I
Myśli mnie wiążą, kaleczą, torturują. Przypalają rozżarzonym prętem serce i żądają bym to przyznał. Bym się poddał.
Zaraz, zaraz. Te impulsy w mózgu, które układają się w jakieś niewypowiedziane na głos słowa? To one mną rządzą? Tym właśnie jestem? Czy tym co wypowiem na głos? A może to w ogóle nie ma znaczenia, bo liczy się tylko to co robię? Ale ja nic nie robię. Nie chcę nic robić. Wszystko jest mgłą nie wartą tego by poruszyć wiatrem, który ją rozgoni. Wszystko jest nijakie, niewarte. Wszystko już gdzieś widziałem.
Powinienem wziąć tabsa przepisanego mi przez znudzonego psychiatrę. Swoją drogą na początku byłem poirytowany, że tak nudziły go moje wywody, że aż ziewał, gdy opowiadałem co siedzi mi w głowie, ale co mu się dziwić? Zawartość mojej głowy to pewnie nic w porównaniu z tym co czasem słyszy. Mój przypadek to ot kolejny 30 latek, któremu nie podoba się rzeczywistość, życie ma za szybkie tempo i go spala. Norma, takie czasy.
Zastanawiam się w sumie po co poszedłem do psychiatry. Mam wrażenie, że ten obiektywny stan normalności ludzkiego mózgu i myśli mnie nie dotyczy. Od zawsze mam w sobie to na co lekarz zapisał zbyt słabe antidotum. To nierozerwalna część mnie. A poza tym zdążyłem to polubić. Po co więc ta wizyta? To nie była decyzja prawdziwego mnie. To jeden z hologramów podjął decyzję. Mam tych hologramów całą masę. Szkoda tylko, że konto w banku jedno i za głupie pomysły reszty, zawsze płacę ja- ten prawdziwy ja w samym jądrze osobowości ukrytej za setkami/tysiącami hologramów.
No dobra czas wstać. Sprawdzam godzinę w telefonie i lekko mrużę oczy pod wpływem oślepiającego światła bijącego z wyświetlacza. 5:27, wcześnie, ale na pewno już nie zasnę. Dziś i jutro mam wolne w pracy. Nie żebym miał jakiś ważny powód by je wziąć, chyba że uznamy „przedłużenie weekendu o czwartek i piątek by nie musieć patrzeć na współpracowników oraz wykonywać pracy, której w gruncie rzeczy nie szanuję” odpowiednio poważnym powodem do wzięcia urlopu. Dla mnie powód bardzo dobry, dla mojego pracodawcy zapewne oburzający
Mógłbym wylegiwać się sunąc po orbitach myśli, ile wlezie, ale postanawiam wstać. Lubię wstać na tyle wcześnie by świat otaczał półmrok, delektować się kawą i wpatrywać w telewizor włączony na kanale informacyjnym. Szczerze mówiąc sam nie wiem czemu tak bardzo lubię oglądać z rana kanał informacyjny. Myślę, że to może być kwestia sentymentalna, gdyż wstając wcześnie rano do szkoły zawsze włączony był właśnie ten kanał, a ja wpatrywałem się w telewizor i oczekiwałem jak na wyrok, kiedy będzie prognoza pogody. Gdy na ekranie bowiem pojawiał się nienaturalnie zadowolony z życia prezenter był to dla mnie wyznacznik tego, że nadeszła pora wyjścia z domu na autobus. Do tej pory nie przepadam za prognozami pogody, chyba do mojego mózgu zostało wszczepione, że wiążę się to z nieprzyjemnym obowiązkiem.
Robię kawę i postanawiam dołączyć jej do towarzystwa tosta z serem, gdyż żołądek delikatnie zaczyna dawać znak, iż także nie śpi. Włączam telewizor, lecz to jeszcze nie pora na serwis informacyjny. W zamian za to jakaś kobieta tłumaczy, jak urządzić ogródek na balkonie by zachwycić rodzinę i znajomych. Żenada. Przełączam na kanał z muzyką rockową by w oczekiwaniu na informacje ze świata otoczyć się jakimiś miłymi dźwiękami. Zjadam tosta i postanawiam wyjść z kawą na balkon by zapalić papierosa. Widok mnie na balkonie z papierosem w ustach na pewno nie zachwyciłby ani rodziny ani znajomych-myślę. Mieszkam na 6 piętrze więc powinienem mieć ujmujący widok na wschodzące powoli słońce. I tak by było, gdyby nie seria bloków, które deweloper postawił naprzeciwko. Generalnie mi to nie przeszkadza, bo dzięki temu mieszkania nie rozświetla światło słoneczne i dłużej mogę napawać się tak lubianym przez siebie mrokiem i chłodem.
Jestem w połowie palenia mojego nikotynowego przyjaciela, gdy zauważam na dole kobietę ubraną w legginsy i biały T-shirt. Włosy ma związane w koński ogon. Ewidentnie wyszła pobiegać przed pracą. Delikatnie przebiera nogami w miejscu i jednocześnie ustawia coś w swojej opasce zdrowia. Ach te opaski zdrowia.
Kiedyś spełniały tylko podstawowe funkcje jak mierzenie pokonywanej odległości, mierzenie pulsu czy ilość spalonych kalorii. Odkąd jednak firma Perfectum Cerebrum stworzyła chipy domózgowe możliwości opasek zdrowia, które można z chipem połączyć stały się znacznie większe. W zasadzie za pomocą opaski można manipulować niektórymi obszarami mózgu które są odpowiedzialne za poziom stresu, poziom radości i kilka innych. Nie znam dokładnie wszystkich funkcjonalności, bo interesowałem się tym tylko tak jak każdy, gdy produkt wchodził na rynek i pozwolił PC osiągnąć astronomiczne wręcz zyski a wielu ludziom podobno rzeczywiście poprawił komfort życia. Chciałem przez pewien czas zakupić opaskę wraz z usługą wszczepienia chipu, gdyż cena (co zaskakujące) wcale nie była wysoka i w zasadzie każdy z klasy średniej mógł i może nadal pozwolić sobie na jej zakup, ale zniechęciło mnie kilka aspektów.
Po pierwsze ludzie, którzy używali Promózgu (jak potocznie przyjęło się nazywać opaskę z chipem) często zachowywali się nadzwyczaj nienaturalnie szczerząc się niczym polityk podczas kampanii wyborczej przez co miałem wrażenie, że rozmawiam z idiotami, a sam nie chciałem nigdy być tak postrzegany.
Druga kwestia to odkrycie pewnej gazety, która przeczytała dogłębnie regulamin aplikacji i trafiła na dobrze ukryty zapis mówiący o zgodzie użytkownika na analizę mózgu by użytkownik otrzymywał turbo spersonalizowane reklamy. Nie żeby było to kompletne novum, gdyż często nie posiadając chipa miałem wrażenie, że ledwie zdążę o czymś pomyśleć a wszędzie widzę reklamy zachęcające do zakupu tego o czym pomyślałem. Ale świadomość tego, że coś skanuje mi mózg i wie, kiedy mam ochotę na seks by wyświetlić mi reklamę niesamowitych prezerwatyw po których partnerka radośnie powie, że „STANĄŁEM na wysokości zadania mnie zniechęca.”. Niektórych ekspertów telewizyjnych wręcz szokowało jak wielu ludzi uznało ten zapis za nieistotny. Mnie to w ogóle nie zdziwiło, bo już dawno sprzedaliśmy nasz czas reklamom. Reklamy, ładne obrazki na Instagramie, idole z tiktoka i youtube’a przy których neandertalczycy to wykształcona klasa średnia. To nasze wspaniałe zapełniacze wolnego czasu. W epoce nieograniczonej wolności wyboru treści wybieramy te które zamieniają nasze mózgi w kaszę manną.
W pewnym momencie doszło także do kryzysu finansowego wielu firm ze względu na to, że pracownicy zmniejszali na tyle poziom stresu, że notorycznie spóźniali się z pracą, nie wykonywali obowiązków a często także zwyczajnie nie przychodzili do pracy woląc błogo wylegiwać się w domu, na plaży czy gdziekolwiek indziej. PC co prawda od razu zadziałało z aktualizacją, która nie pozwala zmniejszyć poziomu stresu ponad pewien dopuszczalny poziom a także częściowo zrekompensowała firmom straty, ale pewien niesmak pozostał. Ja nie potrzebowałem wielkiej zachęty by olać pracę, a z Promózgiem myślę, że w 3 miesiące wylądowałbym pod mostem.
