CISZA W GABINECIE CIENI
„Powiedziano nam, jak powinniśmy kochać, jak powinniśmy żyć. Jednak
niektóre historie rodzą się poza powinnością. Ta jest dla tych, którzy
nie zmieścili się w normie.”
E.S. Levkowitz
To fikcja literacka
Wszelkie postaci, wydarzenia i miejsca opisane w tej książce są wytworem
wyobraźni autorki. Jakiekolwiek podobieństwo do rzeczywistych osób, instytucji
sytuacji czy miejsc –jest całkowicie przypadkowe i niezamierzone.
Ta opowieść nie dotyczy nikogo konkretnego a jednak może mówić o wielu.
Jeśli odnajdujesz w niej coś znajomego- to tylko, dlatego, że fikcja czasami
niepokojąco przypomina prawdę. Powieść powstała z potrzeby opowiedzenia
historii, która mogła się zdarzyć, ale się nie zdarzyła…, no a przynajmniej
nie tak;)
I
Gmach był zimny jak listopad, mimo że w kalendarzu widniał maj.
Lena weszła do środka z aparatem przewieszonym przez ramię, czarna
ramoneska otulająca ramiona jak zbroja. Wiedziała, że dziś będzie
zdjęcie, które zostanie z nią na długo. Nie wiedziała jeszcze,
że to nie będzie zdjęcie z wiecu.
Politycy przewijali się jak zjawy — wymuszone uśmiechy, kurtuazyjne
uściski, zapach tanich perfum i jeszcze ta wieczna potrzeba kontroli.
Tylko On — Dawid Szacki — wyglądał jakby był z zupełnie innej powieści.
Innej epoki. Innej gry.
— „Znasz się na cieniach, Pani fotograf?” — Zapytał, zbliżając się niebezpiecznie
blisko, tuż po przemówieniu.
— „One mówią więcej niż światło.” — Odpowiedziała, patrząc mu
prosto w oczy.
— „Chodź. Pokażę Ci moje.”
Nie zapytała, czy to zaproszenie czy rozkaz. Poszła za nim.
Gabinet był skórzany, ciemny i intymny. Zapach starych książek mieszał
się z koniakiem i pyłem zza żaluzji. Na ścianie wisiało zdjęcie
sprzed lat — on i jego żona, uśmiechnięci, ułożeni jak porcelanowe
lalki.
— „Nie jesteś jak inni z tej kampanii, „ — powiedział, zdejmując marynarkę,
— „Nie mówisz. Patrzysz.”
— „A Ty lubisz, kiedy ktoś patrzy?” — Zapytała, zbliżając się z obiektywem.
W tej sekundzie zrozumieli, że nie będzie już powrotu do formalności.
Zrobiła mu jedno zdjęcie. Nie portret. Obnażenie. Bez koszuli,
bez munduru- tylko ciało i znużenie.
Potem pocałował ją tak, jakby nigdy nie miał wrócić do sejmu. Ściany
gabinetu drżały od ciszy, która była głośniejsza niż krzyk.
O świcie zostawiła mu pendrive ’a na biurku. Bez podpisu.
Z jednym zdjęciem.
Z jego klatką piersiową i jej cieniem w tle.
Aparat był pusty. Tylko on miał kopię.
II
Lena budziła się późno — w hotelowym łóżku, z pościelą pachnącą
szlachetnym tytoniem i czymś, co kojarzyło się z seksem i koloniami
dla elit. Dawid już wyszedł. Zawsze znikał przed świtem, zawiązując
krawat w półmroku, jak generał wracający z wojny, której nie wolno
było nikomu wspominać.
Zostawiał jej wiadomości — nie na komórce.
Na papierze.
Piórem.
Jakby czas cofnął się do XIX wieku, a oni byli bohaterami korespondencji
zakazanej przez Watykan.
„Zobacz się dziś wieczorem w lustrze, zanim zobaczysz mnie. — D.S.”
Pałac Ministerstwa Spraw Europejskich skrywał wiele korytarzy,
ale był jeden, który prowadził tylko do niego. Do pokoju bez nazwy,
bez teczek, bez podsłuchów.
Lena czekała tam naga. Tylko w szpilkach.
To była ich umowa.
„Bez obiektywu, bez tekstu. Tylko ciało.”
Dawid wszedł. W granatowym garniturze, spod którego przez chwilę
wystawała rękojeść starego pióra. Włosy miał wilgotne — może
po prysznicu, może po spotkaniu z premierem.
Nie powiedział nic, tylko zamknął drzwi.
— „Zrobiłem dziś briefing prasowy na temat strategii rozbrojeniowej
UE” — powiedział cicho, zdejmując marynarkę.
— „Bez spodni?” — Rzuciła, z uśmiechem, który był bardziej niebezpieczny
niż naga broń.
Uklękła przy nim. Jego oddech stał się głębszy, ale nie przyspieszał.
Był jak człowiek przyzwyczajony do niebezpieczeństwa.
Pocałowała go najpierw w nadgarstek. Tam, gdzie biło serce polityki.
Potem przesunęła się wyżej — językiem kreśląc szlaki po jego brzuchu,
jakby czytała tajne mapy operacyjne NATO.
Kiedy wszedł w nią, bez słowa, zrobiła gest, jakby naciskała migawkę
aparatu, ale nie było tam żadnego aparatu.
— „Jesteś zapisem tajnym” — szepnęła mu do ucha.
Po wszystkim leżeli razem, spleceni jak dokumenty w archiwum
z klauzulą ściśle tajne. Dawid palił cygaro.
— „Kiedyś to wycieknie” — powiedział.
— „Ja już wyciekłam, „ — odpowiedziała, opierając się o jego ramię —
„Ty jeszcze czekasz na zgodę komisji etyki.”
— „Jesteś kobietą niemożliwą.”
— „A Ty politykiem, który mnie nie przegłosuje.”
Oboje wiedzieli, że nie będzie deklaracji, ani ustawy o miłości. Była
tylko pasja — nielegalna, intensywna, zapisana na skórze i w językach.
III
Bal odbywał się w rezydencji ambasadora Francji — z zewnątrz przypominała
muzeum, w środku była jaskinią złudzeń. Kandelabry
z kryształami, szampan serwowany przez kelnerów w rękawiczkach,
kobiety jak z operetki, mężczyźni w garniturach, które kosztowały
więcej niż przeciętny kredyt hipoteczny.
Lena miała na sobie czarną suknię bez pleców. Nie miała stanika.
Nie musiała mieć. Jej brodawki napinały jedwab jak sprzeciw wobec
dyplomatycznego chłodu.
Zauważyła go natychmiast. Dawid był w ciemnogranatowym smokingu,
którego klapy błyszczały jak jego kariera — bez zagnieceń,
bez skandali. W jednej ręce kieliszek, w drugiej — dłonie ambasadorki
Austrii.
W jego oczach?
Wyłącznie ona.
Spotkali się przy marmurowych schodach. Tylko na sekundę.
— „Masz pod suknią coś więcej niż mój wzrok?” — Zapytał.
— „Mam Twoje ego, które zostawiłeś u mnie między udami w zeszłym
tygodniu.”
Uśmiechnął się. Wiedziała, że nie wytrzyma długo.
Łazienka na piętrze była zbyt czysta, żeby była używana.
Lustro nad umywalką było stare, z brązowymi plamami od wilgoci —
jakby znało sekrety ministrów od lat.
Oparł ją o marmur. Usta przy szyi, potem przy sutkach, potem
już między nogami, gdzie pulsowała gorąca, dyplomatyczna nieprzyzwoitość.
— „Jesteś moim konfliktem interesów” — wyszeptała, gdy język przesunął
się po niej jak mowa parlamentarna bez końca.
Kiedy ją penetrował, oparta o umywalkę, wciąż miała w dłoni kieliszek
szampana. Nie rozlała ani kropli.
— „Zamknij oczy, „powiedział.
— „Już jestem ślepa na wszystko, poza Tobą.”
Wracając, poprawiali garderobę z takim spokojem, jakby podpisali
właśnie traktat pokojowy. Gdy dołączyli do tłumu, nikt nie wiedział,
że kilka metrów dalej kobieta oddychała jeszcze z przerwami, a mężczyzna
miał ślady jej zębów na biodrze.
Jednak potem — wydarzyło się coś, czego Lena się nie spodziewała.
Szacki zniknął.
Nie w sensie „zniknął z imprezy”.
Zniknął z kraju.
Następnego dnia nie było go w hotelu.
Nie odbierał telefonu.
Sekretariat odpowiedział jej mailowo, że minister przebywa na „nagłym
spotkaniu wysokiego szczebla poza granicami Unii”.
Została sama w jego apartamencie.
W łóżku leżała jeszcze jego koszula.
W pralce — jej bielizna.
Na stole — kartka. Ręcznie pisana.
„Nie pytaj, gdzie jestem, ale patrz, co zostawiłem.”
Obok leżał pendrive.
