnie z nim miałam się spotkać, podeszłam bliżej.
Wstał i objął mnie czule, delikatnie całując w policzek na przywitanie.
— Karolina, prawda? — szepnął pytająco.
— A ty Michał? — upewniłam się.
Kiwnął głową i posadził mnie na stołku obok siebie.
Gdy zawołał na barmana, ja miałam okazję przyjrzeć mu się dokładniej.
Miał na sobie czarną koszulę wsuniętą za równie czarne spodnie i lakierowane buty. Ładnie przystrzyżone brązowe włosy ułożył na żel tak, że wyglądał wręcz olśniewająco. Dwa górne guziki koszuli zostały odpięte i zza materiału widać było kilka czarnych włosków.
Złapał mnie na tym, że się na niego gapię.
— Podobam ci się? — mruknął wyraźnie ucieszony.
Zarumieniłam się tylko i spuściłam wzrok.
Kiedy zaprosił mnie do tańca, nieco się ożywiłam.
— Niezła jesteś — usłyszałam gdy udało mu się przekrzyczeć muzykę.
Uśmiech momentalnie wypełzł na moją twarz.
Kasia, co ja bym bez ciebie zrobiła?
— Ty też.
— Chodźmy sie napić — rzekł i pociągnął mnie z powrotem do baru. — Trzymaj — podał mi kieliszek, którego zawartość od razu wypiłam.
Po powrocie na parkiet, zrobiło mi się słabo w pół obrotu.
Złapał mnie szybko i zapytał z troską:
— Coś nie tak?
— Słabo mi — odparłam zgodnie z prawdą.
Wyprowadził mnie na zewnątrz, bym zaczerpnęła świeżego powietrza.
Siedzieliśmy na dworze już dobre dwadzieścia minut, ale ja czułam się coraz gorzej. Ponadto przez cieniutki materiał sukienki w końcu zaczęłam się trząść z zimna.
Wyraźnie zniecierpliwiony mężczyzna, zadzwonił po taksówkę. Ta przyjechała pięć minut po jego telefonie.
Drzwi zatrzasnęły się za mną i coś sobie przypomniałam.
— Moja torebka — zawołałam ożywiona.
— Eee — wydawał sie zaskoczony.
To takie dziwne?
— Tak, już po nią idę — odpowiedział nieszczerze.
Po chwili straciłam przytomność.
Na to co stało się potem, nie miałam już wpływu.
Rozdział 2
Obudziłam się w miękkim łóżku — na pewno nie swoim. — Byłam w jakimś małym, schludnym i dosyć biednie urządzonym mieszkanku. Przy mnie siedział mężczyzna, z którym spędziłam poprzedni wieczór. Pomógł mi się ubrać i nakarmił mnie. Nawet nie zwróciłam uwagi na to, że spałam na samej bieliźnie, choć na pewno się nie rozbierałam.
Kilka godzin później stałam przy oknie i wpatrywałam się w szare domy miasteczka.
Opierałam się plecami o pierś mojego towarzysza, podczas gdy on obejmował mnie w talii i przytulał do siebie.
Właśnie wtedy zapytał:
— Karolino… Chciałabyś tu ze mną zostać?
— Tak — rzekłam po chwili namysłu. Nie mogłam odmówić. Byłam nim kompletnie oczarowana.
W tej chwili ujął moją głowę w dłonie, nachylił się i pocałował. Zupełnie się tego nie spodziewałam. Pocałunek był tak miękki, tak ciepły, tak czuły.
Wiedziałam, że podjęłam dobrą decyzję. Po prostu to czułam.
Michał zakończył pocałunek i powiedział tym słodkim głosem, który tak bardzo mnie podniecał:
— Od tej pory twoje życie się zmieni.
Z pewnością — pomyślałam.
I tak oto zgodziłam sie z nim zamieszkać, nie mając przy sobie nic. Moja torebka z telefonem i dokumentami przepadła w dyskotece. Ubrania kupił mi Michał. Twierdził, że nic więcej nie potrzebuję.
Grafik naszego codziennego życia był prosty. Rano mój facet wychodził do pracy, nie budząc mnie, a ja zawsze znajdowałam na stole ciepłe śniadanie. Przez resztę dnia sprzątałam mieszkanie, gotowałam obiad, i pielęgnowałam kwiaty, od których aż się roiło. Mogłam robić wszystko co chciałam, lecz nie wolno mi było opuszczać domu. To był pierwszy warunek Michała. Martwił się o mnie, że nie znam miasta, a kręci się tu zbyt dużo zboczeńców. Przystałam na to. W sumie, co miałam robić w mieście, którego nawet nie znałam? W domu miałam czas dla siebie.
Mój chłopak codziennie po pracy szedł na zakupy. Przynosił jedzenie na obiad, biżuterię i ubrania dla mnie. Nie pozwalał mi chodzić w spodniach, czy szortach. Kupował mi same sukienki. Miałam wyglądać jak kobieta. To drugi warunek.
Wieczorem on robił kolację, a ja nakrywałam do stołu. Jedliśmy przy blasku świec. Często wychodziłam na balkon by nabrać świeżego powietrza, a wtedy on przychodził za mną, obejmował mnie i całował. To były te romantyczne chwile, które mogłyby trwać wiecznie. Pocałunki pełne były miłości. Pieścił moje usta.
Wtedy jego ręka zsuwała się coraz niżej. Od szyi, przez brzuch, po uda. Wkładał dłonie pod sukienkę, a ja rozkoszowałam się jego dotykiem.
Tak mijało wiele dni, a może tygodni. Nie wiem. Przy nim zupełnie straciłam poczucie czasu.
Nigdy nie dowiedziałam się, co takiego miał w sobie, co tak mnie do niego przyciągało. To coś, co sprawiało, że poszłabym za nim w ogień. Coś, co kazało mi zrobić wszystko, czego sobie życzył.
Czy to miłość?
Po mniej więcej miesiącu, gdy stałam na balkonie, opierając się o balustradę i nieobecnym wzrokiem wpatrywałam się w dal, uświadomiłam sobie jedną ważną rzecz.
To nie jest normalne…!
Ten tryb życia był jakiś… dziwny.
Wszystko dokładnie zaplanowane, co do minuty. Wszystko musiało leżeć na swoim miejscu. Jeśli najdrobniejszy szczegół nie pasował do jego idealnego planu, od razu się denerwował.
Miałam tańczyć tak, jak on zagrał.
Nie tak wyobrażałam sobie idealny związek…
Zdałam sobie sprawę z tego, że tak naprawdę jestem tylko jego zabawką.
Więźniem i marionetką, którą może bez problemu kierować.
Zadawałam sobie tylko jedno pytanie: Dlaczego tak się dzieje? Czemu mięknę w jego ramionach?
Nawet jak nie chciałam, pozwalałam mu się kochać. Byleby tylko sprawić mu przyjemność i nie widzieć jego złości.
A chyba nie tak buduje się związek.
Nie rozumiałam w tym wszystkim swojej postawy.
Dlaczego nie mogę mu się sprzeciwić?
Czy jestem aż tak słaba?
Czy już tak bardzo przejął nade mną kontrolę?
I dlaczego nie pozwala mi kontaktować się z Kasią? Na pewno się o mnie martwi. Przecież od miesiąca nie dałam ani znaku życia.
Dopiero teraz uświadomiłam sobie, jakie to wszystko było głupie i chore.
