Wstęp
Cisza stroi instrumenty „Bo są dźwięki, które rodzą się w dłoniach — zanim zabrzmi nuta.”
Nie wszystkie wiersze powstają z intencji zapisania. Czasem przychodzą nieproszonym rytmem — w czasie zajęć, podczas praktyk, w ciszy sali przedszkolnej, w pauzie, której nikt nie zauważył poza dzieckiem. Nie mają początku ani końca. Są chwilą, która zostaje.
Teksty w tym tomiku to nie zapiski z nauki, choć powstawały w czasie, gdy uczyłam się więcej niż wcześniej — o sobie, o dzieciach, o dźwiękach, które nie mają jeszcze imion. Przyszły w przestrzeniach codziennych: między schematem a intuicją, teorią a spojrzeniem dziecka, które nie powiedziało nic — a i tak zostało usłyszane.
Nie opowiadają historii. Budują akord złożony z praktyki, refleksji, poruszeń. Stroją się powoli — jak dzieciństwo, które nie musi być równe, by było pełne. Jak głos nauczyciela, który milczy z uważnością. Jak rodzic, który nie pyta — ale nuci.
Podział na części nie jest konstrukcją. To krajobraz. Od ciała, które reaguje ruchem, przez duszę słyszącą dźwięk jeszcze nienazwany, aż po relacje — te pierwsze, najdelikatniejsze, które uczą bycia razem bez słów. Każda część ma swój rezonans. Każdy wiersz ma swoje tło — choć nie zawsze je ujawnia.
Nie oczekuję odpowiedzi. Ani interpretacji. Jeśli czytelnik poczuje w którymś z tekstów coś znajomego — z dzieciństwa, z sali, z wewnętrznego tonu — to znaczy, że wiersz zagrał. A jeśli zostanie cisza — być może to ona właśnie jest najpełniejszym dźwiękiem.
Magdalena Parekh
Wrocław, lato 2025
Ucho jak okno
Nie patrz — słuchaj.
Świat nie wchodzi przez źrenicę,
lecz przez ślimaka,
który nosi w sobie labirynt światła.
Ucho to okno,
które nie otwiera się na widok,
lecz na obecność.
Dziecko nie rozumie słów.
Ale wie,
kiedy drży cisza między nimi.
Zanim język zbuduje mur —
słuch już widzi,
że ściana oddycha.
Nie uczymy się słuchać —
my tylko zapominamy,
że słuchanie było pierwszym alfabetem.
Audiacja to nie teoria.
To zaklęcie
oddechu matki,
szelestu kołyski,
tętnicy emocji w głosie ojca.
Każde dziecko nosi w sobie akustyczne wspomnienie
miłości —
lub jej braku.
Nauczyciel, który to słyszy,
nie poprawia tonacji.
On podchodzi i siada obok.
Bo ucho jest jak okno w domu,
w którym długo nikt nie mówił,
ale ktoś zostawił otwarte firanki.
Wystarczy wiatr.
I wszystko zaczyna grać.
Gdy cisza staje się matką dźwięku”
Jeszcze nie było nic —
tylko miękka, prenatalna ciemność,
w której serce matki
uczyło audiacji bez języka.
Nie znało nut,
ale znało rytm.
Było tam — pod skórą —
zanim rozwinęły się dłonie.
Percepcja nie zaczyna się w uchu,
lecz w niezgodzie między ciszą
a pierwszym szmerem,
który człowiek musi oswoić.
Tam zaczyna się muzyka —
nie w sali prób,
lecz w zderzeniu oddechu i potrzeby —
w momencie, gdy głos
staje się mostem nad samotnością.
Gordon powiedziałby: audiacja.
Gardner — inteligencja muzyczna.
Orff — ciało jako instrument.
Ale dziecko po prostu uderza dłonią o podłogę —
i świat odpowiada.
Gdy nauczyciel słyszy to echo,
zaczyna stroić nie fortepian,
lecz zaufanie.
I wtedy
cisza przestaje być brakiem —
a staje się matką dźwięku.
Bo każde dziecko
gra najpierw sobą —
a dopiero potem nutą.
Melodia, której jeszcze nie ma
Nie wszystko, co gra,
musi brzmieć.
Są dzieci,
które noszą w sobie symfonię
zamkniętą w mięśniach dłoni,
w milczeniu między zdaniami,
w spojrzeniu, które nie szuka,
lecz przeczuwa.
Zanim pojawi się dźwięk,
ciało stroi się w ciszy.
Potencjał to nie brak.
To głęboka obecność
w przyszłym czasie.
Zdolność nie krzyczy,
nie podnosi ręki,
nie śpiewa najgłośniej.
Czasem ukrywa się w lęku,
w plączących się nogach,
w dłoniach, które nie chcą grać,
bo czują za dużo.
Każda melodia ma swoje światło —
ale nie każda widziała jeszcze świt.
Niektóre talenty rodzą się podskórnie,
jak dźwięk zapisany w ścięgnie,
który potrzebuje nauczyciela —
nie dyrygenta, lecz światłoczułego świadka.
I czasu,
który nie pogania,
tylko słucha
tego, czego jeszcze nie słychać.
Kołysanka w cieniu brzuszka
Tam, gdzie nie sięga wzrok,
świadomość śpi otulona dźwiękiem.
Serce matki — pierwszy metronom.
Kręgosłup — struna,
która przekazuje drżenie śpiewu.
Nie ma melodii.
Jest fala.
Fale nie uczą — fale formują.
Dziecko nie wie,
że słucha.
Ale zapamiętuje kadencję ukojenia.
Kołysanka?
To nie piosenka.
To fizyka relacji,
zakodowana w błonach płodowych.
Potem będzie cisza.
Ale ciało rozpozna ją
po rytmie tego, co było muzyką,
zanim nazwano ją muzyką.
Dźwięk nieśmiałości
Nie wypowiedziało słowa,
ale but przesunął się po podłodze
w rytmie,
którego nikt nie zaplanował.
Dźwięk nie był głośny.
Ale był szczery.
Dziecko zaciągnęło emocję
przez piętę.
Nie spojrzało w oczy,
ale tamburyn drgnął w dłoni,
jakby wiedział,
że teraz trzeba mówić
czymś innym niż głosem.
Nieśmiałość to nie brak —
to język o innym alfabecie.
Czasem dźwięk jest ukłonem.
Czasem błaganiem.
Czasem tylko pytaniem:
„czy jestem bezpieczny?”
Nauczyciel, który nie oczekuje słowa,
słyszy wszystko.
Pierwszy rytm — pierwszy bunt
Nim padnie „nie”,
ciało już krzyczy.
Rączka nie zgadza się pierwsza.
Noga tupie protest,
zanim myśl uformuje sprzeciw.
Dwulatek gra sobą —
w takcie niezrozumienia.
Rytm nie zawsze jest radością.
Bywa manifestem.
Serce przyspiesza,
jak bęben w marszu bez celu.
Nie umie mówić „mam prawo”,
ale całe jego ciało
staje się instrumentem
godności.
Ruch to pierwsza partytura.
Bunt to pierwszy takt
autonomii.
Kiedy nauczyciel usłyszy w tym muzykę,
przestaje wychowywać —
a zaczyna towarzyszyć.
Bo każda niezgoda
ma swój metrum.
I każda emocja
szuka tylko tego,
kto nie zagłuszy jej pauzy.