Wiedziała, że tego nie otworzy od razu.
Najpierw rozpięła jego koszulę.
Pociągnęła ją na nagie ciało.
Wyszła na balkon.
I dopiero tam, naga z jego materiałem na skórze, poczuła, że zaczyna
się kolejny rozdział.
IV
[Pendrive — treść prywatna — protokół D.S.]
Zapis nieautoryzowany. Pismo odręczne, przekazane tylko L.H.
„Leno,
Jeśli to czytasz, to znaczy, że jesteś nadal wewnątrz tej gry. Gry,
w której nie da się wygrać, ale można cudownie przegrać. Ty jesteś
moją klęską. Chciałbym, żebyś wiedziała: każde Twoje dotknięcie
to dla mnie osobna ustawa — pełna artykułów, wyjątków i skreśleń.
Nie mogłem zostać. Musiałem zniknąć, zanim zmieniłaś się z ciała
w obsesję.”
,„Wrócę. Z niepodpisanym traktatem, z otwartym rozporkiem,
z dłońmi pachnącymi Tobą.”
„Nie usuwaj tego. To jedyny dokument, z którego nie wycieknę.”
— Dawid Szacki”
[Warszawa, 3 tygodnie później]
Siedziała w hotelowym barze. Martini, czerwone usta, cienka opaska
na włosach.
Nie czekała.
Czuła.
Wszedł. Bez ostrzeżenia.
Bez ochrony.
Bez lęku.
Tylko z oczami, które błyszczały jak po nokturnie.
— „Gdzie byłeś?” — Zapytała chłodno.
— „Z dala od Twoich ud. I był to najgorszy pobyt dyplomatyczny w moim życiu.”
Wciągnął ją do windy.
Na ostatnie piętro.
Zamknęli się w apartamencie, wynajętym tylko na jedną noc.
Pchnął ją na kanapę, jednocześnie rozpinając spodnie.
— „Myślałem o Tobie w Lizbonie. W Berlinie. W Helsinkach.”
— „A ja o Tobie w moim łóżku, ale z innymi.”
— „Kłamiesz.”
— „Tak, ale tylko po to, żebyś był zazdrosny.”
Podniósł ją i odwrócił. Wsunął się w nią gwałtownie, jakby musiał
odzyskać czas, który stracili przez politykę.
— „Szybko?” — Jęknęła.
— „To tylko preambuła.”
Rozpiął suwak jej sukienki zębami. Wargi miał gorące, a język mówił
więcej niż jakikolwiek briefing.
Pieścił ją jak strefę zdemilitaryzowaną, ale każdy pocałunek był bombardowaniem.
Kiedy skończyli — trzy razy — ona nie potrafiła już mówić. Tylko leżeć.
I oddychać jak po głosowaniu nad ustawą aborcyjną.
Nad ranem siedzieli na balkonie. Nago.
Paliła. On trzymał kieliszek koniaku.
— , „Jeśli wygramy te wybory w przyszłym roku…” — zaczął.
— „Nie będziesz mógł się ze mną spotykać.”
— „Będziesz pierwszą, którą odwiedzę. Nawet w moim gabinecie.”
— „Nawet w Białym Domu?”
— „Zwłaszcza tam.”
Lena zaśmiała się i położyła mu głowę na udzie.
— „A jeśli przegracie?”
— „To zamieszkam z Tobą, będę robił Ci śniadania i pieprzył Cię między
jajkami a kawą.”
Nie odpowiedziała.
Bo właśnie to sobie wyobraziła.
V
Praga.
Miasto pachniało karmelizowanymi orzechami i starym winem. Turyści
robili selfie na Moście Karola, nie wiedząc, że kilka metrów
obok, w starym hotelu ze złotymi klamkami, ukrywała się najniebezpieczniejsza
para sezonu.
Lena i Dawid podróżowali incognito. On w czapce z daszkiem, ona
z aparatem, ale bez karty pamięci.
Hotel „U Zlaté Koruny” miał grube ściany i tajemniczą windę, która
skrzypiała jakby znała sekrety Habsburgów.
Zamknęli się w apartamencie z widokiem na Hradczany.
Nie zdążyli się rozpakować.
Seks w Pradze był inny.
Bardziej miękki.
Jakby całe miasto klękało przy ich łóżku i błogosławiło ich nieistniejący
związek.
Dawid związał jej nadgarstki czerwoną wstążką od pudełka czekoladek, które dostała w recepcji.
Przewrócił ją na bok.
Wszedł w nią, głęboko, powoli, z językiem przy jej karku i ręką na jej
biodrze.
Lena zamknęła oczy. Przez chwilę nie była fotografką, ani kobietą.
Była geometrią przyjemności.
Kiedy skończyli, wstała i bez słowa poszła pod prysznic.
On został na łóżku, patrząc w sufit.
Wiedział, że coraz trudniej będzie mówić sobie, że to tylko seks.
Wieczorem poszli na Most Karola. Tylko oni, noc i kilka bezdomnych
kotów.
Lena stanęła na środku i zapytała:
— , „Co byś zrobił, gdybym zaszła w ciążę?”
Dawid spojrzał na nią poważnie.
— „Oświadczyłbym się w Sejmie w garniturze z Twojej szminki.”
— „Nie odpowiedziałeś poważnie.”
— „A Ty nie zapytałaś serio.”
Jednak coś w niej zadrgało. Ciało — rozgrzane przez seks — nie znało odpowiedzi, ale serce zaczynało pytać.
Wrócili do hotelu późno. Dawid zasnął szybko, jak mężczyzna wyczerpany
wielką polityką i jeszcze większą kobietą.
Lena nie spała.
Grzebała w jego teczce, szukając… nie wiadomo czego.
Znalazła.
Nie dokumenty.
List. Od kobiety.
Sprzed dwóch lat.
Z podpisem „R.”
Czytała go trzy razy. Nie był miłosny, ale był bliski.
Gdy Dawid się obudził, siedziała naga w fotelu, w jego koszuli, z listem
w dłoni.
— „Znalazłam to.”
— „Wiedziałem, że znajdziesz.”
— , „Dlaczego go trzymasz?”
— , „Bo przypomina mi, jak się NIE czułem. A Ty przypominasz mi,
że jeszcze mogę.”
Podszedł do niej i ukląkł.
Ujął jej twarz.
Delikatnie.
Bez żartu.
— „Lena…”
— „Tak?”
— „Czy Ty…?”
Zawahał się.
To była ta chwila, ale zanim zdążył dokończyć, ona zapytała pierwsza:
— „Czy mnie kochasz?”
Milczenie.
Potem oddech.
Potem tylko jedno słowo:
— „Tak.”
Zasnęli spleceni, pod ciężką kołdrą i lżejszym ciężarem nadziei.
Nad ranem Lena wstała pierwsza. Wróciła na Most Karola.
Z aparatem.
I tym razem… z kartą pamięci.
Zrobiła zdjęcie.
Nie miastu.
Sobie.
Z profilu. Z cieniem za sobą.
Dla niego.
Tylko jedno.
Bez podpisu.
Z miłością.
VI
Wrócili z Pragi w osobnych samolotach.
On — w klasie rządowej, z asystentem, briefingiem i z żoną czekającą
w rezydencji.
Ona — w tanich rajstopach, z laptopem na kolanach i torbą wypchaną
emocjami, które nie miały kategorii w systemie odprawy bagażowej.
Wiedzieli: teraz zaczyna się właściwa gra.
Nie między ciałami.
Między instytucjami.
Minęły trzy tygodnie. Nie widzieli się.
On pojawiał się w telewizji, błyskotliwy jak zawsze:
— „Polska nie może sobie pozwolić na emocjonalną politykę.”
— „Europa potrzebuje rozumu, nie histerii.”
— „Kompromis to najpiękniejsze słowo w języku dyplomacji.”
Lena śmiała się do ekranu, siedząc naga w jego koszuli.
Zdarzało się, że w czasie wywiadu pisał do niej na szyfrowanym komunikatorze:
„Twoje usta bardziej mnie kompromitują niż Rosja.”
„Dziś masz stanik? Bo ja straciłem koncentrację na komisji.”
„Chcę Cię. W moim gabinecie. W bluzce bez guzików. I z ciszą między
słowami.”
Spotkali się znów — w Gdańsku.
Pretekstem była konferencja „Bezpieczeństwo i Europa Wschodnia”.
On miał wykład.
Ona była akredytowana, jako fotografka zagraniczna. Fikcyjna organizacja,
fikcyjna legitymacja, ale prawdziwa żądza.
Weszła do jego apartamentu, kiedy jeszcze kończył rozmowę z doradcą.
Nie zdjęła płaszcza.
Nie zdjęła nawet butów.
Podszedł do niej, zamknął drzwi.
Pocałował ją bez słowa.
Bez ostrzeżenia.
Z językiem, który znał drogę na pamięć.
— „Kocham Cię, Leno, ale to nic nie zmienia.”