O Boże…
Rozdział 3
Gdy tak siedziałam i rozmyślałam, coraz bardziej uświadamiając sobie bolesną prawdę, wrócił mój kochanek. Dokładnie znał mój grafik i od razu zorientował się, że coś jest nie tak.
Spróbował wyciągnąć ze mnie prawdę. Najpierw delikatnie:
— Kochanie, co się stało? — szepnął i pogłaskał mnie po ramieniu.
— Mhh… — odwróciłam głowę. Teraz, gdy był tak blisko, nie umiałam wyznać prawdy.
— Powiedz — spróbował jeszcze raz.
I tym razem nie odpowiedziałam. Za bardzo się bałam.
Proszę, daj spokój.
— No? — nalegał.
Milczałam.
Nagle krzyknął:
— Gadaj!
Przeraziłam się. Nigdy nie podniósł na mnie głosu.
Złapał mnie mocno za głowę i zmusił bym patrzyła mu prosto w oczy.
— Mów!
Znowu nie wydałam z siebie żadnego dźwięku, co wyraźnie go rozzłościło.
— O co chodzi?! — wymierzył mi policzek. — Coś ci się nie podoba?!
Zabolało. Łzy napłynęły mi do oczu.
— Myślałam, że mnie kochasz… — wyszeptałam zrozpaczona.
— O co ci chodzi?! — ciągle krzyczał.
Nigdy nie widziałam go w takim stanie. W moich oczach zawsze był ideałem faceta. Opiekuńczym, pełnym zalet, romantycznym mężczyzną i wzorowym kochankiem.
Znowu dostałam w policzek.
— Ała… nie wierzę. Ty taki nie jesteś.
— Skąd wiesz?! W ogóle mnie nie znasz! Wiesz chociaż jak się nazywam?!
— Nie… — powiedziałam przez łzy.
Prawda zabolała mnie jeszcze bardziej niż te dwa policzki. Nie znałam go, to prawda. Pokochałam obcego sobie mężczyznę. Zupełnie obcego. Wydawało mi się, że już go poznałam, że to wielka miłość. I co? I nic. Okazało się, że jestem głupią, naiwną dziewczyną, która dała się omotać przypadkiem poznanemu facetowi.
Tego wieczoru nie spędziliśmy przy świecach, blasku księżyca i w miłej atmosferze. Tego wieczoru Michał mnie bił.
— Masz mnie kochać, rozumiesz?! — pięść trafiła w brzuch. Skuliłam się z bólu. — Boli?! — kolejny policzek. — Wiesz dlaczego?! — plułam krwią, a on rozkoszował się moim cierpieniem. — Odpowiadaj! — pięść w udo.
— Nie… ni… nie… wie… w… wiem — powiedziałam, ledwo łapiąc oddech.
— Nie wiesz?! — kolano w żebra.
— Ouuu! — syknęłam.
Kolejna pięść w brzuch, następna w zęby. Mogę się założyć, że wyglądałam wtedy jak obraz nędzy i rozpaczy. Traciłam siły. Przez głowę przemykało mi dziesiątki myśli: Kiedy to się skończy?, Czy nikt mnie nie słyszy?, Sąsiedzi?, Ktokolwiek?, Proszę, niech mi ktoś pomoże!, Sama nie dam sobie rady!, Pomocy!
— Oaaa… zostaw… zo… zostaw… mnie… pro… szę.
— Mam cię zostawić?! Co, boli?! — wyszczerzył się w szyderczym uśmiechu. — Wiesz co ci powiem?!
Tych słów miałam nie zapomnieć już do końca życia.
— Jesteś tylko małą, głupią i naiwną dziwką!
— Co?
— Tak! Spotykasz się z pierwszym lepszym mężczyzną, którego poznałaś w Internecie. Pijesz drinka, którego on ci daje. Idealna okazja, żeby wrzucić ci tabletkę gwałtu. W taksówce tracisz przytomność, więc wystarczy wstrzyknąć ci endorfiny, a jesteś potulna jak baranek. Oczywiście pod wpływem zastrzyku zgadzasz się z nim zamieszkać. Robisz wszystko czego sobie zażyczy, a w zamian doznajesz uczucia bezgranicznej błogości. Potem wystarczyło co noc podawać ci substancje, a zawsze byłaś gotowa się ze mną kochać. Tylko wczoraj zapomniałem dać ci zastrzyk. Jedna pomyłka i wszystko rozwalasz! — w jego oczach ujrzałam rozpacz.
Puścił mnie, wstał i wyszedł. Już do mnie nie wrócił. Zostawił mnie całą obolałą i posiniaczoną na podłodze salonu. Z nosa ciekła mi krew.
Czyżby dopadły go teraz wyrzuty sumienia?
W tej chwili zrobiło mi się go żal. Uczucie miłości wróciło, mimo tego jak mnie potraktował.
Bałam się co może mi zrobić następnym razem. Dlatego musiałam uciec.
Następnego dnia Michał jak zawsze musiał iść do pracy, za co tym razem naprawdę dziękowałam Bogu. Tego dnia nie znalazłam na stole śniadanie, ale kartkę. Kartkę ze starannym pismem Michała:
„Nie uciekaj, znajdę Cię!”
Liścik miał mnie zatrzymać, ale tylko bardziej utwierdził mnie w przekonaniu, że nie mogę tu dłużej zostać. Na chwilę do mojego umysłu wkradła się panika, lecz szybko ją rozwiałam.
Nie! Tak nie może być!
Weszłam do łazienki i zerknęłam na swoje odbicie w lustrze. Wyglądałam strasznie, ale nie najgorzej. Delikatnie pogładziłam spuchnięte oko i wzdrygnęłam się w przypływie bólu. Ponadto miałam jeszcze rozciętą wargę i lekko skrzywiony nos z zaschniętą już krwią. Strasznie bolał mnie brzuch i nogi, które teraz pokrywały soczyste sińce.
Moja twarz wyrażała rozpacz.
Gdy się sobie przyjrzałam, do moich oczu zaczęły napływać łzy.
Jak ja wyglądam? Co on mi zrobił?
Zacisnęłam pięści.
Weź się w garść!
Drżącymi rękoma obmyłam twarz z krwi i wczorajszych łez, po czym zrzuciłam z siebie błękitną sukienkę.
Z szafy Michała wyciągnęłam zielone szorty i jakiś podkoszulek i założyłam je na siebie.
W korytarzu zaczęłam przeszukiwać szafki i kieszeni w ubraniach mężczyzny.
Dopadłam do klamki drzwi wejściowych i uwiesiłam się na niej.
— Cholera!
Dla pewności sprawdziłam jeszcze pod wycieraczką, w doniczkach i na futrynie, ale i tym razem nic nie znalazłam.
Żadnych kluczy zapasowych.
Zupełnie jakby wiedział…
Waliłam pięściami w drzwi, rozpaczliwie wołając:
— Pomocy! Ratunku! Pali się!
Nikt nie odpowiadał. Po drugiej stronie brzmiała tylko cisza.
Czy nikt tu nie mieszka?!
Zrezygnowana osunęłam się po drzwiach.
To już koniec…
Poczułam jak opuszczają mnie resztki nadziei.
— To się nie uda — mówiłam do siebie.
Skuliłam się i oparłam głowę na kolanach.
Co ja zrobiłam? W co ja się wpakowałam?
Wstałam i jeszcze raz przeszłam się po mieszkaniu. W kuchni zerknęłam na zegarek. Do powrotu mężczyzny zostały jeszcze trzy godziny.
