E-book
17.64
drukowana A5
28.05
Co wolno poecie?

Bezpłatny fragment - Co wolno poecie?

Wiersze wybrane

Objętość:
80 str.
ISBN:
978-83-8189-844-7
E-book
za 17.64
drukowana A5
za 28.05

Dziękuję Rodzicom za wsparcie. Szymonowi za pozytywną energię. Szczególne podziękowania składam Izie, dzięki której wszystko wydaje się prostsze. Bez Ciebie ten zbiór by nie powstał.

Co wolno poecie

Co wolno poecie,

gdy wolny i szczery,

kiedy kreśli słowa słyszane w swej głowie,

gdy oddaje światu myśli zrodzone przed chwilą,

mijającą szczerością dzieląc się z innymi?

Co wolno poecie,

gdy wskazać chce winnego

i gdy obiega treścią plugawe szczegóły,

gdy nabiera rozmachu w swoistej pogoni za winą,

moralizuje nachalnie, obrzuca epitetami?

Co wolno poecie, kiedy łza już wyschła,

zagoiło się wspomnienie i nie wróci w tekście,

nie otworzy więcej furtki,

nie trzaśnie drzwiami w przeciągu?

Co wolno poecie, gdy kusi i bawi,

gdy deprawuje swym piórem sylaby bezecnie,

gdy taktownie wycofa słowo zakazane moralnie,

powstrzyma się od ostateczności,

przemilczy zaklęcie?

Czy jeszcze wolno poecie,

gdy przekonania kłócą się ze sobą,

kiedy rozdziera sprzeczność,

pojawia zwątpienie?

Rozbity kamień

Rozbity kamień spadł samotnie

w dolinie cichej, zacienionej,

bo słońce rzadko tam zagląda,

zapominając ciągle o niej.


Rozbity kamień już zapomniał

jak na wierzchołku wielkiej góry

tysiące lat w niebo spoglądał

na wędrujące po nim chmury.


Rozbity kamień rozsypany

zwraca uwagę swoim stanem

tylko tych kilku małych mrówek,

które tu mają go za ścianę.


Wiatr nim kołysze na pustkowiu,

gdzie z drzew zostały tylko pniaki

i czasem jeszcze księżyc w pełni

rozświetli skalne, drobne znaki.


Aż wreszcie stopa ludzka wtargnie

w ten świat, pustosząc go zaciekle,

jakby się wrogie starły armie,

jakby dwa diabły biły w piekle.


Rozdepcze każdą napotkaną

kruszynę skały, ślad przeszłości,

karmiąc się wciąż kolejną zmianą,

bez zawahania, wątpliwości.


Rozbity kamień wbity w ziemię,

wdeptany leży już głęboko,

na skalnym szczycie jeszcze jeden

odrywać zaczął się wysoko.


Znów spadnie w cichej tej dolinie,

pora przychodzi, w końcu mija,

bo zawsze kończy się w momencie,

w którym ten kamień się rozbija.

Bez

Bez szorstkich w liściach dębu słów,

bez rozmów,

ukrytych win, zmiennych nastrojów,

dwuznacznych epitetów,

tysiące wrażeń bez emocji,

co stają się celem większości.

Jak w studni, dźwiękiem się rozchodzi fałszywym,

imitacją życia, szpanerstwem, zbytkiem pustym,

z łatwością obali naturalny zmierzch losu,

płomień strawi gorący, ostateczny i zgaśnie.

Obłuda

Doba się ze mną spiera o czas,

o wszystkie chwile,

te zaplanowane, te wymarzone,

te przekreślone

i te obiecane.

Ciągle mnie odgania od wspomnień,

od wszystkich tych dni,

od utraconych i niespełnionych,

minionych.

Przelewają się kolejne minuty niepewności,

wróżenie i czekanie na kolejny raz.

Może nie zawiedzie mnie przeczucie,

może mi odpowie na pytanie,

jak długo i jak daleko można iść

i mierzyć się z obłudą świata?

Opowieść wiatru

Opowiedział wiatr historię

o księżniczce z czarnej skały,

o baśniowym świecie wielkim

i o czarach, co zostały.

Opowiedział wiatr i powiał

wciąż magicznym swym powiewem,

ktoś dziś jednak nie wytrzymał no i z gniewem

brzydko zwrócił się sam jeden do wichury,

wygadując przy tym zwykłe, puste bzdury,

aż wiatr ucichł i wyszeptał słowa te:

Rozszumiały się stawy, rozszumiały jeziora,

a w odległych dolinach trwała cicha rozmowa,

rozmawiały tam ptaki, rozmawiały potwory,

wszystkie zwykłe, niezwykłe biły światłem kolory.

Mchy, paprocie szumiały, wiatr grał nimi do rymu,

potem wracał do ludzi, kręcił dymem z komina.

Chmury niebo przykryły, żuk się schował gdzieś w trawie,

wiatr pakt z deszczem podpisał, słońce już po zabawie.

Tak się kończy opowieść, choć się tylko zaczęła,

gdy chcesz poznać ją dalej, wiatr Ci bajkę dośpiewa.