— „Wiem. Dlatego jest tak dobrze.”
Tym razem było inaczej.
Wiedzieli, że nie mogą zostać razem na długo.
Więc robili wszystko na raz:
— kochali się na biurku,
— w wannie,
— na podłodze,
— między komunikatami prasowymi,
— między myślą o niej a telefonem od żony.
— „Nie czujesz się winny?” — Zapytała, gdy opadli razem na łóżko.
— „Czuję się żywy.”
— „A ona?”
— „Ona czuje się bezpieczna. Ty sprawiasz, że chcę być niebezpieczny.”
Rano wyjechała pierwsza.
On wrócił do żony.
Z bukietem.
Z czystym garniturem.
Z głosem opanowanym, ale w kieszeni miał zdjęcie — to z Pragi. Jej
profil, jej cień.
Kiedy wieczorem w rezydencji jego żona rozmawiała z ambasadorem
USA, Dawid stał przy oknie, z kieliszkiem whisky i z SMS-em od Leny:
„Zostaw okno otwarte. Może kiedyś przyjdę bez pukania.”
Odpisał tylko:
„Zostawię nie tylko okno. Zostawię wszystko oprócz Ciebie.”
Nie wysłał.
Zapisał w notatkach.
Jak każdy polityk, który kocha kogoś, kogo nie wolno mu mieć.
VII
Warszawska galeria w Śródmieściu pulsowała światłem i pretensjonalnym
gwarzeniem elit. Wino białe, fryzury ostro cięte, słowa wypowiadane
z manierą: „egzystencjalne”, „post-ironia”, „relacja jednostki
z państwem”.
W centrum sali — ona.
W czarnej sukni z wycięciem do żeber.
Uśmiechająca się do krytyków, natomiast patrząca tylko na jedno
miejsce. Jeszcze puste.
Na ścianie wisiał cykl zdjęć, który zszokował wielu.
Portrety mężczyzn.
Władczych.
Niedopowiedzianych.
Z detalami: ręka trzymająca kieliszek z sygnaturą unijną, mankiet
z monogramem D.S.
Subtelne, ale jednoznaczne.
Dla tych, którzy wiedzieli.
I wtedy wszedł.
Dawid Szacki, w idealnie skrojonym garniturze i z żoną przy boku —
w sukni jak z włoskiego pokazu mody, z chłodnym, kontrolowanym
uśmiechem.
Jego wzrok spotkał się z Leną.
Nic nie powiedział, bo wszystko już było powiedziane.
Podszedł do jednego ze zdjęć. To było to najodważniejsze: zdjęcie torsu
— tylko fragment, ale każdy centymetr skóry Lena znała lepiej niż własne dłonie.
Jego żona odczytała podpis:
— „Bez słów. Tylko ciało.”
— „Odważne, ale nieczytelne, „skwitowała.
On zaś powiedział tylko:
— „Dobrze oświetlone.”
Lena stała po drugiej stronie sali. Uśmiechała się jak kuratorka,
ale w środku czuła, jak język Dawida przesuwa się po niej wspomnieniem.
Kiedy tłum rozproszył się na wernisażowy catering, Lena zniknęła
za kulisy. Weszła do archiwum — chłodnego, pełnego starych ramek,
papieru i historii zapomnianych.
Czekała.
Minutę.
Dwie.
Pięć.
I wtedy usłyszała zamykane drzwi.
Odwróciła się.
Dawid. Sam.
Podszedł bez słowa.
Ujął jej twarz.
Pocałował. Głęboko. Długo.
Jakby chciał się napić z niej całej Europy.
— „To był akt zemsty?” — Zapytał, gdy odsunął usta od jej warg.
— „To był akt miłości.”
— „Mogli rozpoznać…”
— „Tylko Ci, którzy chcieli.”
Położył ją na stole z katalogami.
Suknia zsunęła się bez protestu.
Wszedł w nią, nie pytając, czy może.
Wiedział, że ona była gotowa, od momentu, gdy zobaczyła go z żoną.
Z zębami na jej szyi.
Z językiem pod jej sutkami.
Z ciałem, które trzęsło się od pożądania i ryzyka.
W archiwum, między kadrami sztuki i polityki, stworzyli nowy akt.
Niezapisany.
Nieudokumentowany.
Wieczny.
Po wszystkim Dawid poprawił marynarkę.
Pocałował ją jeszcze raz, tym razem delikatnie.
I wyszedł, nie mówiąc nic.
Lena została naga, oparta o szafkę z albumami.
Na jednym z nich — naklejka:
„Tajne przez poufne”.
Uśmiechnęła się.
To był jej najpiękniejszy tytuł.
VIII
Sala była złota, przerysowana. Prezydent uśmiechał się jak marmurowa
rzeźba, a orkiestra grała Mozarta z cierpliwością egzekutora.
To był wieczór galowy — z tych, na których politycy udają świętość,
a artyści klaszczą dla dotacji.
Dawid Szacki siedział przy stole prezydialnym, między premierem
a ambasadorem Francji.
Lena Hirsch chodziła po sali z aparatem jak drapieżnik po sali balowej.
Oficjalnie — zatrudniona przez organizatorów.
Nieoficjalnie — po to, by zobaczyć go jeszcze raz w pełnym świetle.
I potem… w zupełnym cieniu.
Jej sukienka — czerwony jedwab z rozporkiem aż do uda — przyciągała
wzrok, ale nie dla wszystkich -tylko dla jednego.
Dawid przemawiał.
— „Musimy zrozumieć, że Europa nie kończy się na granicy komfortu
a Polska to nie tylko pozycja w katalogu inwestycji — to emocja,
to siła, to wybór.”
Lena w tym czasie robiła zdjęcie, nie obiektywem. Oczami.
Tylko ona wiedziała, że gdy mówił „emocja” — patrzył na nią.
A gdy powiedział „wybór” — to był ich.
Zniknęli w toalecie dla VIP-ów.
Drzwi z zamkiem od środka.
Marmur. Lustra.
Cisza.
On przycisnął ją do ściany, nie zdejmując spodni.
Ona uniosła sukienkę, bez słowa, bez wahania.
Pocałował ją jak żołnierz wracający z frontu.
Nie jak minister. Jak mężczyzna, który przez godzinę musiał udawać,
że nie zna smaku jej skóry.
— „Po wszystkim pójdziemy osobno” — szepnęła, gdy wsunął się w nią
od tyłu, kładąc dłoń na jej ustach.
— „Zawsze osobno, ale zawsze razem.”
Gdy skończyli, poprawił krawat.
Ona umalowała usta jeszcze raz.
Nie spojrzeli na siebie w lustrze. Nie musieli.
Tego samego wieczoru, już po bankiecie, Dawid wysłał jej wiadomość:
„Zrobiłaś mi dziś zdjęcie, którego nie mogę wymazać. Nawet, jeśli
nie ma go w aparacie.”
Odpisała:
„A Ty zrobiłeś mi z życia obraz, który ciągle się rozmazuje, ale nie przestaję go malować.”
Kilka dni później spotkali się znów. W jego służbowym apartamencie,
tym razem z zasłoniętymi oknami i winem, którego nie znał nawet
prezydent.
— „Wiem, że nie mogę Cię mieć, „powiedziała Lena, leżąc naga, z jego
ręką na udzie.
— „A ja wiem, że Ty jesteś jedyną rzeczą, którą naprawdę mam.”
Po raz pierwszy nie kochali się dziko.
Tym razem — wolno.
Jakby każde pchnięcie było decyzją.
Jakby każdy pocałunek był uchwałą.
Jakby noc była głosowaniem.
I oni głosowali — jednogłośnie — za sobą.
IX
Szczyt NATO w Warszawie był festynem dla mediów.
Kolumny samochodów, agencje prasowe, śmigłowce w powietrzu
i kamery na każdej latarni. Ulice zamknięte, a polityka — jak zawsze
— w białej koszuli i zaciśniętej szczęce.
On był jedną z twarzy wydarzenia.
Ona — jednym z cieni.
Lena Hirsch przeszła przez kontrolę z fałszywą legitymacją „koordynatorki
ds. technicznych.” W rzeczywistości nie technika ją interesowała,
tylko on.
Dawid Szacki przemawiał na forum, ale jego wzrok, co chwilę uciekał.
Wiedział, że Lena gdzieś tu jest.
Czuł to w karku.
W żołądku.
W miejscu, gdzie powinno być sumienie.
Spotkali się wieczorem.
Nie w hotelu.
Nie w sali prasowej.
W serwisowym przejściu technicznym pod Pałacem Rady Ministrów,
między windą a zapleczem sali posiedzeń.
Przestrzeń zimna, szara, z rurami i metalowymi drzwiami.
Miejsce stworzone, by być funkcjonalnym, nie erotycznym.
A jednak…
— „Masz tylko dziewięć minut, zanim wrócą ochroniarze, „szepnęła
Lena.
— „Wystarczą mi cztery. Ty zostaniesz we mnie do końca tygodnia.”