Wchodząc do malutkiej sypialni, nagle mnie olśniło.
— Balkon! — krzyknęłam tak głośno, że aż mnie to zdziwiło.
Że też wcześniej na to nie wpadłam…
Pełna otuchy pobiegłam do salonu. Po chwili mocowania się ze starą klamką, okno zaskrzypiało i otworzyło się.
Uradowana wdychałam świeże powietrze, jak gdyby było ono życiodajną energią, niezbędną do przetrwania.
Wychyliłam się lekko i spojrzałam w dół.
Pierwsze piętro. Powinnam być cała — pomyślałam, ale szybko stwierdziłam, że to moja jedyna szansa, więc nie mogę się teraz wycofać.
Przełożyłam nogi przez poręcz i wzięłam głęboki oddech.
Chwila wątpliwości… wreszcie skok.
— Ouu! — jęknęłam, bo upadłam całym ciałem na lewą rękę.
Przez moment ból promieniował, lecz nie miałam czasu na przejmowanie się tym. Liczyło się tylko to, że udało mi się uciec. Właśnie to było najważniejsze.
Podniosłam się i rozejrzałam dookoła. Nie miałam pojęcia gdzie sie znajduję. Prawda była taka, że Michał mógł mnie wywieźć wszędzie. Dosłownie wszędzie.
Niepewnym krokiem ruszyłam w stronę głównej drogi. Gdy po wielokrotnym oglądaniu się za siebie, upewniłam się, że nikt za mną nie idzie, zaczęłam biec. Byłam już poza miastem, kiedy się rozpadało. Najpierw delikatnie kropiło, później po prostu lunęło.
Byłam przemoczona i zmarznięta.
Dotarłam do jakiejś małej wioski i zapukałam do pierwszego z brzegu domu. Nie wiem, co mną kierowało, ale kiedy drzwi otworzyła mi pewna sympatyczna staruszka, przestałam się martwić.
— D… d… z… dzień dobry — wymamrotałam.
— Mój Boże, dziecko jesteś cała mokra. Wejdź, ogrzejesz się.
Gdy przekroczyłam próg domu, uderzyło mnie ciepło buchające z kominka. Chatka była bardzo przytulna. Pomyślałam nawet, że mogłabym w takiej zamieszkać.
Helena — bo tak kazała na siebie mówić starsza pani — dała mi suche ubrania i ciepły posiłek. Widziała, że jestem przemęczona, więc kazała mi się położyć. Usłuchałam jej. Na dworze już się ściemniało, więc to tylko wzmogło moją senność.
Gdy ubierałam piżamę, usłyszałam stłumiony głos gospodyni. Z pewnością nie mówiła do mnie. Cicho podeszłam do drzwi i uchyliłam je. Zobaczyłam, że staruszka rozmawia przez telefon. Nastawiłam uszy i usłyszałam strzępki rozmowy:
— Michał kochanie, dzwoniłeś? — zapytała. Głos w słuchawce długo mówił, aż wreszcie Helena odezwała się swoim milutkim głosem. — Tak, jest u mnie jakaś dziewczyna. Ma na imię Karolina, była cała mokra i miała na sobie tę bluzkę, którą kupiłam ci na urodziny. Znacie się? — czekała na odpowiedź. — Świetnie. Przyjedź po nią. Zatrzymam ją do twojego przyjazdu — odpowiedź po drugiej stronie. — Tak. Pa, skarbie — pożegnała się i odłożyła słuchawkę.
Szybko zamknęłam drzwi i wskoczyłam do łóżka. Nie mogłam zasnąć. Wciąż rozmyślałam o tym co przed chwilą usłyszałam.
Spróbowałam posklejać wszystkie informacje w jedną logiczną całość. Mój eks i ta pani najwyraźniej się znają i to dobrze. Michał przyjedzie po nie, a Helena zrobi wszystko, żebym została u niej tak długo, aż do przyjazdu Michała. Nie podobało mi się to.
Muszę coś zrobić! Muszę się jakoś stąd wyrwać!
Zmęczona od ciągłego bólu i krążących wokół mnie problemów, nie byłam w stanie już jasno myśleć.
Pchający mi się na oczy sen, w końcu wygrał, a ja nie miałam siły dłużej z nim walczyć.
Rozdział 4
Obudziło mnie światło dnia, które wpadało do pokoju przez odsłonięte okno.
Zsunęłam się z łóżka i wyszłam z pomieszczenia. Przeszłam przez korytarz do jadalni. Z kuchni dolatywał do mnie zapach jajecznicy. Po chwili wkroczyła Helena z miską smażonych jaj. Wyglądały bardzo smakowicie. Staruszka zauważyła, że wgapiam się w półmisek i poklepała mnie po ramieniu.
— Usiądź — powiedziała, a ja od razu to zrobiłam.
Piżama przeszkadzała mi przy jedzeniu, dlatego nie kończąc śniadania, pobiegłam do pokoju i wrzuciłam na siebie jakieś ubrania. Gdy wróciłam do jadalni, stanęłam jak wryta.
W progu stał on. Osłupiałam. Natychmiast znalazł się przy mnie i objął ramionami.
Odepchnęłam go jak oparzona, a on uśmiechnął się ironicznie. Szłam tyłem, aż plecami dotknęłam ściany. Podszedł do mnie i przycisnął do niej. Pisnęłam przerażona. Unieruchomił mnie tak, że nie mogłam się poruszyć. Nachylił głowę i zaczął muskać ustami moje. Posunął się dalej, a ja oddałam się tej słodkiej rozkoszy. Zanim się obejrzałam moje ręce obejmowały go za szyję.
Nie, to nie tak! Nie tak miało być! On mnie zmusił, znowu mnie oczarował.
Właśnie uświadomiłam sobie jaka tak naprawdę jestem słaba. Gdy jego uścisk zelżał, to wystarczyło abym wyrwała się z jego uchwytu i pobiegła do łazienki.
Szybko przekręciłam klucz w drzwiach i wpadłam w histerię.
Zaczęłam płakać.
W pośpiechu przeszukiwałam szafki, aż w którejś kosmetyczce znalazłam nożyczki. Byłam zrozpaczona, dlatego zrobiłam to, co jako pierwsze przyszło mi do głowy. Zamknęłam na nich pięść, zamachnęłam się, wbiłam w wewnętrzną stronę nadgarstka i przeciągnęłam po skórze. Ból w jednym momencie przeszył całe moje ciało. Z rany gęstym strumieniem zaczęła wypływać krew.
Ogarnęło mnie wielkie osłabienie i moja głowa twardo wylądowała na zimnych płytkach.
Udręka cały czas trwała, a kałuża czerwonej cieczy rosła w oczach, pięknie kontrastując z białą podłogą.
Wrzaski Michała dochodzące zza drzwi jakby osłabły i oddaliły się. Obraz przed moimi oczami począł blednąć i ostatnią rzeczą, którą zobaczyłam, nim całkowicie ogarnął mnie mrok, była jego twarz.
Rozdział 5
Obudziłam się w białym, jasno oświetlonym pomieszczeniu. Nad sobą widziałam rozmazane twarze. Słyszałam stłumione rozmowy gdzieś przy końcu mojego łóżka.
Ktoś złapał mnie za rękę.
Wzrok mi wrócił. Widziałam wyraźnie twarz lekarki po swojej prawej.