Postanowiłem zatem, że pozostanę w gronie sceptyków i odpuszczę wpuszczanie do mojej i tak zagmatwanej mózgownicy ciała obcego.
Obserwowałem ruszającą na poranny jogging kobietę dopalając papierosa, gdy zauważyłem dwóch dość krzepkich mężczyzn trzymających butelki. lekko zataczających się i głośno śmiejących. Możliwe, że tak jak ja przedłużyli sobie weekend albo dopiero to zrobią, gdy obudzą się za kilka godzin skacowani i powiadomią szefa, że mają jelitówkę. Obserwuję ich niebezpiecznie zbliżających się do kobiety. Wielokrotnie widziałem tego typu sytuacje i wiem, że zawsze młoda kobieta + pijani mężczyźni = kłopoty. Jak na komendę usłyszałem kilka radiowozów które rozbrzmiały charakterystycznym dźwiękiem, który zawsze skupia uwagę, mimo że słyszało się go już tysiące razy. Odetchnąłem, gdyż mężczyźni z pewnością nie odważą się zaatakować kobiety, gdy w pobliżu jest policja. Nawet jeśli są pijani w sztok.
Patrzę jak kilka ulic dalej znad bloków przebija się niebiesko czerwone światło bijące z radiowozów. Słychać, jak zamykają się drzwi samochodów. Nagle słyszę brzdęk butelki z pewnością upuszczonej przez jednego z pijanych mężczyzn. Moje serce zamiera, gdy zauważam jak 6 pięter pode mną jeden z mężczyzn leży w kałuży krwi a drugiemu z nich kobieta właśnie podrzyna gardło
II
Przez chwilę stoję nieruchomo zszokowany. Czuję jak moje nogi zaczynają zachęcać mnie bym usiadł lub po prostu upadł dla- nich obojętne, dla mnie nie. Potrząsam głową jakby chcąc wyrzucić z niej obraz, który przed chwilą zobaczyłem. Może nadal śnię, a to jeden z tych dziwnie prawdziwie wyglądających snów, w których najczęściej przeżywamy katusze i po przebudzeniu spada nam taki kamień z serca, że gdyby nie była to metafora huk słychać by było w całym bloku? Dobrze wiem jednak, że nie. Ta makabra dzieje się na prawdę.
Reaguje dość niestandardowo jak na mnie, bo zaczynam się ubierać by zejść na dół i spróbować coś zrobić z zaistniałą sytuacją. Myślę, że to wykracza poza moje standardy, gdyż najczęściej w sytuacjach zagrożenia zrzucałem odpowiedzialność reakcji na innych. Teraz chyba jednak nie ma innych świadków, może to, dlatego właśnie otwieram drzwi i biegnę schodami na dół by poddać próbie moją odwagę i odpowiedzialność. To pewnie kolejny mój hologram, który za dużo się naoglądał Batmana. Światło na schodach włącza się automatycznie na każdym piętrze, gdy wyczuwa mój ruch. Z zewnątrz można by łatwo oszacować jak szybko się poruszam, patrząc w okna na poszczególnych piętrach i włączające się po kolei światło oświetlające mi drogę. To dziwne, że o tym myślę, ale mój mózg w sytuacjach zagrożenia zawsze wyrzuca z siebie wiele różnych myśli. Często nie są one pomocne, ale co zrobić.
Biegnę 6 pięter w dół a do tego boje się tego co mnie spotka na dole co sprawia, że na parterze serce tłucze mi się w piersiach jak oszalałe. Zatrzymuje się przed wyjściem na zewnątrz przy skrzynkach na listy by uspokoić oddech i galopujące myśli. Oddech udaje się po chwili w dużym stopniu wyrównać. Z myślami jednak nie mam szans na powodzenie choćby w minimalnym stopniu i dobrze o tym wiem. Robię jeszcze jeden głęboki wydech i otwieram główne drzwi prowadzące na dwór. Dziewczyna stoi tyłem do mnie nieruchomo i najwyraźniej wpatruje się w leżące przed nią jeszcze bardziej nieruchome od niej ciała leżące w płynnym szkarłacie wypływającym nadal z ich podziurawionych gardeł, nóg i rąk. Kurwa, nie ma szans by przeżyli. Ale dlaczego? Co jej zrobili?
— Hej nic ci nie jest? — pytam starając się by mój głos brzmiał łagodnie, pełen troski. Dziewczyna natychmiast się odwraca. Jest szczupła i ładna. choć coś dziwnego stało się z jej twarzą dokładnie jeszcze nie rejestruje co, poza plamami krwi na lewym policzku i czole, które są nie do przeoczenia.
— Nic Ci nie jest? Nie bój się nic ci nie zrobię- mówię i unoszę ręce w uspokajającym geście, który ma też na celu pokazanie, że nie mam nic w rękach włącznie ze złymi zamiarami. Dziewczyna wpatruje się we mnie swoimi dużymi niebieskimi oczami i dochodzi do mnie co takiego dziwnego jest z jej twarzą. Białka jej oczu są ciemnoczerwone i pojedyncze żyłki atakują także błękitny kolor jej oczu a po obu stronach czoła pulsują jej nienaturalnie dobrze widoczne żyły. Pulsują tak jakby chciały wydostać się na zewnątrz. Robię krok do przodu nie zmieniając pozycji rąk. To był błąd. Dziewczyna robi trzy szybkie kroki w moim kierunku i zamachuje się zakrwawioną, rozbitą do połowy butelką. Cudem w ostatniej chwili się uchylam.
— Hej! Co robisz?! Nie chcę Ci nic… — nie kończę, bo dziewczyna ponawia atak próbując ciąć mnie w twarz. Blokuje jej rękę i wykręcam do tyłu by zabrać butelkę oraz obezwładnić ją do czasu, gdy się uspokoi. Dziewczyna rzuca się i warczy niczym zwierzę złapane w pułapkę. Jest niewiarygodnie silna jak na tak drobną kobietę, to pewnie adrenalina dodaje jej 100% do skilla mocy. Zauważam, że niebezpiecznie blisko jest druga butelka, więc dociskam dziewczynę do ziemi by nie mogła się ruszyć.
— Ręce do góry! — Prawie podskakuje słysząc raptem donośny, niski głos policjanta, który celuje we mnie.
— Dobrze, że jesteście ta dziewczyna… —
— Janek on ma opaskę! Wal, bo ją zabije! — nie rozumiejąc co się dzieję patrzę na mój zegarek, który dostałem na gwiazdkę od ojca. Właśnie wybija 6:00. Słyszę wystrzał i czuje, jak osuwam się z dziewczyny.
Chyba będę dziś w wiadomościach- myślę i tracę przytomność.
III
6 miesięcy później
— Tak, możemy z całą pewnością potwierdzić, że nastąpiło wyłączenie wszystkich chipów. Jednocześnie niestety co potwierdził szereg badań nie odwróciło to uszkodzeń mózgu. Co więcej nawet wyjęcie go z mózgu…
— Chwileczkę Panie Profesorze, bo chciałbym zapytać o coś nad czym zastanawia się wielu naszych widzów, jak to możliwe, że wyłączenie chipa, który był sprawcą infekcji nie pomogło?
— Hm… Żeby najlepiej zobrazować zapytam Pana w ten sposób: Czy zdarzyło się Panu włożyć do komputera zainfekowanego Pendrive ‘a? — Profesor brzmi i wygląda jak… szablonowy profesor. Duże okrągłe okulary, krótkie siwe włosy, dość długa siwa broda. Mówi tonem wykładowcy, który dobrze wie, jak przekazać część skomplikowanej wiedzy prostszym umysłom.
— Osobiście nie, ale paru kolegom się zdarzyło- redaktor lekko się uśmiecha. Widać, że to uśmiech wyuczony poprzez lata doświadczenia pracy w telewizji z kamerą. Wie jak wygląda w oczach widzów i jak powinien wyglądać. Żaden ruch, mięsień twarzy nie jest użyty przypadkowo. Wszystko jest wymierzone tak, by wyglądać jak najprawdziwiej. Imitacja wyobrażenia na temat prawdy, to cała telewizja.
— A więc koledzy na pewno potwierdzą, że po wyjęciu pendrive ‘a z komputera wirus nie znika. Musieli zwalczyć go antywirusem lub sformatować całkiem dysk. U człowieka jest to jeszcze bardziej skomplikowane, bo nie jest maszyną. Ale pewne zależności są bardzo podobne jak w działaniu komputera. Chciałem jeszcze dodać, bo to nasze najnowsze ustalenia, niestety również nie napawające optymizmem.