Podniósł ją bez słowa.
Jej nogi oplotły go jak tajemnica, której nie da się zdekonspirować.
Wsunął się w nią gwałtownie, opierając ją o ścianę pokrytą mrozem.
Jęknęła cicho — jakby wiedziała, że to miejsce zapamięta ich ciała,
nawet, jeśli monitoring tego nie nagra.
Ich ruchy były ciche, ale desperackie.
Jakby każde pchnięcie było głosowaniem.
Jakby każda chwila mogła zostać zniesiona przez alarm.
Kiedy skończyli, przycisnęła mu palec do ust.
— „Potrzebujemy miejsca. W Warszawie nie da się żyć w cieniu.”
— , „No, ale w Bydgoszczy — jeszcze tak.”
Zamrugał.
Uśmiechnął się.
— „Mam tam mieszkanie. Oficjalnie wynajmowane, faktycznie — puste.”
— „To nasze teraz.”
— „Tylko dla nas.”
— , „Na co dzień?”
— „Nie. Zbyt niebezpieczne, raz na miesiąc. Trzy noce. Bez telefonów.
Bez nazwisk.”
Zamilkli.
Był to najcichszy pakt, jaki kiedykolwiek zawarł.
W drodze do Bydgoszczy Lena nie odezwała się ani słowem.
W pociągu pisała w notesie:
„To miasto nie pyta. Ma w sobie kurz i wodę. Ma jego zapach. I teraz — mój.”
Kiedy weszli do mieszkania, nie zapalili światła.
Rozebrali się bez słów.
Uprawiali seks na gołym parkiecie, potem na kanapie, potem
pod oknem z widokiem na ciszę.
Po wszystkim Dawid podał jej ręcznik i herbatę.
— „To nasze miejsce. Tu jesteśmy… wolni?”
— „Nie odpowiedziała, siadając mu na kolanach. Tu jesteśmy prawdziwi.”
Wieczorem, już w Warszawie, wysłał jej wiadomość:
,„Jeśli coś się wyda — to będzie mój pierwszy i ostatni prawdziwy
skandal.”
A ona odpisała:
,„Jeśli się wyda — przynajmniej raz ktoś zobaczył mnie całą. Bez filtra.”
Jego żona była tego wieczoru na koncercie charytatywnym.
On siedział w biurze, w ciemnościach, z kieliszkiem czerwonego wina
i słowami Leny w głowie:
„W Bydgoszczy mamy własną republikę. Trzy noce. Tylko nasze prawa.
Tylko nasz język.
X
Bydgoszcz była milczeniem między stacjami.
Miastem, którego nikt nie podejrzewał o konspirację. Idealnym. Cichym
— Ich.
Mieszkanie Dawida było pozornie zwyczajne — wysokie sufity, stara
kanapa, kuchnia z kredensem pamiętającym PRL., jednak od dnia,
w którym Lena przekroczyła próg, zaczęło pachnieć winem, skórą
i jej perfumami.
Weszła bez słowa.
On czekał, w białej koszuli, lekko rozpiętej.
Lena rzuciła torbę na ziemię.
Zdjęła płaszcz.
Pod spodem miała tylko czarną bieliznę.
Nie mówiła nic.
Tylko podeszła.
Wsunęła dłoń pod jego koszulę.
— „Dziś nie rozbieraj mnie. Tylko zdejmuj politykę z mojej skóry.”
Uprawiali seks na kuchennym stole.
Później — na podłodze, wśród gazet z jego cytatami.
Nad ranem — w oknie, przy uchylonej firance, z widokiem na puste
ulice i świat, który o nich nie wiedział.
Kiedy leżeli potem w ciszy, zapytał:
— „Chcesz coś zjeść?”
— „Nie. Chcę jeszcze raz.”
— „Ty jesteś głodna jak mój apetyt na władzę.”
— „A Ty jesteś moją władzą — między udami.”
Uśmiechnęli się. I znów zaczęli od początku.
W drugą noc on mówił więcej niż zwykle.
— „Pierwszą kampanię robiłem z wściekłością. Drugą z kalkulacją. ale,
od kiedy jesteś w moim życiu… zacząłem się bać, że chcę wygranej,
żeby mieć gdzie Cię ukrywać.”
Ona milczała. Potem położyła dłoń na jego sercu.
— „Nie chcę być ukrywana. Chcę być Twoim sekretnym światłem.
Tylko dla Ciebie. Nie dla Polski.”
Wstała. Podeszła do torby. Wyjęła z niej aparat.
Położyła go na parapecie.
— „Zostawiam go tu. Już nic nie muszę dokumentować. Ty jesteś moim
dowodem.”
W trzecią noc nie było już seksu.
Była czułość.
Ciała splecione. Rytmy wyrównane. Skóra spokojna.
Dawid szeptał jej do ucha:
— , „Jeśli kiedyś umrę politycznie…, jeśli mnie rozszarpią, unieważnią,
zakrzyczą… Chcę, żebyś miała coś, co przetrwa. To mieszkanie.
To łóżko. Ten świat, w którym jesteśmy prawdziwi.”
Lena zamknęła oczy.
A potem, niespodziewanie, powiedziała jedno słowo:
— „Tak.”
Nie pytał, do czego to „tak”.
Bo znał odpowiedź.
Rano wyszła pierwsza.
Zostawiła na stole kartkę:
„Nie zamykaj drzwi. Wracam za miesiąc.
A może za tydzień.
A może za godzinę.
Z Tobą czas nie ma formy.”
Dawid patrzył w okno.
Z kubkiem kawy.
Z koszulą jeszcze pachnącą jej ciałem.
Zaczął pisać przemówienie na poniedziałkową debatę sejmową.
W tytule wpisał:
„Państwo równoległe”.
XI
Kampania to nie był czas na miłość, ale to właśnie wtedy kochali się
najintensywniej.
Lena nie pojawiała się na oficjalnych zdjęciach, ale zawsze była
w promieniu dwustu metrów.
W samochodach technicznych.
W windach.
W pokojach hotelowych.
Dawid miał rutynę.
Wywiad — wystąpienie — spotkanie — sms do Leny — szybkie spotkanie
— powrót do domu, do Veroniki — kolacja — sen.
Powtarzalność.
Natomiast tylko przy Lenie odzyskiwał skórę.
Studio telewizyjne, Warszawa.
Miała na sobie czarny golf i spodnie jak sztuka kamuflażu.
Nikt nie wiedział, kim była.
Weszła za kulisy z identyfikatorem „koordynacja wizażu”.
Gdy on przechodził korytarzem, zatrzymała go.
Bez słowa.
Pchnęła do garderoby.
Zamknęła drzwi.
Oparła o ścianę.
Pocałowała go.
Zsunęła jego spodnie.
On objął ją w talii, uniósł.
Wszedł w nią z głuchym westchnieniem.
Ciała złączyły się jak akapity w przemówieniu.
Gdy kończył, jęknął jej imię, ale szeptem — jakby mówił zaklęcie.
W samochodzie powrotnym odebrał telefon.
— „Dawid, Veronika czeka na Ciebie w ambasadzie. Przyjechała prosto
z Nowego Jorku. Zrób proszę dobre zdjęcie z nią dla prasy.”
— „Oczywiście, „odpowiedział, już zapinając mankiety.
Veronika była piękna w sposób chłodny, klasyczny, „zachodni”.
Na zdjęciach trzymali się za ręce.
Na oficjalnych galach mówili tym samym językiem: uprzejmości, cytaty,
konwenanse.
Lena wiedziała, że to tylko jedno z jego żyć.
Nie walczyła z tym.
Bo to, co miała z nim ona — nie potrzebowało fotografii.
Wieczorem, po wiecu wyborczym, spotkali się w jego gabinecie.
Lena weszła tylnym wejściem.
Zdejmowała ubrania, nie pytając o światło.
Położyła się na stole konferencyjnym.
A on wyjął z szuflady egzemplarz konstytucji.
Położył go pod jej biodrami.
— „Symbole też mają swoje fetysze, „szepnęła, z uśmiechem.
— „To jedyne prawo, które chcę złamać codziennie z Tobą.”
Uprawiali seks powoli.
Bez pośpiechu.
Bez słów.
Po wszystkim Lena zrobiła mu zdjęcie. Nie jego twarzy.
Tylko dłoni na jej nagim biodrze.
— „Dla mnie. Na czarną godzinę. Gdybyś kiedyś zniknął.”
Nie odpowiedział.
Zamiast tego przyciągnął ją do siebie.
I powiedział tylko:
— „Nigdy nie znikam. Ja po prostu się przemieszczam między wersjami
siebie.”
W domu Veronika siedziała z kieliszkiem wina i laptopem.
Przeglądała nagłówki:
„Szacki błyskotliwy jak zwykle. Zdystansował rywali jednym zdaniem.”