Z lewej strony usłyszałam głos osoby, która mnie trzymała:
— Już się obudziłaś kochanie? — to był Michał
Wyrwałam dłoń z jego uścisku i odsunęłam się najdalej jak tylko mogłam, wydając z siebie wrzask. Kobieta spojrzała na mnie z niepokojem.
— Coś się stało? — dotknęła mojego ramienia. — Proszę się położyć. Musi pani odpocząć — powiedziała ze spokojem w głosie.
— Ja… aa… nie… — jąkałam się, nie mogąc wydobyć głosu.
— No dobrze. Zostawię panią na chwilę z tym miłym panem.
— Nie! — krzyknęłam. — Proszę, nie…
Michał spojrzał na mnie z wyrzutem.
— Jeśli nie będzie chciała z panem rozmawiać, proszę wyjść — powiedziała pani doktor i wyszła z sali.
Ogarnęła mnie panika. Zrobiłam zbolała minę.
— Cieszę się, że żyjesz — powiedział po chwili. — Jednak nie wybaczę ci próby samobójstwa — mocno ścisnął mój zraniony, teraz owinięty bandażem, nadgarstek. — To co zrobiłaś wymaga kary — mówił w szyderczym uśmiechu.
— Zo… zostaw mnie — wyszeptałam.
— Poczekam tylko, aż wypiszą cię ze szpitala… — mówił, a ja rozmyślałam co by tu zrobić, żeby uniknąć „kary”.
— M… muszę do łazienki — zwróciłam się do Michała. Spojrzał na mnie zdumiony i powiedział:
— Dobrze, chodź — pomógł mi wstać, a ja niechętnie podałam mu swoją dłoń. Gdy doszliśmy do damskiej toalety, pchnęłam drzwi, a on wszedł za mną. Na szczęście zauważyła to pielęgniarka i zwróciła mu uwagę:
— Co pan robi?! To damski kibel — mówiła z pretensją w głosie.
— Martwię się o nią. Próbowała się zabić — powiedział udając zakłopotanie.
Naprawdę byłby świetnym aktorem.
— No dobrze, ja z nią wejdę. Pan poczeka tutaj — rzekła i wypchnęła Michała na korytarz. Spojrzała na mnie uważnie. — Nie wierzę, że chciałaś się zabić. Wyglądasz na przestraszoną — zwróciła się do mnie. — To pewnie jego się boisz?
— Yhm… — przytaknęłam.
— No cóż, spróbuję jakoś ci pomóc.
— Dziękuję — odpowiedziałam i weszłam do kabiny.
Rozejrzałam się. Drzwi były dosyć wysokie, aby zasłonić okienko nad toaletą. Wystarczyło się na nią wspiąć i…
Pukanie do drzwi.
— To ja już pójdę. Powiem temu panu, że nie ma tu żadnych luster i że ma poczekać na korytarzu — oznajmiła mi pielęgniarka.
Gdy nie odpowiadałam, spytała:
— Dobrze?
— Yyy… tak — rzuciłam w roztargnieniu.
Po wyjściu kobiety, za drzwiami usłyszałam podniesione głosy jej i Michała. Kłócili się o to, czemu zostawiła mnie samą.
Zerknęłam za okno.
Parter. Pff… Błahostka. Skakałam z pierwszego piętra — Pochwaliłam się w duchu za odwagę.
Szpitalna piżama znacznie utrudniała mi ucieczkę, no ale cóż. Na razie nie mogłam się tym martwić.
Przekręciłam klamkę okna. Dzięki bogu otworzyło się. Westchnienie ulgi. Jeszcze by teraz brakowało, żeby jedyna droga ucieczki była niemożliwa. Wystawiłam głowę i sprawdziłam okolicę. Spadnę raczej na trawę. Cofnęłam się do kabiny i wsunęłam nogi w okienko. Wzięłam głęboki oddech i wyślizgnęłam się z łazienki. Wylądowałam na plecach. Zabolało niemiłosiernie. Nie miałam teraz czasu się tym przejmować.
Byłam w szpitalnym parku, więc nikt nie zwracał na mnie uwagi.
Zwykła pacjentka spaceruje sobie po parku.
Jednak wiedziałam, że kończy mi się czas.
Na ławce siedziała starsza para. Podeszłam do niej.
— Mają państwo pożyczyć trochę pieniędzy? — spytałam i zrobiłam najuprzejmiejszą minę jaką umiałam. Staruszka tylko spojrzała na mnie ciepło i sięgnęła do torebki. Wyciągnęła z niej malutkie zawiniątko i podała mi.
— Dziękuję… ja… — zabrakło mi słów. Nieczęsto spotykałam się z taką ludzką życzliwością. Zwykle byłam odrzucana, wytykana palcami.
Po przejściu jakichś trzystu metrów ujrzałam kobietę z dzieckiem w wózku. Miała na sobie kaszmirowy sweterek koloru lawendy. Zdjęła go z przypływu ciepła i przewiesiła przez oparcie.
Dziecko zaczęło płakać, więc wzięła je na ręce i odeszła kawałek. Przechodząc obok szybko zabrałam ciuszek i przyśpieszyłam kroku. Wychodząc z terenu szpitala, nałożyłam go na siebie. Wyglądałam teraz jakbym po prostu miała białą spódniczkę. Potrzebowałam tylko butów.
Przecież nie mogę chodzić w szpitalnych kapciach!
Jakiegoś przechodnia zapytałam o najbliższy sklep. Zaproponował, że mnie zaprowadzi. Niepewnie zgodziłam się. Był bardzo sympatyczny. Spytał co się stało. Odrzekłam tylko, że potrzebuję czegoś do ubrania. Weszliśmy do małego obuwniczego. Podał mi parę adidasów, które przymierzyłam i kupiłam.
Ze stu złotych, które dostałam od tej miłej, starszej pani, zostało mi jeszcze około siedemdziesiąt. Poszliśmy więc do sklepu z ubraniami. Kupiłam jeansy, a on — chociaż wcale go o to nie prosiłam — zafundował mi t-shirt.
To dziwne, jaki obcy facet kupuje dopiero poznanej kobiecie bluzkę?
Był bardzo miły. Polubiłam go. Zaprosił mnie do kawiarni i postawił mi kawę.
Poznaliśmy się. Miał na imię Dawid.
Napiłam się kawy i spytałam:
— Dlaczego ty w ogóle mi pomagasz? Czego o de mnie oczekujesz?
Chłopak uśmiechnął się.
— Niczego… Chcę po prostu, żebyś w końcu się uśmiechnęła — powiedział.
Nie mogłam powstrzymać się od dziwnego, głupkowatego śmiechu, gdy to usłyszałam.
— Kim ty w ogóle jesteś? — spytałam po chwili.
— Już mówiłem… Jestem Dawid — odpowiedział znów z uśmiechem.
— A… Coś więcej? — dopytywałam się. Bałam się po prostu.
Michałowi łatwo zaufałam, a okazał się draniem. A jaki jest Dawid? Może się przecież okazać, że jest on podobny do Michała lub nawet gorszy.
— Cała reszta jest nieważna — powiedział popijając kawą.
— Dla mnie to ważne — upierałam się, a on wyciągnął z kieszeni małą karteczkę i podał mi ją. Zaczęłam czytać na głos. — „Usługi prawnicze Dawid Kowalski” — spojrzałam na niego ze zdziwieniem. — Więc jesteś prawnikiem? To dlaczego nie chciałeś mi powiedzieć? Coś ukrywasz? — pytałam dociekliwie.