— Och, kolejne złe informacje? — Sztuczne zdziwienie połączone ze sztuczną troską. Tak jakby nie wiedział co za chwilę powie Profesor. Wiesz wszystko imbecylu, przestań udawać, myślę coraz bardziej rozdrażniony
— Niestety. Udało się nam złapać około 300 zainfekowanych. I wiemy także, że wyjęcie chipa z mózgu również nic nie daje. Próbowaliśmy także zmanipulować mózgiem zainfekowanych poprzez połączenie leków, terapii, wszczepienia chipu przeprogramowanym na zmianę zachowania z ostrej agresji do uległości i spokoju. Niestety bezskutecznie. To jeszcze niepotwierdzone w stu procentach, ale uznaliśmy, że opinia publiczna również powinna wiedzieć o tym, że- Profesor sięga po szklankę z wodą i upija duży łyk jakby to co miał za chwilę powiedzieć utknęło mu w gardle. -Powinniście Państwo wiedzieć, że odkryliśmy liczne ślady świadczące o tym, iż infekcje się… hm… mutują. Jak u naturalnych wirusów.
Dziennikarz maluje na swojej twarzy smutek, który jest tak sztuczny, że mam ochotę rzucić stojącą przede mną butelką z rumem w telewizor
— Rzeczywiście Profesorze to bardzo złe wiadomości. Co to jednak oznacza? Wiadomo jakich zachowań możemy się spodziewać po zainfekowanych? Jak możemy się przed nimi bronić?
— Cóż… Nie odkryliśmy jeszcze dokładnie jak te zmiany wpłyną na zachowanie zainfekowanych. Zauważyliśmy zdecydowane osłabienie ośrodków odpowiedzialnych za odczuwanie bólu. Widać także zmiany w samym zachowaniu zainfekowanych o których donosiły nam także Służby, w szczególności strażnicy z Ochotniczych Sił Antywirusowych, którzy jak wszyscy wiemy niestrudzenie przejęli na siebie patrolowanie osiedli i ulic a także tropienie zainfekowanych.
— Jakie to zmiany?
— Trzeba pamiętać, że wbrew wielu internetowym publikacjom zainfekowani to nie zombie. Posiadają wszystkie funkcje życiowe, potrzebują zaspokajać wszystkie ludzkie potrzeby jak jedzenie, picie, spanie, funkcje fizjologiczne itd. Zmiany polegają na tym, że w początkowej fazie gniew, a w zasadzie wściekłość przysłaniały im wszystko inne. Atakowali innych na „ślepo” i tu w sumie było jedyne podobieństwo do znanych nam z popkultury zombie. Było, bo atakowanie na ślepo dość szybko zanikło. Gdyby nie zanikło najprawdopodobniej cały kryzys byłby już zażegnany, ale pochłonąłby także o wiele więcej ofiar.
— Jeśli dobrze rozumiem Panie Profesorze, zatem Zainfekowani z osób zbliżonych zachowaniem do zombie stają się coraz bardziej… ludźmi?
— Zależy jaką przyjmiemy definicje słowa człowiek- teraz Profesor lekko się uśmiecha- Według mnie to zdecydowanie są ludzie, którzy po prostu mają zmienione niektóre funkcje mózgu co powoduje, że dużo mniej w nich hm… humanizmu. Niestety to się nie zmienia. Cel pozostaje u nich niezmienny i jest nim zabijanie, krzywdzenie innych. Oczywiście mamy nadzieję, że w najbliższych miesiącach uda nam się opracować metodę by skutecznie odwrócić działanie wirusa, ale do tego czasu wszyscy musimy być bardzo ostrożni. Pamiętajmy jednak i będę to podkreślał na każdym kroku- nie możemy upodabniać się do nich, tzn. musimy zachować naszą humanitarną naturę. Nie odpowiadajmy agresją na agresję. Oczywiście brońmy się i chrońmy swoje życie, ale nie urządzajmy nielegalnych polowań. Od łapania mamy powołaną kilka miesięcy temu OSA, która z wielkim poświęceniem wspomaga bardzo osłabione siły policji i zajęte ochroną granic wojsko. Pamiętajmy o tym.
— Bardzo dziękuje za rozmowę Panie Profesorze. A teraz zapraszamy na program Andrzeja Rymańczuka i jego gości, którymi będą poseł Frakcji prawicy Lech Marzec i Adam Staroń poseł Partii Pracy.
Wyłączam telewizor i idę pod prysznic. Jest 19:40, więc za niecałą godzinę muszę być na patrolu. Gorąca woda spływa po moim ciele usuwając bród i zmęczenie. Uważam na zabliźnioną ranę po prawej stronie klatki piersiowej. Nadal czasem odczuwam tam ból, szczególnie przy gwałtownych ruchach. W głowie piętrzą mi się myśli dotyczące słów Profesora. Mutują. Ten koń trojański którym zarazili się wszyscy używający Promózgu mutuje. Czyli będzie jeszcze gorzej. Ciągle myślimy, że gorzej nie będzie. Zarażeni. Kryzys finansowy. Powstające z grobu niczym Jezus gangi korzystające ze słabości policji i wojska. Wojsko, które w napięciu patroluje granice. Ciągła śmierć wisi w powietrzu. I ja w tym wszystkim jako strażnik w OSA. To na pewno haniebne, ale szczerze mówiąc na początku nawet mnie to trochę jarało. Ten cały kryzys. Możliwość działania w służbach. Ahoj przygodo. Mam nawet pistolet, choć do użycia w ostateczności. Wyrwało mnie to z marazmu, z monotonni życia codziennego. Z życia we wnętrzu swojej własnej głowy będącej ciemną, zimną jaskinią, w której kłócą się dwa potwory. Jeden to ciemność, drugi to szarość.
Teraz jednak jest jeszcze gorzej, bo wszystko to co się działo w moim wnętrzu wróciło niczym pijany agresywny ojciec, którego z trudem udało się położyć spać wraca po 15 minutach zadowolony i gotowy do dalszej rozróby. A do tego ten cały syf na zewnątrz. Jeśli to wymyślił Bóg to święty Piotr musiał mu podać konkretną dawkę grzybów albo ecstasy, choć tam na górze pewnie mają coś o niebo lepszego. Heh, o niebo.
Media — to największy beneficjent całej tej rozpierduchy. Żywią się tymi coraz gorszymi wiadomościami jak jakiś obleśny grubas podwójnym Big Mackiem z frytkami, colą i shakiem truskawkowym. Złe wiadomości 24h/7 dni w tygodniu. Miód na uszy serwisów informacyjnych i portali internetowych. Jakież bogactwo clickbaitowych nagłówków artykułów „Zainfekowani żywią się surowym mięsem? Naukowiec nie ma wątpliwości!”, „Znana aktorka przerywa milczenie: Wszystkiemu winna jest energia Jowisza”. I całe mnóstwo innych perełek.
Można by pomyśleć, że świat został pozbawiony światła, żyjemy w mroku u schyłku jakiejś epoki, może u schyłku samego świata. Wiele osób tak sądzi, żyje w strachu, bierze garściami leki by podtrzymać swoje życie, stając się z czasem kukłami pozbawionymi uczuć. Młodzież jak to młodzież chyba wszystko ma w dupie. Wczoraj Adams (Adams to pseudonim, na imię ma Adam, tak chyba długo nad tym pseudonimem nie myślał. Każdy z nas w OSA musi mieć pseudonim. Ja wybrałem Johnny, sam nie wiem czemu) kilka centymetrów wyższy i kilka lat młodszy ode mnie podszedł do mnie z telefonem widocznie rozbawiony
— Nie uwierzysz stary czym się teraz jarają dzieciaki na Tik Toku
— Zapewne nie uwierzę, ale powiedz
— Trenduje taki filtr, który pokazuje, jak sobie cykniesz fotkę co nie, jak wyglądałbyś jako Infekt. Czaisz? Kurwa zabawę se z tego zrobili!
Nie mogę uwierzyć w to co usłyszałem, ale Adams jakby od razu na dowód pokazuje mi Tiktoka na którym młoda na oko 15- letnia brunetka nagrywa filmik, gdzie po odliczaniu od trzech jej zielone oczy zachodzą krwią, na czole pojawiają się długie grube żyły, cera staje się lekko czerwona, usta wykrzywiają się w grymasie gniewu. Muruje mnie. Nie wiem, jak zareagować śmiać się czy wkurzać, w końcu mówię z uśmiechem
— Jak to dobrze wiedzieć, że jest coś stałego na tym świecie
Wychodzę spod prysznica. Czas się ogarnąć na patrol.