Gdy Dawid wszedł, spojrzała na niego:
— „Dobrze wypadłeś. Zresztą… zawsze wiesz, kiedy pokazać emocje,
a kiedy nie pokazywać nic.”
Uśmiechnął się.
Pocałował ją w czoło.
I nalał sobie koniaku.
A gdy zamknął się w gabinecie, wyjął telefon.
Na ekranie wiadomość od Leny:
„Zgubiłam dziś majtki. Prawdopodobnie między konstytucją a Twoim
ego.”
Odpisał:
„Zostawię je w preambule.”
XII
W styczniu Warszawa była lodowata.
Ludzie bali się mówić prawdę, ale jeszcze bardziej bali się ciszy.
Zwłaszcza tej, która wchodzi między ludzi, którzy wiedzą zbyt wiele.
Veronika Szacka była kobietą, która rozumiała mechanizmy.
Kariera męża — wspólna sprawa.
Wizerunek — wspólna strategia.
Milczenie — wspólna broń.
Jednak w ostatnich tygodniach jej spojrzenie się zmieniło.
Nie pytała.
Nie komentowała.
Obserwowała go tak, jakby uczyła się nowego języka — języka obcości.
— „Często się zamyślasz przy kolacji, „rzuciła.
— „To kampania. Zmęczenie.”
— „Jasne.”
Nie kontynuowała, nie pocałowała go też na dobranoc.
Lena też zaczęła milczeć.
W kawiarni przeglądała przypadkiem magazyn „Polska, Europa,
Świat”.
Na rozkładówce: Dawid i Veronika, uśmiechnięci, w wieczorowych
strojach, on trzymał ją za talię.
Artykuł: „Najbardziej stylowa para elit politycznych.”
Zamknęła pismo.
Wypiła resztkę herbaty.
Wyszła bez płaszcza, nie zauważając mrozu.
Tego samego wieczoru pojechała do Bydgoszczy.
Nie zapowiedziała się.
Drzwi były otwarte.
On siedział w kuchni, z winem, w starej koszuli i spojrzeniem, które
mówiło: „Czekałem.”
Nie powiedzieli sobie „cześć”.
Zaczęli od pocałunku.
Seks był brutalny.
Jakby chcieli się ukarać nawzajem za wszystko, co nie zostało wypowiedziane.
Na stole, z wbitymi paznokciami w drewno.
Potem na podłodze, w ciemności.
Potem jeszcze raz, bez westchnień. Tylko oddech.
I znów — cisza.
Ona wstała.
Naga, z gołymi stopami na zimnych kafelkach.
Weszła do kuchni.
Zaparzyła herbatę.
Stała w milczeniu.
On podszedł do niej od tyłu. Objął.
Nie całował.
— „Chciałabym kiedyś się nie chować, „powiedziała cicho, bez patosu.
— „Wiem, „odpowiedział.
— „Nie chcę, żebyś odchodził, ale nie wiem, jak długo dam radę
nie istnieć.”
— „Jesteś całym moim istnieniem, „wyszeptał, ale to nie było rozwiązanie.
To było wyznanie — bez przyszłości.
W łóżku patrzyli w sufit.
Dłonie splecione.
Oddechy już nie były równe.
— „Nie pytam Cię, czy ją kochasz. To nie moja wojna, „powiedziała.
— „To nie wojna. To historia, Ty jesteś teraźniejszością i tlenem.”
Spojrzała na niego.
Delikatnie.
— „Powiedz to znowu.”
— „Jesteś moim tlenem.”
— „To wystarczy na dziś.”
Zasnęli przytuleni.
Jednak coś zostało w powietrzu.
Nie zdrada.
Nie lęk.
Tylko ciężar ukrytej prawdy.
XIII
Zima rozlała się po Warszawie mleczną mgłą.
Kampania wchodziła w fazę ostrego światła — debaty, sondaże, media.
Dawid był wszędzie.
Lena coraz rzadziej.
A Veronika?
Zawsze obecna — jak cień protokołu.
Cisza między nią a Dawidem stawała się gęstsza, inna niż u Leny.
Nie emocjonalna.
Kontrolowana.
Chłodna jak stal.
Pewnego wieczoru przy kolacji Veronika spojrzała na niego znad kieliszka
białego wina:
— „Pojutrze gala we Wrocławiu. Zaprosili artystów i polityków. Ponoć
w nowej galerii ta młoda fotografka, której prace było już nam
dane zobaczyć, będzie miała wystawę. Ciekawa rzecz. Podobno bardzo…
osobista.”
Spojrzał na nią.
— „Jak się nazywa?” — Zapytał spokojnie.
Ona wzruszyła ramionami.
— „Nie pamiętam, nazwiska są dziś tak przereklamowane. Ważne,
co się za nimi kryje.”
Potem napiła się wina i zmieniła temat.
Nie musiała nic więcej mówić.
On przez cały wieczór nie dotknął widelca.
Lena siedziała w pustej galerii we Wrocławiu, dzień przed wernisażem.
Na ścianach — cykl fotograficzny zatytułowany „Cisza / Cienie”.
W centrum: wielki tryptyk.
Zdjęcia bez twarzy.
Tors mężczyzny w białej koszuli.
Otwarta dłoń.
Krzesło.
I marynarka przewieszona przez fotel.
Opis: „Oczekiwanie, jako forma obecności.”
Ludzie zobaczą w tym politykę.
Samotność.
Sztukę.
Tylko jeden człowiek zobaczy w tym siebie.
Wieczór przed otwarciem — spotkali się w Bydgoszczy.
Bez słów.
Bez planu.
Seks był jak modlitwa.
Długi.
Czuły.
Z ciszą między ciałami, która mówiła: „Nie wiem, kiedy znów Cię dotknę.”
Po wszystkim leżeli razem.
Ona przy nim.
On z twarzą w jej włosach.
— „Muszę zniknąć na jakiś czas, „powiedziała.
— „Wiem.”
— „To tylko wystawa, ale muszę tam być. Codziennie. To moja… narracja.”
— „Nie zabiorę Ci jej.”
Zamilkli.
— „Będziesz do mnie pisał?”
— „Nie przestanę.”
Wstała naga.
Spakowała torbę.
Pocałowała go w szyję.
I wyszła, zanim zacznie płakać.
Tydzień później.
Dawid siedział w warszawskim biurze.
Telefon w dłoni.
Ekran pusty.
Nie było wiadomości.
Nie było zdjęć.
Pierwszy raz od miesięcy — cisza nie była seksem.
Była brakiem.
Veronika weszła bez pukania.
— „Kupiłam bilety na koncert. Zostawię je na biurku, jeśli będziesz
miał wolne.”
Nie patrzył na nią.
Powiedział:
— „Dziękuję.”
Gdy wyszła, wyciągnął z szuflady zdjęcie.
To jedno — jej fotel, jego marynarka, brak ciała.
Położył je na biurku.
Obok tekstu swojego kolejnego przemówienia.
Tytuł: „O obecności”.
XIV
We Wrocławiu było chłodno.
Galeria żyła już własnym życiem.
Recenzje, blogi, zaproszenia, kuratorzy.
Lena Hirsch siedziała w wynajętym mieszkaniu, kilka minut od rynku.
Codziennie rano pisała ten sam list.
Na papierze.
Piórem, które dostała od niego.
„Dawidzie,
Dziś znów spałam w Twojej koszuli. Pachnie już tylko mną, ale śnię
w niej Ciebie.
Wystawa oddycha, jednak bez Ciebie nie ma pulsu.
Przychodzą ludzie. Mówią o kompozycji, o świetle, ale nikt nie wie,
że każde zdjęcie było zrobione chwilę po tym, jak zniknąłeś z pokoju.
Moje ciało pamięta Cię lepiej niż mój głos.”*
List kończyła tak samo:
„Nie wyślę go. Bo jeśli to przeczytasz, będziesz wiedział zbyt dużo…
a może zbyt mało.”
Chowała go do szuflady.
Dołączył do czternastu innych, identycznych.
W Warszawie, w gmachu sejmu, Dawid Szacki kończył pisać przemówienie.
Temat: Wolność twórcza i tożsamość kulturowa.
Na sali plenarnej wypowiedział słowa, które słyszało pół kraju:
— „Są takie przestrzenie, które nie potrzebują nazwisk, tylko śladu,
tylko obecności. Czasem to, co najważniejsze, jest poza kadrem.”
Politycy bili brawo.
Komentatorzy mówili o „poetyckim zwrocie”.
Tylko jedna kobieta zrozumiała, że to był list.
Bez znaczka.
Bez koperty- do niej.
Wieczorem Veronika nalała mu wina.
Siedzieli naprzeciwko siebie.
Cisza była niemal elegancka.
— „Nie zapytam, kto, „powiedziała, nie patrząc na niego.
— , „Powiedz mi tylko jedno…”
Spojrzał na nią.
Nie udawał zaskoczenia.
— „Czy ktoś Cię dotyka inaczej niż ja?”
To było pytanie tak subtelne, jak wszystko w ich małżeństwie.