— Nie… po prostu nie ma się czym chwalić — znów się uśmiechnął.
Dopiliśmy kawę, za którą zapłacił Dawid i wyszliśmy z kawiarni.
— Mógłbyś pomóc mi jeszcze raz i wskazać najbliższy hotel? –szepnęłam zmieszana.
— Nie masz gdzie mieszkać? — spytał troskliwie.
— Chwilowo… niestety. Ale spokojnie, poradzę sobie — powiedziałam bezbarwnym głosem. — To… Gdzie jest ten hotel? — zmieniłam temat.
Dotarłam tam w około dwadzieścia minut, bo pod koniec musiałam biec. Zaczęło padać, a ja nie miałam nic prócz cienkiego sweterka. Weszłam do środka cała przemoczona.
— Dzień dobry — odezwałam się grzecznie do recepcjonistki. — Chciałabym wynająć pokój na nazwisko Różańska.
— Przykro mi, ale nie mamy miejsc… — powiedziała.
— Rozumiem — szepnęłam smętnie, a potem wyszłam z hotelu.
Ściemniało się, a ja nie miałam pojęcia co robić. Nie wiedziałam gdzie jestem, nie miałam domu, ani rodziny nigdzie w pobliżu. Pozostało mi już usiąść i płakać.
Ruszyłam się spod hotelu i szłam ulicą, czekając na cud lub kolejne kłopoty.
Nagle blisko mnie bardzo ostro zahamował samochód.
Nie chciałam się odwracać, więc przyśpieszyłam kroku.
— Może cię podrzucić? — usłyszałam znajomy głos.
— Dawid? — spytałam szczęśliwa i spojrzałam w tamtą stronę.
Tuż obok mnie po ulicy ledwo toczył się srebrny Mercedes, a w środku siedział mężczyzna.
— Proponuję ci nocleg z gwarancją nietykalności. Co ty na to? — spytał co chwilę hamując.
— A co ty za to chcesz?
— Nic. Po prostu satysfakcję, że pomogłem komuś, gdy tego potrzebował — powiedział i uśmiechnął się.
— W dzisiejszym świecie nieczęsto spotyka się mężczyzn, którzy pomagają bezinteresownie dopiero poznanej kobiecie — odpowiedziałam i zamyśliłam się na chwilę. — Ale w końcu nic gorszego mnie już spotkać nie może — powiedziałam i wsiadłam do auta, które momentalnie się rozpędziło. — Dziękuję… Nie wiem jak ci się odwdzięczę — rzekłam po dłuższej chwili.
— Pomieszkasz u mnie, znajdziesz pracę, wynajmiesz jakieś mieszkanie dla siebie, a ja będę szczęśliwy, że ci się ułożyło — powiedział nie spuszczając wzroku z drogi.
Jechaliśmy dość długo. W pewnym momencie wyjechaliśmy z miasta, lecz pilnie trzymaliśmy się głównej drogi. Wjechaliśmy w drobną ścieżkę i na wielki plac.
Było już bardzo ciemno, przez co nie mogłam zorientować się gdzie jesteśmy.
Nagle drzwi z mojej strony otworzyły się.
— Zapraszam — odezwał się Dawid i wyciągnął do mnie dłoń.
Niepewnie podałam mu swoją rękę, a to co zobaczyłam na zewnątrz zachwyciło mnie. Mieszkał w willi i to bardzo ładnej. Mężczyzna zamknął samochód i spytał z ciągłym uśmiechem:
— To co wchodzisz, czy wolisz spać na dworze?
Rozdział 6
Dom urządzony był bardzo elegancko, zresztą jak na prawnika przystało.
— Zaczekaj — powiedział, wyszedł z pokoju, a po chwili wrócił z jakimś zawiniątkiem w ręce. — Jesteś cała mokra. Pomyślałem więc, że wysuszę ci ubrania, ale będziesz musiała ubrać coś mojego.
— Ok — powiedziałam, a on podał mi rzeczy i zaprowadził do łazienki bym się przebrała.
Dostałam fioletowy t-shirt i czarne dresy. Wyszłam i podałam mokre ubrania Dawidowi.
Został mi przydzielony pokój gościnny na piętrze. Prawnik powiedział, że ma trochę pracy do zrobienia, a ja mam się rozgościć i rozejrzeć.
Po obejrzeniu domu poszłam do gabinetu Dawida.
— M… Mogę wyjść na dwór? — zapytałam.
— Oczywiście, czemu pytasz? — spytał zaskoczony.
— Bo… ja… nieważne… — jąkałam się.
— Hmm… możesz mi zaufać — zapewnił.
Gdy zobaczył moją zrozpaczoną minę, kazał mi usiąść.
— Co się stało? — spytał troskliwie.
— Ja uciekłam… ze szpitala — wskazałam zabandażowaną rękę. — Bo… Michał… ja… musiałam uciekać… — rozpłakałam się — on… bałam się… musiałam…
Skuliłam się w fotelu, a on otoczył mnie ramieniem i przytulił do piersi. Szlochałam w jego męskich ramionach, podczas gdy on głaskał mnie po głowie i szeptał do ucha pocieszające słowa.
Gdy opanowałam łzy, chciał mnie puścić, ale mu nie pozwoliłam.
— Zostań — poprosiłam.
— Zaraz wrócę — szepnął, a ja spojrzałam na niego błagalnie. — Obiecuję.
Po chwili wrócił z kubkiem ciepłego kakao.
— Proszę — podał mi kubek i usiadł obok mnie. — Możesz mi wszystko powiedzieć — rzekł. — Nie martw się.
— Dzięki. Ja… po prostu szukałam miłości. Poznałam Michała przez Internet… Spotkaliśmy się, a, on… on mi dał tabletkę gwałtu! — znowu się rozpłakałam. — Potem urwał mi się film i pojechaliśmy do jego domu. Gdy się obudziłam byłam nim tak oczarowana, że zgodziłam się z nim zamieszkać — urwałam na chwilę. — Ja… musiałam siedzieć w domu, a on chodził do pracy i przynosił mi prezenty. Wydawało mi się, że go kochałam… Boże, jaka ja byłam głupia! — krzyknęłam i głośno zaszlochałam.
— Spokojnie — Dawid pogłaskał mnie po ramieniu. — Co dalej?
— Iii… ja… nie chciałam tak dłużej żyć. On mnie pobił i powiedział, że jestem naiwną dziwką! Dawał mi jakieś endorfiny, dlatego go słuchałam…
— Endorfiny — mruknął adwokat. — Sukinsyn jeden!
— U… uciekłam. Zatrzymałam się u jakiejś staruszki, mieszkającej za miastem. Była miła, pomogła mi. Ale… ale… to była jego matka! — przytuliłam się do mężczyzny — ja… ona powiedziała Michałowi, on przyjechał… — urwałam. — Chciałam się zabić! Trafiłam do szpitala… bałam się go. On mi groził. Uciekłam przez okno. Od jakiejś babci dostałam stówę, a sweterek ukradłam. Później spotkałam ciebie i… — uśmiechnęłam się — dalej już wiesz.
— Tak. Jeśli będziesz chciała, mogę ci trochę pomóc.
— Yyy… co? — nie zrozumiałam.
— Wiesz, w końcu nie bez powodu jestem prawnikiem — uśmiechnął się, a ja roześmiałam się głośno.