Tak się kończy opowieść, wersy w przepaść zmierzają,

wiatr wśród ciszy ustaje, słowa tekst opuszczają.

Ballada o bardzo głupim smoku

Gdy siedzisz czytelniku o świcie, czy o zmroku,

przeczytasz tu opowieść o bardzo głupim smoku.


Pouczająca to historia,

niejedno przyjdzie skojarzenie,

wszak wokół wielu głupców żyje,

same barany i jelenie.


A smok był nietypowym smokiem,

ziać ogniem nie potrafił wcale,

ział za to ślicznie nienawiścią,

w tej kwestii miał prawdziwy talent.


W smoczym rozumku wielka dziurka

znów powiększała się ogromnie,

gad wciąż ambicje miał olbrzymie,

choć zachowywał się spokojnie.


Raz plan nakreślił siedząc dumnie

w swej najpiękniejszej smoczej jamie:

Ja w polityce się zatrudnię!

Co postanowię, niech się stanie!


Wybrał się wtedy na przechadzkę,

do partii zgłosił się przewodniej,

bo smok chciał zasiąść w parlamencie,

by czuć się mądrze oraz modnie.


Wypełnił wniosek o przyjęcie,

uśmiechał cicho się pod nosem,

że wkrótce pewnie go wybiorą,

że każdy wesprze go swym głosem.


Nie mylił się smok wcale bowiem,

gdy przyszedł czas wyborów wreszcie,

kampanię krótko podsumował:

wszyscy kochają mnie w tym mieście!


I wymachiwał swym ogonem

dumny z obietnic, co je składał,

a obiecywał wszystkim wszystko,

z każdym wyborcą długo gadał.


Wszedł więc do Sejmu i zrozumiał,

wciąż rozglądając się na boki,

że się głupotą nie wyróżnia,

że naokoło same smoki.


Kłębią się w matni bezrozumnie,

hulają dziarsko zawadiaki,

głupie i tępe w zbitej masie,

choć w sumie fajne z nich chłopaki.


Wciąż stroją fochy, miny robią,

nie podważając swego męstwa,

bo smoki wszakże są jedynie

marnym odbiciem społeczeństwa.


W krzywym zwierciadle chyba jednak

odbił się obraz po raz wtóry.

Kto im pozwolił na zwycięstwa?

Kto wpuścił smoki bez tresury?


Duszne powietrze ciężko wisi,

wyziew głupoty się unosi,

przewietrzyć izbę trzeba prędko!

Co rozsądniejszy głos podnosi.


Nie słyszą jednak w tym tumulcie

nawoływania, choć słusznego:

Sprawdź, co na kartce masz wyborczej,

nim smoka wpuścisz kolejnego!

Wspomnienie

Coś drgnęło w sumieniu

i przesunęło myśl po mojej głowie.

Zatarte ślady, mgliste, minione chwile,

bez wstydu i bez pruderii.

Obiecuję sobie szczerość kolejny raz, bez dystansu.

Wprost, szczerze, widzę to, co minęło,

odtwarzam obraz przeszłości,

czasem mniej przyjemny,

innym razem kipiący radością.

Tylko słowa nie chcą dać się złapać w pułapce czasu,

drętwieje język i oczy rozdziera szczypiąca łza.

Nie dam jej uciec i nie pozna świat tych wspomnień,

tylko cisza skryje te chwile,

sekundy, minuty, godziny,

bez pośpiechu.

Pobudka

Jest taki moment w życiu człowieka,

gdy słyszy budzik, to dalej zwleka.

Wstać mu się nie chce, walczy ze sobą,

chce cofnąć zegar z ostatnią dobą.

Zaspany zrzuca kołdrę powoli,

nagle odkrywa, że coś go boli.

Kapcie po drodze stopą wymacał,

ubrania z krzesła znów powywracał.

Powolnym ruchem dopadł łazienki,

tutaj przeżywa kolejne męki.

Prysznic znów siknął wodą zmrożoną,

twarz widzi w lustrze nieogoloną.

W końcu maszynkę włączył do sieci,

goli się sennie, a czas wciąż leci.

Teraz śniadanie w pędzie ogarnie,

tosty się palą, smakują marnie.

Czy dziś się spóźni? Wszak praca czeka,

klientów czeka przed ladą rzeka.

Ejże, powoli, nie ma pośpiechu

i czytelniku pękniesz ze śmiechu,

bo tu objawi się prawda naga,

że z tym pośpiechem to istna blaga

i nikt go z pracy dziś nie wykopie,

bo wszystko robi w swoim laptopie!

O podłości

Kiedy idzie ulicą i zieje złością szemraną,

nie dostrzega słońca w górze, ani sroki na gzymsie.

Prosi o zmartwienie dla sąsiada,

sam sobie odmawia przyjemności

w geście oczyszczenia.

Karą dla niego uśmiech innych ludzi,

nagrodą cierpienie i strach.

Podle się czuję myślą i słowem kreśląc obraz ów,

w morzu plugastw, brzydkich słów.

Nie znoszę jadu i zajadłości nienawistnej,

Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.
E-book
za 17.64
drukowana A5
za 28.05