Ostre jak porcelana.
Długo milczał.
— „Tak, „powiedział.
— , „Nie przestałem być Twój. Po prostu… nie jestem już tylko Twój.”
Veronika skinęła głową.
— „Wiedziałam, ale chciałam usłyszeć.”
Wstała.
I zostawiła go z ciszą, która po raz pierwszy nie należała do niej.
Kilka dni później, we Wrocławiu, galeria była zamknięta dla prasy.
Prywatne godziny.
Sześć rano.
Dawid wszedł bez obstawy.
Bez zapowiedzi.
Z czapką i szalikiem.
Nie był ministrem.
Był mężczyzną, który chciał znów siebie zobaczyć w cudzych oczach.
Przeszedł wzdłuż ścian.
Zatrzymał się przed tryptykiem:
Krzesło. Marynarka. Dłoń.
Dłoń, którą znał.
Nie ruszał się.
Nie oddychał.
I wtedy…
Poczuł zapach.
Z tyłu, bez dźwięku, Lena weszła do sali.
Bez słowa.
Bez ostrzeżenia.
Stanęła za nim.
Bardzo blisko.
Ich ciała się nie dotykały, ale powietrze między nimi drżało.
On nie odwrócił się.
Ona nie powiedziała nic.
Jednak w tej ciszy było wszystko, czego nie zdążyli powiedzieć
w Bydgoszczy.
I wszystko, co jeszcze zdarzy się.
XV
Nie poszli do hotelu. Lena zaprowadziła go do niewielkiego mieszkania
wynajętego na czas ekspozycji.
Stare okna, kaloryfer, który oddychał ciepłem jak zmęczony pies,
cienka kanapa.
Nie kochali się.
Po raz pierwszy od miesięcy nie rozebrali się, by się zjednoczyć.
Zrobili coś trudniejszego — spali w objęciach.
Dawid zdjął tylko koszulę.
Lena miała na sobie jego szalik, którym przykryła dekolt, jakby
chciała ukryć intymność.
Leżała oparta o jego klatkę piersiową.
— „Tęsknię za Tobą nawet, kiedy leżysz obok, „szepnęła.
— , „Bo nigdy nie jestem cały. Zawsze coś muszę trzymać w sejfie.”
Zasnęli.
Bez zegarka.
Bez budzika.
Bez zabezpieczeń.
Rano Dawid wstał pierwszy.
Zaparzył kawę.
Zostawił karteczkę przy poduszce.
„Zabrałem zapach Twojej skóry w płaszczu, żeby móc oddychać
w Warszawie.”
Nie obudził jej.
Wyszedł w ciszy.
Kiedy przekroczył próg, obejrzał się.
Po raz pierwszy — z myślą, że mógłby zostać.
W Warszawie czekała na niego ustawa.
Projekt, nad którym pracował miesiącami.
Reforma kultury, wolności wypowiedzi, ochrony twórców.
W preambule zapisał zdanie, którego nikt nie rozumiał.
Poza jedną osobą:
„Wolność istnieje tam, gdzie ciało i pamięć spotykają się bez świadków.”
Asystenci pytali, czy cytat pochodzi z jakiegoś eseju.
On tylko uśmiechał się półgębkiem.
I mówił:
— „Tak z osobistego.”
Veronika siedziała na balkonie, gdy wrócił.
— „Długo Cię nie było, „powiedziała.
— „Wrocław.”
— „Słyszałam, że piękna wystawa.”
Nie zapytała więcej.
Dodała:
— „Nie wiem, czy Cię tracę, czy odzyskuję.”
Dawid usiadł naprzeciwko.
— „Nie wiem, czy można kogoś mieć na zawsze.”
— , „Można próbować, „odpowiedziała cicho.
Spojrzeli sobie w oczy po raz pierwszy od dawna.
I przez chwilę było jak dawniej, ale tylko przez chwilę.
Lena wróciła do Bydgoszczy.
Z walizką i torbą pełną katalogów.
W mieszkaniu panowała cisza.
Wszystko było tak, jak zostawili.
Zapach pościeli.
Pół butelki wina.
Cisza w lodówce.
Na stole — notatka.
Kartonowy papier, pismo Dawida, mocne i szybkie:
„Wrócę. Po wszystko.”
Uśmiechnęła się.
I nie płakała.
Bo wiedziała, że on dotrzyma słowa.
On zawsze dotrzymywał.
Wróci nie po chwilę.
Nie po ciało.
Nie po zapach.
Po wszystko.
XVI
Bydgoszcz.
Trzecia noc z kalendarza, który istniał tylko w ich głowach.
Lena przyjechała pierwsza.
Z winem.
Bez aparatu.
Bez bagażu.
Dawid przyjechał kilka godzin później — z Warszawy, po długim dniu
debat i briefingów.
Z flaszką koniaku i oczami zmęczonymi wszystkim oprócz niej.
Nie mówili o przyszłości.
Nie pytali „na ile dni”, „czy coś się zmieni”.
Bo to nie był związek.
To był świat równoległy.
Romans- z uczuciami, owszem, ale bez nazw i obietnic.
Zjedli kolację przy kuchennym blacie.
Pół chleba, ser, oliwki.
Śmiali się.
On rzucał komentarze o politykach z sejmowego korytarza, ona robiła
miny i parodiowała dziennikarki TVP.
Potem on usiadł na kanapie.
A ona, naga, w samych kolczykach, usiadła mu na kolanach.
Spojrzała mu w oczy.
— „Myślisz czasem, jakby to było, gdybyśmy się poznali wcześniej?”
— „Tak.”
— „I?”
— „I wtedy nie byłabyś moim sekretem a ja nie byłbym dla ciebie fascynacją.”
— , „Więc to dobrze, że tak wyszło?”
— „To jest, jak jest.”
Pocałował ją w szyję.
Delikatnie.
Jakby to właśnie było „wszystko”.
Tej nocy kochali się długo, spokojnie.
Bez desperacji.
Jakby każde ich spotkanie było znanym, wyćwiczonym rytuałem.
Na stole.
Na dywanie.
Pod oknem, z którego widać było żółte światła miasta, tak obojętne
wobec ich zakazanego piękna.
Kiedy zasnęła — naga, rozłożona na jego klatce piersiowej — on jeszcze
przez chwilę patrzył w sufit.
Nie myślał o tym, co będzie.
Bo to nie miało być, „co będzie”.
To miało być tu i teraz, w trzech pokojach między Warszawą a Bydgoszczą.
Tymczasem w Warszawie, Veronika Szacka kończyła korektę książki.
Eseje o Europie, kulturze, języku elit.
W posłowiu:
„Dziękuję mojemu mężowi, Dawidowi, za przestrzeń, milczenie.
I za to, że nie zawsze trzeba mówić, by być obecnym.”
Tego wieczoru Lena przeczytała ten fragment w jakimś magazynie
w pociągu powrotnym.
Zadrżała.
Nie ze złości.
Nie z bólu.
Z uznania.
Bo wiedziała, że Veronika rozumiała więcej, niż mówiła, i że Dawid
wybrał.
Nie ją.
Nie Lenę.
Wybrał równowagę, między dwiema prawdami.
Tego samego wieczoru w Bydgoszczy, Dawid został sam.
Siedział na parapecie.
W białej koszuli.
Z kieliszkiem wina.
Patrzył na ciemne ulice.
Na światło, które dopalało się w jednym z okien kamienicy.
Za plecami — jej zapach na poduszce.
Na skórze — ślad jej ust.
Nie był samotny.
Był pomiędzy.
Między wszystkim a niczym.
XVII
Czas przesuwał się jak dym.
Cicho.
Bez śladu.
Kampania się skończyła.
Dawid nie wygrał wszystkiego, ale niczego nie stracił.
Pozostał w polityce.
W komisjach.
Na konferencjach.
W europejskich gazetach.
Z Veroniką pokazywali się razem częściej niż wcześniej —
Stylowa para, elokwentni, zbudowani z gładkości.
Lena wiedziała, że to nic nie zmieni, bo co miesiąc, bez wyjątku,
otwierały się drzwi w Bydgoszczy.
Ich spotkania nie były już objęte pożądaniem jak pożarem.
Były przewidywalne.
Znamienne.
Niezbędne.
Pojawiali się punktualnie.
Rozbierali się powoli.
Kochali się bez pośpiechu.
Potem leżeli obok siebie, jak dwa byty, które wiedzą, że nie będą nigdy
razem, ale też nigdy naprawdę osobno.
Lena rozpoczęła nowy projekt fotograficzny.
Tytuł: „Nie moje”.
Zdjęcia przedmiotów, które kiedyś były cudze, potem przez chwilę
jej, — ale nigdy naprawdę.
— Krzesło z sali posiedzeń.
— Filiżanka z herbaciarni w Pradze.
— Krawat.
— Wspólny cień na ścianie.
W wywiadach mówiła:
— „To cykl o przynależności bez prawa własności.”