— No tak… prawda.
— Jesteś zmęczona — powiedział Dawid, gdy ujrzał mój wyraz twarzy. — Może się prześpisz?
— Nie, ja… nie — mówiłam, a język mi się plątał. — Zostań ze mną.
— Zostanę.
Długo nie trwało jak zasnęłam w jego ramionach.
Obudziłam się w pokoju, w którym miałam mieszkać. Leżałam na łóżku, przykryta kocem. Wstałam i podeszłam do okna. Otworzyłam je na oścież. Czułam jak wiatr przewiewa mi przez włosy. Patrzyłam na spokojny, lekko falujący las i rozmyślałam.
Jak mogłam być aż tak głupia?
W salonie na kanapie siedział Dawid z kubkiem w jednej ręce i pilotem w drugiej.
— Hej — przywitałam się.
— Hej. Chcesz kawy? — zapytał.
— Eee… czemu nie?
Poszedł do kuchni, a ja rzuciłam okiem na gazetę leżącą na stoliku. Na pierwszej stronie widniał nagłówek: „Samobójczyni ucieka ze szpitala!”, a pod spodem moje zdjęcie.
— Nie! — szepnęłam do siebie.
— Tak — powiedział adwokat. — Właśnie chciałem z tobą o tym porozmawiać — rzekł spokojnie.
— I co ja teraz zrobię? — spytałam ze łzami w oczach, kryjąc twarz w dłoniach. — On teraz będzie mnie szukał. Nie odpuści. Wiem to…
Prawnik podszedł do mnie i delikatnie przytulił do piersi. Zrobiło mi się ciepło od jego bliskości.
— Spokojnie, będzie dobrze. Poradzimy sobie — pocieszał mnie.
— My? — spytałam zaskoczona i spojrzałam na niego zapłakanymi oczyma.
— Tak, nie zostawię cię samej. Nie po tym co ten drań ci zrobił.
— Ja… naprawdę dziękuję, ale… — zaczęłam.
— Nie ma żadnego „ale” — powiedział.
— Tak wiele już dla mnie zrobiłeś, nie musisz… — urwałam. Nie wiem kogo chciałam oszukać. W głębi duszy wiedziałam, że tak naprawdę sama sobie nie poradzę.
Widząc moją wewnętrzną walkę, adwokat uśmiechnął się i zapytał:
— To jak?
— Zgoda — odpowiedziałam.
Kilka godzin później, po przedyskutowaniu wszystkiego z Dawidem, pojechaliśmy na najbliższy komisariat. Musiałam opowiedzieć całą tą sytuację panom policjantom.
— Więc jak wygląda ten mężczyzna? — spytał śledczy.
— Zielone oczy, brązowe, krótko ścięte włosy, umięśniony, wysoki — wymieniałam kolejno cechy wyglądu Michała.
— Dobrze, jutro otrzyma pani decyzję.
Następnego dnia pod adres Dawida przyszedł do mnie list. Szybko go otworzyłam.
Szanowna Pani Karolino, Chciałbym powiadomić panią o decyzji podjętej przez śledczych. Otóż nasi biegli jednogłośnie stwierdzili, iż pani sprawa zostanie oddalona. Policyjny psycholog orzekł, że nie jest pani na tyle zdrowa umysłowo, aby upoważnić panią do jakichkolwiek zeznań przeciwko drugiej osobie. Jako osoba, która chciała popełnić samobójstwo, nie posiada pani zdrowego rozsądku. Jednym słowem jest pani niezrównoważona psychicznie i nie jest pani zdolna do podejmowania poprawnych i racjonalnych decyzji.
— Co? — zawołałam. — Ja? Niezrównoważona psychicznie?! — nie mogłam w to uwierzyć. — Co za brednie!
— Co się stało? — podszedł Dawid i spojrzał mi przez ramię. Po chwili wyrwał mi list z rąk. — Spokojnie. Da się to załatwić.
— Naprawdę?! — spytałam zła na cały świat.
— Mam kolegę psychiatrę. Może cię zbadać i… — zamilkł, gdy na mnie spojrzał. — Dobrze się czujesz? — spytał.
— Ja? Tak, świetnie…
— Słabo ci?
Gdy nie odpowiedziałam, rzekł niemal błagalnym tonem:
— Karolina, proszę nie zamykaj oczu…
Osunęłam się w jego ramionach.
— … nie zamykaj… — ułożył mnie na podłodze i wyciągnął z koszuli telefon. — Dawid Kowalski. Proszę przyjechać na ulicę Mikołaja 4. Kobieta zasłabła, nie mam z nią kontaktu…
Rozdział 7
Obudziłam się znowu w znanym mi już szpitalu. Do nadgarstka spływała mi kroplówka, a przy mnie siedział znajomy mecenas.
— Co się stało? — zapytałam go.
— Nastąpił gwałtowny spadek cukru we krwi, do którego doszło podwyższone ciśnienie, w wyniku czego straciłaś przytomność.
Otworzyłam usta, by coś powiedzieć, ale w tej chwili zadzwonił jego telefon. Spojrzał na wyświetlacz.
— Przepraszam na chwilę — powiedział z zażenowaniem i opuścił pomieszczenie.
Gdy wychodził zauważyłam przez uchylone drzwi sylwetkę Michała.
Nie, to na pewno nie on — pocieszałam się.
A jednak. Gdy tylko prawnik oddalił się pochłonięty rozmową, mężczyzna stojący przy drzwiach wślizgnął się do sali. Próbowałam udawać, że tego nie zauważyłam i intensywnie wpatrywałam się w muchę na suficie.
— Witaj, kochanie — złapał mnie za ramię i lekko pogłaskał. — Tęskniłem za tobą.
— A ja za tobą nie — rzuciłam.
— Jak to? — spytał z udawanym zdziwieniem. — Już mnie nie kochasz?
— Nigdy cię nie kochałam! — wykrzyczałam mu w twarz.
— Och, nie drocz się ze mną — powiedział z ironią w głosie i usiadł na moim łóżku.
— Czego chcesz? — wycedziłam przez zęby.
— Skarbie, pragnę tylko jednego — nachylił się na de mną i pocałował.
Moje próby uwolnienia się poskutkowały tylko tym, że wzmocnił uścisk. Z całych sił starałam się, aby mu nie ulec. Wreszcie podniósł głowę.
— Pamiętasz już? Czy ten elegancik wyprał ci pamięć?! — spytał ze złością w oczach mimo, że w pocałunek włożył cały swój uwodzicielski talent.
— Odczep się od niego! — nie mogłam pozwolić, by obrażał człowieka, który tyle mi pomógł.
— Ooo… jakie to słodkie. Ty go bronisz — wyciągnął z kieszeni strzykawkę z bezbarwną cieczą. — Ale zapamiętaj sobie jedną rzecz — unieruchomił mnie. Wystraszyłam się i uporczywie próbowałam się wyszarpnąć.– Tylko mnie masz kochać! — powiedział i wbił mi igłę w żyłę.
— Dawid! — krzyknęłam rozpaczliwie.
W tej samej chwili do sali wszedł Dawid. Po krótkim rozeznaniu się w sytuacji, dopadł do Michała i zwalił go z łóżka. Gdy ten wstawał, rzucił się na prawnika i trafił szczęką prosto w skierowaną w niego pięść. Przewrócił się na podłogę, a do sali weszła pielęgniarka w białym fartuchu i niewielką tacą na rękach. Widząc bójkę upuściła tacę z lekami, z której posypało się mnóstwo małych tabletek i zakryła usta dłońmi, żeby nie krzyknąć.