Ubieram się w biały T-shirt, szarą bluzę z kapturem i czarne spodnie dresowe. Jest grudzień patrol będzie trwał 4 godziny, więc zakładam ocieplane buty trekkingowe i lekką kurtkę zimową. Biorę z salonu butelkę z rumem i przelewam przez lejek do piersiówki. Niby nie można pić na patrolu, ale poza Sebkiem ps. Czoło, który jest suchym alkoholikiem chyba wszyscy piją, włącznie z dowódcą. Dowódca „Kapitan” do niego muszę się zgłosić, bo mam iść na patrol z jakimś nowym. Nie za bardzo mi to na rękę, bo lubię chodzić z Adamsem- jest zabawny jako jeden z nielicznych tutaj. Jest też gadatliwy co mi odpowiada, bo mija szybciej czas na patrolu. Traktuje go trochę jak takie przenośne ludzkie radio umilające czas w pracy. Ale co zrobić, może nowy będzie w porządku, choć do tej pory większość nowych to idioci z poczuciem humoru w stylu podłożenia Pani od Polskiego pinezki na krzesło.
Zanim wychodzę pociągam łyk rumu z butelki. Ciepło rozlewa mi się po organizmie wyobrażam sobie jak alkohol wsiada do krwioobiegu niczym pasażer na gapę w metrze. Jeden pasażer na gapę raz na jakiś czas nie zawadzi tłumaczę sobie jakbym potrzebował wytłumaczyć jakiemuś drugiemu rozsądnemu ja, czemu sięgam po alkohol. Nikomu się nie muszę tłumaczyć. Jeszcze trochę i w ogóle nie będzie komu- myślę i wychodzę z mieszkania.
IV
Mróz boleśnie łaskocze w palce u rąk, nos i uszy. Z nieba lekko prószy śnieg co przypomina mi, że zbliżają się święta. Niby od wielu lat śnieg na święta to niespotykany gość, a jednak pozostał dla wszystkich nieodłącznym ich symbolem.
Mimo całej tragedii, która ma miejsce na całym świecie, może wręcz schyłku świata, którego do tej pory znaliśmy przygotowania do świąt idą pełną parą. Zakupy, porządki, straszenie dzieci rózgą od Mikołaja, jeśli będą niegrzeczne podczas zakupów, lampki na balkonach, ubrane choinki. Na pierwszy rzut oka, wszystko w tym aspekcie zostało takie jakim było jeszcze rok temu. Widać jakie tragedie by się nie działy tuż obok, zawsze będziemy szukać normalności. Chwytamy się tej względnej normalności choć jest ono niczym wątłe światło z zapałki w 300 kilometrowym ciemnym tunelu. Wiemy, że zaraz zgaśnie i znów będziemy szli przez ciemność, ale ta chwila ciepła, blasku daje ukojenie. Nawet ulotne poczucie szczęścia.
Święta pod kątem prezentów jednak w wielu domach bardziej będą przypominały lata 80/90 niż te sprzed roku. Produkty pierwszej potrzeby, jeszcze w miarę są stale dostępne choć zdarzają się braki. Nawet ograniczenia co do ilości nabycia poszczególnych produktów nie do końca działają. Najgorzej jest jednak z tak popularną jako prezenty w ostatnich latach elektroniką. Stacjonarne sklepy RTV/AGD w zasadzie przestały funkcjonować ze względu na liczne kradzieże dokonywane przez wyrosłe jak grzyby po deszczu gangi. Z resztą sam sprzęt często miał duży problem, żeby w ogóle do tychże sklepów dotrzeć, bo napadane były już ciężarówki ze sprzętem. Wielki Powrót Lat 90.
Skradziony sprzęt jest wystawiany na aukcjach i po zapłaceniu klient widzi opłacony przez siebie sprzęt jak świnia niebo.
Policja jest w rozsypce. Ledwo ogarnia najważniejsze sprawy jak zabójstwa, porwania czy gwałty. Kto by, więc przejmował się takimi błahostkami jak oszustwa internetowe?
Kieruje się do ostatniego, położonego tuż przed drogą prowadzącą do lasu bloku. Blok jest nowy, ledwie kilkuletni, 9 piętrowy, pomalowany na białoszary kolor. Wybieram na domofonie numer 52
— Taa?
— Johnny zgłasza się na patrol
— Wchodź- mrukliwy, szorstki głos Kapitana wybrzmiewa w głośniku domofonu po czym słychać długi wysoki dźwięk.
Wchodzę do środka i od razu uderza mnie błogie ciepło. Błogosławieństwo nowych osiedli- już na klatce ogrzewanie działa na pełnych obrotach.
Wjeżdżam na piąte piętro, w międzyczasie przyglądam się sobie w dużym lustrze. Niemal codzienne ćwiczenia ładnie umodelowały mi sylwetkę, która teraz jest ukryta głęboko za grubą warstwą ubrań. Czarne zaczesane na prawo włosy lekko przyprószył mi śnieg, więc strzepuje go, tak samo jak ten który oblepił mi górną część czarnej kurtki. Patrzę sobie głęboko w błękitne oczy nie myśląc o niczym. Niech mózg odpocznie przez te kilka sekund.
Drzwi do mieszkania 52 są już lekko uchylone. To nie dziwne, bo to miejsce służy jako nasza siedziba, więc co chwilę ktoś wchodzi i wychodzi.
— Czołem Johnny, poznaj nowego kolegę. To Andrzej, Andrzej to jest Kuba, tzn. Johnny
— Miło poznać. Nie masz jeszcze ksywy? — Pytam stojącego naprzeciwko mnie około 50-letniego, szpakowatego Andrzeja. Jest wysoki i smukły a po oczach widać, że słabo sypia
— Nie, jeszcze nie nadaliśmy- odpowiada za Andrzeja Kapitan. Często ma ten irytujący nawyk- Masz jakiś wybrany? Musisz mieć ksywę, żeby zawsze było wiadomo, kiedy chodzi o Ciebie
— Może… Gołota? — nieśmiało pyta i Andrzej i lekko się uśmiecha, gdy wybucham śmiechem
— Według mnie zajebiście! — mówię nadal się śmiejąc
— Cisza! -Przerywa ostro Kapitan- To nie żarty, ale jak chcesz być Gołota to mi tam rybka. Johnny, weźmiesz Andrzeja, znaczy Gołotę na patrol. Obejdziecie las z północy na wschód, następnie pójdziecie kilometr w stronę Galerii i wrócicie na osiedle. Przy wschodnim wyjściu z lasu spotkacie Adamsa, wysłałem go z Barberem, bo były zgłoszenia, że kręcą się tam gdzieś Infekty. Pewnie chuja prawda, ale trzeba sprawdzić. Weźmiecie Adamsa ze sobą a Barber ma wrócić do mnie. Zrozumieli?
— Tak jest- odpowiadamy oboje
— No to go i wracać bezpiecznie
— To jakiś były wojskowy nie? — Pyta Gołota, gdy zjeżdżamy windą na dół
— Ta, jakiś emerytowany kapral czy tam major- odpowiadam
Wychodzimy na dwór i kierujemy się w stronę lasu. Mróz jakby uderzał z jeszcze większą mocą, Choć może to po prostu wrażenie spowodowane wyjściem z ciepłego bloku. Śnieg za to już nie pada. Przed wejściem do lasu stoi dwóch strażników, ale tylko pozdrawiają nas uniesieniem ręki i przepuszczają. Powinni dokładniej sprawdzić, czy jesteśmy swoi, ale widać w tej temperaturze wystarczyło im, że mnie kojarzą. W zasadzie niemal wszyscy mnie znają lub kojarzą, bo jestem od samego początku w OSA.
Po powrocie ze szpitala wiedziałem, że praca w marketingu nie potrwa zbyt długo. Miesiąc później powstało OSA do którego od razu się zgłosiłem. Tzn. Jak tylko się dowiedziałem, że mimo iż jest to ochotnicza jednostka to służba w niej jest nieźle płatna. Bezinteresowność to nie jest moje drugie imię.
Nagle słychać przelatujący dość nisko helikopter. Nie jest to żadna nowość, bo jednostki lotnicze przelatują średnio co dwie godziny.