Jednak nie dodawała, że każdy kadr miał jego cień.
Veronika zaczęła pojawiać się częściej w mediach.
Książki. Debaty.
Uznana, z klasą.
Pytano ją o męża.
Uśmiechała się.
Odpowiadała:
— „Nie dzielimy się wizerunkami, tylko codziennością.”
W domu było więcej ciszy.
Więcej oddzielnych pokoi.
Więcej rozmów, które nie miały początku ani końca.
Dawid to akceptował.
Zawsze był dobry w byciu między.
Lena i Dawid znów spotkali się w Bydgoszczy.
Wieczorem — bez pośpiechu.
Bez wina.
Bez żartu.
Zjedli razem zupę.
Siedzieli na podłodze.
Ona w koszuli, on bez skarpetek.
Nie było seksu.
Była obecność.
Po dłuższej ciszy Lena powiedziała:
— „Zrobiłam zdjęcie, którego nie chcę pokazywać nikomu, bo tylko
Ty wiesz, co na nim naprawdę jest.”
— , „Co na nim jest?” — Zapytał cicho.
— „Twoja ręka. Na mojej skórze, ale nie dotykasz mnie. Tylko trzymasz,
jakbyś bał się, że zniknę.”
Nie odpowiedział.
Bo zrozumiał, że to zdjęcie było wszystkim.
I niczym.
Jak oni.
Tej nocy spał sam.
Ona wyszła wcześniej.
Zostawiła kartkę:
*„Nie jestem Twoją przyszłością, ale jestem częścią Twojej historii.
I nigdy nie przestanę do niej wracać.”*
XVIII
Jej książka- album z fotografiami w końcu się ukazała.
Twarda oprawa.
Szara okładka bez zdjęcia.
Tytuł: „Światło, którego nie widać”.
Autor: Lena Hirsch.
Bez biogramu.
Bez zdjęcia.
Tylko jedno zdanie na pierwszej stronie:
„Dla tego, który patrzył naprawdę.”
Nie było promocji.
Nie było konferencji.
Nie było premiery w galerii.
Krążyła — między dziennikarzami, politykami, artystami.
Wydana cicho.
Rozchodząca się głośno.
Były tam:
— krzesło w cieniu,
— dłoń na skórze,
— surowa ściana,
— fragment kartki z odręcznym pismem,
— i to jedno zdjęcie, które nigdy nie miało zostać pokazane:
Jego ręka — nieruchoma — na jej boku.
Bez ciała.
Bez twarzy.
Tylko obecność.
Veronika Szacka dostała ją od przyjaciółki.
Przejrzała na jednym wdechu.
Nie komentowała.
Nie zadała pytań, ale na ostatniej stronie…
Delikatnie zamknęła ją, jakby zamykała coś więcej.
Wstała.
Podeszła do okna.
I przez długą chwilę patrzyła w przestrzeń, w której zmieściłoby się
zbyt wiele odpowiedzi.
Dawid wszedł do Sejmu z książką w torbie.
Nikt jej nie widział.
Leżała między raportem o klimacie a nowelizacją ustawy o mediach
publicznych.
Kiedy otworzył laptopa, ustawił ją obok.
Nie, jako manifest.
Nie, jako sentyment.
Tylko, jako fakt, którego nikt już nie mógł mu zabrać.
Tego dnia mówił w parlamencie krótko.
Bez emfazy.
Bez puenty.
— „W każdej ustawie ważniejsze od treści jest to, co pomija się świadomie.
I to, czego się nie mówi, — ale nie, dlatego, że się nie może.
Tylko, dlatego, że się nie chce krzywdzić prawdy.”
Lewica klaskała.
Prawica milczała.
A on myślał o kobiecie, która patrzyła — zawsze naprawdę.
W Bydgoszczy, na balkonie przy ulicy, której nikt nie znał,
Lena stała w dresie z kubkiem herbaty.
Za nią — cisza.
Przed nią — światła miasta.
Wiedziała, że książka żyje, ale nie obchodziło jej, do kogo trafia,
bo powstała dla jednej osoby.
Oparła się o barierkę.
Spojrzała w niebo.
I powiedziała, bardzo cicho:
— „Byłam romansem, ale też ramą.
I światłem.
I cieniem.
I nigdy nie byłam przypadkiem.”
Potem wróciła do środka.
Zamknęła drzwi.
I po raz pierwszy od miesięcy — zasnęła bez snu.
XIX
Nie było konferencji prasowej.
Nie było wpisu w mediach.
Nie było przecieku.
Dawid Szacki wyjechał.
Stanowisko międzynarodowe.
Konsultacje wysokiego szczebla.
Tymczasowe oddelegowanie.
Tyle oficjalnie.
Nie powiedział Lenie, dokąd.
Nie zostawił terminarza.
Nie zaproponował spotkania przed wyjazdem.
Zostawił tylko ciszę.
I książkę, w której na jednej ze stron Lena znalazła ołówkiem dopisane
zdanie:
„W ustawie o znikaniu istnieje tylko jeden paragraf: nie wszystko,
co znika, przestaje istnieć.”
W Warszawie Lena wróciła do rytmu, którego dawno nie znała.
Galerie.
Spacer po Placu Zbawiciela.
Spotkanie z redaktorką.
I wtedy, na rogu Koszykowej i Marszałkowskiej, zobaczyła Veronikę.
W płaszczu, bez ochrony, bez pośpiechu.
Ich spojrzenia spotkały się na dwie sekundy.
Veronika nie odwróciła wzroku.
Lena nie spuściła oczu.
Nie było uśmiechu.
Nie było nienawiści.
Nie było słowa.
Była tylko świadomość.
Dwuosobowa.
Niewypowiedziana.
I wtedy każda z nich ruszyła w swoją stronę.
Bez walki.
Bez zwycięstwa.
Bez żalu.
W Bydgoszczy, w mieszkaniu Dawida, wszystko pozostało tak, jak było.
Łóżko — zaścielone.
Notatki — w szufladzie.
Wino — otwarte, ale nie pite.
Tylko zegar chodził.
Regularnie.
Jakby czekał na kogoś, kto kiedyś znów spojrzy na godzinę z innego
świata.
Lena przyjechała tam raz.
Nie weszła do środka.
Tylko otworzyła drzwi.
Zatrzymała się w progu.
Wzięła aparat.
I zrobiła ostatnie zdjęcie.
Drzwi uchylone.
Światło na podłodze.
Cień dłoni na framudze.
Nie napisała żadnego podpisu, nie trzeba było.
Dwa tygodnie później, późnym wieczorem, dostała wiadomość.
Nie przez telefon.
Nie przez e-mail.
W kopercie, bez adresu zwrotnego, tylko trzy zdania:
„Nie zniknąłem.
Po prostu teraz Ty jesteś światłem.
A ja — ramą.”
Nie odpowiedziała.
Nie mogła.
Bo odpowiedź już była.
Była w tym, co trwało.
Nie jako związek.
Nie jako zdrada.
Nie jako miłość.
Jako fakt.
Jak światło.
Jak cień.
Jak rama do zdjęcia, które zawsze będzie w niej.
Koniec?
Nie.
Milczenie.
Tak, jak zaczęli.
……
LISTY
List 1
Dawidzie,
Dzisiaj założyłam Twoją koszulę.
Tę ciemnogranatową, która jeszcze pachnie Tobą — trochę jak deszcz,
trochę jak spalona kawa.
Nie myśl, że to gest. To nawyk, którego nie jestem w stanie się oduczyć.
Nie wiem, czy pamiętasz ten wieczór w Bydgoszczy, kiedy zapadła cisza.
Nie dlatego, że skończyliśmy mówić.
Po prostu przestało być cokolwiek do powiedzenia.
A mimo to wszystko było jasne.
Wtedy myślałam, że to jest język nasz — bez słów, bez planów,
bez wyjaśnień.
Teraz nie jestem pewna.
Bo jeśli jesteśmy „bez” wszystkiego, to czym w ogóle jesteśmy?
Nie szukam odpowiedzi.
Nie, dlatego, że nie chcę jej znać, ale dlatego, że każda odpowiedź coś
kończy. A ja —
— ja chcę, żeby to trwało choćby w tej formie:
W ciszy,
W koszuli,
W zapachu,
W braku.
List 2
Dawidzie,
Pamiętasz ten hotel w Warszawie, gdzie lustro zaparowało, zanim
zdążyłam zdjąć sukienkę?
Nie widziałam Cię dokładnie. Tylko kontur.
Twoja dłoń była pierwszym zdaniem tej nocy.
Twoje usta — przecinkiem.
Twoje biodra — nawiasem, w którym schowałam wszystko, czego bałam
się nazwać.
Wtedy myślałam, że jesteśmy snem, że zaraz się obudzę, a na poduszce
nie będzie już Twojego ciepła.
Jednak rano nadal tam byłeś. Czytałeś coś w telefonie. Twarz miałeś
poważną.