Jeszcze raz zerknęła na bijących się mężczyzn, po czym zniknęła za drzwiami.
— Ochrona! Ochrona! — dało się słyszeć jej stłumiony głos rozchodzący się po długim korytarzu.
— No ładnie… — usłyszałam ciche westchnięcie Dawida.
Podczas, gdy pod moimi nogami rozgrywała się scena małej bitwy, ja wyciągnęłam z ręki strzykawkę i po dłuższej chwili szarpania odłączyłam sobie kroplówkę. Na moment zakręciło mi się w głowie i przytrzymałam się łóżka.
Tuż przy mnie padł Michał trzymający się za spuchnięty i krwawiący nos.
Bez namysłu sięgnęłam po strzykawkę i schyliłam się ku niemu.
Może się jeszcze przydać — usłyszałam nienależący do nikogo głos w swojej głowie.
Podniosłam się i spojrzałam na mecenasa.
— Zwijamy się stąd — powiedziałam stanowczo i wyszłam.
— Proszę pani! — krzyczał do mnie jakiś lekarz. — Niech pani zaczeka! Nie może pani…
Nie słuchałam. Wyłączyłam się całkowicie. Mój cel był jeden. Jak najszybciej wyjść ze szpitala. Nie chciałam tu zostać ani chwili dłużej. Michał znowu mnie odnalazł. Tak dalej nie może być. Ten człowiek mnie przeraża, a jednocześnie sprawia, że zauważam swoje wady. Dzięki temu staję się lepsza. Wiem już, że na policję nie mogę liczyć, bo ponoć jestem niezrównoważona psychicznie. Powoli zaczynałam przyzwyczajać się do takiej nowej mnie. Teraz już mnie to śmieszyło.
— Proszę się zatrzymać! — usłyszałam za plecami. — Proszę pani!
Nie odpowiadałam, dlatego po chwili zostałam uwięziona w żelaznym uścisku ochroniarza.
— Puść mnie! — krzyczałam ze złością.
— Najpierw porozmawiamy.
— Nie będę z wami o niczym gadać! — szamotałam się w jego ramionach.
Zobaczyłam zbliżającego się do nas Dawida.
— Niech pan ją puści! Ta pani wypisała się na własne żądanie.
Facet spojrzał na mnie przenikliwie.
— Nie wydaję mi się — mruknął niezadowolony, a Dawid zmierzył go swoim chłodnym prawniczym wzrokiem. Wreszcie puścił.
Posłałam mu mordercze spojrzenie i ruszyłam ku wyjściu.
Po chwili dogonił mnie Dawid i złapał za ramię, ale strząsnęłam jego dłoń.
— Zaczekaj!
— Po co?! — emanowała o de mnie złość.
Nie odpowiedział, tylko szedł ze mną w milczeniu.
— Musimy to zgłosić — powiedział wreszcie.
— Po co?! — wykrzyknęłam. — Żeby znowu uznali mnie za wariatkę?!
— Żeby go zamknęli. Na wolności wciąż może ci coś zrobić — rzekł spokojnie.
— Zabierz mnie do domu — powiedziałam ze łzami w oczach. To za wiele. Powaga sytuacji mnie przerosła.
— Ale…
— Proszę — przerwałam mu.
Przez całą drogę już się do siebie nie odzywaliśmy. Potrzebowałam trochę spokoju, chwilę wytchnienia. Musiałam pomyśleć co robić dalej. Ale w głowie miałam tylko pustkę…
Przez następnych kilka dni snułam się bez sensu po domu, szukając czegoś czego nie było. Tak naprawdę sama nie wiedziałam czego chcę. Szukałam rozwiązania. Chciałam, żeby to wszystko nigdy się nie wydarzyło. Chciałam po prostu zniknąć, uciec od trudnej rzeczywistości, która mnie otaczała. To wszystko było jak sen. Niekończący się koszmar.
Proszę, niech mnie ktoś uszczypnie. Chcę się wreszcie obudzić.
Ale to działo się naprawdę. Doskonale zdawałam sobie sprawę z tego, że sama muszę stawić czoła wszystkim przeciwnościom. Na władze nie miałam co liczyć. Przestałam już wierzyć w sprawiedliwość w tym kraju.
A gdyby tak znów zaryzykować?
Rozdział 8
Poczekałam, aż Dawid zaśnie i pobiegłam do pokoju po swoje rzeczy, których na szczęście nie miałam zbyt wiele, po czym wrzuciłam je do małej torby znalezionej w garażu. — Czułam się trochę jak złodziej. Coś okropnego. — Na końcu do bocznej kieszeni wsunęłam strzykawkę. Z wieszaka w przedpokoju zabrałam bluzę prawnika i z bólem serca po raz ostatni opuściłam dom mężczyzny. Za bramą jeszcze raz obejrzałam się na posiadłość. Jedyne co po sobie zostawiłam to mała karteczka na lodówce z wiadomością:
„Dziękuję i przepraszam.”
Nie chciałam się rozpisywać, ale uważałam, że należą mu się dwa słowa, za to co dla mnie zrobił.
Wyszłam w ciemną noc. Moim przewodnikiem był tylko księżyc, który bladą poświatą oświetlał mi drogę.
Idąc skrajem lasu usłyszałam nadjeżdżający samochód. Serce mi zamarło.
Ups… O tym nie pomyślałam.
Starając się tym nie przejmować uparcie szłam na przód.
— To chyba nie wypada, żeby taka ładna dziewczyna chodziła w nocy po lesie — usłyszałam za plecami lodowaty głos. Obejrzałam się. Przez otwarte okno czarnego BMW szczerzył się do mnie młody mężczyzna w ciemnych okularach.
— Podwieźć cię gdzieś?
— Nie… ja… poradzę sobie — wydukałam, gdyż przeraziłam się widząc na tylnym siedzeniu jeszcze dwóch facetów.
— Na pewno? — przyspieszyłam kroku.
— Na pewno — powiedziałam stanowczo.
— Nalegam — żądał kierowca.
— Nie — mruknęłam, a samochód zatrzymał się i z tyłu wyskoczyło ku mnie dwóch mięśniaków. Puściłam się biegiem.
— Złapać ją! — usłyszałam polecenie kierowcy.
Serce biło mi jak młotem. Biegłam środkiem jezdni, gdy z naprzeciwka wyjechał jakiś pojazd. Oślepiło mnie światło reflektorów i potykając się, wpadłam prosto pod maskę nadjeżdżającego samochodu.
Usłyszałam tylko głuchy dźwięk upadającego ciała i pisk hamulców.
Jak zwykle obudziłam się podłączona do szpitalnej aparatury. Tyle, że tym razem nie było to biało oświetlone pomieszczenie tylko brudny pokój z jedną żarówką na suficie. Obok mnie nie stała już miło uśmiechająca się pani doktor w białym i sterylnie czystym fartuchu, ale ubrany na czarno, niezadowolony kierowca BMW.
— Prawie cię straciliśmy złotko — powiedział gładząc mnie po policzku, a ja skrzywiłam się pod zimnem jego dłoni. Jeszcze przez chwilę gapiłam się na otaczających mnie mężczyzn, po czym spróbowałam wstać. Kierowca powstrzymał mnie jednak, przyciskając mnie do łóżka. — Zdaje się, że nasz ptaszek chciałby wyfrunąć — powiedział ironicznie i puścił moje ramiona. — Lepiej, żebyś nie wstawała skarbie — zwrócił się do mnie bezbarwnym głosem.