— Pewnie znowu coś na granicy- mówi Gołota
— Zapewne. Choć i u nas w środku nie brakuje atrakcji.
Oboje włączamy latarki by oświetliły nam wyraźnie leśną ścieżkę.
— Jak tu trafiłeś? Chyba nie kojarzę cię z tego osiedla- Pytam chcąc podtrzymać rozmowę. Nie żeby cisza mi przeszkadzała, ale czas leci szybciej, gdy się rozmawia. Chce także odegnać myśli od tego jak mi jest zimno. Szczera chęć poznania Andrzeja jest na trzecim miejscu.
— Hmm… Jakby tu zacząć… Jestem jakby to powiedzieć na niezłym życiowym zakręcie. Znasz taki stan?
— Znam, choć sam jestem bardziej na życiowym rondzie
Andrzej lekko się uśmiecha
— A jak to się objawia?
— Kręcę się w kółko i nikogo nie wpuszczam- odpowiadam odwzajemniając uśmiech. Choć ta definicja boleśnie pasuje do mojego życia
— Niezłe, muszę zapamiętać. Co do mnie to 5 miesięcy temu zmarła mi córka. Miała opaskę, więc łatwo się domyślić jak. Miesiąc temu za to zmarła mi żona, ale nie przez infekty. Na raka płuc. Paliła jak smok.
Zdecydowanie nie byłem gotowy na takie rozmowy. Czuję lekkie ukłucie w sercu. Sięgam do kieszeni kurtki po piersiówkę. Odkręcam i pokazuje Andrzejowi ten kręci głową na znak, że nie chce. Upijam duży łyk.
— Moje kondolencje stary. Nigdy nie wiem, jak się zachować, gdy słyszę takie wiadomości
— Chyba nikt nie potrafi. W każdym razie nie wiedziałem co mam ze sobą zrobić. Mieszkam na Szklanej, na Targówku. Wiedziałem, że nie mogę zostać w domu. To by było zbyt bolesne, wszędzie bym ją widział, czuł. Tu mieli miejsce na przydział do OSA, więc się zgłosiłem i oto jestem. To tak w skrócie.
Kiwam głową i upijam jeszcze łyk rumu, który powoli spala wszystko co ma na swojej drodze od przełyku do żołądka. Przyjemne ciepło daje chwilowe ukojenie od oziębiającej ciało pogody i mrożących duszę wiadomości, które usłyszałem od Andrzeja. Dawno temu zamknąłem się na to by odczuwać to co on. Nie mam nikogo i nikogo nie chcę mieć. Miłość zmusza do odkrycia się, do strachu. Strach to coś czego nie potrafię okiełznać, mimo że żyje z nim od zawsze. Gdy mam coś wartościowego nie cieszę się, że to mam, tylko boje się jak zaboli, gdy to stracę. Obecnie nie mam nic wartościowego. Mam tylko siebie i tej straty się nie boję. A przynajmniej tak mi się wydaje.
Dłuższą chwilę idziemy w ciszy. Z naszych ust przy każdym wydechu unosi się jasna mgiełka pary. Zapach lasu, przypomina czasy dzieciństwa, gdy chodziłem z kolegami na grzyby, by móc je później sprzedać stojąc przy ruchliwej drodze. Tak ja i Bartek -mój kolega z klasy -w podstawówce zarabialiśmy na słodycze, a nasi starsi o kilka lat koledzy na papierosy, które później kupowali w lokalnym sklepie u Pani Krysi wmawiając jej, że to dla Ojca. Z perspektywy czasu myślę, że ona zawsze wiedziała, kiedy rzeczywiście kupowali dla ojca/babci, a kiedy dla siebie. Młodość ma to do siebie, że dobre ukrywanie kłamstwa na twarzy przychodzi z wielkim trudem.
Z tego chwilowego powrotu do dzieciństwa wyrywa mnie pełny nagle pęcherz.
— Poczekaj, odbije tutaj w prawo. Muszę się odlać- komunikuję i idę między gęstsze drzewa, aby opróżnić organizm ze zbędnych płynów.
Zapinam rozporek i już mam się odwracać by wracać na ścieżkę, gdy w oddali na wysokości wzroku dostrzegam nagle okrągłe białe światło. Za chwilę jednak gaśnie. A może tylko mi się zdawało, że je widziałem? Na wszelki wypadek jednak wytężam wzrok jeszcze raz i próbuje coś dojrzeć. Nic.
— Wszystko okej?
— Tak, tak już idę
Słyszę cichy trzask niedaleko mnie. Natychmiast kieruje tam światło latarki. Nic. Podchodzę bliżej, powoli, gotowy do obrony. Jedną rękę trzymam na pałce policyjnej, którą mam przypiętą u pasa. Znów trzask i oto jest sprawca mojego strachu. Wiewiórka. Serce się odpręża. Oddycham głęboko i śmieje się sam z siebie.
Andrzej nie ruszył się choćby o krok. Widzę, że chcę zagadać by rozproszyć ciszę, więc odzywam się pierwszy.
— Masz jakieś plany na święta? Wiesz pytam, bo ja i paru kumpli organizujemy taką małą Wigilię. Jeśli masz ochotę to wpadaj.
— Dzięki, chętnie. Słuchaj, Johnny tak się zastanawiam, jaki wy w OSA macie pogląd na… no wiesz początek tego. Tych Infektów
— Z iloma chłopakami byś nie gadał to tyle usłyszysz teorii. Ja ich słyszałem chyba z 10. A to spisek rządów w celu depopulacji, a to wynik błędnego eksperymentu, atak terrorystyczny Rosjan. To ostatnie w sumie możliwe, bo tylko oni mogliby przeprowadzić taki atak terrorystyczny w którym najbardziej oberwali. Bo pewnie słyszałeś, że u nich jest chyba najgorzej? No i oczywiście najczęściej się przewija, że to PC specjalnie tak zaprojektowali opaski i chipa. Ale czemu mieliby to robić? Na to jest kolejnych 15 teorii.
— A ty w co wierzysz?
Zdaje sobie sprawę, że od dawna się nad tym nie zastanawiałem. Odpowiadam Andrzejowi zgodnie z prawdą
— W nic. Wiem tylko, że nie wszystko na tym świecie musi być celowe i zaplanowane. To mógł być jakiś dziwny zbieg okoliczności. Choć i w to ciężko uwierzyć. O wiele prościej uwierzyć, że ktoś to zaplanował, bo można tą osobę/instytucję oskarżyć o to co się dzieje.
Zauważam chowającego się za drzewem mężczyznę odwróconego do nas plecami. Widzę skrawek zielonej kurtki oraz czarne kamasze z białą naszywką AR z tyłu. No tak cały on.
Zatrzymuje się i z poważna miną oraz lodowatym tonem oznajmiam.
— Wiem jednak w co nigdy nie będę w stanie uwierzyć
Andrzej patrzy na mnie badawczo
— W co?
— W to, że kogoś tak głupiego jak Adams przyjęli do OSA
Odpowiadam ze śmiechem i patrzę w stronę wychodzącego zza drzewa Adamsa
— Ajj nigdy nie dasz się podejść co?
— Na pewno nie Tobie Adams
Witamy się mocnym uściskiem dłoni i obdarzamy uśmiechami. Są tacy ludzie, przy których od razu człowiekowi jest lepiej. Emitują jakimś rodzajem energii, która wypełnia wszystkich wokół. Taka aura na pewno bije od Adamsa. Może te światło, które niedawno wydawało mi się, że widzę w oddali to był właśnie on. Może gdy nikt nie widzi zamienia się w białą kulę światła. To by do niego pasowało.
— Poznaj naszego nowego kompana- to jest Gołota
Adams uśmiecha się szeroko. Ściskają sobie ręcę
— Noo! Wiedziałem, że Kapitan w końcu nam załatwi kogoś porządnego, ale żeby od razu Pierwszy Lewy Prosty Rzeczpospolitej?! Powiedz mi tylko bo nie daje mi to spokoju do dziś- po coś tego biednego Bowe’a tak po tych jajcach napierdalał?
Śmiejemy się głośno z Andrzejem a Adams szczerzy się do nas zadowolony z siebie.
— Ej Adams a gdzie jest Barber? Kapitan mówił, że jest z Tobą tutaj
— No jest, ale zadzwoniła do niego laska i poszedł trochę w las, żebym nie słyszał. Ciekawe co chciał jej powiedzieć, że tak się mnie wstydził nie?