Wiedziałam, że zaraz wyjdziesz.
Wychodzisz zawsze, ale Twoje ciało zostaje.
We mnie.
Długo.
Nie wiem, jak Ty to robisz, że zapominasz o mnie, a ja wciąż pamiętam
Cię całą sobą.
Może, dlatego, że ja nie muszę nikomu się tłumaczyć.
A Ty — jesteś mistrzem tłumaczenia wszystkiego wszystkim.
Poza mną.
Lena
List 3
„Nie umiem odejść, kiedy drzwi są zamknięte”
Dawidzie,
To był piątek.
W Bydgoszczy pachniało rzeką i kurzem z parapetu.
Zamknąłeś za sobą drzwi, jakbyś wchodził do tajemnicy, która
już dawno znała twoje imię.
Nie pytałeś, dlaczego płakałam.
Nie pytałeś o nic.
Zsunąłeś ze mnie płaszcz, potem sukienkę, potem resztę, jakbyś odczytywał
list, który już znałeś na pamięć.
Nie wiem, co boli bardziej — to, że nie obiecałeś nic, czy to,
że i tak wracam.
Wiesz, gdybyś powiedział: „nie mogę”, zrozumiałabym.
Gdybyś powiedział: „nie chcę”, znienawidziłabym, ale Ty nie mówisz
nic.
I ja w tej ciszy słyszę wszystko.
W tym: „Zostaję tylko na chwilę” — słyszę, że zostaniesz na zawsze.
W Twoim: „Nie dzwoń” — słyszę, że czekasz.
To nienormalne.
To niezdrowe.
To prawdziwe.
Nie wiem, co mam z tym zrobić.
Poza tym, że znów zostawiłam u Ciebie kolczyk.
Może, dlatego, że chcę mieć powód, żeby wrócić
List 4
Dawidzie,
Nie, nie pomyliłam się.
Nie miałam złudzeń.
Nigdy nie sądziłam, że wyjedziemy razem do Florencji, ani że przestaniesz
nosić obrączkę, nawet, jeśli jej nie widać.
Nie jestem Twoją przyszłością.
Nie jestem nawet przeszłością.
Jestem przerywnikiem.
Pauzą między przemówieniem a głosowaniem.
Ciszą w gabinecie cieni.
Wiem, że nie jesteś mój, ale to nie znaczy, że jestem niczyja.
Nie znaczy też, że mnie nie boli, kiedy znikasz a potem wracasz tak,
jakby nic się nie stało.
Ja się dzieję, Dawidzie.
Za każdym razem, kiedy patrzysz na mnie jak na coś więcej niż ciało, ale mniej niż wybór.
Nie musisz odpowiadać.
Wiem, że tego listu nie przeczytasz.
Napisałam go, żeby nie krzyczeć w nocy.
Lena
List 5
Dawidzie,
Nie wiem, czy kiedyś patrzyłeś na mnie naprawdę.
Nie jak na kobietę. Nie jak na kochankę.
Jak na obraz, który zaraz zgaśnie, jeśli nie zamkniesz go w kadrze.
Gdybyś tylko mógł mnie sfotografować wtedy, gdy leżę na boku, odwrócona,
i udaję, że śpię.
Albo wtedy, gdy próbuję nie patrzeć, jak wychodzisz.
Może wtedy widziałbyś, że nie chcę niczego od Ciebie.
Tylko zostać w Twoim spojrzeniu odrobinę dłużej.
Nie chcę Twojego nazwiska.
Nie chcę wspólnego życia.
Nie chcę nawet wspólnej kawy na ulicy, którą znasz z inną kobietą.
Chcę tylko być w Twojej pamięci tak, jak Ty jesteś w moim ciele:
Jak ślad po paznokciu, który zniknie dopiero po tygodniu, ale boli
jeszcze dłużej.
Jeśli kiedyś będziesz sam — nie dzwoń.
Nie, dlatego, że nie chcę.
Dlatego, że to byłby już zupełnie inny świat.
A nasz… już się wydarzył.
I nie potrzebuje kontynuacji.
Tylko zapamiętania.
Lena
CISZA, KTÓRA WRACA
„Książki, których najbardziej się boimy napisać, są tymi, które najbardziej trzeba
przeczytać. Ta jest dla odważnych i przerażonych zarazem.” E.S. Levkowitz
To fikcja literacka.
Wszelkie postaci, wydarzenia i miejsca opisane w tej książce są wytworem wyobraźni
autorki. Jakiekolwiek podobieństwo do rzeczywistych osób, instytucji, sytuacji
czy miejsc –jest całkowicie przypadkowe i niezamierzone.
Ta opowieść nie dotyczy nikogo konkretnego a jednak może mówić o wielu. Jeśli
odnajdujesz w niej coś znajomego- to tylko, dlatego, że fikcja czasami niepokojąco
przypomina prawdę. Powieść powstała z potrzeby opowiedzenia historii, która mogła
się zdarzyć, ale się nie zdarzyła…, no a przynajmniej nie tak;)
I
Bydgoszcz o świcie pachnie chłodnym kurzem z tramwajowych torów.
Lena wstaje przed Rafałem. Zawsze. Lubi ciszę poranka, zanim ekspres
do kawy zacznie warczeć, zanim w kuchni pojawi się jego zapach: lawenda
i kreda.
Na stole leży harmonogram Festiwalu filmowego w Gdyni — Lena ma
być tam za tydzień, potem plan zdjęciowy serialu historycznego i warsztaty
fotografii analogowej w Studium.
To spokojne życie. Stabilne.
Choć bez drżenia rąk.
Rafał jest dobry. Nigdy nie podnosi głosu. Zawsze słucha. Ma firmę, lubi
porządek, układa wszystko w foldery — nawet wspomnienia. Lena czasem
zastanawia się, do którego folderu wsadziłaby ją Dawid. Gdyby wciąż miał ją
w systemie.
Nie wie, że on… nadal ją nosi.
Tego dnia Lena otrzymuje zlecenie: cykl portretów „Polityka i światło” —
zdjęcia zakulisowe kampanii prezydenckiej.
Ma fotografować wiec w Toruniu.
Patrzy na nazwisko organizatora.
Patrzy jeszcze raz.
Dawid Szacki — wiceprzewodniczący komitetu honorowego.
II
Światło w Toruniu było surowe — blade, niemal szpitalne. Scena stała
przy ratuszu, banner z kandydatem falował nerwowo na wietrze.
Lena przyjechała wcześniej. Miała czas ustawić sprzęt. Na szyi Canon,
w torbie Leica. Czekała na dobre światło — i na moment, który miała nadzieję,
że nie nadejdzie.
A jednak.
Na scenie pojawił się Dawid.
Nie zmienił się dramatycznie.
Włosy trochę bardziej siwe przy skroniach. Garnitur droższy. Gesty nieco
wolniejsze — bardziej wyważone, bardziej… polityczne.
Ale oczy…
Wciąż miały ten sam chłód lodu i ognia, kiedy patrzył w dal.
Nie zauważył jej.
Jeszcze nie.
Lena schowała się za grupą dziennikarzy. Unikała bezpośredniego spojrzenia,
jakby to miało znaczenie po pięciu latach milczenia.
Zrobiła kilka ujęć.
Jego ręka na ramieniu kandydata.
Veronika, idealnie wkomponowana w kadr — czerwona marynarka,
uśmiech jak z afisza.
Potem przyszło to spojrzenie.
Nie prosto na nią, ale…
przez tłum.
Przez migawkę.
Jakby coś w powietrzu go zatrzymało.
Jakby jej obecność była dźwiękiem, który słyszy się mimo ciszy.
Lena opuściła aparat.
Chciała odejść, jednak stała.
Bo wiedziała, że jeśli spojrzy — i on spojrzy — coś pęknie.
Dawid poprawił krawat.
Odwrócił się.
III
Wieczorem Lena siedzi w kuchni.
Rafał ogląda wiadomości. W tle przewijają się kadry z Torunia. Banery,
oklaski, przemówienie.
— Dobrze wyszedł — mówi Rafał, patrząc na Dawida na ekranie. —
Wiesz, że oni mieszkają niedaleko nas? Veronika ma stadninę pod Osielskiem.
Lena nie odpowiada. Wpatruje się w folder na pulpicie — „Kampania-
_Toruń_RAW”.
Wtedy przychodzi mail.
Nadawca: sekretariat@mon.gov.pl
Temat: Ujęcia z wydarzenia w Toruniu — tryb priorytetowy
Pani Leno,
W imieniu Ministra Obrony Narodowej, prosimy o przesłanie wybranych
ujęć z wydarzenia w Toruniu.
Z powodu charakteru materiału, prosimy o przekazanie zdjęć bezpośrednio
do gabinetu ministra.
Dane do szyfrowanego przesłania otrzyma Pani osobno.
Z wyrazami szacunku,
Anna Gierszewska
Sekretariat Gabinetu Ministra
Lena zamyka laptopa.