— Ale… — zaczęłam. Nie rozumiałam swojego położenia. Nie wiedziałam gdzie jestem i czego ci ludzie o de mnie chcą… Wpadłam w kolejną pułapkę. Czułam to. I bardzo mi się to nie podobało.
— Daro, przypilnuj pani. Lekarz zaraz przyjdzie — rzekł i puścił do mnie oko.
— Jaki lekarz? — próbowałam się czegoś dowiedzieć, ale kierowca i jego kolega już wyszli zostawiając mnie z Daro.
Nie wyglądał na groźnego. Wręcz sprawiał wrażenie, że jest łagodniejszy od reszty. Miał okrągłą twarz i krótkie brązowe włosy. Oczy wpatrywały się we mnie przyjaźnie, ale z zakłopotaniem. Ubrany był w czarną skórzaną kurtkę i jeansy. Stał z lewej strony o de mnie. Obojętnie opierał się o okno, w którym zamocowane były kraty. Ręce skrzyżował na piersi.
Gdy ponownie chciałam wstać, ten sięgnął pod kurtkę i wyciągnął mały pistolet jaki widywało się u każdego policjanta z serialu kryminalnego.
Broń…
— Zdaje się, że panienka miała leżeć — powiedział zadziornie.
— Ok — szepnęłam niepewnie i położyłam się. — A wolno mi mówić?
— No o tym nic nie było mówione — uśmiechnął się i opuścił broń. — Daro jestem — przedstawił się po chwili milczenia.
A może by tak utrzymać swoją tożsamość w tajemnicy? Ale po co? Dlaczego? On mi nic nie zrobi… Czy na pewno?
— Karolina.
Daruj sobie te dziwne pomysły. Przez tą twoją wyobraźnie wpadłaś w kolejne bagno.
Posmutniałam, bo uświadomiłam sobie kolejną prawdę.
— No, ładne imię — przerwał moje rozmyślania Daro.
— Dzięki…
— Cała jesteś taka ładna. Aż mi ciebie żal.
— A… mogę spytać o co w tym wszystkim chodzi? — doprawdy nie wiem skąd brałam odwagę na te pytania.
— No bo tego, no… Nie za bardzo mogę mówić.
A czego się spodziewałaś?
— Szef?
— No… też. Ostatnio jak się wygadałem mieliśmy problemy i… — urwał.
— Proszę… — błagałam. — Chciałabym wiedzieć co ze mną zrobicie — powiedziałam łamanym głosem.
— Lala, jesteś taka miła…
Spojrzałam na niego błagalnie.
— Nie — burknął niezadowolony i zaczął wpatrywać się w ścianę.
Fajnie. Obraził się…
Nagle drzwi otworzyły się z głuchym trzaskiem i do pokoju wpadł kierowca z kimś, kto prawdopodobnie był lekarzem, o czym świadczył jego strój. Nie wyglądał przyjaźnie. Gęsta broda znacznie go postarzała. Miał białą koszulę i rękawiczki dentystyczne na rękach.
Człowiek, który mnie tu przywiózł od stóp do głów odziany był w czerń. Słoneczne okulary wsunął teraz w burze brązowych włosów, a dłonie trzymał w kurtce. Patrząc na mnie, uśmiechał się ukradkiem. Odwrócił wzrok, gdy nasze spojrzenia się spotkały.
Za nimi człapał wielki mężczyzna. Umięśniony, w obcisłej bluzce. Dopiero gdy stanął w świetle żarówki, zauważyłam, że był łysy. To jeszcze bardziej dodawało mu groźnego charakteru. Piorunującym spojrzeniem omiótł pomieszczenie i zrobił niezadowoloną minę. Wyglądał tak jakby właśnie oderwano go od ulubionego zajęcia. Na jego twarzy malował się grymas. Jednym kopniakiem zamknął drzwi, które i tak już ledwo trzymały się w zawiasach i oparł się o nie.
— Jak się czujesz, mała? — rzucił facet w czerni.
— Ja… — nagle zaschło mi w gardle. I tak nie wiedziałam co powiedzieć.
— Zaczynamy. Seba przytrzymaj panią — wydał rozkaz gość z brodą.
Wystraszyłam się gdy mężczyzna, który mógłby stać na bramce w dyskotece rzucił się na mnie i unieruchomił.
Lekarz podniósł moją bluzkę, a ja krzyknęłam.
— Spokojnie.
— O co chodzi? — spytałam z paniką w głosie. — Co chcesz zrobić?! — zwróciłam się do doktora. Podniósł pytająco brew.
— Już moja w tym głowa złotko.
Gdy wyciągnął skalpel i zaczął zbliżać go do mojego odsłoniętego brzucha nie potrzebowałam więcej wyjaśnień.
Krzycząc zaczęłam się szamotać i wyrywać z objęć Seby.
— Daro! — wezwał na pomoc kolegę.
Pod naciskiem dwóch ochroniarzy nie mogłam się ruszyć. Został mi tylko krzyk, co szybko zostało zlikwidowane, kiedy doktor włożył mi do ust kawałek gazy. Darłam się w niebogłosy, ale nikt mnie nie słyszał.
Zostawcie mnie!
Nikt nie zareagował, gdy ryczałam kiedy srebrne ostrze rozcinało mi brzuch. Gdybym mogła wiłabym się z bólu, ale mogłam tylko leżeć rozciągnięta na łóżku wydając nieme okrzyki. To było jak w horrorze. Biedna, bezbronna dziewczyna leży na zaimprowizowanym stole chirurgicznym w brudnym pokoju w jakimś prawdopodobnie opuszczonym, starym budynku.
Pewnie wyglądało to żałośnie, ale z mojego punktu widzenia była to najstraszniejsza rzecz w życiu. Być operowanym na żywca, bez znieczulenia, bez narkozy, bez jakichkolwiek środków czystości.
Nie do opisania jest to co ja tam przeżywałam. Czułam każde cięcie, słyszałam każde słowo i nie mogłam nic zrobić. Na nic moje krzyki, na nic łzy. Ci ludzie nie znali litości.
…zabijcie mnie. Błagałam w myślach.
Traciłam dużo krwi, nie miałam już siły nawet się poruszyć. Obraz pochylających się na de mną mężczyzn zaczął się oddalać, a głosy cichnąć. Zdaje się, że ktoś to zauważył, bo usłyszałam zaniepokojony głos:
— Cholera, odjeżdża!
— Maleńka nie zamykaj oczu! — wołał do mnie Daro. — Szefie, niech pan coś zrobi…
Zaczęłam słabnąć i otoczyła mnie głucha cisza. Nie widziałam i nie słyszałam już nic. Krótki błysk białego światła w mojej głowie i chwilę później unosiłam się nad całą tą scenką.
Widok był przerażający. Leżałam tam na dole, taka bez życia. Oczy zamknięte, usta rozchylone, tak jakby chciały złapać ostatni oddech. W lewym boku widniał wielka rana, z której gęstym strumieniem sączyła się krew. Lekarz właśnie odłożył coś do pojemnika z lodem i zajął się tamowaniem krwi.
Nie czułam już bólu, ale widząc jak cierpi moje ciało, nie mogłam zareagować.