Czekamy aż Barber wróci. Rozmawiamy, co jakiś czas się śmiejemy, pijemy rum z mojej piersiówki. Andrzej z początku nie chce pić, ale, w końcu się decyduje. Chyba ze względu na zimno. Widać, że się rozluźnił i już czuje się częścią ekipy. Widać też, że bardzo tego potrzebował. Połowa patrolu za nami, orientujemy się, że Barber długo nie wraca.
— Spokojnie on tak ma. Ciągle by tylko przez ten telefon gadał- Uspakaja nas Adams, ale widać, że też zaczyna się niepokoić. Co chwilę świeci latarką w kierunku, w którym odszedł Barber jednak nic poza drzewami, które wyrastają w nocy niczym długie ponure cienie nie widać.
Jeszcze chwila rozmów, teraz już zdecydowanie krótszych i bardziej nerwowych. Czekamy z niecierpliwością na Karego i Czoło którzy mają zmienić Adamsa i Barbera na warcie. Spóźniają się 10 minut, zaczynam myśleć, że i oni gdzieś się zgubili, ale po chwili pojawiają się na horyzoncie dwa białe światełka, które kołyszą się z góry na dół. Biegną.
— Sorry Panowie, ale ten ćwok zachlał i musiałem go doprowadzić do porządku- mówi zasapany Czoło i wskazuje na Karego, który wygląda jakby miał za chwilę zwymiotować.
— Dobra, luz my idziemy poszukać Barbera, bo gdzieś się zawieruszył w lesie- odpowiada szybko Adams i szybkim marszem oddalamy się od nich. Każdy z nas ma swój sektor, który przeszukuje. Adams na wprost, Gołota na lewo, ja na prawo. Nie oddalmy się zbytnio od siebie, by i któryś z nas się nie zgubił. Zaczyna znowu mocniej padać śnieg, który przez towarzyszący mu wiatr nieprzyjemnie próbuje dostać się do oczu. Zawsze lubiłem zimę jednak teraz zaczynam ją nienawidzić. Strach, zimno, śnieg w oczach, środek lasu. No i brak rumu. Powinienem oszczędzać alkohol na takie chwile. Zaczynamy nieśmiało wołać Barbera.
— Nosz kurde, gdzie go wcięło, to przecież nie puszcza Białowieska- to Adams. Słychać, że zaczyna panikować. Czy dziwi mnie lub obrzydza myśl, że martwię się, iż jeśli Barberowi coś się stało to możemy go szukać do rana przez co zmarznę na kość? Już nie, choć jeszcze jakiś czas temu na pewno. Założę się, że Adams i Gołota, gdyby było trzeba chodziliby po tym lesie choćby i tydzień bez słowa sprzeciwu. Ja tylko tyle ile kazałby dowódca. Barber mimo, iż ma umysł rozwielitki to w porządku koleś. To nic osobistego.
— Johnny- słyszę cichy dziwnie pozbawiony emocji głos Andrzeja
Odwracam się i widzę, jak stoi przed nim wysoki, barczysty mężczyzna ubrany w dres i bluzę. Świeci latarką prosto w twarz Andrzeja i przygląda mu się wyszczerzając zęby niczym rottwailer, gdy ktoś inny oprócz właściciela podejdzie do jego klatki. Nie mam dużo czasu, wyciągam broń. Staram się to zrobić jak najciszej. Wymierzam mu w klatkę. Strzelam. Kurwa pudło. Wszystko dzieje się jakby w zwolnionym tempie. Infekt wydaje przeraźliwy wrzask i szarżuje w moją stronę. Strzelam 3 razy i ląduje on na ziemi jakiś metr ode mnie. Mało brakowało.
— Kurwa co się dzieje?!
— Już nic Adams- odpowiadam- goryl się zgubił w lesie
— Jaki kurwa gor… Barber! Gdzieś ty był do chuja wafla?!
Odwracam się i widzę go- niski, łysy z brodą. Co od razu też przykuwa moją uwagę niesie reklamówkę z Żabki
— Co tu… Ja… no.… tego… zgubiłem gdzieś latarkę w lesie no nie? Więc rozumiesz, proszę ja ciebie poszedłem se do domu po drugą a po drodze o żabkę zahaczyłem po jakiś browar na wieczór co nie? A co się stało pany?
Adams siada na ziemi. Wygląda to tak jakby opadł z sił. Andrzej stoi jak sparaliżowany wpatrując się w trupa Infekta.
— No jak co, zostałeś Barber bohaterem. Gdyby nie ty byśmy Infekta nie złapali.
Adams zaczyna się śmiać i przez kilka minut nie może przestać. Andrzej nie reaguje na słowa. Barberowi najwidoczniej zawiesił się system operacyjny w mózgu, bo patrzy na mnie z lekko otwartymi ustami i wytrzeszczonymi oczami. A ja się cieszę, bo śnieg znowu tylko delikatnie prószy i nie włazi na siłę do oczu. O tak, chyba jednak ze mnie prawdziwy optymista. Uśmiecham się szeroko i pomagam Adamsowi i Andrzejowi dojść do siebie.
V
Stoję przed ołtarzem w fioletowym ornacie. Poza mną w kościele jest tylko jedna osoba siedząca w ostatniej ławie na końcu nawy. Mężczyzna, chyba, nie widzę zbyt wyraźnie. Sam kościół jest niewielki. Na ścianach sceny z drogi krzyżowej odtworzone na starych obrazach w brązowych ramach. Na suficie Anioły dmą w trąby. Trąbią by ogłosić radosną nowinę. “To koniec świata! Radujcie się! Alleluja!”. Wyrzucam z siebie z zadziwiającą pasją nawiedzonego pastora słowa Pisma Świętego. “Bierzcie i pijcie z niego wszyscy: to jest bowiem kielich Krwi mojej Nowego i Wiecznego Przymierza, która za was i za wielu będzie wylana na odpuszczenie grzechów. To czyńcie na moją pamiątkę”
Słyszę dwa wolne uderzenia gongu, po którym następują trzy szybkie. Podnoszę kielich. W środku widzę ciemną, gęstą i jeszcze gorącą krew. Patrzę na nią łapczywie i podnoszę kielich bliżej ust, lecz dostrzegam, że w środku pływa zdechła mucha. Obrzydlistwo. Teraz tego nie wypiję.
Kościół się rozmywa a ja trafiam do lasu. Jakaś część jaźni poznaje go. Dużo młodszy ja tu bywał. Dęby, buki, brzozy stoją tu niezmiennie od wielu lat. Żywe, dumne pomniki. Dotykam ich upewniając się, że są realne. Przykładam ucho do kory jednego z najokazalszych dębów chcąc wsłuchać się w jego wnętrze. Słyszę wrzask, śmiech, płacz. To drzewo musiało widzieć sporo. Odsuwam głowę od drzewa, lecz nadal słyszę te dźwięki jak niesłabnące echo. Dźwięki nie tylko nie słabną, ale jeszcze się wzmagają. Orientuje się, że z oczu płyną mi łzy i na zmianę wrzeszczę i histerycznie się śmieję.
Pada deszcz a ja stoję pośrodku miasta z karabinem w ręku. Zaraz się zacznie, trzeba ruszać. Mijają mnie tłumy ludzi, robi się klaustrofobicznie ciasno. Wszyscy się na mnie patrzą. Wszyscy mają tę samą twarz. Coraz ciężej mi iść, przepycham się przez tłum agresywnie wymachując bronią na prawo i lewo. Coraz mniej tlenu, zaraz mnie staranują, zaraz utonę w tym tłumie. Tłum nagle się rozstępuje. Jestem na miejscu. Pod ścianą stoją Infekty, są szczelnie związane. Już czas to zakończyć. Strzelam serią z karabinu. Jeden jeszcze się rusza, staję nad nim i celuje mu w twarz. Patrzy na mnie dziecko, coś mówi. Nachylam się by usłyszeć co chce mi przekazać
— Pozwól mi nienawidzić, proszę. Chcę tylko nienawidzić, Tato. — Mówi po czym wgryza mi się w krtań.
Budzę się. W piersi nadal łomocze mi serce, ale czuję ulgę, że to już koniec i wyrwałem się z tego labiryntu dziwnych, strasznych i bezsensownych snów. Choć czy aby na pewno się wyrwałem? Przypominam sobie ostatnie wydarzenia. Las. Infekt świecący w Andrzeja latarką wyszczerzony w dziwnym, pełnym ekstazy uśmiechu. Infekty podobno nas nie jedzą, ale ten zdecydowanie wyglądał jakby miał chrapkę na udko z Gołoty.
Spytałem Arka — lekarza, który pomaga naszemu oddziałowi OSA, a jednocześnie także bada złapane żywe i martwe Infekty, dlaczego tamten w lesie nas nie rozszarpał.
— Myślał, pewnie, że w ten sposób zrobi mu większą krzywdę. Zrobiliśmy w ostatnim czasie sporo badań i niektóre z nich wykazują, że oni coraz bardziej lubią się najpierw popastwić nad ludźmi zanim zaatakują
— No dobra ale czemu myślał, że zrobi mu krzywdę światłem z latarki?
— Bo dla nich jest ono bardzo nieprzyjemne, wręcz rażące szczególnie na tle nocy. Większość badań potwierdziła, że są dość wrażliwi na światło, sporo z nich ma coś w rodzaju zapalenia spojówek choć nie wszyscy, więc mieliście furę szczęścia z dwóch powodów:
a) Trafiliście na takiego, który miał te zapalenie
b) Znalazł latarkę Barbera i postanowił ją wykorzystać do torturowania tego drugiego jak mu tam?
— Gołota
— No właśnie. A swoją drogą jak ci z tym, że go zastrzeliłeś? Tego Infekta w sensie
Wzruszam ramionami
— To nie pierwszy którego zabiłem
— A ilu ich masz na koncie?
— Dwóch- odpowiadam i śmiejemy się
Kapitan ostro się wkurwił. Nie wyrzucił Barbera choć było blisko i to pomimo tego, że przemilczeliśmy jego wycieczkę do Żabki. Gdyby się o tym dowiedział to nie tyle by go wyrzucił co na miejscu zastrzelił, a jego trupa powiesił na szyldzie sklepu jako przestrogę.
Dostaliśmy nowe przydziały patrolowe. Dla większego bezpieczeństwa mamy chodzić w 4 a nie 2 osoby. Myślę, że to dobra decyzja, bo skoro pojawił się jeden Infekt to prawdopodobnie kręci się ich tu więcej. Obym się mylił, ale ostatnio most łączący naszą Białołękę z Bielanami jest coraz mnie szczelny. Może brakuje im ludzi albo ludziom brakuje odpowiedniego przeszkolenia. W każdym razie trzeba być ostrożniejszym, skoro ten w lesie skradał się na tyle cicho, że go nie usłyszeliśmy.
Wczoraj byłem na patrolu z chłopakami tj. Gołotą, Adamsem i Barberem. Było spokojnie. Gołota otrząsnął się z szoku jeszcze tej samej nocy, zanim stanęliśmy przed Kapitanem, by wyjaśnić co się wydarzyło. Nie rozmawiamy jednak na temat tamtego patrolu. Każdy z nas ma swój własny powód, aby nie chcieć do niego wracać.
Dziś Wigilia, którą mamy wolną, więc wieczorem spotykamy się z chłopakami u mnie na „śledzika”. Póki co jednak czeka mnie strzelnica i siłownia.
Idąc na strzelnicę mogę prawie poczuć ducha świąt. Śnieg, lód, przystrojone choinki na zewnątrz. Światełka migające na balkonach. Łapie mnie poczucie nostalgii i tęsknoty za normalnym światem, gdy jeszcze miałem rodzinę, z którą celebrowałem święta. Opłatek, kolędy, prezenty, likier kawowy do wieczornego filmu po kolacji. To wszystko było przyjemne i miało w sobie magię. Chwilowe ciepło na duszy gaśnie jednak prawie równie szybko co się pojawiło. Nie ma co do tego wracać.
Piotrek –koordynator strzelnicy podaje mi naboje do mojego Glocka. Każdy z nas ma przydział 15 nabojów treningowych na jedną sesję. Musimy ćwiczyć minimum 2 razy w tygodniu. Ja przychodzę 3 razy. Przychodziłbym pewnie nawet częściej, ale musiałbym przynieść swoje naboje a niby skąd miałbym je wytrzasnąć?
Po strzelnicy idę prosto na siłownię. Aby tam dojść muszę dojść do głównej dwupasmowej drogi i przejść na drugą stronę. Kiedyś jeździło tędy mnóstwo samochodów jednak teraz można śmiało przejść przez jezdnię w dowolnym miejscu nie oglądając się w żadną ze stron.
Pół godziny biegu, wyciskanie na ławeczce, kilka serii hantlami, 40 minut orbitreka i jeszcze 20 minut na rowerze stacjonarnym, Moja kondycja, mimo może nie nałogowego, ale dość częstego korzystania przeze mnie z uroków alkoholu oraz papierosów sprawuje się nieźle. Po ćwiczeniach idę pod prysznic. Gorący strumień wody jak zwykle działa na mnie orzeźwiająco i wyzwala całą kawalkadę myśli. Kto by pomyślał jeszcze rok temu, że tak właśnie będzie wyglądał świat? Za rok pewnie pomyślę to samo o ile oczywiście nie zje mnie jakiś Digitalowy zombie albo nie zastrzeli przypadkowy rabuś. Ostatecznie dużo ludzi zaczęło też umierać przez braki w aptekach. Te też cierpią na ciągłe ataki ze strony gangów. Benzodiazepiny są kradzione na potęgę, tak samo jak leki przeciwbólowe i przeciwcukrzycowe. Na nie jest największy popyt, z resztą tak samo jak przed całym tym szaleństwem.
Przychodzą mi do głowy dwie myśli. Pierwsza: W chwilach największego kryzysu człowiek dla człowieka jest tak naprawdę największym zagrożeniem. Druga: W chwilach największego kryzysu człowiek dla człowieka jest jedyną szansą ratunku. Wykluczają się? Tak, choć obie są niezwykle prawdziwe. Z jednej strony bowiem gangi, oszuści, mordercy, gwałciciele niczym podstępne żmije wypełzają by żywić się ludzką ufnością, bezsilnością, żalem. Z drugiej jednak sporo jest organizacji i to takich, gdzie ludzie pomagają charytatywnie oferując swój czas, pieniądze, a czasem nawet zdrowie i życie dla innych, obcych ludzi. Nie pojmuje sił, które kierują zarówno jednymi jak i drugimi.
Czas wracać. Włączam muzykę w telefonie, zakładam słuchawki i wychodzę z siłowni. Najpierw kieruję się do marketu po kilka rzeczy na wieczór. Mijam przystanek autobusowy i cofam się o kilka kroków by przyjrzeć się nowym zdobiącym a raczej szpecącym go, napisom. Poza wyznaniami miłości jakiegoś Tomka do Karoliny w oczy rzuca się napisany zielonym sprejem napis INFEKTY TO MY. Głębokie? Głupie? Ciężko orzec. Jak widać jednak nawet drobna chuliganeria odpuściła ledwo zipiącej policji i nie piszę już o tym co im w dupę, gdzie tylko się da. Miło.
Wchodzę do marketu, który w dużej części świeci pustkami, jednak to na czym mi zależy, czyli alkohol, mrożone pierogi, chipsy, paluszki i colę znajduję na półkach. Za wszystko płacę 650 zł. Nie wiem na jakim poziomie jest obecnie inflacja i czy w ogóle ktoś to jeszcze bada. Kiedyś takie ceny sprawiłyby, że pewnie bym zemdlał, ale teraz? W gruncie rzeczy i tak nie mam na co wydawać pieniędzy poza podstawowymi produktami. Te, które przed chwilą kupiłem można powiedzieć są w obecnych czasach produktami premium — państwo nie daje na nie ulg ani dofinansowań.
Sztuczna Inteligencja zainstalowana w kasie samoobsługowej życzy mi wesołych świąt i szczęśliwego nowego roku.
— Wzajemnie- odpowiadam i wychodzę ze sklepu.
Droga do mieszkania mija mi sprawnie. Po rozpakowaniu zakupów włączam telewizor by nie siedzieć w ciszy. Siedzenie w ciszy zawsze oznacza u mnie galopadę myśli, a tych mam na razie dość. Telewizor skutecznie je wytłumia.
Na kilku kanałach znani piosenkarze i piosenkarki śpiewają kolędy. Jedna z nich śpiewa “Jezus Malusieńki” stojąc na tle orkiestry, ubrana w białe futro. Można odnieść wrażenie, że za chwilę się popłacze, bo tak wczuła się w rolę ubogiej Matki Boskiej. Przypominam sobie, że to ta sama, która twierdziła, że obecny kryzys światowy to wynik eksplozji energii Jowisza. By się pewnie Jowisz mocno zdziwił o co jest oskarżany na Ziemii. Po występie Edy (bo taki nosi pseudonim artystyczny) na scenę wchodzi uśmiechnięty i chyba lekko zjarany chłopak w dredach, który śpiewa Dzisiaj w Betlejem w rytmie reggae. Dobra, usłyszałem dość. Włączam w telefonie radio i łącze się z głośnikiem bezprzewodowym. W zasadzie nie ma stacji, gdzie nie leciałyby kolędy lub piosenki świąteczne, ale tu chociaż w jakichś normalnych wykonach. Po starym dobrym Last Christmas przychodzi czas na wiadomości, bo wybiła właśnie 15:00. Spiker mówi szybko, ale z nienaganną dykcją. Ma przyjemny głos- to pewnie podstawa by w ogóle myśleć o pracy w radiu
— Kolejny wzrost cen i ograniczenia w ilości przydziału podstawowych produktów żywnościowych na gospodarstwo domowe zapowiedział wczoraj wieczorem Minister Finansów Jacek Gronowski. Jak przyznał on w rozmowie z Polskim Radiem ma na to wpływ wiele czynników, spośród których najważniejsze to: coraz większy problem z transportem i zaopatrzeniem sklepów, masowe kradzieże w sklepach oraz coraz większy problem z produkcją.
Seria ataków Infektów w centrum Warszawy w wyniku których życie straciło około 70 osób a co najmniej 120 zostało rannych. Splądrowanych zostało kilkanaście sklepów choć nie zostało jeszcze potwierdzone czy sprawcami były Infekty czy okoliczne gangi.
Dziś Wigilia Bożego Narodzenia, w którym na pamiątkę… Dźwięk radia zastępuje dzwonek telefonu. Dzwoni Adams
— No co tam?
— Siema Byku, tak dzwonię, żeby spytać czy potrzeba coś przynieść na wieczór poza alko
— A jak tam uważasz. Pewnie przydałoby się jeszcze coś do jedzenia
— Okej to coś zgarnę z zapasów. Barber chciał żebym przekazał, że się spóźni, bo ma Wigilię online z dziewczyną i rodziną.
— Nie ma problemu, byle nie łaził sam po lesie
— To samo mu powiedziałem. To co, do 18:00
— Do 18:00. Na razie
Po zakończonym połączeniu ponownie włącza się radio
“...Przypominamy zatem by zachować ostrożność i nie puszczać dzieci samych.”
Wybrzmiewa dżingiel radia po czym kolejny świąteczny przebój- Shakin Stevens i jego “Merry christmas everyone”.
Dostaje powiadomienie z Instagrama, że jeden ze znajomych jeszcze z liceum dodał właśnie zdjęcie. Ładne zdjęcie, na którym jest z małą córeczką i żoną. Siedzą na tle choinki a obok nich leży kilka kolorowych pudeł obwiązanych wstążkami. Ciekawe co teraz króluje, jeśli chodzi o prezenty na gwiazdkę. Podejrzewam, że pewnie ubrania choć dla małych dzieci to na pewno mało efektowny prezent. Lajkuję zdjęcie i scrolluje jeszcze chwilę stronę główną. W sumie nie wiem czemu, bo już dawno te upiększone filtrami, wyidealizowane obrazki będące na pozór kadrami z życia codziennego użytkowników przestały mnie interesować. W zasadzie wszystkie wyglądają praktycznie tak samo. Nawet teraz gdy kryzys dotknął niemal każdej sfery życia ludzie czują potrzebę publikowania wyretuszowanych zdjęć by inni zobaczyli, jak mają bogate, cudowne życie. Przyzwyczajenie? Silna potrzeba robienia tego co zwykle robiło się w “normalnych” czasach, by przez chwilę poczuć się jak wtedy, gdy jednym z większych dylematów życia było wybranie odpowiednich zdjęć do wstawienia na Instagrama? Jeszcze inne nieznane mi powody? Wszystko naraz? Nic z tego? Jakie by to nie były powody, każdy ma prawo do szukania swojego kąta normalności, w którym może choćby na kilka sekund ukryć się przed rzeczywistością. Ta rzeczywistość nas szuka, zjada po małym kawałku, by następnie te kawałki wypluć a my musimy je zbierać. Podejmujemy próbę, by były takie jak przed przeżuciem. By to wszystko- każdy element naszego człowieczeństwa do siebie pasował, ale każdy z nas w coraz większym stopniu składa się z niepasujących do siebie elementów.
Blokuje telefon i idę do kuchni zrobić sobie drinka. Whisky z colą. Nic skomplikowanego. Wszystko wokół mnie i we mnie jest wystarczająco skomplikowane. Poza tym i tak nie mam nic innego w lodówce.
Wypijam drinka duszkiem. Niemal od razu lekko uderza on do mojego krwioobiegu co czuję po lekkim, przyjemnym szumie w głowie i ciele, które zaczyna się odprężać. Zakładam kurtkę, kapcie i wychodzę na balkon zapalić papierosa. Na balkonie leży cienka warstwa białego puchu. Czuję na twarzy lekkie podmuchy wiatru. Nagle przypominam sobie to co wydarzyło się pół roku temu. Kobieta w białym t-shircie. Zakrwawiona butelka. Agresja. Atak. Policjant oddający do mnie strzał z pistoletu. Wziął mnie za Infekta, bo zobaczył na moim nadgarstku coś co z jego perspektywy przypominało opaskę. Powiedzieli mi później, że omal nie stałem się trzecią ofiarą tej zarażonej dziewczyny, bo gdy tylko się z niej zsunąłem (pod wpływem kuli, która we mnie utknęła) sięgnęła po butelkę, rozbiła ją i próbowała mnie zadźgać. Policjant strzelił jej w rękę a następnie w głowę, gdy odwróciła się do niego i zaczęła biec, by spróbować go rozszarpać. Wtedy jeszcze nic nie wiedziałem. Nie wiedziałem, że właśnie wybuchł ogólnoświatowy kryzys spowodowany defektem chipów. Nie wiedziałem, że reszta mojej i tak skromnej rodziny nie żyje. Nie wiedziałem, do czego to wszystko doprowadzi. Nadal z resztą tego nie wiem. Do swojej niewiedzy jednak zdążyłem się przyzwyczaić. Miałem nadzieję, że naukowcy zdołają szybko to wszystko powstrzymać, jednak coraz mniej się łudzę. Próbowali już wielu rzeczy, jednak nic nie pomaga. Poza kulą w łeb, która powstrzymuje ich na zawsze, jednak wiele światowych organizacji absolutnie potępia taką drogę. W zasadzie tylko kilka głęboko zacofanych Państw wybrało właśnie mord i żołnierze mordują tam Infekty jak tylko je zobaczą, bez próby złapania czy unieszkodliwienia. Doprowadziło to do tego, że Infekty w tych krajach stały się jeszcze bardziej agresywne, a także wypracowały odpowiedni sposób działania, by atakowanie ludzi było dla nich bezpieczniejsze. Obrona konieczna i próba wynalezienia odpowiedniego sposobu leczenia czy bezwzględna likwidacja? Jak na razie oba sposoby nie działają.
Dopalam papierosa i wracam do mieszkania. Sprawdzam godzinę- 16:50. Postanawiam, że się przebiorę, skoro jest Wigilia i próbujemy w pewien sposób zachować pozory normalności, ubiorę się w coś elegantszego niż bluza z kapturem z napisem OSA. Zakładam jeansową koszulę i czarne jeansy. Podwijam rękawy koszuli i przeglądam się w lustrze. Nie przypominam sobie bym kiedyś wyglądał lepiej co biorąc pod uwagę okoliczności jest niemal zabawne. Najwidoczniej kryzys mi służy. A przynajmniej służy mojej zewnętrznej powłoce.
Po piętnastu minutach dzwoni domofon. To Gołota, Jest niecałą godzinę za wcześnie, ale nie przeszkadza mi to. Nawet się cieszę, gdyż po nawet małej dawce alkoholu staję się zdecydowanie bardziej towarzyski.
Witam się z Andrzejem, który wystroił się bardziej elegancko ode mnie zakładając białą koszulę i spodnie od garnituru. Nie umawialiśmy się co do jakiegokolwiek dress codu na dzisiejszą imprezę, ale widać zarówno u mnie jak i Andrzeja przyzwyczajenie co do założenia galowego stroju w Wigilię jest wręcz instynktowne.